Kopciuszek gubiacy bluzki cz.4

I | II | III |



Uruha przyszedł do mnie o dziewiątej, tak jak się umawialiśmy, o czym ja oczywiście zapomniałem, dlatego otworzyłem mu drzwi będąc ubrany jedynie w ręcznik przewiązany dookoła bioder, na co chłopak zareagował soczystym rumieńcem. Kazałem mu usiąść i poczekać w salonie, podczas gdy ja latałem w tą i w tamtą, szukając jakiś czystych ciuchów, suszarki, tuszu do rzęs… Wyszliśmy dwadzieścia po dziesiątej, ta… już sobie wyobrażałem ten morderczy wzrok naszego nowego lidera… W sumie Kai był lepszy- on tylko próbował zabić mnie wzrokiem, Ruki się nie krępował i od razu skakał mi do gardła… dosłownie skakał, bo nie mógł dosięgnąć szyi, ale to szczegół.
Tak więc, przyjechałem z Uru na próbę. O dziwo, nikt nawet krzywo na mnie nie spojrzał, gdyż całą uwagę towarzystwa pochłonął Kouyou. Kai, Reita i Ruki wypytywali szatyna o różne rzeczy- perkusista o formalności (ile masz lat, jak się nazywasz, skąd pochodzisz), basista o muzykę (ile lat grasz na gitarze, jakie są twoje ulubione zespoły), a Ruki… blondyn gadał, co mu ślina na język przyniosła (jakiej jesteś orientacji, czy spałeś kiedyś z chłopakiem. Tu muszę przyznać, że mój uczeń się zawiesił i nie wiedział, co odpowiedzieć. Ukradkiem spojrzał na mnie, co spowodowało triumfalny banan wokalisty).
W końcu zaczęliśmy grać. Najpierw bez Uruhy- chcieliśmy mu pokazać, jaką muzykę tworzymy. Wykonaliśmy kilka naszych popisowych numerów, przy których każdy starał się jak mógł, a szczególnie basista… Jego zachowanie mi się nie spodobało… i to bardzo. Za dobrze go znałem, żeby myśleć, że to moja chora zazdrość. On coś knuł i ja o tym wiedziałem. Reita zawsze był typem stojącym „po ciemnej stronie mocy” i rzadko kiedy jego myśli były czyste. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że ma pokojowe zamiary względem szatyna…
Uru pochwalił nas i przyznał, że interesuje się muzyką rockową. Akira podał mu nuty do piosenek, które przed chwilą wykonaliśmy i zaczął z nim coś omawiać. Śmiali się przy tym i najwidoczniej dobrze bawili, a mnie bolało to, że Kouyou czuł się o wiele swobodniej w towarzystwie wyższego blondyna niż moim. Przy mnie zawsze się rumienił i uciekał wzrokiem. Tylko czasami mogłem z nim normalnie porozmawiać, w dodatku na tematy tak mi odległe, że prawie w ogóle nie mogłem się wypowiadać, a najlepiej było, kiedy po prostu milczałem…
-Zazdrosny?- Ruki przysiadł się do mnie i wyjął mi papierosa z ust, po czym zaciągnął się nim.
-Daj spokój…- burknąłem pod nosem, odwracając wzrok.
-Ej, przecież widzę- zaśmiał się… gorzko?- Jesteście parą?
-Ta… W snach… Co gorsza tylko moich- prychnąłem i wyjąłem z paczki jeszcze jednego szluga.
-Hm… Może musisz go sobie odpuścić?- mruknął.
-Co?- zdziwiłem się.- To ty zawsze motywujesz mnie do działania, robisz mi pięciogodzinne wykłady, że jak się poddam, to mnie osobiście wykastrujesz, a teraz mówisz, że mam go sobie odpuścić? To do ciebie niepodobne…- zauważyłem.
-Podobno, co siedem lat charakter się zmienia…- uśmiechnął się krzywo.
-Ale ja cię nie znam jeszcze siedmiu lat... I zakazuję ci się zmieniać!
-Ludzie mówią, że kiedy człowiek się zakocha, zmienia się- wzruszył ramionami.
-Ruki… coś ty ćpał?- przeraziłem się.- Od kiedy tak szczebiotasz o miłości, co? Może jeszcze zaczniesz gadać do lampy?!
-Yuu, idioto- trzepnął mnie w ramię. Zdziwiłem się, bo bardzo rzadko zwracał się do mnie po imieniu.- To już nie mogę się zakochać?
-Nie no… teoretycznie możesz- wzruszyłem ramionami. 
-A co do Uruhy- kontynuował- radzę ci, skończ z nim. Narobisz się po uszy, a potem będziesz cierpiał, zobaczysz, zawsze tak jest. Rozejrzyj się wokół, może znajdziesz kogoś bardziej przystępnego…- uśmiechnął się jak zawodowy cwaniak.
-Że niby Kai?- zdziwiłem się.
-Błagam cię…- wywrócił oczyma, po czym znacznie przybliżył się do mnie i splótł nasze dłonie. Spojrzałem na niego z przestrachem.- Może jest ktoś, kogo powinieneś uważać za kogoś więcej niż przyjaciela?

Wróciłem do domu około godziny dwudziestej. Po próbie szlajałem się po mieście, próbując zrozumieć, co miał na myśli Ruki. Wszystko układało się w jedną całość- te jego odwiedziny w środku nocy i pakowanie mi się do łóżka, dzwonienie o każdej porze dnia i nocy, porady, chęć bycia blisko mnie… Nie, nie, NIE! To nie może tak być! Ruki to przyjaciel, powtarzaj Yuu, Ruki to przyjaciel i nikt więcej, Ruki to przyjaciel… No nie! Przecież dobrze wiem, że chciał mi dać do zrozumienia, że się we mnie zakochał! Ale ja… ja też go kocham, tylko że jak brata. Takanori jest moim przyjacielem, moją podporą życiową, ale gdybyśmy byli razem… mój sens życia ległby w gruzach. Nie mogłem w to uwierzyć… nie chciałem w to wierzyć…
Wziąłem szybki, zimny prysznic i rzuciłem się na łóżko. W tym momencie rozległ się dźwięk mojego telefonu. Na początku udawałem, że go nie słyszę, jednak melodyjka zaczynała wżerać mi się w mózg i w końcu odebrałem.
-Moshi, moshi- mruknąłem nawet nie patrząc, kto dzwoni.
-Cześć Yuu- usłyszałem głos, którego tak bardzo teraz nie chciałem słyszeć.- Dzwonię, aby cię poinformować, że już wchodzę do twojego bloku i dać ci tym samym znać, że zabawa w „nie ma mnie w domu” jest bezsensowna- rzucił beztrosko wokalista, po czym rozłączył się. Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi, a w następnym momencie blondyn pojawił się w mojej sypialni.- Cześć- przywitał się i pocałował mnie w policzek.
-Ruki, przestań!- niemalże krzyknąłem.- Proszę cię, nie rób tak…- dodałem już ciszej.
-Wiem, że próbujesz sobie wbić do głowy, że to ja jestem ten zły i niedobry, a Uruha jest twoim zbawieniem, jednak… Spójrz prawdzie w oczy, Yuu- powiedział twardo, przysiadając na krawędzi mojego łóżka.- On cię nie chce. Nie wiem, do czego doszło między wami i szczerze mnie to nie obchodzi. On się tobą nie interesuje… w przeciwieństwie do mnie. Więc albo przyjmiesz to, co ja ci oferuję, albo będziesz tak leżał do usranej śmierci i rozwodził się nad swoim nieszczęśliwym losem. Co wybierasz?- spojrzałem na niego zaskoczony. Jego mowa była tak cholernie… prawdziwa… Kurwa, on miał rację! Do moich oczu napłynęły łzy.- Nie każę ci żebyś teraz wmawiał sobie, że coś czujesz do mnie, nie, to bez sensu. Ja cię kocham, ty mnie nie- sprawa jest prosta, tylko… pozwól mi być blisko ciebie. Tylko tyle chcę, nic więcej. Nie musisz pamiętać o żadnych rocznicach, imieninach, urodzinach czy jeszcze głupszych sprawach… Dla ciebie to będzie wygodne, bo bez zobowiązań, a dla mnie korzystne, bo będę blisko ciebie- wzruszył ramionami.- Twoja decyzja…
-Takanori- popatrzyłem mu prosto w oczy.- Czy ty siebie słyszysz? Mówisz, że moja miłość do Kouyou jest bez sensu… nie, to twoje pieprzenie jest bez sensu! Rozumiem, że chcesz żebym traktował cię jak zwykłą kurwę, nigdy nie pokochał, zniszczył naszą przyjaźń, a ty wtedy będziesz cały czas smutny, bo tak naprawdę nie osiągniesz tego, co chciałeś! Będziesz sobie wmawiał, że jest dobrze, choć tak naprawdę cały ten chory układ doprowadzi i mnie i ciebie do alkoholizmu, albo jeszcze gorzej, a nasze życie zmienimy w wyścig czyją trumnę zamkną szybciej. W ten sposób tylko pogrążysz nas jeszcze bardziej… Pogrążysz nasze dwie nieszczęśliwe miłości… Tego właśnie chcesz? Odpowiedz, tego właśnie chcesz?!- krzyknąłem na niego. Widziałem, jak Matsumoto ledwo powstrzymuje się od wybuchnięcia płaczem. Pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie…
-Twoja decyzja…- szepnął, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
Odwróciłem wzrok i zagryzłem wargi. Ruki widząc moją reakcję wstał i już chciał skierować się do wyjścia, kiedy złapałem go za rękę.
-Czekaj…- podszedłem do niego i objąłem w pasie, a następnie czule pocałowałem w usta… O ile można mówić o czułym pocałunku z kimś, kogo się nie kocha…- Tak samo, jak ty nie chcę być sam- szepnąłem, gdy już odsunęliśmy się od siebie.
-Nie boję się samotności. Chcę być z tobą… i nie ważne, ile by to miało mnie kosztować…- odpowiedział ledwo słyszalnie i wziął głęboki wdech, uspakajając się z lekka.- Pójdę już…
-No chyba nie…- uśmiechnąłem się przebiegle i pchnąłem go na łóżko, moszcząc się na jego biodrach.
-Chcesz… już? Teraz TO… zrobić?- jąkał się, kiedy rozpinałem jego kurtkę.- Zresztą nie mam nic do gadania…- oddał mi się całkowicie.
-Właśnie- mruknąłem, przysysając się do skóry jego szyi.
Podczas stosunku z wokalistą cały czas myślałem o Uru… Nie mogłem się powstrzymać, odgonić tych myśli od siebie. Wracały wspomnienia z pamiętnego wieczoru, kiedy go… zgwałciłem, bo jak inaczej to nazwać? Doprowadziłem do aktu nierządu bez jego zgody?
Kiedy osiągnąłem spełnienie, przez przypadek wyszeptałem imię Kouyou, za co dostałem w twarz od blondyna.
-Bez zobowiązań, nie znaczy, że możesz myśleć o kimś innym pieprząc się ze mną!- warknął.
-Wybacz, Kurewno Śnieżko- sapnąłem, wychodząc z niego i opadając na miejsce obok.
-Mimo wszystko byłeś nienajgorszy…
-Nawzajem…

CDN

0 komentarze:

Prześlij komentarz