Znów podążyłem
za lekarzem. Ponownie przeszliśmy przez długi korytarz, aż dotarliśmy do
wielkich betonowych schodów. Wspięliśmy się na pierwsze piętro. Znaleźliśmy się
na kolejnym korytarzu, jednak ten zagracony był rozmaitymi stolikami i
siedziskami. Zapewne było to miejsce, gdzie chorzy mieli spotykać się z rodziną
i bliskimi. Przeszliśmy przez ciężkie, szklane drzwi i kolejny korytarz ukazał
się moim oczom. Im dalej szliśmy tym moje odczucie, że znajduję się w jakimś
labiryncie natężało się. Skręciliśmy w prawo i doszliśmy do końca korytarza.
Znajdowało się tutaj troje drzwi. Obok nich umieszczone były okna, przez które
w każdej chwili można było zobaczyć, co robi chory. Dopiero po dłuższej chwili
zorientowałem się, że nie są to jakieś zwykłe, prywatne pokoje, tylko…
izolatki… Od sufitu po podłogę wyłożone były białą gąbką. Nie było w nich
okien. Jedynym źródłem światła był blask żarówki wpadający przez okienko z
korytarza. Mężczyzna zastukał w szybę i chwilę odczekał.
-Może śpi- wzruszył ramionami obojętnie.
Spojrzałem na wielkie, białe drzwi z wieloma zamkami.
Przypominały te, które zazwyczaj prowadzą do chłodni albo kostnicy. Wzdrygnąłem
się i złapałem za głowę, następnie zasłaniając sobie dłonią oczy. Nie mogłem w
to uwierzyć. Próbowałem sobie wmówić, że to jakiś zły sen, że to wszystko zaraz
się skończy, że zaraz otworzę oczy i obudzę się w łóżku razem z Rukim, którego
będę mógł przytulić, pocałować i obdarowywać moją miłością do końca życia.
-A… Nie mogę tam wejść?- zapytałem, powstrzymując się od
łez. Gula w gardle sprawiała, że prawie nie mogłem wydobyć z siebie żadnego
dźwięku.
-Niestety nie- odpowiedział chłodno facet w biłabym
kitlu.
-Nie można go wyprowadzić? Tylko na chwilę…- moje oczy
stały się szkliste, jednak uporczywie walczyłem, aby nie uronić choć jednej
łzy.
-Nie.
-Błagam… Obiecał pan, że będę mógł go zobaczyć…
-Myślałem, ż podejdzie do szyby. Nie mogę pana tam
wpuścić. Wstęp ma tam jedynie personel medyczny.
W tym momencie do drugiej izolatki wszedł jakiś
pielęgniarz. Spojrzałem na drzwi naprzeciwko i olśniło mnie.
-No trudno…- udałem, że się poddaję.- Przepraszam, gdzie
tu jest toaleta?
-Na końcu korytarza.
-Dziękuję. Może pan już zająć się swoimi sprawami. Sam
wrócę do wyjścia.
-Czy aby na pewno? Ten budynek jest dość skomplikowany…
-Poradzę sobie- zmusiłem się do sztucznego uśmiechu.- Mam
dobrą pamięć i orientacje w terenie.
-W takim razie, dobrze- odpowiedział i wyszedł drzwiami,
którymi uprzednio weszliśmy.
Odczekałem aż lekarz zniknie z mojego pola widzenia i
rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było- dobrze. Wszedłem do pokoju naprzeciw
drugiej izolatki, do której wszedł pielęgniarz. Na drzwiach, które otworzyłem
widniała plakietka „Pomieszczenie służbowe. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.
W duchu modliłem się, żeby ten pielęgniarz za szybko nie wrócił. Podszedłem do
jednej z szaf i wyciągnąłem pierwsze lepsze przebranie. Zarzuciłem na siebie
jakiś zielony fartuch i zmieniłem buty. Moje modły jednak nie zostały
wysłuchane i młody facet wrócił do pomieszczenia, w którym obecnie przebywałem.
-O… Witam doktorze Lee- powiedział zaskoczony.- Z całym
szacunkiem, ale czy nie ma pan dziś dnia wolnego?
-Ee… Nie, nie. Juto mam wolne- skłamałem. Lekko zmieniłem
głos, aby wydawał się bardziej zachrypnięty i grubszy.
-Czy jest pan przeziębiony?- na całe nieszczęście gościu
chciał kontynuować rozmowę.
-To jedynie chrypa- próbowałem odwrócić twarz, tak aby
mnie nie rozpoznał. Udawałem, że coś mi spadło na podłogę.
-Pomóc panu? Czegoś pan szuka?
-Nie, dziękuję. Z pewnością masz wiele spraw do załatwienia.
Wracaj do swoich obowiązków- machnąłem na niego ręką, po chwili przypominając
sobie, że mam na czarno pomalowane paznokcie. Kto widział lekarza z czarnymi
paznokciami? (faceta od aut.)
-Dobrze- mruknął niepewnie i wyszedł z pokoju.
Posiedziałem tam jeszcze chwilę, dając czas młokosowi na
odejście. Po tym czasie wystawiłem głowę za drzwi i nikogo nie widząc nikogo,
wyszedłem. Skierowałem się do izolatki, pod którą zatrzymałem się razem z
prawdziwym lekarzem. Otworzyłem zatrzaski i pchnąłem drzwi. Wszedłem do środka.
-Takanori?- zapytałem cicho.
Zauważyłem jedynie zarys jego postaci i świecące, wręcz
żarzące się w ciemności oczy. Podszedłem do niego i przykucnąłem przy nim.
-Nie… Ha, ha, ha! I co z tego?! Tak! La, la ,la!- zaczął
się drzeć. Zatkałem mu usta dłonią.
-Nie wrzeszcz- upomniałem go.- To ja Akira. Przyszedłem
do ciebie- pogłaskałem go po głowie.
Chciałem złapać go za rękę, ale zamiast jego dłoni
poczułem jedynie mocno opięty materiał. Zmusiłem go, aby przesunął się w stronę
światła padającego z korytarza. Miał na sobie kaftan bezpieczeństwa- w
izolatce? Co on mógł sobie jeszcze tutaj zrobić? Czy był aż tak szalony?
-Akira…- wybełkotał.- Zostałeś lekarzem?- zrobił głupią
minę i zaczął się głośno śmiać. Znów zatkałem mu usta dłonią.
-Nie. To tylko przebranie żebym mógł się z tobą zobaczyć.
Jeśli chcesz żebym tutaj był musisz być cicho, jasne?
-Jak słońce na niebie wieczorową porą- zachichotał.
Położył się na wznak i zaczął wierzgać nogami.
Westchnąłem ubolewając. Łzy znów zawitały do moich oczu. Przytuliłem go mocno i
ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi. Tym razem nie powstrzymałem się i
wybuchnąłem płaczem. Jak mogłem dopuścić do czegoś takiego? Jedną ręką go
przytulałem, a drugą głaskałem po głowie, wplatając palce w jego włosy, szeptając
zapewnienia, że będzie dobrze- tak naprawdę było one bardziej skierowane do
mnie niż do niego, gdyż Ruki w takim stanie zbyt wiele nie rozumiał z tego, co
mówię.
-Widzisz mnie w ogóle?- zapytałem, kiedy uspokoiłem się
na tyle, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
-Jakoś takoś…- zachichotał.- Jesteś rozmazany i wirujesz…
ale to szczegół…- odchylił głowę i zaczął zachłystywać się powietrzem, przez co
mało nie udławił się własną śliną. Zmusiłem go, aby znów ułożył się normalnie.
-Rozumiesz, co do ciebie mówię?
-No… Nie… W połowie… Śmiech!- znów zaczął się śmiać, przy
czym się opluł. Wierzchem dłoni wytarłem jego brodę.
Usłyszałem zbliżające się kroki. Moje serce zaczęło walić
jak młot. Żołądek wywracał mi się do góry nogami, a śniadanie podjechało mi do
przełyku.
-Zapewne doktor Lee tam jest- usłyszałem głos
pielęgniarza.
-Ale Lee nie pracuje w środy!- i groźny ton lekarza,
który wcześniej mnie tu przyprowadził.
W tym momencie weszli do izolatki, a czas jakby stanął w
miejscu.
-Co pan tutaj robi?!- wrzasnął wściekły lekarz.
***
Rozprawa sądowa. Szpital wniósł oskarżenie do sądu o
podszywanie się pod lekarza i napastowanie chorego. Z tym drugim się nie
zgadzałem, jednak jako oskarżony nie miałem nic do powiedzenia. Mój prawnik
dzielnie walczył i próbował postawić mnie w jasnym świetle, jednak nie było to
proste zadanie.
-Dziękuję. Co na to oskarżyciel?- zapytał wysoki sąd.
Prawnik zajął miejsce obok mnie, a oskarżyciel wstał i
zaczął wygłaszać swoją mowę. Szczerze, niezbyt interesowało mnie, co gada. Chciałem
po prostu zobaczyć Rukiego… I tyle…
-Jesteśmy w dupie- powiedział Szpetem adwokat.
-Co ty? Poważnie? – zapytałem ironicznie, podnosząc jedną
brew i robiąc głupią minę.
Minęło dużo czasu. Rozprawa chyliła się ku końcowi.
-Ogłaszam, że oskarżony jest winny i nakazuję wypłacenia
wysokiego odszkodowania w postaci puli pieniężnej dla szpitala- oznajmił sąd.
Lekarz, który mnie pozwał uśmiechnął się i przybił piątkę z oskarżycielem.
-Co?!- poderwałem się z miejsca.- Jak to?!
-Panie Suzuki, proszę usiąść, bo nałożę karę za
nieodpowiednie zachowanie- sędzia ostrzegł mnie.
-Nie, nie usiądę! Wiesz, jak to jest? Wiesz, jak to jest
zabić człowieka?- ryknąłem na całą salę.
-Co?- zdziwił się sędzia.
-Pytam się czy wysoki sąd zabił kiedyś człowieka?-
powtórzyłem.
-No nie,…- odpowiedział.
-A ja tak! Zabiłem go! Uśmierciłem psychicznie! Co z
tego, że jego ciało nadal funkcjonuje, skoro nie może go używać?! Co z tego, że
kocham go nad życie i chcę być choć raz przy nim, kiedy tego potrzebuje!- po
moich policzkach zaczęły płynąć łzy.- Ja go chciałem po prostu zobaczyć… Choć
raz zrobić coś dobrego dla niego… Jeden jedyny raz w życiu być blisko… To
wszystko moja wina, to przeze mnie się tam znalazł…- ledwo mogłem mówić. W tej
chwili dostałem kolejnego olśnienia.- Nie żądam uniewinnienia… Moje zachowanie
chyba jest jednoznaczne…- wyszeptałem.
-To znaczy?- drążył sędzia.
-Jestem niepoczytalny….- uśmiechnąłem się pod nosem.
***
Wróciłem do domu i pakowałem swoje rzeczy do torby.
Sędzia wydał wyrok, o który prosiłem- zamknął mnie w tym samym szpitalu, w
którym przebywał Ruki. W pewnym momencie usłyszałem trzask, a po chwili do
mojej sypialni wparował wściekły Kai, który również był obecny na sprawie
sądowej.
-Coś ty najlepszego zrobił, do kurwy nędzy?!- ryknął i
rzucił we mnie gazetą.
Podniosłem szmatławiec i spojrzałem na okładkę, na której
widział wielki napis „Reita z The GazettE w sądzie: przyznaje się do uczucia do
Rukiego i zostaje uznany za niepoczytalnego! Tylko u nas zdjęcia i sprawozdanie
ze rozprawy sądowej!”. Nie odpowiedziałem, dalej pakowałem ciuchy do torby nie
zważając na lidera.
-Odpowiesz mi wreszcie?!- warknął.
-Musiałem to zrobić- mruknąłem cicho i zapiąłem zamek
torby.
-I zniszczyć The GazettE?! Media rozszarpią nas na
strzępy! Nie dość, że wydało się, że Ruki jest psychiczny, to teraz i ty
wyrobiłeś sobie taką opinię! Jesteśmy skończeni!- dramatyzował, choć
wiedziałem, że ma rację.
-Musiałem to zrobić- powtórzyłem.- Kocham Rukiego i
musiałem to zrobić- powiedziałem i wyminąłem perkusistę w drzwiach, następnie
kierując się w stronę windy.
***
Nie zamknęli Mie w izolatce, jak Takę. Dostałem prywatny
pokój, bez żadnego okienka w drzwiach, które wychodziło na korytarz, który
dzieliłem z jakimś facetem, który miał głęboką depresję… poporodową. Tak w
ogóle to uważał, że jest kobietą, ale mniejsza z tym…
Od czasu do czasu widywałem Rukiego, jak przywozili go na
wózku inwalidzkim do stołówki podczas wydawania posiłków i leków. Był blady,
mizerny i zawsze w kaftanie bezpieczeństwa. Za każdym razem, gdy go widziałem
serce ponownie łamało mi się na pół.
Byłem tu już drugi tydzień i nie zbliżyłem się do mojego
ukochanego nawet o krok. Musiałem coś wymyślić… Moją jedyną szansą były
godzinne przerwy między terapiami grupowymi i prywatnymi audiencjami u
psychiatrów na posiłek. Niestety podczas tych przerw zawsze kręciło się tu
wiele pielęgniarek i pielęgniarzy. Wybrałem porę obiadową. Na szczęście byłem w
na tyle dobrej sytuacji, że do posiłku nawet dawali mi kawę. Wykorzystałem to, że facet, z którym mieszkam
nie mógł jeść zbyt dużo cukru, gdyż później mu odwalało.
Wziąłem tackę i talerz i ustawiłem się w kolejce po
jedzenie. Nałożyłem cokolwiek, nie patrząc na to, co biorę i wziąłem kawę, a do
niej sześć opakowań cukru. Przysiadłem się do faceta, z którym dzieliłem pokój.
W tym momencie wprowadzili na salę Rukiego. Serce zabiło mi mocniej i
postanowiłem zrealizować mój plan. Niby niechcący zrzuciłem widelec swojemu
współlokatorowi.
-Oj, przepraszam- zrobiłem zatroskaną minę.
-Nic się nie stało- uśmiechnął się i schylił po sztuciec.
W tym momencie wsypałem mu do herbaty te sześć opakowań
cukru, które wcześniej zdążyłem już otworzyć. Znów „przypadkiem” kopnąłem nogą
widelec, tak, że facet musiał się pod niego schylić jeszcze bardziej, co dało
mi czas na mieszanie i rozpuszczenie się cukru.
-Naprawdę bardzo przepraszam. Dziś jestem jakiś
nieobecny- wzruszyłem ramionami, kiedy już się podniósł.
-Spokojnie. Każdemu się zdarza- uśmiechnął się ponownie i
upił łyk herbaty.- Jakaś dobra ta herbatka- zaśmiał się i upił drugi łyk.
-Pij, pij. Na zdrowie- zaśmiałem się wrednie. Jestem
potworem…
Facet wszystko wypił i najpierw zaczął się pluć, a potem
wrzeszczeć, aż w końcu dostał jakiegoś dziwnego ataku drgawkowego. Szybko
odskoczyłem, niby przerażony, a cały personel medyczny znajdujący się na sali
rzucił mi się na pomoc. W rekordowym tempie znalazłem się przy Rukim. Zdawałem
sobie sprawę, że nie mam dużo czasu.
-Takanori, skarbie, to ja Akira- potrząsnąłem nim
delikatnie. Jęknął niewyraźnie w odpowiedzi. Jego stan ewidentnie się pogorszył
od naszego ostatniego spotkania.- Ruki błagam, powiedz coś!- Nie zrobił tego.-
Kocham cię nad życie- wyszeptałem mu do ucha i mocno pocałowałem.- Przepraszam
cię za wszystko, za to, że byłem egoistom i za to, że tu jesteś przeze mnie.
Kocham cię i wróć do mnie, błagam!- znów słone krople potoczyły się po mojej
twarzy.
Blondyn jakby ocknął się z letargu. Spojrzał na mnie
zaskoczony, a potem zreflektował się- jego spojrzenie nabrało przytomnego
wyrazu, a mina stała się bardziej rozumna.
-Włamałem się do szpitala i udawałem lekarza, za co
zostałem oskarżony i zesłany tutaj w ramach wyroku sądowego. Teraz mało nie
zabiłem swojego współlokatora, żeby do ciebie podejść- powiedziałem na jednym
tchu i znów go pocałowałem.- Kocham cię, słońce- szepnąłem i szybko od niego
odskoczyłem, gdyż lekarze już skończyli akcję z przedawkowanym cukrem.
Wróciłem na swoje miejsce i dokończyłem posiłek, a Ruki
cały czas wodził za mną wzrokiem. Jakaś pielęgniarka wróciła do niego i zaczęła
go karmić. On powiedział coś do niej i spojrzał bystro, a ta przestraszyła się
i pobiegła po lekarza. Taka zadziwił i jego swoimi kazaniami, co poskutkowało,
że w trzy dni później zdjęli mu kaftan bezpieczeństwa. Sam jadł, jednak nadal
przebywał w izolatce i miał pewne odpływy, przez co w pewnych momentach nie
wiedział, co się z nim działo. Stopniowo, w zastraszająco szybkim tempie,
wracał do siebie- jak określili to lekarze- choć przed nim jeszcze długa droga
do opuszczenia szpitalnych murów. Pomyślałem, że jeśli jedno moje zbliżenie tak
na niego podziałało… co będzie jeśli nie odpuszczę i uparcie będę dążył, aby
się z nim móc spotkać?
CDN
Pij, pij na drowie - hi hi. Prawie się rozpłakałam, ale też i śmiałam.
OdpowiedzUsuńRukiś wracaj do normalności !
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne!
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne!
OdpowiedzUsuń