Co by bylo gdyby... cz.1


Tytuł: Co by było gdyby…
Paring: Aoi x Uruha, Reita x Ruki
Typ: powieść (nie wiem czy nawet przypadkiem nie wyjdzie saga xD)
Gatunek: Obyczajowe, romans


Uruha rzucił się na łóżko, na miejsce obok mnie i objął mnie w pasie, po czym nachylił się nade mną i czule pocałował.
-Zastanawiałeś się kiedyś, co by było gdybyśmy się nie poznali? Albo gdybyśmy nie zostali sławni?- zapytałem znienacka.
-Nie, ale znam odpowiedź- uśmiechnął się.
-Tak?- podniosłem nonszalancko jedną brew.
-Ano… Gdybym cię nie poznał, Yuu, to z pewnością w końcu popełniłbym samobójstwo, bo nikt by mnie nie pokochał ani nie zrozumiał- znów musnął moje usta i wyszczerzył się.
-Ej… Bez takich czarnych scenariuszy- objąłem go za szyję.- A gdybyśmy się poznali jakoś inaczej… wiesz,… Gdyby nie było całego The GazettE, gdybyśmy nie byli sławni… Gdybyśmy zostali z zawodu tym, kim rodzice nam kazali, albo brnęlibyśmy w zawód do którego mielibyśmy predyspozycje? Gdybyśmy nie spędzali ze sobą praktycznie 24/7? Gdybyśmy nie byli bogaci i dalej mieszkali w małych, wynajmowanych mieszkankach wielkości 4 i pół maty? (około 7,4 m kwadratowych od aut)- zapytałem.
-Szczerze… Nigdy nie przyszło mi to do głowy… A co do mieszkania to miałem 6 mat (około 9,7m kwadratowych)!- pochwalił się, dumnie wydymając usta.
-Oj dobra… Tylko ja byłem taki biedny i mieszkałem na czterech i pół- zaśmiałem się. (Poważnie, ludzie [głównie studenci] mieszkają w takich mieszkankach i jeszcze się cieszą, że w ogóle mają gdzie spać od aut.)- Ale pomyśl… Co by było gdybyśmy zostali tym, kim zamierzaliśmy na początku? Nie chodzi mi o to, kiedy byliśmy maluchami, bo wtedy większość z nas chciała być piłkarzami, ale tak miej więcej, jak już kończyliśmy szkołę… Co by było gdyby zespół nie powstał?
Obaj popadliśmy w zadumę…
***
Cofnąłem się do czasów, kiedy miałem siedemnaście lat. Były wakacje. Dumny, ze świadectwem w ręku, skończyłem kolejny rok i dostałem promocję do następnej klasy. Zamierzałem zostać stolarzem (kieruję się wskazówkami od Lilien- 100 pytań do The Gazette od aut), a raczej mój ojciec mnie do tego zmusił, gdyż miał zakład i zamierzał mi go powierzyć, albowiem mój starszy brat to kompletny przygłup i zapewne po dwóch miesiąca całe pieniądze by przechlał, a dom i zakład stolarski zastawił i przegrał w karty lub w ruletkę.
Dumny z siebie wyszedłem na ruchliwą ulicę. Oczywiście tutaj również nie było chodnika, ale cóż się dziwić, gdyż ta droga nawet nie miała nazwy, gdyż była uznana za za krótką i zwykle wszyscy ją określali mianem „tej prowadzącej do zawodówki”. Jak już wspomniałem chodnika nie było i szedłem wyznaczonym wąskim pasem, oddzielonym białą linią od trasy wyznaczonej dla samochodów. Można więc uznać, że jest ona jednokierunkowa, jednak i tak często samochody mijały się tutaj i musiały wjechać na ten właśnie pas, którym szedłem, który teoretycznie był wyznaczony dla pieszych (również prawda. Na koniec roku dostałam książkę o Japonii to wiem co mówię xD, a raczej piszę od aut.). W tym roku jakoś wyjątkowo mi się udało i miałem wysoką średnią (właściwie to nie wiem czy oni tam sobie liczą średnią i czy mają czerwony pasek lub jego odpowiednik, więc wolałam napisać tak w miarę obojętnie od aut.) i dostałem za to odpowiednie wynagrodzenie w postaci stypendium, a i rodzice nie oszczędzili kaski dla syna geniusza (na prawie xD). Jako, że już gołodupcą nie byłem, postanowiłem iść na odpowiednie zakupy, a zacząć je od sklepu z elektroniką. Pomyślałem, że przez cały rok szkolny byłem zajęty nauką lub zajęciami praktycznymi, dlatego przyszedł czas na trochę relaksu- a jak inaczej można odpoczywać niż z konsolą w ręku lub spędzając czas przy nowej grze przy laptopie? Niestety moje gry to były same ścierwa, a niektóre płyty były tak porysowane (lub doszczętnie połamane) i nie miałem w co grać, dlatego postanowiłem kupić coś z górnej pułki. Coś co nie znudzi mi się ze szybko.
Zacząłem kręcić się między kolejnymi regałami zapełnionymi grami od góry do dołu i szukałem czegoś, co „porwie moje serce”. Przesiadywałem tu już chyba drugą godzinę i wziąłem do ręki chyba już milionowe opakowanie gry, gdy nagle ktoś do mnie podszedł.
-To szłam- usłyszałem za sobą.- Jestem graczem i testuję wszelkie gry, wykrywając błędy i zgłaszając je do poprawki, za to mi płacą. W tej grze było ich wyjątkowo dużo, a poprawili zaledwie kilka. Nie polecam. Z resztą do pewnego momentu nawet jakoś przejdzie, ale później, żeby dalej grać i przechodzić kolejne poziomy musisz wysyłać kolejne sms’y po dwa tysiące jenów każdy, a wiesz… W końcu się nazbiera na rachunku, a ta gra nie jest tego warta- odłożyłem opakowanie na miejsce i obróciłem się.
Za mną stał wysoki chłopak. Był młody, miej więcej w moim wieku. Miał półdługie włosy, sięgające prawie do ramion, koloru bliżej nieokreślonego. Z jednej strony brązowe, z drugiej lekko wpadające w rudy. Mimo to był naprawdę przystojny. Niektórzy może i by powiedzieli, że jest zniewieściały, jednak jak dla mnie bardzo pociągający i atrakcyjny. Szczególnie te jego wielkie ciemnobrązowe oczy, podkreślone czarną kredką i eyeliner’em oraz te pełne i wydatne usta, które co chwila oblizywał lub zagryzał dolną wargę, tak jakby się czegoś bał, wstydził albo spieszył… sam nie wiem.
-Dzięki- uśmiechnąłem się do niego.- A co w takim razie polecasz?- zapytałem z nadzieją na fachową poradę.
-W sumie to nie wiem w czym gustujesz, ale to mi się podobało- sięgnął na najwyższą półkę i ściągnął jakieś fioletowo-srebrno-czarne opakowanie.- Gra akcji z dialogówkami, a co za tym idzie wieloma wariantami tej samej sytuacji, przez co możesz nawet kilka razy przechodzić jeden poziom i nie znudzi ci się. Możesz też grać przez Internet z innymi graczami- powiedział podając mi grę.
-Wow, naprawdę się na tym znasz- uśmiechnąłem się. Spojrzałem na cenę i się zmieszałem.- Dwadzieścia pięć tysięcy jenów? Em… To trochę dużo, więcej niż mój miesięczny czynsz!- zdumiałem się.
-To prawda. Droga, ale naprawdę fajna. Jeśli nie masz nic innego do roboty w lato niż granie na komputerze to szczerze polecam- uśmiechnął się.
Poczułem się głupio- w sumie to rzeczywiście mogłem porobić coś ciekawszego i odpocząć, a nie grać przez całe dnie i noce. A zresztą dochodziła mi jeszcze wakacyjna praca u ojca w zakładzie, więc w sumie to nie będę miał znów aż takiego luzu. Ale z drugiej strony… Chciałem grę, w którą mógłbym pograć kilkadziesiąt razy, przy okazji nie nudząc mi się. Chciałem, żeby nawet wiedząc, co za chwilę się stanie, po prostu ciągnąć tą akcję, gdyż tak mnie wciągnęła. Westchnąłem i zacząłem się kierować w stronę kasy.
-No trudno… Raz kozie śmierć… Najwyżej zbankrutuję i będę zalegał z czynszem mojej gospodyni- zaśmiałem się, a chłopak wyraźnie się zmieszał.
-Em… Jeśli tak bardzo chcesz tą grę, a będzie to dla ciebie aż taki wydatek mogę ci się dołożyć- zaczął obmacywać się po kieszeniach i szukać w nich pieniędzy. Ukradkiem spojrzałem na jego dupę… Ładna…
-Nie, przestań- zaśmiałem się.- Ja tylko żartowałem- uśmiechnąłem się, a chłopak spalił buraczka.- Zresztą… Jestem Yuu, ale wszyscy mówią na mnie Aoi, a ty?
-Kouyou, ale wolałbym Uruha- odpowiedział.
-„Śliczny”?- zaśmiałem się , a Kou jeszcze bardziej się zaczerwienił.- Pasuje do ciebie- uśmiechnąłem się.
Po zakupie gry, dalej rozmawiałem z Uruhą i kręciłem się z nim po całej galerii w Ikebukuro (Tokio, chyba jako jedyne z metropolii na całym świecie, nie ma jednego centrum, a aż pięć, a jednym z nich jest właśnie Ikebukuro. Jeśli ktoś nie wierzy może sobie sprawdzić plan Tokio od aut.). Muszę przyznać, że to całkiem fajny chłopak, choć trochę nieśmiały, jak i całe społeczeństwo japońskie- czasami czuję się jak odludek… (Sorry, ale muszę tutaj zaznaczyć. Zawsze mnie to irytuje, opowiadania typu, że fanki poznają chłopaków z Gazetto i się w sobie zakochują. Po pierwsze; Japończycy są bardzo zamknięci w sobie i nie ufają gaijin’om [obcokrajowcom] i zazwyczaj ich nie lubią, choć tolerują. Zazwyczaj kończy się na zwykłej gadce, typu „Co u ciebie, jak ci się podoba w Japonii, czy smakuje ci jedzenie i kuchnia azjatycka?” jednak bywa i tak, że czasem zainteresują się naszą „cudzoziemczą” osobą, ale do zakochania to dłuuuuuuga droga. Po drugie; uważają gaijin’ów za zło wcielone i nawet kiedy taki gaijin chce wynająć mieszkanie u jakiegoś Japończyka, choćby te 4,5 maty, musi mieć swojego sponsa, czyli takiego jakby opiekuna, musi to być obywatel japoński, pełnoletni, niekarany, który gwarantuje gospodarzowi, że jesteś ok. i nie zrobisz nic złego, a nawet kiedy już zamordujesz swoich gospodarzy, u których wynajmujesz mieszkanie, wejdziesz w butach do domu i podpalisz dom [tak w skrócie sobie to wyobrażają] to właśnie twój sponsa jest odpowiedzialny za dzieci-sierotki i ma się nimi opiekować aż do pełnoletniości. Sorry, musiałam uwzględnić… od aut.)
Dopiero wieczorem dotarłem do swojego mieszkania. Uru odprowadził mnie aż pod same drzwi. Wymieniliśmy się numerami telefonów, choć szczerze powiedziawszy Kouyou nie był zbyt chętny, aby podać mi swój numer kontaktowy. Myślę, że nie był jeszcze zbyt pewny co do mojej osoby, a moje niektóre „dziwne” zachowania, typu głośne wyrażanie tego, co myślę i czuję nie patrząc na uczucia innej osoby, mogły zostać przez niego odebrane jako grubiaństwa… tak jak przez większość moich znajomych, którzy twierdzą, że zachowuję się jak hippis z lat osiemdziesiątych z Europy i do mojego usposobienia po prostu trzeba się przyzwyczaić, a już widząc sam zarys mojej postaci i mając świadomość, że się do ciebie zbliżam przestawić z trybu „wszyscy ludzie” na „Aoi”, żeby móc się ze mną dogadać i nie czuć się przy tym urażonym. Trzeba zrozumieć mój niezrozumiały tok myślenia (xD).
Zmachany całodniową wędrówką, wszedłem do mojego jednopokojowego mieszkania. Podszedłem do szafy wnękowej i wyjąłem z niej futon (rodzaj materaca, na którym się śpi. W dotyku przypomina twardą kołdrę. Dobrze izoluje od chłodu [ważne kiedy śpi się na podłodze] przeważnie kładzie się jeszcze cienki, gąbkowy materac i komfort jest już pełen, tym bardziej, że podłoga też nie jest twarda, tylko pokryta materacami tatami), materac i pościel. W moim pokoiku (gdyż to określenie lepiej pasowało niż termin „mieszkanie”) oprócz szafy wnękowej, wbudowanej w ścianę mieściła się mała szafka, na której stał telewizor i laptop oraz książki z zeszytami ustawione w dwie równe wieżyczki. Nic więcej tutaj się nie mieściło. Co prawda po złożeniu futonu i materaca zyskiwałem zawsze dwa dodatkowe metry kwadratowe, jednak cóż mogłem tam postawić? Stołowałem się zazwyczaj w barze naprzeciw domu, w którym wynajmowałem pokój lub u rodziców, więc kuchenka gazowa mi nie była potrzebna, a tak w ogóle to nie zbyt potrafiłem gotować. Czasem brałem coś na wynos, więc przydałby się jakiś mały stolik i krzesełko, ale przyzwyczaiłem się do jedzenia, odrabiania lekcji i spania na podłodze, więc w sumie też nie były mi potrzebne- a z resztą myśl, że codziennie musiałbym je składać i rozkładać, chować i wynosić, doprowadzała mnie do szału i już odechciało mi się kupować tych durnych krzesełek i stolików. No może jeszcze zapomniałem wspomnieć, że w oknie mieściła się Klima- stara bo stara, ledwo zipała, ale przynajmniej nie ugotowałem się dzięki niej. Ach, nie wymieniłem jeszcze piecyka naftowego, który stał koło szafki. W zimę ogrzewałem nim mieszkanie. Kiedyś miałem piecyk elektryczny, ale kiedy dostałem rachunek za prąd, mało się nie przewróciłem, a poza tym w nocy regulował temperaturę na mniej więcej 15 stopni Celsjusza, co jak na mój gust było o wiele za zimno. Do wyboru był jeszcze piecyk gazowy, ale w tym domu nie było stałego doprowadzenia gazu, więc nie było o czym mówić. No w sumie ktoś mógłby wpaść na pomysł, żeby ogrzewać mieszkanie gazem z butli, takiej jaką stosuje się do kuchenek gazowych, tak… dobry pomysł, ale jedna butla starczała na jeden dzień więc wychodziło i drogo i w dodatku dużo noszenia i mocowania się z ciężkimi butlami, a jeszcze wnieś człowieku to na pierwsze piętro!
No, tak więc wyglądał mój pokoik. Czasami żałowałem, że wyprowadziłem się od rodziców, ale raz: miałem bliżej do szkoły i nie musiałem zrywać się o piątej nad ranem żeby zdążyć, dwa: chciałem się usamodzielnić i pokazać rodzicom, że nie jestem taką sierotą jak mój brat.
Pewnie zapytacie skąd miałem pieniądze na czynsz, który wynosił równe dwadzieścia dwa tysiące jenów. Pracowałem dorywczo u ojca i normalnie dostawałem wypłatę oraz za dobre ocen czasem matka coś podrzuciła. Oczywiście z samym wynajęciem mieszkania znów nie było tak prosto- najpierw trzeba było uiścić reikin, czyli bezzwrotną opłatę. (U mnie w wysokości dwóch czynszy) No i jeszcze Shikikin- zwrotna kaucja, choć zwykle niecała, gdyż właściciel potrąci sobie zawsze na jakieś drobne remonty mieszkania po twoim używaniu.
A więc tak to wygląda- szkoła, praca, opłaty… i kto powiedział, że życie jest łatwe? I ten chłopak? Hm… Nie! Nie mam czasu ani miejsca na miłość! Choć w sumie, jakby się tak zastanowić… Eh…

CDN

0 komentarze:

Prześlij komentarz