MONSTERS CZ.
3
-
Straciliśmy wokalistę – mruknął rudy. Basista pokiwał głową, jakby chciał
powiedzieć „Wiem”.
- I co teraz
zrobicie? – zaciekawiłem się.
- Poszukamy
następnego… ale najpierw pójdziemy się napić – powiedział ciemnowłosy i ruszył
schodami w dół. Wszyscy poszliśmy za jego przykładem.
Przebyliśmy
tę samą drogę do drzwi wyjściowych i wyszliśmy z klubu. Karyu nie zamknął go –
przez chwilę zastanawiałem się dlaczego, ale postanowiłem jednak o to nie
pytać, widząc, że to nie jest najlepsza pora na pytania. Byliśmy podzieleni na
dwie grupy. Z przodu szli, w znacznej odległości od siebie Tsukasa i Tyczka, rozmawiając
o czymś półszeptem. Oboje byli spięci, a ich rozmowa wypełniona była po brzegi,
wyćwiczoną przez nich, sztuczną grzecznością. Natomiast ja i Zero, jakieś
dwanaście kroków za nimi, szliśmy razem w ciszy. Basista znajdował się znacznie
bliżej mnie niż lider perkusisty, jednak milczeliśmy. Znaczy… Chciałem jakoś
zacząć rozmowę, ale nie wiedziałem jak. Zdawałem sobie sprawę, że na każde moje
pytanie chłopak jedynie pokiwa lub pokręci głową, ewentualnie wzruszy
ramionami. Muzyk idący obok mnie, mimo iż nie był zbyt rozmowny, przez cały
czas taksował mnie spojrzeniem, uśmiechając się pod nosem. Jego wyraz twarzy w
ogóle się nie zmienił, odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy studiu. Jego usta
wciąż były rozciągnięte w delikatnym, ciepłym uśmieszku… ale coś nie pasowało
mi w tym grymasie.
„Hm… Może
nie daje mi spokoju to, że ludzie zmieniają wyrazy twarzy, a on nie!” –
narzuciłem sobie tę myśl jako odpowiedź na moje rozterki, jednak wiedziałem, że
nie tylko to jest tego przyczyną. Po prostu chciałem przestać myśleć o jego
twarzy!... Dziwnie się czułem rozmyślając w ten pokręcony sposób o facecie, o
którym praktycznie nic nie wiedziałem i który w dodatku nie odzywał się…
Doszliśmy
pod kolejny klub, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego chłopaki przyszli tu,
a nie zostali w klubie, w którym występowali? Karyu miał pokaźny ten pęk
kluczy… może miał w nim i te, które pasowałby do antywłamaniowych zasłon, za
którymi ukryte były butelki z rozmaitymi alkoholami? Obrzuciłem wzrokiem
średniej wysokości, zgniłozielony budynek jeszcze raz i zaraz zrozumiałem powód
ich decyzji – obok wielkiego plakatu zawieszonego nad otwartymi na oścież
drzwiami z „krzaczkami” znajdował się różowy neon, przestawiający rozbierającą
się kobietę. Klub ze striptizem; mogłem się domyślić…
Weszliśmy do
środka. Po ścianach głównej sali, gdzie mimo wczesnej pory znajdowało się dużo
ludzi, biegały czerwone lasery. Kiedy zaledwie przekroczyłem próg, uderzył we
mnie zapach tytoniu, alkoholu i potu oraz głośna muzyka, przez co zakręciło mi
się w głowie. Na parkiecie szalały stada roznegliżowanych awanturników, na
krzesłach ustawionych ciasnym kołem pod owalnymi podestami ze srebrnymi rurami,
wokół których owijali się prawie nadzy striptizerzy i striptizerki, siedzieli
nieźle wstawieni imprezowicze, rzucający pieniędzmi w tancerzy, których ciała
podziwiali. Skierowaliśmy się do metalowych schodów, którymi weszliśmy na
piętro. Pierwsze piętro było wąskie – w tym znaczeniu, że ciągnęło się jedynie
pod ścianami, gdzie były ustawione stoliki z półkolistymi kanapami dookoła.
Można było powiedzieć, że piętro było tak naprawdę czymś w rodzaju balkonu,
gdyż można było stąd, z góry oglądać ludzi tańczących na parterze. Przyznam, że
dawało to ciekawy efekt.
Zajęliśmy
stolik, przy którym, na całe szczęście, nie było żadnych „tych od rozrywki”. W
ogóle na piętrze nie było żadnych tancerzy… i dobrze, bo nawet nie miałem
ochoty oglądać, jak ktoś się rozbiera.
„Moja
dziewczyna zabiłaby mnie, gdyby wiedziała, że tutaj przyszedłem… Zresztą… Czego
oczy nie widzą tego sercu nie żal, czy jakoś tak… W sumie to zamierzam się
tylko napić, więc nic się nie stanie. Nie mam zamiaru zdradzić swojej
dziewczyny, a poza tym Japonki jakoś mnie nie pociągają…” – bezwiednie
wzruszyłem ramionami.
Po chwili
Tsu przyniósł drinki. Napój każdego z nas miał inny kolor; mi przypadł akurat
niebieski (w japońskich klubach podają tylko drinki na bazie sake plus dodatki,
jak np. śliwkowe wino. Nie piją wódki, bo nie znają czegoś takiego.
Amerykańskich klubów, gdzie podają kamikaze, blue heaven, blue lagoon, blue ocean
itd., itp., etc jest w Japonii raptem KILKA… Tutaj
zrobiłam tak na potrzeby opowiadania – wybaczcie, że nie trzymam się tak
szczegółowo wytycznych co do japońskiego upodobania alkoholi -.-). Upiłem łyk.
Drink był słodki i przyjemnie drażnił przełyk.
- Więc tu
zbiera się wasz „sztab kryzysowy”? – zapytałem, przekrzykując muzykę. Tyczka
spiorunował mnie wzrokiem.
- Jak się
nie podoba, to zawsze możesz wyjść… - syknął tuż przy moim uchu.
- Ja tylko
zadałem pytanie – wzruszyłem ramionami, zakładając nogę na nogę. Nadal czułem
na sobie ciekawskie spojrzenie Zero i ledwo powstrzymywałem się od uderzenia go
w twarz, żeby tylko przestał się gapić. - Więc jak?
- Nie kpij –
rzucił nieprzyjaźnie perkusista. Zdziwił mnie u niego ten ton, z racji, że
jeszcze nigdy nie odzywał się do mnie w ten sposób. - Nasz zespół się rozpada…
Nikt z nas już nie wie, co ma robić… - westchnął.
- To przez
to, że nie możecie znaleźć odpowiedniego wokalisty?
Basista
kiwnął głową, obracają szklankę w ręku i przyglądając się jak alkohol wiruje
pod wpływem tegoż ruchu, oblewając ścianki szklanki.
- Chyba czas
rozwiązać działalność… - gitarzysta był wyraźnie załamany. W pewnym sensie
zrobiło mi się go szkoda. Nie umiałem sobie wyobrazić, jakbym się zachował,
gdyby to mój zespół miał się rozpaść… – To nie ma już sensu. Dostajemy coraz
gorsze notowania, nie mamy dobrego wokalisty, nie piszemy nowych piosenek, klub
ograniczył ilość naszych występów, dostajemy za nie coraz mniej pieniędzy… -
oparł łokcie na stole i zgarbił się mocno, aż jego plecy wygięły się w idealny
łuk; zupełnie jakby ktoś narysował jego kręgosłup używając do tego cyrkla. –
Czy na tym jebanym świecie nie ma jeszcze jednej osoby, która potrafi śpiewać i
zależy jej na muzyce tak samo jak nam?
- Uważasz,
że im nie zależało na zespole, tak? – rudy kiwnął głową. – W jakim sensie „nie
zależało”? Co takiego złego niby robili?
- Chodzi o
to – wciął się Tsu – że dla wszystkich wokalistów, z którymi współpracowaliśmy
nasza muzyka była jedynie odskocznią od codziennych zajęć. Coś jak książka:
czytam, kiedy mam na to ochotę i chwilę czasu. Nie przywiązywali do tego żadnej
wagi. Dla nich liczył się zysk i możliwość pochwalenia się znajomym, że
wystąpili na scenie…
- Nie dla
wszystkich wokalistów… - mruknął cicho Tyczka, a ja spojrzałem na niego
pytająco. – Ech… Na samym początku mieliśmy jeszcze jednego gitarzystę i
wokalistę, którzy byli naprawdę dobrzy. Im zależało na muzyce… To z nimi
założyliśmy „Monsters”. Planowaliśmy wybić się i może nawet wejść na rynek
muzyczny, ale… nie udało się. Oni odeszli…
- Dlaczego
odeszli z zespołu? – wypaliłem.
Tsukasa i
Karyu popatrzyli na siebie z bólem w oczach.
„Oj… Chyba
zadałem niewłaściwe pytanie…” – pomyślałem. Nie dostałem odpowiedzi. - „Ci dwaj
coś zrobili… Ciekaw jestem co.” – przeszło mi przez myśl.
Znów nastała
cisza. Każdy wpatrywał się w swoją szklankę i pogrążył się we własnych myślach;
ja również. Doszedłem do wniosku, że zacząłem zadawać się z psychopatami i to w
dodatku z mroczną przeszłością! Narcyz oraz samozwańczy król wszystkich i
wszystkiego przyczynili się do tego, że rozwój ich zespołu umarł śmiercią
tragiczną w zalążku, a temu wszystkiemu przyglądał się mim, który najwyraźniej
postanowił udawać, że nic się nie stało.
Kiedy o tym
myślałem, Zero wstał z pustą już szklanką w ręku. Ze zdziwieniem stwierdziłem,
że moja także jest już pusta. Perkusista i lider znów zaczęli o czymś
rozmawiać, jednak znów nie słyszałem o czym; tym razem była to wina głośnej
muzyki.
- Zero? –
złapałem go za rękę. – Mógłbyś przynieść mi coś innego? Pieniądze oddam ci
później.
Brunet
uśmiechnął się szerzej i przytaknął, zgarniając moją szklankę. Odszedł, a
pozostała dwójka muzyków zaniemówiła. Przenosili zdezorientowane spojrzenia ze
mnie na oddalającą się postać basisty i z powrotem.
- Co? –
zapytałem, nie wiedząc, o co chodzi.
- Zero… On…
Spełnił twoją prośbę? – wydukał rudy.
- To nie
może być nasz Zero! Uprowadzili biedaka i podstawili jakiegoś aktora!
Spojrzałem
na nich jak na debili.
- Nie
rozumiem, co jest takiego zadziwiającego w tym, że wykonał to, o co go
prosiłem… To chyba normalne…
- Nie dla
Zero! On robi wszystko na przekór! Jeśli powiesz mu, że ma przyjść na
dziewiątą, specjalnie będzie stał pod drzwiami i wejdzie dziewiąta pięć; jeśli
każesz mu zmienić dolne „e” na „f”, to on na złość naskrobie na pięciolinii
„fis” (to znaczy „f” z krzyżykiem – ogólnie chodziło tutaj o nuty od aut.)!
Rozumiesz? On nigdy nie wykonuje niczyich poleceń, a twoje nie dość, że wykonał,
to jeszcze się uśmiechnął! – zaczął lamentować Kenji.
Poczułem się
dość… niezręcznie. Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć, dlatego po cichym
mruknięciu „acha”, wstałem i ruszyłem w stronę baru. Usiadłem na wysokim
krześle i opierając łokcie o krawędzie baru, ukryłem twarz w dłoniach. Głowa
mnie bolała – nie podobała mi się muzyka, którą tutaj puszczano…
Ktoś
postawił przede mną butelkę z piwem. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że obok
mnie siedzi basista z pytaniem zaszyfrowanym na twarzy.
- Oni są
dziwni… - westchnąłem, a on roześmiał się dźwięcznie i posłał mi spojrzenie,
które mówiło: „Dopiero to odkryłeś? Powiedz mi coś, czego nie wiem!”.
Przez chwilę
patrzyliśmy sobie w oczy. Z twarzy chłopaka zniknął ten uśmieszek i zastąpiła
go neutralny wyraz, który zdawał mi się być… bardziej prawdziwy? Bardziej
odzwierciedlać jego osobowość, której w ogóle nie znałem? Jego oczy były o
wiele piękniejsze od oczu perkusisty… Były wręcz hipnotyzujące, jednak miałem
jakieś dziwne wrażenie, że on specjalnie nie chce mnie zahipnotyzować; chce mi
dać wolny wybór, chce, żebym sam podjął decyzję czy chcę na niego patrzeć, czy
też nie. Po tej chwili, speszyłem się i opuściłem wzrok, a muzyk ujął mój
nadgarstek i ściągnął z krzesła, ciągnąc w tłum, a następnie do stolika.
Perkusista i gitarzysta jako-tako zdążyli dojść do siebie po przeżytym szoku,
jednak widząc nas razem, zaczęli coś szeptać. Skrzywiłem się – nienawidziłem
tego, kiedy ktoś obgadywał innych w tak perfidny sposób… w dodatku kiedy pod
słowem „innych”, kryła się moja osoba…
Wszyscy
skończyliśmy to, co piliśmy – ja i Zero piwo, Karyu i Tsu dopiero pierwsze
drinki. Tym razem to Tyczka pofatygował się do baru i przyniósł kolejną serię
drinków. Zauważyłem, że zostawił moją pustą butelkę po piwie.
- Zagramy w
butelkę – wyjaśnił, uprzedzając moje pytanie. – Jako że to twoja butelka,
możesz zaczynać – zezwolił, zasiadając obok mnie.
- No… Dobra
– zaniepokoił mnie jego ton. Z góry założył, że będę grał… On naprawdę lubił
się rządzić! Położyłem butelkę na środku stołu i zakręciłem. Wypadło na Tsu. –
Gramy na pytania i wyzwania, czy same wyzwania?
- Same
wyzwania – ciemnowłosy uśmiechnął się. – Będzie ciekawiej…
- W takim
razie… Ech… Co by ci tu wymyślić… Karyu, mogą być chamskie zadania? – wolałem
się upewnić.
- Jeśli masz
namyśli striptiz, to oczywiście, że tak – odpowiedział.
- Skąd
wiedziałeś, że właśnie o tym myślę?
- A nie
wiem… Tak jakoś… Ale ogólnie to mogą być chamskie zadania – zgodził się.
- Ee… Spoko,
ale czy nie zauważył żaden z was, że nie ma żadnej rury do striptizu w pobliżu
naszego stolika? – zagadnął perkusista.
- A co to za
problem? – zdziwiłem się. – Od czego masz stół? – wzruszyłem ramionami, a lider
spojrzał na mnie z uśmiechem. Jego wzrok mówił: „Dobra robota!”.
- A nie
możesz wymyślić mi czegoś innego? – bąknął niezadowolony.
- Sam
mówiłeś, że ma być ciekawie – wyszczerzyłem się wrednie. – I nie, nie mogę
wymyślić ci czegoś innego. Hm… Chociaż możemy wprowadzić zadanie karne –
zaproponowałem, a wszyscy spojrzeli na mnie zaciekawieni. – Osoba wskazana
musiałaby wykonać zadanie karne, gdyby nie chciała wykonać pierwszego zadania.
Oczywiście to karne byłoby znacznie gorsze i wiązałoby się z czymś
nieprzyjemnym…
- Tak,
myślę, że to dobry pomysł – przytaknął rudy. – Przynajmniej jest jakaś
alternatywa…
- Więc jakie
byłoby to moje zadanie karne? – zapytał Tsu.
- Niech
pomyślę… Może by tak… albo nie. Wiem! Już wiem! Pozwolisz Karyu wprowadzić się
do siebie na stałe i przepiszesz mieszkanie na niego, czyli to on ma zostać
jego właścicielem – uśmiechnąłem się, a Tsukasa spojrzał na mnie przerażony.
- Boże,
Hizumi, nie myślałem, że potrafisz być taki okrutny… - spojrzał na mnie wzrokiem
zbitego szczeniaka, jednak ja uparcie trwałem przy swoim. W końcu westchnął
cierpiętniczo i polecił. – Weźcie szklanki ze stołu…
Wszedł na
stół i kilkoma łykami dopił swojego drinka, chyba po to, by dodać sobie odwagi.
Uklęknął na blacie, a jego nogi rozjechały się bardzo powoli w erotycznym
geście. Przesunął dłonią po swoim kroczu i przygryzł dolną wargę. Jego dłonie zsunęły
się na wewnętrzną część ud. Zaczął się dotykać, odchylając głowę do tyłu.
- Hizumi,
każ mu na nas patrzeć. Chcę widzieć jego twarz – odezwał się gitarzysta.
Perkusista
zamarł i spojrzał na mnie, a ja kiwnąłem głową, na znak, że ma wykonać
polecenie Karyu. Tsu spojrzał na mnie kwaśno i wsunął sobie rękę pod koszulkę,
wbijając wzrok w Tyczkę, któremu zdawało się to odpowiadać. Lider oblizał
spierzchnięte wargi i upił łyk alkoholu. Ciemnowłosy zdjął z siebie koszulkę i
wciąż patrząc na rudego, rzucił górną częścią garderoby w Zero, który zręcznie
ją złapał. Zrozumiałem, że Karyu i Kenji prowadzili jakiś dziwny pojedynek,
którego stałem się narzędziem…
Tsukasa
oblizał palec wskazujący i przejechał nim od mostka, aż po dolne partie
brzucha. Wsunął dłoń pod materiał spodni. Położył się na stole i zaczął
poruszać ręką. Karyu wydał zduszony jęk, przygryzając momentalnie wargi, żeby
żaden kolejny, niepożądany dźwięk nie wydostał się spomiędzy nich. Perkusista
drażniąco wolnym ruchem rozpiął swój rozporek i zaczął powoli zsuwać z siebie
dolną część ubrania. Wydawało mi się, że jeżeli jeszcze chwilę się tak pobawi,
Tyczka rzuci się na niego i mu pomoże w rozbieraniu się.
W pewnym
momencie zdałem sobie sprawę, że mi się to podoba… w sensie ten cały striptiz
Tsukasy. Ale przecież to był mężczyzna! Chociaż… On sam był homoseksualistą,
podobnie jak mój najlepszy przyjaciel z Ameryki, więc… może mieli na mnie jakiś
wpływ? To jak mój kolega za każdym razem dotykał mnie i na powitanie całował w
policzek; to jak miałem u niego zostać na noc i za każdym razem nalegał żebyśmy
spali w jednym łóżku; to jak uwielbiał się na mnie kłaść i niekiedy nawet
zasypiać, kiedy oglądaliśmy wspólnie filmy… To jak Tsu po akcji z brakiem
wolnych pokoi w hotelu zaproponował, że przenocuje mnie, choć w ogóle się nie
znaliśmy (i notabene nadal nie znamy); to jak klepnął mnie w tyłek i
powiedział, że chętnie by mnie przeleciał… Hm… Tak, to mogło mieć na mnie jakiś
wpływ.
Spojrzałem
kątem oka na basistę, który siedział niewzruszony. Tak naprawdę, to szybko
przeniósł wzrok na rozbierającego się kolegę na stole, kiedy zauważył, że na
niego patrzę. Przez cały czas obserwował mnie i zupełnie nie przejmował się
Tsukasą – traktował go jak powietrze. Ten facet zaczyna mnie przerażać…
Perkusista
zdjął w końcu spodnie, które wylądowały pod stołem. Zawisł nad blatem,
opierając się na kolanach i dłoniach. Przeszedł niczym seksowna kocica niemalże
na samą krawędź stołu i uśmiechnął się zawadiacko.
- Wystarczy.
Wykonałem swoje zadanie.
- Jeszcze
bokserki, skarbie… - zauważył rudy.
- Hizu, mam
się dalej rozbierać? – zapytał.
Spojrzałem
na czarną, obcisłą bieliznę chłopaka, której w istocie się nie pozbył. Poczułem
gulę w gardle. Z jednej strony wiedziałem, że gdybym powiedział „tak”, to
byłoby bardzo niestosowne, a poza tym Tsu mógłby się na mnie obrazić… Jednak z
drugiej strony, sam chciałem, aby kontynuował. W dodatku palące spojrzenie
Karyu było pewnego rodzaju motywatorem…
- Nie
zmuszam cię, ale jeśli masz ochotę… - uśmiechnąłem się niby cwaniacko.
- Nie mam
ochoty – odpowiedział beznamiętnie, wpatrując się w Tyczkę. – I tego nie
zrobię. Teraz moja kolej by zakręcić butelką.
Błyskawicznie
się ubrał i zakręcił. Wypadło na lidera zespołu, który głośno przełknął ślinę.
Na jego szczęście, perkusista był łaskawy – uniósł pustą szklankę w
jednoznacznym geście.
- Stawiasz
kolejkę – zawyrokował.
Rudy znów
poszedł do baru i przyniósł kolejne procenty. Kiedy każdy miał już swojego
drinka, chłopak chwycił butelkę i zakręcił. Butelka wykonała sześć bardzo, ale
to bardzo powolnych okręgów – zupełnie jakby było to wszystko w zwolnionym
tempie; a może to tylko mnie się tak wydawało, gdyż podświadomie przewidywałem,
co się za chwilę stanie?
- Zero!
Świetnie! – Karyu klasnął w dłonie. – To będzie zemsta, Hizumi – spojrzał na
mnie jadowicie, choć na dnie jego źrenic nie dostrzegłem furii, a może jedynie
nienasycenie. – Zero, pocałuj go! – wskazał na mnie, a ja drgnąłem.
- A jakie
jest karne zadanie? – zapytałem z paniką wyraźnie zaznaczoną w głosie.
- Ale ja nie
chcę karnego zadania – po raz pierwszy basista odezwał się.
Spojrzałem
na niego zaskoczony. Jego głos był głęboki i melodyjny. Był symfonią
najpiękniejszych dźwięków, jakie kiedykolwiek słyszałem. Chciałem słuchać jego
głosu w nieskończoność, jednak chłopak najwyraźniej nie zamierzał jakoś
rozwijać tej wypowiedzi. Kiedy ja zachwycałem się tym, w jaki cudowny sposób
się odezwał, on przysunął się do mnie i musnął moje usta.
– Nie
zamykasz oczu podczas pocałunku? – zapytał, owiewając moje wargi ciepłym
oddechem, przez co na moment zapomniałem, jak się oddycha.
Zamrugałem
kilkakrotnie zanim sens jego słów do mnie dotarł. Był tak blisko mnie… Znaczy…
Cały czas siedział lub szedł koło mnie, ale teraz… ta bliskość była jakaś inna.
Zero pachniał czekoladą; takiej też właśnie barwy były jego włosy i tęczówki –
czekoladowej.
- Zamykam… -
wyszeptałem i zamknąłem oczy, a on ponownie mnie pocałował.
To był
pierwszy raz, kiedy całowałem się z chłopakiem. Jego dłoń wylądowała na moim
kolanie, na co zadrżałem. Całował delikatnie i zmysłowo, zupełnie jakby bał
się, że zaraz mogę się rozpaść, zepsuć. Objąłem go jedną ręką za szyję, a drugą
położyłem na jego biodrze – zrobiłem to całkowicie instynktownie. Wyłączyłem
myślenie, poddając się impulsom, emocjom, chwili… Skubnął zębami moją dolną
wargę – otworzyłem oczy; on również. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie, po
czym uśmiechnęliśmy się delikatnie i znów zaczęliśmy się całować. Jego druga
ręka znalazła się na moich plecach. Przesunął językiem po mojej dolnej wardze,
a ja uchyliłem usta, dzięki czemu po chwili wsunął w nie język. Zadrżałem i
jęknąłem wprost w jego rozchylone wargi. Jego dłoń zaczęła sunąć w górę moich
pleców aż złapał mnie za kark i przysunął bliżej siebie. Zatopił palce w moich
włosach. Oddawałem pocałunki z pasją, drżąc – nie mogłem tego opanować!
Trząsłem się, jakbym dostał jakiegoś wstrząsu anafilaktycznego, jednak kiedy
chłopak objął mnie ciaśniej, zniwelował te moje mini-wstrząsy. Nasze koniuszki
języka stykały się i bawiły razem. Całowaliśmy się, zdawało się, całe wieki.
Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrało nam tchu. Nasze usta połączył
cieniutki „mościk” ze zmieszanej śliny. Zero pocałował mnie ponownie, niszcząc
ten „mościk” – ten ostatni pocałunek był już krótki i o wiele mniej pasjonujący
od poprzedniego.
Spojrzeliśmy
na resztę. Patrzyli na nas wytrzeszczonymi gałami z szczękami na podłodze.
Właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, co zrobiłem – całowałem się z
facetem! I w dodatku zachwycałem się tym! Jego miękkimi ustami i sposobem, w
jaki całował… Nie! Co to miało być, do cholery?!
- Ja już nie
gram – oświadczył brunet i odsunął się nieznacznie, zabierając rękę z moich
pleców. W tym miejscu, gdzie trzymał dłoń, poczułem teraz nieprzyjemny chłód. –
Będę tylko obserwował.
- No dobra…
Więc zadanie przechodzi na ciebie, Hizumi – powiedział Tsukasa, starając się
zachowywać normalnie, choć widać, że nadal był wstrząśnięty… i to mocno.
- Dlaczego
na mnie? Nie powinieneś zakręcił butelką jeszcze raz? – próbowałem się wymigać.
- Nie. To
byłoby niesprawiedliwe, bo ja i Karyu już odbębniliśmy swoje. Teraz czas na
ciebie… - uśmiechnął się wrednie. – Hm… Lubisz śpiewać?
- Nie –
odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Świetnie!
W takim razie idziesz na karaoke! – wykrzyknął roześmiany.
- Co?! W
życiu! Zresztą… gdzie ty tu widzisz karaoke, w barze ze striptizem? –
spojrzałem na niego jak na człowieka niespełna rozumu.
- To jest
Japonia. W każdym klubie jest karaoke – wskazał na wyznaczony kąt, gdzie na
ścianie na interaktywnej tablicy był wyświetlany tekst jakiejś piosenki. Młoda
dziewczyna stała przy mikrofonie i bujając się w rytm, śpiewała, choć mało kto
ją słyszał ze względu na to, że muzyka, do której tańczyli imprezowicze na
parkiecie, zagłuszała ją. – Tam jest. Idź. My zaraz do ciebie dołączymy… żeby
posłuchać, oczywiście.
- Zadanie
karne! – jęknąłem.
- Pieprz się
z Zero – wyszczerzył się nienaturalnie… myślałem, że nie można uśmiechnąć się
aż tak szeroko… - Tu i teraz. Na stole. Chcę to oglądać. A ty masz być na dole
– spojrzałem na niego błagalnie, a on przybrał triumfalny wyraz. – I nawet nie
proś, żebym wymyślił ci coś innego. Więc co wybierasz?
- Przez
ciebie się skompromituję… - warknąłem.
- Nie bój
się, seks z Zero nie jest aż tak wielką porażką. Można upaść niżej – zaśmiał
się Karyu. Zrugałem go spojrzeniem, choć basista nie przejął się docinkami
lidera. Na powrót utkwił spojrzenie we mnie.
- Nie to
miałem namyśli… - wstałem i powoli, niczym skazaniec na egzekucję, powlokłem
się w stronę „kącika karaoke”.
Zanim
zdążyłem tam dojść, dziewczyna, którą widziałem, zdążyła już zejść ze sceny i
dołączyć do swoich piszczących koleżanek. Odwróciłem się, mając nadzieję, że
chłopaki nadal siedzą jeszcze przy stoliku, a mi uda się jakoś wtopić w tłum
ludzi i przebrnąć do wyjścia – niestety; stolik był już pusty. Chwilę po tym,
zauważyłem rudą czuprynę Tyczki, która górowała nad innymi niczym wieżowiec
wśród domków jednorodzinnych.
„Kurwa,
Hizumi, skąd ty bierzesz takie porównania?” – zadziwiłem sam siebie.
Gitarzysta
dostrzegł mnie i szepnął coś na ucho Tsukasie i Zero, a następnie machnął na
mnie ręką w ponaglającym geście. Westchnąłem, krzywiąc się i podszedłem do
kogoś w rodzaju DJ’a, który siedział za małym stolikiem z komputerem i
plątaniną kabli. Miał znużony wyraz twarzy i słuchawki na uszach. Podszedłem do
niego i szturchnąłem w ramię. Chłopak niechętnie oderwał wzrok od monitora,
gdyż przerwałem mu jakże pasjonującą grę w pasjansa.
- Co chcesz
zaśpiewać? – zapytał po japońsku.
- No właśnie
sęk w tym, że nie chcę w ogóle śpiewać – odpowiedziałem po angielsku i
spojrzałem na niego, licząc, że zrozumie. - Przegrałem zakład – skłamałem - i
teraz muszę zaśpiewać, a chodzi o to, że kompletnie tego nie potrafię. Moi
kumple stoją gdzieś tam – wskazałem palcem miejsce, gdzie niedawno widziałem
lidera – więc mam nadzieję, że nie zorientują się, kiedy trochę bym ich oszukał…
- Co chcesz
w takim razie zrobić? – odezwał się po angielsku. Amen! Czyli jednak nie muszę
się męczyć! Kumaty facet…
-
Pomyślałem, że zapewne będą chcieli posłuchać jak się upokarzam, więc może po
prostu mógłbyś puścić jakąś piosenkę razem z oryginalnym wokalem, a ja bym
tylko poudawał, że śpiewam? – chłopak spojrzał na mnie z politowaniem. – Tak,
wiem, że to głupi pomysł, ale z pewnością lepszy od tego, który zakłada, że
miałbym naprawdę sam śpiewać…
- Nie mam tu
oryginalnych piosenek, a jedynie same podkłady do karaoke. Sorry – wzruszył
ramionami.
- A nie masz
może nagrane jak ktoś śpiewał? – zapytałem z nadzieją. To była moja ostatnia
deska ratunku…
- Nie - …
która, kurwa, złamała się, przy czym dała mi w pysk i pociągnęła ze sobą na
dno. Jestem w dupie! – Ale mogę dać ci coś łatwego… Na przykład jakąś balladę,
w której musiałbyś jedynie przeciągać słowa, a tak naprawdę więcej byś tam
mówił, niż śpiewał. Co ty na to?
- Ech… Niech
będzie… Chyba nic innego nie wymyślę… - poddałem się.
- To idź na
scenę i ustaw sobie mikrofon, a ja zaraz włączę podkład i napisy…
- Acha! I
daj coś po angielsku z łaski swojej… - dodałem szybko.
- Taa,
jasne… Domyśliłem się, że będzie u ciebie ciężko z japońskim – zaśmiał się
wrednie, a ja przewróciłem oczyma.
Wszedłem na
scenę i z szybko bijącym sercem zacząłem ustawiać mikrofon. Wzrokiem wyszukałem
dwójkę moich oprawców i ich milczącego kolegę. Tsu posłał mi rozbawione
spojrzenie, a ja skrzywiłem się i zrobiłem minę pod tytułem: „Poczekaj na swoją
kolej… Odpłacę ci się…”. Po chwili zaczęła lecieć rockowa muzyka. Zdziwiłem się
i spojrzałem na chłopaka za komputerem, który rozłożył bezradnie ręce. Uderzył
pięścią w klawiaturę laptopa i zaczął nim potrząsać, jednak muzyka nie chciała
się wyłączyć.
„No bez jaj…
Zacięło się?” – pomyślałem załamany. Karyu wybuchnął śmiechem, który przebił
się przez kakofonię panującą w klubie.
Na tablicy
interaktywnej pojawiły się pierwsze… „krzaczki”?!
„Zginę!” –
jęknąłem w myślach.
Spojrzałem
jeszcze raz na „Dj’a”, jednak on odpowiedział mi gestem, który nakazywał mi
śpiewanie. Spóźniłem się z kilkoma pierwszymi słowami, które ledwo skleciłem.
Kilka osób stanęło pod sceną, a ja poczułem, że się rumienię. Uwielbiałem grać
na gitarze przed publicznością, a im była liczniejsza tym wspanialej się
czułem, jednak… śpiewać? Nawet kiedy w szkole miałem zaśpiewać coś na
zaliczenie na lekcji muzyki, odwlekałem to jak tylko się dało i wymyślałem
najdziwniejsze wymówki, paplając wszystko, co mi ślina na język przyniosła…
Byłem
gadułą, ale z pewnością nie śpiewakiem, więc po zaledwie połowie pierwszej
zwrotki, zachrypłem. Szczerze mówiąc, mój głos lepiej brzmiał z tą chrypą…
Uśmiech z twarzy perkusisty i gitarzysty spełzł smętnie, a kąciki ust Zero
powędrowały ku górze – nie wiem dlaczego, ale ten jego gest pokrzepił mnie.
Przez chwilę miałem wrażenie, że od początku we mnie wierzył… co za
niedorzeczność!
Pod sceną
zebrało się więcej gapiów, a ja spiąłem się pod ich ciekawskimi spojrzeniami.
Czułem się niekomfortowo i mimo iż wszystkie moje mięśnie były napięte, gardło
rozluźniło się i wydobywały się z niego coraz czystsze dźwięki. Nie znałem tej
piosenki i nawet nie wiedziałem czy czytałem wszystko poprawnie, ale mniejsza z
tym – coraz więcej ludzi schodziło się, żeby mi się przyjrzeć. Uśmiechnąłem się
nieśmiało i zacząłem śpiewać głośniej. Kiedy nadszedł czas na refren poczułem
przemożną chęć growlowania… pomińmy to, że growlowałem zaledwie dwa razy w
życiu, kiedy wokalista mojego zespołu uparł się, że muszę się tego nauczyć.
Pomińmy też to, że podczas tych ćwiczeń efekty mojej pracy były niezbyt
zadawalające…
„A co mi
tam! W końcu nie ma tu żadnych zawodowców, a to nie jest żaden konkurs i
większość mnie nie usłyszy – mogę spróbować!” – jak pomyślałem, tak też
zrobiłem. Byłem zszokowany, kiedy z mojego gardła wydał się charkot, w którym
ukryte były słowa piosenki. - „Udało mi się? Udało mi się!” – cieszyłem się jak
małe dziecko i poczułem się jak w domu. Usłyszałem, że muzyka staje się
głośniejsza, więc i ja zacząłem jeszcze głośniej śpiewać. Coraz bardziej mi się
podobało.
Muzyka, do
której ludzie piętro niżej tańczyli, przycichła i stała się jedynie tłem. Nagle
zrobiło się strasznie cicho i słychać było jedynie mój głos i podkład piosenki,
który już się kończył. Tekst skończył się, a ja na sam koniec wydarłem się… bo
taki miałem kaprys; bo uznałem to za słuszne.
Koniec. Piosenka skończyła się i
dopiero wtedy zorientowałem się, że wszyscy się na mnie patrzą. Dosłownie
wszyscy; nawet ci z parkietu pięto niżej, spoglądali w moją stronę. Zapadła
kompletna cisza, a ja poczułem się niezręcznie… i to cholernie! Miałem ochotę
stamtąd uciec! Jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji…
Aż w końcu
Zero wstał i zaczął klaskać, uśmiechając się od ucha do ucha. Wszyscy poszli za
jego przykładem i po całym klubie rozniosły się głośne oklaski, gwizdy i piski
pochwały. Stanąłem jak wryty i przez chwilę nie ruszałem się, po czym
uśmiechnąłem się szeroko i ukłoniłem, następnie schodząc ze sceny. Ruszyłem w
stronę muzyków, z którymi tutaj przyszedłem i wcisnąłem się na czerwoną kanapę
między Zero i Karyu.
- Więc nie
umiesz śpiewać, tak? – zagadnął basista, a wszyscy roześmiali się jednocześnie.
Nie wiedziałem, o co im chodzi, co ich tak rozbawiło. Widząc moje
zdezorientowanie, Tsu wyjaśnił:
- To chyba
dość oczywiste, że teraz tak łatwo się od nas nie uwolnisz, prawda Karyu?
Gitarzysta
był wpatrzony we mnie jak w obrazek. Wolno pokiwał głową.
- Nie
sądziłem, że neandertalczyk potrafi śpiewać… - poklepał mnie po ramieniu. – Koniec picia
panowie. Jutro próba! Na dziesiątą! Z nowym wokalistą!
Jaakie fajne :3
OdpowiedzUsuńaw aw aw omona!!! <3 kocham ich,kocham ich,kocham ich!!! nie. kocham Ciebie,kocham Ciebie,kocham Ciebie!!! <3 błagam o więcej. ja usycham!
OdpowiedzUsuńŚwietne!!
OdpowiedzUsuń<3 nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś. myślałam, że nic nie przebije poprzedniej części, ale jednak Ci się udało. no i Tsukasa x Karyu też było... dziękuję! ^^
OdpowiedzUsuńteż bym się chciała nauczyć growlować ale prędzej sąsiedzi by mnie zabili xD
omomomomom chcę więcej!!!
OdpowiedzUsuńnormalnie kocham cię za te opowiadania
OdpowiedzUsuńUroooocze :D
OdpowiedzUsuńAle powiem Ci - żałuję , że Hizumi nie wybrał jednak karnego zadania , chętnie bym popatrzyła :DD
Zresztą , co to za kara by była , może Tsu i Karyu by sie dołączyli , wyszedł by fajny kwadracik...
Omnomnom :D
i zapraszam do mnie na ai-sakura-kobashi :)
Minispam :)
Chcemy więcej! Chcemy więcej!
OdpowiedzUsuńTo jest takie...takie... NO! Wywołujące u mnie banana na twarzy
~Chizuru
jestem straszna i obijam się, wiem.
OdpowiedzUsuńhłe, hłe, hłe, wolałabym karne zadanko... :<
Ten rozdział jest taki zmysłowy, że aż mi gorąco... *___* Pięknie stopniowane napięcie, ta przyciężkawa atmosfera... Och, och, och!
OdpowiedzUsuńA zadanie karne dla Hizumi'ego - mistrzostwo XDDD I ta radość ze śpiewania!
Genialny rozdział, dziękuję za niego, bo cieszę się jak głupia ^_^.