Kopciuszek gubiacy bluzki cz.5

I | II | III | IV |



Miałem dziwnie złe wrażenie, że Uruha świetnie dogaduje się z Reitą… W przeciwieństwie do mnie i Rukiego. Wokalista chodził jak struty i obijał się o wszystkie ściany. Unikał mojego wzroku, tak samo jak całej mojej osoby. Przystaliśmy na układ, że kiedy tylko jeden z nas ma ochotę się pogzić, daje drugiemu znak w postaci przejechania dłonią po linii szczęki i oblizaniu ust. Zwykle to ja zaczynałem- Takanori był chętny w każdych okolicznościach i gotów w każdym miejscu rozłożyć przede mną nogi tylko po to, żeby mnie zaspokoić. Wiedziałem, że to złe, ale nie umiałem tego przerwać. Matsumoto był… zastępstwem… Tak, to dobre określenie. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma- pomyślałem kiedyś, dając blondynowi znak, że mam ochotę. Tak, jak się spodziewałem, praktycznie przestaliśmy się do siebie odzywać. Nie byliśmy już przyjaciółmi… Mimo, iż wiedziałem, że tak to się skończy, było mi smutno. W końcu Ruki był moim NAJLEPSZYM przyjacielem i znałem go od wielu, wielu lat. Głupio się czułem, że zatraciliśmy naszą wieloletnią przyjaźń w takim bagnie… w bagnie, w którym gniją nasze okruchy moralności i przyzwoitości- Boże, przecież ja go posuwałem na ulicy w ciemnym zaułku! Przecież to nienormalnie, ale wtedy mnie to nie obchodziło. W ogóle przestało mnie cokolwiek interesować, miałem wszystkiego dość, nawet gry na gitarze, co ostatnio oświadczyłem wychodząc z sali, gdzie odbywały się nasze próby, kiedy Kai przedłużył spotkanie o pół godziny. Wszyscy wtedy spojrzeli na mnie jak na kosmitę. Dobrze widzieli, że kocham muzykę i jest nieodłączną częścią mojego życia. Zacząłem grać na gitarze, kiedy byłem jeszcze dzieckiem- zawsze sprawiało mi to radość. Potrafiłem godzinami ćwiczyć jedną, durną melodyjkę bez wytchnienia, nie przerywając nawet wtedy, kiedy moje palce były już całkiem nabrzmiałe i popuchnięte, a nieraz nawet porozcinane od strun instrumentu. Nigdy nie miałem dość gry, a teraz?... Melodramat…
Ruki wparował do mojego mieszkania, jak zwykle nie siląc się na pukanie, czy coś w tym stylu. Wszedł do salonu, w którym akurat siedziałem i spojrzał na mnie wyczekująco, po czym zaczął kierować się w stronę łóżka. Był jeszcze bardziej blady i przygaszony niż zawsze- zauważyłem to przyglądając się ciemnym cieniom malującymi się pod jego zmęczonymi oczami.
-Po co przyszedłeś?- spytałem, a raczej warknąłem.
-Wysłałeś mi sms’a, pamiętasz? Miałeś ochotę- powiedział głosem absolutnie wypranym z jakichkolwiek emocji.
-A… Tak, racja- mruknąłem i podążyłem za nim.
Taka jak zawsze rozebrał się do bielizny i położył na moim łóżku szeroko rozkładając nogi. Również pozbyłem się ubrań i usiadłem na nim okrakiem, po czym pocałowałem. Pocałunek także był pozbawiony jakiś głębszych treści. Całowaliśmy się… z przyzwyczajenia… albo dlatego, żeby zachować jakieś ostatki normalności… albo po prostu było nam tak wygodniej, sam nie wiem… W tym momencie zdałem sobie sprawę, że obaj jesteśmy jak puste skorupy, jak słomiane kukły pozbawione wszelkich uczuć i ludzkich odruchów. To mnie obrzydzało- w Rukim, we mnie… ale nie umiałem przestać…
Dotykałem go delikatnie, samymi opuszkami palców. Wokalista westchnął i zacisnął powieki… bynajmniej nie z przyjemności. Spod jego powiek wypłynęło kilka łez. Nie umknęło to mojej uwadze. Zaciąłem się i przestałem pieścić jego ciało. Zdziwiony blondyn niepewnie otworzył zaszklone, zaczerwienione oczy.
-Dlaczego przestałeś?- zapytał.
-Dlaczego płaczesz?
Chłopak przez chwilę milczał.
-Nie twój interes. Zerżnij mnie, bo chcę wrócić do domu jeszcze przed zapadnięciem mroku- wydusił z siebie.
-Co się stało?- drążyłem.
-Nic.
-Co się stało?- powtórzyłem pytanie.
-Nic.
Deja vu.
-Co się stało?- zapytałem, tym razem dorzucając nutkę zatroskania.
-No przecież mówię, że nic!- warknął, po czym wybuchnął płaczem.
Odruchowo go przytuliłem, zmuszając tym samym, żeby wywindował się do pozycji siedzącej. Blondyn ukrył twarz w zagłębieniu mojej szyi, a jego srebrne łzy spływały po moim ciele delikatnie je łaskocząc. Głaskałem go po głowie w milczeniu, czekając aż się uspokoi.
-Bo… Bo ja już… ju… już tak nie mogę- wychlipał.- Myśla… Myślałem, że dam sobie… sobie radę z tym… a… ale mnie to prze… przerosło. Ja wiem… wiem, że myślisz o nim…
Od razu domyśliłem się, że chodzi mu o Uruhę. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego przygaszonym wzrokiem.
-Masz rację- odpowiedziałem zgodnie z prawdę. Wiedziałem, że okłamywanie go nie ma sensu.- Wybacz, ale na żadne pocieszenie z mojej strony nie możesz liczyć…- dodałem ciszej.
-Wiem… Ostatnio dużo o tym myślałem…- zadrżał.
-I?
-Podjąłem decyzję. Yuu, ja tak już nie mogę… My… Myślałem, że jestem silniejszy, ale… To wszystko nie ma sensu… dlatego odchodzę z zespołu- oznajmił chłodno.- Wiem, że może wydać ci się to śmieszne: rzucać zespół z prywatnych powodów… Wybacz- szepnął i wyrwał się z moich objęć, po czym zaczął się ubierać.
Ocknąłem się, kiedy blondyn był już w pełni ubrany i stał w drzwiach do sypialni. Odwrócił się, żeby spojrzeć na mnie ostatni raz, a ja zerwałem się z łóżka nadal będąc w samych bokserkach. Złapałem go za rękę.
-Zaczekaj- powiedziałem, a następnie kichnąłem. Poczułem, że jakiś nadaktywny jeż dostał się do mojego gardła, co mnie nie pocieszyło.

Rozłożyłem się. Lekarz stwierdził, że zachorowałem na anginę. Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec? To pewnie przez ten seks z Rukim w ciemnym zaułku, albo w chłodni na zapleczu sklepu spożywczego za rogiem… albo… dobra, nieważne… Nie będę przywoływał kolejnych nieprzyzwoitych wspomnień.
Doktor przepisał mi antybiotyk i kazał stawić się na kontrolę za tydzień, którą oczywiście olałem. Tak samo zresztą, jak leki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że zapasy w lodówce się kończą, choć i tak zawsze były bardzo skąpe, przyzwyczaiłem się do jadania w barach. Wyciągnąłem butelkę zimnej wody i upiłem z gwintu kilka dużych łyków, po czym skrzywiłem się, gdyż jeżowi w gardle bynajmniej nie spodobał się mój nowy pomysł pozbycia się go; mianowicie: chciałem go utopić. Kolczatek odgryzł się za to, wbijając nieznośne igiełki w podrażnione tkanki.
Dzwonek do drzwi.
-Yuu, wiem, że tam jesteś! Otwieraj!- wydarł się… Uruha?
W zaskakująco szybkim tempie dopadłem drzwi i otworzyłem je drugiemu gitarzyście.
-Co ty tu robisz?- wychrypiałem. Chyba rozdrażniłem jeża tą lodowatą wodą, bo teraz nawet mówić mi nie pozwalał.
-Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz- uśmiechnął się i wepchnął do mojego mieszkania.- Aoi… ja wiem, że jesteś chory i nic ci się nie chce, ale mógłbyś tu trochę ogarnąć- mruknął niezadowolony widzący wszechobecny syf.
-Jak Ruki?- zapytałem znienacka.
-Siedzi w domu z Reitą. Nie wiem dlaczego, ale ze mną nie chciał rozmawiać…- wzruszył ramionami.- Może za krótko się znamy i uznał, że nie może powierzyć mi swoich tajemnic?- oj, chyba nie…- W każdym razie Akira robi co może, żeby podnieść go na duchu.
-Z marnymi efektami?- zgadłem.
-Mhm- przytaknął.- W sumie, to nawet mi go żal…
-Rukiego?
-Nie, Reity. Raz przyszedł go odwiedzić i już tam tak został- skrzywił się.
-Mieliście jakieś wspólne plany?- od jutra zostanę mentalistą.
-Tak- pokiwał głową.- Chcieliśmy wyskoczyć do kina, a potem na jakąś kolację…- rozmarzył się, a ja poczułem jak wzbiera we mnie gniew.- Akira to fajny chłopak…- mruknął do siebie.
-Pff!- prychnąłem przechodząc obok niego i siadając na kanapie, uprzednio zwalając z niej wszystkie śmieci na podłogę. Chwyciłem pilota i włączyłem telewizor, udając, że interesują mnie wiadomości.
-Co to miało być?- zaśmiał się.- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś zazdrosny- uśmiechnął się szeroko, a ja zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
-Może już sobie idź, co?- zaproponowałem mało subtelnie.
-Wyganiasz mnie?- zdziwił się.
Wypraszam mój obiekt westchnień z własnego mieszkania… chyba naprawdę byłem chory. Przyłożyłem sobie rękę do czoła- rozpalone. I wszystko jasne…
-Jeżeli chcesz mi truć o Reicie, to tak- odpowiedziałem nieprzyjemnie.
Szatyn spojrzał na mnie z ukosa, marszcząc brwi. Zrobił zatroskaną minę.
-Yuu, czy ty się dobrze czujesz?
-Tak, świetnie- mruknąłem, podciągając kolana pod brodę.
Nie ma to jak stary, przepocony dres i rozciągnięta koszulka, podczas gdy twój idealny partner stoi naprzeciw ciebie i wygląda jak seksbomba. Taa… Skrzywiłem się przeczesując dłonią nieuczesane, niesforne włosy i przetarłem nieumalowane oczy.
-Co się dzieje?- zapytał.
-A co chcesz żeby się działo?- naprawdę byłem w stanie rozpętać trzecią wojnę światową, jak i pogodzić wszystkich ludzi na świecie, jeśli by sobie tego zażyczył. Bo to był on- Uruha. I mógł żądać ode mnie wszystkiego, a ja bym to wszystko zrobił i jeszcze pewnie dziękowałbym mu, że był łaskaw się do mnie odezwać. A teraz on sam przychodzi do mnie i się martwi, a ja nie umiem tego docenić. Jestem wyprany ze wszelkich emocji. Jedyne, co potrafiłem, to spanie. Na szczęście nie piłem- nie miałem na to siły.
-Widzę, że to będzie długa rozmowa…- mruknął i skierował się do kuchni.- Chcesz herbaty?
-Bynajmniej, nie mamy o czym rozmawiać- burknąłem.
Kouyou odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Już chciał powiedzieć coś w stylu „Co proszę?”, gdy nagle jego wzrok przykuła prostokątna, biała karteczka z czerwoną pieczątką i pochyłym, nieczytelnym pismem lekarza.
-Nie wykupiłeś leków?!- ryknął na mnie wracając do salonu. W mojej głowie rozpoczął się sztorm, a myśli szykowały się do abordażu, kiedy usłyszałem jego wrzask.
-Nie krzycz proszę…- rozmasowałem obolałem skronie.
-Dlaczego nie wykupiłeś leków?!- chyba nie interesowało go to, że łeb pękał mi w szwach.
-Po co?- wzruszyłem ramionami.- Póki jestem chory, Ruki odwleka rozmowę ze mną, a co się z tym wiąże, odejście z zespołu- wyznałem posępnie.- Staram się jak mogę odwlec wrzaski Reity i Kaia… no może i twoje, że zniszczyłem Gaztto.
Uru stanął jak wryty i spojrzał na mnie jak na kompletnego kretyna. Przysiadł obok, przy czym przez przypadek usiadł na jednej z pustych puszek po piwie. Aluminium szczęknęło pod ciężarem jego boskiego, sprężystego, prawego pośladka, choć zdawało mi się, że ten odgłos przepełniony jest rozkoszą… jakby puszka się ze mnie naśmiewała, że nie mogę znaleźć się na jej miejscu… odwala mi- pięknie!
-Posłuchaj… Nie możesz chorować w nieskończoność. Prędzej czy później będzie trzeba spojrzeć prawdzie w oczy …
-To ja zdecydowanie wolę później- przerwałem mu, wywracając oczyma.
-A tak w ogóle, to o co wy się pokłóciliście? Przecież jesteście najlepszymi przyjaciółmi…
-Nieważne…
-Boże, czemu wszyscy traktują mnie jak trędowatego?! Najpierw Ruki, potem Kai… Czy tylko Reita jest w stanie się do mnie normalnie odzywać?!
-Przestań!- krzyknąłem na niego, nie zwracając uwagi na jeża.- Tylko Reita i Reita, Akira i Akira! Mam w dupie tego twojego boskiego Reitę! Jeśli tak ci go brakuje, to proszę, leć do niego! Wybacz, że nie jestem taki jak on!
-A co ty się go tak uczepiłeś, co?! Najpierw kłócisz się z Rukim, teraz chcesz i ze mną?!
-Ooo… Tak, broń swojego kochasia!- zaśmiałem się gorzko.
Kouyou przez chwilę milczał.
-A nawet jeśli mi się podoba, to co?- burknął.
-Nic…- syknąłem.
-Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedyś przedstawiałeś mnie jako swojego przyjaciela. Właśnie widzę, jak traktujesz przyjaciół! Co cię ugryzło?! Co się, do kurwy nędzy, stało?!
-Chcesz wiedzieć co się stało?- zapytałem już cichym, normalnym głosem ze stoickim spokojem i gorzkim uśmiechem.
-Proszę bardzo, oświeć mnie!
Przełknąłem głośno ślinę.
-Kocham cię…- szepnąłem.- To się stało. Słyszysz? KOCHAM CIĘ!!!- wrzasnąłem na cały budynek, a jeżyk zatrząsł się z przestrachu i nawet nie śmiał mnie dźgnąć choćby jednym kolcem.- Odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem, nie mogę przestać o tobie myśleć…- ściszyłem głos do szeptu.- Zakochałem się w tobie bez pamięci…- wyznałem.- Ale ty wolisz Akirę…- po chwili pożałowałem tego, co przed chwilą powiedziałem.

CDN

0 komentarze:

Prześlij komentarz