"Nowy Świat" cz.12



„Nowy Świat” cz.12

- Wiesz… - [Genshō] zmrużył oczy, przyglądając mi się jeszcze uważniej. – Masz w sobie coś takiego, że ludzie chcą ci zaufać… - westchnął. – Jedynym problemem jest twoja orientacja… (…) Nie lubię gejów – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to masz problem, bo ja… - nie było mi dane skończyć, gdyż Ryūdōin przerwał mi pocałunkiem, a właściwie całusem. Musnął moje usta, a ja zamilkłem, wpatrując się w niego z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Ale… ale powiedziałeś, że… że nie lubisz…? – wydukałem będąc zszokowanym do granic możliwości.
- No powiedziałem, że nie lubię gejów – wzruszył ramionami – i to się zgadza. Ale orientacja nie jest chyba wszystkim, co cię determinuje, prawda? – spojrzał na mnie wymownie.
Odskoczyłem od Genshō niczym oparzony, kiedy usłyszałem ten charakterystyczny, cichy dźwięk otwieranego zamka w drzwiach łazienki. (…) [Karma] z ręcznikiem przerzuconym przez ramiona, z wciąż wilgotnymi włosami usiadł między mną a blondynem. (…) Muzyk kilkakrotnie przenosił spojrzenie ze mnie na Ryūdōina i z powrotem, będąc zdezorientowanym.
- Ominęło mnie coś ciekawego? – zapytał prosto z mostu.
(…) Coś czuję, że następne kilka nocy spędzę razem z brunetem w salonie na czytaniu haiku… (…)
- Alex… Alex… Alex! – brunet dźgnął mnie łokciem pod żebra. - (…) Śpisz mi na ramieniu, gdybyś nie zauważył. (…) Idź się połóż do łóżka.
- Nie.
- Dlaczego? - na to pytanie aż uchyliłem powieki. Zacisnąłem szczęki, z trudem przełykając ślinę. Podniosłem się z pozycji półleżącej i sięgnąłem po tom, którego wciąż nie skończyłem czytać.
- No przecież nie śpię, nie śpię… - wymamrotałem pod nosem, leniwie przesuwając wzrokiem po pionowych linijkach tekstu, absolutnie nic nie rozumiejąc z tego, co przeczytałem.
- Nie, wcale – zaśmiał się pod nosem. – No już, nie męcz się – zabrał mi tomik poezji i z powrotem odłożył go na stolik. Wskazał wymownie na swoje kolana. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem się na tę propozycję. – Skoro nie chcesz tak bardzo wracać do swojego pokoju, to możesz spać tutaj, ale połóż się już, bo jesteś ledwo żywy.
- Dzięki – mruknąłem, kładąc głowę na jego kolanach. Karma delikatnie gładził mnie po włosach, co wpływało na mnie wręcz kojąco, działało niczym kołysanka. (…) Ciepło bijące od ciała chłopaka było niczym delikatna pieszczota. Czułem się przy nim naprawdę dobrze, bezpiecznie, swobodnie… O miłosierny Buddo, jeszcze trochę i się w nim zakocham…


Unikanie blondyna i sypianie Karmie na kolanach nie było dobrym pomysłem, jeśli ktoś chciałby poznać moją opinię. Sypiałem mało, a w dodatku zapadałem jedynie w krótkie, niespokojne drzemki, przez co sen nie przynosił mi odpowiedniego ukojenia i nie pozwalał zrewitalizować sił. „Jakość” mojego snu można było zaliczyć z czystym sumieniem do tej najniższej kategorii, gdyż mimo iż wokalista AvelCain był na tyle dobry, żeby zawsze gasić wszelkie niepotrzebne światła, to faktem było, że nie umiał czytać w ciemności, więc zawsze jakieś źródło światła jednak mnie oślepiało. Przy brunecie czułem się naprawdę dobrze, jednak jego kolana były dość kościste i nie mogły równać się poduszce – nie ma co ukrywać.
Cholera! A to wszystko znowu przez Ryūdōina, psiamać! Zachciało mu się odwalać jakieś dziwne teatralne scenki, przez które serce podjeżdżało mi do gardła! Nie to, żebym podejrzewał go o coś, ale po prostu wolałem nie kusić losu, a więc nie dawać mu nawet szansy zostania sam na sam – to właśnie z tego powodu, tak przezornie, trzymałem się muzyka niczym ostatniej deski ratunku – tonący Karmy się chwyta, nie? Nie, chwila… Chyba coś przekręciłem…
Przez zaistniałą sytuację w ostatnich kilku dniach chodziłem niczym żywy zombie. Byłem zmęczony, rozdrażniony, a pod moimi oczami zaczęły malować się wory większe niż te, które zwyczajowo na kartkach bożonarodzeniowych Mikołaj-strong-man ciąga ze sobą po świecie. Zmęczony tym wszystkim podczas przerwy na lunch wybrałem się do parku. W okolicy, w której mieszkałem nie znajdował się żaden choćby zielony skwerek, przez co zatęskniłem za roślinnością, chociażby tak ściśle kontrolowaną przez rękę człowieka. W zasadzie to nigdy nie przepadałem za lasami czy ogółem terenami zielonymi „pozostawionymi samym sobie”, to znaczy, całkowicie naturalnych; umiałem docenić kunszt japońskich ogrodników, ich ciężką pracę i oddanie, a przede wszystkim dziękowałem im za to, że nie musiałem walczyć z chmarą insektów, aby móc przez chwilę nacieszyć oko zielenią – choćby parkową.
Od mojego miejsca pracy nie było znowu aż tak daleko do osławionego i gigantycznego Yoyogi Park. Była to ogromna plama zieleni na szarym tle planu miasta; mieściło się tu pięć zbiorników wodnych, świątynia Meiji Jingū, jej biuro (widział ktoś kiedyś, żeby założyć coś podobnego jak Shrine Office?), Mejiji-jingū Kaikan Hall, Treasure Museum, a także National Olympics Memorial Youth Center. Ponad to park mieścił się zaraz przy stacji metra Yoyogi-hachiman Station oraz Stacji Harajuku, a więc łatwo było do niego dotrzeć. Przez dłuższą chwilę kręciłem się po alejkach, umyślnie wybierając te mniej zatłoczone. W końcu dotarłem do „serca” parku, gdzie w zasadzie ludzie przewijali się jedynie w pojedynczych egzemplarzach, jeśli mogę się tak wyrazić. Większość raczej kierowała się do znanych przybytków mieszących się na obrzeżach parku lub wybierała go jako „drogę przelotową”, nie zapuszczając się tak głęboko jak ja.
Klapnąłem ciężko na ławce, wzdychając. Na jej drugim końcu siedział młody chłopak, ale nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi – zmęczenie było zbyt przytłaczające, abym mógł skupić się na czymkolwiek innym niż to, jak bardzo chciało mi się spać. Głowa opadała mi na pierś, gdyż nie miałem sił utrzymać jej prosto. W końcu poddałem się i przymknąłem powieki, jak mi się zdawało, jedynie na chwilkę…

***

Obudził mnie zimny podmuch wiatru szarpiący moimi włosami. Niechętnie podniosłem powieki, orientując się, że jestem czymś przykryty. Była to lekka, czarna, skórzana kurtka, która mimo wszystko dość dobrze chroniła mnie przed porywistym wiatrem, który właśnie się zerwał. Rozejrzałem się dookoła, szukając jej właściciela. Dopiero po chwili dostrzegłem tego samego chłopaka, który siedział na drugim końcu ławki, kiedy tutaj przyszedłem, a teraz aktualnie leżał na tej samej ławce z rękami pod głową i podkurczonymi nogami; zdawało się, że również spał.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał długie, różowe włosy i mocny makijaż. Miał drobną twarz o delikatnych rysach i bladej cerze. Był dość niski. Całe jego ciało było drobne i wydał mi się nawet nieco za szczupły; nawet jak na Japończyka. Ubrany był w czarne spodnie i szary sweter zapinany na duże białe guziki. Sweter wyglądał na wełniany, a więc ciepły, jednak po bladym kolorze jego ust i drżących z zimna dłoniach wnioskowałem, że jednak odczuwał chłód otoczenia dość dobitnie.
Przypominał mi kogoś – w zasadzie to nawet nie „kogoś” a dokładnie pewną osobę, ale nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę on. Może to jakiś cosplay’owicz? Albo ktoś, kto przynajmniej zawzorował się na osobie, którą miałem na myśli? Albo ich podobieństwo to zwyczajnie czysty przypadek…
Z niechęcią zdjąłem z siebie skórzaną kurtkę i wstałem, okrywając nią chłopaka. Wygrzebałem z kieszeni telefon, orientując się, która godzina…
- Cholera! – syknąłem pod nosem, dowiedziawszy się, że przespałem ponad godzinę!
Na wyświetlaczu komórki pysznił się mrożący krew w żyłach sms od Genshō, którego treść brzmiała następująco: „Masz przejebane. Nie wiem, gdzie jesteś, ale jeśli myślałeś, że takie ciągłe znikanie działa na twoją korzyść, to grubo się przeliczyłeś. Moja ciotka jest na ciebie wściekła. Lepiej, żebyś już dzisiaj nie pokazywał się w hotelu; przejąłem za ciebie zmianę. Licz się jednak z tym, że jutro będziesz musiał się z tego solidnie wytłumaczyć.”. Cudnie! Po prostu cudnie! Barwo, Alex! Oby tak dalej! Gratulacje, kretynie – masz pracę, którą mogłaby wykonywać małpa, ale wygląda na to, że nawet to potrafisz spartolić! Doprawdy, geniusz!
- Coś się stało? – doszedł mnie zaspany głos. Spojrzałem na różowowłosego, który, ziewając rozdzierająco, windował się do pozycji siedzącej. – Wyglądasz na zmartwionego… - zauważył.
- Em… - zająknąłem się. – Nie, to nic takiego – posłałem mu standardowy uśmiech, który rzucałem wszystkim klientom, podając im klucze do ich pokojów lub przedstawiając oferty hotelu. – Dziękuję za użyczenie kurtki i… przepraszam za kłopot – skinąłem mu głową w geście przeprosin.
- Nie masz, za co dziękować ani tym bardziej za co przepraszać – machnął ręką i uśmiechnął się ciepło.
- Obudziłem cię? – zaniepokoiłem się.
- Nie, nie – pokręcił głową. – Już od dawna nie spałem, ale nie mogłem się podnieść – zaśmiał się. – Niestety, zrobiło się już zimno… - spojrzał w niebo, które zasnuło się ciężkimi, ołowianymi chmurami, gotowymi uraczyć nas rzęsistym deszczem w każdej chwili. – Chyba rozsądnie byłoby się już zbierać – zauważył.
Nie odpowiedziałem. Cóż, nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić. Z pewnością dłuższe przesiadywanie w parku nie miało sensu, ale w takim razie, gdzie miałem iść? Mój zmiennik odradzał mi wrócenie do pracy… ale czy w dobrym tonie byłoby gdybym od tak poszedł do domu? Czy nie pogorszyłbym przez to swojej i tak już nienajlepszej sytuacji? Choć z drugiej strony, gdybym teraz wpadł do hotelu i spotkał rozsierdzoną do granic możliwości panią Yukimoto to również mogłoby się skończyć nienajlepiej… Gdybym pojawił się tam dopiero jutro, właścicielka miałaby trochę czasu na ochłonięcie i wyzbycie się tych niezwykle kuszących planów, które obejmowały urwanie mi głowy lub wyrzucenie mnie na zbity pysk… A może nie? Może moja zwłoka w czasie zdenerwowałaby ją tylko jeszcze bardziej?
Chłopak wystawił dłoń, spodem do góry, na którą spadła pierwsza kropla deszczu.
- Kropi – oświadczył. – No i jest zimno – spojrzał na mnie wymownie. – Mieszkam niedaleko. Co ty na to, gdybym zaproponował ci herbatę? – zapytał z uśmiechem.
Ja tu się właśnie martwię o to, co zrobić, aby zachować pracę i nie wyjść przy tym na skończonego aroganta czy idiotę, a ten wyjeżdża mi tu z herbatą! Jak ja mogę w takiej chwili myśleć o herbacie?!
Czy chcę herbatę?!
Ależ oczywiście, że tak!
- Z przyjemnością przyjąłbym zaproszenie – odparłem spokojnie. – Więc jak? Zaproponowałbyś tę herbatę? – spojrzałem na niego rozbawiony.
- Jeszcze się pytasz – chłopak wstał i przywołując mnie gestem ręki, ruszył przed siebie, kierując mnie w stronę swojego domu.
Musiałem skupić moje myśli na czymś innym – myślę, że herbata mogłaby mi w tym pomóc.

***

Stałem oparty o blat kuchenny, trzymając w dłoni piękną filiżankę z gorącym naparem, która parzyła moje zmarznięte dłonie. Opuszki moich palców stały się już czerwone, ale przyjemność jaką dawało mi rozpełzające się powoli po moim ciele ciepło, uzależniało zbyt mocno, abym mógł odstawić gorące naczynie. Różowowłosy siedział na owym blacie, gdyż w jego mieszkaniu nie było krzeseł – właściwie to w ogóle było w nim mało mebli, bo, jak już zdążył poinformować mnie wcześniej, dopiero co zaczął się wprowadzać do nowego mieszkania.
Herbata skutecznie uciszyła moje nerwowe myśli dotyczące pracy. Wpatrywałem się w zielony, parujący napój, stwierdziwszy, że co ma być to będzie i nic już nie mogę z tym zrobić. Zniosę to, co znieść będę musiał i tyle – sam nawarzyłem sobie piwa, to teraz muszę je wypić.
- Alex, – głos chłopaka przywrócił mnie do rzeczywistości – co cię tak gryzie? – zaciekawił się.
Chwila… Nie przypominam sobie, żebym się przedstawiał…
- Skąd znasz moje imię? – zdziwiłem się.
- Hm? – zamrugał kilkakrotnie, ściągając brwi w niezrozumieniu. – No przecież cię poznałem, kiedy tylko usiadłeś obok – wyjaśnił, jakby to było oczywiste. – Logicznym jest chyba, że nie zaprosiłbym tak bezpardonowo obcej osoby z parku do domu na herbatę – rozłożył ręce. Teraz to ja z kolei ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
W zasadzie jego wytłumaczenie, biorąc pod uwagę to, jak poznałem Crenę, nie było już dla mnie znowu tak logiczne i oczywiste, ale wolałem przemilczeć tę kwestię, skupiając się na ważniejszych pytaniach, które nie dawały mi spokoju.
- To my się znamy? – zapytałem dość niepewnie.
- No… W sumie tak nie do końca – zaśmiał się i wyciągnął do mnie rękę w geście powitania. – Yuuki – przedstawił się.
- Alex – uścisnąłem jego dłoń. – Więc… skąd mnie znasz?
- Z branży, można powiedzieć – zaśmiał się. – Ochida ponoć dość dużo o tobie mówił, ale ja go zbyt dobrze nie znam. Mnie o tobie opowiedział Hiro – spojrzałem na niego zdziwiony. – No wiesz, z Nocturnal Bloodlust…
- Wiem, wiem, który Hiro – zaoponowałem.
- Karma też o tobie wspominał – dodał. – Wiesz, ta dwójka to moi bliscy przyjaciele, więc można powiedzieć, że dzięki ich opowieściom miałem okazję całkiem nieźle cię poznać – posłał mi ciepły uśmiech, jednocześnie zakładając włosy za ucho.
Byłem zszokowany. Że też muzycy nie mają, o czym innym nawijać podczas spotkań towarzyskich jak o mnie… Trochę mnie to speszyło, przyznaję. Miałem nadzieję, że snując opowieści o mnie, ci dwaj nie wykreowali ze mnie jakiegoś monstrum w oczach Yuukiego… choć może z drugiej strony to dość oczywiste, gdyż gdyby tak było w rzeczywistości, z pewnością nie zaprosiłby mnie do siebie i nie chciałby mnie poznać. O ile o opinię Karmy byłem jeszcze spokojny, o tyle bałem się, że Hiro mógł przedstawić mnie w niezbyt łaskawym świetle – w końcu zachowałem się wobec niego okropnie. Kiedy tylko wróciłem wspomnieniami do momentu, kiedy Ochida wyrzucił mnie i wokalistę Nokuruby z mieszkania… Uch, aż nie mogłem powstrzymać kwaśnego grymasu, który wpłynął na moje usta.
- Spokojnie – zaoponował różowowłosy, widząc moją minę. – Mówili o tobie same dobre rzeczy – jego uśmiech był naprawdę cudowny. – Możesz być spokojny – poklepał mnie po ramieniu. – Ale… - zająknął się, co ponownie zmusiło mnie do pełnego skupienia. – Właściwie była jedna rzecz, którą obaj powtarzali z uporem maniaka i to nie daje mi spokoju… Właściwie… ani z Karmą, ani z Hiro nie znasz się zbyt długo, prawda? – zapytał, odbiegając nieco od tematu.
- No… nie – przyznałem zgodnie z prawdą.
- No właśnie – skinął głową, jakby się ze mną zgadzał. – A obaj tak powtarzają, że… hm, jakby to ująć? Dobrze patrzy ci z oczu… Nie, to nie to. To tak jakbyś… wzbudzał zaufanie! – pstryknął palcami, kiedy wpadł w końcu na to, jak można ubrać w słowa to, co miał na myśli. Uśmiechnąłem się słabo pod nosem, przypominając sobie, że Genshō powiedział coś podobnego. Naprawdę… co z tymi ludźmi jest nie tak?
- Ty też tak uważasz? – spojrzałem na niego rozbawiony. Chłopak wzruszył ramionami.
- Wyglądasz na miłego chłopaka – przekrzywił głowę, przyglądając mi się uważnie. – Reszta wyjdzie w praniu – ponownie wzruszył ramionami. W odpowiedzi skinąłem głową, zgadzając się z nim.
Nagle Yuuki zeskoczył z blatu i błyskawicznie się do mnie przysunął, lustrując mnie niemal z nabożną czcią. Zmrużył oczy, jakby starał się coś we mnie dojrzeć. W końcu zbliżył się do mnie tak bardzo, iż opierał się o mnie całym ciałem, niemal przygniatając mnie do mebli kuchennych za moimi plecami. Jako, że byliśmy równego wzrostu (Yuuki ma 160cm wzrostu, a Alex 161cm… ale to tak w gwoli ścisłości xp a tak w uściśleniu ścisłości to jeśli ktoś pamięta jeszcze z prologu [o co nikogo nie podejrzewam], Alex waży 47kg, podczas gdy Yuuki 45kg [prawdziwa waga Yuukiego], na co wychodzi, że Alex jest cięższy o 2kg, a wyższy tylko o 1cm, co raczej nie jest jakąś dużą różnicą – piję oczywiście do tego, kiedy Alex rzekomo wspominał, że Yuuki jest trochę zbyt szczupły… No wiecie, lepiej się patrzy na kogoś innego niż na siebie, nie? od aut.) żaden z nas nie górował nad drugim – przyznam, że była to przyjemna odmiana, gdyż, jak do tej pory, wszyscy mężczyźni, których spotkałem na swojej drodze – Daisuke, Genshō, Crena i Hiro – byli ode mnie sporo wyżsi. Niemniej, odległość w jakiej znajdował się ode mnie wokalista Lycaon nie była już tak przyjemna. Czułem się niezręcznie, kiedy stał tak blisko, iż wystarczyłoby tylko, żebym minimalnie ruszył głową, a nasze usta zetknęłyby się.
- Masz bardzo ładnie wykonany makijaż – stwierdził w końcu, uśmiechając się promiennie i owiewając mój policzek ciepłym oddechem o zapachu zielonej herbaty z dodatkiem kwiatów wiśni, którą, notabene, jeszcze nie dopił. – Wybacz mi moje zachowanie – odsunął się na normalną, „zdrową” odległość – ale zastanawiałem się czy w końcu masz ten makijaż, czy też nie. Wygląda to tak naturalnie, iż musiałem przyglądać się naprawdę z bliska, żeby dostrzec w końcu, że jednak go wykonujesz – wyjaśnił. – W sumie… Może pozwoliłem sobie na zbyt wiele – speszył się po chwili, przez którą nie odpowiedziałem. – Może to było dla ciebie trochę niekomfortowe… prawda? – spojrzał na mnie ze skruchą. – Wybacz, ale wiesz… jestem dalekowidzem – rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam ci tego za złe – pokręciłem głową. – Ale zaskoczyłeś mnie… to fakt – uśmiechnąłem się nieco sztucznie. Wokalista odpowiedział mi tym samym gestem, jednak już w stu procentach szczerym.
- Cieszę się, że się nie gniewasz – wyciągnął rękę i przeczesał palcami moje włosy. – Masz takie ładne włosy… - mruknął, przyglądając się ich pasmom. Odniosłem dziwne wrażenie, że różowowłosy ma jakiś odruch dotykania wszystkiego, aby lepiej to poznać… choćby to miałaby być nawet druga osoba. – Nie myślałeś kiedyś, żeby zająć się… no nie wiem… makijażem? Bo z tego co słyszałem i widzę – wskazał na mój uniform – póki co pracujesz w hotelu, prawda?
- Tak, zgadza się – przytaknąłem. – Proponujesz mi, żebym został wizażystą? – upewniłem się, że dobrze zrozumiałem, o co mu chodzi.
- „Proponuję”? – powtórzył zamyślony. – W zasadzie to tak. Właśnie tak; proponuję. Proponuję ci zostanie wizażystą. Jedna z wizażystek mojego zespołu zaszła w ciążę i wzięła urlop, więc potrzebujemy kogoś na zastępstwo. Co ty na to? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ale… - zająknąłem się. – Jak to? – zaśmiałem się nerwowo, choć wcale do śmiechu mi nie było. – Przecież w ogóle się nie znamy, nie wiesz czy nadaję się do tego w jakimkolwiek stopniu, więc…
- Bazuję na opowieściach o tobie – przerwał mi. – Cóż, jasne, że póki co nie wiem o tobie praktycznie nic, ale to przecież może się zmienić, racja? – uśmiechnął się delikatnie. – Gdybyś przystał na moją propozycję, miałbym możliwość ocenienia, ile w tych wspaniałym historiach krążących wokół ciebie jest prawdą, a ile nie; mógłbym wtedy dopiero stwierdzić czy nadawałbyś się do tego, czy też nie – wyjaśnił. – Więc jak, spróbujesz? Dasz sobie chociaż szansę? – posłał mi ciepłe spojrzenie. – Pamiętaj, że zgadzając się na to, nie robisz tego dla mnie, a dla siebie; ja prędzej czy później znajdę na to miejsce kogoś lepszego lub gorszego, to nie jest problem. Ale dlaczego nie miałbyś to być właśnie ty, gdybyś miał być w tym dobry i dobrze się w tym czuć? – miałem wrażenie, że w jego ciemnych oczach zamieszkały dwa małe słońca.

***

Rozmowa z panią Yukimoto nie przebiegła gładko – choć skłamałbym, gdybym powiedział, że spodziewałem się, iż mogła ona w ogóle tak wyglądać. Ta z pozoru tak łagodna i spokojna kobieta w kwiecie wieku potrafiła wyciągnąć tak wysokie dźwięki, którymi mogła torturować decydenta bez przerwy, aż ten przyznał się do najgorszych zbrodni – w tym ludobójstwa włącznie.
Rozumiałem swój błąd i właściwie nie dziwiłem się reakcji właścicielki hotelu. Oficjalnie dostałem upomnienie, jednak zdawało się, że to właśnie „nieoficjalnie” poniosłem gorszą karę; wyglądało na to, że przychylności kobiety nie uda mi się odzyskać… prawdopodobnie już nigdy… Wnioskowałem to nie tylko po jej wybuchu złości, który, gdybym miał do czegoś porównać, przyrównałbym go do wybuchu bomby wodorowej, ale także po słowach blondyna, który w końcu znał ją lepiej niż ja, gdyż pracował tam dłużej, a ponad to była jego ciotką…
Westchnąłem ciężko, zmieniając koszulę uniformu na swój wygodny t-shirt. Właśnie zamykałem swoją szafkę na zapleczu, gdzie zazwyczaj zostawiałem rzeczy, kiedy do pomieszczenia wpadł niczym błyskawica Ryūdōin.
- Alex! – zacharczał od progu. Spojrzałem na niego przerażony. Czyżby on także zamierzał prawić mi jakieś morały odnośnie mojej pozostawiającej wiele do życzenia postawy względem pracy? – Alex! – chłopak mocno złapał mnie za ramię i potrząsnął. – Błagam cię, błagam… - wydyszał zmęczony. – Biegnij do domu! Byle szybko!
- Co?... Dlaczego? – wydusiłem z siebie z trudem.
- O dobra Kannon… - dyszał ciężko. – I wszyscy bożkowie shinto… miejcie nas w swojej opiece! Karma chce gotować! – jęknął żałośnie; pierwszy raz w życiu widziałem emocje tak wyraźnie malujące się na tej, zazwyczaj, tak kamiennej i statycznej twarzy.
- Co? Karma? – nie mogłem uwierzyć. Ten kompletny paliwoda?
- Nie stój tu jak kołek tylko leć do domu! – popchnął mnie w kierunku wyjścia. – Byle szybko! Udało mi się na jakiś czas odwieść go od tego pomysłu, ale kiedy wyszedłem do pracy pewnie znowu coś mu strzeliło do łba! – ciężko klapnął na ławeczkę, która stała pod rzędem szafek i miała nam ułatwić przebieranie się. – No już! – ponaglał mnie.
Zdziwiony do granic możliwości opuściłem miejsce pracy szybkim krokiem. Nie biegłem, tak jak życzył sobie tego Genshō, ale szedłem dość szybko, stwierdzając, że połączenie wokalisty AvelCain i kuchni to może naprawdę niekoniecznie dobre zestawienie. Zapewne spieszyłbym się bardziej, gdyby nie niespokojne myśli, które kołatały mi się w głowie, na których skupiałem się bardziej. Nikomu póki co nie powiedziałem o propozycji, jaką złożył mi tak nagle Yuuki, z nikim jeszcze tego nie przedyskutowałem, ale intensywnie nad tym rozmyślałem. Cóż, w mojej obecnej pracy nagrabiłem sobie, więc może dobrym pomysłem byłoby się zmyć? Szczerze powiedziawszy i tak nie traktowałem tego stanowiska jakoś poważnie. Bycie recepcjonistą to nigdy nie był szczyt moich marzeń. Nie spełniałem się w tym; nie umiałem czerpać tej dumy i satysfakcji z pełnionego zadania, tak jak to robili Japończycy – to chyba właśnie dlatego doprowadziłem do takiej a nie innej sytuacji.
Ale z drugiej strony – czy spełniałbym się jako wizażysta? Nigdy nie widziałem siebie w tej roli. Nie to, że teraz mam na celu urażenie kogoś, ale wydawało mi się być to dość niemęskim zajęciem – nawet dla mnie. Co prawda może jakieś podstawy wykonywania makijażu znałem, ale żeby zaraz bawić się w wizażystę? Nie skończyłem żadnej szkoły w tym kierunku ani nawet kursu… pewnie gdybym złożył podanie, to odrzuciliby je bez wahania… Chociaż może to nie miało wyglądać tak. Może nie było zwykłej rekrutacji pracowników, może nawet nigdzie nie dali ogłoszenia o poszukiwaniu człowieka na to stanowisko; może po prostu Yuuki zamierzał wkręcić mnie „po znajomości”? Nie powiem, żebym był z tego zadowolony, gdyż było to po prostu nieuczciwe, ale musiałem także przyznać, że byłem zainteresowany. Niemniej, nawet jeśli wokalista Lycaon zamierzał mnie po prostu wcisnąć na tę posadę ze względu na to, kim sam był, przydałoby się, żebym przynajmniej skończył jakiś kurs i zaczął uważniej oglądać toturiale na youtube. No cóż, taka prawda… Wypadałoby też, żebym dowiedział się o tym stanowisku nieco więcej – kogo oni tam właściwie chcą? Czego będą ode mnie oczekiwać? Żeby znowu nie wyszło tak jak z tą wytwórnią filmów erotycznych… Brr… Na samo wspomnienie przechodzą mnie dreszcze…
Tak czy siak, musiałem jeszcze spotkać się z różowowłosym i pociągnąć go za język – inaczej na nic nie będę się pisał. Raz poszedłem w ciemno i nie skończyło się to dla mnie dobrze; dziękuję, postoję.
Jednym co jest pewne to, to że chcę zmienić pracę. Nie mogę zatrzymać się na stanowisku, do którego właściwie również nie mam żadnych kwalifikacji, na którym męczę się i przestaję rozwijać. Powinienem zacząć szukać czegoś w swojej profesji, ale myślę, że nawet zmiana pracy z recepcjonisty na wizażystę mogłaby coś wnieść do mojego życia. Później zawsze znowu ewentualnie będę mógł zmienić pracę – grunt, żeby przestać robić coś, co kompletnie mi nie leży.
Chyba zacznę się nad tym poważnie zastanawiać…
Z głową w chmurach doszedłem do stacji metra. Już widziałem schody prowadzące w betonowe trzewia podziemi miasta, kiedy nagle ktoś mnie złapał – notabene ponownie za to bolące ramię, które mój współpracownik jeszcze chwilę temu potraktował stalowym uściskiem.
- Huh? – podniosłem głowę, aby spojrzeć prosto w oczy…! – Daisuke?! – wydarłem się zdziwiony i nagle wściekły do granic możliwości.
- Ty cholerny dzieciaku! – wokalista Kagerou jak zwykle roztaczał wokół siebie burzliwą atmosferę. – Gdzie on jest?! Gadaj!
- Co? O co ci chodzi?! – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, próbując mu się wyrwać, jednak bezskutecznie.
- Gdzie on jest?! – ryknął wściekle, wykręcając mi rękę. – Gadaj, do kurwy nędzy, albo pożałujesz!
- Au! – zawyłem żałośnie. – Niby kto, do cholery?!
- Nie udawaj idioty! – wściekł się jeszcze bardziej… o ile to możliwe… - Gdzie jest Saitou?!
- A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć?! Nie spotykam się z nim! – odparowałem, zagryzając wargi, aby nie wrzeszczeć z bólu, gdyż muzyk nie zamierzał wciąż puścić mojej wykręconej ręki. Przechodnie omijali nas z daleka, rzucając nam zaniepokojone spojrzenia.
- Przyniósł ci rzeczy do hotelu, w którym pracujesz, po tym jak cię wyrzuciłem! Utrzymywałeś z nim kontakt! – upierał się przy swoim.
- Widziałem go wtedy ostatni raz!
- Nie kłam, bo…
- Nie kłamię, do cholery, kretynie! Po co niby miałbym to robić?! – przerwałem mu.
Ochida posłał mi miażdżące spojrzenie. Przez chwilę walczył sam ze sobą, ale w końcu puścił mnie, gdyż zdawało się, że nie chciał robić większego widowiska niż już robił. Ktoś jeszcze mógłby wezwać policję…
Jednak mnie w tej chwili to nie obchodziło. W ramach rewanżu zamachnąłem się i przywaliłem mu pięścią w twarz. Daisuke zachwiał się, zrobił kilka chwiejnych kroków w tył, ale ostatecznie udało mu się utrzymać pion. Złapał się za obolałą szczękę.
- Weź ty się, kurwa, lecz psychicznie, człowieku! – wydarłem się. – Napadasz ludzi na środku ulicy, bijąc ich i drąc się na nich za Budda wie co! – spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Gdzie on jest? – powtarzał jak mantrę, tym razem jednak o wiele spokojniej.
- Saitou? – rozłożyłem bezradnie ręce. – Skąd mam to wiedzieć? Mówię przecież, że nie widziałem się z nim, odkąd ostatni raz przyszedł do hotelu, oddać mi rzeczy – syknąłem wściekle. – Ale co się dziwić… - fuknąłem, wywracając oczyma. – Całe szczęście ja już nie muszę się z tobą użerać, ale za to wielokrotnie współczułem temu biednemu chłopakowi, że musiał z tobą mieszkać – warknąłem. – Nie dziwię się, że uciekł. Też bym na jego miejscu tak zrobił – skrzywiłem się.
Wokalista Kagerou drgnął. Przez moment nawet jego bezbrzeżna złość ustąpiła zdziwieniu, które zdominowało jego wyraz twarzy – jednak był to tylko krótki moment; błyskawiczny skurcz mięśni mimicznych, po którym przyjął jeszcze gorszy wyraz twarzy.
- A więc myślisz, że uciekł przeze mnie?... – spuścił głowę, śmiejąc się pod nosem.
- A niby przez kogo innego? – prychnąłem. – Chyba nie przeze mnie? – pokręciłem głową z politowaniem dla jego krótkowzroczności. Czy on naprawdę był tak ślepy? Jeśli tak, przyjdzie mu to przypłacić samotnością…
- Może i nie byłem święty, zgoda – o dziwo przytaknął – ale ty też nie – posłał mi krzywy uśmiech.
- Co takiego? – ściągnąłem brwi.
- Sam wypominałeś mi egocentryzm, a nie jesteś lepszy ode mnie; wyszedłeś z jego życia z trzaskiem drzwi. Ze mną mogłeś zakończyć swój rozdział, ale zapomniałeś o tym cholernym, rozemocjonowanym dzieciaku, który w międzyczasie zdążył obdarzyć cię silnym uczuciem… - odezwał się cicho, co było u niego rzadkością.
Zamarłem.
Nie… to nie może być prawda…

…nie może, prawda?

7 komentarzy:

  1. Jeeeenyy....ile to można od tak sobie muzyków vk na ulicy spotkać!!!!!! nie ma co, jadę i też zasnę na ławce xD heheh
    Nie no rozdział fajny jak zwykle zresztą, ale Alex streszczaj się i biegnij do Karmy, bo gotuje... wiesz... zaraz stracisz dom i co będzie?
    //Yūko-san

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest świetne. Ja też chcę tak, jak Alex. (◎_◎;) Oby przyjął propozycję pracy od Yuukiego. I niech dzięki niemu znowu zobaczy się z Hiro. *cicha nadzieja, że blondyn wybierze właśnie wokalistę Nocturnal Bloodlust*
    Daisuke go dopadł, a mieszkanie być może już się pali przez Karmu. Alex niech lepiej patataja tam susasem, a nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoboże, przez Daisuke Alex nie uratuje mieszkania przed gotowaniem Karmy, a jak tego nie zrobi, to będzie mieć Gensho na głowie o.o Tyle nieszczęścia przez jednego Ochidę. XD
    Dlaczego mam wrażenie, że propozycja Yuuki'ego skrywa jakieś drugie dno...? W końcu... nie proponuje się komuś tak zajebiaszczej pracy jak ta... ;-; A może jednak? Ja taka niedoświadczona w życiu, wolę siedzieć w domu niż wychodzić i spotykać się z ludźmi (nawet przez przypadek)
    A. I oby ramieniu Alex'a nic się nie stało... bo wtedy ktoś musiałby go smarować maściami... kto to mógłby być...? XDD
    ~Yuna.miko

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale ten Alex rozchwytywany. Każdy coś chce. W sumie też bym tak chciała. Rozdział genialny, jak zawsze
    Uwielbiam to opowiadanie, bo zawsze dużo się dzieje :)
    Ale to uczucie, gdy facet jest lżejszy ode mnie ;-;
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu nagmatwałaś T-T nie mam teraz co napisać..

    OdpowiedzUsuń
  6. A wiesz, że The Gazette wydaje nową płytę za bardzo dużo kolorowych papierków? Powiem Ci w sekrecie, że gdybym miała wybierać pomiędzy ich płytą, a kolejną notką tej historii, wygrałabyś! Normalnie zakochałam się w tym opowiadaniu! Kiedy skończyłam czytać, wróciłam do początku, bo nie mogłam uwierzyć, że to już koniec! Jednym słowem ja Ci wyślę to biurko tylko nnnnnnnnnnnnnapisz kolejną część!

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym być takim Aleksem *-* Rozchwytywany przez zajebistych muzyków i od tak dostaje od tak propozycje wizażysty w zespole vk.. Żyć nie umierać po prostu :3 Ah ja rozumiem jak on się czuł tak nie śpiąc i tp.. Mam tak od kilku dni, po prostu zombi jest się w tedy, do dzisiaj myślałam że jest dopiero początek tygodnia.. XD Ah świetne, coraz bardziej lubię Aleksa a na początku wogle nie byłam do niego przekonana, teraz jak tylko widzę, że jest kolejna część historii o nim od razu się ciesze jak głupia ^^ Mam nadzieje, że tam u Ciebie już lepiej się układa i w końcu będziesz miała biurko ^^ Oby wena cię nie opuściła i abyś dalej pisała takie cuda które wprost uwielbiam, ubóstwiam jak żadne inne :3 C: 😊😄

    OdpowiedzUsuń