Oneshoot ReitaxRuki 3


„Ech, nie ma to jak zima w środku lata xD W sumie takie chujowe to lato i ciągle pada, więc nawet bym się nie zdziwiła, gdyby zaczął nagle padać śnieg czy grad”- pomyślałam siedząc na oknie, tonąc w kolejnych taktach piosenki D’espairs Ray „Yami ni furu Kiseki”. I tak właśnie powstał ten oneshot: 

Tytuł: Definicja Szczęścia
Beta: Hoshii.
Paring: Reita x Ruki
Typ: oneshoot
Gatunek: romans, shomen-ai, obyczajowe, komedia->miało być śmiesznie, ale nie wyszło)

- Mówiłem ci, skręć w lewo, ale ty „nie!”! No i proszę, gdzie teraz jesteśmy, panie kierowco?! - wydarł się na mnie Takanori.
- W dupie - stwierdziłem kąśliwie. Ruki zaczynał mnie już irytować. - Paliwo się skończyło - poinformowałem go i zdążyłem jeszcze zjechać na pobocze, nim mój samochód zdechł.
Obaj wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się na jakiejś jednokierunkowej, niby asfaltowej drodze, choć była ona tak dziurawa, że wcale się nie czuło, że jedzie się po asfalcie. Wokół las i ani jednej żywej duszyczki. Wszystko było przykryte grubą, kilkunastocentymetrową warstwą śniegu. Normalnie, pewnie uznałbym, że jest to pejzaż niczym z bajki, gdyby nie fakt, że był dwudziestostopniowy mróz i nie wiedziałem, gdzie jestem.
- I co teraz? - zapytałem po chwili. Chłód podziałał kojąco na moje nerwy, zdaje się, że tak samo jak i na Matsumoto.
Taka wzruszył ramionami, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem – był bardzo zajęty rysowaniem palcem kwiatków na brudnej szybie mojego auta. Spojrzałem na niego z politowaniem, zadziwiając sam siebie, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu i teraz szczerzyłem się do wokalisty jak jakiś idiota.
- Kai nas zabije, prawda? - zapytał drżącym głosem blondyn.
- Chciałbym cię pocieszyć i powiedzieć, że nie, jednak znasz odpowiedź na to pytanie… - mruknąłem równie zaniepokojony, jak on.
- To ja już tu wolę zamarznąć, bo Kai będzie się znęcał! - spanikowało Maleństwo.
- Masz racje - przytaknąłem mu i rozejrzałem się po okolicy. - Spójrz, tam jest jakaś budka. Może to sklep?
- Nie, to przystanek autobusowy - Takanori zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
- Matko, czy w Alpach Japońskich nie ma żadnego hotelu?! - jęknąłem.
- Ale za to są przystanki autobusowe - zauważył młodszy. - Chodźmy, może jakiś autobus będzie tędy przejeżdżał - zaproponował, a ja się zgodziłem.
Ruszyliśmy w stronę przystanku. Odgarnąłem grubą warstwę śniegu z ławeczki i usiadłem na niej, a Ruki zaczął studiować rozkład jazdy autobusów.
- Myślisz, że w nocy, o godzinie dwudziestej drugiej, będzie tędy COŚ przejeżdżało? Nie mówię już o autobusie, ale choćby o jakimkolwiek pojeździe zmotoryzowanym - zapytałem.
- Mamy szczęście - uśmiechnął się wokalista. - Kursują tutaj autobusy nocne - uśmiechnął się. - Powinien zaraz być.
Maleństwo zaczęło dreptać w miejscu, w celu rozgrzania się, a ja nerwowo wyglądałem jakiegokolwiek pojazdu, czując przy tym, jak zaczynam przymarzać do ławeczki.
- Zimno - Ruki zaczął szczękać zębami.
- Chodź tu - pociągnąłem go za rękę i usadziłem na swoich kolanach.
- Co ty…?
- Przynajmniej się ogrzejemy - odpowiedziałem i objąłem go, przytulając się twarzą do jego pleców.
- Ach tak… - mruknął czerwieniąc się soczyście.
Po jakiś dwudziestu minutach nadjechał wyczekiwany autobus. Wpakowaliśmy się do niego, choć kierowca dziwnie parzył na dwóch przytulających się do siebie mężczyzn. Oprócz nas w autobusie nie było nikogo więcej. Cóż za wyludnienie…
- Przepraszam - zagadnąłem faceta za kierownicą - czy nie wie pan, gdzie tu jest najbliższy hotel albo pensjonat?
- Jest zajazd. Niedaleko - burknął niezbyt zadowolony, że raczyłem się do niego odezwać.
- Niedaleko to znaczy? - ciągnąłem.
- Kawałek przez las od następnego przystanku, potem zobaczycie już zabudowania i tam musicie się kierować - wyjaśnił.
- Mhm… Dziękuję - zmusiłem się do wykazania tej odrobiny kultury, którą wpoiła mi matka. - Wygląda na to, że wspólny wypad Gazetto na narty nie wypalił - mruknąłem do Rukiego, siadając na miejscu obok.
- Niestety… Ale następnym razem nie jedziemy w żadne góry! Tylko normalnie, spotykamy się w barze, schlejemy się, wylądujemy pod stołem i następnego dnia na kacu każdy wróci do siebie, ok.? - zapytał wokalista.
- Podzielam twoje zdanie - kiwnąłem głową.
Jakieś niecałe dziesięć minut później wysiedliśmy razem z naszymi skąpymi bagażami na kolejnym przystanku. W myślach powtórzyłem sobie instrukcje kierowcy i spojrzałem na prowizoryczną mapkę, którą narysował długopisem na chusteczce otrzymanej od blondyna. Dobra, przez las i aż do zabudowań…
- Reita, chyba kręcimy się w kółko… Zresztą kierowca nic nie wspominał o zamarzniętym jeziorze…
- Nie wspominał, ale narysował! Patrz! - wskazałem na jakąś plamkę na białej celulozie.
- Hm… To jest chyba jego ślina… Ten facet miał doprawdy soczystą wymowę - skwitowało Maleństwo, a ja nie mogłem się z tym nie zgodzić. - Zgubiliśmy się!
- Ee… Dobra, Ruki, nie panikuj. Nie jest tak źle… Jakby co mamy jeszcze komórki - zauważyłem i odruchowo sięgnąłem po telefon do kieszeni. - Szlak! Rozładowana!
- Brak zasięgu! - zaskomlał młodszy. - Nie czuję już palców u stóp! - zawył żałośnie. - Reita, chcę do domu!
- A co ja, wróżka? Wybacz, ale teleportować się nie umiem!
- A mówiłem, żeby jechać do Ameryki? Oni tam mają frytki, Fast food i Gwiezdne Wojny… - mruknął pod nosem niezadowolony chłopak.
- Ta, a my mamy sushi, dwudziestocentymetrową warstwę śniegu i Kuroshitsuji- odpowiedziałem ciągnąc go za rękę, gdyż weszliśmy w głębszy śnieg, a z racji tego, że Ruki był ode mnie niższy, utknął w zaspie po kolana.
Po bardzo długim czasie tułaczki po lesie, utykania w zaspach, niesienia Takanoriego na plecach i wystawiania nerek na mróz, dotarliśmy do zajazdu, o którym mówił nam kierowca autobusu. Ostatnie sto metrów do drzwi budynku, na mniej więcej odśnieżonym podjeździe, gdzie znajdowało się zaledwie dziesięć centymetrów śniegu, ścigaliśmy się z Matsumoto, kto pierwszy dopadnie drzwi. Oczywiście byłem to ja, gdyż Taka był bardziej zmęczony i miał krótsze nóżki. Z nieukrywanym zawodem stwierdziliśmy, że w środku nie jest wcale ciepło, a jedynie nie wieje i nie pada ścieg, co nie powiem, było i tak wielkim plusem dla wymarzniętych, zbłąkanych turystach, jakimi byliśmy. W recepcji, starsza kobieta opatulona w ciepłe, grube swetry i dwa koce, oświadczyła nam, że wysiadło ogrzewanie i prąd. Mimo wszystko miła kobiecina wynajęła nam pokój, nawet nie pobierając od nas opłaty. Ulokowała nas w malutkim pokoiku z dwoma jednoosobowymi łóżkami, tłumacząc, że nie mamy nic innego do wyboru, gdyż w pozostałych pomieszczeniach okna są nieszczelne i wdzierał się przez nie wiatr. Razem z mężem zdążyli wymienić latem okna jedynie na parterze, gdzie mieściła się recepcja, stołówka, kuchnia, sala taneczna i dwa identyczne malutkie pokoje, które aktualnie jeden z nich zajmowała ona z małżonkiem. Nie wybrzydzając, podziękowaliśmy serdecznie i pozostaliśmy w pokoju.
- Marzę o gorącej kąpieli - jęknął Taka.
- Ta, śnij dalej. Jeśli wysiadło ogrzewanie, to jak nagrzejesz wodę? - zapytałem ironicznie.
- No nijak - mruknął. - Reita, zamieńmy się łóżkami! - poprosił po chwili.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Nie chcę spać przy oknie! - lamentował.
- Oj, przestań, przecież właścicielka mówiła, że okna były wymieniane i…
- Ta, to stań przy tym „nowym i szczelnym oknie” - rozkazał, a ja wykonałem polecenie. W istocie, ciągnęło nieprzyjemnym chłodem.
- Wiesz… W sumie to mi też nie uśmiecha się pomysł, że miałbym marznąć - mruknąłem, wymijając go wzrokiem.
- Akira! - jęknął błagalnie.
- Ruki, co ty robisz? - zdziwiłem się, kiedy chłopak wpełzł pod moją kołdrę.
- Zimno mi - zadrżał i wtulił się we mnie.
- Ech… - westchnąłem i objąłem go jedną ręką.
Ruki przylgnął do mnie ciasno. Jego ubrania nadal były przemoczone, zresztą tak samo jak i moje. Mężczyzna drżał. Czułem, jak czubkiem zimnego nosa wodzi po mojej szyi, na co mnie również przeszedł dreszcz. Wsunąłem dłoń pod jego mokrą bluzkę i zacząłem ją z niego zdejmować.
- Wiele ci ona nie pomoże - odpowiedziałem, widząc jego wielkie, zdziwione oczy. - Tak naprawdę to powinniśmy zdjąć z siebie wszystkie mokre ubrania… - mruknąłem.
- Czyli mamy spać nago? - zauważył błyskotliwie.
- Na to by wyglądało…
-Ty pierwszy się rozbierasz! Ale zaraz… czy ty nie chcesz mnie uwieść? - zmarszczył brwi.
- W sumie to byłby niezły pomysł. Gdybyśmy się jeszcze ze sobą przespali, moglibyśmy się rozgrzać - wysunąłem tezę, za którą dostałem w łeb.
Ścisnąłem materiał jego podkoszulka, przez co spłynęło po moich palcach na materac kilka lodowatych kropel wody. Maleństwo skuliło się i wsunęło zmarznięte dłonie pod moją koszulkę i zaczęło ocierać swoje stopy o moje.
- Grzejesz - mruknął rozanielony.
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć o tobie tego samego - wywróciłem oczami. - Auuaa! - syknąłem. Ruki ugryzł mnie w ramię. - Za co?!
- Chciałem sprawdzić, czy nadal mogę poruszać szczęką - odpowiedział spokojnie.
- I co?
- A co? Nie czułeś? Mogę poprawić…
- Nie!
***
Kiedy się obudziłem Takanori nadal spał. Przytulał się do mnie, a praktycznie na mnie leżał. Delikatnie wysunąłem się z jego objęć i założyłem nadal wilgotne w środku buty i bluzę. Wyszedłem na korytarz. Nikogo nie było. Zapukałem do pokoju obok, gdzie mieszkali właściciele zajazdu - odpowiedziała mi głucha cisza. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi okazały się być zamknięte. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie przy recepcji - 10:30 - dziw, że w ogóle ten zegarek jeszcze nie zamarzł. Wyszedłem przed pensjonat, zmagając się z nadludzkim wyczynem otworzenia drzwi, gdyż usypała się pod nimi ładna górka śniegu. Samochodu właścicieli również nie było. No tak, przypomniałem sobie, jak kobieta mówiła mi, że rano zwykli jeździć po zakupy na śniadanie dla swoich gości. Pewnie utknęli gdzieś w zamieci. Rozejrzałem się dookoła i wcisnąłem dłonie w kieszenie kurtki, zawzięcie próbując się chronić na wszelkie znane mi sposoby przed wścibskimi igiełkami mrozu wbijającymi się w moje ciało. Z zadowoleniem stwierdziłem, że przynajmniej już nie pada śnieg, a wiatr nie jest tak intensywny, jak wczoraj. Wróciłem do środka i skierowałem się do pokoju. Starałem się być cicho, żeby nie zbudzić wokalisty, co jednak okazało się zbędne, gdyż ten już nie spał. Ruki spojrzał na mnie przerażony i rzucił mi się na szyję.
- Boże, myślałem, że mnie zostawiłeś! - wykrzyknął, wtulając twarz w moje włosy.
- Bez przesady, aż taki wredny nie jestem - uśmiechnąłem się. - Mam dobrą wiadomość.
- Jaką?
- Pogoda nieco się poprawiła i jest już prąd!
- Jej, zrobię śniadanie! - ucieszył się młodszy, któremu w tym momencie głośno zaburczało w brzuchu, na co zmieszał się i zarumienił.
- To dobry pomysł - pogłaskałem go po głowie. - Idź do kuchni i zobacz, czy w ogóle jest z czego zrobić to śniadanie, a ja sprawdzę, czy piec działa - poinformowałem go i znów wyszedłem.
Po godzinie użerania się ze smolistą bestią, cały umazany sadzą, jednak szczęśliwy, że wygrałem ten pojedynek i w końcu rozpaliłem ogień w piecu, udałem się do kuchni. Tam Matsumoto coś pichcił. Nagle przestał, stanął jak wryty i spojrzał na mnie jak na idiotę, po czym roześmiał się głośno.
- Następnym razem ty rozpalasz w piecu - również zaśmiałem się i umyłem dłonie i twarz w, o zgrozo, LETNIEJ wodzie! Cud!
Usiadłem z blondynem przy metalowym, roboczym stole w kuchni, na którym stało kilka talerzy i misek z jedzeniem.
- Mówiłem ci już, że cię kocham? - zachichotałem, a Taka uśmiechnął się dumny z siebie, po czym nachylił się nad stołem i stając na palcach, jednocześnie odpychając się od krzesła zawisł uczepiony blatu i musnął mój policzek.
- Też cię kocham, o ile będziesz rozpalał w piecu - uśmiechnął się i wziął do ręki chrupiącą grzankę.
Po naprawdę obfitym śniadaniu, pogoda ustabilizowała się. Wyszło nawet słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie. Wybraliśmy z Rukim na dwór do ogrodu i podziwialiśmy typowy japoński ogród, aktualnie uśpiony pod warstwą białego puchu. Tak, teraz mogę powiedzieć, że jest to bajkowy pejzaż. Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy wokalista złapał mnie za rękę i zaprowadził pod drzewko sakury.
- Nigdy nie widziałem sakury w zimę - westchnął z zachwytu.
- Nigdy? - zdziwiłem się.
- Wiesz, śnieg w Tokio nie jest codziennością. Sam wiesz, że jeżeli spadnie tam pół centymetra śniegu to ludzie zaczynają gadać, że nas zasypie! Ja wychowywałem się w mieście i nigdy nie interesowałem się naturą… teraz dopiero widzę, jaka może być piękna - uśmiechnął się i dotknął nagiej, zdrewniałej gałązki, przez co odrobina śniegu wylądowała na jego głowie.
Uśmiechnąłem się szeroko i dłonią wyczesałem śnieg z jego włosów. Chłopak poszerzył uśmiech i położył mi dłoń na torsie. Niespodziewanie wplotłem palce w jego kosmyki włosów i spojrzałem mu głęboko w oczy. Był taki piękny na tle idealnie białego, uśpionego krajobrazu. Zupełnie, jakby nie należał do tego świata, jakby był ulotnym snem, ideą artysty, inspiracją nowo poczętego życia… Przysunąłem się do niego i delikatnie pocałowałem, bojąc się, że jeśli zrobię to zbyt mocno, może się rozpaść, rozwiać w moich ramionach, że mogę uświadomić sobie, że to tylko piękny sen. Ruki oddał pocałunek, z pasją pogłębiając go. Ludzie często zastanawiają się nad Definicją Szczęścia - jest to problem, nad którym najwięksi filozofowie zjedli zęby, jednak ja właśnie zrozumiałem, czym jest Szczęście - ulotną chwilą, momentem, o którym mówi się, że powinien trwać wiecznie, pięknymi bezbrzeżnymi brązowymi oczami wpatrującymi się we mnie i iskierkami radości, tańczącymi w nich radośnie, ciszą przesiąkniętą zapachem ukochanej osoby, niewymagającą żadnych słów, spełnieniem, uczuciem rozgrzewającym cię przy największym mrozie - tym właśnie jest szczęście; osobą bliską twojemu sercu. Tym właśnie jest Ruki - szczęściem. Moim małym, prywatnym źródłem szczęścia.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż poprzednio i ponownie go pocałowałem. Tym razem bardziej zachłannie. Tonęliśmy w białej mgle naszych oddechów, w których ukazywało się, jak wiele można przekazać za pomocą zwykłego złączenia warg.

Moje małe szczęście - powiedz mi tylko jedno, dlaczego musiałeś wybrać tak mroźne miejsce?

4 komentarze:

  1. jak juz pisalam kiedys...
    najpier mam wrazenie ze nie sa para
    potem ze na siebie leca
    by na koncu dowiedziec sie ze sie kochaja...

    Kita kochanie jak zwykle zaskakujesz!

    a i oczywiscie zakonczenie: PIEKNE, CUDNE, ZARABISTE, BAJKOWE, SWEETASNE, PUCHATE... itp itd...

    swietne! <3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie nadrabiam opowiadania o Gazetach na twoim blogu i jeszcze się nie zawiodłam. Mam nadzieję, że tak zostanie \(*.*)/ Prawda?

    A wracając do tej notki no to cudowna po prostu xD Od dłuższego czasu szukałam pluszowego Reituki, a tu proszę... Z nieba mi to normalnie spadło. Lecę czytać resztę, a ty pisz dalej!
    Pozdrawiam i weny życzę! ;33

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooooooooo...
    Znów wytwarzam tęczę...

    OdpowiedzUsuń