„Ech, nie ma to jak zima w środku lata xD W sumie takie chujowe to lato i ciągle pada, więc nawet bym się nie zdziwiła, gdyby zaczął nagle padać śnieg czy grad”- pomyślałam siedząc na oknie, tonąc w kolejnych taktach piosenki D’espairs Ray „Yami ni furu Kiseki”. I tak właśnie powstał ten oneshot:
Tytuł: Definicja Szczęścia
Beta: Hoshii.
Paring: Reita x Ruki
Typ: oneshoot
Gatunek: romans, shomen-ai, obyczajowe, komedia->miało być śmiesznie, ale nie wyszło)
-
Mówiłem ci, skręć w lewo, ale ty „nie!”! No i proszę, gdzie teraz jesteśmy,
panie kierowco?! - wydarł się na mnie Takanori.
-
W dupie - stwierdziłem kąśliwie. Ruki zaczynał mnie już irytować. - Paliwo się
skończyło - poinformowałem go i zdążyłem jeszcze zjechać na pobocze, nim mój
samochód zdechł.
Obaj
wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się na jakiejś jednokierunkowej, niby asfaltowej
drodze, choć była ona tak dziurawa, że wcale się nie czuło, że jedzie się po
asfalcie. Wokół las i ani jednej żywej duszyczki. Wszystko było przykryte
grubą, kilkunastocentymetrową warstwą śniegu. Normalnie, pewnie uznałbym, że
jest to pejzaż niczym z bajki, gdyby nie fakt, że był dwudziestostopniowy mróz
i nie wiedziałem, gdzie jestem.
-
I co teraz? - zapytałem po chwili. Chłód podziałał kojąco na moje nerwy, zdaje
się, że tak samo jak i na Matsumoto.
Taka
wzruszył ramionami, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem – był bardzo zajęty
rysowaniem palcem kwiatków na brudnej szybie mojego auta. Spojrzałem na niego z
politowaniem, zadziwiając sam siebie, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mogłem
powstrzymać się od uśmiechu i teraz szczerzyłem się do wokalisty jak jakiś
idiota.
-
Kai nas zabije, prawda? - zapytał drżącym głosem blondyn.
-
Chciałbym cię pocieszyć i powiedzieć, że nie, jednak znasz odpowiedź na to
pytanie… - mruknąłem równie zaniepokojony, jak on.
-
To ja już tu wolę zamarznąć, bo Kai będzie się znęcał! - spanikowało Maleństwo.
-
Masz racje - przytaknąłem mu i rozejrzałem się po okolicy. - Spójrz, tam jest
jakaś budka. Może to sklep?
-
Nie, to przystanek autobusowy - Takanori zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
-
Matko, czy w Alpach Japońskich nie ma żadnego hotelu?! - jęknąłem.
-
Ale za to są przystanki autobusowe - zauważył młodszy. - Chodźmy, może jakiś
autobus będzie tędy przejeżdżał - zaproponował, a ja się zgodziłem.
Ruszyliśmy
w stronę przystanku. Odgarnąłem grubą warstwę śniegu z ławeczki i usiadłem na
niej, a Ruki zaczął studiować rozkład jazdy autobusów.
-
Myślisz, że w nocy, o godzinie dwudziestej drugiej, będzie tędy COŚ
przejeżdżało? Nie mówię już o autobusie, ale choćby o jakimkolwiek pojeździe
zmotoryzowanym - zapytałem.
-
Mamy szczęście - uśmiechnął się wokalista. - Kursują tutaj autobusy nocne -
uśmiechnął się. - Powinien zaraz być.
Maleństwo
zaczęło dreptać w miejscu, w celu rozgrzania się, a ja nerwowo wyglądałem
jakiegokolwiek pojazdu, czując przy tym, jak zaczynam przymarzać do ławeczki.
-
Zimno - Ruki zaczął szczękać zębami.
-
Chodź tu - pociągnąłem go za rękę i usadziłem na swoich kolanach.
-
Co ty…?
-
Przynajmniej się ogrzejemy - odpowiedziałem i objąłem go, przytulając się
twarzą do jego pleców.
-
Ach tak… - mruknął czerwieniąc się soczyście.
Po
jakiś dwudziestu minutach nadjechał wyczekiwany autobus. Wpakowaliśmy się do
niego, choć kierowca dziwnie parzył na dwóch przytulających się do siebie
mężczyzn. Oprócz nas w autobusie nie było nikogo więcej. Cóż za wyludnienie…
-
Przepraszam - zagadnąłem faceta za kierownicą - czy nie wie pan, gdzie tu jest
najbliższy hotel albo pensjonat?
-
Jest zajazd. Niedaleko - burknął niezbyt zadowolony, że raczyłem się do niego
odezwać.
-
Niedaleko to znaczy? - ciągnąłem.
-
Kawałek przez las od następnego przystanku, potem zobaczycie już zabudowania i
tam musicie się kierować - wyjaśnił.
-
Mhm… Dziękuję - zmusiłem się do wykazania tej odrobiny kultury, którą wpoiła mi
matka. - Wygląda na to, że wspólny wypad Gazetto na narty nie wypalił -
mruknąłem do Rukiego, siadając na miejscu obok.
-
Niestety… Ale następnym razem nie jedziemy w żadne góry! Tylko normalnie,
spotykamy się w barze, schlejemy się, wylądujemy pod stołem i następnego dnia
na kacu każdy wróci do siebie, ok.? - zapytał wokalista.
-
Podzielam twoje zdanie - kiwnąłem głową.
Jakieś
niecałe dziesięć minut później wysiedliśmy razem z naszymi skąpymi bagażami na
kolejnym przystanku. W myślach powtórzyłem sobie instrukcje kierowcy i
spojrzałem na prowizoryczną mapkę, którą narysował długopisem na chusteczce
otrzymanej od blondyna. Dobra, przez las i aż do zabudowań…
-
Reita, chyba kręcimy się w kółko… Zresztą kierowca nic nie wspominał o
zamarzniętym jeziorze…
-
Nie wspominał, ale narysował! Patrz! - wskazałem na jakąś plamkę na białej
celulozie.
-
Hm… To jest chyba jego ślina… Ten facet miał doprawdy soczystą wymowę -
skwitowało Maleństwo, a ja nie mogłem się z tym nie zgodzić. - Zgubiliśmy się!
-
Ee… Dobra, Ruki, nie panikuj. Nie jest tak źle… Jakby co mamy jeszcze komórki -
zauważyłem i odruchowo sięgnąłem po telefon do kieszeni. - Szlak! Rozładowana!
-
Brak zasięgu! - zaskomlał młodszy. - Nie czuję już palców u stóp! - zawył
żałośnie. - Reita, chcę do domu!
-
A co ja, wróżka? Wybacz, ale teleportować się nie umiem!
-
A mówiłem, żeby jechać do Ameryki? Oni tam mają frytki, Fast food i Gwiezdne Wojny…
- mruknął pod nosem niezadowolony chłopak.
-
Ta, a my mamy sushi, dwudziestocentymetrową warstwę śniegu i Kuroshitsuji-
odpowiedziałem ciągnąc go za rękę, gdyż weszliśmy w głębszy śnieg, a z racji
tego, że Ruki był ode mnie niższy, utknął w zaspie po kolana.
Po
bardzo długim czasie tułaczki po lesie, utykania w zaspach, niesienia
Takanoriego na plecach i wystawiania nerek na mróz, dotarliśmy do zajazdu, o
którym mówił nam kierowca autobusu. Ostatnie sto metrów do drzwi budynku, na
mniej więcej odśnieżonym podjeździe, gdzie znajdowało się zaledwie dziesięć
centymetrów śniegu, ścigaliśmy się z Matsumoto, kto pierwszy dopadnie drzwi.
Oczywiście byłem to ja, gdyż Taka był bardziej zmęczony i miał krótsze nóżki. Z
nieukrywanym zawodem stwierdziliśmy, że w środku nie jest wcale ciepło, a
jedynie nie wieje i nie pada ścieg, co nie powiem, było i tak wielkim plusem
dla wymarzniętych, zbłąkanych turystach, jakimi byliśmy. W recepcji, starsza
kobieta opatulona w ciepłe, grube swetry i dwa koce, oświadczyła nam, że wysiadło
ogrzewanie i prąd. Mimo wszystko miła kobiecina wynajęła nam pokój, nawet nie
pobierając od nas opłaty. Ulokowała nas w malutkim pokoiku z dwoma
jednoosobowymi łóżkami, tłumacząc, że nie mamy nic innego do wyboru, gdyż w
pozostałych pomieszczeniach okna są nieszczelne i wdzierał się przez nie wiatr.
Razem z mężem zdążyli wymienić latem okna jedynie na parterze, gdzie mieściła
się recepcja, stołówka, kuchnia, sala taneczna i dwa identyczne malutkie
pokoje, które aktualnie jeden z nich zajmowała ona z małżonkiem. Nie
wybrzydzając, podziękowaliśmy serdecznie i pozostaliśmy w pokoju.
-
Marzę o gorącej kąpieli - jęknął Taka.
-
Ta, śnij dalej. Jeśli wysiadło ogrzewanie, to jak nagrzejesz wodę? - zapytałem
ironicznie.
-
No nijak - mruknął. - Reita, zamieńmy się łóżkami! - poprosił po chwili.
-
Dlaczego? - zdziwiłem się.
-
Nie chcę spać przy oknie! - lamentował.
-
Oj, przestań, przecież właścicielka mówiła, że okna były wymieniane i…
-
Ta, to stań przy tym „nowym i szczelnym oknie” - rozkazał, a ja wykonałem
polecenie. W istocie, ciągnęło nieprzyjemnym chłodem.
-
Wiesz… W sumie to mi też nie uśmiecha się pomysł, że miałbym marznąć -
mruknąłem, wymijając go wzrokiem.
-
Akira! - jęknął błagalnie.
-
Ruki, co ty robisz? - zdziwiłem się, kiedy chłopak wpełzł pod moją kołdrę.
-
Zimno mi - zadrżał i wtulił się we mnie.
-
Ech… - westchnąłem i objąłem go jedną ręką.
Ruki
przylgnął do mnie ciasno. Jego ubrania nadal były przemoczone, zresztą tak samo
jak i moje. Mężczyzna drżał. Czułem, jak czubkiem zimnego nosa wodzi po mojej
szyi, na co mnie również przeszedł dreszcz. Wsunąłem dłoń pod jego mokrą bluzkę
i zacząłem ją z niego zdejmować.
-
Wiele ci ona nie pomoże - odpowiedziałem, widząc jego wielkie, zdziwione oczy. -
Tak naprawdę to powinniśmy zdjąć z siebie wszystkie mokre ubrania… - mruknąłem.
-
Czyli mamy spać nago? - zauważył błyskotliwie.
-
Na to by wyglądało…
-Ty
pierwszy się rozbierasz! Ale zaraz… czy ty nie chcesz mnie uwieść? - zmarszczył
brwi.
-
W sumie to byłby niezły pomysł. Gdybyśmy się jeszcze ze sobą przespali,
moglibyśmy się rozgrzać - wysunąłem tezę, za którą dostałem w łeb.
Ścisnąłem
materiał jego podkoszulka, przez co spłynęło po moich palcach na materac kilka
lodowatych kropel wody. Maleństwo skuliło się i wsunęło zmarznięte dłonie pod
moją koszulkę i zaczęło ocierać swoje stopy o moje.
-
Grzejesz - mruknął rozanielony.
-
Szkoda, że nie mogę powiedzieć o tobie tego samego - wywróciłem oczami. -
Auuaa! - syknąłem. Ruki ugryzł mnie w ramię. - Za co?!
-
Chciałem sprawdzić, czy nadal mogę poruszać szczęką - odpowiedział spokojnie.
-
I co?
-
A co? Nie czułeś? Mogę poprawić…
-
Nie!
***
Kiedy
się obudziłem Takanori nadal spał. Przytulał się do mnie, a praktycznie na mnie
leżał. Delikatnie wysunąłem się z jego objęć i założyłem nadal wilgotne w
środku buty i bluzę. Wyszedłem na korytarz. Nikogo nie było. Zapukałem do
pokoju obok, gdzie mieszkali właściciele zajazdu - odpowiedziała mi głucha
cisza. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi okazały się być zamknięte. Spojrzałem na
zegarek wiszący na ścianie przy recepcji - 10:30 - dziw, że w ogóle ten zegarek
jeszcze nie zamarzł. Wyszedłem przed pensjonat, zmagając się z nadludzkim
wyczynem otworzenia drzwi, gdyż usypała się pod nimi ładna górka śniegu.
Samochodu właścicieli również nie było. No tak, przypomniałem sobie, jak
kobieta mówiła mi, że rano zwykli jeździć po zakupy na śniadanie dla swoich
gości. Pewnie utknęli gdzieś w zamieci. Rozejrzałem się dookoła i wcisnąłem
dłonie w kieszenie kurtki, zawzięcie próbując się chronić na wszelkie znane mi
sposoby przed wścibskimi igiełkami mrozu wbijającymi się w moje ciało. Z
zadowoleniem stwierdziłem, że przynajmniej już nie pada śnieg, a wiatr nie jest
tak intensywny, jak wczoraj. Wróciłem do środka i skierowałem się do pokoju.
Starałem się być cicho, żeby nie zbudzić wokalisty, co jednak okazało się
zbędne, gdyż ten już nie spał. Ruki spojrzał na mnie przerażony i rzucił mi się
na szyję.
-
Boże, myślałem, że mnie zostawiłeś! - wykrzyknął, wtulając twarz w moje włosy.
-
Bez przesady, aż taki wredny nie jestem - uśmiechnąłem się. - Mam dobrą
wiadomość.
-
Jaką?
-
Pogoda nieco się poprawiła i jest już prąd!
-
Jej, zrobię śniadanie! - ucieszył się młodszy, któremu w tym momencie głośno
zaburczało w brzuchu, na co zmieszał się i zarumienił.
-
To dobry pomysł - pogłaskałem go po głowie. - Idź do kuchni i zobacz, czy w
ogóle jest z czego zrobić to śniadanie, a ja sprawdzę, czy piec działa -
poinformowałem go i znów wyszedłem.
Po
godzinie użerania się ze smolistą bestią, cały umazany sadzą, jednak
szczęśliwy, że wygrałem ten pojedynek i w końcu rozpaliłem ogień w piecu,
udałem się do kuchni. Tam Matsumoto coś pichcił. Nagle przestał, stanął jak
wryty i spojrzał na mnie jak na idiotę, po czym roześmiał się głośno.
-
Następnym razem ty rozpalasz w piecu - również zaśmiałem się i umyłem dłonie i
twarz w, o zgrozo, LETNIEJ wodzie! Cud!
Usiadłem
z blondynem przy metalowym, roboczym stole w kuchni, na którym stało kilka
talerzy i misek z jedzeniem.
-
Mówiłem ci już, że cię kocham? - zachichotałem, a Taka uśmiechnął się dumny z
siebie, po czym nachylił się nad stołem i stając na palcach, jednocześnie
odpychając się od krzesła zawisł uczepiony blatu i musnął mój policzek.
-
Też cię kocham, o ile będziesz rozpalał w piecu - uśmiechnął się i wziął do
ręki chrupiącą grzankę.
Po
naprawdę obfitym śniadaniu, pogoda ustabilizowała się. Wyszło nawet słońce i
zrobiło się całkiem przyjemnie. Wybraliśmy z Rukim na dwór do ogrodu i
podziwialiśmy typowy japoński ogród, aktualnie uśpiony pod warstwą białego
puchu. Tak, teraz mogę powiedzieć, że jest to bajkowy pejzaż. Uśmiechnąłem się
sam do siebie, gdy wokalista złapał mnie za rękę i zaprowadził pod drzewko sakury.
-
Nigdy nie widziałem sakury w zimę - westchnął z zachwytu.
-
Nigdy? - zdziwiłem się.
-
Wiesz, śnieg w Tokio nie jest codziennością. Sam wiesz, że jeżeli spadnie tam
pół centymetra śniegu to ludzie zaczynają gadać, że nas zasypie! Ja
wychowywałem się w mieście i nigdy nie interesowałem się naturą… teraz dopiero
widzę, jaka może być piękna - uśmiechnął się i dotknął nagiej, zdrewniałej
gałązki, przez co odrobina śniegu wylądowała na jego głowie.
Uśmiechnąłem
się szeroko i dłonią wyczesałem śnieg z jego włosów. Chłopak poszerzył uśmiech
i położył mi dłoń na torsie. Niespodziewanie wplotłem palce w jego kosmyki
włosów i spojrzałem mu głęboko w oczy. Był taki piękny na tle idealnie białego,
uśpionego krajobrazu. Zupełnie, jakby nie należał do tego świata, jakby był
ulotnym snem, ideą artysty, inspiracją nowo poczętego życia… Przysunąłem się do
niego i delikatnie pocałowałem, bojąc się, że jeśli zrobię to zbyt mocno, może
się rozpaść, rozwiać w moich ramionach, że mogę uświadomić sobie, że to tylko
piękny sen. Ruki oddał pocałunek, z pasją pogłębiając go. Ludzie często
zastanawiają się nad Definicją Szczęścia - jest to problem, nad którym
najwięksi filozofowie zjedli zęby, jednak ja właśnie zrozumiałem, czym jest
Szczęście - ulotną chwilą, momentem, o którym mówi się, że powinien trwać
wiecznie, pięknymi bezbrzeżnymi brązowymi oczami wpatrującymi się we mnie i
iskierkami radości, tańczącymi w nich radośnie, ciszą przesiąkniętą zapachem
ukochanej osoby, niewymagającą żadnych słów, spełnieniem, uczuciem
rozgrzewającym cię przy największym mrozie - tym właśnie jest szczęście; osobą
bliską twojemu sercu. Tym właśnie jest Ruki - szczęściem. Moim małym, prywatnym
źródłem szczęścia.
Uśmiechnąłem
się jeszcze szerzej niż poprzednio i ponownie go pocałowałem. Tym razem
bardziej zachłannie. Tonęliśmy w białej mgle naszych oddechów, w których
ukazywało się, jak wiele można przekazać za pomocą zwykłego złączenia warg.
Moje
małe szczęście - powiedz mi tylko jedno, dlaczego musiałeś wybrać tak mroźne
miejsce?
jak juz pisalam kiedys...
OdpowiedzUsuńnajpier mam wrazenie ze nie sa para
potem ze na siebie leca
by na koncu dowiedziec sie ze sie kochaja...
Kita kochanie jak zwykle zaskakujesz!
a i oczywiscie zakonczenie: PIEKNE, CUDNE, ZARABISTE, BAJKOWE, SWEETASNE, PUCHATE... itp itd...
swietne! <3<3
Właśnie nadrabiam opowiadania o Gazetach na twoim blogu i jeszcze się nie zawiodłam. Mam nadzieję, że tak zostanie \(*.*)/ Prawda?
OdpowiedzUsuńA wracając do tej notki no to cudowna po prostu xD Od dłuższego czasu szukałam pluszowego Reituki, a tu proszę... Z nieba mi to normalnie spadło. Lecę czytać resztę, a ty pisz dalej!
Pozdrawiam i weny życzę! ;33
Oooooooooo...
OdpowiedzUsuńZnów wytwarzam tęczę...
cudne<3
OdpowiedzUsuń