Wedle życzenia post na dzień dziecka C: Niech będzie to taki minimalistyczny prezent ode mnie dla was (chciałabym jeszcze dostawać prezenty na dzień dziecka... ^^'')
Tytuł: „Cuda dnia codziennego”
Tytuł: „Cuda dnia codziennego”
Paring: Tsuzuku x Koichi (Mejibray), Yo-ka x Shoya (DIAURA)
Typ: oneshot
Gatunek: (mam nadzieję) komedia
Beta: -
Są różni ludzie na tym świecie.
Różni ludzie kochają różne rzeczy.
Niektórzy ludzie są dziwni.
Dziwnymi nazywani są przez rzeczy, które kochają.
Owi niektórzy mają czasem jakieś problemy. Tak dla
przykładu, nie potrafią za bardzo dogadać się z własną rasą. W takim wypadku
preferują towarzystwo jakiejś innej rasy i, na przykład, obdarzają miłością
swoich pupili i zwierzęta domowe.
Ponoć miłość może czynić cuda.
Ponoć cuda mają miejsce co roku w wigilijny
wieczór, kiedy to równo o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem.
A co jeśli miłość ma naprawdę zdolności cudotwórcze
i za jej sprawą nie tylko wigilijny wieczór, ale każdy jeden, najzwyczajniejszy
dzień w roku jest swoistym, małym cudem? No właśnie, co wtedy?
Wibracje i pojedyncze, piskliwe piknięcie
poinformowało mnie o nowej wiadomości. Wyjąłem telefon i obrzuciłem spojrzeniem
wyświetlacz:
Wiadomość od:
Kochanie ❤
„Kupiłbyś
puszkę tuńczyka, co? Albo najlepiej kawałek świeżego łososia! W osiedlowym
widziałem na przecenie!... chociaż w osiedlowym to pewnie świeży to on już nie
będzie… Nieważne… w każdym razie sprawdź, co jest w sklepie i tym razem weź na
kolację coś DOBREGO! Jeśli znów przyniesiesz mi puszkę szprotek, to sam wepchnę
ci je do gardła, a potem podrapię obicie twojej nowej kanapy! Ostrzegam!
~Z wyrazami
miłości od twojego ukochanego Kota”
Jak babcię kocham, ja kiedyś uduszę tego
sierściucha…
Westchnąłem ciężko i rad, nie rad skierowałem się
do osiedlowego sklepu. Łosoś faktycznie nie wyglądał zbyt apetycznie, był już
zeschnięty, a więc wolałem nie ryzykować kupnem czegoś, co ZNÓW mogłoby nie
pasować jego wysokości Kotu, psia mać… Poza tym, surowy łosoś był strasznie
drogi. Starałem się dla tego niewdzięcznego, humorzastego, liniejącego przez
cały rok Kocura i naprawdę chciałbym go karmić samym łososiem i kawiorem wedle
jego życzenia, jednak mój skromny budżet nie pozwalał mi na to. Z tego powodu tym
razem wykosztowałem się jedynie na puszkę tuńczyka i dwa piwa.
Wyszedłem ze sklepu i skierowałem się w stronę
mojego bloku. Wdrapałem się na odpowiednie piętro i zadzwoniłem dzwonkiem, gdyż
mając w rękach torbę z rzeczami na siłownię, aktówkę z rzeczami potrzebnymi do
pracy oraz siatką z zakupami nie mogłem wygrzebać kluczy z kieszeni. Odczekałem
chwilę, jednak nic się nie stało. Użyłem dzwonka jeszcze kilkakrotnie, jednak
nikt nie pokwapił się, żeby mi otworzyć. W końcu westchnąłem ciężko raz jeszcze,
odstawiłem pakunki na podłogę i sam sobie otworzyłem. Kopniakiem posłałem
zalegające na klatce schodowej rzeczy na korytarz i podenerwowany wszedłem do
mieszkania.
- Ogłuchłeś? – warknąłem do Kota, który jakby nigdy
nic siedział z nogą założoną na nogę na kanapie i krytycznie przypatrywał się
swoim pazurom.
- Przepraszam, z takim głębokim uczuciem to do mnie
się tak odzywasz? – prychnął obruszony.
- Przepraszam, ale z taką głęboką ignorancją to do
mnie się tak obnosisz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Yo-ka, do
cholery, nie proszę przecież o wiele! Mógłbyś się czasem po prostu ruszyć i
otworzyć mi drzwi! – zirytowałem się.
- A skąd niby mógłbym wiedzieć, że to ty stoisz za
drzwiami? – spojrzał na mnie karcąco. – Przecież nie mamy wizjera w drzwiach! A
co, jeśli otworzyłbym nieznajomemu? Wtedy byś mnie skrzyczał! – zaczął
lamentować. – A co, jeśli to byłby jakiś złodziej? Co, gdyby ktoś mnie porwał?
– futro zjeżyło się na jego puchatym ogonie, który niespokojnie obijał się o
boki Kota.
- Yo-ka, błagam cię… Kto niby mógłby cię porwać? –
prychnąłem, przewracając oczyma. – Kto by angażowałby całe przedsięwzięcie
tylko po to, żeby cię uprowadzić? – machnąłem lekceważąco ręką.
- Jak to kto?! – zeskoczył z kanapy z gracją. –
Każdy mógłby to zrobić! – fuknął. – Jestem w końcu rasowym kotem! – wykrzyknął
z dumą i wymierzył we mnie oskarżycielsko palcem. – Wiesz, ilu złych ludzi
tylko czeka, aby porwać takich jak ja i potem szantażować właścicieli na
ogromne sumy okupu? – zbulwersowany ruszył w moim kierunku. – A ty to przecież
nawet nie byłbyś w stanie mnie wykupić! Nie masz pieniędzy! – prychnął z
pogardą. – A kto wie, co wtedy mogliby ze mną zrobić porywacze… - niemalże
chlipnął.
- Nie dramatyzuj i przestań oglądać seriale –
skarciłem go, schylając się do torby z przepoconymi ubraniami oraz otwierając
pralkę jednocześnie. – Poza tym, jeśli chcesz mieć więcej pieniędzy to przestań
cały czas wymagać, żebym ci kupował łososia i zacznij rozglądać się za jakąś
pracą dorywczą – poradziłem. Yo-ka nagle zamarł w miejscu i momentalnie
odskoczył, cofając się z powrotem z przedpokoju do salonu.
- Shoya, fuj! Jak te twoje ciuchy cuchną! –
skrzywił się, zatykając sobie łapą nos. – Czemu ty zawsze tak śmierdzisz? –
jęknął. W odpowiedzi jedynie spojrzałem na niego bezsilny. Serio, on mnie
kiedyś wykończy… ale przedtem jeszcze puści z torbami! – Poza tym, co ty sobie
wyobrażasz? Że niby co ja miałbym robić, jaką niby pracę znaleźć, co? – z
marsową minął zaczął krążyć wokół stołu.
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami, zamykając pralkę
i rozglądając się za proszkiem do prania. – W gruncie rzeczy mógłbyś się zająć
czymkolwiek, byleby tylko nie siedzieć bezczynie całymi dniami w domu –
skwitowałem. – A tak swoją drogą, wiesz, że Koichi właśnie zalazł sobie pracę?
Roznosi teraz gazety – dodałem szybko, zanim zdążył mi przerwać nabzdyczony. –
Może nie zarabia kokosów, ale zawsze jakoś pomaga się utrzymać Tsuzuku, a ponad
to ma na swoje drobne wydatki – rozłożyłem ręce. – Kupuje sobie karmę, na jaką
ma ochotę, nowe zabawki, ubrania, zdobione obroże… - wymieniałem na palcach.
- Ja nie jestem jakimś durnym, zaślinionym kundlem,
który zniżyłby się do takiego poziomu, żeby wykonywać taką prostacką robotę! –
wykrzyknął ze złością i wskoczył na stół.
- Prostacka czy nie, Koichi ma teraz swój własny
budżet i nie musi błagać Tsu o grosze na każdy jeden swój wydatek – wzruszyłem
ramionami.
- A propos… skoro już jesteśmy przy temacie – Yo-ka
znów skupił się na swoich pazurach. – Potrzebuję farby do futra – oznajmił. –
Widzisz, jaki mam odrost? Jak ty o mnie w ogóle dbasz, co? – prychnął,
wskazując na własny czubek głowy między sterczącymi uszami. W istocie, między
tlenionymi pasmami futra dało się dostrzec ciemny pasek odrostu.
- To sobie idź do pracy i na nią zarób – odłożyłem
rzeczy na swoje miejsce. – Idź zapytaj czy nie potrzebują jakiejś pomocy w
rybnym, czy coś… - podsunąłem mu pomysł.
- I co jeszcze?! – syknął.
- I zbieraj się do wyjścia – dodałem.
- Co? – zdziwił się. – Gdzie idziemy? –
zainteresował się, a cała jego złość, którą jeszcze chwilę temu kipiał,
wyparowała w oku mgnienia zastąpiona przez czystą ciekawskość.
- Do parku – wyjaśniłem, a cały jego zapał i
entuzjazm opadł. – No dawaj, Yo-ka, musisz zacząć się ruszać. Weterynarz kazał
ci zacząć chodzić na spacery, bo przez to leżenie na kanapie robisz się leniwy
– wytknąłem mu. – No i nie muszę chyba dodawać, że jak jesz, a się nie ruszasz
to przybywa ci też nie tylko zimowego futra… - mruknąłem nieco ciszej.
- Co?! – znów się oburzył. – Insynuujesz, że jestem
gruby?! – momentalnie zeskoczył ze stołu. Niefortunnie jednak zbił przy tym
ogonem szklankę z wodą, która stała na blacie. Trzask tłuczonego szkła i
rozbryzg wody sprawił, że przerażony Kot w jednej chwili znalazł się po drugiej
stronie pomieszczenia, trzymając się w okolicach serca, jakby spodziewał się
zaraz mieć zawał. – Przepraszam… - jęknął ze skruchą. – Ja nie chciałem… - głos
mu się załamał, a wielkie, brązowe oczy o pionowych źrenicach zaszkliły. –
Naprawdę nie chciałem… - pociągnął nosem.
- Wiem, że nie chciałeś – powiedziałem spokojnie i
podszedłem do wystraszonego chłopaka, przytulając go do siebie. – To był
wypadek – pogłaskałem go uspakajająco po głowie. – Następnym razem postaraj się
jednak być trochę bardziej ostrożnym, dobrze? – westchnąłem. Kot w odpowiedzi
jedynie pokiwał głową.
Yo-ka był charakterny jak większość Kotów. Był
wybuchowy, nerwowy i dumny, ale przy tym również bardzo wrażliwy. Niekiedy
doprowadzał mnie do szału, jednak koniec końców nie był z niego znowu aż taki
najgorszy Kocur. W gruncie rzeczy wiedziałem, że jedynie udaje takiego opornego
i hardego, gdyż tak naprawdę był dość strachliwy i kochający. Uwielbiał się
pieścić i łasić, jednak sam sobie wyznaczał pewne granice, gdyż tak nakazywała
mu jego Kocia duma i honor. Był nieco pokręcony i kłopotliwy, ale pomimo tego
wszystkiego i tak go kochałem.
Usadziłem roztrzęsionego Kota na fotelu, a sam
zabrałem się za sprzątanie. Jemu nie mogłem tego zlecić, gdyż inaczej
obawiałbym się, że jakiś odłamek szkła mógłby skaleczyć mu łapę, co mogłoby być
problematyczne. Może nie podejrzewałbym, że skończyłoby się to zaraz sepsą i
amputacją, ale sam Yo-ka zapewne miauczałby o tym przez kolejne dwa lata i
wypominałby mi to jako wielkie zaniedbanie.
- Jesteś bardzo zły? – zapytał, kiedy wyrzucałem
odłamki szkła do śmietnika. Zdziwiony odwróciłem się i spojrzałem na niego. –
Shoya, bardzo się gniewasz?... – spojrzał na mnie ze szczerą skruchą.
- Nie, nie gniewam się – przyznałem.
W końcu nigdy nie potrafiłem się na niego złościć.
Kiedy spoglądał na mnie taki przestraszony, bliski płaczu, zawsze miękło mi
serce. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że i on dobrze o tym wiedział, dlatego
czasem wykorzystywał to przeciwko mnie i wysługiwał się mną, jednak nic nie
potrafiłem na to poradzić. Taki już po prostu byłem. I taki już po prostu był
on.
- Ja… - zająknął się. – Ja może jednak zapytam o tę
pracę w rybnym… - mruknął pod nosem.
- Dobrze – skinąłem mu głową. – Ale teraz już się
zbierajmy – poleciłem. – Umówiłem się z Tsuzuku na konkretną godzinę. Nie chcę,
żeby musiał na nas niepotrzebnie czekać – rzuciłem, kierując się w stronę
wyjścia.
Razem opuściliśmy mieszkanie i skierowaliśmy się w
stronę niewielkiego parku, który mieścił się w pobliżu. Kiedy tylko
przekroczyliśmy bramę, z daleka dostrzegłem rozpartego na ławce bruneta, który
przywołał mnie do siebie gestem ręki.
- No proszę, co to za wamp-kot wyszedł na zewnątrz
i to w dodatku w pełnym słońcu? – Tsu zaśmiał się na widok Yo-ki, na co ten
przewrócił oczyma i bez słowa zajął miejsce obok mnie. – Cześć, Shoya –
przywitał się ze mną.
- Cześć – odpowiedziałem i bez zbędnych ceregieli
podałem mu jedną z puszek piwa, które uprzednio zabrałem ze sobą.
- Hej, dzięki! – uśmiechnął się szeroko. – To się
nazywa dobry przyjaciel! – zaśmiał się.
- Mój właściciel pije piwo w miejscu publicznym…
jak zwykły cham, burak i prostak – fuknął Kocur pod nosem. – Świetnie… -
burknął niezadowolony.
- Wyluzuj, co? – przewróciłem oczyma. – Bo ci
jeszcze policzę za tą szklankę – wytknąłem mu. – I za ten talerz z poprzedniego
tygodnia – dodałem. Na te słowa Kot podciągnął nogi pod klatkę piersiową i
owinął stopy ogonem, kuląc się w sobie. – Jest piątek, daj odpocząć –
rozsiadłem się wygodniej. – Swoją drogą, gdzie Koichi? – zainteresowałem się,
zwracając do bruneta i zostawiając urażonego Kocura samego sobie.
- Właśnie tu biegnie – Tsuzuku wskazał na
różowowłosego, który w istocie właśnie zmierzał w naszym kierunku z
wydzielonego pola do zabawy dla zwierząt.
- Hej, Koichi – przywitałem się.
- Cześć, Shoya! – szczeknął radośnie Pies i od razu
wgramolił się na kolana swojego właściciela. – Daj mi się napić! – wydusił
zdyszany, wyciągając ręce w kierunku piwa.
- Ej, ej, to nie dla ciebie! – Tsu starał się
obronić swoją własność. – Zwierzaki nie mogą pić czegoś takiego!
- Nieważne! Daj mi tylko łyka! – jęknął błagalnie i
w końcu dopadł puszki.
- Wystarczy! – brunet odjął różowowłosemu puszkę od
ust. Psisko wciąż dyszało ciężko po długim biegu. – Z kim się tam bawisz? –
zainteresował się.
- Przyszedł Yoshiatsu i Tomo! – wykrzyknął
uradowany Koichi. – I jest też Manabu i Kazuki! O, o, i jest jeszcze ten nowy,
ten co się niedawno wprowadził do bloku obok… - zamyślił się na moment. – Ale
nie pamiętam jego imienia… - przyznał nieco zażenowany.
- No wiesz co? – Tsuzuku zaśmiał się i pogłaskał
pupila po mokrych od potu włosach. – Bawisz się i nawet nie wiesz z kim? –
zsunął dłoń na kark Psa, na co ten aż przymknął oczy z zadowolenia. – Hej, może
weźmiesz Yo-kę ze sobą i pójdziecie wszyscy razem się pobawić? – zaproponował.
- W porządku! – różowowłosy, który wciąż jeszcze
dobrze nie wypoczął, skoczył na równe nogi i nie czekając na odpowiedź Kota,
chwycił go za łapę i pociągnął w swoim kierunku. Zdezorientowany Kocur zdążył
mi jeszcze posłać przestraszone spojrzenie, na co ja uśmiechnąłem się do niego
uspakajająco.
- Serio… Jak ty z nim wytrzymujesz? – zapytał
brunet, wskazując brodą mojego pupila.
- Sam się czasem zastanawiam… - przyznałem. –
Czasami naprawdę chciałbym mieć przy sobie tak pociesznego Psa jak Koichi… ale
w gruncie rzeczy kocham Yo-kę takim, jaki jest – wzruszyłem ramionami.
- Miłość wiele wybacza, co? – zaśmiał się mój
towarzysz.
- A tak właściwie… Czemu ty pozwalasz pić Psu piwo?
– zdziwiłem się.
- Kurde, sam nie wiem, jak to tak wyszło… -
przyznał nieco zmieszany. – Zanim się obejrzałem, ten już zaczął wyciągać mi
butelki z lodówki, a w weekendy razem z kapciami, gazetą i puszką dla mnie,
niósł też puszkę dla siebie – rozłożył bezradnie ręce. – Z jednej strony fajnie
jest się z nim napić, ale z drugiej wiem, że nie powinienem mu na to pozwalać, bo
to nie służy jego zdrowiu – skrzywił się nieco.
- To fakt – przyznałem mu rację.
Posiedzieliśmy na ławce i poplotkowaliśmy jeszcze
przez chwilę, zanim nasze zwierzaki do nas nie wróciły – zmęczony do granic
możliwości Pies i zjeżony Kot. Wziąłem mojego strachliwego kompana pod ramię i
pożegnawszy się ze znajomymi, ruszyłem wraz z nim w kierunku domu.
- Yo-ka… - zacząłem.
- Jeśli zamierzasz znów na mnie narzekać, to lepiej
w tej chwili zamilcz! – prychnął. – Wciąż tylko na mnie narzekasz i narzekasz!
I zachwycasz się, jacy to wszyscy wokół są wspaniali tylko nie ja! – pisnął
niemalże płaczliwie, uparcie odwracając głowę w innym kierunku, abym nie mógł
spojrzeć w jego twarz.
- Nic podobnego! – zaoponowałem. – Chciałem tylko
zapytać, co z tą pracą dorywczą… - sprostowałem.
- Zapytam jutro czy kogoś nie potrzebują… jutro… -
niemal chlipnął, na co ja przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem.
- Hej, co jest Kocie? – ująłem jego pyszczek w dwa
palce. On usilnie próbował uciekać gdzieś spojrzeniem. – Co to za jakieś
oskarżenia, co? – zacieśniłem uścisk wokół jego pasa. – Może i czasem trochę
tam na ciebie gadam… - westchnąłem. – Ale ty na mnie też, nie? – wzruszyłem
ramionami. – I to nie jest nic złego. Czasem wszyscy mamy siebie dość i musimy
sobie choćby trochę ponarzekać i powymyślać – widząc, że jednak niekoniecznie
to chciał usłyszeć, dodałem uspakajająco: - No i nie oznacza to, że cię nie
kocham albo kocham cię mniej niż kiedykolwiek wcześniej – uśmiechnąłem się i
musnąłem jego usta, po czym pogłaskałem go w czułym geście po głowie.
Yo-ka od razu zaczął zadowolony mruczeć. Dwie
starsze kobiety, które stały nieopodal potraktowały nas krzywymi spojrzeniami.
Do naszych uszu doszły specjalnie głośniej wypowiadane komentarze o tym, jak to
można okazywać więcej miłości jakiemuś zwierzęciu niżby innemu człowiekowi.
Przewróciłem na to jedynie oczyma. Niektórzy ludzie nigdy się nie zmienią i nie
zrozumieją pewnych rzeczy. Cóż, ale widocznie tak już musi być… dzięki temu
przynajmniej mamy jakąś różnorodność, nie? Nawet jeśli ona sama w sobie czasami
nie jest dobrą rzeczą…
Weszliśmy do mieszkania. Podniosłem z podłogi
ulotki reklamujące mieszkania do wynajęcia. Pobieżnie przesunąłem wzrokiem po
zdjęciach, adresach i cenach.
- Spójrz, to wygląda ładnie! – blondyn wskazał na jedną
z ofert. – I całkiem niedrogie! Porównywalne do tego, w którym mieszkamy teraz!
– zauważył triumfalnie.
- Zgadza się – mruknąłem, nie podzielając jego
entuzjazmu. – Ale tu jest dopisek, że właściciel nie życzy sobie żadnych
zwierząt w mieszkaniu – wskazałem na czerwony napis, a Kot momentalnie
posmutniał.
Mój pupil, jak i każde inne zwierzę, nie był
mistrzem w czytaniu. Skomplikowane znaki kanji były dla niego szczególnie
trudne i do czytania, i do pisania ze względu na inne ustawienie kości w kociej
łapie. Z tejże racji miał problem z rozszyfrowaniem owego napisu. Niemniej, był
bardzo mądrym Kotem, toteż nauczył się mniej więcej rozróżniać ceny. W
większości liczył zera na końcu kwoty, ale zapamiętał również różnice między
cyframi, a więc trzy nie było dla niego identyczne jak osiem, a sześć jak
dziewięć, a numerki na klawiaturze telefonu nie służyły mu jedynie do tworzenia
buziek i emotikonów. W gruncie rzeczy nauczył się cen dzięki przesiadywaniu w
sklepie rybnym. Wiedział, że nie może naciągnąć mnie na zbyt wiele, dlatego
ostro kombinował, żeby pojąć choćby podstawy matematyki… i muszę przyznać, że
wyszło mu to całkiem nieźle, więc mogłem być z niego naprawdę dumny.
- Nie rób takiej miny – szturchnąłem go. – Tutaj
też nam się dobrze żyje – rozłożyłem ręce.
- Ale masz tak daleko do pracy… i przez to później
wracasz, i wcześniej wychodzisz – wtulił się we mnie. – Tęsknię za tobą przez
cały dzień, wiesz? – niemal szepnął, rumieniąc się obficie.
- Ja za tobą też, skarbie – odpowiedziałem i
pocałowałem go namiętnie.
I tak już wyglądało moje życie… Wiele osób uważało
mnie za dziwaka, ale mnie naprawdę wystarczał mój Kot do szczęścia. Nie
szukałem już żadnej innej, drugiej połówki. Byłem szczęśliwy mogąc po prostu z
nim przebywać. Jasne, Yo-ka nie był święty… ale w zasadzie, kto by chciał żyć
ze świętym pod jednym dachem? Czasem dobrze jest trochę wspólnie pogrzeszyć…
Bo miłość nie wybiera, nie?
Są różni ludzie na tym świecie.
Różni ludzie kochają różne rzeczy.
Niektórzy ludzie są dziwni.
Dziwnymi nazywani są przez rzeczy, które kochają.
Owi niektórzy mają czasem jakieś problemy. Tak dla
przykładu, nie potrafią za bardzo dogadać się z własną rasą. W takim wypadku
preferują towarzystwo jakiejś innej rasy i, na przykład, obdarzają miłością
swoich pupili i zwierzęta domowe.
Ponoć miłość może czynić cuda.
Ponoć cuda mają miejsce co roku w wigilijny
wieczór, kiedy to równo o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem.
A co jeśli miłość ma naprawdę zdolności cudotwórcze
i za jej sprawą nie tylko wigilijny wieczór, ale każdy jeden, najzwyczajniejszy
dzień w roku jest swoistym, małym cudem?
No właśnie, co wtedy?
Co ja właśnie przeczytałam?.. Czuję się zdezorientowana. (@_@) Ale miło było przeczytać coś o kilku z moich ulubieńców. Ten Dzień Dziecka jest świetny. (n_n)
OdpowiedzUsuńKocham tego oneshota. Ludzie-zwierzaki są bardzo kawaii. <3
OdpowiedzUsuń/Naxy
Ale się rozmarzyłam też chciałabym takiego kocurka mmmm, az milutko pomyśleć hehe. Opko super słodziachne uwielbiam.Pozdrawiam i dużo weny zyczę
OdpowiedzUsuńKoichi jako psiak
OdpowiedzUsuńKOCHAM <3<3<3<3
Marta
Jeżu...Psy. Koty. Jeżu... Pierwszy raz CZYTAM coś takiego, ale nie ukrywam paringi widziałam dziwniejsze xD Aczkolwiek moja wyobraznia chyba poszla na spacer, bo za cholerę nie umiałam sobie tego wyobrazic. Nie i koniec, zbuntowało się i już :D.
OdpowiedzUsuńNo nic, ale to w koncu prezent na dzien dziecka, wiec dziekuje bardzo ;3 Mam nadzieję, ze Twoj wen pozwoli Ci na kontynuację jakichś opków, bo jak nieee...To mnie popamięta :P
No nic, życzę MULTUM WENY I POZDRAWIAM ;3
To było nietypowe ale fajne i słodkie. I w sumie nie wiem co napisać
OdpowiedzUsuń