Kopciuszek gubiacy bluzki cz.3

I | II |



Wyszedłem z jego mieszkania i skierowałem się z powrotem do siebie. Szczerze, to nawet lubiłem dawać korepetycje i patrzeć na te uśmiechnięte buźki dzieci, ale teraz miałem ochotę zabić tego szczeniaka, który musiał przyjść akurat dziś. Niezbyt zadowolony z tego, że musiałem opuścić Uruhę, wszedłem do mojego bloku i nawet nie zdążyłem dojść pod odpowiednie drzwi, kiedy rzuciła się na mnie trójka dzieci.
-Dzień dobry, sensei- uśmiechały się radośnie, tuląc do moich nóg.
-No nie wiem, czy taki dobry…- burknąłem pod nosem, wkładając klucz do zamka.
Lekcja trwała chyba już z tydzień! Dzieciaki w tempie galopującego żółwia uczyły się grać najprostsze utwory. Może ich wolna nauka była spowodowana tym, że gitary, które ze sobą przynosiły były większe od nich? W dodatku jeden z moich uczniów zapomniał dzisiaj swojego instrumentu, więc musiałem pożyczyć mu akustyka, co później okazało się wielkim błędem. Przez uchylone okno do mieszkania wleciała pszczoła- mały chłopiec, któremu użyczyłem gitary miał uczulenie na ich jad i panicznie zaczął odganiać od siebie owada. Żeby jeszcze robił to rękami… ale on zaczął wymachiwać moim akustykiem, czego efektem był złamany gryf i roztrzaskane pudło rezonansowe. Chyba zacznę uczyć tylko nastolatki…
Dzieciak zaczął płakać, choć jeszcze nie zdążyłem nawet się odezwać, czy poruszyć. Spojrzałem na połamany instrument i wzruszyłem ramionami.
-Nie płacz. Nic się nie stało- przykucnąłem koło malca.
No bo cóż innego mogłem zrobić? Gdybym na niego nawrzeszczał, zapewne dostałby jeszcze zawału, a jego matka nękałaby mnie do końca moich dni, czego wolałem uniknąć, gdyż więcej miała wspólnego z Mikem Tysonem niż z Claudią Shiffer. Resztę korepetycji poświęciłem na uspakajaniu niezdary, po czym pożegnałem dzieci i odprowadziłem je wzrokiem do samych drzwi. Spojrzałem z wyrzutem na moją wysłużoną gitarę. Szkoda mi jej było, ale cóż… Rad nie rad będę musiał odwiedzić Uruhę w sklepie muzycznym- uśmiechnąłem się pod nosem i cała ta sytuacja już nie wydawała mi się taka zła. Wziąłem truchło gitary i postawiłem je przy śmietniku, by pamiętać o wyrzuceniu go.

Następnego dnia pofatygowałem się do sklepu muzycznego. Już z daleka rozpoznałem tak dobrze znaną mi postać Kouyou. Wszedłem do środka z wielkim bananem na twarzy. Uru spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
-Cześć- przywitałem się podchodząc do niego.
-Hej- odpowiedział.- Co cię do mnie sprowadza?
-Rozwalona gitara- westchnąłem.- Wczoraj na korepetycjach uczeń doszczętnie połamał mojego akustyka i zostały z niego same drzazgi- no, może trochę przesadziłem, ale po co miał o tym wiedzieć?
-Mhm… Rozumiem- mruknął jakby trochę zawiedziony. Myślał, że po co tu przyszedłem? Tak sobie pogadać?- Zaraz, zaraz… Dajesz korki z gry na gitarze?
-Tak. Przecież ci mówiłem- zauważyłem ciągnąc go w stronę, gdzie znajdował się dział z gitarami.
-Kiedy?- zdziwił się.
-W barze.
-Tak, mów mi, kiedy jestem pijany- puknął mnie w czoło palcem.- Ja nawet nie pamiętam, jak się tam znalazłem!- zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem.- Dużo masz uczniów?
-Grupkę dzieci, która wczoraj przyszła- zacząłem wyliczać.- Dwóch nastolatków, rodzeństwo, bardo dobrze grają i jednego dorosłego faceta, jakiś nudziarz, który chce umocnić, albo stworzyć więź między nim a synem.
-Acha- mruknął i ściągnął jedną z gitar podając mi ją.
-Ty też grasz na gitarze, prawda?- zapytałem.
-Daj spokój… Pewnie te dzieciaki grają lepiej ode mnie- wywrócił oczyma.- Kiedyś szukałem właśnie takich prywatnych korepetycji, ale jak mi rzucili ceną, to nogi się pode mną ugięły- pokręcił głową i odłożył instrument, który mu oddałem krzywiąc się.
-Ja mogę cię poduczyć- zaoferowałem się.
-Cena?
-Za darmo!- dźgnąłem go między żebra.- Jeszcze miałbym żądać od ciebie pieniędzy po tym, co zrobiłem?- dodałem ciszej, a chłopak przez chwilę milczał.
-Dzięki…- uśmiechnął się.- Ale ja nie mogę dać ci gitary za darmo. Wiesz… to nie mój sklep- rozłożył bezradnie ręce.
-Wiem. Przecież nie oczekuję tego od ciebie- uśmiechnąłem się i wziąłem do rąk kolejnego akustyka.
***
W końcu wybrałem sobie odpowiednią gitarę i umówiłem się z Uru, że przyjdzie do mnie jeszcze dzisiejszego wieczora, bo jutro uczyłem rodzeństwo, a pojutrze dziwnego ojca. Zapisałem szatynowi swój adres, po czym cmoknąłem go w policzek i rzuciwszy krótkie „Do zobaczenia” wyszedłem ze sklepu cały w skowronkach. Nie mogłem doczekać się wieczoru, który, na całe szczęście, szybko nadszedł.
Około dwudziestej usłyszałem pukanie do drzwi. Hamując się, żeby przypadkiem nie zacząć skakać z radości, otworzyłem drzwi mojemu nowemu uczniowi.
-Jak fajnie, że mieszkasz tak blisko mojego sklepu- uśmiechnął się, kiedy przepuściłem go w drzwiach.- Ledwo go zamknąłem i już jestem u ciebie. Szczerze, to myślałem, że to gdzieś na drugim końcu miasta…
-No widzisz, jak masz ze mną dobrze- zaśmiałem się, a zaraz przed oczami staną mi obraz Uruhy leżącego pode mną i krzyczącego: „Ach… Tak, tak! Mocniej, mocniej Yuu! Szybciej!”. Tsa… Przeszedł mnie dreszcz podniecenia, co starałem się zamaskować.
Zaproponowałem mu coś do picia, ale odmówił. Przeszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy na kanapie, a ja podałem szatynowi swoją nowiutką gitarę. Pomińmy fakt, że była nadludzko droga i pewnie za jakieś dwa dni nie będę miał z czego żyć, bo wszystko na nią wydałem… Na stoliku rozłożyłem kilka kartek z nutami, z którymi Uru zapoznał się.
-Em… No nie wiem, czy mi wyjdzie…- bąknął.
-Jestem od tego, żeby ci pomagać, więc pomyłki są nawet wskazane- zaśmiałem się.
Kouyou uśmiechnął się niezbyt przekonany, po czym zaczął wygrywać kolejne akordy. Grał tak, jakby sam to napisał. Co prawda były to jakieś durne, proste ćwiczenie, jednak zaskoczył mnie swoją perfekcją. Z łatwością dociskał odpowiednie struny i przesuwał dłonią po gryfie. Gdy skończył, od razu zamieniłem kartki. Dałem mu coś o wiele trudniejszego- pierwszą lepszą piosenkę Luna Sea, którą znalazłem między papierami.
-Aoi… To jest za trudne…- westchnął.- Nie zagram tego!
-Zagrasz, zagrasz- poklepałem go po przyjacielsku po plecach.
Chłopak przez chwilę wahał się, jednak w końcu zaczął grać. Grał z wielką pasją, zupełnie tak, jakby od tego zależało jego życie. Zauroczyłem się jego grą… no i nim samym też, ale to szczegół. Przyglądałem się, jak jego szczupłe, długie palce pieszczą kolejne struny i znów zrobiło mi się gorąco, kiedy wyobraziłem sobie, że równie dobrze mogłyby tak pieścić i mnie.
-Świetnie grasz!- wykrzyknąłem, kiedy skończył.- I nie waż mi się nawet wciskać kitu, że nie mam racji, bo mam! Jesteś zawodowcem!- uśmiechnąłem się do niego szeroko i pocałowałem w policzek. Chłopak oblał się rumieńcem.
-Wcale nie…
-Nie bądź taki skromny! Jesteś świetny!- wstałem z kanapy i powędrowałem do sąsiedniego pokoju. Przełożyłem pasek elektryka przez ramię i zacząłem pchać nogą wzmacniacz do salonu. Następnie podałem gitarę szatynowi i podpiąłem ją do wzmacniacza, który włączyłem do gniazdka.- I właśnie dlatego, że jesteś taki dobry, będziesz ćwiczył na tym- wyszczerzyłem się, a chłopak niepewnie popatrzył na gitarę, którą wcisnąłem mu z w ręce.
-No nie wiem…
-Grunt, że ja wiem!- podałem mu inne kartki. Uruha zaczął grać. Przy drugim refrenie nawet się uśmiechnął. Widać X Japan przypadli mu do gustu. Również się uśmiechnąłem i wpatryłem w niego, jak w obrazek. W pewnym momencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Uru przestał grać.- Nie przerywaj sobie, graj dalej, zaraz wrócę- poinformowałem go i oddaliłem się rozmyślając, jaką widowiskową śmierć zafunduję temu, kto raczył przyjść do mnie w takiej chwili.
Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazał się Ruki.
-Kto gra, jeśli ty jesteś tutaj?- zapytał.
-Tak, też miło mi cię widzieć. Tak, tak wszystko w porządku, możesz wejść- przepuściłem go w drzwiach.
-Więc dowiem się, kto tak gra?
-Mój… yyy... przyjaciel, Uruha… znaczy Kouyou- odpowiedziałem i przeszedłem z blondynem do salonu. Gdy szatyn spostrzegł Takę zmieszał się i przestał grać.- To jest Ruki- przedstawiłem go.- Mój przyjaciel, który, nie wiem po co, przyszedł zatruwać mi dupę- spojrzałem na niego z mordem w oczach.
Blondyn uważnie spojrzał na mnie i na zarumienionego Uru, po czym uśmiechnął się.
-Aaa… Już wiem jakimi jesteście przyjaciółmi- zaśmiał się i przysiadł do mojego ucznia, który zrobił się wręcz bordowy.- Świetnie grasz- pochwalił go.
-Dzięki…- wydusił z siebie szatyn i zebrał kartki ze stołu, po czym ułożył je na brzegu i odłożył gitarę wstając.- Dzięki Aoi za lekcję… Ja może już pójdę…- szepnął i chciał już wyjść, ale Ruki go zatrzymał.
-Ej, czekaj. Jeżeli przerwałem wam jakąś namiętną chwilę, czy coś, to sorry- usprawiedliwił się, a ja zgrzytnąłem zębami. Wokalista spojrzał na mnie z przestrachem, a Uruha zarumienił się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.- Dobra, już się zamykam. Albo nie, powiem coś jeszcze- boże, czy on musiał tyle gadać?- Yuu, przydałby nam się jeszcze jeden gitarzysta, nie?- blondyn uśmiechnął się, a ja zaraz zrozumiałem, o co mu chodzi.
-Racja- przytaknąłem, a mój wyraz twarzy momentalnie się zmienił.
-Wiesz…- zaczął Ruki, wstając i podchodząc bliżej Uruhy, puszczając jego nadgarstek.- Naprawdę świetnie grasz… Szczerze myślałem, że to grał Aoi, a on jest starym wirtuozem, wiesz, obchodzi się z gitarą od dziewiątego roku życia…
-Szóstego- poprawiłem go.
-Nieważne- mruknął wokalista.- W każdym razie, nie wiem, czy Aoi raczył ci wspomnieć, że mamy zespół. Nazywa się Gazetto. Mamy perkusistę i lidera Kai’a (pozwoliłam sobie pominąć Yune od aut.), basistę Reitę, wokalistę w mojej osobie i gitarzystę w osobie Aoi’a, jednak jest jedynym gitarzystą… Nie chciałbyś może przyjść na jakąś naszą próbę? Jeśli spodobałaby ci się muzyka, którą tworzymy, mógłbyś do nas dołączyć. Naprawdę świetnie grasz… Więc jak?
Uruha spojrzał na mnie, nie wiedząc, czy może ufać Rukiemu. Kiwnąłem głową, dając mu znak, że ma się zgodzić.
-No dobrze…- mruknął szatyn.- Kiedy i gdzie odbędzie się ta próba?
-Aoi ci wszystko wyjaśni- wyszczerzył się blondyn.- Prawda, Aoi?
-Tak, tak… Tylko… Na którą mamy próbę?- zapytałem.
Takanori podszedł do mnie i trzasnął w łeb.
-Na dziesiątą, deklu!- wrzasnął na mnie.- Do zobaczenia Uruha- zaśmiał się uroczo do mojego ucznia i wyszedł z mieszkania.
Tak, Ruki lubił wchodzić i wychodzić bez powodu z mojego mieszkania. On był dziwny… Ostatnio o drugiej w nocy przyszedł do mnie pod pretekstem, że mu się nudzi… Powoli zaczynałem się go bać…
-Próba jest w sobotę o dziesiątej. Jeśli nie masz żadnych planów na weekend, to przyjdź do mnie na dziewiątą, ok?- zapytałem, a chłopak niepewnie kiwnął głową.- Nie bój się- uśmiechnąłem się do niego.- Grasz lepiej ode mnie, na pewno świetnie ci pójdzie- starałem się go pocieszyć.
-Skoro tak mówisz…

CDN

0 komentarze:

Prześlij komentarz