Przyznam się od razu, że od pewnego czasu mam manię na Lycaon ♥ Uwielbiam ten zespół, a szczególnie Yuukiego, który jest po prostu rozkoszny (i na niektórych zdjęciach wygląda bardziej dziewczęco niż ja, ale to już pomińmy; w każdym razem mistrzem w zawstydzaniu dziewczyn i doprowadzaniu ich do depresji z powodu zaniżenia ich samooceny jest Teru).
W każdym razie uprzedzam, że w niedługim czasie znów może się coś pojawić z Lycaon @.@
Dla niewtajemniczonych:
Yuuki - wokalista
Rito - gitarzysta
Satoshi - gitatrzysta
Hiyuu - basista
(to jest obecny skład. W tym shoocie występują jedynie Yuuki i Rito, ale piszę to tak na wszelki zwyczaj, żeby wszyscy się z tym zapoznali, bo niedługo już będzie coś dłuższego z tymi panami :) W następnym opowiadaniu z Lycaon będą już występować wszyscy :D )
Poza tym to jestem smutna z tego powodu, że jest tak mało opowiadać (praktycznie wcale) z tym zespołem, więc postanowiłam to naprawić, tak jak w przypadku Zero x Hizumi (D'espairsRay) :p
Matko, chyba powinnam założyć coś w rodzaju Polskiej Czerwonej Księgi Paringów z Muzykami J-Rocka xD Jakimś dziwnym trafem zawsze pociąga mnie to, czego jest mało ;p
Nie przedłużając już; ta-dam! Proszę!
Endżoj! Miłej lektury! (mam nadzieję, że przypadnie wam to do gustu; pisane na matematyce xD)
Tytuł: „Za co mnie
kochasz?”
Paring: Rito x Yuuki
(Lycaon)
Typ: oneshoot
Gatunek: ?
Beta: -
Czasem
zadajesz głupie pytania, wiesz?
Och,
oczywiście, że o tym wiesz; to właśnie dlatego je zadajesz. Sam przecież nie
jesteś głupi, specjalnie mnie prowokujesz, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że
nie umiem mówić, o tym, co czuję i myślę głośno. Czasami mam wrażenie, że po
prostu mnie sprawdzasz lub próbujesz mnie w ten dziwny sposób trenować; i nawet
jeśli tak miałoby być w rzeczywistości, to dobrze wiesz, że nie przeszkadzałoby
mi to.
Bo Cię
kocham.
A ty
pytasz: za co? Dlaczego?
Nie
mógłbyś zadać łatwiejszego pytania, na przykład: jak mnie kochasz?
Nie,
oczywiście, że nie mógłbyś. Nie miałbyś wtedy takiej radości z widoku mojej
zafrasowanej miny, kiedy próbuję dobrać odpowiednie słowa. Straciłbyś całą
zabawę, gdybym po prostu mógł odpowiedzieć „na zabój i na zawsze”.
Lubię w
Tobie rzeczy… Kurwa, nawet ciężko mi to słowo przechodzi przez gardło! Wiem, że
nie powinienem kląć podczas takiego wyznania, ale to silniejsze ode mnie; a
poza tym to Twoja wina.
Naprawdę,
czy aż tak bardzo bawi Cię znęcanie się nade mną?
Nawet
jeśli tak, to cieszę się, że w jakikolwiek sposób mogę Cię rozbawić i poprawić
Ci humor; mimo iż bawisz się moim kosztem, to Twój piękny uśmiech rekompensuje
mi wszystko, a świadomość, że uśmiechasz się tak cudownie tylko dla mnie daje
mi siły, by znów zrobić z siebie błazna w Twoich oczach.
Mimo
wszystko wybacz mi; nie zrobię tak, jakbyś sobie tego życzył. Wybieram
łatwiejszą dla mnie wersję i wolę trzymać się tego „lubienia”… ale podejrzewam,
że nawet to Cię rozbawi. Ale co mam zrobić?; w końcu zawsze byłem nieporadny w
sprawach uczuciowych…
A więc…
Kuźwa, nie zaczyna się zdania od „a więc”… Dobra, spróbuję jeszcze raz:
Lubię Cię
za to, że jesteś miły, troskliwy i… Proszę Cię, nie męcz mnie tak i sam dopisz
sobie w tym miejscu tą sztywną formułkę zazwyczaj powtarzaną z uporem maniaka w
telenowelach. Bo prawda jest taka, że wypadałoby, żebym to napisał, ale byłoby
to kłamstwem; a ja nie znoszę Cię okłamywać.
Szczerze
powiedziawszy to lubię Cię za to, że nie zawsze jesteś miły i czasem potrafisz
być wredny. To miłe urozmaicenie, bo wcale nie chciałbym żyć w takiej
wyimaginowanej sielance, gdzie obaj udawalibyśmy, że jesteśmy idealni, że nasz
związek jest idealny, że Twoja matka mnie lubi (lub choćby toleruje i akceptuje
moją egzystencję na tym świecie), że rodzice nie zakrywają oczu dzieciom, kiedy
całuję Cię na ulicy; to byłby stek kłamstw, a jak już wspomniałem, nienawidzę Cię
okłamywać.
Lubię Cię
za to, że nie jesteś idealny i potrafisz się do tego przyznać, że nie udajesz i
jesteś sobą, nawet jeśli to oznacza, że zawsze musi wyjść na Twoje. Ilekroć
razy byśmy się nie spierali, Ty zawsze wygrasz, a ja w końcu potulnie skinę
głową przyznając Ci rację, nawet jeśli nie będę do końca przekonany. Wtedy na Twojej
twarzy gości zwycięski grymas, ale szybko zmienia się w ciepły uśmiech, który
daje mi jasny przekaz: „Cieszę się, że nasza kłótnia nie skończyła się
rzucaniem talerzami i trzaskaniem drzwiami” – w tej kwestii akurat zawsze się z
Tobą zgodzę.
Lubię
ten uśmiech.
W ogóle
lubię, kiedy się uśmiechasz ukazując swoje białe zęby, nawet jeśli nie jestem
zwolennikiem Twojej wybielającej pasty.
Lubię
też, kiedy wpychasz mi się do łazienki, kiedy wykonuję poranną toaletę; lubię
kiedy wyrywasz mi z ręki szczotkę do włosów i ze smutną miną patrzysz na
kolejne pojedyncze włosy, które na niej pozostały. To dość komiczne, kiedy raz
po raz obiecujesz, że w końcu skończysz z farbowaniem włosów i wrócisz do
naturalnego koloru (choć moim zdaniem już jest to niemożliwe, ale w końcu to Ty
masz zawsze rację), a następnego dnia zawzięcie dyskutujesz z fryzjerką o nowej
fryzurze i kolorze włosów. Szczególnie śmiać mi się chciało, kiedy z niemal
platynowego blondu przefarbowałeś włosy na różowo. Kiedy wypomniałem Ci Twoje
obietnice cały twój zachwyt nowym kolorem prysł niczym bańka mydlana i byłeś
niemal bliski łez, powtarzając, że już niedługo będziesz musiał stosować środki
na porost włosów lub, o zgrozo, nosić perukę. Mimo wszystko myślę, że
przesadzasz. Masz piękne włosy; nieważne w jakim kolorze i jakiej długości –
zawsze będą mi się podobać, bo podobasz mi się właśnie Ty, Yuuki.
Lubię Twoje
włosy.
Ale za
to nie lubię Twojego kota. Cholerny pchlarz zawsze drze moje kartki z nutami,
które komponowałem przez całą noc. Nie znoszę, kiedy sierść tej szarej,
futrzanej kulki zostaje na kanapie, łóżku, pościeli, poduszkach czy, nie daj
boże, ubraniach! Szczególnie mnie irytuje, kiedy ten wredny kot włazi do szafy
i jak na złość ociera się o moje rzeczy. Szlag mnie jasny trafia i krew zalewa,
ale w sumie to go rozumiem. To niby tylko kot, ale jest do Ciebie strasznie
przywiązany. Myśli, że należysz do niego, a ja jestem dla niego zagrożeniem.
Lubię w nim ten upór (który zapewne przejął od właściciela), ale denerwuje
mnie, że jest zwrócony przeciwko mnie. Gdybyśmy połączyli siły obaj moglibyśmy
Cię lepiej chronić… nie wierzę! Czy ja naprawdę napisałem, że chcę połączyć
siły z kotem?! Chyba pada mi na mózg… ale to też Twoja wina.
Lubię
to, że zawsze mogę powiedzieć, że to Twoja wina. Mam w zwyczaju zwalać na Ciebie
całą odpowiedzialność nawet (a raczej w szczególności), jeśli nie miałeś z daną
sprawą żadnego związku; jak wtedy, kiedy spaliłem garnek razem z całą jego
zawartością, bo zamiast siedzieć w kuchni, poszedłem do salonu i jakoś tak
wyszło, że zasnąłem przed telewizorem. Była to Twoja wina, bo mnie nie
dopilnowałeś, a przecież wiesz, że kucharz ze mnie marny.
Lubię,
kiedy kręcisz głową z dezaprobatą i wywracasz oczami, gdy znów powiem, że to
wszystko przez Ciebie, choć wiem, że tak naprawdę wciąż Cię bawię.
Lubię,
kiedy razem siedzimy razem w salonie, kiedy ja udaję, że oglądam telewizję lub
czytam książkę, a Ty posyłasz mi przeszywające spojrzenia i raz po raz notujesz
coś na kartce. Często właśnie tak piszesz piosenki; obserwując mnie. Między
innymi tak powstał „Mayaku”. Tę piosenkę lubię szczególnie, a już w największej
szczególności, kiedy seksownie ubrany kusisz mnie i zaciągasz do sypialni, by
rzucić na łóżko, pocałować krótko, a zaraz potem wyswobodzić się z moich objęć
i zniknąć za drzwiami łazienki, mówiąc, że idziesz wziąć prysznic i nie mam na
co liczyć, bo jesteś zmęczony.
Lubię,
kiedy tak się mną bawisz.
Czuję
się wtedy, jak marionetka w rękach
lalkarza – ale nie taka zwykła lalka; taka wyjątkowa, ukochana, do której
zawsze chcesz wrócić, choćby po to, żeby ją poobserwować. Taka, która żyje
własnym życiem, a jednocześnie częściowo jest związana z twoim żywotem, bo
wszystko, co dotyczy Ciebie, dotyczy także mnie. Taka, która jest uzależniona
od swojego właściciela, mimo iż jest od niego samego dużo silniejsza. Niewiele
potrzebowałbym, żeby Ci się sprzeciwić, zbić jeden z tych paskudnych talerzy z
zastawy, którą podarowała nam Twoja matka i którą wyciągasz tylko wtedy, kiedy
ona nas odwiedza (żeby zabijać mnie wzrokiem), po czym wyjść z trzaskając
drzwiami. Przecież nawet bym się przy tym nie zmęczył; ale nie chodzi o siłę
fizyczną, którą nad Tobą góruję. Rzecz jasna chodzi o siłę przywiązania, którą
wokół siebie roztaczasz. Uzależniłeś mnie od siebie. Jesteś moim narkotykiem;
powiedziałem Ci to kiedyś i tak z kolei powstała piosenka „I love sex. I love
drugs. I love rock’n’roll”. Fakt, uwielbiam się z Tobą kochać, uwielbiam Cię,
jako mój narkotyk i kocham rock. Wiem, że pisałeś to z myślą o mnie, choć nie
przyznałbyś się do tego za żadne skarby tego (i innego też) świata.
Odnośnie
muzyki to lubię też, kiedy wstajesz w środku nocy, by zasiąść przy fortepianie,
który stoi na poddaszu. Melodia wygrywana przez Ciebie jest zależna od Twojego
humoru, ale tym, co jest stałe i niezmienne to to, że zawsze zaczynasz od
„forte”, mocno uderzając w klawisze, aby mieć pewność, że się obudzę i Cię
usłyszę. Doprawdy… jakbyś nie wiedział, że budzę się za każdym razem, kiedy
tylko poruszysz się mocniej w moich objęciach, nie wspominając o tym, że automatycznie
próbuję powstrzymać Cię przed wydostaniem się z moich ramion.
Lubisz,
kiedy po kilkunastu minutach idę za Tobą na poddasze i staje w drzwiach
opierając się o futrynę ramieniem. Czekam aż skończysz grać utwór, po czym
siadam przy tobie i pozwalam Ci wypłakać się w moją koszulkę lub razem z Tobą
śmieję się w głos.
Lubisz
te nocne recitale.
I ja
też je lubię.
Lubię,
kiedy na kubku, który zalega od kilku dni na blacie w kuchni, zostaje ślad
szminki, błyszczyku lub pomadki wiernie odwzorowujący Twoje idealne i kształtne
usta. Lubię to, mimo iż za każdym razem drę się na Ciebie, że to najwyższy
czas, aby nauczyć się korzystać ze zmywarki i wkładać do niej brudne naczynia.
Lubię Twoje
usta.
Są
zawsze takie miękkie i ciepłe. Raz tylko były zimne, kiedy wypadłeś za burtę
jachtu, którym płynęliśmy po zatoce z naszymi znajomymi i mało brakowało a
byłbyś się utopił. Byłem wtedy przerażony. I znów wrócę do przyrównania Cię do
lalkarza; jestem zależny od ciebie. Jeśli wtedy wszystko potoczyłoby się
inaczej… nie umiem sobie nawet tego wyobrazić… i nie chcę. Jakaś część mnie,
dokładnie to ta, która jest z Tobą tak mocno związana, z pewnością umarłaby,
jednak nie wiem czy potrafiłbym bez niej już dalej żyć. Tak jak już mówiłem, to,
co dotyczy Ciebie, dotyczy także mnie, więc…
Może
nie będę kończył już tego zdania.
W
każdym razie lubię Twoje usta.
Uwielbiam
je całować. Uwielbiam całować całe Twoje ciało. Uwielbiam, kiedy jesteś tylko
mój.
Przesadzam?
Chyba przechodzę ze skrajności w skrajność; od śmierci do perwersji… No cóż,
ale tak właśnie jest splątany mój umysł.
I to też
Twoja wina.
I
dobrze o tym wiesz.
Lubię,
kiedy leżysz na mnie w swojej ulubionej pozycji – z głową na moim torsie, z
przerzuconą przeze mnie lewą nogą ugiętą w kolanie, podciągniętą na wysokość
mojego biodra. Masz skłonności do zasypiania na mnie w takiej pozycji,
zazwyczaj w środku filmu, który razem oglądamy podczas jednego z niewielu
wolnych dni; to także lubię. Lubię nawet to, że po porządnej gimnastyce, jaką
muszę wykonać, żeby wstać z sofy, wziąć Cię na ręce, i zanieść Cię do sypialni
oraz przykryć kołdrą, Ty mamroczesz pod nosem, że już dzięki mnie nie śpisz.
Nadąsany prychasz i każesz mi iść do diabła, a chwilę potem z powrotem
przyciągasz mnie do siebie, znów wygodnie się na mnie moszcząc i zasypiając.
Lubię
patrzeć na Ciebie, kiedy śpisz.
Może to
dziwne, ale naprawdę to lubię. Jesteś wtedy taki słodki, powiedziałbym kawaii,
ale za takie określenie zapewne wyrzuciłbyś mnie z domu, dlatego nie użyję tego
słowa. Dobrze wiesz, że w nocy zamiast spać, jak normalny człowiek, obserwuję
Cię, ale nigdy Ci to nie przeszkadzało.
Nigdy nie skarżyłeś się na to i nigdy nie prosiłeś, żebym przestał.
Minusem tego jest jedynie to, że przeważnie jestem niewyspany i ziewam
rozdzierająco na próbach, jednak ma to też swoje plusy; kiedy w dni wolne
budzisz mnie koło godziny jedenastej gorącym pocałunkiem, mówiąc, że śniadanie
już czeka – to głównie dlatego tak bardzo lubię, kiedy mamy wolne.
Lubię,
kiedy gotujesz.
Wychodzi
Ci to świetnie, więc nic dziwnego, że lubię jeść to, co przygotujesz. Twoją
specjalnością są przeróżne ciasta, których potrafię pochłonąć niemalże całą
blachę w zastraszającym tempie. I już nawet nie denerwuje mnie to, że po Twoim
urzędowaniu kuchnia wygląda, jakby przeszło przez nią tornado, a potem ktoś
rzucił tam bombę C4.
W sumie
to nawet lubię to Twoje bałaganiarstwo. Jesteś chyba najbardziej zakręconą osobą,
jaką znam. Nigdy nie pamiętasz, gdzie co położyłeś lub skutecznie potrafisz to
ukryć pod warstwą śmieci, makulatury i niepotrzebnych rzeczy wyrzuconych w
desperacji ze wszystkich szafek, szuflad i do czego tam się jeszcze dobierzesz.
Lubię, kiedy zaczynasz panikować, a ja bez słowa podaję Ci przedmiot, którego
szukałeś. Uśmiechasz się wtedy pięknie i całujesz mnie w policzek.
Lubię Twój
uśmiech.
Lubię
też Twoje usta.
Wszystko
to, co w Tobie lubię zazębia się; jedno wynika z drugiego, więc w sumie nie ma
takiej rzeczy, której bym w Tobie nie lubił.
Bo
lubię Ciebie.
Całego
Ciebie.
Co ja
gadam, do ciężkiej cholery?!
Ja Cię
kocham!
Ale to
przecież wiesz, mimo iż mówię to stanowczo za rzadko. Nie wiem dlaczego tak
trudno przechodzi mi to przez gardło, ale Ciebie to bawi, więc jest dobrze.
Póki Cię
to bawi jest dobrze; kiedy przestanie, zmienię się. Jeśli Ty się zmienisz i
przestanie Cię rozbawiać moja nieporadność, to zmienię się i ja; i będę
stanowczy… lub jakikolwiek będziesz chciał, żebym był. Bo jestem od Ciebie
uzależniony.
Ale to
także już wiesz.
Więc,
za co cię kocham, pytasz?
Gdybym
odpowiedział „za wszystko” brzmiałoby to co najmniej banalnie, prawda? Zresztą mógłbyś
pomyśleć, że po prostu Cię olewam… Ale jeśli nie mogę wyrazić tego w kilku
zwięzłych słowach, to co mam zrobić? Powiedzieć to wszystko, co kłębi się w
mojej głowie? Naprawdę muszę to wszystko mówić?
- Za co
mnie kochasz? – pytasz ponowie nie spuszczając ze mnie oczu.
- Nie
znoszę twojego kota – odpowiadam w końcu, a Ty wybuchasz gromkim śmiechem.
I niech
raz wyjdzie na moje!
Zrozumiałeś
aluzję; bo jakże mogłoby być inaczej?
Rozumiesz,
że jedynej rzeczy, której nie cierpię to ten cholerny pchlarz. Ale to tylko
zwierzę. Zwierzę, które przynależy do Ciebie, podobnie jak ja sam; ale przecież
w gruncie rzeczy nie jest Tobą.
Bo w Tobie
kocham wszystko – i mówię to głośno i wyraźnie!
Nieważne,
jak banalnie to zabrzmi i w ilu telenowelach padł już ten tekst.
Kocham
Cię za wszystko – taka jest prawda.
Kocham
Cię, Yuuki.
Po
prostu Cię kocham.
To jest absolutnie piękny oneshot. Idealnie trafiłaś z zespołem, bo go ubóstwiam! Paring najlepszy z możliwych... Piosenki, które wymieniłaś są moimi ulubionymi + P. Jelly i (...)Rose :3
OdpowiedzUsuńCałość jest taka ciepła i poprostu piękna! Widać, że żywi do Wokalisty prawdziwe, silne uczucia :9
Więcej shotow z Lycaonem i ... ADAMS plis :3
//Yūko-san
To był.. Naprawdę przepiękny i przesłodki ficek <3
OdpowiedzUsuńZespołu nie znam... z muzyki. Z "widzenia" coś bardziej... Hmmm.
Chyba pora nieco zmienić repertuar *o*
Podoba mi się ;w; Fajnie jest to napisane- taki list pełen uczuć. Wielki uśmiech się ciśnie na twarz jak się to czyta :3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zaczynają się pojawiać paringi z tego zespołu, bo też go polubiłam.
Czekam na więcej
~Kayl
Po prostu Kochane. <3
OdpowiedzUsuńPełne cudownych, prawdziwych uczuć. Nic dodać nic ująć.
(:
Nie słucham tego zespołu ale...wow. Kita wyjdz za mnie! To opowiadanie było takie słodkie~ awwww. Wymyśliłam idealna dietę! Zamiast jeść słodycze czytajmy opowiadania Kity! Kurde figura jak marzenie....
OdpowiedzUsuńAle kończąc mój beznadziejny komentarz...super fanfick, czekam na kolejne :)