Liceum cz.14

Ło, byle coś z Rukim wstawić, a tu już 20 komentarzy w jeden wieczór... O.o Skoro się tak dobrze spisałyście to wam wstawię to, o co prosicie. Następne będzie "Monsters", "Closer to Ideal", "Le Ciel", oneshoot Ryoga x Koichi, a na końcu Gara x Tetsu. To ostatnie jeszcze ktoś czyta?

„Liceum cz.14”

– No to zbieram się z moimi chłopakami. Wam też radę się ulotnić zanim przyjadą glin… O rzesz kurwa… - przeklął, spoglądając gdzieś w dal ponad naszymi głowami.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy czerwono-niebieskie światła radiowozów.
„No pięknie…” – pomyślałem załamany.

Wszyscy, jak na zawołanie, stanęli jak wryci i przez chwilę wpatrywali się w migające światła. Pierwszy ocknął się Kyo, który pociągnął Rukiego za rękę, zmuszając go tym samym, aby wstał. Po chwili pomógł wywindować się i mi.
- Uciekajcie – syknął przez zaciśnięte zęby. – Póki jeszcze jest czas… Odejdźcie powoli, nie biegnijcie, aby nie wydało się, że mieliście coś wspólnego z tym zamieszaniem. Udawajcie zwykłych uczniów szkoły, do której należy ten akademik – wskazał wzrokiem szarego kolosa.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, nie utrzymując z przyjacielem kontaktu wzrokowego, by w istocie wyglądać jak niepozorny uczeń męskiej szkoły. Złapałem Takę za przedramię i wolnym, ale jednocześnie zdecydowanym krokiem ruszyłem w stronę budynku. Kilka aut zatrzymało się przed boiskiem, z których zaczęli wysiadać policjanci. Może plan Nishimury by wypalił, gdyby nie to, że akurat w najgorszym momencie odwróciłem się i spojrzałem na radiowozy, chcąc ocenić liczbę funkcjonariuszy. Jak już wspomniałem, zrobiłem to w najgorszym momencie, gdyż właśnie wtedy jeden z mężczyzn w mundurze nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. Spanikowałem i szybko popchnąłem Matsumoto do środka, po czym sam ruszyłem za nim.
- Stój! – usłyszałem za sobą krzyk policjanta.
„Cholera!” – wrzasnąłem w myślach i popchnąłem Maleństwo, aby przyspieszyło kroku. Ruki również był zestresowany, a widząc niepewność wypisaną na mojej twarzy, spiął się jeszcze bardziej. Znów był bliski łez. Chciałem go przytulić, pocieszyć, pocałować… ale nie mogłem tego zrobić. Nie było w tej chwili na to czasu.
Trzask drzwi – już wiedziałem, że funkcjonariusz podążył za nami.
- Zatrzymaj się! – podbiegł do nas i szarpnął mnie za ramię. Niechętnie zatrzymałem się i zwróciłem do niego przodem, spuszczając głowę i wbijając wzrok w podłogę. – Dlaczego oddaliliście się z miejsca zdarzenia? – zapytał groźnie, a mnie zaczęło łupać w skroniach. Przełknąłem głośno ślinę.
- Bo my… - zająknąłem się. – Znaczy ja, zadzwoniłem na policję, kiedy zobaczyłem tą bójkę i nie chciałem mieć kłopotu z tymi chłopakami – wymyśliłem na poczekaniu.
- Ale rozumiem, że nie braliście w niej udziału?
- Nie – pisnął cienko Takanori, chowając się za mną. Wziąłem głębszy wdech, żeby się uspokoić.
- To możecie mi wyjaśnić, dlaczego jesteście tacy brudni? – spojrzał na nas podejrzliwie, wskazując na nasze ubrania. Dopiero teraz zauważyłem, że byliśmy cali w piachu, a na ubraniach mieliśmy czerwone plamy po krwi (niekoniecznie naszej – Ruki był w krwi Uruhy) oraz zielone ślady po trawie.
- No… znaczy… Trochę nas tam popychali – bąknąłem, nie mogąc wymyślić niż lepszego.
- A możesz mi wyjaśnić, co ty tutaj w ogóle robisz, chłopcze? – zwrócił się do mnie. – Nie wydaje mi się, żebyś uczęszczał do tej szkoły…
- Na jakiej podstawie pan tak uważa? – odważyłem się zadać pytanie, jednak wzrokiem nadal lustrowałem podłogę.
- Nie masz mundurka, tak jak on – wskazał na Matsumoto, który położył mi dłoń na ramieniu, kurczowo ją zaciskając.
- Bo… przebrałem się wcześniej – palnąłem.
- A mam ci udowodnić, że nie chodzisz tu do szkoły? – prychnął.
- Ależ on tutaj chodzi do szkoły! – dobiegł nas głos ze schodów. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem… Shimizu! – Nawet dzieli ze mną pokój! – powiedział pewnie, przez co w żaden sposób nie było widać po nim, że kłamie.
- Nie – policjant, którego najwyraźniej jedynie rozbawił nasz teatrzyk, pokręcił głową. – Spójrz na mnie – rozkazał, po czym szarpnął za moją bandanę, zdejmując ją. – Akira Suzuki – spojrzał na mnie z politowaniem – kiedy przestaniesz robić ze mnie idiotę? – dopiero teraz go poznałem; dopiero teraz, kiedy na niego spojrzałem. To był ten sam policjant, który zgarnął mnie i Takę z punktu widokowego!

***

I tak oto wylądowałem na komisariacie; znowu. Na początku było tu dość tłoczno, gdyż wielu chłopców zmuszeni byli odebrać rodzice, ale ich kara skończyła się na tym. Niestety moja nie. Siedziałem teraz na plastikowym krześle w wąskim korytarzu, naprzeciwko Sakiego, który od czasu do czasu przykładał zakrwawioną gazę do nosa, z którego sączyła mu się krew.
- I co? Fajny koniec, nie? –zaśmiał się niewesoło. – Ja dostanę kuratora, a ty proces – skrzywił się.
- A czy nie o to właśnie ci chodziło? – założyłem ręce na piersi.
- Mniej więcej – uśmiechnął się kwaśno. – A mniej więcej, to nie osiągnięcie zamierzonego celu…
- Więc… - westchnąłem. – Dostaniesz kuratora – potarłem brodę. – W takim razie, kiedy mogę spodziewać się zobaczyć cię w poprawczaku? Wiesz, chcę się przygotować psychicznie na ponowne spotkanie z takim ćwierćinteligentem, który narobił mi tyle kłopotów – syknąłem.
- Dokładnej daty ci nie powiem, ale możesz spodziewać się mnie niebawem – znów przyłożył gazę do nosa.
Po chwili z gabinetu kuratora wyszła moja matka. Była zapłakana, a na jej twarzy malowała się bezradność i bezbrzeżny smutek. Spojrzała na mnie pustym wzrokiem i podeszła do mnie szybko, po czym przytuliła mocno, więżąc w stalowym uścisku.
- Akira… - szepnęła. – Powiedz mi… gdzie popełniłam błąd jako rodzic? – rozpłakała się, a mnie coś ścisnęło serce. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak wielki popełniłem błąd… i to przecież nie pierwszy. Pojąłem, jak wiele osób krzywdziłem, popełniając te błędy…
- Mamo… - po moich policzkach również zaczęły płynąć łzy. – To… To nie twoja wina. To wszystko przeze mnie…

***

I tak oto wylądowałem w sądzie. Nawet nie ubrałem się zbyt elegancko, najzwyczajniej w świecie nie miałem na to siły. Jeansy, trampki i czarna koszula… nie poznawałem siebie… Nawet włosów nie ułożyłem, dlatego praktycznie nic nie widziałem przez grzywkę – w sumie cieszyłem się z tego: na własnej rozprawie raczej nie mogłem zobaczyć nic ciekawego. Głowa bolała mnie od płaczu… Jak mogłem zawieść matkę? Takanoriego? Sięgnąłem dna…
Zdawało mi się, że ktoś coś mówi, jednak nie słuchałem co – i tak wiedziałem, jaki będzie osąd mojego kuratora, który będzie ostatnim gwoździem do mojej trumny. Na szczęście bądź nieszczęście, kurator miał wypowiedzieć się dopiero na sam koniec. Siedziałem jak na szpilkach i nerwowo bębniłem palcami w blat stołu. Naprawdę chciałem mieć to już za sobą…
„W sumie – pomyślałem – nie powinno być tak źle… Kyo obiecał, że będzie próbował mi jakoś pomagać…” – starałem się myśleć optymistycznie, ale kiepsko mi to wychodziło. Z zamyślania wyrwał mnie dopiero odgłos stukania, towarzyszący szybkiemu krokowi. Podniosłem głowę i zobaczyłem, jak przede mną przechodzi Shimizu. Zaraz, zaraz… Właśnie przede mną przedefilował rudzielec, który próbował uratować mnie przed policjantem w akademiku… Co on tu, do cholery, robił?
Chłopak usiadł na wyznaczony miejscu i przysunął sobie mikrofon do ust. Najwidoczniej przemyślał to, co miał do powiedzenia, bo mówił bardzo spójnie i bez ani jednego zająknięcia. Przez moment jedynie wsłuchiwałem się w jego głos i studiowałem mimikę, kompletnie nie zwracają uwagi, a może nawet i nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi. Dopiero potem trafiło do mnie, że… on mnie broni!
- Dlatego nie uważam, żeby Akira powinien trafić do ośrodka wychowawczo-poprawczego. To naprawdę dobry przyjaciel i pomocny chłopak, jednak przez swoją popularność zyskał niestety także kilku wrogów, którzy oczerniają go, spiskują przeciwko niemu. Gdyby nie te kilka osób, dzisiejsza rozprawa nie odbyłaby się. Myślę, że przedstawione przeze mnie argumenty świadczą o tym, że nie ma żadnych wskazań, aby uznać, że Akira jest agresywny – zakończył, po czym zajął swoje poprzednie miejsce.
Potem kolejno wypowiadali się: moja siostra, Uruha, Aoi i Kyo, choć kątem oka zauważyłem, że kiedy Nishimura zaczął mnie wybielać, kurator skrzywił się. Widocznie znał już go – i to od tej gorszej strony.
Siedziałem otępiały, zszokowany przyglądając się kolejnym mówcom. Tego się… nie spodziewałem… Zadziwili mnie… Każdy z nich mówił o mnie ciepło i podawał przykłady, kiedy któremuś z nich pomogłem. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że… może nie jestem znowu taki zły?
Nie tylko Shimizu, ale każdy z nich był świetnie przygotowany. Potrafili wybrnąć z każdego pytania oskarżyciela, przy czym przedstawiali mnie jako wzór cnót i zalet. Przez całe życie nie usłyszałem tylu miłych słów, jak w tym czasie… Zrobiło mi się ciepło na sercu i uśmiechnąłem się pod nosem. To byli… moi prawdziwi przyjaciele. Do szczęścia potrzebowałem tylko ich; nie jakiejś durnej reputacji, „przyjaciół”, którzy wbiliby mi nóż w plecy (dosłownie), tylko po to, żeby zająć moje miejsce w szkolnej hierarchii. Dopiero teraz pojąłem znaczenie słowa przyjaźń – jak wiele ono znaczy. Przyjaźń to nie pożyczenie drobnych na wodę, czy długopisu na sprawdzianie… Przyjaźń to nierozerwalna więź łącząca dwóch ludzi, którzy są w stanie zaryzykować wszystko dla twojego uśmiechu. Przyjaźń nie zna pojęcia dobra i zła. Przyjaciel podpali dla ciebie komendę główną policji, abyś nie uronił gorzkiej łzy smutku i rozczarowania. Zrobi to dla ciebie, by choć na chwilę odciągnąć twoją uwagę od zmartwień. Przyjaciel będzie dbał, abyś płakał tylko ze szczęścia, nigdy rozgoryczenia. Dla przyjaciela twój uśmiech jest zapłatą, rekompensującą wszystko.
Do tej pory myślałem, że taką definicję przyjaźni można spotkać jedynie w książkach i to w dodatku o tematyce fantastycznej czy science-fiction, a tu proszę… sam ją sformowałem i to w dodatku na podstawie własnych przemyśleń i uczuć, które wszystkie na raz w jednym momencie odezwały się we mnie. To było tak niezwykłe… Tylko dlaczego musiałem przysporzyć i znieść tyle cierpień, żeby choć raz doznać uczucia błogości i zadowolenia?
Podobno, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach – ja raczej powiedziałbym, że kto nie ma w głowie, ten dostaje po głowie…
W momencie, kiedy myślałem, że to już koniec wystąpień moich przyjaciół, wstał Ruki. Jak zwykle w butach na koturnach, w których dzisiaj mało się nie zabił, podszedł do wyznaczonego miejsca. Był cały spięty i denerwował się – jego mięśnie były napięte do granic możliwości, przez co po drodze dwa razy omal nie potknął się o własne nogi, nerwowo wyłamywał sobie palce ze stawów i zagryzał wargi.
- Zgaduję, że ty również zamierzasz bronić pana Suzukiego? – zapytał dość znudzonym głosem oskarżyciel, który szykował się do przypuszczenia kolejnego ataku słownego. Taka kiwnął głową i pisnął ciche potwierdzenie. – Jak się nazywasz?
- Takanori Matsumoto – przedstawił się i otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak kiedy rozejrzał się po sali i zobaczył, ile osób go obserwuje, z powrotem je zamknął i zaciął się. Miał tremę? Spojrzałem na niego współczująco i próbowałem pokrzepić go ciepłym uśmiechem. Maleństwo wyłapało moje spojrzenie i przestało zwracać uwagę na pozostałych. – Uważam, że nie powinieneś trafić do poprawczaka, bo… bo tak – zachichotał, jednak nie był to nerwowy śmiech. Nagle wydawało mi się, że wcale nie jesteśmy na sali sądowej, a w jego pokoju i prowadzimy prywatną, swobodną rozmowę. Zdawało się, że blondynek również podobnie się poczuł, gdyż zaczął się zwracać tylko i wyłącznie do mnie i używał prostego, codziennego słownictwa w przeciwieństwie do jego poprzedników, którzy postawili na wzniosłe słowa. – Może ktoś uzna, że to nie jest argument, ale dla mnie jest… i wiem, że dla ciebie też, Akira, bo zawsze liczyłeś się z moim zdaniem. Nigdy mnie nie skrzywdziłeś; wręcz przeciwnie, broniłeś mnie! I… i chyba dlatego też chcę mieć cię wciąż przy sobie; bo się boję. Boję się Sakiego i jemu podobnych, boję się świata, gdyż według mnie jest on szary i zły, pełen zawiści i sprzecznych uczuć, z których z niezrozumiałego dla mnie powodu zawsze wygrywają te złe. Panoszy się tu wielu ludzi, którzy wykorzystują mój strach; wykorzystują mnie, a ja… ja po prostu nie umiem się postawić. Znaczy… umiem, ale… ale wewnątrz wciąż czuję się poniewierany; tylko przy tobie to uczucie znika. Zawsze miałem wrażenie, że jesteś jedyną bezinteresowną osobą, która chce mi pomóc, na której mogę się wesprzeć. Wiele osób uważa mnie za wariata; może w rzeczywistości nim jestem, ale jeśli nawet… to chcę mieć przy sobie kogoś, kto nie pozwoliłby mi zwariować… tak do końca. Chcę cię mieć przy sobie, bo nikogo innego nie mam – westchnął. – Jak… Jak to trudno powiedzieć – uśmiechnął się, jakby niedowierzając i pokręcił głową, na chwilę przymykając powieki. – Nigdy wcześniej nie powiedziałem ci, jak wiele dla mnie znaczysz. Nie potrafiłem powiedzieć ci tego w cztery oczy, a teraz przyznaję się do tego publicznie – spojrzał na osoby obecne na rozprawie, jednak zdawało się, że już mu nie przeszkadzają, gdyż skupił się na mnie. Mówił… z serca. Nie miał przygotowanej żadnej mowy, tak jak pozostali. – Zmieniłeś mnie, Aki, zmieniłeś na lepsze; i chcę, abyś robił to dalej. Jesteś mi bliski… najbliższy… nie oszukujmy się, jesteś dla mnie całym światem! Jesteś moim obrońcą, pocieszycielem, spowiednikiem, doradcą, powiernikiem sekretów, motywatorem… Jesteś moim przyjacielem… najlepszym… Nie – pokręcił głową i uśmiechnął się znacząco – jesteś kimś znacznie więcej! Wiem, że powinienem był przygotować się do tego wystąpienia, ale nie potrafiłem. Kiedy myślałem o tobie wczoraj, potrafiłem jedynie zalewać się łzami i karmić myślą, że mi cię zabiorą. Teraz… Teraz, kiedy patrzę w twoje lśniące oczy, wiem, że tak się nie stanie, bo jesteś dobrym człowiekiem. Zbyt wiele osób walczy o ciebie, aby zbagatelizować nasze rozpaczliwe wołanie… o twoją wolność i przyszłość. To ty zawsze walczyłeś za wszystkich, broniąc nas niczym lew; dziś chcemy ci się odpłacić… wszyscy… My wszyscy, którym kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób pomogłeś – uśmiechnął się pięknie. – A jeśli… jeśli nawet nasze wystąpienia nic nie dadzą… – nagle spochmurniał. – To będzie tylko potwierdzenie tego, że moje przeświadczenie, że ten świat wypełniony jest niesprawiedliwością i złem, jest słuszne. Bo jak można skazać dobroczyńcę jak złoczyńcę? – podszedł do mnie, po czym przytulił krótko, lecz mocno, a następnie zajął swoje poprzednie miejsce, starając się opanować łzy.
Przez chwilę na sali wszyscy milczeli, rozpatrując słowa blondyna. Idealną ciszę, w której słychać było jak mucha rozpaczliwie obija się o szybę, przerwał huk otwieranych drzwi. Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem…!
- Jeśli ośmielacie nazwać się ludźmi – chłopak nawet nie podszedł do mikrofonu, a przemawiał stojąc na środku pomieszczenia, jednak mówił na tyle donośnie, że każdy mógł go doskonale usłyszeć – to stwierdzicie, że Akira nie zasługuje na drugą szansę… - chwila napięcia, podczas której moje serce przestało pracować. – Bo nie wykorzystał nawet pierwszej – Suga uśmiechnął się zadziornie, po czym skierował się w moją stronę i ukłonił się przede mną nisko. – Wybacz mi. Pojąłem swoje błędy dopiero w momencie, kiedy dowiedziałem się, jakim chamem jest mój brat. To przez niego i przeze mnie borykasz się dzisiaj z takimi nieprzyjemnościami – skrzywił się. – Jeśli już ktoś szuka osób winnych trafienia do ośrodka wychowawczo-poprawczego to jestem to ja, Suga Inoto oraz mój brat, Saki Inoto.
„Inoto? – powtórzyłem w myślach. – Więc to takie jest rozwiązanie zagadki dotyczące nazwiska braci SS…”.
Szatyn ukłonił się przede mną jeszcze raz, praktycznie szorując włosami po posadce, po czym zajął pierwsze lepsze wolne miejsce.
Teraz w skupieniu oczekiwałem na wypowiedź mojego kuratora. Siwiejący już mężczyzna podszedł do mikrofonu i spojrzał na mnie, po czym westchnął, kręcąc głową i uśmiechnął się ciepło.
- Akira to… kłopotliwy chłopak, ale jakie dziecko nie sprawia kłopotów? Tym bardziej w okresie dojrzewania, kiedy hormony buzują…! Myślę, że wystąpienia jego tak licznych przyjaciół mówią same za siebie. Przyjaciół nie zdobywa się w dwa dni; tym bardziej takich – spojrzał na Rukiego, który zarumienił się. – Myślę, że bez sensu jest odczytywanie wszystkich notatek na jego temat i powoływanie się na kolejne osoby trzecie. Przedstawienie, jakie przed chwilą zostało tutaj odegrane, jest bardzo wymowne i jednoznaczne; ten chłopak zasługuje na jeszcze jedną szansę. Kara z pewnością go nie minie, ale myślę, że ośrodek wychowawczo-poprawczy jest zbyt surowym wyrokiem.

***

- Wniosek o przeniesienie Akiry Suzuki do ośrodka wychowawczo-poprawczego został oddalony – zawyrokował sąd, a mnie spadł kamień z serca. Znów zacząłem normalnie oddychać.
Wszyscy zerwali się na równe nogi z okrzykami radości na ustach. Pierwszy podbiegł do mnie Taka i rzucił mi się na szyję. Objąłem go mocno, wtulając w siebie. Po chwili Takanori złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku. Całowaliśmy się zachłannie, wręcz rozpaczliwie. Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i wybuchliśmy gromkim śmiechem. Maleństwo ponownie się we mnie wtuliło. Dopiero po dłuższej chwili zorientowaliśmy się, że jesteśmy obserwowani… i wcale nie chodziło o naszych przyjaciół, ludzi z rozprawy czy sędziego… Podniosłem głowę i spojrzałem na moją matkę… która, o dziwo, uśmiechała  się. Podeszła do nas i przytuliła.
- Moje kochane chłopaki… - szepnęła.


Yo-ka x Ruki "A ty mi coś obiecasz, okej?"

„A ty mi coś obiecasz, okej?”

- Nie mów tak! – zganił mnie. – Nawet nie wiesz, ile jesteś warty! Zrobisz, co chcesz, ale… ja myślę, że to nie jest zły chłopak. Z pewnością sobie z ciebie nie żartuje i skoro, jak sam powiedział, wiele o tobie wie i nie odrzuciło go to… wytłumaczenie jest jedno – zależy mu na tobie! On może pomóc ci z tymi rozterkami… kto wie? Może cię zmieni? Może wywróci całe twoje życie do góry nogami? Uważam, że warto spróbować, ale… zrobisz, co chcesz – powtórzył, wzruszając ramionami. – A teraz wybacz, ale muszę odrobić pracę domową, bo jutro będę pytany – wstał i podniósł z podłogi swoje rzeczy.
Przesiadłem się na swoje łóżko i położyłem się na nim, nie dbając nawet o to, że mundurek zapewnie się pogniecie. Zasłoniłem twarz dłońmi w akcie bezradności… Kai nic mi nie pomógł… Z pewnością sobie ze mnie żartuje, a ja nadal nie wiem, co zrobić…
Ech…
Chyba, że…
Nie, nie, to głupi pomysł…
A może jednak?

***

Minęły dwa dni od mojego ostatniego spotkania z blondynem. Widywałem go codziennie na korytarzu, jednak nie odważyłem się podejść. Kiedy chłopak był daleko ode mnie, miałem wielką ochotę się z nim spotkać i sprawdzić, tak jak doradził mi Kai, czy Yo-ka w istocie był do mnie zastawiony w „ten” sposób czy może jedynie udawał zainteresowanie moją osobą. Niestety, kiedy tylko dostrzegałem zarys jego postaci, stawałem jak słup soli i jedyne, co mogłem zrobić, to przyglądać mu się z daleka. Oczywiście to nie umykało jego uwadze, dlatego nieraz spoglądał również na mnie, ale kiedy tylko pojawiało się niebezpieczeństwo, że nasze spojrzenia się skrzyżują, ja spuszczałem głowę i zakrywałem oczy grzywką.
Ogólnie byłem osobą nieśmiałą. Dodatkowo on mnie onieśmielał, a jakby tego wszystkiego było mało, dobijali mnie jego koledzy, którzy zawsze kręcili się w pobliżu. Widać było, że czasami miał już tego dość, ale ci lgnęli do niego jak muchy do lepu i nic nie robili sobie z jego miny cierpiętnika i lakonicznych odpowiedzi, którymi próbował ich zbyć. W sumie… chyba z tego wszystkiego najgorsi byli właśnie oni. Tworzyli taki mur wokół Yo-ki, którego nie mogłem pokonać, gdyż za bardzo się bałem. Ta moja „fobia” odzywała się we mnie głośno i wyraźnie, paraliżując wszystkie mięśnie. Poza tym, warto też dodać, że w pobliżu blondyna zawsze znajdował się również Akira, który za wszelką ceną próbował rozkochać w sobie najpopularniejszego i najbogatszego chłopaka w szkole. Oczywiście nadal szło mu to marnie, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, żebym nie dość, że spuścił głowę i zakrył oczy włosami, to w dodatku odszedł w przeciwnym kierunku z podkulonym ogonem.
A potem się rozchorowałem. Zacząłem kichać i kaszleć, głowa pękała mi w szwach. Kiedy Kaia zaczęło irytować moje ciąganie nosem, ten wręcz siłą wywlókł mnie z pokoju trzymając za ubrania i zaprowadził do pielęgniarki, która dała mi jakieś tabletki i zimy okład na czoło, gdyż jak się okazało, miałem gorączkę, i kazała zostać kilka dni w pokoju.
I tak oto utknąłem samotnie w tych czterech ścianach z samopoczuciem kota rozjechanego na autostradzie. Nudziło mi się nieprzeciętnie. Zbyt mocno bolała mnie głowa, żeby czytać książki czy słuchać muzyki, a telewizor był na głównym holu, co oznaczało, że nie mogłem nic obejrzeć. Za bardzo bałem się reakcji innych uczniów na widok rozwalonego, niskiego chłopaka z przekrwionymi oczyma, zaczerwienionym nosem, do którego co chwila przykładał chusteczki, otwartymi ustami, przez które oddychał, w pogniecionej piżamie i z rozczochranymi włosami, który oglądał jakąś telenowelę lub, co gorsza, zasnął. Tak więc nie pozostawało mi nic innego, jak leżenie i gapienie się w biały sufit.
Przez to, że opuszczałem lekcje, robiły mi się zaległości. Nie otwierałem podręcznika, ale wiedziałem, że tak jest. Ogólnie uczyłem się dość dobrze, a przedmioty humanistyczne były dla mnie pestką, jednak nie mogłem tego samego powiedzieć o przedmiotach ścisłych. Informatykę jeszcze lubiłem, fizykę trochę mniej, ale dało się znieść, z matmy nie błagałem o nic innego jak trzy, a chemia… Westchnąłem ciężko, nie będąc pocieszonym myślą, że znów będę musiał prosić Tanabe, żeby wytłumaczył mi materiał. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że miał ciekawsze zajęcia. Mógł mi pomóc raz czy dwa, ale to zdarzało się już notorycznie, a nie chciałem nadużywać jego przyjaźni do tak błahych spraw… z drugiej strony, kiedy znów pomyślałem o chemiku i niedawnym incydencie, w który wmieszał się również Yo-ka, status tej sprawy z błahej przechodził w przerażającą. Naprawdę bałem się tego nauczyciela, a strach podsycała świadomość, że mnie nie cierpiał. Z tego powodu mogłem się spodziewać, że tuż po moim powrocie do szkoły, będę pytany z chemii…
Westchnąłem ponownie i przekręciłem się na bok. Sięgnąłem po tabletki na ból gardła leżące na szafce nocnej, a następnie po moją nadal nierozpakowaną torbę z książkami. Wyjąłem z niej podręcznik do znienawidzonego przeze mnie przedmiotu i otworzyłem na stronie, gdzie został zamieszczony test do rozwiązania przez ucznia, aby ten mógł przygotować się do sprawdzianu. Pomyślałem, że przerobienie tego będzie dobrym pomysłem. Zadanie pierwsze i już mina mi zrzedła. Bełkot, bełkot, dużo trudnych słów i skomplikowanych znaków, które ciężko nawet przeczytać. Że co mam niby zrobić? No… Ee… „Dobra, wrócę do tego później…” – obiecałem sobie. Mój wzrok spoczął na następnym zadaniu, które było przyczyną mojej następnej porażki. „Do… do tego też wrócę później…” – pisnąłem w myślach, drapiąc się po głowie i zastanawiając, o co tu też może chodzić… W głowie nadal mi huczało, oczy łzawiły, kiedy zbyt mocno wysilałem się, żeby coś przeczytać, bo tekst rozmazywał się. Nie mogłem się skupić, a uczucie bezradności jeszcze bardziej mnie demotywowało. Zadanie trzecie i trzecia koncertowa klęska. No, to by było na tyle. Nie potrafiłem zrobić absolutnie nic. Dalej nawet nie chciałem już czytać, bo tylko utwierdziłbym się w tym, że chemia definitywnie była moją najsłabszą stroną. Odrzuciłem książkę nawet nie zastanawiając się, gdzie upadnie. Opadłem na poduszki i zagrzebałem się w pościeli, postanawiając przespać się trochę. Może sen mi trochę pomoże…

***

Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Sen odrobinę pomógł, jednak nie zmienił tego, iż nadal czułem się fatalnie. Byłem otępiały i chciałem dalej spać, jednak ktoś dobijający się do drzwi znów przypomniał o sobie, nawalając w nie pięścią. Zrozumiawszy, że niedane mi jest pospać w spokoju, chciałem się odezwać, dając tym samym nieproszonemu gościowi znak, aby wszedł, zobaczył, że Kaia nie ma i poszedł w diabły, jednak spomiędzy moich warg nie wydobył się żaden dźwięk. Byłem tak chory, że gardło całkowicie odmówiło mi posłuszeństwa i bolało tak, jakby wbijało się w nie setki tysięcy szpileczek. Nie zamierzałem wychodzić spod nagrzanej pościeli, dlatego zdecydowałem się nic nie robić.
Pukanie nie rozległo się kolejny raz. Myślałem, że natręt sobie poszedł, rozumiejąc, że Yutaki nie ma w pokoju, dlatego też ponownie ułożyłem się do snu, kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłem się i spojrzałem przez ramię na nowoprzybyłego.
- Takanori, dlaczego mnie ignorujesz? – Yo-ka stanął w progu, zakładając ręce na piersiach. – Wiesz, że to nieładnie udawać, że cię nie ma? – zapytał sarkastycznie. W odpowiedzi wskazałem na własne gardło, a następnie skrzyżowałem dłonie, dając mu do zrozumienia, że nie mogę nic powiedzieć. Chłopak westchnął i zamknął za sobą drzwi, a następnie podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego krawędzi. – Gdzie ty się tak załatwiłeś, co? Ech, wybrałeś sobie porę na chorobę… - pokręcił głową, wyglądając przez okno. – Taka ładna pogoda, chciałem wyciągnąć cię na spacer, ale skoro jesteś przykuty do łóżka, nic nie mogę na to poradzić… - sięgnął po tabletki na gardło, które niezmiennie leżały na swoim miejscu i wziął jedną w dwa palce, podsuwając mi ją pod usta. – Otwórz buzię – zaśmiał się, mówiąc przesłodzonym głosikiem, jakim zwraca się do małego dziecka. Posłusznie wykonałem polecenie, a on włożył mi tabletkę do ust.
„(…) włożył mi (…) do ust” – to co najmniej źle brzmi”, pomyślałem. Zaraz jednak przyłapałem się na tym i zganiłem w myślach. „Do cholery, Ruki, o czym ty myślisz? Przecież on ci tylko podał lekarstwo!” – próbowałem uspokoić samego siebie. To było dziwne, z racji tego, że nigdy wcześniej nie miewałem podobnych myśli…
- Przyniosłem ci zeszyty – przyłożył mi rękę do czoła, sprawdzając temperaturę – ale widzę, że nie masz ani siły, ani ochoty na przepisywanie ich, mam rację? – upewnił się, a ja pokiwałem głową. Następnie nachylił się nade mną i pocałował w czoło. Spojrzałem na niego wystraszony i mimo że nie mogłem nic powiedzieć, moja mina wyrażała wszystko, czyli mówiła: „Co ty, do cholery jasnej, wyrabiasz?! Chcesz mnie o zawał przyprawić?!” lub coś w tym kontekście… - No nie patrz tak na mnie – zaśmiał się. – Tylko sprawdzam ci temperaturę. Mam zimne dłonie – usprawiedliwił się. – Za to usta gorące… - mruknął pod nosem, jednak i tak usłyszałem. Spojrzałem na niego niepewnie, nie widząc czy jednak wyjście spod tej nagrzanej kołdry i ucieknięcie stąd gdzie pieprz rośnie, nie byłoby dobrym pomysłem. – Możemy pójść na pewien układ – kontynuował niezrażony. – Ja przepiszę za ciebie te wszystkie notatki – wyjął ze swojego plecaka pokaźny stos zeszytów – a ty mi coś obiecasz, okej?
- Co… obiecać…? – wyskrzeczałem z trudem, czując jak szpilki jeszcze dotkliwiej wbijają się w moje podrażnione gardło.
- Coś – wzruszył ramionami. - Jeszcze nie wiem, czego mógłbym od ciebie chcieć, ale po prostu będziesz moim dłużnikiem, dobrze? Umówimy się tak, że będziesz musiał mi oddać jedną przysługę – uśmiechnął się. – Nie bój się, nie będę kazał ci zabijać, gwałcić ani brać udziału w jakiś orgiach! – zaśmiał się, widząc moją niepewną minę. – To jak będzie?
Po chwili namysłu w końcu pokiwałem głową. Naprawdę nie miałem ochoty ślęczeć nad tymi zeszytami, a nie mogłem wziąć notatek od Kaia, gdyż ja byłem w klasie „a”, a on „c” i zapewne było tak, że z jednego przedmiotu przerobili już więcej tematów niż my, a z drugiego odwrotnie. Byłem wdzięczny Yo-ce za oferowaną pomoc, ale to i tak nie zmniejszało moich podejrzeń, co do tej „przysługi”. Miałem nadzieję, że nic nie stracę na tym układzie…
- Starałem się notować wszystko, co wydawało mi się być ważne i pisać w miarę najprościej, abyś nie miał problemu ze zrozumieniem, o co chodziło – a on dalej gadał i gadał…
Jego głos był przyjemny dla ucha, więc dobrze mi się go słuchało, mimo że nie zwracałem już uwagi na sens wypowiadanych słów. Nie miałem siły się na tym skupić. Byłem totalnie wypompowany. Czułem się tak, jakbym dopiero co przebiegł maraton, podczas którego ktoś strzelał mi w głowę z pistoletu do paintballu. Ukołysany jego aksamitnym głosem, ponownie zasnąłem.

___________

Dobra, trochę tego już napisałam, więc teraz moje pytanie do was: Co chcecie jako następną notkę?
1. Closer to Ideal cz.3
2. Gara x Tetsu cz.4
3. Le ciel cz.2
4. Liceum cz.14
5. Oneshoot Ryoga (BORN) x Koichi (Mejibray)
6. Monsters cz.10
Odpowiedzi piszcie w komentarzach! <3

Monsters cz.9

xMidziak, wybacz, że cię pominęłam! Jesteś tutaj stałą bywalczynią i przede wszystkim komentatorką, a twoje wypowiedzi są naprawdę długie i konstruktywne, za co kłaniam ci się w pas i mówię wielkie "Arigatoooooo!!!" Mam nadzieję, że wybaczysz mi tą zniewagę; ale spokojnie, mam coś na przeprosiny (nie wypada być gołosłowym):

Z dedykiem dla xMidziak:


MONSTERS CZ.9



- Przed chwilą dostałem informację, że zostałeś zgłoszony przez dwa zespoły; przez nas i przez „Monsters”. Zostałeś przez to zdyskwalifikowany, a my mamy znaleźć sobie innego basistę – szczęka opadła mi do podłogi, mocno w nią uderzając i wbijając się w dół na dobre kilka centymetrów.
Jak to…
… zdyskwalifikowany?

Tak oto mój świat został złamany – dosłownie, przełamany na pół. Absolutnie nie wiedziałem, jak miałem się zachować. W myślach wciąż pytałem siebie, co JESZCZE może pójść nie tak i jak długo JESZCZE wytrzymam w tym pasie nieszczęść… Najpierw ręce, a zaraz potem całe moje ciało zaczęło drżeć. Czułem się taki… kompletnie niepotrzebny, nigdzie niepasujący… Ogarnęła mnie przejmująca pustka i zimno, którego źródło było jakby wewnątrz mnie.
- A… A… Aha… - mruknąłem po dłuższej chwili, nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć.
Przepchnąłem się między pozostałymi z powrotem do pokoju, chwyciłem swoją torbę, która wciąż nienaruszona leżała pod ścianą i wyszedłem, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie należałem już do zespołu, więc z jakiej racji miałem dzielić z nimi pokój? I tak było tam tylko pięć łóżek, więc nie chciałem im wadzić jeszcze dotkliwiej niż wcześniej. Pierwszy raz w życiu poczułem się bezradny i rozbity. Zawsze szukałem pozytywnej strony, próbowałem odbić się od dna, nie pozwalałem na użalanie się nad sobą… a kiedy nie radziłem sobie z jakimiś problemami uciekałem w świat muzyki – w bezpieczny kąt, gdzie mogłem bezkarnie wyrazić każdą tłumioną emocję; począwszy od płaczu, a skończywszy na krzyku. Tworząc muzykę czułem się wolny, nie byłem oceniany, nie musiałem się nikomu podporządkowywać, nie wpasowywałem się w żadne „klucze”… byłem sobą… a teraz nawet z tego przewrotny los mnie ograbił. Nie miałem nic. Nie miałem przyjaciół, którzy odrzucili mnie ze względu na moją niepewną orientację, dachu nad głową, z racji tego, że znajdowałem się w Nowym Jorku, którego absolutnie nie znałem, a zostałem zdyskwalifikowany z konkursu, którego organizatorzy załatwiali uczestnikom miejsca w hotelu; jako że od tego momentu nie byłem już jego uczestnikiem, nie mogłem upominać się o dodatkowe miejsce; to, które było pierwotnie przeznaczone dla mnie, zajęła Ashley. Nie miałem żadnego zajęcia ani choćby pomysłu na to, czym mógłbym się zająć… straciłem tożsamość. Pozbawiając mnie możliwości wyrażenia się, jaką była dla mnie muzyka, nie byłem już tym samym człowiekiem. Nie byłem już Yoshidą Hiroshi… Wtopiłem się w bezimienny, szary tłum ludzi, który kiedyś tak bardzo mnie przerażał; nigdy nie chciałem, żeby do tego doszło. Wypowiadałem się, wykrzykiwałem swoje myśli tylko po to, aby być tą wybijającą się jednostką, aby szary tłum wskazywał mnie palcem… po to, aby mieć własną tożsamość, aby nie wpasowywać się w ogólnie przyjęte zasady i normy. Każdy człowiek jest inny, więc z jakiej racji pięćdziesięciu mężczyzn nosi ten sam garnitur, kiedy tak naprawdę podoba się on jednemu? Jak można zmuszać się do czegoś, tylko po to, aby wbić się w ten bezimienny tłum? Teraz to zrozumiałem: nie robi się tego z wyboru. Tłum jest pozbawiony własnego zdania, a może i rozumu. Zawsze ktoś stoi „ponad” i to właśnie ten ktoś wymaga, aby jego podwładni wbili się w te normy, aby nie wyróżniali się i po prostu ciężko dla niego pracowali. Tych pięćdziesięciu mężczyzn do założenia identycznego garnituru zmusił szef, bo gdyby tego nie zrobił, jeden z pracowników przyszedłby do pracy w dresie, drugi w brudnym podkoszulku… więc lepiej wszystko trzymać w ryzach; wiadomo, że co za dużo to niezdrowo – ale co z tego, że wiadomo, skoro nikt nie chce tego zauważyć? Ja zauważyłem i zacząłem o tym mówić, pisać o tym piosenki (w zespole to ja pisałem teksty dla wokalisty), dlatego byłem wytykany palcami. Byłem z tego dumny, cieszyłem się, że nie należę do tej szarej masy… ale wszystko można zepsuć, sprawić, by przestało działać… Kiedy odetniesz dopływ prądu, lampa przestanie świecić; kiedy zabierzesz muzykowi sposobność do komponowania i demotywujesz go, przestanie grać. Taka prosta zależność… Zaczynałem powoli czuć, jak ten bezimienny tłum upomina się o mnie; spojrzeniami przechodniów bez wyrazu, dotknięciem dłoni, szturchnięciem, które poganiało mnie w stronę tego, czego zawsze chciałem uniknąć…
Stojąc między tysiącami przewijających się koło mnie nowojorczyków, czułem się strasznie samotny. Nie czułem się już nawet formą osobową – raczej rzeczą, która była niczyją własnością w obcym mieście, wśród nieznanych ludzi, którzy za nic w świecie nie wyciągną do mnie pomocnej dłoni, załamany i zniechęcony…
Skręciłem z głównej ulicy w jakąś boczną odnogę i ruszyłem przed siebie w ciemność. Zdawało mi się, że słyszałem za sobą kroki, ale nawet nie odwróciłem się. Nie miałem ochoty oglądać kolejnego składnika bezimiennego tłumu… tam wszyscy są tacy sami, a ja jeszcze zdążę się na nich napatrzeć… aż będę rzygał tym widokiem.
Powoli szorowałem nogami po chodniku z głową nisko zwieszoną między ramionami. Miałem ochotę ukryć się gdzieś… ale gdzie? Mój bezpieczny kąt został odebrany… Nie miałem już zespołu; czułem się fatalnie.
Skończył się kolejny długi blok z czerwonej cegły, identyczny jak poprzednie sześć, które już minąłem.Jednak teraz było trochę inaczej. Nagle zderzyłem się ze ścianą lodowatego wiatru. Niechętnie podniosłem głowę i zorientowałem się, że zabudowania się skończyły. Wszędzie rozlegała się równina, po której beztrosko hulał wiatr.Na owej równinie niedługo miały powstać kolejne bloki z czerwonej cegły, o czym świadczyły ogrodzone wysoką siatką place budowy. Fundamenty zostały dopiero wylane, dlatego już żadna ściana nie chroniła mnie przed bezlitosnymi podmuchami. Zszedłem z równiutkiego chodnika wyłożonego kostką brukową i wstąpiłem na ulicę. Przez jakieś kolejne sto metrów wciąż szorowałem nogami po asfalcie, a następnie rozpoczęła się przede mną piaszczysta, nieutwardzona droga, po której jeździły tylko maszyny budowlane. „Najbardziej surowa faza powstawania kolejnej szarej dzielnicy” – pomyślałem, jednak w jakiś irracjonalny sposób ta myśl mnie pocieszyła, mimo że nie dało się tego wyczytać z mojej twarzy. To było po prostu przyjemne. Coś innego. Dobrze jest czasem poczuć chłodny, nocny wiatr w betonowej dżungli, w której wszystko gnije.
Zatrzymałem się na środku piaszczystej drogi, wciągając zimne, orzeźwiające powietrze. Spojrzałem w niebo, na którym nie chciała zaświecić nawet jedna gwiazdka. Miałem teraz ochotę pozostać w tych ciemnościach do końca życia, ukrywając się przed spojrzeniami tłumu…
 Nagle ktoś mocno objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Poczułem przyjemne ciepło bijące od tej osoby. Nawet nie krzyknąłem; chyba nie miałem na to siły, a może podświadomie już wiedziałem, że składnikowi bezimiennego tłumu nie wypada krzyczeć? Bo krzycząc, wybijasz się, a tego właśnie masz nie robić, jeśli należysz do szarej masy.
Stalowy uścisk w pewnym sensie był wyrazem motywacji, którą musiałem w sobie znaleźć. Był takim przypomnieniem, że życie nie jest bajką. Poczułem jakby ten uścisk był rozmową z przyjacielem, bardzo bliską mi osobą, która doradzała mi właśnie w taki sposób; posługując się identycznymi argumentami. Miałem takie wrażenie, mimo że żadne słowo nie padło, a osoba za mną mogła być mi całkiem obca… ale nie była. Przesunąłem zmarzniętymi palcami po szczupłych dłoniach, które splotły się na moim brzuchu. Znałem je. Znałem aż za dobrze. Odchyliłem głowę do tyłu, układając ją na ramieniu tej osoby. Zaciągnąłem się charakterystyczny zapachem i spróbowałem dostrzec twarz.
- Zero… - szepnąłem, na co chłopak drgnął. –Źle się czuję… - wyznałem.
Taka była prawda; łeb pękał mi w szwach, w skroniach nieprzyjemnie dudniło, oczy piekły i było mi zimno, ale najgorsze było wewnętrzne zimno, przez co czułem się tak, jakby ktoś wbił we mnie sopel, który teraz topniał , oddając niską temperaturę mojemu ciału.
Michi przekręcił mnie w swoich objęciach tak, że teraz stałem do niego przodem. Uśmiechnął się słabo, po czym jeszcze mocniej zacieśnił uścisk, jednocześnie zmuszając mnie, abym przylgnął do niego całym ciałem. Wtuliłem się w niego i objąłem za szyję, układając głowę na jego barku. Ukryłem twarz w jego włosach i znów zacząłem drżeć… co wcale nie było spowodowane chłodem. Drżałem z nerwów i emocji, które teraz ze mnie uchodziły. Po mojej twarzy spłynęły pierwsze łzy. Zacząłem cicho łkać, a on niewzruszenie obejmował mnie. Dzięki swojej stabilności stał się moją podporą – nie tylko w sensie fizycznym. Nie mając siły utrzymać się dłużej na nogach, uwiesiłem się na nim.
Nie wiem, czy staliśmy tak kilka minut, czy może kilka godzin, ale było mi to potrzebne. Kiedy w końcu opanowałem się, odsunąłem się delikatnie od niego i ze spuszczoną głową wyszeptałem:
- Przepraszam…
Shimizu grzbietem dłoni otarł ostatnie łzy z moich policzków, po czym chwycił mnie za podbródek i zmusił, abym na niego spojrzał. Nie uśmiechnął się, ani nie skrzywił. Z pozoru miał obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach zobaczyłem tyle ciepła, że aż nie mogłem uwierzyć, że chłopak, który uchodził za potwora i mima potrafił zawrzeć tyle uczuć w krótkim spojrzeniu. Podejrzewałem, że nie umiałby wyrazić słowami tych emocji, zwłaszcza, że był słabym mówcą… Zamiast mówić, przyciągnął mnie do siebie i ucałował moje drżące usta. Następnie w czułym geście przeczesał moje włosy i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce. Pociągnął mnie w stronę, z której przyszedłem, nie odzywając się przy tym ani razu.

***

Zero zaprowadził mnie z powrotem do hotelu, jednak innego pokoju. Do pokoju swojego zespołu. Dwie trzecie „Monsters” siedziało na jednym łóżku i rozmawiało o czymś przyciszonymi głosami. Michi zdjął z ramienia moją torbę, którą ode mnie przejął i położył na jednym z wolnych łóżek. Tak, mieściły się tutaj cztery łóżka, bo przecież tyle liczył skład „Monsters”… kiedyś.
Następnie basista puścił moją dłoń i zostawiając mnie na środku pokoju, wyszedł na balkon. Spojrzałem na Tsukasę i Karyu, którzy uśmiechnęli się do mnie ciepło.
- Cześć – powiedział cicho rudzielec. – Dawno się nie widzieliśmy – przywitał mnie jak starego przyjaciela, a następnie poklepał miejsce na łóżku obok siebie w zapraszającym geście. Posłusznie usiadłem koło niego.
Zrobiło się dość niezręcznie… Wbiłem wzrok w podłogę, nie wiedząc zbytnio co zrobić. Kiedy Shimizu wyszedł, znów poczułem się gorzej. Pragnąłem teraz jego bliskości i ciepła, a on po prostu wyszedł sobie zapalić.
- Wiesz… - odezwał się perkusista. – Chcieliśmy cię przeprosić za sytuację, która miała teraz miejsce…
- Znów się nie odzywa? – zapytałem, przerywając Tsu i spoglądając tęskno za szatynem w stronę szklanych drzwi.
- Tak – mruknął Tyczka.
- A już było tak dobrze… - westchnąłem przypominając sobie nasze coraz dłuższe rozmowy w jego mieszkaniu oraz wymiany smsów. – Dlaczego znów tak się w sobie zamknął?
- Nie zamknął się w sobie – ciągnął lider. – Czuje się winny, bo to był jego pomysł, aby zapisać cię w składzie „Monsters”. Również zostaliśmy poinformowani o tym, że zostałeś zdyskwalifikowany, co łączy się z tym, że już nie należysz, bynajmniej w tym konkursie, ani do „Le’veil” ani„Monsters”. Zero widział, jak wychodziłeś z hotelu z torbą, jak byłeś przybity tą wiadomością, że przez nasz głupi błąd pozbawiliśmy cię sposobności wzięcia udziału w konkursie. Próbowałem przemówić mu do rozsądku, uświadomić, że to wina całej naszej trójki, ale obwinia tylko i wyłącznie siebie – wyjaśnił.
- Przecież chciał dobrze… - pociągnąłem nosem. – Chyba…
- Chciał, żebyś z nami zagrał; chciał ponownie cię spotkać i być blisko ciebie, to wszystko – wzruszył ramionami. – Chciał dobrze – potwierdził. – Wszyscy chcieliśmy… ale on nie może sobie tego wybaczyć.
- Przecież… w sumie nic takiego się nie stało – próbowałem mówić obojętnym tonem.
- Stało się i wszyscy to wiemy, więc nie rób z nas idiotów, Hizu. Gdyby nic się nie stało, nie miałbyś takiej zbolałej miny; i tego właśnie Zero nie może znieść. Uważa, iż to jego wina, że jesteś teraz przygnębiony i smutny… - przeciągnął kciukiem po moim policzku – że płakałeś… W jego mniemaniu, on doprowadził cię do płaczu, więc nie wybaczy sobie tego przez bardzo długi czas…
Spojrzałem zdziwiony na Karyu, po czym zamrugałem kilkakrotnie. Shimizu… aż tak mnie kochał? To było takie… dziwne. Takie ciepłe i mocne uczucie w świecie bez wyrazu…
Wstałem i skierowałem się na balkon. Michi z pewnością usłyszał, że wszedłem, ale nawet nie drgnął. Stanąłem obok niego. Chłopak opierał przedramiona o barierkę balkonu i palił papierosa, zgadywałem, że już nie pierwszego.
- Zero… – odezwałem się cicho, jednak nie zareagował. – Zero… - powtórzyłem, myśląc, że może niedosłyszał. – Shimizu – odezwałem się głośniej, jednak nadal nie reagował. Zastygł w swojej pozycji jak kamienny posąg. – Shimizu, proszę, spójrz na mnie – poprosiłem, jednak nie kwapił się do wykonania mojej prośmy. – Michi, do cholery! – zdenerwowała mnie jego lekceważąca postawa.
Basista w końcu podniósł głowę i spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, a następnie znów opuścił wzrok. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że wcale mnie nie lekceważy, tylko wstydzi się spojrzeć mi w twarz. Ale… na tym placu budowy sam kazał mi na siebie spojrzeć, a teraz?
- Obwiniasz się za to, co się stało? – zapytałem, a jego odpowiedzią było tylko kiwnięcie głową. – Ech… Idioto – westchnąłem, po czym przytuliłem się do niego. – Przecież nic nie zrobiłeś… - próbowałem go pocieszyć. Nie chciałem, żeby się zamartwiał; już jednym zdołowanym byłem ja, dziękujemy, drugiego nie potrzebujemy. Zero objął mnie o wiele delikatniej niż poprzednio, uprzednio wyrzucając papierosa za barierkę.
- Masz rację, jestem idiotą – szepnął mi na ucho zachrypniętym głosem. – Zacząłem robić zanim pomyślałem i doprowadziłem cię tym do łez – na oślep dotknął mojego policzka. – Nigdy nie zapomnę widoku twojej zapłakanej twarzy. Nigdy nie powinienem był do tego dopuścić, a tym bardziej doprowadzić. Zraniłem cię. Przeze mnie straciłeś szansę na wygraną, przyjaciół, zespół, to ja namieszałem w twoim życiu i zniszczyłem jego sielankowy obraz… Utknąłeś w obcym mieście bez możliwości powrotu… Wybacz, ale nie mam nawet prawa na ciebie patrzeć. Nazwałbym cię moim skarbem, ale nie należysz do mnie; nie możesz być z kimś, kto tak cię zranił. Widok twoich łez wrył się w moją pamięć i nigdy jej nie opuści… Nie potrafię… spojrzeć ci w oczy – dokończył drżącym głosem. – W oczy, które wypełniały łzy smutku i rozpaczy… - odepchnął mnie i zamierzał odejść, ale chwyciłem go za bluzę, którą miał na sobie.
- Nie odchodź! – warknąłem. Ponownie przylgnąłem do niego, przytulając się do jego pleców i splatając dłonie na jego brzuchu tak, jak zrobił wcześniej on.
- Wybacz… Naprawdę… wybacz mi, bo nie potrafię wybaczyć sobie twoich łez… – szepnął łamiącym się głosem i uwolnił się z mojego uścisku. Ostatni raz odwrócił się do mnie przodem i pocałował mnie w czoło - …aniołku – pogładził mnie po włosach, przy czym ani razu na mnie nie zerknął. Następnie… odszedł. Wszedł do pokoju, a potem bez słowa go opuścił, zamykając za sobą cicho drzwi.
Jeszcze przez długi czas wpatrywałem się w zamknięte drzwi oczami rozszerzonymi w bezbrzeżnym zdumieniu. Czy on nie rozumiał, że takim zachowaniem sprawił, że to ja zacząłem się obwiniać? Cholera, gdybym nie przyjechał na ten pieprzony konkurs, nie byłoby takiego problemu! Przeze mnie Zero znów stał się nieszczęśliwy i zimny… Nie, to nie był jakiś tam sobie Zero! To był Shimizu! Zero był basistą grającym ze swoim zespołem w klubach – Shimizu był moim przyjacielem, który przeze mnie znów stał się tak odległy i nieprzyjemny… Co tam konkurs; konkurs odbyłby się normalnie i obaj wzięlibyśmy w nim udział, gdybym tylko go nie poznał, gdyby nie zebrało mi się na wycieczki krajoznawcze po ojczyźnie! Gdyby nie to wszystko, byłoby dobrze… ale z drugiej strony, nigdy ponownie nie spotkałbym Michiego, a teraz już nie potrafiłem wyobrazić sobie bez niego życia. Uzależnił mnie od siebie.
- Co za głupoty wygadujesz, Michi? – warknąłem pod nosem, ale było już za późno…
   … a może i nie?
Wróciłem do pokoju i spojrzałem na pozostałych dwóch muzyków, którzy, jak na zawołanie, ciężko westchnęli.
- Nie wiedziałem, że jest taki ckliwy… - prychnął Tsu, za co zrugałem go spojrzeniem. – No co? Przesadza – wzruszył ramionami. – Zresztą… ty też – powiedział dobitnie. – Dobra, nawaliliśmy, zdyskwalifikowali cię z konkursu, ale to chyba jeszcze nie jest powód do lamentów, płaczów i dramatycznych rozstań, co? – prychnął.
- Jeśli nie wiesz, o co chodzi, to się nie udzielaj, a przede wszystkim nie komentuj… - syknąłem wściekle.
- Słuchaj, Hizu, nie chcę cię zdenerwować, bo widzę, że emocje w tobie jeszcze nie opadły. Może miałeś gorszy dzień, może coś ci się przytrafiło i podszedłeś do tej sprawy za bardzo „na serio”. W końcu to tylko konkurs – wywrócił oczyma. – Świat się nie zawali, jeśli nie weźmiesz w nim udziału – nie w tym, to w następnym.
- Oota Kenji, radzę ci się zamknąć w tej chwili… – zgrzytnąłem zębami. Rudzielec biernie obserwował naszą dyskusję, nie udzielając się.
- To może ty się zamkniesz, księżniczko na ziarnku grochu? – wstał i podszedł do mnie, a następnie popchnął mnie na ścianę. – Jak ci coś nie pasuje, zawsze możesz wyjść! – wskazał drzwi. – Kurwa, księżniczko, Zero napije się i wróci jutro pijany, wytrzeźwieje, a my wrócimy do domu, tak samo jak i ty; nad czym tu płakać? Nie udawaj już, że jesteś taki delikatny i przede wszystkim nie mieszaj do tego Shimizu, bo potrzebujemy go! Mamy problem ze znalezieniem wokalisty, nie potrzeba nam jeszcze, żeby odszedł od nas basista!
- Ja jestem księżniczką na ziarnku grochu?! – krzyknąłem oburzony. – Wasz problem z wokalistą jest dla mnie niczym! Mam to gdzieś! Uważasz to, że moja matka przez kilkanaście lat okłamywała mnie, perfidnie wykorzystując moją amnezję, wmawiała mi, że jestem Amerykaninem, odizolowała mnie od Shimizu, z którym prawdopodobnie wcześniej się znałem i całkowicie zmieniła moją historię, nie jest problemem?! To, że Michi próbuje mi wmówić, że jestem gejem, a ja już sam nie wiem, jakiej jestem orientacji, przez co straciłem przyjaciół według ciebie również nie jest problemem?!  To, że osoba, której teraz najbardziej ufałem, którą był Zero, wypięła się na mnie i wyszła sobie, dlatego że miała poczucie winy także jest mało istotne, prawda?! Teraz zostałem całkowicie sam; nie mogę ufać ani własnej matce, ani „przyjaciołom”, ani osobie, którą możliwe, że kocham, bo jej tu, do kurwy nędzy, nie ma! Ten konkurs był po prostu ostatnim gwoździem do trumny, bo przez niego straciłem zespół, na który przez lata wykładałem ostatnie pieniądze i używając nadludzkiej siły starałem się nie dopuścić do jego rozpadu! Oota, jeśli uważasz, że do takiego stanu doprowadziła mnie jakaś durna dyskwalifikacja, to jesteś kretynem! Do takiego stanu doprowadziły mnie jej przyczyny oraz skutki! – wydarłem się na chłopaka, który zaniemówił. Wpatrywał się we mnie okrągłymi oczami, otwierając i zamykając usta, z których nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Ja… Ja nie wiedziałem… - pisnął w końcu.
- Dlatego kazałem ci się zamknąć – warknąłem, a następnie idąc w ślady Zero, wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Przymknąłem powieki i wciągnąłem głośno powietrze, próbując się uspokoić.
- Wiedziałem o tym wszystkim – usłyszałem znajomy głos, na którego brzmienie szybko otworzyłem oczy i skierowałem wzrok w stronę mówcy. – Ale obwiniałem się, że przyczyniłem się do tej sytuacji, która stała się twoim „ostatnim gwoździem” – wyznał Shimizu, który stał pod ścianą i opierał się o nią plecami. – W sumie… to wszystko przeze mnie… Cały ten bajzel w twoim życiu wywołałem ja; gdybym siedział cicho, tak jak należy, nie uważałbyś matki za kłamcę, nie straciłbyś przyjaciół, zespołu…
- Przecież mówiłem, że to nie twoja wina… - westchnąłem i podszedłem do niego. Rozłożył ramiona w zapraszającym geście, a ja wtuliłem się w niego ufnie. – Shimizu… nie odchodź. Jesteś mi teraz potrzebny – szepnąłem. – A jeśli już tak bardzo chcesz odchodzić, to przynajmniej weź mnie ze sobą – położyłem głowę na jego torsie i wsłuchiwałem się w rytmiczne bicie serca.
- No… zobaczymy jak z tym będzie… - zachichotał pod nosem.
- I jeszcze jedno…
- Co takiego? – dociekał.
- Masz się znów odzywać. Tak normalnie… Chcę z tobą rozmawiać. Możesz mi to obiecać?
- Obiecuję – uśmiechnął się delikatnie, a ja wyprostowałem się i mniej więcej zrównałem nasze twarze.
- Mam jeszcze jedno życzenie… - przygryzłem dolną wargę.
- Jakie? – objął mnie ciaśniej.
- Wiesz… Ja… Ja chcę ci wierzyć… W tą historię, jak wcześniej się poznaliśmy, jak się we mnie zakochałeś… jak ja zakochałem się w tobie … - spuściłem na chwilę wzrok, ale zaraz znów utkwiłem go w pięknej twarzy chłopaka.
- Cieszy mnie to – pogłębił uśmiech.
- Jesteś mi naprawdę bliski – mówiłem coraz ciszej, mimo iż wcale nie tak miało być. Speszyłem się i poczułem jak na moich policzkach wykwitają dorodne rumieńce. – I… I ja… ja chcę to kontynuować… i pogłębić… - uśmiechnąłem się delikatnie, a chłopak zamrugał kilkakrotnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – Chcę pogłębić nasze stosunki… - Zero zachłysnął się powietrzem i odkaszlnął kilkakrotnie, patrząc na mnie jak na kosmitę.
- Chyba źle to ubrałeś w słowa… - podniósł jedną brew.
- Nie – pokręciłem głową. – Dobrze. Po prostu… pocałuj mnie – wydusiłem z siebie.
Michi spojrzał na mnie zaskoczony, jednak nie protestował (jeszcze by się ośmielił!). Zamienił nas miejscami tak, że teraz on przyciskał mnie do ściany. Objął mnie mocno w pasie, a następnie przyciągnął do siebie. Nachylił się i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Zadrżałem z podniecenia i zaplotłem mu ręce na szyi, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej. Miałem ochotę kontynuować, jednak odsunął się ode mnie, na co skrzywiłem się.
- Jeszcze… - tupnąłem niezadowolony nogą. W tym momencie obok nas przebiegła w niemalże rekordowym tempie wystraszona pokojówka ze swoim wózkiem z detergentami, jedną ręką zasłaniając sobie oczy.
- Chyba publika nas nie lubi – zaśmiał się, po czym rozejrzał, czy nikogo nie ma w pobliżu. Kiedy upewnił się, że jesteśmy sami, ponownie mnie pocałował.
Tym razem mocniej przylgnął do moich warg. Smakował ich w drobnych całusach, a kiedy mu się to znudziło, chwycił mnie za kark i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Polizał moje usta, które rozchyliłem pod wpływem chwili. Wsunął w nie swój zwinny język, a mnie przeszły dreszcze przyjemności. Jednocześnie jego ręka zjechała z dolnych partii moich pleców na pośladki. Klepnął mnie dość mocno w tyłek, zahaczając językiem o mój, pieszcząc nim moje podniebienie… Zrobiło mi się gorąco, a sopel, który wcześniej tkwił we mnie, roztopił się pod wpływem przyjemnych doznań, jakie sprawiał mi Shimizu. Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i uśmiechnęliśmy się. Zero jeszcze raz musnął moje usta, po czym osunął się odrobinę.
- Przepraszam za moje głupie zachowanie… - westchnął. – Wiedziałem, że potrzebujesz mojego wsparcia, ale nie mogłem znieść widoku twojej zapłakanej twarzy, aniołku – pogładził mnie po włosach, co ostatnio weszło mu w nawyk.
- Dlaczego nazywasz mnie „aniołkiem”?  - zmieniłem temat, nie chcąc kontynuować tego przygnębiającego, z którego nie wynikało nic dobrego.
- Bo jesteś taki niewinny i słodki – uśmiechnął się, po czym złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. – Chodź, aniołku, polatamy trochę – zaśmiał się. – Idziemy się przejść – pociągnął mnie w stronę windy.
Byłem zmęczony po locie, wszystkich przeżyciach i wybuchach emocji, ale nie odmówiłem. Byłem gotów zgodzić się na wszystko, byleby tylko być bliżej Zero, którego teraz naprawdę potrzebowałem. Nie chciałem, żeby znów strzeliło mu coś do łba z „dramatycznymi rozstaniami”, jak to ujął Tsukasa.
Kiwnąłem głową i dałem mu się poprowadzić.

***

Siedzieliśmy z Zero pod drzewem w wyludnionym o tej porze parku. Chłopak opierał się plecami o pień, a ja, usadowiony miedzy jego rozchylonymi nogami, półleżałem na nim, trzymając głowę na jego torsie. Shimizu chwycił moje dłonie i bawiąc się moimi palcami, ułożył je na moim brzuchu.
- Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie martwi… - wyznałem po dłuższej chwili.
- Jaka? – zapytał przejęty.
- Nie mam jak wrócić do domu… Organizatorzy konkursu załatwiali nam bilet tylko w jedną stronę i hotel tutaj. Bilet powrotny mieliśmy zorganizować sobie sami…
- Nie pomyślałeś o tym? – zdziwił się. – Yoshi-chan, gdzie ty miałeś głowę? – zmarszczył brwi.
- Już nawet nie chodzi o to, że nie pomyślałem o powrocie… bardziej martwi mnie, że nie chcę wracać do domu – westchnąłem. – Nie chcę wracać do matki, która jest większym despotą niż Stalin i cały czas mnie oszukuje! Nie umiem spojrzeć jej w twarz… Nie chcę i nie umiem – pokręciłem głową załamany. – Poza tym… chcę być blisko ciebie. Tylko przy tobie czuję się dobrze i bezpiecznie, ale ty mieszkasz na drugim końcu świata! – jęknąłem żałośnie. – Nie wiem już, co robić…
Michi przez chwilę nie odzywał się i ścisnął mocniej moje dłonie. Pocałował mnie w czubek głowy, a następnie oparł na niej brodę.
- Ja też nie wiem, co masz zrobić… co mamy zrobić – poprawił się. – Coś… Coś wymyślimy – westchnął, zdając sobie sprawę, w jak patowej sytuacji się znaleźliśmy…

Oneshoot Ryoga (BORN) x Tsuzuku (Mejibray)


Wiecie, szczerze to zrobiłam ten "bunt", dlatego, że nie komentowałyście - a tu proszę, trochę szantażu i jednak okazuje się, że klawiatura nie gryzie? Pamiętajcie, że każdy komentarz to pokarm dla autora! Jak mnie będziecie trzymać na głodzie to nie będę pisać, bo zwyczajnie nie będę mieć na to siły!
Poza tym rozwaliło mnie to, że wszyscy tak piszczą, że nie ma ficków z Mejibray, a jak ja zaczęłam z nimi pisać to... tam-ta-ra-ta-tam, okazało się, że połowa jednak ich nie zna (to akurat nie jest nic złego, ale wcześniej zostałam normalnie z 4578954389 spamów na facebooku, poczcie i asku za to, że z nimi nie piszę), a druga połowa, która ich zna, nie komentuje bo... no właśnie, bo co?
Malv, jesteś najlepsza xD Czuję się zaszczycona tym, że znajduję się w nielicznym gronie autorów, których posty komentujesz ;p I tak, bardzo cieszę się z tego, że z powodów moich mega-shotów zarywasz noce z telefonem w ręce ;D Poznawaj Despów, poznawaj <3 Jesteś chyba jedną z moich największych "fanek" - nawet jeśli nie znasz zespołu, z którym piszę, czytasz; pochwalam! Przynajmniej w ten sposób poznajesz nowe zespoły! Zachęcam do tego innych!
Błagam, ludki wy moje kochane, nie ograniczajcie się tylko do The GazettE!

Szczerze powiedziawszy pisałam to słuchając piosenki D’espairsRay – R.E.M i mam trochę wyrzuty sumienia pisząc coś takiego przy TAKIEJ piosence… .__.’’

Z dedykiem dla Lilien i jedziemy:

Tytuł: ?
Typ: oneshoot
Paring: Ryoga (BORN) x Tsuzuku (Mejibray)
Gatunek:yaoi
Beta: Hoshii.

Born:                                       Mejibray:
Ryoga – wokalista                 Tsuzuku - wokalista
K – gitarzysta                         MiA – gitarzysta
Ray - gitarzysta                      Koichi - basista
Kifumi – basista                     Meto - perkusista
Tomo – perkusista                

Impreza trwała już dobre dwie godziny. Mój zespół postanowił się schlać, a ja cierpiąc na niedobór innych twarzy niż tej trójki, którą widywałem na co dzień, zażądałem ściągnięcia kogoś do towarzystwa. Chłopcy na początku chcieli sprowadzić prostytutki, ale w końcu stanęło na tym, że zadzwoniłem do Ryogi, który przyjechał ze swoim zespołem; i tak oto razem szaleliśmy u Koichiego. Odkąd tylko chłopaki się zjawili, zaczęli zachwycać się moim rozciętym językiem, więc można było śmiało powiedzieć, że stałem się głównym ośrodkiem zainteresowania
- Pokaż! Pokaż to jeszcze raz! – zażądało zbiorowisko, które utworzyło się wokół mnie. Zgodnie z życzeniem otworzyłem usta i wytknąłem język, którego dwoma koniuszkami zacząłem ruszać w przeciwne strony.
- Wow! Jesteś świetny! – wrzasnął K ogłuszając mnie i przyglądając się mojemu językowi z nabożną czcią. – Kiedy to zrobiłeś?
- No… rozcinanie języka trochę trwa, ale skończyłem jakieś półtora tygodnia temu – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Też rozetnę sobie język! – wciął się już nieźle wstawiony MiA. – To cudownie wygląda!
- I możesz tak normalnie pić alkohol? Nie boli cię? – zapytał zafascynowany Ray. Kolejne pytania padały z prędkościąpocisków wystrzeliwanych z karabinu maszynowego.
- Gdyby mnie bolało, to bym tego nie pił, nie? – wskazałem na swoją szklankę, po czym upiłem kolejny, spory łyk.
Rozejrzałem się po znajomych twarzach, jednak nigdzie nie zauważyłem wokalisty drugiego zespołu. Wyprostowałem się na swoim siedzeniu, aby ponad głową Kifumiego, móc zlustrować cały pokój, w który się znajdowaliśmy. Owym pokojem był salon basisty mojego zespołu – przestronny i ciepły (rzecz jasna pokój, nie muzyk!). Pod ścianą mieściła się sofa oraz dwa fotele, które teraz były okupowane przez gości. Przed kanapą stolik, na którym został rozłożony „prowiant”. Naprzeciw nas stał duży telewizor, pod nim szafka wypełniona po brzegi filmami DVD, obok komoda zawalona papierami i jakimiś fajansowymi figurkami i tym podobnymi rzeczami, które różowowłosy namiętnie zbierał i określał mianem „pamiątek”. Jeszcze dalej drzwi balkonowe, a następnie… zaraz, zaraz… uchylone drzwi balkonowe! „Mam cię, Ryoga!” – krzyknąłem triumfalnie w myślach.
Wstałem i zamierzałem skierować się w stronę balkonu, kiedy MiA złapał mnie za rękę.
- Nie idź! Pokaż mi jeszcze raz ten język! – kiwał się na boki i ledwo mógł usiedzieć. Spojrzałem na niego z politowaniem i westchnąłem, wytykając mu język, po czym szarpnąłem się, jednak gitarzysta tylko zacieśnił uścisk na moim nadgarstku. – Nie idź! – powtórzył, zaczynając mnie irytować.
- On chce się z tobą przelizać! – zaśmiał się Koichi.
- Nieprawda! – zaprotestował szatyn.
- Prawda! – kłócił się różowowłosy, mając niezły ubaw z kolegi z zespołu.
- No dobra… prawda – wyseplenił gitarzysta, a następnie pociągnął mnie za rękę z takim impetem, że wylądowałem mu na kolanach. Wszyscy zebrani, jak na zawołanie, zrobili głośne i teatralne „UUU!”, po czym zaśmiali się.
- Całuj! Całuj! – zaczął skandować Tomo.
- Popisz się swoim zacnym językiem! – zarechotał K, za co zrugałem go spojrzeniem. MiA znacząco się do mnie przysunął, jednak zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej, odepchnąłem go i stanąłem na równych nogach.
- Idę się odlać – zbyłem ich i odmaszerowałem.
Przez chwilę słyszałem jeszcze zawiedzione głosy, jednak nie przejąłem się tym. Kiedy reszta zajęła się pocieszaniem gitarzysty z mojego zespołu, a ja w końcu przestałem być cały czas obserwowany, wyszedłem na balkon. Tak jak się spodziewałem, znalazłem tam blondyna, który palił papierosa. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy stanąłem obok niego i również wygrzebałem paczkę fajek z kieszeni spodni.
- Cześć – przywitałem się, jednak nie dostałem żadnej odpowiedzi. – Ryoga, jesteś na mnie zły? – próbowałem na niego spojrzeć, ale uporczywie odwracał głowę.
- Może… trochę… - westchnął, wypuszczając z płuc szary dym. Wyciągnąłem papierosa i wsunąłem go między wargi, po czym odpaliłem go.
- A mogę wiedzieć za co? – oparłem przedramiona na zimnej barierce, przez co nasze łokcie stykały się.
- Za to, że gwiazdorzysz – rzucił oschle. – Nie lubię takich osób, bo spotykam się z nimi na co dzień w pracy, więc w czasie wolnym chcę spotykać się z normalnymi osobami, które nie czekają, aż ktoś połechta ich ego – wzruszył ramionami. – Myślałem, że jesteś trochę inny…
- W jaki niby sposób „gwiazdorzę”, jak to ująłeś? – spojrzałem na niego jak na kretyna.
- Wszyscy zebrali się wokół ciebie i zachwycają się twoim językiem, jakby nie wiem co to było – warknął. – Jakbyś co najmniej ten język z brylantów miał zrobiony! – wywrócił oczyma.
- Myślisz, że zrobiłem to po to, aby teraz popisywać się na imprezie? – sarknąłem. – Ryoga, ty naprawdę myślisz, że ja nie mam nic innego w domu do roboty? – zaśmiałem się.
- Tsuzuku, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi…
- A o co? – przez chwilę zastanowiłem się. – Aaa… Boli cię, że wszyscy skupili się na mnie i nie obdarowują uwagą ciebie, tak? – uśmiechnąłem się zadziornie, widząc, że chłopak szykuje się już do kontrataku. – Daj spokój. Rozciąłem sobie język, bo chciałem się czymś wyróżnić.Koichi ma różowe włosy i przepaskę na oku, Meto ma „wyłupane” oko… też chciałem jakoś „zabłysnąć” – wzruszyłem ramionami. – Nie chodziło tu o nic innego jak o zapadnięcie w pamięć publice; nawet jeśli nie zapamiętają mojej muzyki, głosu, zespołu, to może przynajmniej kiedyś wspomną tego gościa z rozciętym językiem. Wszystko po to, żeby stać się bardziej rozpoznawalnym – wyjaśniłem mu. – Poza tym… Wcale nie „gwiazdorzę”; skoro oni chcą gapić się na mój język, to proszę bardzo, ja im nie bronię, wręcz przeciwnie – zachichotałem. – Sami mnie proszą, żebym im pokazywał, więc…
- Właśnie! – przerwał mi. – Irytuje mnie, że wszyscy się tym zachwycają, a przecież tak naprawdę nie ma czym! Zresztą…Oni uważają, że to jest takie świetne, a mnie się wcale nie podoba! To jest obrzydliwe! – w końcu zaszczycił mnie krzywym spojrzeniem.
- Jednemu podoba się to, innemu tamto – wzruszyłem ramionami. – Wszystkim nie dogodzisz…
- Naprawdę nie pojmuję, jak mogłeś zrobić sobie coś takiego… - przeszły go dreszcze, zgadywałem, że obrzydzenia. – Sam się okaleczyłeś!
- Wiesz… - przysunąłem się do niego i odgarnąłem mu włosy za ucho. – Jeśli patrzeć na to w ten sposób, to równie dobrze można uznać, że ty również okaleczyłeś się, robiąc sobie kolczyki – pociągnąłem delikatnie za jeden.
- Ale, żeby nosić kolczyk robi się małą dziurkę w uchu, a ty rozciąłeś sobie język! – lamentował. – Wiesz, że gdybyś natrafił na jakiś nerw mógłbyś zrobić sobie krzywdę?
- Wiesz, że nerwy nietylko są w języku, ale także w uszach? – spojrzałem na niego rozbawiony. – A kto chciał kolczyk w kostce? – dotknąłem owego miejsca. – Wiesz, że jakby ktoś zrobił to źle, zostałbyś głuchy?
- A ty straciłbyś czucie w języku!
- Ja poradzę sobie bez języka – zaśmiałem się. – Nie muszę być wokalistą; mogę zostać gitarzystą.A myślisz, że bez słuchu dasz sobie radę w branży muzycznej? – już nie odpowiedział. Zasępił się i spuścił głowę. – Widzisz, mnie się nie podoba kolczyk w kosce słuchowej, a tobie rozcięty język; jesteśmy kwita – wyszczerzyłem się, na co wywrócił oczyma.
- I tak utrzymuję, że to, co zrobiłeś, jest obrzydliwe – założył ręce na piersi w wojowniczym geście.
- Uparty jesteś – zachichotałem, po czym stanąłem za nim, obejmując go od tyłu. Splotłem dłonie na jego brzuchu i szepnąłem mu na ucho. – Ale wiem jak to zmienić… - polizałem krawędź jego ucha, na co blondyn zadrżał.
- Przestań… - powiedział cicho, jednak nie próbował mi się wyrwać. Jedną częścią języka przesunąłem po zewnętrznej, a drugą częścią po wewnętrznej stronie jego ucha. Delikatnie przygryzłem je zębami, po czym zacząłem bawić się jego kolczykami, wsuwając w nie koniuszki języka. Wokalista zadrżał ponownie, po czym zaczął mruczeć z przyjemności.
- Widzisz, podoba ci się – zaśmiałem się cicho i złapałem go za rękę, ciągnąc za sobą do środka. Ryoga rzucił mi zdziwione spojrzenie, na które odpowiedziałem mu uspakajającym uśmiechem. – Wiem, jak skutecznie zmienić twoje nastawienie – szepnąłem do niego, mocniej ściskając jego dłoń.
Szybko przemknęliśmy koło pozostałych muzyków, których znaczna część leżała już pod stołem lub ostatkami sił walczyła jeszcze z przygniatającą grawitacją, która nie pozwalała im siedzieć, a tym bardziej wstać i skierowaliśmy się do sypialni różowowłosego. Stanęliśmy pod drzwiami. Sięgnąłem po wazon stojący na stoliku, po czym wyjąłem z niego klucz i szybko otworzyłem drzwi. Następnie wepchnąłem Ryogę do środka.
- Ee… - spojrzał na mnie dziwnie, kiedy ponownie zamykałem drzwi na klucz.
- Koichi nie będzie zły, nie bój się – uspokoiłem go. – Doskonale zdaje sobie sprawę, że na każdej imprezie ktoś musi się z kimś przespać; a zamyka te drzwi tylko dlatego, żeby nie było kolejki do sypialni – zaśmiałem się i podszedłem do niego powolnym, rozbujanym krokiem.
- Przelecieć? – zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na mnie zszokowany. – No chyba śnisz, że dam ci się zerżnąć! – fuknął.
Nie kontynuując już tej bezsensownej rozmowy, popchnąłem go na wielkie łoże i usiadłem na nim okrakiem, po czym nachyliłem się nad nim spoglądając w jego oczy. To nie był jego pierwszy raz – widać było, że nie bał się zbliżenia. Starał się zachować maskę znudzonego chłopca, jednak w jego oczach odnalazłem cień niepokoju; nie bał się stosunku ze mną, a mnie…
Aby go ośmielić uśmiechnąłem się delikatnie i musnąłem jego usta. Blondyn w żaden sposób nie zareagował, więc ponowiłem czynność. Całowałem go coraz namiętniej, a on ani mnie nie odpychał, ani nie angażował się w pieszczotę; był całkowicie bierny. W końcu polizałem jego dolną wargę, jednak Ryoga nie uchylił ust tak, jakbym sobie tego życzył. Zacząłem napierać językiem na jego usta, chcąc zmusić go, aby je rozchylił, jednak moje działania przyniosły odwrotny skutek; chłopak jeszcze bardziej zaciął się w sobie i zacisnął wargi. Po chwili objął mnie nogami w pasie, dając mi złudne wrażenie, że w końcu się do mnie przekonał, gdy tak naprawdę jedynie zwalił mnie z siebie na miejsce obok. Nie byłem na to przygotowany, dlatego dałem się przechytrzyć…
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci włożyć do moich ust to rozdwojone coś, to się grubo mylisz i…
Nie skończył, gdyż rzuciłem się na niego i w momencie, kiedy mówił, wsunąłem mu język do ust. Zaskoczony wokalista w pierwszym momencie jedynie zachłysnął się powietrzem, nie wiedząc co ma zrobić, jednak już w następnej chwili zaczął mnie odpychać. Tym razem byłem na to przygotowany i mocno uczepiłem się jego koszuli siadajc na jego biodrach i udach, żeby tym razem nie mógł się wyswobodzić przy użyciu nóg. Jego ręce przyszpiliłem do materaca po obu stronach głowy. Ryoga szarpał się i próbował kręcił głową, aby się ode mnie odsunąć, ale to nie przyniosło oczekiwanego skutku. Językiem próbował wypchnąć mój ze swoich ust, co było tak naprawdę jego największym błędem; dzięki temu sam zainicjował francuski pocałunek. Uwięziłem jego koniuszek języka między dwoma częściami mojego i zacząłem go pieścić. Blondyn wtedy zamarł; przestał się rzucać i znieruchomiał. Wystraszyłem się taką reakcją, na początku pomyślałem, że mogłem wywołać u niego odruch wymiotny; w końcu tak uparcie powtarzał, że obrzydza go to, co sobie zrobiłem…
Odsunąłem się od niego. Wokalista wpatrywał się we mnie oczami wielkości piłek do tenisa ziemnego i ciężko dyszał. Spojrzałem na niego zaniepokojony, a on zamrugał kilkakrotnie, jakby chciał upewnić się, że to, co się dzieje nie jest snem ani wytworem jego wyobraźni, po czym… sam mnie pocałował! Od razu rozchylił wargi, domagając się pieszczot. Wyrwał ręce z mojego uścisku i splótł je na moim karku, jeszcze bardziej przyciągając do siebie.Jednocześnie jeździłem językiem po jego zębach i podniebieniu; blondyn mruczał wtedy głośno, przez co czułem przyjemne mrowienie i uśmiechałem się nawet podczas pocałunków. Ponownie odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Nasze usta połączyła zmieszana ślina, której pozbyłem się, przejeżdżając językiem po jego wargach. Następnie spojrzałem na niego pożądliwie i uśmiechnąłem się zadziornie, na co on jedynie rozsunął pode mną nogi i objął mnie nimi w pasie.
- Mówiłem, że zmienisz zdanie – zaśmiałem się, po czym zacząłem całować go po szyi, którą pięknie mi wyeksponował, odchylając głowę do tyłu.
- Zamknij się… Jeszcze nie zmieniłem zdania… tak do końca… - szepnął, wyginając się w moją stronę.
Zatrzymałem się przy grdyce, którą zacząłem lizać i delikatnie gładzić opuszkami palców. Ryoga drżał pode mną i masował moje barki. Przygryzłem dość mocno jego delikatną skórę, pozostawiając malinkę w zagłębieniu miedzy obojczykami. Następnie zacząłem zębami rozpinać jego koszulę (chwała temu, kto zamiast guzików przyszył tam zatrzaski!) [->koleżanka zarzuciła mi, że takich koszul nie ma; jakby co to nawet ja mam taką w szafie, bo ostatnio kupiłam w NYxD od aut.], przy czym lizałem jego mostek. Po kolejnych kilku zatrzaskach, znudziło mi się; złapałem za materiał koszuli i szybkim ruchem pociągnąłem za nią, rozpinając ją do końca. Odrzuciłem zbędny materiał na podłogę i ponownie zająłem się kochankiem. Nachyliłem się nad jego torsem i zacząłem drażnić jego sutki, jednocześnie poruszając koniuszkami języka w dwie różne strony, tak jak podczas pocałunku. Muzyk prężył się pode mną i wyginał w moją stronę, pojękując cichutko. Wplątał palce w moje włosy i zaczął za nie delikatnie ciągnąć.
- Proszę… - szepnął, spoglądając na mnie błagalnie.
- Napaleniec – zaśmiałem się i wyprostowałem się, nadal siedząc na nim okrakiem. Zacząłem poruszać biodrami, ocierając się o niego. – A na początku… - znów chciałem się z nim podroczyć, ale mi przerwał.
- Błagam!... Zajmij się mną… - wysapał.
Pokręciłem głową, wywracając oczyma, po czym westchnąłem „cierpiętniczo”, udając, że to, co robię, wcale nie sprawia mi przyjemności. Zaledwie w kilku miejscach ucałowałem jego brzuch, po czym dotarłem do podbrzusza, które zacząłem ugniatać wkładając w to niemało siły. Chłopak zaczął jęczeć, odchylając głowę do tyłu i zaciskając powieki. Znów zacząłem się o niego ocierać, za co zostałem nagrodzony jego głośnym jękiem.
- Skarbie… - ująłem jego brodę w dwa palce i zmusiłem go, aby na mnie spojrzał – powiedz mi… Jak masz dzisiaj ochotę?
- Ostro…
- Delikatnie? – zmarszczyłem brwi, udając, że nie dosłyszałem tego, co powiedział. Uwielbiałem go męczyć. Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Brutalnie – powiedział głośniej.
- Powoli? – zrobiłem niewinną minkę, kiedy obrzucił mnie zabójczym spojrzeniem.
- Tsuzuku… - warknął. – Nie irytuj mnie – ściągnął groźnie brwi.
- Och… Nawet w łóżku jesteś taki stanowczy? – zaśmiałem się, po czym cmoknąłem go w czoło. – Obiecuję zmienić to tak samo jak…
- Zacznij mnie w końcu pieprzyć albo sam się sobą zajmę! – zagroził.
- O, co to, to nie – pokręciłem głową i spoważniałem, grożąc mu palcem.
Zdarłem z niego spodnie, po czym nachyliłem się nad jego erekcją, wciąż uwięzioną w bieliźnie. Najpierw zacząłem masować jego krocze dłonią a następnie, całowałem go po wewnętrznych stronach ud. Ryoga sapał, zaciskając pięści na pościeli. Zacząłem go podgryzać, zostawiając kilka malinek na jego udach. W końcu zlitowałem się nad nim i pozbyłem się jego bokserek. Był naprawdę podniecony… Uśmiechnąłem się sam do siebie, po czym polizałem żołądź jego penisa. Blondyn jęknął głośno; zachęcony tym ponowiłem czynność. Chwyciłem jego przyrodzenie w dłoń i zacząłem nią poruszać, jednocześnie koniuszkami języka drażniąc żołądź. Wokalista niemal krzyczał i wyginał się z rozkoszy, jaką mu sprawiałem. Czując, że długo już nie wytrzyma, wziąłem go całego w usta i zacząłem lizać i ssać, szybko poruszając głową. Po chwili doszedł w moich ustach; przełknąłem wszystko i wyjąłem go. Wyprostowałem się i spojrzałem na rozanielonego Ryogę, który złapał mnie za przód koszulki i przyciągnął do kolejnego pocałunku. Wyszukiwał w moich ustach własnego nasienia, a ja chętnie dzieliłem się z nim resztkami.
Znów znalazłem się między jego nogami. Podniosłem go delikatnie, na co chłopak jęknął, mimo że,tak na dobrą sprawę, jeszcze nicnie zrobiłem. Byłem zadowolony, że podnieca go sama myśl o tym, co mogę i zapewne zaraz mu zrobię. Uśmiechnąłem się do siebie, rozdzieliłem jego pośladki, po czym wsunąłem w niego język. Poruszałem nim do przodu i do tyłu, na boki, w górę i w dół, z czego koniuszki języka jak zawsze poruszały się w przeciwną do siebie nawzajem stronę. Ryoga jęczał i sapał donośnie, ściągając pościel z łóżka. Koichi będzie miał co sprzątać…
- Twój język jest cudowny… Ty jesteś cudowny – uśmiechnął się do mnie pięknie.
- Cieszę się, że ci się podobało – odwzajemniłem gest, po czym zszedłem z łóżka. – Mam nadzieję, że tyle ci wystarczy – pomachałem mu, chcąc już wyjść z sypialni.
- Co? – zdziwił się. – Tsuzuku, proszę, nie drocz się już ze mną! – jęknął żałośnie i złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie. Uklęknął na łóżku, a mi kazał stanąć przy jego krawędzi. Jedną ręką, wciąż więził moją dłoń w uścisku, a drugą zaczął podwijać mi bluzkę i całować mój brzuch. Teraz z kolei ja się zdziwiłem.
- Chcesz, żebym zrobił ci coś jeszcze? – zapytałem, a on uśmiechnął się szelmowsko, po czym pociągnął mnie na łóżko; zmuszając, abym położył się na nim.
- Wejdź we mnie – szepnął mi na ucho, po czym zdjął ze mnie górną część garderoby.
- A wiesz, że to już nic nie będzie miało wspólnego z tym, że miałem cię zmusić do zmiany zdania odnośnie mojego języka? – uśmiechnąłem się do niego nikle.
- Wiem… i to cieszy mnie najbardziej – pocałował mnie, po czym na ślepo zaczął mocować się z moim paskiem.
Odrobinę mu pomogłem, a po chwili zostałem już uwolniony zarówno od spodni jak i bokserek, które wylądowały gdzieś poza obrębem łóżka. Blondyn rozłożył przede mną nogi, a ja sięgnąłem do szafki nocnej i wyjąłem z niej lubrykant.
- Mam nadzieję, że lubisz wiśnie? – zachichotałem wylewając na dłoń przesadnie dużo płynu.
- Skąd wiedziałeś, że Koichi trzyma w tej szafce takie rzeczy? – zdziwił się.
- Bo najczęściej właśnie u niego urządzamy imprezy – zaśmiałem się, po czym zacząłem napierać na jego wejście pierwszym z palców. Ryoga spiął się odrobinę, biorąc głębszy wdech. – Dawno tego nie robiłeś, prawda? – zgadywałem.
- Mmm… Mhm… - mruknął na potwierdzenie. – Dobrze, że nie masz tipsów jak Kifumi – mimo dyskomfortu, jaki mu (jak na razie) sprawiałem, zaśmiał się cicho.
- Przeleciał cię Kifumi?! – spojrzałem na niego wręcz oburzony.
- Sam powiedziałeś, że na imprezie zawsze ktoś musi kogoś przelecieć – wzruszył ramionami. – Zresztą… Ty pewnie nie raz spałeś z Koichim – uśmiechnął się przebiegle, rozpracowując mnie.
- Niby skąd taki wniosek? – udałem obojętnego, jednak nie byłem zadowolony z tego, że się domyślił.
- Bo, powiedzmy sobie otwarcie, nikt nie daje klucza do swojej sypialni kolegom z zespołu po to, żeby mogli się tam pieprzyć; na litość boską, on potem w tej pościeliśpi! Zresztą, gdybyś nie spał z Koichim, szukałbyś tego klucza po całym mieszkaniu, tak samo jaklubrykantu po całej sypialni; po prostu nie wiedziałbyś, gdzie się znajdują– spojrzał na mnie wyzywająco. – Wiedziałeś gdzie go trzyma, więc zapewne musiałeś uprawiać z nim seks, bo nie wierzę, że rozmawiacie o tym, gdzie trzymacie erotyczne zabawki przy obiedzie – prychnął, szczerząc się. Dodałem drugi palec, żeby go uciszyć; blondyn stęknął.
- Może to taki nowy fetysz? – zacząłem go rozciągać.
- Przyznaj, po prostu dałeś się przewidzieć – spojrzał na mnie z wyższością.
- Niech ci będzie – wywróciłem oczyma, po czym nachyliłem się nad nim i cmoknąłem w usta. – Ale teraz to nie jest ważne… Teraz jesteśmy tutaj my dwaj i tylko to się liczy – zapewniłem go, a on pokiwał głową. Dodałem trzeci palec, jednocześnie zaczynając go onanizować ręką.
Kiedy stwierdziłem, że jest wystarczająco przygotowany, wyjąłem z niego palce i zastąpiłem je swoim penisem. Wchodziłem w niego powoli, chcąc sprawić mu jak najmniej bólu. Mimo wszystko wokalista i tak cierpiał; mogłem wyczytać to z jego twarzy. Odczekałem chwilę aż przyzwyczai się do uczucia wypełnienia i mojej obecności w sobie, a następnie wykonałem pierwszy, bardzo powolny ruch. Ryoga jęknął głośno, ale nie zatrzymał mnie – wręcz przeciwnie, dał mi znak, że mogę zacząć. Na początku poruszałem się w nim powoli, jednak z czasem coraz bardziej przyspieszałam, ciężko było mi utrzymać kontrolę nad samym sobą. Wbijałem się w niego coraz głębiej, używając coraz więcej siły; zrobiło nam się naprawdę gorąco.
Obaj jęczeliśmy, wręcz krzyczeliśmy z rozkoszy. Na domiar tego wszystkiego Ryoga zaczął wychodzić naprzeciw moim pchnięciom, przez co mogłem wejść w niego jeszcze głębiej. Jeszcze chwila… Jeszcze trochę…
- AACH! – wrzasnął kochanek, dochodząc i zaciskając na mnie spazmatycznie mięśnie. Wykonałem jeszcze kilka chaotycznych ruchów w jego wnętrzu, po czym również osiągnąłem spełnienie, rozlewając się w nim obficie. Chłopak zadrżał, czując to. Wyczerpany, opadłem na niego, obejmując go ciasno. – Spró… Spróbuj jeszcze raz przelecieć… kogo… kogoś innego, a obiecuję ci… że sam rozetnę ci ten język… w… w taki sposób, że już nic nigdy nie zaśpiewasz – zagroził mi, sapiąc i gładząc mnie po dolnych partiach pleców.
- A ty spróbuj oddać się ko… komuś innemu, a… a… sam sprawię, że ogłuchniesz – pocałowałem go namiętnie.
Po złożonych obietnicach i niecodziennym wysiłku, obaj zasnęliśmy.