Według zapowiedzi :) Co prawda jest tylko dziesięć komentarzy, ale to
ff o zespole, którego nikt nie zna (zresztą sama go nie słucham, tylko
spodobały mi się postacie, które można było fajnie wykreować), wiec i tak nie
jest źle. A teraz - voila! Część ósma!
„Liceum cz.8”
[Uruha]
Następnego dnia pojechałem do galerii handlowej.
Pojechałem, co większość zapewne zdziwi, metrem, gdyż mój samochód oddałem do
przeglądu. Coś ostatnio hamulce mi szwankowały i podejrzewałem, że trzeba będzie
wymienić klocki hamulcowe. Oczywiście jak dla mnie one nadal były sprawne, ale
moja mama uparła się, że zabierze mi auto, jeśli nie oddam go do serwisu.
Upierała się, że nie pozwoli, żeby jej dziecko zginęło, gdyż ona potem będzie
musiała „wydobywać moje szczątki z resztek tego cholernego samochodu i drzewa,
w które uderzę, żeby zapewnić mi godny pochówek!”, jak to ujęła…
Tak więc przez jeden dzień byłem zdany na
komunikację miejską, co w sumie nie było takie znowu złe. Jadąc metrem nie
musiałem, między innymi stać w korkach. „Chyba częściej zacznę używać tego
środka transportu” – uśmiechnąłem się pod nosem.
Postanowiłem iść na zakupy, żeby zapomnieć o
wczorajszym dniu. Łażenie od sklepu do sklepu zawsze w pewien sposób pomagało
mi odgonić od siebie natłok myśli – tak wiem, jestem okropnym materialista i
żeruję na pieniądzach moich rodziców, ale cóż… „Taka już moja uroda” –
wzruszyłem ramionami.
Wyszedłem do hallu galerii, gdzie stały dziesiątki
małych straganików z kwiatami, biżuterią, kosmetykami i różnymi innymi
pierdółkami, które nosiły miano „tysiąca i jednej rzeczy na każdą okazję”.
Ogólnie sprzedawano tu mydło i powidło, podróbki znanych marek ubrań i
elektroniki . To miejsce było, że tak powiem, centrum handlowym „dla
uboższych”; przychodzili tu ludzie z biedniejszych i średniozamożnych rodzin.
Mimo to lubiłem tutaj się pokręcić, gdyż uwielbiałem bransoletki, które można
było tutaj kupić! Niektóre były ręcznie robione, przez co jeszcze bardziej mi
się podobały, ponieważ były unikatowe. Podszedłem do mojej ulubionej budki, gdzie
sprzedawała miła, drobna kobieta. Jej dwie córki zawsze siedziały w kącie i
śmiejąc się, i rozmawiając na wszelkie tematy, splatały ze sobą rzemyki, mulinę
i temu podobne rzeczy, tworząc z nich prawdziwe cudeńka. Tak, ja Kouyou Uruha
Takashima lubię to, co inni nazwaliby badziewiem. Zaskoczeni?
Zawsze miałem wrażenie, że w tych wszystkich
niteczkach i koralikach jest zamknięta część radości tych dziewczynek, które wykonywały
biżuterię. Z tej racji także zawsze, gdy je nosiłem, nie mogłem powstrzymać
uśmiechu, który cisnął mi się na usta.
Po kupieniu kilku kolejnych ozdób, przypomniałem
sobie, że kończy mi się pianka do włosów, dlatego skierowałem się do drogerii.
Ledwo wszedłem, a już rozpoznałem z daleka tą nieszczęsną postać, o
której tak usilnie starałem się zapomnieć. Zamierzałem szybko się wycofać i
pozostać niezauważonym, jednak Yuu oczywiście musiał mnie zobaczyć.
- Hej, Uruha! – krzyknął za mną i uśmiechnął się
promieniście. – Zaczekaj!
Odwróciłem się na pięcie i szybko wymaszerowałem ze
sklepu, mając nadzieję, że zgubię go w tłumie ludzi, jaki tu codziennie walił
drzwiami i oknami. Niestety okazało się, że dziś szczęście mnie opuściło. Wciąż słyszałem
za sobą głos bruneta, który to nawołuje mnie, to wciąż przeprasza kogoś, na
kogo wpadł przez przypadek. W przeciwieństwie do Aoia ja zwinnie manewrowałem
między ludźmi i skręcałem w kolejne korytarze, jednak chłopak uczepił się mnie
jak rzep psiego ogona i najwidoczniej nie zamierzał odpuścić. W końcu sam się
pogubiłem w tym, dokąd szedłem, a właściwie to już biegłem na oślep, skręcając
za każdym razem, kiedy miałem taką możliwość, aż znalazłem się w słabo
oświetlonym, ślepym zaułku, na końcu którego mieściła się jedynie winda dla
niepełnosprawnych.
- Mam cię! – krzyknął uradowany, a jego oczy
lśniły.
Spanikowałem i zacząłem się cofać. Shiro powoli
zbliżał się do mnie niczym morderca do swojej ofiary w filmach. Wziąłem głęboki
wdech i nagle dotknąłem palcami zimnej ściany, pokrytej metalem, aby nadać
wnętrzu galerii handlowej wyrazu nowoczesności. Już miałem przeklinać na czym
świat stoi, kiedy nagle ściana za mną rozsunęła się, a ja zatoczyłem się do
tyłu i niemalże usiadłem na inwalidzie na wózku.
- Przepraszam – wyszeptałem i czym prędzej rzuciłem
się w stronę panelu sterowania i wcisnąłem guzik z numerem trzecim. – Mam
nadzieję, że pan również na górę? – zapytałem kurtuazyjnie. Mężczyzna kiwnął
głową.
Z racji tego, że wcześniej znajdowałem się na
parterze, nie podejrzewałem żeby Yuu chciało się szukać drugiej windy, czy
ruchomych schodów, żeby podążyć za mną. Z tego też powodu odetchnąłem głęboko,
uspakajając się. Kiedy dźwig zatrzymał się na odpowiednim piętrze i drzwi
rozsunęły się ponownie, wyszedłem z windy. W tym czasie uśmiech ponownie zdążył
zagościć na moich ustach… by zaraz potem zniknąć. W istocie, Aoi nie szukał
drugiej windy ani ruchomych schodów, gdyż… wbiegł tutaj po zwykłych,
tradycyjnych schodach. Właśnie drzwi z tabliczką „tylko dla personelu”
otworzyły się z hukiem, a w nich staną zziajany nastolatek. „Jak on tak szybko
tutaj wbiegł?” – zdziwiłem się w myślach.
- Matko! Uruha! Czy ty chciałeś mi jakiś trójbój
urządzić, czy jak? – powiedział niby obrażony, choć cały czas się uśmiechał, a
w jego oczach było widać radość. – Rozumiem, że to miała być zemsta za to, że
wczoraj się nie pojawiłem? Sorry, ale… naprawdę się źle czułem i nie mogłem…
Wybacz mi. Może spędzimy razem przyszły piątek, co? Zresztą… Skoro się dzisiaj
spotkaliśmy, to może jakoś to wykorzystamy, co? – spojrzał na mnie wyczekująco,
jednak ja nie odpowiedziałem. – Uruha, czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
- Taak… - przeciągnąłem i uśmiechnąłem się z
niechęcią.
- To dlaczego nie odpowiadasz?
- Bo wiesz… - westchnąłem. – Tak na ciebie patrzę,
słucham jak mówisz o tym wszystkim i myślę sobie… Czy przypierdolić ci
krzesłem, którego na moje nieszczęście nie posiadam w chwili obecnej, czy
rozjebać ci łeb o ścianę…? – zapytałem przesłodzonym głosikiem, a Aoi spojrzał
na mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Co? – wydusił.
- Ano to, co słyszałeś – odpowiedziałem
beznamiętnie, już mało przyjemnym tonem. – Wczoraj mnie wystawiłeś. I zrobiłeś
to specjalnie – dodałem. – Tak, wiedziałem o tym, że zamierzasz tak postąpić,
ale jak widać jestem AŻ tak głupi, jak podejrzewałeś – jego oczy stały się
niemalże okrągłe ze zdumienia. – Coś kazało mi myśleć, że nie jesteś takim
chamem – oczy zaczęły mnie piec, głos łamać, jednak nie pozwoliłem sobie na
łzy. – Nie wiem… Może ten twój uśmiech tak mnie zwiódł… - wzruszyłam ramionami,
jakby to było dla mnie obojętne. – Mimo wszystko chciałem wierzyć, że zachowasz
się jakoś przyzwoicie i przynajmniej nie będziesz udawał przede mną głupiego,
ale jak widać w tej kwestii również się pomyliłem…
- Skąd… ty to wiesz?
- No zgadnij, kto też mógł mi to powiedzieć? –
prychnąłem.
- Suga? – zdziwił się.
- Nie no, proszę cię – wywróciłem oczyma. – Suga
jest twoim wiernym wysłannikiem i nigdy by cię nie zdradził. Pomyśl, wytęż te
swoje szare komórki; kto mógł mi to powiedzieć? A! I pamiętaj, że ja bardzo
długo potrafię chować urazę – powiedziałem korespondencyjnym szeptem, po czym
nachyliłem się nad nim i szepnąłem mu do ucha. – Co jak co, ale moim wrogowie
życia, przynajmniej w szkole, nie mają. Więc szykuj się na kolejne przenosiny;
na powrót do swojej prywatnej, męskiej szkoły, bo tutaj zrobię ci piekło –
rzuciłem mu spojrzenie pełne wyrzutu i bólu, po czym odwróciłem się i
odszedłem.
[Aoi]
Przez długi czas wpatrywałem się w stronę, w którą
odszedł Uruha, nawet jeśli zniknął mi już z oczu. Stałem jak wryty i nie mogłem
się otrząsnąć. W sensie, że… on nie chciał mnie ośmieszyć? Czekał na mnie
wczoraj? – już miałem zacząć się zastanawiać czy nie wypadałoby go przeprosić,
kiedy nagle dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz – kto mógł powiedzieć o moich
planach Kouyou? Po dłuższym zastanowieniu nie było to takie trudne do
zgadnięcia.
Wybrałem numer Sugi i po trzech sygnałach, kiedy
chłopak odebrał, odezwałem się:
- Szukaj Shimizu, choćbyś miał przetrząsnąć całą
Japonię! Zabiję sukinsyna! On chce pokrzyżować moje plany! – ryknąłem wściekły.
[Ruki]
Zaprowadziłem Reitę do mieszkania mojej babci, z
którą mieszkałem jeszcze nie tak dawno temu, i ułożyłem go na swoim łóżku.
Oczywiście uprzednio trzęsąc się ze strachu, rozglądałem się uważnie i modliłem
w duchu, żeby nikt z jego rodziny nie urządził sobie właśnie w tym momencie
spacerku po klatkach schodowych naszego bloku. Na szczęście nic podobnego się
nie stało.
Potem musiałem przekonywać moją babcię, że Rei tak
naprawdę nic mi nie zrobił i muszę się nim zaopiekować. Nie chciała uwierzyć,
kiedy powiedziałem jej, że mnie uratował przed gwałcicielem, ale w końcu
odpuściła i pozwoliła nam wejść. Chyba zmiękło jej serce, gdyż Akira był ledwo
przytomny i nie mógł już ustać na nogach o własnych siłach. Tak więc ułożyłem
go w swoim łóżku i ściągnąłem z niego t-shirt, który ubrudził, plując krwią.
Zdjąłem mu również buty i już miałem wziąć się za spodnie, ale po chwili
uświadomiłem sobie, że to było dość krępujące. Chciałem pozbyć się bandany,
którą nosił na twarzy, ale zaczął coś majaczyć i słabo protestować, dlatego,
żeby go nie rozdrażnić, dałem sobie z tym spokój. Następnie przemyłem mu twarz,
na której podobnie jak i na bluzce, zaschła krew w ust. Zamierzałem również
obmyć mu tors, jednak zaraz skarciłem się za podobną myśl: „Ruki! Opanuj się!
To nie lalka, którą można rozbierać i robić z nią co się żywnie chce! Reita
zabiłby cię za coś podobnego!”… Chociaż może i nie, gdyż ten już spał, a czego
oczy nie widzą, temu sercu nie żal… - „Nie! Uspokój się, idioto!” – nakazałem sobie
spokój.
Jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.
Jego twarz zastygła w wyrazie poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Uśmiechnąłem
się pod nosem i odgarnąłem blond kosmyk, który znalazł się na jego policzku.
„Jestem ciekawy, jak znalazł się na boisku mojego akademika… I dlaczego w ogóle
mi pomógł? Przecież w poprzedniej szkole tyle razy mi groził i mówił tyle
nieprzyjemnych rzeczy na mój temat, że chyba powinien jeszcze pomóc Sakiemu,
prawda? Ale… Z tego co zrozumiałem, to go nie lubił… więc może ja byłem jedynie
pretekstem do tego, żeby Rei mógł pobić się z ciemnowłosym?” – już miałem
wysunąć kolejną hipotezę do rozważenia, kiedy nagle do mojego pokoju weszła
babcia.
- Takanori, ktoś do ciebie przyszedł – oznajmiła i
zniknęła, a mnie serce zabiło mocniej.
„Matko, to na pewno Saki!” – panikowałem. Zacząłem
snuć mroczne domysły, co też zamierzał zrobić mi i Akirze, jednak zaraz
uspokoiłem się, kiedy w drzwiach zobaczyłem… Shimizu. No dobra, spodziewałem
się wszystkich, łącznie z Mikołajem i całym zespołem X Japan, ale nie jego…
Chłopak zdjął buty w przedpokoju i ruszył w moją
stronę. Zatrzymał się jakiś trzy kroki przede mną i skłonił się, jakbym był
jakimś ważnym urzędnikiem czy kimś w tym rodzaju.
- Możemy porozmawiać? – zapytał niepewnie, a ja
skinąłem głową.
Przeszliśmy do mojego pokoju. Rudy zmieszał się, widząc
śpiącego Reitę, jednak uspokoiłem go spojrzeniem. Wskazałem mu krzesło
obrotowe, na którym on bezzwłocznie zajął miejsce. Ja natomiast usiadłem na
brzegu łóżka, tuż przy Akim.
- O czym chcesz rozmawiać? – zapytałem cicho.
- W sumie to chciałem wytłumaczyć ci kilka rzeczy…
- wbił we mnie wzrok, od którego przeszły mnie dreszcze. – Wiem, że postrzegasz
Yuu jako przyjaciela, ale proszę cię, wysłuchaj mnie… a najlepiej to jeszcze
uwierz w moje słowa, gdyż są całkowicie prawdziwe – skinąłem głową, a on
kontynuował. – Aoi chodził kiedyś do mojej szkoły. On i bracia SS, jak ich
niektórzy nazywają, to znaczy Suga i Saki, w pewnym sensie rządzili tą szkołą.
Nie byli ani najsilniejsi, ani najbogatsi, ani najmądrzejsi, ale jedno co
trzeba było im przyznać to, to że mieli wyczucie i potrafili manipulować
ludźmi. Potrafili obrócić wszystko na swoją korzyść i zaczęli to wykorzystywać
dla zabawy. Tak właśnie złapali mnie. Na początku wydawali się mili i fajni.
Chciałem im dorównać i zaimponować, dlatego podlizywałem im się i wykonywałem
ich wszystkie polecenia. Właśnie dlatego, między innymi przefarbowałem włosy i
zrobiłem sobie kolczyk w języku, czego teraz bardzo żałuję…
- Masz kolczyk w języku? – zdziwiłem się. Shimizu
wytknął język i pokazał srebrną kulkę.
- Kazali mi to zrobić. Teraz nigdy bym się na coś
podobnego nie zdecydował, ale… To była tylko „pierwsza faza”. Potem, kiedy
wiedzieli, że mają mnie już w garści, zaczęli wykorzystywać mnie do swoich drobnych
spraw. Niby nic wielkiego; miałem rozpuścić jakąś plotkę, zrobić komuś zdjęcie
z ukrycia… jednak zawsze coś. Wtedy nie dbałem o reputację ani o konsekwencje
swoich czynów. Chciałem jedynie im zaimponować. Wiedziałem, że przy nich nic mi
się nie stanie; bo w istocie tak było. Bronili mnie przed tymi, którzy chcieli
się na mnie zemścić, dawali drogie prezenty, zabierali ze sobą do najlepszych
klubów w mieście… Ale ta sielanka niedługo się skończyła. Mieli wiele takich
wiernych piesków jak ja, jednak tam, gdzie inni zaczynali się wycofywać, ja
popisywałem się swoimi zdolnościami. Przez to właśnie postanowili awansować
mnie z kundla-zabawki na jednego ze swoich. Wtedy zobaczyłem jacy są naprawdę.
Szantażowali ludzi i bawili się ich kosztem… To mi się nie spodobało. Nie
umiałem być tak okrutny. I nagle pojawił się Ōta. Suga niemal od razu się w nim
zakochał i chciał go zdobyć za wszelką cenę, dlatego zaczął knuć intrygę, w
której Saki i Yuu pomagali mu. Obiecałem sobie, że to będzie ostatnia rzecz, w
której im pomogę, a potem znajdę sobie nowe towarzystwo, jednak… wystąpiły
pewne komplikacje…
- „Komplikacje”? – powtórzyłem. – A tak w ogóle to,
co z Ōtą? Wydaje mi się, że raczej zależy mu na swoim chłopaku i nie narzeka na
niego…
- Nie narzeka na niego, bo jest materialistą i
widzi tylko to, co chce widzieć. Kiedy dostrzeże to, co mu się nie spodoba i
zaczyna się krzywić, Suga szybko go ucisza jakimś drogim prezentem; nowym
tabletem, komórką, górą ubrań, czy po prostu gotówką…
- Skąd mają na to pieniądze? – dociekałem.
- Nie wiem do końca. Wiem tylko, że rodzice Aoia
biedni nie są i na synka nie żałują, jednak Suga i Saki… - wzruszył ramionami.
– Pewnego dnia zjawili się w mojej szkole i tyle. Pojawili się tak nagle i
niespodziewanie, jednak nikt jakoś się tym nie przejął i nie zwracał na nich
uwagi, tak jakby byli tam od zawsze. Powiedzieli mi tylko, że wcześniej
chodzili do szkoły żeglarskiej i tyle – rozłożył bezradnie ręce.
- A co to za „komplikacje”, o których wspomniałeś?
– wróciłem do poprzedniego tematu.
- Te komplikacje to Saki… A dokładniej jego
uczucia… On jest bardzo kochliwy i…
- Zakochał się w tobie?! – wykrzyknąłem zdumiony.
Po chwili podziękowałem dobrej Kannon za to, że Reita ma twardy sen. – I co
zrobiłeś?!
- Na początku starałem się go ignorować, bo
widziałem, jak obchodził się z innymi chłopcami. Nie chciałem stać się jego
zabawką, bo wiedziałem, że z jego strony mogę tylko na to liczyć, choć on z
uporem powtarzał mi, że mnie kocha i że jestem dla niego najważniejszy. Nie
wierzyłem mu. Nie chciałem mu wierzyć – spuścił wzrok na podłogę. – I tobie też
radzę nie wierzyć w żadne jego słowo – pokręcił głową i znów przeniósł wzrok na
mnie. – W końcu moja ignorancja, zaczęła go irytować. Suga i Yuu również
zaczęli dokładać wszelkich starań, żebym zaczął się nim interesować, jednak ja
nie zamierzałem nawet o tym myśleć. Buntowałem się i kiedyś wykrzyknąłem, że
chcę się od nich uwolnić, że nie chcę mieć już z nimi nic wspólnego i…
- I? – ponagliłem go, siedząc jak na szpilkach i
czekając na dalszą część opowieści.
- „Nigdy się od nas nie uwolnisz. Wpadłeś w złe
towarzystwo, z którego sam bóg już cię nie wyratuje”; tak powiedział Yuu. A
potem zaczęli traktować mnie jak… zresztą sam widziałeś jak – posmutniał. –
Chcę cię ostrzec, bo ja sam wybrałem to złe towarzystwo, a ty jesteś tym
nieszczęśnikiem, w którym zakochał się Aoi. On będzie próbował cię zdobyć za
wszelką cenę, więc miej się na baczności. Wcześniej wysłał Sugę i Sakiego do
twojej szkoły na przeszpiegi. Suga dołączył się do grupy Uruhy, a Saki go
Reity. Oboje mieli trzymać ich z daleka od ciebie. Uru nie zorientował się, co
się wokół niego dzieje, dlatego Aoi uważa go za głupka, ale Reita zauważył, że
coś jest nie tak. Właśnie dlatego… - wskazał na poturbowanego, który nadal
spał. – No sam rozumiesz… Byłem wczoraj u Uruhy i już go ostrzegłem. On mnie
posłuchał. Pytanie tylko czy ty też… - spojrzał na mnie z błaganiem w oczach. –
Uwierz mi i daj sobie pomóc. Ty pomogłeś mi, ja pomogę tobie… - szepnął. Był bliski
łez.
Przez chwilę milczałem, analizując wszystko, co
usłyszałem. Westchnąłem i przetarłem zmęczone oczy.
- Co to za różnica czy ci uwierzę, czy też nie,
skoro jasno dałeś mi do zrozumienia, że nie mam jak się przed nimi bronić, a
tym bardziej jak z nimi wygrać? Jeśli powtórzę twoją historię…
- Nie powtórzysz – powiedział stanowczo. – A wiesz
dlaczego? Bo ja byłem głupi i sam wydałem na siebie ten wyrok, bo to ja sam
chciałem się z nimi zadawać. Do ciebie oni sami przyszli, wiec…
- Do Ōty też przyszli i wygrali… - zauważyłem,
wcinając mu się wypowiedź.
- Bo Ōta nie miał obrony – wyjaśnił i spojrzał na
mnie znacząco, jednak ja nie zrozumiałem jego aluzji i ściągnąłem brwi. –
Porozmawiałem wczoraj trochę z Kouyou i… dowiedziałem się o pewnych incydentach,
jakie miały miejsce między tobą a Akirą… - wskazał na blondyna. – I wiem, że on
cię kocha…
- CO?! – wydarłem się tak głośno, iż zdawało mi
się, że fundamenty bloku zadrżały, jednak Rei nadal spał.
- To ja go wczoraj zaprowadziłem na boisko i z nim
również rozmawiałem, jednak on już tego wszystkiego domyślił się sam. Zresztą…
już wcześniej znał się z Sakim… Podobno jakiś Kyo go poznał… - wzruszył
ramionami, a ja zadrżałem na wydźwięk tego przezwiska. Kyo był najgroźniejszy n
a południu miasta, gdzie obecnie chodziłem do szkoły, a Reita na północy. Tych
dwóch znało się jak łyse konie i niestety byli bardzo dobrymi znajomymi. – Akira
wspomniał, że miał z Sakim od dłuższego czasu jakieś problemy… W każdym razie chodzi
o to, że ty masz ochronę; jego. Kiedy zapytałem się go czy opuściłby cię w tej
sytuacji, on odpowiedział, że nie popełniłby drugi raz tego samego błędu.
Powiedział, że będzie trwał u twojego boku bez względu na wszystko i
wszystkich, jeśli tylko mu na to pozwolisz. Więc wszystko teraz zależy od
ciebie: Pozwolisz mu na to?
Spojrzałem na blondyna i pogładziłem wierzchem
dłoni jego policzek w bardzo naturalnym, ale i czułym geście. Sam nie wiem,
dlaczego serce ścisnęło mi się, kiedy pomyślałem, że to przeze mnie jest teraz
w takim stanie.
- Nawet jeśli on rzeczywiście mnie kocha… – „co oczywiście
jest jedynie pustą i bezpodstawną teorią”; dodałem w myślach – Nie umiałbym go
tak wykorzystać….
- Wykorzystać? – powtórzył i spojrzał na mnie,
podnosząc jedną brew i uśmiechnął się cwaniacko. – Ja raczej rozumiem to tak:
„nie wiem czy ponownie potrafiłbym to odwzajemnić”… - pogłębił uśmiech, a mi
nagle zabrakło tchu.