„Jesteśmy
przyjaciółmi”
Pierwszy rok w nowej szkole zawsze jest trudny… przynajmniej dla
mnie. Zawsze zdawało mi się, że moi rówieśnicy zawierają przyjaźnie bez
najmniejszego trudu, podczas gdy mnie przerażała choćby wizja tego, że ktoś
miałby się do mnie zbliżyć. Zawsze byłem outsiderem. Jedni mówili, że byłem
dziwakiem, inni, że po prostu miałem ciężki charakter… Ale to wszystko już się
zmieniło – zmienił to on. To dzięki niemu pozbyłem się mojej fobii, z której
nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Ale…
Ależ nie, nie będę uprzedzał wypadków. Czym byłaby niesamowita
opowieść bez tej tajemnicy, która do końca, do ostatniego słowa gęstnieje,
mrocznieje, napawa lękiem? Jesteśmy w ciemnym pokoju i pobądźmy w nim chwilę,
zanim ktoś zapali światło… Zdradzę tylko, że tym kimś w moim życiu był Yo-ka.
***
Liceum.
Od zawsze bałem się ludzi. Po prostu w pewien irracjonalny sposób
przerażali mnie. Nie chciałem, żeby na mnie patrzyli, a tym bardziej, żeby mnie
dotykali. Moja rodzina starała się być dla mnie wyrozumiała na tym punkcie,
jednak i ich cierpliwość miała pewne granice. Matka, będąc pewna, że nie
wyrośnie ze mnie już nic „normalnego”, odesłała mnie z tak dobrze znanej mi
Kanagawy do szkoły mieszczącej się w górach. Było to męskie liceum o
rygorystycznych zasadach. Z pewnej strony podobało mi się zorganizowanie i
harmonia panująca tutaj, jednak z drugiej… jak zwykle przerażali mnie ludzie.
Teren szkoły można było opuszczać jedynie podczas weekendów i to w
dodatku za pozwoleniem nauczyciela. Do starszych uczniów trzeba było mieć
należyty szacunek (i okazywać go na każdym kroku), a jego brak był surowo
karany. Mundurek, składający się z szarych spodni, białej koszuli,
ciemnoniebieskiego krawatu oraz błękitnej marynarki, można było zdjąć dopiero
po lekcjach, w swoim pokoju w akademiku – za wcześniejsze pozbycie się go czy
choćby rozwiązanie krawatu, również groziły kary. Dodatkowo podczas lekcji,
kiedy uczniowie nosili mundurki, nie można było zakładać żadnych rzucających
się w oczy drobiazgów. Broszki, kolczyki, naszyjniki, bransoletki, kolorowe
soczewki… makijaż również był zakazany, choć akurat pod tym względem nauczyciele
zawsze przymykali oko. Kiedy któryś z uczniów miał pomalowane rzęsy czy oczy
podkreślone czarną kredką, nic nie mówili. Niemniej kiedy makijaż był zbyt
widoczny, kazali go po prostu zmyć. Na szczęście nie przyczepili się do moich
tlenionych włosów, gdyż jakoś nie miałem zamiaru powracać do swojego
naturalnego, czarnego koloru.
Nazywam się Takanori Matsumoto, ale wszyscy mówią na mnie Ruki.
Byłem jednym z najniższych i najbardziej nieśmiałych chłopców w całej szkole.
Właśnie wychodziłem z mojego pokoju, który dzieliłem z jedynym
człowiekiem, Tanabe Yutaką, który jeszcze nie stracił do mnie cierpliwości i
szanował to, że nie lubię zbyt bliskiej konfrontacji z kimkolwiek. Minąłem
kilka osób siedzących na dużych, czerwonych sofach, mieszczących się w holu
akademika i wyszedłem. Dróżką wyłożoną kostką brukową, ciągnącą się przez park,
doszedłem do kamiennych schodów, po których wspiąłem się, by po chwili ujrzeć budynek
szkoły, który przypominał mi średniowieczny zamek. Przed jej wielkimi wrotami
stał pomnik Murasaki Shikibu, poetki, której dzieła niedługo miałem omawiać na
lekcji historii literatury pięknej. Nie tylko zewnętrzny, ale i wewnętrzny
wystrój utwierdzał mnie w przekonaniu, że ta szkoła wygląda niczym rezydencja
jakiegoś możnowładcy. Wszedłem po kolejnych schodach, tym razem drewnianych,
wielkich i solidnych na piętro, gdzie podłoga wyłożona była białym, gładkim
kamieniem… marmurem? Chyba nie… chociaż może? Kto wie.
Doszedłem pod odpowiednią klasę. W środku było już kilku uczniów,
którzy rozmawiali ze sobą, żywo gestykulując. Ciężkie ławki wykonane z ciemnego
drewna, podobnego do tego, z którego zostały zrobione schody stały ustawione w
trzech rzędach. Przy każdej z nich stały dwa krzesła, których siedziska i
oparcia były obciągnięte ni to bordową, ni to brunatną skórą. Usiadłem w
ostatniej ławce, na moim stałym już miejscu i wyjąłem książki oraz zeszyty z
torby, po czym zacząłem przeglądać notatki z języka angielskiego, gdyż takowa
lekcja zaraz miała się zacząć.
Nawet, kiedy przyjechałem tutaj z rodzicami po raz pierwszy, ta
szkoła zrobiła na mnie wrażenie. Nie tylko sam jej ogromny budynek, który, jak
już wspomniałem, przypominał mi zamek, ale również olbrzymia posesja, która do
niej przynależała. Mieściły się tutaj trzy budynki akademickie, z których każdy
jeden przypisany był odpowiedniemu rocznikowi. Uczęszczały tutaj rzesze młodzieży
– czasem zastanawiałem się czy choćby w Tokio jest gdzieś większa szkoła…
zdawało mi się, że nie. Oprócz akademików były również wydzielone dwa budynki
stołówki, gdzie od godziny siódmej rano do ósmej wieczorem można było zawsze
przyjść i zjeść coś o każdej porze. Nie było tutaj jak w zwykłej stołówce
szkolnej, gdzie jest jedna przerwa obiadowa.
Poza tym ten park – park, przez który musiałem przejść, żeby
dotrzeć na lekcje - był doprawdy intrygujący. Zadbany, rozległy i urzekający,
wręcz błagający, żeby wieczorem, tuż po odrobieniu nieszczęsnej pracy domowej z
znienawidzonej przeze mnie matematyki, przejść się po nim na spacer. Było tutaj
kilka ścieżek – krętych, pagórkowatych i cholernie długich – którymi niemal
codziennie biegali najlepsi biegacze ze szkoły, przygotowujący się do olimpiady
sportowej, która podobno niebawem miała się zacząć.
Moje rozmyślenia na temat kolosalności szkoły przerwała wchodząca
do klasy równo z dzwonkiem dwójka chłopaków oraz trzeci, przewodzący pozostałej
dwójce blondyn. Nie znałem go, ale słyszałem nieco na jego temat. Miał ksywkę
Yo-ka i mimo iż podobno oboje jego rodzice byli Japończykami, ich syn urodził
się w Ameryce. Jego ojciec miał tam firmę komputerową, a Yo-ka był jego
najstarszym dzieckiem, co wiązało się z tym, że miał kiedyś przejąć rodzinny
interes. Był jednym z najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Był przystojny,
a jego wyraz twarzy nakierowywał na to, że jest raczej miłą i serdeczną osobą,
jednak jego oczy patrzyły przenikliwie, wręcz przeszywająco. W pewnym momencie
zdawało mi się, że Yo-ka zmierza właśnie w moim kierunku, ale nagle zatrzymał
się, kiedy podszedł do mnie Takumi Gichii – najlepszy szkolny sportowiec oraz
kapitan drużyny koszykarskiej.
- Cześć – przywitał się. – Wolne? – wskazał na miejsce obok mnie.
Kiwnąłem głową. Bo cóż innego mogłem zrobić? Nie wypadało mi
skłamać, zresztą nie byłem dobrym kłamcą. Fakt, nie chciałem, żeby obok mnie
usiadł, ale… po prostu czasami trzeba się poświęcić i skinąć głową, kiedy tak
naprawdę ma się ochotę kręcić nią aż skręcisz sobie kark, a potem wybiec z
pomieszczenia, w którym się znajdujesz, trzasnąć drzwiami i schować się przed
złem całego świata.
Yo-ka zajął miejsce w ławce, przy której się zatrzymał i bez słowa
wypakował swoje rzeczy. Po chwili do klasy wszedł nauczyciel dzierżący pod
pachą opasłe tomiszcza słowników oraz dziennik lekcyjny. Przywitał się z uczniami,
po czym zapisał temat na tablicy.
- Czy mógłbyś mi pożyczyć długopis? – zapytał Takumi. – Mój
najwyraźniej się wypisał…
Znów kiwnąłem głową i podałem mu to, o co prosił. Chwycił
długopis, przy czym dotknął mojej dłoni… po czym wyrwał mi pisak z dłoni, splótł
nasze palce i jakoś nie wyglądało, żeby zamierzał przestać to robić! Szarpnąłem
się, aby wyrwać rękę z jego uścisku, ale to nic mi nie pomogło. Moje wszystkie
mięśnie spięły się, zupełnie tak jakbym przygotowywał się do ucieczki.
- Spokojnie – szepnął konspiracyjnym szeptem. – Chcę cię tylko
zaprosić – uśmiechnął się i drugą, wolną ręką wyjął z kieszeni jakieś dwa
bilety. – Dasz się zaprosić na randkę czy mam się za tobą uganiać i błagać? –
uśmiech nie schodził z jego ust.
Zarumieniłem się i wbiłem wzrok w swój zeszyt. Jeszcze raz
spróbowałem uwolnić dłoń z jego stalowego uścisku, jednak tym razem
poskutkowało to tym, że długie palce sportowca jeszcze mocniej zacisnęły się
wokół moich. Oblizałem w nerwowym geście usta, które nagle stały się
spierzchnięte.
- Nie jestem zainteresowany… - wydukałem, będąc oszołomiony jego
dotykiem. Teraz zrozumiałem reakcję mojego ciała; ja naprawdę w tym momencie
miałem ochotę uciec!
- Daj spokój… Słyszałem, że wszystkich odtrącasz… wiesz, wzbudzasz
dość duże zainteresowanie wśród uczniów – uśmiechnął się, a ja zacząłem mieć
problemy z oddychaniem. „Że niby ja?... Zainteresowanie… Budzić w… uczniach?” –
Ale żeby mnie odrzucić? Musiałbyś być głupi – prychnął, szczerząc się.
- Ostatnia ławka! Co to za rozmowy?! – krzyknął anglista, po czym
utkwił wzrok we mnie. – Chłopcze… - powiedział z troską w głosie. – Nic ci nie
jest? Jesteś blady jak kartka papieru… Dobrze się czujesz?
- Taak… Ja… Ja tylko… Czy mógłbym się przesiąść? – wypaliłem jak z
procy.
- Oczywiście – zezwolił, a ja odetchnąłem z ulgą i szybko zebrałem
swoje rzeczy, po czym rzuciłem się do pierwszej lepszej wolnej ławki.
***
Było około godziny czternastej. O tej właśnie porze najwięcej
uczniów wybierało się do stołówki, by zjeść obiad. Ja nie miałem ochoty jeść.
Miałem tak ściśnięte gardło, iż czułem, że gdybym tylko spróbował przełknąć jakiś
kęs, mógłbym się nim zadławić. Nadal byłem zestresowany po tym incydencie na
lekcji języka angielskiego. Chociaż minęło już tyle godzin, ja nadal czułem się
niekomfortowo i byłem podenerwowany. Niemniej poziom adrenaliny w mojej krwi
stopniowo malał, a ja wyciszałem się, jednak wiązało to się z tym, że stawałem
się także coraz bardziej senny. Z tego powodu zamówiłem sobie jedynie kawę i
wyszukałem na półpiętrze, w ustronnym miejscu wolny stolik z czterema
krzesłami. Na jedno zarzuciłem marynarkę i torbę z książkami, a na następnym
sam się uwaliłem i powoli zacząłem sączyć napój. Westchnąłem cicho, przymknąłem
oczy i rozmasowałem obolałe skronie, a kiedy ponownie, niechętnie podniosłem
powieki przede mną stał lider jakiejś grupki chłopaków, a za nim jego „wyznawcy”.
„Jak ja kocham te kółeczka wzajemnej adoracji…” – jęknąłem w myślach.
- To ty jesteś ten Matsumoto? – zapytał, a ja skinąłem głową. – Jestem
Akira Yoshizawa i dobrze ci radzę, trzymaj się od Yo-ka z daleka – warknął, a
ja zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.
- Nawet go nie znam – wzruszyłem ramionami. – Nigdy z nim nie
rozmawiałem.
- To, że ty go nie znasz, nie oznacza, że on nie zna ciebie – wywrócił
oczyma. – W każdym razie, ostrzegam cię, bo on jest mój – powiedział z
wyższością.
- Szczerze zapewniam cię, że nie zamierzam ci go w jakikolwiek
zabierać – dałem słowo.
- Yoshizawa, zostaw go w spokoju – usłyszałem znajomy głos, za
którym nadal nie zdążyłem się stęsknić. Na jego dźwięk przeszedł mnie dreszcz.
– Ty zabierz się za swojego Yo-ka, a mnie zostaw Takanoriego – spojrzałem w bok
i zobaczyłem uśmiechniętego Takumiego.
- Nie będziesz mi rozkazywał, Gichii – warknął Akira, mierząc
chłopaka nienawistnym spojrzeniem.
- Ależ oczywiście, że będę i właśnie to robię – sportowiec niczym
niezrażony, najwyraźniej świetnie się bawił, gdyż uśmiech jakby na stałe został
przyklejony do jego ust.
- Nawet jeśli Yo-ka będzie już mój, to nie zmienia tego, że nadal
będę mógł pastwić się nad twoim chłoptasiem. Nic mnie przed tym nie
powstrzymuje – prychnął. Takumi, kompletnie go lekceważąc, podszedł do mnie i wyciągnął
te sam bilety co wcześniej.
- Weekend. Wieczorem kino i długi spacer, co ty na to? – zapytał,
zawisając nade mną. Odruchowo odsunąłem się i odwróciłem głowę, by nie patrzeć
mu w oczy.
- Mówiłem już, że nie jestem zainteresowany – powiedziałem
cichutko.
- Oho, widać, że szczęście w miłości ci nie dopisuje – Yoshizawa
zdobył się na sarkazm i spojrzał na mnie nieprzyjaźnie. – Doprawdy, nie żebym
cię lubił Gichii, ale mógłbyś celować nieco wyżej, a nie… zadajesz się z tym
czymś. Widać, że nie masz gustu – chcąc podkreślić to, jak bardzo mną gardzi,
podszedł do mojego stolika i potrząsnął nim, zrzucając z niego sportowca, który
na nim siedział oraz filiżankę z kawą, której zawartość z pewnością
wylądowałaby na moich spodniach, gdyby ktoś mnie momentalnie nie odsunął. Ten
owy ktoś szarpnął za oparcie krzesła, na którym siedziałem i odciągnął mnie od
stolika oraz beżowej stróżki, która teraz po nim spływała. Odwróciłem się i
zobaczyłem za sobą blondyna. Yo-ka. Z bliska jego uroda była wręcz
hipnotyzująca.
- Ja zadaję się z „tym czymś” – odezwał się mój „wybawiciel”,
którego rękaw błękitnej marynarki był teraz ubrudzony kawą. Widocznie musiała
na niego chlusnąć, kiedy filiżanka została przewrócona przez Akirę. – Uważasz
więc, że nie mam gustu? – Yoshizawa zaniemówił i z otwartymi ustami wpatrywał
się w blondyna.
- No, tłumacz się przed swoim „panem” – zaśmiał się Takumi i na
powrót znalazł się przy mnie, by następnie objąć mnie ramieniem.
- Nie, nie, Yo-ka, to nie tak! – zaczął protestować Akira.
Yo-ka rzucił wściekłe spojrzenie sportowcowi, ale ten urządzał
sobie z tego kpiny. Odniosłem jakieś dziwne wrażenie, że wcale nie chodziło mu
o to, że Gichii nazwał go „panem Yoshizawy”. Wyrwałem się z objęć Takumiego i
jakimś dziwnym trafem znalazłem się bliżej blondyna, którego wyraz twarzy nagle
stał się o wiele bardziej przyjazny.
- Jesteśmy przyjaciółmi – spojrzał na mnie i uśmiechnął się
życzliwie, a ja zgłupiałem, nie wiedząc już, o co tak na dobrą sprawę chodzi. –
A teraz… Yoshizawa, co zamierzasz zrobić z moją marynarką? – zapytał
retorycznie. Akira przez chwilę spoglądał na niego, jakby zobaczył go po raz
pierwszy, zamrugał kilkakrotnie, po czym podbiegł do blondyna i wziął od niego
wspomnianą część garderoby.
- Ja… Ja przepraszam Yo-ka-kun! – wykrzyknął, kłaniając się w pas.
- Wyczyść ją – polecił.
Sportowiec znów znalazł się obok mnie. Pomachał mi biletami przed
oczyma.
- Więc jak będzie? – uśmiechnął się, ponownie odzyskując humor.
Chciał objąć mnie w pasie, ale Yo-ka, stojący obok mnie, nie pozwolił mu na to.
Złapał jego przedramię i wykonał obrót niczym zawodowy tancerz, wykręcając rękę
Takumiego na plecy. Gichii jęknął żałośnie i skrzywił się boleśnie.
- Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? – zapytał bardzo spokojnie
blondyn. – Takanori powiedział, że nie jest zainteresowany, a zgaduję, że nie
lubi się powtarzać, prawda? – spojrzał na mnie, a ja przytaknąłem. – Widzisz? W
takim razie teraz zostaw naszego uroczego Matsumoto-kun, dobrze?
- Odwal się… - syknął sportowiec. Yo-ka mocniej przycisnął jego
rękę do pleców, aż pod chłopakiem ugięły się nogi. Takumi zagryzł wargi z bólu.
- Dobrze? – zapytał ponownie blondyn. Gichii w końcu skinął głową,
a jego „oprawca” uwolnił go i odprowadził wzrokiem, dopóki ten nie wyszedł ze
stołówki. Ja wykorzystałem ten moment i powoli zacząłem się cofać w stronę
pobliskiego korytarza. W końcu odwrócił się i spojrzał na mnie, uśmiechając
promieniście. – Dobrze się czujesz? – zadał pytanie, na które ja odpowiedziałem
jedynie kiwnięciem głowy. – Ej, zaczekaj na mnie – poszerzył uśmiech i zrobił
zaledwie kilka kroków w moją stronę, a ja spanikowałem. Po prostu odwróciłem
się i zacząłem biec przed siebie. – Zaczekaj, Takanori! – krzyknął za mną,
jednak nie posłuchałem go.
Korytarz, którym biegłem prowadził do pomieszczeń przeznaczonych
dla personelu, przez co zgadywałem, że są to chłodnie albo jakieś magazyny z
jedzeniem. Domyślałem się również, że są to zamknięte pokoje, z których nie ma
już żadnego wyjścia. Gorączkowo zastanawiałem się nad tym, gdzie mogłem się
ukryć. Cholera, przecież nie mogę tak biec bez końca – ten korytarz na pewno
zaraz się skończy!
Wykrakałem. Właśnie dobiegłem do jego końca. Nadal słyszałem za
sobą nawoływania Yo-ka i tupot jego butów na drewnianej podłodze. Nie
namyślając się wiele, wpadłem do pierwszego lepszego pokoju, który okazał się
być… klatką schodową! O dobra Kannon! Dzięki ci za ten cud! Szybko zbiegłem po
metalowych schodach, którymi zapewne wchodzili jedynie dostawcy. W duchu
modliłem się, żeby blondyn mnie zgubił, żeby nie zauważył, przez które drzwi
przeszedłem… jednak limit cudów na dziś został wyczerpany.
- Taka, stój! Czekaj! – krzyknął ze szczytu schodów, kiedy ja
byłem już prawie na samym dole.
Jeszcze tylko trzy stopnie i… ja i moje parszywe szczęście!
Wyrżnąłem się i wylądowałem na podłodze jak długi. Nie zwracając na nic uwagi,
szybko podniosłem się i wypadłem na dwór. Przebiegłem przez park najszybciej
jak potrafiłem i potrącając przy tym kilku innych uczniów, wparowałem do
akademika, a następnie do swojego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i oparłem
się o nie plecami, dysząc ciężko.
- Ruki, już wróciłeś? – Tanabe spojrzał na mnie sponad książki,
którą właśnie czytał. – Myślałem, że na ostatniej lekcji masz jeszcze w-f…
Uświadamiając sobie, że właśnie uciekłem z jednej lekcji,
doszedłem do wniosku, jaki jestem głupi. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Nadal
opierając się plecami o drzwi, zsunąłem się na podłogę i usiadłem na niej,
obejmując kolana rękami. Ukryłem twarz między nogami i rozpłakałem się jak małe
dziecko. Nie przywykłem do takich akcji. To było dla mnie zbyt wiele. Zbyt
wiele spojrzeń skierowanych na mnie, zbyt wiele rąk chcących mnie dotknąć… i
jeszcze tak istna pogoń. Czułem się jak jakiś zbieg… którym w pewnym sensie
byłem. Kiedy nauczyciel zorientuje się, że nie ma mnie na lekcji, z pewnością
nie ominie mnie sroga kara…
- Co się stało? – Kai przykucnął przy mnie, ale mnie nie dotknął.
Widział, że to byłaby teraz najgorsza rzecz, jaką mógłby zrobić.
Yutaka był moim najlepszym przyjacielem. Zdążyliśmy się już trochę
poznać, a on nauczył się, co ma robić w takich sytuacjach. Widział, że bałem
się ludzi… jakiś irracjonalny strach przed tym, że mogą mnie skrzywdzić kazał
mi od nich uciekać jak najdalej.
- Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał, a ja pokręciłem głową.
Tanabe wstał, zajął na powrót swoje miejsce i wrócił do lektury.
Nie byliśmy z Kaim takimi „normalnymi” przyjaciółmi. Owszem,
rozmawialiśmy, a czasem nawet i żartowaliśmy, jednak nawet jemu nie pozwalałem
się do siebie zanadto zbliżyć. Czasami zwierzałem mu się z moich problemów, dlatego
wiedział o moich strachu oraz widział, jak ma się zachować, kiedy dostanę napadu
takiej histerii – to był najwyższy wyraz mojego zaufania do niego. Tylko tyle
mogłem mu dać; dla mnie to i tak było bardzo wiele. Nie lubiłem i nie
pozwalałem mu się dotykać, jak każdemu innemu, ale z nim czasem miałem nawet
ochotę porozmawiać, nie uciekałem przed nim… przynajmniej nie za każdym razem.
Yutaka zdawał sobie sprawę, że jeśli nie chcę z nim rozmawiać, to
nie ma sensu na mnie naciskać ani do niczego zmuszać, bo tym mógłby jedynie
pogorszyć moją sytuację. Szczerze, byłem mu wdzięczny za to, że po prostu dał
mi się wypłakać i nie zadawał żadnych zbędnych pytań, nie próbował mnie
pocieszyć ani tym bardziej przytulić.
Kiedy w końcu się uspokoiłem, wstałem chwiejnie i ruszyłem do
swojej małej szafy. Pokój umeblowany był dość skromnie – dwa pojedyncze łóżka,
dwie szafki nocne, dwa małe biureczka, dwa krzesła i dwie małe szafy.
Wyciągnąłem z niej moje „cywilne” ubranie i odwiesiłem mundurek na swoje
miejsce. Potem rzuciłem się na łóżko i przytuliłem do zimnej poduszki.
- Przepraszam… - szepnąłem cicho. Głowa mnie bolała.
- Nie masz za co – uśmiechnął się słabo. Był niepocieszony.
Zapewne zastanawiał się, co było powodem mojego płaczu, ale nie zapytał o to. –
Ja teraz muszę wyjść. Daję korepetycję Aoiemu.
- Chwila… Czy on nie jest w drugiej klasie? – tknęło mnie.
- Ano jest – przytaknął i uśmiechnął się jednoznacznie.
- Aaa… - mruknąłem ze zrozumieniem. – W takim razie życzę
powodzenia w podboju serc – zaśmiałem się słabo.
Kai zebrał potrzebne mu rzeczy do plecaka i wyszedł, cicho
zamykając za sobą drzwi. Ja wciąż leżałem w tej samej pozycji, oddychając
głęboko i spokojnie, starając się nie myśleć o przeżyciach dzisiejszego dnia.
Byłem zmęczony i zaczynałem już przysypiać, kiedy przypomniało mi się, że w
końcu przydałoby się zrobić lekcje. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po
pokoju w poszukiwaniu mojej torby, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że… została
w stołówce razem z marynarką, która wisiała na krześle!
- Szlag by to… - mruknąłem pod nosem i wstałem, mając zamiar
wrócić do stołówki, kiedy nagle rozległo się pukanie.
Zdziwiłem się i spojrzałem na zegarek stojący na mojej szafce
nocnej. W sumie nie było jeszcze tak późno, ale kto mógł przyjść o tej porze do
Kaia? Z góry zakładałem, że przecież nikt nie przyszedł do mnie. Pukanie
powtórzyło się. Powoli podszedłem do drzwi i otworzyłem je, mając zamiar
powiedzieć nieproszonemu gościowi, że Tanabe wyszedł, gdy nagle zamurowało
mnie… Yo-ka! Przede mną stał Yo-ka! Co on tu robił?!
- Cześć – zaczął niezgrabnie. – Ja… Przyniosłem twoje rzeczy –
pokazał na torbę z książkami i marynarkę, którą trzymał w ręku. – Mogę wejść?
Przepuściłem go w drzwiach. Chłopak położył moje rzeczy na łóżku,
na którym jeszcze chwilę temu się wylegiwałem i omiótł wzrokiem pomieszczenie.
- Ładnie… tu – próbował jakoś zacząć rozmowę, ale ja uparcie milczałem.
Kiedy spojrzał na mnie, zarumieniłem się. Zrobiło mi się głupio z tego powodu,
że uciekłem przed nim. – Rozmawiałem z nauczycielem i powiedziałem, że źle się
czułeś, dlatego nie było cię na lekcji. Dobrze zrobiłem? – upewnił się.
Kiwnąłem głową, co poskutkowało jak zapalnik. Blondyn zacisnął dłonie w pięści
i w dwóch susach pokonał długość pokoju, momentalnie znajdując się tuż przy
mnie. – Nic ci nie zrobię – zapewnił, a ja cofałem się do tyłu, dopóki nie
natrafiłem na ścianę. – Proszę, nie uciekaj przede mną – znajdował się tak
blisko, że czułem jego oddech na ustach. Znów cały się spiąłem. Yo-ka podniósł
dłoń, przez co myślałem, że zamierza mnie uderzyć w twarz. Zacisnąłem powieki,
ale… o jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast uderzania poczułem jak jego
opuszki palców delikatnie suną po moim policzku. Niepewnie otworzyłem oczy i
spojrzałem na niego. Chłopak wpatrywał się we mnie jak w ósmy cud świata. –
Chcę być po prostu blisko ciebie. Czy to aż tak wiele? – chciałem kiwnąć głową,
a nawet powiedzieć, że tak, ale nie mogłem się ruszyć ani wydobyć z siebie
żadnego dźwięku.
Zamarłem pod jego dotykiem, zupełnie jakby ktoś nagle zatopił mnie
w olbrzymiej bryle lodu. Obserwowałem jak jego oczy suną wzrokiem zaraz za
palcami, lustrując dokładnie moją twarz. W końcu nasze spojrzenia skrzyżowały
się. Yo-ka uśmiechnął się delikatnie i przysunął się jeszcze bliżej, wciskając
mnie w ścianę. Czułem jego szybko, boleśnie łomoczące o żebra serce. Przez
chwilę jeszcze przypatrywał mi się, po czym nachylił się nade mną zupełnie tak,
jakby chciał mnie pocałować…
…zaraz, zaraz! On chciał mnie pocałować! Cały czas uważnie mnie
obserwował, nie zamykał oczu. Kiedy przysuwał się do mnie coraz bardziej, mnie
ogarniał coraz większy strach. Dzieliły nas już tylko milimetry. Już prawie
musnął moje wargi, a ja wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi ze zdziwienia
i przerażenia oczyma. ON CHCE MNIE POCAŁOWAĆ?! Nie wiedziałem, jak miałem się
zachować, co zrobić, kiedy nagle… on odsunął się ode mnie.
- Przepraszam… - wyszeptał. – Ja… Zapomniałem, że ty… nie lubisz
zbytniej bliskości… To już się więcej nie powtórzy. Przepraszam – w pokorze
spuścił głowę.
- Skąd o tym wiesz? – odezwałem się po raz pierwszy, a blondyn z
wrażenia aż uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- O czym? – dopytywał.
- O tym, że nie lubię… zbytniej bliskości, jak to ująłeś? – wyjaśniłem.
- Ja… Wiem o tobie znacznie więcej niż ci się może wydawać –
uśmiechnął się. – Wiem, bo zainteresowałeś mnie i chciałem się o tobie
dowiedzieć czegoś więcej… Wyjaśniłbym ci dlaczego, ale nie chcę jeszcze
bardziej namieszać ci w główce – pogłaskał mnie po głowie.
– Myślę, że dzisiejsze wrażenia ci wystarczą, prawda? – kiwnąłem głową. – No
właśnie. Wszystko w swoim czasie – pogłębił uśmiech. – Ale jak na razie… po
prostu przede mną nie uciekaj, dobrze? – musnął moją dłoń palcami i… wyszedł.
Tak po prostu – wyszedł.
Cudowne <3
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ruki nada się na to opowiadanie c:
Jestem zachwycona, po prostu rozpływam się, niczym masło na patelni.
Nosz po prostu fangerl na maksa.
Loff <3
super się zapowiada
OdpowiedzUsuńCiekawy pairing. Zakładam, że jest ciąg dalszy xD
OdpowiedzUsuńOch Boże... Nie potrafię opisać swoich odczuć słowami. Tak bardzo chciałabym więcej.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak ty to robisz, ale twoje opowiadania mają w sobie coś niesamowitego.
Kochana to było takie piękne! :D Ja chcę jeszcze! Szybko niech twoja wena cię nie opuszcza i niech powstanie kolejne dzieło i to jak najszybciej!! :D
OdpowiedzUsuńZabiję cię ... x.X
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że ty ze wszystkiego potrafisz zrobić kawał dobrej roboty ;) Nawet z takiego nietypowego paringu też. Iii... jest super! Ciekawe jak się dalej potoczy :D
OdpowiedzUsuńA co do filmu Takumi-kun. Tak, widziałam 1 część (ale resztę też obejrzę! xD)i widzę, jak bardzo cię zainspirował ** No, naprawdę cudowny. I taaacy śliczni aktorzy xDD Takanori jest tu jako tamten Takumi, a Yo-ka jako Gii, hm? Fajnie wymysliłaś. Tylko nie mów, że Taka-chan ma brata, okej? Wiesz, tak jak w tym filmie...XDD Noo, film jest magiczny, tak samo jak twoja nowa seria.
Nie bądź taka lama jak ja i napisz następną część szybciej ;P
Już się nie doczekam. Zniszcz system ;**** To jest cudowne.
omnomnomnom <3 jak słodko *Q*
OdpowiedzUsuńTo było takie...takie... Inne-w pozytywnym tego słowa znaczeniu!
OdpowiedzUsuńNiczego nigdy nie czytałam z tym paringiem i czuję się mile zaskoczona ^^
Chociaż zakładam, że w dużej mierze to Twoja zasługa
Ru tu jest taki suuooodki,a Yo-ka... Jego właściwie nie znałam wcześniej, ale ciekawie go wykreowałaś, zmuszając mnie jednocześnie do bliższego poznania tegk osobnika XD
Czekam na więcej! Weny!!!
Chizuru
Wooooo :D Uwielbiam Rukiego jako bidne kociątko :D A Yo-ka taki pan i władca śmiertelników :P
OdpowiedzUsuńNo i mój wymarzony paring :)!
Weny życzę! I czekam na next!
Wspaniałe. cudowne i brakuje mi słów
OdpowiedzUsuńżycze weny, wesołych świat i przesyłam moc buziaczków:*
http://swiatomitsu.blogspot.com/2012/12/liebster-adwards.html
OdpowiedzUsuńotagowałam cię :3
Oh... To jest takie słodkie kiedy Ruki boi się ludzi. Czyli jednak wygrała paring Ruki X Yo-ka, nawet nie wiesz jak się cieszę! Tylko... Yo-ka mógłby pocałowac Ruksa, gdy nagle się odsuną i nad tym ubolewam T.T. Ale nie licząc tego opowiadanie jest genialne! Liczę na szybki ciąg dalszy i, że nasz uroczy Taka-chan przekona sie do ludzi jednocześnie nie trecąc swojej (hm... jak to ująć?) słodkości ^^
OdpowiedzUsuń~Kayl
OMG....
OdpowiedzUsuńtak sie to skończyło CZEMU?!!!
pozdrawiam....
Czytałm 4 razy~!! I dalej zadaję sobie to samo pytanie "Dlaczego to było takie krótkie?!"
OdpowiedzUsuńŚwietne. Oglądałam Takumi-kun i te podobne sceny.. Aż mnie wzięła chęć na oglądnięcie po raz trzeci. XD
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część. :3