„Nowy Świat” cz.12
- Wiesz… -
[Genshō] zmrużył oczy, przyglądając mi się jeszcze uważniej. – Masz w sobie coś
takiego, że ludzie chcą ci zaufać… - westchnął. – Jedynym problemem jest twoja
orientacja… (…) Nie lubię gejów – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie.
- No to masz
problem, bo ja… - nie było mi dane skończyć, gdyż Ryūdōin przerwał mi
pocałunkiem, a właściwie całusem. Musnął moje usta, a ja zamilkłem, wpatrując
się w niego z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Ale… ale powiedziałeś, że… że
nie lubisz…? – wydukałem będąc zszokowanym do granic możliwości.
- No
powiedziałem, że nie lubię gejów – wzruszył ramionami – i to się zgadza. Ale
orientacja nie jest chyba wszystkim, co cię determinuje, prawda? – spojrzał na
mnie wymownie.
Odskoczyłem
od Genshō niczym oparzony, kiedy usłyszałem ten charakterystyczny, cichy dźwięk
otwieranego zamka w drzwiach łazienki. (…) [Karma] z ręcznikiem przerzuconym
przez ramiona, z wciąż wilgotnymi włosami usiadł między mną a blondynem. (…)
Muzyk kilkakrotnie przenosił spojrzenie ze mnie na Ryūdōina i z powrotem, będąc
zdezorientowanym.
- Ominęło
mnie coś ciekawego? – zapytał prosto z mostu.
(…) Coś
czuję, że następne kilka nocy spędzę razem z brunetem w salonie na czytaniu haiku…
(…)
- Alex… Alex…
Alex! – brunet dźgnął mnie łokciem pod żebra. - (…) Śpisz mi na ramieniu,
gdybyś nie zauważył. (…) Idź się połóż do łóżka.
- Nie.
- Dlaczego? -
na to pytanie aż uchyliłem powieki. Zacisnąłem szczęki, z trudem przełykając
ślinę. Podniosłem się z pozycji półleżącej i sięgnąłem po tom, którego wciąż
nie skończyłem czytać.
- No przecież
nie śpię, nie śpię… - wymamrotałem pod nosem, leniwie przesuwając wzrokiem po
pionowych linijkach tekstu, absolutnie nic nie rozumiejąc z tego, co przeczytałem.
- Nie, wcale
– zaśmiał się pod nosem. – No już, nie męcz się – zabrał mi tomik poezji i z
powrotem odłożył go na stolik. Wskazał wymownie na swoje kolana. Cóż,
skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem się na tę propozycję. – Skoro
nie chcesz tak bardzo wracać do swojego pokoju, to możesz spać tutaj, ale połóż
się już, bo jesteś ledwo żywy.
- Dzięki –
mruknąłem, kładąc głowę na jego kolanach. Karma delikatnie gładził mnie po
włosach, co wpływało na mnie wręcz kojąco, działało niczym kołysanka. (…)
Ciepło bijące od ciała chłopaka było niczym delikatna pieszczota. Czułem się
przy nim naprawdę dobrze, bezpiecznie, swobodnie… O miłosierny Buddo, jeszcze
trochę i się w nim zakocham…
Unikanie blondyna i sypianie Karmie na kolanach nie
było dobrym pomysłem, jeśli ktoś chciałby poznać moją opinię. Sypiałem mało, a
w dodatku zapadałem jedynie w krótkie, niespokojne drzemki, przez co sen nie
przynosił mi odpowiedniego ukojenia i nie pozwalał zrewitalizować sił. „Jakość”
mojego snu można było zaliczyć z czystym sumieniem do tej najniższej kategorii,
gdyż mimo iż wokalista AvelCain był na tyle dobry, żeby zawsze gasić wszelkie
niepotrzebne światła, to faktem było, że nie umiał czytać w ciemności, więc
zawsze jakieś źródło światła jednak mnie oślepiało. Przy brunecie czułem się
naprawdę dobrze, jednak jego kolana były dość kościste i nie mogły równać się
poduszce – nie ma co ukrywać.
Cholera! A to wszystko znowu przez Ryūdōina,
psiamać! Zachciało mu się odwalać jakieś dziwne teatralne scenki, przez które
serce podjeżdżało mi do gardła! Nie to, żebym podejrzewał go o coś, ale po
prostu wolałem nie kusić losu, a więc nie dawać mu nawet szansy zostania sam na
sam – to właśnie z tego powodu, tak przezornie, trzymałem się muzyka niczym
ostatniej deski ratunku – tonący Karmy się chwyta, nie? Nie, chwila… Chyba coś
przekręciłem…
Przez zaistniałą sytuację w ostatnich kilku dniach
chodziłem niczym żywy zombie. Byłem zmęczony, rozdrażniony, a pod moimi oczami
zaczęły malować się wory większe niż te, które zwyczajowo na kartkach
bożonarodzeniowych Mikołaj-strong-man ciąga ze sobą po świecie. Zmęczony tym
wszystkim podczas przerwy na lunch wybrałem się do parku. W okolicy, w której
mieszkałem nie znajdował się żaden choćby zielony skwerek, przez co zatęskniłem
za roślinnością, chociażby tak ściśle kontrolowaną przez rękę człowieka. W
zasadzie to nigdy nie przepadałem za lasami czy ogółem terenami zielonymi
„pozostawionymi samym sobie”, to znaczy, całkowicie naturalnych; umiałem
docenić kunszt japońskich ogrodników, ich ciężką pracę i oddanie, a przede
wszystkim dziękowałem im za to, że nie musiałem walczyć z chmarą insektów, aby
móc przez chwilę nacieszyć oko zielenią – choćby parkową.
Od mojego miejsca pracy nie było znowu aż tak
daleko do osławionego i gigantycznego Yoyogi Park. Była to ogromna plama
zieleni na szarym tle planu miasta; mieściło się tu pięć zbiorników wodnych,
świątynia Meiji Jingū, jej biuro (widział ktoś kiedyś, żeby założyć coś
podobnego jak Shrine Office?), Mejiji-jingū Kaikan Hall, Treasure Museum, a także
National Olympics Memorial Youth Center. Ponad to park mieścił się zaraz przy
stacji metra Yoyogi-hachiman Station oraz Stacji Harajuku, a więc łatwo było do
niego dotrzeć. Przez dłuższą chwilę kręciłem się po alejkach, umyślnie
wybierając te mniej zatłoczone. W końcu dotarłem do „serca” parku, gdzie w
zasadzie ludzie przewijali się jedynie w pojedynczych egzemplarzach, jeśli mogę
się tak wyrazić. Większość raczej kierowała się do znanych przybytków
mieszących się na obrzeżach parku lub wybierała go jako „drogę przelotową”, nie
zapuszczając się tak głęboko jak ja.
Klapnąłem ciężko na ławce, wzdychając. Na jej
drugim końcu siedział młody chłopak, ale nie zwróciłem na niego szczególnej
uwagi – zmęczenie było zbyt przytłaczające, abym mógł skupić się na czymkolwiek
innym niż to, jak bardzo chciało mi się spać. Głowa opadała mi na pierś, gdyż
nie miałem sił utrzymać jej prosto. W końcu poddałem się i przymknąłem powieki,
jak mi się zdawało, jedynie na chwilkę…
***
Obudził mnie zimny podmuch wiatru szarpiący moimi
włosami. Niechętnie podniosłem powieki, orientując się, że jestem czymś
przykryty. Była to lekka, czarna, skórzana kurtka, która mimo wszystko dość
dobrze chroniła mnie przed porywistym wiatrem, który właśnie się zerwał.
Rozejrzałem się dookoła, szukając jej właściciela. Dopiero po chwili
dostrzegłem tego samego chłopaka, który siedział na drugim końcu ławki, kiedy
tutaj przyszedłem, a teraz aktualnie leżał na tej samej ławce z rękami pod
głową i podkurczonymi nogami; zdawało się, że również spał.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał długie, różowe
włosy i mocny makijaż. Miał drobną twarz o delikatnych rysach i bladej cerze.
Był dość niski. Całe jego ciało było drobne i wydał mi się nawet nieco za
szczupły; nawet jak na Japończyka. Ubrany był w czarne spodnie i szary sweter
zapinany na duże białe guziki. Sweter wyglądał na wełniany, a więc ciepły,
jednak po bladym kolorze jego ust i drżących z zimna dłoniach wnioskowałem, że
jednak odczuwał chłód otoczenia dość dobitnie.
Przypominał mi kogoś – w zasadzie to nawet nie
„kogoś” a dokładnie pewną osobę, ale nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę
on. Może to jakiś cosplay’owicz? Albo ktoś, kto przynajmniej zawzorował się na
osobie, którą miałem na myśli? Albo ich podobieństwo to zwyczajnie czysty
przypadek…
Z niechęcią zdjąłem z siebie skórzaną kurtkę i
wstałem, okrywając nią chłopaka. Wygrzebałem z kieszeni telefon, orientując
się, która godzina…
- Cholera! – syknąłem pod nosem, dowiedziawszy się,
że przespałem ponad godzinę!
Na wyświetlaczu komórki pysznił się mrożący krew w
żyłach sms od Genshō, którego treść brzmiała następująco: „Masz przejebane. Nie wiem, gdzie jesteś, ale jeśli myślałeś, że takie
ciągłe znikanie działa na twoją korzyść, to grubo się przeliczyłeś. Moja ciotka
jest na ciebie wściekła. Lepiej, żebyś już dzisiaj nie pokazywał się w hotelu;
przejąłem za ciebie zmianę. Licz się jednak z tym, że jutro będziesz musiał się
z tego solidnie wytłumaczyć.”. Cudnie! Po prostu cudnie! Barwo, Alex! Oby
tak dalej! Gratulacje, kretynie – masz pracę, którą mogłaby wykonywać małpa,
ale wygląda na to, że nawet to potrafisz spartolić! Doprawdy, geniusz!
- Coś się stało? – doszedł mnie zaspany głos.
Spojrzałem na różowowłosego, który, ziewając rozdzierająco, windował się do
pozycji siedzącej. – Wyglądasz na zmartwionego… - zauważył.
- Em… - zająknąłem się. – Nie, to nic takiego –
posłałem mu standardowy uśmiech, który rzucałem wszystkim klientom, podając im
klucze do ich pokojów lub przedstawiając oferty hotelu. – Dziękuję za użyczenie
kurtki i… przepraszam za kłopot – skinąłem mu głową w geście przeprosin.
- Nie masz, za co dziękować ani tym bardziej za co
przepraszać – machnął ręką i uśmiechnął się ciepło.
- Obudziłem cię? – zaniepokoiłem się.
- Nie, nie – pokręcił głową. – Już od dawna nie
spałem, ale nie mogłem się podnieść – zaśmiał się. – Niestety, zrobiło się już
zimno… - spojrzał w niebo, które zasnuło się ciężkimi, ołowianymi chmurami, gotowymi
uraczyć nas rzęsistym deszczem w każdej chwili. – Chyba rozsądnie byłoby się
już zbierać – zauważył.
Nie odpowiedziałem. Cóż, nie bardzo wiedziałem, co
mam zrobić. Z pewnością dłuższe przesiadywanie w parku nie miało sensu, ale w
takim razie, gdzie miałem iść? Mój zmiennik odradzał mi wrócenie do pracy… ale
czy w dobrym tonie byłoby gdybym od tak poszedł do domu? Czy nie pogorszyłbym
przez to swojej i tak już nienajlepszej sytuacji? Choć z drugiej strony, gdybym
teraz wpadł do hotelu i spotkał rozsierdzoną do granic możliwości panią
Yukimoto to również mogłoby się skończyć nienajlepiej… Gdybym pojawił się tam
dopiero jutro, właścicielka miałaby trochę czasu na ochłonięcie i wyzbycie się
tych niezwykle kuszących planów, które obejmowały urwanie mi głowy lub
wyrzucenie mnie na zbity pysk… A może nie? Może moja zwłoka w czasie
zdenerwowałaby ją tylko jeszcze bardziej?
Chłopak wystawił dłoń, spodem do góry, na którą
spadła pierwsza kropla deszczu.
- Kropi – oświadczył. – No i jest zimno – spojrzał
na mnie wymownie. – Mieszkam niedaleko. Co ty na to, gdybym zaproponował ci
herbatę? – zapytał z uśmiechem.
Ja tu się właśnie martwię o to, co zrobić, aby
zachować pracę i nie wyjść przy tym na skończonego aroganta czy idiotę, a ten
wyjeżdża mi tu z herbatą! Jak ja mogę w takiej chwili myśleć o herbacie?!
Czy chcę herbatę?!
Ależ oczywiście, że tak!
- Z przyjemnością przyjąłbym zaproszenie – odparłem
spokojnie. – Więc jak? Zaproponowałbyś tę herbatę? – spojrzałem na niego
rozbawiony.
- Jeszcze się pytasz – chłopak wstał i przywołując
mnie gestem ręki, ruszył przed siebie, kierując mnie w stronę swojego domu.
Musiałem skupić moje myśli na czymś innym – myślę,
że herbata mogłaby mi w tym pomóc.
***
Stałem oparty o blat kuchenny, trzymając w dłoni
piękną filiżankę z gorącym naparem, która parzyła moje zmarznięte dłonie. Opuszki
moich palców stały się już czerwone, ale przyjemność jaką dawało mi
rozpełzające się powoli po moim ciele ciepło, uzależniało zbyt mocno, abym mógł
odstawić gorące naczynie. Różowowłosy siedział na owym blacie, gdyż w jego
mieszkaniu nie było krzeseł – właściwie to w ogóle było w nim mało mebli, bo,
jak już zdążył poinformować mnie wcześniej, dopiero co zaczął się wprowadzać do
nowego mieszkania.
Herbata skutecznie uciszyła moje nerwowe myśli dotyczące
pracy. Wpatrywałem się w zielony, parujący napój, stwierdziwszy, że co ma być
to będzie i nic już nie mogę z tym zrobić. Zniosę to, co znieść będę musiał i
tyle – sam nawarzyłem sobie piwa, to teraz muszę je wypić.
- Alex, – głos chłopaka przywrócił mnie do
rzeczywistości – co cię tak gryzie? – zaciekawił się.
Chwila… Nie przypominam sobie, żebym się
przedstawiał…
- Skąd znasz moje imię? – zdziwiłem się.
- Hm? – zamrugał kilkakrotnie, ściągając brwi w
niezrozumieniu. – No przecież cię poznałem, kiedy tylko usiadłeś obok –
wyjaśnił, jakby to było oczywiste. – Logicznym jest chyba, że nie zaprosiłbym
tak bezpardonowo obcej osoby z parku do domu na herbatę – rozłożył ręce. Teraz
to ja z kolei ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
W zasadzie jego wytłumaczenie, biorąc pod uwagę to,
jak poznałem Crenę, nie było już dla mnie znowu tak logiczne i oczywiste, ale
wolałem przemilczeć tę kwestię, skupiając się na ważniejszych pytaniach, które
nie dawały mi spokoju.
- To my się znamy? – zapytałem dość niepewnie.
- No… W sumie tak nie do końca – zaśmiał się i
wyciągnął do mnie rękę w geście powitania. – Yuuki – przedstawił się.
- Alex – uścisnąłem jego dłoń. – Więc… skąd mnie
znasz?
- Z branży, można powiedzieć – zaśmiał się. –
Ochida ponoć dość dużo o tobie mówił, ale ja go zbyt dobrze nie znam. Mnie o
tobie opowiedział Hiro – spojrzałem na niego zdziwiony. – No wiesz, z Nocturnal
Bloodlust…
- Wiem, wiem, który Hiro – zaoponowałem.
- Karma też o tobie wspominał – dodał. – Wiesz, ta
dwójka to moi bliscy przyjaciele, więc można powiedzieć, że dzięki ich
opowieściom miałem okazję całkiem nieźle cię poznać – posłał mi ciepły uśmiech,
jednocześnie zakładając włosy za ucho.
Byłem zszokowany. Że też muzycy nie mają, o czym
innym nawijać podczas spotkań towarzyskich jak o mnie… Trochę mnie to speszyło,
przyznaję. Miałem nadzieję, że snując opowieści o mnie, ci dwaj nie wykreowali
ze mnie jakiegoś monstrum w oczach Yuukiego… choć może z drugiej strony to dość
oczywiste, gdyż gdyby tak było w rzeczywistości, z pewnością nie zaprosiłby
mnie do siebie i nie chciałby mnie poznać. O ile o opinię Karmy byłem jeszcze
spokojny, o tyle bałem się, że Hiro mógł przedstawić mnie w niezbyt łaskawym
świetle – w końcu zachowałem się wobec niego okropnie. Kiedy tylko wróciłem
wspomnieniami do momentu, kiedy Ochida wyrzucił mnie i wokalistę Nokuruby z
mieszkania… Uch, aż nie mogłem powstrzymać kwaśnego grymasu, który wpłynął na
moje usta.
- Spokojnie – zaoponował różowowłosy, widząc moją
minę. – Mówili o tobie same dobre rzeczy – jego uśmiech był naprawdę cudowny. –
Możesz być spokojny – poklepał mnie po ramieniu. – Ale… - zająknął się, co
ponownie zmusiło mnie do pełnego skupienia. – Właściwie była jedna rzecz, którą
obaj powtarzali z uporem maniaka i to nie daje mi spokoju… Właściwie… ani z
Karmą, ani z Hiro nie znasz się zbyt długo, prawda? – zapytał, odbiegając nieco
od tematu.
- No… nie – przyznałem zgodnie z prawdą.
- No właśnie – skinął głową, jakby się ze mną
zgadzał. – A obaj tak powtarzają, że… hm, jakby to ująć? Dobrze patrzy ci z
oczu… Nie, to nie to. To tak jakbyś… wzbudzał zaufanie! – pstryknął palcami,
kiedy wpadł w końcu na to, jak można ubrać w słowa to, co miał na myśli.
Uśmiechnąłem się słabo pod nosem, przypominając sobie, że Genshō powiedział coś
podobnego. Naprawdę… co z tymi ludźmi jest nie tak?
- Ty też tak uważasz? – spojrzałem na niego
rozbawiony. Chłopak wzruszył ramionami.
- Wyglądasz na miłego chłopaka – przekrzywił głowę,
przyglądając mi się uważnie. – Reszta wyjdzie w praniu – ponownie wzruszył
ramionami. W odpowiedzi skinąłem głową, zgadzając się z nim.
Nagle Yuuki zeskoczył z blatu i błyskawicznie się
do mnie przysunął, lustrując mnie niemal z nabożną czcią. Zmrużył oczy, jakby
starał się coś we mnie dojrzeć. W końcu zbliżył się do mnie tak bardzo, iż
opierał się o mnie całym ciałem, niemal przygniatając mnie do mebli kuchennych
za moimi plecami. Jako, że byliśmy równego wzrostu (Yuuki ma 160cm wzrostu, a
Alex 161cm… ale to tak w gwoli ścisłości xp a tak w uściśleniu ścisłości to
jeśli ktoś pamięta jeszcze z prologu [o co nikogo nie podejrzewam], Alex waży
47kg, podczas gdy Yuuki 45kg [prawdziwa waga Yuukiego], na co wychodzi, że Alex
jest cięższy o 2kg, a wyższy tylko o 1cm, co raczej nie jest jakąś dużą różnicą
– piję oczywiście do tego, kiedy Alex rzekomo wspominał, że Yuuki jest trochę
zbyt szczupły… No wiecie, lepiej się patrzy na kogoś innego niż na siebie, nie?
od aut.) żaden z nas nie górował nad drugim – przyznam, że była to przyjemna
odmiana, gdyż, jak do tej pory, wszyscy mężczyźni, których spotkałem na swojej
drodze – Daisuke, Genshō, Crena i Hiro – byli ode mnie sporo wyżsi. Niemniej,
odległość w jakiej znajdował się ode mnie wokalista Lycaon nie była już tak
przyjemna. Czułem się niezręcznie, kiedy stał tak blisko, iż wystarczyłoby
tylko, żebym minimalnie ruszył głową, a nasze usta zetknęłyby się.
- Masz bardzo ładnie wykonany makijaż – stwierdził
w końcu, uśmiechając się promiennie i owiewając mój policzek ciepłym oddechem o
zapachu zielonej herbaty z dodatkiem kwiatów wiśni, którą, notabene, jeszcze
nie dopił. – Wybacz mi moje zachowanie – odsunął się na normalną, „zdrową”
odległość – ale zastanawiałem się czy w końcu masz ten makijaż, czy też nie.
Wygląda to tak naturalnie, iż musiałem przyglądać się naprawdę z bliska, żeby
dostrzec w końcu, że jednak go wykonujesz – wyjaśnił. – W sumie… Może
pozwoliłem sobie na zbyt wiele – speszył się po chwili, przez którą nie
odpowiedziałem. – Może to było dla ciebie trochę niekomfortowe… prawda? –
spojrzał na mnie ze skruchą. – Wybacz, ale wiesz… jestem dalekowidzem –
rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam ci tego za złe – pokręciłem głową. – Ale
zaskoczyłeś mnie… to fakt – uśmiechnąłem się nieco sztucznie. Wokalista
odpowiedział mi tym samym gestem, jednak już w stu procentach szczerym.
- Cieszę się, że się nie gniewasz – wyciągnął rękę
i przeczesał palcami moje włosy. – Masz takie ładne włosy… - mruknął,
przyglądając się ich pasmom. Odniosłem dziwne wrażenie, że różowowłosy ma jakiś
odruch dotykania wszystkiego, aby lepiej to poznać… choćby to miałaby być nawet
druga osoba. – Nie myślałeś kiedyś, żeby zająć się… no nie wiem… makijażem? Bo
z tego co słyszałem i widzę – wskazał na mój uniform – póki co pracujesz w
hotelu, prawda?
- Tak, zgadza się – przytaknąłem. – Proponujesz mi,
żebym został wizażystą? – upewniłem się, że dobrze zrozumiałem, o co mu chodzi.
- „Proponuję”? – powtórzył zamyślony. – W zasadzie
to tak. Właśnie tak; proponuję. Proponuję ci zostanie wizażystą. Jedna z
wizażystek mojego zespołu zaszła w ciążę i wzięła urlop, więc potrzebujemy
kogoś na zastępstwo. Co ty na to? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ale… - zająknąłem się. – Jak to? – zaśmiałem się
nerwowo, choć wcale do śmiechu mi nie było. – Przecież w ogóle się nie znamy,
nie wiesz czy nadaję się do tego w jakimkolwiek stopniu, więc…
- Bazuję na opowieściach o tobie – przerwał mi. –
Cóż, jasne, że póki co nie wiem o tobie praktycznie nic, ale to przecież może
się zmienić, racja? – uśmiechnął się delikatnie. – Gdybyś przystał na moją
propozycję, miałbym możliwość ocenienia, ile w tych wspaniałym historiach
krążących wokół ciebie jest prawdą, a ile nie; mógłbym wtedy dopiero stwierdzić
czy nadawałbyś się do tego, czy też nie – wyjaśnił. – Więc jak, spróbujesz?
Dasz sobie chociaż szansę? – posłał mi ciepłe spojrzenie. – Pamiętaj, że
zgadzając się na to, nie robisz tego dla mnie, a dla siebie; ja prędzej czy
później znajdę na to miejsce kogoś lepszego lub gorszego, to nie jest problem.
Ale dlaczego nie miałbyś to być właśnie ty, gdybyś miał być w tym dobry i
dobrze się w tym czuć? – miałem wrażenie, że w jego ciemnych oczach zamieszkały
dwa małe słońca.
***
Rozmowa z panią Yukimoto nie przebiegła gładko –
choć skłamałbym, gdybym powiedział, że spodziewałem się, iż mogła ona w ogóle
tak wyglądać. Ta z pozoru tak łagodna i spokojna kobieta w kwiecie wieku
potrafiła wyciągnąć tak wysokie dźwięki, którymi mogła torturować decydenta bez
przerwy, aż ten przyznał się do najgorszych zbrodni – w tym ludobójstwa
włącznie.
Rozumiałem swój błąd i właściwie nie dziwiłem się
reakcji właścicielki hotelu. Oficjalnie dostałem upomnienie, jednak zdawało
się, że to właśnie „nieoficjalnie” poniosłem gorszą karę; wyglądało na to, że przychylności
kobiety nie uda mi się odzyskać… prawdopodobnie już nigdy… Wnioskowałem to nie
tylko po jej wybuchu złości, który, gdybym miał do czegoś porównać, przyrównałbym
go do wybuchu bomby wodorowej, ale także po słowach blondyna, który w końcu
znał ją lepiej niż ja, gdyż pracował tam dłużej, a ponad to była jego ciotką…
Westchnąłem ciężko, zmieniając koszulę uniformu na
swój wygodny t-shirt. Właśnie zamykałem swoją szafkę na zapleczu, gdzie
zazwyczaj zostawiałem rzeczy, kiedy do pomieszczenia wpadł niczym błyskawica
Ryūdōin.
- Alex! – zacharczał od progu. Spojrzałem na niego
przerażony. Czyżby on także zamierzał prawić mi jakieś morały odnośnie mojej
pozostawiającej wiele do życzenia postawy względem pracy? – Alex! – chłopak
mocno złapał mnie za ramię i potrząsnął. – Błagam cię, błagam… - wydyszał
zmęczony. – Biegnij do domu! Byle szybko!
- Co?... Dlaczego? – wydusiłem z siebie z trudem.
- O dobra Kannon… - dyszał ciężko. – I wszyscy
bożkowie shinto… miejcie nas w swojej opiece! Karma chce gotować! – jęknął
żałośnie; pierwszy raz w życiu widziałem emocje tak wyraźnie malujące się na
tej, zazwyczaj, tak kamiennej i statycznej twarzy.
- Co? Karma? – nie mogłem uwierzyć. Ten kompletny
paliwoda?
- Nie stój tu jak kołek tylko leć do domu! –
popchnął mnie w kierunku wyjścia. – Byle szybko! Udało mi się na jakiś czas
odwieść go od tego pomysłu, ale kiedy wyszedłem do pracy pewnie znowu coś mu
strzeliło do łba! – ciężko klapnął na ławeczkę, która stała pod rzędem szafek i
miała nam ułatwić przebieranie się. – No już! – ponaglał mnie.
Zdziwiony do granic możliwości opuściłem miejsce
pracy szybkim krokiem. Nie biegłem, tak jak życzył sobie tego Genshō, ale
szedłem dość szybko, stwierdzając, że połączenie wokalisty AvelCain i kuchni to
może naprawdę niekoniecznie dobre zestawienie. Zapewne spieszyłbym się
bardziej, gdyby nie niespokojne myśli, które kołatały mi się w głowie, na
których skupiałem się bardziej. Nikomu póki co nie powiedziałem o propozycji,
jaką złożył mi tak nagle Yuuki, z nikim jeszcze tego nie przedyskutowałem, ale
intensywnie nad tym rozmyślałem. Cóż, w mojej obecnej pracy nagrabiłem sobie,
więc może dobrym pomysłem byłoby się zmyć? Szczerze powiedziawszy i tak nie
traktowałem tego stanowiska jakoś poważnie. Bycie recepcjonistą to nigdy nie
był szczyt moich marzeń. Nie spełniałem się w tym; nie umiałem czerpać tej dumy
i satysfakcji z pełnionego zadania, tak jak to robili Japończycy – to chyba
właśnie dlatego doprowadziłem do takiej a nie innej sytuacji.
Ale z drugiej strony – czy spełniałbym się jako
wizażysta? Nigdy nie widziałem siebie w tej roli. Nie to, że teraz mam na celu
urażenie kogoś, ale wydawało mi się być to dość niemęskim zajęciem – nawet dla
mnie. Co prawda może jakieś podstawy wykonywania makijażu znałem, ale żeby
zaraz bawić się w wizażystę? Nie skończyłem żadnej szkoły w tym kierunku ani
nawet kursu… pewnie gdybym złożył podanie, to odrzuciliby je bez wahania…
Chociaż może to nie miało wyglądać tak. Może nie było zwykłej rekrutacji
pracowników, może nawet nigdzie nie dali ogłoszenia o poszukiwaniu człowieka na
to stanowisko; może po prostu Yuuki zamierzał wkręcić mnie „po znajomości”? Nie
powiem, żebym był z tego zadowolony, gdyż było to po prostu nieuczciwe, ale
musiałem także przyznać, że byłem zainteresowany. Niemniej, nawet jeśli
wokalista Lycaon zamierzał mnie po prostu wcisnąć na tę posadę ze względu na
to, kim sam był, przydałoby się, żebym przynajmniej skończył jakiś kurs i
zaczął uważniej oglądać toturiale na youtube. No cóż, taka prawda… Wypadałoby
też, żebym dowiedział się o tym stanowisku nieco więcej – kogo oni tam
właściwie chcą? Czego będą ode mnie oczekiwać? Żeby znowu nie wyszło tak jak z
tą wytwórnią filmów erotycznych… Brr… Na samo wspomnienie przechodzą mnie
dreszcze…
Tak czy siak, musiałem jeszcze spotkać się z
różowowłosym i pociągnąć go za język – inaczej na nic nie będę się pisał. Raz
poszedłem w ciemno i nie skończyło się to dla mnie dobrze; dziękuję, postoję.
Jednym co jest pewne to, to że chcę zmienić pracę.
Nie mogę zatrzymać się na stanowisku, do którego właściwie również nie mam
żadnych kwalifikacji, na którym męczę się i przestaję rozwijać. Powinienem
zacząć szukać czegoś w swojej profesji, ale myślę, że nawet zmiana pracy z
recepcjonisty na wizażystę mogłaby coś wnieść do mojego życia. Później zawsze
znowu ewentualnie będę mógł zmienić pracę – grunt, żeby przestać robić coś, co kompletnie
mi nie leży.
Chyba zacznę się nad tym poważnie zastanawiać…
Z głową w chmurach doszedłem do stacji metra. Już
widziałem schody prowadzące w betonowe trzewia podziemi miasta, kiedy nagle
ktoś mnie złapał – notabene ponownie za to bolące ramię, które mój
współpracownik jeszcze chwilę temu potraktował stalowym uściskiem.
- Huh? – podniosłem głowę, aby spojrzeć prosto w
oczy…! – Daisuke?! – wydarłem się zdziwiony i nagle wściekły do granic
możliwości.
- Ty cholerny dzieciaku! – wokalista Kagerou jak zwykle
roztaczał wokół siebie burzliwą atmosferę. – Gdzie on jest?! Gadaj!
- Co? O co ci chodzi?! – ściągnąłem brwi w
niezrozumieniu, próbując mu się wyrwać, jednak bezskutecznie.
- Gdzie on jest?! – ryknął wściekle, wykręcając mi
rękę. – Gadaj, do kurwy nędzy, albo pożałujesz!
- Au! – zawyłem żałośnie. – Niby kto, do cholery?!
- Nie udawaj idioty! – wściekł się jeszcze
bardziej… o ile to możliwe… - Gdzie jest Saitou?!
- A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć?! Nie spotykam
się z nim! – odparowałem, zagryzając wargi, aby nie wrzeszczeć z bólu, gdyż
muzyk nie zamierzał wciąż puścić mojej wykręconej ręki. Przechodnie omijali nas
z daleka, rzucając nam zaniepokojone spojrzenia.
- Przyniósł ci rzeczy do hotelu, w którym
pracujesz, po tym jak cię wyrzuciłem! Utrzymywałeś z nim kontakt! – upierał się
przy swoim.
- Widziałem go wtedy ostatni raz!
- Nie kłam, bo…
- Nie kłamię, do cholery, kretynie! Po co niby
miałbym to robić?! – przerwałem mu.
Ochida posłał mi miażdżące spojrzenie. Przez chwilę
walczył sam ze sobą, ale w końcu puścił mnie, gdyż zdawało się, że nie chciał
robić większego widowiska niż już robił. Ktoś jeszcze mógłby wezwać policję…
Jednak mnie w tej chwili to nie obchodziło. W
ramach rewanżu zamachnąłem się i przywaliłem mu pięścią w twarz. Daisuke
zachwiał się, zrobił kilka chwiejnych kroków w tył, ale ostatecznie udało mu
się utrzymać pion. Złapał się za obolałą szczękę.
- Weź ty się, kurwa, lecz psychicznie, człowieku! –
wydarłem się. – Napadasz ludzi na środku ulicy, bijąc ich i drąc się na nich za
Budda wie co! – spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Gdzie on jest? – powtarzał jak mantrę, tym razem
jednak o wiele spokojniej.
- Saitou? – rozłożyłem bezradnie ręce. – Skąd mam
to wiedzieć? Mówię przecież, że nie widziałem się z nim, odkąd ostatni raz
przyszedł do hotelu, oddać mi rzeczy – syknąłem wściekle. – Ale co się dziwić…
- fuknąłem, wywracając oczyma. – Całe szczęście ja już nie muszę się z tobą
użerać, ale za to wielokrotnie współczułem temu biednemu chłopakowi, że musiał
z tobą mieszkać – warknąłem. – Nie dziwię się, że uciekł. Też bym na jego
miejscu tak zrobił – skrzywiłem się.
Wokalista Kagerou drgnął. Przez moment nawet jego
bezbrzeżna złość ustąpiła zdziwieniu, które zdominowało jego wyraz twarzy – jednak
był to tylko krótki moment; błyskawiczny skurcz mięśni mimicznych, po którym
przyjął jeszcze gorszy wyraz twarzy.
- A więc myślisz, że uciekł przeze mnie?... –
spuścił głowę, śmiejąc się pod nosem.
- A niby przez kogo innego? – prychnąłem. – Chyba
nie przeze mnie? – pokręciłem głową z politowaniem dla jego krótkowzroczności.
Czy on naprawdę był tak ślepy? Jeśli tak, przyjdzie mu to przypłacić
samotnością…
- Może i nie byłem święty, zgoda – o dziwo
przytaknął – ale ty też nie – posłał mi krzywy uśmiech.
- Co takiego? – ściągnąłem brwi.
- Sam wypominałeś mi egocentryzm, a nie jesteś
lepszy ode mnie; wyszedłeś z jego życia z trzaskiem drzwi. Ze mną mogłeś
zakończyć swój rozdział, ale zapomniałeś o tym cholernym, rozemocjonowanym
dzieciaku, który w międzyczasie zdążył obdarzyć cię silnym uczuciem… - odezwał
się cicho, co było u niego rzadkością.
Zamarłem.
Nie… to nie może być prawda…
…nie może, prawda?
Jeeeenyy....ile to można od tak sobie muzyków vk na ulicy spotkać!!!!!! nie ma co, jadę i też zasnę na ławce xD heheh
OdpowiedzUsuńNie no rozdział fajny jak zwykle zresztą, ale Alex streszczaj się i biegnij do Karmy, bo gotuje... wiesz... zaraz stracisz dom i co będzie?
//Yūko-san
To jest świetne. Ja też chcę tak, jak Alex. (◎_◎;) Oby przyjął propozycję pracy od Yuukiego. I niech dzięki niemu znowu zobaczy się z Hiro. *cicha nadzieja, że blondyn wybierze właśnie wokalistę Nocturnal Bloodlust*
OdpowiedzUsuńDaisuke go dopadł, a mieszkanie być może już się pali przez Karmu. Alex niech lepiej patataja tam susasem, a nie.
Łoboże, przez Daisuke Alex nie uratuje mieszkania przed gotowaniem Karmy, a jak tego nie zrobi, to będzie mieć Gensho na głowie o.o Tyle nieszczęścia przez jednego Ochidę. XD
OdpowiedzUsuńDlaczego mam wrażenie, że propozycja Yuuki'ego skrywa jakieś drugie dno...? W końcu... nie proponuje się komuś tak zajebiaszczej pracy jak ta... ;-; A może jednak? Ja taka niedoświadczona w życiu, wolę siedzieć w domu niż wychodzić i spotykać się z ludźmi (nawet przez przypadek)
A. I oby ramieniu Alex'a nic się nie stało... bo wtedy ktoś musiałby go smarować maściami... kto to mógłby być...? XDD
~Yuna.miko
Ale ten Alex rozchwytywany. Każdy coś chce. W sumie też bym tak chciała. Rozdział genialny, jak zawsze
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie, bo zawsze dużo się dzieje :)
Ale to uczucie, gdy facet jest lżejszy ode mnie ;-;
Weny życzę!
Znowu nagmatwałaś T-T nie mam teraz co napisać..
OdpowiedzUsuńA wiesz, że The Gazette wydaje nową płytę za bardzo dużo kolorowych papierków? Powiem Ci w sekrecie, że gdybym miała wybierać pomiędzy ich płytą, a kolejną notką tej historii, wygrałabyś! Normalnie zakochałam się w tym opowiadaniu! Kiedy skończyłam czytać, wróciłam do początku, bo nie mogłam uwierzyć, że to już koniec! Jednym słowem ja Ci wyślę to biurko tylko nnnnnnnnnnnnnapisz kolejną część!
OdpowiedzUsuńChciałabym być takim Aleksem *-* Rozchwytywany przez zajebistych muzyków i od tak dostaje od tak propozycje wizażysty w zespole vk.. Żyć nie umierać po prostu :3 Ah ja rozumiem jak on się czuł tak nie śpiąc i tp.. Mam tak od kilku dni, po prostu zombi jest się w tedy, do dzisiaj myślałam że jest dopiero początek tygodnia.. XD Ah świetne, coraz bardziej lubię Aleksa a na początku wogle nie byłam do niego przekonana, teraz jak tylko widzę, że jest kolejna część historii o nim od razu się ciesze jak głupia ^^ Mam nadzieje, że tam u Ciebie już lepiej się układa i w końcu będziesz miała biurko ^^ Oby wena cię nie opuściła i abyś dalej pisała takie cuda które wprost uwielbiam, ubóstwiam jak żadne inne :3 C: 😊😄
OdpowiedzUsuń