Co
prawda nie zbetowany, ale jest :) Pomyślałam, że już bardzo długo nic tutaj nie
wstawiałam, a błędów chyba nie ma aż tak wiele jak na tak duży tekst.
Oczywiście
fajnie by było, gdyby uzbierało się z jakieś 20-25 komentarzy, ale wiem, że
nawet tyle osób nie czyta tego bloga (zastanawia mnie tylko dlaczego w takim
razie jest 33 obserwatorów...)
W
każdym razie proszę nie zrażać się, co do zespołu, czy paringu i zachęcam do
przyczytania, bo myślę, że wyszło w miarę znośnie :)
REAKTYWACJA
Kalejdoskop ekscentrycznych postaci tworzy
obraz okrutnego świata, w którym wszystko jest ze sobą powiązane, a życie
bohaterów przypomina nieustanne deja vu…
Dla
niewtajemniczonych:
-
Hizumi – wokalista – Yoshida Hiroshi
-
Zero – basista – Shimizu Michi
-
Tsukasa – perkusista – Oota Kenji
-
Karyu – gitarzysta i lider – Matsumura Yoshitaka
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
„DRUGA
W NOCY, ALHOHOL I CIENIE ŁAŻĄCE PO ŚCIANACH”
Po
prostu nie mogę w to uwierzyć… Uwierzyć w to, że jeszcze tydzień temu koło mnie
leżał w tym łóżku mój ukochany, a teraz już go nie ma. Odszedł. Zresztą nie
dziwię mu się, postąpiłbym na jego miejscu tak samo. Może Tsu miał rację – może
się go czepiałem? Wywoływałem niepotrzebnie kłótnie? Szukałem dziury w całym…
Może…
Zaplątałem
stopy w skotłowanym prześcieradle, rozpaczliwie próbując ogrzać się w lodowatej
pościeli. Westchnąłem i otworzyłem oczy, wiedząc, że tej nocy już nie prześpię.
Zrezygnowany usiadłem na łóżku i wbiłem ślepy wzrok w otulającą mnie czerń…
zimną czerń. Odkąd Karyu odszedł, wszystko wydawało mi się być zimne i
nieprzyjazne. Brakowało mi jego radosnych uśmiechów, poczucia humoru i miłości,
jaką darzył mnie i cały otaczający świat.
Nagle
coś mignęło w ciemności – jakiś bardziej wyrazisty cień. Wstrzymałem oddech,
lecz nie usłyszawszy jakiś niepokojących dźwięków, uznałem, że wyobraźnia
musiała płatać mi figle. Podkuliłem nogi pod brodę i objąłem je rękami,
ponownie wzdychając. Znów coś czarnego pojawiło się w moim widnokręgu, tym
razem o wiele bliżej mojej szanownej osoby. Przewróciłem oczami, obiecując
sobie, że nigdy więcej nie będę oglądał horrorów w towarzystwie zbyt dużej
ilości piwa lub jakichkolwiek innych napojów wyskokowych. W momencie, kiedy to
pomyślałem, pokój zalała fala światła, która na moment wręcz odebrała mi wzrok.
Zmrużyłem oczy i przysłoniłem je dłonią, aby nie oślepnąć na dobre. Kiedy mój
wzrok w miarę przyzwyczaił się do jasności, która tak nagle rozbłysła,
zorientowałem się, że coś przede mną stoi.
Poprawka
– ktoś.
Poprawka,
poprawki – Zero… Czyli jednak zaimek „coś” był całkiem na miejscu…
Zaraz,
zaraz… Zero?!
Ze
zdziwienia aż spadłem z łóżka, robiąc przy tym niemało hałasu. Basista spojrzał
na mnie z politowaniem i pokręcił głową, po czym wyciągnął rękę w moją stronę w
geście pomocy.
-
Zero? – zapytałem z niedowierzaniem, robiąc wielkie oczy.
-
Pytasz, bo jesteś tak pijany, że mnie nie poznajesz czy po prostu nie pamiętasz
jak mam naprawdę na imię? – skrzyżował ręce na piersi, widząc, że sam próbuję
się podnieść, ignorując jego chęć pomocy.
-
Bo chyba jestem tak pijany, że mam fatamorgany… - wybełkotałem. Zero zamachnął
się i mocno uderzył mnie otwartą dłonią w tył głowy. – Nie wiedziałem, że
halucynacje są bolesne… - znów się zamachnął, lecz tym razem udało mi się
uniknąć ciosu. – Okej, okej! Już wiem, że jesteś prawdziwy! – podniosłem ręce w
obronnym geście.
Shimizu Michi – powiedział.
-
Co? – zrobiłem głupią minę.
-
Przypominam ci, bęcwale, jak się nazywam – prychnął.
-
Aa… - mruknąłem mało inteligentnie i podrapałem się po głowie. – Wiedziałem…
-
Jasne… - rzucił ironicznie.
- A
więc… Znaczy… Cholera, Shimizu, co ty tutaj robisz, co?! – wydarłem się na całe
gardło, czego zaraz oczywiście pożałowałem, gdyż moja głowa przeżyła
mini-wybuch nuklearny.
-
Przyjechałem do Tokio – usiadł na łóżku i pociągnął mnie za rękę, zmuszając
abym zajął miejsce obok niego. – Dowiedziałem się, że rozstałeś się z Karyu…
Znaczy Matsumurą… Oczywiście wcześniej musiałem dowiedzieć się, że znów się
zeszliście – żywo gestykulował rękami. – Więc moje pytanie jest następujące; co
tym razem zniszczyliście swoim rozstaniem?
- O
co ci chodzi? – spojrzałem na niego jak na idiotę.
-
Ostatnim razem przez wasze nieszczęśliwe miłostki rozwiązaliśmy D’espairsRay.
Pamiętasz, czy już masz takie dziury w mózgu od alkoholu, że zapomniałeś?
-
Pamiętam! – obraziłem się. – I nic nie ucierpiało… Ale co ty w ogóle robisz w
Tokio? Przecież wyprowadziłeś się do Kobe po rozpadzie zespołu i nie
utrzymywałeś z nikim z nas kontaktu, prawda? Skąd wiedziałeś, że rozstałem się
z Matsumurą?
-
Spokojnie, spokojnie… Nie wszystko na raz – przerwał mój słowotok. –
Wyprowadziłem się i w istocie nie utrzymywałem z wami kontaktów, bo wydaliście
mi się… Hm… Sam nie wiem jak to ująć, ale odniosłem wrażenie, że dopiero w
tamtym momencie was naprawdę poznałem – Karyu, lider i gitarzysta, który
przekładał dobro zespołu ponad wszystko nagle rzuca to, do czego dążyliśmy
przez te wszystkie lata i chce odejść z zespołu, bo jego wokalista ma muchy w
nosie. Ty, Hizumi, muzyk-fanatyk, któremu do życia potrzebna była jedynie
gitara, kawałek kartki i długopis, olewa zespół, który stworzył z niczego i
niszczy nasze wspólne, „zespołowe” marzenia, dlatego że jego gitarzysta nie
chce mu pozwolić przemalować sypialni na zielono, czy coś tam w ten deseń… I
Tsukasa, który nawet nie zareagował i przyglądał się wszystkiemu, robiąc przy
tym minę, jakby zjadł nieświeżą rybę… Nagle przejrzałem na oczy, że tak
naprawdę… nie znałem was. Cały czas udawaliście i nie dawaliście poznać swojego
prawdziwego „ja”. Zacząłem zastanawiać się, czy przez te dwanaście lat, przez które
ze sobą graliśmy również udawaliście, czy może to był taki jednorazowy skok
hormonów, przez co emocje wzięły górę. Ale wiadomo jak to jest… Jak się szuka
problemu, to zawsze się go znajdzie, dlatego po prostu postanowiłem się od was
odciąć. Początkowo planowałem na kilka miesięcy, ale szczerze powiedziawszy to
był najspokojniejszy okres w moim życiu i… jakoś nie miałem ochoty wracać do
tego całego burdelu, który potrafiliście i zapewne nadal potraficie zrobić.
Mimo, że nie utrzymywałem kontaktów akurat z wami, nie oznacza to, że zerwałem
znajomości ze wszystkimi znajomymi z Tokio! Nie! Któryś czasem co nieco mi o
was tam powiedział, więc zawsze „trzymałem rękę na pulsie”. Jednak nikt nie
raczył mnie poinformować, że po zniszczeniu zespołu, ty i Karyu w bezczelny
sposób mogliście do siebie wrócić… - prychnął. – Teraz dowiedziałem się o waszym
rozstaniu i nie mogłem przegapić okazji oglądania, jak się pogrążasz –
uśmiechnął się wrednie.
-
Wcale się nie pogrążam – syknąłem i… czknąłem.
-
No nie, wcale – zaśmiał się. – Twoje słowa potwierdza również to, że jesteś
trzeźwy i nie masz pijackiej czkawki – klasnął w dłonie.
-
Nie mam pijackiej czkawki, tylko… - zamyśliłem się.
-
Tylko? – ponaglał mnie.
- Zapowietrzyłem
się – palnąłem, a Zero wybuchnął gromkim śmiechem. – Zamknij się – warknąłem, a
on jak na złość, roześmiał się jeszcze głośniej. – Skończysz dziś rechotać czy
nie?! Chciałbym jeszcze dziś pójść spać! – wkurzyłem się, co wywołało u niego
triumfalny błysk w oczach.
-
Pewnie – przytaknął. – A wiesz, po co tu przyjechałem? Dokładnie tu, do ciebie
o tej właśnie porze?
-
Żeby się nade mną poznęcać i pooglądać jak się „pogrążam”? – zapytałem
ironicznie.
-
To akurat przyczyna całej mojej wyprawy do stolicy… Ale wiesz dlaczego akurat
właśnie teraz przyjechałem i właśnie do ciebie, a nie do Matsumury? – próbował
mnie zainteresować.
-
Nie, nie wiem i nie chcę wiedzieć – fuknąłem i położyłem się, przykrywając
kołdrą po sam czubek głowy. – Dobranoc – warknąłem i odwróciłem się do niego
plecami.
Michi
chyba osłupiał, bo nie odezwał się ani słowem. To on był zawsze dla mnie taki
oziębły, a ja skakałem wokół niego, starając się go zainteresować jak tylko się
dało, żeby w końcu raczył mnie wysłuchać. Zaczynałem już przysypiać, kiedy on
znów się odezwał:
- A
chcesz wiedzieć? – drążył.
-
Nie dasz mi spokoju, prawda? – odwróciłem się w jego stronę i otworzyłem eksperymentalnie
jedno oko.
-
Nie – uśmiechnął się promiennie, co było bardzo dziwne. Nawet bardzo, bardzo
dziwne z racji tego, że Zero nigdy, ale to absolutnie nigdy się nie uśmiechał!
W
ogóle się zmienił… Oprócz tego, że zaczął się uśmiechać, stał się rozmowny,
biorąc pod uwagę to, że przed chwilą strzelił mi niezłe kazanie, a kiedyś
odpowiadał jedynie zdawkowo i używał głosu w ostateczności, gdyż zawsze wolał
wszystkiemu zaprzeczać lub potwierdzać (zdecydowanie rzadziej to drugie)
gestami. Zmienił się także z wyglądu – jego wyraz twarzy nie był już taki
zmęczony, cera może trochę bardziej zaniedbana, wokół oczu rysowały się
pierwsze oznaki zmarszczek… Miał krótsze włosy i wrócił do naturalnego,
czarnego koloru. Oczy mu lśniły, co widziałem pierwszy raz przez te długie lata
naszej znajomości. Usta były nieco węższe, choć nadal ponętne i kuszące. Nie
miał makijażu – choćby podkładu! To również była nowość, zważywszy na to, że
jako gwiazdy przyzwyczailiśmy się do makijażu, który ja nadal wykonywałem.
Delikatny, bo delikatny, ale zawsze był. Codziennie wstawałem piętnaście minut
przed moim chłopakiem i szedłem do łazienki oporządzić się. Kiedy wracałem - uczesany,
wypachniony i umalowany - kładłem się obok niego jakby nigdy nic, tak aby
wyglądało to naturalnie, a gdy Karyu otwierał oczy leżał przy nim już śliczny i
przystojny chłopak, a nie zaspany i rozczochrany wrak człowieka.
-
Więc mów, co też cię do mnie sprowadziło – przewróciłem się na plecy i
zasłoniłem sobie ręką oczy.
-
Chciałem sprawdzić.
-
Co chciałeś sprawdzić?
-
Ciebie.
-
Mnie?
-
Tak, ciebie. Czy mówię niewyraźnie?
-
Jak już się pytasz to odrobinę seplenisz. A tak w ogóle to mógłbyś mówić
bardziej przystępnie, żebym i ja mógł pojąć twój chory tok myślenia? –
spojrzałem na niego spomiędzy rozczapierzonych palców.
-
Chciałem sprawdzić, czy nic ci nie jest, bo podobno najwięcej samobójstw z
powodu nieszczęśliwej miłości popełnia się właśnie o drugiej w nocy. A tak na
marginesie, to wcale nie seplenię, a wręcz przeciwnie; mam świetną dykcję w
porównaniu do ciebie. Nie wiem, dlaczego zostałeś wokalistą… - wywrócił oczyma.
-
Odwal się, jestem pijany albo mam kaca… jeszcze nie jestem w stanie rozróżnić…
I doskonale wiem, że chcesz mi po prostu dopiec, bo zazdrościsz mi mojej
perfekcyjnej wymowy, ot co! – strzeliłem minę a la „obrażona księżniczka”, choć
nie powstrzymałem mimowolnego uśmiech, który aż cisnął mi się na usta.
Mimo
że często przekomarzaliśmy się z basistą, że nie raz kłóciliśmy się i to
całkiem poważnie… lubiłem go. Czasem bywał kolokwialny i zbyt szczery, ale za
to właśnie go lubiłem – za szczerość tak wielką, że aż ciężko to opisać
słowami. Czasami zastanawiałem się, czy Zero kiedykolwiek w życiu skłamał. On
zawsze mówił prawdę i tylko prawdę.
-
Ej… Chwila… Czy ty sugerujesz, że przez taką błahostkę miałbym sobie odebrać
życie? – prychnąłem. – Chyba żartujesz!
-
Ludzie zdesperowani są zdolni do różnych rzeczy… - wzruszył ramionami.
-
Nie jestem zdesperowany! – zaprzeczyłem.
-
Oj, Hizu… Nie kłóć się i przejdź przez to łagodnie… To tradycyjne pięć kroków:
najpierw jest smutek i żal, potem złość, następnie niedowierzanie, potem złudna
nadzieja na to, że będzie już dobrze, oszukiwanie samego siebie i w końcu pogodzenie
się z rzeczywistością i tradycyjne samobójstwo o drugiej w nocy przez
powieszenie się… - zrobił zatroskaną minę, choć widziałem, że ma wielką ochotę
parsknąć śmiechem.
-
Głupi ty jesteś jak but! – machnąłem na niego ręką. – Nie jestem zdesperowany!
No… Może trochę, ale na pewno nie zamierzam się powiesić!
-
Tak, Yoshida, kupiłem ci jakieś proszki na depresję… Spokojnie, razem przez to
przebrniemy… - poklepał mnie po ramieniu.
-
No ty chyba naprawdę żartujesz! – przeraziłem się.
-
Dlatego na czas, dopóki nie dojdziesz do siebie i nie staniesz na własnych
nogach, wprowadzę się i będę ci pomagał – uśmiechnął się obłudnie. –
Przynajmniej zaoszczędzisz na psychoterapeucie i psychoanalityku…
Między
nami znów zapanowała cisza. Wpatrywałem się uporczywie w jego wielkie, ciemne
oczy, próbując coś z nich wyczytać. „Co kombinujesz, Michi?”
-
Nie ma cię kto przenocować, a ty chcesz zaoszczędzić na hotelu, prawda żmijo? –
syknąłem.
-
Prawda – kiwnął głową i uśmiechnął się. – Ale trzymajmy się mojej wersji… Jest
ładniejsza – zachichotał.
-
Wytłumacz mi tylko jedno… Dlaczego ja, a nie Tsukasa albo Karyu?
-
Bo Karyu mieszka u Tsu i ten go pociesza, więc ty musisz przygarnąć mnie i ja
będę pocieszać ciebie – wyszczerzył się.
-
Chyba śnisz!
-
Za późno! Już wniosłem bagaże – pokazał mi język.
No
tak… Kilka następnych dni zapowiada się dość ciekawie…
ROZDZIAŁ
DRUGI
„KAC,
KINO, GWAŁTOWNA REAKCJA CHEMICZNA I FIZYCZNY PUNKT ZACZEPIENIA TEGO
WSZYSTKIEGO”
Obudziłem
się z dziwnym przekonaniem, że jednak pożałuję decyzji wywleczenia się z łóżka.
Moje przeczucie nie myliło się – na „dzień dobry” mało nie zabiłem się o
butelkę wody, która w magiczny sposób wyrosła z podłogi. Przewróciłem się i
usiadłem na tyłku, spoglądając zawistnie na przeszkodę. Wziąłem butelkę do
ręki, aby odrzucić ją, kiedy zorientowałem się, że jest…
-
ZIMNA!!! – wydarłem się uradowany i czym prędzej zacząłem opróżniać jej
zawartość.
Kiedy
skończyłem, ukontentowany oparłem głowę o szafkę nocną i odetchnąłem. Po chwili
odpoczynku, zdałem sobie sprawę, że nie zdołam drugi raz podnieść się aż do
pionu, więc jednak lepiej jest zostać na podłodze. Na czworaka dopełzłem do
drzwi i spojrzałem na nie z cichą nadzieją, że ktoś (Zero) zaraz je otworzy.
„Ta klamka jest zdecydowanie za wysoko… No dobra, Hizu… Gdzie ta ściana?” –
oparłem się o nią plecami i nadludzką siłą mięśni kończyn dolnych, wręcz
wsunąłem się do góry. – „A teraz ekspedycja w poszukiwaniu kolejnych źródeł
wody pitnej…”
Na
korytarzu od razu spotkałem się z basistą. Spojrzał na mnie znudzony i uśmiechnął
się lekko. Jego wyraz twarzy wyrażał jedynie pogardę i znużenie, jednak ja
doskonale zdawałem sobie sprawę, że coś kombinuje, dlatego zachowałem czujność.
-
Boli głowa? – zapytał lekko.
-
Trochę… - mruknąłem, wymijając go i kierując się w stronę łazienki.
-
„Dziękuję”…
-
Za co? – aż odwróciłem się w jego stronę, nie wierząc własnym uszom. Czyżby
Zero podziękował mi za coś? Niemożliwe!
-
Za to, że przyniosłem ci wodę. Powinieneś mi podziękować – wyjaśnił.
-
Aa… - no aż tak drastyczna ta jego metamorfoza nie była… - Dzięki …
Nie
kontynuując rozmowy wszedłem do łazienki. Wziąłem długi, zimny prysznic, który
zmył ze mnie resztki snu i nieco otrzeźwił. Następnie stanąłem przed lustrem.
-
Nie wiem, kim jesteś, ale cię ogolę… - wymamrotałem do własnego odbicia, sięgając
po piankę do golenia.
Doprowadziłem
się do ładu. Uczesałem włosy, nawilżyłem przesuszoną skórę twarzy i poprawiłem
jej kolor, nakładając odrobinę fluidu i serum; no i co najważniejsze – umyłem
zęby. Mój oddech z pewnością mógł zostać bronią biologiczną, choć po dłuższym
zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że jeśli brać pod uwagę jeszcze
wszystko to, co jem, to więcej miałoby to związane z chemią niż biologią.
Oczywiście
nie pomyślałem o tym, aby zabrać ze sobą czyste ubrania, przez co musiałem
wyjść z łazienki, jedynie przewiązany ręcznikiem na wysokości bioder. Michi
czekał na mnie w sypialni. Półleżał na zaścielonym już łóżku i wpatrywał się w
sufit.
-
Ileż można siedzieć w łazience? – prychnął, po czym przeniósł wzrok na mnie i
uśmiechnął się cwaniacko. – Choć efekty jednak są… Może jak jeszcze trochę byś
tam posiedział, to stałbyś się przystojny? – zaśmiał się.
-
Śmiej się, śmiej… zakompleksiony gówniarzu – uśmiechnąłem się wrednie.
- „Gówniarzu?”
– powtórzył z niedowierzaniem.
-
Ano tak – kiwnąłem głową. – W końcu jestem starszy o rok – wzruszyłem
ramionami, przeglądając ciuchy w poszukiwaniu czegoś sensownego.
-
Phi – wywrócił oczyma. – Ale ja jestem bardziej męski.
-
No chyba nie lałeś! – prychnąłem.
-
Nie, z moją prostatą wszystko w porządku, jeśli o to pytasz – odgarnął grzywkę,
która zasłaniała mu prawe oko. – Zaczynamy twoją kurację złamanego serca? –
uśmiechnął się, zaczynając nowy temat.
-
No proszę cię… - pokręciłem głową i w końcu zacząłem się ubierać. Wybrałem
zwykłe, czarne jeansy i białą bokserkę. Zero przez cały czas obserwował mnie
uważnie, co nie powiem, niepokoiło mnie. – Co ty mi się tak przyglądasz?
-
Sflaczałeś – skwitował, a mnie zatkało. – Jak byliśmy sławni to przynajmniej
ten prywatny trener kazał ci utrzymywać jakąś sylwetkę, a teraz… - westchnął.
- O
wypraszam sobie! – oburzyłem się. – Od rozpadu zespołu nie przytyłem i mam
lepszą sylwetkę od ciebie!
-
Może i nie przytyłeś, ale wiesz, że mięśnie zanikają, kiedy ich się nie używa i
nie trenuje? U ciebie masę zanikających mięśni wypełnił tłuszcz… - skrzywił
się. – I w przeciwieństwie do ciebie, ja się jakoś trzymam! I wyglądam
zajebiście! – zrobił prowokującą minę.
-
Taa… Chyba w twoich snach – machnąłem na niego ręką i wyszedłem, kierując się
do kuchni, gdzie, o dziwo, czekało na mnie już gotowe śniadanie. Spojrzałem
niepewnie na dania, które choć może i wyglądały na jadalne, to nadal nie
chciało mi się wierzyć, że w istocie takie są. Zero bynajmniej nie wolno ufać…
nie zanadto… szczególnie kiedy chodzi o jedzenie, gdyż istnieje możliwość, że
przez następne kilka godzin będę obejmował czułymi ramionami muszlę klozetową…
-
Chyba nie jestem głodny – próbowałem ominąć pułapkę.
-
Nie będziesz mi się tu głodził – zaprotestował basista. – Tsukasa kazał mi się
tobą opiekować i przede wszystkim karmić, bo podobno Karyu nie je od dwóch dni.
Na
myśl o smutnym Matsumurze zrobiło mi się jakoś przykro i coś ścisnęło mój
żołądek. Zero zauważył skrzywienie, które wymalowało się na mojej twarzy i
chcąc jakoś mnie pocieszyć, objął mnie jedną ręką w pasie. Spojrzałem na niego
oczami pełnymi bólu i położyłem dłoń na jego ramieniu. Po chwili przytuliłem
się do niego mocno, lecz krótko.
- W
sumie dobrze, że przyjechałeś… Nie chciałbym być teraz sam… - przyznałem cicho
i odwróciłem się do niego plecami, aby nie mógł zobaczyć moich szklistych oczu.
Wziąłem głęboki oddech i uspokoiłem się, powstrzymując łzy, które zaczęły
niemiłosiernie rozmazywać obraz przede mną.
Michi
chwycił wszystkie naczynia i przeniósł je do jadalni, gdzie usiedliśmy przy stole.
Widząc, że chłopak sięga po swoją porcję, przekonałem się i również zacząłem
jeść, choć najpierw bardzo dokładnie oglądałem wszystko, co nawinęło mi się
miedzy pałeczki.
- Z
jednej strony żal mi cię, a z drugiej to cieszę się, że nie jesteś już z Karyu.
-
Dlaczego? – zainteresowałem się.
-
Jakby nie patrzeć, znamy się już trochę… I może nie jesteśmy przyjaciółmi, ale
szkoda mi cię z… przyzwyczajenia? Spędzaliśmy ze sobą większość czasu i czy
tego chcę, czy też nie, stałeś się częścią mojego życia. A ja nie lubię, kiedy
coś zmienia się w moim życiu – wzruszył ramionami.
- A
co cię w tym cieszy? To, że możesz się na mnie teraz dowolnie wyżywać czy to,
że nawet nie mam zbytnio siły ani humoru wyrzucić się z własnego mieszkania?
-
Nie o to chodzi – uśmiechnął się dość tajemniczo.
-
Więc o co?
-
Nie mam żadnych złych zamiarów, co do twojej osoby, jeśli to chcesz wiedzieć –
rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znów skupił się na jedzeniu.
Posiłek
dokończyliśmy już w ciszy. Zastanawiało mnie to, co powiedział Zero. Ta
odpowiedź stwarzała więcej pytań niż na nie odpowiadała, jednak nie wypadało mi
o nic więcej pytać. Zresztą nawet nie wiedziałem jak mógłbym sformułować następne
pytanie. Mimo wszystko Michi nie kłamał. W istocie (przynajmniej jak do tej
pory) nie miał wobec mnie żadnych złych zamiarów, a wręcz przeciwnie; czasem
mnie nawet wyręczał. Nie zachowywał się jakoś specjalnie podejrzanie, ale
doskonale zdawałem sobie sprawę, że musi mieć w tym jakiś swój interes. Bo niby
mam uwierzyć, że przyjechał do Tokio tylko po to żeby mnie pocieszyć? To
zupełnie nie w jego stylu… Hm… Może Tsu go przekupił? Ale w takim razie jaki
interes miał w tym Tsukasa? Może planował coś z Karyu i nie chciał żebym mu
przeszkadzał, dlatego ściągnął Zero, aby ten trzymał mnie na smyczy? To
wydawało się całkiem niegłupie… dlatego postanowiłem to sprawdzić.
-
Zero-kun?
-
Tak, Yoshi-kun?
-
Pójdziemy do kina?
-
Możemy – zgodził się.
- A
do restauracji?
-
Jeśli chcesz…
- A
do parku?
-
Jak masz ochotę…
- A
na dyskotekę?
-
Pewnie.
-
A… do kawiarni?
-
Tak, pójdziemy.
-
Zero-kun?
-
Tak, Yoshi-kun?
- A
do Tsukasy? Pójdziemy do Tsukasy?
-
Em… - zaciął się. – U Tsu mieszka Karyu… Nie wiem, czy to dobry pomysł…
„Ha!
Mam cię! Jednak Tsukasa kazał ci mnie pilnować!” – pomyślałem triumfalnie.
-
Ale jeśli tak bardzo chcesz, to możemy do niego zajrzeć. W sumie to się nawet z
nim nie widziałem od mojego przyjazdu do Tokio… - zamyślił się.
Dupa.
Czyli jednak nie o to chodziło… W tym momencie spostrzegłem, że basista pisze
sms’a, nie wyjmując telefonu z kieszeni, co wyglądało, jakby ukrywał przede mną
jego treść…
-
Do kogo piszesz? – zainteresowałem się.
-
Do Tsu. Chcę go uprzedzić, że przyjdziemy. Mam nadzieję, że nie zmienił numeru
telefonu…
- Z
tego co wiem to nie… Ale wiesz, nie pisz do niego. Jednak zmieniłem zdanie –
przykryłem jego dłoń swoją. – Nie idźmy do niego. Chodźmy do kina.
-
Jesteś pewien?
-
Tak, a co?
-
Wolę się upewnić, bo może znowu zmienisz zdanie… Kino proponowałeś na początku…
-
No właśnie! Pierwsza myśl jest zawsze najlepsza! – udałem, że się raduję i
podniosłem się z podłogi. – Sprzątnę tylko ze stołu i możemy iść – uśmiechnąłem
się ciepło.
Zrobiłem
tak jak powiedziałem i w niecałe dziesięć minut później zamykałem już drzwi
mieszkania. Zachęciłem go, żebyśmy poszli piechotą, z racji tego, że od mojego
bloku do kina nie było daleko. Była wczesna jesień. Liście powoli zmieniały
kolory i zaczynała się słota. Większość ludzi nie lubi jesieni właśnie ze
względu na nią, ale ja ją uwielbiam! Niebo zasnuło się ciężkimi, szarymi
chmurami i wiał przeszywający wiatr – uśmiechnąłem się pod nosem. Wreszcie! Już
miałem dość tego lata i tych nieznośnych upałów!
-
Co się tak szczerzysz? – zapytał chłopak, poprawiając mi czarny szalik, który
zsunął mi się na ramię.
-
Bo przyszła jesień – przeczesałem dłonią włosy.
- I
jesienna depresja – prychnął.
-
Przestań! – szturchnąłem go łokciem. – Jest pięknie i nie psuj tego! Zresztą ja
lubię jesień… - poszerzyłem uśmiech.
-
Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwny… - zaśmiał się, a ja zmroziłem go
spojrzeniem.
Doszliśmy
do kina. Razem wybraliśmy jakiś nowy horror amerykańskiej produkcji. „Ostatnio
coś dużo horrorów oglądam…” - zauważyłem. – „Jakby mi mieszkanie z psychopatą
nie wystarczyło…” – pomyślałem. Kupiliśmy bilety i nie zaopatrując się w
zbędne, śmieciowe żarcie kinowe, ruszyliśmy do sali, w której miała odbyć się
projekcja naszego seansu. Sala kinowa była prawie pusta. Zajęliśmy swoje
miejsca na samej górze i zdjęliśmy płaszcze, kładąc je na wolnych siedzeniach
obok. Kino może i nie było takie małe, ale nikt nie raczył zainwestować w
szatnie. To była jedyna rzecz, która mnie denerwowała tutaj. Poza tym to
miejsce nie miało większych minusów; było urządzone w staroświeckim stylu, a
filmy nieraz były wyświetlane jedynie w czarno-białym formacie, przez co
zyskiwało swój pewien urok. Nasz film jednak był w kolorach, choć efekty nie
były zachwycające. Bardziej przerażający niż film był chłód w sali, który
panował tu dzięki nadaktywnej klimatyzacji. Zrobiło mi się zimno, bo miałem na
sobie jedynie podkoszulek. W tym momencie jednak dziękowałem Buddzie za to, że
nie ma tu szatni, dzięki czemu mogłem założyć swój płaszcz. Mimo że nałożyłem
kolejną warstwę ubrania, wcale nie zrobiło mi się cieplej. Dygotałem, niemalże
szczekając przy tym zębami. Nagle poczułem ciepłą dłoń Zero, która splotła
nasze palce.
-
Zimno ci? – zapytał, kiedy wyplątałem dłoń z jego uścisku. Wtem jego ręka
znalazła się na moim udzie i przesunęła się niemalże spoczywając na moim kroczu.
W tym momencie skoczyło mi ciśnienie, oczy wyszły z orbit, a chłód przestał
doskwierać. Nagle zrobiło mi się gorąco, jakby znów nadeszło lato – takie moje
małe, prywatne, egipskie lato.
-
Już nie – pokręciłem głową i założyłem nogę na nogę, tym samym zrzucając dłoń
chłopaka z uda.
Musiałem
rozpiąć płaszcz, bo zaczęło robić mi się wręcz duszno. Emocje trochę opadły,
kiedy basista przestał mnie dotykać. Wbiłem wzrok w ekran, na którym główni
bohaterowie właśnie się całowali, a do mnie dotarła pewna myśl – dlaczego tak
zareagowałem na dotyk Zero? Fakt, jego ręka zawędrowała nieco za wysoko, a ja
odzwyczaiłem się od fanservis’ów i tego, że dotyka mnie ktoś inny niż Karyu,
ale dlaczego aż tak gwałtownie? Może chodzi o to, że Michi zawsze był taki
nieprzystępny, a jego najbliższym kontaktem z innym człowiekiem była wymiana uścisku
ręki, co było u niego niemalże jak stosunek płciowy? Może… Zero się zmienił, a
ja musiałem przyzwyczaić się do tego zmienionego Zero… To pewnie trochę jeszcze
potrwa…
ROZDZIAŁ
TRZECI
„ZACZNIJ
MNIE POCIESZAĆ CZ.1”
-
Mam ochotę się urżnąć… - mruknąłem, przekręcając klucz w zamku.
-
Wczorajsze picie to dla ciebie mało? – basista spojrzał na mnie podejrzliwie.
-
Nie mam żadnej pieprzonej depresji! – krzyknąłem, odpowiadając na właściwe
pytanie ukryte w podtekście.
-
Wmawiaj sobie… - zaśmiał się.
-
Wiesz… Z tego, co mi wiadomo, to miałeś mnie pocieszać, a nie dołować –
warknąłem.
-
Będę cię pocieszał jak będziesz miał depresję. Skoro tak się upierasz, że jej
nie masz to, po co niby miałbym cię okłamywać, że jest super, pięknie, a ty
jesteś najlepszy i w ogóle masz się niczym nie przejmować, bo ja się wszystkim
zajmę? – posłał mi znudzone spojrzenie, ściągając buty w przedpokoju.
-
Cholera, Michi… - skrzywiłem się nieładnie. – Weź ty się już nie odzywaj, co?
Nie rozstanie z Karyu, ale mieszkanie z tobą popycha mnie w stronę depresji!
Jesteś tu niecałe dwadzieścia cztery godziny, a ja już czterokrotnie myślałem o
samobójstwie i dwadzieścia sześć razy o zamordowaniu ciebie… dodam, że każdy z
tych dwudziestu sześciu sposobów był inny, choć równie spektakularny jak
poprzedni… - wyszczerzyłem się, robiąc minę kanibala-psychopaty, jednak Zero
nie zląkł się, a wręcz przeciwnie; zachichotał krótko i wyminął mnie, kierując
się do kuchni.
Przeszedłem
do salonu. Położyłem się na kanapie i westchnąłem głośno, zakładając nogi na
oparcie sofy. Przymknąłem oczy i przeczesałem dłonią włosy, wyobrażając sobie,
że wyrzucam wszystkie rzeczy basisty przez okno, a jego samego za drzwi w
bardzo ulewny i zimny wieczór. Szczerze powiedziawszy ta myśl wcale nie
wywołała u mnie uśmiechu. Tak, ja też się zdziwiłem. Ściągnąłem brwi i wygiąłem
brzydko usta, zastanawiając się, kiedy przestało podobać mi się znęcanie nad
Zero? Kiedyś lubiłem się z nim drażnić i go prowokować (co nigdy w życiu mi nie
wyszło), a teraz mnie to po prostu męczyło. Otworzyłem oczy i zauważyłem, że na
oparciu kanapy nade mną siedzi obecny obiekt moich myśli. Trzymał zielony kubek
z różowymi krówkami, który kiedyś kupił Matsumura i pił kawę. Spojrzał na mnie
i podał mi drugi kubek z parującym napojem.
-
Dzięki… - szepnąłem.
-
Proszę – skinął głową.
Zapadła
między nami niezręczna cisza. Mój współlokator wpatrywał się w jakiś bliżej
nieokreślony punkt nad moją głową, a ja uporczywie wbiłem wzrok w obicie sofy.
Upiłem mały łyk i oblizałem spierzchnięte usta.
-
Możemy jeden wieczór spędzić jak cywilizowani ludzie? – zapytałem.
-
No ja jestem cywilizowany… w przeciwieństwie do ciebie…
-
Właśnie teraz pokazałeś, że nie jesteś cywilizowany! – przewróciłem oczyma. –
Czy możemy sobie dziś nie dogryzać? Jestem zmęczony…
Zero
spojrzał na mnie zdziwiony i nie odezwał się. Uśmiechnął się delikatnie, choć z
lekka cynicznie i kiwną głową – mimo to zauważyłem ten rozumny błysk w jego
oczach, co oznaczało, że wyczuł w tym jakiś podtekst. Nie chciałem nawet
wiedzieć, co też sobie ubzdurał, dlatego nie kontynuowałem rozmowy. Basista
zsunął się z oparcia sofy i zajął miejsce w fotelu, uważnie przyglądając mi
się. Ja natomiast wziąłem książkę, która leżała na niskim stoliku przed kanapą
i zanurzyłem się w pięknym, literackim światku. Fabuła powieści z pewnością
była bardzo wciągająca, choć nie mogłem się na niej skupić, gdyż rozpraszał
mnie Michi. Bezczelnie i ostentacyjnie gapił się na mnie, kiedy leżałem na
plecach i przewracałem kolejne strony, nie rozumiejąc absolutnie nic z tego, co
przeczytałem. Normalnie pewnie zwróciłbym mu uwagę albo jakoś nieprzyjemnie
dopiekł, ale tym razem powstrzymałem się, nie chcąc go prowokować bardziej niż
to potrzebne. Właśnie dlatego ułożyłem się na boku tyłem do niego, niwelując
dyskomfort jaki sprawiał mi świdrujący wzrok współlokatora. Po pewnym czasie
Zero zgarnął mojego laptopa i nie pytając mnie o zgodę zaczął coś w nim
grzebać. Westchnąłem cicho, zgadując, że teraz zapewne przegląda moją pocztę
internetową, dlatego że nigdy się z niej nie wylogowałem.
W
myślach przeglądałem swoje kolejne wiadomości. Hm… Większość dotyczyła spraw
formalnych – uiszczanie opłat bądź potwierdzanie zakupu. Odnowiłem parę
znajomości odkąd rozpadło się D’espairsRay, choć korespondencje z moimi starymi
znajomymi nie były jakoś specjalnie interesujące ze względu na to, że większość
pisała mi o swojej pracy. W końcu oni nie mogli sobie pozwolić na słodkie
lenistwo i zostanie rentierem jak ja. W mojej skrzynce zapewne znalazłoby się
także kilkadziesiąt reklam przeróżnych stron internetowych. Oprócz tego czasem
pisałem ze znajomymi po fachu, ale to była rzadkość, gdyż gwiazdy przecież nie
mają czasu na pisanie maili. Utrzymywałem kontakt między innymi z Tatsurou z
MUCC, z którym swego czasu miałem romans. Tatsu często powracał do tego tematu,
a prawie każda jego wypowiedź była dwuznaczna, przez co uznałem, że te
wiadomości z pewnością będą wspaniałą zdobyczą basisty. Zapewne zdążył również
przeczytać kilka maili od Karyu, kiedy jeszcze byliśmy razem, a ten wyjechał do
rodziców w góry, podczas gdy ja zostałem sam w domu ze złamaną nogą. Pamiętam
jak dziś, jak przekonywałem go chyba przez tydzień, że dam sobie radę, a on w
końcu musi ode mnie trochę odpocząć i wyjechać. Uśmiechnąłem się sam do siebie
na to wspomnienie. Matsumura zawsze był opiekuńczy, choć czasem zachowywał się
jak pięcioletnie dziecko.
Cieszyła
mnie tylko jedna rzecz – dobrze, że Zero nie może odsłuchać wszystkich moich
telefonicznych rozmów, których było o niebo więcej od maili. Nagle z zamyślenia
wyrwał mnie jego głos:
-
Piszesz strasznie długie maile, wiesz? – zagadnął.
-
Taa… - nie dałem się sprowokować i oderwałem się od lektury. Spojrzałem na
ciemnowłosego i rozłożyłem się wygodnie, rozkładając nogi, choć nawet nie byłem
tego świadom. – Michi, możesz przestać czytać moje maile?
-
Dlaczego? – uśmiechnął się wrednie. – Bardzo ciekawe rzeczy tutaj wypisujesz… i
twoi znajomi też – wyszczerzył się.
-
Zero!
-
Tak?
-
Chciałbym z tobą porozmawiać – wywindowałem się do siadu.
-
Musiałbyś znów się tak seksownie rozłożyć i stać się nagle przystojny…
-
Zero! – upomniałem go.
-
No co? Miał być spokojny wieczór – wzruszył ramionami.
- A
co niby teraz jest? – zapytałem ironicznie.
-
Późne popołudnie. Jeżeli nie odróżniasz późnego popołudnia od wieczora, to
wybacz, nie mój problem… - znów zaczął coś czytać.
-
Zero! – jęknąłem błagalnie.
-
Słucham – łaskawie raczył odłożyć komputer na stolik i utkwił we mnie pusty
wzrok.
Westchnąłem
ciężko i posmutniałem. Twarz ciemnowłosego stężała i wyrażała maksymalne
skupienie. Nikt przedtem nie czekał na to, co powiem z uwagą tak napiętą, jakby
chciał spijać wszystkie wyrazy i każdy znak interpunkcyjny z osobna wprost z
moich ust; naćpać się nimi do obłędu i najeść do syta.
-
Chyba mam jednak depresję… Zacznij mnie pocieszać… - spuściłem głowę, pozwalając,
aby włosy przysłoniły mi twarz. Michi uśmiechnął się bardzo pogodnie i usiadł
obok mnie, obejmując mnie jedną ręką w pasie i całując w policzek.
-
Oczywiście – szepnął mi do ucha i polizał je.
I
znów odezwało się moje niezawodne przeczucie: „Chyba jednak będę tego żałował…”.
ROZDZIAŁ
CZWARTY
„ZACZNIJ
MNIE POCIESZAĆ CZ.2”
Minęły
trzy dni od mojej prośby. Zero zachowywał się dość specyficznie, bo wyręczał
mnie praktycznie we wszystkim. Te trzy dni przeleżałem na kanapie przed
telewizorem bądź w łóżku z książką; z tegoż powodu bolały mnie już plecy i ich
szanowne zakończenie. Jeszcze trochę takiego lenistwa i będę miał odleżyny!
Od
tamtej pory nie zamieniłem z basistą ani jednego słowa. Nie odzywaliśmy się,
ale nie było to spowodowane jakąś kłótnią, czy coś w tym stylu… Wręcz
przeciwnie – zdawało mi się, że słowa są zupełnie zbędne. Michi dbał o mnie i
zawsze przyjaźnie, i ciepło uśmiechał się, kiedy ja krzywiłem się ze znużenia i
braku chęci do życia. Tak było i w tym momencie, kiedy leżałem jak kłoda w
łóżku i wpatrywałem się w sufit jak ciele w malowane wrota, a mój współlokator
usiadł na krawędzi materaca i przeczesał dłonią moje włosy. Spojrzałem na niego
bez wyrazu, po czym znów wróciłem do lustrowania sufitu. Ze zdziwieniem
stwierdziłem, że jest on niemalże identyczny jak podłoga… zastanawiające…
Nie
powiedziałem do Zero ani słowa, bo miałem wrażenie, że on o wszystkim wie.
Znaczy... Wiedział, że Karyu mnie zostawił, bo w końcu niby dlatego przyjechał
do Tokio, ale nie o to chodziło. Zdawało mi się, że on rozumie, przez co
przechodzę i jak się teraz czuję – jakby znał wszystkie moje uczucia i emocje,
od których w środku aż wrzałem, choć na zewnątrz nie dawałem nic po sobie
poznać. Chyba właśnie dzięki temu mojemu urojeniowi, obecność basisty wpływała
na mnie wręcz kojąco.
Michi
jeszcze raz przesunął palcami po moich włosach, a ja wtuliłem głowę w jego dłoń
niczym mały kociak żądny pieszczot. Chwyciłem jego drugą, wolną rękę i splotłem
nasze palce. Przez chwile przyglądałem się im, po czym puściłem jego dłoń i
pogłaskałem jej grzbiet. Chłopak uśmiechnął się i przysunął do mnie, szepcząc
mi na ucho:
-
Ej, zwierze imprezowe – odezwał się zaczepnie i zachichotał.
-
Jak mnie nazwałeś? – podniosłem jedną brew, spoglądając na niego.
-
Chyba muszę cię wyciągnąć z domu, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Co
powiesz na imprezę o dwudziestej pierwszej – jego ton był bardziej oznajmujący
niż pytający, co było ukrytą sugestią, że nawet mam nie próbować sprzeciwiać
się i grzecznie pokiwać główką.
-
Zero, czy ciebie powaliło? Na imprezę? Do klubu? Przecież tam będę stado ludzi!
Wiesz, co się stanie jak nas rozpozna choć jedna osoba?
-
Dlatego właśnie idziemy na prywatą imprezę – uśmiechnął się. – Tylko dla ludzi
z branży. To, że nasz zespół się rozpadł, a my zostaliśmy rentierami, nie
oznacza, że nie możemy się tam pojawić – znów zaczął mierzwić moje włosy.
-
Mamy się tam wbić? Tak „na chama”?
-
Nie do końca. Przed chwilą dzwonił do mnie wokalista Plastic Tree z pytaniem,
czy przyjedziemy, bo dowiedział się, że przyjechałem do stolicy na dłuższy
czas…
-
No nie wiem, Zero… Jakoś nie mam ochoty… - skrzywiłem się.
- A
gapić się w sufit i porównywać go do podłogi to już masz ochotę? – zapytał
ironicznie.
-
Skąd wiedziałeś, że o tym myślałem? – spojrzałem na niego zaskoczony.
-
Nie jesteś zbyt skomplikowany – zaśmiał się krótko, a ja zganiłem go wzrokiem.
-
Dzięki – przewróciłem oczyma. – Nie chcę iść – powiedziałem twardo.
-
Jest już dwudziesta, więc możesz zacząć się szykować – wyszczerzył się i
wyszedł z sypialni.
Sapnąłem
wściekle, zastanawiając się dlaczego w ogóle ja się go słucham i mu nie
przywalę? Czy tak nie byłoby prościej? Ech… Stanąłem przed szafą i przez
dłuższy czas wpatrywałem się tępo w jej zawartość. W końcu postawiłem na
prostotę – czarne, materiałowe spodnie i granatową koszulę z rękawami do łokci.
Nie miałem zamiaru jakoś specjalnie się stroić.
Włosy
lekko roztargałem, żeby nie było widać, że starałem się je ułożyć, przez co
wyglądałem dość zadziornie. Tak wyszykowany wyszedłem do przedpokoju, gdzie
stał oparty o ścianę Zero. Miał na sobie białe rurki, które podkreślały jego
idealne, długie nogi, pasek z ćwiekami i jakiś szaty t-shirt. Jego strój
dopełniała czarna, rozpięta kamizelka i czarne buty, sięgające do połowy łydki.
Obejrzałem go z każdej strony i odezwałem się:
-
Te buty to chyba pożyczyłeś z pomocy dla powodzian, co? – zdobyłem się na
sarkazm.
-
Wiem, że zazdrościsz – uśmiechnął się samymi kącikami ust, choć akurat w tym
geście coś mi nie pasowało. Chyba szykuje się jakaś intryga…
-
Pewnie. Jak będziesz spał to ci je ukradnę – zaśmiałem się i wyszedłem.
Zero
podążył za mną i zamknął za nami drzwi. Pojechaliśmy taryfą pod adres, który
podał basista, gdyż logiczne było, że jazda po pijaku to nie jest
najbezpieczniejszy sport ekstremalny, dlatego woleliśmy zostawić nasze auta na
parkingu. Zatrzymaliśmy się przed niskim, choć bardzo długim budynkiem z
betonu, który nawet nie był otynkowany. Do owego budynku prowadziło kilka
wejść, przy którym każdym jednym stał bramkarz. Same wrota wejściowe wyglądały
jak stare, blaszane drzwi garażowe. Ze środka dobiegała głośna muzyka. Nie
skomentowałem wyglądu naszego punktu docelowego i spojrzałem wymownie na wielką
kolejkę przed każdym wejściem. Zero złapał mnie za rękę i uśmiechnął się
pogodnie, po czym pociągnął mnie w stronę jednego z bramkarzy, przepychając się
przez wszystkich ludzi, którzy dzielnie czekali na swoją kolej. Łysy dres kazał
spadać jakiemuś chłopaczkowi z dziewczyną, a zaraz potem spojrzał na nas
nieprzychylnie.
-
Na koniec kolejki – burknął.
Michi
nadal uśmiechając się, wyjął z kieszeni jakiś mały świstek i pokazał go
facetowi, który następnie wskazał nam wejście do klubu. Nawet wolałem nie
dociekać, cóż to był za magiczny skrawek papieru i skąd miał go basista.
Powędrowaliśmy
w stronę baru. Usiedliśmy na wysokich stołkach i zamówiliśmy po drinku. Nie
zdążyłem nawet upić łyka swojego napoju, gdy ktoś mnie zaczepił. Odwróciłem się
i zauważyłem za sobą nieźle już wstawionego Tatsurou. Przytulił mnie o tyłu i
splótł dłonie na moim podbrzuszu, całując krótko w usta.
-
Dawno się nie widzieliśmy – zaśmiał mi się do ucha.
-
Taak… - kiwnąłem głową, kątem okna spoglądając w stronę Zero, który zaciął usta
w poziomą kreskę, hamując złość i starając się nie wybuchnąć.
-
Dobrze, że przyszedłeś – polizał mnie za uchem.
-
Dlaczego? – zupełnie nie zwracałem uwagi na jego zachowanie i kontynuowałem
rozmowę. Tatsu zawsze się tak zachowywał, kiedy „ciut” za dużo wypił.
-
Musisz o nim zapomnieć; o Karyu – dodał, widząc niezrozumienie malujące się na
mojej twarzy. – Nie możesz żyć przeszłością i wspomnieniami – usiadł za mną,
ściśle przylegając do moich pleców. – Musisz iść naprzód i znaleźć sobie kogoś
nowego… - zaczął całować mnie po szyi. – Albo właśnie powinieneś wrócić czasem
do przeszłości… - przesunął dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda. – Naszej
przeszłości… - uśmiechnął się. - I zdać sobie sprawę, że zakończyłeś nie to, co
trzeba – gładził moje uda, a ja wciąż pozostawałem niewzruszony– Ale ja zawsze
ci wybaczę… Przecież wiesz – przygryzł płatek mojego ucha.
- A
ty wiesz, że chyba jednak nie skorzystam – zsunąłem się ze stołka.
-
Na razie nie skorzystasz – poprawił mnie. – Zobaczymy, co będzie potem –
uśmiechnął się cwaniacko i chwycił mnie za rękę. – Choć do reszty – musnął
ustami mój policzek.
Rozejrzałem
się za basistą. Na początku nie mogłem znaleźć go wśród tłumu ludzi, jednak w
końcu spokojnie stwierdziłem, że podąża za mną i Tatsuro. Doszliśmy do dużego
stolika, mieszczącego się na podwyższeniu. Na trzech kanapach ustawionych
wokoło blatu siedziało kilka osób – jednych znałem, innych nie. Wśród znajomych
mi twarzy zauważyłem Yukke, który posłał mi urażone spojrzenie, kiedy Tatsu
usadził mnie na miejscu obok siebie i położył rękę na kolanie, szepcząc czułe
słówka na ucho. Blondynek chyba od zawsze kochał się w wokaliście, ale bał się
wyznać mu swoje uczucia, ze względu na to, że brunetowi nigdy nie przeszła fascynacja
moją osobą. Trochę było mi go szkoda, zwłaszcza dlatego, że mogliby być dobraną
parą...
Michi
usiadł koło Gary z Merry. Wokalista również był wstawiony jak Tatsurou… i w
ogóle całe towarzystwo. Gara zaczął kleić się do basisty, na co mnie zrobiło
się jakoś niedobrze. Aby nie zwymiotować, odwróciłem od nich wzrok i upiłem łyk
drinka, uciszając pragnienie, które nagle wysuszyło moje gardło. Zająłem się
rozmową z wokalistą MUCC i za wszelką cenę starałem się nie patrzeć w stronę
mojego współlokatora. Oczywiście moje wysiłki były próżne, ale pomińmy ten
małoistotny fakt.
Po
pewnym czasie dołączyło do nas człowiek-demolka, którego zwykłem określać
mianem Dziecka Tęczy; w szerszym gronie był jednak bardziej znany jako Miyavi.
Wrzeszczał coś do siebie i chichotał pijacko, pchając się na wszystko i
wszystkich, i oczywiście kładąc się oraz całując to owe wszystko, co stanęło mu
na drodze. Nie lubiłem tego oszołoma, bo miałem wrażenie, że moje rybki w
akwarium są od niego mądrzejsze, a błyskotliwsza od niego jest nawet woda w
klozecie. Miyavi zaczął wszystkich podrywać na równe nogi i pchać w stronę
parkietu. Na nic się zdały moje opory i jako przegrany powędrowałem za
wszystkimi w stronę szalejącego tłumu. Tańczyliśmy do jakiejś rockowej
piosenki, która głównie składała się z zawrotnie szybkich solówek gitarzysty
prowadzącego. Zbiliśmy się w ciasną grupę, przez co wszyscy się o siebie
obijaliśmy i wpadaliśmy, a niektórzy przez przypadek nawet dotykali się w
intymnych miejscach, co między innymi wywołało dzikie salwy pocałunków u dwóch
nawzajem prowokujących się dziewczyn. Za mną stał Tatsurou, który zbliżył się
do mnie i przesunął dłońmi po bokach mojego ciała od wysokości żeber aż do
bioder. Odchyliłem głowę, opierając ją o jego tors i uśmiechnąłem się do niego.
Chłopak objął mnie w pasie, a ja go za szyję. Razem bujaliśmy się w rytm
szybkiej piosenki, która była wyjątkowo długa. Ogarnęło mnie nieznośne uczucie,
że ktoś się na mnie gapi. W pierwszej chwili starałem się to ignorować, jednak
to było straszliwie drażniące. Wzrokiem odszukałem Zero, jednak ten zajęty był
tańcem z Tetsu. Zacząłem się dyskretnie rozglądać, a kiedy znalazłem
właściciela namolnego spojrzenia, mało nie padłem na zawał. Karyu! Co on tu, do
ciężkiej cholery, robił? Mój były tańczył z Tsukasą, choć widać było, że to
tylko na pokaz, żeby bez krępacji mogli się znaleźć bliżej mnie. Szybka
piosenka skończyła się, a z głośników zaczęła „ciec” jakaś wolna ballada.
Odwróciłem się przodem do wokalisty i przylgnąłem do niego całym ciałem. Czułem
na sobie żarzący wzrok Matsumury, jednak postanowiłem się tym nie przejmować. W
końcu już nie należę do niego i mogę tańczyć, z kim mi się podoba, i robić to,
na co mam ochotę. Nagle poczułem delikatny dotyk na ramieniu.
-
Odbijany – Tsu szarpnął mnie za ramię i wyrwał z uścisku bruneta, którego
niezbyt zadowolił taki obrót wydarzeń. Objąłem perkusistę za szyję, a on mnie w
pasie. – Nie uważasz, że to trochę za szybko na takie przedstawienia z Tatsu? –
zapytał prosto z mostu.
-
Chyba mamy demokrację, nie? – wywróciłem oczyma. – Zresztą wiesz, że Tatsurou
zawsze… no wiesz… - spuściłem wzrok na nasze buty.
-
Wiem. Ale nie uważasz, że powinieneś go zastopować? Karyu… Jakby to ująć… On
źle zareagował widząc was w takiej sytuacji…
-
Mam go gdzieś – fuknąłem. – Zerwał ze mną i wyszedł z mieszkania, trzaskając
drzwiami i krzycząc, że mnie nie kocha. A ja teraz, co? Mam nie tańczyć z
Tatsu, bo Karyu „źle na to zareaguje”? – prychnąłem.
-
No nie… ale wiesz… - zakłopotał się.
-
Gdzie on jest?
-
Tańczy z Zero – zacząłem szukać wzrokiem sylwetek Zero i Karyu, co nie było
trudne, gdyż nie byli tak daleko ode mnie i Tsukasy. Matsumura posłał mi smutne
spojrzenie, a ja przekręciłem głowę w drugą stronę i ułożyłem głowę na ramieniu
perkusisty.
-
Po co mi to mówisz, po co mnie pouczasz… Przecież wiem, że ty…
-
To inna sprawa – przerwał mi.
Piosenka
skończyła się. Michi szybko oderwał się od gitarzysty prowadzącego i skierował
się w moją stronę. Klepnął mnie w tyłek i chwycił mnie za rękę, odciągając od
Tsu. Skierowaliśmy się w stronę stolika. Usiadłem na swoim poprzednim miejscu,
choć siedzenie Tatsu zajął basista. Sięgnąłem po szklankę, która wydała mi się
być moja i upiłem z niej łyk alkoholu. Chłopak siedzący obok położył mi rękę na
kolanie, dając znać, że chce mi coś powiedzieć, dlatego przysunąłem się do
niego.
-
Nie wiesz, że nie należy pić ze szklanek, które pozostawiło się bez opieki?
Może ktoś ci coś tam dosypał – uśmiechnął się wrednie.
-
Bardzo miło, że życzysz mi gwałtu – odwzajemniłem gest. – I tak, wiem o tym…
mamo – dodałem kpiąco.
Po
kilku minutach do naszego stolika dosiadł się Tsu i Karyu. Gitarzysta usiadł
obok mnie i szepnął mi na ucho.
-
Chcę porozmawiać – ścisnął moją dłoń.
-
Może innym razem… - zbyłem go i odwróciłem się w stronę Zero, dopijając swojego
drinka.
Po
chwili pojawili się też Gara, Tetsu, Tatsurou, Yukke i paru innych. Jeden z
chłopaków, którego nie znałem, przyniósł kieliszki z przezroczystym płynem i
butelkę, skąd owy płyn się wziął. Przeczytałem napis na etykiecie: spirytus? No
dobra… Die z Dir en Grey, który cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu, wycisnął
trochę soku z cytryny i wlał go do spirytusu. Ktoś dolał jeszcze cztery
kieliszki wody i zaczęło się picie. Po pierwszej kolejce myślałem, ze zaraz
wykręcę się na drugą stronę. Mój przełyk wręcz płonął, ale po kolejnych dawkach
zaczynało się robić coraz weselej i coraz lepiej, a ja coraz bardziej cieszyłem
się, że jednak nie zostałem w domu i dałem wyciągnąć się na tę imprezę. Po
następnej kolejce znów ruszyliśmy zwartą grupą na parkiet. Tańczyłem z Zero,
cały czas przybliżając się do niego. Dotknąłem jego brzucha i wsunąłem dłoń pod
jego bluzkę, na co chłopak uśmiechnął się. Chciałem posunąć się trochę dalej,
kiedy nagle ktoś mocno mnie szarpnął. Ściągnąłem brwi i odwróciłem się. Za mną
stał Karyu z miną skazańca.
-
Proszę cię… Tylko porozmawiać… - jęknął żałośnie.
-
Ech… No dobra – westchnąłem i rzuciłem przepraszające spojrzenie basiście,
który uśmiechnął się i kiwną głową Ewidentnie coś knuł…
Matsumura
złapał mnie za rękę i ciągnął gdzieś przez tłum ludzi. W końcu dotarliśmy do
klubowych toalet, gdzie było ździebka ciszej, dzięki czemu nie trzeba było
drzeć się komuś do ucha, żeby ten usłyszał, co do niego mówisz.
-
Hizumi, ja… - zaczął rudzielec, ale nie skończył, gdyż do łazienki wparował
Zero, który wyglądał jak chmura gradowa.
-
Do kibli zaciągasz mojego chłopaka, tak?! Chcesz wykorzystać, że wypił i wrócić
do czasów, kiedy mogłeś go bezkarnie wykorzystywać?! – mówił spokojnym tonem,
lecz jego słowa przesiąknięte były jadem. To była tak zwana „zimna furia” Zero.
Doprawdy straszna broń… Zawsze przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze, kiedy
basista awanturował się w ten sposób. – Wykorzystać to, że jeszcze nie ułożył
wszystkich myśli i na dobrą sprawę nie zamknął rozdziału z tobą? Że nie zdążył
sobie poukładać życia?!
-
Wy… Wy jesteście razem? – zapytał przerażony gitarzysta.
-
Tak – odpowiedział chłodno.
-
Naprawdę? – niedowierzał.
-
Zero, ale… - wciąłem się.
- A
jak ci się, cholera, zdaje? – syknął basista, przerywając mi i popychając mnie
na ścianę, a potem całując namiętnie. Sam nie wiem dlaczego zacząłem oddawać
pocałunki, a nawet uchyliłem usta, kiedy Michi polizał moją dolną wargę. Karyu
po cichu wymknął się z toalety, zostawiając nas samych. W tym momencie Zero
oderwał się ode mnie.
-
Czy ci odjebało?! – huknąłem na niego.
-
Nie dam cię skrzywdzić… kolejny raz – jeszcze raz musnął moje usta, uśmiechnął
się, po czym sam wyszedł.
W
mojej głowie panował totalny mętlik. Nic z niczym nie łączyło się; nic nie
miało należytego sensu. Westchnąłem bezradnie i przemyłem twarz zimną wodą,
otrzeźwiając się nieco. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i pokręciłem
głową.
Zero
wcale się nie zmienił – to ja się zmieniłem. W ogóle już nie poznawałem siebie.
Co się ze mną stało? I kiedy? Czy to przez rozpad zespołu? Czy muzyka i praca
była aż tak wielką częścią mnie, która teraz umarła? Umarła przez bezsensowny
związek z Karyu? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi…
Wróciłem
do stolika, uznając, że nie ma co się rozwodzić nad tego typu sprawami po
pijaku. Obiecałem sobie, że zajmę się tym, kiedy wytrzeźwieję. Nawet nie
doszedłem do stolika, kiedy nagle odechciało mi się pić. Widok, który zastałem,
zwalił mnie z nóg. Czy Zero miał rację? Czy jego interwencja miała rzeczywiście
jakiś sens? Czy Karyu chciał mnie teraz tylko wykorzystać? Wrócić do starych
czasów, dlatego że nie chciał być sam? On zawsze bał się samotności… Chciał
zapchać tę dziurę, którą wywiercił w jego sercu strach? Chciał pocieszenia?
Widocznie
znalazł już to pocieszenie… u Tsukasy. Karyu leżał na jednej z kanap, a na nim
siedział okrakiem Tsu, który całował go namiętnie i dotykał. Uśmiechnąłem się
pod nosem i odwróciłem na pięcie, kierując w stronę wyjścia. Nie był to żaden
gorzki, czy bolesny uśmiech – nie. „Przynajmniej on jeden znalazł pocieszenie…”
– pomyślałem , wychodząc na zewnątrz.
ROZDZIAŁ
PIĄTY
„PALĘ,
KIEDY JEST MI ŹLE. PAPIEROSY ZWIASTUJĄ ZUO - REAKTYWACJA”
Rozejrzałem
się dookoła i westchnąłem zrezygnowany nie zauważając żadnej taryfy w pobliżu
klubu. No cóż… Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło… Ruszyłem przed
siebie, jakoś niezbyt przejmując się myślą, że ktoś nawet o tej porze może mnie
rozpoznać na ulicy, a co gorsza mogę naciąć się na jakiegoś fotografa lub
dziennikarza, aby jutro ujrzeć swoje zdjęcie na okładce magazynu dla nastolatek
z dopiskami typu „Rzucił muzykę dla alkoholu?”, „Zdruzgotał fanki i zaczął się
upadlać”… Taak…
Wyjąłem
z kieszeni pomiętego papierosa, którego zawsze nosiłem przy sobie na takie
okazje. Nie paliłem zbyt często; tylko kiedy byłem zły lub zdruzgotany. Teraz
zapaliłem raczej dlatego, że nie wiedziałem, co mógłbym zrobić z rękami.
Zresztą siwy, tytoniowy dym zawsze pozwalał mi się nieco wyciszyć i odganiał
natłok myśli, który w tym momencie zawitał w mojej głowie. Nie lubiłem palić,
bo nie znosiłem papierosowego smrodu, którym przesiąkały ubrania, a nawet
skóra. „Dziwne – zacząłem się zastanawiać. – Zawsze ganiłem Karyu, kiedy ten
palił, a Zero pozwalam nawet zasmradzać własne mieszkanie”. Po chwili doszedłem
również do drugiego wniosku, że – o zgrozo – zapach tytoniu, którym
przesiąknięty był basista nie przeszkadzał mi. Nie przeszkadzał, a nawet
podobał mi się! Michi pachniał mieszanką cytrusów i dymu papierosowego. Hm…
Chyba naprawdę się zmieniłem…
Zaciągnąłem
się mocno i na chwilę wstrzymałem oddech, pozwalając używce drażnić własne
płuca. Szedłem wolno, rozmyślając nad wszystkimi zdarzeniami ostatnich dni. Owe
wszystko działo się tak szybko; chwile galopowały niczym dzikie konie, a ludzie
starali się je pochwycić, próbując znaleźć choćby tą jedną, najmniejszą dla
siebie. Tylko ja wlokłem się spacerkiem na samym końcu, próbując wszystko
poukładać i jakoś dojść do ładu. Kiedy życie stało się tak trudne? Oczywiście,
nikt nie mówił, że będzie łatwo… ale, że ciężko też nikt nie wspomniał… Życie
to nie bajka, fakt; ale czasami tylko złudna nadzieja na happy end popycha
człowieka naprzód. A co jak się ją straci? Tę nadzieję? No to właśnie wtedy
zaczyna się to wleczenie spacerkiem na samym końcu… Zaczyna się rozpamiętywanie
i próby naprawienia tego, co stracone.
Nawet
nie zauważyłem, kiedy znalazłem się pod swoim apartamentowcem. Spojrzałem na
oszklony budynek, który odbijał magiczne światło księżyca, przez co wyglądał
jak złudzenie. Pokiwałem głową, dziwacznie krzywiąc usta i ruszyłem do środka.
Wszedłem do windy i wjechałem na odpowiednie piętro. Kiedy dźwig zatrzymał się,
wysiadłem i skierowałem się pod drzwi, odruchowo szukając kluczy w kieszeniach.
„No tak, Zero ma klucze!” – przypomniało mi się, jednak coś podpowiedziało mi,
żebym upewnił się czy są one na pewno zamknięte. Szarpnąłem za klamkę, a drzwi
ustąpiły przede mną. Zdziwiłem się; są trzy opcje: albo Michi nie zamknął
drzwi, albo już wrócił, albo ja dostałem jakiejś nadludzkiej siły i nawet
nieświadom tego wyrwałem zamek z drzwi, co oczywiście było najmniej
prawdopodobne. Zdjąłem buty w przedpokoju i poszedłem do salonu, sprawdzić czy
Zero rzeczywiście wrócił. Basista siedział na kanapie i palił papierosa… a mnie
to nie przeszkadzało. Był doprawdy intrygujący – siedział pochylony do przodu,
w rozkroku. Opierał przedramiona o uda, a prawą ręką co chwila sięgał do ust po
fajkę, która zapalała się na czerwono-pomarańczowy kolor, kiedy chłopak
zaciągał się. Jego oczy lśniły przez wpadający do mieszkania promień
księżycowego światła, który spowijał jego całą postać. Wyglądał jakby się nad
czymś głęboko zastanawiał, a gdy mnie spostrzegł zaraz zgasił połowę papierosa
w popielniczce i uśmiechnął się delikatnie.
-
Dobrze, że przyszedłeś – odezwał się zachrypniętym głosem.
Usiadłem
obok niego. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, a ja w końcu nie
wytrzymałem i przesunąłem dłonią po jego gładkim policzku, po czym nachyliłem
się nad nim i musnąłem jego usta. Jeszcze raz spojrzałem mu w oczy, aby następnie
wstać i skierować się w stronę swojej sypialni. Basista również podniósł się i
chyba chciał podążyć za mną, ale zastopowałem go.
-
Śpij na kanapie, dobrze? – zapytałem, ostatni raz odwracając się w jego stronę.
Zero
kiwnął głową i wyjął kolejnego papierosa, a ja zniknąłem w czeluściach swojego
pokoju. Wziąłem czyste bokserki i podkoszulek, po czym skierowałem się do
łazienki. Wziąłem długi, gorący prysznic, uspakajając serce, które biło w zawrotnie
szybkim tempie. Przebrałem się w moją prowizoryczną piżamę i wróciłem do
sypialni, kładąc się do łóżka. Zaplątałem stopy w skotłowanym prześcieradle,
rozpaczliwie próbując się ogrzać w lodowatej pościeli. Westchnąłem i otworzyłem
oczy, wiedząc, że tej nocy już nie prześpię. Zrezygnowany usiadłem na łóżku i
wbiłem ślepy wzrok w otulającą mnie czerń… zimną czerń… DEJA VU! Poczułem się
zupełnie jak tej nocy, kiedy przyjechał do mnie Zero. Właśnie, Zero – chciałem
do niego iść i przytulić się, pocałować go, a nawet kochać się z nim na tej
cholernie niewygodnej kanapie, ale nie… Basista nie jest taki. Podkuliłem nogi
pod brodę i objąłem je rękoma. Dlaczego? No dlaczego właśnie ja? Czemu akurat
mnie musiało to spotkać?
Wreszcie
przełamałem się i wstałem. Poszedłem do salonu. Michi odwrócony był do mnie
tyłem i wyglądało na to, że spał. Usiadłem obok niego i przeczesałem dłonią
jego włosy, po czym przytuliłem się do jego pleców. Ogarnął mnie niespodziewany
spokój, kiedy poczułem błogie ciepło ciała mężczyzny. Ciemnowłosy nagle
odwrócił się do mnie przodem i uśmiechnął samymi kącikami ust. Podniosłem się
nieco i spojrzałem na niego, nie mogąc nie odwzajemnić gestu. Usiadłem na nim
okrakiem i otarłem o niego. Zero nie wydał z siebie żadnego dźwięku, lecz
przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie. Zaczęliśmy się całować –
bardzo zachłannie i namiętnie. Niecierpliwie ściągaliśmy z siebie ubrania, a
kiedy zostaliśmy już nadzy, on zmienił nasze pozycje i przewrócił mnie na
brzuch. Rozchylił moje nogi i przesunął dłońmi po wewnętrznych stronach ud.
Mruknąłem, wyginając się z rozkoszy i rosnącego podniecenia. Chłopak zaczął
całować mnie po plecach, podstawiając mi do ust trzy palce. Oblizałem je
dokładnie. Basista przesunął zimnymi, wilgotnymi palcami po moich pośladkach,
następnie wbijając jeden z nich we mnie. Zrobił to szybko i bez zapowiedzi,
przez co skrzywiłem się z bólu. Mimo dyskomfortu odczuwałem też swojego rodzaju
przyjemność, przez co zacząłem napierać na jego palec, wsuwając go głębiej. Po
chwili poczułem, że dodaje także drugi i zaczyna mnie rozciągać. Jęknąłem
głośno i przymknąłem powieki. Palce Zero były szczupłe i długie, przez co
drażnił moją prostatę, co było przyczyną moich pomruków i westchnień. Wkrótce dołączył
również trzeci palec, a ja bardziej wypiąłem się w jego stronę. Zgadywałem, że
ciemnowłosy nie był zwolennikiem takich zabaw, choć nie ukrywałem, iż byłem mu
wdzięczy za to, że w ogóle mnie przygotował, gdyż inaczej przez najbliższy
tydzień miałbym poważne problemy z chodzeniem i siadaniem. Michi nie bawił się
ze mną długo i zaraz potem wyjął ze mnie palce, by zastąpić je swoim członkiem.
Jęknąłem i wykonałem okrężny ruch biodrami, zachęcając go do dalszych działań.
Nie trzeba mu było tego powtarzać dwa razy. Od razu nadał szybkie tempo, na
przemian wbijając się i wychodząc ze mnie. Nie byliśmy wcale głośno – Shimizu nie
odzywał się prawie wcale, a ja pojękiwałem cicho, wychodząc naprzeciw jego
ruchom i nabijając się na niego. Raz za razem trafiał w mój czuły punkt, dzięki
czemu szybciej doprowadził mnie do stanu bliskiego spełnienia. Czułem, że długo
już nie wytrzymam, choć on wcale nie był ode mnie gorszy. Moment po tym jak
doszedłem, zaciskając mięśnie na jego męskości, poczułem jak basista rozlał się
we mnie. Ciemnowłosy wyszedł ze mnie i opadł na miejsce obok. Bez słowa
przytuliłem się do niego, regulując ciężki oddech.
Chyba
jednak mało wiem o Zero, skoro twierdziłem, że nie byłby zdolny do czegoś
takiego.
Z rana obudził mnie delikatny dotyk
na ramieniu. Niechętnie otworzyłem oczy i ujrzałem twarz basisty. Jak zawsze
jego kąciki ust powędrowały ku górze. Wyciągnął do mnie rękę w geście pomocy,
ale odepchnąłem ją, sam siadając. Skrzywiłem się z bólu, a ciemnowłosy wzruszył
ramionami i ruszył do jadalni. Ubrałem się i podążyłem za nim. Na stole czekało
już wcześniej przyszykowane śniadanie. Michi odsunął mi krzesło i wskazał,
jednak ja na złość wybrałem inne. Spojrzał na mnie z ukosa i pokręcił głową, po
czym przysiadł się i w milczeniu zaczęliśmy jeść. Tym razem to nie była ta
„dobra” cisza tak jak poprzednio. Ta cisza była przepełniona niedopowiedzeniami
i słabością. Ciekawością i niepewnością. Ignorancją i strachem. Niechęcią i
smutkiem. Nagle rzuciłem pałeczki i krzywiąc się spojrzałem najpierw na
jedzenie, a następnie na współlokatora. Przeczesałem dłonią włosy i
westchnąłem, po czym szybko opuściłem pomieszczenie.
Godzinę
i dwie tabletki na uspokojenie później byłem już ubrany i przyszykowany do
wyjścia. Założyłem buty i zatrzymałem się w samym progu drzwi. Pomyślałem, że
mimo wszystko miło by było zakomunikować, że wychodzę.
-
Idę się przejść – rzuciłem cicho.
-
Iść z tobą?
-
Nie. Muszę przemyśleć parę spraw… i spotkać się z kimś…
Doskonale
zdawałem sobie sprawę, że Zero domyślał się, kim był ten owy ktoś. Wyszedłem i
będąc już na korytarzu, wysłałem sms’a do Karyu. „Masz czas pogadać, czy
zajmujesz się Tsukasą?” – zacząłem zgryźliwie. Odpisał, iż chciałby się ze mną
spotkać. Wybrałem miejsce; plac z fontanną tuż przy nowobudowanym osiedlu na
obrzeżach. Pojechałem taksówką. Droga zajęła mi około dwudziestu minut. Kiedy
wysiadłem od razu rozpoznałem wysoką, chuda i patykowatą sylwetką gitarzysty.
Nie wiem, co kiedyś w nim widziałem… Wcale nie był taki pociągający…
przystojniejszych też widziałem… więc o co chodziło? Byłem tak zaślepiony miłością?...
lub może nawet próbą wmówienia jej sobie?
-
Hizumi, to nie tak jak myślisz… - od razu przystąpił do tłumaczeń.
-
Tekst niczym z telenoweli – wywróciłem oczyma. – Daj spokój… To nie ma już
znaczenia… Zresztą oboje wiedzieliśmy, że to się tak skończy…
- W
sumie to nie mam się po co przed tobą tłumaczyć skoro jesteś z Zero – zauważył.
-
Nie jestem z nim – wzruszyłem ramionami. – To był jego pomysł. Nie wiem, o co
mu chodziło – rudy posłał mi spojrzenie pod tytułem „Nie wiem, co tu się
dzieje, ale nie krępuj się, kontynuuj.”.– Zrozum myślenie Zero… No właśnie, nie
da się – odpowiedziałem za niego.
-
Niby skąd wiedziałeś, że to się tak skończy… Że ja z Tsukasą? – spojrzał na
mnie uważnie, przysiadając na krawędzi fontanny.
-
Kochał się w tobie już od dawna… Kiedy się rozeszliśmy nadeszła okazja, więc…
Tylko głupi nie skorzystałby w takim momencie… Mam tylko jedno pytanie. On
kocha ciebie… a ty jego?
Karyu
zafrasował się. Najpierw wbił wzrok w ziemię, a następnie z powrotem przeniósł
go na mnie, wzdychając cierpiętniczo. Podszedł do mnie i objął w pasie.
-
Ciebie również kochałem… - szepnął mi na ucho i pocałował w policzek.
-
Miło – skwitowałem, odpychając go. – Więc rozumiem, że wy tak na poważnie? –
potaknął. – I między wami wszystko dobrze i okej?
-
Tak. A u ciebie i u Zero? – zainteresował się.
Przypomniała
mi się ostatnia noc i to gorąco rozlewające się we mnie. Zamknąłem oczy i
zachłysnąłem się powietrzem, momentalnie wracając do rzeczywistego świata.
-
Też dobrze – skłamałem.
-
To świetnie – uśmiechnął się. – Bo wczoraj rozmawiałem z Tsu o D’espairsRay i
wpadliśmy na pomysł!
-
Jaki? – zapytałem bez przesadnego entuzjazmu, od którego rudzielec zaczynał aż
kipieć.
-
Skoro wszyscy jesteśmy pogodzeni to… może reaktywacja? – zaproponował. –
Rozumiem… że nie masz do mnie żalu?
-
Ależ skąd – pokręciłem głową. – Reaktywacja mówisz… - zamyśliłem się.
-
Właśnie – pokiwał głową. – Menager jest za – wyszczerzył się.
-
Menager? Rozmawialiście już z nim na ten temat? – zdziwiłem się szybkością ich
działania.
- Tak.
Tsu powiedział, że nie ma co tu „gdybać” i od razu trzeba się u niego
zdeklarować. Mógłbyś przekazać wiadomość o reaktywacji Zero?
-
Zero?... Tak, Zero… Właśnie, nie wiem czy Zero by się zgodził… - kręciłem.
-
Zawsze możemy znaleźć innego basistę. Grunt, żeby lider i wokalista został ten
sam – poklepał mnie po przyjacielsku po plecach.
-
Taa… Wokalista… - powtórzyłem tępo.
-
Jakby co to możemy zrobić casting na basistę – wzruszył ramionami. – Zero to
nie jakiś królewicz. Nie on, to ktoś inny – powiedział beznamiętnie.
-
Nie! – zaprotestowałem szybko, zanim jeszcze zdążyłem pomyśleć, co chcę
powiedzieć. – Znaczy…
-
Nic nie mów – przerwał mi. - Doskonale wiem, o co ci chodzi – puścił mi oczko.
– Życzę szczęścia z Zero – zaśmiał się życzliwie. – Z tych miłostek tylko nie
zapomnij powiedzieć mu o reaktywacji!
-Wcale
się w nim nie kocham! – zaprotestowałem i prychnąłem teatralnie, strzelając
„focha”.
ROZDZIAŁ
SZÓSTY
„UCZUCIA,
KTÓRE TRZASKAJĄ DRZWIAMI I KRZYWIĄ SIĘ NA MÓJ WIDOK”
Stanąłem
przed drzwiami własnego mieszkania i zastanowiłem się, czy aby na pewno wejść.
„W sumie do hotelu nie jest tak daleko, a i pokoje niedrogie…” – pomyślałem,
nerwowo wyłamując palce ze stawów. W końcu wyciągnąłem rękę w stronę klamki,
jednak w ostatnim momencie zawahałem się i cofnąłem dłoń. „A może od razu się
wyprowadzisz, Hizumi, co? – zganiłem się w myślach. – Zostaw mu swój apartament
i jeszcze rachunki opłacaj, a co!” – ściągnąłem brwi, złoszcząc się na samego
siebie. Tym razem o wiele bardziej zdecydowany sięgnąłem do drzwi, a moje
opuszki palców już dotknęły zimnej, metalowej gałki klamki, jednak i tym razem
pozwoliłem bezwładnie opaść ręce wzdłuż ciała, nie otwierając drzwi. „Choć z
drugiej strony… Nie jest jeszcze tak ciemno i mógłbym się przejść…” –
próbowałem usprawiedliwić się sam przed sobą, wymyślając jakieś durne
preteksty. Wszystkie zębatki mieszczące się w mojej głowie zaczęły kręcić się
jak oszalałe, a ich siłą napędową była myśl „Co mam zrobić?”. Kółka pędziły z
taką prędkością, iż w końcu wypadły z bruzd, w których były osadzone, przez co
po mojej czaszce rozniósł się nieprzyjemny huk i coś strzeliło, wywołując
okropny ból w potylicy. Zagryzłem dolną wargę z bólu, kiedy nagle Zero otworzył
przede mną drzwi.
-
Masz zamiar dzisiaj wejść, czy nie? – zapytał znudzony.
-
Zastanawiam się… - syknąłem cicho, rozmasowując obolałe miejsce. – Mieszkanie z
tobą to prawdziwe wyzwanie…
-
Amen – kiwnął głową i zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem tak, że mało nie
wypadły z futryny.
Przez
chwilę stałem osłupiały, jednak podjąłem decyzję i wszedłem do środka. Po
cichutku, wręcz skradając się jak złodziej, ściągnąłem buty i kurtkę, po czym
czmychnąłem do swojej sypialni. Opadłem na łóżko, wzdychając ciężko w poduszkę.
- O
matko święta, obojętnie z którego kościoła… - sapnąłem, przymykając oczy.
Niespodziewanie
poczułem się bardzo zmęczony i ciężki. Moje ciało wydawało się być z ołowiu,
choć głowa pracowała z takim samym powodzeniem jak przedtem; zupełnie jakby jej
nie dotyczyło strudzenie, jakie dosięgło całej reszty. Z zamkniętymi oczami
zacząłem dokładnie analizować rozmowę z Karyu, szukając w niej podtekstów. To
był już mój taki nawyk. Zawsze to powracało, kiedy zbyt długo przebywałem w
obecności basisty. A teraz, kiedy mieszkałem z nim… To jest chore, wiem! Ale
jakoś nie mogłem się powstrzymać… W ciemności, która rozlała się pod moimi
powiekami zacząłem rysować świetlistymi kreskami wyobraźni twarz gitarzysty –
każdą zmarszczkę, która się na niej rysowała; każdy grymas; każdy ślad źle
roztartego podkładu; ślady rozmazanego, nakładanego w pośpiechu tuszu do rzęs;
odcisk szczoteczki owego tuszu pod lewym okiem, wywołany jakby przez
szturchnięcie, którego zapewne sprawcą był Tsukasa… jego mimika wydawała mi się
być bardzo prosta i wręcz uboga. Nie zauważyłem w niej nic szczególnego –
Matsumura zawsze wyrażał otwarcie swoje wszystkie uczucia i nie skrywał ich,
nie bawił się w jakieś podteksty jak Zero. Przyznam, że czasem zachowanie
ciemnowłosego bywało irytujące, ale czasami… wręcz intrygujące… Uśmiechnąłem
się, wciskając ręce pod poduszkę.
W
tej chwili przypomniało mi się to uczucie, które ogarnęło mnie na wspomnienie
seksu z basistą. Przeszedł mnie dreszcz… sam nie wiem, czy przyjemny, czy też
nie… Zacząłem rozważać ten aspekt. Wtem wszelkie myśli zaczęły kotłować się w
mojej głowie. Ten incydent z kina, kiedy jego ręka znalazła się za wysoko, a
moja rekcja była tak gwałtowna. To jak przyszedł do mnie o drugiej w nocy i
zaczął wpajać, że mam depresję… kto wie, może nawet mnie w nią wpędził, a może
dopiero to zrobi? To jego dogryzanie i nieprzyjemne uwagi. Pozornie przyjazne,
jednak wciąż pełne kpiny uśmieszki i lodowaty wyraz twarzy. Pocałunek w
klubowej toalecie. Dystans, który nas dzielił… i ta noc. Ta cholerna, ostatnia
noc… - wszystkie te myśli dryfowały pod powierzchnią mojej czaszki i
przypominały mi jedno wielkie wysypisko… a dokładniej to klozet bez spłuczki…
Szkoda, że bez spłuczki, bo wiele wspomnień i myśli z chęcią posłałbym do
kanalizacji... Jednak istniała jedna sprawa, która nadzwyczaj domagała się
mojej uwagi – która przekrzykiwała inne i wręcz wyskakiwała na deskę tegoż
klozetu, tańcząc, stepując i śpiewając, tylko żebym zwrócił na nią uwagę; a ową
sprawą nie był sam seks z Zero, a to, co było później. Właśnie… Co było
później? Nic. Dosłownie. Nasze relacje nie zmieniły się ani trochę. Michi dalej
zachowywał się, jakby pozjadał wszystkie rozumy świata i dzielił się swoimi
mądrościami ze mną, upokarzając mnie lub po prostu ignorując, pokazując w ten
sposób swoją „wyższość” względem mojej hizumowatości. Tylko dlaczego… Dlaczego?!
Czy nie powinien się teraz do mnie kleić, przytulać i całować? Albo przepraszać
i błagać o wybaczenie? Albo chociaż unikać mnie i schodzić mi z drogi? Czy ja,
do ciężkiej cholery, nie powinienem być na niego obrażony? Albo skakać wokół
niego jak różowy kucyk pony i obsypywać pocałunkami i wyznaniami miłości? „Ale
przecież ja go nie kocham!” – krzyknąłem w myślach, a zaraz potem zacząłem
kolejną rozprawę na temat moich uczuć do ciemnowłosego. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem, szczerze powiedziawszy… Zero to był zawsze Zero i to mi
wystarczało – do niego nie dało się nic czuć, a teraz?... A jednak… Może?...
Czy
go kochałem? A może chociaż lubiłem? Albo wręcz przeciwnie – nienawidziłem? Nie
lubiłem? Nie znosiłem? Nie cierpiałem? Uwielbiałem? Podziwiałem? Skąd mam
wiedzieć?! Nie mam bladego pojęcia o uczuciach! Jakichkolwiek! Karyu zawsze
mówił, że mnie kocha, a ja wiernie powtarzałem „ja ciebie też”, bo wychodziłem
z założenia, że skoro on mnie kochał, to ja jego też powinienem… W każdym razie
czułem się dobrze w towarzystwie gitarzysty… a basisty? Nawet nie potrafiłem
określić, czy czułem się w jego obecności skrępowany, czy rozluźniony; dobrze,
czy źle…
Nagle
moje rozmyślania przerwało coś ciepłego, co okryło większą część mojego ciała.
Podniosłem się na łokciach i ujrzałem ciemnowłosego, który okrywał mnie
szczelnie kocem.
-
Myślałem, że śpisz – przysiadł na krawędzi materaca.
Wtem
olśniło mnie. Usiadłem i przez chwilę analizowałem swój krótki i niezbyt
skomplikowany plan, wpatrując się w pościel, po czym przysunąłem się do
mężczyzny. Zacząłem tak jak wczoraj – przesunąłem dłonią po jego policzku, po
czym pocałowałem go. Nie był to jakiś zniewalający pocałunek; niezbyt długi,
ale i niezbyt krótki. Odsunąłem się, a Michi nawet się nie poruszył. Żaden mięsień
jego twarzy nawet nie drgnął! Ściągnąłem brwi i wymierzyłem mu siarczystego
policzka, a on pozostał statyczny jak przedtem. Zupełnie jak manekin. To
właśnie mnie w nim drażniło – choć raz mógłby okazać, co czuje!
-
Czy ty w ogóle posiadasz coś takiego jak „uczucia”? – zacisnąłem wargi w
poziomą kreskę.
-
Prawdopodobnie, choć nie ręczę za to – uśmiechnął się kpiąco, a ja uderzyłem go
jeszcze raz.
-
Nie szczerz się jak głupi! Doskonale wiesz, o co mi chodzi! – oburzyłem się.
-
Wybacz, mentalistą ani wróżką nie jestem – pokręcił głową, przybierając swój
naturalny, kamienny wyraz twarzy. Był taki ostry i nieprzyjemny… Choć raz
chciałbym zobaczyć jak jego usta rozciągają się, a oblicze łagodnieje,
przedstawiając radość i szczęście… ale nie! On jest zawsze tak samo zimny i
oschły! Chciałbym go poznać od strony, której jeszcze nikomu nie ujawnił.
-
Czy ty choć raz nie możesz zachować się jak człowiek?! Choć raz nie hamować
ludzkich odruchów?! – krzyknąłem.
- O
co ci chodzi? – jego głos był nadal spokojny, choć wypowiadał słowa w taki
sposób, że słychać było w nich całą irytację ich właściciela. To było takie…
nieludzkie! Normalni ludzie okazują swoje emocje!
-
Raz! Jeden raz! Czy to tak wiele?! – położyłem otwartą dłoń na jego torsie,
następnie odpychając go lekko. Chłopak bujnął się delikatnie do tyłu, po czym
wstał i spojrzał na mnie jak na idiotę, kiedy ja czułem, że łzy zaczynają
napływać mi do oczu. – Raz w życiu chcę zobaczyć twoje prawdziwe uczucie!
Jakiekolwiek! – po moich policzkach pierwsze, słone krople zaczęły kreślić
swoje srebrne tory. – Potem możesz mnie nawet zabić…
Michi
skrzywił się, tak jak jeszcze tego w życiu nie widziałem. Jego grymas był
przepełniony jakąś taką obcością skierowaną do mnie i obrzydzeniem. Odrzucenie
i niechęć biły z jego oczu, a zmarszczony nos i pionowa kreska między brwiami
przyprawiały wszystko całym złem, jakim była wypełniona jego aura.
-
Trzymam za słowo… - syknął i szybko wyszedł z sypialni.
Ja
nadal siedziałem i zalewałem się łzami. Niemalże ciernistymi, o smaku zgorszenia,
którym poczęstował mnie ciemnowłosy. Po chwili usłyszałem trzask zamykanych
drzwi wyjściowych. Objąłem się rozpaczliwie rękami, cały drżąc od
powstrzymywanej histerii. Kolejne krople już bez mojej kontroli, wypowiadając
moje zwierzchnictwo, wypływały ze spojówek. Usiadłem na piętach, pochylając
głowę do przodu i pozwalając, aby włosy zasłoniły mi twarz. Łkałem cicho,
zachłystując się powietrzem i szybko mrugając powiekami. W końcu opuściły mnie
siły i bezwładnie opadłem na łóżko, nie mając nawet siły utrzymać się w pozycji
siedzącej. Zamarłem w takiej pozie, w jakiej upadłem, zezwalając, aby łzy
moczyły poduszkę. Pociągnąłem głośno nosem i przymknąłem oczy. Zmęczenie
dopadło mnie całego, tym razem nie oszczędzając nawet głowy.
Zasnąłem
od razu.
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
„ZAKRĘT,
STO SZEŚĆDZIESIĄT NA GODZINĘ I ZERO, KTÓRY ŚPIEWA NIE TE WERSY, CO TRZEBA”
Kiedy
obudziłem się, mój zegarek cyfrowy, stojący na szafce nocnej, wskazywał grubo
po dziewiątej. Zdziwiłem się, albowiem była to bardzo wczesna pora jak na mnie.
Usiadłem na łóżku, bardzo powoli i ostrożnie. Łeb pękał mi w szwach – „To
zapewne od płaczu.” – pomyślałem i przeczesałem dłonią włosy. Objąłem się
rękami i zadrżałem z zimna, mimo iż w mieszkaniu temperatura nie schodziła
poniżej dwudziestu dwóch stopni. Czułem… jakby coś chłodziło mnie od środka;
jakby ktoś wbił we mnie sopel, który teraz topniał wewnątrz mnie, oddając swój
chłód mojemu ciału. Czułem się fatalnie i nie miałem ochoty ruszać się z łóżka,
dlatego znów położyłem się i przykryłem szczelniej kocem. Nawet nie zdążyłem
ponownie zamknąć oczu, kiedy moja komórka zaczęła dziko wibrować. Na początku
starałem się ją ignorować, jednak po dłuższym czasie uporczywe brzęczenie
zaczęło mnie irytować.
-
Czego? – warknąłem, nawet nie sprawdzając uprzednio, kto dzwoni.
-
Gdzie ty masz ten telefon? W dupie? – rozpoznałem głos Karyu.
-
No mniej więcej… - wywróciłem oczami.
-
To uważaj, bo potem jej nie wyciągniesz, a stosunki będą bardzo bolesne… -
zachichotał.
-
Dzięki za dobrą radę. Dzwonisz, żeby mnie podręczyć czy chcesz coś konkretnego?
-
Reaktywacja! – zaczął wrzeszczeć do słuchawki. – Reaktywacja!
-
Nie drzyj tej mordy! – zganiłem go. – Głuchy nie jestem!
-
Hizu… Czy ty masz kaca? – w jednej chwili jego entuzjazm wyparował.
-
Oczywiście, że nie! – burknąłem.
-
Reaktywacja! – i znów zaczął się cieszyć, a ja pożałowałem, że nie mam niczego
ostrego w zasięgu ręki. – Wszystko ustawione! Dziś pierwsza próba!
-
Co? – zapytałem zdziwiony, a raczej zszokowany do granic możliwości. Zamarłem w
pół ruchu i na chwilę zapomniałem o oddychaniu.
-
No próba… pamiętasz jeszcze, co to jest? – zapytał zgryźliwie.
-
Pamiętam! Ale… Jak to?... Już? Dziś?
-
Ano dziś – niemal usłyszałem jak kiwa głową. – Tsu ma jakieś dziwne dojścia…
Muszę z nim pogadać o tym – zamyślił się na chwilę. – Więc jak, zamierzasz
wrócić do zespołu czy nie?
-
Ja… - zaciąłem się i zamrugałem kilkakrotnie. – Znaczy…
-
Jak nie to nie – powiedział beznamiętnie, choć wyłapałem tę nutkę zawiedzenia,
która leciutko odznaczała się w jego tonie. W tym momencie poczułem wielką
tęsknotę za muzyką… Na chłopski rozum; skoro zmieniłem się przez jej brak, to
może wrócę do swojego „poprzedniego ja” po jej „doborze”? Aż coś ożyło i
poskoczyło we mnie na myśl, że znów mógłbym chwycić mikrofon i zaśpiewać!
-
Znaczy… Wstępnie tak… - mruknąłem.
-
Wstępnie? Masz jakieś plany na dziś?
-
Nie, nie o to chodzi. Więc, o której ta próba i gdzie?
- O
dwunastej. W naszym studiu i starej sali. Pamiętasz jak tam dotrzeć?
-
Karyu… Litości, nie jestem jakimś sklerotykiem… - pokręciłem głową. – Będę –
rzuciłem i rozłączyłem się.
Odrzuciłem
telefon i opadłem na poduszki. Zakryłem twarz dłońmi i zacząłem rozmasowywać
skronie, w których pulsowała szybko krew. Westchnąłem. „Będę…?” – zapytałem sam
siebie. Wspomnienia same zaczęły cisnąć mi się pod powieki. Nawet nieświadomie
zacząłem rozpamiętywać – te dobre, jak i złe sytuacje. Było kilka
nieprzyjemnych chwil, ale większość wspomnień dotyczących zespołu kojarzyła mi
się z radością i spełnieniem. Czasami nawet uśmiechałem się sam do siebie ponownie
przeżywając to, co już zdążyło się wydarzyć. Podobno jest tak, że im więcej się
rozpamiętuje, tym więcej dostrzega się błędnych decyzji i okazji, które
przeszły nam koło nosa – ja jednak byłem wyjątkiem. Nie żałowałem praktycznie
żadnego swojego wyboru. Osiągnąłem swoje cele i zrealizowałem marzenia –
stworzyłem zespół, który stał się jedną z ikon j.rocka i stałem się bogaty.
Kiedyś, posiadając budżet przeciętnego studenta, obiecałem sobie, że jeśli kiedykolwiek
będę tak majętny, iż zapcham wszystkie rury odpływowe pieniędzmi i nadal nie
będę miał z nimi co robić, będę sam – nie znajdę sobie partnera bądź partnerki.
Żyłem w tym przekonaniu przez długi czas; planowałem znaleźć sobie kogoś
jedynie po to, żeby zwiększyć swoje dochody – zawsze dwie wypłaty to więcej niż
jedna – a kiedy moje zarobki będą dla mnie wystarczające i zadawalające, planowałem
pozostać singlem… a teraz, kiedy bez problemu mógłbym zapchać całą osiedlową
kanalizację; czułem się samotny. Brakowało mi kogoś bliskiego, z kim mógłbym szczerze
porozmawiać, przytulić się w zimną noc i czule pocałować. Co dziwne, czułem się
tak również wtedy, kiedy byłem z Matsumurą. Jego obecność jakby mi nie
wystarczała; jakbym podświadomie wyczuwał, że nie jesteśmy stworzeni dla
siebie. Przez lata nauczyłem się z tym żyć, jednak przy Zero to uczucie
znikało. Przy ciemnowłosym, jego docinkach i kpiącym uśmieszku czułem się na
swoim miejscu, a teraz kiedy basista odszedł, uczucie pustki i nieprzydatności
uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
Jakoś
odruchowo przekręciłem głowę w bok i mimochodem spojrzałem na zegarek. Matko,
było już dziesięć po jedenastej! Zerwałem się z łóżka i już chciałem biec do
łazienki, kiedy uniemożliwił mi to silny ból głowy. Skrzywiłem się,
jednocześnie garbiąc i powoli ruszyłem pod prysznic. Wziąłem szybką kąpiel i
wróciłem do sypialni jedynie obwiązany ręcznikiem. W sumie to nikogo oprócz
mnie nie było w mieszkaniu, więc równie dobrze mogłem wyjść nago, jednak jakoś
nie leżało to w mojej naturze. Otworzyłem szafę i zacząłem przeglądać różne
spodnie, kiedy nagle poczułem ręce oplatające mnie w pasie. Ze strachu aż
podskoczyłem. W lustrze dostrzegłem za sobą postać Zero, który ułożył brodę na
moim ramieniu i musnął ustami moją szyję.
-
Co ty robisz?
-
Nic. Księżniczka jeszcze niegotowa? – uchwyciłem jego spojrzenie w lustrze.
Ewidentnie szydził ze mnie, co podkreślał jego uśmieszek, który dziś wydawał mi
się być bardziej krzywy. Jego oczy były pozbawione tego blasku zawziętości,
przez co wydawały się mniej młodzieńcze. To z kolei wpływało na całą twarz
basisty i dodawało mu lat. Pozostawało tylko pytanie dlaczego mnie obejmował –
zawsze stał w drzwiach i opierając się o framugę kpił ze mnie, a teraz pozwolił
sobie na tak drastyczne zredukowanie odległości. Dlaczego nie stał w drzwiach,
jak miał to w zwyczaju?
-
Nie – tym razem nie dałem się sprowokować i udałem obojętnego. – U kogo byłeś w
nocy?
- A
skąd wiesz, że u kogokolwiek byłem? – podniósł jedną brew, a ja obróciłem się
przodem w jego objęciach.
-
Pachniesz innymi perfumami – dla podkreślenia swoich słów, wziąłem głębszy
wdech. To była akurat prawda; Michi przesiąknięty był zapachem cynamonu, a nie
mieszanką cytrusów i tytoniu, która była dla niego tak charakterystyczna.
-
Bystry chłopaczek – uśmiechnął się przebiegle i objął mnie ciaśniej.
Założyłem
mu ręce na kark, a on w odpowiedzi przycisnął mnie do jednego ze skrzydeł drzwi
szafy. Zero przesunął językiem po moich wargach, a ja w rewanżu zrobiłem coś
podobnego – wysunąłem język i zahaczyłem nim o język basisty. Nasze koniuszki
stykały i bawiły się razem, jak w francuskim pocałunku, choć tak naprawdę nasze
usta nie zetknęły się. Obaj mieliśmy otwarte oczy i przyglądaliśmy się własnym
poczynaniom. W końcu, gdy ciemnowłosy chciał pogłębić pieszczotę, rozdzwonił
się jego telefon. Zaprzestaliśmy naszej zabawy i spojrzeliśmy sobie głęboko w
oczy. Obaj uśmiechnęliśmy się delikatnie, a Michi wyjął komórkę i odebrał.
-
Moshi, moshi – rzucił do słuchawki, cały czas mnie obejmując.
-
Urządzenie szatana – szepnąłem mu na drugie ucho, do którego nie przykładał
aparatu. Pocałowałem go krótko w usta, po czym zgarnąłem pierwsze lepsze ciuchy
i zniknąłem w łazience, gdzie spędziłem kolejne piętnaście minut. Kiedy
wyszedłem, mój współlokator siedział na łóżku i czekał na mnie. Podszedłem do
niego i położyłem mu ręce na ramionach, a on przyciągnął mnie do siebie i
usadził na swoich kolanach. Objąłem go nogami w pasie i przeczesałem jego
kruczoczarne włosy. Chłopak wsunął mi rękę pod koszulkę i zaczął delikatnie
gładzić moje plecy.
-
Nie lubię tego…
-
Czego? – jego dłoń zatrzymała się.
-
Tego, że udajesz, że nic się nie stało – jego ręka znów zaczęła pieścić moją
skórę.
- I
czego oczekujesz? Rozmowy oczyszczającej? – prychnął.
-
Na przykład – warknąłem.
-
Chyba żartujesz… - pokręcił głową.
-
Jak mnie chcesz… - schyliłem się i zacząłem szeptać mu na ucho - … to się
postaraj – wstałem z jego kolan. – Chodźmy, bo się spóźnimy – rzuciłem i
ruszyłem w stronę wyjścia. Basista bez ociągania dołączył do mnie i wkrótce
obaj siedzieliśmy już w moim aucie.
Ja
prowadziłem z racji tego, że to mój samochód. Wyjechałem z podziemnego parkingu
i włączyłem się do ruchu. Na szczęście na drodze nie było jeszcze zbyt dużo aut
jak na tą porę. Od mojego domu do studia dzieliło nas dziesięć kilometrów
trzypasmowej autostrady, dlatego też z dojazdem nie było większego problemu.
-
Foto… - zaczął basista - … radar – dokończył, kiedy coś mignęło białym
światłem. – Ty wiesz, że jest tu ograniczenie do stu kilometrów na godzinę?
-
Tak – kiwnąłem głową, wrzucając kolejny bieg.
- A
zdajesz sobie sprawę, że jedziesz sto sześćdziesiąt?
-
Tak – przytaknąłem.
-
Więc zgaduję, że masz również świadomość, iż fotoradar zrobił ci zdjęcie i
będziesz musiał zapłacić mandat?
-
Tak – zgodziłem się.
-
Ach tak… W takim razie wiesz również i o tym, że tu jest zaraz zakręt, który ma
sześćdziesiąt stopni i za chuja się w nim nie wyrobisz? – zapytał spokojnie.
-
Taa… Co?! – na chwilę oderwałem wzrok od jezdni i spojrzałem na niewzruszonego
ciemnowłosego.
Mocno
wcisnąłem hamulec, drastycznie zmniejszając prędkość i prawdopodobnie łamiąc
wszelkie zasady fizyki nie wypadając z zakrętu. Utrzymałem panowanie nad
samochodem i zatrzymałem się na światłach, które mieściły się kawałek dalej.
-
Zapomniałem… - westchnąłem. – Dawno tędy nie jeździłem…
-
Ale w drugą stronę JA prowadzę – poinformował mnie, a ja nie mając nic do
gadania, przytaknąłem.
Spojrzałem
w bok i zatrzymałem wzrok na niedalekim osiedlu, na którym niegdyś mieszkał
Zero. Przypomniały mi się wszelkie domówki i incydenty, które miały miejsce w
jego mieszkaniu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem wyszukiwać wzrokiem
bloku z numerem dwadzieścia jeden.
-
Zielone… - mruknął Michi, a ja wcisnąłem sprzęgło i wrzuciłem jedynkę,
ruszając.
Do
studia dotarliśmy już bez zbędnych rewelacji. Zaparkowałem blisko wejścia do
budynku, po czym obaj wysiedliśmy. Przeciągnąłem się i spojrzałem w górę,
spoglądając tęsknie w stronę oszklonego giganta. „Dawno już tutaj nie byłem…” –
uświadomiłem sobie. Uśmiech sam cisnął mi się na usta. Zero zauważył to i
pokręcił głową z politowaniem, choć jego kąciki ust również podniosły się.
Muszę jednak przyznać, że tęskniłem… i to bardzo. Chciałbym znów śpiewać…
Weszliśmy
do środka. Nie zmieniło się tutaj wiele – jedynie parę kosmetycznych detali. Od
głównego holu, w którym się teraz znajdowaliśmy odchodziły cztery korytarze,
dwa w prawo i dwa w lewo, oraz mieściły się tutaj dwie windy. Nieco skołowany
zacząłem się rozglądać, szukając wzrokiem jakiejś znajomej sylwetki, jednak
nikogo oprócz nas tutaj nie było.
-
Chyba jednak masz tę sklerozę – zaśmiał się basista i pociągnął mnie w stronę
windy, widząc, że nie wiem, dokąd iść.
Prawda,
zapomniałem jak dojść do naszej sali. Dziwnie się przez to czułem – pamiętałem,
jak mieliśmy tutaj pierwszą próbę. To ja załatwiłem podpisanie kontraktu
D’espairsRay z wytwórnią i to ja, dumny jak paw, wiodłem za sobą trzech
skołowanych i zaskoczonych rozmiarami budynku przyjaciół do odpowiedniego
pomieszczenia. Kiedyś to ja byłem przewodnikiem, a teraz czułem się jak
nieznający okolicy, przejezdni turysta. Winda zatrzymała się na dwunastym
piętrze. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się w długi korytarz po prawej. Michi cały
czas trzymał mnie za rękę – nie za nadgarstek, za rękę! – po chwili nawet
splótł nasze palce, co było u niego naprawdę czułym gestem. Mimo tego nie
odwrócił się w moją stronę, a ja dreptałem dwa kroki za nim, podziwiając jego
plecy i włosy, zasłaniające kark. Teraz dla odmiany skręciliśmy w lewo. Nie
wiem, kto projektował ten budynek, ale musiał być to miłośnik labiryntów i
korytarzy. Naprawdę… jeśli dobrze nie zna się danego piętra, można się zgubić!
Nie raz mi się to zdarzyło, kiedy szedłem na próbę MUCC czy DIR EN GREY, ale to
szczegół… Ten korytarzyk był króciutki, a na jego końcu znajdowały się tylko
jedne drzwi wykonane z mlecznego szkła, które zdobił przezroczysty napis „+D’espairsRay+”.
Uśmiechnąłem się i zrównałem krok z ciemnowłosym, który posłał mi delikatny
uśmieszek i ciepłe spojrzenie – niezwykle rzadkie zjawisko jak na niego. Kiedy
weszliśmy do środka, zastaliśmy dość… nietypowy widok. Dokładnie Karyu
siedzącego okrakiem na Tsukasie, który obejmował go czule i całowali się
namiętnie. Zmieszałem się, a basista zmieszał się moim zmieszaniem, gdyż nie
obchodził go ani gitarzysta, ani perkusista, lecz moja reakcja. Fakt, trochę
zabolało… Zwłaszcza, że niedawno to na mnie tak siedział Matsumura… Zero chyba
domyślił się, że jakaś mała iskierka uczucia do lidera jeszcze we mnie
dogorywała, a Michi powoli ją gasił i rozpalał ogień miłości do swojej osoby,
jednak teraz Tsu i Karyu dolali oliwy do tej iskierki, powodując we mnie pożar!
Zaciąłem się i zamrugałem kilkakrotnie, otwierając usta. Ciemnowłosy podszedł
do mnie i dwoma palcami złapał mnie za brodę, zamykając mi usta. Kochankowie w
końcu chyba odczuli dyskomfort dwóch par oczu gapiących się na nich
bezwstydnie, dlatego zaprzestali okazywania sobie uczuć. Odkleili się od siebie
i popatrzyli na nas jakbyśmy byli z Marsa, po czym uśmiechnęli się życzliwie.
-
Może na następnej próbie od razu zaczniecie się tutaj pieprzyć? – rzucił
zgryźliwie Zero.
- A
żebyś wiedział – zaśmiał się perkusista, jednak zaraz uspokoił się widząc moją
minę. – To nie tak miało zabrzmieć… - zaczął się tłumaczyć. Karyu posłał mi
przepraszające spojrzenie.
-
Nieważne… - machnąłem ręką i uśmiechnąłem się sztucznie. – Nie obchodzi mnie,
co tam ze sobą robicie. W końcu przyjechaliśmy tu grać, a nie rozwodzić się na
tematy miłosne, nie? – aż policzki zaczęły mnie boleć od tego nienaturalnego
grymasu.
-
No właśnie… Może już zaczniemy? – zaproponował nieśmiało lider, zsuwając się z
kolan ukochanego i siadając obok.
Wszyscy
zgodnie pokiwaliśmy głowami. Próba zaczęła się. Chłopacy wzięli się za
rozstawianie i mycie sprzętu. Gitarzysta i basista wyciągnęli swoje wzmacniacze
i zdmuchnęli z nich grubą warstwę kurzu. Tsu zaczął ustawiać swoją perkusję, a
ja dorwałem statyw i mikrofon. Wziąłem mikrofon, mając zamiar ustawić go na
statywie, który uprzednio dostosowałem do swojego wzrostu, gdy nagle coś we
mnie pękło. Zacząłem ważyć i podrzucać w dłoni mikrofon, patrząc przy tym na
niego tak, jakbym pierwszy raz w życiu go zobaczył. Obróciłem go między palcami
i pokiwałem głową. „Witaj, stary przyjacielu.” – zaśmiałem się w myślach.
Pierwszą piosenką jaką
zagraliśmy był „Brillant”.
- „Roztrzaskałem przemijające nudne dni. Stoję teraz naprzeciw wolności i
otwieram do niej drzwi” - zacząłem śpiewać, bujając się w rytm muzyki.
Zacząłem zastanawiać się nad tym, o czym myślałem pisząc jej tekst. Czy nie
odnosił się on do sytuacji, w której się teraz znajdowałem? Czy może te szare,
monotonne dni roztrzaskałem zamykając rozdział romansu z Karyu? Czy nie stoję
ku drzwi wolności, kierując się ku Zero? Czy tym otwarciem drzwi będzie związek
z basistą? Czy to będzie moja mała wolność; dla myśli i uczuć? -„Wykrzykuję swoje niezhańbione myśli, uwalniając je w stronę sprzeczności . Jeśli
się przełamię, może ujrzę tymi oczami nową przyszłość” – Czy nadejdzie ta
nowa przyszłość? A jeśli tak, to jaka on będzie? Lepsza, czy gorsza? Ściągnąłem
brwi, zastanawiając się nad tym i wyśpiewując kolejne wersy piosenki: - „Idę pod wiatr i moje skrzydła odrywają się…
ale chcę wierzyć, że wytrwam tak aż do końca świata” – Czy ten wiatr,
przeciw któremu niby stawiałem czoła to wszystkie problemy, jakie spotykam na
swojej drodze? Czy moje skrzydła odrywają się przez to, że nie mam stałego
gruntu pod nogami? Czy może dlatego, że wmawiam sobie, że jest on stały i chcę
po prostu wierzyć; tak usilnie wierzyć, że wytrwam, choć wiem, że zaczynam
pękać? Czy chodzi o to, że tym, co pozbawiało mnie skrzydeł był związek z
Karyu? To, co tak desperacko próbowałem zawsze ratować, choć wiedziałem, że nie
ma to sensu? Czy wiedziałem to tylko podświadomie, a dopiero teraz zdałem sobie
z tego sprawę? - „Cały czas boję się tego, że upadnę. Od początku wiedziałem, że nie
wzlecę” – czy tak naprawdę bałem się samotności? Tego, że upadnę w
osamotnieniu i nikt mi wtedy nie pomoże? Czy od początku wiedziałem, że u boku
Karyu nie wzlecę, lecz byłem na tyle przerażony żeby ignorować Zero? - „Zanim pochłonie mnie era, w której ptaki
nie latają, machając swoimi skrzydłami, zaatakuję palące słońce” – Czy w
końcu przełamałem się, dając odejść Matsumurze? Czy mimo wszystko ta era „w
której ptaki nie latają” dopadnie mnie? Czy nadejdzie czas, kiedy zrodzi się
pokolenie ludzi tak samo przerażonych samotnością jak ja i będą trwać przy tej
niewłaściwej osobie, która odrywa im skrzydła? Czy to palące słońce to basista?
Czy mam go „zaatakować”? Podjąć wyzwanie?
W pewnym momencie
zapomniałem słów. Nie powtórzyłem ich w domu, przez co teraz dałem plamę.
Szybko próbowałem sobie cokolwiek przypomnieć, jednak moja pamięć naprawdę nie
była tak długotrwała, jak mi się wydawało na początku. Zdezorientowany
odwróciłem się przodem do chłopaków, którzy czekali aż znów zacznę śpiewać,
kiedy niespodziewanie odezwał się Zero.
- „Zabłysnę, poruszając uczucia. Wymarzę wszystko, chcę żyć tą chwilą.
Zniszczę lustro… Wykrzykuję swoje niezhańbione myśli, uwalniając je w stronę
sprzeczności. Jeśli się przełamię, w moich oczach rozciągnie się nowa
przyszłość. A więc chodźmy, pokażmy lśniący świat tuląc w sercu „teraz”, które
kiedyś widzieliśmy” – zaśpiewał, a ja wbiłem w niego zszokowane spojrzenie.
Basista uśmiechnął się do
mnie tajemniczo, choć jego wyraz twarzy był nad wyraz ciepły i litościwy. Czy
Michi właśnie powiedział mi, co mam zrobić? Odwzajemniłem uśmiech nieco
niepewnie i szybko odwróciłem się do nich tyłem, żeby nie mogli dostrzec mojego
zafrasowania.
- To może teraz coś z
„Monsters”? Proponuję „Death Point”? Ktoś przeciw? – zapytał Tsu. Wszyscy
milczeli, dlatego perkusista zaczął wygrywać odpowiedni rytm.
Próba zleciała mi
nadzwyczaj szybko. Nawet nie zorientowałem się, kiedy Karyu zarządził koniec.
Byłem zbyt pochłonięty myślami i przestałem kontaktować z otoczeniem, choć mimo
to nadal nie wypadałem z rytmu i już starałem się nie zapominać tekstów. Zero
więcej nie wcinał się do mojego wokalu.
Jak zwykle po każdej
próbie nastało ceremonialne składanie sprzętu i wybieranie nieszczęśnika, na
którego owe katorżnicze zadanie miało spaść.
- Ja nie! – krzyknął
Karyu.
- Ja też! – zawtórował mu
basista. Nie zdążyłem się nawet odezwać, kiedy wciął się Tsukasa:
- Dobra… Ja się tym
zajmę… - mruknął niezbyt zadowolony.
- Pomogę ci –
zaoferowałem się. Ciemnowłosy spojrzał na mnie nieprzekonany, domyślając się,
że on również będzie zmuszony nosić sprzęt z racji tego, iż przyjechał ze mną
jednym samochodem. – Zero, poczekaj w aucie – podałem mu kluczyki.
- Na pewno? – upewnił
się.
- Tak – pokiwałem głową.
Gitarzysta wybiegł ze
studia jak oparzony, natomiast basista trochę mniej entuzjastycznie i nieco
powolniej skierował się na parking, kiedy ja z perkusistą odłączaliśmy
wzmacniacze.
-
Hizumi? – zaczął niepewnie.
-
Hm? – podniosłem na niego wzrok, zaplątując gruby, czarny kabel na ręce.
-
Wiesz… Chciałem cię przeprosić za to, co stało się przed próbą… Nie chciałem
sprawić ci jakiejś przykrości… - wbił wzrok w podłogę.
-
Przepraszasz mnie za to, że w końcu zdobyłeś Karyu? Proszę cię… - pokręciłem
głową i uśmiechnąłem cię lekko. – Ja nic do was nie mam. Życzę wam jak
najlepiej. Jak się tak nad tym zacząłem zastanawiać, to doszedłem do wniosku,
że mój związek z Matsumurą przynosił same szkody dla otoczenia… Może akurat
wasz naprawi stare błędy?
-
Mam nadzieję, że nie mówisz tego tylko dlatego, że „tak wypada”, albo żebym nie
czuł się winny, co? – uśmiechnął się.
-
Wiesz, że grzeczności nie leżą w mojej naturze – odwzajemniłem gest.
-
Mimo wszystko nie chciałbym żebyś zmienił zdanie na temat Karyu. To dobry
chłopak… Wiem, że nie wyszło to najciekawiej… Tu jeszcze ty z nim jesteś, a za
kilka dni już jest ze mną… To nie jest taki typ człowieka, który zmienna
partnerów jak rękawiczki…
-
Wiem. W końcu go trochę już znam – pokiwałem głową.
-
No tak… Ale wiesz… Przynajmniej ja zawsze zmieniałem zdanie na temat swoich
poprzedników czy poprzedniczek… szczególnie, kiedy zostawiali mnie, a zaraz
potem znajdowali sobie „zastępstwo”.
-
Oj Tsu… - zaśmiałem się i podszedłem do niego, kładąc mu dłonie na ramionach. –
Wiem o tym. I wiem również, że nie jesteś „zastępstwem”. Od zawsze chciałeś
Karyu, więc go teraz masz i się tym ciesz. Nie patrz na mnie, bo ja jestem
przeszłością. To nie było takie hop-siup! W końcu zdobywałeś jego zaufanie
przez wiele lat i stałeś się jego najlepszym przyjacielem. Z pewnością znasz go
lepiej ode mnie. Kiedy się pokłóciliśmy przyszedł do ciebie, a ty wykorzystałeś
w końcu okazję; i voila! Nad czym tu się zastanawiać? Każdy by tak postąpił –
wzruszyłem ramionami. – Ludziki odruch…
-
Dzięki – uścisnął mnie i pocałował po przyjacielsku w policzek. – Dziękuję, że
zrozumiałeś – szepnął mi do ucha. Wiedziałem, że jest bliski płaczu ze
szczęścia. – A teraz wracaj do swojego Romea. Sam sobie poradzę – uśmiechnął
się, odsuwając ode mnie.
-
Jakiego Romea? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
-
No do Zero! – zaśmiał się i popchnął mnie w stronę wyjścia.
-
Aż tak widać? – zapytałem cichutko, stojąc już w drzwiach.
- I
to jak! – krzyknął, a ja zaczerwieniłem się. – Obustronnie… - dodał ciszej ze
szczerym uśmiechem.
-
Dziękuję – ukłoniłem się.
-
To ja dziękuję – zawtórował.
ROZDZIAŁ
ÓSMY
„KRETYN,
FONTANNA, BIEDNE DZIECI Z AFRYKI I CO DO TEGO MA MASOCHIZM?”
Wróciłem
do basisty na parking. Zero palił papierosa, siedząc na masce samochodu w
bardzo ponętnej pozie z rozsuniętymi nogami. Uśmiechnąłem się sam do siebie,
oglądając go przez szklane, przezroczyste drzwi wyjściowe, gdy nagle mnie coś
tknęło – od kiedy ja coś czułem do niego? „Obustronnie” – przypomniał mi się
głos perkusisty. Jak Obustronnie? Co obustronnie?! Uczucie?! Pff! Zabawne! … …
Ale jak nie uczucie to co? Puste pożądanie? Nie chcę być jego zabawką erotyczną
rozkładającą nogi na każde zawołanie… Ale w zasadzie to… jak można się zakochać
w kimś nieposiadającym uczuć? To nielogiczne! W tym momencie w mojej głowie
zawitały wspomnienia z zeszłej nocy – no można by uznać, że ciemnowłosy
przejawił jakąś formę uczuć i emocji; nawet jeśli nie były one pozytywne, to
zawsze liczył się fakt ujawnienia ich. W takim razie… Zero czuje? Hm… Jakby się
tak głębiej nad tym zastanowić, to doszedłem do tego wniosku już wcześniej,
kiedy zorientowałem się, że to ja się zmieniłem, a nie basista. Ta teoria była
bardzo nierealistyczna, ale… - uznajmy, że Michi posiada jakieś uczucia… Co
powinienem zrobić? Od razu rzucić mu się na szyję? A może zrobić to jedynie po
to by sprawdzić jego reakcję? Nie, to odpada. Znając go, nic nie okaże… Muszę
jakoś go zmusić do tego żeby ujawnił to, co czuje. Muszę zrobić to podstępem…
tylko jak?
Z
głową w chmurach, nawet nie zorientowałem się, że doszedłem do mojego małego,
prywatnego zamętu, który rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał do obcasem.
-
Ty nosisz koturny? – zdziwiłem się.
-
Tak, bo co? – powiedział tym swoim zimnym tonem.
-
Nic… Po prostu… dziwne… - wzruszyłem ramionami. Nigdy jeszcze nie widziałem go
w butach na obcasach.
-
Tak samo jak ty z taką zamyśloną miną. To jest doprawdy dziwne – wyszczerzył
się wrednie, a ja spiorunowałem go wzrokiem. – Nie odpowiesz mi nic
zgryźliwego? – zapytał zdumiony, jednak nadal uśmiechnięty… wrednie.
-
To nie miała być zaczepka – prychnąłem. – Otwórz auto – poleciłem.
-
Nie.
-
Co? Będziesz mi kazał wracać do domu taryfą? – poniosłem nonszalancko jedną
brew. – Nie robisz mi żadnej łaski, wiesz? – fuknąłem, odwracając się do niego
tyłem.
Równie
niespodziewanie jak przedtem, przed wyjazdem do studia, basista objął mnie w
pasie. Pocałował w kark i przesunął językiem po mojej szyi, przez co przeszły
mnie dreszcze.
- A
coś ty taki wkurzony? – zaśmiał się cicho, szepcząc mi do ucha. – Po prostu
chciałem cię zabrać w jeszcze jedno miejsce, zanim pojedziemy do domu i
chciałbym żebyśmy się tam przeszli piechotą.
Odwróciłem
się do niego przodem i spojrzałem zdziwiony. Gdyby nie był to Zero i nie
przewidywałbym, że coś knuje (coś bardzo złego, czym zamierza mnie upokorzyć),
uznałbym to za romantyczne. Moje zdziwienie zaraz przerodziło się w arogancję i
pogardliwe prychnięcie.
-
Nie dam się nabrać. Nigdzie nie idę – powiedziałem twardo.
-
To blisko. Chodź – uśmiechnął się.
-
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Shimizu Michi, informuję cię, że nie jestem
kretynem i nie dam się ośmieszyć tak zacofanej w rozwoju formie życia jak ty! –
wyrwałem się z jego uścisku. Cholera, a miałem się nie dać sprowokować… ale to
silniejsze ode mnie! Nie moja wina, że na jego widok na usta cisną mi się same
obelgi, a w duszy śpiewam mu miłosne piosenki…
Zero
zaśmiał się dość dźwięcznie i spojrzał na mnie z politowaniem, ujmując moją
dłoń i splatając nasze palce.
- Z
czego rżysz? – parsknąłem.
-
Bo jesteś kretynem, Hizumi – pokręcił głową i zanim zdążyłem odpowiedzieć,
pociągnął mnie gdzieś w stronę centrum.
Przebiegliśmy
krótką uliczką między sklepikami, które wystawiały swoje towary na chodnik,
gdyż nie mieściły się one już w samym sklepie. Minęliśmy kwiaciarnię i stragan
z warzywami oraz owocami, po czym skręciliśmy w stronę placu z fontanną, na
którym nie tak dawno spotkałem się z Karyu. Zatrzymaliśmy się koło głównej
atrakcji, a ja usiadłem na jaj krawędzi, natomiast ciemnowłosy usadowił się na
ziemi koło moich nóg. Zauważyłem, że mój towarzysz ma coś w zębach.
-
Nie no, cholera, Michi, nie mów mi, że ciągnąłeś mnie za sobą tylko po to, żeby
móc ukraść jabłko ze straganu? – popatrzyłem na niego jak na idiotę, a basista
nawet nie raczył podnieść na mnie wzroku i dalej zajadał się swoją zdobyczą. –
A… Już wiem nawet, po co ci byłem potrzebny! Jakby ktoś cię złapał, to całą
winę zrzuciłbyś na mnie, mam rację? – obrażony skrzyżowałem ręce na piersi i
założyłem nogę na nogę. – I pewnie… - już miałem kontynuować swój wywód, kiedy
chłopak podetknął mi pod nos pojedynczą hortensję. Wziąłem kwiatka do ręki. –
Masz szczęście, że nie róża… - mruknąłem.
-
Jakby ktoś mnie złapał, to w istocie zrzuciłbym wszystko na ciebie. Ty masz
lepszą gadanę – uśmiechnął się szeroko niczym małe dziecko, które dostało
lizaka, spoglądając na mnie i zadzierając głowę do góry.
-
Dzięki – prychnąłem. – To miał być komplement? – wyrzuciłem kwiat do fontanny
za sobą.
-
No nie wiem… Interpretuj to jak chcesz – wzruszył ramionami.
-
Nie mam pojęcia, jak matka z tobą wytrzymywała… - pokręciłem głową. – Wiesz… To
chyba musi być straszna trauma mieć takie coś za dziecko – dźgnąłem go w bark.
- Z
tym się akurat zgodzę – przytaknął i wstał, wyrzucając za siebie połowę
niedojedzonego jabłka, którym mało nie dostałem w łeb.
-
Marnujesz jedzenie… - nie mogłem się powstrzymać, aby nie skomentować.
- A
co? Może miałem to spakować i wysłać do krajów trzeciego świata w Afryce? –
wyciągnął rękę w moją stronę z zamiarem pomagania mi przy wstaniu.
-
Tak, dokładnie tak – chwyciłem jego dłoń.
Zero
szarpnął mnie, zmuszając żebym wstał, jednak, nagle jego uścisk rozluźnił się,
a ja zachwiałem się i wylądowałem w fontannie. Jedyne co zdążyłem jeszcze
zrobić, to chwycić ciemnowłosego za bluzkę i pociągnąć go za sobą. Zaczęliśmy
się kopać i przewalać, chlustając na siebie wodą. W pierwszych chwilach może i
byliśmy trochę na siebie źli, ale zaraz potem zaczęliśmy się śmiać i bawić jak
dzieci. Gdy w końcu zmęczyliśmy się harcami w wodzie, usiedliśmy. Zero
siedział, opierając się plecami i głową o figurę, stojącą na środku fontanny, a
nogi oparł o jej krawędź. Ja natomiast ułożyłem się na nim w poprzek, kładąc
głowę na jego podbrzuszu i leżąc na boku, nogi nadal trzymałem w wodzie.
-
Głupek – zaśmiałem się i przekręciłem na plecy, układając głowę na jego
kolanach.
-
Nawzajem – odgarnął mokre kosmyki włosów, które przylepiły się do mojego czoła.
- O
pieniążek! – wykrzyknąłem uradowany, podnosząc z dna fontanny jakieś żółtawe
kółeczko.
-
To chyba jakiś żeton… Wiesz, taki co się do koszyka wsadza, żeby odpiąć go od
reszty – zauważył. – No wiesz, o co mi chodzi?
-
Wiem – przytaknąłem.
-
Dołączysz to do paczki dla biednych dzieci z Afryki? – zapytał.
-
Jasne! Myślisz, że mają tam japońskie supermarkety?
-
Tak, Hizumi, ty naprawdę jesteś kretynem… - pokręcił głową i zaśmiał się. – No
nie patrz tak na mnie… I nie pij tej wody w fontanny!
-
To po co mnie przyduszasz!
-
Ja cię przyduszam?! – spojrzał na mnie z politowaniem.
- A
co może sam sobie robie krzywdę?!
Chwila
ciszy.
-
No widzisz, Hizu. Po co zadajesz głupie pytania, kiedy znasz na nie odpowiedzi?
– uśmiechnął się.
-
Ja bynajmniej nie jestem masochistą!
- A
jak się nazywa ktoś kto lubi sprawiać sobie ból? – podniósł jedną brew.
-
Ty chyba powinieneś wiedzieć to najlepiej! – uśmiechnąłem się triumfalnie,
widząc niezrozumienie malujące się na jego twarzy. – Ty lubisz sprawiać sobie
ból… Mam rację? Gdyby nie to, umiałbyś okazywać uczucia… - szepnąłem wrednie i
wykaraskałem się z fontanny, stając obok. – Idziesz, czy nie? Przydałoby się
jeszcze wrócić do domu – rzuciłem lekko i zacząłem zmierzać w stronę studia i
parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód.
Zero
nie odpowiedział, ale słyszałem za sobą jego ciężkie kroki. Zastanawiało mnie
to, dlaczego nie rzucił jakiejś ciętej riposty? Mimo że ta myśl nie dawała mi
spokoju, triumfalny uśmieszek nie schodził mi z ust. Wróciliśmy do domu w
ciszy, którą jedynie przerywał chrapliwy oddech ciemnowłosego lub cichutki
odgłos kropel wody, która z nas ściekała rozbryzgując się na twardych
powierzchniach; na przykład na plastiku przy hamulcu ręcznym.
Kiedy
tylko znalazłem się w mieszkaniu od razu poszedłem wziąć gorącą kąpiel – tym
razem pamiętałem żeby uprzednio wziąć ze sobą czyste ubrania. Przebrałem się w
wygodny dres i koszulkę z jakimś nadrukiem. Kiedy wyszedłem z łazienki było już
po godzinie siedemnastej. Zero siedział w salonie - suchy i przebrany - i
oglądał jakiś film. Pozostawało pytanie czy ta próba trwała tak długo, czy
kąpiel w fontannie i rozprawa na temat afrykańskich dzieci trzeciego świata?
Przeszedłem
przez salon, kierując się do kuchni. Basista spojrzał za mną i parsknął.
-
Oj, błagam cię – przewróciłem oczyma. – Teraz będziemy zachowywać się jak małe
dzieci, prychać na swój widok i nie odzywać się do siebie za to, że w końcu w
przypływie szczerości powiedziałem coś prawdziwego?… choć może miało to
wydźwięk obelgi, jednak… - rozłożyłem ręce.
-
Jak dzieci… - powtórzył, uśmiechając się pod nosem. – Jak zawsze – pogłębił
uśmiech i spojrzał na mnie wyzywająco.
-
Nawet nie zaczynaj – pogroziłem mu palcem, sięgając po butelkę wody, która
stała na barku.
Zero
wstał i podszedł do mnie, obracając przodem do siebie i wyrywając wodę z ręki,
po czym przyparł mnie do zimnego blatu. Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął
się, sięgając za moimi plecami po alkohol i napełniając nim dwie szklanki.
Ciemnowłosy przegniótł mnie swoim ciężarem ciała, przez co blat wbijał mi się w
plecy. Czułem równomierny, ciepły oddech owiewający moją szyję, dzięki czemu
przeszły mnie dreszcze. Chłopak nachylił się, a ja pomyślałem, że chce mnie
pocałować, dlatego zamknąłem oczy. Jednak gdy pocałunek nie nadszedł z powrotem
je otworzyłem, wcześniej biorąc głębszy oddech, udając, że zastanawiałem się
nad czymś dość głęboko. Michi upił łyk napoju, a jego twarz znajdowała się
niepokojąco blisko mojej.
-
To może choć raz zachowamy się jak dorośli? – zaproponował i wcisnął mi w ręce
szklankę z wódką i tonikiem.
-
Chcesz mnie upić i przelecieć? – zgadywałem. – Doprawdy… Jakież to dorosłe… -
ironizowałem.
- A
jakiż ty zabawny – zaśmiał się.
-
Rozmowa? – zdziwiłem się. – No nie żartuj… - spojrzałem mu w oczy. – Naprawdę?
– wytrzeszczyłem oczy nie chcąc wierzyć temu, co właśnie usłyszałem. – Błagam
cię… Jak ostatnio chciałem rozmawiać, to mnie wyśmiałeś. Dlaczego niby teraz to
ja chciałbym rozmawiać z tobą? Zresztą, chyba obaj wiemy, jak się kończą nasze
wszystkie rozmowy…
-
Chcę poważnie porozmawiać, bez żadnych podtekstów, żartów i docinek –
odpowiedział twardo.
Zapadła
między nami cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem, a mnie zamurowało. To naprawdę nie
było podobne do Zero… Czyżby przestał brać leki psychotropowe? Nie, stop!
Przynajmniej w myślach nie będę się z nim kłócił! Ale to niemożliwe, żeby on
chciał rozmawiać! On tego nienawidził, dlatego wszystko ukrywał w aluzjach, nie
lubił tej „prostoty” jasnej rozmowy… Zaraz, zaraz! No, oczywiście nie mogło być
tak pięknie! Dobrze, że nie byłem jeszcze tak głupi, żeby wierzyć w cuda!
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Tsukasy.
-
Czego? Zajęty jestem! – warknął, pewnie nawet nie sprawdzając uprzednio, kto
dzwoni.
-
Cześć. Tu Hizumi – powiedziałem bardzo słodko. – Tak, u mnie wszystko w
porządku, choć trochę drażni mnie fakt, że mieszkam pod jednym dachem z twoim
wysłannikiem. Ach, prawie zapomniałbym po co zadzwoniłem! Tak na przyszłość to
informuję cię, że to co powiedziałem ci w studiu jest absolutną prawdą i nie
wpieprzam się do twojego wspólnego życia z Karyu. Możesz go rżnąć, ile wlezie,
ale na litość boską nie każ Zero wygadywać jakiś głupot o szczerej rozmowie!
Nawet idiota domyśliłby się, że to jakaś maskarada! Nie bój się, nie będę już
dzwonił ani właził wam do sypialni, tylko nie posługuj się Zero jak szlabanem,
który miałby mnie zatrzymać! Na przyszłość pomyśl o naszym biednym basiście; bo
co by się stało gdybym był tak głupi jak przewidywałeś? Zero musiałby
rozmawiać! – udałem przerażenie, twardo patrząc w oczy ciemnowłosego.
-
Hizu, to nie tak… - odezwał się strapiony perkusista.
-
Oczywiście. Na razie – już chciałem się rozłączyć, kiedy…
- CZEKAJ!
– usłyszałem krzyk. – Hizumi, błagam cię! Wysłuchaj chociaż mnie! – rozpoznałem
głos Karyu. – Proszę…
-
No wal – wywróciłem oczyma.
-
To nie tak jak myślisz… Ja… Znaczy my z Tsu, martwimy się o ciebie… Zero mógłby
ci pomóc…
-
No proszę cię! – zaśmiałem się. – Na żarty ci się zebrało! Jesteś tragicznym
kłamcą…
-
Nie ukrywam tego, że Zero rzeczywiście miał być naszym… zabezpieczeniem przed
twoją niepożądaną ingerencją, ale…
-
Matsumura! Nie jestem małym dzieckiem! Jeśli powiedziałem, że nie będę wam
przeszkadzał, to nie będę tego robił, jasne?! Możesz mi wierzyć!
-
Hizumi, teraz ci się wydaje, że to tak łatwo wszystko przekreślić, bo jesteś zły,
ale to nie takie proste! Mnie też było ciężko… tylko, że ja mam Tsu, a ty…
- A
ja sobie świetnie radzę! – odparowałem szybko. – Sam! – dodałem dobitnie,
obrzucając wzrokiem basistę.
Rozłączyłem
się i odepchnąłem od siebie chłopaka, jednocześnie zgarniając z barku szklankę
z alkoholem i wychodząc na balkon. Oparłem się o zimną barierkę i drżącymi
rękami wyjąłem papierosa, po czym odpaliłem go. Odetchnąłem głęboko.
Zimny wiatr bawił się moimi włosami, jednocześnie ostudzając wrzące emocje,
które we mnie się zrodziły. Upiłem łyk napoju i skrzywiłem się. Usłyszałem za
sobą plask zamykanych drzwi.
-
Trochę za szybko przyszedłeś… - mruknąłem.
Michi
próbował objąć mnie w pasie, ale ja znów go odepchnąłem. Odwróciłem się do
niego przodem i spiorunowałem spojrzeniem. Odłożyłem szklankę na stolik,
stojący po mojej prawej stronie i zaciąłem usta w wąską linię.
-
Nie kocham cię – rzuciłem beznamiętnie. – Seks to nie miłość – syknąłem.
Basista
wyciągnął rękę w moją stronę, jednak ja odwróciłem głowę w bok, nie chcąc nawet
na niego spoglądać. Utkwiłem wzrok w jednym z okien wieżowca stojącego
nieopodal. Zaciągnąłem się papierosem.
-
Powiedz mi, jak można zakochać się w kimś bez uczuć? Jak ty to sobie
wyobrażasz? – zapytałem, dalej na niego nie patrząc.
-
Mam uczucia – odpowiedział niewzruszony.
-
Tak? – zaśmiałem się gorzko, w końcu odwracając twarz w jego stronę. –
Doprawdy? To może zacznij je okazywać – zaproponowałem. – Kup sobie psa, kota
albo rybki…
-
Wolałbym ciebie – mówił totalnie jak maszyna. Jego głos choćby nie zadrżał.
-
Mnie się nie kupuje… Ani nie zajmuje jak zwierzęciem – dodałem znacząco.
-
Nigdy nie traktowałem cię jak zwierzę.
-
Nie? A mi się właśnie wydaje, że robiłeś to przez cały czas – fuknąłem. – Jeśli
taki masz stosunek do ludzi, to nawet nie chcę wiedzieć jak opiekujesz się
zwierzętami – odwróciłem się do niego tyłem. Zero uśmiechnął się; niemalże to
usłyszałem.
-
Nie chcesz żebym się zmieniał – zauważył.
- W
istocie; nie – przyjął triumfalny wyraz twarzy. – Nie chcę żebyś się zmieniał.
Dlatego zostaniemy jedynie kolegami z zespołu, a ty wyprowadzisz się… -
rzuciłem.
ROZDZIAŁ
DZIEWIĄTY
„PUSTE
MIESZKANIE, W KTÓRZYM SZUMI GOTOWANA WODA, DZIWNA ANATOMIA JEGO HIZUMOWATOŚCI I
OD OBIADU DO SEKSU, CZYLI SZCZĘŚCIE, KTÓRE NIE JEST SZCZĘŚCIEM”
Zero
podobno zamieszkał w hotelu – przynajmniej tak mi powiedział Tsu, który uznał,
że obchodzi mnie to, co dzieje się z basistą… Nie, no… Kogo ja chcę oszukać?
Oczywiście, że mnie to obchodziło, jednak nie mogłem tego okazać. Tsukasa
przekazał mi tą wiadomość przez telefon; moja uwaga była napięta do granic
możliwości, niczym struna, jednak mój głos był oziębły, a odpowiedzi lakoniczne
i niezbyt częste. Ze względów „zdrowotnych” zespołu, Karyu na razie odwołał
wszystkie następne próby, co również wiązało się z tym, że później może nam
ciężej dostać jakąkolwiek salę i ponownie wybić się na rynku muzycznym, bo
konkurencja była duża, a menager wiecznie nie może rezerwować sali na „czas
nieokreślony”. Czasem już przestawałem wierzyć, że ta cała reaktywacja w ogóle
wypali. Brakowało mi kontaktu z muzyką, jednak nie wiedziałem czy znów mógłbym
się przyzwyczaić do tego, że wszyscy obserwują mnie 24/7 i czekają tylko na to
aż powinie mi się noga. Ułożyłem sobie wygodne życie. Karyu i Tsu również. Zero
z pewnością znajdzie sobie kogoś i wrócić do Kobe. Nie wiem, czy jest
jakikolwiek sens burzyć ten sielankowy obraz…
Któregoś
dnia chwyciłem gitarę i zacząłem komponować, wygrywając melodie nieznane nawet
sobie. Tekst piosenki jakby sam się napisał; nawet nie wiedziałem, kiedy to się
stało. Wszystko przyszło bardzo naturalnie i szybko – uśmiechnąłem się sam do
siebie. Może zostałbym solistą? Wtedy nie psułbym niczyjego pięknego i
poukładanego życia. Nie przeszkadzałbym perkusiście i gitarzyście, a przede
wszystkim basiście… Zająłbym się muzyką i pracą, przez co może w końcu
odsunąłbym od siebie te głupie myśli, typu: „Co by było gdyby…”. Zastanawiające
było jedynie to, że większość tych myśli dotyczyła Zero…
A
skoro już o nim mowa, to muszę przyznać, że jedna sprawa nie dawała mi spokoju
– Michi przyznał, że ma uczucia. Jeśli je rzeczywiście posiada to oznaczało, że
można go uszczęśliwić, tak samo jak i zranić. W takim razie; czy nie zraniłem
go tak bezpośrednim przekazem, że ma się wyprowadzić, że go nie kocham? A jeśli
go zraniłem, to jak go pocieszyć?
Jakby
się tak nad tym dłużej zastanowić, to w sumie miałem w miarę czyste sumienie,
gdyż nawet jeśli ubodły go moje słowa, to jedynie mu się odwzajemniłem – jak
wiele razy raniły mnie jego nieprzyjemne uwagi i komentarze?
Przeczesałem
dłonią włosy, nadal leżąc w łóżku, mimo że było już grubo po dwunastej.
Westchnąłem cicho i przewróciłem się na brzuch, zakładając ręce pod brodę.
Przymknąłem oczy, oddając się kolejnej bezcelowej pogoni myślowej, kiedy nagle
z letargu wyrwał mnie… szum gotowanej wody? Mieszkanie bez basisty wydawało mi
się być bardzo puste i obce, przez co chyba miałem jakieś majaki słuchowe…
Wywindowałem się do sianu i zmarszczyłem brwi, nasłuchując, chcąc upewnić się,
czy przypadkiem moja chora wyobraźnia nie działa na zwiększonych obrotach… szum
jednak przez chwilę nie ustawał, a następnie było słychać jakby stuknięcie
kubka o blat kuchenny. Wstałem i w samych bokserkach skierowałem się do kuchni,
gdzie urzędował… Karyu?!
-
Co ty tu, do cholery, robisz?! – dopiero po chwili zorientowałem się, że
powiedziałem to na głos.
-
Wiem, że jesteś totalną sierotą kulinarną, dlatego przyszedłem zrobić ci choćby
śniadanie. Kazałeś się wyprowadzić Zero, ale ja bynajmniej nie pozwolę, żebyś
umarł z głodu! – odpowiedział, krojąc coś i wrzucając to na rozgrzaną patelnię.
Gitarzysta uśmiechnął się pod nosem, otwierając jedną z szuflad. – Wszystko na
swoich starych miejscach; herbata, przyprawy… Powiedz mi… Nic nie zmieniłeś?
-
Nie czułem takiej potrzeby. Przyzwyczaiłem się do takiego porządku rzeczy –
oparłem się o ścianę, obserwując poczynania byłego kochanka, który nagle zamarł
w pół ruchu i spojrzał na mnie uważnie.
-
Może to właśnie błąd… - zaczął niepewnie, wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie.
– Może powinieneś pozwolić, aby ktoś inny zmienił ten porządek… - zasugerował,
a ja rzuciłem mu jednoznaczne spojrzenie. – Ale ja nic nie mówię – podniósł
ręce w obronnym geście, kiedy ja uśmiechnąłem się kącikami ust i pokręciłem
głową.
-
Za to ty się zmieniłeś – zauważyłem.
-
Może to mój plus – ciągnął temat.
-
Może… - wzruszyłem ramionami. Podszedłem do rudzielca i wyłączyłem gaz w
kuchence, po czym odwróciłem młodszego przodem do siebie. – Wiesz… Chyba jednak
niepotrzebnie się wtedy wściekłem… - pogładziłem opuszkami palców jego
policzek. – Miałeś rację… Nie tak łatwo jest to wszystko, co nas łączyło
przekreślić… Zwłaszcza, że było to tak niedawno – uśmiechnąłem się delikatnie i
przybliżyłem do chłopaka, obejmując go w pasie.
-
Co ty robisz? – lekko spanikował.
-
Twój drżący głos świadczy o tym, że ty również jeszcze tego nie przekreśliłeś i
dalej coś do mnie czujesz – pogłębiłem uśmiech. – Nie jesteś pewny uczucia do
Tsu…
-
Jestem! – powiedział stanowczo.
-
Nie jesteś – powtórzyłem, a Matsumura zmieszał się. – Wiesz… Rozstaliśmy się
tak niepokojowo… a ja bym chciał jeszcze raz poczuć smak twoich ust – szepnąłem
mu na ucho.
Karyu
zmieszał się i został sparaliżowany strachem przed podjęciem niewłaściwej
decyzji. Bił się z myślami, jednak w końcu dokonał wyboru.
-
Ale tylko jeden raz… - zaznaczył.
-
Tylko jeden – potwierdziłem.
Chłopak
nachylił się nade mną, z racji tego, że był ode mnie wyższy. Nasze wargi
zetknęły się w niepewnym pocałunku. Rudy zaledwie musnął moje usta i chciał się
odsunąć, jednak ja nie pozwoliłem mu na to. Przerzuciłem mu jedną rękę przez
kark, uniemożliwiając przerwanie pieszczoty. Pogłębiłem pocałunek, który stał
się bardziej zachłanny. Ku mojemu zaskoczeniu mój były oddał go i polizał moją
dolną wargę, chcąc spotęgować doznania. Posłusznie rozchyliłem wagi i
pozwoliłem wtargnąć jego językowi do środka. Całowaliśmy się długo i namiętnie,
i zapewne pocałunek trwałby jeszcze dłużej, gdyby nie to, że przerwałem go. W
tym właśnie momencie uświadomiłem sobie, że zachowuję się jak Zero. Przychodzę
i ni stąd, ni z owąd zaczynam obejmować Karyu, a potem pcham mu się z językiem
do ust… no może on mi, ale pomińmy ten szczegół… Nagle zdałem sobie sprawę, że
Michi może mieć w ten sposób każdego… Myśl, że może robić to samo, co ja z
liderem, z jakimś chłopakiem, którego nawet nie znał, wywołała u mnie z
nieznanych mi powodów złość.
-
Wystarczy – odkleiłem się od rudego i odwróciłem, z zamiarem powrotu do
sypialni. – Idę się ubrać – zakomunikowałem.
Gdy
tylko znalazłem się w odpowiednim pokoju, rzuciłem się na łóżko i wygrzebałem
spod sterty pościeli komórkę. Wybrałem numer basisty i po trzech ciągnących się
w nieskończoność sygnałach, usłyszałem jego głos:
-
Zatęskniłeś? – zadrwił.
-
Wprowadzaj się do mnie z powrotem – zażądałem. Chciałem mieć go na smyczy, bo
jeżeli ma tak podrywać, to tylko mnie, a przynajmniej ma się skupiać głównie na
mnie. W tej chwili poczułem jakieś dziwne uczucie przynależności Zero do mnie.
-
Powtarzam: zatęskniłeś?
-
Tak. A teraz wracaj!
-
Mam już opłacony hotel na kilka najbliższych dni. Myślisz, że mnie tak stać,
żeby skakać sobie po czyjś mieszkaniach, pensjonatach i hotelach? Jaką mam
gwarancję, że jutro mnie znowu nie wyrzucisz?
-
Nie udawaj, kasy masz jak lodu, a teraz: Wróć!
-
Nie.
-
Wróć!
-
Nie.
-
Michi! – jęknąłem żałośnie.
-
Tak się nazywam – wyobraziłem sobie jak wzrusza ramionami. – Chciałeś coś
jeszcze?
- A
tak… Jeszcze jedno.
-
Słucham.
-
WRÓĆ!!! – ciemnowłosy rozłączył się. – Cholera… - fuknąłem, spoglądając
zawistnie na telefon. – Jeszcze ty zatęsknisz…
Ubrałem
się w rekordowym tempie i wróciłem do kuchni, gdzie nadal znajdował się Karyu,
który palił papierosa. Podszedłem do niego i zabrałem mu używkę z ust.
-
Ano tak… Zapomniałem, że ty nie tolerujesz palenia w dom… Zaraz, zaraz! TY
palisz w domu?! – wykrzyknął zdziwiony. – Zawsze byłeś zagorzałym przeciwnikiem
tego nawyku!
- Coś
ostatnio dużo palę… - podsumowałem krótko, wypuszczając nosem dym.
- A
co z gardłem i płucami, o które tak nabożnie dbałeś, żeby lepiej śpiewać?
- W
dupie je mam – mruknąłem, wbijając wzrok w jakiś martwy punkt.
- W
takim razie masz bardzo dziwną anatomię… - skwitował.
-
Weź się nie czepiaj – wywróciłem oczyma.
-
Dobra, dobra… Śniadanie masz na talerzu, zakupy w lodówce. Na obiad sobie coś
zamówisz, a z kolacją sobie poradzisz… Mam nadzieję… Myślę, że nie utniesz
sobie ręki, robiąc kanapki, co?
-
Aż taką sierotą nie jestem – warknąłem.
-Wszystko
jest możliwe – wzruszył ramionami. Minęła chwila zanim zrozumiałem sens tej
wypowiedzi i odezwałem się dopiero wtedy, kiedy Karyu stał już w drzwiach.
-
Czy ta odpowiedź była dwuznaczna? – zapytałem.
-
Możliwe – uśmiechnął się. – I pamiętaj o Tatsu – rzucił radośnie. – Do
zobaczenie – dodał szybko, zanim ja zdążyłem coś powiedzieć, po czym zniknął za
drzwiami.
Tatsu,
Tatsu… właśnie Tatsurou! Czy gitarzysta dał mi sugestię, że mam odpuścić sobie
Zero i zająć się wokalistą MUCC? W sumie to… niegłupi pomysł… choć nie byłem
pewny co do niego… Aj tam! Raz się żyje! Zresztą nic nie ryzykuję, a spróbować
zawsze można! Wyciągnąłem telefon i tym razem wybrałem numer Tatsu.
-
Cześć, skarbie – jak zawsze przywitał się melodyjnie i radośnie.
-
Cześć. Masz może dziś czas? – zapytałem prosto z mostu.
-
Dla ciebie? Zawsze! – roześmiał się życzliwie.
-To
co powiesz na wspólny obiad? – zaproponowałem.
-
Jasne – ucieszył się. – Ubierz się jakoś ładnie… Chociaż… Ładnemu we wszystkim
ładnie – zachichotał. – Przyjadę po ciebie o czternastej. Może być?
-
Czekam – uśmiechnąłem się do siebie.
Czas
do godziny drugiej popołudniu zleciał mi pod znakiem przebierania się i
„dopieszczania” swojego wyglądu. Tatsu był punktualnie, a nawet dwie minuty
przed. Lubiłem go – był bardzo wesoły i pogodny. Dobrze czułem się w jego
towarzystwie. Wokalista MUCC mimo tego, że jako muzyk wydawał się bardzo
mroczny ze względu na swój image i teksty piosenek, na co dzień był jednak uroczym
kłębkiem szczęścia i radości. Przy nim nie dało się smucić, czy tym bardziej
wpaść w depresję. Chciałbym czasem, żeby Zero również był taki przyjemny…
-
Co ty taki zamyślony? – z letargu wyrwał mnie głos Tatsu i jego ręka, która
wylądowała na moim udzie. Wpatrzony byłem w okno samochodu, za którym
przewijały się kolejne budynki, przez co potrzebowałem chwili na uświadomienie
sobie, że Tatsurou nie przewinie się w ten sam sposób, że jest tu stale…
-
Nie wiem. Tak jakoś… - uśmiechnąłem się, spoglądając na jego profil.
Czarnowłosy zmarszczył śmiesznie nos, jak to miał w zwyczaju, kiedy wyczuwał
szóstym zmysłem, że kłamię.
-
Kręcisz – rzucił mi szybkie, ukośne spojrzenie, które mimo wszystko wydało się
być bardzo ciepłe w porównaniu do zimnych oczu Zero. – Coś cię gryzie. Dlaczego
nie chcesz mi o tym powiedzieć? Myślałem, że właśnie dla takiej „oczyszczającej
rozmowy” chciałeś się ze mną spotkać… - wydedukował.
-
Po pierwsze: przyjacielskiej rozmowy, a nie jakiejś tam „oczyszczającej”.
Mówisz jak jakiś nawiedzony psychiatra… - wzdrygnąłem się. – A po drugie: to
uznałem, że dawno nigdzie nie byliśmy. W sensie tak we dwoje… Chciałem po
prostu z tobą gdzieś wyskoczyć. Źle?
-
Nie, nie – zaprotestował. – Świetnie! Tylko…
-
Tylko? – spojrzałem na niego znacząco.
-
Nic – uśmiechnął się. – Doszukuję się ukrytych znaczeń tam, gdzie ich nie ma…
Przepraszam – zabrał rękę z mojego uda i skupił się na prowadzeniu, jednak ja
nie zamierzałem tak łatwo odpuścić. Chwyciłem jego dłoń i skierowałem ją w to
samo miejsce, w którym znajdowała się poprzednio. Tatsu spojrzał na mnie lekko
zdziwiony. Nigdy nie przeszkadzały mi te jego drobne gesty, bo doskonale
wiedziałem o jego uczuciu, jednak wcześniej nie prowokowałem go w ten sposób.
-
Nie zabieraj ręki. Tak mi jest… przyjemnie – uśmiechnąłem się i nakryłem jego
dłoń swoją, uniemożliwiając mu niewykonanie prośby.
Tatsuro
uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie, zadziorny sposób. Pozwalałem
zabrać mu rękę, jedynie kiedy zmieniał biegi, jednak nie musiałem go pilnować –
sam odnajdywał drogę do mojego uda, które zaczął gładzić i masować,
niebezpiecznie szybko zbliżając się do mojego krocza. Wkrótce bezceremonialnie
zaczął mnie dotykać, a ja mu nie kazałem przestawać. Przeciwnie, zsunąłem się
nieco na siedzeniu i rozsunąłem nogi, ułatwiając mu do siebie dostęp. Mimo to,
Tatsu znał granicę i nie zaczął mnie rozbierać, sprawiając mi przyjemność
jedynie przez materiał spodni. Jęczałem cicho, wyginając się w jego stronę i
przymykając oczy. Wokalista uśmiechnął się cwaniacko. Lubił oglądać mnie w
takich sytuacjach, jak mi to niegdyś sam powiedział.
Po
kolejnych dziesięciu minutach, już nie tak wulgarnych, dojechaliśmy do
restauracji, którą wybrał Tatsu. Usiedliśmy przy stoliku, który był jakby za
„żywą zasłoną”, utkaną z zielonych pnączy roślin posadzonych na tarasie nad
nami, gdzie również znajdowały się stoliki dla gości. Zajęliśmy miejsca
naprzeciw siebie. Po zastanowieniu i złożeniu zamówienia, które odebrał bardzo
przystojny kelner, zaczęliśmy rozmowę.
-
Nie gap się na jego tyłek – zaśmiałem się, obserwując jak Tatsurou odwraca się
za kelnerem.
-
Wcale tego nie robiłem! – zaprotestował. – Masz doprawdy dziwne poczucie
humoru… - przewrócił oczyma i uśmiechnął się, układając głowę na splecionych dłoniach.
– Zresztą… Ja mam inną tyłek do podziwiania – pogłębił uśmiech.
-
Tak? – zaśmiałem się. – Czyj? Swój w lustrze?
-
Twój – sprostował i nachylił się nad małym, kwadratowym stolikiem, przy którym
siedzieliśmy, redukując odległość między nami do zaledwie kilku centymetrów. –
Dobrze o tym wiesz, że interesuję się tylko tobą… - zamruczał zmysłowo, a
chwilę później ten sam kelner przyniósł nam napoje.
-
Tatsu ja… - zacząłem dość zakłopotany, kiedy chłopaczek z tacą już odszedł.
-
Niczego od ciebie nie wymagam, Hizumi – podniósł moją dłoń i ucałował jej
grzbiet. Moje kąciki odrobinę podniosły się.
-
Nie wyprzedzaj mnie, bo jednak tak idealnie nie czytasz w moich myślach. Nie
mówię „nie”, tylko „nie wiem”…
-
Hizu, ty nigdy nie mówisz „nie”, bo nie chcesz nikogo zranić. Pamiętasz jak
było z Karyu?
-
Taak… Pamiętam, że wtedy przyszedłem z tym do ciebie… To chyba była najgłupsza
decyzja w całym moim życiu, ale nie wiedziałem, co mam zrobić. Nagle dwóch
przyjaciół wyznaje mi miłość… Totalnie zgłupiałem…
-
Dlaczego to była najgorsza decyzja w twoim życiu? Źle ci doradziłem?
. - Nie chodzi o to… Tylko, że…
- W
sumie w ogóle nie rozumiem, po co do mnie wtedy przyszedłeś skoro i tak
zrobiłeś po swojemu? – przerwał mi.
-
Zrozum… Bałem się, że Karyu poczuje się urażony i zespół się rozpadnie…
- I
tak się rozpadł – zauważył.
-
Pańskie zamówienia – oświadczył kelner, stawiając przed nami talerze.
Przez
chwilę trwaliśmy w ciszy, jednak Tatsuro znów podjął rozmowę. Ciąg dalszy jakoś
słabo pamiętam – jak przez mgłę. Zjedliśmy, śmialiśmy się i zachowywaliśmy,
jakby poprzedniej rozmowy nie było. Potem zamówiliśmy kilka drinków i atmosfera
rozluźniła się całkiem. Nie byliśmy pijani, ale już lekko wstawieni, dlatego
wróciliśmy do mojego domu taksówką, a auto wokalisty zostało przed restauracją.
Pamiętam, że wiały jakieś dziwne wiatry, które uniemożliwiały mi iście prosto i
zarzucały na czarnowłosego. Przypominało mi się, że całowaliśmy się w taryfie,
a kierowca z niesmakiem spoglądał w lusterko wsteczne. Następnie jakoś magicznie
znaleźliśmy się w mojej sypialni. Tatsu przyparł mnie do ściany, trzymając moje
nadgarstki i całując po szyi, na co ja odwdzięczałem mu się cichymi
westchnięciami i urywanymi jękami.
-
Tatsurou… Ach! – westchnąłem, kiedy poczułem jego kolano, które rozdzielało
moje nogi. – Poczekaj…
-
Tym razem nie dam się spławić Hizu – szepnął mi na ucho, liżąc je.
-
A… A co z Yukke? – palnąłem głupio, chcąc jedynie przedłużyć rozmowę i
zastopować go jak najdłużej.
- A
co ma z nim być? – spojrzał na mnie tępo. – Nie obchodzi mnie on… Mówiłem, że
pragnę jedynie ciebie – wziął mnie na ręce, a ja odruchowo oplotłem go nogami w
pasie i rękami za szyję. Wokalista znów przylgnął do mojej szyi.
-
Aaa… - jęknąłem. - Proszę… Nie chcę znów popełnić tego samego błędu…
-
Nazywasz nasz romans błędem? – spojrzał mi w oczy. – Gdyby nie to, że bałeś się
o zespół, nie wybrałbyś Karyu. Gdyby nie to, że Karyu był wcześniej, podjąłbyś
właściwą decyzję i byłbyś ze mną – powiedział, rozpinając moje spodnie.
-
Tatsu! – odepchnąłem jego ręce, a wokalista przycisnął mnie mocniej do ściany.
– Nie chcę znów tego zaczynać w ten sposób… Znasz takie powiedzenie: „Nie
zaczynaj związku od dupy strony, bo gówno z tego wyjdzie”?
-
Za długo czekałem… - wsunął rękę pod koszulkę, gładząc mój brzuch i podbrzusze.
Mimowolnie jęknąłem i wygiąłem się, przez przypadek ocierając się o niego. –
Widzisz… Podoba ci się – uśmiechnął się.
-
Przestań! – odepchnąłem go, przez co spadłem na podłogę. Czarnowłosy zachwiał
się i również upadł. – Z Karyu było tak samo i nic nie wyszło, Zero też…
- A
więc teraz Zero, tak? – przerwał mi, a jego głos stał się twardy i wydawał się
należeć do osoby aż nieludzko trzeźwej. Nastały dosłownie dwie sekundy ciszy
grozy, które zjeżyły mi włoski na karku. Ta cisza zdawała się wypalać w jaźni
fakt, że powiedziałem za dużo.
-
To nie tak jak maślisz! – podszedłem do niego na czworaka i chwyciłem się jego
koszuli, kiedy próbował wstać. – To była jedna noc! Głupia, jedna noc! Wiele
oddałbym żeby cofnąć czas i do tego nie dopuścić! – próbowałem go zatrzymać.
-
Wiele? Nie wszystko? – zapytał podchwytliwie.
-
Nie wszystko… – pokręciłem głową.
- W
takim razie nie zależy ci aż tak… - przerwał mi któryś raz z kolei.
-
Nie przerywaj mi, do cholery! – krzyknąłem na niego. – Nie wszystko! Ciebie bym
nie oddał! Nie chcę cię stracić, nie chcę żeby to skończyło się jak zawsze!
Rozumiesz?!
Nastała
chwila przepełniona napięciem. Tatsurou spoglądał w bok i bardzo powoli
odwrócił twarz w moją stronę. Spojrzał mi w oczy, a ja czułem, że zaraz z
nerwów popłaczę się jak małe dziecko, któremu zabrało się lizaka.
-
Rozumiem – pokiwał głową i uśmiechnął się, a ja rzuciłem się na niego, tuląc i
całując w usta.
-
Po prostu nie dziś, dobrze? – powiedziałem, kiedy się już od siebie odkleiliśmy
i zapiąłem spodnie.
-
Dobrze – przytaknął i znów złączył nasze wargi.
Całowaliśmy
się jeszcze przez jakiś czas, leżąc na podłodze. W końcu jednak przenieśliśmy
się na łóżko. Tatsuro wziął szybki prysznic, a ja zająłem łazienkę zaraz po
nim. Czułem, że momentalnie wytrzeźwiałem. Wziąłem zimną kąpiel i doprowadziłem
się do ładu, po czym wróciłem do ukochanego, który leżał na łóżku i bawił się
telefonem. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się i odłożył komórkę na szafkę
nocną. Usiadłem na nim okrakiem i pocałowałem czule w usta, następnie układając
się na miejscu obok i kładąc głowę na jego torsie. Tatsu zamknął mnie w
objęciach i cmoknął w czubek głowy.
-
Dobranoc – szepnął.
-
Dobranoc – odpowiedziałem mu tym samym i zamknąłem oczy.
Przy
wokaliście MUCC czułem się o wiele lepiej niż przy Karyu. O wiele bezpieczniej
i bardziej na swoim miejscu, jednak nadal mi coś nie pasowało. Nie doznałem
tego uczucia, o którym zakochani tak rzewnie się rozpisywali, że są z tą
właściwą osobą. Nachodziły mnie dziwne myśli… Zwłaszcza dlatego, że za nic nie chciałem
zapomnieć tej nocy z Zero, a w dodatku przy nim czułem się najlepiej. Tatsu był
świetny, jednak… Michi, mówiąc otwarcie, był chamski i okropny, a brunet
troskliwy i opiekuńczy; podsumowując Iwagami był jednym, wielkim, chodzącym
plusem, a basista minusem, mimo to nie mogłem wyzbyć się uczucia, że coś łączy
mnie z Zero. Miałem nieodparte wrażenie, że istnieje pewna sprawa, której Tatsuro
nie rozumie… której nawet jeszcze ja nie rozumiem, ale Michi doskonale się
przez to bawił i wytrwale czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Miałem wiele
wątpliwości, jednak starałem się je ignorować, wmawiając sobie, że są one
bezpodstawne i przysłowiowo „szukam dziury w całym”, kiedy powinienem cieszyć
się szczęściem, które w końcu znalazłem… Ale czy aby na pewno?
Próbowałem
wbić sobie do głowy, że Zero jest jak te budynki za oknem pędzącego samochodu –
przemija i wychodzi, trzaskając drzwiami, kiedy mu się podoba. Tatsu natomiast
zostaje. Jest stały. Był przy mnie zawsze, od początku do końca. Jest bardzo
wytrwały i musi mnie kochać naprawdę szczerze, skoro znosił wszystkie moje
humory i Karyu przez te lata. Wiernie, niczym pies, czekał tylko na moje
skinięcie palcem. Nigdy nie powiedział o mnie złego słowa, podczas gdy Zero
jawnie i bezceremonialnie mnie obrażał, znikał i pojawiał się, kiedy mu to
odpowiadało.
Teoretycznie
znalazłem tego idealnego. Tatsuro nie zrezygnował ze mnie nawet wtedy, kiedy
odrzuciłem go (dwukrotnie) i przyszedłem po radę, co mam zrobić z Karyu, bo tak
naprawdę nie kochałem wtedy Matsumury. Zacząłem zastanawiać się, czy w ogóle
kiedykolwiek kochałem gitarzystę… I czy rzeczywiście kocham wokalistę, tak jak
on mnie… I czym w ogóle jest miłość? Jakie zjawisko, uczucie, czy stan mogę
nazwać „miłością” do drugiej osoby? I czy w ogóle kiedyś znajdę tego jedynego?
A może już go znalazłem, tylko wydziwiam i odbija mi z tego dobrobytu z Tatsu?
Byłem
już tym zmęczony… Chciałbym znaleźć tą swoją ostoję i trwać przy niej „bez względu na to, że pory roku powtarzają
się*”. Mam nadzieję, że właśnie tą ostoją będzie Tatsurou i więcej nie będę
musiał szukać już szczęścia. Chcę wierzyć, że to co jest teraz, jest wieczne i
niezmienne. Pragnę lepszego jutra z moim kochankiem przy boku… tylko czy aby na
pewno będzie nim Tatsurou?
Tak,
na pewno będzie nim Tatsurou. Za dużo myślę… Muszę w końcu przyjąć to do
wiadomości, że basisty już nie ma. Muszę skupić się na moim wokaliście, bo nie
chcę go stracić.
Z
tymi postanowieniami, zasnąłem.
*wers
piosenki „Pledge” The GazettE
ROZDZIAŁ
DZIESIĄY
„BÓJKA
NA PRÓBIE I JEJ SKUTKI, CZYLI NIE CAŁUJ SIĘ Z BASISTAMI Z TWOJEGO ZESPOŁU, BO
ZACZNĄ UMORALNIAĆ CIĘ HALUCYNACJE”
Obudziło
mnie bardzo przyjemne uczucie osobliwej bliskości i pocałunki przechodzące od
linii szczęki w dół, ku obojczykom. Mruknąłem sennie i wygiąłem się w słodkiej
ekstazie, uśmiechając pod nosem. Kiedy poczułem zęby znaczące czerwone malinki
na skórze szyi, która była bardzo wrażliwa w tym miejscu, westchnąłem i nadal
nie otwierając oczu, na oślep objąłem kochanka. Po chwili, przyjemności się
skończyły, a ja zawiedziony zostałem zmuszony otworzyć oczy. Pierwsze, co
ujrzałem to oczywiście długie, czarne włosy Tatsu, które spadały mi na twarz. Gdy
je odgarnąłem, zobaczyłem jego szeroki uśmiech.
-
Jak się spało mojej śpiącej królewnie? – zapytał żartobliwie i nie czekając na
moją odpowiedź, od razu wpił się w moje usta. Leniwie oddawałem pocałunki,
rozkoszując się ulotną błogością.
-
Dobrze – wyszeptałem zaspany.
-
Tylko dobrze? – zaczął się ze mną droczyć.
-
Bardzo dobrze – poprawiłem się i musnąłem jego wargi.
W
tym momencie zdałem sobie sprawę, że naprawdę dobrze spałem. O dziwo pierwszy
raz od dłuższego czasu wyspałem się. Po chwili uświadomiłem też sobie, że nie
wstałem piętnaście minut wcześniej, żeby się oporządzić. Kiedy byłem z Karyu,
zawsze tak robiłem – w sumie sam nie wiem dlaczego. To po prostu stało się dla
mnie rzeczą tak oczywistą, jak mycie zębów czy picie porannej kawy, bez której
nie potrafiłem już poprawnie egzystować. Czy to był dowód na to, że na
Matsumurze bardziej mi zależało? Czy może tego, że przy Tatsurou czułem się
swobodniej?
-
Słuchasz mnie? – zapytał brunet, doskonale wiedząc, że moja odpowiedź będzie
przecząca. Kiedy nadal uparcie trwałem w ciszy, wokalista westchnął.
-
No to po co się głupio pytasz? – wzruszyłem ramionami, podnosząc się do siadu.
– Zamyśliłem się… - wytłumaczyłem się.
- A
o czym tak intensywnie myślałeś, hm? – podniósł jedną brew, uśmiechając się.
- O
tym jaki jesteś seksowny – wystawiłem mu język, na co wokalista pokręcił głową.
– No to co wcześniej mówiłeś?
-
Karyu dzwonił. Zarządził bezzwłoczną próbę, na której bez żadnych wykrętów musi
pojawić się twój cały zespół – powtórzył.
-
Mhm… A na którą godzinę?
-
Jak tylko się wyszykujesz, masz jechać do studia – rozłożył się na łóżku,
zakładając ręce pod głowę.
-
Czy ta poza ma być sugestią, jak bardzo rozkoszujesz się swoim błogim
lenistwem? – zapytałem, wywlekając się z łóżka.
-
Możliwe – uśmiechnął się. Podszedłem do szafy i otworzyłem ją, poszukując jakiś
czystych ciuchów. – Mam do ciebie pytanie, Hizumi… - oświadczył po chwili.
-
Jakie? – usiadłem na fotelu, mieszczącym się pod ścianą i zacząłem naciągać
powoli spodnie.
-
Kto się do kogo wprowadza? Ja do ciebie, czy ty do mnie? – palnął prosto z
mostu.
-
Co? – spojrzałem na niego zdziwiony, mając naciągnięte spodnie zaledwie do
kolan.
-
Oj, nie udawaj… Znamy się już tyle lat i chyba nie potrzebujemy więcej czasu na
„zapoznanie się”? – prychnął. – Zresztą kiedyś już byliśmy razem, a ja u ciebie
mieszkałem… - przypomniał mi.
-
No tak, ale…
- A
jest jakiekolwiek „ale”? – zdziwił się.
- Z
Karyu też znałem się długie lata przed związkiem, ale on od razu się nie
wprowadził – próbowałem odwieść go od tego pomysłu wszelkimi (nawet głupimi)
argumentami, jakie przychodziły mi do głowy.
-
Ale ja to nie Karyu – podszedł do mnie i objął w pasie, następnie składając
czuły, krótki pocałunek na moich ustach. – Powiedz szczerze, kto zna cię lepiej
ode mnie?
-
Em… Yy… - dukałem.
-
No właśnie; nikt – podsumował. – Gdybyśmy do siebie nie pasowali, nie bylibyśmy
razem. Znamy swoje wszystkie plusy i minusy. Nie widzę żadnych przeciwieństw,
które mogłyby uniemożliwić nam zamieszkanie razem – powiedział bardzo pewny
siebie.
-
No tak, tylko…
-
Najpierw „ale”, teraz „tylko”, co będzie następne? Hizumi, o co chodzi? –
spojrzał na mnie niepewnie.
-
Po prostu nie i tyle okej? Jeszcze nie teraz… – wyswobodziłem się z jego objęć
i rzuciłem mu przepraszające spojrzenie. Tatsu wywrócił oczyma i przeczesał
dłonią włosy.
-
Tyle czekałem na ten związek…
-
Wiem, Tatsu, ale ja… - przerwał mi.
- …
więc chyba mogę jeszcze poczekać aż zdecydujesz się ze mną zamieszkać –
uśmiechnął się delikatnie, choć widziałem w jego oczach niemały zawód.
-
Dziękuję – przytuliłem się do niego, po czym ponownie zacząłem się ubierać. –
Wychodzę – rzuciłem, stojąc w drzwiach sypialni, kiedy Tatsuro zakładał dopiero
koszulkę.
- A
śniadanie? - zapytał troskliwie, a mi od razu przypomniały się szkolne czasy,
kiedy byłem mały i mama zawsze tak do mnie mówiła. Nie mogłem powstrzymać
uśmiechu, który cisnął mi się na usta z powodu wspomnień.
-
Podprowadzę coś Tsu… Albo zjem coś w barze w studiu – powiedziałem i podbiegłem
do niego, szybko całując. – Kocham cię – szepnąłem mu na ucho i momentalnie
przeskoczyłem do przedpokoju, gdzie w rekordowym tempie założyłem kurtkę i
buty.
-
Ja ciebie też! – usłyszałem rozbawiony krzyk kochanka z sypiali. Uśmiechnąłem
się pod nosem i wyszedłem, zgarniając z komody klucze do auta.
Drogę
do studia pokonałem w jakieś dziesięć minut, może nawet niecałe. Tym razem
pamiętałem o zakręcie, więc żadnych zbędnych palpitacji serca się nie
nabawiłem. Zaparkowałem na pierwszym lepszy miejscu na parkingu i ruszyłem w
stronę studia. Odnalazłem drogę do sali nagraniowej bezbłędnie. Kiedy wszedłem
przywitał mnie obraz pochmurnego lica perkusisty oraz lidera.
- A
wy co? – zdziwiłem się.
-
Masz szczęście, że przyszedłeś. Myślałem, że już nas olałeś – powiedział Karyu,
troszkę bardziej rozpogodzony.
-
No jestem, jestem – mruknąłem. – A gdzie Zero?
-
Jeszcze go nie ma – odpowiedział Tsu.
- A
w ogóle powiedział, że przyjdzie? – dopytywałem.
-
Nie odebrał, ale nagrałem mu się na pocztę głosową i wysłałem chyba z
trzydzieści wiadomości…
- Aha…
- pokiwałem głową, rozglądając się po pomieszczeniu. Kiedy dostrzegłem
mikrofon, coś jakby ścisnęło mnie w żołądku. – W sumie to możemy zacząć bez Zero…
- zaproponowałem, posyłając tęskne spojrzenie sprzętowi.
Kochankowie
wymienili znaczące spojrzenia i uśmiechnęli się, spoglądając w tę samą stronę
co ja. Postanowiliśmy zacząć od piosenki „Angeldust”. Niestety, gra bez basisty
nie okazała się taka łatwa, jak przypuszczałem na początku. Mimo perkusisty,
który wybijał główny rytm, ciężko było nam zacząć w odpowiednim momencie i
zsynchronizować instrumenty z moim wokalem – a to Karyu pominą kilka taktów, a
to ja pomyliłem zwrotki, Tsukasa trochę się pospieszył i wszyscy wypadli z
rytmu…
-
No dobra – zarządziłem. – Zaczniemy wszyscy na trzy… Raz… Dwa… - nagle
usłyszałem za plecami trzask zamykanych drzwi. – Dwa i pół… - odwróciłem się i
ujrzałem ciemnowłosego, który… wyglądał jak zawsze! Nagle coś we mnie pękło i
ledwo powstrzymałem się od uderzenia basisty, kiedy ten przechodził obok mnie,
zmierzając po swoją gitarę.
-
Dwa i trzy czwarte – podsunął Karyu.
-
Trzy! – warknąłem, a chłopcy zaczęli grać.
Melodia brzmiała zupełnie inaczej, lepiej z molowymi pasażami
basu. Nie wiedziałem, czemu się tak zdenerwowałem, jednak dla dobra środowiska,
jak i samego siebie postanowiłem wyżyć się na piosence. Wyszło to na dobre, bo
śpiewałem bardziej wczuwając się w tekst, z większym uczuciem.
- „Z całym moim bólem moja
nieśmiertelna dusza. Z całym twoim bólem twoja nieśmiertelna dusza” –
zacząłem growlować. Zero stał obok mnie i przyglądał mi się uważnie, co
szczerze doprowadzało mnie do białej gorączki. - „Jęk istnienia. Nowy wiatr przecina ciemność Z całym moim bólem moje
nieśmiertelne serce. Z całym twoim bólem twoje nieśmiertelne serce” –
przymknąłem oczy i odcinając się od wszystkiego, co mnie otaczało, skupiłem się
wyłącznie na piosence. Miałem wrażenie, że muzyka wypełnia mnie od środka,
rozrywając płuca i gardło, a ja z coraz większym trudem wypluwałem kolejne
słowa. - „To narodziny dla nowej
przyszłości. Dźwięczące głębokie poruszenie ...ah. Całkiem nowe dni... Całkiem
nowy świat... Całkiem nowy wschód słońca...” – oczami wyobraźni widziałem
wszystko to, co opisywał tekst. Zawsze lubiłem malować obrazy słowami i zamykać
w nich ukryte, głębsze przesłania, które słuchacz mógł odnaleźć dopiero po
kilkakrotnym wysłuchaniu i dogłębnym wsłuchaniu się w utwór. Często pisałem
piosenki w pięknych okolicznościach przyrodniczych. Słońce, plaża, morze,
przeszywający wiatr i igiełki zimna drażniące moją zaczerwienioną twarz… To
było wszystko, co mnie „natychało”. Niektóre piosenki były również muzycznym
odzwierciedleniem moich snów, marzeń i wszystkich tych sekretów, o których nie wiedział
nawet Tatsurou. - „Szepczący wiatr
określa swoim głosem sens życia. Gwiazdy migoczą. Sny powierzają nowemu życiu
przekazywane pomiędzy sobą życzenie. Całkiem nowe dni... Całkiem nowy świat...
Całkiem nowy wschód słońca...” – próbowałem przypomnieć sobie, o czym
myślałem pisząc ten tekst, ale jakoś nie mogłem odkopać tego wspomnienia. W
mojej głowie zagościła przyjemna pustka, której nie chciałem przerywać; może to
był właśnie powód, dla którego nie mogłem przypomnieć sobie okoliczności, w
jakich pisałem tekst „Angeldust”. - „(…)“Witaj”
Chcę pokochać ten świat...” – zakończyłem i otworzyłem oczy. Jakoś
odruchowo spojrzałem na Zero, który już otwierał usta, choć muzyka jeszcze nie
ucichła.
- Nawet się nie waż wciąć w mój tekst – zagroziłem mu, przypominając
sobie ostatnią próbę.
- Nie zamierzałem – uśmiechnął się. – Chciałem ci jedynie
pogratulować. Dawno już nie śpiewałeś, a to jest doprawdy trudna piosenka, choć
wyszła ci dobrze.
- „Dobrze”? – wyczułem prowokację.
- Tak, dobrze. Chyba nie myślałeś, że po tak długiej przerwie w
treningach, nagle powrócisz, a wszyscy znów będą chylić przed tobą czoła, kiedy
zaledwie się odezwiesz – prychnął.
- Zero, wyluzuj, co? – zaproponował Karyu, który doskonale
wiedział, że łatwo urazić mnie poprzez wypowiadanie niepochlebnych opinii na
temat mojego wokalu. Powodem tego, jak mniemam, było to, iż kiedyś
nienawidziłem śpiewać, a nauczyciel muzyki przez całą szkołę podstawową wmawiał
mi, że jestem kompletnym muzycznym beztalenciem.
- Wiesz, ja też mógłbym przyczepić się do twojej gry – odbiłem
piłeczkę.
- Ja przynajmniej od czasu do czasu grywałem jeszcze w domu na
gitarze – powiedział niemalże wyniośle.
- Widać niezbyt często – wywróciłem oczyma.
- Hizu, daj spokój… - poprosił mnie perkusista, jednak ja go
zignorowałem.
- Mylisz się – syknął basista.
- W takim razie te treningi przynoszą słabe efekty, więc albo się
nie starasz, albo się stoczyłeś i nie jesteś już takim rewelacyjnym gitarzystą
– założyłem ręce na piersi. – To jest liga zawodowców, więc potrzebujemy najlepszych…
- To samo mógłbym powiedzieć tobie – warknął, mrużąc groźnie oczy.
Pierwszy raz doprowadziłem Zero do złości i chyba dlatego właśnie
brnąłem w to dalej. Chciałem poznać go naprawdę, dowiedzieć się, jak ta cała
sytuacja potoczy się i jakie będą jej następstwa. Rzuciłem mu wyzywające
spojrzenie, które Michi od razu odparował, odkładając gitarę na stojak.
- To może „Infection”? – lider próbował zmienić temat, jednak my
byliśmy pochłonięci kłótnią w swoich małych światkach.
- Przypominam ci, że w poprzednim zespole to ja byłem basistą -
powiedziałem z wyższością.
-Myślisz, że mógłbyś mnie zastąpić? – zaśmiał się. – Zabawny
jesteś…
- Szczerze to bardzo odpowiadała mi ta pozycja w zespole… -
syknąłem, robiąc jeden krok w stronę ciemnowłosego.
- To może zamiast drzeć się do mikrofonu, znajdziesz sobie jakiś
inny zespół i tam zostaniesz basistą? – fuknął. – Chętnie zrobiłbym sobie od
ciebie wakacje…
- I wzajemnie – przewróciłem oczyma. – Choć w sumie nie muszę
szukać innego zespołu. Sądzę, że poradzę sobie ze śpiewaniem i graniem na basie
jednocześnie…
- Ty naprawdę jesteś zabawny! – klasnął w dłonie. – Myślisz, że
ten zespół istniałby beze mnie?! – zbliżył się do mnie o krok.
- Ej, ej, Zero! Spokojnie! To było już chamskie! – wtrącił się
Tsukasa.
- A może myślisz, że ten zespół istniałby beze mnie? – powtórzyłem
jego słowa. – Przypominam ci, że to ja z Tsukasą go założyłem!
- Hizumi, wystarczy! Nie unoś się już tym tak! – wciął się
gitarzysta.
Oboje postąpiliśmy krok w swoją stronę. Dzieliło nas zaledwie
kilka centymetrów. Wydawało się, że Karyu chciał jeszcze coś dodać, aby nas
uspokoić, kiedy my nagle rzuciliśmy się na siebie z basistą. Uderzyłem go w
twarz, kiedy on pociągnął mnie za włosy. Obydwaj znaleźliśmy się na podłodze i
zaczęliśmy się okładać. Dwóch pozostałych muzyków, szybko zareagowało i
próbowało nas od siebie odciągnąć, jednak ich starania na nic się zdały. Michi
przewrócił mnie na plecy i usiadł na mnie okrakiem, mając zamiar okładać mnie
po twarzy, kiedy nagle coś mu się odwidziało. Rudzielec próbował ściągnąć ze
mnie basistę, a perkusista chciał wyciągnąć mnie spod ciemnowłosego, jednak
obaj zaniechali swoich prób, kiedy… Zero pocałował mnie! Mocno i zachłannie, od
razu wpychając mi język do ust. Czułem metaliczny smak naszej zmieszanej krwi i
ciężar przygniatającego mnie ciała muzyka, jednak nie przeszkadzało mi to.
Objąłem go za szyję. Michi opierał się rękoma po obu stronach mojej twarzy.
Ranił moje usta zębami, a ja nie pozostawałem mu dłużny. Odsunęliśmy się od
siebie ,dopiero kiedy zabrakło nam tchu. Zero spojrzał mi w oczy i na chwilę
obaj znieruchomieliśmy, zapominając nawet o takich podstawowych funkcjach jak choćby oddychanie.
Po tej chwili słabości zwaliłem z siebie oszołomionego basistę i czym prędzej
wybiegłem z sali, a następnie ze studia. Czułem na sobie spojrzenia
zdezorientowanych kochanków, którzy nie wiedzieli czy mają mnie gonić, drzeć
się na nas, gratulować, czy puścić wolno. Łamiąc wszelkie zasady ruchu
drogowego dojechałem do domu. Wbiegłem po schodach na odpowiednie piętro i
wpadłem do swojego mieszkania, w którym nadal był Tatsuro. Mężczyzna spojrzał
na mnie zdziwiony.
- Co się sta… - przerwałem mu pocałunkiem.
Stanąłem na palcach i zacząłem go całować najzachłanniej, jak
tylko potrafiłem, próbując wymazać z pamięci to, co stało się przed chwilą. Mój
kochanek odsunął się ode mnie, mocno łapiąc mnie za ramiona.
- Co się stało? Yoshida, ty krwawisz! – przesunął opuszkami palców
po skaleczeniu na moim policzku, z którego rzeczywiście sączyła się krew.
- On… On… - dukałem, czując że nagle zrobiło mi się słabo. Nogi
ugięły się pod moim ciężarem. Zapewne upadłbym, gdyby nie Tatsurou, który nadal
mnie trzymał, a następnie przytulił mocno.
- Spokojnie… - szeptał mi do ucha, głaszcząc uspakajająco po
głowie i wplatając długie, szczupłe palce w moje włosy.
- Wiesz, że cię kocham… Tylko ciebie, Tatsu… Tylko ciebie… –
powtarzałem w kółko, bardziej próbując przekonać siebie niż jego.
- Wiem, wiem skarbie – objął mnie mocniej i pocałował w policzek.
– Co się stało?
- On… On mnie pocałował… - wyszeptałem zduszonym głosem.
Tatsurou odsunął się ode mnie i zmarszczył groźnie brwi. Nagle
jego oblicze stało się bardzo nieprzyjemne. Jego rysy twarzy jakby wyostrzyły
się, a same policzki nagle się zapadły. Jego oczy stały się czarne jak dwa
węgle, a cera biała jak kartka papieru.
- Kto? – zapytał bardzo powoli i bardzo wyraźnie.
- Ja… Ja… - zachłysnąłem się powietrzem, czując jak momentalnie
ogarnął mnie strach.
Przeraziłem się, gdyż odniosłem wrażenie, że brunet zaraz mnie
uderzy. Czy on myślał, że go zdradziłem, zaraz po tym jak się z nim związałem,
a teraz przez wyrzuty sumienia postanowiłem się przed nim przyznać do (w jego
mniemaniu) błędu, jakim był pocałunek z basistą?
- Zero... – syknął, domyślając się zanim zdążyłem wydukać coś
sensownego. Jego dłonie zsunęły się po bokach mojego ciała. Tatsu minął mnie i
ciężkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Zrobił zaledwie kilka kroków, zanim
zatrzymałem go, chwytając za nadgarstek.
- Czekaj! – krzyknąłem. – To nie tak jak myślisz! – już miałem
zamiar się tłumaczyć, jednak w ostatniej chwili niewypowiedziany słowotok
został zduszony w moim gardle przez wielką gulę, która się w nim pojawiła.
Przyczyną tego był przewiercający mnie na wylot wzrok wokalisty.
- Nie? A niby jak? – sapnął, wciąż uporczywie mi się przyglądając,
przez co zmuszony byłem spuścić w pokorze głowę i pozwolić, aby grzywka
zasłoniła mi oczy. – W takim razie albo ja jestem upośledzony, albo ty
straciłeś łatwość logicznego wypowiadania się… Powiedz, które słowo jest dla
mnie niezrozumiałe lub zostało błędnie przez ciebie dobrane w zdaniu:
„Pocałował mnie”? – zapytał chłodno. Zapadła chwila ciszy. Poczułem się jak
małe dziecko, które zrobiło coś złego, o czym dowiedzieli się rodzice i musi
teraz za to ponieść konsekwencje. – Dlaczego ty go, do cholery, zawsze
bronisz?! – ryknął wściekle, a jego głos rozniósł się po całym mieszkaniu, w
którym nagle pojawiło się echo. Mieszkanie niespodziewanie wydało mi się
jeszcze bardziej puste… jeszcze bardziej niż po odejściu Karyu. Zdziwiło mnie
to, gdyż zawsze odczuwałem to dopiero kiedy byłem sam… w dodatku teraz dosięgło
mnie to ze zdwojoną siłą.
Uświadomiłem sobie jeszcze jeden, jednak niemniej zaskakujący fakt
– Karyu odszedł, a Tatsurou jest mi w tej chwili tak obcy… Nigdy nie widziałem
go w takim stanie i wydał mi się zupełnie nieznanym mi człowiekiem. Czy to było
przyczyną tej pustki, która uderzyła we mnie jak pędząca ciężarówka? I znów
dopadła mnie myśl, że Zero jakby „blokował” to odczucie samotności, które
zawsze potęgowało się wprost proporcjonalnie do wzrastającej odległości miedzy
mną a basistą. Michi nie zmieniał się – odkryłem – to ja się zmieniłem.
Ciemnowłosy zawsze był taki sam; chamski i nieprzyjemny, jednak w każdej
sytuacji i o każdej porze identyczny, a Tatsuro w tym momencie zmienił się tak
drastycznie… Czy chodziło tu o to, że chcę w końcu się na kimś oprzeć? Na
osobie stałej i niezmiennej, której będę w stanie przewidzieć ewentualne
zachowanie? Po prostu chciałem… stanąć obiema nogami na twardym, pewnym
gruncie?
- Ja? – wyjąkałem. – A… ale jak? – zacząłem niekontrolowanie się
trząść z przestrachu i chłodu, którym poczęstowało mnie spojrzenie wokalisty.
- Ty – puknął mnie palcem w czoło – zapomnisz o nim. A on… On mnie
popamięta – odwrócił się na pięcie i zanim zdołałem się odezwać, Tatsu trzasnął
już drzwiami.
Nawet po wyjściu bruneta stałem w tym samym miejscu nieruchomo.
Dopadły mnie jakiś dziwne myśli… które przybrały formę… człowieka! Stałem przed
dużą, szafą wnękową, której drzwi były jednym wielkim lustrem. W pewnym
momencie odbicie w zwierciadle zrobiło się całe czarne. Zdziwiłem się i
zmarszczyłem brwi, gdy nagle usłyszałem jakby trzask drzwi – stara klamka
jęknęła żałośnie, a nienaoliwione zawiasy skrzypnęły. Odruchowo rozejrzałem
się, jednak nie zauważyłem żeby żadne drzwi poruszyły się choćby o milimetr.
- Tutaj – usłyszałem głos i spojrzałem przed siebie, gdzie
zobaczyłem… siebie?! Zafascynowany, a jednocześnie zszokowany i lekko
przestraszony przekręciłem głowę, przyglądając się swojemu odbiciu na czarnym
tle, które jakby żyło swoim własnym życiem. – No co się tak gapisz jak ciele na
malowane wrota? – fuknąłem grubiańsko… sam na siebie… - Nie poznajesz?
- Yy… - zająknąłem się. – A co mam poznawać niby? – czy ja właśnie
gadałem z własnym odbiciem?!
Ten drugi ja westchnął, kręcąc głową i wywracając oczyma, po czym
założył ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała na jedną nogę, przez co jego
biodro powędrowało ku górze… znaczy moje biodro!... tylko, że jego, bo ja tego
nie zrobiłem i dalej stałem jak słup soli…
- Sumienie – sprostował. – Mówi ci to coś?
- Mało… - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- No tak, tego mogłem się spodziewać… - rozłożył bezradnie ręce,
po czym znów skrzyżował je na piersiach. – A racjonale myślenie?
- No już trochę więcej – pokiwałem głową.
- Więc świetnie. Uznaj, że jestem czymś w tym rodzaju – polecił. –
Teraz wytłumaczę ci kilka podstawowych spraw. Po pierwsze; ja to ty, a ty to
ja. Rozumiesz?
Pokiwałem niepewnie głową, uparcie powtarzając sobie w głowie, że
to z pewnością tylko jakieś moje majaki; że to mi się tylko śni. W sumie… to
nie mam nic lepszego do roboty niż siedzenie samotnie w salonie i gapienie się
w białą ścianę, więc z dwojga złego to wolę już posłuchać, co mają mi do
powiedzenia moje halucynacje. Przynajmniej z kimś pogadam… Michi miał chyba
rację, kiedy mówił, że powinienem zacząć brać leki psychotropowe…
- Zgaduję, że chcesz mi coś powiedzieć na temat moich pokręconych
uczuć? – odezwałem się.
- Zgadza się – przytaknął. – Dokładniej to coś na temat Zero… -
uśmiechnął się perfidnie, a mnie przeszedł zimny dreszcz. – Podziwiam go. Jest
tak perfekcyjny, że aż nienaturalny – ciągle się szczerzył. – Umie się
kontrolować w każdej sytuacji. Chciałbym być taki jak on i staram się go
naśladować, jednak tym tylko siebie wyniszczam. Wpadłem w obsesję na jego
punkcie, choć przez długi czas nie zdawałem sobie z tego sprawy. Moja obsesja
na punkcie stania się jego żywą „podróbką” przerodziła się w fascynację, którą
początkowo uważałem za wyższy poziom podziwu, jednak to z kolei przeszło w
stałe uczucie… jednak ty się tego wypierasz i zasłaniasz się pustym pożądaniem,
dlatego przespałeś się z nim i nie możesz się od niego uwolnić – uśmiech nie
schodził mu z twarzy.
- Zaraz, zaraz… Mówiłeś o sobie… a co ja
mam do tego wszystkiego? – podrapałem się po głowie, robiąc mało inteligentną
minę.
- Pamiętasz, co ci
mówiłem na początku? – westchnął i pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- Że ty to ja, a ja to…
Aa! Już kumam – pokiwałem głową ze zrozumieniem. – W sensie, że to wszystko o
czym mówisz, to ja robię i czuję, tak?
- Dokładnie tak –
powiedział z miną cierpiętnika.
- Ale chwila… Skąd ty to
wiesz? Jesteś moim racjonalnym myśleniem… Czy ty przypadkiem nie powinieneś się
zajmować rzeczami w stylu: jak wyjdę na ruchliwą ulicę i widzę, że samochód
jedzie w moją stronę, to z pewnością mnie potrąci? – zauważyłem.
- Jestem twoją
podświadomością! – wkurzył się.
- Mówiłeś, że
racjonalnym myśleniem!
- Do cholery, jestem
tobą! Niemożliwe, że jestem tak ograniczony umysłowo… - pokręcił głową. –
Jestem tobą! – powtórzył. – Tą wersją ciebie, która nie dąży do autodestrukcji,
tłamsząc wszelkie uczucia w sobie i udając Zero, okej? Jestem tą trzeźwo
myślącą stroną twojego mózgu…
- Prawa czy lewa?
- Co prawa czy lewa? –
podniósł jedną brew.
- No półkula mózgu;
jesteś moją prawą czy lewą półkulą mózgu?
- A co to za różnica? –
wywrócił oczyma.
- No niby żadna, ale tak
się po prostu pytam – wzruszyłem ramionami.
- Lewą, okej? Pasuje?
- Hm… Może być –
uśmiechnąłem się.
- Świetnie… - mruknął
bez entuzjazmu. – Czy wyciągnąłeś jakieś wnioski z mojego monologu?
- W sensie, że miałem
wyłapać, czym jest moje uczucie do Zero, czemu jest takie zagmatwane i odkryć
jego źródło? – kiwnął głową. – No to myślę, że mi się udało.
Drugi
ja uśmiechnął się, jednak już nie tak wrednie jak na początku, a łagodnie i
przyjaźnie. Wyszedł - po prostu wyszedł jak z jakiegoś zwykłego pomieszczenia -
z lustra i zaczął kierować się w moją stronę.
-
Co do… - nie zdążyłem dokończyć, kiedy moje odbicie… przeszło przeze mnie! Dosłownie
przeszło, jakby było jakąś zjawą! Poczułem… Hm… W sumie to nie umiem opisać
uczucia, jakie towarzyszy temu, kiedy ktoś po prostu sobie przez ciebie
przechodzi jak przez powietrze… w dodatku kiedy jesteś to ty sam…
Lustro
znów wszystko poprawnie odbijało w swojej tafli, a ja stałem niczym kamienny
posąg. Poruszyłem lewą ręką, a następnie potrząsnąłem głową i szybko zgiąłem palce
prawej dłoni, sprawdzając czy moje odbicie czyni to samo. Naśladowało mnie bez
zarzutu, choć ja nadal byłem sceptyczny i przez kilka minut wpatrywałem się w
zwierciadło tak, jakbym zobaczył je po raz pierwszy w życiu. Zrobiłem dwa kroki
do przodu i dotknąłem powierzchni lustra środkowym i wskazującym palcem,
pozostawiając na nim odciski własnych linii papilarnych. Odetchnąłem głęboko i
ciężko wypuściłem powietrze z płuc, po czym odwróciłem się. Miałem zamiar
odejść, kiedy nagle zrobiło mi się niedobrze. Żołądek zbuntował się i miał
zamiar zwrócić swoją zawartość. Chciałem rzucić się w stronę łazienki, jednak
niespodziewanie zakręciło mi się w głowie, a chwilę potem aksamitna czerń
odebrała mi wzrok. Zatoczyłem się i zdawało mi się, że upadłem, gdyż poczułem
coś nieprzyjemnie twardego pod bezwładnym ciałem.
RODZIAŁ
JEDENASTY
„STO
DWADZIEŚCIA PIĘĆ METRÓW KWADRATOWYCH BURDELU I KONIEC, KTÓRY I TAK POTRWA
JESZCZE KILKA ŁADNYCH ROZDZIAŁÓW”
Obudziłem
się ogarnięty tym wspaniałym uczuciem ciepła drugiej osoby. Nie otwierając
oczu, na oślep objąłem tą ową osobę w pasie, układając głowę na jej klatce
piersiowej i zaciągnąłem się jej zapachem.
-
Nie jestem Tatsurou – usłyszałem tak dobrze znany mi głos.
-
Wiem. Czuję – mruknąłem sennie, ponownie wydychając woń cytrusów pomieszanych z
dymem tytoniowym. – Oczywiście jak się tylko obudzę, oboje udamy, że ta
sytuacja nie miała miejsca, powołując się na to, że jeszcze śpię i nie wiem, co
robię – wybełkotałem, chowając nos w zagłębieniu szyi basisty.
- W
takim razie możemy zrobić coś więcej niż przytulanie się… - zaproponował
drwiąco, po czym zaśmiał się cicho.
-
Zamknij się – warknąłem. – Albo nie, zmieniam zdanie. Powiedz coś – odezwałem
się po dłuższej chwili.
-
Co mam ci powiedzieć? – Zero przeczesał dłonią moje włosy.
-
Na przykład jak się znalazłem w łóżku, a w dodatku z tobą…
-
Chodzi ci o tamtą noc?
- O
to jak znalazłem się tutaj. TERAZ – podkreśliłem. – Pamiętam, że byłem w przedpokoju…
-
Po tym jak pobiłem się z Tatsurou, pojechałem do ciebie i znalazłem cię
nieprzytomnego. Najpierw chciałem zadzwoni po pogotowie, ale oddychałeś bez
żadnych problemów i bełkotałeś coś pod nosem, więc uznałem, że nic ci nie jest…
Zresztą szkoda mi było nabijać na ciebie rachunku za telefon… - jak zwykle
musiał dodać coś zgryźliwego.
-
Dzięki – fuknąłem, obejmując go ciaśniej i kładąc się na nim całym ciałem. –
Telefony alarmowe są bezpłatne… - mruknąłem, kiedy nagle olśniło mnie, przez co
poderwałem się i podniosłem na łokciach, spoglądając na twarz ciemnowłosego. –
Co mówiłem, kiedy byłem nieprzytomny? – wystraszyłem się, że Zero mógł
zrozumieć coś z mojej rozmowy z halucynacjami.
-
Nie mówiłeś, tylko bełkotałeś. Ogólnie masz wadę wymowy i ciężko jest cię
zrozumieć, ale wtedy to już nawet mnie przerosło to zadanie i nie mogłem
zgadnąć o czym tam mruczysz…
- To
dobrze… - uspokoiłem się i ponownie opadłem na chłopaka. – I nie mam wady
wymowy. W końcu jestem wokalistą… - i drugie olśnienie tego dnia! Dziś jakiś
dzień oświecenia czy jak? – Pobiłeś się z Tatsu? – znów podniosłem się i
dokładnie zlustrowałem twarz basisty, na której malowało się ciężkie do
niezauważenia purpurowe limo pod okiem.
-
Jak widać – odpowiedział beznamiętnie.
-
Głupi ty jesteś… - pokręciłem głową i zsunąłem się ze swojego „legowiska”, po
czym wstałem z łóżka i przyniosłem apteczkę.
Usiadłem
z powrotem na brzegu łóżka, otwierając pudełeczko, z którego następnie wyjąłem
żel przeciwobrzękowy. Wziąłem wacik i zwilżyłem go odrobiną płynu do
demakijażu, który wziąłem uprzednio ze sobą i zmyłem warstwę pudru, którą Zero
bezskutecznie próbował zamaskować sińca.
-
No widzę, że tak od razu to do mnie nie przyjechałeś… - mruknąłem, a on
spojrzał na mnie z niezrozumieniem. – Chyba musiałeś odwiedzić jeszcze
wizażystkę – wyjaśniłem, odkładając brudny płatek kosmetyczny obok apteczki.
Bez warstwy podkładu limo wyglądało jeszcze paskudniej, a w pewnym świetle
mógłbym powiedzieć, że było niemalże czarne.
-
Poczułbyś satysfakcję, gdybyś zobaczył mnie w takim stanie od razu? –
obserwował mnie jednym okiem, gdyż w powiekę i jej okolicę drugiego wcierałem bezbarwną
emulsję.
-
Nic takiego nie powiedziałem… ani nie zasugerowałem – dodałem szybko. –
Chodziło mi jedynie o ścisłość twojego planu wydarzeń. Twoje „od razu” zapewne
trwało trochę dłużej niż kilka minut, mam rację?
-
Musisz prowokować? Później znów będziesz narzekał, że się kłócimy…
-
To ty mnie nauczyłeś tak postępować – wzruszyłem ramionami.
-
Stworzyłem potwora i… tak, jestem z tego dumny – powiedział ironicznie. –
Szkoda, że jako mój wytwór nie słuchasz się swojego stworzyciela.
-
Frankenstein też później zaczął myśleć – odpowiedziałem beznamiętnie.
-
Niezłe porównanie – prychnął. – Jeżeli spoglądając w lustro widzisz wielkiego,
zielonego, zmutowanego kosmitę, to muszę przyznać, że jeszcze ci nieco brakuje
– uśmiechnął się ni to pobłażliwie, ni to wrednie.
-
Komplement? – poniosłem jedną brew, wycierając palec o drugi wacik i chowając
zawartość apteczki.
-
Jak chcesz – uśmiechnął się nieco bardziej przyjaźnie.
-
Pieprz się – warknąłem, kierując się w stronę łazienki.
-
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – wstał, ukłonił się niemalże szarmancko
i wyszedł z sypialni.
Prychnąłem,
odkładając czerwone pudełeczko na swoje miejsce i spojrzałem w lustro.
Wyglądałem jak swój własny cień – rozszerzone źrenice i ciemne obwódki wokół
oczu, cera niemalże biała i przesuszona, a włosy roztrzepane na wszystkie
strony tego świata. Dłonie zimne i zgrabiałe. Paznokcie pomalowane na czarno,
jednak lakier w wielu miejscach zdążył już poodpryskiwać. Przeczesałem dłonią
włosy, wydymając dziwnie usta i stwierdzając, że po prostu nie chce mi się
doprowadzić do porządku. Nie miałem w końcu przed kim, prawda?
Westchnąłem
i przeszedłem do kuchni, gdzie Michi zdążył się już rozgościć i zrobić dwie
mocne kawy. Zasiadłem przy stole naprzeciw niego i oblizałem spierzchnięte
usta. Każdy z nas wpatrywał się w inny punkt na przeciwległych ścianach,
pogrążając się w myślach. Atmosfera zdechłego kota unosiła się w powietrzu, co
dodatkowo potęgował smród taniej kawy, którą kupił mi Karyu. Cholera, wszyscy
tak na mnie oszczędzają? Matsumura na kawie, ciemnowłosy na darmowych
telefonach alarmowych…
Podniosłem
się z krzesła i wylałem obrzydliwie gorzką kawę do zlewu, po czym wyplułem to,
co zdążyłem już upić. Zero spojrzał na mnie kątem oka i pokręcił głową.
-
Nie mógłbyś się zatrzymać u twojego ojca? Z tego co pamiętam, to mieszkał w
Tokio… - mruknąłem, opierając się o blat.
-
Mój ojciec nie żyje – wzruszył ramionami i upił łyk czegoś kawo-podobnego.
-
Zawał, morderstwo, stary biszkopt? – rozłożyłem ręce, dając do zrozumienia, że
chcę kontynuować temat.
-
Wypadek samochodowy.
- A
miałem nadzieję na starego biszkopta… - przygryzłem dolną wargę.
-
To było niesmaczne… - skrzywił się.
-
Co? Stary biszkopt? Ludzie dławią się różnymi rzeczami i uwierz mi, że są
bardziej banalne i żenujące przyczyny śmierci.
-
Chodziło mi o twoje uwagi – sprostował.
- A
myślisz, że to było w porządku, kiedy wparowałeś w środku ceremonii pogrzebu
mojej babci do kaplicy i wyciągnąłeś mnie tylko po to, żebym pomógł ci pochować
twojego zdechłego chomika w pudełku po butach; marki addidas, rodzaj męski,
kolor czarny, rozmiar dziewięć*? – wypomniałem mu.
-
To nie był mój chomik…
-
Nie? A czyj?
-
Tsukasy…
Zapadła
niezręczna cisza. Popatrzyliśmy po sobie z basistą, po czym spuściłem wzrok na
podłogę, a on nadal mi się przyglądał, przez co czułem się jakbym był pod
ostrzałem. Jego zimne spojrzenie zawsze trochę mnie przerażało, choć mimo to
zawsze zwyciężała we mnie ciekawość, jak można być tak nieludzkim, dlatego
zawsze odpowiadałem na jego spojrzenia Jeśli oczy to zwierciadła duszy… to Zero
jej nie ma.
-
Proszę, idź już – powiedziałem cicho.
Michi
bez szemrania i, o dziwo, żadnych głupich docinek opuścił moje mieszkanie, zostawiając
kubek z niedopitą kawą na stole. Nawet nie trzasnął drzwiami… zastanawiające…
Przez
chwilę tępo wpatrywałem się w naczynie stojące na stole i rozmyślałem o…
zdechłym chomiku perkusisty… Dlaczego ciemnowłosy nie powiedział mi wcześniej,
że to nie był jego zwierzak? Zmarszczyłem brwi, próbując znaleźć w tym jakiś
sens, jednocześnie przez przypadek (odruchowo) upijając łyk obrzydliwej kawy,
przez co znów zacząłem pluć do zlewu, ledwo co powstrzymując odruch wymiotny.
Przepłukałem usta wodą z kranu i grzbietem dłoni otarłem brodę, z której
spłynęło mi kilka kropelek na koszulkę. W tym momencie uświadomiłem sobie, jak
głupie są moje wewnętrzne monologi – do cholery, o czym ja myślę? Czy już
całkowicie straciłem jasność umysłu?
Wtem
rozległo się pukanie do drzwi. Przekrzywiłem głowę, zastanawiając się, po co
też Zero mógł się wrócić? I dlaczego pukał? Basista nigdy nie pukał, a i rzadko
kiedy używał dzwonka do drzwi. Wzruszyłem ramionami, ruszając ku drzwiom,
uznając, że prędzej spodziewałbym się już Tsukasy ze swoim zdechłym pupilkiem w
przemokniętym pudełku po butach niż ciemnowłosego…
-
Cześć – przywitał się perkusista, kiedy zaledwie uchyliłem drzwi.
„O
wilku mowa – pomyślałem. – Ale chomika nie ma…”
-
Cześć – pokiwałem głową, robiąc przy tym taką minę, jakby muzyk przede mną
wypowiedział jakąś bardzo głęboką i oryginalną hipotezę filozoficzną, a ja
zgadzałbym się z nią.
Bez
słowa wpuściłem go. Nagle dopadła mnie myśl, że moje mieszkanie zaczęło
przypominać burdel, w którym zmieniają się klienci, ale główna zainteresowana
pozostaje ta sama – jeszcze nie tak dawno temu dopiero co wszedł tu Tatsu, a
kilkanaście godzin później wyszedł trzaskając drzwiami; w pojawieniu się Zero
nie przeszkodził nawet fakt, że straciłem przytomność. Wyszedł obojętnie zupełnie
jak ze sklepu, którym w pewnym sensie w istocie był burdel; a teraz Tsu… A! I
jeszcze Karyu był… Przewinęło się trochę tych ludzi przez te sto dwadzieścia
pięć metrów kwadratowych w tak krótkim czasie.
Perkusista
zdjął buty i płaszcz, po czym bez zaproszenia skierował się do kuchni.
Dostrzegł kubek z resztką kawy i uśmiechnął się domyślnie.
-
Zero… - mruknął pod nosem i spojrzał na mnie wymownie.
-
Nie to co myślisz – pokręciłem głową. – To nie telenowela; tu nic nie ma
pięknego zakończenia…
-
Skąd wiesz? Jeszcze nic się nie skończyło – pogłębił uśmiech, w którym teraz
dominowała pewna osobliwa tajemniczość. Nie mogłem domyślić się, co tak
naprawdę stało za tym drobnym gestem.
Wziąłem
Tsukasę za rękę i zaciągnąłem do salonu, usadzając go na kanapie. Przeczuwałem,
że kubek ciemnowłosego może być w pewnym znaczeniu dziwnym źródłem tematów dla
perkusisty, dlatego wolałem go stamtąd wyprowadzić. Co prawda mógłbym równie
dobrze wylać obrzydliwą kawę do zlewu, a kubek wstawić do zmywarki, jednak coś
podpowiadało mi, że to mogłoby sprowokować muzyka jeszcze bardziej. Wydało mi
się, że mógłby odebrać to jako moją chęć ucieczki od basisty i dowodem na to,
że tematy związane z Zero wywołują u mnie krępację, co z kolei sprawiłoby, że
ten drążyłby w tym uparcie.
Zająłem
miejsce obok chłopaka i przysunąłem się bliżej niego, doznając nagłego
olśnienia. Położyłem dłoń na jego kolanie, po czym przesunąłem nią po całej
długości uda perkusisty. Tsu spojrzał na mnie niepewnie, a ja uśmiechnąłem się
szelmowsko, następnie wpraszając się na jego kolana i moszcząc się na nich
wygonie.
-
Co ty robisz? – zapytał. – Podejrzewam, że to wynik zażywania jakiś leków,
które polecił ci nasz kochany basista – prychnął, zdmuchując sobie grzywkę,
która opadła na jego lewe oko. – Radziłbym ci odstawić wszystko i zaprzestać
wszystkiego, co ci doradził – powiedział tonem wieloletniego, doświadczonego
lekarza.
-
Nie jestem taki głupi, żeby słuchać rad Zero – zaśmiałem się krótko. – A teraz
przejdźmy do rzeczy… Obaj dobrze wiemy, po co tu przyszedłeś… - uśmiechnąłem
się zjadliwie.
-
Tak? W takim razie, po co przyszedłem? – odwzajemnił gest.
-
Bo się stęskniłeś – znów roześmiałem się niezbyt dźwięcznie. – Nie kręć głową i
nie przewracaj oczyma, bo obaj doskonale wiemy, że to prawda. Zastanawia mnie tylko
jedno – nie czekając na jego reakcję, kontynuowałem. – Dlaczego kazałeś
pilnować mnie Zero? Dlaczego chciałeś trzymać się ode mnie z dala? Nawet nie
próbuj wykręcić się jakimś głupim tekstem, typu: „Zależało mi na Karyu, a nie
byłem pewien czy ty nadal coś do niego czujesz… bla, bla, bla…” – ostrzegłem.
-
Aż tak było widać? – mimo mojego wykładu uśmieszek z jego twarzy nie zniknął.
-
Zero kiepsko udaje, że mu na czymś zależy… - rozłożyłem ręce, po czym objąłem
go za szyję. – Czemu mnie unikałeś – nachyliłem się nad nim i polizałem go za
uchem – kiedy pragniesz tylko mnie? – szepnąłem, a oczy chłopaka stały się
niemalże okrągłe. – Daj spokój… - przesunąłem palcem wskazującym po jego
wargach. – Wiem, że ci się podobam… ponad to wiem, że trwa to już od pierwszego
momentu, kiedy zobaczyłeś mnie w szkole. Ba! Wiem, że znów zacząłeś grać na
perkusji i postanowiłeś stworzyć ze mną zespół tylko dlatego, żeby być bliżej
mnie… - mój lewy kącik ust powędrował ku górze, kiedy zauważyłem dyskretne
rumieńce na twarzy rówieśnika. – Więc… Dowiem się, dlaczego mnie unikałeś?
-
Zero wcale nie udawał… On po prostu nie umie tego okazywać… sam przecież
doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – powiedział cicho.
-
Znaczy, że zostawiłeś mnie na pastwę basisty, licząc, że między tobą a
Matsumurą „jakoś się ułoży i może coś do niego poczujesz”? – podniosłem jedną
brew, zmniejszając dystans między naszymi twarzami. – Przechodziłem już przez
to… To nie działa – podsumowałem i musnąłem jego wargi. Tsukasa spojrzał na
mnie zdumiony. – Nie jesteś pewien swoich uczuć – ten tekst chyba powinien
zostać moim mottem życiowym, gdyż powtarzałem go już któryś raz w bardzo
krótkim czasie. Zdawało mi się, że ostatnio powiedziałem to gitarzyście. Ach,
nie ma to, jak wywołać małe zamieszanie… - Więc Karyu nie musi o tym wiedzieć…
- uśmiechnąłem się i pocałowałem go jeszcze raz, tym razem bardziej
zdecydowanie.
Otarłem
się o niego prowokacyjnie, na co chłopak odwdzięczył mi się głośnym jękiem. Tsu
odrzucił głowę do tyłu i objął mnie mocno w pasie, przyciągając do kolejnego
pocałunku. Ułożył się wygodnie i rozkraczył nogi, między które ja zsunąłem się.
Perkusista spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, a ja w odpowiedzi oblizałem
się lubieżnie i rozpiąłem guzik jego spodni. Następnie drażniąco wolnym ruchem
zająłem się jego rozporkiem. Chciał coś powiedzieć, jednak ja uciszyłem go,
kręcąc głową zanim ten zdążył wydać z siebie choćby najcichszy odgłos, dając mu
do zrozumienia, że ja i tak wiem swoje. Tsukasa uniósł nieznacznie biodra,
pomagając mi, kiedy zsuwałem z niego spodnie wraz z bielizną. Uśmiechnąłem się
na widok jego erekcji, po czym przesunąłem dłońmi po wewnętrznych stronach jego
ud. Chłopak westchnął, wyginając się w moją stronę, łaknąc dalszych pieszczot.
Nie zamierzałem się z nim bawić, bo mnie bynajmniej nie było do śmiechu, a tym
bardziej od jęków rozkoszy byłem daleki, dlatego postanowiłem załatwić to
możliwie jak najszybciej. Zaskoczeni? Nie jestem aż taki zły – bynajmniej nie
„skaczę z kwiatka na kwiatek” i nie robię takich rzeczy z byle kim, kiedy nie
mam ku temu jakiegoś solidnego powodu… a przy Tsu miałem… i to bardzo solidny…
Bez
zbędnych ceregieli wziąłem go do ust i zacząłem ssać. Starałem się sprawić mu
jak najwięcej przyjemności, aby szybko doszedł. Znacznie bardziej podobała mi
się już wizja penisa Tatsurou w moich ustach, ale cóż… nie miałem zbytnio
wyboru. W życiu rzadko kiedy ktoś pyta się, czego tak naprawdę chcemy…
Nie
musiałem się długo męczyć. Perkusista osiągnął spełnienie, a ja przełknąłem
słoną, białą ciecz. Spojrzałem na niego z dołu i uśmiechnąłem się wulgarnie, po
czym znów wgramoliłem się na jego kolana. Tsukasa chciał dobrać się do moich
spodni, jednak odepchnąłem jego ręce.
-
Nie tak szybko – zaśmiałem się. – Chcesz mnie, prawda? – musnąłem kącik jego
ust.
-
Tak – sapnął.
-
Więc musisz zasłużyć… - skierowałem jego rękę na swoje krocze - … na to –
przeczesałem dłonią jego włosy. – Chcesz, prawda?
-
Co się głupio pytasz? Chcę! – zniecierpliwił się moimi głupimi powtórzeniami i
słodkim głosikiem.
- W
takim razie zrobisz coś dla mnie – wyszczerzyłem się wrednie.
-
Szantaż? Nie ma mowy! – prychnął, odwracając głowę w bok. Ścisnąłem jego dłoń
na swoim kroczu, jęcząc mu wprost do ucha.
-
Aach… - westchnąłem, kładąc głowę na jego ramieniu. – Nie chcesz mnie
zaspokoić? Bo z tobą byłoby mi… - ponownie westchnąłem, powoli przesuwając jego
ręką to w górę, to w dół - … tak dobrze… - przedłużyłem, biorąc głębszy oddech
i jęcząc przeciągle.
-
Jesteś straszny… - pokręcił głową i pocałował mnie krótko. – Więc o co chodzi?
– wywrócił oczyma.
-
Jeśli chcesz zdobyć klucz do mojego pasa niecnoty – specjalnie podkreśliłem
partykułę „nie” – wykonasz jedno proste zadanie. Będziesz trzymał Karyu z dala
ode mnie i Zero. I Tatsu przy okazji jak się będzie dało.
- A
co ci to da? – zdziwił się.
-
Muszę wreszcie zakończyć pewne sprawy, które zacząłem już przed laty… -
mruknąłem i zszedłem z niego, odwracając się i odchodząc parę kroków. – Ubierz
się i… - uśmiechnąłem się półgębkiem - … wynoś się. Muszę obmyślić, jak w końcu
doprowadzić do happy end’u – poleciłem i przesadnie kręcąc biodrami, zniknąłem
w czeluściach własnej sypialni.
ROZDZIAŁ
DWUNASTY
„KRĘGI
MUCHY I ALIGATORY PRZYCZYNIAJĄ SIĘ DO SPISKOWANIA, CZYLI POWRÓT NA SCENĘ I
WYDARZENIA POPRZEDZAJĄCE”
Całą
noc nie spałem i wierciłem się w łóżku, próbując uporządkować kłębiące się w
głowie myśli. Stwierdzając, że i tak już nie zasnę, wstałem i tak oto
siedziałem już czwartą godzinę zastanawiając się nad tym, co powiedzieć Tatsu.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem czy chcę zakończyć to
wszystko, co nas łączyło czy wręcz przeciwnie – wzmocnić to. W przypadku Zero
nie było to aż takie trudne. Z łatwością stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli
Michi zostanie jedynie basistą D’espairsRay, tym znajomym muzykiem, z którym
nie utrzymuję zbyt bliskich kontaktów. W ogóle przypadek ciemnowłosego był
prosty – wystarczyło, że nie będę się do niego odzywał i viola, wszystko
znajdzie swoje odpowiednie miejsce.
Westchnąłem,
odchylając się na krześle biurowym i obserwując jak mucha zatacza koła pod
sufitem, bzycząc przy tym nieznośnie. Zauważyłem, że owad zdąży wykonać pełen
okrąg, kiedy ja w myślach powiem słowo „aligator”. Chyba z nudów i niemożności
wymyślenia czegoś sensownego, co mógłbym powiedzieć wokaliście, zacząłem liczyć,
ile razy mucha pokona swój niewidzialny, podsufitowy tor. Raz-aligator.
Dwa-aligator.
Nie
jest wcale łatwo określić, co czuje się do osoby, która była zawsze blisko
ciebie, która niczego nie wymagała oprócz tego, że... masz po prostu być.
Nieważne z kim i na jaki sposób. Nieważne czy bym ćpał, czy też nie wiadomo jak
się stoczył albo poprawił – ja miałem po prostu być. Być i pozwolić sobie na
jakiekolwiek egzystowanie na tym świecie. Tatsuro zadawalał się moją
obecnością, choć ja wymagałem od niego o wiele więcej. Nigdy nie przyparł mnie
do muru jak Karyu czy Zero… aż do teraz. Teraz chciał mojego jasnego
sprawozdania z uczuć do niego. Czy wolę Zero? Wolne żarty… To już ustaliłem,
ale… Czy wolę Tatsu od samotności? Pewnie, ale… Czy to ma jakiś sens? Związek,
którego powodem byłoby tylko to, żeby on nadal znajdował się gdzieś blisko? A
może tym razem będzie zbyt blisko i nie będę czuł się przy nim komfortowo?
Dwadzieścia
dwa-aligator.
No
i jeszcze zostaje Tsu… Oczywiście nie zamierzałem zacząć z nim sypiać. Jedynie
go wykorzystywałem, żeby teraz mieć święty spokój od Karyu i jego prób, bo z
pewnością nie dałbym rady jednocześnie skupiać się na muzyce i swoich
prywatnych rozterkach, jednak… Jaką mam pewność, że Tsukasa nie wybierze mnie?
Powiedziałem mu, że nie jest pewien swoich uczuć i musi się zdecydować… Jeśli
wybierze mnie, to będę miał dodatkowy problem…
Trzydzieści
jeden-aligator.
Pocieszała
mnie jedynie jedna myśl – przynajmniej jestem pewien swoich uczuć do Karyu i
Zero. Karyu – przyjaciel, lider zespołu; można wyjść na piwo. Zero – basista
zespołu, prawie nieznany człowiek; trzymać się z dala od niego. Co do tych
dwóch plan miałem już obmyślony, jednak Tatsu i Tsu… Z kolei ta dwójka
powodowała mętlik w moim i tak już splątanym umyśle.
Czterdzieści
osiem-aligator.
Nagle
z mojego jakże porywającego zajęcia liczenia okrążeń muchy wyrwał mnie dźwięk
dzwonka. Czterdzieści dziewięć-aligator i podniosłem się z krzesła, a owad
zaczął dziko obijać się o wszystkie ściany i latać po całym pokoju jak pijany.
Otworzyłem drzwi, zastanawiając się, czy wszyscy w okolicy znają kod dostępu do
mojego bloku i pukają do drzwi tylko ze względu na uprzejmość?
-
Yukke? Co ty tu robisz? – zdziwiłem się, widząc przemokniętego blondynka.
-
Chciałem porozmawiać… Znaczy Tatsurou chciał porozmawiać i…
-
…i wysłał pośrednika? – zgadłem.
-
To nie tak! Nie obraź się, ale Tatsu… - zaczął się tłumaczyć, a ja machnąłem na
niego ręką.
-
Rozumiem. Nie chce mnie na razie widzieć, żeby przemyśleć parę spraw czy coś w
tym stylu… Daruj sobie te grzeczności i właź. Wiem, że po prostu nie miał
ochoty mnie odwiedzić, bo zapewne słyszał już o Zero, który został u mnie po
tym, jak zemdlałem… i o bardzo krótkich, podejrzanych odwiedzinach Tsukasy? Mam
rację? – przepuściłem go w drzwiach.
-
Em… Nic mi o tym nie mówił… - spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa. Byłem
pewien, że nie miał nawet zamiaru tutaj przychodzić i przekazywać mi, że:
„Tatsu mnie kocha, ale…”. Zrobił to zapewne tylko dlatego, że brunet zwrócił
się z tym do niego, a Yukke nigdy nie potrafił odmówić wokaliście.
-
Hm… Więc może nie wie… - wzruszyłem ramionami. – Albo cię nie wtajemniczył –
uśmiechnąłem się krzywo pod nosem. – Kawy, herbaty? – zaproponowałem. –
Szczerze odradzam kawy, bo jest szczególnie paskudna – skrzywiłem się.
- W
takim razie herbaty, jeśli to nie problem…
Blondynek
zawsze starał się nikomu nie wadzić. Był cichy, spokojny i nie umiał się
obrażać. Zgadzał się ze wszystkimi, starając się nie wyróżniać z tłumu,
grzecznie kiwając główką. Zawsze był na wezwanie Tatsurou, jednak ten nie doceniał
tego. Zdałem sobie sprawę, że tworzymy błędne koło – Yukke jest wierny Tatsu,
który z kolei woli mnie, a ja… a ja obciągam Tsukasie i rozmyślam o najbardziej
nieludzkim człowieku, który jest bezwątpienia największym chamem jakiego
kiedykolwiek poznałem, czyli Zero. I znów basista mojego zespołu wkradł się do
mojej głowy… Przecież już postanowiłem, że będę traktował go tak, jakbym go
prawie nie znał, więc dlaczego on ma czelność figurować w moich myślach?!
-
Cholera… - zakląłem pod nosem, zastanawiając się, czemu nie mogę wyrzucić go z
umysłu? Ciemnowłosy, a raczej myśl o nim, wracała do mnie jak bumerang.
Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło, nastawiając wodę na herbatę dla gościa.
Yukke
stanął za mną, opierając się o stół i chyba próbował jakoś zacząć zdanie, gdyż
kilka razy to już otwierał, to zamykał usta, jednak coś mu cały czas nie
wychodziło. Albo wokalista dał mu długi tekst do zapamiętania, albo po prostu
wstydził się rozpocząć rozmowę.
-
Więc co ci tam Tatsu nagadał? – odwróciłem się do niego przodem i usiadłem na
kuchennym blacie.
-
Prosił, żebyś się zastanowił… - bąknął cicho.
- W
jaki sensowny sposób mogę unikać Zero do końca życia? – przeniosłem wzrok z
basisty na okno, za którym nadal było ciemno. W szybę rytmicznie uderzały
wielkie krople deszczu. Byłem tak zafascynowany liczeniem kręgów muchy, że
nawet nie zauważyłem, kiedy się rozpadało.
-
Nie do końca… - wbił wzrok w podłogę. Kiedy woda zagotowała się, zalałem
wrzątkiem herbatę, którą następnie wcisnąłem w ręce chłopaczkowi. Blondynek
skinął głową w podziękowaniu i od razu upił dość spory łyk napoju. To się
nazywa azbestowe gardło… - Prosił, żebyś zastanowił się nad tym, kogo wolisz.
Mówił, że jesteś przystojny i masz taki charakter, że możesz mieć każdego.
Wymienił tu Zero, Karyu i siebie, ale o Tsukasie nic nie wspomniał…
Ano
tak… Spotkałem się z perkusistą kilka godzin wcześniej, więc jeszcze nie mógł o
tym wiedzieć… W takim razie Tsu nie powiedział o naszej „rozmowie” gitarzyście,
a ten nie rozgadał tego… Zastanawiające… Spodziewałem się innego obrotu
wydarzeń, ale taki też nie jest najgorszy. Dodatkowo dowiedziałem się, że
jednak nikt nie założył kamery na mojej klatce schodowej – szok! A byłem
pewien, że ktoś wpadnie w obsesję na moim punkcie…
-
Dobra, kij z Tsukasą! – machnąłem ręką. – Co powiedział jeszcze?
-
Że chciałby uzyskać odpowiedź zwrotną jak najszybciej, chociaż cię nie pogania.
Najlepiej byłoby gdybyście się spotkali; miejsce i czas Tatsuro pozostawił
tobie do wyboru. I przeprasza, że nie przyszedł do ciebie osobiście, ale…
-
To dlaczego nie przyszedł ustaliliśmy już przy twoim wejściu – przerwałem mu. –
Która to godzina? – mruknąłem do siebie, spoglądając na zegar ścienny. – Druga
w nocy! Yukke, możesz mi powiedzieć czemu wybrałeś tak wczesną porę?
-
Tatsurou od razu kazał mi iść do ciebie – wzruszył ramionami i dopił herbatę
jednym łykiem.
-
Byłeś u niego tak długo? – zdziwiłem się. Tatsu nie lubił towarzystwa, kiedy
był zły.
-
Nie. Zadzwonił do mnie jakoś po północy – wyjaśnił. Kolejny dowód na to, do
jakich rzeczy zdolny był ten chłopak dla bruneta. Sam nie wiedziałem czy ja
byłbym zrobił coś podobnego… Zapewne poprosiłbym, żeby przełożył nasze
spotkanie na jakąś ludzką godzinę… na przykład czwartą popołudniu…
Przez
chwilę intensywnie myślałem, wpatrując się w okno ślepym wzrokiem. Uśmiechnąłem
się pod nosem, wpadając na genialny pomysł. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni
spodni dresowych, które służyły mi za piżamę i wybrałem numer wokalisty.
-
Hal…
-
Spotkamy się dziś o osiemnastej w barze – od razu zacząłem szybko mówić. – Spotkamy
się, ale nie we dwoje, a w troje. Yukke idzie z nami – posłałem rozbrajający
uśmiech blondynowi, który zachłysnął się powietrzem. – Podaję ci adres, gdzie
się spotkamy…
Podałem
adres, gdzie znajdował się bar, o który mi chodziło, a następnie rozłączyłem
się, nie czekając na odpowiedź Tatsu. Potem odprowadziłem wciąż zszokowanego
basistę do drzwi, uprzednio zapisując mu adres na małej karteczce. Po
wyproszeniu gościa w końcu mogłem wziąć się do pracy. Ponownie wziąłem komórkę
do ręki i wybrałem odpowiedni numer.
-
Sakamoto? Cześć! Słuchaj, sorry, że budzę cię o tej barbarzyńskiej porze, ale
mam do ciebie interes. Nadal pracujesz w tym barze? Świetnie! Będziesz musiał
mi pomóc!...
Czas
do godziny osiemnastej zleciał mi w miarę szybko, gdyż zajmowałem się
obdzwanianiem wszystkich i załatwianiem wszystkiego, co mogło mi się przydać do
planu, który wymyśliłem. Miałem jedynie cichą nadzieję, że Yukke nie spieprzy
tego wszystkiego swoją nieśmiałością i niegramotnością, którą jakby nad wyraz
popisywał się w obecności bruneta.
Nie
miałem czasu na lenienie się, jednak znalazłem chwilę na ubranie i ogólne
doprowadzenie się do stanu używalności. Godzinę przed czasem wyjechałem z domu,
przewidując, że o tej porze na głównym deptaku będzie masę ludzi i ciężko
będzie mi znaleźć miejsce parkingowe, a tym bardziej dojechać tam. Nie myliłem
się – droga i szukanie miejsca postoju zajęło mi prawie czterdzieści minut,
jednak wciąż miałem dwadzieścia zapasu. Zanim znalazłem się w lokalu było już
za piętnaście osiemnasta. Zacząłem wszystko sprawdzać czy w istocie jest tak
jak należy.
- I
jak? Podoba się? – przywitał się mój stary przyjaciel ze szkoły.
-
Tak, świetnie. Tylko pamiętaj, żeby zaprowadzić ich do odpowiedniego boksu!
Bar
w rzeczywistości był małą knajpką z boksami odgrodzonymi od siebie kolorowymi
parawanami z tradycyjnymi japońskimi wzorami, które nadawały swojego rodzaju
osobliwość spotkaniom w tym miejscu. Stoliki z siedzeniami i parawanami były
ustawione pod ścianami wokół małej sceny, która mieściła się na środku lokalu.
Na piętrze znajdywały się niewielkie loże, które były udostępniane jedynie
podczas większych występów. Uśmiechnąłem się do siebie, przypominając sobie, że
jeszcze nie tak dawno temu ja też tutaj grałem i to właśnie od tego miejsca
zaczęła się moja kariera muzyczna. Przeskakując po dwa stopnie, wspiąłem się na
piętro i wybrałem odpowiednią lożę, z której z góry mogłem obserwować boks, w
którym już niedługo zasiądą muzycy z MUCC. Knajpka była zaprojektowana w taki
sposób, że z każdej, obojętnie której, loży miało się idealny widok na
wszystko, co dzieje się na dole, jednak z parteru nie można było dostrzec tego,
co robią goście będący na piętrze – właśnie dlatego wybrałem ten bar. W dodatku
karminowe ściany i ciemne panele podłogowe dodawały temu lokalowi swoisty urok,
który nadawał przekonania o odosobnieniu od innych gości i swobodzie rozmowy
nawet na najbardziej poufne tematy, bo i tak przecież nikt nie będzie
podsłuchiwał; błąd! „Hizumi będzie podsłuchiwał” – pomyślałem, uśmiechając się
i moszcząc wygodnie na wielkim krześle, którego siedzisko i oparcie było
pokryte czerwonym welurem, a podłokietniki i nogi były wykonane z solidnego
drewna. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że głupio jest mówić o sobie w
osobie trzeciej… „Chyba aż takim narcyzem nie jestem… Chociaż może…” –
założyłem nogę na nogę, pochylając się w stronę drewnianej barierki loży.
Wszelkie głupie myśli odciągnęła ode mnie wysoka postać Tatsurou, który właśnie
wszedł do środka. Wziąłem głębszy oddech i zacisnąłem szczęki, czując jak mój
żołądek przewraca się ze stresu, że coś się może nie udać. Przygryzłem dolną
wargę, nieco uspakajając się, kiedy zobaczyłem jak Sakamoto podchodzi do
bruneta i prowadzi go do odpowiedniego boksu. W tym momencie założyłem
słuchawki, dzięki którym mogłem podsłuchiwać rozmowę dwóch muzyków. Nie dość,
że ich widziałem, to jeszcze słyszałem. „Oj, przebiegły ja” – zaśmiałem się w
myślach. Dwa mikrofony były przyczepione pod jedynymi dwoma krzesłami, które
mieściły się w tym boksie. Dzięki takiemu rozmieszczeniu tych urządzeń miałem
pewność, że ich nie zauważą, bo gdybym, na przykład, przyczepił mikrofon pod
stołem, któryś z nich mógłby go zauważyć, gdyby upadło mu coś na podłogę – to
byłoby o wiele bardziej ryzykowne, a ja wolałem się nie narażać.
Tatsu
tak jak przewidywałem przyszedł pięć minut wcześniej, a Yukke punktualnie.
Basista został zaprowadzony do stolika, gdzie czekał wokalista.
-
Co ty tu robisz? – usłyszałem w słuchawkach burknięcie wokalisty. – I gdzie
Hizumi?
-
Nie wiem, gdzie jest ani po co kazał mi tutaj przyjść – wzruszył ramionami i ze
smutną minką chyba chciał już wyjść. Serce podskoczyło mi do gardła na myśl, że
do niczego nie doszło, a już wszystko się sypie.
-
Dobra, czekaj. Usiądź, poczekamy na niego razem. Niech wytłumaczy nam tą całą chorą
sytuację – odezwał się Tatsu, a ja miałem ochotę go uściskać za to, że nie
pozwolił odejść blondynowi. Chłopaczek bez słowa usiadł naprzeciw przyjaciela.
Brunet
rozejrzał się po małym boksie i rozmasował obolałą szyję, po czym podparł głowę
na dłoni.
-
Nie uważasz, że to dziwne, że mieliśmy się spotkać tutaj w trójkę, a są tylko
dwa krzesła? – zagadnął.
-
Myślisz, że nas wystawił? – zapytał basista.
-
Albo ciamajda zrobił złą rezerwacją… albo kelner się pomylił… - wzruszył
ramionami, wymieniając, co mogło być przyczyną braku trzeciego krzesła.
Minęła
dość długa chwila, a między muzykami rozmowa urwała się w martwym punkcie.
Niemalże czułem zdenerwowanie Tatsurou i panikę Yukke, jednak nic nie mogłem
zrobić. Jeśli nie chcą sami rozmawiać, to musi pomóc im osoba trzecia – dlatego
właśnie wysłałem sms’a do Sakamoto, który po chwili przyszedł do gości z tacą,
na której niósł dwie szklanki z przezroczystym płynem.
-
Na koszt firmy – kelner ukłonił się, a ja ledwo usłyszałem jego głos, gdyż
znajdował się zbyt daleko mikrofonu.
Mężczyźni
skinęli głowami, a Sakamoto odszedł. Tatsuro wziął szklankę i powąchał jej
zawartość.
-
Alkohol – podsumował. – Jaki bar stawia gościom darmowe drinki? Rozumiem,
gdybyśmy byli tu już enty raz, ale tak…
-
Alkohol to nie woda – odezwał się blondyn. – I nie jest tani. To chyba musi być
sprawka Hizu…
-
Myślisz, że gdzieś tu jest i każe na siebie czekać? – w tej chwili chciałem
palnąć w łeb Yukke, który poddawał wątpliwościom wokalistę.
-
Niekoniecznie. Może Hizumi jest tu stałym klientem i ze względu na to, że
zapewne rezerwacja była na jego nazwisko, przynieśli nam drinki? –
zrehabilitował się, a ja zaniechałem pobicia go.
-
Możliwe… - mruknął niezbyt przekonany brunet. Może nie był nieprzekonany, a
bardziej zirytowany czekaniem na mnie. Westchnął i upił łyk alkoholu, po czym
spojrzał na zegarek na swoim przegubie. – No gdzie on jest? Umawia się na
osiemnastą, a jest już dziesięć po! – potwierdził moje spekulacje.
-
Może utknął w korku? – wysnuł swoją teorię blondynek.
-
Zadzwonię do niego… - rzucił oschle Tatsuro, wyciągając telefon. Na szczęście
przewidziałem ten ruch i wcześniej wyciszyłem swoją komórkę, która teraz
zaczęła dziko wibrować w mojej kieszeni, jednak nie wydobyła z siebie żadnego
dźwięku. – Poczta głosowa… - warknął, odkładając urządzenie na stół.
-
Może zapomniał wziąć telefonu ze sobą?
-
Nie usprawiedliwiaj go! To nie dziecko i gdyby mu zależało, już dawno by tu
przyszedł, a nawet czekał wcześniej! – podniósł się z krzesła, marszcząc
groźnie brwi. Yukke nakrył jego dłoń swoją własną i rzucił mu spokojne i
opanowane spojrzenie.
-
Poczekajmy jeszcze chwilę – zaproponował, kiedy Tatsuro westchnął i ciężko
opadł z powrotem na swoje siedzisko.
Wysłałem
kolejnego sms’a Sakamoto, a kelner wszedł do ich boksu z dwoma kartami dań.
Muzycy popatrzyli po sobie niepewnie, jednak zdecydowali się zjeść wspólnie
posiłek. Wybrali dania, a po niecałych dziesięciu minutach dostali je na
talerzach. Jedli, popijając alkohol, a rozmowa coraz bardziej odchodziła od
mojej osoby, co było dobrym znakiem. Na początku trzymali się szablonowych
tematów - praca, itp. – jednak po pewnym czasie zaczęli się coraz bardziej
rozluźniać, a nawet żartować i śmiać. Po skończonym posiłku wysłałem trzeciego
sms’a do Sakamoto, który doniósł kolejne drinki. Mimo tego, że atmosfera
rozluźniła się, Tatsu co raz spoglądał na zegarek i wzdychał. W końcu jednak
chyba zrozumiał, że nie mam zamiaru zaszczycić ich swoją obecnością, jednak nie
przejmował się tym zbyt długo i zadowolił się obecnością Yukke, który o dziwo zachowywał
się bardzo swobodnie. Rozmawiali na różne tematy – w tym również zawarli
historie jak uświadomili sobie, że preferują tę samą płeć – jednak znów zaczęli
biadolić o mnie.
-
Ciekawe czemu nie przyszedł? – głośno myślał wokalista.
-
Może miał coś… innego do roboty – wzruszył ramionami blondyn, który nawet z tej
wysokości wydawał się być nietrzeźwy.
Rozumiem,
że ktoś ma słabą głową, ale żeby po dwóch drinkach paść? Po chwili uświadomiłem
sobie, że to nie były drinki, a czysta wódka – przecież sam kazałem im to
podać! Dobra… Nieważne. „Skleroza nie boli” – pomyślałem.
-
Na przykład co? – kontynuował brunet.
-
Nie wiem. Jasnowidzem nie jestem – wzruszył ramionami. – Czemu w ogóle się nim
tak przejmujesz?
-
Bo mi na nim zależy – powiedział, stukając palcami w szklaną ściankę szklanki.
Basista przez chwilę milczał. – Yukke… Ja wiem, że ty…
-
Daj spokój – przerwał wypowiedź Tatsu w pół słowa. – Gdyby mu zależało,
przyszedłby. Sam to powiedziałeś – rozłożył ręce.
- W
sumie… Masz rację – Tatsuro spuścił głowę, pozwalając, aby długie kosmyki
włosów zakryły jego twarz.
-
Ej – blondynek nachylił się nad stołem i ujął w dwa palce podbródek chłopaka,
zmuszając go, żeby ten na niego spojrzał. – On na ciebie nie zasługuje –
powiedział zbyt pewny siebie, przez co miałem stu procentową pewność, że jest
pijany. Tatsu też nie był trzeźwy, jednak on się jeszcze jakoś trzymał.
-
Jesteś dla mnie za dobry – zaśmiał się smutno.
- A
ty dla Hizumiego – przewrócił oczyma i przesunął krzesło, zbliżając się do
czarnowłosego.
-
Zawsze cię lubiłem – objął go po przyjacielsku. – Więc teraz pomóż mi wstać –
zaśmiał się i wsparł na ramieniu basisty, powoli ponosząc się, jednak ten z
powrotem usadził go na krześle. Szczerze, to zdziwiło mnie to odważne jak na
Yukke posunięcie. Widocznie chłopaczkowi spodobało się i nie zamierzał tracić
takiej okazji. A już się bałem, że będę musiał ingerować, żeby coś z tego
wyszło… w sumie to cieszyłem się z takiego obrotu zdarzeń, bo nawet nie
wiedziałbym, jak ich jakoś złączyć.
-
Nie idź – uśmiechnął się. Tatsuro podniósł jedną brew, patrząc sceptycznie na
przyjaciela, jednak po chwili zrozumiał aluzję i również uśmiechnął się,
przybliżając do chłopaka, a następnie muskając jego usta.
Widząc
to, szybko zdjąłem słuchawki i zerwałem się z miejsca, na początku mało nie
zabijając się o własne nogi. Jak burza zbiegłem po schodach, wparowując do ich
boksu. Nadal się całowali, więc mój plan był skazany na sukces.
-
Co do… - udałem, że odebrało mi mowę.
Chłopcy
odkleili się od siebie i spojrzeli na mnie przerażeni. Tatsurou zamrugał
kilkakrotnie, jakby upewniając się czy nie jestem jego pijacką halucynacją.
-
Hizu, to nie tak… - zaczął się tłumaczyć.
-
Nie? – mówiłem bardzo cicho i powoli. – To nie tak, że przyszliście sobie
wcześniej, upiliście się, a teraz się całujecie?! Podobno chciałeś się ze mną
porozmawiać o naszym związku, Tatsu… - skrzywiłem się. – Ale chyba nie ma już o
czym rozmawiać…
-
Nie przyszliśmy tutaj wcześniej – wtrącił się basista. – To ty się spóźniłeś.
Kazałeś przyjść nam na osiemnastą, więc czekaliśmy na ciebie! – próbował
ratować sytuację, jednak fakt, że nadal przytulał się do bruneta poddawał
wątpliwością jego autentyczne zamiary. Jego obronne słowa w połączeniu z
bojowniczą pozą, która dawała do zrozumienia, że nie opuści Tatsurou dawała złudzenie,
że blondynek wręcz ze mnie szydzi.
-
Mówiłem na dziewiętnastą! Czy ktoś choć raz może mnie wysłuchać? Naprawdę…
Zawiodłem się na tobie Tatsurou… - odwróciłem się i szybko wyszedłem z boksu,
kierując się do kuchni.
Wokalista
wybiegł za mną i wyszedł z lokalu rozglądając się za mną wśród tłumu ludzi
gnieżdżących się na deptaku, ale oczywiście nie dostrzegł mnie. Za nim podążył
Yukke, który uwiesił się na jego ramieniu i musnął ustami policzek bruneta.
Tatsuro spuścił głowę i chyba posmutniał, ale ręce blondyna, które oplatały go
w pasie i jego usta na szyi zaraz poprawiły mu humor. Kilku ludzi obejrzało się
za nimi z wykrzywionymi twarzami w niesmaku, jednak ci nie przejęli się tym i
szybkim krokiem odeszli.
- I
jak? Plan się powiódł? – stanął za mną Sakamoto.
-
Tak. Dzięki – uśmiechnąłem się. – To ile płacę?
-
Przestań. Jesteśmy kumplami, a kumple sobie pomagają – położył mi rękę na
ramieniu.
-
No to chociaż za obiad zapłacę.
-
Nie ma takiej potrzeby – zaśmiał się. – Lubię cię i lubię takie niecodzienne,
ukartowane scenki. Fajnie było. Nie musisz płacić.
-
Ale ja chcę! Jak nie dla baru to dla ciebie! – upierałem się. – Coś ci się w
końcu należy za robotę…
-
Innym razem…
-
Taka opcja nie wchodzi w grę!
-
No dobra… To możesz mi się odwdzięczyć, ale nie formie jakiś opłat.
-
To znaczy? – spojrzałem na niego uważniej.
-
Jak wiesz mamy tu karaoke. Mamy też podkłady do rockowych piosenek, w tym
również do D’espairsRay. Nie chciałbyś zaśpiewać? Rozsławiłbyś to miejsce…
- A
ty dostałbyś za to podwyżkę – zgadłem, a chłopak niepewnie kiwną głową. – Nie
ma sprawy. Dawaj mikrofon – zaśmiałem się i obaj wróciliśmy na salę.
„I
wilk syty, i owca cała.” – pomyślałem, podążając w stronę sceny za kelnerem. – „Yukke
w końcu dostał swojego wymarzonego chłopaka, a ja wyszedłem na tego niewinnego”
– wszedłem na podwyższenie i przywitałem się z publicznością…
ROZDZIAŁ
TRZYNASTY
„ZDESPEROWANA
NASTOLATKA, PSYCHIATRYK, JEANSY I JAK MA SIĘ DO TEGO NOGA ZERO?”
Wróciłem
do domu późnym wieczorem… o ile drugą w nocy można było nazwać jeszcze
wieczorem. Ściągnąłem buty w przedpokoju nawet nie zapalając światła.
Poruszałem się po mieszkaniu tak cicho, jak to tylko było możliwe. Pomimo
późnej pory nadal nie byłem zmęczony. Przeszedłem do salonu i wzdychając cicho
usiadłem na kanapie. Założyłem nogi na mały stolik mieszczący się przed sofą i
zgarnąłem pilota z oparcia. Włączyłem telewizor i zacząłem skakać po kanałach,
szukając czegoś ciekawego. Małpy – „Nie.”, porno – „Nie dziś.”, durna
amerykańska komedia – „Też nie… Czy w tej telewizji nie ma nic przyzwoitego o
tej godzinie?” Horror – „Z przyjemnością, ale wolałbym nie widzieć już łażących
po ścianach cieni ani własnego, gadającego odbicia, które mnie umoralnia i
uświadamia…” Wzdrygnąłem się na to wspomnienie i skrzywiłem nieładnie. Powtórka
wiadomości – „Hm… przynajmniej dowiem się, co tam słychać w wielkim świecie.”
Wzruszyłem ramionami i bez większego zainteresowania wpatrywałem się tępo w
prezentera, który co chwila przekładał kartki chyba bardziej w tiku nerwowym
niż dlatego, że coś z nich czytał.
Z
czasem powieki zaczęły mi straszenie ciążyć. Ziewnąłem rozdzierająco i
przetarłem pięściami oczy, kiedy nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Ttak
naprawdę to byłem zmordowany jak koń po westernie i byłem pewien, że gdybym
tylko przyłożył głowę do poduszki, od razu bym usnął. Dlaczego nie poszedłem
spać? Powód – łóżko. Dwuosobowe łóżko. Jak sama nazwa wskazuje jest
przeznaczone dla dwóch osób, nie dla jednej. Kiedy zaczęła mnie tak przerażać
samotność? Wcześniej było mi to obojętne czy ktoś jest u mojego boku, czy też
nie, a teraz…
Dotarło
do mnie, że odkąd zespół się rozpadł, strasznie odizolowałem się. Osobami, z
którymi utrzymywałem stały kontakt był jedynie Karyu, Tsukasa i Tatsurou – ich
wszystkich po kolei… jakby to ująć… „wypróbowywałem”? Znienacka zacząłem
potrzebować czyjejś bliskości, choćby głupiej świadomości obecności kogoś obok.
Dlaczego tak się stało? Zorientowałem się, że przez to moje „wyprobowywanie”
wszystkich po kolei, bliskie mi osoby odsuwały się ode mnie. Odtrąciłem Karyu i
jakby nie patrzeć, to ja wepchnąłem go w ramiona Tsukasy, którego teraz
wykorzystywałem i obiecywałem mu coś, czego tak naprawdę nie mogłem mu
zagwarantować. Jak wyszedłem w jego oczach? Jako rozkapryszony dzieciak czy,
delikatnie rzecz ujmując, osoba lekkich obyczajów? I jeszcze Tatsu… Jego chyba
potraktowałem najgorzej… choć wciąż pozostawało jakieś nikłe światełko w tunelu
– chociaż pomogłem Yukke… ale czy nie swoim kosztem? Czy nie podjąłem zbyt
szybko decyzji o odrzuceniu wokalisty MUCC? Może to on był tym jedynym…
Chociaż, gdyby rzeczywiście nim był, to chyba nie nachodziłby mnie takie myśli,
żeby wepchnąć go w cudze objęcia, prawda?
Podsumowując:
Stworzyłem dwa nowe związki, zniszczyłem swoje dwa własne związki i stworzyłem
jeden, nierealny romans.
Siedziałem
jak słup soli, gapiąc się w podłogę, jakbym zaraz miał znaleźć na niej
rozwiązania wszystkich swoich problemów, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.
Ocknąłem się i wstałem. Tempem żółwia-maratończyka bez werwy podpełzłem do
drzwi i uchyliłem je.
-
Tatsu? Co ty tu robisz? – zmarszczyłem brwi, jednak mój głos nie był wcale
nieprzyjemny.
-
Hizu… Ja… chciałem ci to wszystko wytłumaczyć – spuścił głowę, a jego ton
przesiąknięty był smutkiem i żalem tak bardzo, że aż coś ścisnęło mnie za
serce.
-
Chyba musimy porozmawiać – mruknąłem bardziej do siebie niż do niego i
przepuściłem go w drzwiach. Brunet wszedł, jednak nawet nie zdjął butów, od
razu przechodząc do tłumaczeń. Słowa lały się potokami z jego ust, a on sam
zagłuszał mnie, kiedy starałem się mu coś wyjaśnić. Potrząsnąłem głową i
wywróciłem oczami, czekając aż ten powie, co ma do powiedzenia, jednak końca
jego lamentów ani widu, ani słychu, dlatego też zdecydowałem się mu przerwać. –
ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE! – wrzasnąłem, a mężczyzna spojrzał na mnie z bezbrzeżnym
zdumieniem malującym się na twarzy. – Dziękuję, że w końcu dałeś mi dojść do
słowa – odchrząknąłem. – Twoje przeprosiny są bez sensu…
-
Bez sensu? – przerwał mi.
-
Bez sensu – powtórzyłem – bo tak naprawdę to nie masz mnie, za co przepraszać.
To wszystko było… ukartowane – teraz ja z kolei zacząłem podziwiać podłogę,
dochodząc do wniosku, że w końcu przydałoby się tutaj choćby pozamiatać…
-
Ukartowane? – powtarzał po mnie jak papuga.
-
Tak – wziąłem głębszy oddech. – Nie zrozum mnie źle, ale… ja chyba na ciebie
nie zasługuję…
-
Chodzi ci o to, że jednak ci się odwidziało i mnie nie chcesz, więc wiedząc, że
Yukke się we mnie podkochuje chciałeś zrobić ze mnie „tego złego” i to wszystko
zakończyć? – jego oczy stały się nienaturalnie wielkie.
- A
mówiłem „nie zrozum mnie źle”… - pokręciłem głową.
Zacząłem
mu powoli, bardzo dobitnie tłumaczyć, do czego doszedłem podczas mojego
wewnętrznego monologu przed telewizorem. Tatsurou słuchał uważnie i nie odzywał
się, jednak od czasu do czasu kiwał głową na znak, że rozumie. Kolejne uczucia
przebiegały po jego twarzy, kiedy rozpoczynałem nowe zdanie. Cały czas staliśmy
w przedpokoju, a ja nawet nie pomyślałem, żeby przyjąć go bardziej kulturalnie.
W końcu przeszedłem do uczuć, jakie towarzyszyły mi przy Zero i o moim
gadającym odbiciu, i o tym, że chyba mam jakieś problemy ze sobą. Poprosiłem go,
żeby zabrał mnie na konsultację z psychoanalitykiem, na co on jedynie prychnął.
-
Hizu, każdy ma czasem lepsze i gorsze dni – odezwał się po dłuższym czasie,
kiedy mi zaschło w gardle i nie mogłem już dalej opowiadać, co tak naprawdę się
ze mną dzieje i jakie były przyczyny wszystkich decyzji, jakie podjąłem. –
Czasami ciężko jest dojść do ładu samemu ze sobą i to jest normalne. To jeszcze
nie oznacza, że potrzebujesz pomocy specjalisty– rozłożył ręce.
-
Ale mnie to się w sumie podoba takie życie w psychiatryku. Darmowe tabletki
szczęścia, lekarze, terapie grupowe… może to coś mogłoby mi pomóc? – zapytałem
z nadzieją.
-
Przestań tak gadać, bo nawet nie wiesz jak wygląda życie w takim miejscu! –
zganił mnie. – Skoro źle się czujesz, może powinieneś zmienić otoczenie –
zaproponował.
-
Na psychiatryk? – ożywiłem się.
-
Nie, nie na psychiatryk – wywrócił oczyma. – Bardziej myślałem o uzdrowisku –
sprostował.
-
No nie wiem… Zresztą nieważne! Jak zwykle zacząłem o sobie! Jak ty tak możesz
non stop o mnie słuchać, co? Miłosierna Kannon, przecież mi chodzi o to, co z
tobą i Yukke… - spojrzałem na niego niepewnie.
Brunet
zafrasował się i skrzywił dziwacznie usta, po czym westchnął i przestąpił
nerwowo z nogi na nogę.
-
Znasz zdanie Yukke…
-
On chce być z tobą, a ty… ty chcesz z nim być?
-
To nie takie łatwe podjąć decyzję… To nie chodzi o to czy chcę, czy nie chcę, a
raczej czy mogę…
- A
co cię niby powstrzymuje, żeby… - Tatsuro spojrzał na mnie jednoznacznie, a
mnie aż zamurowało. – Ja?! Niby dlaczego? – zdziwiłem się.
-
Nie chcę zostawiać cię w takiej sytuacji… - szepnął.
-
Jakiej sytuacji? – nie zrozumiałem, jednak po chwili mnie olśniło. – Myślisz,
że sobie coś zrobię? Daj spokój! Nie jestem jakąś zdesperowaną nastolatką!
-
Ale do psychiatryka to już chcesz iść, nie? – zauważył.
-
Oj tam – machnąłem na niego ręką i uśmiechnąłem się sztucznie, zapewniając w
ten sposób, że nic mi nie jest. – To pewnie tylko depresja jesienna…
Uświadomiłem sobie, że masz rację. Po prostu mam ostatnio gorsze dni. Nie martw
się o mnie! Nażrę się czekolady i będzie dobrze! – roześmiałem się. Tatsu
spojrzał na mnie niepewnie.
-
Martwi mnie szybkość zmiany twojego zdania i zachowania… Tak nie powinno być.
Yukke zaczeka, a teraz…
-
Nie – zaprzeczyłem, a uśmiech zniknął z moich ust. – Yukke nie zaczeka –
powiedziałem stanowczo, jednak nie ostro. – On już odczekał swoje. Jeśli teraz
nie podejmiesz decyzji, możesz go stracić. Ze mnie już nic nie będzie.
Pamiętaj, że zawsze będziemy przyjaciółmi i chyba na tej stopie powinniśmy
pozostać – nie wiem dlaczego zacząłem mówić coraz ciszej. – Nie ma sensu
zmuszać się do niczego. Już się o tym przekonałem… Nie chcę, żebyś ty też
musiał przechodzić przez to, co ja teraz. Pozwól sobie ułatwić życie – moje
kąciki ust delikatnie powędrowały ku górze, jednak byłem pewien, że wokalista
zdaje sobie sprawę, że nie jest mi do śmiechu.
-
Będziemy przyjaciółmi? – upewnił się.
-
Tak – przytaknąłem.
-
Jeśli będzie się coś działo, mam wiedzieć o tym pierwszy, jasne?
-
Jasne – pokiwałem głową, a brunet uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
-
Dzięki – szepnął mi na ucho i pocałował w policzek. – Nic sobie nie zrobisz? –
spojrzał na mnie nieufnie, odsuwając się ode mnie.
-
Nie – uśmiechnąłem się. – Idź do niego – poczułem, że zaczynają piec mnie oczy.
- A
ty idź się położyć – dźgnął mnie palcem w mostek. – Widać, że nie spałeś całą
noc.
-
Całą noc? – zdziwiłem się. – To która jest teraz godzina? – mężczyzna wyjął
telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz, który rozbłysnął po dotknięciu.
-
Siódma rano, a co?
„Nie
wiedziałem, że wewnętrzne rozterki pochłaniają tyle czasu…” – pomyślałem.
-
Nic, nic – pokręciłem głową i delikatnie popchnąłem wokalistę w stronę wyjścia.
– Tak się tylko pytam. Do zobaczenia – uśmiechnąłem się, pokonując łzy, które
napływały mi do oczu.
-
Do zobaczenia – odpowiedział mi tym samym i pocałował mnie jeszcze raz w
policzek. – Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy – uśmiechnął się
szeroko, po czym wyszedł.
Po
wyjściu gościa odetchnąłem głęboko i zdjąłem maskę z uśmiechem. Pociągnąłem
głośno nosem, mimo wszystko hamując łzy. Przeszedłem do łazienki i drżącymi
rękami rozebrałem się, po czym wszedłem do kabiny prysznicowej, odkręcając
ciepłą wodę. Ciepłe strugi oblewały moje ciało, dając chwilę wytchnienia.
Oparłem się rozpalonym czołem o zimne kafelki i sam nie zauważyłem kiedy łzy
zaczęły spływać po mojej twarzy. Nie szlochałem, nawet nie drżałem. Łzy
samoistnie wypływały z moich oczu zupełnie nie wpływając na resztę ciała, która
jakby się od nich odizolowała. Łzy mieszały się z wodą, a ja czułem jak moja
głowa przybiera na wadze i staje cię coraz cięższa do utrzymania dla obolałego
karku, który potarłem dłonią. Pociągnąłem raz jeszcze nosem i na chwilę przymknąłem
oczy. Tysiące głosów wrzeszczało w mojej głowie, rozsadzając ją. Każdy z nich
wykrzykiwał coś innego, doprowadzając do tego, że nie mogłem nic zrozumieć od
początku do końca. Rozpoznawałem niektóre urywki – jedne z nich były cytatami z
książek lub filmów, które znałem, niektóre z nich były po prostu „mądrościami”
zrodzonymi w moim umyśle, inne natomiast były tekstami piosenek – moich
własnych, jak i innych muzyków. Zakręciłem kurek z ciepłą wodą i wyszedłem spod
prysznica. Owinąłem się ręcznikiem na wysokości bioder i spojrzałem z odrazą w
lustro. Gigantyczne wory pod oczami wyglądały jak dwa lima.
„Żałosny”
– pomyślałem, przetrząsając wszystkie półki i szafki po kolei. W końcu, na
drugiej półce koło lustra, znalazłem to, czego szukałem. Rzuciłem jednorazową
żyletkę na ziemię i zdeptałem ją, raniąc sobie przy tym piętę. Oparłem się o
ścianę i zsunąłem się na podłogę, sięgając po jedno z ostrzy, które utknęło
między dwoma plastikowymi częściami, które je przytrzymywały. Oderwałem plastik
i przez chwilę obracałem w palcach ostrze, raniąc przy tym ich opuszki. Kiedy
miałem już przytknąć żyletkę do wewnętrznej strony nadgarstka, coś się we mnie
złamało. Cisnąłem ostrze jak najdalej od siebie, aż odbiło się od przeciwległej
ściany i ponownie wylądowało na podłodze. Podkuliłem kolana pod brodę i
wciskając między nogi głowę zacząłem szlochać, tym razem cały drżąc i zanosząc
się płaczem.
„Co
ty sobie wyobrażasz?! Jednak jesteś zdesperowaną nastolatką!”- wrzasnąłem na
siebie w myślach.
Nie
pamiętam, co działo się potem. Jakby ocknąłem się dopiero w momencie kiedy
byłem już w pełni ubrany, uczesany i wsiadałem do auta. Jedna strona mojego
umysłu za żadne skarby tego świata nie wiedziała, gdzie chcę jechać, natomiast
druga darła się nieznośnie, że jadę do szpitala psychiatrycznego. Zamarłem z
jedną ręką zaciśniętą kurczowo na kierownicy, a drugą cały czas prostującą się,
to znów zaciskającą na powietrzu, tak jakbym odruchowo szukał czegoś, na czym
mógłbym się wesprzeć. Siedziałem już na fotelu kierowcy i jedną nogą dociskałem
sprzęgło, choć nie zdążyłem nawet włożyć kluczyka do stacyjki. Moja druga noga
nadal swobodnie spoczywała na betonowej podłodze garażu podziemnego. Nawet nie
zamknąłem drzwi samochodu. Jedna strona mojego ciała rwała się do drogi, druga
natomiast jakby chciała jedynie biernie się jej przyglądać. W tym momencie
pożałowałem, że nie mogłem się rozdwoić albo choćby przeciąć na pół, gdyż
ogarnęła mnie wielka ochota, aby zobaczyć to przedstawienie i jego następstwa.
Oczami
wyobraźni zobaczyłem to, co chciałem – jedna strona ciała stałaby tak w tym
garażu aż do końca świata, a może nawet i dłużej, natomiast druga odjechała do
wariatkowa i tam pozostała w kaftanie bezpieczeństwa w pokoju bez klamek i
okien. Żadna z tym opcji nie wydała mi się jakoś szczególnie pociągająca,
dlatego z dylematem, co mam dalej zrobić, zgłosiłem się do mózgu, w którym o
dziwo panowała niczym niezmącona cisza, zupełnie tak jakby ktoś odciął
zasilanie. Mózg się wyłączył, a ja siedziałem tak od czasu do czasu mrugając i
nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Ślepo wpatrywałem się w betonową ścianę garażu
z wielką, czarną liczbą 98, która oznaczała moje miejsce parkingowe. Moje serce
zwolniło, tak jak i wszystko wokół, a oddech stał się płytki, choć powietrza
zaczerpywałem tak rzadko, że nawet ja byłem zdumiony, iż jeszcze się nie
udusiłem. Nagle moja ręka, która jak dotychczas nadal próbowała uchwycić
powietrze, dotknęła czegoś namacalnego. W tym momencie wszystko wróciło do
normy – bicie serca i oddech, a czas znów płynął z właściwym dla siebie tempem.
Odwróciłem się, nie puszczając ani kierownicy, ani nie przestając dociskać
sprzęgła i spojrzałem na to, czego się uchwyciłem. Były to jeansy, a dokładniej
noga w jeansach. Mówiąc konkretniej, łydka Zero, przysłonięta spodniami.
Spojrzałem tępo na basistę, a ten westchnął i wyciągnął ręce w moją stronę. Coś
powiedział, ale nie dosłyszałem co. Nie widząc żadnej odpowiedzi z mojej
strony, po prostu chwycił mnie pod pachami i wyciągnął z auta. Poczułem grunt
pod stopami, jednak zachwiałem się i opadłem bezwładnie na ciemnowłosego niczym
kukiełka, której lalkarz przeciął sznurki. Ogarnęła mnie ciemność i…
ROZDZIAŁ
CZTERNASTY
„WSZYSTKO
OD NOWA CZ.1”
Obudziłem
się znów w łóżku. Jakieś niemożliwie jasne światło padało na mnie, oślepiając
mnie i sprawiając, że jedna wielka czerwień rozlewała się pod moimi powiekami.
Po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że i tak nie schronię się przed tym
cholernym blaskiem, dlatego powoli zacząłem otwierać oczy, mrużąc je i
przysłaniając dłonią, aby nie oślepnąć na dobre. Zamrugałem kilkakrotnie, a
przede mną zamajaczyła jakaś niewyraźna, ciemna postać. Wraz z upływającym
czasem postać stawała się coraz wyraźniejsza, zupełnie jakby ktoś znów
podłączył mi kabel HD. Ową postacią oczywiście był Zero, który siedział na mnie
okrakiem i trzymał lampkę nocną, którą zgarnął z szafki koło łóżka, tuż przy
mojej twarzy.
-
Powaliło cię? – wychrypiałem. – Chcesz, żebym oślepł? – odtrąciłem jego rękę, w
której trzymał lampkę.
Chłopak
odstawił przedmiot na swoje miejsce i spojrzał na mnie kręcąc głową.
-
Byłeś nieprzytomny dwie godziny, a nic nie ma ciekawego w telewizji, więc
pomyślałem, że cię obudzę. Nudziło mi się – wzruszył ramionami.
-
Ale to jeszcze nie powód, żeby odbierać mi wzrok – wywróciłem oczyma i
próbowałem go jakoś z siebie zwalić. – Nie mogłeś sobie pójść do domu i mnie
zostawić w spokoju? – jęknąłem.
-
Hotelu – poprawił mnie. – W pokoju też nie miałbym nic do roboty…
-
To se książkę poczytaj – warknąłem, próbując się spod niego wysunąć.- Wiesz w
ogóle co to jest? Takie coś z kartkami, które są zapisane słowami…
-
Wiem, tumanie, co to jest książka – przerwał mi. – I nie wierzgaj tak, bo mi
niewygodnie – zmarszczył śmiesznie nos.
-
Przepraszam bardzo, ale czy ja ci wyglądam na mebel? – spojrzałem na niego
ironicznie, powoli pozbywając się resztek snu.
-
No w sumie to tak… W zespole jesteś tylko dla ozdoby, siadać na tobie można i
rozmiary też się zgadzają.
-
Czy ty właśnie porównałeś mnie do jakiejś szafy czy kanapy? Uważasz, że zajmuję
tyle samo miejsca? – podniosłem jedną brew.
-
No – kiwnął głową i dźgnął mnie palcem w brzuch. – Myślisz, że to nie zajmuje
miejsca? Jak się tyje, to takie są tego efekty…
-
Lepiej patrz na siebie – syknąłem. – Bo w przeciwieństwie do ciebie to ostatnio
schudłem…
-
Bo ja przynajmniej nie mam kompleksów i akceptuję siebie jakim jestem,
ewentualnie pracuję nad sobą n siłowni, a nie głodzę się jak ty – prychnął. –
Przyznaj się, kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny posiłek?
-
No… Nie pamiętam godziny, ale…
-
Ani daty – wciął się, za co zmroziłem go spojrzeniem.
- …
ale to nie oznacza, że się głodzę – burknąłem.
Ciemnowłosy
szykował się już do kolejnej potyczki słownej, kiedy nagle rozległ się dźwięk
dzwonka do drzwi. Basista zamarł z otwartymi ustami, po czym szybko je zamknął
i przez chwilę jeszcze mnie lustrował, następnie łaskawie wstając ze mnie.
-
Leż tu – polecił i wyszedł z pokoju.
Westchnąłem
cicho i potarłem obolałe skronie, które lada chwila miały wybuchnąć. „Jeszcze
ten debil Zero spotęgował mój ból głowy tym, że naświetlił mi oczy.” –
warknąłem w myślach i przekręciłem się na bok, czując, że na plecach zaraz
zrobią mi się odleżyny. Ziewnąłem. Michi znów pojawił się w progu sypialni.
-
Przyszedł Tsukasa. Chcesz się z nim teraz widzieć? – zapytał, a ja gdybym go
nie znał, mógłbym pomyśleć, że w jego głosie słychać było odrobinę zatroskania.
-
Tak – kiwnąłem głową i wywindowałem się do pozycji siedzącej, czego zaraz
pożałowałem. Jednak nie zdążyłem się znów położyć, kiedy Tsu znalazł się już w
moim pokoju. Za nim szedł basista, jednak wystarczyło moje jedno
porozumiewawcze spojrzenie, które spowodowało, że ciemnowłosy zawrócił,
gderając coś pod nosem i poczłapał do salonu. – Cześć – przywitałem się,
siadając w siadzie skrzyżnym.
-
Cześć. Jak się czujesz? – zapytał grzecznościowo.
-
Dobrze – uśmiechnąłem się, choć wcale nie miałem ochoty tego robić.
-
Dowiedziałem się, że znów zemdlałeś… Coś się dzieje? Jesteś chory? – usiadł na
krawędzi łóżka i przyłożył mi zimną dłoń do czoła.
-
Nic mi nie jest – zaprzeczyłem. – Chyba po prostu jestem przemęczony…
-
Zero mówił, że w szpitalu zdiagnozowali, że to przez to, że się głodzisz… Po co
to robisz?
-
Nie głodzę si… Zaraz, zaraz! – zmarszczyłem brwi. – Zero mówił… szpital? Jaki
szpital? – zdziwiłem się.
-
Zero zawiózł cię do szpitala, kiedy zemdlałeś. Poprzednio, kiedy znalazł cię
nieprzytomnego w przedpokoju też zabrał cię do szpitala, ale zawsze odsyłali
was z kwitkiem, że to przez twoje niedojadanie. Michi wkurzał się na wszystkich
lekarzy, którzy nawet bez dokładnej diagnozy mówili, że jeśli odpoczniesz i
zaczniesz normalnie jeść, wszystko będzie tak jak należy – wyjaśnił.
-
Zero zabrał mnie do szpitala? – nie mogłem w to uwierzyć. – Ostatnio
powiedział, że szkoda mu na mnie nabijać rachunek za telefon i dzwonić pod darmowe
numery ratunkowe, bo uznał, że skoro coś bełkoczę pod nosem to żyję i nic mi
nie jest. Teraz powiedział, że byłem nieprzytomny dwie godziny i obudził mnie,
świecąc mi lampką po oczach, bo mu się nudziło i nie miał co robić…
-
Co? – perkusista spojrzał na mnie jak na kretyna. – To nieprawda! Michi bardzo
się o ciebie bał! Pierwszy raz widziałem go takiego rozłoszczonego i
przerażonego jednocześnie!
-
Bał się? O mnie? – miałem wrażenie, że to sen. Zero nie ma takich uczuć…
-
Tak. I nieźle się wściekł, kiedy lekarze ledwo zmierzyli ci ciśnienie i sprawdzili
czy źrenice reagują prawidłowo, a już oznajmiali, że wszystkie odruchy są
prawidłowe, że może cię zabrać do domu i spokojnie poczekać aż się ockniesz.
- A
skąd ty to wiesz? Też przy tym byłeś?
-
Nie. Zero mi powiedział. Co prawda co drugie jego słowo to było przekleństwo,
ale ogólnie sens historii był taki sam – pokiwał głową, jakby zgadzając się sam
ze swoimi słowami.
Nie
mogłem w to uwierzyć. Nie chciałem w o uwierzyć. Miałem się trzymać od niego z
daleka, a jeśli stanie się coś złego powiadomić Tatsu… A tutaj Zero jakby
wyczuwając, że coś się święci zjawia się niczym superman w czerwonej pelerynce
i slipkach na spodniach, i pomaga mi, a potem kłamie w żywe oczy, że nic nie
zrobił i udaje gruboskórnego, niczym się nieprzejmującego basistę, którym już
od dawna nie jest… „Muszę z nim o tym porozmawiać… później.” – pomyślałem.
- A
ty po co przyszedłeś? – skierowałem rozmowę na właściwy tor.
-
Porozmawiać… hm… No wiesz, na jaki temat – spuścił wzrok. A tak… Nieistniejący
romans, prawie o tym zapomniałem.
-
Tak, wiem – przytaknąłem. – Więc, od czego chcesz zacząć?
-
Ja… Ech… Zastanowiłem się nad tym, o czym mówiłeś – dukał, skubiąc rękaw swojej
bluzy.
- W
sensie nad swoimi uczuciami?
-
Tak, właśnie… I… Ja podjąłem decyzję… Nie chcę cię jakoś urazić, ale… Owszem,
podobałeś mi się i w ogóle, jednak… Jesteś wspaniałym przyjacielem, lecz…
-
Wybrałeś Karyu. Rozumiem – uśmiechnąłem się, czym totalnie zbiłem go z tropu.
Tym razem uśmiech był jak najbardziej szczery. Cieszyło mnie to, że Tsu
praktycznie sam rozwiązał problem, który ja stworzyłem. Dzięki temu nie
musiałem obmyślać jakiś planów jak w przypadku Yukke i Tatsurou. – W sumie to
bardzo dobrze. Zgadzam się z tobą, że powinniśmy zostać przyjaciółmi. Wtedy po
prostu mi odbiło, sam nie wiem dokładnie, o co mi chodziło, ani co mnie
napadło… Przepraszam… Możemy po prostu o tym zapomnieć? – zapytałem z nadzieją.
Chłopak odetchnął z ulgą.
-
Uff… Świetnie – uśmiechnął się. – Myślę, że tak będzie najlepiej – pokiwał
szybko głową i zerwał się z miejsca. – No to na razie… - chciał już odejść,
kiedy złapałem go za rękę.
-
Poczekaj. Nie chcę, żeby nasze stosunki jakkolwiek na tym ucierpiały. Nie chcę
być twoim znajomym, a przyjacielem, rozumiesz? Nie wyobrażam sobie tego, że
teraz nagle będziemy się unikać i udawać, że jest dobrze, kiedy w
rzeczywistości jest inaczej. Co ty taki nerwowy?
Tsukasa
westchnął i ponownie usiadł. Przysunął się do mnie i pocałował mnie delikatnie.
Byłem zbyt oszołomiony, żeby go odepchnąć, co oczywiście on wykorzystał i
powalił mnie na plecy. Usiadł na mnie i przygwoździł moje nadgarstki do
materaca, wpychając język między moje zaciśnięte wargi. W końcu pojąłem, że nie
ma sensu stawiać opór, więc zacząłem oddawać pieszczotę. Wtedy jakby Tsu
przestraszył się i odkleił się ode mnie.
-
Przepraszam. Musiałem – uśmiechnął się.- Karyu nie potrafi tak całować jak ty –
oblizał się. – Ale sam rozumiesz… Matsumura to stałość i odwzajemnienie uczuć,
a ty to mętlik w głowie… i nie tylko mojej – puknął mnie palcem w czoło. –
Szkoda tylko, że to nie ja tak zawróciłem ci w głowie… - zamilkł na moment.-
Więc jak? Możemy uznać, że tego też nie było? – szybko pokiwałem głową, wciąż
gapiąc się na niego oszołomiony. – Świetnie – uśmiechnął się szerzej i zszedł
ze mnie. – Na razie – kierował się do wyjścia.
-
Na razie – odpowiedziałem cicho.
Jeszcze
przez chwilę leżałem tak analizując, co się tak naprawdę wydarzyło, po czym
oblizałem usta i wyplułem ślinę do doniczki i resztkami kwiatka, stojącej na
parapecie nad łóżkiem.
-
Blee – skrzywiłem się i ostrożnie wstałem.
Przeszedłem
do salonu. Zero stał na balkonie i palił papierosa. Zauważyłem go przez okno.
Również wyszedłem na balkon i stanąłem obok niego, opierając się o niego
ramieniem.
-
Tsukasa wyszedł?
-
Wyszedł – potwierdziłem. Między nami zapadła chwila milczenia. Obydwaj
wpatrywaliśmy się w tętniące życiem miasto pod nami. – Przestaniemy się kiedyś
kłócić?
-
Nie sądzę – mruknął, trzymając fajkę w zębach.
- A
okłamywać?
-
No z dwojga złego to, to już prędzej. Myślę, że docinać będziemy sobie do
usranej śmierci – popatrzył na mnie, a ja ułożyłem głowę na jego barku. Zero
objął mnie jednym ramieniem.
-
Czemu nie powiedziałeś mi o ty, że zawiozłeś mnie do szpitala i się o mnie
bałeś? – zmieniłem temat.
-
Bo cię okłamywałem – powiedział prosto z mostu.
-
Wiesz co?
-
Co?
-
Chyba właśnie dlatego takie są nasze relacje. Ty wiesz, co czujesz i jesteś
tego pewien. Pasuje ci taki układ między nami, bo odpowiada ci to, że jesteś
nienormalny. Ja cały czas się tego wypieram i chcę takich zwykłych, zdrowych
relacji. W dodatku nie wiem, co czuję, a te nasze kłamstwa są dla mnie
odstraszające. Choć muszę ci powiedzieć, że jest metoda w tym szaleństwie. Ze
wszystkimi muszę rozmawiać. Rozmawiać na tematy, które są dla mnie trudne, a z
tobą nie muszę. My… jakby komunikujemy się telepatycznie. Znasz moje myśli i
wiesz, co czuję… to jest pomocne, bo czasem cisza jest ważniejsza od słów.
Tylko szkoda, że nie zawsze to wykorzystujesz… tą swoją wiedzę o mnie.
-
Nie wykorzystuję tego, bo nadal istnieje ta bariera kłamstwa między nami. I nie
jestem nienormalny. Ty też taki nie jesteś. Jesteśmy tacy sami, po prostu…
nieszablonowi – uśmiechnął się pod nosem. – Oryginalni – objął mnie ciaśniej.
-
Możliwe. Ale nie uważasz, że nasze zachowania są co najmniej dziwne?
-
Są. Są i to bardzo – wyrzucił niedopałek. - Ale czy wszyscy muszą być
tacy sami? Może taki nasz urok? – pocałował mnie w czoło.
-
Może… Ale jedno musimy zmienić w naszych relacjach…
-
Co takiego?
-
Bez kłamstw – wyciągnąłem rękę w jego stronę.
-
Bez kłamstw – skinął głową i uścisnął moją dłoń. – Nowa era?
-
Nowa era – zgodziłem się.
-
Czysta karta.
-
Wszystko od nowa.
-
Kolejna szansa.
-
Tylko jak to zaczniemy? – zapytałem.
Zero
przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niebo, które dziś zasłonięte było szarymi
chmurami. Przeczesał dłonią włosy i przymknął oczy, po czym znów spojrzał na
mnie i musnął moje wargi.
-
Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami. – Jakoś to będzie…
ROZDZIAŁ
PIĘTNASTY
„WSZYSTKO
OD NOWA CZ.2”
Wróciliśmy
Z Zero do środka. Bez słowa przeszedłem do kuchni i zrobiłem dwie herbaty,
pamiętając, że kawa była obrzydliwa. Nie zastanawiając się długo, wyrzuciłem
prawie pełną puszkę kawy do śmietnika i zalałem wrzątkiem dwie herbaty.
Postawiłem dwa kubki z parującymi napojami na stole, a basista zjawił się,
zwietrzywszy zapach niczym pies gończy. Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o
tym porównaniu, za które pewnie zostałbym skarcony lodowatym spojrzeniem.
Ciemnowłosy usiadł naprzeciw mnie i przyglądał się, jak sięgam po cukiernicę z
brązowym cukrem.
-
Obaj boimy się tego, co może przynieść jutro – odezwał się znienacka, czytając
w moich myślach.
-
Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja jestem tutaj tchórzem – uśmiechnąłem się
cwaniacko, mieszając łyżeczką napar, który przesłodziłem pięcioma kostkami
cukru. Nie moja wina, że lubię słodycze… Mama dawała mi za dużo czekolady,
kiedy byłem mały…
Kiedy
ja oskarżałem moją rodzicielkę o wpychanie we mnie pustych kalorii oraz
dziękowałem swojemu szybkiemu metabolizmowi i prywatnemu trenerowi za to, że
nie pozwolili mi się roztyć, Zero ujął moją dłoń, ściągając mnie na ziemię.
Spojrzałem na niego, a on uśmiechnął się delikatnie.
-
Nie chcę być sam. Tylko ty przy mnie zostałeś – powiedziałem, głaszcząc palcami
wnętrze jego dłoni.
-
Nikt nie chce być sam. Przez te wszystkie lata okłamywałeś siebie i dobrze o
tym wiesz. Po prostu przyszedł czas, kiedy uświadomiłeś sobie, że to ty dążysz
do samozagłady, a nie ja.
-
Ty również udawałeś, że możesz trwać samotnie do końca życia. W dodatku
hamowałeś swoje odruchy ludzkie, powstrzymując swoje uczucia. Jedziemy na
jednym wózku – upiłem łyk herbaty.
-
Nic podobnego – pokręcił głową. – Zawsze zdawałem sobie sprawę, że kogoś
potrzebuję. Tym kimś jesteś ty. I nie udawaj, że tego nie wiedziałeś. Nie
chciałeś tego przyjąć do wiadomości, wmawiając sobie, że nie mam uczuć i
zasłaniając się tym, że po prostu nie chciałem wyrazić tego co do ciebie czuję
głośno i bezpośrednio, bo nie miałem odwagi. Teraz ją mam, więc i ty znajdź ją
w sobie, aby uświadomić sobie, że ani Tatsurou, ani Karyu, ani nikt inny nie
zastąpi ci mnie – powiedział stanowczo, ściskając moją dłoń. Przez chwilę
milczałem, rozważając jego słowa, po czym znów podjąłem:
-
To było dość egoistyczne stwierdzenie… - zaśmiałem się pod nosem.
-
Możliwe – wzruszył ramionami, przerywając mi.
- …
jednak chyba nie jest do końca prawdziwe. Ty wiesz czego chcesz, a ja nadal
nie…
-
Hizumi, proszę cię. Skończ tę gadkę – wywrócił oczyma. – Chcesz mnie, jednak
boisz si,ę co będzie potem. To nie jest niezdecydowanie z twojej strony, tylko
uzasadniony strach. Nikt nie wie, co stanie się jutro. Każdy się czegoś boi –
rozłożył ręce. – Jeden wypadku samochodowego, choć dojeżdża do pracy
pięćdziesiąt kilometrów, drugi kradzieży, a nawet utraty życia, choć mieszka w
najniebezpieczniejszej dzielnicy miasta, a trzeci… boi się ceny, jaką będzie
musiał zapłacić za szczęście, którego tak bardzo pragnie… - zacisną wargi w
poziomą kreskę.
-
Gwarantujesz mi szczęście? – zapytałem dość rozbawiony tym, że ciemnowłosy
obiecuje mi coś nieuchwytnego.
-
Jak najbardziej – powiedział poważnie, przez co głupkowaty uśmieszek zszedł mi
z twarzy.
Nastała
kolejna chwila ciszy, ale tym razem bez telepatii. Każdy z nas po prostu musiał
„przetrawić” tę rozmowę i wyciągnąć z niej prywatne wnioski. Chwila zamieniła
się w moment, który stał się dłuższym momentem. W końcu okazało się, że
przesiedliśmy tak ponad pół godziny. W tym czasie basista zdążył dopić swój
wystygnięty już napój. Wstał, kiedy ja nadal byłem głęboko pogrążony w myślach.
-
Pójdę już – oznajmił i chciał się odwrócić, jednak uniemożliwiłem mu to, mocno
chwytając go za koszulę.
-
Zostań… Proszę – dodałem, momentalnie rozkurczając palce na materiale jego
ubrania i wygładzając zagniecenie, które zarysowało się tuż nad jego biodrem. –
Na noc – wyjrzałem przez okno, za którym nadal było siwo. Był wczesny wieczór,
gdzieś koło godziny osiemnastej, może trochę przed…
Chłopak
podszedł do mnie i zmusił, abym wstał, po czym przytulił, mocno obejmując w
pasie. Założyłem mu ręce na szyję i schowałem twarz w jego włosach, zaciągając
się tą wspaniałą mieszkanką cytrusów i dymu tytoniowego. Po chwili wziął mnie
na ręce, a ja oplotłem go nogami na wysokości bioder, ułatwiając mu zadanie,
którego się podjął. Michi trzymał mnie za pośladki, co jakoś… niezwykle mi się
podobało… Wczepiłem się w niego jeszcze mocniej.
-
Jesteś zmęczony. Powinieneś się położyć…
- W
sumie to niedawno wstałem – zauważyłem.
-
Musisz wypocząć – polecił i zaczął kierować się w stronę sypialni. – Jesteś
osłabiony. I co najważniejsze, powinieneś zacząć jeść – usadził mnie na łóżku.
- Wypocząłbym
lepiej, gdybyś był blisko mnie – uśmiechnąłem się rozbrajająco, na co Zero
parsknął śmiechem. – Proszę… - popatrzyłem na niego błagalnie.
- No
dobrze – zgodził się.
W
sumie to Michi miał rację i mimo to, że niedawno wstałem, byłem zmęczony, a
raczej obolały. Miałem wrażenie, że mam zakwasy w każdym mięśniu ciała, dlatego
postanowiłem szybciej się wykąpać. Wziąłem szybki, zimny prysznic i zaraz
wróciłem do basisty, który leżał na łóżku na brzuchu i czytał książkę, której
ja jakoś wyjątkowo nie mogłem ścierpieć. Był już na sześćdziesiątej stronie… no
to ten prysznic nie był jednak taki szybki…
Wymieniłem
się z Zero, który zajął po mnie łazienkę. Zamknąłem książkę, ówcześnie
wkładając zakładkę w miejsce, gdzie chłopak skończył czytać, po czym odłożyłem
ją na szafkę nocną. Zgasiłem małą lampkę stojącą, której światło raziło mnie i
niewyobrażalnie męczyło oczy. W pokoju panował półmrok, dając mi wytchnienie.
Usiadłem na łóżku i ziewnąłem, po czym ułożyłem się wygodnie, przykładając
głowę do poduszki, wiedząc, że nie ma sensu dalej opierać się senności. Jednak,
gdy byłem już na pograniczu snu i jawy, rozdzwonił się mój telefon. Zacząłem kląć
siarczyście pod nosem i po omacku wyszukałem ręką telefon, który znajdował się
pod poduszką.
-
Co? – jęknąłem.
-
Obudziłem? – poznałem głos lidera. – Jeśli tak to przepraszam. Wiem, że jeszcze
może nie najlepiej się czujesz po kolejnym omdleniu, ale… Tsu mi powiedział,
że…
-
Do rzeczy – wywróciłem oczyma, na powrót układając się w tej samej pozycji, z
tą różnicą, że teraz przyciskałem komórkę do ucha.
-
Wiszę, że nie masz ochoty na pogaduchy, co? – zaśmiał się.
-
Człowieku, ja śpię… - mruknąłem, powoli ponownie odpływając w krainę snów.
-
To ja cię obudzę! Jutro na dziesiątą próba! Znalazłem nowego menagera i
odnowiłem kontrakt z wytwórnią!
-
Co?! – zerwałem się do siadu, całkiem już obudzony i równie podekscytowany jak
Karyu. – Znaczy… wracamy? Reaktywacja? – szeptałem, nie mogąc w to uwierzyć.
-
Wracamy, wracamy! I to z wielkim hukiem! Pamiętasz ten wielki singiel, którego
nie zdążyliśmy zrealizować?
-
Znaczy… Tekst i nuty są już gotowe, ale piosenka nie jest nagrana –
przypomniałem sobie.
-
No to właśnie od jutra rozpoczynamy nagrywanie! – wykrzyknął radośnie. – Już
zaczynam myśleć o terminach sesji zdjęciowych! Tsu zastanawia się nad
odświeżeniem naszego logo…
-
Naprawdę… wypaliło? – czułem, że braknie mi tchu.
-
Pewnie! Jeśli to cię zdumiało, to zgadnij, gdzie gramy nasz pierwszy koncert
powrotni! – roześmiał się.
-
No… ee… Nie wiem – odruchowo wzruszyłem ramionami, choć mój rozmówca nie mógł
tego zobaczyć.
-
Ech, nawet nie próbowałeś zgadnąć… - westchnął. – W TOKIO DOMO! – wydarł się, a
ja aż musiałem odsunąć telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć.
-
CO?! – wrzasnąłem uradowany. – Żartujesz?
-
Nie! Mówię prawdę! Ale to wszystko zależy od jutrzejszej próby! Musimy dać z
siebie wszystko, bo wypadałoby jakoś popisać się przed nowym menagerem, żeby
uświadomić mu, że nie wyrzucił pieniędzy w błoto, a my nie jesteśmy jakimiś
tanimi, ulicznymi grajkami, nie?
-
Jasne! Musimy się postarać! – poparłem go z bojowniczym nastawieniem.
-
Cieszę się, że się rozumiemy. W takim razie przekaż tę nowinę Zero, bo nie mogę
się do niego dodzwonić, więc wnioskuję, że jest u ciebie – zachichotał. – Do
zobaczenia jutro! – rozłączył się.
Już
byłem pewien, że tej nocy z pewnością nie prześpię. Siedziałem otępiały, nie
wiedząc, którą emocję gotującą się we mnie wyrazić najpierw. Po chwili poczułem
ciepłe ramiona basisty, który objął mnie od tyłu. W końcu zdecydowałem się na
radość i niemalże skacząc po nim, wiernie powtórzyłem wszystko to, co
powiedział mi Matsumura. Michi również się ucieszył , jednak nie okazywał tego
tak entuzjastycznie jak ja, a zaśmiewał się z tego, jak machałem rękami, przy
czym mało nie pobiłem jego i siebie. W dodatku skakałem po łóżku jak małe
dziecko, drąc się jak opętany. Wreszcie, wyczerpany doszczętnie atakiem
radości, upadłem na kolana na materacu przed chłopakiem i przytuliłem go mocno,
bezwładnie osuwając się w jego ramionach.
-
Jesteś niemożliwy – zaśmiał się.
-
Jestem szczęśliwy do granic możliwości!
- I
wyczerpany do granic możliwości – dodał, widząc, że zaraz usnę na jego
ramieniu. Zero bardzo delikatnie ułożył mnie na poduszkach i przykrył kołdrą. –
Wszyscy się cieszymy – pogładził mnie po włosach.
-
Wyobrażasz to sobie? Znów scena, światła, tysiące fanów, zdjęcia, wywiady…
Kocham to! Stęskniłem się za tym!
-
To twoje życie – ułożył się obok mnie.
-
Nasze życie – poprawiłem go. – Ty też jesteś sławny.
Chłopak
objął mnie jedną ręką i przyciągnął do siebie, czego nawet nie zauważyłem.
Chciał mnie pocałować, jednak ja w ostatnim momencie odsunąłem się od niego.
-
Shimizu… Proszę, mówiłem ci, że jeszcze nie wiem… - położyłem dłoń na jego
nagim torsie, wyrywając się z jego objęć.
-
Yoshida, znów zaczynasz – pokręcił głową. – Przecież dobrze wiesz, że…
-
Nie, właśnie nie wiem i nie popędzaj mnie z podjęciem tej decyzji! – zdenerwowałem
się.
-
Okłamujesz sam siebie… - westchnął.
Przewróciłem
oczyma i odwróciłem się do niego plecami. Ach, nie ma to jak strzelić focha…
„Naprawdę zachowuję się jak rozkapryszone dziecko…” – przeszło mi przez myśl.
Ciemnowłosy
westchnął ponownie i przytulił się do moich pleców.
-
Po prostu jeszcze nie, dobrze? – zapytałem cicho.
-
Nie wiem, kiedy przejrzysz na oczy, ale obiecuję, że już nic na tobie nie będę
wymuszał – poddał się.
Jednak
myliłem się. Zasnąłem od razu, gdy tylko zamknąłem oczy.
***
Obudziła
mnie cicha melodia grana na bardzo dobrze znanym mi instrumencie – basie.
Leniwie otworzyłem oczy i wywindowałem się do siadu, przeczesując dłonią
rozczochrane włosy. Zero siedział na fotelu pod ścianą z gitarą na kolanach i
wygrywał początek piosenki „Yami Ni Furu Kiseki”. Uśmiechnąłem się i przez
chwilę go obserwowałem, a kiedy chłopak poczuł, że jest obserwowany, zaprzestał
grać i spojrzał na mnie.
-
Dzień dobry, śpiąca królewno – uśmiechnął się.
-
Dzień dobry – wygrzebałem się z pościeli. Wstałem i spojrzałem tęsknie na łóżko,
a w szczególności na to wygrzane miejsce, na którym przed chwilą jeszcze
leżałem i rzuciłem się na materac, ponownie przytulając twarz do poduszki.
-
Wstawaj, królewno – usłyszałem cichy śmiech nad głową, a po chwili ciepłe
dłonie na moich odsłoniętych plecach, które masowały mój kark i co chwila przesuwały
się wzdłuż kręgosłupa, co było przyczyną moich przyjemnych dreszczy.
Zamruczałem z rozkoszy, a chwilę później z zawiedzenia, kiedy basista przestał
mnie masować.
-
Jeszcze… - jęknąłem w pościel.
-
Jest dziewiąta. Wstawaj królewno, bo nie zdążymy, a wtedy Karyu wykastruje nas
pałeczkami Tsukasy, czego szczerze wolałbym uniknąć…
Zmotywowany
zachętą ciemnowłosego wstałem i ubrałem się szybko, po czym zjadłem w locie
przygotowane przez chłopaka śniadanie. Dojechaliśmy na czas, a nawet pięć minut
przed. Kiedy weszliśmy do sali, gdzie miała odbyć się próba, rudzielec posłał
nam zadowolone spojrzenie, a w jego oczach rozbłysły radosne ogniki.
-
Zaczynamy?
-
Jeszcze się pytasz – prychnąłem z uśmiechem.
Próba
była długa i męcząca, jednak nikt nie narzekał, a wręcz przeciwnie. Wszyscy
byli zadowoleni z efektów, jakie dzisiaj uzyskaliśmy. Co prawda do nagrania
singla, o którym tak marzyliśmy, powrotu na scenę i wyśnionego koncertu jeszcze
długa droga przed nami, ale nikt nie tracił humoru. Wszyscy szczerzyli się,
przez co osoba postronna z pewnością stwierdziłaby, że się czegoś naćpaliśmy.
Nowy menager okazał się być kobietą. Młodą kobietą pełną wdzięków i fantazji,
posiadającą znaczące znajomości. Była przepełniona ochotą do pracy i chęcią
pomocy nam w każdym aspekcie, który dotyczył zespołu. „Oby więcej takich ludzi
przytrafiło się na drodze nowego D’espairsRay.” – pomyślałem, zwijając kable.
Dziś to właśnie ja miałem zostać dłużej, aby poskładać sprzęt, ale jakoś wyjątkowo
nie przeszkadzało mi to. Szczęście rozrywało mnie od środka i byłem pewien, że
nic nie może zepsuć mi tego dobrego humoru.
Zero
pojechał metrem do hotelu po swoje rzeczy, gdyż znów miał u mnie zamieszkać.
Oferowałem mu żeby poczekał na mnie tę chwilę przy samochodzie, a pojadę razem
z nim i pomogę mu, ale on uparł się, że sam sobie poradzi i mam czekać na niego
w domu.
Kiedy
skończyłem bawić się z przedłużaczami i wzmacniaczami, ruszyłem do wyjścia.
Zgarnąłem swoją kurtkę z wieszaka i zamknąłem drzwi na klucz, który dał mi
rudzielec. Radość rozpierała mnie, co przekładało się na to, że wciąż i wciąż
zradzały się we mnie nowe pokłady energii, które musiałem jakoś spożytkować,
dlatego ruszyłem na dół schodami. Przeskakiwałem po dwa stopnie na raz, śmiejąc
się sam nie wiem z czego. Gdy w końcu znalazłem się na głównym holu, zobaczyłem
dość dziwną sytuację. Wszyscy ludzie zatrzymali się w pół ruchu i z uwagą
napiętą jak struna gapili się w telewizor wiszący na ścianie. Przechodziłem
między nimi, jednak nikt nie zdawał się mnie nie zauważyć. Wzruszyłem ramionami
i wyszedłem, spotykając na parkingu znajomego.
-
Ej, Shinya, co się stało, że tamci ludzie tak gapią się w telewizor? – stanąłem
koło perkusisty, który poczęstował mnie papierosem. Coś ostatnio dużo palę…
-
To ty nie wiesz? – zdziwił się, trzymając nieodpaloną fajkę między wargami.
-
Niby o czym? – podniosłem jedną brew.
-
Był wypadek w metrze. Ktoś wprowadził błędne informacje, przez co dwa metra
zderzyły się ze sobą czołowo. Jedno dopiero co wyjeżdżało ze stacji tuż koło
nas – wskazał tunel, który prowadził do podziemnej stacji metra, który w
istocie nie znajdował się daleko – a drugi jechał z przeciwnej stronie i… Bum!
– klasnął w dłonie, a ja poczułem, że zaraz zwrócę zawartość swojego żołądka. –
Coś ty tak pobladł? Nie mów, że ty też przejmujesz się losem tych ludzi –
machnął ręką. – W końcu ich nie znamy i cieszmy się, że nie zginął tam nikt z
naszych bliskich – wzruszył ramionami, a moje oczy stały się nienaturalnie
wielkie i wypełniły się łzami.
-
Nikt… Nikt nie przeżył? – wyszeptałem.
-
Taki był wstępny raport. Nie interesuję się tym, ale zapewne dokładną liczbę
ofiar i to czy zginęli wszyscy, czy też nie podadzą dopiero, kiedy wszystko
posprzątają i dokładnie się między sobą rozliczą. Szacuję, że nastąpi to za
jakiś tydzień, może trochę szybciej, a co?
Nie
odpowiadając perkusiście na pytanie rzuciłem się do biegu. Zacząłem przepychać
się wśród tłumu, który zebrał się wokół wejścia do tunelu. Sanitariusze właśnie
wynosili jedno z ciał w czarnym worku, a ja czułem, że zaraz chyba i mnie
wyniosą w taki sposób. Próbowałem dostać się do stacji, jednak nawet nie
zdążyłem dotrzeć do schodów, gdyż złapał mnie jeden z policjantów i odprowadził
na bok, mocno trzymając za ramiona i unieruchamiając. Próbowałem wydostać się z
jego uścisku, jednak nie miałem szans. Funkcjonariusz był ode mnie o wiele
silniejszy. Znów miałem zamiar wbić się w tłum ludzi i ponownie spróbować
dostać się do środka, kiedy nagle usłyszałem znajomy głos.
-
Hizumi? – odwróciłem się i… serce mi stanęło, a zaraz potem znów zaczęło bić.
Za mną stał Zero. Zero! Cały i zdrowy! Rzuciłem się na niego i objąłem,
przyciągając do siebie i ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi, zacząłem
płakać. – Hizumi? Co się stało? Dlaczego płaczesz? – pogładził mnie po plecach
i odsunął się lekko, chcąc spojrzeć mi w twarz.
-
Bo… Bo… - wychlipałem, cały roztrzęsiony, nie mogąc złożyć jakiegoś logicznego
zdania. W sumie to powinienem się cieszyć, że Michi żyje, prawda? Więc dlaczego
płakałem? Chyba z nerwów, które momentalnie we mnie opadły… - Bo… Ja myślałem…
Znaczy… - zachłysnąłem się powietrzem, wskazując palcem tunel, którego wejście
zagrodzone było żółtą taśmą policyjną.
-
Myślałeś, że nie żyję? – zapytał, a ja wybuchnąłem jeszcze głośniejszym
szlochem. – Cii… Spokojnie – zaczął mnie uspokajać i głaskać po głowie,
wczepiając palce w moje włosy. – Spóźniłem się i wyszedłem na zewnątrz, żeby
złapać taksówkę, kiedy…
-
Kocham cię – szepnąłem mu na ucho, nadal drżąc na całym ciele.
-
Co? – spojrzał na mnie zdumiony, a ja powoli traciłem łzy, którymi mógłbym
nadal moczyć jego koszulkę, dlatego po prostu trząsłem się w jego ramionach i
mając trudności z oddychaniem, zachłystywałem się powietrzem i jąkałem.
-
Kocham cię – powtórzyłem. – Miałeś rację, kochałem cię już wcześniej… tylko…
tylko broniłem się przed tym uczuciem. Sam nie wiem dlaczego… Bo chyba wydawało
mi się, że ty też się bronisz… Albo po prostu byłem głupi… Przepraszam, że nie
powiedziałem ci tego wcześniej – wziąłem głębszy oddech, uspakajając się nieco.
– I przepraszam, za to, że musiałeś prawie zginąć, żebym uświadomił sobie, co
do ciebie czuję… Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś jednak wsiadł do tego metra… -
uroniłem kilka łez, które chyba były ostatnim zapasem wody w moim organizmie. –
Jednak głupi ma zawsze szczęście… Cieszę się, że mogę ci jeszcze wyznać, że cię
kocham... - ciemnowłosy przez chwilę wpatrywał się we mnie oszołomiony, po czym
przytulił mnie mocno.
-
Też cię kocham – szepnął mi na ucho. – A teraz choćmy stąd zanim nas ktoś
rozpozna…
W
tym momencie rozbłysło jakieś jasne światło, które przypominało flesz.
Odwróciłem się i zobaczyłem paparazzi, który robił nam zdjęcia.
-
Dostanę podwyżkę! – cieszył się chłopaczek, który nas fotografował.
Spojrzeliśmy
po sobie z basistą, który z wielką chęcią pobiłby chłopaka, który wtyka nos w
nieswoje sprawy i zabrałby mu ten aparat, jednak powstrzymał go mój napad
śmiechu. Zacząłem się dziko śmiać; z tego jaki byłem głupi, z tego jak bardzo
kocham Shimizu, z tego, że jestem dumny, że umiem to okazać.
-
Daj spokój – machnąłem ręką do muzyka, który prychnął. – Ej! Chcesz podwyżkę?
To sfotografuj to! – krzyknąłem do chłopaczka, po czym pocałowałem
ciemnowłosego w usta. Zaczęliśmy się namiętnie całować i jakoś przestało nam
przeszkadzać, że ktoś robi nam zdjęcia i to, że stoimy pośród wielkiego tłumu.
-
Zostanę naczelnikiem wydziału! – zapiał radośnie fotograf i gdyby nie usta
Zero, które przylegały do moich, ponownie roześmiałbym się głośno.
Rozchyliłem
wargi, a Michi skorzystał z tego i wsunął język do moich ust. W końcu ludzie
dostrzegli nas. Kilka osób przeklęło, kilka zaczęło bić brawo. Parę osób
zaczęło nawet gwizdać i krzyczeć coś na kształt: „Gorzko, gorzko! UUU!”. Miałem
wielką ochotę roześmiać się, jednak nie mogłem tego zrobić, gdyż byłem zbyt
zajęty oddawaniem pocałunków. Oderwaliśmy się od siebie z basistą dopiero
wtedy, kiedy zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i obaj uśmiechnęliśmy
się szeroko, będąc przez chwilę we własnym świecie i nie patrząc na wszystkich,
którzy nas otaczali. Reszta ludzi po prostu zniknęła, jakby od zawsze była po
prostu hologramem, złudzeniem. Spletliśmy dłonie z Zero i ruszyliśmy przed
siebie przez puste miasto do domu, gdzie już zawsze mieliśmy cieszyć się
szczęściem w naszym wyimaginowanym światku, który składał się jedynie z naszej
miłości
Genialne!!!! jesteś moją mistrzynią!!!! naprawdę!!! znowu się podlizuję :P
OdpowiedzUsuńAle tak poważnie, jesteś niesamowita,jak ja bym chciała pisać tak jak ty!!! te wewnętrzne monologi Hizumiego no po prostu myślałam, że padnę!! :)
cały czas się śmiałam czytając to, wiem mam nierówno pod sufitem bo śmieszyły mnie nawet te smutne sceny...ech...:)
piękne.....na końcu prawie sie popłakałam.....serio!!!!
OdpowiedzUsuńAle bym chciałam kolejną cz. liceum.
Przeczytałam naraz całe. Matko Boska , jak ja mam mieć później dobry wzrok...
OdpowiedzUsuńGENIALNE! Nie słuchałam do tej pory D’espairsRay , ale nowa lista odtwarzania jest już gotowa.
Wielbię Cię *_*
Teraz tylko Liceum i jestem w niebie :D
Weny życzę!
Całego nie dałam rady przeczytać, fabuła była tak zakręcona pomiędzy osobnikami w zespole, że streszczenie wszystkiego w punktach zajmuje tyle samo co opisanie połowy. Tekst długi, jak na Mega-shot zapowiada się, że będę go czytać przez kilka dni, prawdopodobnie wracając od początku gdyż wszystkiego na raz nie da się ot tak zapamiętać. Mimo ilości tekstu czyta się go w miarę przejrzyście, choć nie wiem czemu w dialogach co zdanie robisz przerwę i zaczynasz od nowej linijki. Postać Zero przysłoniła mi w pewnym momencie głównego bohatera, ale to chyba tak miało być? W każdym razie najłatwiej jest mi teraz wyobrazić sobie właśnie jego choć nie znam akurat tego zespołu. Natomiast oczyszczająca rozmowa wokalisty z odbiciem w lustrze było najbardziej zabawnym momentem. Ogólnie bardzo mi się podoba, choć przypomina mi nieco telenowelę. Jednak gratuluję, bo trzeba mieć niesamowitą siłę w sobie by w ogóle podjąć się takiego zadania. Na razie opuszczam opowieść w trakcie, ale zapewniam, że nadrobię braki.
OdpowiedzUsuńBrawa za tą pracę.
Pozdrawiam Cruel
Dziewczyno, dzięki ci za D'espairsRay, bo uwielbiam ich muzykę no i MUCC. Ten mega-shot jest wciągający: ma ciekawą fabułę - coś cały czas się dzieje. Hizumi jest nieprzewidywalny, Zero i jego charakterek - jestem na tak :) Trzmyałam kciuki za pozostałe pary. Sytuacje są czasem zakręcone i to jest na plus. Niektóre teksty są odjechane w kosmos! Mam nadzieję, że będą pojawiać się jeszcze inne zespoły, ja w każdym razie zamierzam czytać. Trzymam za ciebie kciuki i życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńLM
Kochana moja droga... to cię na pewno kosztowało dużo pracy, już nie chcę się pytać ile zajęło ci napisanie tego całego, ale przy mojej ciekawości to mogłabyś mi kiedyś powiedzieć :] Oczywiście tak cudowny shot (jeżeli można to jeszcze tak nazwać, bo jak dla mnie to było spore opowiadanie) i tak czasochłonny aż prosi się o długi komentarz, a nie o pięciozdaniowe byle co (bez urazy dla nikogo). Więc... rozpiszę się trochę. ><
OdpowiedzUsuńCzytałam to od piątku do dzisiaj czyli przez 3 dni na telefonie (w końcu tyle czasu nie spędziłabym, gapiąc się w ekran laptopa, na którego teraz wróciłam, żeby napisać). Może i wyobrażałam sobie to trochę krótsze, jednak jak zobaczyłam długość tego shota pomyślałam "w końcu będzie co czytać". I to jeszcze o D'espairsRay! Podziwiam cię za napisanie tego, bo nie każdy miałby pomysł na fabłę z takimi bohaterami. W przypadku tego zespołu jest nawet trochę łatwiej poniekąd, bo nie ma stereotypów i w sumie można wykreować postacie jak się chce. Ty pokazałaś ich od innej strony i to mi się bardzo podobało. Szczególnie charakter Zero był tutaj wyraźnie zaznaczony i wiedziałam że za tą maską musi się coś kryć. Od początku do końca go lubiłam ;D Za to niezdecydowny Hizumi rzeczywiście pasował na narratora i głównego bohatera.
To jest napisane z taką... premedytacją. Dużo tu opisów uczuć, rozważań bohatera i jego wewnętrznych rozterek. Nikt nie opisuje takich rzeczy lepiej od ciebie ;) Naprawdę, jesteś w tym mistrzynią. To że niezbetowane to to było i że pojawia się parę błędów i literówek nie gra istotnej roli, w końcu ciężko jest samej zapanować nad takim długim tekstem. Najważniejsze, że sposób napisania tej całej opowieści był po prostu mistrzowski. Miło się czytało i poniekąd ta cała opowieść była inspirująca - może po przeczytaniu tego w końcu sama ruszę swoje marne zapiski xD.
Spodobała mi się także fabuła która miała sens (w przeciwieństwie do moich wymyślonych fabuł) i wszystko było tu takie przemyślane i ułożone żeby np. niektóre sprawy wyszły na jaw dopiero pod koniec. Tak jak uczucia Zero ^^
Świetnie wymyśliłaś sobie to, jak Hizumi podsłuchiwał rozmowę w restauracji i obmyślił sobie ten cały plan wrobienia Tatsuro. No i jak się kłócił z Zero, który pozostawał niewzruszony... to było urocze. W ogóle... brak mi słów. Tak to wszystko wymyśliłaś, że od początku ma ręce i nogi jednocześnie trzymając czytelnika w niepewności. Brawo dla ciebie!
Oj, kochana, zaskoczyła mnie końcówka i myślałam że to się tak szczęśliwie nie skończy, jednak wiedziałam, że Zero musi przeżyć. Przez chwilę myślałam, że on jednak jechał tym metrem i przeżył jako jeden z niewielu, ale kiedy się dowiedziałam, że nawet do niego nie wsiadł, kamień spadł mi z serca. No i ta scena końcowa! To było słodkie!!! Takie urocze, że nie ręczę za siebie jak mi się to dzisiaj w nocy przyśni (w sumie fajnie by było...:3) I jeszcze ten fotograf na końcu, co dostał podwyżkę... Cóż okazja aż sama się prosiła.XD
To taki wesoły fragment na koniec, przy całości trzymającej raczej w smutnym nastroju. Jednak mimo wszystko przyjemnie się czytało, bo jednak co dobrze napisane to nie ważne o czym, i tak jest genialne. Dzięki ci za tego shota!
Miał być komentarz a wyszła taka krótka recenzja... W każdym razie, skarbie, będzie jeszcze na pewno dużo więcej komentarzy i tego ci życzę, tylko wiesz, że to nie jest taki rozdzialik na jeden dzień :P
Pozdrawiam ;*
Przyznam szczerze - nie doczytałam jeszcze mega-shota do końca (ostatnie dwa rozdziały zostawiłam sobie jako deser po dwóch wyczerpujących godzinach jutrzejszej matematyki :>), ale zabieram się za pisanie komentarza już teraz, po zobaczeniu nowej informacji, która pojawiła się na blogu.
OdpowiedzUsuńZacznę więc od początku - jako iż D'espairsRay niestety absolutnie nie kojarzę, a również inni muzycy obecni w opowiadaniu są mi obcy, przekopiowałam sobie calutki tekst do Worda i podmieniłam imiona chłopców na takie, które nieco bardziej są mi znane (w wyniku czego Kyo zostawił Die'a dla Toshiyi, a Shinya pocieszał naszego DaiDai'a po rozstaniu z demonicznym wokalistą XD). Nie wynikało to z mojej niechęci do pairingu, nic z tych rzeczy! Po prostu dzięki temu, że podmieniłam postacie na lepiej mi znane, mogłam swobodnie skupić się na tekście, nie gubiąc się po drodze i nie zapominając kto jest kim xD
Teraz przejdę do rzeczy - dziewczyno, jestem tym shotem po prostu zachwycona. Opłacało się tyle na niego czekać! Błagam, apeluję, gnę się w pas i klękam - więcej takich tekstów! Dorosłych i brutalnych! Mnogość opisów uczuć głównego bohatera sprawiła, że utożsamiałam się z jego postacią i w niektórych momentach łzy samoistnie napływały mi do oczu. Miałam wrażenie, że w tym tekście twój styl pisania nieco się zmienił, na plus oczywiście. Jak już wcześniej wspomniałam, duży nacisk postawiłaś na odczucia i przemyślenia głównego bohatera, co okazało się strzałem w dziesiątkę, a umiejętnie wplatana akcja budowała napięcie. Doprawdy, chylę czoła i jestem pod wrażeniem. Życzę dalszej weny i z niecierpliwością oczekuję na kolejny tekst w tym stylu :>
Proszę bardzo podbijam komentarze chociaż bardzo nie lubię komentować :P
OdpowiedzUsuńMi osobiście się bardzo podobało i z chcęcią bym coś jeszcze o nich przeczytała
A co do ilości komentarzy to się nie denerwuj bo możliwe że większośc czytających jest taka jak ja że nie lubi komentować ^^
Życzę dużo weny i jak najwięcej opowiadań :******
No ok... ten shot jakoś się ukrył i znalazłam go dopiero dzisiaj... znaczy wczoraj, ale dzisiaj przeczytałam. Strasznie on długaśny. Aż go musiałam podzielić na trzy części (1.30-3.00, 7.50-9.00,11.00-nie patrzyłam)
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz powiedziawszy to jest on genialny. Śmiałam się (znaczy mniej więcej, bi było późno a mama się drze), smutałam i w ogóle... GENIALNE~!
A nie ogólnie to... Też genialnie xD. Ja tam błędów nie zauważyłam. Ale chyba pisałaś to na głodniaka, bo zjadłaś parę literek.
a epilog (tak się kończy czytanie czegoś na komie a komentowanie dopiero po włącznieu kompa)... po prostu umarłam xD
UsuńŚwietne ;3
OdpowiedzUsuńeach time i used to read smaller posts that as well
OdpowiedzUsuńclear their motive, and that is also happening with this article which I am reading now.
Feel free to visit my homepage ; Como Conquistar A Una Amiga
I'm really loving the theme/design of your blog. Do you ever run into any browser compatibility issues? A few of my blog visitors have complained about my site not operating correctly in Explorer but looks great in Opera. Do you have any ideas to help fix this problem?
OdpowiedzUsuńHere is my website : Lexington Law
Great beat ! I would like to apprentice while you amend your site, how can i subscribe
OdpowiedzUsuńfor a weblog web site? The account helped me a appropriate deal.
I had been a little bit acquainted of this your
broadcast offered brilliant transparent concept
Feel free to surf my blog post ... windsor chiropractor
For latest information you have to pay a visit world wide web and on web I found this site as a best website for latest updates.
OdpowiedzUsuńMy page click the following web page
Świetne! Kocham D'espairsRay i paring HizumixZero! Jesteś genialna :3
OdpowiedzUsuńHey there! I could have sworn I've been to this website before but after browsing through some of the post I realized it's new to
OdpowiedzUsuńme. Anyways, I'm definitely glad I found it and I'll be book-marking and checking back often!
Look into my site - Gambling
Pożeracz czasu >_> przez to opowiadanie zarwałam wczorajszą nockę i cały dzisiejszy poranek xD jest genialne :D
OdpowiedzUsuńHeya i'm for the first time here. I found this board and I in finding It truly useful & it helped me out a lot. I am hoping to provide something again and aid others like you helped me.
OdpowiedzUsuńAlso visit my webpage ... Bizarre