Liceum cz.8

Według zapowiedzi :) Co prawda jest tylko dziesięć komentarzy, ale to ff o zespole, którego nikt nie zna (zresztą sama go nie słucham, tylko spodobały mi się postacie, które można było fajnie wykreować), wiec i tak nie jest źle. A teraz - voila! Część ósma!

„Liceum cz.8”

[Uruha]

Następnego dnia pojechałem do galerii handlowej. Pojechałem, co większość zapewne zdziwi, metrem, gdyż mój samochód oddałem do przeglądu. Coś ostatnio hamulce mi szwankowały i podejrzewałem, że trzeba będzie wymienić klocki hamulcowe. Oczywiście jak dla mnie one nadal były sprawne, ale moja mama uparła się, że zabierze mi auto, jeśli nie oddam go do serwisu. Upierała się, że nie pozwoli, żeby jej dziecko zginęło, gdyż ona potem będzie musiała „wydobywać moje szczątki z resztek tego cholernego samochodu i drzewa, w które uderzę, żeby zapewnić mi godny pochówek!”, jak to ujęła…
Tak więc przez jeden dzień byłem zdany na komunikację miejską, co w sumie nie było takie znowu złe. Jadąc metrem nie musiałem, między innymi stać w korkach. „Chyba częściej zacznę używać tego środka transportu” – uśmiechnąłem się pod nosem.
Postanowiłem iść na zakupy, żeby zapomnieć o wczorajszym dniu. Łażenie od sklepu do sklepu zawsze w pewien sposób pomagało mi odgonić od siebie natłok myśli – tak wiem, jestem okropnym materialista i żeruję na pieniądzach moich rodziców, ale cóż… „Taka już moja uroda” – wzruszyłem ramionami.
Wyszedłem do hallu galerii, gdzie stały dziesiątki małych straganików z kwiatami, biżuterią, kosmetykami i różnymi innymi pierdółkami, które nosiły miano „tysiąca i jednej rzeczy na każdą okazję”. Ogólnie sprzedawano tu mydło i powidło, podróbki znanych marek ubrań i elektroniki . To miejsce było, że tak powiem, centrum handlowym „dla uboższych”; przychodzili tu ludzie z biedniejszych i średniozamożnych rodzin. Mimo to lubiłem tutaj się pokręcić, gdyż uwielbiałem bransoletki, które można było tutaj kupić! Niektóre były ręcznie robione, przez co jeszcze bardziej mi się podobały, ponieważ były unikatowe. Podszedłem do mojej ulubionej budki, gdzie sprzedawała miła, drobna kobieta. Jej dwie córki zawsze siedziały w kącie i śmiejąc się, i rozmawiając na wszelkie tematy, splatały ze sobą rzemyki, mulinę i temu podobne rzeczy, tworząc z nich prawdziwe cudeńka. Tak, ja Kouyou Uruha Takashima lubię to, co inni nazwaliby badziewiem. Zaskoczeni?
Zawsze miałem wrażenie, że w tych wszystkich niteczkach i koralikach jest zamknięta część radości tych dziewczynek, które wykonywały biżuterię. Z tej racji także zawsze, gdy je nosiłem, nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta.
Po kupieniu kilku kolejnych ozdób, przypomniałem sobie, że kończy mi się pianka do włosów, dlatego skierowałem się do drogerii. Ledwo wszedłem, a już rozpoznałem z daleka tą nieszczęsną  postać, o której tak usilnie starałem się zapomnieć. Zamierzałem szybko się wycofać i pozostać niezauważonym, jednak Yuu oczywiście musiał mnie zobaczyć.
- Hej, Uruha! – krzyknął za mną i uśmiechnął się promieniście. – Zaczekaj!
Odwróciłem się na pięcie i szybko wymaszerowałem ze sklepu, mając nadzieję, że zgubię go w tłumie ludzi, jaki tu codziennie walił drzwiami i oknami. Niestety okazało się, że  dziś szczęście mnie opuściło. Wciąż słyszałem za sobą głos bruneta, który to nawołuje mnie, to wciąż przeprasza kogoś, na kogo wpadł przez przypadek. W przeciwieństwie do Aoia ja zwinnie manewrowałem między ludźmi i skręcałem w kolejne korytarze, jednak chłopak uczepił się mnie jak rzep psiego ogona i najwidoczniej nie zamierzał odpuścić. W końcu sam się pogubiłem w tym, dokąd szedłem, a właściwie to już biegłem na oślep, skręcając za każdym razem, kiedy miałem taką możliwość, aż znalazłem się w słabo oświetlonym, ślepym zaułku, na końcu którego mieściła się jedynie winda dla niepełnosprawnych.
- Mam cię! – krzyknął uradowany, a jego oczy lśniły.
Spanikowałem i zacząłem się cofać. Shiro powoli zbliżał się do mnie niczym morderca do swojej ofiary w filmach. Wziąłem głęboki wdech i nagle dotknąłem palcami zimnej ściany, pokrytej metalem, aby nadać wnętrzu galerii handlowej wyrazu nowoczesności. Już miałem przeklinać na czym świat stoi, kiedy nagle ściana za mną rozsunęła się, a ja zatoczyłem się do tyłu i niemalże usiadłem na inwalidzie na wózku.
- Przepraszam – wyszeptałem i czym prędzej rzuciłem się w stronę panelu sterowania i wcisnąłem guzik z numerem trzecim. – Mam nadzieję, że pan również na górę? – zapytałem kurtuazyjnie. Mężczyzna kiwnął głową.
Z racji tego, że wcześniej znajdowałem się na parterze, nie podejrzewałem żeby Yuu chciało się szukać drugiej windy, czy ruchomych schodów, żeby podążyć za mną. Z tego też powodu odetchnąłem głęboko, uspakajając się. Kiedy dźwig zatrzymał się na odpowiednim piętrze i drzwi rozsunęły się ponownie, wyszedłem z windy. W tym czasie uśmiech ponownie zdążył zagościć na moich ustach… by zaraz potem zniknąć. W istocie, Aoi nie szukał drugiej windy ani ruchomych schodów, gdyż… wbiegł tutaj po zwykłych, tradycyjnych schodach. Właśnie drzwi z tabliczką „tylko dla personelu” otworzyły się z hukiem, a w nich staną zziajany nastolatek. „Jak on tak szybko tutaj wbiegł?” – zdziwiłem się w myślach.
- Matko! Uruha! Czy ty chciałeś mi jakiś trójbój urządzić, czy jak? – powiedział niby obrażony, choć cały czas się uśmiechał, a w jego oczach było widać radość. – Rozumiem, że to miała być zemsta za to, że wczoraj się nie pojawiłem? Sorry, ale… naprawdę się źle czułem i nie mogłem… Wybacz mi. Może spędzimy razem przyszły piątek, co? Zresztą… Skoro się dzisiaj spotkaliśmy, to może jakoś to wykorzystamy, co? – spojrzał na mnie wyczekująco, jednak ja nie odpowiedziałem. – Uruha, czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
- Taak… - przeciągnąłem i uśmiechnąłem się z niechęcią.
- To dlaczego nie odpowiadasz?
- Bo wiesz… - westchnąłem. – Tak na ciebie patrzę, słucham jak mówisz o tym wszystkim i myślę sobie… Czy przypierdolić ci krzesłem, którego na moje nieszczęście nie posiadam w chwili obecnej, czy rozjebać ci łeb o ścianę…? – zapytałem przesłodzonym głosikiem, a Aoi spojrzał na mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Co? – wydusił.
- Ano to, co słyszałeś – odpowiedziałem beznamiętnie, już mało przyjemnym tonem. – Wczoraj mnie wystawiłeś. I zrobiłeś to specjalnie – dodałem. – Tak, wiedziałem o tym, że zamierzasz tak postąpić, ale jak widać jestem AŻ tak głupi, jak podejrzewałeś – jego oczy stały się niemalże okrągłe ze zdumienia. – Coś kazało mi myśleć, że nie jesteś takim chamem – oczy zaczęły mnie piec, głos łamać, jednak nie pozwoliłem sobie na łzy. – Nie wiem… Może ten twój uśmiech tak mnie zwiódł… - wzruszyłam ramionami, jakby to było dla mnie obojętne. – Mimo wszystko chciałem wierzyć, że zachowasz się jakoś przyzwoicie i przynajmniej nie będziesz udawał przede mną głupiego, ale jak widać w tej kwestii również się pomyliłem…
- Skąd… ty to wiesz?
- No zgadnij, kto też mógł mi to powiedzieć? – prychnąłem.
- Suga? – zdziwił się.
- Nie no, proszę cię – wywróciłem oczyma. – Suga jest twoim wiernym wysłannikiem i nigdy by cię nie zdradził. Pomyśl, wytęż te swoje szare komórki; kto mógł mi to powiedzieć? A! I pamiętaj, że ja bardzo długo potrafię chować urazę – powiedziałem korespondencyjnym szeptem, po czym nachyliłem się nad nim i szepnąłem mu do ucha. – Co jak co, ale moim wrogowie życia, przynajmniej w szkole, nie mają. Więc szykuj się na kolejne przenosiny; na powrót do swojej prywatnej, męskiej szkoły, bo tutaj zrobię ci piekło – rzuciłem mu spojrzenie pełne wyrzutu i bólu, po czym odwróciłem się i odszedłem.

[Aoi]


Przez długi czas wpatrywałem się w stronę, w którą odszedł Uruha, nawet jeśli zniknął mi już z oczu. Stałem jak wryty i nie mogłem się otrząsnąć. W sensie, że… on nie chciał mnie ośmieszyć? Czekał na mnie wczoraj? – już miałem zacząć się zastanawiać czy nie wypadałoby go przeprosić, kiedy nagle dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz – kto mógł powiedzieć o moich planach Kouyou? Po dłuższym zastanowieniu nie było to takie trudne do zgadnięcia.
Wybrałem numer Sugi i po trzech sygnałach, kiedy chłopak odebrał, odezwałem się:
- Szukaj Shimizu, choćbyś miał przetrząsnąć całą Japonię! Zabiję sukinsyna! On chce pokrzyżować moje plany! – ryknąłem wściekły.


[Ruki]

Zaprowadziłem Reitę do mieszkania mojej babci, z którą mieszkałem jeszcze nie tak dawno temu, i ułożyłem go na swoim łóżku. Oczywiście uprzednio trzęsąc się ze strachu, rozglądałem się uważnie i modliłem w duchu, żeby nikt z jego rodziny nie urządził sobie właśnie w tym momencie spacerku po klatkach schodowych naszego bloku. Na szczęście nic podobnego się nie stało.
Potem musiałem przekonywać moją babcię, że Rei tak naprawdę nic mi nie zrobił i muszę się nim zaopiekować. Nie chciała uwierzyć, kiedy powiedziałem jej, że mnie uratował przed gwałcicielem, ale w końcu odpuściła i pozwoliła nam wejść. Chyba zmiękło jej serce, gdyż Akira był ledwo przytomny i nie mógł już ustać na nogach o własnych siłach. Tak więc ułożyłem go w swoim łóżku i ściągnąłem z niego t-shirt, który ubrudził, plując krwią. Zdjąłem mu również buty i już miałem wziąć się za spodnie, ale po chwili uświadomiłem sobie, że to było dość krępujące. Chciałem pozbyć się bandany, którą nosił na twarzy, ale zaczął coś majaczyć i słabo protestować, dlatego, żeby go nie rozdrażnić, dałem sobie z tym spokój. Następnie przemyłem mu twarz, na której podobnie jak i na bluzce, zaschła krew w ust. Zamierzałem również obmyć mu tors, jednak zaraz skarciłem się za podobną myśl: „Ruki! Opanuj się! To nie lalka, którą można rozbierać i robić z nią co się żywnie chce! Reita zabiłby cię za coś podobnego!”… Chociaż może i nie, gdyż ten już spał, a czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal… - „Nie! Uspokój się, idioto!” – nakazałem sobie spokój.
Jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Jego twarz zastygła w wyrazie poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Uśmiechnąłem się pod nosem i odgarnąłem blond kosmyk, który znalazł się na jego policzku. „Jestem ciekawy, jak znalazł się na boisku mojego akademika… I dlaczego w ogóle mi pomógł? Przecież w poprzedniej szkole tyle razy mi groził i mówił tyle nieprzyjemnych rzeczy na mój temat, że chyba powinien jeszcze pomóc Sakiemu, prawda? Ale… Z tego co zrozumiałem, to go nie lubił… więc może ja byłem jedynie pretekstem do tego, żeby Rei mógł pobić się z ciemnowłosym?” – już miałem wysunąć kolejną hipotezę do rozważenia, kiedy nagle do mojego pokoju weszła babcia.
- Takanori, ktoś do ciebie przyszedł – oznajmiła i zniknęła, a mnie serce zabiło mocniej.
„Matko, to na pewno Saki!” – panikowałem. Zacząłem snuć mroczne domysły, co też zamierzał zrobić mi i Akirze, jednak zaraz uspokoiłem się, kiedy w drzwiach zobaczyłem… Shimizu. No dobra, spodziewałem się wszystkich, łącznie z Mikołajem i całym zespołem X Japan, ale nie jego…
Chłopak zdjął buty w przedpokoju i ruszył w moją stronę. Zatrzymał się jakiś trzy kroki przede mną i skłonił się, jakbym był jakimś ważnym urzędnikiem czy kimś w tym rodzaju.
- Możemy porozmawiać? – zapytał niepewnie, a ja skinąłem głową.
Przeszliśmy do mojego pokoju. Rudy zmieszał się, widząc śpiącego Reitę, jednak uspokoiłem go spojrzeniem. Wskazałem mu krzesło obrotowe, na którym on bezzwłocznie zajął miejsce. Ja natomiast usiadłem na brzegu łóżka, tuż przy Akim.
- O czym chcesz rozmawiać? – zapytałem cicho.
- W sumie to chciałem wytłumaczyć ci kilka rzeczy… - wbił we mnie wzrok, od którego przeszły mnie dreszcze. – Wiem, że postrzegasz Yuu jako przyjaciela, ale proszę cię, wysłuchaj mnie… a najlepiej to jeszcze uwierz w moje słowa, gdyż są całkowicie prawdziwe – skinąłem głową, a on kontynuował. – Aoi chodził kiedyś do mojej szkoły. On i bracia SS, jak ich niektórzy nazywają, to znaczy Suga i Saki, w pewnym sensie rządzili tą szkołą. Nie byli ani najsilniejsi, ani najbogatsi, ani najmądrzejsi, ale jedno co trzeba było im przyznać to, to że mieli wyczucie i potrafili manipulować ludźmi. Potrafili obrócić wszystko na swoją korzyść i zaczęli to wykorzystywać dla zabawy. Tak właśnie złapali mnie. Na początku wydawali się mili i fajni. Chciałem im dorównać i zaimponować, dlatego podlizywałem im się i wykonywałem ich wszystkie polecenia. Właśnie dlatego, między innymi przefarbowałem włosy i zrobiłem sobie kolczyk w języku, czego teraz bardzo żałuję…
- Masz kolczyk w języku? – zdziwiłem się. Shimizu wytknął język i pokazał srebrną kulkę.
- Kazali mi to zrobić. Teraz nigdy bym się na coś podobnego nie zdecydował, ale… To była tylko „pierwsza faza”. Potem, kiedy wiedzieli, że mają mnie już w garści, zaczęli wykorzystywać mnie do swoich drobnych spraw. Niby nic wielkiego; miałem rozpuścić jakąś plotkę, zrobić komuś zdjęcie z ukrycia… jednak zawsze coś. Wtedy nie dbałem o reputację ani o konsekwencje swoich czynów. Chciałem jedynie im zaimponować. Wiedziałem, że przy nich nic mi się nie stanie; bo w istocie tak było. Bronili mnie przed tymi, którzy chcieli się na mnie zemścić, dawali drogie prezenty, zabierali ze sobą do najlepszych klubów w mieście… Ale ta sielanka niedługo się skończyła. Mieli wiele takich wiernych piesków jak ja, jednak tam, gdzie inni zaczynali się wycofywać, ja popisywałem się swoimi zdolnościami. Przez to właśnie postanowili awansować mnie z kundla-zabawki na jednego ze swoich. Wtedy zobaczyłem jacy są naprawdę. Szantażowali ludzi i bawili się ich kosztem… To mi się nie spodobało. Nie umiałem być tak okrutny. I nagle pojawił się Ōta. Suga niemal od razu się w nim zakochał i chciał go zdobyć za wszelką cenę, dlatego zaczął knuć intrygę, w której Saki i Yuu pomagali mu. Obiecałem sobie, że to będzie ostatnia rzecz, w której im pomogę, a potem znajdę sobie nowe towarzystwo, jednak… wystąpiły pewne komplikacje…
- „Komplikacje”? – powtórzyłem. – A tak w ogóle to, co z Ōtą? Wydaje mi się, że raczej zależy mu na swoim chłopaku i nie narzeka na niego…
- Nie narzeka na niego, bo jest materialistą i widzi tylko to, co chce widzieć. Kiedy dostrzeże to, co mu się nie spodoba i zaczyna się krzywić, Suga szybko go ucisza jakimś drogim prezentem; nowym tabletem, komórką, górą ubrań, czy po prostu gotówką…
- Skąd mają na to pieniądze? – dociekałem.
- Nie wiem do końca. Wiem tylko, że rodzice Aoia biedni nie są i na synka nie żałują, jednak Suga i Saki… - wzruszył ramionami. – Pewnego dnia zjawili się w mojej szkole i tyle. Pojawili się tak nagle i niespodziewanie, jednak nikt jakoś się tym nie przejął i nie zwracał na nich uwagi, tak jakby byli tam od zawsze. Powiedzieli mi tylko, że wcześniej chodzili do szkoły żeglarskiej i tyle – rozłożył bezradnie ręce.
- A co to za „komplikacje”, o których wspomniałeś? – wróciłem do poprzedniego tematu.
- Te komplikacje to Saki… A dokładniej jego uczucia… On jest bardzo kochliwy i…
- Zakochał się w tobie?! – wykrzyknąłem zdumiony. Po chwili podziękowałem dobrej Kannon za to, że Reita ma twardy sen. – I co zrobiłeś?!
- Na początku starałem się go ignorować, bo widziałem, jak obchodził się z innymi chłopcami. Nie chciałem stać się jego zabawką, bo wiedziałem, że z jego strony mogę tylko na to liczyć, choć on z uporem powtarzał mi, że mnie kocha i że jestem dla niego najważniejszy. Nie wierzyłem mu. Nie chciałem mu wierzyć – spuścił wzrok na podłogę. – I tobie też radzę nie wierzyć w żadne jego słowo – pokręcił głową i znów przeniósł wzrok na mnie. – W końcu moja ignorancja, zaczęła go irytować. Suga i Yuu również zaczęli dokładać wszelkich starań, żebym zaczął się nim interesować, jednak ja nie zamierzałem nawet o tym myśleć. Buntowałem się i kiedyś wykrzyknąłem, że chcę się od nich uwolnić, że nie chcę mieć już z nimi nic wspólnego i…
- I? – ponagliłem go, siedząc jak na szpilkach i czekając na dalszą część opowieści.
- „Nigdy się od nas nie uwolnisz. Wpadłeś w złe towarzystwo, z którego sam bóg już cię nie wyratuje”; tak powiedział Yuu. A potem zaczęli traktować mnie jak… zresztą sam widziałeś jak – posmutniał. – Chcę cię ostrzec, bo ja sam wybrałem to złe towarzystwo, a ty jesteś tym nieszczęśnikiem, w którym zakochał się Aoi. On będzie próbował cię zdobyć za wszelką cenę, więc miej się na baczności. Wcześniej wysłał Sugę i Sakiego do twojej szkoły na przeszpiegi. Suga dołączył się do grupy Uruhy, a Saki go Reity. Oboje mieli trzymać ich z daleka od ciebie. Uru nie zorientował się, co się wokół niego dzieje, dlatego Aoi uważa go za głupka, ale Reita zauważył, że coś jest nie tak. Właśnie dlatego… - wskazał na poturbowanego, który nadal spał. – No sam rozumiesz… Byłem wczoraj u Uruhy i już go ostrzegłem. On mnie posłuchał. Pytanie tylko czy ty też… - spojrzał na mnie z błaganiem w oczach. – Uwierz mi i daj sobie pomóc. Ty pomogłeś mi, ja pomogę tobie… - szepnął. Był bliski łez.
Przez chwilę milczałem, analizując wszystko, co usłyszałem. Westchnąłem i przetarłem zmęczone oczy.
- Co to za różnica czy ci uwierzę, czy też nie, skoro jasno dałeś mi do zrozumienia, że nie mam jak się przed nimi bronić, a tym bardziej jak z nimi wygrać? Jeśli powtórzę twoją historię…
- Nie powtórzysz – powiedział stanowczo. – A wiesz dlaczego? Bo ja byłem głupi i sam wydałem na siebie ten wyrok, bo to ja sam chciałem się z nimi zadawać. Do ciebie oni sami przyszli, wiec…
- Do Ōty też przyszli i wygrali… - zauważyłem, wcinając mu się wypowiedź.
- Bo Ōta nie miał obrony – wyjaśnił i spojrzał na mnie znacząco, jednak ja nie zrozumiałem jego aluzji i ściągnąłem brwi. – Porozmawiałem wczoraj trochę z Kouyou i… dowiedziałem się o pewnych incydentach, jakie miały miejsce między tobą a Akirą… - wskazał na blondyna. – I wiem, że on cię kocha…
- CO?! – wydarłem się tak głośno, iż zdawało mi się, że fundamenty bloku zadrżały, jednak Rei nadal spał.
- To ja go wczoraj zaprowadziłem na boisko i z nim również rozmawiałem, jednak on już tego wszystkiego domyślił się sam. Zresztą… już wcześniej znał się z Sakim… Podobno jakiś Kyo go poznał… - wzruszył ramionami, a ja zadrżałem na wydźwięk tego przezwiska. Kyo był najgroźniejszy n a południu miasta, gdzie obecnie chodziłem do szkoły, a Reita na północy. Tych dwóch znało się jak łyse konie i niestety byli bardzo dobrymi znajomymi. – Akira wspomniał, że miał z Sakim od dłuższego czasu jakieś problemy… W każdym razie chodzi o to, że ty masz ochronę; jego. Kiedy zapytałem się go czy opuściłby cię w tej sytuacji, on odpowiedział, że nie popełniłby drugi raz tego samego błędu. Powiedział, że będzie trwał u twojego boku bez względu na wszystko i wszystkich, jeśli tylko mu na to pozwolisz. Więc wszystko teraz zależy od ciebie: Pozwolisz mu na to?
Spojrzałem na blondyna i pogładziłem wierzchem dłoni jego policzek w bardzo naturalnym, ale i czułym geście. Sam nie wiem, dlaczego serce ścisnęło mi się, kiedy pomyślałem, że to przeze mnie jest teraz w takim stanie.
- Nawet jeśli on rzeczywiście mnie kocha… – „co oczywiście jest jedynie pustą i bezpodstawną teorią”; dodałem w myślach – Nie umiałbym go tak wykorzystać….
- Wykorzystać? – powtórzył i spojrzał na mnie, podnosząc jedną brew i uśmiechnął się cwaniacko. – Ja raczej rozumiem to tak: „nie wiem czy ponownie potrafiłbym to odwzajemnić”… - pogłębił uśmiech, a mi nagle zabrakło tchu.


Gara x Tetsu 2

Buhahaha! Wszyscy czekają na "liceum", a tutaj - tadam! - trochę o Merry... Już dawno miałam napisaną tą część, ale jakoś nie było okazji wstawić...
Dedykuję tę notkę Lilien, której podobno bardzo spodobało się to opko. Nie wiem, czy ona tutaj dalej zagląda, ale jakby co to dedykacja jest :)

Piętnaście komentarzy w jedną noc! Wow! Jesteście świetne! DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE POCHLEBSTWA! Teraz co prawda nie mam czasu się zbytnio rozpisywać, więc wyszczegulnię wszystkie osoby po kolei w następnej notce, która pojawi się jutro, jeśli tutaj też znajdzie się ładna liczba komci - mogę na was liczyć?
Oczywiście jutrzejszym postem byłaby kontynuacja "liceum", ktróą już zaczynam pisać.. :]
Może Die miał rację… Może spieprzyłem? „Spieprzyłem naszą znajomość, Gara?” – zapytałem siebie w myślach, ściągając brwi i analizując wszystkie lata naszej znajomości. Może wcale nie wiem o nim tak wiele jak mi się wydaje? Może nie znam go aż tak? Może właśnie to on ma mnie w garści, a nie ja jego? Może to ja powinienem wracać do niego z podkulonym ogonem, a nie on do mnie? Może…

Ee… Głupie gadanie…


Prychnąłem i skrzywiłem się na własne myśli, jednocześnie decydując, że nie będę dziś jadł kolacji. Westchnąłem i poczłapałem do łazienki, by wziąć gorący prysznic. Rozebrałem się i wszedłem do kabiny prysznicowej, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Oparłem się plecami o zimne kafelki, które mroziły moją skórę, kiedy gorące strugi wody je grzały. Przymknąłem powieki i poczułem się bardzo senny. Ziewnąłem rozdzierająco i oddałem się błogiej chwili relaksu… którą jak zwykle musiał ktoś przerwać! Znów odezwał się ten jebany telefon! Kiedyś go wypierdolę przez okno!

- Czego?! – warknąłem poirytowany, wygrzebując komórkę z kieszeni spodni i wychodząc z kabiny, nadal nie zakręcając wody.

- Słuchaj… Wiem, Tetsu, że jest późna godzina – odezwał się Tatsurou po drugiej stronie linii – ale mam do ciebie pewną prośbę…

- Jaką? – zrezygnowany usiadłem nago na podłodze, ociekając wodą.

- Przyjdź jutro do parku w centrum – rzucił lekko.

- Co? Tatsu, czy cię do reszty popierdoliło?! Przecież tam zawsze przewijają się stada ludzi! Chcesz urządzić sobie jakiś maraton, kiedy któraś z fanek nas rozpozna?! I to razem?! Wiesz jaka będzie afera?! – lamentowałem.

- Po prostu przyjdź. Na jedenastą – poinformował mnie i rozłączył się.

Kurwa, czy to jakaś nowa moda żeby kończyć połączenie w środku rozmowy?

- Wypierdolę cię… - syknąłem do telefonu i spojrzałem zawistnie na urządzenie. Podniosłem rękę z zamiarem rzucenia komórką o ścianę i roztrzaskania go na kawałki jednak powstrzymałem się w ostatniej chwili. – Ale jak już nie będziesz na gwarancji… i do niczego się nie przydasz – dodałem, po czym odłożyłem go na umywalkę.

Podniosłem się z podłogi, zakręciłem wodę, wytarłem i przebrałem się w piżamę. Przeszedłem do sypialni i ułożyłem w zimnej pościeli. Mimo iż byłem doprawdy wykończony – fizycznie i psychicznie – sen za nic nie chciał nadejść. Kręciłem się niespokojnie i przewracałem z boku na bok, starając się jakoś wygodnie umościć, jednak na nic się to nie zdało. Zastanawiało mnie to, czego może ode mnie chcieć Tatsurou? Nigdy nie utrzymywałem z nim jakiś specjalnie bliskich kontaktów i spotykaliśmy się jedynie w celach jakkolwiek związanych z pracą, więc… wydało mi się to odrobinę podejrzane, z racji tego, że to Gara poznał mnie z Tatsu. Choć jakby się tak głębiej zastanowić to większość ludzi z branży poznałem przez niego, bo „Gara zna wszystkich, a wszyscy znają Garę". Ja zawsze grałem drugie skrzypce jako „ten kumpel Gary”.

Hm… W sumie to już bardziej podejrzewałem, że w tej sprawie prędzej maczał palce Die niż Makoto, co tylko wszystko pogarszało, zważywszy na to, że Andou jest zawistny i jeżeli chce komuś dać coś do zrozumienia, robi to w taki sposób, że ten owy ktoś nie zapomni tego do końca swojego marnego żywota. To całe jutrzejsze spotkanie bardzo mi śmierdziało, jednak nie mogłem oprzeć się pokusie sprawdzenia, co też przygotował dla mnie Tatsu.

***

Rozejrzałem się jeszcze raz po parku, poprawiając ciemne okulary na nosie. Kilka osób spojrzało na mnie dziwnie – no tak, kto mądry nosi okulary przeciwsłoneczne, kiedy zbiera się na deszcz?

Chyba po raz setny ruszyłem jedyną dróżką prowadzącą przez park i dokładnie lustrowałem wszystkich przechodniów. Kiedy dotarłem kolejny raz pod bramę zachodnią, byłem już pewny, że wokalista MUCC nie przyjdzie.

- Wystawił mnie skurwysyn… - wymamrotałem sam do siebie, wyciągając paczkę fajek z kieszeni. – Zabiję go… - oparłem się o drzewo, wyciągając papierosa, kiedy nagle coś dosłownie zleciało z drzewa. To coś było wielkie, czarne i stanęło przede mną na nogach z perfidnym uśmieszkiem na twarzy.

- Nie wystawiłem cię i nie obrażaj mojej matki, która była cnotką – odezwał się Tatsurou. Z wrażenia papieros wypadł mi z ręki. – I co?

- Co, co? – burknąłem, podnosząc papierosa i odpalając go. – Ja tu łażę jak jakiś kretyn w tą i z powrotem, a ty se siedzisz na drzewie i mnie obserwujesz?! – niemalże krzyknąłem, dmuchając mu dymem prosto w twarz.

- Dokładnie – przytaknął. – Ale ja się pytam, co TY obserwowałeś… - spojrzałem na niego jak na kretyna i zrobiłem minę pt. „Nie wiem, co bierzesz, ale następnym razem bierz pół”.

- Ludzi, bo szukałem cię wśród nich! – wywróciłem oczyma.

- No to chyba logiczne… - prychnął. – Ale co w nich zauważyłeś?

- Cholera, Tatsu, o co ci chodzi?! Najpierw ściągasz mnie do centrum, potem każesz mi na siebie czekać, kiedy ty bezczelnie siedzisz sobie na drzewie i gapisz się, jak bezsensownie chodzę w jedną i drugą, a teraz gadasz jakbyś był naćpany! Czyś ty się z chujem na rozum pozamieniał?

Tatsurou spojrzał na mnie pustym wzrokiem, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Klasnął w dłonie i zgiął się w pół, opierając ręce o uda. Śmiał się długo i donośnie, a ja patrzyłem na niego jak na osobę niespełna rozumu, paląc papierosa. Kiedy skończyłem, rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptałem go nogą, a czarnowłosy w końcu przestał się śmiać.

- Choć, napijemy się kawy – pociągnął mnie za rękę.

Przedzieraliśmy się przez tłumy ludzi do jakiejś małej kafejki, mieszczącej się przy jednej z mniej uczęszczanych uliczek. Ignorowałem wszystko i wszystkich, dlatego też nie przeszkadzało mi ani to, że przez całą drogę Tatsu trzymał mnie za rękę, ani to, że kilku ludzi odwróciło się za nami i spoglądali na nas z niesmakiem. Usiedliśmy przy małym stoliku tuż przy oknie. Chwilę potem podeszła do nas kelnerka – mój towarzysz zamówił kawę latte, a ja mocne cappuccino. Czarnowłosy oparł brodę na pięści i uporczywie wpatrywał się w okno. Odezwał się dopiero, kiedy pracownica przyniosła nam nasze zamówienia.

- Jak miała na imię? – zapytał znienacka.

- Kto? – zdziwiłem się.

- Ta kelnerka.

- A skąd mam wiedzieć? – wzruszyłem ramionami, upijając łyk napoju.

- Miała tabliczkę z imieniem… - zauważył.

- Nie zwróciłem uwagi – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- A jakiego koloru miała uniform? – drążył.

- Yyy… - zaciąłem się.

- Jakiego koloru miał…

- Nie wiem! – przerwałem mu. – Co to za pytania?

- Nie zwróciłeś uwagi? – zapytał lekko, ignorując moją frustrację.

 - Nie, nie zwróciłem uwagi i co w związku z tym? – prychnąłem.

- Właśnie o to chodzi – upił spory łyk kawy, a potem dalej kontynuował wypowiedź. – Nie zwracasz uwagi, Tetsu. Na nic. Nie widzisz ludzi w parku ani kobiety, która cię obsługuje…

- No i co? Po co mam obserwować i interesować się obcymi ludźmi?

- Robisz okropny błąd. Myślisz, że wszystko już widziałeś i nic cię nie zainteresuje; że nie znajdziesz czegoś godnego uwagi, ale muszę wyprowadzić cię z błędu – nie znajdziesz niczego ciekawego, ignorując wszystko! Zobacz ile tracisz…

- I co, teraz mam łazić po parkach i zaczepiać obcych ludzi? – fuknąłem, przerywając mu po raz kolejny.

- Kiedyś tak robiłeś…

- Nie, nigdy tak nie robiłem…

- Gara – przerwał mi. – Gara – powtórzył. – Jak poznałeś Garę? – zamilkłem, co wywołało u czarnowłosego triumfalny uśmiech. – Widzisz; kiedyś byłeś empatyczny. Kiedy się tak zepsułeś, co? Zamykasz się, wiesz? To niedobrze, bo bardzo wiele przez to tracisz…

- Garę, tak? Tracę Garę, o to ci chodzi?! – krzyknąłem, podrywając się z miejsca. Był to dla mnie bardzo drażliwy temat. – Die cię nasłał, prawda?! – chłopak pozostał niewzruszony i nadal powoli sączył swoją kawę.

 - Między innymi. Tracisz okazje na nowe przyjaźnie, różne oferty, inspiracje… Wiesz, że czasem ktoś może zainspirować cię do czegoś? Na przykład do napisania piosenki, albo namalowania obrazu? Ale, tak, głównie tracisz przez to Garę, więc jeśli ci na nim zależy…

- Zależy – uciąłem. – Ale nie będziesz mnie pouczał. Nie ty – syknąłem i szybkim krokiem wyszedłem z kafejki, kierując się w stronę parkingu, który mieścił się niedaleko parku. Wsiadłem do auta i czym prędzej odjechałem.

***

Mocno pociągnąłem za klamkę, ale gdy drzwi przede mną nie ustąpiły, zacząłem w nie nawalać pięścią. Po chwili ktoś łaskawie raczył mi otworzyć, przez co mało nie uderzyłem Kaoru pięścią w czoło. Gitarzysta spojrzał na mnie z ukosa i skrzywił się niemiło, opierając o framugę drzwi.

- Czego? – burknął.

Spojrzałem na jego niekompletne ubranie – pogniecione spodnie, naciągnięte zaledwie do połowy bioder, przez co mogłem podziwiać jego czarną bieliznę. Przyjąłem znudzony wyraz twarzy i odezwałem się:

- A ty tak zawsze witasz gości? W sensie; przed wszystkimi się tak obnażasz, czy tylko ja jestem tym nieszczęśnikiem?

- Ha, ha bardzo śmieszne. Do widzenia – już chciał zamknąć drzwi, kiedy wsunąłem między nie a futrynę nogę wystudiowanym ruchem domokrążcy.

- Domyśl się, po co przyszedłem – westchnąłem.

- Die jest zajęty – odpowiedział, a w tym właśnie momencie, jak na „potwierdzenie” je słów, czerwonowłosy wychylił się z sypialni.

- Kto przyszedł? – zapytał.

- Nikt – odpowiedział Kaoru, cały czas obserwując mnie bacznie.

Nie czekając na zbędne zaproszenie, wepchnąłem się do mieszkania muzyków. Podszedłem do Daisuke i już miałem nim mocno potrząsnąć, kiedy spostrzegłem, że on również jest niepełnie ubrany. Miał na sobie jedynie bokserki i koszulkę… swojego chłopaka, dodam. Kolejna moda, której nie zrozumiem?

- Przyznaj się! – zażądałem.

- Do czego?

- To ty nasłałeś na mnie Tatsuro!

- Tatsu cię nachodzi? – zaśmiał się czerwonowłosy. – Wybacz, ale to nie moja sprawka – wzruszył ramionami.

- Taak, może i bym ci uwierzył, pomijając to, że Tatsu umoralniał mnie jak ty wczoraj! W dodatku jego słowa brzmiały jak kontynuacja twoich! – huknąłem.

- Kaoru… - Die posłał kochankowi znaczące spojrzenie, a niezadowolony gitarzysta przeszedł do salonu. – Dzięki, skarbie – posłał mu całusa, następnie zwracając się do mnie. – Więc jeszcze raz… O co ci chodzi?

- Chodzi o to, żebyś nie nasyłał na mnie ludzi! Nie będziesz mnie pouczał! Ani ty, ani Tatsu, ani nikt inny!

- Nawet Gara? – podchwycił temat.

- Nawe Gara - zgodziłem się. Die podszedł do mnie, jak to miał w zwyczaju, kołysząc przy tym biodrami i pchnął mnie na ścianę, po czym uwiesił się na moim ramieniu. Staną na palcach, by zrównać nasze twarze, z racji tego, że byłem od niego wyższy. – Nie pozwalaj sobie… - prychnąłem, odpychając go lekko. – Nie jesteś już częścią mojego życia – dźgnąłem go palcem w tors, na co on zareagował chichotem.

- Mylisz się – pokręcił głową. – Czy tego chcesz, czy nie, mamy wspólną przeszłość. Przeszłość, z której wykreowaliśmy dziś znaną nam teraźniejszość… osobną, aczkolwiek to nie ma znaczenia. Mimo iż każdy z nas wybrał własną drogę, nie zmienimy i, co najważniejsze, nie zapomnimy o tym co było – uśmiechnął się perfidie. Był to chyba pierwszy raz, kiedy się do mnie uśmiechnął, od kont poznałem Garę.

- Ale ty znalazłeś sobie „wypełniacz” – spojrzałem wymownie w stronę salonu, z którego Kaoru wyszedł na balkon zapalić. – Więc chyba zapomniałeś… - powiedziałem mało przyjemnie. Chłopak odsunął się ode mnie i westchnął teatralnie.

- Amen. I krzyżyk na drogę – wywrócił oczyma. – Nie wiem jak kiedyś z tobą wytrzymywałem… tobą i tym twoim zakutym łbem! Tobie to nawet łopatą nic nie wbijesz do tej pustej makówki! – pacnął się otwartą dłonią w czoło. – Właśnie powiedziałem ci, że nadal coś do ciebie czuję, idioto!

- Ja sądzę inaczej… - podniosłem nonszalancko jedną brew.

- Bo tępy jesteś! – zdenerwował się. – Matoł! – sapnął, po czym znów zbliżył się do mnie, przejeżdżając kciukiem po moich wargach. – Ale mój matoł… - wyszczerzył się złośliwie.

- Twoim matołem jest Kaoru. Ja jestem niczyj…

- Nawet Gary? – znów podchwycił temat, robiąc przy tym minę pt. „Mam cię!”.

- Nie zaczynaj… - warknąłem.

- Dobra… Wracając do poprzedniego tematu – Musisz się z tym pogodzić, że jesteśmy tacy sami… Tylko, że ja jestem ten lepszy… - dodał znacząco.

- Chyba w twoich snach – wywróciłem oczyma.

- No właśnie nie – spoważniał. – Jesteśmy tacy sami, choć mamy jedną zasadniczą różnicę…

- To w końcu jesteśmy tacy sami, czy nie?

- Z zewnątrz – a i owszem, ale w środku… Zmieniłeś się – trochę jakby… sposępniał? – Na gorsze, niestety; dlatego odszedłem, a Gara nie chce przyjść. Zamknąłeś się i wmawiasz sam sobie, że jesteś bogiem, wszechmocnym i wszechwiedzącym… Co ci strzeliło do łba? – puknął mnie palcem w czoło. – Aa… Rozumiem – pokiwałem głową. – Nasłałeś na mnie Tatsu, bo nie podoba ci się moje zachowanie? Kaoru nie daje sobą pomiatać i wracasz do starej zabawki? – Die zamachnął się i wymierzył mi siarczystego policzka. Przybrał surowy wyraz twarzy, choć jego oczy nie pałały żądzą mordu… jeszcze… - Przynajmniej wiadomo, co można znaleźć na starych śmieciach, prawda? – jeszcze raz dostałem w twarz, tym razem z taką siłą, że mało się nie przewróciłem.

- Jak śmiesz twierdzić, że do ciebie wrócę?! – prychnął. Chyba powiedział to specjalnie tak głośno, żeby również Kaoru mógł usłyszeć naszą rozmowę przez niedomknięte drzwi balkonowe. – Tatsuro sam do mnie przyszedł – kontynuował już ciszej i spokojniej. – Rozmawiałem z nim, ale to on wyszedł z inicjatywą, nie ja! Żeby było jasne! – wziął głębszy oddech. – Ja chcę tylko żebyś był szczęśliwy, rozumiesz? Nie ułożyło nam się, ale to nie pierwsze i nieostatnie nasze potknięcie w życiu. Może nadal coś do ciebie czuję… ale jestem gotów ci pomóc z Garą… choćby i kosztem własnych uczuć… - oblizał nerwowo wargi. Przez chwilę wahał się, jakby miał coś jeszcze powiedzieć. Odwrócił się i sprawdził, czy gitarzysta nie patrzy w naszą stronę. Uspokoił się nieco widząc odwróconą do nas tyłem sylwetkę kochanka i szybko musnął moje usta. – No już… Idź… - stałem jak wryty i patrzyłem na niego jak na UFO. – Mam ci wskazać, gdzie znajdują się drzwi? – warknął.

- Nie trzeba – wyrwałem się z letargu. – W końcu też tutaj mieszkałem… kiedyś… I to ja wybierałem te drzwi – ruszyłem w stronę wyjścia.

- Dlatego ich nie zmieniłem! – krzyknął za mną, kiedy już wychodziłem.


Dziwnie się czułem. Jakoś nie pasowała mi ta chwila słabości u Die… Może i był czasami dziecinny, nieznośny i kapryśny, ale na pewno nie miewał takich momentów szczerości, czy czegoś podobnego… albo po prostu nie wiedziałem o tym, że potrafi się tak zachowywać? Może Tatsu miał rację? Może jestem zbyt wpatrzony w siebie? Może nie dostrzegam innych? Może ludzie wokół mnie zmienili się, a ja tego nawet nie zauważyłem? Hm… Może…

Zatrzymałem się pod kafejką, w której jakieś półtorej godziny temu Tatsurou próbował mnie czegoś nauczyć. Chyba Die trafnie zauważył, że mam zakuty łeb…

Wszedłem do lokalu i spostrzegłem, że czarnowłosy nadal siedzi w tym samym miejscu. Spojrzałem na niego zadziwiony i powoli do niego podszedłem.

- Co tu jeszcze robisz?

- Nazywała się Aiko. I miała ciemnozielony uniform – spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie. – A tak w ogóle to piję nadal kawę i myślę nad nową piosenką.

- Acha… - pokiwałem głową i usiadłem na miejscu, które zajmowałem uprzednio.

- Gotowy na lekcję? – zaśmiał się.

- Dawaj… Umoralniaj mnie – uśmiechnąłem się blado.

Liceum cz.7

Przed przeczytaniem tego odcinka radzę wrócić do odcinak trzeciego i powtórzenie go, bo to jest jakby nawiązanie do niego. W tym tekście dużo rzeczy się wyjaśni. Podpowiem, że musicie zwracać uwagę na imiona postaci i ich opisy :)

Dawdzieścia jeden komentarzy! Jesteście boskie! WOW! Kocham was!
Właśnie za te dwadzieścia jeden komentarzy, macie nową część, którą właśnie skończyłam pisać!

„Liceum cz.7”

[Uruha]

W piątek Aoi mnie wystawił. Kiedy przez cały dzień czekałem jak na szpilkach na wiadomość od niego, gdzie mamy się spotkać, on nie dawał znaku życia. Kilka razy próbowałem się z nim skontaktować, jednak zawsze ignorował moje telefony i nie odpisywał na sms’y. Do godziny dwudziestej pierwszej kręciłem się po centrum, licząc, że brunet może wreszcie zechce się ze mną spotkać, jednak tylko straciłem piątkowy wieczór. W końcu Yuu wysłał mi krótką wiadomość: „Sorry, że nie przyszedłem, ale źle się czułem i nawet nie poszedłem dzisiaj do szkoły. Prosiłbym cię, żebyś więcej nie dzwonił, bo boli mnie głowa od tego monotonnego dzwonka, a nie chcę wyłączać telefonu, bo czekam na wiadomość od Ruki’ego.” – taką treść miał sms, którego mi przysłał.
„Że co?! – wrzasnąłem w myślach, siadając na masce swojego samochodu i krzywiąc się do ekranu telefonu. – Jaja sobie ze mnie robisz?! Głowa cię boli, wiec mam do ciebie nie dzwonić?! Mnie odpisać to nie łaska, ale czekać godzinami na wiadomość od Taki, to już możesz, co?!” – wkurzyłem się. Co jak co, ale moja cierpliwość również miała swoje granice. Czy nie mógłby się zlitować nade mną i moimi zszarganymi nerwami, i podarować sobie to ostatnie zdanie? Gdyby napisał, że po prostu źle się czuł, nawet bym się nie zdenerwował. Uświadomiłem sobie, że to wzmianka o Ruki’m doprowadziła mnie do takiej furii.
- Pierdol się… - syknąłem do komórki, którą nadal trzymałem w ręce.
Tak naprawdę miałem ochotę pojechać do niego, wybić mu z głowy tego cholernego Matsumoto i sprawdzić czy nie dolegało mu nic poważnego, jednak skoro nie chciał ze mną nawet rozmawiać, co wyraźnie zaznaczył w treści sms’a, to zgadywałem, że tym bardziej nie chciałby mnie widzieć na oczy. Byłem na przegranej pozycji – musiałem odpuścić.
Wsiadłem do auta i z piskiem opon, odjechałem. Wkurzyło mnie to, w jaki sposób napisał tę wiadomość – czy musiał pisać to tak grubiańsko? A może właśnie chciał mnie urazić – podkreślić, że nic dla niego nie znaczę i woli nawet już siedzieć w domu z telefonem w drżącej ręce na znak od Rukiego niż wyjść ze mną na miasto?
Jeśli tak, to właśnie mu się to udało…
- No, panie Shiroyama… - mruknąłem pod nosem, zatrzymując się na światłach. – Muszę panu powiedzieć, że ludzie mojego pokroju bardzo długo potrafią chować urazę…


[Aoi]

- Frajer… - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem, kiedy wysyłałem tego sms’a do Uruhy. – On naprawdę jest strasznie tępy. Myślał, że nie widziałem, kiedy ktoś „z ukrycia” robił mi zdjęcia i mu przekazywał? Myślał, że uwierzę, że on nagle się tak zmieni z zadufanego, rozpieszczonego dzieciaka w normalnego nastolatka? Pff! Wolne żarty! – odrzuciłem telefon na biurko i rozsiadłem się na głębokim obrotowym fotelu. – Chciał ze mnie zrobić głupka, a sam na niego wyszedł! – zaśmiałem się obrzydliwie.
- Wiesz… No może jakimś Newton’em to on nigdy nie był, ale nie sądzę żeby był AŻ tak tępy – odezwał się Suga, leżąc na moim łóżku na wznak i przyglądając się swoim paznokciom. – Masz pilniczek?
- Trzymaj – rzuciłem w niego przedmiotem, o który prosił. – Nie na darmo wcisnąłem cię do tej jego paczki nowobogackich. Sam widziałeś, jak oni się tam zachowują… Żerują na pieniążkach mamusi i tatusia, i udają niewiadomo kogo – wywróciłem oczyma, zakładając nogę na nogę. – Wśród nich nie ma czegoś takiego jak prawdziwa przyjaźń. Pewnie się z kimś założył, a może wyznaczył to sobie jako swój prywatny cel…
- „To”, to znaczy co? – szatyn o dziecięcej urodzie zwrócił głowę w moją stronę. – Upokorzenie cię? – zgadywał.
- Zapewne – wzruszyłem ramionami. – Pewnie czekał tam z kolegami przed jakimś barem albo sam na parkingu przed szkołą i myślał, co zrobi kiedy już się pojawię.
- Możliwe też, że już dawno wrócił do domu i bierze kąpiel w złotej wannie – prychnął. – Mogłeś mu trochę wcześniej odpisać. Jeśli nawet uznać, że twoja teoria dotycząca tego, że Uruha chciał cię ośmieszyć była prawdziwa, to weź pod uwagę, że to pewnie byłby nie pierwszy i nie ostatni raz. Może nawet już o tym zapomniał? – zapytał bardziej sam siebie niż mnie.
- Może – wzruszyłem ramionami. – Grunt, że ja nie dałem się ośmieszyć i nie dałem mu tej satysfakcji z poniżania mnie – powiedziałem z dumą i wyższością w głosie.
- A ja nadal utrzymuję, że on się w tobie zakochał – Suga z tego wszystkiego najbardziej przejmował się swoimi paznokciami, o które tak nabożnie dbał. – Widziałem jak wpatrywał się w twoje zdjęcie maślanymi oczami… Zresztą to widać kiedy ktoś się zakocha i to zawsze wyjdzie na jaw, nawet jeśli starałbyś się to ukryć za wszelką cenę… Cholera, no, drugi raz w tym tygodniu złamałem paznokieć! – krzyknął oburzony.
- Myśl i mów, co chcesz. Ja i tak wiem swoje – odwróciłem się do niego tyłem i włączyłem laptopa. – Rozpracowałem tego głupka, tak samo jak Reitę… Czy już wytoczyli mu sprawę, żeby przenieść go do poprawczaka?
- Jeszcze nie… Znaczy, nic mi o tym nie wiadomo, jednak zgaduję, że stanie się to niebawem. Podobno upił się i trafił do izby wytrzeźwień. Kiedy wróci do domu własna matka przerobi go na mielone. Nie wiem nawet czy będzie, co wysyłać do tego ośrodka wychowawczo-poprawczego – zaśmiał się wrednie.
- Bardzo dobrze – wyszczerzyłem się, stukając w klawiaturę. – Trzymaj Rukiego z dala od Reity… - poleciłem.
- Spoko. To akurat nie jest trudne zadanie, ze względu na to, że Akira chodzi do innej szkoły, a Taka mieszka ze mną w jednym pokoju. Gorzej raczej będzie z Sakim… - odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem na niego znacząco. Chłopak zrozumiał, że oczekuję rozwinięcia tej myśli, dlatego kontynuował. – Mojemu bratu również zaczęło „ciut” za mocno zależeć na Rukim. Na razie staram się trzymać go na smyczy, ale wiesz jaki jest Saki… Ciężko jest go poskromić i zaczyna się już wyłamywać spod mojego zwierzchnictwa… - mruknął, krzywiąc się.
- Nie obchodzi mnie to, jak masz zamiar sobie z tym poradzić; masz zrobić z nim porządek. Jeśli nawet będzie trzeba, to zacznij go traktować jak Shimizu, może wtedy trochę zmądrzeje i zrozumie, że co moje, to nietykalne – syknąłem.
- Aoi, spokojnie – szatyn podniósł ręce w obronnym geście. – Cnota Takanoriego należy do ciebie i każdy o tym wie, i nie pozwolę go tknąć Sakiemu choćby palcem, okej?
- On cały należy do mnie, nie tylko jego cnota – podkreśliłem.
- Taa… - przytaknął bez werwy, a ja spojrzałem na niego krzywo. – No bez jaj! – prychnął. – Ja mam Ōtę! Pamiętasz, jak pomagałeś mi go zdobyć w podobny sposób? No właśnie… Mnie interesuje mój blondynek, ciebie interesuje twój blondynek… - usiadł i wbił wzrok w podłogę. – Ale… ale nie powiedziałem ci jeszcze jednej rzeczy…
- Jakiej? – zapytałem bez zbędnego zainteresowania.
- Shimizu… Myślę, że on może mieć zły wpływ na Takę… Wiesz jak Shimizu zareagował na twój plan rozkochania w sobie Rukiego… Boję się, że on może pokrzyżować nam wszystkie plany…
- Niby dlaczego? – zdziwiłem się. – To, co mu zrobiliśmy nie wystarczyło? W takim razie nie odwiązuj go od łóżka wcale i przypomnij, że mamy na niego kilka haków, za co on również mógłby wylądować z powrotem w poprawczaku – powiedziałem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świcie.
- Tylko jest jeden mały problem, bo… Shimizu nam uciekł… - szepnął cichutko.
- Co?! – ryknąłem, wytrzeszczając na niego oczy.
- No… Uciekł. W nocy, kiedy wszyscy spaliśmy. Obawiam się, że Ruki mógł mu pomóc, a ten mógł mu coś nagadać… Taka strasznie boi się Sakiego, przez co moje obawy tylko rosną… Co prawda Shimizu mógł również sam się wyswobodzić, jednak… to jest raczej mało prawdopodobne. Wiesz przecież, że razem z Sakim uczęszczaliśmy do szkoły morskiej i potrafimy zasupłać linę i zrobić z niej niemalże supeł Gordyjski…
Zapadł długa chwila milczenia, podczas której starałem się opanować i nie wybuchnąć gniewem.
- Znajdź go – powiedziałem ostro. – Zabrał ze sobą rzeczy?
- Nie…
- A więc po nie wróci. Czekaj na niego i bądź przygotowany razem z bratem. A jak już go złapiecie, przyprowadźcie go do mnie. Najwidoczniej osobiście będę musiał się z nim rozprawić…


[Reita]

Rzuciłem wyzywające spojrzenie Sakiemu, który uśmiechnął się krzywo i cierpko.
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy? Rei-super-bohater? – prychnął. – Od kiedy to ci się zachciało bawić w super man’a? – zapytał zgryźliwie.
- Hm… Pomyślmy… - udałem, że się zastanawiam. – Odkąd cię poznałem… jak to było? Mizui? Czy nie takie przybrałeś imię, kiedy udawałeś jednego z członków mojej grupy?
- Masz dobrą pamięć… - wycedził.
- Twoje pochlebstwa są dla mnie obrazą – syknąłem. – Zastanawia mnie tylko to, dlaczego ty przyjąłeś inne imię, a Suga nie, co?
- Bo Uruha jest tępy! Tak jak przewidywałem ty masz trochę więcej oleju w głowie, nawet więcej niż bym się spodziewał, dlatego mnie przejrzałeś… Jesteś również bardzo spostrzegawczy, skoro zauważyłeś Sugę w szeregach twojego przygłupiego przyjaciela – uśmiechnął się wrednie. – Wszystko pięknie, ładnie i w ogóle masz same zalety, tylko szkoda, że jednak zorientowałeś się za późno, co się wokół ciebie dzieje i przegrałeś – wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. – Zapewne trafisz do poprawczaka, a Ruki zostanie tutaj – wskazał na blondyna. – Z nami – dodał znacząco.
Zagrzmiało, a chmury nad nami stały się niczym z ołowiu. Po chwili zaczęło mżyć. Drobne kropelki wody zrosiły wszystko, czego były w stanie  dosięgnąć.
Ruki spojrzał po nas zdezorientowany, szukając w naszych wyrazach twarzy odpowiedzi – zauważyłem to kątem oka, gdyż nadal mierzyliśmy się spojrzeniami z Sakim. Prawie zapomniałem, że Takanori o niczym nie ma pojęcia.
- Co się dzieje? – zapytało Maleństwo, wbijając we mnie wzrok. – Akira, odpowiedz mi.
Westchnąłem ciężko, opuszczając wzrok najpierw na trawę, a następnie przenosząc go na chłopaka siedzącego na brzegu stołu.
- Ech… Mizui, chłopak, który tak naprawdę nigdy nie istniał, to Saki. Saki udawał kogoś innego i przyłączył się do mojej grupy w naszej szkole… znaczy… już poprzedniej szkole – starałem się panować nad emocjami, jednak wyszło mi to nieudolnie, gdyż ujrzałem na twarzy Rukiego odbicie własnego żalu. – Od początku tego roku szkolnego podlizywał mi się i starał się zdobyć moje zaufanie, co nie powiem, wyszło mu nawet – posłałem szybkie, zimne spojrzenie ciemnowłosemu. – Tak samo postępował Suga wobec Uruhy. Wszystko po to, żeby trzymać nas na odległość od ciebie, Takanori. Wszystko dlatego, że zakochała się w tobie nie ta osobo, co trzeba… - szepnąłem, nie będąc pewnym czy blondynek mógł usłyszeć te słowa. – Wszystko to dzięki twojemu kochanemu Ao… - powiedziałem już głośniej, jednak mój rywal przerwał mi w pół słowa.
- Może już wystarczy tych informacji? – warknął. – Takanori na pewno potrzebuje czasu na przyswojenie tych wiadomości…
- On nie jest ograniczony umysłowo – wywróciłem oczyma. – No tak, ale kryj swojego „pracodawcę”, kryj… - uśmiechnąłem się kwaśno. – Choć muszę przyznać, że to wszystko było bardzo pomysłowe. Ty z Sugą chodziliście na lekcje do swojej szkoły, a spotykaliście się ze mną i Uruhą po lekcjach, twierdząc, że nie chciało wam się przyjść do szkoły, która jest nudna i bezsensowna. W ten sposób podkreślaliście jacy jesteście „fajni” – prychnąłem. – Doprawdy… ciekawy pomysł. Nadałby się na scenariusz do jakiegoś filmu dla nastolatek – założyłem ręce na piersi.
- Och, już nie przesadzaj… - pogłębił uśmiech. – Czasem pojawialiśmy się w waszej szkole, zrywając się z lekcji z naszej – dodał. – Ale dość tych gadek… Może załatwimy to w końcu jak należy? – zapytał, zbliżając się do mnie.
- No, wypadałoby, nie? – powiedziałem lekko, jednak nie miałem najmniejszej ochoty bić się. Byłem obolały, niewypoczęty i całkiem możliwe, że w mojej krwi krążyły jeszcze jakieś pozostałości po wczorajszym imprezowaniu. W dodatku Saki był ode mnie wyższy i był mocnym przeciwnikiem. Jakoś nie widziałem tej walki w różowych kolorach…
Przez chwilę zataczaliśmy koła, przyglądając się sobie i czekając aż ten drugi zrobi pierwszy ruch. Taka zsunął się ze stołu i z bezpiecznej odległości przyglądał się wszystkiemu z otwartymi ustami. W końcu brunetowi znudziły się te „podchody” i zaatakował jako pierwszy. Rzucił się w moją stronę z dłonią zaciśniętą w pięść. Zamierzał uderzyć mnie w skroń, ale ja uchyliłem się. W odpowiedzi chciałem podciąć mu nogi, jednak ten uskoczył sprawnie. Znów zaczęliśmy krążyć. Następnym razem to ja wymierzyłem cios. Dla zmylenia wysoko uniosłem lewą rękę, podczas gdy z prawej chciałem wyprowadzić mu cios w szczękę. Niestety chłopak nie dał się nabrać i chwycił mój nadgarstek, niemalże miażdżąc mi kości śródręcza. Stłamsiłem krzyk w ustach i obróciłem się, chcąc wyrwać rękę z jego uścisku, jednak mało to dało. Szybko zmieniłem taktykę – stojąc do niego plecami, niemal wciągnąłem go na swoje plecy za rękę, za którą mnie trzymał i przerzuciłem go przez siebie. Saki upadł głucho na ziemię. Zgodnie z tym, jak zwykle walczyłem, powinienem teraz usiąść na nim okrakiem i okładać go po twarzy pięściami, jednak popełniłem wielki błąd. Emocje wzięły górę nad doświadczeniem w walce i chcąc mu zadać więcej bólu, postanowiłem kopnąć go w twarz. Najpierw wymierzyłem mu cios w żebra, a następnie przymierzałem się do kopnięcia w policzek, jednak chłopak złapał moją nogę i pociągnął, przez co upadłem. Zaczęliśmy się szamotać na trawie, walcząc o dominację. Okładaliśmy się nawzajem pięściami, kopnięciami; nawet ugryźliśmy się kilka razy – walka wrzała, a ja miarowo opadałem z sił. W pewnym momencie Sakiemu udało się wstać. Próbowałem zrobić to, co on wcześniej – pociągnąć go za nogę i sprowadzić do parteru – jednak nie udało mi się to, gdyż chłopak wyprowadził mi potężne kopnięcie w mostek. Uderzenie było tak silne, że aż zatrzymałem się kilka metrów dalej. W ustach poczułem metaliczny smak. Nie miałem siły się podnieść. Przekręciłem się na bok i kuląc się, wyplułem krew. Ciemnowłosy niespiesznie podszedł do mnie i szarpnął za ramię, tak, że leżałem teraz przed nim na wznak. Uśmiechnął się obrzydliwie i miał zamiar kopnąć mnie w głowę. On również nosił glany, dlatego podejrzewałem, że po tym ciosie mógłbym nawet stracić przytomność, kiedy… nagle Saki osunął się na kolana i padł niecały metr ode mnie jak długi. Uniosłem się na łokciu i spojrzałem na niego zaskoczony, a następnie przeniosłem wzrok na drżącego Rukiego, który trzymał w dłoniach kawałek deski.
- Ja… Znaczy… Tam ławka… - wskazał paluszkiem w stronę betonowego tarasu, gdzie w istocie mieściły się ławki, których metalowe nogi były przyspawane do stołów. – Połamana… I ja… Wziąłem tą deskę… I… - jąkał się, kiedy ja zdążyłem się już podnieść z ziemi. – Czy ja go…? Znaczy… Czy on żyje? – zapytał z przerażeniem.
Spojrzałem na chłopaka, który jak na zawołanie drgnął.
- Niestety żyje – wysepleniłem i wyplułem krew, która ponownie zebrała się w moich ustach. – Uciekajmy stąd – złapałem go za rękę i już chciałem zacząć biec, kiedy nagle zabrakło mi tchu. Uderzenie w mostek zbierało swoje żniwa…
Takanori bez chwili namysłu podszedł do mnie i przełożył sobie moją rękę przez ramiona. Pozwolił mi oprzeć się na sobie, tym samym pomagając mi iść. Miałem problemy z oddychaniem, jednak starałem się iść szybko, bo nie wiadomo w końcu, kiedy Saki nagle mógłby się ocknąć.
- Niedaleko akademika jest przystanek autobusowy. Musimy tam dojść. To niedaleko, Aki – odezwał się pokrzepiająco blondynek.
„Aki?” – zdziwiłem się. Tylko moja siostra tak do mnie mówiła… Ja go w szkole dręczyłem, a on mi tu teraz ze zdrobnieniami wyjeżdża? Dziwne… Z miłym zaskoczeniem przypomniałem sobie, że Ruki zawsze mnie tak nazywał, kiedy jeszcze byliśmy przyjaciółmi…
Ze wspomnień wyrwały mnie odgłosy ruchu ulicznego. Znaleźliśmy się na ruchliwej drodze. W oddali dostrzegłem majaczący mi przed oczyma rys przystanku autobusowego, do którego mknął już niebiesko-biały autobus.
Oczywiście nie mogło być tak pięknie i nie mogliśmy tak po prostu sobie uciec miejskim środkiem lokomocji bez kolejnych dawek adrenaliny, o nie. Usłyszeliśmy za sobą ciężkie tupanie. Odwróciłem się i zobaczyłem zmierzającego w naszą stronę brata Sugi. Próbował biec, ale co kilka metrów zwalniał i zwijał się z bólu, łapiąc za głowę. Jego włosy były posklejane krwią, która spływała po jego jasnej skórze szyi i wsiąkała w ciemny materiał koszuli. Gwałtownie przyspieszyłem, ciągnąc za sobą Takanoriego.
- Aki, spokojnie, spokojnie – starał się mnie uspokoić, choć sam strasznie się bał; do tego stopnia, że cały drżał. Zdrobnienie mojego imienia wypowiedzianego przez te śliczne usteczka, odbiło się w mojej głowie echem.
Brunet zbliżał się nieustannie, a mi serce gwałtownie przyspieszyło, kiedy zauważyłem, że dzieli nas zaledwie kilka metrów. Autobus zatrzymał się na podjeździe, a ja chwyciłem blondyna za rękę i zacząłem biec, siłą woli nie pozwalając sobie na omdlenie, na które notabene miałem wielką ochotę. Wskoczyliśmy do autokaru, kiedy drzwi już zamykały się i mało nie przycięły mi ręki. Popchnąłem Rukiego, przez co ten wylądował na siedzeniach. Saki został na przystanku, a autobus odjechał.
Amen.


Liceum cz.6

A jak chcecie to wam daję :) Świeżutkie, dopiero co przed chwilą skończone!
Acha... i wiecie co?
Kocham was za te wasze komentarze!
Dzięki nim aż chce mi się pisać dalej, dlatego piszę na przerwach, matmie, WOS'ie, geografii, religii, angielskim i polskim w szkole w moim specjalnym zeszyciku do opowiadań ;]

Z dedykacją dla wszystkich, którzy kiedyś pokwapili się o wystukanie tutaj choćby kilku słów :*
           
„Liceum cz.6”

Przez długi czas zastanawiałem się nad znaczeniem słów Shimizu. Próbowałem zrozumieć, co też chłopak mógł mieć na myśli i dlaczego powiedział to po angielsku, a nie w naszym ojczystym języku, japońskim. Przez tę zagadkę nie mogłem zasnąć. Wierciłem i rzucałem się w łóżku, kiedy reszta spokojnie spała – to jeszcze bardziej mnie irytowało i powodowało, że jeszcze usilniej próbowałem zasnąć, co oczywiście dawało odwrotny skutek. Nawet Ōta został na noc i teraz, wciśnięty w tors Sugi, spał z nim na małym, jednoosobowym łóżku. Westchnąłem i przewróciłem się na wznak. Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, dlatego odwróciłem głowę i spojrzałem w bok.
Jak widać pomyliłem się – nie wszyscy spali spokojnie…
Shimizu spoglądał na mnie załzawionymi oczami, w których malowało się ciche błaganie. Wyglądał tak żałośnie, że aż jakaś stalowa obręcz ścisnęła moje serce, przez co, mimo przestrogi Sugi, wstałem i postanowiłem pomóc rudemu.
Był to pierwszy raz, kiedy mogłem przyjrzeć się jego twarzy. Z pewnością byłaby piękna… gdyby nie ten wyraz fizycznego, jak i psychicznego bólu, który się na niej malował. Gdyby nie ten grymas żenującej bezsilności i zdania na czyjąś łaskę…
Podszedłem do niego bezszelestnie i zacząłem mocować się z zadziwiająco grubym sznurem, którym były spętane jego nadgarstki. Niestety, węzły były niemalże marynarskie, przez co miałem z nimi niemały problem. Postać Sakiego pod cienką kołdrą poruszyła się, a mi mocniej zabiło serce, na myśl o tym, że mógłby zobaczyć, jak pomagam Shimizu, choć jego brat surowo mi tego zabronił. Coś czułem, że jakoś nie byłby z tego zadowolony…
Poczułem, jak adrenalina wydziela mi się do krwi i nie zważając na to, że sam ranię sobie opuszki palców, zacząłem szarpać za pęta.
- Szybciej… - szepnął chłopak, nerwowo spoglądając w stronę brata Sugi.
Szamotałem się ze sznurami, aż w końcu, nie widząc innego wyjścia, zacząłem gryźć linę. W moich ustach rozlał się gorzki smak, od którego skrzywiłem się. Zęby bolały od grubych włókien sznura. Owe włókna, kiedy pękały, kaleczyły mi język i wewnętrzne strony policzków. Mimo to w końcu udało mi się uwolnić chłopaka. Odwiązałem jego nadgarstki, które naznaczone były czerwonymi pręgami. Saki westchnął, przewrócił się na drugi bok, jednak nie obudził się.
Odetchnąłem z ulgą, podobnie jak Shimizu, który przez chwilę wyglądał, jakby chciał się do mnie przytulić z wdzięcznością, jednak szybko odrzuciłem tę niedorzeczną myśl, widząc, jak rudy wstaje i rozmasowuje obolałe nadgarstki oraz dłonie, do których przez pewien czas chyba nie dochodziła już krew.
- Dzięki – szepnął, jednak w tym słowie kryło się tyle wdzięczności, że gdybym tego nie usłyszał na własne uszy, z pewnością nie uwierzyłbym, że można zawrzeć tyle emocji w jednym słowie. Chłopak czym prędzej popędził do drzwi i wyszedł, cicho je za sobą zamykając.

***

Kiedy obudziłem się, w pokoju już nikogo nie było. Przestraszyłem się, gdyż w pierwszej chwili pomyślałem, że zaspałem na lekcje i nikt mnie nie obudził, jednak przypomniałem sobie, że była sobota. Niespiesznie wstałem i ubrałem się. Doprowadziłem włosy do porządku i podkreśliłem oczy czarną kredką. Wróciłem do pokoju, stanąłem na jego środku i zamarłem. Nie wiedziałem, co mam zrobić ani tym bardziej, gdzie pójść. Znajdowałem się w wielkim budynku, którego nie znałem, a w dodatku zaczynałem być głodny. „W sumie to mógłbym poczekać, bo z pewnością ktoś tu przyjdzie… Ale z drugiej strony chłopacy mogli wyjść na miasto, a ja mógłbym tu siedzieć do wieczora, więc…” – pomyślałem, jednocześnie decydując, że wyruszam na samotne poszukiwania czegoś do jedzenia.
Uprzednio zabierając ze sobą pieniądze, które wczoraj dostałem od mężczyzny w garniturze, który myślał, że jestem ulicznym grajkiem, ruszyłem do drzwi i szarpnąłem za klamkę… jednak drzwi nie ustąpiły przede mną.
- Co, do cholery…? – wyszeptałem, mocując się z klamką jeszcze raz. Dalej nie uzyskałem pożądanego skutku. Drzwi były zamknięte na klucz!
Spojrzałem tępo na nie, przez chwilę nie mogąc uwierzyć, że naprawdę są zamknięte. Stałem tak i wpatrywałem się w drzwi, naiwnie wierząc, że zamek ustąpi pod naciskiem mojego wzroku. Przeżyłem rozczarowanie, kiedy tak się nie stało…
Westchnąłem i już miałem zamiar przetrząsnąć pokój w poszukiwaniu jakiegoś dodatkowego klucza, który mógł być tutaj zostawiony przez jakąś wspaniałomyślną osobę, kiedy zamek w drzwiach zazgrzytał. Ucieszyłem się, śmiejąc się w myślach, że pokonałem Harry’ego Potter’a i za sprawą mojej magicznej mocy, która wcześniej jakoś się nigdy nie ujawniała, pokonałem przeszkodę, jaką były w tym wypadku drzwi, kiedy nagle przede mną wyrosła jak spod ziemi postać Sakiego. Był cały ubrany na czarno, przez co jego skóra o pergaminowym zabarwieniu wyraźnie odcinała się od ubrań. Wyglądał jak jakiś wampir z horroru klasy B, a może nawet i C, jednak moje serce i tak przyspieszyło. Nie wiem, dlaczego tak panicznie bałem się go, ale wolałem się nad tym nie zastanawiać. Z dwojga złego to wolałbym spotkać teraz Sugę niż jego brata, który uśmiechnął się do mnie niebezpiecznie. Poczułem gulę w gardle, która utrudniała mi oddychanie i przełykanie śliny.
- Cześć – przywitał się. Jego głos był zachrypnięty, jakby właśnie co wypalił przynajmniej dwie paczki papierosów, jednak nie było czuć od niego tytoniu. – Przyszedłem sprawdzić czy się obudziłeś. Tak słodko spałeś, że aż żal było cię budzić wcześniej – jego uśmiech stał się łagodniejszy.
Chłopak podszedł do mnie i pogładził po włosach. Momentalnie cofnąłem się, a uśmiech z jego ust zniknął całkowicie. Na jego twarzy nie malował się już ani agresywny, ani pobłażliwy grymas. Nie było na niej nic.
- Dlaczego mnie zamknęliście? – zapytałem prosto z mostu.
Bruneta zaskoczyła moje bezpośredniość i przez chwilę myślałem, że mi nie odpowie, jednak oczywiście myliłem się. Jego wargi na powrót wygięły się w nonszalanckim uśmieszku.
- To taki rodzaj zabezpieczenia – zapewnił mnie.
„Zabezpieczenia? Taka „prezerwatywa”, żebym nie uciekł jak Shimizu? Jestem tutaj więźniem?!” – pomyślałem spanikowany.
- Tu ludzie mają dziwne nawyki… Jednym z nich jest to, że cała grupa wchodzi ci do pokoju i budzi, wrzeszcząc do ucha jakieś sprośne teksty – skrzywił się, kontynuując objaśnianie mi panujących tu zwyczajów. – Mało przyjemne doznanie, uwierz. Suga i ja po prostu nie chcieliśmy, żeby ktoś cię obudził – wyjaśnił, choć byłem pewien, że żadne z jego słów nie było prawdą.
- Och… - wyrwało mi się, co Saki odebrał chyba jako skruchę z mojej strony za to, że tak na niego naskoczyłem.
Kiedy ja rozważałem, jak chłopak mógł zrozumieć moje westchnienie, on zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do mnie, czego nawet nie zauważyłem. Ocknąłem się i spojrzałem na niego dopiero wtedy, kiedy przesunął zimnymi, szczupłymi palcami po moim policzku. Ponownie chciałem się odsunąć, jednak ciemnowłosy skutecznie uniemożliwił mi to, mocno obejmując w pasie. Położyłem dłonie na jego torsie, próbując go odepchnąć, ale to jedynie zmotywowało go do działania i sprawiło, że jego uścisk stał się niczym ze stali… hartowanej, dodam…
Był ode mnie silniejszy i nie miałem szans na wyswobodzenie się. Brunet nachylił się nade mną i zaledwie musnął moje wargi. Wiem, że teoretycznie cholernie się go bałem i teoretycznie powinienem mu się wyrywać, jednak to wszystko teoria – w rzeczywistości coś we mnie pękło z hukiem i nagle zapragnąłem czyjejś bliskości. Obojętnie czyjej. Założyłem mu ręce na szyję, a on jeszcze bardziej zacieśnił uścisk. Zrobił to tak mocno, iż tym samym niemal odebrał mi dech w piersiach. Z moich ust wydostał się zduszony jęk; na wpół wywołany bólem, na wpół przyjemnością, przez co mój ciepły oddech owiał jego szyję. Wplotłem palce w jego miękkie, półdługie włosy, które okalały mu twarz. Saki chciał mi spojrzeć w oczy, ale ja bałem się tych bezdennych tęczówek, które niemalże stanowiły jedną całość ze źrenicami i nie szło ich odróżnić – aby uniknąć tego spojrzenia, tym razem to ja go pocałowałem. Wpiłem się zachłannie w jego ciepłe, pełne wargi. Po chwili poczułem jak zaczyna pieścić mnie językiem, dlatego uchyliłem usta, z czego on chętnie skorzystał. Całowaliśmy się ostro, nawzajem gryząc swoje usta. Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Obaj mieliśmy spuchnięte wargi od pocałunku. Chłopak spojrzał na mnie błyszczącymi z podniecenia oczyma i uśmiechnął się w słodkiej ekstazie, rozkoszując się wspomnieniami sprzed kliku chwil. Chciał pocałować mnie ponownie, jednak kiedy tylko poczułem, że jego uścisk rozluźnił się nieco, odepchnąłem go i wybiegłem z sercem łomoczącym boleśnie o żebra.
Nie wiem, dlaczego pomyślałem w tej chwili o Reicie…


[Reita]

Na izbę wytrzeźwień przyjechała po mnie siostra. Opowiedziała mi, że rodzice wściekli się, kiedy dostali telefon od policjanta i po powrocie do domu z pewnością będę mógł spodziewać się urwania głowy przez własną matkę. Starała się jakoś mnie pocieszyć, powtarzając, że przejdziemy przez to piekło razem, jednak i w jej oczach znalazłem żal. Nie pochwalała tego, co zrobiłem – w sumie to dobrze, bo co tu niby pochwalać? W końcu nie wytrzymałem i po drugim kwadransie jej zapewnień, że wszystko będzie dobrze, wciąłem się jej w słowo.
- Nie – powiedziałem cicho, a jednocześnie stanowczo, przez co dziewczyna zamilkła. – Dobrze wiesz, że nie będzie dobrze. Staczam się, bo próbuję uciszyć swoje smutki. Nie wierzysz we mnie. Już dawno przestałaś. Zresztą… ja też w siebie nie wierzę. Może być już tylko gorzej – pokręciłem głową, po czym ukryłem twarz w dłoniach. – Jedyną osobę, która nigdy nie przestawała we mnie wierzyć, odprawiłem już zdaje mi się, że wieki temu. To był olbrzymi błąd. Chciałem być „cool” i odrzuciłem ją od siebie, i tak oto zyskałem przyjaciół, którzy nie są moimi przyjaciółmi oraz straciłem najważniejszą osobę w moim życiu… - westchnąłem. – Próbuję zapomnieć o tej osobie, robiąc czasami rzeczy, których nie chcę robić. Po prostu… próbuję się czymś zająć, żeby nie myśleć, tylko że… odkąd popełniłem ten wielki błąd, każda kolejna moje decyzja również jest błędna. Zawsze wybieram większe zło! Dlaczego już nie umiem trzeźwo myśleć? Dlaczego, do cholery, zawsze muszę się mylić? – zapytałem ścieżki wyłożonej szarą kostką brukową, w którą uporczywie się wpatrywałem. Siedzieliśmy teraz w parku pod dwoma rozłożystymi drzewami, których liście szumiały na wietrze, a mnie zdawało się, że naśmiewają się ze mnie.
- Aki… - westchnęła siostra, najwyraźniej nie wiedząc już, jak mnie pocieszyć. – Posłuchaj… Ja też kiedyś miałam te swoje szesnaście lat i wydawało mi się, że jak mnie rzucił chłopak, to cały świat nagle stanął przeciw mnie. Ale tak nie było, teraz już to wiem. Tylko mi się tak zdawało, bo użalałam się nad sobą, zamiast wziąć się w garść i iść dalej. Ty też musisz tak zrobić. Jesteś młody, przystojny i wysportowany; która dziewczyna by cię nie zechciała? – uśmiechnęła się na zachętę, a ja spojrzałem na nią jak na kretynkę.
- Dziewczyna? – powtórzyłem z niedowierzaniem.
- No… - zmieszała się. – Tak. Myślałam, że przez cały ten czas mówiłeś o dziewczynie. Ale jeśli nie… To kogo miałeś na myśli? – zapytała, a ja ponownie zwróciłem wzrok w kierunku kostki brukowej. Po chwili dziewczyna położyła mi rękę na ramieniu. – Chodzi o Takanoriego, prawda?
Westchnąłem i pokiwałem głową. Po co miałem ukrywać przed nią prawdę? Jeżeli mnie znienawidzi za to, że jestem homoseksualistą, to niech i tak się stanie – gorzej z pewnością już nie będzie.
- Zawsze można znaleźć nowych przyjaciół… - mruknęła.
- Przyjaciół? – zdziwiłem się. Czy ona naprawdę była taka tępa, czy tylko udawała? A może chciała mnie wkurzyć? – Ruki nigdy nie był TYLKO przyjacielem – podkreśliłem. Siostra potrzebowała chwili na „przetrawienie” moich słów. Kiedy w końcu ich sens trafił do niej, ta wytrzeszczyła na mnie oczy i spojrzała na mnie zdumiona.
Można się tego było spodziewać…


[Ruki]

Wybiegłem, zdawało mi się, że drugim wyjściem z akademika. Nie stałem już na jednokierunkowej, rzadko uczęszczanej uliczce, na której wczoraj spotkałem Ōtę, ale znajdowałem się na boisku. Dużym boisku do piłki nożnej z pięknie zadbaną murawą i doskonale widocznymi białymi liniami na niej. Dwie, nowe, wielkie bramki stały naprzeciw siebie niczym dwóch wrogów mierzących się na odległość morderczymi spojrzeniami. Westchnąłem i rozejrzałem się. Nikogo oprócz mnie tutaj nie było. Niewiele myśląc udałem się w stronę dużych, drewnianych stołów z przyspawanymi do nich metalowymi nogami obszernych ławek. Takich stolików z ławkami było kilka i mieściły się przed boiskiem na betonowym tarasie. Zgadywałem, że wiosną i latem, kiedy była piękna pogoda, rzesze uczniów przesiadywały tutaj i wygrzewały się na słońcu jak jaszczurki na kamieniach. Teraz była jesień; prawie zimna i było tu pusto. Usiadłem na jednej z ławek i oparłem łokcie o blat stolika, następnie układając głowę na dłoniach. „Co to, do ciężkiej cholery, miało być? Tam w pokoju z Sakim?!” – wrzasnąłem na siebie w myślach.
Zdawało mi się, że usłyszałem za sobą czyjeś kroki, ale nie zwróciłem na to uwagi. Byłem zbyt pochłonięty myślami. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że ktoś mi się przygląda z daleka. Jęknąłem i potarłem skronie. „Takanori, ty masz chyba jakieś omamy…”
Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami. Wyglądało na to, że w każdej chwili mogło zacząć padać.
- „November rain”, co Ruki? – usłyszałem znajomy głos, na którego brzmienie aż podskoczyłem. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem za sobą Sakiego, który stał za mną z założonymi rękami i przewieszoną kurtką przez ramię. – Zmarzniesz – podał mi swoją kurtkę, podczas gdy ja nadal wpatrywałem się w niego tępo. – Weź – polecił, a ja niczym robot spełniłem jego rozkaz. Chłopak pomógł mi ją założyć i niczym mama ubierająca małe dziecko, zapiął mi suwak, przesuwając przy tym dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda, gdyż aż dotąd sięgała mi jego kurtka.
- Przestań – odtrąciłem jego dłoń.
- Przecież ci się podoba – wyszczerzył się i spróbował mnie objąć, jednak ja wywinąłem mu się.
- Odsuń się! – krzyknąłem, a mój głos załamał się. Oczy zaczęły mnie piec. Co on, do cholery, chce mi zrobić?
- Nie chcesz powtórzyć tej sceny z pokoju? Bo powiem szczerze, że ja mam na to ochotę… i to wielką – wyszczerzył się groźnie, przez co przeszły mnie ciarki. Zaczął zbliżać się do mnie, na co ja oczywiście zacząłem się cofać. – Chyba nie zaprzeczysz, że było miło, hm? – zapytał retorycznie.
Nagle uderzyłem o coś łydkami. Odwróciłem się i zobaczyłem, że za mną wyrosła jakby spod ziemi ławka, na której jeszcze niedawno siedziałem. Saki przyskoczył do mnie i pchnął mnie, tak, że leżałem na stole. Wykorzystał chwilę, kiedy odwróciłem od niego wzrok. Przekląłem siarczyście. Chłopak zwisał nade mną i nie przewidywałem, żeby chciał zrobić mi coś miłego.
- A wiesz, że ja zawsze dostaję to, na co mam ochotę? – zachichotał, a ja zacząłem trząść się ze strachu.
- Wiesz, że ja też? – rozległ się kolejny głos, który należał do… - A teraz mam ci ochotę wjebać tak, aż z tej twojej pięknej twarzyczki zostanie miazga.
„O dobra Kannon…” – pomyślałem, ledwo powstrzymując okrzyk radości.
– Zostaw go – warknął głos nad moją głową, na co Saki zsunął się ze mnie i spojrzał na swojego przeciwnika. Przewróciłem się na brzuch, żeby również go zobaczyć i upewnić się, czy to aby na pewno on…

- Akira… - szepnąłem.