Smiech cz.3

I | II |



Znów podążyłem za lekarzem. Ponownie przeszliśmy przez długi korytarz, aż dotarliśmy do wielkich betonowych schodów. Wspięliśmy się na pierwsze piętro. Znaleźliśmy się na kolejnym korytarzu, jednak ten zagracony był rozmaitymi stolikami i siedziskami. Zapewne było to miejsce, gdzie chorzy mieli spotykać się z rodziną i bliskimi. Przeszliśmy przez ciężkie, szklane drzwi i kolejny korytarz ukazał się moim oczom. Im dalej szliśmy tym moje odczucie, że znajduję się w jakimś labiryncie natężało się. Skręciliśmy w prawo i doszliśmy do końca korytarza. Znajdowało się tutaj troje drzwi. Obok nich umieszczone były okna, przez które w każdej chwili można było zobaczyć, co robi chory. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że nie są to jakieś zwykłe, prywatne pokoje, tylko… izolatki… Od sufitu po podłogę wyłożone były białą gąbką. Nie było w nich okien. Jedynym źródłem światła był blask żarówki wpadający przez okienko z korytarza. Mężczyzna zastukał w szybę i chwilę odczekał.
-Może śpi- wzruszył ramionami obojętnie.
Spojrzałem na wielkie, białe drzwi z wieloma zamkami. Przypominały te, które zazwyczaj prowadzą do chłodni albo kostnicy. Wzdrygnąłem się i złapałem za głowę, następnie zasłaniając sobie dłonią oczy. Nie mogłem w to uwierzyć. Próbowałem sobie wmówić, że to jakiś zły sen, że to wszystko zaraz się skończy, że zaraz otworzę oczy i obudzę się w łóżku razem z Rukim, którego będę mógł przytulić, pocałować i obdarowywać moją miłością do końca życia.
-A… Nie mogę tam wejść?- zapytałem, powstrzymując się od łez. Gula w gardle sprawiała, że prawie nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
-Niestety nie- odpowiedział chłodno facet w biłabym kitlu.
-Nie można go wyprowadzić? Tylko na chwilę…- moje oczy stały się szkliste, jednak uporczywie walczyłem, aby nie uronić choć jednej łzy.
-Nie.
-Błagam… Obiecał pan, że będę mógł go zobaczyć…
-Myślałem, ż podejdzie do szyby. Nie mogę pana tam wpuścić. Wstęp ma tam jedynie personel medyczny.
W tym momencie do drugiej izolatki wszedł jakiś pielęgniarz. Spojrzałem na drzwi naprzeciwko i olśniło mnie.
-No trudno…- udałem, że się poddaję.- Przepraszam, gdzie tu jest toaleta?
-Na końcu korytarza.
-Dziękuję. Może pan już zająć się swoimi sprawami. Sam wrócę do wyjścia.
-Czy aby na pewno? Ten budynek jest dość skomplikowany…
-Poradzę sobie- zmusiłem się do sztucznego uśmiechu.- Mam dobrą pamięć i orientacje w terenie.
-W takim razie, dobrze- odpowiedział i wyszedł drzwiami, którymi uprzednio weszliśmy.
Odczekałem aż lekarz zniknie z mojego pola widzenia i rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było- dobrze. Wszedłem do pokoju naprzeciw drugiej izolatki, do której wszedł pielęgniarz. Na drzwiach, które otworzyłem widniała plakietka „Pomieszczenie służbowe. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. W duchu modliłem się, żeby ten pielęgniarz za szybko nie wrócił. Podszedłem do jednej z szaf i wyciągnąłem pierwsze lepsze przebranie. Zarzuciłem na siebie jakiś zielony fartuch i zmieniłem buty. Moje modły jednak nie zostały wysłuchane i młody facet wrócił do pomieszczenia, w którym obecnie przebywałem.
-O… Witam doktorze Lee- powiedział zaskoczony.- Z całym szacunkiem, ale czy nie ma pan dziś dnia wolnego?
-Ee… Nie, nie. Juto mam wolne- skłamałem. Lekko zmieniłem głos, aby wydawał się bardziej zachrypnięty i grubszy.
-Czy jest pan przeziębiony?- na całe nieszczęście gościu chciał kontynuować rozmowę.
-To jedynie chrypa- próbowałem odwrócić twarz, tak aby mnie nie rozpoznał. Udawałem, że coś mi spadło na podłogę.
-Pomóc panu? Czegoś pan szuka?
-Nie, dziękuję. Z pewnością masz wiele spraw do załatwienia. Wracaj do swoich obowiązków- machnąłem na niego ręką, po chwili przypominając sobie, że mam na czarno pomalowane paznokcie. Kto widział lekarza z czarnymi paznokciami? (faceta od aut.)
-Dobrze- mruknął niepewnie i wyszedł z pokoju.
Posiedziałem tam jeszcze chwilę, dając czas młokosowi na odejście. Po tym czasie wystawiłem głowę za drzwi i nikogo nie widząc nikogo, wyszedłem. Skierowałem się do izolatki, pod którą zatrzymałem się razem z prawdziwym lekarzem. Otworzyłem zatrzaski i pchnąłem drzwi. Wszedłem do środka.
-Takanori?- zapytałem cicho.
Zauważyłem jedynie zarys jego postaci i świecące, wręcz żarzące się w ciemności oczy. Podszedłem do niego i przykucnąłem przy nim.
-Nie… Ha, ha, ha! I co z tego?! Tak! La, la ,la!- zaczął się drzeć. Zatkałem mu usta dłonią.
-Nie wrzeszcz- upomniałem go.- To ja Akira. Przyszedłem do ciebie- pogłaskałem go po głowie.
Chciałem złapać go za rękę, ale zamiast jego dłoni poczułem jedynie mocno opięty materiał. Zmusiłem go, aby przesunął się w stronę światła padającego z korytarza. Miał na sobie kaftan bezpieczeństwa- w izolatce? Co on mógł sobie jeszcze tutaj zrobić? Czy był aż tak szalony?
-Akira…- wybełkotał.- Zostałeś lekarzem?- zrobił głupią minę i zaczął się głośno śmiać. Znów zatkałem mu usta dłonią.
-Nie. To tylko przebranie żebym mógł się z tobą zobaczyć. Jeśli chcesz żebym tutaj był musisz być cicho, jasne?
-Jak słońce na niebie wieczorową porą- zachichotał.
Położył się na wznak i zaczął wierzgać nogami. Westchnąłem ubolewając. Łzy znów zawitały do moich oczu. Przytuliłem go mocno i ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi. Tym razem nie powstrzymałem się i wybuchnąłem płaczem. Jak mogłem dopuścić do czegoś takiego? Jedną ręką go przytulałem, a drugą głaskałem po głowie, wplatając palce w jego włosy, szeptając zapewnienia, że będzie dobrze- tak naprawdę było one bardziej skierowane do mnie niż do niego, gdyż Ruki w takim stanie zbyt wiele nie rozumiał z tego, co mówię.
-Widzisz mnie w ogóle?- zapytałem, kiedy uspokoiłem się na tyle, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
-Jakoś takoś…- zachichotał.- Jesteś rozmazany i wirujesz… ale to szczegół…- odchylił głowę i zaczął zachłystywać się powietrzem, przez co mało nie udławił się własną śliną. Zmusiłem go, aby znów ułożył się normalnie.
-Rozumiesz, co do ciebie mówię?
-No… Nie… W połowie… Śmiech!- znów zaczął się śmiać, przy czym się opluł. Wierzchem dłoni wytarłem jego brodę.
Usłyszałem zbliżające się kroki. Moje serce zaczęło walić jak młot. Żołądek wywracał mi się do góry nogami, a śniadanie podjechało mi do przełyku.
-Zapewne doktor Lee tam jest- usłyszałem głos pielęgniarza.
-Ale Lee nie pracuje w środy!- i groźny ton lekarza, który wcześniej mnie tu przyprowadził.
W tym momencie weszli do izolatki, a czas jakby stanął w miejscu.
-Co pan tutaj robi?!- wrzasnął wściekły lekarz.
***
Rozprawa sądowa. Szpital wniósł oskarżenie do sądu o podszywanie się pod lekarza i napastowanie chorego. Z tym drugim się nie zgadzałem, jednak jako oskarżony nie miałem nic do powiedzenia. Mój prawnik dzielnie walczył i próbował postawić mnie w jasnym świetle, jednak nie było to proste zadanie.
-Dziękuję. Co na to oskarżyciel?- zapytał wysoki sąd.
Prawnik zajął miejsce obok mnie, a oskarżyciel wstał i zaczął wygłaszać swoją mowę. Szczerze, niezbyt interesowało mnie, co gada. Chciałem po prostu zobaczyć Rukiego… I tyle…
-Jesteśmy w dupie- powiedział Szpetem adwokat.
-Co ty? Poważnie? – zapytałem ironicznie, podnosząc jedną brew i robiąc głupią minę.
Minęło dużo czasu. Rozprawa chyliła się ku końcowi.
-Ogłaszam, że oskarżony jest winny i nakazuję wypłacenia wysokiego odszkodowania w postaci puli pieniężnej dla szpitala- oznajmił sąd. Lekarz, który mnie pozwał uśmiechnął się i przybił piątkę z oskarżycielem.
-Co?!- poderwałem się z miejsca.- Jak to?!
-Panie Suzuki, proszę usiąść, bo nałożę karę za nieodpowiednie zachowanie- sędzia ostrzegł mnie.
-Nie, nie usiądę! Wiesz, jak to jest? Wiesz, jak to jest zabić człowieka?- ryknąłem na całą salę.
-Co?- zdziwił się sędzia.
-Pytam się czy wysoki sąd zabił kiedyś człowieka?- powtórzyłem.
-No nie,…- odpowiedział.
-A ja tak! Zabiłem go! Uśmierciłem psychicznie! Co z tego, że jego ciało nadal funkcjonuje, skoro nie może go używać?! Co z tego, że kocham go nad życie i chcę być choć raz przy nim, kiedy tego potrzebuje!- po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.- Ja go chciałem po prostu zobaczyć… Choć raz zrobić coś dobrego dla niego… Jeden jedyny raz w życiu być blisko… To wszystko moja wina, to przeze mnie się tam znalazł…- ledwo mogłem mówić. W tej chwili dostałem kolejnego olśnienia.- Nie żądam uniewinnienia… Moje zachowanie chyba jest jednoznaczne…- wyszeptałem.
-To znaczy?- drążył sędzia.
-Jestem niepoczytalny….- uśmiechnąłem się pod nosem.
***
Wróciłem do domu i pakowałem swoje rzeczy do torby. Sędzia wydał wyrok, o który prosiłem- zamknął mnie w tym samym szpitalu, w którym przebywał Ruki. W pewnym momencie usłyszałem trzask, a po chwili do mojej sypialni wparował wściekły Kai, który również był obecny na sprawie sądowej.
-Coś ty najlepszego zrobił, do kurwy nędzy?!- ryknął i rzucił we mnie gazetą.
Podniosłem szmatławiec i spojrzałem na okładkę, na której widział wielki napis „Reita z The GazettE w sądzie: przyznaje się do uczucia do Rukiego i zostaje uznany za niepoczytalnego! Tylko u nas zdjęcia i sprawozdanie ze rozprawy sądowej!”. Nie odpowiedziałem, dalej pakowałem ciuchy do torby nie zważając na lidera.
-Odpowiesz mi wreszcie?!- warknął.
-Musiałem to zrobić- mruknąłem cicho i zapiąłem zamek torby.
-I zniszczyć The GazettE?! Media rozszarpią nas na strzępy! Nie dość, że wydało się, że Ruki jest psychiczny, to teraz i ty wyrobiłeś sobie taką opinię! Jesteśmy skończeni!- dramatyzował, choć wiedziałem, że ma rację.
-Musiałem to zrobić- powtórzyłem.- Kocham Rukiego i musiałem to zrobić- powiedziałem i wyminąłem perkusistę w drzwiach, następnie kierując się w stronę windy.
***
Nie zamknęli Mie w izolatce, jak Takę. Dostałem prywatny pokój, bez żadnego okienka w drzwiach, które wychodziło na korytarz, który dzieliłem z jakimś facetem, który miał głęboką depresję… poporodową. Tak w ogóle to uważał, że jest kobietą, ale mniejsza z tym…
Od czasu do czasu widywałem Rukiego, jak przywozili go na wózku inwalidzkim do stołówki podczas wydawania posiłków i leków. Był blady, mizerny i zawsze w kaftanie bezpieczeństwa. Za każdym razem, gdy go widziałem serce ponownie łamało mi się na pół.
Byłem tu już drugi tydzień i nie zbliżyłem się do mojego ukochanego nawet o krok. Musiałem coś wymyślić… Moją jedyną szansą były godzinne przerwy między terapiami grupowymi i prywatnymi audiencjami u psychiatrów na posiłek. Niestety podczas tych przerw zawsze kręciło się tu wiele pielęgniarek i pielęgniarzy. Wybrałem porę obiadową. Na szczęście byłem w na tyle dobrej sytuacji, że do posiłku nawet dawali mi kawę.  Wykorzystałem to, że facet, z którym mieszkam nie mógł jeść zbyt dużo cukru, gdyż później mu odwalało.
Wziąłem tackę i talerz i ustawiłem się w kolejce po jedzenie. Nałożyłem cokolwiek, nie patrząc na to, co biorę i wziąłem kawę, a do niej sześć opakowań cukru. Przysiadłem się do faceta, z którym dzieliłem pokój. W tym momencie wprowadzili na salę Rukiego. Serce zabiło mi mocniej i postanowiłem zrealizować mój plan. Niby niechcący zrzuciłem widelec swojemu współlokatorowi.
-Oj, przepraszam- zrobiłem zatroskaną minę.
-Nic się nie stało- uśmiechnął się i schylił po sztuciec.
W tym momencie wsypałem mu do herbaty te sześć opakowań cukru, które wcześniej zdążyłem już otworzyć. Znów „przypadkiem” kopnąłem nogą widelec, tak, że facet musiał się pod niego schylić jeszcze bardziej, co dało mi czas na mieszanie i rozpuszczenie się cukru.
-Naprawdę bardzo przepraszam. Dziś jestem jakiś nieobecny- wzruszyłem ramionami, kiedy już się podniósł.
-Spokojnie. Każdemu się zdarza- uśmiechnął się ponownie i upił łyk herbaty.- Jakaś dobra ta herbatka- zaśmiał się i upił drugi łyk.
-Pij, pij. Na zdrowie- zaśmiałem się wrednie. Jestem potworem…
Facet wszystko wypił i najpierw zaczął się pluć, a potem wrzeszczeć, aż w końcu dostał jakiegoś dziwnego ataku drgawkowego. Szybko odskoczyłem, niby przerażony, a cały personel medyczny znajdujący się na sali rzucił mi się na pomoc. W rekordowym tempie znalazłem się przy Rukim. Zdawałem sobie sprawę, że nie mam dużo czasu.
-Takanori, skarbie, to ja Akira- potrząsnąłem nim delikatnie. Jęknął niewyraźnie w odpowiedzi. Jego stan ewidentnie się pogorszył od naszego ostatniego spotkania.- Ruki błagam, powiedz coś!- Nie zrobił tego.- Kocham cię nad życie- wyszeptałem mu do ucha i mocno pocałowałem.- Przepraszam cię za wszystko, za to, że byłem egoistom i za to, że tu jesteś przeze mnie. Kocham cię i wróć do mnie, błagam!- znów słone krople potoczyły się po mojej twarzy.
Blondyn jakby ocknął się z letargu. Spojrzał na mnie zaskoczony, a potem zreflektował się- jego spojrzenie nabrało przytomnego wyrazu, a mina stała się bardziej rozumna.
-Włamałem się do szpitala i udawałem lekarza, za co zostałem oskarżony i zesłany tutaj w ramach wyroku sądowego. Teraz mało nie zabiłem swojego współlokatora, żeby do ciebie podejść- powiedziałem na jednym tchu i znów go pocałowałem.- Kocham cię, słońce- szepnąłem i szybko od niego odskoczyłem, gdyż lekarze już skończyli akcję z przedawkowanym cukrem.
Wróciłem na swoje miejsce i dokończyłem posiłek, a Ruki cały czas wodził za mną wzrokiem. Jakaś pielęgniarka wróciła do niego i zaczęła go karmić. On powiedział coś do niej i spojrzał bystro, a ta przestraszyła się i pobiegła po lekarza. Taka zadziwił i jego swoimi kazaniami, co poskutkowało, że w trzy dni później zdjęli mu kaftan bezpieczeństwa. Sam jadł, jednak nadal przebywał w izolatce i miał pewne odpływy, przez co w pewnych momentach nie wiedział, co się z nim działo. Stopniowo, w zastraszająco szybkim tempie, wracał do siebie- jak określili to lekarze- choć przed nim jeszcze długa droga do opuszczenia szpitalnych murów. Pomyślałem, że jeśli jedno moje zbliżenie tak na niego podziałało… co będzie jeśli nie odpuszczę i uparcie będę dążył, aby się z nim móc spotkać?

CDN

4 komentarze: