"Książę z bajki" cz.7

Dziś już bardziej w klimacie przewodnim bloga C: Wracam z "Księciem z bajki", którego, z tego co zauważyłam, polubiłyście @.@ "Książę" ma branie nawet jeśli piszę to opowiadanie tylko, kiedy nie dopisuje mi humor ^^'' Niemniej, zauważyłam, że im więcej personalnych przemyśleń zawieram w tekście, im więcej główny bohater ma ze "mnie", tym bardziej lubicie czytać moje prace - dowodem są tego serie "Closer to Ideal" i właśnie "Książę" C'':


Btw następna część "Closer to Ideal" będzie już ostatnią



„Książę z bajki” cz.7

Syknąłem pod nosem, kiedy poczułem metaliczny smak krwi w ustach. Przestałem przygryzać wewnętrzną stronę policzka i oderwałem spojrzenie od pustej ściany, jednocześnie orientując się, iż w ostatnim czasie spędzałem mnóstwo czasu na jej kontemplowaniu.
- Co? – zapytałem, a pytanie to wcale nie było burkliwe. Spojrzałem na grupę muzyków, którzy od dłuższego czasu wlepiali we mnie zbiorowe, zdziwione spojrzenie, co po pewnym czasie stało się dla mnie niekomfortowe.
- Ale… dlaczego? – zapytał Daichi. Reszta nawet nie drgnęła.
- Bo tak – wzruszyłem ramionami.
Powodem ich szoku był fakt, iż ściąłem włosy. Jeszcze niedawno te sięgały mi niemal pasa, podczas gdy teraz nie dosięgały nawet ramion. Zdawałem sobie sprawę, że była to drastyczna zmiana w moim wyglądzie, ale nigdy nie przypuszczałbym, że z tego powodu mój zespół oraz plączący się pod nogami niczym kundel Crena zaczną spoglądać na mnie niczym na kosmitę. Z rana nawet ochroniarz zatrzymał mnie, każąc okazać identyfikator, gdyż z daleka mnie nie poznał.
- W długich było ci lepiej – skwitował Ketsueki, na co tylko wywróciłem oczyma.
Nawet nie miałem zamiaru się z nim kłócić – a doskonale zdawałem sobie sprawę, że ten tylko czekał na to, aby wszcząć wojnę. Non stop szukał zwady, ale ja nie byłem na tyle uprzejmy, aby tańczyć pod jego dyktando. W ostatnim czasie ponownie nawiedził mnie stan apatii. Mój sławetny już Wkurw wyjechał na kolejne wakacje, a ja zacząłem się zastanawiać po jaką cholerę w ogóle ja się tak pieklę o… na dobrą sprawę, o wszystko? Przecież na większość rzeczy z owego „wszystkiego” nie miałem wpływu. Co śmieszniejsze, ta druga, mniejsza część, na którą już jakiś tam mniejszy lub większy wpływ wywierałem była błaha i koniec końców nie warto było się nią nawet przejmować i tracić na nią energię, kiedy coś nie szło po mojej myśli. Więc dlaczego przez długie lata jednak to wszystko robiłem?
- Manager wie o twojej zmianie imagu? – zapytał Masa.
- Nie – odparłem zgodnie z prawdą.
- Wiesz… Myślę, że powinieneś mu się pokazać. Pewnie trzeba będzie teraz jakąś nową sesję zrobić czy coś… - mruknął basista.
- Możliwe – zgodziłem się.
Zauważyłem, że kiedy nie siliłem się na zbyt długie odpowiedzi, a ograniczałem się jedynie do półsłówek, wokalista Bird as Omen nie mógł znaleźć żadnego powodu, żeby się do czegoś przyczepić. Usilnie się starał, co mogłem wyczytać z jego miny, jednak jego starania kończyły się fiaskiem.

***

- W długich było ci lepiej – skomentowała moja matka.
Moja rodzicielka nie przejęła się moją zmianą wyglądu tak bardzo jak muzycy. Przyjęła to spokojnie, choć z ledwo zauważalnym grymasem niezadowolenia na twarzy. Doprawdy, co za ironia… Kiedy byłem nastolatkiem i nosiłem długie włosy wytykała mi, że wyglądam jak hipis albo kloszard, który spędził długie lata na ulicy. Nigdy nie spodziewałbym się po niej, że jednak kiedyś przyzwyczai się do tego, iż miałem dłuższe włosy od niej, mimo iż byłem mężczyzną.
Skinąłem jej głową, zgadzając się w ciszy. Nie miałem zamiaru się kłócić. Może akurat moja matka nie szukała zwady tak jak brunet, ale wystarczył jeden nieostrożny ruch bądź nieprzemyślane słowo, żeby wywołać prawdziwe piekło. Wszak był to diabeł wcielony.
Zaiste milczenie jest złotem.
Nie poczułem się jednak urażony. Nie zmieniłem wyglądu po to, aby wysłuchiwać pochwał i zachwytów. Wiedziałem, że tych nie dane będzie mi usłyszeć. Czarnych charakterów się nie komplementuje. To była spontaniczna decyzja. Błyskawiczna. Przechodząc koło zakładu fryzjerskiego po prostu stwierdziłem, że może w końcu warto coś zmienić po latach. Choćby taką drobnostkę jak fryzura.

***

- Hiro, następnym razem uprzedzaj mnie, proszę, o takich rzeczach – westchnął manager.
- Dobra – zgodziłem się i już chciałem skierować się do wyjścia, jednak w ostatniej chwili mnie olśniło. – Właściwie… - zająknąłem się, na co mężczyzna w garniturze podniósł na mnie wzrok znad kartki, na której właśnie coś zapisywał. – Mam prośbę… - mruknąłem. – Tak, to chyba prośba… Tak mi się wydaje… - zamyślony przytknąłem palec wskazujący do ust.
- O co chodzi? – westchnął. – Potrzebujesz wolnego?
- Nie, nie – pokręciłem głową. – W sumie to tu nawet nie chodzi o mnie…
- Więc o kogo?
- No właśnie… - ponownie usiadłem na fotelu i zacząłem objaśniać managerowi szczegóły planu, który dopiero co zrodził się w mojej głowie.

***

Siedziałem na studyjnej kanapie, jakbym połknął kij od szczotki i wpatrywałem się w martwy punkt, na który obrałem sobie dzisiaj zegar ścienny. Obserwowałem ruch wskazówek, starając się nie myśleć o niczym innym. Ciche tykanie wyznaczało rytm mojemu oddechowi.
Czułem dziwny, nieznośny ucisk i ciężar w klatce piersiowej. Miałem przez to problemy z oddychaniem i przełykaniem. Mój oddech był płytki i nierówny, jednak starałem się nad nim zapanować przy pomocy zegara. Miałem wrażenie, jakbym zaraz miał zwymiotować, jednak z drugiej strony z jakiegoś niewiadomego, transcendentnego i wszechwiedzącego źródła wiedziałem, iż było to niemożliwe. Starałem się siedzieć prosto, żeby choć minimalnie zmniejszyć doskwierający mi dyskomfort, ale to nie pomagało. W takim momencie człowiek zaczyna zastanawiać się czy to grypa żołądkowa, czy tabletka przeciwbólowa, którą łyknąłem rano z racji męczącego mnie bólu głowy, stanęła mi w gardle, czy to już zawał, a mnie zaraz przyjdzie zejść sobie z tego świata i przywitać się z niebytem.
Drażniące uczucie odpuszczało nieco, kiedy zalewałem je dużymi ilościami kawy, która pomagała mi także się nieco rozbudzić i odgonić od siebie jakąś nostalgiczną apatię, w którą momentami popadałem.
- Hiro, wszystko w porządku? – zapytał Masa. – Jesteś blady… - zauważył.
- Nie wyglądasz najlepiej – dodał Daichi.
„Jasne, weźcie się jeszcze zacznijcie rozwodzić na temat moich braków w urodzie, no jasne!” – przeszło mi przez myśl, jednak całe szczęśnie nijak nie skomentowałem ich słów.
- Źle się czujesz? – zatroskał się Cazqui. – Może chcesz, żeby zadzwonić po pogotowie? – zaproponował. – Wyglądasz, jakbyś miał tu zaraz zemdleć… - mruknął ciszej.
„Pewnie, dzwońcie po pogotowie i pozbądźcie się odpowiedzialności. W końcu jakby jednak wyszło, że faktycznie coś mi dolega, to będziecie mogli bronić się argumentem, iż zrobiliście dla mnie wszystko, co tylko mogliście; a więc zadzwoniliście po ambulans. Chrońcie swoje dupska i zrzućcie niepotrzebny ciężar. Serio, dzięki, chłopcy.” – pomyślałem jakoś nadzwyczaj kwaśno.
- Nic mi nie jest – tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.
Cóż, musiałem przyznać, że to nie był już pierwszy raz, kiedy czułem się tak fatalnie… no dobra, może pierwszy, kiedy czułem się AŻ tak źle, ale w ogólnym pojęci podobne uczucie towarzyszyło mi już wcześniej. Z tego, co zdążyłem już u siebie zaobserwować, pojawiało się ono nieregularnie, zazwyczaj w towarzystwie jakiegoś rozstrojenia nerwowego, chwilowej depresji lub porządnej nerwicy. Nigdy jednak nic z tym nie zrobiłem. Uważałem, że na tym świecie ludzie żyją z dużo gorszymi problemami, a więc nie było, o co robić szumu, nie było sensu dramatyzować. Starannie ignorowałem ten tępy ból i nikomu się na to nie skarżyłem. Teraz jednak ten doskwierał mi dobitniej niż kiedykolwiek wcześniej, przez co naprawdę zaczynałem rozmyślać nad złożeniem wizyty lekarzowi…

***

- Na pierwszy rzut oka ciężko określić, co może być tego przyczyną – zawyrokowała lekarka. – Ma pan jedynie nieco podniesione ciśnienie… - powiedziała beztrosko. – Niemniej, jeśli nie ma pan nic przeciwko, możemy zrobić pełen zestaw badań – zaproponowała. – Niestety, to wiązałoby się z zostaniem na oddziale pod obserwacją – dodała.
W jej dużych, brązowych oczach, które mrugały do mnie zza grubych szkieł okularów widziałem pewność. Ona już podjęła decyzję za mnie. Była przekonana, że odmówię. W końcu nie umieram, nie? Powiedziałem, że bywało już tak wcześniej. Skoro przeżyłem wcześniejsze napady tego dziwnego uczucia, przeżyję i tym razem. Przecież to logiczne. Ludzie nie lubią szpitali. Unikają ich jak ognia, a z pewnością już jakiś dłuższych pobytów w tym miejscu. Nie było sensu, żeby mnie tu trzymać. Normalni ludzie chcą przecież wrócić do domu. Najlepiej wypoczywa im się we własnym łóżku, w znajomych i komfortowych warunkach. Ja też powinienem tak zrobić. Wrócić do mieszkania, położyć się, zwinąć w kłębek, zasnąć i rano obudzić się jak nowonarodzony. Po kiego ja w ogóle zawracałem jej głowę?
Ano dlatego, że chłopcy z zespołu jednak uparli się mnie tu przywieźć. Odpuścili sobie w końcu pomysł z pogotowiem, ale za to Natsu przywiózł mnie swoim własnym samochodem i niemalże siłą wepchnął mnie do przychodni. W recepcji narobił szumu i podkolorował mój stan, przez co chwilę potem dostałem białą, gumową bransoletkę z imieniem, nazwiskiem, grupą krwi i czerwonym kółeczkiem, które miało symbolizować, iż byłem pacjentem, który nie mógł czekać. Na wszystkie słowa perkusisty kręciłem przecząco głową, ale kobieta za kontuarem nie zwracała na mnie uwagi. Była zbyt zajęta słuchaniem przejmującej opowieści muzyka. Koniec końców uległem pod naciskiem połączonych sił tej dwójki, gdyż kiedy stałem zbyt długo, odruch wymiotny wzmagał się. Musiałem koniecznie usiąść, nawet jeśli przez to miałem przegrać z nimi tą małą, choć zażartą batalię.
Tak oto trafiłem do gabinetu lekarskiego i patrzyłem sobie w oczy z młodą lekarką, będąc już po podstawowym zestawie badań. Dobra, czas było się zbierać – mogłem to wyczytać z jej wyrazu twarzy. Dupa w troki i wychodzimy. Dawaj, Hiro, czas do domu.
Ale ja nie chciałem do domu. Może w normalnej sytuacji ucieszyłbym się, że wszystko poszło tak zgoła bezproblemowo i faktycznie wolałbym się zaszyć w mojej samotni, ale ta w obecnej chwili była okupowana przez moją matkę. Rodzicielka znacząco naruszała mój spokój. Cholera, nie po to czekałem z wytęsknieniem tyle lat, żeby się wyprowadzić i zacząć żyć na własną rękę, żeby teraz wrócić do punktu wyjścia, do czasów, kiedy wymigiwałem się od powrotu do domu. Nie chciałem się z nią widzieć. Jeszcze nie teraz.
- Dobrze, zostanę – mruknąłem, gdyż dłuższe wypowiedzi sprawiały, iż się zapowietrzałem, gubiłem rytm oddechu, przez co w efekcie uczucie ucisku i ciężaru w klatce piersiowej wzmagało się.
Kobieta popatrzyła na mnie zdziwiona. Idiota. No przecież, że regularny idiota. Z jej oczu płynął do mnie jasny przekaz, iż skwalifikowała mnie jako zwyczajnego ćwierćinteligenta i symulanta. I za takich degeneratów jak ja musiało płacić państwo za publiczną opiekę zdrowotną…? do czego to doszło, co, pani lekarz? Żyjemy w dziwnych czasach…
Skrzywiła się nieznacznie, ale skinęła mi głową. W końcu nie mogła odwieść mnie od tego pomysłu, nawet jeśli jej propozycja została mi przedstawiona tylko i wyłącznie ze względu na kurtuazję i zasady, jakie obowiązywały w jej miejscu pracy. Bo tak było trzeba, nie?

***

Twardy materac szpitalny, odgłosy z korytarza i sztywna, biała pościel nie służyły wysypianiu się. Mimo to w jakiś sposób byłem usatysfakcjonowany, że udało mi się odwlec powrót do domu. Co więcej, mój telefon już dawno zdążył się rozładować, co również przemawiało na moją korzyść. Cisza, spokój… no, względnie.
Koło południa do mojej sali weszła inna, nieco bardziej doświadczona lekarka niż ta z wczoraj. Stanęła przede mną, przedstawiła się śpiewnym głosem ze sztucznym uśmiechem na twarzy i oświadczyła:
- Muszę panu pogratulować – uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Ma pan wzorowe wyniki, wręcz książkowe. Nic tylko pozazdrościć – omiotła spojrzeniem dokumenty i wyniki trzymane w rękach.
- Och… - mruknąłem tylko.
A więc jednak pierwsza diagnoza była właściwa – symulant.
- Niemniej… - zaczęła już nieco mniej entuzjastycznie, jakby wyczuwając moje zmieszanie. – Nie wszystkie dolegliwości mają przyczyny fizyczne – delikatnie próbowała nakierować mnie na właściwy tor myślenia. – Zastanawiał się pan może nad swoim samopoczuciem psychicznym w ostatnim czasie? Może miał pan dużo stresów albo innych nieprzyjemności…
Nie, nie symulant. Lepiej – hipochondryk. Brawo, zbierasz coraz lepsze opinie, nic tylko pogratulować. Widzisz, kretynie? Nawymyślałeś sobie jakiś urojonych bólów i teraz zawracasz dupę porządnym ludziom. Weź się ogarnij, co? Co ty tu, do cholery, jeszcze robisz? Wylegujesz się w szpitalnej pościeli za pieniądze z ubezpieczenia? Niezły sposób na zrobienie sobie wakacji, nie ma co. Jak już się płaci za tą opiekę medyczną, ubezpieczenia i inne te bzdety, to przynajmniej niech będą z tego jakieś korzyści, nie? Na przykład jednodniowe wakacje, za które nie musisz wykładać z własnej kieszeni. Znaczy… właściwie to już zdążyłem je sobie opłacić, ale fakt, iż zadziało się to w przeszłości, a w dodatku kwota opłacona została w mniejszych „ratach”, podnosił mnie jakoś na duchu. Cała ta impreza znacznie bardziej zabolałaby mnie, gdybym musiał w tej właśnie chwili wyciągnąć już portfel. A tak swoją drogą… gdzie on tak właściwie się podział?
- Pielęgniarki zwróciły uwagę, że jest pan małomówny i osowiały – kontynuowała swój wywód, kiedy ja myślami byłem przy moim zagubionym portfelu. – Ponoć także niewiele pan je i zdarza się panu często odpływać gdzieś myślami… tak jak teraz – zauważyła, uśmiechając się delikatnie, przyjaźnie.
Zacząłem wyczuwać, że coś tu śmierdzi… Ta, ewidentnie paniusia krążyła wokół drażliwego tematu, umyślnie nie przechodząc bezpośrednio do sedna. Owijała w bawełnę tak, że niemal dostawałem zawrotów głowy, ale to wszystko było ukartowane. Zbity z tropu miałem wyśpiewać jej, co mi wadzi i co mnie boli.
- Jest pani psychologiem? – zapytałem otwarcie.
- Cóż… zgadza się – przyznała zdumiona, iż udało mi się ją rozpracować, kiedy ta zapewne posługiwała się poznaną podczas studiów techniką z nalepką „niezawodne”. Jednak nie wszyscy ludzie są tacy sami, co? – Przejrzał mnie pan – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się bezradnie, nieco zawstydzona. – Niemniej, jeśli jest coś, o czym chciałby pan porozmawiać, to…
- Nie ma niczego takiego – przerwałem jej ostro. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. – Po co właściwie pani tutaj przyszła? – zapytałem, nie mając ochoty certolić się z nią w tańcu niedomówień, zgrabnych przeinaczeń i fałszywych komplementów oraz zapewnień o świetlanej przyszłości. – Po opisie zdanym przez pielęgniarki zdiagnozowała pani u mnie książkowe objawy załamania nerwowego albo czegoś podobnego? – prychnąłem. – Mało ma pani pacjentów? Potrzebuje pani jelenia, który zapisze się na prywatne sesje, za które za samo trzaśnięcie drzwiami zapłacę więcej niż za tygodniowy zapas jedzenia? – zaśmiałem się niewesoło. Lekarka spoglądała na mnie jak na kosmitę. Najwyraźniej nie spodziewała się, że mogę okazać się takim chamem i odezwać się do niej tak szorstko, kiedy ta rozsypywała dookoła siebie cukier i brokat w ilościach fabrycznych. – Nie, dziękuję – uśmiechnąłem się krzywo, paskudnie. – Obejdę się bez tego. Serio, jeszcze mam, co robić z pieniędzmi – fuknąłem rozbawiony. Psycholog już szykowała się do odpowiedzi, będąc jeszcze bardziej przekonaną o moim problemie za sprawą mojej mowy niżby będąc zniechęconą. Nim jednak zdążyła nabrać tchu, uprzedziłem ją: - Zawsze taki byłem – stwierdziłem, na co kobieta zamknęła z powrotem usta. – W tym wypadku sądzi pani, że mam depresję czy coś tam jeszcze bardziej interesującego w zasadzie od… urodzenia? Odkąd nauczyłem się mówić? – przewróciłem oczyma, uśmiechając się półgębkiem.
- Czasem sami nie jesteśmy w stanie wystawić sobie obiektywnej oceny – ripostowała.
- Na całe pani nieszczęście ja jestem tym chlubnym wyjątkiem, który to potrafi – parsknąłem śmiechem. – Nie tylko nie potrzebuję pani pomocy, ale także jej nie chcę – upierałem się przy swoim. – A niestety pomóc da się tylko tym, którzy tej pomocy pragną i się na nią zgadzają – zauważyłem.
- Ale nie omówiliśmy nawet planu…
- „Planu”? – znów wciąłem jej się w wypowiedź. – Więc pani ma już ułożony cały plan, na który powinienem się zgodzić? – prychnąłem.
- To nie tak…
- Nie jestem zainteresowany – skrzyżowałem ręce na piersi. – Dziękuję – uciąłem.
- Ale…
- Dziękuję – powtórzyłem z naciskiem.
Jeszcze tego mi brakowało, żeby wcisnęli mnie do czubków. Uważałem, że jak na tak krótki czas i tak miałem wyjątkowo dużo ekscesów, więc póki co nie szukałem żadnych nowych.
Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, jakoś nie czułem, żebym był stworzony do przesiadywania na kozetce i opowiadania o tym, co też „straszliwego” stało się dzisiaj w moim życiu, przy czym wycierałbym załzawione oczy i cieknący nos chusteczkami w ilościach hurtowych. Nie bardzo mi się to widziało. W końcu jestem facetem, nie? Mam jakąś swoją godność… może podeptaną i zaplutą, ale zawsze jakąś. Ponad to wszystko, zostawała jeszcze reakcja matki i członków zespołu. Gdyby dowiedzieli się, że zostałem zdiagnozowany jako ten, który nie ma najrówniej pod sufitem, nasze relacje zmieniłyby się drastycznie. Na gorsze, naturalnie. Byłbym traktowany z pobłażaniem - jak duże dziecko z pełnym pampersem, do którego wszyscy machają z daleka, gdyż obawiają się, że kiedy tylko podejdą zbyt blisko, zawartość pieluchy może właśnie w tym momencie ujrzeć światło dzienne. A niestety nikt nie zakładał, iż składać się ona będzie ze złotych monet i truskawkowych galaretek.
A szkoda.
Właściwie to zjadłbym coś słodkiego…

***

Przez lata wytrenowałem sobie pewne „sposoby” na własną rodzicielkę. Oprócz ogarniania się w ekspresowym tempie w windzie po alkoholowej nocy i wymyślaniu na poczekaniu historyjek na usprawiedliwienie swojej nieobecności, których nie powstydziłby się niejeden bajkopisarz, nauczyłem się także odpowiadać na znienawidzone przez wielu pytanie: „Jak było?” niezależnie od tego jak podstępnie nie zostałoby ono zadane oraz jego wszelkie pokrewne pytania. Wystarczyło trzymać się prostej kolejności w odpowiedziach: „znośnie”, „w porządku”, „całkiem nieźle”. Kto by pomyślał, że kluczem do sukcesu mogłaby być taka banalna rzecz, prawda?
- Jak było w pracy? – padło pytanie, kiedy tylko przekroczyłem próg mieszkania.
- Znośnie – odpowiedziałem bez zająknięcia, zdejmując buty w przedpokoju.
- Jak się dziś czujesz? – padło następne.
- W porządku – odparłem, rozglądając się za najbliższym przedmiotem, który mógłby posłużyć mi za siedzenie. Odruch wymiotny wciąż mi doskwierał, kiedy zbyt długo stałem wyprostowany.
- Jak ci idzie komponowanie i pisanie tekstów? – dociekała.
- Całkiem nieźle.
Dźwignąłem się z fotela raz jeszcze i przeszedłem do kuchni. Chwyciłem szklankę i wypełniłem ją wodą, czując na sobie mordercze spojrzenie kobiety za plecami. Odetchnąłem głęboko, starając się nie pozwolić sobie na ciężkie westchnięcie, które mogłoby zdradzić moje poirytowanie.
Opróżnione już naczynie obmyłem pod bieżącą wodą, nie widząc sensu wstawiania jednej szklanki do zmywarki. Rozejrzałem się w poszukiwaniu ścierki, jednak wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że nie było jej w kuchni.
Gryząc już z nerwów wewnętrzną stronę policzka skierowałem się do sypialni. Już zamierzałem otworzyć szafę w poszukiwaniu nowej ścierki, kiedy zauważyłem starą, rozwieszoną na kaloryferze. Jaki był sens w wieszaniu ścierki w sypialni, kiedy grzejnik znajdował się także w kuchni? Normalnie zapewne skomentowałbym to nielogiczne zachowanie, ale dziś wolałem to przemilczeć. Nie było sensu niepotrzebnie wywoływać wilka z lasu. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałem była kłótnia z matką, a potem długoterminowe płaszczenie się przed nią, żeby ta zechciała mi w końcu wybaczyć moje „niewybaczalne” zachowanie. Jakby nie patrzeć prosiłem niemalże o paradoks, nie? A to całkiem sporo. Więc może jej nieustępliwość nie była znowu aż taka nieuzasadniona?
- Zachowujesz się dziwnie – skwitowała moja rodzicielka.
- Nie wiem, o co ci chodzi – mruknąłem, ściągając wciąż wilgotny kawałek materiału z grzejnika i wycierając w niego ręce.
- Zbywasz mnie – wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem. Oho, zaczęło się. No patrz, starasz się jak tylko umiesz, żeby nie robić problemów, a to i tak za mało… - i oszukujesz – dodała z wyrzutem. – Cazqui-kun zadzwonił do mnie i poinformował, że trafiłeś wczoraj do szpitala! – sapnęła wściekle. – Sam nawet nie raczyłeś chociażby wysłać mi zdawkowej wiadomości na ten temat! Mało tego, gotów byłeś nawet zataić przede mną ten fakt! – naburmuszyła się niczym nastolatka, która otrzymała oficjalną odmowę w sprawie podwyższenia kieszonkowego. – Zawsze odpowiadasz w ten sam sposób – zauważyła. – Nawet podajesz odpowiedzi w tej samej kolejności!
Cholera, przejrzała mnie… Co to był, jakiś dzień prawdy dzisiaj czy co? Jakiś dzień niepowodzenia spisków i tajnych planów? Najpierw pani psycholog się nie udało, teraz mnie…
- Nie ma, o czym mówić – machnąłem lekceważąco ręką. – Przecież jestem tu cały i zdrowy, stoję przed tobą, tak? – rozłożyłem ręce. – Więc nie masz się, o co martwić – wzruszyłem ramionami.
- A więc w twoim mniemaniu pobyt w szpitalu to nic takiego?! – oburzyła się. – Przecież zostawili cię pod obserwacją!
- Ale nic mi nie jest – upierałem się.
- Gdyby nic ci nie było, to nie musiałbyś pojawiać się w szpitalu! – kłóciła się, na co ja w końcu pozwoliłem sobie na ciężkie westchnięcie. – Hiro, jeśli coś się dzieje, chcę o tym wiedzieć! – zażądała. – Jeśli masz jakieś problemy, niezależnie od tego czy dotyczą one twojego zdrowia, finansów czy psychicznego samopoczucia, możesz mi o tym powiedzieć – spuściła z tonu, zaczynając przemawiać łagodniejszym głosem. – Jeśli tylko jest coś, co cię trapi…
- Nie ma niczego takiego – przerwałem jej szybko.
- Przecież widzę, że jest! – wyrzuciła ręce w powietrze w akcie frustracji. – Czy ty, dziecko, myślisz, że ja jestem ślepa? Przecież znam cię jak nikt inny i wiem, kiedy coś jest nie tak – próbowała do mnie dotrzeć, zburzyć mur, którym już dawno się otoczyłem od reszty świata. – Przyjechałam tu dla ciebie, więc mnie nie odtrącaj. Mogę i chcę ci pomóc. Jedyne, co musisz zrobić, żeby uwolnić się od tego wszystkiego, co cię dręczy, to porozmawiać ze mną…
- No właśnie o to chodzi, że nie! – nie wytrzymałem w końcu i wrzasnąłem. – Teraz zebrało ci się na matkowanie, słuchanie i radzenie? – prychnąłem. – A gdzie byłaś, kiedy ja chciałem z tobą rozmawiać? – wyrzuciłem z siebie to, co ciążyło mi na sercu od wielu lat. – Nie możesz wymagać ode mnie, że nagle zacznę z tobą rozmawiać o wszystkim i niczym, zwierzając się z władnych problemów jakby to była jakaś opera mydlana! Życie tak nie działa! – cały wręcz drżałem ze złości. – To, że ty chcesz rozmawiać, nie znaczy, że ja chcę, zrozum to w końcu! Kiedy ja przychodziłem do ciebie z jakimś problemem, ty mówiłaś, że nie masz czasu albo przewracałaś oczami i mówiłaś: „Zmień nastawienie do życia”, „Uśmiechnij się trochę, a nie ciągle na wszystko narzekasz”, „Dramatyzujesz” – wymieniałem na palcach zwroty, które słyszałem od matki najczęściej, kiedy jeszcze byłem nastolatkiem i z nią mieszkałem. – Może i dramatyzowałem – wzruszyłem ramionami – ale wtedy wystarczyło tylko posiedzieć przez chwilę cicho i rzucić durne: „Będzie dobrze”. Tyle by wystarczyło, żeby zażegnać całą sprawę – głos mi zadrżał. – Tyle tylko oczekiwałem od ciebie jako od matki… - przyznałem już niemal szeptem, czując, że oczy zaczynają mnie piec. – Nie dziw się teraz, że po latach robię dokładnie to samo, co ty wcześniej! – znów podniosłem głos, chcąc ukryć swoją chwilę słabości. – Teraz już jest za późno, żeby cokolwiek zmieniać. Teraz już nie chcę rozmawiać. Nie chcę! – głos znów mi się załamał. – Nie potrafię! – palnąłem, zanim zdążyłem się opanować.
- Co to ma znaczyć: „Nie potrafię”? – zapytała zszokowana kobieta.
- Jak się czegoś nie chce zrobić, to się nie potrafi – zbyłem ją burknięciem i próbowałem ją wyminąć, chcąc wyjść na balkon i zapalić.
- Może i nie byłam perfekcyjną matką – kobieta złapała mnie za ramię, zatrzymując w miejscu – ale chyba wciąż nie wszystko jest stracone? – zapytała z nadzieją. – Jest w tobie choćby jakaś drobina z mojego dawnego Hiro, którą mogę uratować, prawda?
- „Twojego dawnego Hiro”? – prychnąłem. – Nie ma żadnego dawnego Hiro! – wykrzyknąłem wściekły. – Twierdzisz, że znasz mnie najlepiej ze wszystkich, a nie byłaś nawet w stanie zauważyć, że do pewnego momentu tańczyłem jak mi zagrałaś tylko dlatego, że potrafiłem gryź się w język i na wszystko ci przytakiwać – warknąłem. – Ale w końcu nastąpił ten przełomowy moment, proces ewolucji dopadł i mnie, a więc zacząłem myśleć i nie mogłem już tego dłużej znieść – pokręciłem zrezygnowany głową. – Usamodzielnienie się było dla mnie zbawieniem… - wyznałem cicho.
Wiedziałem, że ją ranię i choć sam nie raz zostałem dotkliwie zraniony przez tego tyrana, nie matkę, mimo iż to przez nią stałem się takim, jakiego wszyscy mnie znają i na jakiego wszyscy zgodnie narzekają… to z jakiegoś powodu nie umiałem czerpać z tego radości. Było mi przykro. Czułem wstyd.
- Więc naprawdę nie chcesz…? Ograniczałeś ze mną kontakt jedynie do informowania mnie o tym, że wciąż żyjesz kilka razy do roku, bo… chciałeś się odciąć ode mnie? – stałem do niej plecami, ale wiedziałem, że po jej policzkach spływają łzy, mimo iż jej głos nawet nie zadrżał.
Była lepsza w udawaniu i odgradzaniu się od własnych uczuć ode mnie. W końcu miała dłuższy „staż” w tej dziedzinie. Podejrzewałem jednak, że w jej wieku też dojdę w tym już niemalże do perfekcji… a może nawet uczeń przerośnie mistrza, kto wie?
- Nie chcę wracać do przeszłości – sprostowałem. – Nie mogę tego zrobić. Nie poradziłbym sobie z tym drugi raz… - mruknąłem. – Może nawet chciałbym ci powiedzieć, co było źle w przeszłości… Może nawet wyobrażałem sobie setki razy różne scenariusze tej rozmowy… Może naprawdę chciałem wziąć sobie twoje uwagi do serca, bo przecież zdaję sobie sprawę, że ja też nie byłem idealnym synem – uśmiechnąłem się krzywo pod nosem. – Może… ale to już nieważne, bo nawet jeśli wciąż tego chcę i wierzę, że to mogłoby wiele zmienić, to nie mogę – westchnąłem.
- Dlaczego?
- Dlatego, że za długo milczałem – przyznałem, odwracając się w końcu do niej przodem, aby zobaczyć przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nigdy nie widziałem własnej rodzicielki w tak fatalnym stanie. Barwo, Hiro. Możesz sobie pogratulować. Wszystko koncertowo pieprzysz, jedną sprawę za drugą. Zastanawiałeś się kiedyś nad sensem własnej egzystencji? Może jesteś kimś w rodzaju mściwego ducha albo przeklętym człowiekiem przez jakieś piekielne istoty, przez co przynosisz ludziom tylko żal i cierpienie? – Chciałbym… powiedzieć… - dukałem nieskładnie, czując wręcz namacalną blokadę w moim umyśle. – Ale… - zająknąłem się. – Nawet jeśli… jeśli wyobrażałem to sobie tysiące razy to… nie mogę. Kiedy mam chociażby powiedzieć to głośno… przyznać się sam przed sobą… nie mogę… - urywałem. – Mam chaos i mętlik w głowie… Nie mogę… wykrztusić z siebie słowa na ten temat… - pokręciłem głową z dezaprobatą dla samego siebie.
Wyrwałem się w końcu z uścisku i wyszedłem na balkon. Drżącymi dłońmi odszukałem paczkę papierosów i odpaliłem jednego. Zaciągnąłem się siwym dymem, pozwalając, aby delikatny deszczyk zrosił całą moją postać.
- Kurwa… - syknąłem pod nosem sam do siebie, ledwo powstrzymując się od walenia głową o barierkę.
Naprawdę chciałem w końcu zrzucić z siebie ten ciężar wszystkich problemów, które przez większą część mojego życia kolekcjonowałem w sobie i zamykałem w czarnym pudełeczku na dnie serca. Kiedy te już wypełniło się po brzegi, musiałem jakoś odreagować. Zależnie od sytuacji albo się z kimś pobiłem, albo spiłem do nieprzytomności, albo po prostu byłem cyniczny i obrażałem i odtrącałem od siebie ludzi, którzy chcieli mi pomóc. Aż w końcu zostałem sam. Całkiem sam. Tak, jak sobie tego życzyłem. Tak, jak sam sobie ciężko na to zapracowałem.
O czym ja bredzę? Nikt nie chce być sam. Przynajmniej nie na dłuższą metę. Po pewnym czasie samotność staje się wrogiem człowieka niżby jego przyjacielem.
Teraz jednak byłem już tak zgnuśniały i zacietrzewiały, że nie mogłem już nic na to poradzić. Kiedy próbowałem chociażby wspomnieć o tym, co naprawdę mnie kiedyś zabolało lub boli do dziś, potrafiłem jedynie ruszać bezdźwięcznie ustami, przypominając rybę wyrzuconą na brzeg. Ryba chciała zaczerpnąć powietrza atmosferycznego, które przecież było rozpuszczone w wodzie, ale nie mogła tego zrobić, gdyż jej skrzela nie były do tego przystosowane. W efekcie tego umierała w męczarniach. Ogółem zabawna dość z tego historia, gdyż ryba przecież miała pod dostatkiem, a nawet jeszcze więcej powietrza niż w wodzie, ale nie mogła z niego korzystać, gdyż nie potrafiła tego zrobić. A przecież wszystko, czego potrzebowała znajdywało się na wyciągnięcie płetwy albo jeszcze bliżej. Ze mną było identycznie… choć nie miałem płetw.
Kiedy próbowałem odezwać się na ten przeklęty temat w moim umyśle powstawał jeden, wielki, bezkształtny kołtun myśli, którego nie dało się rozplątać. Wszystkie te złe wspomnienia, które faktycznie może niepotrzebnie roztrząsałem i wracałem do nich tylko po własną krzywdę, aby zranić sam siebie, nawarstwiły się do tego stopnia, że nie mogłem już sobie z nimi poradzić. Prawdę mówiąc, to one miały nade mną władzę a nie odwrotnie.
Może właśnie dlatego ściąłem włosy? Żeby pozbyć się kołtuna? Myśl całkiem niegłupia, jednak sam sposób mało skuteczny, żeby po prostu nie rzec, iż była to klapa, dno i wodorosty… a właściwie trawa umazana w śluzie martwej ryby. Tak, moje porównania są epickie. Zdecydowanie powinienem zacząć pisać wiersze. Może wziąłbym się za jakieś haiku?
Przyczyn i winnych sytuacji, w której znalazłem się z moją matką jak i całą resztą świata było wiele. Mogłem wiele zarzucić rodzicielce, choć jakby się nad tym tak chwilę zastanowić to wychodziło na to, że ona nie była nikim innym jak ofiarą podobną do mnie. Ofiarą niezrozumienia i niewystarczającej ilości uwagi. Winnym temu z kolei był mój ojciec, który całymi dniami pracował, a kiedy już późną nocą wracał do domu to chciał tylko wziąć ciepły prysznic, wypić piwo i iść spać, żeby następnego dnia powtórzyć cały rytuał. Ojciec był nieobecny w naszym życiu rodzinnym, co potwierdzał choćby fakt, iż kiedy byłem jeszcze w podstawówce, a dla odmiany z jakiegoś powodu miał odebrać mnie tata, a nie mama, nie poznałem rodziciela. Wychowawczyni nie widziała go nigdy na oczy, a więc uwierzyła Hiro-brzdącowi, który uparcie zarzekał się, że ten facet z worami i cieniami pod oczami oraz brodą i wąsami, który mimo iż wciąż był przed czterdziestką to już zaczął siwieć, nie był jego tatusiem. W rezultacie ojciec został oskarżony przez nauczycielkę o próbę porwania dziecka i podszywania się pod jednego z rodziców, przez co wszyscy razem wylądowaliśmy na komisariacie, gdzie, całe szczęście, sprawa już się wyjaśniła.
Na usprawiedliwienie rodziciela mogłem przypomnieć, iż żył on w związku małżeńskim z prawdziwym dyktatorem-tyranem, a więc całe życie spędził pod kloszem. Niezbyt przyjemna sprawa, ale taka była prawda. Matka na pierwszy rzut oka wydawała się być kobietą ze stali, która musiała zastępować mi oboje rodziców, troszczyć się o cały dom, pokrewną rodzinę i finanse sama ze względu na wiecznie nieobecnego, zatyranego, przynoszącego w zębach pieniądze małżonka, którego sam zapamiętałem jako człowieka, który nie szczędził sobie napojów wyskokowych. To była jego ucieczka od rzeczywistości. Niemniej, wracając znów do kobiety, pozwolę sobie przypomnieć, że na tym świecie tak naprawdę nie ma ludzi ze stali lub innych metali, tudzież ich stopów. Nawet jeśli gdzieś tam są jakieś humanoidy czy temu podobne rzeczy, to moja matka z pewnością nie była jednym z nich. Była człowiekiem, ba!, kobietą! Tą niby bardziej wrażliwą płcią… Niestety, żeby podołać stawianym jej przez życie obowiązkom musiała uśmiercić w sobie tą bardziej emocjonalną część, która kazała jej płakać za zmarłą matką, tęsknić za nieobecnym mężem, ubolewać nad teściem trawionym demencją, martwić się o zamknięcie miesięcznego budżetu i przy tym wysłuchiwać jakiś błahych problemów, które mógł mieć jej syn. W końcu to był tylko dzieciak, nie?
I tak „kółeczko wzajemnej adoracji” zamykało się. Wszyscy byli pokrzywdzeni, jednak nikt nie był bez winy. Ale fajnie, co?
No właśnie niekoniecznie…
Zwiesiłem głowę między ramionami, pozwalając, aby dreszcze zimna oraz te towarzyszące latami wstrzymywanemu płaczowi targały moim ciałem. Oparłem łokieć na mokrej, śliskiej barierce, a następnie wsparłem czoło na dłoni, jednocześnie zakrywając przez całym światem moją wykrzywioną w żałosnym grymasie twarz.
Ach, nie odważyłem się wspomnieć o jeszcze jednym zwrocie, który za młodu często słyszałem od rodzicielki: „Musisz być silny. Nie możesz okazywać innym swojej słabości.”.
Czy moje zachowanie świadczyło o tym, że dobrze zinterpretowałem jej słowa i przez cały ten czas podążałem za ich przesłaniem?

Chyba niekoniecznie…

11 komentarzy:

  1. Ta seria boli. Ponurość włazi w człowieka i bezczelnie maca go po serduchu. ;____; Niemniej, podoba mi się to, a Hiro jest bardzo wyrazistą postacią.Tak trzymaj!
    Ps. "(...)ściany, jednocześnie orientując się, iż w ostatnim czasie spędzałem mnóstwo czasu na jaj kontemplowaniu".
    Jaja ściany? ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podoba C: W ogóle cieszę się, że tak dużo osób uważa, że ta seria jest taka trochę... głębsza? O ile moje wypociny można w ogóle tak nazwać x''D
      Literówka już naprawiona xp Dziwnie przez to wyszło - tyle razy czytałam już ten tekst, że już tego nie zauważyłam =.='' Wychodzi brak bety ;_;

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Wiesz, szkoda, że to opowiadanie pisze się tylko wtedy, kiedy krótko mówiąc Twój humor jest chujowy, bo trochę mi teraz z tym faktem zle :x. Cciała bym jak najszybciej następną część, ale no cóż. Wiem z czym to się wiąże xD.
    Teraz będzie bełkot odnośnie wszystkiego:
    Powiem Ci Kita, że nie mam pojęcia, dlaczego to opowiadanie tak bardzo mnie urzekło. Sądzę, że z powodu właśnie tego...realistycznego...życia? Teraz podoba mi się jeszcze bardziej, pewnie również z powodu mojego chujowego humoru ;D.
    Hiro to taki egoistyczny gnojek, ale z cięzkim bagażem na plecach. Jest przepełniony bolem i smutkiem i sam nie wie co z tym zrobić. Bywa skurwielem... Bardzo możliwe, a wręcz pewne, że zachowuje się tak, a nie inaczej, bo nie chce cierpieć, chyba z resztą sam to przyznał. Zamykanie się na innych, nie jest niczym dobrym, ale ból, kiedy tracimy ważnych dla nas ludzi, zostajemy odtrąceni, lub co gorsza wyśmiani, jest ogromny. Nie każdy ma tyle odwagi, aby się z nim zmierzyc. Wydaje mi się, że...on po prostu czuje się bezpieczny, za swoją maską dupka, bo kiedy próbuje się otworzyć, zaczyna boleć...lecą łzy... On jest samotny. Bardzo. To widać. Sam sie obwinia za swoje zachowanie...Sam przed sobą chciałby być inny, ale już nie potrafi. I jest mi go szkoda. Ale zdaje sobie sprawę, ze pewnie gdybym spotkała taką osobę, z takim podejściem kiedyś w moim życiu, pewnie darła bym z nią koty. I kłóciła się zawzięcie. Nie wiedziała bym co ona czuje, dlaczego taka jest. Ludzie na codzien nie myślą o innych. Nie myślą o reakcji przyczynowo skutkowej. Każdy może się zmienić na lepsze lub gorsze, w zależności od spraw i sytuacji, jakie go dotykają. Kiedy widzimy, że ktoś jest chujem danego dnia...albo paru dni, np nasz szef, nie pomyślimy "a może właśnie miał dzisiaj mega zły dzien...albo parę dni". I to jest normalne, że o tym nie myślimy. BO WYMAGAMY. Tylko wymagamy. Nikt nie wejdzie do głowy drugiego człowieka i nie sprawdzi, co tam ciekawego siedzi. Od ludzi z góry wymaga się dobrego zachowania, kultury i miłego usposobienia. Nawet kiedy nie mamy na to ochoty. Przeciętna ja, muszę się słuchać wymogów, no bo phmhmmnm... gdybym mówiła to, co myślę, tak, jak Hiro, to wyleciała bym pewnie najpierw ze szkoły, potem z pracy, z domu pewnie też xd. On mówi, co myśli, ale niekoniecznie co czuje. To nawet bezbieczne.
    Ma ten przywilej, że może sobie pozwolić na bycie dupkiem, bez większych konsekwencji, chyba tylko ewentualne wyrzuty sumienia mogą nimi być.
    Mimo wszystkom, jest tylko samotnym i smutnym człowiekiem. chociaż w tym "odcinku" przeważa zasępiony i zdołowany Hiro. Gdyby przedrzeć się do jego wnętrza i ominąć powierzchnię, pewnie odnalezlibyśmy zupełnie co innego niż stara się pokazać. Z resztą te jego monologii z samym sobą pokazują jak bardzo jest wrażliwy. Też chce, żeby ktoś się nim interesował. I był dla niego dobry.
    A tak wgl to biedne włosy biednego Hiro i jego biedny wkurw na wakacjach. ;/ Chyba wolę, jak ma cięty język xD. Jest wtedy mniej podatny na zranienia.

    Jednakże rozkminy na temat swoich zachowan nigdy nie prowadzą do NICZEGO, POWTARZAM, NICZEGO dobrego. Przestań to robić, bo skończysz z napadem histerii kuląc sie w koncie. Nie warto. Ta apatia mnie zaczyna martwić xd
    I to wszystko przez mamuśkę tak? Kurwa... nienawidzę, potwrzam NIENAWIDZĘ LUDZI, KTÓRZY ZEPSUJĄ DRUGIE CZLOWIEKA, BO CHCIELI, ŻEBY BYŁ, TAKI, JAK ONI SOBIE WYMARZYLI. JEDNAK KURWA, PO DRODZE COŚ POSZŁO ZLE I COŚ SIĘ TEMU DELIKWENTOWI, KTÓREGO PROBUJEMY NA SIŁE ZMIENIAC, ZJEBAŁO W PSYCHICE. I TO TERAZ WSZYSTKO JEGO WINA, ZE JEST TAKI CHUJOWY I NIE CHCE Z NAMI ROZMAWIAC, BO PRZECIEZ MY NIE ZROBILISMY NIC, A NIC ZŁEGO. TYLKO CALY CZAS GNOILISMY CHUJA, AZ COS NIE JEBŁO ;]. POGRATULOWAC.
    A potem taki delikwent z nikim nie porozmawia, z nikim, no bo przez nas sie zamknal w sobie i koniec!
    AGRHGHHHHH...sory Kita, ale ten rozdział odczułam...nie wiem jak. Jakos tak bardziej go przeżyłam, niż pozostałe.
    Wybacz, że ten komentarz jest taki chaotyczny, ale czytałam i na bierząco pisałam, żeby poruszyć to, co mnie zaintrygowało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam rację co do tego, że on się sypie. I że po prostu sobie nie radzi, ze się zamyka, bo nie potrafi już nic powiedzieć, bo tak jest wygodniej. Nie wiem, czy bym tak potrafiła, ale z drugiej strony im dłuzej coś trzymamy w tajemnicy przed innymi, tym trudniej to wyznać. Wspołczuje mu, ale takim osobom nie da się pomoc, same muszą zdecydować kiedy się otworzyć. Hiro zamknął się na ludzi, bo...nie chciał cierpieć. BO KTOŚ POMÓGŁ MU SIĘ ZEPSUC ;)

      Jest na Twoim blogu, jeszcze jeden bodajrze one shot, albo coś podobnego, co mnie tak poruszyło, że nie potrafiłam wypowiedzieć słowa. Sa pewne sytuacje i zachowania u ludzi...które po prostu wyciskają łzy. Jak sie o nich czyta...i jak się na nie patrzy. Między innymi, kiedy ktoś się poddaje. Mam nadzieję, że Hiro znajdzie słonce, w tym swoim ciemnym życiu i że jakoś sam sobie lub kto inny mu pomoże.

      A Ciebie Kituś pozdrawiam serdecznie, dziękuję gorąco za rozdzialik i życzę dużo weny. Buziaki ;*

      PS. Musiałam podzielic na dwie częsci, bo nie chciało się zmieścić ;D

      Usuń
    2. Nie masz się, co denerwować, bo może w sumie trochę to źle ujęłam… To nie zaraz tak, że muszę mieć jakąś dłuższą depresję, żeby pisać „Księcia”, ale raczej nie mogę też tryskać radością i szczęściem na prawo i lewo, gdyż muszę wczuć się w rolę głównego bohatera, który, nie ma co ukrywać, zbyt optymistyczny nie jest x’’D Hiro w tym opowiadaniu jest moim mniej pociesznym alterego – niemniej to właśnie dzięki niemu w ogóle piszę cokolwiek xp Ta bardziej pozytywna część mnie jest zbyt zakręcona, żeby coś napisać ^^’’ W takim wypadku obiecuję ci z łapką na sercu, że nie będziesz musiała czekać latami na następną część C:
      Faktycznie udało mi się dostrzec, że te bardziej realistyczne opowiadania, a więc te, które wmyśliłam na podstawie własnych doświadczeń, własnego stylu myślenia i obserwacji są popularniejsze wśród większej ilości czytelników. „Książę” jest właśnie jednym z nich. W gruncie rzeczy Hiro jest tutaj przerysowaną wersją mnie, przedstawia mój punkt widzenia w chwili, kiedy włącza mi się tryb „bez kija nie podchodź!”. Niemniej, to co najbardziej zdumiało mnie w tym wszystkim to, to że ty ten punkt widzenia naprawdę dobrze odczytałaś. Prawda jest jaka jest. Smutna, ale lepsza już chyba taka od żadnej.
      Faktem jest też to, że w życiu prywatnym pewnie wiele z nas już wiele razy spotkało multum osób podobnych do Hiro lub z podobnymi problemami, ale w jakimś stopniu wszyscy jesteśmy snobami, dlatego nie zastanawiamy się, dlaczego dana osoba zachowuje się jak dupek. W naszej opinii po prostu jest dupkiem. I z tej racji trzeba się od niej trzymać z daleka. Bo wymagamy. Dokładnie. Wciąż tylko wymagamy od INNYCH. A co dajemy z siebie? To już inna para kaloszy, co? Wymagamy zrozumienia, ale czy sami jesteśmy wyrozumiali? Nie mnie sądzić. Mogę oceniać tylko sama siebie i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie.
      Co do matki Hiro to też podobnych delikwentów jest wielu, nie oszukujmy się. Stoją nawet bliżej nas niż moglibyśmy sobie tego życzyć. Cóż, też nie lubię takich typów ludzi, ale nic raczej poradzić na to nie mogę. Sama mieszkam z takim, co przy nim matka Hiro to prawdziwie przyjemna osoba. Mogę mieć tylko nadzieję, że w przyszłości sama się taka nie stanę.
      Dziękuję ci bardzo za ten komentarz, bo jako że jest to opowiadania bliskie mojemu sercu w jakiś sposób, twoja opinia też taka jest C: W żadnym wypadku nie mogłam się z tobą nie zgodzić xD Cieszę się, że udało mi się cię w jakiś sposób poruszyć – może to jednak oznacza, że nie jestem tak beznadziejnym autorem xp
      Dostałam piękny prezent – wspaniały, długi komentarz, o jakim zawsze śnią autorzy blogów <3
      Czekaj cierpliwie, następny rozdział już się dla ciebie pisze :*

      ~Kita-pon

      Usuń
    3. Jesteś jedną z najlepszych autorek yaoistek. I nie mówię tego, żeby się podlizać (w cale), po prostu tak uważam. Nie, serio tak uważam. Żebym coś czytała, to coś musi mieć to coś ;D. Twoje cosie mają dużo cosiów. Jeżu...;x
      Bardzo mnie cieszy również to, że moje zdanie się dla Ciebie w jakiś tam sposób liczy. To na prawdę miłe. Czytam blogi z tematyką yaoi już dosyć długo, ale szczerze przyznam, nie pisałam komentarzy za każdym razem. Jestem leniem, heloł. Jednak tutaj, w tym wypadku, nie jestem w stanie powstrzymać się od komentarza. Wszystko mi się samo pcha na klawiaturę.
      Nie jestem żadnym specem w rozszyfrowywaniu ludzkich uczuć, ale można powiedzieć, że mam wątpliwą przyjemność obcowania (czasem) z ludzmi pokroju matusi Hiro. Chyba dlatego tak mnie wkurwiła, bo zobaczyłam "ten typ" w mojej wyobrazni i dobrze wiem, z czym to się je i jak takie, oraz inne osoby z cudownymi charakterami mogą popsuć samopoczucie człowieka.
      Jak to ktoś kiedyś powiedział "świat jest piękny, tylko ludzie są chujowi".
      Tak teraz patrzę, że nie masz bety. Ja się chyba raczej nie nadaję. Jak coś łaskawie już napiszę (z wyjątkiem komentarzy) to muszę sprawdzać po 3 razy sama siebie i płaczę czasem.
      Nieważne, mam ochotę z Tobą popisać prywatnie. Mam nadzieję, że się nie obrazisz :D. Na maila można? Mam nadzieję, że tak :D
      Buziaki.

      PS. Pierwszy raz odpowiadam chyba na odpowiedziec pod moim komentarzem. Joł. :D

      Usuń
    4. Jak ty mi zawsze słodzisz ♥ Jesteś moją jedną z ulubionych czytelniczek xD (i komentatorek - w końcu kto nie lubi tak sobie poczytać, jaki to jest piękny i wspaniały xp)
      Czuję się wręcz wyróżniona faktem, iż piszesz komentarze pod każdym przeczytanym postem tylko na moim blogu C: Cieszę się, że podobają ci się moje prace :D
      Też słyszałam kiedyś to stwierdzenie xp Nie mogę powiedzieć, żebym zgadzała się z nim za każdym razem, ale czasem serio ciśnie mi się to na usta ^^'' No bo ptaszki śpiewają, słonko świeci, trawka się zieleni i wszystko jest pięknie, ładnie tylko dlaczego mimo tego wszystkiego ludzie są jacy są? Hm, no tak może dlatego, że są ludźmi xD
      Jeśli masz ochotę popisać prywatnie to oczywiście oba maile są wciąż przeze mnie używane. Jeśli masz ochotę lub byłoby ci wygodniej możesz także dołączyć do naszej grupy na facebooku, gdzie publikuję posty pod prawdziwym imieniem i możesz po prostu do mnie napisać C: Serdecznie zapraszam do rozpoczęcia konwersacji, gdyż uwielbiam pisać z ludźmi i zawsze bardzo się cieszę, kiedy mam ku temu okazję :D
      Btw za co miałabym się niby obrazić? x.x
      A żeby było na bogato to niech będą i buziaki, i uściski xD

      ~Kita-pon

      PS odpowiedzi pod odpowiedziami są spoko xp

      Usuń
  3. Doskonale znam typ ludzi którzy na siłę zmieniają innych i efekt zniszczenia psychiki. Jak powiedział Hiro o pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej to ludzie później są pobłażliwi chociażby gdy "chory" dostanie napadu szału czy płaczu uśmiechają się litościwie "bo on jest chory" i nie traktują takiej osoby poważnie. Może za bardzo biore do siebie ten tekst. Szahzei ma racje, Kita tekst jest życiowy i realistyczny po prostu czytelnik czuje że z nim są związane emocje. Możliwe że zbyt emocjonalnie do tego podchodze i nie powinnam się wypowiadać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam jeszcze napisać że im dłużej się milczy na jakiś temat tym trudniej o nim mówi.

      Usuń
    2. Niby w dzisiejszych czasach choroby czy chociażby problemy psychiczne są już sklasyfikowane, mamy od tego specjalistów, mówi się o tym, że trzeba takich ludzi wspierać itd... ale jaka jest prawda każdy widzi. Nie da się ukryć, że ludzie wciąż łączą problemy natury psychicznej z łatką "coś jest z nim nie tak". Smutne, ale prawdziwe... ;_;
      Cieszę się, że obie bierzecie ten tekst tak do siebie, bo to tylko pokazuje, jak bardzo udało mi się zbudować w nim klimat i potwierdza, że jednak udało mi się w nim zawrzeć jakąś cząstkę rzeczywistości, skoro wszyscy znamy takie osoby jak Hiro lub jego matka C:
      Ano faktycznie, im dłużej się milczy, tym potem trudniej się mówi. Usta niemal się zrastają i potem ciężko jest wydusić z siebie chociażby słowo, tak jak to jest w przypadku Hiro.
      Dziękuję za odzew i pamięć C:

      ~Kita-pon

      Usuń
  4. Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń