Z dedykiem dla xMidziak:
MONSTERS CZ.9
-
Przed chwilą dostałem informację, że zostałeś zgłoszony przez dwa zespoły;
przez nas i przez „Monsters”. Zostałeś przez to zdyskwalifikowany, a my mamy
znaleźć sobie innego basistę – szczęka opadła mi do podłogi, mocno w nią
uderzając i wbijając się w dół na dobre kilka centymetrów.
Jak
to…
…
zdyskwalifikowany?
Tak oto mój świat został
złamany – dosłownie, przełamany na pół. Absolutnie nie wiedziałem, jak miałem
się zachować. W myślach wciąż pytałem siebie, co JESZCZE może pójść nie tak i
jak długo JESZCZE wytrzymam w tym pasie nieszczęść… Najpierw ręce, a zaraz
potem całe moje ciało zaczęło drżeć. Czułem się taki… kompletnie niepotrzebny,
nigdzie niepasujący… Ogarnęła mnie przejmująca pustka i zimno, którego źródło
było jakby wewnątrz mnie.
- A… A… Aha… - mruknąłem
po dłuższej chwili, nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć.
Przepchnąłem się między
pozostałymi z powrotem do pokoju, chwyciłem swoją torbę, która wciąż nienaruszona
leżała pod ścianą i wyszedłem, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie należałem już
do zespołu, więc z jakiej racji miałem dzielić z nimi pokój? I tak było tam tylko
pięć łóżek, więc nie chciałem im wadzić jeszcze dotkliwiej niż wcześniej.
Pierwszy raz w życiu poczułem się bezradny i rozbity. Zawsze szukałem pozytywnej
strony, próbowałem odbić się od dna, nie pozwalałem na użalanie się nad sobą… a
kiedy nie radziłem sobie z jakimiś problemami uciekałem w świat muzyki – w
bezpieczny kąt, gdzie mogłem bezkarnie wyrazić każdą tłumioną emocję; począwszy
od płaczu, a skończywszy na krzyku. Tworząc muzykę czułem się wolny, nie byłem
oceniany, nie musiałem się nikomu podporządkowywać, nie wpasowywałem się w
żadne „klucze”… byłem sobą… a teraz nawet z tego przewrotny los mnie ograbił.
Nie miałem nic. Nie miałem przyjaciół, którzy odrzucili mnie ze względu na moją
niepewną orientację, dachu nad głową, z racji tego, że znajdowałem się w Nowym
Jorku, którego absolutnie nie znałem, a zostałem zdyskwalifikowany z konkursu,
którego organizatorzy załatwiali uczestnikom miejsca w hotelu; jako że od tego
momentu nie byłem już jego uczestnikiem, nie mogłem upominać się o dodatkowe
miejsce; to, które było pierwotnie przeznaczone dla mnie, zajęła Ashley. Nie
miałem żadnego zajęcia ani choćby pomysłu na to, czym mógłbym się zająć… straciłem
tożsamość. Pozbawiając mnie możliwości wyrażenia się, jaką była dla mnie
muzyka, nie byłem już tym samym człowiekiem. Nie byłem już Yoshidą Hiroshi… Wtopiłem się w bezimienny, szary
tłum ludzi, który kiedyś tak bardzo mnie przerażał; nigdy nie chciałem, żeby do
tego doszło. Wypowiadałem się, wykrzykiwałem swoje myśli tylko po to, aby być tą
wybijającą się jednostką, aby szary tłum wskazywał mnie palcem… po to, aby mieć
własną tożsamość, aby nie wpasowywać się w ogólnie przyjęte zasady i normy. Każdy człowiek jest inny, więc z
jakiej racji pięćdziesięciu mężczyzn nosi ten sam garnitur, kiedy tak naprawdę
podoba się on jednemu? Jak można zmuszać się do czegoś, tylko po to, aby wbić
się w ten bezimienny tłum? Teraz to zrozumiałem: nie robi się tego z wyboru.
Tłum jest pozbawiony własnego zdania, a może i rozumu. Zawsze ktoś stoi „ponad”
i to właśnie ten ktoś wymaga, aby jego podwładni wbili się w te normy, aby nie
wyróżniali się i po prostu ciężko dla niego pracowali. Tych pięćdziesięciu
mężczyzn do założenia identycznego garnituru zmusił szef, bo gdyby tego nie
zrobił, jeden z pracowników przyszedłby do pracy w dresie, drugi w brudnym
podkoszulku… więc lepiej wszystko trzymać w ryzach; wiadomo, że co za dużo to niezdrowo
– ale co z tego, że wiadomo, skoro nikt nie chce tego zauważyć? Ja zauważyłem i
zacząłem o tym mówić, pisać o tym piosenki (w zespole to ja pisałem teksty dla
wokalisty), dlatego byłem wytykany palcami. Byłem z tego dumny, cieszyłem się,
że nie należę do tej szarej masy… ale wszystko można zepsuć, sprawić, by
przestało działać… Kiedy odetniesz dopływ prądu, lampa przestanie świecić;
kiedy zabierzesz muzykowi sposobność do komponowania i demotywujesz go,
przestanie grać. Taka prosta zależność… Zaczynałem powoli czuć, jak ten
bezimienny tłum upomina się o mnie; spojrzeniami przechodniów bez wyrazu,
dotknięciem dłoni, szturchnięciem, które poganiało mnie w stronę tego, czego
zawsze chciałem uniknąć…
Stojąc między tysiącami
przewijających się koło mnie nowojorczyków, czułem się strasznie samotny. Nie
czułem się już nawet formą osobową – raczej rzeczą, która była niczyją własnością
w obcym mieście, wśród nieznanych ludzi, którzy za nic w świecie nie wyciągną
do mnie pomocnej dłoni, załamany i zniechęcony…
Skręciłem z głównej
ulicy w jakąś boczną odnogę i ruszyłem przed siebie w ciemność. Zdawało mi się,
że słyszałem za sobą kroki, ale nawet nie odwróciłem się. Nie miałem ochoty
oglądać kolejnego składnika bezimiennego tłumu… tam wszyscy są tacy sami, a ja
jeszcze zdążę się na nich napatrzeć… aż będę rzygał tym widokiem.
Powoli szorowałem
nogami po chodniku z głową nisko zwieszoną
między ramionami. Miałem ochotę ukryć się gdzieś… ale gdzie? Mój bezpieczny kąt
został odebrany… Nie miałem już zespołu; czułem się fatalnie.
Skończył się kolejny
długi blok z czerwonej cegły, identyczny jak poprzednie sześć, które już
minąłem.Jednak teraz było trochę inaczej. Nagle zderzyłem się ze ścianą
lodowatego wiatru. Niechętnie podniosłem głowę i zorientowałem się, że
zabudowania się skończyły. Wszędzie rozlegała się równina, po której beztrosko
hulał wiatr.Na owej równinie niedługo miały powstać kolejne bloki z czerwonej
cegły, o czym świadczyły ogrodzone wysoką siatką place budowy. Fundamenty zostały
dopiero wylane, dlatego już żadna ściana nie chroniła mnie przed bezlitosnymi
podmuchami. Zszedłem z równiutkiego chodnika wyłożonego kostką brukową i
wstąpiłem na ulicę. Przez jakieś kolejne sto metrów wciąż szorowałem nogami po
asfalcie, a następnie rozpoczęła się przede mną piaszczysta, nieutwardzona
droga, po której jeździły tylko maszyny budowlane. „Najbardziej surowa faza
powstawania kolejnej szarej dzielnicy” – pomyślałem, jednak w jakiś
irracjonalny sposób ta myśl mnie pocieszyła, mimo że nie dało się tego wyczytać
z mojej twarzy. To było po prostu przyjemne. Coś innego. Dobrze jest czasem
poczuć chłodny, nocny wiatr w betonowej dżungli, w której wszystko gnije.
Zatrzymałem się na
środku piaszczystej drogi, wciągając zimne, orzeźwiające powietrze. Spojrzałem
w niebo, na którym nie chciała zaświecić nawet jedna gwiazdka. Miałem teraz
ochotę pozostać w tych ciemnościach do końca życia, ukrywając się przed
spojrzeniami tłumu…
Nagle ktoś mocno objął mnie w pasie i
przyciągnął do siebie. Poczułem przyjemne ciepło bijące od tej osoby. Nawet nie
krzyknąłem; chyba nie miałem na to siły, a może podświadomie już wiedziałem, że
składnikowi bezimiennego tłumu nie wypada krzyczeć? Bo krzycząc, wybijasz się,
a tego właśnie masz nie robić, jeśli należysz do szarej masy.
Stalowy uścisk w pewnym
sensie był wyrazem motywacji, którą musiałem w sobie znaleźć. Był takim
przypomnieniem, że życie nie jest bajką. Poczułem jakby ten uścisk był rozmową
z przyjacielem, bardzo bliską mi osobą, która doradzała mi właśnie w taki
sposób; posługując się identycznymi argumentami. Miałem takie wrażenie, mimo że
żadne słowo nie padło, a osoba za mną mogła być mi całkiem obca… ale nie była.
Przesunąłem zmarzniętymi palcami po szczupłych dłoniach, które splotły się na
moim brzuchu. Znałem je. Znałem aż za dobrze. Odchyliłem głowę do tyłu,
układając ją na ramieniu tej osoby. Zaciągnąłem się charakterystyczny zapachem
i spróbowałem dostrzec twarz.
- Zero… - szepnąłem, na
co chłopak drgnął. –Źle się czuję… - wyznałem.
Taka była prawda; łeb
pękał mi w szwach, w skroniach nieprzyjemnie dudniło, oczy piekły i było mi
zimno, ale najgorsze było wewnętrzne zimno, przez co czułem się tak, jakby ktoś
wbił we mnie sopel, który teraz topniał , oddając niską temperaturę mojemu
ciału.
Michi przekręcił mnie w
swoich objęciach tak, że teraz stałem do niego przodem. Uśmiechnął się słabo,
po czym jeszcze mocniej zacieśnił uścisk, jednocześnie zmuszając mnie, abym
przylgnął do niego całym ciałem. Wtuliłem się w niego i objąłem za szyję,
układając głowę na jego barku. Ukryłem twarz w jego włosach i znów zacząłem
drżeć… co wcale nie było spowodowane chłodem. Drżałem z nerwów i emocji, które
teraz ze mnie uchodziły. Po mojej twarzy spłynęły pierwsze łzy. Zacząłem cicho
łkać, a on niewzruszenie obejmował mnie. Dzięki swojej stabilności stał się
moją podporą – nie tylko w sensie fizycznym. Nie mając siły utrzymać się dłużej
na nogach, uwiesiłem się na nim.
Nie wiem, czy staliśmy
tak kilka minut, czy może kilka godzin, ale było mi to potrzebne. Kiedy w końcu
opanowałem się, odsunąłem się delikatnie od niego i ze spuszczoną głową
wyszeptałem:
- Przepraszam…
Shimizu grzbietem dłoni
otarł ostatnie łzy z moich policzków, po czym chwycił mnie za podbródek i zmusił, abym na niego spojrzał. Nie uśmiechnął się,
ani nie skrzywił. Z pozoru miał obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach
zobaczyłem tyle ciepła, że aż nie mogłem uwierzyć, że chłopak, który uchodził
za potwora i mima potrafił zawrzeć tyle uczuć w krótkim spojrzeniu.
Podejrzewałem, że nie umiałby wyrazić słowami tych emocji, zwłaszcza, że był
słabym mówcą… Zamiast mówić, przyciągnął mnie do siebie i ucałował moje drżące
usta. Następnie w czułym geście przeczesał moje włosy i złapał mnie za rękę,
splatając nasze palce. Pociągnął mnie w stronę, z której przyszedłem, nie
odzywając się przy tym ani razu.
***
Zero zaprowadził mnie z
powrotem do hotelu, jednak innego pokoju. Do pokoju swojego zespołu. Dwie
trzecie „Monsters” siedziało na jednym łóżku i rozmawiało o czymś przyciszonymi
głosami. Michi zdjął z ramienia moją torbę, którą ode mnie przejął i położył na
jednym z wolnych łóżek. Tak, mieściły się tutaj cztery łóżka, bo przecież tyle
liczył skład „Monsters”… kiedyś.
Następnie basista puścił
moją dłoń i zostawiając mnie na środku pokoju, wyszedł na balkon. Spojrzałem na
Tsukasę i Karyu, którzy uśmiechnęli się do mnie ciepło.
- Cześć – powiedział
cicho rudzielec. – Dawno się nie widzieliśmy – przywitał mnie jak starego
przyjaciela, a następnie poklepał miejsce na łóżku obok siebie w zapraszającym
geście. Posłusznie usiadłem koło niego.
Zrobiło się dość
niezręcznie… Wbiłem wzrok w podłogę, nie wiedząc zbytnio co zrobić. Kiedy
Shimizu wyszedł, znów poczułem się gorzej. Pragnąłem teraz jego bliskości i
ciepła, a on po prostu wyszedł sobie zapalić.
- Wiesz… - odezwał się
perkusista. – Chcieliśmy cię przeprosić za sytuację, która miała teraz miejsce…
- Znów się nie odzywa? –
zapytałem, przerywając Tsu i spoglądając tęskno za szatynem w stronę szklanych
drzwi.
- Tak – mruknął Tyczka.
- A już było tak dobrze…
- westchnąłem przypominając sobie nasze coraz dłuższe rozmowy w jego mieszkaniu
oraz wymiany smsów. – Dlaczego znów tak się w sobie zamknął?
- Nie zamknął się w
sobie – ciągnął lider. – Czuje się winny, bo to był jego pomysł, aby zapisać
cię w składzie „Monsters”. Również zostaliśmy poinformowani o tym, że zostałeś
zdyskwalifikowany, co łączy się z tym, że już nie należysz, bynajmniej w tym
konkursie, ani do „Le’veil” ani„Monsters”. Zero widział, jak wychodziłeś z
hotelu z torbą, jak byłeś przybity tą wiadomością, że przez nasz głupi błąd
pozbawiliśmy cię sposobności wzięcia udziału w konkursie. Próbowałem przemówić
mu do rozsądku, uświadomić, że to wina całej naszej trójki, ale obwinia tylko i
wyłącznie siebie – wyjaśnił.
- Przecież chciał
dobrze… - pociągnąłem nosem. – Chyba…
- Chciał, żebyś z nami
zagrał;
chciał ponownie cię spotkać i być blisko ciebie, to wszystko – wzruszył ramionami. – Chciał dobrze
– potwierdził. – Wszyscy chcieliśmy… ale on nie może sobie tego wybaczyć.
- Przecież… w sumie nic
takiego się nie stało – próbowałem mówić obojętnym tonem.
- Stało się i wszyscy to
wiemy, więc nie rób z nas idiotów, Hizu. Gdyby nic się nie stało, nie miałbyś
takiej zbolałej miny; i tego właśnie Zero nie może znieść. Uważa, iż to jego
wina, że jesteś teraz przygnębiony i smutny… - przeciągnął kciukiem po moim
policzku – że płakałeś… W jego mniemaniu, on doprowadził cię do płaczu, więc
nie wybaczy sobie tego przez bardzo długi czas…
Spojrzałem zdziwiony na
Karyu, po czym zamrugałem kilkakrotnie. Shimizu… aż tak mnie kochał? To było
takie… dziwne. Takie ciepłe i mocne uczucie w świecie bez wyrazu…
Wstałem i skierowałem
się na balkon. Michi z pewnością usłyszał, że wszedłem, ale nawet nie drgnął.
Stanąłem obok niego. Chłopak opierał przedramiona o barierkę balkonu i palił
papierosa, zgadywałem, że już nie pierwszego.
- Zero… – odezwałem się
cicho, jednak nie zareagował. – Zero… - powtórzyłem, myśląc, że może
niedosłyszał. – Shimizu – odezwałem się głośniej, jednak nadal nie reagował.
Zastygł w swojej pozycji jak kamienny posąg. – Shimizu, proszę, spójrz na mnie
– poprosiłem, jednak nie kwapił się do wykonania mojej prośmy. – Michi, do
cholery! – zdenerwowała mnie jego lekceważąca postawa.
Basista w końcu podniósł
głowę i spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, a następnie znów opuścił wzrok.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że wcale mnie nie lekceważy, tylko wstydzi
się spojrzeć mi w twarz. Ale… na tym placu budowy sam kazał mi na siebie spojrzeć,
a teraz?
- Obwiniasz się za to,
co się stało? – zapytałem, a jego odpowiedzią było tylko kiwnięcie głową. – Ech…
Idioto – westchnąłem, po czym przytuliłem się do niego. – Przecież nic nie
zrobiłeś… - próbowałem go pocieszyć. Nie chciałem, żeby się zamartwiał; już
jednym zdołowanym byłem ja, dziękujemy, drugiego nie potrzebujemy. Zero objął
mnie o wiele delikatniej niż poprzednio, uprzednio wyrzucając papierosa za
barierkę.
- Masz rację, jestem
idiotą – szepnął mi na ucho zachrypniętym głosem. – Zacząłem robić zanim
pomyślałem i doprowadziłem cię tym do łez – na oślep dotknął mojego policzka. –
Nigdy nie zapomnę widoku twojej zapłakanej twarzy. Nigdy nie powinienem był do
tego dopuścić, a tym bardziej doprowadzić. Zraniłem cię. Przeze mnie straciłeś
szansę na wygraną, przyjaciół, zespół, to ja namieszałem w twoim życiu i
zniszczyłem jego sielankowy obraz… Utknąłeś w obcym mieście bez możliwości
powrotu… Wybacz, ale nie mam nawet prawa na ciebie patrzeć. Nazwałbym cię moim
skarbem, ale nie należysz do mnie; nie możesz być z kimś, kto tak cię zranił.
Widok twoich łez wrył się w moją pamięć i nigdy jej nie opuści… Nie potrafię… spojrzeć
ci w oczy – dokończył drżącym głosem. – W oczy, które wypełniały łzy smutku i
rozpaczy… - odepchnął mnie i zamierzał odejść, ale chwyciłem go za bluzę, którą
miał na sobie.
- Nie odchodź! –
warknąłem. Ponownie przylgnąłem do niego, przytulając się do jego pleców i
splatając dłonie na jego brzuchu tak, jak zrobił wcześniej on.
- Wybacz… Naprawdę…
wybacz mi, bo nie potrafię wybaczyć sobie twoich łez… – szepnął łamiącym się
głosem i uwolnił się z mojego uścisku. Ostatni raz odwrócił się do mnie przodem
i pocałował mnie w czoło - …aniołku – pogładził mnie po włosach, przy czym ani
razu na mnie nie zerknął. Następnie… odszedł. Wszedł do pokoju, a potem bez
słowa go opuścił, zamykając za sobą cicho drzwi.
Jeszcze przez długi czas
wpatrywałem się w zamknięte drzwi oczami rozszerzonymi w bezbrzeżnym zdumieniu.
Czy on nie rozumiał, że takim zachowaniem sprawił, że to ja zacząłem się
obwiniać? Cholera, gdybym nie przyjechał na ten pieprzony konkurs, nie byłoby
takiego problemu! Przeze mnie Zero znów stał się nieszczęśliwy i zimny… Nie, to
nie był jakiś tam sobie Zero! To był Shimizu! Zero był basistą grającym ze
swoim zespołem w klubach – Shimizu był moim przyjacielem, który przeze mnie
znów stał się tak odległy i nieprzyjemny… Co tam konkurs; konkurs odbyłby się
normalnie i obaj wzięlibyśmy w nim udział, gdybym tylko go nie poznał, gdyby
nie zebrało mi się na wycieczki krajoznawcze po ojczyźnie! Gdyby nie to
wszystko, byłoby dobrze… ale z drugiej strony, nigdy ponownie nie spotkałbym
Michiego, a teraz już nie potrafiłem wyobrazić sobie bez niego życia. Uzależnił
mnie od siebie.
- Co za głupoty
wygadujesz, Michi? – warknąłem pod nosem, ale było już za późno…
… a może i nie?
Wróciłem do pokoju i
spojrzałem na pozostałych dwóch muzyków, którzy, jak na zawołanie, ciężko
westchnęli.
- Nie wiedziałem, że
jest taki ckliwy… - prychnął Tsu, za co zrugałem go spojrzeniem. – No co?
Przesadza – wzruszył ramionami. – Zresztą… ty też – powiedział dobitnie. –
Dobra, nawaliliśmy, zdyskwalifikowali cię z konkursu, ale to chyba jeszcze nie
jest powód do lamentów, płaczów i dramatycznych rozstań, co? – prychnął.
- Jeśli nie wiesz, o co
chodzi, to się nie udzielaj, a przede wszystkim nie komentuj… - syknąłem
wściekle.
- Słuchaj, Hizu, nie
chcę cię zdenerwować, bo widzę, że emocje w tobie jeszcze nie opadły. Może
miałeś gorszy dzień, może coś ci się przytrafiło i podszedłeś do tej sprawy za
bardzo „na serio”. W końcu to tylko konkurs – wywrócił oczyma. – Świat się nie
zawali, jeśli nie weźmiesz w nim udziału – nie w tym, to w następnym.
- Oota Kenji, radzę ci
się zamknąć w tej chwili… – zgrzytnąłem zębami. Rudzielec biernie obserwował
naszą dyskusję, nie udzielając się.
- To może ty się
zamkniesz, księżniczko na ziarnku grochu? – wstał i podszedł do mnie, a
następnie popchnął mnie na ścianę. – Jak ci coś nie pasuje, zawsze możesz
wyjść! – wskazał drzwi. – Kurwa, księżniczko, Zero napije się i wróci jutro
pijany, wytrzeźwieje, a my wrócimy do domu, tak samo jak i ty; nad czym tu
płakać? Nie udawaj już, że jesteś taki delikatny i przede wszystkim nie mieszaj
do tego Shimizu, bo potrzebujemy go! Mamy problem ze znalezieniem wokalisty,
nie potrzeba nam jeszcze, żeby odszedł od nas basista!
- Ja jestem księżniczką
na ziarnku grochu?! – krzyknąłem oburzony. – Wasz problem z wokalistą jest dla
mnie niczym! Mam to gdzieś! Uważasz to, że moja matka przez kilkanaście lat
okłamywała mnie, perfidnie wykorzystując moją amnezję, wmawiała mi, że jestem
Amerykaninem, odizolowała mnie od Shimizu, z którym prawdopodobnie wcześniej
się znałem i całkowicie zmieniła moją historię, nie jest problemem?! To, że
Michi próbuje mi wmówić, że jestem gejem, a ja już sam nie wiem, jakiej jestem
orientacji, przez co straciłem przyjaciół według ciebie również nie jest
problemem?! To, że osoba, której teraz
najbardziej ufałem, którą był Zero, wypięła się na mnie i wyszła sobie, dlatego
że miała poczucie winy także jest mało istotne, prawda?! Teraz zostałem
całkowicie sam; nie mogę ufać ani własnej matce, ani „przyjaciołom”, ani
osobie, którą możliwe, że kocham, bo jej tu, do kurwy nędzy, nie ma! Ten
konkurs był po prostu ostatnim gwoździem do trumny, bo przez niego straciłem
zespół, na który przez lata wykładałem ostatnie pieniądze i używając
nadludzkiej siły starałem się nie dopuścić do jego rozpadu! Oota, jeśli
uważasz, że do takiego stanu doprowadziła mnie jakaś durna dyskwalifikacja, to
jesteś kretynem! Do takiego stanu doprowadziły mnie jej przyczyny oraz skutki!
– wydarłem się na chłopaka, który zaniemówił. Wpatrywał się we mnie okrągłymi
oczami, otwierając i zamykając usta, z których nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Ja… Ja nie wiedziałem…
- pisnął w końcu.
- Dlatego kazałem ci się
zamknąć – warknąłem, a następnie idąc w ślady Zero, wyszedłem z pokoju,
trzaskając drzwiami. Przymknąłem powieki i wciągnąłem głośno powietrze,
próbując się uspokoić.
- Wiedziałem o tym
wszystkim – usłyszałem znajomy głos, na którego brzmienie szybko otworzyłem
oczy i skierowałem wzrok w stronę mówcy. – Ale obwiniałem się, że przyczyniłem
się do tej sytuacji, która stała się twoim „ostatnim gwoździem” – wyznał
Shimizu, który stał pod ścianą i opierał się o nią plecami. – W sumie… to
wszystko przeze mnie… Cały ten bajzel w twoim życiu wywołałem ja; gdybym
siedział cicho, tak jak należy, nie uważałbyś matki za kłamcę, nie straciłbyś
przyjaciół, zespołu…
- Przecież mówiłem, że
to nie twoja wina… - westchnąłem i podszedłem do niego. Rozłożył ramiona w
zapraszającym geście, a ja wtuliłem się w niego ufnie. – Shimizu… nie odchodź.
Jesteś mi teraz potrzebny – szepnąłem. – A jeśli już tak bardzo chcesz odchodzić,
to przynajmniej weź mnie ze sobą – położyłem głowę na jego torsie i
wsłuchiwałem się w rytmiczne bicie serca.
- No… zobaczymy jak z
tym będzie… - zachichotał pod nosem.
- I jeszcze jedno…
- Co takiego? –
dociekał.
- Masz się znów odzywać.
Tak normalnie… Chcę z tobą rozmawiać. Możesz mi to obiecać?
- Obiecuję – uśmiechnął
się delikatnie, a ja wyprostowałem się i mniej więcej zrównałem nasze twarze.
- Mam jeszcze jedno
życzenie… - przygryzłem dolną wargę.
- Jakie? – objął mnie
ciaśniej.
- Wiesz… Ja… Ja chcę ci
wierzyć… W tą historię, jak wcześniej się poznaliśmy, jak się we mnie
zakochałeś… jak ja zakochałem się w tobie … - spuściłem na chwilę wzrok, ale
zaraz znów utkwiłem go w pięknej twarzy chłopaka.
- Cieszy mnie to –
pogłębił uśmiech.
- Jesteś mi naprawdę
bliski – mówiłem coraz ciszej, mimo iż wcale nie tak miało być. Speszyłem się i
poczułem jak na moich policzkach wykwitają dorodne rumieńce. – I… I ja… ja chcę
to kontynuować… i pogłębić… - uśmiechnąłem się delikatnie, a chłopak zamrugał
kilkakrotnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – Chcę pogłębić nasze stosunki… -
Zero zachłysnął się powietrzem i odkaszlnął kilkakrotnie, patrząc na mnie jak
na kosmitę.
- Chyba źle to ubrałeś w
słowa… - podniósł jedną brew.
- Nie – pokręciłem
głową. – Dobrze. Po prostu… pocałuj mnie – wydusiłem z siebie.
Michi spojrzał na mnie
zaskoczony, jednak nie protestował (jeszcze by się ośmielił!). Zamienił nas
miejscami tak, że teraz on przyciskał mnie do ściany. Objął mnie mocno w pasie,
a następnie przyciągnął do siebie. Nachylił się i złożył delikatny pocałunek na
moich ustach. Zadrżałem z podniecenia i zaplotłem mu ręce na szyi, chcąc znaleźć
się jeszcze bliżej. Miałem ochotę kontynuować, jednak odsunął się ode mnie, na
co skrzywiłem się.
- Jeszcze… - tupnąłem
niezadowolony nogą. W tym momencie obok nas przebiegła w niemalże rekordowym
tempie wystraszona pokojówka ze swoim wózkiem z detergentami, jedną ręką
zasłaniając sobie oczy.
- Chyba publika nas nie
lubi – zaśmiał się, po czym rozejrzał, czy nikogo nie ma w pobliżu. Kiedy
upewnił się, że jesteśmy sami, ponownie mnie pocałował.
Tym razem mocniej
przylgnął do moich warg. Smakował ich w drobnych całusach, a kiedy mu się to znudziło,
chwycił mnie za kark i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Polizał moje usta,
które rozchyliłem pod wpływem chwili. Wsunął w nie swój zwinny język, a mnie
przeszły dreszcze przyjemności. Jednocześnie jego ręka zjechała z dolnych
partii moich pleców na pośladki. Klepnął mnie dość mocno w tyłek, zahaczając
językiem o mój, pieszcząc nim moje podniebienie… Zrobiło mi się gorąco, a
sopel, który wcześniej tkwił we mnie, roztopił się pod wpływem przyjemnych
doznań, jakie sprawiał mi Shimizu. Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy
zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i uśmiechnęliśmy się. Zero jeszcze
raz musnął moje usta, po czym osunął się odrobinę.
- Przepraszam za moje
głupie zachowanie… - westchnął. – Wiedziałem, że potrzebujesz mojego wsparcia,
ale nie mogłem znieść widoku twojej zapłakanej twarzy, aniołku – pogładził mnie
po włosach, co ostatnio weszło mu w nawyk.
- Dlaczego nazywasz mnie
„aniołkiem”? - zmieniłem temat, nie
chcąc kontynuować tego przygnębiającego, z którego nie wynikało nic dobrego.
- Bo jesteś taki
niewinny i słodki – uśmiechnął się, po czym złapał mnie za rękę i splótł nasze palce.
– Chodź, aniołku, polatamy trochę – zaśmiał się. – Idziemy się przejść –
pociągnął mnie w stronę windy.
Byłem zmęczony po locie,
wszystkich przeżyciach i wybuchach emocji, ale nie odmówiłem. Byłem gotów
zgodzić się na wszystko, byleby tylko być bliżej Zero, którego teraz naprawdę
potrzebowałem. Nie chciałem, żeby znów strzeliło mu coś do łba z „dramatycznymi
rozstaniami”, jak to ujął Tsukasa.
Kiwnąłem głową i dałem
mu się poprowadzić.
***
Siedzieliśmy z Zero pod
drzewem w wyludnionym o tej porze parku. Chłopak opierał się plecami o pień, a
ja, usadowiony miedzy jego rozchylonymi nogami, półleżałem na nim, trzymając
głowę na jego torsie. Shimizu chwycił moje dłonie i bawiąc się moimi palcami,
ułożył je na moim brzuchu.
- Jest jeszcze jedna
rzecz, która mnie martwi… - wyznałem po dłuższej chwili.
- Jaka? – zapytał
przejęty.
- Nie mam jak wrócić do
domu… Organizatorzy konkursu załatwiali nam bilet tylko w jedną stronę i hotel
tutaj. Bilet powrotny mieliśmy zorganizować sobie sami…
- Nie pomyślałeś o tym?
– zdziwił się. – Yoshi-chan, gdzie ty miałeś głowę? – zmarszczył brwi.
- Już nawet nie chodzi o
to, że nie pomyślałem o powrocie… bardziej martwi mnie, że nie chcę wracać do
domu – westchnąłem. – Nie chcę wracać do matki, która jest większym despotą niż
Stalin i cały czas mnie oszukuje! Nie umiem spojrzeć jej w twarz… Nie chcę i
nie umiem – pokręciłem głową załamany. – Poza tym… chcę być blisko ciebie.
Tylko przy tobie czuję się dobrze i bezpiecznie, ale ty mieszkasz na drugim
końcu świata! – jęknąłem żałośnie. – Nie wiem już, co robić…
Michi przez chwilę nie
odzywał się i ścisnął mocniej moje dłonie. Pocałował mnie w czubek głowy, a
następnie oparł na niej brodę.
- Ja też nie wiem, co
masz zrobić… co mamy zrobić – poprawił się. – Coś… Coś wymyślimy – westchnął,
zdając sobie sprawę, w jak patowej sytuacji się
znaleźliśmy…
Boże Kita kocham Cię! <3 mamo..ale..serio? Hizu całkowicie zdyskwalifikowany? dlaczego? niech tam będzie jakiś kruczek..niech on wróci..zagra z Monsters i zostanie z Zero na wieki wieków. Nie mogę się doczekać kolejnej części..Tylko błagam nie męcz aż tak xD dodaj szybciej :3
OdpowiedzUsuńRozpływam się... Toffifee i yaoi... Czego więcej potrzeba do szczęścia? :3
OdpowiedzUsuńZwracając uwagę na to, że nadzwyczaj w świecie nie potrafię komentować (i chyba nigdy się nie nauczę), to po prostu życzę dużoooo weny. Jej nigdy w nadmiarze ^^
Cudowne *.* . Tylko zastanawia mnie to czemu robią taki wielki problem z tego że Himizu mieszka tak daleko od Zero. Przecież sam powiedział, że nie chce mieszkać z mamo-Stalinem... czemu Michi nie zabierze go do siebie?! przecież już razem mieszkali..
OdpowiedzUsuńojej, biedny Hizumi. Ale Zero na pewno wymyśli coś wspaniałego i zabierze Hizu ze sobą do Japonii :D Tam zamieszkają razem i będą żyli długo i szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńTo było piękne ;-;
OdpowiedzUsuńAle, Zero nie jest jakoś dużo wyższy od Hizumiego (ledwie centymetr, jak wyczytałam w necie), więc żeby go pocałować nie musiałby się schylać : o Dobra, czepiam się, wiem .-.
Właśnie, właśnie, przecież Michi może wziąć Hizu do siebie, jeżeli ten będzie chciał. Trochu gorzej tylko z biletem do Japonii, jak kasy tyle nie mają : o
Czekam z niecierpliwością na kolejną część i weny dużo życzę ^^
Genialne ^_^ Też mam nadzieje, że Zero przygarnie Hizu pod swój dach. I, że Hiz zostanie wokalistą Monsters na zawsze już tak na WIEKI WIEKÓW AMEN. I, że będą szczęśliwi z Michim i się będą gwałcić po nocach *zboczone myśli* i, że będą mieć gromadkę dzieci i wogule wszystko będzie cacy i będą żyli długo i szczęśliwie(Dużo tych "i" coś).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że szybko coś naskrobiesz (głównie rozchodzi mi się o Monsters i Closer to Ideal). WENY ŻYCZĘ!!!:D
Ej no, ale Hizu trochę dramatyzuje według mnie.... Ale dobrze, że chociaż z Zero się dogadał, tylko czemu Shimizu jest taki nieśmiały, no XD Chociaż urzekła mnie ich rozmowa, kiedy już się tak słodko całowali, to Zero wydawał się na początku, jakby mu wcale nie zależało. Cóż, może to tylko takie moje wrażenie.
OdpowiedzUsuńSerio Hizu nie stać na bilet? W takim przypadku powinien być chyba bogaty, zresztą nie trzeba być aż tak bogatym, żeby tam polecieć... no tyle kasy to by na pewno zebrał, jak już był sławny. Trochę go nie rozumiem, dlaczego traktuje wszystkich tak z góry, ten cały "szary tłum". Bo, wyobraź sobie Hizu, że ten szary tłum to każda inna jednostka, która też ma swoje życie i nie jest taka do końca nijaka, nie idzie za resztą, bo każdy robi jak zechce. Nie do końca, każdy, kto jest "niżej" jest bezwartościowy, bo przecież taki sławny muzyk, poza karierą i talentem niczym tak naprawdę nie rożni się od człowieka z tłumu, a i tak sam kiedyś w nim był. Trochę mi takie myślenie nie pasuje do Hizu, ale lubię jak bohaterowie kreowani są na takich... no takich XD I jakby uważali się za jakichś nadludzi, ale mnie to w nich śmieszy, bo jest w nich dużo sprzeczności. W każdym razie Zero również ciekawie wykreowałaś ;) Mówiłam już? XD
Rozdział jak zwykle świetny, nie mam nic do powiedzenia bo i tak wiesz, że mi się zawsze podoba. Dobra, ten komentarz był trochę bez sensu... Wybacz, nie mam dziś humoru, ale twój nowy rozdział go poprawił :3
;**
nadal sie do cb nie odzywam
OdpowiedzUsuńswietne yaoi!
a u mnie cos pojawi sie jeszcze dzisiaj
Świeeeeeeeeeeeente to jest po prostu ! W końcu doczekaliśmy się kolejnego rozdziału naszego ulubionego opowiadania ! ee wróć ! jednego z ulubionych ! Ciesz się że w końcu coś wstawiłaś ! Tak trzymaj i życzę weny ! ; *
OdpowiedzUsuńUhuhuh ; ** Świetne!
OdpowiedzUsuńWgl. na początku mi się komputer ściął i nic zrobić nie mogłam, no po prostu myślałam, że go przez okno wyrzucę, ale w końcu zadziałał i przeczytałam xD Ogólnie to przy każdym słowie ,,aniołek,, krzyczałam AWWW! Jak jakaś psychiczna xD A wracając do naszej parki, to... Czemu Zero jest takim kretynem?! Najpierw chce zostawić Hizu, a potem jak w końcu wszystko jest okey i ma możliwość mieszkania z ukochanym to mu tego nie proponuje? Taka idealna okazja, no...
Pisz szybko kontynuacje! Pozdrawiam i weny życzę! ;33
Jedynie co mogę napisać to to, że ten rozdział był bardzo emocjonalny. Najbardziej skupiał się na emocjach i problemach. Czytając to miałam wrażenie, w niektórych kwestiach - a najbardziej w tej rozmowie na balkonie miedzy Zero i Hizumim - jakbym oglądała film bollywood, takie były ckliwe teksty, oczywiście w pozytywnym sensie. Cóż Hizumi, jak nie chce wracać do domu może przecież wrócić z Zero do Japonii po konkursie i mieszkać z nim, jak wcześniej. Uwolnił by się od matki, która okazała się niesamowitą kombinatorką i miałby blisko do swej miłości. Niesamowicie szybko zmieniło mu się podejście do tego uczucia, którym obdarzył go Zero.
OdpowiedzUsuńMiałam komentować, ale tego nie robiłam. Przynajmniej mam coś na swoje usprawiedliwienie: skupiłam się na nauce i egzaminach gimnazjalnych.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba i wcale nie dlatego, że "Monsters" to moje ulubione opowiadanie. Mimo że Hizumi to odrobinę patetyczna osoba, to bardzo go lubię. Tak samo Zero, ale on jest tutaj bardziej, no, podporą dla Hizu.
Fajnie wymyśliłaś z tym listem i utratą pamięci i... Poniekąd także patriotyzmu. Może nie miałaś takiego planu, ale mi się skojarzyła od razu nowela Sienkiewicza pt. "Sahem". Tam jest podobna historia o utracie swojej przynależności i osobowości narodowej.
Chciałam także poniekąd Ci podziękować. Gdyby nie Ty, nigdy nie posłuchałabym D'espiars Ray, a dzięki Tobie naprawdę ich polubiłam.
Życzę duużo weny,
Nessa.
Piekne opko :3
OdpowiedzUsuńTroche.. smutnawe... Miejscami. Ale bardo piekne.. Wzruszyłam się ;_; a nie czesto mi się to zdarza ( Midziak dziwna O_O).
Ciekawi mnie co wymyślą teraz :3
Ale to jest niemozliwe zeby tak wspaniały muzyk został zdyskwalifikowany...
Może niech nazwę zmienią.. Albo coś? ;_; No nie może być no! Ja sie nie zgadzam >_< *idzie nakopać Jury*
PS. Moje komy są hmm... Mało składne raczej bym powiedziała i krótkie ._.
UsuńNie czeba mi dedyków... Ani przeprosin ani nic... Bo w sumie to sie nie gniewałam ._. Ani nic sie jakoś no... nie stało...
Ale miło.. Dziękuję : )
Weny życzę i więcej komów! :D
Świetny rozdział, nie mogę się doczekać następnego :3
OdpowiedzUsuńPrzez to, że zmieniłaś nazwę bloga nie wyświetla mi nowych postów na nim T-T jak głupio ; ; trzeba ponadrabiać zaległości, bo mnie sporo ominęło... >.>
OdpowiedzUsuńSłodkie~ Dobrze, że Hizu ma teraz wsparcie, nie jest w tym wszystkim sam...
OdpowiedzUsuńWierzę, że znajdą jakieś wyjście :3 Lecę nadrobić ostatni rozdział <3.