Nawet smierc nas nie rozlaczy cz.4


-A co się zwykle robi z nieprzytomnym wampirem?

-Nie wiem…

-No, kurwa, ja też nie…


Przez dłuższy czas tępo wpatrywaliśmy się w ogłuszonego szatyna. W końcu poruszyłem się i podszedłem do wampira na kolanach.

-Ym… Reita? Jego serce bije, czy nie?- zapytałem.

-Skąd mam wiedzieć? Sprawdź mu puls- polecił.

-A jak się ocknie?- spanikowałem.- Zabije i mnie, i ciebie!

-Raz próbował, nie udało mu się, to drugi też mu się nie uda- syknął wściekle blondyn i machnął na mnie ręką, ponaglając mnie. Przełknąłem głośno ślinę i przyłożyłem dwa palce do szyi Uruhy.- I co?- zaciekawił się.

-No… taki słaby puls wyczuwam, chyba że to mój…- skrzywiłem się i nachyliłem się nad nim przyglądając się, jak jego klatka piersiowa powoli podnosi się i opada.- W każdym razie oddycha, to znaczy, że żyje…

-Kiedy on jest martwy!

-To jak mi wytłumaczysz, że się porusza i funkcjonuje mniej więcej jak człowiek?- basista spojrzał na mnie z ukosa.- Pogubiłem się w tym…

-Ja też…- mruknął.- Kurwa, jeszcze wczoraj oglądałem z Ruki’m horror i wbijałem mu do głowy, że wampiry nie istnieją!- złapał się za głowę.

Spojrzałem na twarz Kouyou. Nie chciało mi się wierzyć, że to on popełnił te wszystkie straszne morderstwa. Delikatnie pogłaskałem jego policzek, samymi opuszkami palców, nadal obawiając się, że zaraz może się przebudzić. Na tę myśl przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

-Co ty robisz?- Akira spojrzał na mnie jak na idiotę.

-Nic, nic- szybko zabrałem rękę.- Co z nim zrobimy?

-Jak to co- wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie tyłem. Chwycił za krzesło, o które się opierał i rzucił nim o podłogę tak, ze roztrzaskało się. Podniósł drewnianą nogę i przez chwilę przyglądał się jej, po czym uniósł ją w triumfalnym geście.- Może nie osika, ale też się nada…- mruknął sam do siebie.

-Chcesz go zabić?!- wrzasnąłem.

-A ty chcesz go ratować?! Przed chwilą mało nie zrobił z nas mielonego na obiad, a teraz wstawiasz się za nim?!

-Akira, to jest nasz przyjaciel!!!

-Żaden przyjaciel, zwykły morderca!

Zamarłem. Spuściłem głowę, a grzywka zakryła mi twarz.

-On… On nie jest mordercą- wyszeptałem.

-A jak nazywa się ktoś, kto zabija niewinnych ludzi, co?!

-To nie jest jego wina… On musi taki być. W końcu jest wampirem- delikatnie przeczesałem włosy ogłuszonego.- Żywi się ludzką krwią…

-To nie może się żywić krwią jakiegoś pijaka, za którym nikt nie będzie płakać, a nie moją? Albo jak w filmach? Napije się trochę i puszcza wolno? Jestem pewien, że gdyby chciał, to by tak potrafił. A zresztą… nie musi się tak pastwić nad zwłokami…- zauważył.

-Jeżeli już chcesz znaleźć winowajcę i zrobić nad nim sąd polowy, to powiem ci, że na pewno nie jest nim Uruha…

-A kto niby?- prychnął.

Przez chwilę milczałem. Wziąłem głęboki wdech i w końcu przełamałem się.

-Ja… To moja wina…- powiedziałem cicho. Reita roześmiał się krótko.

-Daj spokój… Gdzie tu niby jest twoja wina, co? Przecież nie ty kazałeś mu zabijać, więc nie rozumiem, o czym mówisz.

-On… On zabija tych, z którymi kiedyś go…- zacząłem drżącym głosem-… go zdradzałem…- po moich policzkach popłynęły łzy.- I to przeze mnie się taki stał… Kiedyś nie wróciłem do domu na noc. Zaczął się martwić. Wiedział, że… że my…- spojrzałem na niego z bólem wymalowanym na twarzy.-… Że go z tobą zdradzałem. Postanowił sprawdzić, czy nie byłem u ciebie, więc ubrał się i wyszedł z mieszkania. Od naszego mieszkania do twojego jest krótka droga, ale… ale trzeba przejść przez ten pieprzony most! Tam dopadło go to coś… Mówił, że nie zdążył nawet krzyknąć… Potem w rzece, przy brzegu znalazła go jakaś grupka dzieciaków… Twierdził, że jest niedobitkiem, że został… wampirem przypadkowo, że miał zginąć…- załkałem.- Kurwa, i to wszystko moja wina! Gdybym się nie kurwił na prawo i lewo, wszystko byłoby w porządku! Uruha byłby szczęśliwy, ja byłbym szczęśliwy, zespół nie rozpadłby się, a Kouyou nadal byłby człowiekiem!- zalałem się łzami i zasłoniłem twarz dłońmi.

Blondyn podszedł do mnie i uklęknął obok. Objął jednym ramieniem i przyciągnął do siebie. Wczepiłem się w niego i głośno płakałem. Chłopak w drugiej ręce nadal dzierżył nogę krzesła.

-To nie twoja wina- pogłaskał mnie po głowie.- Choć muszę przyznać, że piękna historia… Szkoda, że o happy end’y zawsze ja muszę dbać- westchnął i zamachnął się, chcąc wbić drewno w pierś szatyna, które, sam nie wiem kiedy i jak, naostrzył. Musiał to pewnie zrobić, kiedy oddałem się potokowi słów. Szybko złapałem rękę Reity i jakąś nadludzką siłą odciągnąłem ją od ciała nieprzytomnego, przy czym jego nadgarstek dziwnie się wygiął, a w stawie nieprzyjemnie strzeliło. Basista krzyknął i zaklął siarczyście.- Co ty robisz?! Musimy się go pozbyć!

-Nie! Nie pozwolę ci na to!

-Czy ty, idioto, myślisz, że go oswoisz i wychowasz jak nocnego pieska? On jest niebezpieczny!

-Może i go nie oswoję, ale nie dam go skrzywdzić!- wrzasnąłem na Akirę, grożąc mu zaostrzonym kijem.- Albo mi pomożesz, albo sam zaraz przebiję cię na wskroś!

Suzuki zamknął się. Westchnął cierpiętniczo i uspokoił się, a ja wyrzuciłem nogę krzesła za siebie. Reita bił się z własnymi myślami. Wiedziałem, że nie podoba mu się ten pomysł, a on wiedział, że nie ustąpię i naprawdę zrobię mu krzywdę, jeżeli jeszcze raz będzie czyhał na życie Kouyou.

-Więc co chcesz z nim zrobić, panie łowco?- zmusił się do sarkazmu.

-Trzeba będzie go jakoś stąd wynieść- puściłem mimo uszu jego ostatnie dwa słowa, nie chcąc wszczynać nowej kłótni.

***

Wyciągnąłem z szafy przyjaciela największe prześcieradło, jakie znalazłem. Rozłożyłem je na podłodze, koło wampira i razem przeturlaliśmy otumanionego na białą płachtę i chwytając za rogi materiału, podnieśliśmy go.

-Yuu, jak to nie wypali, możemy trafić do pierdla, wiesz o tym? Wyjdzie na to, że to my ukradliśmy zwłoki Takashimy!

-Wiem, a teraz cicho- uciszyłem go, kiedy wychodziliśmy na korytarz.

Na palcach doszliśmy do windy i wcisnęliśmy się do niej. W duchu tylko modliłem się, żeby nikt nie wpadł na tak genialny pomysł, żeby przejechać się windą o pierwszej nad ranem. Wysiedliśmy na podziemnym parkingu i skierowaliśmy się do auta blondyna. Wszystko szło nam bardzo mozolnie i niesprawnie, gdyż ciężko jest manewrować ciałem nieprzytomnego mężczyzny, który leży w poprzek, zawinięty w prześcieradło. W dodatku Kyou był strasznie długi- weź zmieść w drzwiach prawie sto osiemdziesiąt centymetrów faceta! Kilka razy obiliśmy go o ścianę, czy framugę drzwi, ale to niechcący. Kiedy w końcu doszliśmy do samochodu, wrzuciliśmy Uru do bagażnika i zamknęliśmy klapę.

-Kurwa, jaki on ciężki- jęknął Akira, rozmasowując sobie barki.

Moją odpowiedzią na tą uwagę było jedynie wywrócenie oczyma. Wsiedliśmy do auta. Ja kierowałem, jako że Suzuki był poturbowany. Dojechaliśmy do mojego bloku i powtórzyliśmy wszystkie czynności, tym razem od tyłu. Kiedy w końcu byliśmy w moim mieszkaniu i położyliśmy szatyna do łóżka, obaj głośno odetchnęliśmy.

-Nigdy więcej wampirów…- westchnął młodszy.

-Zawieźć cię do szpitala?- zapytałem, zmieniając temat.

-I co powiem na wywiadzie? Że chciał mnie zabić wampir-psychopata, który jest odpowiedzialny za wszystkie morderstwa w Tokio? Daj spokój… Sam doprowadzę się do porządku.

-Mieszkanie też sam ogarniesz? Jakoś nie chciałbym zostawiać Uruhy samego na długo… Jeszcze by gdzieś zwiał…

-Jasne, rozumiem cię- mruknął.- Lepiej już pójdę- powiedział i wyszedł, zostawiając mnie samego.

Poszedłem do salonu i usiadłem na kanapie. Ziewnąłem. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo byłem zmęczony. Odczułem to dopiero teraz. Ułożyłem się wygodniej i zamknąłem oczy, chcąc chwilę się zdrzemnąć.

***

Obudziłem się dopiero o siedemnastej. Matko, ile ja spałem! Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem, odruchowo kierując się do kuchni i nastawiając wodę na kawę. Wyjąłem kubek z szafki i wsypałem do niego dwie czubate łyżeczki zmielonej kawy. Bawiłem się brązowym proszkiem w kubku, rozgarniając go łyżeczką i czekając aż woda zagotuje się, gdy nagle doznałem olśnienia. Takashima naprawdę jest wampirem, a ja przebywam z nim pod jednym dachem! Dopiero teraz to do mnie trafiło. Zadrżałem ze strachu i podszedłem do drzwi sypialni. Delikatnie je uchyliłem i spojrzałem na Kouyou, leżącego na łóżku. Ok, nadal tam był. Chyba… spał? Sam nie wiem, jak to nazwać… Czy wampiry śpią? A może robią coś bardzo podobnego, ale to nie to? Wyłączają się na dzień? W każdym razie leżał na brzuchu z rękami pod głową. Przekręcił się, co znaczy, że na chwilę musiał się przebudzić. Uśmiechnąłem się pod nosem. Uruha zawsze spał na brzuchu… nawet teraz się to nie zmieniło.

Wróciłem do kuchni i zalałem kawę wrzątkiem. Usiadłem przy stole, rozmyślając nad tym, co tak właściwie się stało. Na tych rozmyślaniach, czas szybko mi upłynął. Ani się obejrzałem, a słońce już zaszło. Spojrzałem na zegarek – po dwudziestej, a Uruha jeszcze się nie obudził.

Z drżącym sercem znów poszedłem do sypialni. Usiadłem na brzegu łóżka, obok wampira i przeczesałem dłonią jego miękkie włosy. Mruknął coś sennie i mocniej wtulił w poduszkę. Miałem nadzieje, że mnie nie zabije, kiedy go obudzę, Uru, kiedy był jeszcze człowiekiem, bywał bardzo marudny i nie lubił, kiedy wyrywało go się ze snu. Delikatnie gładziłem jego plecy, wsuwając dłonie pod materiał jego ubrania. Znów zamruczał i zacmokał zadowolony. Przez chwilę zdawało mi się, że jest tak jak kiedyś, że wszystko jest w porządku, ale zaraz zmieniłem zdanie, kiedy w uśmiechu ukazał długie kły. Nieśmiało pogłaskałem go po policzku, a gdy zobaczyłem, że i to mu się podoba, zyskałem trochę pewności siebie. Pocałowałem go w szyję, a on uśmiechnął się szeroko i przewrócił na plecy, z czego ja skorzystałem i usiadłem na nim okrakiem, po czym pocałowałem namiętnie w usta. Nagle poczułem, jak wampir zakłada mi ręce na kark i znieruchomiałem. Szybko odsunąłem się od niego.

-Tak możesz mnie budzić codziennie- uśmiechnął i przeciągnął się.

Spojrzałem na niego zaskoczony, a chłopak przyciągnął mnie za przód koszulki do kolejnego pocałunku. Bałem się, że coś zaraz może mu się odwidzieć i skopie mnie, a nawet zabije, przez co byłem sparaliżowany. Mimo to zadrżałem z przyjemności, kiedy wsunął język do moich ust i nieśmiało zacząłem oddawać pieszczotę. Znieruchomiałem, kiedy językiem dotknąłem jednego z jego kłów.

-A przed chwilą to taki inicjator byłeś- zachichotał.- A teraz koniec czułości- odepchnął mnie tak, że wylądowałem na miejscu obok.- Gdzie Akira?- wywindował się do pozycji siedzącej.

-Nie ma. Jesteśmy w naszym mieszkaniu- odpowiedziałem cicho.

-To wiem, poznałem miejsce i nawet nie pytam, co żeście zrobili, że mnie tu przywlekliście, bo zakładam, że to przez to mam tyle siniaków. Zresztą nie pytałem, czy Akira jest tutaj, tylko gdzie jest- podkreślił.

-Nie wiem- wzruszyłem ramionami.

-Nie kłam- zmarszczył brwi i spojrzał na mnie groźnie. Przełknąłem głośno ślinę.

-Naprawdę nie wiem- powiedziałem cicho.- Zresztą zostań ze mną- sam nie wierzyłem w to, co mówiłem.- Błagam, Kyou-chan- złapałem go za rękę, a jego spojrzenie wyrażało jedno wielkie niezrozumienie.

-Co?- podniósł jedną brew.

-Zostaw Akirę w spokoju- pociągnąłem go, tym samym zmuszając, żeby położył się na mnie. Mam nadzieję, że Reita już się spakował i właśnie wyjeżdża z miasta, bo ratuję mu życie, wystawiając na ryzyko swoje własne.- Zostań ze mną- otarłem się o niego, przełamując strach. Czułem, że zaczynam drżeć z przerażenia, co nie umknęło jego uwadze.- Zrekompensuj sobie wszystkie moje zdrady- rozłożyłem przed nim nogi. Uruha uśmiechnął się figlarnie.

-Niezłe zagranie- zaśmiał się i ścisnął moje krocze bardzo mocno. Krzyknąłem.- Ale zdajesz sobie sprawę, że to byłby bardzo brutalny seks, bo jestem teraz o wiele silniejszy?- zachłysnąłem się powietrzem.

-T-tak…- wydukałem. Teraz, Suzuki, musisz spierdalać z tego kraju, bo się dla ciebie poświęcam.

Sięgnąłem jego palców, zaciskających się wokół mojej męskości i próbowałem je jakoś rozluźnić, co w ogóle mi nie wychodziło.

-Och… Aż taki ból ci to sprawia?- dałbym sobie rękę uciąć, że w jego głosie zabrzmiało zdziwienie.

Nie odpowiedziałem, a jedynie zarumieniłem się. Uru przestał mnie dotykać i wyprostował się, chcąc odejść, ale znów mu nie pozwoliłem.

-Zostań…- wyszeptałem.- I weź mnie- oblizałem się lubieżnie, a na usta szatyna wpłynął szeroki uśmiech.

-Będzie bolało- ostrzegł.

-Nieważne. Chcę żebyś mnie pieprzył, kochanie- szepnąłem mu na ucho, ciągnąc za jeden z jego kolczyków.

-Też tego chcę- zaśmiał się.


Jestem małpa i przerywam w takim momencie buhahaha xD

Nawet smierc nas nie rozlaczy cz.3

Podaruję wam te trzy komentarze, bo wiem, że tamta część była conajmniej głupia...
A teraz spóźnione wyniki ankiety: Kótry z paringów, z którymi pojawiały się wpisy na tym blogu, podoba ci się nahbardziej?
Aoi x Uruha - 44% 30 głosów
Reita x Ruki - 39% 24 głosów
Reita x Yune - 8% 6 głosów
Reita x Aoi / Ruki x Uruha - 11% 8 głosów
No... wow! Łącznie 68 głosów; tak dużej liczby się nie spodziewałam, ale dziękuję :) Jestem zdumiona tym, że ktoś zaznaczył Reita x Yune i podobała mu się najbardziej seria "Burdel nie życie". Dziękuję za wszystkie głosy. Zwyciężyła Aoiha - spodziewałam się tego, choć muszę przyznać, że przez pewien czas to Reituki prowadziło, co mnie zaskoczyło, gdyż mało serii z tym paringiem napisałam. Już bez dalszych wstępów, część 3:

Ocknąłem się jeszcze przed świtem. Byłem sparaliżowany strachem i miałem wrażenie, że moje ciało powoli się rozpada. Nagle ogarnęła mnie dziwna myśl- co mogłoby się stać, gdybym ze sobą skończył? Wtedy Uruha przestałby zabijać, żeby się na mnie zemścić i niewinni ludzie przestaliby ginąć; może w końcu poczułbym ukojenie? Moje zszarpane nerwy i napięte do granic możliwości mięśnie, stanowczo tego potrzebowały, jednak… czy byłbym na tyle odważny, bądź zdesperowany, żeby posunąć się do czegoś takiego jak samobójstwo? A może jedynie wystarczyłoby upić się, wsiąść w samochód i czekać na dalszy ciąg wydarzeń? Są dwie opcje: albo złapałaby mnie policja i zawiozła do izby wytrzeźwień, albo rozbiłbym się… Odsunąłem od siebie te niedorzeczne myśli i wystrzeliłem z łóżka jak z procy, gdyż doznałem olśnienia. „Czy Kuba Rozpruwacz przeprowadził się z Londynu do Tokio?” Przypomniał mu się jeden wers tekstu, który przeczytałem wczoraj. Podobno angielski morderca chciał coś przekazać za pomocą miejsc zabójstw- może Uru chce zrobić coś podobnego?

Wygrzebałem z dna szafy mapę Tokio i rozwiesiłem ją na ścianie. Włączyłem laptopa i wyszukałem w Internecie dokładny opis miejsca zbrodni Ooty Terei. Zaznaczyłem to miejsce czerwonym punktem na mapie i oznaczyłem je inicjałami ofiary. Znów wróciłem przed monitor komputera i wyszukałem informację o kolejnym zabójstwie, o którym uprzedził go Kouyou. Kolejnym nieszczęśnikiem była Rikka Iroshi. Drugą czerwoną kropką oznaczyłem miejsce, gdzie zginęła dziewczyna. Połączyłem dwa punkty linią, myśląc, że wampir może mi coś przekazać w postaci graficznej. Przez kilka kolejnych dni nie jadłem i nie spałem. Wyszukiwałem kolejnych artykułów o ofiarach, które stawały się mi się coraz bliższe. W przestrachu zadzwoniłem do rodziców i nakazałem im szczególną ostrożność, bojąc się, że Uruha może zabić i ich. Co prawda moi rodzice mieszkali w Mie, ale nigdy nic nie wiadomo, a ostrożności nigdy za wiele, szczególnie, gdy chodzi o ludzkie życie.

Morderstwa były coraz brutalniejsze i było ich coraz więcej- zdarzało się, że jednej nocy szatyn pozbawiał życia aż trzy osoby. Zaczęło się robić głośno o dziwnych zabójstwach w Japonii. Sprawą zaczęły interesować się media z innych krajów, co niepokoiło mnie. Kreślił kolejne linie czerwonym markerem na mapie, jednak nic z tego nie rozumiałem. Na planie miasta powstał jakiś wielki bazgroł, który nic nie ujawniał. Usilnie próbowałem doszukać się w tym jakiegoś sensu, ale odniosłem sromotną klęskę.

Spróbowałem innego systemu. Kiedyś widziałem go w jednym z horrorów, na którym byłem razem z szatynem w kinie. Spisałem na kartce nazwy dzielnic i ulic, w których doszło do nieszczęść. Próbowałem złożyć pierwsze i ostatnie znaki w jakąś logiczną całość, jednak nic z tego nie wyszło. Przez przeszło sześć godzin ślęczałem nad tą zagadką, próbując coś zrozumieć, jednak w końcu poddałem się i uznałem, że muszą być to przypadkowe ofiary. Dałem sobie z tym spokój i włączyłem telewizor. Jak zawsze był ustawiony na kanał informacyjny, na którym nadawali wiadomość o zabójstwie Matsumury Hiroshi. Moje podkrążone oczy szeroko otworzyły się, a mój oddech stał się szybki i płytki. Przecież to mój były kochanek! Matsumura rzucił mnie, kiedy dowiedział się o Kouyou! W tym momencie wszystko stało się jasne. Pobiegłem do sypialni i przyjrzałem się zdjęciom ofiar, wiszącym na ścianie obok mapy, wydrukowanym z komputera. Przypomniało mi się! Poznałem Ootę na imprezie organizowanej przez Alice Nine i przespałem się z nim, Rikka była ekspedientką w moim ulubionym sklepie z ubraniami, którą kiedyś poderwałem… Wszystkie ofiary były osobami, z którymi zdradzałem Takashimę!

Zacząłem gorączkowo myśleć, z kim byłem po Hiroshi’m… Spojrzałem panicznie na zegarek- niedługo zapadnie zmrok, więc musiałem się spieszyć, jednak za nic nie mógłem sobie przypomnieć. „Myśl, myśl, Yuu do kurwy nędzy!”- wrzasnąłem na siebie w myślach. Nigdy nie interesowałem się, jak moi kochankowie i kochanki mają na imię i gdzie mieszkają. Chodziło mi tylko o to, żeby się zaspokoić, a nie tworzyć nowy związek… Myśl, myśl, kto był po Matsumurze? Hiroshi był jedynym, którego pamiętałem, bo dobrze się znaliśmy, ale reszta? Chodziłem w kółko po pokoju intensywnie myśląc, gdy nagle ugięły się pode mną nogi. REITA!!! Spojrzałem jeszcze raz na zegarek- 20:45! Już dawno zapadł zmrok! Wyleciałem z mieszkania, jak oparzony i czym prędzej pobiegłem do mieszkania Akiry, przepychając się między tłumem ludzi, kłębiącym się o tej porze na pamiętnym moście, przez który musiałem przebiec, aby znaleźć się na osiedlu blondyna. Adrenalina buzowała we mnie, dzięki czemu nie patrzyłem na zmęczenie, ani ostre kłucie w boku. Wpadłem jak burza do bloku Suzuki’ego i wspiąłem się po schodach na czwarte piętro, przeskakując po dwa, trzy stopnie na raz. Wleciałem do odpowiedniego mieszkania w momencie, kiedy wampir przyciskał zakrwawionego basistę do ściany. Szatyn ściskał go za gardło, dusząc. Chłopak próbował rozluźnić palce Uruhy, chwytając za nie i odciągając od swojej szyi, co szło mu strasznie nieudolnie. Zaskoczony wampir spojrzał na mnie.

-Zostaw go!- krzyknąłem przerażony Aoi.

-Bo co?- wywrócił oczyma.- Choć i tak gratuluję ci sprytu, że zgadłeś, że następną ofiarą będzie on- spojrzał na blondyna, który robił się już niebieski.- Wybrałeś sobie idealny czas, żeby zobaczyć jak go rozrywam na strzępy- wyszczerzył się złowieszczo i cisnął Akirą o przeciwległą ścianę. Rozległ się głuchy huk i trzask… łamanej kości? Zacząłem drżeć, a po moich policzkach popłynęły łzy.

-Błagam cię, Kyou-chan…- upadłem na kolana.- Nie rób tego… Wyżyj się na mnie, ale oszczędź tych ludzi! To moja wina! Przestań!- krzyczałem, a mój głos łamał się.

Uruha uśmiechnął się samymi kącikami ust i powoli podszedł do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu ikucając obok.

-Nie wiedziałem, że jesteś taki uczuciowy- wyznał.- Szkoda, że mi nigdy nie okazywałeś tylu uczuć - syknął, a wyraz jego twarzy stał się bardzo srogi. Wampir wyprostował się i poderwał mnie z podłogi, chwytając za przód koszulki. – Po tym, co mi zrobiłeś, masz czelność rozkazywać?!- zaśmiał się wrednie.- Twoje niedoczekanie!- potrząsnął mną mocno.

-Kyou-chan, ja przepraszam!... Popełniłem wiele błędów i nie powinieneś mi wybaczać, ale…

-Właśnie- warknął, przerywając mi- nie powinienem ci wybaczać i nie zrobię tego- puścił mnie, przez co znów znalazłem się na podłodze.- I dlatego też nie posłucham cię- dodał i odwrócił się na pięcie, gdy nagle przed nim wyrósł jak z podziemi Reita.

Blondyn uderzył mocno byłego przyjaciela metalowym wieszakiem, który miał w rękach. Wampir upadł na ziemię nieprzytomny. Zaskoczony spojrzałem na Akirę, który odrzucił wieszak na bok.

-Coś ty zrobił?!- wydarłem się.

-Skurwysyn chciał mnie zabić, to co miałem, kurwa, zrobić?!- krzyknął Suzuki i wytarł krew sączącą się z rozciętego łuku brwiowego.

Przez chwilę obaj wpatrywaliśmy się w osłupieniu w nieruchome ciało nieprzytomnego szatyna, obawiając się, że ten zaraz może się ocknąć.

-I co z nim zrobimy?- zapytałem niepewnie.

-A co się zawsze robi z nieprzytomnym wampirem?

-Nie wiem…

-No, kurwa, ja też nie…

Nawet smierc nas nie rozlanczy cz.2

Dobra, sorry, nie uwzględniłam tego w tekście, więc napiszę to tak od siebie - chodziło mi o to, że w końcu, gdy Uru został ugryziony to się szamotał i jakoś drapnął czy coś tego drugiego wampira i voila! Mimo wszystko dziękuję, że zauważacie takie rzeczy, co znaczy, że ciekawi was to :) Bez dalszych wstępów, część druga:

Umierałem ze strachu. Wiedziałem już, że ani krzyżyki, ani srebro nie obronią mnie przed Uruhą. Cholernie bałem się tego, że szatyn w każdym momencie może mnie zaskoczyć. A co jeśli w dodatku mógłby wychodzić na światło słoneczne? Wtedy chyba oszalałbym, wiedząc, że nigdzie nie znajdę schronienia, że nigdy już nie będę bezpieczny. W dodatku dręczyły mnie wyrzuty sumienia- „Ktoś dzisiaj umrze…”- przypomniały mi się słowa Kouyou. I to była moja wina. Wampir w ten sposób chciał się zemścić na mnie, chciał mnie dręczyć. A jeśli w końcu zabije i mnie? Wzdrygnąłem się na myśl o tym i skuliłem się jeszcze bardziej.

Minęło trochę czasu zanim odważyłem sięgnąć się po laptopa. Drżącymi rękami włączyłem go i wszedłem na jakąś stronę internetową z wiadomościami z całego kraju. Moją uwagę przykuł artykuł o brutalnym morderstwie. Kliknął na odpowiedni link i zaczął czytać.

Brutalne morderstwo popełnione w nocy z 24 na 25 sierpnia br. na terenie Tokio, w samym centrum Ikebukuro. Policjanci nie są w stanie wytłumaczyć, jak to możliwe, że żadna z kamer, których jest w tym miejscu pełno, nic nie zarejestrowała.

Zwłoki, a właściwie ich szczątki, ofiary są w tragicznym stanie. Głowa praktycznie oderwana od reszty ciała, rozerwana klatka piersiowa i wyrwane serce. Na plecach wyryty napis „Twoja wina…”. Tajemnicza zagadka mordercy psychopaty rodem z najgorszego horroru. Czy Kuba Rozpruwacz przeprowadził się z Londynu do Tokio? Na to wygląda…

Ofiarą jest trzydziestoletni Oota Tarei, członek grupy technicznej znanego zespołu Alice Nine. Rodzina i najbliżsi przyjaciele oświetleniowca są załamani i zrozpaczeni. „To był zawsze grzeczny chłopiec, nie wiem, czym komuś mógł zawadzić”- mówi jego matka. Pozostaje pytanie czy była to przypadkowa ofiara, czy zaplanowane i celowe morderstwo?

Na miejscu zbrodni morderca nie zostawił żadnych narzędzi. Lekarze sądowi nie są w stanie określić, jakim rodzajem broni posługiwał się złoczyńca. Policjanci znaleźli kilka odcisków palców, lecz nie ma ich w policyjnej bazie danych. „Odciski są bardzo zniekształcone, jakby morderca miał poparzone dłonie. Wyglądają wręcz nieludzko. Mają nieregularny kształt, a każdy z palców ma inne linie papilarne, zupełnie tak jakby każdy z nich należał do innego człowieka ”- wypowiada się jeden ze znanych detektywów z wydziału zabójstw.

Władze miasta Tokio apelują do mieszkańców miasta o nie wychodzenie z domów i szczególną ostrożność.”

-Coś ty narobił, Uruha…- szepnąłem do siebie, a po którego moich policzkach zaczęły płynąć łzy.

Rozmyślałem nad tym, dlaczego Takashima wybrał akurat tego chłopaka. Próbowałem zrozumieć jego motyw, ale nic sensownego nie wymyśliłem. Nie widziałem związku między Uru, a tym facetem. Uznałem, że to musiała być przypadkowa ofiara, którą szatyn akurat miał pod ręką.

***

Nie jadłem, nie spałem i zaczynałem opadać z sił. Myśl, że kiedy zasnę, Shima może pojawić się w naszym mieszkaniu i zabić mnie, napawała mnie takim strachem, że bałem się nawet na chwilę przymknąć oczy. Od jakiś trzech dni na okrągło piłem kawę, która wytrącała magnez z mojego organizmu, przez co ostatnio miewałem bardzo silne i uporczywe skurcze.

Zacząłem zastanawiać się nad kupnem lub wynajęciem nowego mieszkania. Może tam Uruha mnie nie znajdzie? Wziąłem gazetę do ręki i zacząłem przeglądać ogłoszenia o sprzedaży mieszkań i lokali. Pomyślałem, że musiałbym kupić kwaterę na nieswoje nazwisko, ale co się z tym wiąże, musiałbym wyrobić sobie fałszywy dowód i założyć nowe konto w banku. A żeby zdobyć lewe dokumenty, trzeba zadawać się z… yakuzą… Fuck! Jeszcze tego mi brakowało! Nie chciałem zadawać się z mafią, dlatego też odpuściłem ten pomysł i odłożyłem gazetę na stolik. Bez sensu było kupowanie mieszkania na własne nazwisko, bo wtedy zapewne Kouyou znalazłby mnie bezproblemowo, a zresztą wampiry podobno mają o wiele bardziej wyczulone zmysły niż ludzie, więc… tak, czy siak znalazłby mnie, więc lepiej już siedzieć na starych śmieciach i drżeć ze strachu, niż wałęsać się po obcych terenach.

Włączyłem telewizor i przez chwilę wpatrywałem się w szybko zmieniające się obrazy jakiegoś klipu letniego super hitu. Zacząłem odczuwać zmęczenie, z którym nie miałem już siły walczyć. Sięgnąłem jeszcze raz po kubek z wystygłą już kawą i upiłem spory łyk, po czym oparłem się wygodniej na poduszkach i zamknąłem oczy. Zasnąłem.

-Tak… Kouyou, tak! Mmm…- mruczałem, gdy szatyn brał mnie w usta. Wypchnąłem nieznacznie biodra w jego stronę i chwyciłem kochanka za włosy. Gdy miałem już szczytować, Uruha zaprzestał pieszczoty, wyszarpując się z mojego uścisku. No tak, przecież był ode mnie o wiele silniejszy.

Spojrzałem na niego gniewnie.

-Proszę…- szepnąłem, a wampir zaśmiał się ukazując długie kły.

-Lubię, kiedy prosisz- zbliżył się do mnie i musnął moje usta, po czym jednym ruchem zmusił mnie, abym się położył.

Uru usiadł na mnie okrakiem i zaczął się ocierać o moją już nabrzmiałą męskość. Podniecał mnie fakt, że kochałem się z kimś… kimś martwym… a jednocześnie żywym…

Rozłożyłem nogi przed Shimą. Chyba po raz pierwszy to ja miałem być na dole, a chłopak, który zawsze był uke, stał się dominującą, seks-bestią.  O dziwo, nie przeszkadzało mi to. Mimo tej zmiany, szatyn nadal lubił ostre zabawy w łóżku i wszedł we mnie bez przygotowania. Krzyknąłem z bólu, a łzy popłynęły po moich policzkach, jednak widząc uśmiechniętą twarz kochanka oddałem mu się całkowicie i pomimo tego, że ból był nie do wytrzymania, pozwoliłem, aby Takashima zaczął się we mnie od razu poruszać, nie czekając, aż przyzwyczaję się do jego obecności. Starałem się powstrzymać strumienie płynące z oczu, ale z marnym skutkiem. Jęczałem głośno i zaciskałem pięści na pościeli, próbując jakoś odreagować. Po pewnym czasie rozluźniłem nieco mięśnie, przez co zacząłem odczuwać odrobinę przyjemności. Po moich wewnętrznych stronach ud spływały stróżki krwi. Czułem, jak zostaję rozrywany przez Kouyou. Wampir z każdym ruchem przyspieszał, chcąc jedynie się zaspokoić i pokazać mi, jak czuł się przez blisko trzy lata. Kiedyś nigdy nie posunąłby się do takiej metody, ale to było „kiedyś”, kiedy był jeszcze człowiekiem i wiedział, co to empatia i miłość. Teraz w sercu czuł jedynie gniew i mrok. W przeciwieństwie do mnie, był cicho. Westchnął jedynie, kiedy osiągnął spełnienie i wyszedł ze mnie, kiedy nadal byłem otumaniony strachem i cieniem przyjemności, po czym zaczął się ubierać.

-Pa- rzucił z wrednym uśmieszkiem, wychodząc z sypialni.

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale Kouyou w tej samej chwili zniknął. Wykończony i obolały opadłem na poduszki i nie śmiałem ruszyć się choćby o milimetr, wiedząc, że po takim stosunku przez bardzo długi czas nie będę mógł chodzić normalnie.”

Obudziłem się zlany zimnym potem. Rozejrzałem się dookoła siebie i ze spokojem stwierdziłem, że nadal znajduję się w salonie, więc do niczego nie mogło dojść. Chciałem wywindować się do siadu, ale przeszkodził mi w tym nieznośny ból w tylnych partiach ciała. Skrzywiłem się i znów położyłem. Zacząłem zastanawiać się, czy to był tylko sen, czy rzeczywistość? A może ksiądz miał rację i byłem tak przerażony, że miał jakieś halucynacje i sam zrobiłem sobie krzywdę podczas snu?

Wziąłem kilka głębszych oddechów chcąc się uspokoić, kiedy nagle usłyszałem stukot czyichś obcasów… najgorsze w tym wszystkim było to, że dobrze wiedziałem, czyje to są obcasy…

W pomieszczeniu, ni stąd, ni z owąd, nagle zjawił się Uruha. Spojrzał na mnie rozbawiony i pogłaskał mnie po głowie jak małe dziecko.

-Dla… Dlaczego go zabiłeś?- zapytałem cichutko niższy.

-Mówiłem ci- szatyn usiadł koło mnie i pogładził wierzchem zimnej dłoni po policzku.

-Aa.. Ale dlaczego właśnie on?

-Nie pamiętasz? Twoja strata- wzruszył ramionami.- A tak na przyszłość, nie nazywaj mnie „byłym” kochankiem, czy „byłym” ukochanym, przecież ja żyję- wyszczerzył się.- Nazywaj mnie tak, jak teraz…

-Przecież nigdy się tak do ciebie nie zwróciłem- zauważyłem.

Niespodziewanie Kouyou usiadł okrakiem na mnie i mocniej przycisnął go do kanapy.

-A jak o mnie myślisz?

-Ty… ty czytasz w myślach?!- przeraziłem się, zaraz starając się uporządkować swoje myśli.

-Oczywiście, że nie, głuptasie- palcem wskazującym przejechał po moich ustach.- Ale sny to już co innego…- uśmiechnął się.- Lubię ci czasem coś podrzucać i patrzeć, jak reagujesz…

-Co?... Ten sen to twoja sprawka?!- zdziwiłem się.

W odpowiedzi Uru nachylił się nade mną i pocałował zmysłowo. Pocałunek nie był długi, ale też nie krótki. Gdy całował mnie, jedną dłonią ścisnął mój pośladek, na co odpowiedziałem mu syknięciem.

-A skąd wiesz, że to był TYLKO sen?- zachichotał, po czym wstał ze mnie i zniknął, tak jak to miał już w zwyczaju.

Zostałem sam, nie wiedząc już, co jest realne, a co nie. Czułem, że zaczynam wariować. Nie wiedziałem, w co Uruha chce się ze mną bawić, ale przewidywałem, że nie będzie to nic miłego… dla mnie, bo Uru, jak widać, bawił się doskonale. Próbowałem złożyć wszystko w jedną, logiczną całość, jednak, jak można było się spodziewać, nie udało mi się. Nagle spostrzegł na stoliku ozdobną, srebrną kartkę, taką, jaką zazwyczaj daje się na zaproszenia na ślub. Wziąłem ją do ręki i zerwałem wstążkę, po czym przeczytał napis mieszczący się w środku. „Ktoś dzisiaj zginie…”

Przeszedł mnie zimny dreszcz, a oczy rozszerzyły się w bezbrzeżnym zdziwieniu. Poczułem, że robi mi się słabo. Dobrze, że leżałem, bo inaczej upadłbym. Moje powieki znów opadły, ale tym razem zemdlałem.

Nawet śmieć nas nie rozłączy...

Te 15 komentarzy miało was trochę uciszyć, na czas aż wróci Hoshii, a tu proszę - może dobijemy do 20 skoro wam tak dobrze idzie, co? xd Nie no żartuję, ale może kiedyś... *rozmarzona* a tak za jakieś dwa lata dojdziemy do 100, co wy na to? xp
A teraz nowa-stara seria, którą miałam wstawić jako mega długi shot, ale muszę go podzielić, bo mnie tu zaraz zjecie, jak czegoś nie wstawię xD

Tytuł: „Nawet śmierć nas nie rozłączy...”
Paring: Aoi x Uruha (The GazettE)
Gatunek: fantasy, dramat
Beta: -

Obudziłem się z krzykiem. Znów śnił mi się ten koszmar. Szybko odrzuciłem kołdrę i poszedłem do łazienki. Zapaliłem światło i odkręciłem wodę, następnie przemywając dokładnie twarz lodowatą wodą. Podniosłem głowę i spojrzałem w lustro, wiszące nad umywalką.
- Czujesz wyrzuty sumienia, skarbie? - zapytał ktoś troskliwie. – Cóż… Msz ku temu powody…- nagle delikatny i czuły głos przerodził się w jadowity syk.
Obróciłem się jak oparzony i zobaczyłem… Kouyou siedzącego na skraju wanny! Szatyn założył nogę na nogę i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie… Ty nie jesteś prawdziwy… - pokręciłem głową, czując jak ogarnie mnie przerażenie. - To tylko sen… - powtarzałem sobie, zaciskając mocno oczy.
- To nie sen, skarbie, to rzeczywistość - Uruha uśmiechnął się wrednie.
- Nie! To nieprawda! Ty nie żyjesz! Ciebie tutaj nie ma! To tylko halucynacje! - wmawiałem sobie. - Możesz być urojeniem pijaka albo równie dobrze kawałkiem niestrawionego pokarmu… - szeptałem do siebie, kurczowo zaciskając ręce na umywalce tak mocno, że aż pobielały mi kostki.
- Więc równie dobrze mogę być prawdziwy - rzucił od niechcenia.
Usłyszałem stukanie obcasów i niepewnie otworzyłem oczy. Uruha zbliżał się do mnie. Zmienił się. Był o wiele szczuplejszy i miał zapadnięte policzki. Jego rysy stały się bardziej wyraźne, a mina sroższa. Usta były sine, a cera śnieżnobiała. Oczy czarne niczym dwa żarzące się węgle. Wyglądał jak jakiś upiór z horroru klasy B. Był ubrany w czarne, obcisłe spodnie i również takową koszulę. Nosił wysokie koturny, przez co jego nogi zdawały się być jeszcze dłuższe i jeszcze chudsze niż były naprawdę. Niczym zawodowa kokietka podszedł mnie i nachylił się nade mną, ujmując moją twarz w dłonie, a następnie muskając moje usta. Skóra Kouyou była zimna, co wywołało u mnie gęsią skórkę. Instynktownie oddałem pocałunek, na co Takashima uśmiechnął się, ukazując długie, białe kły, którymi następnie przygryzł moją dolną wargę. Kątem oka spojrzałem w lustro, które ukazywało jedynie moje odbicie, zupełnie tak, jakby Uru tutaj nie było. Próbowałem wyrwać się Shimie, jednak ten był zbyt silny.
- Ty nie żyjesz… to nie jest prawda… - wyszeptałem, powstrzymując się od łez. - Popełniłeś samobójstwo. Skoczyłeś z mostu… Ciebie tutaj nie ma…!
- Ech… I ty uwierzyłeś w tą bajeczkę policjantów? - prychnął wyższy.- To, że znaleźliście to, co nazwaliście moimi zwłokami w rzece pod mostem, nie znaczy zaraz, że popełniłem samobójstwo - oznajmił zimnym tonem. - I jestem tutaj. Pogódź się z tym. Wcale nie umarłem, tylko przechodziłem przemianę… choć wtedy modliłem się o śmierć. Ból był tak okropny, że nie mogłem się ruszyć ani oddychać. Nawet serce przestało pracować, ponieważ całe moje ciało było sparaliżowane - wyjaśnił, choć nie do końca go zrozumiałem.
- C… Co? Jaką przemianę? - wydukałem.
Uruha westchnął z pogardą i stuknął paznokciem w jeden ze swoim nienaturalnie długich i białych kłów.
-Mówi ci to coś?
- Od kiedy znów jest moda na wampiry? - zapytałem głupio, za co dostałem w twarz z taką siłą, że aż zamroczyło mnie. Uru był o wiele silniejszy niż kiedyś.
- Żadna moda, ignorancie - syknął zdenerwowany, chwytając mnie za przód koszulki i z łatwością podnosząc jedną ręką, aby następnie przycisnąć mnie do ściany. - To przez ciebie jestem… tym czymś - skrzywił się z obrzydzenia do własnej osoby.
- Czym? Wampirem? Przecież one nie istnieją!
- Chcesz się przekonać na własnej skórze, że istnieją i masz z jednym z nich do czynienia?! - warknął i mocniej wcisnął mnie w ścianę, odbierając mi tym samym oddech.
- N… Nie- wydusiłem. Uru rozluźnił nieco uścisk. - Dlaczego to moja wina?
- Bo przez ciebie poszedłem wtedy na most! - puścił mnie, przez co upadłem na podłogę z hukiem. - Byłem w tobie tak ślepo zakochany… - zmrużył groźnie oczy. - Kochałem cię, a ty mnie zdradzałeś. Udawałem, że nic o tym nie wiem, choć tak naprawdę było to dla mnie torturą… Myślisz, że nie wyczuwałem tego, kiedy przychodziłeś do domu w środku nocy i pachniałeś obcymi perfumami? Że nie widziałem tych malinek na szyi? - przesunął długim palcem po mojej grdyce. - Tego wieczora nie wróciłeś jak zawsze o trzeciej nad ranem, dlatego zacząłem się martwić. Widziałem cię kiedyś z Reitą i wiedziałem, że ostatnio często do niego chodziłeś, bo śmierdziałeś nim na kilometr! Postanowiłem do niego pójść i sprawdzić czy tam jesteś. Jak wiesz, żeby dojść z naszego mieszkania do Akiry, skarbie, trzeba przejść przez ten nieszczęsny most. Nikogo wokół nie było, choć słyszałem czyjeś kroki. Wiedziałem, że ktoś mnie śledzi, ale gdy tylko odwracałem się… nikogo nie było. Nagle coś wgryzło się w moją szyję, a ja nawet nie zdążyłem krzyknąć, gdy zostałem wrzucony do wody. Jestem niedobitkiem. Wampirem stworzonym przez przypadek. Człowiek ugryziony, który napije się choć odrobiny krwi wampira sam się nim staje i oto, voilá, jestem. Minęły trzy dni, a ty się chyba nawet nie zorientowałeś, że zniknąłem. W końcu jakaś grupka dzieciaków zauważyła mnie na brzegu i wezwała policję. Zabrali mnie do kostnicy, gdzie później miała odbyć się sekcja „zwłok” - prychnął. - Wtedy się przebudziłem. A wierz mi, że wampir po przebudzeniu jest zły… i głodny. Zabiłem lekarza sądowego i dwóch jego pomocników, po czym zaatakowałem jeszcze jakiegoś sklepikarza, żeby zdobyć te szmaty - wskazał na swoje ubrania. - Zaledwie wczoraj się obudziłem, a już do ciebie przychodzę - pokręcił głową. - Nawet po tym, co mi zrobiłeś. Sprzedawałeś się na prawo i lewo, podczas gdy ja grzecznie czekałem na ciebie w domu, aż raczysz przyjść - warknął. - Ale teraz ja ci się odpłacę… - szepnął i zniknął tak nagle, jak się pojawił.

***

Dopiero nazajutrz do mojego mieszkania, które kiedyś dzieliłem z Uruhą, przyszedł funkcjonariusz i poinformował mnie o dziwnym zniknięciu „zwłok” szatyna z kostnicy i śmierci trzech ludzi z personelu medycznego, którzy mieli przeprowadzić sekcję. Przeszedł mnie zimny dreszcz na tę wiadomość. Czyli jednak to nie był żadne sen ani halucynacja…
Bałem się wychodzić z domu, gdyż obawiałem się jak Uru może mi się „odpłacić”, jak to ujął. W ogóle bałem się, że go spotkam. A co jeśli szykuje dla mnie jakąś spektakularną śmierć? Skuliłem się na łóżku jeszcze bardziej i przycisnąłem twarz do poduszki, mimo iż była już godzina dwunasta. Z tego, co wiedziałem z filmów i książek o wampirach to, to że boją się czosnku, srebra, wody święconej, krucyfiksów i nie mogą wychodzić na światło słoneczne oraz przebywać na ziemi poświęconej. Mimo tego iż był środek dnia bałem się wyjść z domu.  Bałem się choćby poruszyć. Leżałem tak na łóżku kolejne trzy godziny, aż w końcu zdecydowałem się i wstałem.
„Miejmy nadzieję, że informacje ze „Zmierzchu” są prawdziwe…”- pomyślałem.
Wyszedłem z mieszkania nadal trzęsąc się ze strachu. Najpierw poszedłem do jubilera i kupiłem kilka pierścionków i naszyjnik z czystego srebra, za co zapłaciłem majątek, choć nie przejąłem się tym. Mimo że Tha GazettE rozpadło się, pieniądze na koncie nie zniknęły, a dodatkowo dostałem wszelkie oszczędności Uruhy, gdyż tak było zapisane w jego testamencie, albowiem wszyscy uznali go za zmarłego. Tylko ja wiedziałem, że Kouyou jest jak najbardziej żywy. Następnie skierowałem się do sklepu z różnymi podejrzanymi rzeczami, w którym można było kupić kadzidełka i dziwne stare, grube księgi oprawione w zwierzęcą skórę. W środku śmierdziało charakterystycznie „zwierzęcymi książkami”, przez co niewiele osób mogło wytrzymać tam więcej niż pięć minut. Wziąłem głębszy wdech czystego powietrza i wykupiłem większość asortymentu, który miał jakiekolwiek powiązanie z religią. Następnie odniosłem zakupy do domu i porozwieszał wszędzie krzyżyki i święte obrazki. Spojrzałem na zegarek w telefonie i stwierdziłem, że zdążę jeszcze przed zachodem słońca wstąpić do kościoła. Przy wejściu do pomieszczenia, gdzie znajdował się ołtarz, zauważyłem dużą, zdobioną misę z wodą święconą. Wyjąłem z kieszeni piersiówkę (również srebrną, żeby wampir nie mógł mi jej zabrać) i nalałem do niej wody święconej. Potem, nieco już uspokojony, zasiadłem w jednej z ławek i wyjąłem z kieszeni różaniec, który uprzednio kupiłem w dziwnym sklepie. Zacząłem się modlić, choć msza już dawno skończyła się. Nawet nie zauważyłem, kiedy przysiadł się do mnie ksiądz.
- Witaj, młody człowieku - uśmiechnął się ciepło.
Mało nie spadłem z klęcznika, kiedy usłyszałem przy sobie głos. Zaraz przypomniała mi się rozmowa z Uruhą, na której wspomnienie wzdrygnąłem się ze strachu. Skinąłem głową pomazańcowi bożemu.
- Co cię tutaj sprowadza? Msza już minęła - zauważył.
- Wiem, ale… ja chciałem tak prywatnie…- jąkałem się. Nie byłem przyzwyczajony do rozmowy z kimś takim jak kapłan.
- Ach, tak, rozumiem. Czy coś się stało? Widzę, że coś cię trapi, młody człowieku…
- Wie ksiądz… To bardzo dziwna sprawa, w którą sam nie mogę uwierzyć… - wyznałem ze skruchą .- Mój…- powiedzieć mu, że jestem gejem czy nie? W sumie to ksiądz, więc powinien zrozumieć…- Mój partner teoretycznie zginął…
- Partner? Jesteś policjantem?
- Nie… W sensie mój chłopak…- powiedziałem cichutko.
- Acha… Ale jak to „teoretycznie zginął”?
- Bo… Bo ja z nim rozmawiałem… - szepnąłem.
- Synu, każdy rozmawia ze zmarłymi podczas modlitwy…
- Nie, ksiądz nie rozumie, ja z nim rozmawiałem twarzą w twarz…
- Często śnimy o bliskiej nam osobie zmarłej…
            - To nie tak. On był u mnie w domu… znaczy u nas w domu - rozpiąłem cztery pierwsze guziki swojej koszuli ukazując wielkiego siniaka na klatce piersiowej.- On mnie uderzył…
-Chłopcze, może tak bardzo nie chcesz przyjąć do wiadomości to, co się stało, że masz halucynacje? Urojenia? Może spadłeś albo we śnie, nieświadomie sam się okaleczyłeś?

***

Kiedy wyszedłem z kościoła było już ciemno. Nawet nie zauważyłem, ile czasu zajęła mi rozmowa z księdzem. Przełknąłem głośno ślinę, rozglądając się nerwowo czy nigdzie nie widać Uru lub kogoś jego pokroju. Na szczęście nikogo na zauważyłem i  biegiem ruszyłem w stronę bloku, w którym mieszkałem. Kiedy wpadłem do mieszkania, zapaliłem światło w przedpokoju, zdjąłem buty i odetchnąłem z ulgą.
- Obnażać się przed księdzem… aż tak nisko upadłeś? - od razu poznałem ten sarkastyczny głos i odwróciłem się.
Przeszedłem powoli do salonu, z którego dochodził głos. Uruha siedział w fotelu, w tej samej pozycji, w której zobaczyłem go po raz pierwszy przy naszym spotkaniu w łazience. Zapaliłem światło, na co wampir skrzywił się i zmrużył oczy. W następnej chwili nie wiadomo w jaki sposób zgasił je, nawet nie kiwając przy tym palcem.
- Preferuję mrok, jeśli nie wiesz - syknął.
- Prze… przepraszam - wydukałem.
- Było powiedzieć to wcześniej, to by do tego wszystkiego nie doszło - warknął i dźwignął się z fotela.
Podszedł do mnie szybkim i zdecydowanym krokiem, kiedy ja czułem, jak strach paraliżuje mnie. Szatyn wręczył mi masę drobnych, metalowych odłamków.

- Tyle zostało z twojego krzyżyka. Jesteś żałosny, myśląc, że to ci coś da - prychnął. - Tak samo jak to - wskazał na srebrną biżuterię i zerwał mi naszyjnik z szyi. Następnie ujął moją dłoń i zdjął pierścionki. Ostatniemu przyjrzał się uważnie i uśmiechnął się. - Ładny. Zatrzymam go sobie - poinformował mnie, zakładając pierścionek na serdeczny palec prawej ręki… niczym obrączkę. - Szkoda, że nie złoty… - mruknął przyglądając się pierścionkowi na swoim palcu. Naprawdę mówił o nim jak o obrączce!; spanikowałem. Shima poszerzył uśmiech, widząc moją minę, po czym pchnął mnie na ścianę i pocałował mocno, wypychając język do jego ust. - Ktoś dzisiaj zginie… i to będzie twoja wina… - szepnął mi do ucha, a następnie zniknął, tak samo jak poprzednio.

Oneshoot Aoi x Uruha 13

Boże, jak wy szybko komnetujecie... Nie mam co już wstawiać, bo wszystko nie zbetowane! Chyba zwiększę ilość komentarzy nie do 10, a do 15... tak to dobry pomysł i właśnie to robię! Hura, moądra ja! Nie no żart... Ja ? Mądra? Błagam...

Wymyślone podczas biegania… Boże, czy ja nawet ćwicząc muszę myśleć o yaoi? Jestem nienormalna… i więcej nie biegam… O.o



Tytuł:
Beta: Hoshii.
Paring: Aoi x Uruha
Typ: one-shot
Gatunek: yaoi, hentai



     Uruha wrócił z porannego joggingu. Był zmęczony bardziej niż zwykle – mimo że była dopiero godzina siódma, słońce zaczęło przygrzewać, a szatyn w czarnej bluzie i dresach zgrzał się. W dodatku, dały mu się we znaki zakwasy po wczorajszym maratonie, który sobie urządził. Dziś bardzo żałował, że przebiegł te kilka przecznic dalej niż zawsze.
     Kouyou oparł się o ścianę w przedpokoju i z trudem łapiąc powietrze, ściągnął buty. Był tak umordowany, że nogi same się pod nim uginały. Wszedł do sypialni i zrzucił bluzę oraz przepocony t-shirt. Aoi w tym czasie wylegiwał się jeszcze w łóżku i oblizał się lubieżnie, widząc jak jego kochanek rozbiera się.
     - Taki ty chętny po bieganiu? Chyba zacznę ćwiczyć z tobą… - zaśmiał się i wywindował do siadu, łapiąc Uru za rękę i ciągnąc go w swoją stronę. Zmusił ukochanego, żeby ten usiadł mu na kolanach.
     - Yuu, puść mnie, proszę. Chcę iść pod prysznic - wymamrotał.
     - A jak cię nie puszczę? - wyszczerzył się figlarnie i przewalił młodszego, a następnie usiadł na nim okrakiem, całując jego szyję.
     - Przestań - „Śliczny” zaczął odpychać czarnowłosego. - Jestem cały spocony…
     - I seksowny - dodał starszy przysysając się do kawałka skóry nad obojczykiem chłopaka.
     - To… niesmaczne… Yuu, przestań!
     W odpowiedzi Aoi przejechał językiem po całej długości szyi szatyna.
     - Jak dla mnie, to jesteś smakowity - uśmiechnął się zadziornie i krótko pocałował chłopaka w usta. Czarnowłosy zaczął gładzić dłońmi odsłonięty brzuch kochanka, zahaczając co chwilę o materiał dresów. - Przypominam ci, że to ty zacząłeś się rozbierać i mnie sprowokowałeś - dalej całował szyję szatyna.
     - Chciałem iść tylko pod prysznic, a nie cię podniecić! - ripostował młodszy. - Yuu, złaź ze mnie!
     - Nie - odpowiedział mu, ssąc jego prawy sutek.
     Uruha westchnął, ale zaraz się zreflektował i używając nadludzkiej siły mięśni "marynujących" się w kwasie mlekowym (też mam zakwasy… ała… od aut.) zrzucił z siebie swojego „oprawcę” i z niemałym trudem wstał, po czym szybko skierował się do łazienki. Shiroyama bynajmniej nie był tak zadowolony, jak Shima z tego, co zrobił. Czarnowłosy podniósł się do siadu i sapnął. W tym momencie wpadł na genialny pomysł. Po cichu podszedł do drzwi od łazienki i nasłuchiwał czy jego ukochany już bierze kąpiel. Gdy był pewny, że wszedł do kabiny prysznicowej i nie będzie mógł go zobaczyć, wparował do łazienki. Zdjął bokserki, które stanowiły jego piżamę i najciszej jak potrafił wszedł do kabiny. Kouyou był do niego odwrócony plecami, dlatego też niemalże krzyknął, kiedy poczuł ręce oplatające go w pasie.
     - Yuu, idioto! - uderzył gitarzystę gąbką po głowie.- Mądry jesteś? - zapytał sarkastycznie.
     - No skoro jestem idiotą, to mądry nie jestem, nie? - zaśmiał się i przycisnął do ściany młodszego.
     - Czego ty chcesz?
     - Pomyślałem, że już dawno nie braliśmy wspólnej kąpieli… - skłamał i chwycił buteleczkę z żelem pod prysznic.
     - Hm… W sumie racja… - odparł niepewnie szatyn. Aoi w duchu ucieszył się jak dziecko, wiedząc, że Uru nabrał się na to drobne kłamstewko.
     Starszy zabrał kochankowi gąbkę i odłożył ją na miejsce. Chciał go dotykać, dlatego zaczął namydlać go samymi rękami, powoli sunąc po torsie i brzuchu ukochanego. Kyou mruknął zadowolony. Yuu nie omijał choćby najmniejszego skrawka skóry Takashimy. W jego głowie rodziła się nowa mapa tego wspaniałego ciała, które tak kochał… zresztą jego właściciela też (żeby nie było xD od aut.). Co chwilę zahaczał o sutki wyższego, drażniąc je i sprawiając przyjemność sobie oraz szatynowi. W pewnym momencie Aoi odwrócił Shimę tyłem do siebie, zmuszając go, aby oparł się dłońmi o ścianę, po której spływała woda. Shiro zaczął masować plecy gitarzysty, który rozkoszował się tym dotykiem. Yuu zsunął dłonie na pośladki kochanka i dał mu mocnego klapsa, na co ten westchnął. Czarnowłosy uklęknął i zaczął dotykać nóg Kouyou, dzięki którym dostał ksywkę „Modelka”, której tak nie cierpiał. Dotykał dłońmi wewnętrznych stron jego ud, zbliżając się niebezpiecznie blisko krocza. Uruha zachłysnął się powietrzem, kiedy poczuł palce zaciskające się na jego przyrodzeniu. Jęknął głośno i odchylił głowę do tyłu.
     - Kocham cię - wyszeptał mu na ucho Shiroyama.
     - Ja ciebie… też - sapnął, gdy ręka ukochanego przyspieszyła. - Ach!
     Po chwili Uru doszedł, brudząc dłoń starszego, który zaczął zlizywać spermę szatyna.
     - Było powiedzieć, że chcesz mnie przelecieć, a nie udawać, że masz ochotę na wspólną kąpiel - mruknął wyższy, zamieniając się rolami z Shiro, który teraz został przyparty do zimnych kafelek.
     - Kiedy ja miałem ochotę się z tobą wykąpać… Zresztą, gdybym ci tak otwarcie powiedział, że mam na ciebie ochotę, to byś mi nie dał… - wyszczerzył się, widząc klęczącego chłopaka przed swoim kroczem.
     Kouyou nie kontynuując rozmowy, wziął penisa ukochanego do ust i zaczął go łapczywie ssać i lizać. Po chwili począł również przygryzać, biorąc go całego. Poruszał głową w przód i w tył w ulubionym tempie kochanka, które już dobrze znał, po tylu latach bycia z nim w związku. Starszy jęczał głośno, zaciskając palce na obolałych ramionach Uruhy. Odruchowo wypychał biodra do przodu, nad czym nie mógł zapanować. Przymknął powieki, całkowicie oddając się rozkoszy. Moment po tym osiągnął spełnienie, spuszczając się w usta szatyna. Takashima przełknął wszystko, oblizując się wulgarnie i wyprostował, po czym znów został przyparty do ściany.
     Yuu rozsunął na chwilę drzwi kabiny i sięgnął po najbliższy żel analny, który stał na półce koło prysznica. W samej łazience mieli kilka, jeśli nie kilkanaście lubrykantów, bo przecież nie wiadomo, kiedy i gdzie któregoś z nich najdzie ochota. Czarnowłosy na powrót zasunął drzwi kabiny i stanął za kochankiem, nawilżając trzy palce. Zaczął całować szatyna po plecach i karku, delikatnie wsuwając w niego jeden palec do połowy. Uruha sapnął i zakręci biodrami, nabijając się na palec Shiro, sprawiając sobie przyjemność.
     - Spokojnie - Aoi uśmiechnął się, widząc reakcję chłopaka.
     - To nie jest nasz pierwszy raz, więc… ach! - jęknął, kiedy Yuu przerwał mu, wbijając w niego drugi palec. - Tak! Właśnie tak! - krzyknął i wypiął się w stronę ukochanego.
     Starszy zaczął go delikatnie rozciągać, nie chcąc sprawić mu bólu. Uruha zadrżał i oparł rozpalone czoło o kafelki, które przyjemnie go chłodziły. Po chwili Shiroyama dodał trzeci palec, a Uru mało nie odpłynął. Nie miał już siły ustać na nogach, dlatego większość ciężaru ciała przeniósł na ręce, bardziej opierając się o ścianę. Gdy czarnowłosy uznał, że jego chłopak jest już odpowiednio przygotowany, nawilżył swojego członka i wbił się w niego jednym płynnym ruchem. Kouyou krzyknął i od razu zaczął poruszać biodrami.
     - Uspokój się, napaleńcu - szepnął mu do ucha. - Bo zrobisz sobie krzywdę, a tego przecież nie chcemy, prawda?
     - Daj spokój i rżnij mnie!
     Aoi powoli zaczął się w nim poruszać. Czuł jak ich podniecenie rośnie w zastraszającym tempie. Uru wychodził naprzeciw ruchom starszego, nabijając się na niego jeszcze bardziej, przez co jęczał coraz głośniej. Yuu uwielbiał słuchać swojego kochanka, nakręcało go to. Przyspieszył i bardziej rozstawił nogi szatyna, ułatwiając sobie do niego dostęp. Takashima skrzywił się, gdyż nogi bolały go strasznie, a gitarzysta spotęgował to rozstawiając je, ale zaraz zrekompensował mu to w postaci uderzenia w jego czuły punkt, co młodszy obwieścił mu głośnym wrzaskiem rozkoszy. Aoi napierał na ciało wyższego, przez co ten ocierał się o ścianę penisem. Uruha doszedł pierwszy, a chwilę później rozlał się w nim czarnowłosy.
     Obaj osunęli się po kafelkach i usiedli, wtulając się w siebie, ciężko dysząc.
     - Nienawidzę cię - wysapał młodszy .- Czy ty zawsze musisz mnie wszędzie zgwałcić?
     - Tak - zaśmiał się Yuu. - I też cię kocham skarbie…

THE END


Epilog:

     - Ale będzie rachunek za wodę… - Uruha.
     - Przejmujesz się tym? - Aoi.- Ja cię tak mogę posuwać codziennie - śmiech.
     - Nie! - Uruha.
     - Dlaczego? - Aoi.
     - Raz: nie będę mógł siedzieć, dwa: ja płacę rachunki!!!

THE END x2

Oneshoot (paring nie okreslony)

Teraz będę was napastować jakimiś dziwnymi shotami, które Hoshii zdążyła sbetować, ale ich nie stawiłam xD Przeszukałam cały dysk i znalazłam takie cuś...

Tytuł: -

Paring: Nieokreślony (do wyboru)

Typ: oneshoot

Gatunek: romans, dramat        



Czasami zastanawiam się nad swoim życiem i zawsze dochodzę do jednego wniosku- Ty. To Ty mnie tak zmieniłeś. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, bo… no właśnie, bo co?

Czasami mam wrażenie, że kontrolujesz mój umysł i nie pozwalasz mi myśleć na różne tematy, które Tobie mogłyby się nie spodobać. Albo to ja podświadomie sobie tego zabraniam. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, bo… bo co?

Czasami patrzę na Ciebie i robi mi się smutno, bo wiem, że to tylko iluzja, że tak naprawdę Tobie nie zależy. Jestem tylko Twoją zabawką. Kiedy już nacieszysz się mną wracasz do domu, gdzie czekają na Ciebie żona i dziecko, które podbiega do ciebie, śmiejąc się przy tym radośnie i wręcza laurkę na Dzień Ojca. Też bym tak chciał- być taki beztroski, jak Ty; nie przejmować się niczym, jak Ty. Ale taki nie jestem. Nie wiem czy to dobrze czy nie, bo…



Dziś zastanawiałem się na rzeczywistością- właśnie, czym ona jest? Stwierdziłem, że jest teraźniejszością. A czym jest teraźniejszość? Pisarze twierdzą, że jest ulotną chwilą; filozofowie mówią, że jest to ten moment, w którym zdajemy sobie sprawę z Naszej egzystencji i trwa on już do śmierci. Podobno niektórzy nigdy tego nie doświadczają… Pospolici ludzie uważają, że jest to zwykłe „tu i teraz”. Ja nie wiem, co mam o tym myśleć. Wypowiadając „teraźniejszość”, część tego słowa odchodzi już w przeszłość, więc to oznacza, że teraźniejszość jest przeszłością? Po co w takim razie wymyślać dwie nazwy dla jednego zjawiska? A skoro teraźniejszość jest przeszłością to nie mogę zrobić czegoś w czasie przeszłym- nie mogę zdać sobie sprawę z własnej egzystencji, więc jestem taki jak Ty. Chyba zostanę pisarzem…

Jesteś specyficzną osobą- wiedziałem to już w momencie, gdy zobaczyłem Cię po raz pierwszy. Nazwałeś mnie swoim „motylem”. Wcześniej nie przeszkadzało mi to, myślałem, że po prostu wymyśliłeś dla mnie słodkie przezwisko, ale teraz zaczęło mi to uwierać. Motyle są bardzo delikatne. Kiedy złapiesz któregoś z nich w dłonie z łatwością, a nawet nieświadomością, możesz go zabić. Jest taki kruchy- chciałeś żebym i ja taki był. Sprawiłeś, że uzależniłem się od Twojego dotyku i bliskości, która powoli przyczynia się do mojego rozpadu. Uwięziłeś mnie w ciasnej klatce- niczym motyla zamkniętego w twoich dłoniach. Moja motyla kruchość Cię przyciąga, bo masz świadomość, że możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz. Ja też mam tą świadomość… ale dla mnie nie jest ona już tak przyjemna…

Kiedyś chciałem odejść, za co zostałem surowo ukarany przez Ciebie. Uśmiechnąłem się gorzko, spoglądając na swoje odbicie w oknie i przyglądając się dokładniej małej bliźnie pod lewym okiem. Nie chciałeś żebym odszedł- to było dla Ciebie niewybaczalne. Mimo bólu, jaki mi wtedy sprawiłeś, cieszyłem się, jak dziecko z Twojej reakcji. Oszukiwałem się, że zależy Ci na mnie i w ten sposób to okazujesz… Jak cholernie się myliłem…

Siedzę tak na tym oknie już dłuższy czas i obserwuję niebo, które zasnuło się popielatymi chmurami, które przysłoniły słońce. Mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie i rzuci nieco światła na Nas… na Ciebie. Zrozumiesz, co mi zrobiłeś…

Zaczął padać deszcz. Westchnąłem i chwyciłem kubek z zimną już herbatą, upijając spory łyk. Miała być dla Ciebie, bo zadzwoniłeś, że przyjdziesz… nie przyszedłeś… jak zawsze. Również jak zawsze wierzyłem, że ten dzień będzie przełomem. Jak zawsze teraz cierpię w teraźniejszości, która jest tak naprawdę przeszłością… bynajmniej w moim przypadku. Całe moje życie przypomina jedno wielkie deja vu. Kiedyś spytałeś czy mi się to nie nudzi, czy w końcu zmądrzeję, pojmę jak jest naprawdę- odpowiedziałem, że nie. Nigdy nie znudzi mi się wiara w to, że kiedyś zza chmur wyjdzie słońce i będzie lepiej. Nazwałeś mnie niepoprawnym optymistą… szkoda, że mnie nie znasz…

Lubię zimną herbatę. Ma cierpki, gorzki smak- jak ty. Mimo tego, jak smakujesz, ciągle Cię łaknę i ciągle mi mało. Jestem dziwną osobą i dlatego się na to godzę; na bycie Twoją zabawką i irracjonalne myślenie, będące świadectwem mojej ułomności. Może kiedyś to skończę? Nie, na pewno nie…



Czasami myślę, że mnie zostawiłeś, a Ty, jakby słysząc moje myśli, właśnie wtedy wchodzisz do mieszkania. Zjawiasz się dopiero wtedy. Dlaczego nie wcześniej? Nie możesz choć raz być trochę szybciej? Kiedy jeszcze nie będę stał nad krawędzią przepaści, na której dnie leżę ja i przypatruję się własnemu, martwemu ciału? Ale może właśnie dla tego nie odszedłem, bo czekam aż przyjdziesz... Nie wiem czy to dobrze, czy źle, bo… właśnie, bo co?

Czasami tęsknię za Tobą, czasami nie chcę Cię widzieć na oczy. Kiedyś Ci to powiedziałem, a Ty bez słowa wyszedłeś z mieszkania. Bo niby, po co miałbyś ze mną siedzieć? Przecież w domu czekają na Ciebie osoby, które zawsze tęsknią i zawsze powitają Cię z otwartymi ramionami. Wtedy bardzo żałowałem swoich słów… i nauczyłem się więcej nie mówić o swoich uczuciach. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, bo… bo co?

Czasami to nie zawsze. Tego też nie wiem czy to dobrze, czy źle…



Wypiłem herbatę do końca i obserwowałem, jak krople wody spływają po szybie. Już całkiem straciłem nadzieję, że przyjdziesz… kiedykolwiek… Wyrwałeś mi skrzydła i uwięziłeś- dopiąłeś swego, więc teraz nie jestem Ci już do niczego potrzebny. Nie mam do Ciebie żalu… Nigdy nie miałem… od początku dobrze wiedziałem, na co się godzę, sam zgotowałem sobie taki los.

I nagle rozległ się głuchy huk za drzwiami. Wyrwany z zamyślenia odwróciłem głowę w tamtą stronę, gdy nagle Ty wleciałeś do mieszkania. Cały przemoczony i zdyszany. Spojrzałem na Ciebie, a moje oczy zaszkliły się łzami szczęścia. Szybko podbiegłem do Ciebie i rzuciłem Ci się na szyję. Pocałowałem mocno, po czym przylgnąłem do Twojego mokrego torsu.

A jednak… przyszedłeś…



Mimo niezliczonej ilości wad w Tobie…



…kocham Cię…

Liceum cz.1

Co do serii "Co by było gdyby" i "Serii specialnej" to się jeszcze zobaczy. Nie mam pomysłu, jak kontynuować "co by było gdyby", a seira specialna to... w każdym razie co się odwlecze to nie uciecze i jeszcze zdążę to napisać, spokojnie. Jak na razie zaczynam nową serię (no właśnie tą) (kurde, myślałam, że to komentowanie dłużej wam zajmnie, a tu już 11 komentarzy i dodawać nowy wpis trzeba! A Hoshii nie ma i nie ma kto betować... :( ) Mam jeszcze jeden shot z Aoihą i jeden z innym paringiem nie dotyczący gazeciaków- ktoś w ogóle będzie czytał? To takie ckliwe jest (chyba) więc ostrzegam xD Jak to już wszystko dodam i skończę serię liceum, która będzie na pewno długa, chyba wyjdzie więcej niż 7 odcinków, ale jak na razie nic nie obiecuję, to będę zastanawiać się co dodać, ok? Ale spokojnie, pamiętam ok tym :) i dziękuję za pamieć z waszej strony ;]


Tytuł: „Liceum”
Paring: Reita x Ruki, Aoi x Uruha  (The GazettE)
Gatunek: romans, (chyba) opera mydlana, obyczajowe, szkolne
Beta: -

Nowa szkoła… Huh… Jak ja nienawidzę zmieniać szkoły i tych wszystkich formalności, całej tej w gruncie rzeczy zbędnej „papierologii” i sztucznych uśmieszków… Czy ja nie mogę w końcu zamieszkać z rodzicami w jedynym miejscu jak inni, normalni ludzie, a nie wiecznie się zmieniać miejsce zamieszkania?
Wyszedłem z sekretariatu, a za mną w towarzystwie starszej kobiety pełniącej roli sekretarki. Odprowadziła mnie ona pod klasę, w której zaraz miałem mieć lekcje. No tak, zapomniałem wspomnieć wcześniej, że w końcu był środek roku szkolnego, więc nie mogłem sobie od tak wrócić do domu po złożeniu formularza zgłoszeniowego. Na korytarzu było pusto. Pod klasą siedział tylko jeden chłopak. Miał tlenione blond włosy i mocny, ciemny makijaż, którym prawdopodobnie chciał nadać „pazura” swoim anielsko delikatnym rysom twarzy. Był ubrany w czarne, dopasowane spodnie i granatową koszulę, której rękawy miał podwinięte aż po same łokcie. Na jego przegubach zauważyłem masę bransoletek, a na kciuku prawej dłoni ciężki, srebrny sygnet. Nastolatek siedział skulony i zajęty był skrobaniem w zeszycie.
- Och, Matsumoto-kun, czy mógłbyś oprowadzić nowego kolegę po szkole? - zapytała uprzejmie sekretarka. - Do dzwonka jeszcze dużo czasu. Może poznasz go z jakimiś swoimi znajomymi? - zaproponowała.
- Taa… - mruknął niezadowolony chłopak wstając z ociąganiem z podłogi i otrzepując tyłek z niewidzialnego kurzu.
- Jestem Yuu - przedstawiłem się i wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Matsumoto dziwnie się na nią spojrzał. Odczytałem z jego wyrazu twarzy, że nie zamierza się ze mną przywitać, toteż opuściłem w końcu wyciągniętą rękę. - Yuu Shiroyama.
- Świetnie. Mów mi Ruki – odparł oschle i ruszył przed siebie, a ja wiernie podążyłem za nim.
Chłopak na pierwszy rzut oka wydał mi się być mało przyjazny. Drugą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy (i tu akurat słowo „rzuciła” pasuje idealnie) był fakt, iż mój towarzysz był niski. Niższy ode mnie o głowę, choć miał buty na koturnach. Co prawda niskich, zapewne dlatego, żeby nauczyciele się go nie czepiali, jednak obcas to zawsze obcas i wzrostu dodaje…
Przeszliśmy korytarz w milczeniu i zatrzymaliśmy się pod niebieskimi, dwuskrzydłowymi drzwiami.
- Zakładam, że umiesz czyta ć- mruknął zatrzymując się przed nimi - i rozszyfrowałeś ten napis - wskazał na tabliczkę na ścianie - przez co dowiedziałeś się, że idziemy do stołówki - pchnął drzwi. – Trwa właśnie przerwa obiadowa i wszyscy tam siedzą.
- Prawie wszyscy - poprawiłem go. - Ty nie. Dlaczego? – dociekałem.
- Bo nie - wzruszył ramionami. - Bo nie mam, z kim tam siedzieć. Pewnie nasza „kochana” sekretarka i „wyrozumiały” dyrektor zdążyli ci już wcisnąć kit, że jest tu bosko, pejzaż istnie z sielankowej krainy, niestety muszę zburzyć twój wyimaginowany światek i zastąpić go twardymi realiami życia codziennego w tej szkole. Tutaj każdy ma swoje miejsce. Społeczeństwo uczniowskie dzieli się na grupy. Tam - wskazał na stolik mieszczący się pod oknem.- Siedzą „celebry ci”. Aby zostać uznanym przez ich grupę musisz być bogaty i piękny albo obrzydliwie bogaty; wtedy uroda nie jest wymagana. Pozwolisz, że przedstawię ci tylko liderów grup, a nie wszystkich… Gardło mnie boli - usprawiedliwił się, a ja kiwnąłem głową, na znak, że się zgadzam. - Widzisz tego chłopaka o rudych, półdługich włosach?
-Tak.
-To Kouyou Takashima, ale wszyscy na niego mówią Uruha.
-„Śliczny”?- zdziwiłem się.
-Tak. Warto pamiętać, że tutaj większość osób ma jakiś przezwisko. Tylko nauczyciele zwracają się do uczniów po imieniu, choć i to nie zawsze – wywrócił oczyma. –Z kolei tam - wskazał na stolik przy bufecie - to kujony albo geniusze. W różnych grupach różnie ich nazywają. Żeby się tam dostać, musisz się po prostu dobrze uczyć. Ten brunet siedzący na środku to Kai, ale naprawdę nazywa się Tanabe Yutaka. Miły gość - podsumował.
- A co sądzisz o Kouyou? – zapytałem ciekawsko.
- Naprawdę interesuje cię moje zdanie? - zdziwił się, na co ja przytaknąłem. - Nie znam go. Nie zadaję się z celebrytami. Nie zadaję się z nikim. Ze mną nie można się zadawać i jak już skończę gadać, kto jest kto, to też radzę ci oddalić się ode mnie, bo będziesz miał trudny start.
- Znasz wszystkich w szkole? – zasypywałem go gradem pytań.
- Znam ich z nazwiska i wiem, do jakiej grupy należą. To wszystko; więc nie licz, że cię z kimś zapoznam – prychnął. - Dalej, tam - wskazał na stolik pod ścianą, przy którym nawet lampy nie pracowały jak należy, przez co był on zaciemniony - siedzi „gang sta”. Wiesz, taka szkolna yakuza. Ten blondyn z irokezem to Reita, choć naprawdę ma na imię Akira Suzuki. Nie radzę ci się zadawać ani z nim, ani z nikim z jego paczki, bo możesz za to oberwać. No chyba, że planujesz wstąpić do „gang sty”, to inna sprawa, choć mogę zagwarantować, że nie będzie łatwo. Acha, i nie waż się mówić do Reity po imieniu, jeśli nie chcesz żeby zafundował ci operację plastyczną, choć uwierz mi, nie będziesz po niej lepiej wyglądał… - mruknął, krzywiąc się. – Tam z kolei - wskazał na stolik mieszczący się zaraz przy drzwiach wyjściowych ze stołówki -  siedzą artyści. Dziwni ludzie, zachowują się, jakby wiecznie byli na haju. Ten blondyn z czarnymi pasemkami to Yune. Żeby do nich dołączyć, musisz malować, rysować, śpiewać, grać na czymś albo pisać wiersze i oczywiście być wrażliwym na piękno, które nas otacza - westchnął teatralnie i odwrócił się, chcąc wyjść ze stołówki.
- A ty do jakiej grupy należysz? - złapałem go za nadgarstek, zatrzymując.
- Do… do żadnej. Jestem outsiderem. Wszyscy uważają mnie za dziwaka - wzruszył ramionami.
- Dlaczego? – wciąż pytałem.
- Hm… Może dlatego, że żadna grupa mnie nie usidliła i nie zmieniłem się w żaden sposób, żeby do jakiejkolwiek z nich należeć. Mam w poszanowaniu to, co inni o mnie myślą…
- Ale ich nieprzychylna opinia cię boli – zauważyłem. Po jego twarzy przebiegło zdziwienie pomieszane z lekką dozą strachu, które szybko ukrył pod maską obojętności. Miałem wrażenie, że jego oczy wrzeszczały do mnie: „Jak się domyśliłeś?!”, ale usta powiedziały zupełnie coś innego:
- Zdaje ci się - mruknął i wyszedł.
- Ej, czekaj! - chciałem go jeszcze złapać, ale w tym momencie zabrzmiał dzwonek na lekcje i wszyscy podnieśli się ze swoich siedzeń, kierując do wyjścia ze stołówki. W tłumie zgubiłem Rukiego.

***

Wczorajszego dnia nie było mi już dane spotkać się z Rukim. Dzień zleciał mi na zapoznawaniu się z kryteriami ocen, nauczycielami i uczniami z mojej klasy. Na lekcji matematyki w jednej z ławek dostrzegłem tego bruneta, Kaia, o którym mówił mi blondyn. Zachęcony pochlebną opinią, jaką wygłosił o nim Matsumoto, dosiadłem się do niego. W istocie chłopak okazał się być bardzo miły, cierpliwy, a przede wszystkim mądry czy może nawet raczej genialny. Całą lekcję przegadaliśmy. Brunet wytłumaczył mi algebrę podczas niepełnej godziny zegarowej, podczas gdy różni nauczyciele z różnych szkół, miast i regionów kraju nie potrafili tego zrobić przez siedemnaście lat, jakie spotykałem się na tym świecie z matematyką.
Na przerwach szukałem wzrokiem Rukiego, ale nigdzie go nie zauważyłem. W dodatku ta szkoła była naprawdę ogromna - miała kilka poziomów i kilkanaście klas od tego samego przedmiotu, więc nie wiedziałem, gdzie go szukać. Znalazłem go dopiero na długiej przerwie na głównym holu przy tablicy informacyjnej. Stał z otwartymi ustami i wpatrywał się niczym zahipnotyzowany w z kartek wiszących na tablicy. Po chwili zerwał ją i wyjął z kieszeni zapalniczkę, aby ją spalić. Szybko do niego podbiegłem, chcąc dowiedzieć się, co go tak zdenerwowało. Położyłem dłoń na jego ramieniu, na co chłopak aż podskoczył.
- Yuu… - spojrzał na mnie zdziwiony. - Czego chcesz? - ściągnął brwi, chowając kartkę i zapalniczkę za plecy.
- Co się stało? Co to za kartka? - zapytałem.
- Nie wiem, o czym mówisz – warknął, próbując mnie zbyć tanią wymówką. Chciał uciec w korytarz po lewej, ale stamtąd nagle wyłonił się ten blondyn… no… jak on się nazywał?
- I co, Maleństwo? Znalazłeś informację, którą dla ciebie zostawiliśmy? - zaśmiał się wrednie lider grupy… no jak on się zwał? Nie mogłem sobie za nic przypomnieć… Czy to już ten wiek, żebym borykał się ze sklerozą starczą? Jakoś nie wydaje mi się… Niestety, częste zmienianie miejsca zamieszkania wiązało się z regularnym poznawaniem nowych osób, przez co z czasem uzbierało się ich tak wiele, iż miałem problemy z zapamiętaniem, jak kto się nazywa.
Z bezpiecznej odległości obserwowałem całe zajście. Niższy chłopak aż cały trząsł się ze złości. Chciałem mu pomóc, jednak nie zamierzałem się wtrącać, póki nie wiedziałem, o co tak naprawdę im poszło.
- Tak - burknął Ruki. - Reita, ty świnio! - pchnął blondyna. No tak, Reita! Przypomniało mi się… zaraz, zaraz… Reita?! Czy to nie ten ze szkolnej yakuzy, od której Ruki kazał mi trzymać z daleka?! Czy on jest samobójcą, zadając się z takimi osobami?!
Akira nawet nie cofnął się o krok pod wpływem pchnięcia Matsumoto. Spojrzał na niego z wyższością i prychnął.
- Pamiętaj… Na godzinę dziewiątą i się nie spóźnij - zaśmiał się donośnie i pchnął Rukiego z takim impetem, że ten uderzył w ścianę.
- Nigdzie nie idę! - krzyknął buńczucznie za oddalającą się bandą ciemiężycieli.
- No trudno… w takim razie pochowamy twojego kota - blondyn wzruszył ramionami. – Tak czy siak rozmiary się zgadzają - cała grupa roześmiała się ohydnie, a ja poczułem, że i we mnie zaczął wzbierać gniew.
- Raczej nie… - warknął Ruki, mrużąc przy tym groźnie oczy.
- Nie? - zdziwił się Suzuki, ponownie podchodząc do niższego. – Mam cię przekonać do swoich racji? - zapytał nad wyraz spokojnie, jednak łatwo było przejrzeć, że jego spokój był w istocie wyłącznie fałszywą maską, którą przybrał. Tak naprawdę cały wrzał ze złości.
- Spróbuj jeszcze raz zrobić coś takiego, a przypomnę ci czasy z podstawówki i gimnazjum - syknął wściekle mniejszy blondyn.
Po grupie Suzukiego rozeszły się szmery. Dało się słyszeć urywane, pełne niedowierzania pytania: „Maleństwo ma na niego haka?!”. Cała uwaga ponownie skupiła się na Rukim. Reicie najwyraźniej puściły nerwy, bo złapał niższego chłopaka za bluzkę i przycisnął go do ściany, przy okazji mocno nim potrząsając.
- Tylko spróbuj pisnąć słówko, a osobiście pochowam cię w sobotę - warknął, po czym puścił Rukiego, przez co ten spadł na podłogę.
Wkurzony nie na żarty Akira odszedł, zostawiając chłopaka samego. Wtedy do niego podbiegłem i pomogłem mu wstać.
- Co to była za akcja? - zdziwiłem się. - O co chodziło z tym pogrzebem, z tą sobotą i kotem? – spojrzałem na niego żądny wyjaśnień.
Ruki nie odpowiedział, tylko wcisnął mi w rękę zgniecioną kartkę, którą wcześniej chciał spalić. Rozwinąłem ją i zobaczyłem…
- Nekrolog? – zdziwiłem się. - …Takanori Matsumoto?- przeczytałem imię „zmarłego”.
- To ja - odpowiedział posępnie. - To miał być taki ich głupi żart - burknął i otrzepał się.
- Często ci dokuczają? – zmartwiłem się.
- Phi! Codziennie - wywrócił oczyma.
- Nikomu tego nie zgłosiłeś?
- A niby komu? Nauczycielom? Oni nic mu nie zrobią! - zaśmiał się gorzko. – Pozwalają mu panoszyć się i robić, na co ma żywnie ochotę – fuknął. – Kto wie, może nawet sami się go boją… - westchnął.
- A rodzicom? – dopytywałem.
- Ja… - zaciął się. - Ja nie mam rodziców… Mieszkam z babcią… - wyznał smutno, jednak chwilę potem znów przybrał neutralny wyraz twarzy, chowając swoje prawdziwe uczucia. - Ten nekrolog to tylko podpucha… w ten sposób chcą mnie wkurzyć - westchnął.
- Współczuję ci - przyznałem szczerze.
Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak można znosić coś podobnego. Idziesz sobie spokojnie po korytarzu, patrzysz na tablicę informacyjną, a tam wisi twój nekrolog! Tym bardziej nie potrafiłem zrozumieć, jak można być takim chamem! To zupełnie tak, jakby ta grupka życzyła śmierci Takanoriemu!
- A o co chodziło z sobotą i godziną dziewiątą?
- Że chcą mi nakopać - powiedział cicho i wyrwał mi kartkę z ręki, po czym w końcu ją spalił. Rzucił palący się papier na podłogę i przydepnął go nogą. - Że o dziewiątej w sobotę mam być na cmentarzu… - kontynuował.
- A z kotem? - zaciekawiłem się.
- To była tylko prowokacja. Mam w domu kota, którego Reita nie cierpi, dlatego chciał mi dogryźć, że mi go zabierze - westchnął.
- Dlaczego nie cierpi twojego kota? Przecież nie nosisz go do szkoły, nie? - zauważyłem. – Co mu przeszkadza zwierzak, którego trzymasz w domu?
- Niby nie powinien… - kiwnął głową i uśmiechnął się słabo. - Ale… ten… - zająknął się. - Nieważne – w końcu jednak zrezygnował z tego, co chciał powiedzieć. Wyminął mnie i chciał odejść, jednak nie pozwoliłem mu na to.
- Mówiłeś coś o podstawówce i gimnazjum… o co chodziło? - spojrzałem na niego wyczekująco.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Ruki przyglądał mi się, jakby szukał w moim wyglądzie potwierdzenia, że go nie zdradzę i nie wydam. W końcu kiwnął głową, jakby sam się w tym utwierdzając i pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia ze szkoły.
- Powiem ci, ale nie tutaj - mruknął.
Wyszliśmy z posesji szkoły i skierowaliśmy się w stronę starego parku. Usiedliśmy na murku przed jego bramą. Chłopak wyciągnął nogi przed siebie i westchnął ciężko.
- Dobra, wytłumaczę ci wszystko, ale obiecaj mi, że nikomu tego nie powtórzysz, jasne? – upewnił się. W odpowiedzi kiwnąłem głową. - Okej... No to… Tak naprawdę to znam Uruhę, Kaia i Reitę już od podstawówki, a Akirę to nawet jeszcze dłużej. Mieszkamy w jednym bloku na różnych piętrach i kiedyś byliśmy przyjaciółmi; wszyscy. Byliśmy zgraną paczką i zawsze trzymaliśmy się razem. Pod koniec trzeciej klasy gimnazjum obiecaliśmy sobie, że w liceum nic się nie zmieni i nadal będziemy przyjaciółmi… niestety nie wyszło… - sposępniał. - Każdy znalazł sobie nowych znajomych. Kiedyś mieliśmy nawet własny zespół. Uruha grał na gitarze, Reita na basie, Kai na perkusji, a ja śpiewałem i grałem, ale wszystko to posypało się w liceum. Teraz oni udają kogoś, kim tak naprawdę nie są. Kouyou nie odzywa się do mnie, bo jest na to „za bogaty” – fuknął, przewracając oczyma - i nie wypada mu zadawać się z „plebsem”, bo on w końcu należy do „celebrytów”. Tak samo nawet nie spojrzy już na gitarę, bo według jego nowych przyjaciół, nie powinien grać, a jedynie mieć kogoś, kto by dla niego grał. Po co się uczyć i szkolić w jakiejś umiejętności, kiedy można kogoś opłacił, żeby fundował ci zabawę, przy której ty nie musisz pracować - parsknął.- Kai zajął się nauką i jakoś nie miał czasu na grę na perkusji. Czasem z nim gadam, ale jest wiecznie zajęty, bo musi przygotowywać się do wielu konkursów na raz. Poza tym to już nawet nie mamy za bardzo o czym rozmawiać. Jego nowi kumple też odcisnęli na nim swoje piętno… - westchnął. - No i Reita… Jego zachowanie boli mnie najbardziej – przyznał cicho, a jego oczy zaszkliły się. - Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Odwiedzaliśmy się codziennie, ba, spędzaliśmy u siebie całe dnie i gadaliśmy o pierdołach. Z tego właśnie powodu wspomniał o moim kocie. Nigdy go nie lubił, kiedy do mnie przychodził. Znamy się od bardzo dawna i Akira zawsze mnie bronił, zawsze pomagał, a ja starałem mu się odwdzięczać - urwał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tego zaniechał. - A teraz przyszło to nieszczęsne liceum… Reita udaje pana na swoich włościach czy początkującego mafioso, ale tak naprawdę widzę, że to nie sprawia mu przyjemności…
- Czegoś mi nie mówisz - zauważyłem i objąłem go po przyjacielsku. - Możesz mi powiedzieć - uśmiechnąłem się zachęcająco.
- Boli mnie to, że tylko ja się nie zmieniłem, a przez to wyszedłem na idiotę… - szepnął.
- Coś jeszcze chciałeś powiedzieć - drążyłem.- Zdaje mi się, że coś o Reicie…
Takanori spojrzał na mnie zszokowany. Chwilę potem po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Wtulił się we mnie i zaczął cicho płakać. Przytuliłem go i głaskałem po plecach uspakajająco, pozwalając mu wypłakać się i tym samym zrzucić z siebie ten ciężar, który, jak się zdawało, nosił samotnie na swoich barkach od dłuższego czasu.
- Bo… Bo jeszcze był… taki jeden incydent – wydusił z trudem.
- Jaki?
- Po zakończeniu trzecich klas, wszyscy poszliśmy na imprezę - przełknął głośno ślinę. - Upiliśmy się… i… i ja nie wiem, jak to się stało, ale… jakimś cudem ja i… Reita… znaczy… - dukał, odsuwając się ode mnie.
- Wylądowaliście razem w łóżku? - zgadłem, a chłopak przytaknął. - Nie bój się, nie brzydzi mnie to. Sam jestem Bi - pogłaskałem go po natapirowanych włosach. - I co dalej?
- Ja… ja już od dłuższego czasu… coś do… no wiesz… - zarumienił się obficie.
- Czułeś coś do niego – dokończyłem za niego, gdyż miał wielki problem, żeby przyznać się do tego głośno.
- No właśnie - kiwnął głową. - I zaczęło nam się układać… Już było dobrze, zachowywaliśmy się jak para zakochanych, kiedy wakacje się skończyły i po zakończeniu ceremonii rozpoczęcia roku szkolnego Reita zrobił się taki … Najpierw udawał, że mnie nie zna, a potem zaczęły się te głupie żarciki i groźby…
- Pobił cię? – podniosłem głos.
- Nie… Nigdy nie zrobił mi krzywdy… Gdy już jego koledzy chcieli mi coś zrobić, zawsze ich odciągał pod pretekstem, że przecież mogą zrobić coś fajniejszego, ale jego zachowanie i tak nie jest przyjemne… - pociągnął nosem.
- A próbowałeś z nim kiedyś pogadać? Tak w cztery oczy? – dopytywałem.
- Nie… On zawsze chodzi z tą swoją grupką… a jak już nawet jest sam, to unika mnie, jak może… - westchnął, wczepiając się w moją koszulkę.


[Reita]

- Na razie! - machnąłem do reszty, wychodząc ze szkoły.
- Nara, szczęściarzu - odpowiedzieli mi i weszli do klasy, gdzie mieli zostać po godzinach za karę.
W sumie cieszyłem się, że choć raz w życiu wrócę o normalnej porze do domu. Zrzuciłem torbę na ramię i wyszedłem ze szkoły energicznym krokiem. Uśmiech sam cisnął mi się na usta. Postanowiłem iść dłuższą drogą, przez park, gdyż była sprzyjająca pogoda. Tak… ten październik był wyjątkowo piękny i ciepły. Już kierowałem się w stronę parku, gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Poprawka - ktoś, nie coś; dokładniej - Ruki! Matsumoto tulący się do tego nowego! W trybie natychmiastowym mój dobry humor wyparował i zastąpiły go niezliczone pokłady gniewu i furii. Miałem wielką ochotę skopać bruneta, zabrać stąd Takę i powiedzieć, że nadal coś do niego czuję, ale… nie mogłem. Nie mogłem przecież zepsuć sobie opinii w szkole; nie mogłem „stracić twarzy”.
Zaraz, chwila, moment… czy Ruki płakał? Przyjrzałem się im z bezpiecznej odległości. Tak, Takanori… płakał… Ale dlaczego? Co się stało? Już chciałem tam iść i zapytać o to, ale zatrzymałem się w pół kroku i zawróciłem, wybierając tradycyjną drogę, którą wracałem do domu. Do końca dnia targały mną wyrzuty sumienia… Pewnie Matsumoto mnie znienawidził… Nie dziwiłem mu się. Może chodziło o ten nekrolog? Sam uważałem ten pomysł za straszny, ale Tetsu uparł się, że musimy to zrobić, bo to zabawne. Mnie bynajmniej do śmiechu nie było. W dodatku obawiałem się soboty- nie chciałem, żeby ktokolwiek zrobił krzywdę mojemu Rukiemu… Wróć! To już nie jest mój Ruki… I nigdy nie był… Będę musiał coś wymyślić, żeby ochronić Takę…