„Książę z bajki” cz.3 + 200. notka na blogu

Zgodnie z obietnicą "Książę", tak jak sobie tego życzyłyście :D Cieszy mnie taka ilość zainteresowania, choć mam nadzieję, że TYM RAZEM wasze obietnice nie spełzną na niczym.
Wszystkie życzenia postaram się uwzględnić, choć muszę przyznać, że nie wiem jak wyjdzie z paringiem Hiro x Cazqui (NB)... Jak wiem, że Caz ma wiele fanek ect., ale szczerze to ja go najmniej lubię z całego Nocturnal Bloodlust... Nie umiem wytłumaczyć dlaczego, ale po prostu nie leży mi i już... ^^''
Powiem jeszcze, że już się wzięłam za pisanie z paringiem Shoya x Yo-ka (DIAURA), bo właściwie to uwielbiam Shoyę za jego image ♥ Powiem tylko, że nie będzie to shot, a mini-seria w dodatku z elementami fantazy, może nawet trochę thirella, więc mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :p
Często wymienianym paringiem był też Tsuzuku x Koichi - szczerze powiedziawszy to już wcześniej chciałam sama z siebie napisać coś z nimi, ale póki co w mojej głowie zioną pustki... Huh... Ale coś tam kiedyś szanowny Wen podszepnie, nie? Więc nie ma się czym martwić... Chyba...

A tak btw. wiecie, że to już równo 200. notka na tym blogu? xp Trzeba to oblać (najlepiej ilością komentarzy!)

Dobra, bez dalszych wstępów:

Tytuł: „Książę z bajki” cz.3
Paring: Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Crena Ketsueki (Bird as Omen)
Typ: mini-seria
Gatunek: ?
Beta: -
Ostrzeżenia: nagminne wulgaryzmy

- Podwieziesz mnie? [- zapytał Crena.]
- A co ja, kurwa, taksówka? – zmierzyłem wściekłym spojrzeniem wiecznie roześmianego bruneta.
- No niby nie – oparł się zaledwie kilka centymetrów ode mnie, chichocząc. – Żeby tak doszczętnie nie niszczyć twojego światopoglądu na „dzień dobry” załóżmy, że rzeczywiście nie istnieje w dzisiejszych czasach coś takiego jak bezinteresowna pomoc, a więc powiedzmy, że i twoja nie będzie darmowa.
- Zapłacisz mi? – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Nie w formie pieniężnej – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, spoglądając na niego, nie ukrywam, z lekką dozą zaciekawienia. – Mogę się odwdzięczyć – uśmiechnął się.
- W jaki sposób? – dociekałem.
- A w jaki chcesz? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie, nie przestając się szczerzyć.


Cóż, panie Ketsueki, rozczarował mnie pan.
Niby nie spodziewałem się niczego wielkiego po tym chłopaku, ale jednak jakaś szpilka zawodu w podobnych sytuacjach zawsze trafiała w mój szanowny, podgniły organ, w którego miejscu powinno znajdować się serce. Zazwyczaj okazuje się być tak, że w istocie tym, którzy pieprzą najwięcej wzniosłych farmazonów, jest najdalej do ich urzeczywistnienia. W tym wypadku nie było inaczej.
Brunet cały dzień spędził na zaprzeczaniu moim poglądom, próbując wmówić mi, jaki to ten świat nie jest piękny i jakież to nie jest w nim wszystko poukładane i harmonijne – wystarczy tylko się tej harmonii doszukać. Cóż, w takim razie wychodziło na to, że jestem zwykłym ignorantem, a nie zdziadziałym tetrykiem przed trzydziestką, ucieleśnieniem wszelkiego zła i niepowodzenia na tym świecie, jak to sam widziałem się we własnych oczach. Wniosek z tego takowy, że nawet to założenie w jego pokrętnej, zapewne doprawianej amfetaminą filozofii było optymistyczne.
Ale ja go nie rozumiałem.
I nie chciałem zrozumieć.
Nie miałem nawet powodu, aby próbować.
Teraz Crena leżał obok mnie w tej skotłowanej pościeli, tym razem oddając się w objęcia Morfeusza, a nie moje. Spoglądałem na niego z kwaśną miną. W tym momencie wydawał mi się być jeszcze gorszy niż na początku. Skoro zachowuje się tak samo jak inni, to po kiego ukrywał się za tak wzniosłymi słowami? Jakiś niespełniony poeta czy co? A może zwykły narkoman, któremu szanowny Wen podsunął natchnienie, a ja miałem to nieszczęście, aby spośród siedmiu miliardów ludzi na Ziemi zostać wybranym jako jego słuchacz?
Po stokroć wolałbym, żeby od razu odsłonił się takim, jakim jest – takim, jakim widzę go teraz niż ponownie miałby się chować za gładkimi kłamstwami. Tym, czego najbardziej nie znosiłem w ludziach jest kłamstwo. On w jedno popołudnie próbował mi go wpoić tyle, ile normalnie słyszałem go przez cały rok.
Na usta w tej chwili cisnęło mi się tylko jedno słowo.
Żałosny.
Tak, panie Ketsueki, zawiodłem się na panu. Minimalnie, bo minimalnie, ale zawsze jednak – zawiodłem się, nawet jeśli był to najlepszy seks w moim życiu.
Westchnąłem ciężko, odgarniając włosy z twarzy. Wiedziałem, że teraz jest wręcz idealny moment, aby się zmyć, ale jakoś nie mogłem na tyle spiąć się w sobie, aby wyjść z ciepłego posłania. Regularny, miarowy oddech chłopaka działał na mnie niczym kołysanka. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie byłem wykończony po „atrakcjach”, jakie zaserwował mi początkujący muzyk. Obiecałem sobie, że przymknę oczy tylko na chwilę. Odpocznę przez moment i wyniosę się stąd, nim właściciel mieszkania się obudzi.
Tylko przez moment…

***

- O, w końcu się obudziłeś, śpiący królewiczu – brunet rzucił, jak zwykle, radośnie, stojąc w progu sypialni. – Głodny? – zapytał niemalże troskliwie.
Z trudem wywindowałem się do siadu. Dzięki światłu dziennemu wpadającemu przez okno oraz tarczy zegarka cyfrowego stojącego na szafce nocnej uświadomiłem sobie, że zostałem w mieszkaniu Creny znacznie dłużej niżbym chciał… no i tak oto zastał mnie ranek następnego dnia.
Spojrzałem na niego krzywo z dwóch powodów – raz, owe światło mnie raziło, dwa, sam jego widok był dla mnie dość nieprzyjemny. Poza tym jakby tego było mało nie czułem się najlepiej. Przecież nie piłem, a miałem wrażenie, jakbym miał kaca. Bolała mnie głowa, moje ciało było ociężałe, w oczach dwoiło mi się przy każdym gwałtowniejszym ruchu, a treść żołądkowa podchodziła mi do gardła.
Cudownie.
Chwilę trwało zanim względnie wróciłem do siebie. Rozmasowałem obolałe skronie i starałem się oddychać równo, głęboko, aby nieco uspokoić odruch wymiotny. Kiedy w końcu jako-tako udało mi się to, zacząłem zbierać moje porozrzucane ubrania i bez słowa ubrałem się.
To nie tak, że obwiniałem go za to, jak się dzisiaj czułem. Nie częstował mnie żadnym napojem czy posiłkiem, więc nie miałem podstaw, żeby sądzić, że mógł mi czegoś tam dosypać. Jasne, że byłem cholernie podejrzliwy i nieufny, ale nie na tyle, żeby dojść do takiej paranoi, aby podejrzewać go o to, że mógł mi coś wstrzyknąć w czasie snu. Właściwie to byłem prawie pewny, że wiem, co mi tak zaszkodziło…
Czułem się fatalnie, gdyż rewolucje żołądkowe zawsze były czymś, co znosiłem bardzo źle. Cholera, wiedziałem, żeby nie pić tej przeklętej lury w kawiarni w studiu…
Zdziwieni, że wszystkiemu mogła być winna zwykła kawa? Otóż sprostuję, że zwykła nie – ale ta pochodząca ze studyjnej kafejki to już co innego. No bo jak się robi kawę z dodatkiem płynu do naczyń czy środka do udrażniania rur, to jak można wyjść bez szwanku po wypiciu czegoś podobnego?
No, w każdym razie tak to smakowało…
Kiedy wstałem, odruch wymiotny tylko się wzmógł, więc zamierzałem jak najszybciej wyjść stąd i znaleźć się w samochodzie. Podszedłem do chłopaka, który wciąż zagradzał wyjście z pokoju, posyłając mu jednoznaczne spojrzenie.
- Hiro…? – zająknął się.
W końcu odsunął się pod wpływem mojego miażdżącego spojrzenia i krzywego grymasu. Czym prędzej opuściłem mieszkanie bruneta, a następnie blok, by w końcu znaleźć się na parkingu i znów wrócić do pozycji siedzącej, nim zawartość mojego żołądka zdążyła ujrzeć światło dzienne.
Ketsueki nie zasługiwał nawet na tę moją pseudo-troskę. Chciałem go ostrzec przed tym, czym jest pakowanie się w „kręgi sławy” (tak, specjalnie ten zwrot ma nawiązywać do kręgów piekielnych xD od aut.), ale jak widać z jego spaczonym charakterem nie będzie mu tam źle. Ba, nie zdziwiłbym się, gdyby się tam odnalazł i poczuł jak w domu!
Cholera, serio nie znoszę takich ludzi…

***

Wpadłem do własnego mieszkania z wyraźną ulgą. Można wręcz powiedzieć, że nieco się uspokoiłem, słysząc tak dobrze znany mi trzask moich własnych drzwi. Odetchnąłem głęboko, czując jak powoli znów popadam w łaski spokoju, który zamierzał mnie opanować.
…zamierzał.
Nie miał jednak ku temu okazji, gdyż ktoś ją perfidnie zniszczył.
- Co? – burknąłem, odbierając telefon, który wibrował mi dziko w kieszeni.
- Hiro, jeśli chodzi o nagrania… - zaczął dość przymilnie głos w słuchawce.
- Walę je – warknąłem.
- Wciąż jesteś wściekły? – Cazqui sapnął zrezygnowany. – Wiem, że może wczoraj nie zachowaliśmy się jak prawdziwi przyjaciele, ale, daj spokój, nie zgrywaj już księcia na ziarnku grochu, co? Wynagrodzimy ci to… jakoś… - dodał niepewnie.
- Już nawet nie chodzi o wczorajszą akcję z Setsuko – wywróciłem oczyma. – Źle się dziś czuję, ok.? Wypiłem kawę w kawiarni  w studiu, więc spróbuj mnie zrozumieć… - westchnąłem.
- Co?! – wrzasnął nagle gitarzysta. – Chciałeś się otruć?!
- Też się zastanawiam… - mruknąłem cicho pod nosem. – Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie, więc jutro już powinienem być w pracy – gderałem pod nosem tak cicho i niezrozumiale, iż byłem naprawdę pełen podziwu, że Caz potrafi jeszcze zrozumieć coś z mojej burkliwej mowy.
- Cóż… No to kuruj się tam i nie targaj się więcej w tak dramatyczny sposób na swoje życie – zaśmiał się, a następnie rozłączył.
Oparłem się o ścianę w przedpokoju, rozkoszując się tym, jak jej chłód koił moje rozgrzane czoło. Skrzywiłem się.
No to jestem.
Jestem w mojej samotni.
Mojej niedostępnej komnacie, do której nikt oprócz mnie nie ma wstępu.
…i za cholerę nie wiem, co z tym „szczęściem” zrobić.
…chyba tylko herbatę.

***

Nyappy (prawdziwe imię jednego z kotów Hiro od aut.) zeskoczył z oparcia kanapy, z gracją lądując mi na pulsującej skroni, aby następnie zeskoczyć z niej na podłogę i z równie wielką gracją i wysoko uniesionym ogonem wmaszerować do swojej kuwety.
- Nawet ty, zdrajco, mnie tak traktujesz? – syknąłem.
W rekompensacie przyszedł do mnie Nyas (drugi kot od aut.), który okazał się nie być tak szorstki w obyciu. Ułożył się wygodnie na moim brzuchu, delikatnie szturchając mnie łapą w rękę, tym samym domagając się pieszczot. Pogłaskałem go za uchem, na co kot odpowiedział mi ukontentowanym mruknięciem.
- Żebyś ty jeszcze mógł chociaż tę herbatę podać… - mruknąłem, wyginając się w stronę niskiej ławy, która stała przed kanapą, na której leżałem, aby zgarnąć z niej kubek z naparem.
Z niezadowoleniem sam zauważyłem, że zacząłem zachowywać się jak stara panna z kotami; stara, sama, z kotami za jedynych towarzyszy. Trochę to infantylne…
Właściwie to nie wiem co mnie napadło na te porównania, ale nagle przed oczami stanęło mi wyobrażenie „realnej” wersji Roszpunki – przynajmniej bardziej realnej dla mnie. Już pal licho długość jej włosów, czarownicę czy inne fantastyczne elementy, które przecież są  bazą wszelkich baśni, ale o coś bardziej przyziemnego. Cóż, gdyby książę z bajki nie okazał się jednym z siedmiu bogów szczęścia, a zwykłą mendą jakich pełno w realnym świecie dziewucha pewnie tkwiłaby w tej swojej samotnej wieży w najwyższej komnacie do końca swoich dni. Już pomijam to, że książę równie dobrze mógł być spasionym leniwcem, któremu nie chciałoby się szukać owej wieży, ale nawet jeśli już jakimś cudem przez przypadek udałoby mu się ją znaleźć, to sukinkotowi pewnie i tak nie chciałoby się ratować z niej księżniczki, bo za dużo z tym zachodu. Przy takim obrocie sytuacji pozostają dwa wyjścia – albo Roszpunka zamieniłaby się w superkomandosa i sama wydostałaby się ze swojego więzienia albo tkwiłaby w tym karcerze do usranej śmierci, z czego jednak ta druga opcja wydawała mi się być bardziej prawdopodobna. Wyobraziłem sobie taką starszą kobietę z nieprzeciętnie długimi włosami ślęczącą w tej przeklętej wieży, która za towarzysza też pewnie miałaby jedynie kota – choć nie wiem nawet skąd u mnie to przekonanie, bo przecież w oryginalnej baśni nie było mowy o zwierzętach. Spoglądałaby pewnie też w lustro, uparcie powtarzając sobie, że jest najpiękniejsza na świecie, klnąc przy tym siarczyście na czym świat stoi, że żaden książę jednak nie ruszył swojej książęcej dupy, żeby ją stąd wydostać.
I nie wiem dlaczego, ale jakoś to wyobrażenie zadziwiająco trafnie mogłem przypasować do siebie – tkwiłem w tej swojej samotnej komnacie (choć z własnej woli), z kotami… mam też długie włosy… no i nie mam żadnego księcia, mało tego, nie liczę, jakoby jakikolwiek miałby się tu stawić, co w moim mniemaniu było równe temu, iż przechodziłem chyba kryzys wieku średniego podobnie jak i Roszpunka, która po długich latach złudnej nadziei w końcu zdała sobie sprawę, że nikt jej jednak nie uratuje.
Tak, możecie mi od dziś mówić książę Roszpunek, a co.
Wcale się nie obrażę.
Serio.

***

Następnego dnia zjawiłem się już w pracy, mimo iż wciąż nie czułem się zbyt dobrze. Z racji mojego stanu, chłopcy pozwolili mi dziś przyjść nieco później niż zwykle, gdyż z samego rana zajmowali się pracą nad melodiami, które nie miały dostać tekstów, więc mogli sobie z tym poradzić bez mojego udziału. Dziś czułem się już znacznie lepiej, ale wciąż nie mogłem powiedzieć, abym wydobrzał znowu aż tak całkiem. Kiedy zbyt długo stałem, wciąż odzywał się we mnie odruch wymiotny, dlatego kiedy tylko przekroczyłem próg sali, zająłem miejsce na kanapie obok Natsu, widząc, że Daichi i Cazqui wciąż nie skończyli obróbki dźwiękowej.
Perkusista mojego zespołu zdawał się dzisiaj bawić się w księcia Mordoru zamiast mnie. Ja byłem dziś tak wyzuty ze wszelkich sił przez te rewolucje żołądkowe, iż nie miałem nawet siły, żeby się na coś wściec. Popadłem w totalną apatię niczym książkowy przykład stoika. Szczerze powiedziawszy to nie było to znowu takie złe – właściwie to dużo lepsze niż chodzenie ciągle wkurwionym.
Spojrzałem pytająco na szatyna, który, widać było, tylko siłą woli powstrzymywał się przed sięgnięciem po którąś z gitar wiszących na stojaku i zabawieniu się w sławnego gitarzystę z lat ’80 i ’90, z tą różnicą, że mógłby nie rozwalić wzmacniacza, jak to bywało na koncertach, a łeb któregoś z pozostałych muzyków w pomieszczeniu… albo i nawet nasze wszystkie czerepy, gdyby któraś z napiętych żyłek na jego czole nie wytrzymała i pękła…
- Nawet nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi! – syknął wściekle w odpowiedzi na moje spojrzenie.
- O to, że wczoraj nie przyszedłem? – podrapałem się po głowie zakłopotany.
Może za mistera świata to jednak się nie uważałem, ale muszę przyznać, że lubiłem moją twarz taką, jaka była i nie bardzo miałem ochotę, aby Natsu zabrał się za jej przemeblowanie; a jego mina niestety wskazywała na to, że jeszcze chwila i naprawdę się za to zabierze. Ponad to, dodam, że naprawdę byłem przywiązany do mojej głowy i nie chciałem jej stracić. Mało tego, nie to, żebym kiedyś już oberwał gitarą w głowę, ale jakoś niezbyt apetyczne wydawały mi się wyobrażenia mojego zakrwawionego łba, mimo iż miałem w zwyczaju na sesjach zdjęciowych chodzić półnagi i w dodatku wysmarowany substancją krwio-podobną od pasa w górę.
- Nie! O tego dzieciaka! – wrzasnął.
- O Setsuko? – zdziwiłem się. Zrozumiałbym jeszcze, żeby to Daichi, który jest ojcem małej, był na mnie wściekły; ale Natsu? Co mu do tego?
- Co? – spojrzał na mnie z niezrozumieniem, ściągając brwi. – Nie, do cholery! Co mnie obchodzi dzieciak Daichiego? – prychnął.
- No to o co ci chodzi? – wciąż przemawiałem tym samym, wypranym z wszelkich emocji głosem, podczas gdy szatyn darł się już głośniej niż ja na niejednym koncercie.
- O tego bachora z wernisażu! – ryknął. – O tego całego Crenę, czy jak mu tam było…
- O Crenę? – zdziwiłem się.
Wtem jakby na zawołanie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Masa podniósł się ze swojego siedziska i otworzył.
- Znowu ty?! – zdenerwował się. – Do cholery, ile razy mam ci powtarzać, że tu się nagrywa, a nie umawia na randki? To jest studio nagraniowe a nie biuro matrymonialne! – huknął.
Ponad ramieniem basisty dojrzałem znajomą twarz. Ciemne oczy Ketsuekiego zatrzymały się na mnie; błysnęły radośnie w cieniu korytarza, choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zauważyłem pewnej nieśmiałości, niepewności w tym blasku, wahania i przygaszenia. Już szykował się, żeby coś odpowiedzieć muzykowi, jednak dojrzawszy mnie, zamarł, wpatrując się we mnie jak w obrazek z otwartymi ustami.
- Kurwa, znowu! – irytował się Natsu. – Idź ty w końcu do niego i się prześpijcie, czy zróbcie tam cokolwiek innego, co chcenie, tylko już błagam, zlitujcie się! Ten dzieciak przychodzi tu od rana i wypytuje o ciebie! Mam tego już serdecznie dość! – perkusista chwycił mnie za poły ubrania i niemalże na kopach wyrzucił z sali. – Jak go jeszcze raz zobaczę, to nie zdzierżę! Obiecuję, utnę mu jaja i rzucę dzikim psom na pożarcie! – w pewnym momencie od tego wydzierania się, zachrypł, przez co odniosłem wrażenie, iż niemalże zaczął grwolować. – Pamiętaj o tym; bierzesz za to odpowiedzialność! – wymierzył we mnie oskarżycielsko palcem.
- Coś mnie ominęło? – zapytał nieśmiało Caz, który podobnie jak i Daichim dopiero ściągnął duże słuchawki nauszne i zdezorientowany wpatrywał się w zbiorowisko, które utworzyło się przy drzwiach.
- Nic ciekawego – burknął Masa, uśmiechając się jadowicie i trzaskając mi drzwiami tuż przed nosem.

***

Właściwie to zastanawiałem się, skąd nagle tyle nienawiści i złości zrodziło się w Natsu. Zawsze miałem go za jednego z tych spokojniejszych typów ludzi, więc dziś naprawdę mnie zadziwił. Ponad to zastanawiało mnie to, co powiedział, wygrażając Crenie – skąd on, do cholery, zamierzał wytrzasnąć sforę dzikich psów w Tokio?
W sumie nieważne. Mniejsza o psy i praktyczne zaplecze, w jakie trzeba byłoby zainwestować, żeby te słowa spełnić.
Muszę przyznasz szczerze, że tekst perkusisty zrobił spore wrażenie, skoro po usłyszeniu go, ten namolny chłopak nieco zbladł. Dobra groźba – muszę to sobie zapamiętać. Co prawda pożyczone teksty nigdy nie robią takiego piorunującego wrażenia jak własne, ale ten tekst naprawdę mi pasował – był tak bardzo w moim stylu; aż dziw, że sam na to wcześniej nie wpadłem.
Siedziałem z Creną na jednym z wielu balkonów studia, które na wyższych piętrach pełniły role palarni; tym razem nie dałem zaciągnąć się do kawiarni na parterze, wciąż odczuwając dolegliwości po ostatnim wypadzie. Wyciągnąłem paczkę papierosów i wsunąłem jednego między wargi, jednak zaledwie po dwóch wdechach dymu tytoniowego mój żołądek zaczął nakurwiać salta, toteż odpuściłem sobie palenie. Zrezygnowany zgasiłem niemal całą używkę w popielniczce, kątem oka spoglądając na towarzysza.
- No… - zacząłem nieskładnie. – Jak miałeś okazję już zobaczyć, Nocturnal Bloodlust to zespół choleryków, więc radzę ci się nie pojawiać w naszym towarzystwie bez potrzeby – uśmiechnąłem się cierpko.
Nocturnal Bloodlust – zespół choleryków; brzmiało niemal jak rozpoznanie jakiegoś zaburzenia psychologicznego. Już oczami wyobraźni widziałem tę scenę, kiedy do sali szpitalnej, gdzie leży mocno poturbowany pacjent, wchodzi lekarz i stwierdza: „Przykro mi, ma pan Nocturnal Bloodlust”. Czasem naprawdę chciało mi się śmiać z mojej własnej głupoty.
- Ale ja miałem powód – zaprotestował brunet. – Chciałem cię zobaczyć…
- Och, jak słodko – klepnąłem się w oba policzki na raz, jak to robią dziewczynki w anime krzyczące „kyaa!”, robiąc przy tym najbardziej kawaii minę, na jaką było mnie stać, co zapewne wyglądało bardzo groteskowo w moim wykonaniu. – Uwielbiam takie teksty rodem z koreańskich dram – uśmiechnąłem się przesłodko.
- Hiro, nie kpij sobie…
- Wybacz, nie mogłem się oprzeć – zaśmiałem się pod nosem.
- To nie jest śmieszne – chłopakowi naprawdę nie było do śmiechu. Był poważny, skupiony, może nawet nieco zasmucony. – Dlaczego wczoraj tak zareagowałeś?
- Może dlatego, że najpierw próbowałeś mnie otruć kawą z kawiarni na parterze, a potem się ze mną puściłeś? – zapytałem retorycznie. – Nie, dobra, zamach na moje życie jeszcze mógłbym ci wybaczyć, ale… - zająknąłem się. – Mógłbyś mieć choćby na tyle przyzwoitości, żeby więcej mi się nie pokazywać na oczy – sapnąłem ciężko.
- C-co? – wydusił z siebie z trudem.
- Jajco, baranie – warknąłem. – Ja tu wielkodusznie próbowałem wyratować cię od tego przegniłego światka sławy, ale jak widzę, niepotrzebnie. Skoro masz takie chętne zwieracze, to myślę, że ci się tu spodoba, ba!, mało tego, naprawdę daleko zajdziesz – uśmiechnąłem się obrzydliwie. – Ale nie wchodź mi już więcej w drogę, co?


8 komentarzy:

  1. Nie. Nie wyobrażam sobie wkurwionego do granic możliwości Natsu. To wykracza poza granice mojej naprawdę wybujałej wyobraźni... No cóż, pomęczę się jeszcze trochę, i nie przestanę, dopóki nie uda mi się tego wyobrazić. Przecież udało mi się stworzyć w myślach obraz "kawaii Hiro"...
    Wiele razy miałam ochotę się zaśmiać... xD Myślenie Hiro jest tak ograniczone, że inaczej się nie da xD W sumie, myślenie Creny też... Niczym taka czerń i biel - trwają w swoich tych... no... słowo mi uciekło, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi ;-; W każdym bądź razie, chodzi mi o to, iż są pewni, że w stu procentach mają rację i nie zamierzają się zmienić.
    Mam takie nieodparte wrażenie, że Crena się zakochał. A co. xD I słowa Hiro najprawdopodobniej nie zrobią na nim wrażenia. Albo nie. Zrobią i biedny chłopaczyna się załamie ;-; Dobra, wystarczy tych domysłów...
    Shoya x yo-ka z elementami fantasy? Huhuhuh, nie mogę się doczekać *^*
    Tak więc ten, no. Stu tysięcy wiader weny i komentarzy xD
    ~sadist vampire Yuna.miko

    OdpowiedzUsuń
  2. Joo... wredny i niemiły Hiro... Nie ma co, Crena wybrał chyba złego księcia xDD
    Książę Roszpunek... padłam ! :-D
    Kawa z płynem do naczyń albo ze środkiem do udrażniania rur - ciekawa koncepcja... Współczuję księciu xDD
    Mini-seria z paringiem Shoya x Yo-ka ! *^* nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że uda ci się coś wymyślić z Tsuzuku x Koichi :-D

    Weny ! ^_^

    OdpowiedzUsuń
  3. Shoya x yo-ka. (*o*) O jeju. (*o*) ♡♡♡♡♡♡ Już się nie mogę doczekać! Mam nadzieję, że opiszesz seksy. B|
    Właśnie, seksy. Dlaczego nie opisałaś seksów Hiro z creną? Rozumiem, że z dzieciatym ciężko się pisze, ale no... (・_・;)
    Ogólnie rozdział świetny. Teksty Hiro mnie rozwalają. Biedak, kawą z chemikaliami się zatruł. xD
    Mam nadzieję, że wymyślisz coś z Tsuzuku x Koichi, bo ich też uwielbiam. (n_n)
    Życzę Ci duuuużo weny, Kita! (^_^)

    OdpowiedzUsuń
  4. A więc Hiro chyba myśli, że Crena chce po prostu go wykorzystać. Idiota <3
    Wprawdzie "głosowałam" na Nowy Świat, ale teraz już na powrót wkręciłam się w to opo *.*
    Wszystko fajnie, mam nadzieję, że Crena nie zmieni jakoś bardzo Hiro. W sensie nie staną się gołąbkami. Wkurw na świat to taki urok Hiro ^^
    Super, pozdrowienia i weny! :)
    ~Liv

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite opowiadanie!
    Podoba mi się humor i te teksty. przy tym o księciu Roszpunku powalał na kolana.
    Już nie mogę się doczekać kolejnej notki^.^
    Pozdrawiam o oceanu weny w dalszym pisaniu :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi się nie podoba używanie takich stwierdzeń jak to, które ujrzałam pod koniec notki typu, masz chętne zwieracze, bo nikt w żadnej branży się tak do ludzi nie zwraca, tym bardziej do osób, z którymi coś tam kiedyś zaszło.
    Ta sytuacja z kawą i samą kawiarnią też jest dziwna jeżeli mówimy o Japonii, gdzie standardy i przestrzeganie prawa jest uważane za coś normalnego. (Cofnęliśmy Japonię do poziomu Polski...)
    Za to bardzo podoba mi się sposób myślenia bohatera, odsiedzę samotny wieczór sam w domu choć jest mi z tym źle, ale jak tylko ktoś spróbuje to zmienić dowalę mu tak, że już więcej nie będzie chciał na mnie spojrzeć. Jakby się dało to bym się pokusiła nawet o kliknięcie tego popularnego I like.
    Mam nadzieje, że nie zrobisz z tego bogu ducha winnego dzieciaka, wybaczającego wszystko samarytanina, który jest już wystarczająco zgnębiony nie tylko przez głównego bohatera ale i jego zespół. Jak zobaczę w kolejnej notce, że wciąż biega za głównym bohaterem i prosi go o przebaczenie i odrobinę miłości to mój laptop wyleci za okno.

    Pozostał mi jakiś dziwny niesmak po tym ich "wspólnym" poranku, co miało poniekąd wpływ na resztę tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Juz szczesliwa 200 ;p Ciesze sie c:
    Wkrecilam sie, mocno. Powalajace teksty Hiro i wkurwiony Natsu... Ah ten pan Wen xD No i Ksiaze Roszpunek... Nie no, leze ;p Mam nadzieje, ze w nastepnej czesci bedzie wiecej wkurwu Hiro ;p A i jestem ciekawa, co z Crena.
    Tak! Tak! Yo-ka i Shoya <3
    Kito, kocham Cie ;p
    Weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajna notka, będę czekać na kontynuacje tej historii która każdą kolejną częścią podoba mi się jeszcze bardziej

    OdpowiedzUsuń