"Książę z bajki" cz.8

„Książę z bajki” cz.8

- Hiro, wybacz, że zawracam ci głowę… - w progu mojego mieszkania stanął zmieszany Daichi. – Wiem też, że w ostatnim czasie nie czułeś się zbyt dobrze, więc to, co robię nie jest za bardzo na miejscu, ale mała od trzech dni nie mówi o nikim innym jak o tobie i codziennie kilkakrotnie płacze, bo ona chce do wujka – gitarzyście nie udało się ukryć delikatnego uśmiechu.
Setsuko wychyliła się zza nóg ojca i spojrzała na mnie niepewnie, po czym znów skryła się za rodzicielem. Zmusiła go, aby stanął w lekkim rozkroku, gdyż przez cały czas czujnie obserwowała mnie spomiędzy nóg dorosłego.
- Acha – mruknąłem, nie wiedząc, jak inaczej mógłbym skomentować jego słowa.
- Wiesz… Jasne, zwalam ci się na głowę i to w dodatku nie pierwszy raz, ale gdybyś się zgodził zostać z nią na parę godzin, mógłbym skoczyć do studia i dokończyć kilka ścieżek. Dzięki temu miałbyś też trochę mniej do roboty w studiu… - próbował mnie przekonać.
A więc ponownie miałem zostać wujkiem. Świetnie. Nie no, pewnie, tym razem ponoć miałem jakiś wybór – mogłem przecież bezceremonialnie zamknąć muzykowi drzwi przed nosem i w spokoju oddać się swoim sprawom, ale w gruncie rzeczy przecież i tak wszystko było już przesądzone. Reszta zespołu zapewne już czekała na Daichiego, który po drodze do studia miał po prostu podrzucić dzieciaka Hiro-niańce. Proste, nie?
- Przedszkole znowu zamknęli? – zgadywałem.
- Nie, przedszkole nie ma tu nic do tego – zaprzeczył szybko. – Mała naprawdę chciała cię po prostu zobaczyć – zapewniał. – Niemniej, jeśli się nie zgodzisz, odwiozę ją do przedszkola.
Spojrzałem na Setsuko. Dziecko patrzyło na mnie wielkimi, lśniącymi oczami, które w każdej chwili gotowe były przeobrazić się w dwie małe fontanny i zrosić jej pyzatą buzię oraz ubranie tatusia wylewanymi pod ciśnieniem łzami. Przezornie już przystroiła się w płaczliwą minkę, wydymając przy tym drobne usteczka. Małe piąstki zaciskały się nerwowo na spodniach jej ojca.
Ta, i niby ja nie zostałem postawiony przed faktem dokonanym, co?
- Dobra, mała może zostać – westchnąłem, odsuwając się z przejścia.
- Dzięki – gitarzysta odetchnął z ulgą. W tym samym momencie dziewczynka wypadła spomiędzy jego nóg i wtuliła się we mnie, obejmując mnie ramionami na wysokości kolan.
- O której mogę się ciebie spodziewać z powrotem? – dopytywałem.
- Powinniśmy uporać się z robotą przed osiemnastą – oświadczył, po czym przyklęknął na jedno kolano. – Chodź Setsuko, pożegnaj się z tatą – uśmiechnął się szeroko, rozkładając ramiona i czekając, aż córeczka w nie wpadnie.
 Ta jednak ani myślała się ruszać. Stała niczym słup soli przyklejona do moich nóg, a chwilę potem schowała się za mną i zaczęła ciągnąć mnie za szlufki od spodni w głąb mieszkania. Tatusiowi zrzędła mina, a mnie zachciało się śmiać.
- Tak, na razie, Dai – rzuciłem, chichocząc pod nosem, za co zostałem obrzucony morderczym spojrzeniem.
- Do zobaczenia – odpowiedział chłodno chłopak i zamknął drzwi, a następnie skierował się ciemnym korytarzem w stronę winy.
- No, księżniczko – wziąłem dziecko na ręce, na co ta zapiszczała radośnie i objęła mnie spoconymi rączkami za szyję – muszę ci przyznać, że masz fatalny gust, jeśli chodzi o facetów – zaśmiałem się. – Mam nadzieję, że w przyszłości ci się to zmieni – podrzuciłem ją. Dziewczynka zaśmiała się radośnie, nie robiąc sobie zupełnie nic z moich słów.
- Wujek – wtuliła się we mnie – tęskniłam za tobą – wyznała, na co ja uśmiechnąłem się nikle pod nosem i pogładziłem ją delikatnie po plecach.
- Ja za tobą też, skarbie… - mruknąłem.

***

Moja matka nie mogła wyjść z podziwu dla cierpliwości, jaką odznaczałem się w stosunku do dziecka. Od naszej poprzedniej rozmowy mijaliśmy się właściwie bez słowa, schodząc jedno drugiemu z drogi. Teraz jednak moja rodzicielka przysiadła na fotelu i z niedowierzaniem wpatrywała się w uroczą scenkę, jaka rozgrywała się dokładnie tuż przed nią. W telewizji leciały bajki, jednak Stesuko nie była nimi zainteresowana. Całą swoją uwagę poświęcała mnie. Mała siedziała na kanapie, podczas gdy ja umościłem się na podłodze. Dziewczynka wręcz z zapartym tchem czesała mnie plastikowym, zabawkowym, różowym grzebieniem i wpinała mi we włosy spinki oraz tworzyła niestworzone fryzury przy pomocy gumek i klamer, które przyniosła ze sobą w swojej malutkiej i a jakże różowej torebeczce z połyskującego materiału. Ja w tym czasie poszukiwałem rozrywki w odmętach Internetu za pośrednictwem telefonu.
Tak, w takiej chwili byłem bardzo szczęśliwy z tego, iż ściąłem włosy. W przeciwnym wypadku po interwencji córki gitarzysty zapewne już nigdy nie rozplątałbym ich. Teraz, kiedy były dużo krótsze, przynajmniej łatwo i szybko dało je się rozczesać, a więc nie musiałem już poświęcać godzin na ich szczotkowanie.
I wtem mnie olśniło.
- Setsuko, chcesz jechać na wycieczkę do lasu? – zapytałem.
- „Lasu”? – powtórzyła zdziwiona. – A będę mogła zbielać kwiatki? – zapytała, wciąż sepleniąc z lekka.
- Pewnie – zgodziłem się. – Nazbierasz tyle kwiatków, ile tylko zdołasz – zapewniłem.
- Jej! – zakrzyknęła radośnie i znów uwiesiła mi się na szyi. Może była mała i nie miałem problemu z podniesieniem jej, ale dziewczynka ważyła swoje, gdyż Daichi pozwalał jej jeść nieco za dużo słodyczy. Z tej racji niemal mnie udusiła, zakleszczając mnie w morderczym uścisku. Jakby nie patrzeć, oddychanie może stać się nieco problematycznym zadaniem, kiedy masz uwieszone na szyi ponad dwadzieścia kilogramów… - Wujek Hilo jest najlepszy! – puściła mnie wreszcie i zaczęła radośnie pląsać po dywanie.
- Jasne, wujek Hilo… - zaśmiałem się pod nosem, nie mogąc uwierzyć, do czego wszystkiego to doprowadziło. – Chcesz iść przed wyjściem do łazienki? – upewniłem się.
- Nie – odpowiedziała śpiewnie, a chwilę potem uraczyła mnie jedną ze swoich piosenek z wymyślonego repertuaru.
W czasie, kiedy dziecko zajęte było tworzeniem nowego języka, ja wysłałem wiadomość do menagera z pytaniem o dokładną lokalizację miejsca, do którego zamierzałem się udać. Może mężczyzna głównie zajmował się sprawami dotyczącymi mojego zespołu, ale skoro załatwił wszystko to, o co go poprosiłem, to powinien dysponować potrzebnymi mi w tej chwili informacjami.
- Wrócimy niedługo – zapewniłem matkę, kiedy mijałem ją, jednocześnie odczytując wiadomość zwrotną. Kobieta w milczeniu skinęła mi głową, choć w jej oczach widziałem malujące się niezrozumienie.
- Wujek, pomóż mi! – zaskomlała Setsuko, nie mogąc poradzić sobie z butkami ze sznurówkami.
Matko, kto to widział, żeby takiemu małemu dziecko kupować buty ze sznurówkami? Muzyk był jednak wyrodnym ojcem…

***

Zaparkowałem, właściwie kryjąc samochód wśród innych aut ludzi z zaplecza technicznego. Wysiadłem, a następnie rozpiąłem pasy i pomogłem wyjść z pojazdu dziewczynce, dla której uprzednio pożyczyłem fotelik samochodowy od sąsiadki. Kobieta była zdziwiona moją prośbą, gdyż zapewne pomyślała, iż towarzysząca mi latorośl gitarzysty była moim dzieckiem, ale nie miałem zbytnio ani czasu, ani ochoty na uświadamianie jej w błędzie.
Skierowaliśmy się w stronę miejsca, skąd dochodziła przytłumiona muzyka. Weszliśmy w las. Sucha ściółka trzeszczała pod naszymi stopami. Zainteresowana Setsuko rozglądała się dookoła siebie, choć nie odstępowała mnie na krok. Pierwsze, co zrobiła zaraz po wyjściu z auta, to chwyciła mnie za rękę i nie wyglądało na to, jakby miała ochotę samodzielnie się oddalać.
Zaledwie kilkanaście metrów od skraju lasu zostało ustawione kilka lamp na statywach i niewielkich głośników, które miały pomóc muzykom wejść w swoje role. Dookoła kręciło się kilkoro ludzi z kamerami i aparatami oraz ze dwie wizażystki z pasami pędzli na wysokości bioder. Pokrótce przyjrzałem się kilku osobom tkwiącym w samym centrum tego zamieszania. Pięć osób ubranych na czarno, z czarnymi włosami. Na pierwszy rzut oka żaden z nich nie wyróżniał się niczym specjalnym, nie prezentował żadnej cechy, która odróżniałaby go w jakiś znaczący sposób od innych. Trzech miało gitary. Jeden siedział za perkusją. Ostatni bujał się w rytm muzyki z mikrofonem w ręce.
Skupiłem się na tym ostatnim tylko dlatego, że go znałem. Wyglądał naprawdę dobrze – w przeciwieństwie do reszty zespołu, której nie podejrzewałem o przesadne zainteresowanie u płci przeciwnej… czy chociażby nawet u tej samej, kto wie. „Mimo to uroda wokalisty to z pewnością za mało, żeby się wybić na rynku muzycznym.” – oceniłem szybko. Wszyscy członkowie zespołu ubrani byli niemalże identycznie, na czarno, przez co ich skóra mocno kontrastowała, zdając się mieć niezdrowy, popielaty odcień. Tworząc pierwszy singiel, a tym bardziej pierwszy klip muzyczny powinni postawić na oryginalność, a nie od razu wpasowywać się w utarty stereotyp metalowego zespołu, który zakładał czerń, biel, czerwień i szarość jako jedyne dopuszczalne kolory oraz długie włosy i masę kolczyków w uszach, może nieco już mniej w twarzy jako niezbędny element. Potrzebowali czegoś więcej, żeby zostać zauważonym, żeby zwrócić na siebie uwagę słuchaczy i wytwórni…
…ale z drugiej strony czy to w ogóle powinno mnie obchodzić? Nikt nie pytał mnie o zdanie czy radę, więc siedziałem cicho. To była ich szansa. Jego szansa. Ja po prostu naprawiłem to, co wcześniej spieprzyłem, dając mu ponownie tę możliwość, którą wcześniej przeze mnie stracił. Tyle w temacie. To, co on zrobi z tą możliwością to już jego sprawa. Sam pokieruje swoim życiem i karierą tak, jak mu się będzie podobało. Ja już nie zamierzałem się do tego mieszać, bawić się w przemądrzałego nauczyciela przedmiotu życia i przestrzegać go przed złem tego świata, a już w szczególności branży. Dostał to, czego chciał. Powinien być szczęśliwy, a więc ja powinienem mieć teraz już czyste sumienie… no, względnie czyste…
Po kilku namowach udało mi się posłać dziecko na pobliską polanę, gdzie mała zajęła się kwiatkami. Ja w tym czasie dopadłem jednego z fotografów, który w chwili obecnej bardziej zajmował się paleniem papierosów niżby własną robotą. Mimo wszystko facet był konkretny, a przede wszystkim miał nosa do nowych talentów. Znałem się z nim stosunkowo dobrze, gdyż często towarzyszył mnie i mojemu zespołowi podczas sesji. Po krótkim przywitaniu od razu przeszedłem do rzeczy:
- Jak im idzie? – wskazałem głową na produkujących się muzyków.
- Ujdzie w tłoku – przyznał z przekąsem. – Ale szału nie ma – dodał cierpko.
Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań, kiedy nagle muzyka przestała płynąć z głośników i rozniosły się podziękowania za pracę kierowane do wszystkich i wszystkiego. Spiąłem się. To był najwyższy czas, żeby się zbierać.
- Setsuko! – zawołałem dziewczynkę. – Chodź szybko! – ponagliłem ją, jednak widząc jak ta powoli przedziera się przez wysokie chaszcze, sam wlazłem między nie i podniosłem córkę gitarzysty, zarzucając ją sobie na bark.
- Łii! – zawołała uradowana.
- Cicho – zganiłem ją, starając się niepostrzeżenie przedostać się do własnego auta. Kiedy już myślałem, że mi się udało, kiedy już stawiałem dziewczynkę na nogi tuż przed drzwiami samochodu, usłyszałem za sobą:
- Wiedziałem! – od razu rozpoznałem głos osoby stojącej za mną. – Co ty tu robisz? – niechętnie odwróciłem się w stronę Creny, który wpatrywał się we mnie wrogo z rękami założonymi na piersi.
Co tu robię? Dobre pytanie. Ale jeszcze lepsze to takie, jak zgrabnie wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Co powinienem mu powiedzieć? Potrzebowałem jakiegoś gładkiego kłamstwa. Przyjechałem na grzyby? Akurat w to jedno jedyne miejsce, gdzie akurat dzisiaj oni kręcili klip do swojego pierwszego singla? Takie dość podejrzane to zrządzenie losu… Przyjechałem podziwiać piękne okoliczności przyrodnicze? Zachciało mi się uczyć trzylatkę botaniki? Wszystko to może jeszcze jakoś by przeszło, gdyby nie fakt, że nie umiałem wytłumaczyć tego, dlaczego pojawiłem się właśnie w tym, a nie żadnym innym miejscu. Coś czułem, że chłopak nie dałby się nabrać na przypadek.
- Mało ci jeszcze po tym wszystkim, co już zdążyłeś zepsuć? – syknął. – Tylko za sprawą jakiegoś cudu wytwórni przywidziało się dać mnie i mojemu zespołowi drugą szansę, którą przez ciebie straciłem – zmrużył groźnie oczy. – Chcesz mi odebrać i tę możliwość? – fuknął.
Co mogłem powiedzieć w takiej chwili? W mojej głowie zionęła przerażająca pustka. Gdybym zaczął rzewnie zaprzeczać, wyśmiałby mnie, a potem wszcząłby kłótnię. Od tak. Bo przecież wciąż był na mnie zły i musiał dać tej złości jakieś ujście, prawda?
Nim jednak zdążyłem się odezwać pomiędzy nami przeszedł znajomy fotograf z wciąż tlącym się niedopałkiem między wargami.
- Dzieciaki… - jęknął. – Ty chcesz dla nich jak najlepiej, a one zawsze swoje, co? – zaśmiał się chrapliwie i wcisnął mi w rękę paczkę papierosów. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Tobie teraz bardziej się przydadzą – poklepał mnie po ramieniu. – Do następnego – rzucił i skierował się ze statywem na ramieniu i aparatem zawieszonym na szyi w swoją stronę.
- Co? – Ketsueki ściągnął brwi w niezrozumieniu. – O co mu chodziło? – spojrzał na mnie żądny odpowiedzi, jednak ja nie raczyłem mu jej dać. Kierując się za radą znajomego wyciągnąłem jedną z używek i odpaliłem ją.
- Wujek, zobacz jaki mam bukiecik! – Setsuko wskazała na kwiatki trzymane w rączce.
- Piękny – mruknąłem.
- To dla ciebie – wręczyła mi prezent, na co uśmiechnąłem się pod nosem. Dziewczynka widocznie pękała z dumy, mogąc podarować mi coś od siebie.
- Poczekaj, mam lepszy pomysł – odwróciłem ją do siebie tyłem i powpinałem kwiaty w jej włosy. Następnie podniosłem ją, aby mogła przejrzeć się w lusterku bocznym samochodu. – Podoba ci się? – zapytałem.
- Jest pięknie! Wyglądam jak księżniczka! – uradowana aż podskoczyła w miejscu. – Jesteś moim najukochańszym wujkiem, wujku Hilo – wyszczerzyła się w swoim szczerbatym uśmiechu.
- Idź jeszcze sprawdź czy tam nie ma jakiś kwiatków – poleciłem, chcąc, aby mała na moment się odsunęła. – Zrób bukiet dla taty, bo inaczej znów będzie mu przykro – zleciłem jej zadanie, na co ta dziarsko skinęła głową i pobiegła we wskazanym przeze mnie kierunku.
- Po co tu przyjechałeś? – wokalista powtórzył swoje pytanie, kiedy mała już się oddaliła. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami. – Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, po co tu przyjechałeś? – prychnął.
- Może przyjechałem sprawdzić jak się zadziewają cuda, bo jak dotąd w żadne jakoś nie wierzyłem – palnąłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Przekląłem się w myślach. Ostatnio coś nie panowałem nad tym, co mówiłem z takim powodzeniem, z jakim mógłbym sobie tego życzyć…
- Że co? – wydusił z siebie z trudem. Nie minęła chwila, a w jego dwukolorowych za sprawą soczewek oczach rozbłysło zrozumienie. – A więc to twoja sprawka? – uniósł brwi w geście niedowierzania. Nie odpowiedziałem i skupiłem się na paleniu papierosa. – To dzięki tobie wytwórnia dała nam drugą szansę? – szybko się wszystkiego domyślił.
Będę musiał oddać fotografowi te papierosy. W sumie wyglądało na to, że całkiem spoko z niego gość. Wypadałoby, żebym w końcu się zainteresował i zapamiętał jego imię…
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał znaczne ciszej.
- Byłem ci to winny – wzruszyłem ramionami. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i rzuciłem okiem na wyświetlasz, orientując się, która godzina. – Setsuko! – przywołałem do siebie trzylatkę. – Chodź już, musimy się zbierać. Tata niedługo po ciebie przyjedzie.
Dziewczynka przybiegła z powrotem, trajkocząc o pięknych kwiatkach, które zebrała dla tatusia. Nie słuchając jej oraz jedynie kiwając jej głową, zapiąłem ją w foteliku i obszedłem auto dookoła. Już szykowałem się do zajęcia miejsca po stronie kierowcy, kiedy nagle doszedł mnie głos:
- Dziękuję – Crena wciąż stał w tym samym miejscu niczym wmurowany w podłoże.
- Nie masz przecież za co – rozłożyłem ręce. – Przysporzyłem ci kłopotów, które teraz postarałem ci się możliwie zminimalizować – wyjaśniłem swój punkt widzenia.
- Nie musiałeś tego robić – zauważył. Spojrzałem na niego z pobłażaniem. Wyczuwałem, że znów zamierzał strzelić mi jakąś dłuższą gadkę na temat istoty naszej egzystencji, ludzkiej psychiki i innych, górnolotnych tematów, których w danej chwili zapragnąłem unikać jak ognia. – Gdybyś był takim potworem, za jakiego się uważasz, przeszedłbyś koło tego obojętnie i nie próbowałbyś mi pomóc. To właśnie za to ci dziękuję – zakończył wyjątkowo szybko.
- Jeszcze chwilę temu ty też mnie uważałeś za tego potwora – uśmiechnąłem się krzywo. – Tak jak wszyscy inni… - dodałem.
- Źle cię oceniłem – odpowiedział niezrażony. – Wszak wszyscy mamy prawo popełniać błędy, prawda? – uśmiechnął się lekko, nieco zakłopotany. – Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem – spuścił wzrok na ziemię. – I dziękuję za to, co dla mnie zrobiłeś.
- Nie przyjechałem tu po to, żeby słuchać twoich pięknych słów – zaprzeczyłem. – Tym bardziej, że nie masz nawet najmniejszego powodu, żeby je do mnie kierować – przewróciłem oczyma. – To miała być eskapada incognito – zaśmiałem się pod nosem.
- Więc może następnym razem nie bierz na podobne wypady dziecka – Ketsueki zachichotał. – Zauważyłem ją w pobliżu, a jak już dostrzegłem ją, to domyśliłem się, że ty też musisz być gdzieś w pobliżu, gdyż znów bawisz się w wujka – prychnął rozbawiony.
- A więc to ta mała mnie zdradziła? – przelotnie rzuciłem spojrzeniem na dziecko. – Wezmę sobie twoją radę do serca – uśmiechnąłem się pod nosem. – Następnym razem nie będziesz wiedział o mojej obecności – obiecałem.
- Następnym razem z miejsca zacznę się za tobą rozglądać – zaśmiał się.
Chciałem odpowiedzieć jakąś zaczepką na jego słowa, jednak nim zdążyłem się odezwać, Setsuko wtrąciła się do naszej rozmowy.
- Wujek… - mruknęła z marsową miną. - …muszę siku – wyznała, na co ja jedynie westchnąłem głośno.

***

Ledwo udało mi się wepchnąć rozżaloną dziewczynkę w objęcia ojca. Dziecko nie miało najmniejszej ochoty opuszczać mojego boku, co obwieściło całemu blokowi za sprawą płaczu, który mógłby kruszyć ściany i służyć za alarm dla armii zombie. Całe szczęście cmentarz mieścił się daleko od mojego osiedla…
Serio, ta mała będzie miała fatalny gust, co do mężczyzn… Daichi będzie musiał się z nią w przyszłości namęczyć…
Ostatecznie gitarzysta podziękował mi zdawkowo i wyniósł na własnych plecach córkę, która zrobiła się już cała czerwona od nieustającej histerii. Na nic zdały się obietnice rychłego spotkania, przekupstwa słodyczami i innymi duperelami… Zaczynałem się już poważnie niepokoić tym dziwnym przywiązaniem, jakim zaczęła mnie darzyć latorośl muzyka. To było niepokojące i trochę niezręczne…
Po ich wyjściu odetchnąłem głęboko, przykładając dwa palce do pulsującej skroni. Z czasem ja też coraz bardziej przyzwyczajałem się do Setsuko i chyba nawet ją polubiłem, gdyż nie była jakoś specjalnie problematycznym dzieckiem. Dziś jednak wyjątkowo dała mi w kość. Niemal czułem jak galaretowata maź, która niegdyś stanowiła mój mózg, wyciekała mi uszami przez przerwane błony bębenkowe, które nie wytrzymały tak wysokich decybeli. Cholera, a myślałem, że ja tu jestem tym, który ma mocny głos… Najwyraźniej pomyliłem się. I to bardzo. Przy pociesze Daiego mogłem schować się zawstydzony i przebrać w różową sukienkę z koronkami i kokardkami, gdyż mój krzyk był przy jej jedynie cichym i czułym szeptem. Zaśmiałem się pod nosem do własnych myśli. „Chyba będę musiał się zapisać na jakieś korepetycje u tej małej.” – parsknąłem w myślach.
Naprawdę polubiłem tego dzieciaka. Sam nigdy nie planowałem posiadania potomstwa, gdyż odgórnie wiedziałem, że nie nadawałem się do roli ojca, ale przyłapałem się na tym, iż myślałem o Setsuko tak ciepło, jakbym sam był jej rodzicem. Fakt, iż zrobiła taką awanturę tylko dlatego, iż nie chciała mnie opuszczać, był dla mnie w jakiś sposób pocieszający. Już nie obchodziło mnie to, że dziewczynka była zbyt mała, żeby zrozumieć złożoność tego świata, a za kilka lat pewnie będzie nabzdyczona zakładać ręce na piersi i wywracać oczyma, kiedy ojciec będzie wypominał jej to rozpaczanie po mnie, ale cóż… pomimo tego wszystkiego sama świadomość, iż chciała przy mnie zostać była naprawdę miła. A więc skoro ktoś chciał spędzać ze mną swój czas, to chyba nie mogłem być znów aż takim potworem, prawda?... chociaż z drugiej strony to tylko niczego nieświadome dziecko… ale z kolei, jakby ugryźć temat z innej strony, to przecież mówi się, że dzieci ponoć instynktownie wyczuwają złych ludzi i od nich uciekają, nie? Ech, sam już nie wiedziałem, co o tym myśleć…
Rzuciłem zdawkową informację matce o mojej naprędce podjętej decyzji o wieczornym spacerze. Nie chciałem łykać kolejnych proszków przeciwbólowych, gdyż obawiałem się, że przez to w jakiś sposób mógłbym pogorszyć uczucie ucisku i ciężaru w klatce piersiowej, o którym na pewien czas udało mi się zapomnieć dzięki latorośli Daichiego. Musiałem się przewietrzyć. Ewentualnie uwędzić nieco w dymie tytoniowym. I przestać tęsknić za moją małą, różową księżniczką, bo przecież ta dopiero co wyszła ode mnie z mieszkania…
Wyszedłem przed blok i usiadłem na pobliskiej ławce, wyjmując z kieszeni papierosy podarowane przez fotografa. Nie chciałem palić na balkonie, gdyż kiedy spoglądałem z jego wysokości w dół, robiło mi się słabo i dopadały mnie zawroty głowy. W ostatnim czasie coś zdecydowanie było ze mną nie tak… A może by się tak w końcu zacząć przejmować własnym zdrowiem? Nie, po co?... W sumie… dla kogo niby? Dla samego siebie? Za dużo zachodu. To tak samo jak z gotowaniem obiadu dla jednej osoby. Owszem, możesz ugotować gar zupy, którą będziesz jeść przez następny tydzień, ale właściwie po co? Przecież równie dobrze możesz kupić jakąś niezdrową przekąskę w sklepie osiedlowym. Jasne, wyjdzie ci to drożej i mniej zdrowotnie, ale za to będziesz mógł się cieszyć większym urozmaiceniem, a co za tym idzie, nie będziesz znudzony jedzeniem w kółko tego samego. Słowem, kilkoma drobnymi i mniej zdrowotnymi wyborami możesz kupić sobie trochę szczęścia. To takie proste, co? Wystarczy tylko myśleć o sobie. Stać się snobem. I przestać dbać o wszystko. Nawet o samego siebie. Beztroska równa się radości. Z tego, co tam jeszcze zostało mi w głowie z moich lat edukacji pamiętałem, że swego czasu był nawet taki filozof, co to tam głosił takie podobne hasła reklamowe czy coś… Znaczy, w jego pojmowaniu wyzbycie się zbędnych rzeczy, takich jak na przykład doba materialne, uwalniało nas od martwienia się o nie. Jeśli nie masz samochodu, nie boisz się, że ci go ukradną. Jeśli nie masz mieszkania, nie obawiasz się, że spłonie, zostanie zalane albo ktoś je okradnie. Jeśli nie masz zdrowia, nie martwisz się o to, że któregoś dnia możesz je stracić. Z tego co mi tam jeszcze świtało to ponoć ten filozof sam żył jak nędzarz ze względu na te swoje przemyślenia… Ale czy faktycznie da się być szczęśliwym, jednocześnie wyzbywając się wszystkiego i nie mając nic? Szczególnie, kiedy wszyscy dookoła ciebie mają cokolwiek, gdy ty stoisz z pustymi rękami i masz się z tego cieszyć?
Ej, kołtun, weź się ucisz, co? Bo pieprzysz takie przykre farmazony, że aż smutno. Do budy, już! I ani słowa, ty przeklęta cholero!
Wypuściłem dym nosem, przecierając dłonią twarz w zmęczonym geście. Z tego, co mi się wydawało, nie dało się być szczęśliwym nie mając niczego. Ludzie są zbyt wielkimi egoistami, żeby wyzbyć się wszelkich zbędnych dóbr. W końcu niejako większa część naszego życia obraca się wokół gonienia za nimi. Od dziecka wpajane nam są skrzywione wartości, przez co w efekcie jesteśmy w stanie poświęcić drugiego człowieka dla własnych korzyści. Nie widzimy ludzi tylko okazje, możliwości, szanse. Zbyt dużo wymagamy, aby potrafić się odciąć się od wszelkich zbytków. Jesteśmy wygodniccy. Wymagamy. W kółko. I więcej. Coraz więcej. Od innych. Rzadko kiedy od siebie samych. Właściwie w każdym aspekcie życia. To między innymi stąd bierze się w nim samotność.
Większość rzeczy próbujemy spieniężyć, przeobrazić w zysk i korzyść. Jeśli jest to niemożliwe, przechodzimy obojętnie obok lub kopiemy nieprzydatnego śmiecia, który nawinął nam się pod nogi. Żeby go odtrącić. Od po prostu dla zabawy i zabicia czasu. Nawet jeśli owym śmieciem miałby być drugi człowiek.
Nie umiemy pochylić się nad drugą osobą i zastanowić się, co mu się stało. Nie chcemy tego. Jesteśmy krótkowzroczni. Nie zastanawiamy się, dlaczego człowiek naprzeciw nas jest zły, krzyczy. Przeszkadza nam. Może nawet nas obraził. Więc jest dupkiem. A nikt nie lubi dupków. Niech radzi sobie sam. Są w końcu na tym świecie jakieś zasady moralne i kulturalne, prawda? Więc należy ich przestrzegać. Trzymać język za zębami, kiedy ciśnie się na niego coś obelżywego lub dogłębnie prawdziwego. Gryźć się w ten cholerny język aż do krwi, aż go sobie mało nie odgryziesz. Milcz, głupku! Wszak milczenie jest złotem.
Nikogo nie obchodzi, co ta druga osoba tak naprawdę myśli, za iloma maskami skrywa swoją twarz i z czym przyszło lub przychodzi jej się zmagać. Chcemy po prostu widzieć uśmiechnięte twarze. Od tak, żeby nasze życie było łatwiejsze i przyjemniejsze. Nie próbujemy dotrzeć do innych. Nie musimy nawet odgradzać się od nikogo murem. W końcu i tak nikt nie zada sobie tyle trudu, żeby na nas spojrzeć, żeby się nami zainteresować. Mimo wszystko my i tak, tak dla pewności, lubimy wkładać różne maski. Żeby czuć się bezpieczniej. A potem gubisz się już w tym, co jest prawdą, a co kłamstwem, co jest częścią twojej osobowości, a co jest kolejnym kawałkiem wyimaginowanej tożsamości, którą przybrałeś. Zaczynasz tracić kontrolę i wtedy właśnie zaczynasz liczyć na cudzą pomoc, jednak równie dobrze mógłbyś wypatrywać Gwiazdy Betlejemskiej... w dodatku w środku czerwca. Nadzieja gaśnie. I choć może na początku byłeś nawet jej źródełkiem, światełkiem w ciemnym tunelu dla ludzkości, to przecież wszyscy mamy prawo czuć się zmęczeni, zdradzeni i niedoceniani. Mamy prawo nie mieć ochoty. Zaczynamy zastanawiać się, dlaczego to właśnie JA mam być tym, który ma wyciągnąć rękę jako pierwszy, zrobić pierwszy krok i wszystko zmienić. W końcu każdy głupi wie, że ten, kto jedzie w pierwszym konwoju jest tylko mięsem armatnim.
Więc światełko gaśnie. Bo łatwiej jest zgasić pojedynczy punkt niż rozjaśnić otaczający mrok.
I tak w kółko. Wszyscy pytamy: „Czemu ja pierwszy?”, jednocześnie czekając aż ta druga osoba zacznie. Czekamy… tylko właściwie już na co? Na cud?
Nic co ludzkie nie jest mi obce – strach, nienawiść, smutek, żal… dlaczego zatem współczucie jest mi tak obce? Przecież nie powinno, a jednak samo brzmienie tego słowa przyprawiało mnie o dreszcze, jakbym wspominał coś obrzydliwego. Dziwna sprawa…
Westchnąłem raz jeszcze. Kiedy podniosłem głowę było już ciemno. Zdawało się, że ziemia została nakryta gigantycznym durszlakiem, przez którego oczka wpadało migotliwe światło gwiazd. Mówiłem już, że moje porównania są epickie? Serio powinienem był zostać poetą. Minąłem się z moim prawdziwym powołaniem.
- Hej – usłyszałem nad sobą. Podniosłem wzrok i zdumiony zlustrowałem drobną postać Creny. – Mogę się dosiąść? – zapytał, na co ja skinąłem mu głową.
- Co ty tu robisz? – zdziwiłem się. – Tym bardziej o tej porze?
- Chciałem ci zadać jedno pytanie – usprawiedliwił się. – Nie odbierałeś telefonów, więc się pofatygowałem – wzruszył ramionami.
- Pewnie zostawiłem telefon w domu… - mruknąłem, gasząc niedopałek na desce ławki, z której sterczał już mały kopczyk przypominający jeża z popiołów… coś w rodzaju takiej alternatywnej wersji feniksa albo co…
- Jasne… - mruknął nieprzekonany, będąc pewnym, iż ignorowałem jego telefony ze względu na jego wcześniejsze zachowanie. Nie zamierzałem jednak zmieniać jego zdania na ten temat, gdyż zapewne kosztowałoby to nas kolejną kłótnię.
- Więc o co chciałeś zapytać? – dociekałem, chcąc mieć to wszystko już za sobą.
- Dlaczego w ogóle zająłeś się muzyką? – zapytał.
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Tak jakoś wyszło – rozłożyłem ręce. – Znając życie i historię, która lubi się powtarzać, to pewnie wszystko zaczęło się któregoś alkoholowego wieczoru z karaoke – parsknąłem.
- Z tego co mnie wiadomo to na karaoke nie śpiewa się metalu – zauważył. – Dlaczego wybrałeś akurat taki gatunek muzyki? – dopytywał, a ja znów wzruszyłem ramionami. Przez chwilę między nami panowała cisza. – Twoja mama powiedziała mi i Caz’owi o waszej rozmowie – odezwał się znienacka, a ja poczułem się jakby oberwał w twarz i brzuch jednocześnie. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. – Domyślasz się już, że Cazqui powiedział także reszcie zespołu o całej sytuacji? – rzucił mi spokojne spojrzenie, kiedy ja właśnie miałem ochotę rzucić się pod najbliższy przejeżdżający samochód. Akurat pech chciał, że na osiedlowej uliczce było cicho i spokojnie, i niestety nic nie nadjeżdżało. – Powiedziała, że jeśli ona nie jest w stanie ci pomóc, to może twoi przyjaciele będą – dodał nieco ciszej. – Więc jeśli chcesz, możesz w końcu zacząć mówić… - mruknął już ledwo słyszalnie. – Znamy się najkrócej, więc mniemam, że dzięki temu łatwiej będzie ci się przełamać w stosunku do mnie niżby do reszty. W końcu w razie czego będziesz mógł mnie po prostu od siebie odsunąć i o wszystkim beztrosko zapomnieć – starał się przemawiać wypranym z wszelkich emocji głosem.
Przez kolejne minuty uparcie milczałem. W tym czasie wiatr wzmógł się, zrobiło się zimniej. Zapaliły się latarnie uliczne, które wykrzywiały otaczającą nas rzeczywistość i nadawały jej jakiegoś przerażającego uroku. Gdzieś w oddali słychać było wyjącego psa i jazgot jadącej na sygnale karetki. Odgłosy miasta.
- Zawsze lubiłem taką muzykę – odezwałem się w chwili, kiedy chłopak był już pewien, że i tym razem nic ze mnie nie wyciągnie. – Zawsze także jakoś mocno się z nią identyfikowałem – wzruszyłem ramionami. – To było dla mnie naturalne. Myślę, że z czasem znalazłem w tym pewne ujście dla emocji, których nie mogłem okazać i uczuć, o których nie mogłem mówić. Duszenie w sobie tego wszystkiego sprawiało, że byłem wściekły. Wszystko, dosłownie wszystko zamieniałem w gniew; smutek, żal, rozgoryczenie… tak po prostu było mi łatwiej. Wtedy lepiej było mi się tego pozbyć – nerwowo przygryzałem wewnętrzną stronę policzka. – Krzyk mnie uspokaja – wyznałem w końcu. – Nie zawsze mogę krzyczeć w codziennych sytuacjach, ale mogę to robić na scenie. Mogę się w tym wyrazić. Krzyk mnie wyzwala. Sam jego wydźwięk jest dla mnie kojący, nawet jeśli to nie ja krzyczę właśnie w tym momencie. Potrafię w jakiś sposób zjednoczyć się z krzyczącymi ludźmi w mojej głowie – zakończyłem, a Ketsueki spoglądał na mnie z niedowierzaniem. Z pewnością nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- D-dziękuję, że mi o tym powiedziałeś… - wydusił z siebie.
- Proszę – parsknąłem śmiechem.
- Dziękuję też za to, że dałeś mi drugą szansę – odezwał się w chwili, kiedy już chciałem się podnieść z miejsca. – Za to, że pozwoliłeś zrealizować mnie i mojemu zespołowi nasz pierwszy singiel „Evoke” – uściślił.
- Już ci mówiłem, że tylko naprawiałem to, co sam zniszczyłem…
- Ale zrobiłeś to z własnej woli – brunet uśmiechnął się lekko. – Nie musiałem błagać cię o to na kolanach. Sam zrobiłeś pierwszy ruch, żeby wszystko naprawić – pogłębił delikatnie uśmiech. – Chociaż mogłeś się już do tego przyznać, wiesz? A nie działałeś jak jakiś anonimowy darczyńca… - szturchnął mnie w ramię, na co i ja uśmiechnąłem się lekko. – Akurat takimi rzeczami powinieneś się szczycić – poradził.
- A co z moją opinią największego dupka w uniwersum, ha? – prychnąłem. – Myślisz, że od tak pozwolę pójść w niwecz tym wszystkim latom ciężkiej pracy? – uśmiechnąłem się półgębkiem. W końcu wstałem z ławki. – Późno już – rzuciłem.
- Będę się zbierał – oznajmił wokalista.
- Wybacz, że nie zaprosiłem cię do środka, ale…
- Nie ma sprawy, wiem, matka – poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się, żeby dodać mi trochę otuchy. – Nie żywię do ciebie za to urazy – zapewnił. – Nie żywię do ciebie urazy już za nic – wyszczerzył się w uśmiechu, na co ja uniosłem wysoko brwi.
Crena odwrócił się na pięcie i z powrotem ruszył w stronę, z której przyszedł. Byłem mu wdzięczny za to, że nie zaczął tematu związanego z matką, że od razu nie kazał mi skakać na głęboką wodę i postanowił zacząć mnie otwierać powoli i z wyczuciem, z początku stając na minimalnie pewniejszym gruncie. Zdawało się, że wiedział, co robi… albo przynajmniej ja chciałem w to wierzyć.
Chyba w końcu dobitnie zdałem sobie sprawę z tego, jak samotny byłem. Chyba też w końcu dorosłem do decyzji, aby chociażby spróbować to zmienić. Chciałem mu zaufać. Myślę, że i tak zrobiłem już wiele. Tym razem to ja zrobiłem pierwszy krok. To ja się przełamałem pierwszy i wyciągnąłem rękę w jego kierunku. Bo w sumie… dlaczego niby to ja nie miałbym być pierwszy? Chyba właśnie z tego samego powodu, dla którego mogłem być tym pierwszym. Nic nie stało na przeszkodzie. Wystarczyło tylko chcieć. I w końcu coś zrobić. Ruszyć się.
- Dziękuję… - niemal szepnąłem pod nosem do odchodzącej postaci.
- Jeszcze tu wrócę! – wykrzyknął chłopak, wznosząc w górę rękę zaciśniętą w pięść w triumfalnym geście.
Szczerzył się przy tym radośnie i szczerze. Wyglądało na to, że i on rozumiał pełnię odniesionego dziś sukcesu. Byłem mu za to cholernie wdzięczny. Zaśmiałem się pod nosem, czując jak robi mi się cieplej na sercu na widok jego niewymuszonego, niehamowanego uśmiechu, dzięki któremu ucisk i ciężar w klatce piersiowej znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Mam nadzieję… - mruknąłem do siebie i sam również odwróciłem się na pięcie, żeby wrócić do mieszkania w znacznie lepszym humorze.
Niby właściwie nie powiedziałem jeszcze nic bardzo bolesnego, ale już czułem się lepiej. Poza tym świadomość, iż ktoś jeszcze poza Setsuko chciał zostać przy moim boku napawała mnie prawdziwym szczęściem. Chciałem w niego wierzyć… mimo iż raz mnie już rozczarował, znów chciałem w niego wierzyć. Może to jakiś przejaw masochizmu z mojej strony, a może… kto wie? Może już jakieś zmiany powoli zaczęły we mnie swój proces. Przecież, jakby nie patrzeć, ja też go zraniłem, a ten mimo wszystko i tak do mnie wracał. Po więcej krzywd. Po kłótnie. Po to, żeby się na mnie wydrzeć i obrazić. Po to, żeby zostać obrażonym. Po to, żeby mnie wspierać, nawet jeśli krył swoje dobre intencje za lodowatym spojrzeniem, bo przecież nie mógł bezustannie wybaczać mi wszystkiego z prędkością dźwięku. Bał się, że mógłbym to zacząć wykorzystywać i nie brać go wtedy na poważnie. I dobrze, że się bał. Ze mną nic nigdy nie wiadomo. A przezorny zawsze ubezpieczony. Teraz przynajmniej zbierał efekty swojej pracy.
Nie było już dla mnie odwrotu. Była droga tylko w jedną albo drugą stronę. Wóz albo przewóz. Lewo albo prawo. Albo Ketsueki naprawdę okaże się być cudotwórcą, albo ja skończonym idiotą. Niezależnie od tego, która wersja brzmiała bardziej prawdopodobnie, ja chciałem wierzyć w tę drugą. Pierwszy raz od wielu lat przepełniała mnie wiara w coś dobrego. Chciałem zachować tę chwilę i żyć w niej już wiecznie. To było takie cudowne, błogie uczucie…
Albo on mnie zmieni na lepsze, albo…

…?

8 komentarzy:

  1. Świetne
    ale nadal nie mogę przeżyć, że Daichi w tej serii ma dziecko xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie mogę tego przeżyć haha XD

      Usuń
    2. Cóż, poniekąd to właśnie miało być takie trochę szokujące i nie na miejscu - takie jak cała ta seria xD

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. KSIĄŻE <3
    Jak na mnie i na moją maniacką lovkę co do księcia, dosyć pozno czytam :D. Ale niestety opadłam z sił. Depresja dopadła nawet moją miłość do Twojej twórczości, ale ok. Już mi trochę przeszło :D.
    Rozdział moim zdaniem jest uroczy, może za sprawą tej małej dziewczynki. Jak mam być szczera, nie przepadam za dziećmi. One za mną to co innego. Jak jest jedno i jest kochane, to jeszcze dam sobie radę. Ale jakoś tę dziewczynkę polubiłam. Jest taka... Jeju, leci do Hiro, uświadamia mu coś ważnego, poniekąd. Lubię ją za to. Mimo tego, że jest tylko dzieckiem ;D. To, jak bardzo mała chciała zostać z nim, a nie wracać do tatusia jest mega <3. Chociaż fakt, gust do facetów będzie mieć pewnie taki jak ja. Czyli chujowy :D.

    Coraz bardziej się upewniem przy tym, że Hiro to w cale nie taki skurwiel ;). Jest dobrym ludziem, tylko przytrafiło mu się trochę złych rzeczy. I na domiar wszystkiego ma trudny charakter. Jest dobry, bo się zrechabilitował Crenie, prawda? I zrobił to z własnej woli.

    Ogólnie rozdział do momentu spaceru czytało mi się leciutko. Pózniej zaczęły się przemyślenia Hiro, a że ja ostatnio jestem beznadziejna w czytaniu o rozkminach życiowych i monologach wewnętrzych, to musiałam parę razy odetchnąć i oczyścić umysł, chociaż przecież tekst jak każdy inny. Nie wiem dokłądnie o co mi chodzi (jestę aniołkię)... To nie Twoja wina, wszystko (jak zwykle) zajebiście napisane, ale ja nie potrafię się skupić, bo mam tyle myśli na sekundę w głowie, że jak jest tekst, który wymaga czegoś ode mnie (nie umiem tego ubrać w słowa. Generalnie jak zaczyna się robić smutno i samotnie z rozkminami życiowymi i trzeba na chwilę włączyć mózg i naprowadzić go na konkretne tory, to ja wysiadam) po prostu sobie odpuszczam, bo prędzej się rozpłaczę niż to przeczytam. ALE przekonałam mój głupi mózg, że to mój ukochany książe i że ma przestać wydziwiać i się nie poddawać, tylko dlatego, że trzeba się w coś bardziej zagłębić, bo jest dobrze napisane. Nie wiem czy coś z tego Kita zrozumiałaś, ale wierzę, że tak :D.

    Jak już się przekonałam, że ta druga część monologu wewnetrznego Hiro mnie nie pogryzie, to oczywiście jak zwykle muszę się zgodzić z Hiro. Co do zakładania masek, między nami chyba nawet była dyskusja na ten temat :). W każdym bądz razie, ma rację ;)

    Cieszę się, że Crena przyszedł z nim pogadać. Wyciągnął z Hiro jakąś prawdę o nim samym. Dowiedziałam się za jego pomocą czemu siedzi w metalu :D. Mam nadzieję, że ich znajomość pójdzie w jak najbardziej dobrą stronę :D. Dobrą mam nadzieję? Tylko nie może się to stać za szybko, bo... Taka osoba jak Hiro po prostu nie pasuje mi do szybkiego burzenia murów pomiędzy sobą a ludzmi. Jej zaufanie trzeba sobie zaskarbić i to niestety może potrwać. To znaczy tak myślę. Może napiszę resztę komentarza rano. Bo teraz zachciało mi się spać i muszę z tego skorzystać :D
    Dzięki za rozdział
    Pozdrawiam, buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, w tym opowiadaniu to Hiro twierdzi, iż Setsuko ma tragiczny gust co do mężczyzn xp Nie wiem czy ty też za nim nie przepadasz skoro podzielasz (poniekąd) jego własne zdanie, jednak ja personalnie jestem zupełnie innego - głównie dlatego, że ja też bym tak poleciała do (na) niego jak Setsuko, gdybym miała ku temu tylko okazję xD Poza tym po tym jak jeszcze miałam to szczęście zobaczyć go na żywo tym bardziej mam tylko jeszcze większą ochotę zachować się podobnie jak małe dziecko xp Nie tylko pewnie zakleszczyłabym go w morderczym uścisku, ale zapewne histeryzowałabym, gdyby ktoś próbowałby mnie od niego odciągnąć ^^''
      Nie mogę za dużo zdradzić odnośnie charakteru głównego bohatera, gdyż chcę odkrywać przed czytelnikami jego usposobienie powoli, ale widzę, że skutecznie odkrywasz jego prawdziwą osobowość C:
      Wybacz, że męczę twoją biedną mózgownicę, ale cieszę się, że mimo wszystko postanowiłaś przebrnąć przez kolejny rozdział moich wypocin i że uważasz, iż jest to dobrze napisane ♥ Oczywiście rozumiem, że nie każdy lubi opowiadania pełne jakiś rozkmin i monologów wewnętrznych, każdy ma w końcu inny gust i nic w tym złego C: Cieszę się jednak, że nie zrezygnowałaś z "Księcia", mimo iż nie jest to ten typ ficków, który lubisz najbardziej ^^''
      Oczywiście, że Hiro nie może zmienić się z dnia na dzień. Chciałabym utrzymać to opowiadanie choćby w "pseudo" realistycznych klimatach, a jedną z rzeczy, które najbardziej wkurzają mnie w fanfickach jest to, że bohaterzy w kolejnych częściach opowiadań potrafią się diametralnie zmieniać od tak, bez ostrzeżenia i powodów, mimo iż wcześniej nic nie zapowiadało, jakoby w ogóle nawet zaczęli myśleć o jakiejkolwiek przemianie x.x Poza tym wydaje mi się, że to ta właśnie przemiana Hiro będzie najbardziej interesującą częścią tej serii, więc nie chcę jej pomijać ani spłycać - o to się nie bój ^^
      Dziękuję za wyczerpujący komentarz ♥ Ty to zawsze wiesz, jak mnie zmotywować do pracy C:

      ~Kita-pon

      Usuń
  4. Tak jest że po dłuższym czasie tłumienia w sobie krzyku lub emocji człowiek ma już tego dość. Chciałby pogadać i orientuje się, że nie ma z kim. Ludzie nie pokazują jacy są naprawdę boją się odtrącenia i zranienia przez innych. Starannie dopasowane maski, gra pozorów i cieni daje złudzenie bezpieczeństwa a potem siateczka kłamstw jest tak rozwinięta, że człowiek sam nie wie czy to prawda czy kłamstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak C: Nie wiem, co jeszcze mogę napisać - chyba tylko to, że w pełni się z tobą zgadzam. Ktoś w końcu zamknął mi usta xp Możesz czuć się dumna, bo chyba po raz pierwszy mam względną pustkę w głowie i nie wiem, co powiedzieć xD

      ~Kita-pon

      Usuń