Monsters cz.1

Tak, tak jestem wielka i dodaję dwa posty jeden po drugim w ciągu kilku minut! Yeach!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirChUvrDMkH6NQkcRX4J_uRf0foIwRsE_yt0SqJ0FArv7hWn5LtwqHmb5uO0LfFaYUYMe8ZQ1wOcIj1_QOCe9GtrDVUT9zLfpj-dFSsYdy-3X3wF9jUO45Kwc0NuTWiIjN_wkSfNHnvV3O/s1600/15995_original.png

MONSTERS CZ. 1

Tytuł: „Monsters”
Paring: Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ: dłuższe opowiadanie
Gatunek: obyczajowe
Beta: Hoshii

            Odebrałem swój bagaż, a następnie przeszedłem na główną halę tokijskiego lotniska. Kiedy się tam znalazłem, uderzył we mnie tłum ludzi i kakofonia zniekształconych rozmów, które nawet same w sobie brzmiały dziwnie, ze względu na to, w jakim języku były prowadzone. Rozejrzałem się zdezorientowany, szukając wzrokiem jakiejś tablicy informacyjnej, która pomogłaby mi skierować się w stronę wyjścia, jednak wszędzie zamiast dobrze znanych mi liter z alfabetu łacińskiego widziałem „krzaczki”, z których nic nie mogłem zrozumieć.
            Spojrzałem w górę i zobaczyłem nad sobą, oprócz kilku japońskich znaków, jedno zdanie, które mogłem zrozumieć: „Welcome to Japan!”. Skrzywiłem się. Chyba jednak przyjazd tutaj nie był dobrym pomysłem… Że też zachciało mi się poznać własną ojczyznę…
            Oprócz napisu powitalnego zobaczyłem w oddali drzwi, na których wisiała tabliczka „toilet”. Westchnąłem i skierowałem się tam. Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami, biorąc głębszy oddech. W łazience było o wiele ciszej i nie przewijały się tu takie stada ludzi… w sumie to nie było tu nikogo oprócz mnie, co wydawało mi się ździebko podejrzane, jednak zignorowałem to. Usiadłem na blacie obok umywalki, stawiając nogi na własnej walizce. Wygrzebałem z kieszeni paczkę pomiętych papierosów i wsunąłem jednego między wargi, odpalając go i przymykając oczy. Zaciągnąłem się dymem, pozwalając używce drażnić swoje płuca. Nagle usłyszałem dźwięk spuszczanej wody, ale nie zareagowałem. Próbowałem uspokoić myśli i nie nastawiać się „anty”, nie żałować tego, że opuściłem swoje małe, przyjazne Albany i ruszyłem do betonowej dżungli, zwanej Tokio, z którą podobno miałem coś wspólnego.
            - Tu nie wolno palić – do moich uszu dobiegł miękki, męski głos, a następnie szum odkręcanej wody.
            Otworzyłem oczy i spojrzałem na chłopaka, który właśnie mył ręce. Był mniej więcej mojego wzrostu, czyli niezbyt wysoki i miał burzę gęstych, brązowych włosów. Jego wielkie, czekoladowe oczy taksowały nieprzyjemnie odbicie ich właściciela, który w pospiesznym geście wytarł mokre dłonie o czarne jeansy i zaczął poprawiać swoją fryzurę, która jak na mój gust, nie potrzebowała tego.
            - Taa… - mruknąłem, nie przejmując się jego uwagą.
            Chłopak był młody – oceniłem go na dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Jak już wspomniałem miał duże, ciemne oczy, a do tego pięknie wykrojone, pełne usta, których aż chciało się zasmakować; szybko skarciłem się za podobne myślenie. „Facet, weź się ogarnij!” – krzyknąłem na siebie w myślach, używając najpopularniejszego tekstu z mojej szkoły, którą notabene nie tak dawno temu skończyłem.
            - Dlaczego mi się tak przyglądasz? – zapytał, a ja poczułem, że się rumienię. Chciałem jakoś zgrabnie wyjść z niezręcznej sytuacji i sprowadzić rozmowę na właściwy tor, kiedy zorientowałem się, że my przecież… rozmawiamy po angielsku!
            - Czemu do mnie zagadałeś? I tak w ogóle, skąd wiedziałeś, że nie znam japońskiego? – zdziwiłem się. Ciemnowłosy odwrócił się do mnie przodem, gdyż jak dotąd mogłem jedynie podziwiać jego profil, i zmarszczył śmiesznie nos. Widząc jego grymas parsknąłem śmiechem, który momentalnie starałem się opanować, przez co odgłos, jaki z siebie wydałem, przypominał coś w rodzaju dławienia się.
            - Ach… - westchnął. – Zapomniałem, że wy, Amerykanie, jesteście tacy… bezpośredni – powiedział, choć dałbym sobie rękę uciąć, że chciał powiedzieć „Zapomniałem, że wy, Amerykanie, jesteście tacy prości i posługujący się językiem, którego żaden Japończyk nie użyłby nawet do zwrócenia się do krowy na pastwisku”. Czy wyczułem w jego głosie wyższość?
            - Skąd wiesz, że jestem z Ameryki? – niemalże przeraziłem się. „A ten co? Jakieś medium, czy jak?”…
            - Hm… Sam nie wiem. Może poznałem to po twojej zagubionej minie? Tak, z pewnością jesteś tu pierwszy raz i nie znasz zbyt dobrze języka japońskiego, albo nie potrafisz go w ogóle – ukazał idealnie białe i proste zęby, jak z reklamy Colgate, w perfekcyjnym uśmiechu. – Nie patrz tak na mnie – wzruszył ramionami. – Pracowałem dorywczo jako przewodnik turystyczny, więc umiem odczytywać takie rzeczy. Zresztą… Twój wygląd, sposób jestestwa i mowa mówią same za siebie – stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
            - Mój sposób bycia? Mowy? A co jest w tym takiego charakterystycznego? Po czym poznałeś, że jestem Amerykaninem, a nie Anglikiem, czy Australijczykiem?
            - Po pierwsze masz inny akcent. Po drugie… jakby to ładnie ująć? – zafrasował się. – Strasznie podkreślasz kolokwializm swojej postaci – zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu, a chłopak westchnął. – Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale spróbuję wytłumaczyć na przykładzie. Weźmy choćby to jak siedzisz na tym blacie; rozsiadłeś się jakbyś był u siebie, a tak przecież nie jest. W ogóle sam fakt, że tu siedzisz jest wskazówką. Niektórzy mówią, że jest to oznaka braku szacunku ze strony twoich rodaków, ale ja raczej ująłbym to w inny sposób. Według mnie jest to raczej takie… przywłaszczenie. Amerykanie wszędzie czują się jak w domu i tak też się zachowują, ale czasami przecież trzeba zachować choćby jakieś szczątki etykiety, nieprawdaż?
            - Zwróciłeś mi dyskretną uwagę, żebym się tak nie rozsiadał, prawda? – zgasiłem niedopałek w umywalce i wrzuciłem go do odpływu. Ciemnowłosy tego nie skomentował, jednak widać było, że co do tego również miał zastrzeżenia. „Jaka z niego guwernerka…” – zaśmiałem się w myślach.
            - Czytaj między wierszami, a szybciej odnajdziesz się w Japonii – uśmiechnął się delikatnie i usiadł koło mnie, kiedy zrobiłem mu miejsce. – A co do mowy… Zwróciłeś się do mnie na „ty”, co ogólnie w naszej kulturze jest uznawane za prawie obraźliwe. Nie miałeś również zastrzeżeń, kiedy i ja nie tytułowałem cię per pan, co mi nawet zasugerowało, że pochodzisz ze wschodniego wybrzeża, mam rację? – skinąłem głową. – Ludzie z zachodniego wybrzeża wymagają form grzecznościowych, choć sami nie zawsze o nich pamiętają… ale to taka dygresja – założył nogę na nogę.
            - A w momencie, kiedy zwróciłeś mi uwagę, żebym nie palił, dlaczego odezwałeś się po angielsku, a nie na przykład po hiszpańsku? Zresztą… Mój wygląd raczej sugeruje, że pochodzę z Azji, więc mogłeś również posłużyć się językiem chińskim…
            Chłopak przez chwilę milczał, po czym wzruszył ramionami.
            - Jakoś nie przyszło mi to do głowy. Poza tym angielski to język międzynarodowy, więc używanie właśnie tego języka daje największe prawdopodobieństwo dogadania się z obcokrajowcem, czyż nie? – przytaknąłem. Miał rację; to było takie oczywiste. Odniosłem wrażenie, że wyszedłem na głupka… - A właśnie, twój wygląd – podjął ponownie. – Jak sam powiedziałeś, twój wygląd sugeruje, że jesteś Japończykiem, więc lepiej miej się na baczności i staraj się być kulturalnym aż do bólu, bo obcokrajowcom wiele się wybacza, ale ty nie wyglądasz na jednego z nich. Jak na przykład ta sytuacja, kiedy nie zwróciłeś się do mnie „pan”. Ja się nie obraziłem, ale już ktoś inny może odnieść wrażenie, że nie masz dla niego należytego szacunku – pouczył mnie.
            - Dzięki… za wskazówkę – mruknąłem, zastanawiając się, czy na pewno jakoś uda mi się przeżyć te trzy tygodnie w tym kraju.
            - Ależ proszę – skinął mi głową.
Jego wyraz twarzy, mimo iż był przyjazny, zdawał mi się być w pewien sposób zimny i nieprawdziwy, choć nawet z taką miną był cholernie przystojny. Był szczupły i wydawało mi się, że nawet dobrze umięśniony. Te oczy, te usta, nawet ten nos i podbródek… wszystko to sprawiało, że nie mogło się od niego oderwać wzroku czy choćby przejść obojętnie obok.
            - Jak masz na imię? – zapytałem.
            - Oota Kenji, ale wolałbym żebyś zwracał się do mnie Tsukasa, jeśli już. A ty?
            - Yoshida Hiroshi, choć wszyscy mówią na mnie Hizumi.
            - No proszę – zaśmiał się krótko i niemal bezgłośnie. – Nawet japońskie nazwisko… Ale z Japończyka, oprócz wyglądu, to ty nic nie masz – uśmiechnął się… złośliwie? Albo mi się tylko wydawało… Ciężko było wyczytać coś z jego zachowania, gdyż wysyłał dwuznaczne, wzajemnie przeczące sobie sygnały.
            - A kto w ogóle powiedział, że ja chcę stać się albo chociaż upodobnić do jakiegokolwiek Japończyka? Nawet nie znam tutejszej kultury! – prychnąłem.
            - Sam twój przyjazd tutaj jest wymowny i wskazuje na to, że jednak chciałeś się czegoś dowiedzieć o kraju, z którego, jak mniemam, pochodzisz, prawda?
            - Nieprawda. Przyjechałem tutaj do kolegi – skłamałem.
            - Och… - uśmiech zniknął z jego twarzy. – Jak widać i ja nie jestem nieomylny – posłał mi spojrzenie spod półprzymkniętych powiek i wyszedł z łazienki.
            - Taa… dziękuję za takiego przewodnika... Z pewnością duża część turystów, z którą przebywał się na niego skarżyła, a tą drugą zapewne zdemotywował do jakiegokolwiek wyjazdu - szepnąłem sam do siebie zsuwając się z blatu. Chwyciłem swoją walizkę i ruszyłem na poszukiwania wyjścia, a następnie taksówki.

            ***

            Wszedłem do szóstego z rzędu hotelu i skierowałem się do recepcji, gdzie za wysokim biurkiem z kamiennym blatem siedziała pulchna dziewczyna z obgryzionymi paznokciami i źle pofarbowanymi włosami, przez co bardziej wyglądała jak zebra ze zdartymi kopytami – na litość boską, kto w dzisiejszych czasach doczepia sobie białe pasemka do czarnych włosów? Przecież to wygląda jakby miała kilkanaście siwych kosmyków, dlatego wyglądała jak babcia, która próbowała się odmłodzić… ale jej nie wyszło…
            - Dzień dobry – przywitałem się po japońsku, starając się przy tym nie opluć sobie brody albo nie napluć jej w oko.
            - Dobry wieczór – odpowiedziała i skinęła mi głową. – Czy chciałby pan wynająć pokój? – zapytała po angielsku, a ja zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście to, co powiedział Zero nie miało przypadkiem większego sensu...
            - Tak – odpowiedziałem nieco zniesmaczony.
            - Najmocniej przepraszam, ale nie ma już wolnych pokoi – powiedziała, a ja ledwo powstrzymałem się, że nie pacnąć się otwartą dłonią w czoło.
            - W takim razie dziękuję. Dowidzenia – mruknąłem, próbując raz jeszcze swojej łamanej japońszczyzny. Odwróciłem się od niej, kierując w stronę wyjścia.
            - Proszę bardzo. Dowidzenia – krzyknęła za mną w swoim ojczystym języku z uśmiechem. Widocznie bawiło ją to, w jaki sposób kalałem jej narodowy język.
            Wyszeptawszy kilka siarczystych przeklęć pod nosem, wyszedłem z kolejnego hotelu. Czy tu nie ma choćby jednego wolnego pokoju? W całym tym cholernym Tokio wszystko musi być zajęte?! Ech… W sumie to mogłem pomyśleć o miejscu zatrzymania, zanim tutaj przyjechałem i zarezerwować coś przez internet, ale oczywiście postanowiłem iść „na żywioł”.
„Ja i moja świetna organizacja… Tu, w Japonii, wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku; mój koniec jest bliski…” – pomyślałem, załamując ręce.
            Wyszedłem na ulicę, a następnie skręciłem w jakąś boczną uliczkę, gdzie usiadłem na niskim murku otaczającym długi, wąski pas zieleni oddzielający parking od budynku mieszkalnego. Westchnąłem i wyciągnąłem kolejnego papierosa.
„Jak widać, pierwszą noc w „ojczyźnie” spędzę pod gołym niebem, jeśli tak dalej pójdzie…” – pomyślałem kwaśno.
           Zaciągnąłem się dymem i ziewnąłem. Byłem zmęczony po długim locie i jedyne, o czym teraz marzyłem to długa, gorąca kąpiel i łóżko, ale widocznie moje wymagania były zbyt wielkie w porównaniu do tego, co mogłem aktualnie dostać. Odgarnąłem włosy, które wpadały mi do oczu, niecierpliwym, ale i zarazem bardzo ociężałym i zmęczonym gestem, powstrzymując następnie rozdzierające ziewnięcie.
            - Jeśli masz takie podejście, to na pewno nie znajdziesz tutaj żadnego noclegu – usłyszałem za sobą znajomy głos. – Musisz się dopytywać i być upierdliwym – pouczył mnie ciemnowłosy, zasiadając obok mnie tak samo jak w lotniskowej toalecie.
            - Mhm… - mruknąłem, lekceważąc jego słowa.
            - Boże, ty prawie śpisz! – zaśmiał się i dźgnął mnie w żebra, na co ja zmarszczyłem brwi i odepchnąłem jego rękę od siebie, nie mogąc powstrzymać mimowolnego uśmiechu, który wcisnął mi się na usta. – Im szybciej coś znajdziesz tym lepiej…
            - Powiedz mi coś, czego nie wiem – wywróciłem oczyma.
            - Powiedziałem. Na początku. Że masz być upierdliwy, to wtedy znajdą dla ciebie jakieś miejsce – wzruszył ramionami i znów mnie dźgnął w żebra. – No idź tam i się kłóć! – krzyknął, popychając mnie, przez co wylądowałem na ziemi.
            - A ty nie masz jakiś innych, ciekawszych zajęć niż maltretowanie mnie? – zapytałem ironicznie, podnosząc się i otrzepując tyłek.
            - No wiesz co! – oburzył się, krzyżując ręce na piersi, zakładając nogę na nogę i odwracając głowę w bok, by na mnie nie patrzeć. – Próbuję ci pomóc! – fuknął. – Normalny Japończyk obraziłby się na ciebie za takie traktowanie…
            - A ty nie jesteś normalny? – uśmiechnąłem się złośliwie, myśląc, że złapałem go na błędzie.
            - Pewnie, że nie! Widzisz, żeby ktoś jeszcze zaczepiał ludzi na ulicy, tak jak ja? Normalnie nikt by się tobą nie zainteresował, więc powinieneś mi podziękować! – mimo iż zaprzeczył temu, że się obraził, zdawało mi się, że moje zachowanie go ubodło.
            - No… Ee… Sorry – wybełkotałem, trąc kark w nerwowym geście, jednak chłopak ani drgnął. – Przepraszam – powiedziałem głośno i wyraźnie. – Nie chciałem cię w jakiś sposób urazić…
            - No… Powiedzmy, że przyjmuję przeprosiny – spojrzał na mnie nieprzyjemnie. – Spędziłem tyle lat za granicą, że zdążyłem się już przyzwyczaić, że na lepsze przeprosiny nie mam co liczyć… - wymamrotał pod nosem.
            - A czegoś ty się spodziewał? Że ci z rękawa bukiet róż wyczaruję? – skrzywiłem się, na co on w rewanżu rzucił mi spojrzenie z przyganą. Pod wpływem tego spojrzenia uniosłem ręce w obronnym geście, dając do zrozumienia, że się poddaję i już nie będę się odzywał.
            - No… - mruknął ukontentowany wygraną bitwą… „ale nie wojną” – dodałem w myślach. – Dobra, a teraz to przećwiczymy. Udawaj, że jestem tą babą z recepcji z tamtego hotelu, choć jestem od niej ładniejszy, szczuplejszy i mam bardziej zadbane paznokcie... – westchnął. - Masz mi wiercić dziurę w brzuchu, dopóty nie powiem ci, że znajdę dla ciebie jakieś miejsce, jasne? – kiwnąłem głową. – Pan zapewne przyszedł zapytać o wolne pokoje? – powiedział przesłodzonym głosikiem.
            - Tak. Czy są jakieś dostępne? – zapytałem bez większego zainteresowania.
            - Skup się na mnie – rozkazał. – Niestety nie ma żadnych wolnych pokoi w chwili obecnej.
            - Czy aby na pewno wszystkie są zajęte?
            - Tak.
            - W takim razie kiedy jakiś się zwolni?
            - Nie – pokręcił głową. – Źle. A jak ona odpowie ci, że za dwa lata, to co wtedy? Drąż ten temat, czy aby na pewno nie ma nic wolnego. Jeszcze raz. Zadaj inne pytanie.
            - Em… No dobra – zamyśliłem się. – W takim razie, czy mogłaby pani sprawdzić w komputerze, czy ABY NA PEWNO wszystkie pokoje są zajęte?
            - Sądzi pan, że jestem niekompetentna? Skoro mówię, że są zajęte wszystkie, to są zajęte wszystkie – syknął.
            - Ona z pewnością by tak nie powiedziała… - zauważyłem.
            - Cicho. Właśnie tak powiedziała. Musisz być przygotowany na każdą ewentualną sytuację. Przyjmij, że natknąłeś się na strasznie wredną recepcjonistkę z moim urokiem i wdziękiem – zarzucił włosami. – Pozory mylą… Nie wszyscy piękni i przystojni są mili – wyszczerzył się wrednie, na co ja wywróciłem oczyma.
            - No dobra… Nie sądzę, że pani jest niekompetentna, jednak nikt nie jest nieomylny – wzruszyłem ramionami. – Czy mogłaby pani wykonać moją prośbę?
            - Oczywiście, że nie. Doskonale wiem, że nie ma wolnych miejsc. Kwestionuje pan moją wiedzę na temat własnego miejsca pracy? Pracuję tu od dwunastu lat i nikt nigdy nie złożył na mnie żadnej skargi, więc…
            - Może czas przejść na emeryturę? – zdenerwował mnie jego nonszalancki ton. – Zresztą… Skoro nikt jak dotąd nie złożył na panią żadnego zażalenia, to może czas najwyższy na ten pierwszy raz?
            - Niby pod jakim zarzutem napisze pan to pismo? – również zaczął tracić cierpliwość. Chłopak zgrzytnął zębami.
            - Pod takim, że nie wykonuje pani mojej uprzejmej prośby, a od tego właśnie pani tutaj jest…
            - Od spełniania pańskich zachcianek to są kurtyzany – odgryzł się nieprzyjemnie.
            - One są od rozkazów, a ja jak na razie jestem miły i tylko proszę – uśmiechnąłem się perfidnie.
            - W takim razie ja bardzo uprzejmie pana proszę o opuszczenie tego budynku – zmrużył groźnie oczy.
            - A niby to dlaczego? – prychnąłem.
            - Pan mnie napastuje! – spojrzałem na niego z politowaniem, a on wykonał obrót dłonią, dając mi znać żebym kontynuował.
            - Puszczę tą uwagę mimo uszu… Ponawiam pytanie: Nie ma ŻADNYCH wolnych pokoi?
            - Żadnych.
            - Żadnego pomieszczenia?
            - Żadnego.
            - Nawet składzik na miotły jest zajęty? – podniosłem jedną brew, a ciemnooki zaśmiał się i klasnął w dłonie. Cały gniew, który nie wiadomo dlaczego wezbrał w nas podczas tej rozmowy, która przecież była tylko grą, uleciał jak powietrze z przebitego balonu.
            - Myślę, że sobie poradzisz – uśmiechnął się cwaniacko. – Jakby co, to ci pomogę – razem ruszyliśmy ponownie w stronę hotelu i recepcji, przy której ponownie spotkałem papuśną dziewczynę.
            Zastosowałem się do wszystkich rad chłopaka. Byłem upierdliwy i nieustępliwy, jednak miejsca jak nie było, tak nie ma. W końcu do akcji włączył się Tsukasa, jednak i jego interwencje nic nie dały. Kenji mało nie zaczął wydrapywać sobie pazurami oczu z recepcjonistką, gdyż zaczęli się już kłócić na dobre, dlatego wyciągnąłem go z budynku niemalże siłą.
            - Widocznie naprawdę nie ma miejsc – wzruszyłem ramionami, choć trochę było mi głupio. Musieliśmy wyjść w oczach dziewczyny na debili… a przynajmniej ja. Za pierwszym razem sobie nie poradziłem, dlatego przyszedłem z kumplem-obrońcą, który również nic nie wskórał…
            - Możliwe… Ale mi się wydaje, że suka źle zareagowała na mój widok – syknął.
            - Zaczęła zazdrościć ci urody? – zaśmiałem się.
            - Czego rżysz? – zganił mnie i uderzył otwartą dłonią w potylicę. – Wiesz, ile dziewczyn mi zazdrości?
            - Niech zgadnę… dlatego żadnej nie masz? – spojrzałem na niego beznamiętnie.
            - Taa… To również jest jeden z powodów, ale główną przyczyną jest to, że płeć przeciwna mnie nie interesuje – wyznał. Powiedział to lekko, tak jakby rozwodził się na temat dzisiejszej pogody czy zeszłorocznego śniegu.
            - Jesteś gejem? – zdziwiłem się.
            - Tak. A co w tym takiego niezwykłego? – spojrzał na mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
            - Nie no… Nic – zdziwiła mnie moja własna postawa. Przecież mój najlepszy przyjaciel ze szkoły również był homoseksualistą i często macał mnie po tyłku, do czego, przyznam się, zdążyłem się już przyzwyczaić. – Chyba zdziwiło mnie to jak otwarcie o tym powiedziałeś…
            - A dlaczego niby miałbym się z tym kryć? Jest demokracja… podobno – dodał ciszej.
            - Właśnie. Podobno – mruknąłem. – Nie boisz się braku akceptacji?
            - Z twojej strony? – zaśmiał się. – Jakoś nie widzę szczególnie odznaczającego się obrzydzenia w twojej postawie, więc myślę, że jakoś to zniesiesz – wzruszył ramionami. – Wolę żebyś wiedział, w co się pakujesz – uśmiechnął się szelmowsko. – Chodź – pociągnął mnie za rękę.
            - Gdzie idziemy?
            - Do mnie. Użyczę ci kanapy w salonie.
            Spojrzałem na niego zdziwiony. Z tego, co wyczytałem w internecie i książkach, Japończycy byli bardzo cisi i spokojni, i jakoś nie słyszałem o tym, żeby mieli jakieś zapędy, żeby zapraszać do własnego domu ludzi, których nie znali nawet jednego dnia. Chociaż z drugiej strony… Zero wspomniał, że wiele lat spędził za granicą… Tam nauczył się być takim otwartym? Mimo wszystko to było podejrzane. Nawet ja, jako Amerykanin, nie zapraszam do siebie ludzi prosto z ulicy czy lotniska. Może jeszcze zaraz się dowiem, że pali papierosy od tyłu?
            - Dlaczego mi pomagasz? – zapytałem.
            - Szczerze? – zapytał, a ja skinąłem głową. – Bo masz fajną dupę – wyszczerzył się i klepnął mnie po tyłku, po czym ujął mój nadgarstek i zaczął prowadzić jakimiś wąskimi uliczkami.

           „Oj?” – przeszło mi przez myśl.

13 komentarzy:

  1. Boże!!! To było genialne kochanie podziwiam cię !! :)
    Biedny Hizumi, chyba się troszkę wystraszył :P

    OdpowiedzUsuń
  2. waaaa wspaniała notka kochana:) Super początek;)
    Czekam na kolejną część:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie rozumiem trochę, bo chłopak przedstawia się jako Tsukasa, a ty potem piszesz Zero... chyba trochę ich pomyliłaś, bo raczej jest ich tylko 2, a nie 3... xD Ale co tam, opowiadanie zapowiada się ciekawie i mogę teraz tylko czekać na następną notkę. Zobaczymy co się stanie, jak się lepiej poznają^^
    Ach, ta szczerość Zero/Tsukasy jest rozbrajająca! :D Niech Hizumi ma się na baczności, pewnie jeszcze nie wie co go czeka...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też się dołączam do zażalenia że najpierw Tsukasa a później Zero. Opowiadanie jest super; co chwila się śmiałam xD Najlepszy był motyw ćwiczenia Hizumiego na Zero haha :D Właśnie zmotywowałaś mnie do napisania dalszej części Cocoona bo chciałam oneshota wrzucić, ale sobie poczeka xD

    OdpowiedzUsuń
  5. zażalenia do mnie - robiłam betę około 3 w nocy, po całym dniu z kanji i najwyraźniej nie zauważyłam. ale tak to jest, jak przez ostatnie dni nie widzi się nic innego niż kanji, ich czytania i złożenia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, boskie. >-< Idealne, wzoruję się na tobie normalnie. Wszystko przeczytałam w dwa dni.
    Jej, świetne.
    Jej, kawaii.
    Oh i ah normalnie. *Już nie może się wysilić na lepszy komentarz.*
    No i wiesz... zapraszam do mnie, no. >-<

    OdpowiedzUsuń
  7. Boskie nic dodać nic ująć :D
    czekam na kolejną część pisz szybciutko i dużo weny życzę. :D

    Ps. zajrzyj do mnie czasem(komcie mile widziane)

    OdpowiedzUsuń
  8. ok... zajebiste więcej pod kolejną częścią XD

    OdpowiedzUsuń
  9. hahaha, końcówka genialna
    czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heh, jaka ja głupia jestem. nawet nie zauważyłam, że są kolejne części

      Usuń
  10. Hahaha xD Pięknie odmalowana sytuacja xDDD Zagubiony Hizu i nieoczekiwanie dobra dusza na Jego drodze :))). Lecę do kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń