Miniaturka "The Cape of Storms" HYDE (L'Arc~en~Ciel, VAMPS) x Gackt

Wiem, wiem wciąż tylko miniaturki i miniaturki... No ale cóż zrobić? Mimo wszystko obiecuję, że następną notką będzie "Horror a'la Hizumi", a jeszcze następną "Monsters".

Shot powstał w dziwnych okolicznościach – podczas mojego spaceru nad morze (w krótkich spodenkach, rajstopach i glanach do kolan, bluzce na krótki rękaw i kurtce przy temperaturze -12 stopni… Czy jestem inteligentna? Niekoniecznie… Moja mama twierdzi, że to i tak sukces, że nie poszłam w japonkach (x.x)’’). Miałam iść do sklepu; ubierać mi się nie chciało, bo niby po co, przecież to blisko i… jakoś tak wyszło, że zboczyłam z drogi i brnęłam drogą przez las w śniegu po kostki przez cztery kilometry, żeby stanąć w końcu niemalże na końcu pokrywy lodowej utworzonej na morzu – po co? Żeby zaśpiewać „The Cape of Storms”. Heh…

Tytuł: „The Cape of Storms”
Paring: HYDE (L'Arc~en~Ciel, VAMPS) x Gackt
Typ: miniaturka
Gatunek: angst (?) -> nie jestem tego tak do końca pewna, bo końcówka nie jest taka jak powinna być w angst’cie, a bynajmniej tak mi się wydaje (=.=)’’
Beta: -

Szedłem po lodowej pokrywie, która zaścielała morze; w tym roku wyjątkowo daleko. Porywisty wiatr podrywał śnieg z ziemi. Puch unosił się nad nią w białych smugach. Gdzieniegdzie lód został odsłonięty tworząc coś w rodzaju śliskich pułapek, na których nieraz traciłem równowagę. Mróz szczypał mnie w zaróżowione policzki i niczym nieosłonięte dłonie. Zgrabiałymi rękoma co chwila odgarniałem włosy z twarzy, którymi bawił się zimny podmuch. Zatrzymałem się na granicy, gdzie lód nie trzeszczał złowieszczo pod moimi nogami. Zapatrzyłem się na niespokojną wodę, wziąłem głęboki wdech mroźnego powietrza i zrobiłem to, po co tutaj przyszedłem:

- „So where do I sail?
A ship losing control
My cries swallowed up, lost in the raging sea.

So where has love gone?
Will I ever reach it?
The Cape of Storms echoes the pain I feel inside.”

- mój niski głos wydawał się wręcz brutalny wśród ciszy, którą przecinał jedynie wysoki świst wiatru. Upajałem się tym, jak moje własne słowa unoszone są przez podmuch wraz ze śniegiem i zdają się wirować wokół mnie, osaczać, krążąc tuż nad ziemią. Przymknąłem powieki, kiedy tą idealną harmonię przerwał drugi głos.

- „You will never notice
The colour of sin
Just as the storm cloud closes in
It’s dark.

Here in the shadows
I’m pursued
Until the ends od the Earth
Embraced.

The ghost ship wanders far
For there is no guiding star
And this treasure has no meanding anymore.”

Musiałem przyznać, że w jego wykonaniu brzmiało to naprawdę dobrze. Nie potrzebowałem odwracać się, żeby wiedzieć, kto za mną stoi. Poznałbym ten głos nawet w grobie. Zresztą, któż inny mógłby być tak nienormalny, żeby przyjść na plażę przy takiej temperaturze i pogodzie, a uprzednio jeszcze przedzierać się przez zaspy miejscami nawet po kolana? No tak, ja… Ale nie licząc mnie, pozostaje tylko jedna taka osoba.
– Głupio się pytasz – prychnął i podszedł do mnie. Stanął obok, jednak nie tak blisko, jak miał to w zwyczaju robić w przeszłości. Nasze ramiona nie stykały się. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w twarz. – Naprawdę, Hideto, pytasz, gdzie odeszła miłość, czy kiedykolwiek ją dostaniesz… Powiedz, w którym momencie byłem zbyt mało przekonujący i pozwoliłem zagnieździć się niepewności w twoim sercu, która następnie odebrała mi cię? – spojrzał na mnie tymi przenikliwymi oczyma o lodowatej barwie. Zadrżałem. W jednej chwili chłód otoczenia stał się niczym w porównaniu do tego, którym potraktował mnie Gakuto. Jego wzrok niemal palił mnie, jednak nie wyczuwałem w nim gniewu; jedynie bezbrzeżne rozżalenie, zawiedzenie i smutek… - Zamierzasz traktować mnie jak powietrze? – zacisnął dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę, jednak to wciąż nie był wyraz złości – jedynie bezsilności.
- Szukam odpowiednich słów – odezwałem się cicho. – Chyba… - dodałem po namyśle. – Czegoś, co mogłoby mnie usprawiedliwić w twoich oczach; czegoś, co zabrzmiałoby wystarczająco sensownie, żeby dać ukojenie moim wyrzutom sumienia; czegoś, co nie zabrzmi w moich ustach jak kłamstwo… Problem w tym, że takie słowa nie istnieją – spuściłem głowę. Kamui westchnął ciężko i, w zupełnym zaprzeczeniu do tego, co uczyniłem, on spojrzał w zasnute szarymi chmurami niebo. Gdzieś w oddali widać było nikły, rozmazany okrąg słońca, który przybrał chorobliwy odcień pomiędzy żółcią a bielą.
- Mam wrażenie, że to właśnie ty nigdy nie zastanawiałeś się nad kolorem grzechu – spojrzałem na niego zdziwiony, niekoniecznie wiedząc, o czym mówi. – Piosenka. Piosenka, Hideto… Czy raczej powinienem powiedzieć Takarai-san? – rzucił mi wyczekujące spojrzenie.
- Przestań… - pokręciłem głową. Jeszcze tego brakuje, żeby zwracał się do mnie z tym udawanym szacunkiem, zupełnie jak do osoby obcej…
Gackt znów westchnął.
- W sumie ja też nie wiem, jaki kolor ma grzech – wzruszył ramionami. – Ale wiem, jaki kolor ma zawód, ból, tęsknota… W zasadzie to właśnie te uczucia towarzyszą osobie, wobec której zgrzeszyłeś, więc chyba można uznać, że to jedno i to samo, prawda? Jak myślisz? – nie odpowiedziałem. Zraniłem go swoim odejściem; zraniłem go tak mocno, iż sam postrzegałem to w kategoriach grzechu, którego nigdy sobie nie wybaczę i którego nikt mi nie odpuści. – A może jednak nie? Zresztą nieważne, każdy może postrzegać to inaczej… - machnął lekceważąco ręką. – W każdym razie nie jest to kolor czarny ani biały – uśmiechnął się do siebie; smutno. – Nie jestem taki szablonowy. Nie jest to też kolor czerwony ani żaden inny pochodzący z palety kolorów, którymi twoje dzieci malują laurkę dla najlepszego tatusia na świecie – znów się uśmiechnął; tym razem cierpko. – Jest to zmieszany kolor kawy, którą codziennie mi parzyłeś; dokładnie to tej ostatniej kawy, którą znalazłem na blacie w kuchni, kiedy wciąż była jeszcze ciepła, jednak ciebie już nie było; bieli papieru i czerni atramentu, którym napisałeś te kilka zdań… Zdań kończących wszystko. Zaskakująca jest potęga słowa, prawda? Ale ja nie o tym - pokręcił głową – dodaj jeszcze szczyptę zamętu, kilka rzewnych łez i kolorową mozaikę, która za każdym razem stawała mi przed oczyma, kiedy zalałem się w trupa, żeby zapomnieć o tobie i – ta-dam! – oto właśnie otrzymałeś kolor… - zawahał się. – Właśnie, kolor czego? – rozłożył ręce. - Nazwij to jak chcesz… – wzruszył ramionami.
- Proszę cię, przestań… - potarłem twarz rękami, będąc załamanym.
- Ciężko się tego słucha? – spojrzał na mnie kątem oka. – Wyobraź sobie, że ja słucham tego codziennie od czterech lat. Zresztą, ja mogę być na tyle uprzejmy, żeby się zamknąć, ale wspomnienia w mojej głowie nie – jego twarz wciąż nie wyrażała absolutnie nic, co jednocześnie napawało mnie strachem i sprawiało, że poczucie winy stawało się jeszcze bardziej dotkliwe.
- Do cholery, to nie miało być tak! – jęknąłem. – Miałeś o mnie zapomnieć i od nowa poukładać sobie życie!
- No popatrz, nie udało się – zaśmiał się krótko. Uśmiechnięty spojrzał na mnie mętnymi oczyma. – Budowaliśmy razem nasz świat, ale ty postanowiłeś odejść. Zostawiłeś mnie jedynie z połową fragmentów, z których mogłem coś stworzyć. Jak myślisz, co z tego wyszło? Budowla, która zostanie wykonana z nietrwałych materiałów, a w dodatku jedynie ich części zawsze się zawali – wyciągnął z tylnej kieszeni paczkę papierosów. – W dodatku wciąż jestem zaślepiony tobą – poczęstował mnie używką, po czym wsunął jedną między wargi i odpalił ją. Podał mi także zapalniczkę. – Zawsze je gubiłeś – odpowiedział na moje nieme pytanie „skąd wiedziałeś, że nie mam jej przy sobie?”. – Obecnie zachowuję się jak ślepiec próbujący ułożyć obrazek z puzzli posiadający jedynie ich część. Wiesz jak cholernie trudno jest ułożyć puzzle, kiedy nie dość, że nie wie się, co ma się ułożyć, to w dodatku nie widzi czy robi się to dobrze, czy też nie?
- Przyszedłeś, żeby mnie tym zadręczać? Myślisz, że moje życie wygląda tak różowo? Podświadomość wciąż nie daje mi spokoju; wciąż nie mogę i nie chcę tego sobie wybaczyć – stchórzyłem! Wybacz! Mogę paść przed tobą na kolana i błagać cię o rozgrzeszenie, ale to i tak mija się z celem; bo go nie chcę. Chcę, kurwa, chcę do końca życia patrzeć na moją żonę i poddawać się uczuciu, że to nie ona powinna tutaj przede mną stać; chcę czuć ten cholerny ból, który jest dla mnie czymś w rodzaju pokuty… chcę… - zająknąłem się, głos mi zadrżał. Mimo tak usilnej walki po mojej twarzy potoczyły się pierwsze łzy. – Chcę czuć te kilka wersów aż do samego końca…

„You know completely
The taste of the sin
Melting sweet in your mouth
Like chocolate.

A moment od pleasure
You are fulfilled
But every dream has its time
To die.
(…)
The Cape of Storms echoes the pain I feel inside.”

- Nie przyszedłem cię zadręczać – odpowiedział ze stoickim spokojem.
- Więc po co? Co niby robiłeś aż do tej pory? – warknąłem.
- Wiesz dobrze, że zawsze lubiłem odgryźć się; choćby odrobinę – odparł niewinnie. – Z kolei ja wiem, że ciebie zabolało to równie głęboko, przez co chyba nigdy nie zrozumiem twoich pobudek… ale to już nie ma najmniejszego znaczenia – spojrzałem na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Gakuto machnął w powietrzu ręką wykonując coś na kształt krzyża. Przez moment wpatrywał się w niespokojne morze, po czym starł kciukiem łzę z mojego policzka, odwrócił się na pięcie i zawrócił. – Rozgrzeszam cię. Idź w pokoju… wszystkich bożków, całego tego badziewia i tego, czego tam sobie jeszcze chcesz – krzyknął nie odwracając się. Wypowiedział te słowa niby beztrosko, jednak zdawałem sobie sprawę, ile kosztowało go to. Zawsze był świetnym aktorem…
Po raz pierwszy w życiu patrzyłem na oddalającą się sylwetkę Gackta i czułem się spokojnie. Mało tego – miałem wrażenie, że Kamui ściągnął z moich ramion ogromny ciężar…

… tylko zastanawiam się czy przy tym nie podwoił ciężaru, który sam dźwigał?

Miniaturka "Kagen no Tsuki" (paring nieokreślony)

Pisane pod wpływem rozżalenia (czyt. potrójnego rozryczenia się jak małe dziecko i wydarcie się niezliczoną ilość razu na laptopa, żeby główna bohaterka zachowała się inaczej) po obejrzeniu "Kagen no Tsuki".
Kurde, ale ja uwielbiam Hyde jako aktora... Nie żeby jako wokalista był gorszy! Ale szkoda, że grał tylko w dwóch filmach...
Ktoś może polecić jakiś fajny japoński film, coś z nutą fantasy albo dramatyzmu, w stylu "Kagen no Tsuki" i "MoonChild"?

Wybaczcie, pisane z potrzeby serca... Choć pozmieniane - oryginał był duuużo dłuższy i w wersji hetero, dlatego nie wstawię tu tego.

A tak btw, to polecam podczas czytania posłuchać sobie tej piosenki, jak i samej melodii:


Matko, ale ja uwielbiam głos Hyde... @.@


Tytuł: Kagen no Tsuki (ostatnia kwarta księżyca)
Paring: nieokreślony
Typ: miniaturka
Gatunek: angst (?)
Bata: -


Gdybym miał wyliczać, za co jestem Ci wdzięczny zapewne zajęłoby mi to resztę życia, a i tak nie udałoby mi się skończyć… choć po dłuższym zastanowieniu nie jest to wcale głupi pomysł.
Naprzemiennie grać na fortepianie melodię, którą dla mnie skomponowałeś i pielęgnować w umyśle Twój obraz, by znów go poprawić po spojrzeniu na Twoją idealną twarz; marzenie.

Jest tyle rzeczy, o których chcę Ci powiedzieć…

Wiesz, że to dla Ciebie zacząłem grać?
Szczerze powiedziawszy to chciałem to rzucić. Odwiodłeś mnie od tego, kiedy pojawiłeś się na mojej drodze. Sprawiłeś, że znów potrafię się uśmiechać; śmiałem się przy Tobie przez cały czas, a Ty trzymałeś mnie za rękę. Zawsze miałem wrażenie, że kiedy spoglądasz na mnie swoimi głębokimi, ciemnymi oczyma, widzisz moją duszę. Nigdy nie zdołałbym się przed Tobą ukryć – i nigdy nie chciałbym tego.
Lubiłem słuchać, kiedy powtarzałeś raz za razem, że nic nas nie rozdzieli. Wierzyłem w to nawet wtedy, kiedy moje oczy zamknęły się po raz ostatni.
Ten jeden jedyny raz okłamałeś mnie.

Dlaczego? – pytam raz za razem, powstrzymując szloch. – Dlaczego samobójstwo?
Nigdy nie byłem wierzący. Nie dopuszczałem do siebie myśli o istnieniu boga czy reinkarnacji, drugiej szansie, ponownym odrodzeniu się… do teraz.
Teraz – kiedy wiem, że Ty nie możesz wrócić tu, tak jak ja.

Wróciłem dla Ciebie; żeby to, o czym mówiłeś spełniło się – żebyśmy znów mogli być razem.
Tylko, że Ciebie nie ma tu.
Nie w takim sensie, jaki by mnie zadowalał…

Żałuję, że dowiedziałem się w tym życiu o Tobie dopiero niedawno. Możliwe, że poczułeś się zdradzony, kiedy szedłem z kimś innym, jednak dobrze wiesz, że nie da się zachować wspomnień przechodząc przez bramę, która jest dla Ciebie zamknięta – i dla mnie również.

Dla Ciebie – bo nie żyjesz, dla mnie – bo znów żyję.

Nie miej mi tego za złe. Chcę dać szansę na szczęście osobie, którą stałem się teraz.

Wciąż uwielbiam wsłuchiwać się w Twój głos, który nieprzerwanie wypływa z głośników staroświeckiego odtwarzacza na kasety. Wciąż stoi pod oknem, tak jak go tam ustawiłeś w Naszym, teraz zniszczonym już, domie. Tapeta już dawno odeszła od ścian, siedziska zmyślnych kanap przegniły, szyby zostały powybijane, na parterze stoi woda po kostki, w metalowym ogrodzeniu brakuje kilku szczebli, brama zamknięta na zardzewiałą kłódkę spadła z zawiasów… To właśnie między innymi ta brama jest dla Nas zamknięta.
Mimo iż Nasz dom jest niemalże rumowiskiem wciąż czuję się tu dobrze. W końcu to Nasz dom i nic tego nie zmieni.
To miejsce jest cmentarzem Twojej obietnicy, jak i wiecznie otwartym albumem, w którym przeglądam w głowie wspomnienia, jakie mi przywróciłeś, niczym zdjęcia.
Na poddaszu wciąż stoi fortepian, a na fotelu o zniszczonej, niegdyś pięknej, tapicerce opiera się Twoja gitara. Wciąż tam gram – wciąż tą samą melodię. Słyszę jak w całym domu roznosi się dźwięk kolejnych szarpnięć strun, a mój głos łączy się z tobą; oszalałem?
Nie.
Wiem, że nie.
Wiem też, że gdzieś za tą bramą czekasz wciąż na mnie. Grasz na gitarze, dlatego wciąż to słyszę.

Wybacz, ale musisz poczekać jeszcze kilka lat. No… kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt.
Ciężko jest mi bez Ciebie, jednak pocieszam się myślą, że kiedy przeżyję już to życie, będziemy razem. I tym razem już naprawdę nic Nas nie rozłączy. Ty też powinieneś się tym pocieszyć.

W końcu po mojej twarzy i tak spływa kilka słonych łez. Wyciągam z paczki Twoich ulubionych papierosów jednego i odpalam go. Wciskam go w ziemię przed Twoim nagrobkiem i zostawiam całe opakowanie. Przydadzą Ci się… na otarcie łez…


Tymczasem, Dobry Boże, proszę Cię, zaprowadź duszę mojego ukochanego do najspokojniejszego miejsca w niebie. Daj mu odpocząć. Pozwól wziąć Mu ze sobą swoją gitarę i papierosy, żeby dotrzymały Mu towarzystwa, dopóki znów nie przekroczę tej bramy i będę trwał przy Jego boku.

Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia cz.3

O boże... Siedzi sobie człowiek kulturalnie na otwartej sieci wi-fi, i co? I, kuźwa, musi korzystać z expolorera, bo chrome tak mi muli, że mam ochotę wziąć laptopa i pieprznąć nim o najbliższą ścianę. Tym bardziej, że nie chce mi się załadować kolejny odcinek anime, które oglądam! Grrr...
Trzymajcie kciuki, żebym nie zniszczyła laptopa, bo jeśli to się stanie to notki będą miały straaaaszne opóźnienie, a rodzice mnie zabiją... Dobra, nieważne - jestem pierdoloną oazą spokoju (just like Kyo x.x''). Spokojnie...

W tej części strasznie namieszałam, ale mam nadzieję, że wam się spodoba, bo w końcu zaczyna się coś tu dziać. Dwie poprzednie części to było takie wprowadzenie...

Endżoj!

Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia cz.3


- W sumie to mam do ciebie pewne pytanie – odezwał się Ruki, kiedy razem jechaliśmy metrem do szkoły.
- Wal – mruknąłem między kolejnymi kostkami czekolady, które pochłaniałem w zastraszającym tempie; jedna po drugiej.
- Jaki nosisz rozmiar stanika? – wypalił przyciszonym głosem, a ja zrugałem go spojrzeniem.
- Się – dodałem z wypchanymi ustami.
- Co? – ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Wal się – przełknąłem to, co miałem w ustach – na pysk – dodałem robiąc obrażoną minę.
- No co? – wzruszył ramionami. – Mnie chyba możesz powiedzieć, nie? W końcu jesteśmy przyjaciółmi! A zresztą… dziewczyny mówią sobie o takich rzeczach… prawda? – upewnił się.
- A skąd ja mam wiedzieć? – znów zająłem się jedzeniem. – Nawet jeśli, to ty nie jesteś dziewczyną ani moim chłopakiem, więc ci nie powiem – zgniotłem w ręku papierek po czekoladzie i wcisnąłem go do najmniejszej kieszonki torby, którą miałem przerzuconą przez ramię.
Odkąd zacząłem mieć okres non stop byłem głodny; najlepiej gdybym żywił się tylko słodyczami, a w dodatku humor mi nie dopisywał. Wciąż łykałem tabletki przeciwbólowe, ale napięcie mięśni nigdy nie znikało całkowicie. Byłem drażliwy i wystarczyła błahostka, żeby doprowadzić mnie do furii. W dodatku musiałem pilnować się z tymi podpaskami… Cholera, już rozumiem, dlaczego dziewczyny są takie grymaśne, kiedy mają okres – mają przerąbane! Nabrałem szacunku dla kobiet, które muszą mierzyć się z tym problemem co miesiąc przez większą część swojego życia.
Co prawda był też jeden plus w takowej postaci, że kiedy tylko wymówiłem słowa „okres” i „biegi przełajowe” mama natychmiast rzuciła się do pisania zwolnienia z lekcji wychowania fizycznego na najbliższy tydzień. Normalnie zapewne skakałbym z radość, jednak biorąc pod uwagę wszystkie te minusy, które niósł ze sobą okres zwyczajnie nie mogłem znaleźć w sobie wystarczająco dużo energii, żeby choćby podskoczyć. Z wielką chęcią po prostu zakopałbym się pod pościelą razem z kilogramami słodyczy i wychylałbym głowę co godzinę tylko po to, żeby wziąć proszki przeciwbólowe. No i w sumie… obejrzałbym jakiś melodramat… Cholera, niech ten okres się już skończy, bo nie poznaję sam siebie!
Coś szurnęło za mną, zupełnie jakby ktoś się nagle odwrócił. Spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem odchodzącą postać Yuu. Poczułem się dziwnie, zupełnie tak, jakby uciekł z tej części wagonu ze względu na mnie; wczoraj mnie nachodził, a dziś mnie unika? Mimo wszystko zrobiło mi się trochę… smutno i głupio. Dlaczego się tak zachował? Nawet się nie przywitał… Odniosłem dziwne wrażenie, że to moja wina… A może zwyczajnie moja wyobraźnia pracowała na zwiększonych obrotach? Wyobrażałem sobie jakieś melodramatyczne sceny i ubarwiałem rzeczywistość, bo nie mogłem aktualnie siąść przed telewizorem i zacząć płakać, z powodu, że główni bohaterowie nie mogą być razem?
Możliwe…
Albo stałem się płytki, albo wraz ze zmienieniem płci zyskałem jakiś kobiecy instynkt, który kazał mi za nim podążyć. A może… zakochałem się? Patrząc z biologicznego punktu widzenia nie było to znowu takie głupie – Aoi wyglądał na postawnego, opiekuńczego chłopaka, który mógłby zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, dlatego mój płat czołowy mózgu uaktywnił się i kazał mi z nim przebywać, a następnie… Eee, no wiecie, o co chodzi… Jednak spoglądając na zaistniałą sytuację logicznie, to było to bez sensu – obaj byliśmy chłopakami!... tylko ja zamkniętym w ciele dziewczyny.
Nie dane mi było dłużej nad tym dywagować, gdyż Takanori pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, kiedy metro zatrzymało się na odpowiedniej stacji. Wspinając się po schodach na powierzchnię, rozglądałem się, szukając go wzrokiem, jednak już więcej go nie dostrzegłem.

***

Pierwszą lekcją w moim palnie była matematyka. Pożegnałem się z Rukim pod klasą i jeszcze przez chwilę patrzyłem, jak blondyn odchodzi. W końcu westchnąłem i otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Zająłem moją ulubioną ostatnią ławkę pod ścianą. Jak zwykle wyjąłem dwa zaszyty; jeden, w którym zapisywałem jedynie tematy lekcji oraz drugi z rysunkami. Chwilę potem rozbrzmiał dzwonek na lekcje i wszystkie krzesła zostały zajęte… no dobra, prawie wszystkie. Ja w większości przypadków wolałem siedzieć sam.
Tym razem jednak usłyszałem ten charakterystyczny, głuchy odgłos rzucanej torby na ławkę. Podniosłem wzrok, odrywając się od skrobania długopisem kolejnej krwawej postaci w stylu manga i spojrzałem na Yui, która ciężko klapnęła na miejsce obok mnie. Posłałem jej zdziwione spojrzenie, na co ona przybrała groźny wyraz twarzy. Wypakowała swoje rzeczy, a gdy nauczyciel przystąpił do sprawdzania listy obecności, dziewczyna wyrwała kartkę z zeszytu. Dźwięk ten rozszedł się po całej klasie, jednak brunetka się tym nie przejęła. Wyjęła długopis z różowego piórnika z kotkami i napisała coś na wyrwanej kartce, a następnie podsunęła mi ją pod nos.
„Okłamałaś mnie!” – głosił napis, choć jego oskarżycielskie znaczenie neutralizowały serduszka i gwiazdki rysowane między niektórymi kreskami.
„Niby jak?” – odpisałem.
„Ty już dobrze wiesz jak! Powiedziałaś, że nie masz chłopaka! Aoi jest przez ciebie smutny!” – pisząc to prychnęła cicho pod nosem.
„Ale ja nie mam chłopaka!” – próbowałem się bronić.
Dziewczyna fuknęła, po czym zgniotła kartkę i wrzuciła ją do torby. Podparła głowę na dłoni i utkwiła wzrok w nauczycielu, ostentacyjnie dając mi do zrozumienia, że rozmowa została zakończona, a moje słowa jej nie przekonały. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do rysowania. Może ona też ma okres i, podobnie jak mnie, wyrzut hormonów sprawił, że ma wybujałą wyobraźnię i też próbuje zrobić ze swojego życia melodramat?
Przebrnąłem jakoś przez lekcję, choć muszę przyznać, że nie było łatwo. Jako dziewczyna dawałem się o wiele łatwiej rozproszyć przez sprawy, na które jako chłopak nie zwracałem uwagi – jak choćby ta sytuacja z Shiro. W sumie, co mnie obchodzi czy jest smutny, czy wesoły? Przecież ledwo zamieniliśmy parę zdań ze sobą! W dodatku nurtowała mnie sprawa z tym moim domniemanym chłopakiem…
Na przerwie szukałem bruneta, ale go nie znalazłem; ani na tej, ani na następnej, ani na jeszcze kolejnej… Zacząłem zastanawiać się czy Yuu przypadkiem nie zaczął mnie unikać z nieznanego mi powodu…
- Coś ty taki zabiegany?… zabiegana – Matsumoto nagle pojawił się za moimi plecami. – Nie mów, że szukasz tego koszykarza. Jak mu tam buło… Yuukio?
- Dobrze wiesz, jak on się nazywa – spojrzałem na niego z politowaniem. Taka wzruszył ramionami i machnął lekceważąco ręką.
- Idę zapalić do łazienki. Idziesz ze mną? Mam nowe smakowe cygaretki – zachęcił mnie szerokim uśmiechem.
- Powodzenia, jeśli chcesz, żebym weszła do męskiej łazienki – pokręciłem głową.
- Też racja – mruknął dość niezadowolony. – W takim razie masz naprawdę przechlapane – zaśmiał się.
- Wiesz, od tej… nazwijmy to „przemianą”, nie czuję pociągu do papierosów – wyznałem obojętnie.
- Boże, co oni z tobą zrobili! – popatrzył na mnie dziwnie. – Oddajcie mi starego Kouyou! – jęknął żałośnie.
- Zamknij się – syknąłem, bojąc się, że ktoś usłyszy jego lament i zacznie coś węszyć albo, co gorsza, nagle przypomni sobie o tym, że kiedyś byłem chłopakiem… w sumie to jeszcze niedawno, choć zdawało mi się, że minęły od tego momentu wieki.
- No tak, najpierw mam się walić, a potem zamknąć. Ty to jesteś naprawdę miły… miła – poprawił się.
- Po prostu kompletnie nie potrafisz rozmawiać z dziewczynami – prychnąłem, zakładając ręce na piersi.
- Daj spokój – wywrócił oczyma. – Z tobą jest to podwójcie trudne, bo nie jesteś zwykłą dziewczyną – zaśmiał się, po czym odwrócił tyłem do mnie, mając zamiar udać się do łazienki, tak jak zapowiedział to wcześniej. – Wpadnę dziś do ciebie po lekcjach, okej?
- Zgoda – kiwnąłem głową, po czym wznowiłem poszukiwania.
Yuu znalazłem dopiero na długiej przerwie. Siedział, o dziwo, sam przy stoliku. Nietknięty obiad stał na tacy koło niego – nawet nie rozerwał pałeczek. Siedział podpierając głowę i obracał w dłoni butelkę z wodą. Przyglądał się, jak jej ścianki oblewa ciecz. Niepewnie przysiadłem się do niego i z trzecią już tego dnia czekoladą w dłoni, jedząc ją niczym Mello z Death Note, odezwałem się cicho:
- Cześć.
Shiroyama podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się słabo, po czym znów przyjął ten niepocieszny wyraz twarzy.  Przełknąłem ciężko ślinę.
- Coś się stało? – próbowałem się czegoś wywiedzieć.
- Nie, nic takiego – pokręcił głową.
- Przecież widzę, że coś cię trapi…
- No wiesz… - westchnął ciężko. – Była taka ładna dziewczyna, którą polubiłem… Od początku próbowała mnie zbyć, ale ja byłem uparty… a potem okazało się, że ona już ma chłopaka i dopiero po tym, jak wyszedłem na idiotę zrozumiałem, dlaczego nie chciała się ze mną zadawać – spojrzał na mnie wymownie, po czym zagryzł wargę. – Przepraszam – szepnął jeszcze ciszej, tak, że niemalże gwar na stołówce go zagłuszył.
- Chwila, chwila… - podniosłem ręce, jakby w obronnym geście. – Naprawdę chodzi o mnie? Muszę się upewnić… - nie odpowiedział ani nie zareagował, co przyjąłem jako odpowiedź twierdzącą. – Czy wy jesteście w jakiejś chorej zmowie z Yui? – palnąłem, po czym uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Shiro spojrzał na mnie ściągając brwi w niezrozumieniu. – No co się tak patrzysz? To raczej ja oczekuję wyjaśnienia! Jakiego niby ja mam chłopaka, bo jeszcze się nie zorientowałam?
- No przecież ten blondyn, z którym jechałaś… w metrze mówiłaś, że jest twoim chłopakiem, a na jednej z przerw ponoć umawialiście się na spotkanie; tak powiedziała mi Yui – odparł niepewnie.
- Czy byłoby bardzo dziwnym to, gdybym w tym momencie zaczęła walić głową o bal stołu? – zapytałem z dziwnym uśmieszkiem, a Aoi popatrzył na mnie z miną, która wyrażała jednocześnie wszystko i nic. – Takanori to mój przyjaciel! – wyjaśniłem. – W metrze pytał o mój rozmiar stanika, więc mu odpowiedziałam, że nie jest moim chłopakiem, dlatego nie dostanie odpowiedzi. Fakt, na korytarzu Taka poinformował mnie, że zamierza do mnie przyjść, jednak jesteśmy tylko przyjaciółmi! Znam się z nim… zdaje mi się, że od początku podstawówki; razem robiliśmy jako dzieci takie rzeczy, że nie wiem czy potrafiłabym o tym zapomnieć i spojrzeć na niego nie jak na kumpla, a na chłopaka, z którym mogłabym się zawiązać. Dla mnie on jest członkiem sztabu kryzysowego, który zawiązywał się w razie potrzeby, żeby nie iść szkoły, po kryjomu zjeść proszek do pieczenia i dostać gorączki, a nie kimś, z kim chodzi się na randki do parku na spacer; jego osoba i park kojarzy mi się raczej z włażeniem na drzewo i udawanie gołębi siedząc na gałęzi ze słoikiem majonezu i obrzucaniu nim przechodniów – wypaliłem na jednym tchu.
Wtem jak na zawołanie pojawił się nikt inny jak Ruki, który opadł na krzesło obok mnie i wcisnął mi w ręce czekoladowego shake’a. Widać chłopak się uczy – przynajmniej wie, co mi przynieść, kiedy mam okres, zaśmiałem się w myślach.
- Pamiętam to – zachichotał, rozsiadając się i upijając łyk swojej lodowej siekanki. – Fajnie było. Musimy to powtórzyć – uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Myślisz, że tym razem straż miejska poprzestanie jedynie na odwiezieniu nas do domu tak jak wtedy, kiedy mieliśmy siedem lat? Teraz skończy się to na komisariacie! – zastopowałem go.
- Ale warto było – mruknął zadowolony, wracając do wspomnień.
- Mam nadzieję, że wszystko już ci wyjaśniłam i że następnym razem nie będziesz łączyć mnie z nim – wskazałem kciukiem na blondyna.
- Ani mnie z nią – dodał Matsumoto. – My… jesteśmy bardziej jak rodzeństwo.
Pokiwałem głową, zgadzając się z nim. Spojrzałem na Shiroyamę, który widocznie był w rozterce; na jego twarzy malowała się ulga oraz radość, a jednocześnie zakłopotanie i wstyd.  W końcu zarumienił się i mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, odstąpił od stolika i szybko skierował się do wyjścia.
- I co ty w nim widzisz? – prychnął Takanori.
- Jak to „widzę”? – spojrzałem na niego krzywo. – Przecież się w nim nie zakochałam!
- Nie, wcale – wywrócił oczyma. – To niby po co ten cyrk z wyjaśnianiem, kim dla ciebie jestem? Gdyby ci na nim nie zależało, to byś go olała – założył ręce na piersi.
- Po prostu nie chcę, żeby w szkole mówili, że się z tobą umawiam, bęcwale! – próbowałem się bronić, choć wiedziałem, że moje argumenty brzmią słabo.
Możliwe, że jedynie mi się zdawało, jednak w oczach Rukiego dojrzałam coś na kształt urazy. Na moment przybrał dość przygnębiony wyraz, a cienie na jego twarzy zdawały się układać w taki sposób, iż ukazywały, że Matsumoto był bardzo zmęczony i brakowało w nim wręcz życia – zupełnie tak, jakby moje słowa wyssały z niego wszystkie pozytywne emocje i pozostał tylko pustą skorupą, która zupełnie nie przypominała tego roześmianego chłopaka, którego znałem. Nieco się zmartwiłem, gdyż widziałem u niego taki grymas po raz pierwszy. Już chciałem zapytać czy aby nie poczuł się obrażony (za nadto), jednak w tym samym momencie chłopak wypalił zgryźliwie:
- Odkąd nie masz nic pomiędzy nogami, padło ci na mózg – niemalże warknął.
W tym momencie miarka się przebrała i zagotowało się we mnie. Ze złością chwyciłem niedokręconą butelkę z wodą, którą zostawił Aoi i oblałem jej zawartością blondyna, który spojrzał na mnie zdziwiony. Zamrugał kilkakrotnie, a jego czarny cień do powiek i tusz do rzęs w jednej chwili spłynął czarnymi smugami z powiek na policzki. Chłopak otarł ciemne zacieki wierzchem dłoni.
Bez słowa wstałem i odszedłem od stolika. Będąc już przy drzwiach obejrzałem się przez ramię, oglądając jak przemoczony chłopak wstaje z krzesła. Jego t-shirt przylgnął do torsu, a woda skapywała mu z brody, nosa i włosów. Długie czarne pasy na jego szyi nieco się roztarły, ale wciąż pozostawały widoczne. Kilka pasm wł0sów przykleiło się do czoła i skroni, jednak mimo to… był naprawdę łady. Uświadomiłem sobie, że… podobał mi się. Jego bransoletki zadzwoniły, kiedy obijały się jedna o drugą, gdy chłopak odgarnął mokrą grzywkę z oczu, żeby cokolwiek widzieć; w tym geście było niespodziewanie tyle gracji i czegoś hipnotyzującego, że nie mogłem oderwać od niego oczu…
Do moich oczu napłynęły łzy wywołane przez sumienie. Nie powinienem był się tak zachować – bądź co bądź był to mój jedyny i najlepszy przyjaciel - cokolwiek by nie powiedział lub nie zrobił. Przyglądając mu się tak z pewnej odległości, miałem wielką ochotę zawrócić się, podejść do niego, przytulić i przeprosić, jednak z amoku wyrwał mnie dzwonek na lekcje. Oprzytomniałem i biegiem przemierzyłem przez korytarz stając pod pracownią biologiczną.

***

Przez resztę lekcji i przerw snułem się jak cień. Yui przepraszała mnie na każdym kroku, jednak nie słuchałem jej. Nie interesowało mnie to, co miała mi do powiedzenia. W głowie wciąż miałem ten moment, kiedy nagle czas zwolnił, a jedynym słyszalnym odgłosem było zawrotne bicie mojego serca i stukot jego bransoletek. Spojrzałem na niego w zupełnie inny sposób, który jak do tej pory wydawał mi się być irracjonalny, tym bardziej, że jeszcze chwilę przed tym zarzekałem się, że byliśmy dla siebie jak rodzeństwo – ale przecież rodzeństwo nie myśli o sobie w taki sposób!
Dotarło do mnie, że im dłużej byłem dziewczyną, tym bardziej moja „męska” logika uciekała gdzieś w głąb mojej podświadomości, a przejmowała nade mną kontrolę dziewczyna, której podobali się chłopcy. Kyioko nie czuła żadnego oporu, aby związać się z tym, który jej się spodobał. Kiedy kolejny raz na biologii wyobraziłem sobie, jakby to było być w związku z Matsumoto, zacząłem przerażać sam siebie – tym bardziej, że te myśli były dla mnie jak najbardziej przyjemne.
Może zamiast tak uparcie czepiać się tego, że jestem chłopakiem, powinienem przyjąć rzeczy takie, jakie po prostu były. Uświadomić sobie, że to nie jest jednak sen, że jestem dziewczyną, a mój wieloletni przyjaciel nie jest już „bratem”, a chłopakiem, na którego patrzy się nawet w kontekście seksualnym…
Kiedy opuściłem mury szkoły, odetchnąłem głęboko i powlekając nogami po chodniku, jak zwykle ruszyłem w stronę stacji metra. Niespodziewanie zatrzymała mnie przeszkoda, na którą wpadłem. Podniosłem wzrok i zorientowałem się, że uderzyłem w Shiro.
- Przepraszam – wymamrotałem ze spuszczoną głową.
- Ee… Nie, to ja przepraszam – wydusił z siebie z zakłopotaniem, drapiąc się po głowie. – W sumie to… chciałem zapytać czy może dasz mi drugą szansę? Może zaczniemy od początku? – spojrzał na mnie z nadzieją. – Bo jakoś tak głupio wyszło i…
W tym momencie rozległ się odgłos ryku małego silnika spalinowego. Obejrzałem się i zobaczyłem jak jeden z chłopaków wyjeżdża na granatowym skuterze. Za nim siedział pasażer, który odwrócony był przodem w moją stronę.
- Tylko się nie umawiaj na wieczór, bo pamiętaj, że zamierzam dziś nękać twoją duszę! – wrzasnął Ruki, przekrzykując ryk silnika.
Siedząc tyłem do kierowcy, stykając się z nim plecami, bez kasku, z rozwianymi włosami i niepokojącym uśmiechem wyglądał… zupełnie jak inny chłopak… ponętny chłopak, w którym z łatwością można było się zakochać. Puścił mi oczko zupełnie tak, jakby incydent podczas przerwy obiadowej należał do prehistorii lub w ogóle nie miał miejsca. Jedynym śladem, który utwierdzał mnie w tym, że rzeczywiście porwałem się na coś tak niedorzecznego i głupiego było to, że jego bluzka była pognieciona, wciąż wilgotna na torsie, zupełnie tak jakby nie została w tym miejscu wyprasowana. Takanori nie miał już także makijażu, który spłynął wraz z wodą (ale pozbył się czarnych zacieków), a zawsze nienaganne czarne „szramy” na szyi wciąż były rozmazane – nie poprawił ich.
Wyjeżdżając już z bramy szkoły, ułożył obie dłonie w kształt serca - nie rozumiałem tej aluzji. Naśmiewał się w ten sposób ze mnie i Shiroyamy? Czy może… może w przewrotny sposób sygnalizował coś innego – że chce się zemścić? To było chyba logiczne wytłumaczenie… pragnął się ogryźć, symbolizując, że czas jego odwetu jeszcze nadejdzie, jednak… jednak nie mogłem odpędzić się od myśli, która najlepiej komponowała się z moimi wyobrażeniami z lekcji biologii; pokazywał w ten sposób, że coś do mnie czuje. Tylko… jak to niby miało się stać – od tak nagle się we mnie zakochał? Zapewne w momencie, kiedy potraktowałem go jak przygłupiego podrywacza w barze… Mimo to nie mogłem opędzić się od tej myśli, wbrew sobie tak bardzo chciałem w nią wierzyć…
Czy zakochałem się w Takanorim?
Wtem uderzyło we mnie kolejne, najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie z siłą pędzącej ciężarówki – on pokazywał to bardziej do Yuu niż do mnie. Chciał tym zasygnalizować, że to, co powiedział podczas obiadu było kłamstwem. Matsumoto udowodnił i mi, i sobie, że mimo wszystko trochę zależy mi na Shiro, więc teraz w odwecie ponownie chciał go przez ten gest do mnie zniechęcić? Co za świnia z niego… jednak niezaprzeczalnie przystojna świnia…
Nawet jeśli taki był jego plan, to spalił na panewce, gdyż Aoi odezwał się ponownie.
- Więc… pomyślałem, że może wybierzemy się razem gdzieś po szkole? Niekoniecznie dziś, skoro spotykasz się z… - urwał, nie znając imienia blondyna.
- Z Rukim – odparłem machinalnie. – Znaczy… Takanorim. W każdym razie myślę, że to dobry pomysł – posłałem mu uśmiech. – Chętnie się z tobą gdzieś wybiorę.


Oneshoot "Oh shit... Have I killed him?" Yuuki x Rito (Lycaon)

No... Także tego... Co ja to chciałam?
A tak - po pierwsze to chciałam was poinformować, że jeśli jeszcze raz ktoś mi powie, że nie komentuje, bo nie umie tego robić, to jak wszelkie ostro zakończone rzeczy kocham, znajdę, wypatroszę i zamorduję albo (co bardziej prawdopodobne) powiem, że mam to wszystko w dupie i pójdę do szafy szukać przejścia do Narnii, a w niej z kolei będę szukać szczęścia. I może pójdę na poszukiwania jakiś elfów albo coś...
Poważnie, ludzie, czy wy macie jakieś inne klawiatury, które gryzą? O co chodzi? Gdzie jest trudność w napisaniu jednego słowa? Wystarczy "Podobało mi się/Nie podobało mi się". Na litość wszystkiego, co może się zlitować! Przecież napisanie czegoś takiego nie trwa wieków, a niecałą minutę! Poza tym, przypominam, że pod każdym postem jest taki ładny paseczek z tzw. "emocjami", gdzie wystarczy tylko kliknąć przy tej emocji, która towarzyszyła wam podczas czytania. Kliknięcie zawiera jeszcze mniej czasu niż napisanie pojedynczego nierozwiniętego zdania lub choćby jednego słowa.

No, a teraz dla równowagi coś miłego: rzecz jasna chciałam podziękować za te wszystkie miłe słowa i komentarze, za te wyznania miłości i całe referaty, które ostatnio do mnie dotarły zawierające wasze uczucia i oczekiwania. To naprawdę pokrzepiające :'] Aż się wzruszyłam ;D

No i zgodnie z obietnicą, dzisiejsza notatka z dedykacją dla Seiji ♥



Tytuł: „Oh shit… Have I killed him?”
Paring: Yuuki x Rito (Lycaon)
Typ: oneshoot
Gatunek: komedia
Beta: -


Zaraz po koncercie z całym zespołem poszliśmy oblać kolejną udaną trasę. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Nikt z nas nawet nie myślał o tym, żeby się przebrać w normalne, wygodne ubrania – a nawet jeśli ktoś o tym pomyślał, to nie rzucił tak genialnego pomysłu. Bo niby po co? W końcu po ciężkiej pracy mieliśmy czas na zabawę i tylko to się liczyło; zabawę, na jaką od dawna mieliśmy ochotę.
Menager, jak zwykle, dyktował nam warunki: „Tylko nie pijcie za dużo, bo jutro wyjeżdżamy o piątej nad ranem!”, „Tylko wróćcie przed dwudziestą czwartą!” – do cholery! Przecież jesteśmy już dorośli, a jednak wciąż ktoś mówi, co nam wolno, a co nie. W czymś w rodzaju odwetu, na złość mężczyźnie, dla którego najważniejsze na świecie był terminarz, postanowiliśmy porządnie zaszaleć. Upić się do nieprzytomności, tańczyć dopóki będzie nam dane utrzymać się na nogach, śpiewać tak głośno, aż zedrzemy gardła…

I skończyło się to, rzecz jasna, źle.
Co najmniej źle.

Gdzieś w głębi mojej podświadomości, tam, gdzie mieściła się ta nikła część mózgu odpowiadająca za racjonalne myślenie (tak rzadko przeze mnie wykorzystywana) cieniutki głos podpowiadał mi, że menager miał całkiem słuszne powody, by traktować nas jak dzieci; a w szczególności mnie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeszcze nie dorosłem, mimo iż dawno już powinienem był to zrobić. Jestem niepoważny i mam tego świadomość. Mężczyzna po prostu traktował mnie tak, jak sobie na to zasłużyłem. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem, czy raczej nie chciałem, przyjąć tego do wiadomości. Zachowywałem się jak gówniarz, a reszta zespołu brała ze mnie przykład – dlaczego? Bo według nich byłem zabawny.
Jak na lekkoducha przystało wiecznie było mi mało imprez. Szczerze powiedziawszy to czasem miałem ich dość, ale próbowałem pozostać takim, jakim chcieli widzieć mnie inni – zwierzęciem imprezowym. Po prostu… czasem miałem takie dość przykre uczucie, że jeśli się zmienię, to nie będę ich już interesował. Nie wyróżniałem się niczym specjalnym, nie posiadałem żadnych umiejętności czy nie miałem cech charakteru, które sprawiałyby, że ludzie wciąż chcieliby pozostać w moim towarzystwie – w przeciwieństwie do Satoshiego, Rito, Hiyuu i Ichiro; a bynajmniej tak mi się zdawało. Zawsze czułem się nieco gorszy, jakbym snuł się na szarym końcu – ale nigdy nie dałem tego po sobie poznać.
Tak więc… Ta cała nieszczęsna impreza to był mój pomysł. Pomijam już szkody materialne, jakie wyrządziliśmy w pokoju hotelowym, to jak bardzo zdenerwowana była sprzątaczka, to, że nikt nie wstał o piątej rano, przez co wpakowaliśmy się w korki, spędziliśmy w busie łącznie ponad dwanaście godzin i zamiast przyjechać do Tokio o przyzwoitej godzinie trzynastej, przybyliśmy do domu o pierwszej w nocy… To wszystko nic w porównaniu do tego, co wyrządziłem mojemu kochanemu Rito…
Ups…
Czy ja powiedziałem „kochanemu”? „Mojemu”?
Jestem beznadziejny…

Gdzieś koło godziny drugiej w nocy wyciągnąłem gitarzystę z pokoju, gdzie toczyła się cała wrzawa. W sumie to już dokładnie nie pamiętam tego, co zaplanowałem (choć istnieje możliwość, że w mojej głowie zionęła wtedy jedynie bezkresna pustka o zapachu śliwkowego sake), ale wiem, że chciałem w końcu przyznać się do uczucia, którym obdarzyłem Rito. Roześmiani wyszliśmy, choć odpowiedniejszym określeniem powinno być to, iż wywlokłem chłopaka za sobą, ciągnąc go uparcie za rękę. Chciałem zaprowadzić go w ustronne miejsce, gdzie moglibyśmy swobodnie porozmawiać, nawet jeśli oznaczało to, że musiałbym się naprawdę głęboko doszukiwać sensu w bełkotaniu Rito. Gitarzysta był w znacznie gorszym stadium upojenia alkoholowego ode mnie, ale to tylko przemawiało na moją korzyść. Jak? Otóż liczyłem, że jeśli nawet mnie odrzuci, to nie będzie tego pamiętał. A ponad to, słowa pijanego to myśli trzeźwego… chciałem po prostu dowiedzieć się czy on także coś do mnie czuje…
Szliśmy dość szybko, a Rito szurał ciężko nogami po betonowych płytach chodnika i wciąż się śmiał, choć już przestałem rozumieć, z czego. Nocne, zimne powietrze zdawało się sprawiać, iż trzeźwiałem z chwili na chwilę… a to źle. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż jeśli chłopak mnie odtrąci, to będzie mnie to znacznie bardziej bolało, kiedy będę w pełni przytomny umysłowo. Zapisze się to w moich wspomnieniach.
I będzie bolało.
Jak cholera…
Dopadł mnie stres. Mój oddech przyspieszył, a szczęki samoistnie zacisnęły się, tak mocno, iż z pewnością wrzasnąłbym z bólu, gdyby nie to, że moje usta nie chciały się otworzyć. Czułem każdą pojedynczą plombę; wszystkie na raz, jakby się zmówiły, zaczęły boleć. Myśli skołtuniły się od dzielących się z prędkością dźwięku kolejnych obaw. Przełknąłem głośno ślinę…
Zwolniłem, kiedy znów znaleźliśmy się naprzeciw wejścia do sali, w której dzisiejszego wieczoru dawaliśmy koncert. Pociągnąłem za klamkę… i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wejście stanęło przed nami otworem. Gitarzysta zachichotał i powiedział coś do siebie (może i do mnie, ale w każdym razie już go nie słuchałem). Weszliśmy do środka. Było tu pusto, wszystko zostało posprzątane i wyglądało tak, jakbyśmy nigdy tu nie postawili nogi – ani my, ani rzesza naszych fanów. Poczułem coś w rodzaju… zawodu? Przemknęło mi przez myśl, że coś identycznego  stanie się ze mną w umyśle szatyna – jutro rano nie będzie pamiętał, że wyznałem mu miłość. Z jednej strony cieszyłem się z tego, gdyż dzięki takiemu obrotowi spraw nasza przyjaźń nie ucierpi, a chłopak nie będzie na mnie krzywo spoglądał, jednak… z drugiej strony wciąż odczuwałem smutek. Rito z pewnością nie odwzajemniał mojego uczucia; wiedziałem to niemalże ze stuprocentową pewnością, więc sam nie rozumiałem, dlaczego wciąż łudziłem się, że istnieje dla nas jakakolwiek szansa… Nie mogłem przestać o tym myśleć, nieważne, jak bardzo próbowałem wbić sobie do głowy najczarniejszy scenariusz tej rozmowy, aby później nie płakać nad rozlanym mlekiem.
Mimo wszystko wciąż chciałem mu powiedzieć, o tym co do niego czuję – nie umiałem już dłużej tego ukrywać. Po prostu musiałem się przyznać!... nawet, jeśli on miałby tego nie pamiętać.
Weszliśmy do miejsca, które uprzednio służyło nam za garderobę. Wystarczyło, żebyśmy przeszli przez dość wąski korytarz, następnie zeszli ze schodów i już moglibyśmy opaść na purpurową sofę; mógłbym powiedzieć to, co od tak wielu miesięcy nie dawało mi spokoju w taki sposób, w jaki to sobie wymyśliłem na poczekaniu…
…jednak nie było mi to dane.

W końcu powiedziałem, że wszystko poszło nie tak, jak powinno, nie?

Stąpałem już pewnie i nie chwiałem się (a bynajmniej tak mi się wydawało); zresztą nie wypiłem znowu aż tak dużo. Gorzej było z Rito. Kiedy schodziliśmy ze schodków (których było zaledwie trzy) coś mnie podkusiło, żeby wskoczyć mu na plecy. Chłopak stracił równowagę i padł na podłogę jak długi. Może moje lądowanie nie było zbyt miękkie, biorąc pod uwagę, że gitarzysta był dość kościsty, ale z pewnością byłem w lepszej sytuacji niż muzyk, który… nie dawał znaku życia!
Niepewnie zwlokłem się z jego pleców i przykucnąłem obok. Potrząsnąłem nim energicznie.
- Hej, Rito, nie wygłupiaj się! – zawołałem, jednak on ani drgnął.
W mojej głowie pojawiła się paniczna myśl: „Kurwa, czy ja go zabiłem?!”.
No co? W końcu nie wytrzeźwiałem AŻ do tego stopnia, jak mi się początkowo zdawało… Poza tym normalnie też zachowywałem się jak przewrażliwiona, niekiedy niestabilna emocjonalnie nastolatka, więc proszę, Drogi Czytelniku, nie bądź zdziwiony moją reakcją.
Drgnąłem.
Przełknąłem głośno ślinę.
Ja pieprzę, ileż to będzie zachodu ze znalezieniem drugiego, tak dobrego gitarzysty! No i menager mnie zabije! I reszta zespołu też! A co, jak to się wyda? Media nagłośnią całą sprawę! Z pewnością będzie czekała mnie sprawa sądowa – co jeśli trafię do więzienia?! Co zrobi jego rodzina, kiedy się o tym dowie? Pewnie będą mnie chcieli spalić na stosie! Jego matka popadnie w depresję! Jak będzie wyglądał jego pogrzeb? Czy będzie mi dane być na nim obecnym?
No i mój kochany Rito nigdy nie dowie się o tym, co do niego czuję!
Chwyciłem chłopaka pod pachami i zaciągnąłem go do kanapy. Położyłem go na niej i nerwowo zacząłem krążyć po pokoju. Co powinienem zrobić? Ukryć zwłoki? Ale co powiem reszcie – jak wytłumaczę zniknięcie Rito?
Wtem olśniło mnie! Przecież nie wiem czy on jest naprawdę trupem, czy tylko stracił przytomność! Przytknąłem mu dwa palce do szyi, ale nie mogłem wyczuć pulsu – może dlatego, że robiłem to dość nieudolnie, a może dlatego że wciąż mieszało mi się nieco w oczach, kiedy zbyt mocno skupiłem się na jednym punkcie. W każdym razie brak pulsu oznaczał tylko jedno…
Denat!
Padłem na kolana na podłogę i ukryłem twarz w dłoniach. Między palcami niby widziałem ledwo dostrzegalny ruch klatki piersiowej szatyna, ale nie mogłem w to uwierzyć. Uparcie powtarzałem sobie, że to jedynie mieni mi się w oczach, że to mi się zdaje, że tak bardzo chcę dostrzec to, jak oddycha, że moja wyobraźnia podsuwa mi taki obraz… Zalałem się gorzkimi łzami. Płakałem tak może przez pięć minut, może przed wiele godzin – straciłem poczucie czasu. Czas w obliczu śmierci ukochanego nie miał znaczenia.
Nagle usłyszałem dźwięk – coś pomiędzy westchnięciem a dźwiękiem powietrza uchodzącego z przebitego balonu. Czy to już zaczyna się proces gnilny zwłok? Czy to już gazy powstające w wyniku rozkładu próbują znaleźć jakiekolwiek ujście z martwego ciała? Załkałem jeszcze głośniej. Nie, nie chciałem na niego patrzeć w takim stanie. Chciałem zapamiętać go takim, jaki był za życia…
Mimo wszystko podpatrując przez rozczapierzone palce chciałem ostatni raz dotknąć jego gładkiego policzka. Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, kiedy nagle… oberwałem po łapach.
- Nie wystarczająco już mnie uszkodziłeś? – warknął Rito.
W jednej chwili zabrakło mi łez. Odciągnąłem ręce od twarzy i spojrzałem na niego zszokowany. Gitarzysta trzymał się za obolałą głowę, a na jego twarzy malował się nieprzyjemny grymas. Zamrugałem kilkakrotnie zszokowany.
A ja już chciałem go grzebać!
- R-Rito… - wydukałem.
- Nie, Święty Mikołaj, wiesz? – prychnął i odwrócił się do mnie tyłem.
Żyje…
On żyje!
Byłem przeszczęśliwy, nawet jeśli moje zachowanie tego nie potwierdzało. Wciąż siedziałem na podłodze i z niedowierzaniem wpatrywałem się w jego odsłonięte plecy i wsłuchiwałem w kolejne warknięcia, które zapewne były przekleństwami.
A co jeśli to tylko moja wyobraźnia? Może zaczynam już szaleć? Choć z drugiej strony… chyba wolałbym zostać w wariatkowie niż w więzieniu; może jeśli udowodnią moją chorobę psychiczną to złagodzą mi wyrok albo coś?
- Długo jeszcze zamierzasz się tak na mnie gapić? – podniósł niechętnie głowę spoglądając na mnie kwaśno. – Boże! Wyglądasz jak siedem nieszczęść! – wywindował się gwałtownie do siadu, czego zaraz pożałował; zarówno od nadmiaru alkoholu, jak i od uderzenia, przez które stracił na pewien czas przytomność. – I czego ryczysz, durniu? – wywrócił oczyma, po czym złapał mnie za rękę i mocno przyciągnął do siebie.
Wylądowałem twarzą wprost w jego torsie. Rito objął mnie na wysokości pasa, po czym podniósł i posadził koło siebie. Popchnął mnie do tyłu, tak, że wylądowałem głową na oparciu sofy. Sam ułożył się obok i znów mnie objął, wciskając w swoją klatkę piersiową. Niepewnie odwzajemniłem uścisk. Przyjemnie było czuć ciepło jego ciała. Kiedy zamknąłem oczy, słyszałem jedynie jego rytmiczny oddech i bicie serca  - dwa odgłosy, które sprawiły, że tym razem po mojej twarzy popłynęły łzy szczęścia i ulgi.
- No już, uspokój się – mruknął opierając brodę na mojej głowie.
Wczepiłem się w niego mocniej, próbując opanować, co nie było takie proste. Łapczywie chwytałem ustami powietrze, po których błąkał się mimowolny, delikatny uśmiech. Wraz z upływem czasu, z którym uspakajałem się, ogarniało mnie coraz większe zmęczenie wywołane przez tę niedawną histerię; nocne imprezowanie też dało się we znaki.
- Matko… - jęknął chłopak. Odsunąłem się od niego nieznacznie, aby móc spojrzeć mu w twarz. – To ja tu jestem poszkodowany, a muszę cię pocieszać i tulić. Chyba powinno być odwrotnie, co? – posłał mi słaby uśmiech, który tonizowany był przez wciąż ściągnięte w bólu brwi. – Co to by było, gdybym nie miał do ciebie tyle cierpliwości; gdybym cię nie… - urwał nagle, jakby zorientował się, że jeszcze słowo, a mógłby żałować tego, co powiedział, do końca życia.
- Przepraszam! – podniosłem się na łokciu. – Tak bardzo cię przepraszam! Ja naprawdę nie chciałem! – zarzekałem się. – Ja… Ja tylko… tylko…
- Tylko co? – dopytywał. – I w sumie to po co mnie tu ściągnąłeś?
- Ja… Chciałem porozmawiać… - wydusiłem z siebie.
- Kiedy obaj jesteśmy pijani? Świetny pomysł! – zaśmiał się krótko zachrypniętym głosem. – Ty spychasz mnie ze schodów i wypłakujesz mi się w rękaw z tego powodu, ja tracę przytomność, chwilę przysypiam i nie wiem, gdzie jestem – pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówi. Spojrzał na mnie uważnie. – Wciąż masz mętne oczy – zauważył. – Dobra – machnął lekceważąco ręką – skoro już tu jesteśmy, gdziekolwiek to „tu” się znajduje, możemy porozmawiać o tym, o czym chciałeś, dopóki nie przestanie mi huczeć w głowie i nie będę w stanie wrócić o własnych siłach do hotelu – nie odrywał ode mnie wzroku, co trochę mnie peszyło. - Więc? Co to za ważna sprawa, dla której narażałeś moje zdrowie?
- Ja… Ja… - znów zacząłem dukać.
- Tylko nie mów, że zapomniałeś, bo się wścieknę! – zagroził. – I niby, co ja w tobie widzę? – westchnął cierpiętniczo. Ostatnie zdanie wypowiedział znacznie ciszej, z czego wnioskuję, że wcale nie miałem go usłyszeć; a jednak.
- Co we mnie widzisz? – powtórzyłem zdziwiony.
Rito spojrzał na mnie z paniką wypisaną na twarzy. Tym razem nawet jego brwi się uniosły, co znaczyło, że wprawiłem go w takie osłupienie i zakłopotanie, iż przez moment zapomniał nawet o doskwierającym bólu.
- Znaczy… No wiesz… – nerwowo zaczął bawić się swoimi bransoletkami na nadgarstkach. – Nie w tym kontekście; żeby nie było!
- Och… - wyrwało mi się zawiedzione westchnięcie.
- Jesteś z tego powodu smutny?
- Co? – otworzyłem szerzej oczy. – Nie! Oczywiście, że nie! Jak niby mógłbym cieszyć się z tego, że mój przyjaciel się we mnie zakochał? – zaśmiałem się nerwowo. To zaprzeczenie brzmiało cienko nawet w moich uszach…
- Yuuki – gitarzysta jednym ruchem sprawił, że leżałem pod nim, a on uparcie wpatrywał mi się w oczy – dorośnij w końcu, co? – spojrzał na mnie z prośbą. – Przestajesz już być zabawny. Zresztą… to naprawdę nie jest przyjemne, kiedy muszę oglądać, jak się męczysz – uśmiechnął się delikatnie i nachylił nade mną.
Pod wpływem chwili zamknąłem oczy. Kiedy poczułem jego gorące wargi na moich, miałem ochotę krzyczeć z radości. Wszystkie jednak te krzyki utonęły w ustach szatyna, który skorzystał z tego, że uchyliłem wargi i wsunął między nie swój sprawny język. Założyłem mu ręce na kark, a chwilę potem wiłem się pod nim z rozkoszy, kiedy pieścił mój język i podniebienie.

***

Historia ta skończyła się trzema szwami tuż nad skronią gitarzysty, porządnym opieprzem od menagera oraz bezbrzeżnym zdziwieniem, kiedy jedna z osób z naszej ekipy technicznej wróciła rano by zamknąć salę i znalazła nas wtulonych w siebie na wąskiej sofie.
Ach, no i co ważniejsze, skończyło się tym, że dorosłem… chociaż odrobinę. Jednak myślę, że mój kochany Rito dalej będzie mnie szkolił w tym zakresie.
A co najważniejsze – dostałem szczęście, o którym chciałem dyskutować po pijaku.

No i przynajmniej nikogo nie zabiłem…