Oneshot "Cuda dnia codziennego" Koichi x Tsuzuku (Mejibray), Yo-ka x Shoya (DIAURA)

Wedle życzenia post na dzień dziecka C: Niech będzie to taki minimalistyczny prezent ode mnie dla was (chciałabym jeszcze dostawać prezenty na dzień dziecka... ^^'')

Tytuł: „Cuda dnia codziennego”
Paring: Tsuzuku x Koichi (Mejibray), Yo-ka x Shoya (DIAURA)
Typ: oneshot
Gatunek: (mam nadzieję) komedia
Beta: -

Są różni ludzie na tym świecie.
Różni ludzie kochają różne rzeczy.
Niektórzy ludzie są dziwni.
Dziwnymi nazywani są przez rzeczy, które kochają.
Owi niektórzy mają czasem jakieś problemy. Tak dla przykładu, nie potrafią za bardzo dogadać się z własną rasą. W takim wypadku preferują towarzystwo jakiejś innej rasy i, na przykład, obdarzają miłością swoich pupili i zwierzęta domowe.
Ponoć miłość może czynić cuda.
Ponoć cuda mają miejsce co roku w wigilijny wieczór, kiedy to równo o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem.
A co jeśli miłość ma naprawdę zdolności cudotwórcze i za jej sprawą nie tylko wigilijny wieczór, ale każdy jeden, najzwyczajniejszy dzień w roku jest swoistym, małym cudem? No właśnie, co wtedy?

Wibracje i pojedyncze, piskliwe piknięcie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Wyjąłem telefon i obrzuciłem spojrzeniem wyświetlacz:
Wiadomość od: Kochanie
„Kupiłbyś puszkę tuńczyka, co? Albo najlepiej kawałek świeżego łososia! W osiedlowym widziałem na przecenie!... chociaż w osiedlowym to pewnie świeży to on już nie będzie… Nieważne… w każdym razie sprawdź, co jest w sklepie i tym razem weź na kolację coś DOBREGO! Jeśli znów przyniesiesz mi puszkę szprotek, to sam wepchnę ci je do gardła, a potem podrapię obicie twojej nowej kanapy! Ostrzegam!
~Z wyrazami miłości od twojego ukochanego Kota”

Jak babcię kocham, ja kiedyś uduszę tego sierściucha…
Westchnąłem ciężko i rad, nie rad skierowałem się do osiedlowego sklepu. Łosoś faktycznie nie wyglądał zbyt apetycznie, był już zeschnięty, a więc wolałem nie ryzykować kupnem czegoś, co ZNÓW mogłoby nie pasować jego wysokości Kotu, psia mać… Poza tym, surowy łosoś był strasznie drogi. Starałem się dla tego niewdzięcznego, humorzastego, liniejącego przez cały rok Kocura i naprawdę chciałbym go karmić samym łososiem i kawiorem wedle jego życzenia, jednak mój skromny budżet nie pozwalał mi na to. Z tego powodu tym razem wykosztowałem się jedynie na puszkę tuńczyka i dwa piwa.
Wyszedłem ze sklepu i skierowałem się w stronę mojego bloku. Wdrapałem się na odpowiednie piętro i zadzwoniłem dzwonkiem, gdyż mając w rękach torbę z rzeczami na siłownię, aktówkę z rzeczami potrzebnymi do pracy oraz siatką z zakupami nie mogłem wygrzebać kluczy z kieszeni. Odczekałem chwilę, jednak nic się nie stało. Użyłem dzwonka jeszcze kilkakrotnie, jednak nikt nie pokwapił się, żeby mi otworzyć. W końcu westchnąłem ciężko raz jeszcze, odstawiłem pakunki na podłogę i sam sobie otworzyłem. Kopniakiem posłałem zalegające na klatce schodowej rzeczy na korytarz i podenerwowany wszedłem do mieszkania.
- Ogłuchłeś? – warknąłem do Kota, który jakby nigdy nic siedział z nogą założoną na nogę na kanapie i krytycznie przypatrywał się swoim pazurom.
- Przepraszam, z takim głębokim uczuciem to do mnie się tak odzywasz? – prychnął obruszony.
- Przepraszam, ale z taką głęboką ignorancją to do mnie się tak obnosisz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Yo-ka, do cholery, nie proszę przecież o wiele! Mógłbyś się czasem po prostu ruszyć i otworzyć mi drzwi! – zirytowałem się.
- A skąd niby mógłbym wiedzieć, że to ty stoisz za drzwiami? – spojrzał na mnie karcąco. – Przecież nie mamy wizjera w drzwiach! A co, jeśli otworzyłbym nieznajomemu? Wtedy byś mnie skrzyczał! – zaczął lamentować. – A co, jeśli to byłby jakiś złodziej? Co, gdyby ktoś mnie porwał? – futro zjeżyło się na jego puchatym ogonie, który niespokojnie obijał się o boki Kota.
- Yo-ka, błagam cię… Kto niby mógłby cię porwać? – prychnąłem, przewracając oczyma. – Kto by angażowałby całe przedsięwzięcie tylko po to, żeby cię uprowadzić? – machnąłem lekceważąco ręką.
- Jak to kto?! – zeskoczył z kanapy z gracją. – Każdy mógłby to zrobić! – fuknął. – Jestem w końcu rasowym kotem! – wykrzyknął z dumą i wymierzył we mnie oskarżycielsko palcem. – Wiesz, ilu złych ludzi tylko czeka, aby porwać takich jak ja i potem szantażować właścicieli na ogromne sumy okupu? – zbulwersowany ruszył w moim kierunku. – A ty to przecież nawet nie byłbyś w stanie mnie wykupić! Nie masz pieniędzy! – prychnął z pogardą. – A kto wie, co wtedy mogliby ze mną zrobić porywacze… - niemalże chlipnął.
- Nie dramatyzuj i przestań oglądać seriale – skarciłem go, schylając się do torby z przepoconymi ubraniami oraz otwierając pralkę jednocześnie. – Poza tym, jeśli chcesz mieć więcej pieniędzy to przestań cały czas wymagać, żebym ci kupował łososia i zacznij rozglądać się za jakąś pracą dorywczą – poradziłem. Yo-ka nagle zamarł w miejscu i momentalnie odskoczył, cofając się z powrotem z przedpokoju do salonu.
- Shoya, fuj! Jak te twoje ciuchy cuchną! – skrzywił się, zatykając sobie łapą nos. – Czemu ty zawsze tak śmierdzisz? – jęknął. W odpowiedzi jedynie spojrzałem na niego bezsilny. Serio, on mnie kiedyś wykończy… ale przedtem jeszcze puści z torbami! – Poza tym, co ty sobie wyobrażasz? Że niby co ja miałbym robić, jaką niby pracę znaleźć, co? – z marsową minął zaczął krążyć wokół stołu.
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami, zamykając pralkę i rozglądając się za proszkiem do prania. – W gruncie rzeczy mógłbyś się zająć czymkolwiek, byleby tylko nie siedzieć bezczynie całymi dniami w domu – skwitowałem. – A tak swoją drogą, wiesz, że Koichi właśnie zalazł sobie pracę? Roznosi teraz gazety – dodałem szybko, zanim zdążył mi przerwać nabzdyczony. – Może nie zarabia kokosów, ale zawsze jakoś pomaga się utrzymać Tsuzuku, a ponad to ma na swoje drobne wydatki – rozłożyłem ręce. – Kupuje sobie karmę, na jaką ma ochotę, nowe zabawki, ubrania, zdobione obroże… - wymieniałem na palcach.
- Ja nie jestem jakimś durnym, zaślinionym kundlem, który zniżyłby się do takiego poziomu, żeby wykonywać taką prostacką robotę! – wykrzyknął ze złością i wskoczył na stół.
- Prostacka czy nie, Koichi ma teraz swój własny budżet i nie musi błagać Tsu o grosze na każdy jeden swój wydatek – wzruszyłem ramionami.
- A propos… skoro już jesteśmy przy temacie – Yo-ka znów skupił się na swoich pazurach. – Potrzebuję farby do futra – oznajmił. – Widzisz, jaki mam odrost? Jak ty o mnie w ogóle dbasz, co? – prychnął, wskazując na własny czubek głowy między sterczącymi uszami. W istocie, między tlenionymi pasmami futra dało się dostrzec ciemny pasek odrostu.
- To sobie idź do pracy i na nią zarób – odłożyłem rzeczy na swoje miejsce. – Idź zapytaj czy nie potrzebują jakiejś pomocy w rybnym, czy coś… - podsunąłem mu pomysł.
- I co jeszcze?! – syknął.
- I zbieraj się do wyjścia – dodałem.
- Co? – zdziwił się. – Gdzie idziemy? – zainteresował się, a cała jego złość, którą jeszcze chwilę temu kipiał, wyparowała w oku mgnienia zastąpiona przez czystą ciekawskość.
- Do parku – wyjaśniłem, a cały jego zapał i entuzjazm opadł. – No dawaj, Yo-ka, musisz zacząć się ruszać. Weterynarz kazał ci zacząć chodzić na spacery, bo przez to leżenie na kanapie robisz się leniwy – wytknąłem mu. – No i nie muszę chyba dodawać, że jak jesz, a się nie ruszasz to przybywa ci też nie tylko zimowego futra… - mruknąłem nieco ciszej.
- Co?! – znów się oburzył. – Insynuujesz, że jestem gruby?! – momentalnie zeskoczył ze stołu. Niefortunnie jednak zbił przy tym ogonem szklankę z wodą, która stała na blacie. Trzask tłuczonego szkła i rozbryzg wody sprawił, że przerażony Kot w jednej chwili znalazł się po drugiej stronie pomieszczenia, trzymając się w okolicach serca, jakby spodziewał się zaraz mieć zawał. – Przepraszam… - jęknął ze skruchą. – Ja nie chciałem… - głos mu się załamał, a wielkie, brązowe oczy o pionowych źrenicach zaszkliły. – Naprawdę nie chciałem… - pociągnął nosem.
- Wiem, że nie chciałeś – powiedziałem spokojnie i podszedłem do wystraszonego chłopaka, przytulając go do siebie. – To był wypadek – pogłaskałem go uspakajająco po głowie. – Następnym razem postaraj się jednak być trochę bardziej ostrożnym, dobrze? – westchnąłem. Kot w odpowiedzi jedynie pokiwał głową.
Yo-ka był charakterny jak większość Kotów. Był wybuchowy, nerwowy i dumny, ale przy tym również bardzo wrażliwy. Niekiedy doprowadzał mnie do szału, jednak koniec końców nie był z niego znowu aż taki najgorszy Kocur. W gruncie rzeczy wiedziałem, że jedynie udaje takiego opornego i hardego, gdyż tak naprawdę był dość strachliwy i kochający. Uwielbiał się pieścić i łasić, jednak sam sobie wyznaczał pewne granice, gdyż tak nakazywała mu jego Kocia duma i honor. Był nieco pokręcony i kłopotliwy, ale pomimo tego wszystkiego i tak go kochałem.
Usadziłem roztrzęsionego Kota na fotelu, a sam zabrałem się za sprzątanie. Jemu nie mogłem tego zlecić, gdyż inaczej obawiałbym się, że jakiś odłamek szkła mógłby skaleczyć mu łapę, co mogłoby być problematyczne. Może nie podejrzewałbym, że skończyłoby się to zaraz sepsą i amputacją, ale sam Yo-ka zapewne miauczałby o tym przez kolejne dwa lata i wypominałby mi to jako wielkie zaniedbanie.
- Jesteś bardzo zły? – zapytał, kiedy wyrzucałem odłamki szkła do śmietnika. Zdziwiony odwróciłem się i spojrzałem na niego. – Shoya, bardzo się gniewasz?... – spojrzał na mnie ze szczerą skruchą.
- Nie, nie gniewam się – przyznałem.
W końcu nigdy nie potrafiłem się na niego złościć. Kiedy spoglądał na mnie taki przestraszony, bliski płaczu, zawsze miękło mi serce. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że i on dobrze o tym wiedział, dlatego czasem wykorzystywał to przeciwko mnie i wysługiwał się mną, jednak nic nie potrafiłem na to poradzić. Taki już po prostu byłem. I taki już po prostu był on.
- Ja… - zająknął się. – Ja może jednak zapytam o tę pracę w rybnym… - mruknął pod nosem.
- Dobrze – skinąłem mu głową. – Ale teraz już się zbierajmy – poleciłem. – Umówiłem się z Tsuzuku na konkretną godzinę. Nie chcę, żeby musiał na nas niepotrzebnie czekać – rzuciłem, kierując się w stronę wyjścia.
Razem opuściliśmy mieszkanie i skierowaliśmy się w stronę niewielkiego parku, który mieścił się w pobliżu. Kiedy tylko przekroczyliśmy bramę, z daleka dostrzegłem rozpartego na ławce bruneta, który przywołał mnie do siebie gestem ręki.
- No proszę, co to za wamp-kot wyszedł na zewnątrz i to w dodatku w pełnym słońcu? – Tsu zaśmiał się na widok Yo-ki, na co ten przewrócił oczyma i bez słowa zajął miejsce obok mnie. – Cześć, Shoya – przywitał się ze mną.
- Cześć – odpowiedziałem i bez zbędnych ceregieli podałem mu jedną z puszek piwa, które uprzednio zabrałem ze sobą.
- Hej, dzięki! – uśmiechnął się szeroko. – To się nazywa dobry przyjaciel! – zaśmiał się.
- Mój właściciel pije piwo w miejscu publicznym… jak zwykły cham, burak i prostak – fuknął Kocur pod nosem. – Świetnie… - burknął niezadowolony.
- Wyluzuj, co? – przewróciłem oczyma. – Bo ci jeszcze policzę za tą szklankę – wytknąłem mu. – I za ten talerz z poprzedniego tygodnia – dodałem. Na te słowa Kot podciągnął nogi pod klatkę piersiową i owinął stopy ogonem, kuląc się w sobie. – Jest piątek, daj odpocząć – rozsiadłem się wygodniej. – Swoją drogą, gdzie Koichi? – zainteresowałem się, zwracając do bruneta i zostawiając urażonego Kocura samego sobie.
- Właśnie tu biegnie – Tsuzuku wskazał na różowowłosego, który w istocie właśnie zmierzał w naszym kierunku z wydzielonego pola do zabawy dla zwierząt.
- Hej, Koichi – przywitałem się.
- Cześć, Shoya! – szczeknął radośnie Pies i od razu wgramolił się na kolana swojego właściciela. – Daj mi się napić! – wydusił zdyszany, wyciągając ręce w kierunku piwa.
- Ej, ej, to nie dla ciebie! – Tsu starał się obronić swoją własność. – Zwierzaki nie mogą pić czegoś takiego!
- Nieważne! Daj mi tylko łyka! – jęknął błagalnie i w końcu dopadł puszki.
- Wystarczy! – brunet odjął różowowłosemu puszkę od ust. Psisko wciąż dyszało ciężko po długim biegu. – Z kim się tam bawisz? – zainteresował się.
- Przyszedł Yoshiatsu i Tomo! – wykrzyknął uradowany Koichi. – I jest też Manabu i Kazuki! O, o, i jest jeszcze ten nowy, ten co się niedawno wprowadził do bloku obok… - zamyślił się na moment. – Ale nie pamiętam jego imienia… - przyznał nieco zażenowany.
- No wiesz co? – Tsuzuku zaśmiał się i pogłaskał pupila po mokrych od potu włosach. – Bawisz się i nawet nie wiesz z kim? – zsunął dłoń na kark Psa, na co ten aż przymknął oczy z zadowolenia. – Hej, może weźmiesz Yo-kę ze sobą i pójdziecie wszyscy razem się pobawić? – zaproponował.
- W porządku! – różowowłosy, który wciąż jeszcze dobrze nie wypoczął, skoczył na równe nogi i nie czekając na odpowiedź Kota, chwycił go za łapę i pociągnął w swoim kierunku. Zdezorientowany Kocur zdążył mi jeszcze posłać przestraszone spojrzenie, na co ja uśmiechnąłem się do niego uspakajająco.
- Serio… Jak ty z nim wytrzymujesz? – zapytał brunet, wskazując brodą mojego pupila.
- Sam się czasem zastanawiam… - przyznałem. – Czasami naprawdę chciałbym mieć przy sobie tak pociesznego Psa jak Koichi… ale w gruncie rzeczy kocham Yo-kę takim, jaki jest – wzruszyłem ramionami.
- Miłość wiele wybacza, co? – zaśmiał się mój towarzysz.
- A tak właściwie… Czemu ty pozwalasz pić Psu piwo? – zdziwiłem się.
- Kurde, sam nie wiem, jak to tak wyszło… - przyznał nieco zmieszany. – Zanim się obejrzałem, ten już zaczął wyciągać mi butelki z lodówki, a w weekendy razem z kapciami, gazetą i puszką dla mnie, niósł też puszkę dla siebie – rozłożył bezradnie ręce. – Z jednej strony fajnie jest się z nim napić, ale z drugiej wiem, że nie powinienem mu na to pozwalać, bo to nie służy jego zdrowiu – skrzywił się nieco.
- To fakt – przyznałem mu rację.
Posiedzieliśmy na ławce i poplotkowaliśmy jeszcze przez chwilę, zanim nasze zwierzaki do nas nie wróciły – zmęczony do granic możliwości Pies i zjeżony Kot. Wziąłem mojego strachliwego kompana pod ramię i pożegnawszy się ze znajomymi, ruszyłem wraz z nim w kierunku domu.
- Yo-ka… - zacząłem.
- Jeśli zamierzasz znów na mnie narzekać, to lepiej w tej chwili zamilcz! – prychnął. – Wciąż tylko na mnie narzekasz i narzekasz! I zachwycasz się, jacy to wszyscy wokół są wspaniali tylko nie ja! – pisnął niemalże płaczliwie, uparcie odwracając głowę w innym kierunku, abym nie mógł spojrzeć w jego twarz.
- Nic podobnego! – zaoponowałem. – Chciałem tylko zapytać, co z tą pracą dorywczą… - sprostowałem.
- Zapytam jutro czy kogoś nie potrzebują… jutro… - niemal chlipnął, na co ja przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem.
- Hej, co jest Kocie? – ująłem jego pyszczek w dwa palce. On usilnie próbował uciekać gdzieś spojrzeniem. – Co to za jakieś oskarżenia, co? – zacieśniłem uścisk wokół jego pasa. – Może i czasem trochę tam na ciebie gadam… - westchnąłem. – Ale ty na mnie też, nie? – wzruszyłem ramionami. – I to nie jest nic złego. Czasem wszyscy mamy siebie dość i musimy sobie choćby trochę ponarzekać i powymyślać – widząc, że jednak niekoniecznie to chciał usłyszeć, dodałem uspakajająco: - No i nie oznacza to, że cię nie kocham albo kocham cię mniej niż kiedykolwiek wcześniej – uśmiechnąłem się i musnąłem jego usta, po czym pogłaskałem go w czułym geście po głowie.
Yo-ka od razu zaczął zadowolony mruczeć. Dwie starsze kobiety, które stały nieopodal potraktowały nas krzywymi spojrzeniami. Do naszych uszu doszły specjalnie głośniej wypowiadane komentarze o tym, jak to można okazywać więcej miłości jakiemuś zwierzęciu niżby innemu człowiekowi. Przewróciłem na to jedynie oczyma. Niektórzy ludzie nigdy się nie zmienią i nie zrozumieją pewnych rzeczy. Cóż, ale widocznie tak już musi być… dzięki temu przynajmniej mamy jakąś różnorodność, nie? Nawet jeśli ona sama w sobie czasami nie jest dobrą rzeczą…
Weszliśmy do mieszkania. Podniosłem z podłogi ulotki reklamujące mieszkania do wynajęcia. Pobieżnie przesunąłem wzrokiem po zdjęciach, adresach i cenach.
- Spójrz, to wygląda ładnie! – blondyn wskazał na jedną z ofert. – I całkiem niedrogie! Porównywalne do tego, w którym mieszkamy teraz! – zauważył triumfalnie.
- Zgadza się – mruknąłem, nie podzielając jego entuzjazmu. – Ale tu jest dopisek, że właściciel nie życzy sobie żadnych zwierząt w mieszkaniu – wskazałem na czerwony napis, a Kot momentalnie posmutniał.
Mój pupil, jak i każde inne zwierzę, nie był mistrzem w czytaniu. Skomplikowane znaki kanji były dla niego szczególnie trudne i do czytania, i do pisania ze względu na inne ustawienie kości w kociej łapie. Z tejże racji miał problem z rozszyfrowaniem owego napisu. Niemniej, był bardzo mądrym Kotem, toteż nauczył się mniej więcej rozróżniać ceny. W większości liczył zera na końcu kwoty, ale zapamiętał również różnice między cyframi, a więc trzy nie było dla niego identyczne jak osiem, a sześć jak dziewięć, a numerki na klawiaturze telefonu nie służyły mu jedynie do tworzenia buziek i emotikonów. W gruncie rzeczy nauczył się cen dzięki przesiadywaniu w sklepie rybnym. Wiedział, że nie może naciągnąć mnie na zbyt wiele, dlatego ostro kombinował, żeby pojąć choćby podstawy matematyki… i muszę przyznać, że wyszło mu to całkiem nieźle, więc mogłem być z niego naprawdę dumny.
- Nie rób takiej miny – szturchnąłem go. – Tutaj też nam się dobrze żyje – rozłożyłem ręce.
- Ale masz tak daleko do pracy… i przez to później wracasz, i wcześniej wychodzisz – wtulił się we mnie. – Tęsknię za tobą przez cały dzień, wiesz? – niemal szepnął, rumieniąc się obficie.
- Ja za tobą też, skarbie – odpowiedziałem i pocałowałem go namiętnie.
I tak już wyglądało moje życie… Wiele osób uważało mnie za dziwaka, ale mnie naprawdę wystarczał mój Kot do szczęścia. Nie szukałem już żadnej innej, drugiej połówki. Byłem szczęśliwy mogąc po prostu z nim przebywać. Jasne, Yo-ka nie był święty… ale w zasadzie, kto by chciał żyć ze świętym pod jednym dachem? Czasem dobrze jest trochę wspólnie pogrzeszyć…
Bo miłość nie wybiera, nie?

Są różni ludzie na tym świecie.
Różni ludzie kochają różne rzeczy.
Niektórzy ludzie są dziwni.
Dziwnymi nazywani są przez rzeczy, które kochają.
Owi niektórzy mają czasem jakieś problemy. Tak dla przykładu, nie potrafią za bardzo dogadać się z własną rasą. W takim wypadku preferują towarzystwo jakiejś innej rasy i, na przykład, obdarzają miłością swoich pupili i zwierzęta domowe.
Ponoć miłość może czynić cuda.
Ponoć cuda mają miejsce co roku w wigilijny wieczór, kiedy to równo o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem.
A co jeśli miłość ma naprawdę zdolności cudotwórcze i za jej sprawą nie tylko wigilijny wieczór, ale każdy jeden, najzwyczajniejszy dzień w roku jest swoistym, małym cudem?


No właśnie, co wtedy?

6 komentarzy:

  1. Co ja właśnie przeczytałam?.. Czuję się zdezorientowana. (@_@) Ale miło było przeczytać coś o kilku z moich ulubieńców. Ten Dzień Dziecka jest świetny. (n_n)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tego oneshota. Ludzie-zwierzaki są bardzo kawaii. <3
    /Naxy

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się rozmarzyłam też chciałabym takiego kocurka mmmm, az milutko pomyśleć hehe. Opko super słodziachne uwielbiam.Pozdrawiam i dużo weny zyczę

    OdpowiedzUsuń
  4. Koichi jako psiak
    KOCHAM <3<3<3<3
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeżu...Psy. Koty. Jeżu... Pierwszy raz CZYTAM coś takiego, ale nie ukrywam paringi widziałam dziwniejsze xD Aczkolwiek moja wyobraznia chyba poszla na spacer, bo za cholerę nie umiałam sobie tego wyobrazic. Nie i koniec, zbuntowało się i już :D.
    No nic, ale to w koncu prezent na dzien dziecka, wiec dziekuje bardzo ;3 Mam nadzieję, ze Twoj wen pozwoli Ci na kontynuację jakichś opków, bo jak nieee...To mnie popamięta :P
    No nic, życzę MULTUM WENY I POZDRAWIAM ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. To było nietypowe ale fajne i słodkie. I w sumie nie wiem co napisać

    OdpowiedzUsuń