Minęło kilka tygodni. Ruki czuł się coraz lepiej, a nawet
pokuszę się o stwierdzenie, że wrócił do poprzedniego stanu zdrowia. Z każdym
dniem robił się również coraz bardziej zboczony. Praktycznie cały czas, gdy
tylko byliśmy sami tulił się do mnie i szeptał, jak bardzo chciałby się ze mną
kochać.
Dzisiaj wypuścili nas- obu. Wyszliśmy ze szpitala na
parking i czekaliśmy na Uruhę, który miał po nas przyjechać.
-Nawet nie wiedziałem, jak bardzo stęskniłem się choćby
za wiatrem- powiedział, idąc pod wiatr.
Uśmiechnąłem go i objąłem go jednym ręką. Po chwili na
podjeździe zjawił się Uru w swoim aucie. Wsiedliśmy, zajmując tyły.
-Ohayo!- przywitaliśmy się z gitarzystą.
-Ohayo!- odwrócił się i spojrzał na nas z uśmiechem.-
Dobrze znów was widzieć na wolności- zaśmiał się i ruszył, włączając się do
ruchu.
***
Następnego dnia stwierdziliśmy, że zrobiliśmy sobie zbyt
dużą przerwę w grze i koniecznie musimy robić próbę- znaczy Ruki tak
postanowił, choć ja byłem temu przeciwny, gdyż bałem się o ukochanego, jednak
jak on się uprze, to z nim nie wygrasz. W końcu jedynie westchnąłem i
przytaknąłem, po czym pocałowałem go w policzek.
-Tu- wskazał na swoje usta i zrobił minę al a „kaczucha”.
Spełniłem jego prośbę i pocałowałem go lekko.- Tylko tyle?- oburzył się.
-Chodź- pociągnąłem go w stronę budynku PS Company.-
Chłopaki już pewnie na nas czekają.
Wjechaliśmy na odpowiednie piętro i skierowaliśmy się do
sali, w której miała odbyć się próba. Tak, jak przewidywałem, w środku czekało
na nas całe Gazetto. Wszyscy powitali nas ciepłymi uśmiechami i zaczęli nas
ściskać. Kai na początku coś marudził, że przez nas media nie dadzą nam żyć,
jednak po chwili również uśmiechnął i rzucił się na nas obu, przytulając mocno.
-Stęskniłem się za wami- powiedział i poddusił nas
„przyjacielsko”.
Spojrzałem na Uruhę. Siedział w fotelu i jako jedynie się
nie ruszył. Obserwował Rukiego z wielką precyzją. Gdy najniższy z nas udał się
do naszej prowizorycznej kuchni, by zrobić sobie kawę, gitarzysta do niego
podszedł. Najwyraźniej czekał na moment aż Taka będzie sam. Nie żebym zaraz
poczuł zazdrość, ale… coś mi nie pasowało. Uruha taki nie był- gdy miał do
kogoś sprawę mówił to głośno i wyraźnie, przy świadkach. Nigdy nie bawił się w
takie podchody. Zajrzałem do „kuchni” i usłyszałem ostatnie słowa wypowiedziane
przez Rukiego.
-Oddaj mi to- syknął wściekle.- Jeśli coś mi powiesz,
porozmawiamy inaczej- szarpnął starszego za koszulę. W tym momencie spostrzegł
mnie.- O… Reita? Ohayo skarbie- uśmiechnął się do mnie promieniście i puścił
gitarzystę.
-Co tu się dzieje?- zapytałem.
-Nic, kotku- odpowiedział wokalista słodko.
Uruha nie odpowiedział. Wbił we mnie wzrok, by za chwilę
opuścić go na podłogę. Miał zaciśnięte wargi i cały pobladł. Wyglądał na
przestraszonego.
-Kouyou, co tu się dzieje?- powtórzyłem.
-Nic- powiedział niemalże niesłyszalnie.
-Co masz mu oddać? O co chodzi?- zapytałem, spoglądając
na niego lodowatym wzrokiem.- Gadaj, do diabła!- wkurzyłem się. Wtedy
zauważyłem, że brunet trzyma coś w dłoni. Jakieś małe opakowanie z białym
proszkiem.- Co to jest?- podszedłem do niego i zabrałem mu owe opakowanie z
rąk.
Wyraz twarzy blondyna momentalnie się zmienił. Z
promienistego uśmiechu przeszedł w zabójczo poważną minę. W jego oczach
zapłonęły ogniki… złości?
-Oddaj to- syknął.
-Co to jest?!- zapytałem ponownie, a w tym samym czasie
Takanori wyjął zza pleców broń. – Ruki, odbiło ci?!- wrzasnąłem, gdy wycelował
lufę w moją stronę.
-Oddaj to- zażądał. Oddałem mu małe opakowanie.- Stań
koło niego- rozkazał Kouyou, który od razu wykonał polecenie.- Uwierz Rei, z
resztą ty też Uruha, nie chcę żeby to się tak skończyło- uśmiechnął się
maniakalnie, tak jak wtedy, gdy znalazłem go całego okaleczonego w kuchni.
-Ej, zaczynamy tą próbę?- zapytał uśmiechnięty lider,
wchodząc do „kuchni” razem z Aoim. Obaj stanęli jak wryci.
-Takanori, spokojnie- zaczął Yuu dyplomatycznie.- Odłóż
broń. Porozmawiajmy- próbował go uspokoić, jednak z marnym skutkiem.
-Nie mamy o czym- blondyn pokręcił głową.- Wszyscy pod
ścianę- wydał rozkaz. Bezzwłocznie wypełniliśmy go.- Naprawdę chciałem żeby
nikt się o tym nie dowiedział, jednak… nie dajecie mi wyboru- zaśmiał się, a po
jego policzkach popłynęły łzy. I kto tu do cholery powinien płakać?!
-Takanori…- zacząłem ostrożnie.- Co jest w tej paczce?-
nie odpowiedział.- Odezwij się! Jeśli chcesz mnie, nas zabić to przynajmniej
chcę wiedzieć, co jest dla ciebie tak ważne!- krzyknąłem i również po mojej
twarzy popłynęły potoki łez.
-Heh… Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo- narkotyki! I co?
Łatwiej ci teraz pogodzić się z myślą, że cię zastrzelę?!- śmiał się
histerycznie, jednocześnie płacząc.- Naprawdę cię kochałem…- szepnął.
Miałem mętlik w głowie. Myślałem, że to ja jestem
potworem, że to przeze mnie zwariował, a on po prostu się naćpał! Serce
ponownie pękło w mojej piersi. Jak on mógł zrobić mi coś takiego?! Chciałem
żeby już wszystko było dobrze, a on- on wybrał jakąś pierdoloną zamiast miłości
i przyjaciół?! Czy mu padło na mózg?!
-Nie… Ty mnie nie kochałeś… nigdy- szepnąłem równie
cicho, jak on.- Gdybyś mnie kochał, nie celowałbyś we mnie pistoletem..
-A co? Wolałbyś zginąć od kuli z rewolweru? Co masz do
mojego magnum? Wybacz, ale dziś rano szybko się pakowałem i nie miałem zbytnio
czasu rozważać nad tym kogo i jaką bronią pozbawię dzisiaj życia- zaśmiał się.
-Więc chcesz nas zabić za trochę rozdrobnionego szkła i
środka do udrożniania rur?- wypalił Aoi.
-Na to wygląda- uśmiechnął się w ten okropny sposób. I
pomyśleć, że moim ostatnim wspomnieniem będzie jego uśmiech.
-Ale czemu chcesz nas zabić? Ćpaj, jak chcesz, a nas
oszczędź!- zawołał Kai.
-Zamknąć się!- Ruki się wkurzył.- To nie jakieś pieprzone
debaty! Tak będzie mi łatwiej- pokręcił głową i odblokował magnum.
-Takanori…- szepnąłem bezgłośnie.- Jeśli uważasz, że mnie
kochasz, przynajmniej powinieneś się ze mną pożegnać- powiedziałem drżącymi od
płaczu ustami.
Młodszy przez chwilę się wahał. Spuścił wzrok, po czym
znów podniósł go na mnie.
-Chodź tu- powiedział.
Podszedłem do niego wolnym krokiem i przytuliłem się do
niego płacząc w jego ramię. Nie opuścił broni. Pocałowałem go. Oddał
pieszczotę, choć nawet nie zamknął oczu- obserwował pozostałych, obawiając się,
że mogą zrobić coś, co mogłoby pokrzyżować jego plany.
-Wybacz- szepnąłem mu do ucha i jednym szybkim ruchem
wykręciłem mu rękę. Krzyknął i puścił broń, którą ja złapałem w locie.
Wymierzyłem w niego.- Uspokój się- powiedziałem cicho.
Chłopak rzucił się na mnie i chciał wyrwać mi pistolet z
ręki. Przewalił mnie na podłogę. Szamotaliśmy się, walcząc o życie. Wiedziałem,
że jeśli dostanie broń z pewnością będą to moje ostatnie chwile w życiu.
Niestety, przez przypadek, gdy się biliśmy nacisnąłem na spust. Magnum było
odblokowane i… wstrzeliło… Krew trysnęła z klatki piersiowej blondyna i
ochlapała mi twarz. Nieruchome ciało mojego ukochanego zwaliło się na mnie.
Zacząłem łkać. Przewaliłem go na plecy i rozpaczliwie próbowałem w jakiś sposób
reanimować go i zatamować krwotok, jednak kałuża krwi pod nim cały czas się
powiększała.
-Akira… On… nie żyje- Uruha przytknął dwa palce do szyi
wokalisty.
Zacząłem rzewnie płakać i wziąłem martwe ciało w objęcia,
tuląc je do siebie. Kula przeszła na wylot- poczułem to pod palcami. Byłem
umazany jego krwią. Dotknąłem jego zimnych, martwych ust barwiąc je szkarłatem.
Do pomieszczenie wpadła policja. Pewnie ktoś usłyszał huk
wystrzały i zawiadomił ich. Dwóch mężczyzn odciągnęło mnie od ciała, które
złożyli w czarnym worku. Wiedziałem, ze to przeżycie odbije się na mojej
psychice. Nie dochodziła do mnie świadomość, tego co stało się przed chwilą, a
może lata temu?
Poczułem, jak koło mnie kuca Aoi i obejmuje mnie jedną
ręką, przygarniając do siebie. Wtuliłem się w niego i rozryczałem się jeszcze
bardziej, brudząc go krwią.
Podczas pogrzebu trumna była otwarta, dlatego też nie
wszedłem do kapliczki, w której odbywała się msza żałobna. Zjawiłem się jedynie
w momencie, gdy wkładali już trumnę do grobu. Rzuciłem jeszcze na zamknięte już
wieko czerwoną różę… szkarłatny kwiat, który już zawsze będzie mi się kojarzył
z moją martwą miłością. Pamiętam, jak Takanori kochał te kwiaty. Mimo iż ludzie
uważają je za przereklamowane, on je uwielbiał. Czasem kupowałem mu je bez
powodu- to był jedyny wyraz mojego uczucia, wtedy gdy nie zwracałem na niego
uwagi. Często kupowałem mu wielki bukiet róż, gdy zrobiłem coś źle, gdy go
zraniłem… Już nie będę miał okazji zrobić krzywdy…
Nie płakałem na pogrzebie- nie miałem już łez.
Zamiast tradycyjnego marszu żałobnego, podczas chowania
trumny, zagrano „People Error”, którą grałem przez cały czas grania stypy.
Grałem na pianinie nawet, gdy wszyscy już wyszli. Ta melodia po prostu
łagodziła ból.
Koło mnie usiadł Yuu. Dosunął sobie krzesło i bez słowa
również zaczął grać tą samą melodię, oktawę wyżej. W pewnym momencie
zaprzestałem gry i spojrzałem na niego. Shiroyama bez słowa przytulił mnie, a
ja wczepiłem się w niego jak małe dziecko.
-Wiem, że to dla ciebie bardzo trudne chwile- szepnął
przyciszonym, drżącym głosem, co świadczyło, że również płakał.- Mi też będzie
go brakować… Nam wszystkim- pogłaskał mnie po głowie i pocałował w policzek.
Spojrzałem na niego. Był ubrany cały na czarno… z jednym
wyjątkiem. Miał rubinowy krawat. Odwiązałem go i wyrzuciłem do śmietnika, który
znajdował się niedaleko drzwi.
-Nie noś żadnych ubrań w takim kolorze- poprosiłem go, a
on jedynie skinął głową i znów mnie przytulił.
***
Minęło trochę czasu. Przez jakieś dwa tygodnie po
pogrzebie nieustannie grałem piosenki, które skomponował Takanori. Już nigdy
nie nazwę go Rukim- to nie był jakiś tam wokalista, jakiegoś tam zespołu. To
nie był jakiś tam celebryta, sławny, bogaty facet. To był Takanori Matsumoto-
moja chora miłość.
Jak już wspomniałem minęło trochę czasu. Rodzina blondyna
sprzedała jego mieszkanie, tak samo jak i ja moje. Zamieszkałem z Yuu. Sam mi
to zaproponował. Potrzebowałem czyjejś bliskości i wsparcia. Gdybym był teraz
sam… zapewnie wróciłbym do szpitala psychiatrycznego. Starszy pomógł mi się
pozbierać i na nowo nauczył mnie śmiać się- no może przesadziłem. Jak na razie
nauczył mnie odwzajemniać uśmiechy, jednak nieprzerwanie ze mną pracował nad
tym, abym znów potrafił cieszyć się życiem. Aoi wykazywał się dużą
cierpliwością i wytrwałością, co do mojej osoby, za o bardzo byłem mu
wdzięczny. Zastosował się do mojej prośby i wyrzucił wszystkie czerwone ubrania
i rzeczy, nie patrząc na to, że wydał na nie dużo pieniędzy. Byłem mu bardzo
wdzięczy i postanowiłem mu to jakoś okazać.
-Yuu?- zapytałem.
-Hm?- mruknął zaspany.
-Śpisz?- zapytałem głupio.
-No teraz już nie- otworzył oczy i spojrzał na mnie.-
Znów miałeś koszmary?- zapytał troskliwie i objął mnie jedną ręką, a drugą się
podpierając. Przykryłem nas obu szczelniej kołdrą.
-Nie. Chciałem ci jakoś podziękować.
-Za co?- zdziwił się.
-Jak to za co? Za…- nie wiedziałem jak to ująć.- Za to,
że byłeś… i jesteś nadal- położyłem głowę na jego poduszce i wpatrywałem się w
jego twarz. Uśmiechnął się.
-Dla mnie największym i najlepszym prezentem będzie twój
uśmiech- powiedział, a ja delikatnie uniosłem kąciki ust.- Ale taki
spontaniczny… Nie wymuszony- powiedział i pogłaskał mnie po głowie, po czym
położył się obok.
Przez to, że leżałem na jego poduszce nasze twarze były
bardzo blisko siebie. Dzieliła nas jedynie milimetrowa przerwa.
-Dobranoc- odezwał się czarnowłosy i zamknął oczy.
-Yuu?- zapytałem po chwili.
-Hm?- znów otworzył oczy.
-Wiesz… Może nie uśmiechnę się jeszcze, tak jakbyś sobie
tego życzył, jednak… mogę zrobić coś innego- powiedziałem i spojrzałem na niego.
Aoi podniósł jedną brew czekając na ciąg dalszy.
Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go w usta.
Chłopak o dziwo szybko oddał pocałunek. Uchyliłem usta, a on wsunął język do
środka. Nie był to zachłanny ani brutalny pocałunek- jedynie delikatny i czuły.
Odsunęliśmy się do siebie, gdy skończyło na się powietrze.
-Dobranoc- szepnąłem.
CDN
Wat wat wat co? oO
OdpowiedzUsuńWat wat wat co? oO
OdpowiedzUsuń