Burdel, nie zycie cz.2


I |


Ruki przedstawił mi Kaia, po czym do pseudo sali nagraniowej, za którą służył nam garaż, wszedł ojciec wokalisty.
-Takanori!- zawołał już ze schodów, a syn pospiesznie do niego podszedł.- Powiedz swoim kolegom, że dzisiaj macie przerwę. Przyjechała ciotka Yuki z małym dzieckiem i nie życzę sobie tutaj jakiegoś nawalania po garach, jasne? Z resztą ciotka chciałaby cię zobaczyć- powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwów, jednak Taka jak zawsze miał coś do powiedzenia.
-Ale tato…- jęknął żałośnie.
-Powiedziałem coś- odpowiedział ostro.
-Tato… Ja nie mogę tego tak zostawić!- dalej próbował go przekonać.
-Bez dyskusji! Albo zrobisz, co ci kazałem, albo szlaban na wychodzenie z domu, oglądanie telewizji, Internet i komórkę przez następny miesiąc!- zagroził.
-Oj no dobra…- stęknął niezadowolony.
Pan Matsumoto odszedł, a Ruki powtórzył nam jego słowa. Był bardzo niezadowolony i ubolewał nad tym, że to właśnie przez niego nie odbędzie się próba. Uważał, że on jako lider powinien zawsze mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i nie może wybaczyć sobie takiej niesubordynacji. Przeprosił nas bardzo serdecznie, po czym wszyscy wyszliśmy. Stanęliśmy całą grupą, łącznie z Kaim, na chodniku zastanawiając się, co dalej. Musieliśmy wziąć ze sobą nowego znajomego Taki, gdyż zostawienie go z Rukim na zjeździe rodzinnym Matsumoto, nie wydawało się najlepszym pomysłem.
-I co dalej?- zapytałem.
-Nie wiem. Możemy iść do mnie i tam poćwiczyć- zaproponował Uruha.
-Ta, niby po co skoro nie ma Rukiego? Tyle to każdy z nas może pobrzdąkać sobie we własnym domu, a z resztą, co zrobilibyśmy z Kaim?- zapytał Reita.
-Ej, no jeśli jestem dla was jakimś uciemiężeniem to mogę sam sobą się zająć. Znam trochę Tokio i nie potrzebuję niańki- odezwał się brunet.
-Ta, znasz trochę Tokio- zacytował go basista.- To nic ci nie da. Ja też jak tu przyjechałem, myślałem, że znam to miasto i…- urwał.
-I?- wszyscy czekaliśmy na dokończenie.
-… i przez trzy kolejne noce spał u mnie, bo nie wiedział, gdzie tak właściwie znajduje się jego mieszkanie- dokończył Aoi.
-Dokładnie- kiwnął głową blondyn.- Musisz być przynajmniej z którymś z nas, żeby się nie zgubić- podsumował.
-Dobra, kwestię Kaia mamy już załatwioną, więc pytam się, co robimy dalej?- zapytałem ponownie.
Wszyscy spojrzeli po sobie i zaczęli wzdychać bądź wzruszać ramionami. Uruha potargał sobie włosy i podrapał się po głowie, jak mniemam w geście zamyślenia.
-Wiem!- nagle wykrzyknął Kouyou.- Moich starych nie ma!
-No fantastycznie- mruknął znudzony Yuu.- I po cóż mi ta informacja do dalszej egzystencji?
-Ciołku!- uderzył drugiego gitarzystę lekko w głowę.- Skoro moich starych nie ma, to mam wolną chatę, nie?
-No i?- kontynuował Aoi, za co dostał ponownie w łeb. Tym razem mocniej.
-No i robimy imprezę!- wykrzyknął uradowany.- A ty czasem użyj mózgu, co?- spojrzał wymownie na Shiroyamę, który jedynie prychnął.
***
Chłopacy poszli do Uru, a ja pod pretekstem, że mam coś jeszcze do zrobienia, zmyłem się. Nie miałem ochoty na balangę, szczególnie, że nie miałem grosza przy duszy, a alkohol trzeba było za coś kupić. Zawsze robiliśmy zrzutę, a gdybym nie dał… W sumie nic by się nie stało, chłopacy by się nie czepiali, ale już w wyobrażeniu czując na sobie ten pogardliwy wzrok Reity… Wszystkiego mi się odechciało.
Postanowiłem, że choć tym razem nie spóźnię się do swojej „roboty”. A kto wie, może za to, że przyszedłem wcześniej trafi mi się jakiś nadziany klient i  zarobię trochę więcej?
Wpadłem do domu i zacząłem się szykować- choć raz czas mnie nie gonił. Przebrałem się w jakieś wyzywające ciuchy i zrobiłem agresywny makijaż, po czym znów wyszedłem. Niespiesznym krokiem przeszedłem się na ulicę, której tak bardzo nienawidziłem. Było już późno, gdzieś po osiemnastej… Nie wiedziałem, ze wyszykowanie się tyle mi zajmie… No, ale trudno- reszta zespołu od kilku ładnych godzin szaleli na imprezie w najlepsze, podczas gdy ja utwierdzałem się w przekonaniu, że jestem nikim. Doszedłem do burdeli i przywitałem się z burdel-mamą.
-Jakby ktoś przyszedł, skieruj go do mnie- poleciłem.
-A coś ty taki chętny?- zaśmiał się facet, a może transwestyta… Albo coś pomiędzy… Albo baba udająca faceta… Sam nie wiem, jakiej to było płci…- Humorek dopisuje?
-Iie. Halny (to taki typ wiatru, wiejący w górach od aut.) w portfelu wieje- posłałem mu (załóżmy, że to on) uśmieszek i poszedłem so siebie.
Kolejną godzinę nudziłem się i gapiłem w sufit. W końcu ktoś zapukał. Jak zawsze siedziałem w swoim al a tronie. Nogi miałem przełożone przez oparcie, przez co jeszcze bardziej je eksponowałem. Byłem wygięty, co niektórzy na pewno odbierali za seksowne. Drzwi otworzyły się i w nich ujrzałem… Całe Gazetto łącznie z Rukim, i Kaim na czele…

Od tego momentu minęło już dziesięć lat, a mnie nadal prześladują koszmary. Jak później się dowiedziałem to był pomysł Kaia, aby pójść do burdelu, za co tak bardzo go nienawidziłem. Yutaka został moim następcą, jak i przejął stanowisko lidera. Od tego czasu The GazettE stało się sławne i zaczęli osiągać znaczące sukcesy. Więc moje modlitwy zostały wysłuchane- marzenia o sławie i karierze zostały zrealizowane, Gazetto jest bardzo znane, a nawet jednym z najlepszych j.rock’owych zespołów w Japonii i całej Azji- szkoda tylko, że mnie już w nim nie ma… Miałem wielki żal do Tanabe, a jeszcze większy do siebie. Gdybym był rozsądny i umiał przewidzieć pewne sytuacje, zatrudniłbym się w jakiejś firmie, albo choćbym pracował w jakimś durnym kiosku na rogu ulicy. Fakt, zarabiałbym mniej, a pieniądze dostawałbym jedynie w umówionym terminie, przez co wyżycie za taką pensję przez cały miesiąc graniczyłoby z cudem, jednak zawsze mógłbym pożyczyć pieniądze od kogoś z zespołu- ale nie… Ja wolałem się kurwić i mieć o to do wszystkich pretensje. Ale z drugiej strony, gdyby po prostu Kai nie wpadł na ten durny pomysł… nic by się nie wydarzyło. To byłby zwykły wieczór, jakich pełno było w moim życiu…
Usiadłem na łóżku i uderzyłem mocno pięścią w ścianę. Po moich policzkach znów spłynęły łzy- to wszystko przez niego! To on zrujnował mi życie! Gdyby nie Kai to ja teraz pławiłbym się w luksusach i srał mamoną! Ale on mi to wszystko zabrał… Myślenie, że to jego wina było na swój sposób pomocne. Zarzucając mu to czułem się lepiej, gdyż w moich oczach, wtedy to ja byłem czysty, dobry i… poszkodowany.
Spojrzałem za okno. Jak zwykle- noc… kolejna… nieprzespana…
Minęło dziesięć lat, a ja niczego się nie nauczyłem. Dalej robiłem to, co wcześniej i dalej uważałem, że jedynymi sprawcami mojego bólu i cierpienia są Yutaka i Bóg. Często myślałem o śmierci- ale byłem zbyt słaby. Za bardzo się bałem. Często myślałem o ucieczce- ale po głębszym zastanowieniu dochodziłem do wniosku, że nic by ona mi nie dała. Nie mam pieniędzy na podróż, więc wszędzie musiałbym chodzić pieszo. W końcu nie wystarczyłoby mi nawet na podstawowe produkty, którymi są artykuły spożywcze. Po całym dniu wędrówki byłbym zmęczony i musiałbym odpocząć- zatrzymać się gdzieś na noc, a na to również trzeba mieć forsę. Zostaje mi ewentualnie spanie w krzakach i jedzenie ze śmietnika, ale wtedy stałbym się zwykłym kloszardem, przez co, jak myślę, jeszcze bardziej spadłbym w swojej i tak już bardzo niskiej randze.
Westchnąłem cicho i otarłem łzy. Znów ułożyłem się na poduszce i próbowałem zasnąć, myśląc o czymś przyjemnym i oddalając od siebie te złe myśli.
***
Bip! Bip! Bip!- darł się budzik, więc w końcu dałem za wygraną i otworzyłem oczy, następnie na ślepo waląc ręką na wszystkie strony tego świata, mając nadzieję, że kiedyś w końcu znajdę szafkę nocną, budzik i ten mały przycisk służący do wyłączenia tego wkurwiającego dźwięku. Jednak nie… Musiałem się podnieść żeby to zrobić. Westchnąłem zrezygnowany i zaspany ruszyłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i jako tako doprowadziłem się do stanu używalności. Ubrałem się normalnie- nie wyzywająco, gdyż przeprowadziłem się i musiałem dojść do „pracy”, a jako że miałem spory kawałek, nie miałem zamiaru świecić dupą na ulicy. Założyłem zwykłe czarne jeansy i biały podkoszulek. Dziś było wyjątkowo upalnie. Wziąłem ze sobą torbę, do której uprzednio spakowałem mój „strój roboczy” i wyszedłem z mieszkania. Niezadowolony stwierdziłem, że skończyły mi się fajki, więc musiałem iść do sklepu. Wyciągnąłem z kieszeni jakieś drobniaki i przeliczyłem je. Akurat starczy na jedną paczkę. Skierowałem swoje kroki do najbliższego sklepu, który mieścił się na następnej ulicy. Była to już inna dzielnica- bardziej luksusowa, choć nie aż tak bardzo. Zwykła dzielnica domków jednorodzinnych, jednak ja mogłem jedynie pomarzyć, żeby w niej zamieszkać. Wszedłem do sklepu i kupiłem szlugi. Paliłem, bo musiałem. Był to mój nałóg- wcale nie smakowały mi te najtańsze papierosy, jednak nie mogłem pozwolić sobie na inne, gdyż z czegoś musiałem opłacać czynsz za mieszkanie, które na pierwszy rzut oka w ogóle go nie przypomina- bliżej mu do obory.
Wychodząc, zderzyłem się z kimś, przez co znalazłem się na twardym chodniku.
-Patrz, jak łazisz, krowo- warknąłem pod nosem.
-Oj, najmocniej przepraszam- odpowiedział kulturalnie osobnik, z którym się zderzyłem i podał mi rękę w geście pomocy. Otrzepaliśmy się.
Uważniej przyjrzałem się tej osobie. To był facet. Młody- około trzydziestki, może trochę mniej… I w tym momencie go poznałem. Stanąłem jak wryty.
-To ty,….- warknąłem.
-Co ja?- zdziwił się facet.
-To ty Tanabe!- wrzasnąłem i zdzieliłem go w twarz z liścia.- To przez ciebie ty popierdoleńcu moje życie to burdel!- zacząłem na niego się drzeć.
Rzuciłem się na niego, przez co chłopak stracił równowagę i obaj wylądowaliśmy na ziemi. Zaczęliśmy się szamotać, w wyniku czego Kai stracił okulary przeciw słoneczne, które zakrywały mu pół twarzy. Zgaduję, że to było czymś w rodzaju maski, lub przykrycia, żeby nikt go nie rozpoznał. Oczywiście, zaraz zbiegli się gapie i obserwowali nas, komentując. Kiedy wykrzyknąłem jego imię, zbiegły się również fanki, które też rzuciły się w wir walki, aby choć przez chwilę móc dotknąć swojego idola. Myśl, że to o mnie teraz mogłyby się tak bić, jeszcze bardziej mnie nakręcała i sprawiła, że wpadłem w szał. Nie mogłem się z tym pogodzić. Po chwili zjechała się policja. Najpierw odciągnęli fanki, a następnie mnie i Kaia. Jeden z funkcjonariuszy chwycił mnie za ręce i odciągnął je do tyłu, po czym skuł mnie kajdankami.
- To na wszelki wypadek- wyjaśnił.- A teraz pojedziemy na komisariat, ptaszku.
***
Po długiej rozmowie i lamentach perkusisty wypuścili nas bez żadnych konsekwencji, dając nam jedynie upomnienia słowne. Otworzyłem drzwi komisariatu z kopa i wściekły wyszedłem. Kurwa, i znów spóźniony! Ale dostanę wpierdol…
-Ej, zaczekaj!- Tanabe złapał mnie za ramię.
-Odpierdol się, co?- warknąłem.- Nie dość, że mi życie spierdoliłeś to jeszcze chcesz się ponabijać? A proszę bardzo! Mam to w dupie!- wrzasnąłem, wyrywając się z jego uścisku.
Długa chwila ciszy. Chciałem odejść, jednak jakoś nie mogłem. Jego wzrok, jakby mnie trzymał i nie pozwalał choćby zrobić kroku. Patrzyłem mu twardo w oczy, jednak w końcu złamałem się i spuściłem głowę, wbijając wzrok w asfalt.
-Yune…- powiedział cicho i podszedł do mnie. Opuszkami palców, przejechał po moim policzku.
-Nie dotykaj mnie!- odtrąciłem jego dłoń.
-Yune…- powtórzył równie głęboko i powili.
-No co?- burknąłem.
Przytulił się do mnie… Zaraz, zaraz… Wróć! Czy on tak po prostu od tak sobie, przytula mnie na policyjnym parkingu? Co jest kurwa? Najpierw go biję, trafiamy na policję, a on się do mnie tuli? Ja pierdolę, nie wiedziałem, że sława wypacza mózg…
-Em… Kai, tu są kamery- mruknąłem cicho, a chłopak się ode mnie oderwał.
-Dawno się nie widzieliśmy- uśmiechnął się lekko, jakby nieśmiało.
-Ta, mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy- warknąłem i już chciałem odejść, kiedy on ujął mój nadgarstek.
-Chodź do mnie- zaproponował.
-Niby po co? Żebyś mnie wyśmiał? Żeby dać ci tą radość z wywyższania się? O nie… Z resztą, wiesz, ja muszę się pieprzyć, żeby zarobić, a przez ciebie i tak już dziś będę miał przejebane- wywróciłem oczyma.
-Proszę- w jego oczach pojawiły się łzy.
Nie no kurwa, jeszcze się rozrycz! Jeszcze mi tego brakowało! Beksy na parkingu- już bardziej dyskretnego miejsca nie mógł sobie wybrać!
-Kurwa… Nie! I Nie rycz m i tu!
-Proszę…- zrobił urażoną minę.- Zapłacę ci…- znów zbliżył się do mnie i złapał mnie za tyłek. W jednej chwili łzy z jego oczu wyparowały. Boże, on mnie przeraża…
-Nie… Zaraz, zaraz… Zapłacisz? A ile?- skoro jest taki bogaty to może się trochę wysilić. Chuj z tym, że będzie śmiał się ze mnie do końca życia, że powie reszcie, że będę miał jeszcze gorszą depresję, że będę czuł się jeszcze gorzej- ale zarobię! Przecież dziś i tak już nikt do mnie nie zawita, do pokoju, a jak wrócę do burdelu to burdel-mama ukręcił mi łeb.
-Ile będziesz chciał- zachichotał.
-Dobra- powiedziałem po chwili- Ale nie myśl sobie, że to będzie coś specjalnego- prychnąłem.


CDN

2 komentarze:

  1. szczerze? dziwnie sie to czyta jesli chodz troche zna sie ciag dalszy... jako ze to jest taki paring (Aoiho to moge czytac nawet po 40razy) to niumiem go jakos czytac >_< ALE TO ZROBIE!
    szczerze? Niewiem co napisac w komentarzu... (;_;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie dziwnie się to czyta. I te obwinianie jest takie dziecinne. Dzieci nie trzydziestolatki. Reakcja nie naturalna. Przerysowane postacie. Może będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń