Opowiadanie Halloweenowe z Kamijo (Versailles)

Dobra, przyznam się, że nie planowałam wstawiać akurat TEGO na Halloween, ale kto by przypuszczał, że dopadnie mnie AŻ takie zatwardzenie mózgu... co oczywiście przekłada się na fakt, że sklecenie przeze mnie składnego zdania właściwie graniczy z cudem ^^''
Planowałam wstawić kontynuację opowiadania z zeszłego roku (Mikaru x reader), ale, niestety, nie udało mi się wyrobić na czas (i myślę, że może nie udać mi się wyrobić nawet na następny rok, jeśli praca dalej będzie mi szła w takim ślimaczym tempie T^T).

Przyznam też, że opowiadanie to nie jest utrzymane w klimatach, w których zazwyczaj publikuję na tym blogu, więc wiele z was czytając to może na początku mieć takie delikatne wrażenie: "WTF?!". Ostrzegam zatem C'': 
Niemniej, wciąż uważam, że tekst ten wpasowuje się całkiem nieźle w Halloweenowe klimaty, więc postanowiłam go tu wrzucić, żeby nie było tu tak cicho i pusto ^^'' Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodoba C; Właściwie to całkiem nieźle mi się to pisało, więc kto wie, może kiedyś porwę się na kontynuację (znaczy pomysł już jest! :D), a może nawet urośnie ono do rozmiarów mojego drugiego dziecka (pierwszym jest opowiadanie publikowane na drugim blogu - jeśli ktoś jest zainteresowany, zapraszam do zerknięcia: klik) i może nawet kiedyś założę oddzielnego bloga, żeby je kontynuować... może C'': A jak jednak wiadomo morze jest szerokie i głębokie xp I skrywa wiele niepewności ^^''

Ostrzeżenia: tekst nie bardzo związany z tematyką bloga, raczej opowiadanie autorskie niżby fanfic; język podwórkowy (nie ma wulgaryzmów - raczej chodzi o nietypowy styl), słabo paczane (pod względem błędów) z racji braku czasu, infekcji oka i światłowstrętu T^T

Ach, no i zapomniałabym wspomnieć - żeby już tak całkowicie nie odbiegać od tematu gwiazd j-rcoka w opowiadaniu pojawia się Kamijo z Versailles, który w ostatnim czasie zaprząta mi głowę ♥



Rozdział I

Sapnęła ciężko poirytowana, dorzucając opału do przygasającego paleniska. W chacie zaczynało robić się chłodno. Materiał obszernej, choć mocno już zniszczonej przez ząb czasu sukienki zamiótł drewnianą, krzywą podłogę, podrywając z niej grubą warstwę kurzu. Drobiny wzbiły się w powietrze, przywodząc na myśl drobny śnieg w słabym, pomarańczowym świetle dochodzącym z kominka.
No tak, zima zbliżała się wielkimi krokami… To dlatego myślała już o śniegu.
Westchnęła raz jeszcze, względnie porządkując porozrzucane rzeczy na blacie kulawego stołu. Zima oznaczała chłód, a ona nie lubiła niskich temperatur. Poza tym trzeba będzie odśnieżać posesję i brnąć w śniegu po kolana, żeby dotrzeć do wioski, żeby zaopatrzyć się w najbardziej podstawowe produkty. Zima oznaczała też ciężki okres pod względem finansowym. Z leczenia kilku odmrożeń królów pobliskiej karczmy, którym przyjdzie spędzić noc na mrozie, nie utrzyma się aż do wiosny. Pomimo tego wszystkiego, co robiła dla wieśniaków, ci wciąż podchodzili do niej z rezerwą, więc ze zwykłym kaszlem i cieknącym nosem częściej zwracali się do matek, babek czy zielarek. Kiedy wszelkie metody radzenia sobie na własną rękę zawodziły, udawali się do lekarza z miasta, który raz na jakiś czas zajmował się także problemami pospólstwa. W takim wypadku nie pozostawało jej nic innego jak liczenie na to, że podczas okresu zimowego zdarzy się jakaś tragedia, która będzie wymagała jej bezzwłocznej interwencji. Tylko w ten sposób mogła się wzbogacić i przetrwać ten ciężki okres. Cóż… od biedy, jeśli nic złego nie zadziałoby się w sposób spontaniczny, zawsze mogła nieco pomóc swojemu szczęściu.
Jak trwoga to do czarownicy, co?
W okresie wiosennym rozmnażała ziarno i wspomagała proces kiełkowania roślin. Później doglądała upraw, aby te nie zostały zeżarte przez choroby i szkodniki, żeby nie zniszczyła je zwierzyna podchodząca z lasu. Sprowadzała kupców z okolicznych traktów, którzy nie mieli w planach zawitania do wioski, ale zgubieni w lesie nagle zbaczali z drogi do miasta. Dzięki temu wieśniacy mogli prowadzić handel, wymieniać informacje, słuchać plotek. W lato monitorowała poziom rzeki, aby woda nie opadła zbyt mocno. Pomagała nawadniać pola szybciej i efektowniej. W między czasie zawsze znalazł się jakiś nieszczęśliwiec ze złamaną kończyną lub wybitym zębem, który trzeba było z powrotem wsadzić na swoje miejsce. Nierzadko znalazła się i jakaś dzierlatka, która przy pomocy odpowiednich specyfików chciała zwrócić na siebie uwagę swojego oblubieńca. Małżeństwo w kwiecie wieku borykało się z problemami w sypialni. Ktoś się żenił i chciał mieć ładną pogodę. Pannica wychodząca za mąż chciała ładnie wyglądać. Rozwiązła panienka lub niewierna żona chciała, żeby nikt nie dowiedział się o tym, kto tak naprawdę był ojcem dziecka.
Słowem, zawsze było coś do roboty.
Ale nie w zimę.
W zimę kupcy rzadko kiedy podróżowali, a już w szczególności omijali odległe trakty prowadzące przez puszczę. O tej porze roku zazwyczaj poruszali się wyłącznie między większymi miastami, gdyż tak było bezpieczniej. Obawiali się zaglądać do mniejszych miejscowości, gdyż drogi do nich prowadzące były skute lodem, na których końskie kopyta ślizgały się. A nikt przecież nie chciał wywrócić własnego wozu i stracić całego swojego majątku przez jedną, głupią decyzję, prawda?
Z kolei przez tą jedną decyzję produkty w wiosce stawały się jeszcze droższe niż zazwyczaj. A pieniędzy nie było. Przez ostatnią awanturę z tym młodym, natchniętym klechą straciła nawet kilku „stałych” klientów, którzy często witali w jej progi z rozkwaszonym nosem lub wybitym barkiem po bójce w jednej czy drugiej spelunie. Więc pieniędzy było jeszcze mniej niż zazwyczaj. A ponieść cen za swoje usługi nie mogła, gdyż ludzie w wiosce byli tak samo biedni jak i ona, i właściwie więcej zaoferować nie mogli. Gdyby zaczęła wymagać niebotycznych wynagrodzeń za swoją pracę, pewnie już nikt by do niej nie zaglądał.
W takim wypadku naprawdę nie mogła myśleć o żadnym innym rozwiązaniu niż o zawaleniu lodu na rzece pod dzieciakami ślizgającymi się na nim lub o wznieceniu pożaru w jednym z domostw, tłumacząc, że była to wina niedopilnowanego paleniska. W obliczu katastrofy lub śmierci wszyscy przestawali już liczyć pieniądze i byli gotowi zapłacić tyle, ile było trzeba, byle uniknąć przykrych konsekwencji.
Westchnęła raz jeszcze. Właściwie to nie była zwolenniczką takich rozwiązań, ale cóż… jak mus to mus. W końcu nie umrze z głodu w imię prawych zasad. W najgorszym wypadku najwyżej nie uda jej się odratować na czas bachora z wioski. Nie była to znowu aż taka strata. Mogła to przeboleć. W końcu i tak nie wyrósłby na nikogo lepszego niż właśni rodzice… Nie będzie w tym żadnej szkody dla społeczeństwa.
Wzruszyła ramionami i pokręciła głową z niezadowoleniem, odkładając księgi na swoje miejsce. Przeciągnęła palcem po wypalonej dziurze w stole. A mogłaby poprzysiąc, że rano jeszcze tego tutaj nie było…
Usiadła z rozmachem na zdezelowany zydel i przytknęła palec do brody w geście zamyślenia. W tym czasie karłowaty smok z kikutem zamiast prawego skrzydła wskoczył jej na kolana i wywalił mięsisty ozór z zadowoleniem. Cuchnąca, lepka ślina skapnęła na materiał sukienki, kiedy pupil domagał się uwagi swojej właścicielki.
- No co robisz, ty przerośnięta jaszczurko?! – zirytowana kobieta podniosła zwierzę, odsuwając je od siebie na odległość wyciągniętego ramienia. Spojrzała zawistnie na gada, który wbił w nią maślane, niezbyt rozgarnięte spojrzenie. Wyszczerzył pożółkłe, szpilkowate zęby w groteskowym uśmiechu i wydał z siebie nieskoordynowany dźwięk. – Co ja się z tobą mam… - sapnęła. – Utrapienie z ciebie… - przewróciła oczyma, ale zaraz uśmiechnęła się pod nosem.
Lubiła tego małego, przygłupiego smoka. W zasadzie był to jej jedyny, stały towarzysz, więc ceniła sobie jego bliskość. Zmniejszał dyskomfort związany z poczuciem samotności, ale przy tym posiadał kilka bardziej praktycznych umiejętności. Potrafił, dla przykładu, kraść jajka z kurników, a nieraz zdarzyło się, że przyniósł i całą kurę lub królika na obiad. No i pilnował obejścia. Całkiem pożyteczny był z niego zwierzak.
Wraz z nadejściem zimy skończy się też czas, w którym będzie mógł wykarmić ją las – skończą się jeżyny, maliny, jabłka i grzyby… a tu jeszcze czekała na nią kolejna paszcza do wykarmienia, która nigdy nie pogardziła dodatkową porcją. Rozmasowała pulsujące skronie dwoma palcami, pozwalając ułożyć się pupilowi na własnych kolanach. Gad zakręcił się kilka razy dookoła własnej osi, jakby ugniatając jej uda i szykując sobie legowisko, po czym położył się. Ziewnął rozdzierająco i sapnął przez nos, przez co z jego nozdrzy wydostał się niewielki obłok szarego dymu. Zwierzak nie wyglądał na zmartwionego w przeciwieństwie do swojej pani.
- I co my teraz zrobimy, co? – zapytała przysypiającego karzełka.
Oczywiście nie dostała żadnej odpowiedzi ze strony swojego towarzysza. W zamian odezwał się jej żołądek, który burknął głośno. Kobieta skrzywiła się. Przydałaby się kolacja, ale zapasy w spiżarni prezentowały się raczej dość skromnie, więc szybko mogły się skończyć. Trzeba było coś z tym zrobić. Może podwędzi coś z cudzej spiżarni?
Sama ziewnęła. Zmrok już zapadł dawno temu, choć ze względu na porę roku nie świadczyło to koniecznie o późnej godzinie. Księżyc zaglądał przez nieszczelne okno do chaty wiedźmy, wlewając się snopem srebrnego światła do środka. Czarownica podniosła się z siedzenia z pupilem na rękach i ułożyła bezwładne cielsko w legowisku z brudnych szmat. Przeciągnęła się, wsłuchując się w trzask kości. Usiadła na łóżku i przeczesała palcami długie, brązowe włosy, które spływały na jej ramiona i piersi połyskującymi kaskadami.
A może by tak wynieść się stąd? Chociażby do następnej wsi? W końcu młody kaznodzieja zdecydowanie wypowiedział jej wojnę. Ludzie w wiosce byli głupi i słuchali się księży. Z jednej strony wyrzekali się złego i zanosili swoje prośby do Boga, ale z drugiej, kiedy faktycznie działo się coś niedobrego, gonili po wiedźmę. Stary klecha w jakiś sposób rozumiał ten mechanizm i przyjął porządek rzeczy takim, jaki był – a więc takim, jakim ustanowiła go kobieta. Temu jednak niefortunnie kopnęło się w kalendarz, przez co z diecezji przysłali tego upierdliwego chłystka. Zacietrzewiony w wierze młodzian gotów był bronić tego, w co wierzył. Czarownica zastanawiała się, jak długo pozostanie taki uparty. Nie dawała mu zbyt wielkich szans. Zamierzała poczekać, aż ten nabawi się poważnego bólu pleców albo migreny. Wtedy złamie się i sam po nią pośle. A jej warunkiem udzielenia pomocy będzie publiczne przyznanie się do błędu i zapewnienie, że konszachty z wiedźmami nie są niczym złym. Denerwowało ją to, jak ten budził w wieśniakach nienawiść do niej. Przecież niszczył jej tym interesy! Oczywiście mogła od razu dać mu upomnienie, pokazać mu, co może się stać, jeśli ten nie zda sobie sprawy z tego, gdzie jest jego miejsce wystarczająco szybko, ale nie. To byłoby zbyt prozaiczne. Wolała poczekać. Planowała przeboleć jego ganianinę z krucyfiksami i polewanie wodą święconą. Poczekać, aż ten będzie w potrzebie. Pokazać mu, kto tu tak naprawdę jest górą. Nie tylko go zastraszy, ale przy tym pokaże, że to ona rozdaje tu karty; że tak naprawdę wszystko zawsze idzie tak, jak ona tego chce. Że on tego nie zmieni. Nie jest w stanie tego zrobić. Jest zbyt mały i śmieszny. Bezsilny. Żaden człowiek nie może równać się z wiedźmą. Nawet człowiek, za którym stał sam Bóg. Jeśli dobrze pójdzie, dzięki takiemu posunięciu może również złamać jego wiarę lub przynajmniej poddać ją wątpliwościom. Bo w końcu przyjdzie taki czas, kiedy będzie potrzebował jej pomocy. Będzie musiał skorzystać z wyciągniętej ręki szarlatana, którego sam wcześniej wypędzał z wioski.
Będzie musiał.
Przy dobrych wiatrach jeszcze zostanie jej marionetką. Omota go sobie wokół palca jak każdego innego faceta. Bo przecież w gruncie rzeczy wszyscy oni byli tacy sami. Nieskomplikowani. I chodziło im tylko o jedno. Nieważne czy był to pomazaniec boży, czy zwykły moczymorda z karczmy. Wszyscy mieli jedną, wrodzoną wraz z płcią słabość. A ona potrafiła nią umiejętnie manipulować – tak samo umiejętnie, jak i posługiwała się swoimi kobiecymi wdziękami. To była jej kolejna mocna strona.
Cóż, przyszłość może nie malowała się w różowych barwach, ale wciąż pozostawało jej wiele wyjść z patowej sytuacji. Nie było jeszcze tak źle, ale należało już zacząć działać, żeby później nie obudzić się z ręką w nocniku i żołądkiem przyrośniętym do kręgosłupa. Poza tym wiedźma była zapobiegliwa. Nie zostawiała nic przypadkowi i zawczasu starała się przewidzieć, co może zdarzyć się w najbliższej przyszłości, żeby przygotować się na dary, którymi zamierzała obdarować ją przyszłość i w miarę możliwości obrócić je we własną korzyść.
Poprawiła skopane posłanie i nakryła się nieświeżą pościelą, wsuwając się pod kilka warstw szorstkich koców. Skuliła się, przyciągając nogi do klatki piersiowej, żeby się ogrzać. Ogrzała dłonie własnym oddechem, które zdążyły już zmarznąć. Potarła oko pięścią, tłumiąc kolejne ziewnięcie. Dziś było już za późno na szczegółowe obmyślanie jakiejś intrygi. Zabierze się za to jutro. I powoli, ale systematycznie wprowadzi swoje porządki. Nie pozwoli się bagatelizować. Jeszcze raz udowodni, że jej wola jest tutaj najważniejsza i że ona sprawuje tutaj faktyczną władzę. Ani sołtys, ani kaznodzieja od siedmiu boleści nie będą wchodzić jej w drogę – a jeśli spróbują, to gorzko tego pożałują.
Zdawało się, że w ostatnim czasie była zbyt pobłażliwa i dobroduszna, skoro ludzie zdążyli już zapomnieć o jej umiejętnościach i władczym charakterze.
Już ona się z nimi rozprawi… z nimi wszystkimi…

***

Stała na podwórzu za chałupą, rozsypując ziarno dla kur z miną kwaśną jak jesienna pogoda, która dzisiaj wyjątkowo nie dopisywała lub jak skisła zupa, którą musiała wylać dla smoka, bo tej akurat zachciało się zepsuć przez jedną noc. Zaraza by to wszystko wzięła! To pewnie przez te eksperymenty z przyspieszaniem procesu tworzenia trucizn… To musiało jakoś zadziałać na zupę…
Zadrżała, kiedy przeszywający, bezwstydny powiew wiatru zajrzał jej pod poły znoszonej sukni. Ciężkie chmury kołujące nad lasem wskazywały na to, że niebiosa zamierzały uraczyć ziemię solidnym deszczem, co dodatkowo wprawiało czarownicę w podły nastrój. Kobieta nie znosiła deszczu.
Wtem jej myśli przerwało głośne warczenie smoka i dziwne odgłosy, które ten wydawał z siebie, chcąc udawać psa i próbując szczekać. Oczywiście wychodziło mu to okropnie, przez co brzmiał co najmniej śmiesznie.
- Czego tam?! – warknęła, odstawiając worek z ziarnem w miejsce, w którym kury nie mogły go dostać. – Kto mnie się tam do obejścia dobija?! – ruszyła zamaszystym krokiem w stronę furtki prowadzącej do frontowej części zarośniętego ogrodu, do którego zwierzęta gospodarcze nie miały wstępu.
Na czarownicę u progu jej własnych drzwi czekał osobliwy i nieczęsty widok. Bowiem na zakurzonej drodze, tuż przed jej furtką stał piękny młodzieniec. Był wysoki i szczupły, jednak nie wątły. Włosy w kolorze złota opadały mu na piękną twarz o jasnej cerze i ostrych, arystokratycznych rysach. Zimne, błękitne oczy miały surowy wyraz i spoglądały na świat z wysoka. Ubrany był w białą, obszerną koszulę z żabotem, która nie prezentowała się jednak już tak najlepiej. Była wygnieciona i poplamiona, w niektórych miejscach nawet rozdarta, jakby młodzian przedzierał się przez cierniste krzewy. Koszula wpuszczona była w proste, czarne spodnie, a te z kolei w wysokie, sznurowane buty, które sięgały kolan. Na szyi połyskiwało mu kilka drobnych, srebrnych naszyjników. Na smukłych, długich palcach pyszniły się srebrne i złote pierścienie.
Słowem, wszystko w nim wskazywało na to, że nie pochodził z wioski.
Wiedźma nachmurzyła się jeszcze bardziej. Zdawała sobie sprawę, że nie przyszło jej spotkać się z byle synem bogatego kupca. Ba! On nawet nie był młody, mimo iż wyglądał jakby dopiero niedawno skończył dwudziestą wiosnę! Podejrzewała, że mógł być od niej starszy – starszy o całe stulecia.
- A czego to wampirza arystokracja szuka u biednej, prostej czarownicy, ha? – zapytała prowokująco, nie porywając się na kurtuazję, której arystokraci tak bardzo zawsze wymagali.
Nie zamierzała grać na jego zasadach, nawet jeśli był wampirem. Cóż, teraz postawił swoją bladą, zimną, obmierzłą stopę w obejściu wiedźmy, więc musiał się dostosować. Jeśli coś mu nie odpowiadało, zawsze mógł odejść. Ona nie tarasowała mu drogi. Właściwie to z wielką ulgą odnotowałaby informację o jego wyjściu, gdyż wampiry znane były ze stwarzania nie lada kłopotów.
Świat, w którym przyszło jej żyć, rządził się dziwnymi prawami. Ludzie byli biedni i durni, zapędzeni do wykonywania robót najgorszego sortu, których nie chciał dotykać się nikt inny. Chociaż jakby się tak nad tym zastanowić, to może nawet nie tylko oni mieli tak przechlapane… Tak długo, jak nie należałeś do rodziny magnatów, twoje zdanie nie miało najmniejszego znaczenia. Musiałeś wykonywać to, co zostało ci zlecone, żeby mieć chociażby za co przeżyć, żeby mieć za co zjeść i gdzie się przespać. Na tę sprawę niewiele mógł pomóc nawet fakt bycia czarownicą…
Najwyższe szczeble władzy były głównie okupowane przez wampiry, gdyż te były zachłanne i długowieczne. Niemniej, trzeba było im przy tym przyznać, że miały głowę do interesów. Od samego początku, kiedy tylko różne istoty zaczęły zrzeszać się, tworząc pierwsze osady, a później miasta, te ciągnęło do bogactwa. Sprytnie manipulowały wszystkimi dookoła tak, aby dobrać się do władzy – a kiedy już jeden wampir zasiadł do suto zastawionego stołu, zaraz ściągał za sobą całą rodzinę. W ten oto sposób w wielu krainach od zarania dziejów panowały te same rody magnatów. Wampiry niełatwo rozstawały się z piastowanymi urzędami. Dobrze dbały o swoje rodzinne interesy, wysuwając jej dobro na sam przód, przekładając je ponad wszystko inne. Uważnie monitorowały, kto miał dołączyć do ich grona, aby ich majątek nie został podzielony i roztrwoniony. Władza i tytuły przechodziły z ojca na syna, tak, żeby nic nie zginęło. Nic nie mogło zostać pozostawione przypadkowi. Ze względu na swoje wpływy, interesy oraz prowadzenie sprzecznych polityk wampiry zazwyczaj nie lubiły innych przedstawicieli swojego gatunku, które należały do innego rodu.
W końcu trzeba było im także przyznać, że byli niesamowicie przebiegli i inteligentni, gdyż w wampirzych domach przykładano ogromną wagę do wykształcenia najmłodszych. Ponad to byli również piękni i utalentowani. Często grali na przeróżnych instrumentach, śpiewali lub tańczyli. W tej jednak danej chwili przez wiedźmę przemawiała zwykła zazdrość, toteż nie mogła dopatrzyć się niczego z tej listy pozytywnych cech w swoim niezapowiedzianym przybyszu.
Jeszcze jej tu księcia, psia mać, brakowało…
Złotowłosy posłał jej uśmiech, który był ciepły niczym sam promień słońca i skłonił się delikatnie w geście przywitania. Och, a więc zaczynamy od przedstawienia… Cudownie. No tak. Wampiry potrafiły także doskonale grać i kłamać. To była kolejna z ich mocnych stron.
Sztuczna postawa mężczyzny szybko naprowadziła ją na pewien trop. Fałszywe uśmiechy zazwyczaj były preludium do rozmowy o pieniądzach…
- Nie płacę haraczu i żadnego nie zapłacę! – wycelowała oskarżycielsko palcem w przedstawiciela wyższego stanu. – Nie dam się zastraszyć! Jak ci się to nie podoba, to przyślij sobie nawet żołnierzy! Rozprawię się i z nimi, jak trzeba! – oświadczyła z mocą, unosząc dumnie podbródek w wojowniczym geście.
- Ależ moja pani – wampir, grając przejętego, złapał się za okolice serca – mówisz straszne rzeczy! – pokręcił głową, po czym przyłożył zewnętrzny grzbiet dłoni do czoła w teatralnym geście, który miał wyrażać ubolewanie. – Jakże mógłbym żądać od ciebie jakichkolwiek pieniędzy, pani? Twoje nastawienie wskazuje jednak na to, że w przeszłości musiały cię już spotkać podobne okropieństwa, nad czym szczerze boleję – z uporem maniaka brnął dalej w to przedstawienie, przez co odróżniał się od otaczającej go rzeczywistości niczym złota moneta na kupie łajna.
- Ta… - mruknęła kobieta, zakładając ręce na piersi. Uważnie obserwowała arystokratę, próbując wyczytać z jego ruchów, jakie były jego prawdziwe zamiary. Cóż, najwidoczniej nie zamierzał powiedzieć wprost, o co mu chodziło. W sumie nie dziwne. Bogacze rzadko kiedy mówili coś bezpośrednio. Owijanie w bawełnę było wedle nich bardzo wskazane, a nawet kulturalne. – To jak nie chcesz pieniędzy, to paszedł mi stąd! – chwyciła miotłę wspartą o drewnianą ścianę domu i ruszyła z furkotem sukni ku bramce. – Zajęta jestem, a ty mnie tu czas marnujesz! – zamachnęła się, bijąc przybysza po łydkach. Miotła zostawiała nieestetyczne, szare ślady na czarnych spodniach mężczyzny. – No już! Idź mnie stąd! Jak szukasz rozrywki, to lepiej zajrzyj do wioski, a nie smoka mi o nerwicę przyprawiasz! – skarciła go.
Złotowłosy widocznie próbował się nie roześmiać na reakcję wiedźmy. Wziął jednak dyskretnie głęboki wdech przez zaciśnięte zęby i nie wypadł ze swojej roli przyjaciela prostych mieszkańców tych zapomnianych przez bogów terenów. Zaczął jeszcze raz:
- Moja pani! – zawołał, ujmując jej dłonie. – Wybacz, że cię zaniepokoiłem i przerwałem twoje dzienne obowiązki, odrywając cię od twoich powinności, ale potrzebuję twojej pomocy – zawołał.
- Pomocy? – prychnęła. – A co? Chcesz wszelkie kruszce w złoto zamieniać? Kamienia filozoficznego szukasz? Ja nie zbawca! – przewróciła oczyma. – Wody ci w wino nie zamienię! Z pustego nie naleję! – upierała się.
- Moja dobra pani – uderzył w bardziej pokorny ton – pomoc, o którą proszę jest znacznie bardziej prozaiczna…
- To czego chcesz? – warknęła.
- Szukam noclegu – zaczął.
- To do wioski! – popchnęła go w kierunku drogi, jednak ten stał jakby zapuścił korzenie i ani myślał się ruszyć. – Przy głównym trakcie jest karczma. Powinni mieć jakieś wolne pokoje – dodała na zachętę, jednak ten wciąż nie odrywał od niej proszącego spojrzenia. – A jak nawet nie mają, to w wiosce jest nieoficjalny burdel. Łatwo znajdziesz. Dziwki same pewnie do ciebie przylecą przez tą twoją bladą facjatę – wyrwała ręce z jego zimnego uścisku i wsparła się na kiju od miotły. – Napijesz się tam, zjesz i się zabawisz. Wszystko oczywiście za odpowiednią opłatą, ale jakoś nie myślę, żebyś akurat ty mógł narzekać na niedostatek grosza – zauważyła kwaśno.
- Mój majątek nie ma tu nic do rzeczy, pani – wykłócał się. – Problem wszak leży w tym, że, tak jak powiedziałaś, moje pojawienie się w wiosce może stać się swoistą rewelacją. Wolałbym uniknąć rozgłosu – wyjaśnił.
- A to dlaczego? – dociekała.
- Bo mnie nie wypada się tak pokazać – rozłożył bezradnie ręce. – Nie mam tu ani służby, ani odpowiedniego stroju, ani chociażby powozu…
- To co tu robisz, ha? Na piechotę w sam środek puszczy żeś zalazł? – fuknęła. – I mam rozumieć, że obowiązkowo przez przypadek to się stało? – zaśmiała się szyderczo. – Może jeszcze przez sen albo za sprawą demonów? – prychnęła.
- Nic z tych rzeczy, pani – zaprzeczył szybko. – Aż wstyd się przyznać, ale byłem na polowaniu na dziki z przyjaciółmi i służbą – zaczął opowiadać. – Niestety, zapuściliśmy się zbyt głęboko w las i zbudziliśmy niedźwiedzia. Wszyscy pouciekali i rozdzieliliśmy się – wzruszył ramionami, wzdychając ciężko. – Kiedy niedźwiedź się zbudził, siedziałem w siodle, więc spiąłem konia, chcąc, żeby zwierz ruszył za mną w pogoń, zostawiając resztę w spokoju. Tak też było – cały czas gestykulował w teatralny, przerysowany sposób. – Po pewnym czasie niedźwiedź się zmęczył i zostawił mnie i mojego konia w spokoju. Wierzchowiec był jednak bardzo zmęczony, tak samo jak i jego jeździec – pokręcił głową z dezaprobatą dla samego siebie. – Kazałem mu przeć naprzód, a nie zauważyłem rowu melioracyjnego, przez co mój koń przewrócił się i złamał nogę – grał tak dobrze, iż niemal był bliski łez z powodu żalu roztaczanego nad biednym zwierzęciem. – Musiałem zostawić go tam, gdzie padł, a resztę drogi pokonałem już pieszo – spuścił głowę. – Dlatego właśnie proszę cię, pani, o pomoc. Proszę o miejsce do odpoczynku. Obiecuję sowicie cię wynagrodzić za twoją dobroć – ponownie chwycił dłoń wiedźmy i ucałował jej grzbiet.
Czarownica przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i spoglądała krzywo na wampira. Przybrała zaciętą minę i w zamyśleniu stukała palcem w trzonek miotły. W końcu mlasnęła z niezadowoleniem.
- Nie wiem, jak to tam teatr wygląda u was w mieście, ale coś mnie się zdaje, że z ciebie to pierwszorzędny aktor na tamtejszych deskach, mój złoty – wyszczerzyła się paskudnie. Arystokrata spojrzał na nią z zdziwiony. – Coś naciągana ta historia, mój miły. Jasne – machnęła ręką – ja z ciemnoty pochodzę, to i do twojego intelektu mnie daleko, ale, tak na przyszłość, nawet jak między chłopstwo wkraczasz, to miej przynajmniej w zanadrzu jakąś spójną bajeczkę – poklepała go po ramieniu, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę chałupy.
- Pani, zaczekaj! Przecież nie śmiałbym ci kłamać! – zapewnił.
- A ja nie mieszam się w cudze sprawy, bo mnie potem sumienie zżera – zaśmiała się paskudnie. Bo prawdą było, że wiedźmy znane były w świecie ze swojej wścibskości.
Nim zdążyła dojść na werandę osłoniętą strzechą, pierwsze krople osiadły na jej skórze. Z niesmakiem spojrzała w niebo, które stało się jeszcze ciemniejsze niż przed rozmową z prawdopodobnie jednym z najlepszych aktorów, jakich wydała kiedykolwiek ta ziemia. Zapowiadało się na niezłą ulewę.
Kobieta obróciła się przez ramię i spojrzała na pozostawionego samego sobie wampira stojącego przed furtką. Spod cienkiego, delikatnego materiału koszuli wyglądała blada skóra. Wiatr się wzmógł, zrobiło się jeszcze chłodniej. Niezależnie od tego, co tak naprawdę się stało, że ten się tutaj znalazł, jego ubranie prezentowało się nie najlepiej, co naprowadzało na trop, iż możliwe, że faktycznie znalazł się w takiej, a nie innej sytuacji i miejscu niekoniecznie z własnej woli. Nie był to tego jakiś niezbity dowód, ale cóż… Od biedy można było przymknąć na to oko. A wiedźma znała się z biedą całkiem nieźle. Właściwie to byli za pan brat. Sama dobrze wiedziała, jak to jest być w potrzebie – rannym, zmęczonym, chorym, głodnym i zmarzniętym. Może właśnie dlatego ostatecznie westchnęła ciężko i przeklinając na czym świat stoi, przywołała do siebie złotowłosego gestem dłoni.
- Dobra, wchodź – oparła się ramieniem o belkę nośną konstrukcji. – Bo książę się jeszcze rozchoruje na wietrze, za co ja później zostanę obarczona winą – przewróciła oczyma.
- Dziękuję, litościwa pani – skłonił się głęboko i w oka mgnieniu już znalazł się przy niej. Znów sięgnął jej dłoni, ponownie składając zimny pocałunek na jej grzbiecie. – Obiecuję stokrotnie ci się odpłacić – uśmiechnął się niczym samo marzenie.
- Oczywiście… - prychnęła i weszła do środka, a za nią podążył jej gość.
Wyklinała na siebie i swoje miękkie serce. Bo w gruncie rzeczy była zbyt litościwa i dobra. Nie tylko dla tego wampira. Jakby się uparła, to może ludzie traktowaliby ją inaczej. Może nawet zmusiłaby ich do oddawania należnego jej szacunku i płacenia dużo więcej za usługi. Nie pozwalałaby na siebie źle gadać i nie pomagałaby w razie, kiedy zadziałoby się coś źle. Ale ilekroć postanawiała sobie, że tym razem się nie ugnie, nie potrafiła dotrzymać danego sobie słowa. Nie była święta, ale nie potrafiła też przejść obojętnie obok cudzej krzywdy.
Oczywiście czasem zdarzało się, że jej dobra chęć pomocy obracała się przeciwko niej. Miała nadzieję, że tym razem jednak tak nie będzie. Zamierzała dokładnie obserwować jej niecodziennego towarzysza. Cóż, jakby nie patrzeć, większość chłopstwa nigdy nawet nie widziało prawdziwego wampira na oczy. Ona, jako że była dużo starsza od wieśniaków, miała już okazję kilkakrotnie widzieć bladolicych arystokratów. Pamiętała jak dziś jak zachwyciła się nimi, kiedy zobaczyła ich po raz pierwszy. Zdawało się, że było to podczas jakiejś parady. Była wtedy wciąż jeszcze małą dziewczynką i była gotowa zrobić niemal wszystko, żeby stać się wampirem lub żeby przynajmniej za jakiegoś wyjść za mąż. Czas i jego upływ przyniósł jej jednak więcej wiedzy na temat tego, jak funkcjonował świat, w którym przyszło jej egzystować, a więc została zmuszona do zrezygnowania ze swoich dziecięcych marzeń. W końcu nie pochodziła z wystarczająco wysokiego stanu, żeby poślubić arystokratę. Za bardzo się od nich różniła. Była tylko jakąś wiedźmą.
- W karczmie lepiej byś się wyspał – oświadczyła. – Lepiej też byś zjadł, ale jakżeś się uparł, że chcesz tu, to będziesz tu – wzruszyła ramionami. – Nic na to nie poradzę – westchnęła. – Nie myśl, że dla twojego arystokrackiego tyłka oddam łóżko – zaznaczyła ostro. – Będziesz spał na podłodze – wyjaśniła. – Nie mam innego miejsca do spania. Wyobraź sobie, że jakoś niewiele osób dobija się, żeby nocować u czarownicy – zaśmiała się pod nosem. – Nie dostaniesz też wiele na kolację. Idzie jesień, a ja i tak mam już prawie pustą spiżarnię – przyznała bez skrupułów.
- Żadna z tych rzeczy nie jest dla mnie problemem, pani – o dziwo nie oburzył się. – Jestem wdzięczny, że mimo iż nie posiadasz wiele, wciąż chcesz się ze mną podzielić tym, co masz – uśmiechnął się promiennie. Syknęła ostrzegawczo na te słowa. Może i faktycznie pochodziła z chłopstwa, więc miała niewiele, jednak ten nie musiał jej tego wypominać; szczególnie, kiedy dopiero co przyjęła go pod własny dach. – Pozwól mi zatem, pani, od razu odpłacić ci się chociaż w najmniejszym stopniu za twą pomoc – sięgnął do kieszeni po czerwoną, welurową sakwę wypchaną po brzegi złotymi monetami. – Niech to będzie jeden ze sposobów, w jaki mogą odpowiedzieć na twoją dobroć – wcisnął jej w dłonie woreczek z pieniędzmi. Oniemiała kobieta wpatrywała się w niego zszokowana, ważąc go w ręku. Był ciężki jak dobry otoczak z rzeki! – Mam nadzieję, że to wystarczy na pokrycie kosztów, na które będziesz musiała się porwać z mojego powodu – zakończył łagodnie.
Wiedźma podrzuciła sakiewkę. Rozwiązała rzemyk i wzięła jedną z monet, sprawdzając jej twardość zębami. Sprawdziła drugą. I trzecią. I siódmą. Zdawało się, że wszystkie wyglądały na prawdziwe. Aż nie mogła w to uwierzyć! Chyba jeszcze nigdy nie trzymała takiej fortuny w garści! Za taką kwotę mogła przeżyć w spokoju następnych kilka zim!
Nie oznaczało to jednak, że wszyscy dookoła musieli niezwłocznie dowiedzieć się o jej szczęściu. Ona też nie była głupia. Zamierzała podzielić majątek i rozsądnie wydawać każdą jego część, aby wieśniacy nie zorientowali się, że nagle stała się zbyt bogata. Przecież nie chciała tutaj regularnych eskapad złodziejaszków. Nie żeby sobie z nimi nie poradziła, o nie! Ale to po prostu byłoby uciążliwe…
Zamierzała zostawić sobie na teraz kilka monet, a resztę dobrze schować. Wszak nie wiadomo, co ten wampir knuł. Może tylko wręczył jej tę sakiewkę na pokaz, a później zamierzał odzyskać swoją własność? Trzeba było się zabezpieczyć przed taką ewentualnością.
- Więc… - zająknęła się. – Co tak właściwie zamierzasz? – zainteresowała się. – Na ile chcesz zostać? I jak wrócisz do siebie?
- Ktoś z pewnością już mnie szuka. Zamierzam poczekać, aż moi ludzie dotrą na tutejsze tereny – wyjaśnił. – Chociaż przyznam, że nie pogardziłbym również pomocą w nawiązanie kontaktu z bliskimi – wyznał. – Pewnie się martwią… Chciałbym przekazać im chociażby krótką wiadomość, że jestem cały i zdrów, i gdzie mogą mnie znaleźć – spojrzał kontrolnie na gospodynię domu.
- Cóż… Może da się coś z tym zrobić… - mruknęła pod nosem i obróciła się do niego tyłem, biorąc się za porządki.
Zaczęła układać szkło alchemiczne, żeby zrobić miejsce na stole. W końcu trzeba było przygotować kolację od początku, bo zupa skisła…
Na wzmiankę o martwiących się krewnych i przyjaciołach spochmurniała… albo raczej zrobiło jej się w jakiś sposób przykro. Ona nie miała nikogo bliskiego. Niezależnie od tego, co by się z nią stało, jej nikt by nie odżałował, nikt by się nie przejął, nikt by nie zapłakał. Wielokrotnie pomagała ludziom z wioski, niekiedy nawet ratowała ich z sytuacji kryzysowych, ale pomimo tego wszystkiego nawet oni zapewne w końcu powiedzieliby: „Dobrze, że ta wiedźma zdechła”. Mówiliby o niej z pogardą. Gdyby została kaleką, nikt by się nią nie opiekował. Nikt nie przyniósłby świeżej wody ze studni, nie zrobił zakupów na targu, nie nakarmił zwierząt w zagrodach…
Wbiła nóż w blat stołu i syknęła. Wąska stróżka krwi spływała po jej palcu. „Oto, co się dzieje, kiedy zaczynasz myśleć o jakiś bzdetach podczas roboty.” – zbeształa się w myślach. Oblizała palec, po czym zgarnęła posiekane warzywa i wrzuciła je do kotła nad wygasłym paleniskiem.
Rzuciła kontrolne spojrzenie mężczyźnie. Złotowłosy stał przed regałem, na którego półkach zostały poustawiane różne specyfiki i składniki do sporządzania mikstur w porządku, który był zrozumiały tylko i wyłącznie dla wiedźmy. Przyglądał się z zainteresowaniem słoikom, probówkom i kolbom oraz ich zawartościom. Czując na sobie świdrujące spojrzenie zielonych oczu, odwrócił się.
- Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić, pani? – zapytał grzecznie. – Czy mógłbym ci jakoś pomóc?
- Tak – burknęła pod nosem. – Siądź sobie na tym swoim książęcym zadku i niczego nie dotykaj, bo ubiję! – pogroziła mu tępym nożem trzymanym w ręku. Arystokrata niewiele zrobił sobie z tej pogróżki.
„Dziwny jakiś…” – stwierdziła. Cóż, nie dało się ukryć, że wampir ten nie zachowywał się jak typowy przedstawiciel stanu wyższego. Od samego początku nie zwrócił jej uwagi, mimo iż ta zwracała się do niego jak do równego sobie, a może nawet w jakiś sposób okazywała swoją niechęć i poczucie wyższości względem niego. Mało tego! On sam odnosił się do niej z większym szacunkiem niż ona do niego, wciąż tytułując ją „panią”. Poza tym zadziwiająco garnął się do pomocy. Był uprzejmy i miły, a nie zwyczajnie kostycznie wyrachowany. Nie gardził nią. Nie wywyższał się. Nie oponował i nie oburzył się, kiedy zakomunikowała mu, że będzie spał na podłodze i nie zostanie uraczony królewską ucztą.
- Jak cię zwą, pani? – zapytał po dłuższej chwili uciążliwej ciszy.
Kobieta drgnęła, zdziwiona tym pytaniem. Przyzwyczaiła się już do tego, że wszyscy dookoła po prostu nazywali ją „wiedźmą” albo „czarownicą”. Nikt nie wołał jej po imieniu. Nikt nigdy o nie nie pytał. Nie przedstawiała się nim już tak długo, iż przez chwilę miała wrażenie, że wręcz sama go zapomniała.
- Ilia - mruknęła pod nosem. – A ty? Jak ciebie wołają? – zapytała bez większego zainteresowania.
- Kamijo, pani – przedstawił się.
„Bez tytułu…” – pomyślała. Nie podał urzędu, jaki piastował, a więc wciąż nie wiedziała, kim tak właściwie był. Fakt ten był dziwny i nietypowy dla wampirów, które zazwyczaj z dumą szczyciły się swoimi tytułami. Mogło to świadczyć o tym, iż ten stojący tu właśnie osobnik nie znajdywał się jakoś szczególnie wysoko w hierarchii społecznej, czym niekoniecznie chciał się dzielić z innymi… ale w takim razie skąd miałby taką mamonę, którą w dodatku roztrwaniał z taką łatwością? Ano właśnie, był bogaty. Pochodził z wyższego stanu. Dlaczego zatem nie dawał jej tego odczuć i pozwalał jej się traktować jak równemu?

***

Wampir potrafił zachowywać się dostojnie nawet jeśli przyszło mu jeść śniadanie w towarzystwie chłopki. Mało tego, śniadanie, którym zapewne on nie poczęstowałby nawet własnej służby. Szczerbatym widelcem. Popijając zwykłą wodą, a nie wykwintnym, wielowiekowym jak cała jego rodzina i piwnice ciągnące się pod jego rezydencją wino. Wciąż biła od niego duma i charyzma, która wręcz zapierała dech w piersiach.
A Ilia zastanawiała się, jakim w ogóle cudem było to możliwe. Siedziała przygryzając spękaną wargę i wpatrując się ciekawsko, wręcz podejrzliwie w swojego gościa. Z krzywą miną stukała długim, ostrym pazurem w poobijany, metalowy kubek ze stygnącą, rozcieńczoną herbatą. Wszak ta była bardzo droga, więc trzeba było ją oszczędzać. I tak wyciągała ją ze skitranej puszki tylko w wyjątkowych sytuacjach. Zazwyczaj te miały miejsce, kiedy czarownicę brało przeziębienie, jednak tym razem zdecydowała się podjąć arystokrację słabą, zwietrzałą herbatą. Od tak jakoś przeszło jej przez myśl, że by wypadało. To wcale nie tak, że próbowała w ten sposób wynieść się ponad wieśniaków w oczach złotowłosego i pokazać mu, że tu, w zapadłej dziurze pośrodku puszczy też można dostać taki rarytas. Bo herbata była rarytasem. W końcu nie rosła w tych okolicach, więc trzeba było ją sprowadzać z daleka. A to z kolei przekładało się na jej cenę. I równało się z faktem, iż niemal wyłącznie możni mogli sobie na nią pozwolić.
Prawie wyłącznie.
„Chociaż ten to pewnie pije ją codziennie i to kilka razy dziennie…” – pomyślała kwaśno wiedźma, znów czując ukłucie żalu i niesprawiedliwości w sercu. Im dłużej przebywała w towarzystwie Kamijo, tym więcej miała pretensji do swojego losu o to, że był dla niej takie niepobłażliwy.
- Naści – burknęła, rzucając na blat kulawego stołu naręcze ubrań przed mężczyzną. – Może to i cerowane łachmany, ale lepsze niż ta twoja jedwabna koszulina – skwitowała. – Mróz za pasem, a ten w samej koszuli lata! – przewróciła oczyma.
- Na polowaniu, w ruchu to i mrozu czuć nie było – usprawiedliwił się. – Dziękuję, pani, za twą opiekuńczość i dobroć – uśmiechnął się niczym samo marzenie.
Kobieta syknęła coś pod nosem. A ten tylko dziękuje i dziękuje… On to chyba jednak nie jest prawdziwy arystokrata. Kaja się jak zwykły sługus…
Wyciągnęła z kufra z piwnicy kilka szmat, co to jej zostało po przygodnych kochankach, którzy wylecieli z chałupy czarownicy o bladym świcie wystraszeni nowiną, iż spędzili upojną noc z pomiotem szatańskim, pogonieni przez smoka, któremu nie przypadli do gustu albo przez samą wiedźmę, kiedy rozzłościli ją nieprzemyślanym słowem. Nie wyrzucała nigdy tych ubrań, gdyż była przezorna i podświadomie czuła, że kiedyś może nastać czas, w którym mogą okazać się one bardzo przydatne, a wręcz niezbędne.
- Pani dba o mnie lepiej niż rodzona matka – zaśmiał się. Zaraz jednak zamilkł pod naciskiem miażdżącego spojrzenia kobiety. – Mimo wszelkiej już tej dobroci, której zaznałem z twej strony, pani, muszę prosić cię o jeszcze jedną przysługę…
- Wiadomość dla bliskich, tak? – zgadła.
- Zgadza się – przytaknął.
- Masz – podsunęła mu kawałek pożółkłem ze starości kartki i kacze pióro z atramentem. – Gryzmol tam, co uważasz za słuszne. Ja się zajmę dostawą – obiecała. Wampir skinął głową, przystając na taki układ. Zamyślił się na moment, rozmyślając nad treścią wiadomości. – Tylko mnie tam poematów nie układaj! – zastrzegła. – Nie widzi mnie się tu do jutra czekać – prychnęła.
Kamijo więc szybko wykonał zamaszystą notatkę zawierającą najbardziej podstawowe informacje na temat miejsca, gdzie rodzina miała przysłać po niego powóz. Pismo miał ozdobne, wykaligrafowane, ładne. Z pewnością znał się dobrze na pisaniu i czytaniu. Z większą pewnością jeszcze odebrał prywatne lekcje w tej dziedzinie. Nie skalałby się przecież uczęszczaniem do niedzielnej szkółki o zatrważająco niskim poziomie nauczania.
Wiedźma odebrała wiadomość i zgięła ją na pół bez czytania jej zawartości. Uznała, że to nie jej biznes, co natchniona magnateria mogła do siebie wypisywać. Wyciągnęła rękę w kierunku mężczyzny w oczekującym geście.
- Podaj dłoń – rozkazała, a ten spełnił komendę bez szemrania.
Drasnęła jeden z jego niemal białych palców. Pojedyncza kropla krwi spłynęła na papier. Złotowłosy wpatrywał się zainteresowany w poczynania czarownicy, jakby ta odprawiała przed nim jakieś wielkie czary.
Kobieta odwróciła się z furkotem sukni i wrzuciła wiadomość do dogasającego paleniska. Żar wciąż bijący od spopielonych węgli i niedopałków drzewnych pożarł łapczywie swoją ofiarę.
- Wysłane – oświadczyła. Arystokrata spojrzał na nią niepewnie. – Poważnie mówię – zapewniła go. – Twój list trafi do kogoś, z kim dzielisz więzy krwi. Prawdopodobnie instynktownie wybierze tą osobę, z którą masz najwięcej wspólnego – wzruszyła ramionami.
- Stokrotnie dziękuję za pomoc – skinął jej głową zza stołu.
Czarownica nie odpowiedziała. Zabrała się do swoich rutynowych zadań, naprawdę nie mogąc pojąć jak to było możliwe, że nawet w podartych, cerowanych szmatach on wciąż wyglądał na kogoś z wyższego staniu. Arystokrację chyba miało się we krwi…

***

Po kilku dniach pod obejście wiedźmy zajechał powóz. Dwa kare konie o szerokich piersiach i lśniącej oleiście sierści prezentowały się dostojnie w słabym blasku późnojesiennego słońca. Skrzywiony woźnica, który zmuszony był kierować zwierzętami w taki sposób, aby koła karety omijały większe dziury był wyraźnie zniesmaczony, możliwe, że także zmęczony tą niełatwą przeprawą. Droga sama w sobie nie była jednak najgorsza. Znacznie gorzej prezentowała się jeszcze bardziej dostojna pani w powozie, której głośne narzekania i pełne poirytowania westchnienia było już słychać na zewnątrz. Ilia, która wyczuła nadjeżdżających, upierdliwych gości z daleka, wyszła zawczasu na krużganek. Oparła się niedbale ramieniem o belkę nośną konstrukcji. Spod kolejnych warstw jej sukni wystawał jedynie łeb smoka, który nie znosił mrozów podobnie jak i jego pani.
- No i zajechali… - mruknęła do siebie.
Kamijo zwabiony tymi słowami ruszył swoje arystokrackie siedzenie zza stołu. Poprawił zsuwające się z ramion łachmany i dołączył do właścicielki chałupy na werandzie.
Z karety wysiadła wielmożna dama w długiej, czarno-bordowej sukni pełnej koronek, kokardek, cyrkonii, cekinów i wszelkich innych ozdób, których zwykła chłopka nie potrafiła nawet nazwać. Czarne futro ciągnęło się za nią niczym żałoba. Jej ręce obleczone były delikatnymi, również koronkowymi rękawiczkami. Kobieta rozejrzała się z niesmakiem po okolicy i niepewnie postawiła stopę w grząskim błocie. Stopę obutą w czarne, skurzane buty na obcasie, warto dodać. Ówcześnie skorzystała z pomocy wciąż skrzywionego woźnicy przy wysiadaniu z powozu. Wszystko w niej zdradzało, że była z miasta i najprawdopodobniej nigdy spoza niego nie wyjechała. Nie miała pojęcia o życiu na wsi ani o jego realiach.
- Kamijo! – zawyła niczym ranna łania na widok złotowłosego. – Mój kochany! Mój najdroższy! Tak się o ciebie martwiłam! – zakrzyknęła rozpaczliwie odstawiając tę samą grę aktorską, co wampir podczas pierwszego spotkania z czarownicą.
Wiedźma rzuciła okiem na towarzysza, który wciąż niezmiennie trwał u jej boku. Nie ruszył się ani o krok. Ba! Nawet zmarszczył nos. Po tylu dniach zachowywania się w miarę normalnie – a więc bez odstawiania teatralnej sztuki przy każdej możliwej okazji – widocznie nawet on był w stanie zauważyć, że reakcja jego ukochanej była mocno przesadzona.
- Prędzej o biznes, który mógł upaść bez prawowitego właściciela… - burknęła do siebie, prawdopodobnie, młodsza kobieta.
Wampirzyca jednak mogła poszczycić się nienagannym słuchem, bowiem na słowa właścicielki przybytku nachmurzyła się jeszcze bardziej.
- Chodź, mój drogi! – przywołała do siebie mężczyznę gestem dłoni. – Przebywanie wśród chłopstwa nie jest dla ciebie dobre! – uśmiechnęła się paskudnie, jadowicie. – Och, biedaku, ile żeś ty zapewne musiał wycierpieć w tych warunkach! W takim towarzystwie! Toć to się przecież nie godzi! – aż zatrzęsła się ze złości. – I jak ty wyglądasz! Jak siedem nieszczęść! – znów zaczęła biadolić. – Chodź, kochany! Zabiorę cię do domu! Tam już z pewnością czeka na ciebie gorąca kąpiel i syty posiłek – zapewniła.
- Myślisz, że jak jesteś z wyższego stanu to wolno ci mnie obrażać?! – fuknęła poirytowana wiedźma. – Nie wszyscy są tak głupi, jak możesz zakładać – syknęła. – Albo to może ty nie jesteś tak sprytna, żeby w umiejętny sposób żonglować obelgami – warknęła.
- Kamjio, słyszałeś?! – oburzyła się dworska pani. – Jak ta brudna czarownica śmie w ogóle się do mnie odzywać?! I to w dodatku takim tonem! Bez należnych tytułów! – zagrzmiała. – Zrób coś z tym! – zażądała.
- Zaiste uważam, że nie powinnaś zwracać się w ten sposób do mojej dobrodziejki – wampir, o dziwo, zestrofował swoją lubą, a nie Ilię. Pani w pięknych sukniach spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Czarownica czy też nie, udzieliła mi schronienia we własnym domu i wykarmiła mnie – rozłożył bezradnie ręce. – Jestem winny jej wdzięczność – przyznał prosto. – Dziękuję za twą nieocenioną pomoc, pani – zwrócił się do wiedźmy i skłonił jej się głęboko. Następnie ujął jej dłoń i ucałował jej grzbiet. – Nie zapomnę ci twojej dobroci – obiecał.
- Ta… - mruknęła nieprzekonana kobieta. – Idź już, bo mi chałupę wietrzysz w przeciągu – pogoniła go, machając na niego ręką. Złotowłosy uśmiechnął się przewrotnie na to stwierdzenie.
- Do rychłego – ukłonił się raz jeszcze.
- Oby nie – prychnęła. – No, idź już idź… - przewróciła oczyma. - …z Bogiem czy z czym tam sobie chcesz – wzruszyła ramionami. – Bywaj zdrów, darmozjadzie – wyszczerzyła się krzywo na odchodne.
- Ty, pani, również nie choruj – posłał życzenia i w końcu ruszył rozmokłą ścieżką w stronę głównej furtki.
- Och, Kamijo! – zawołała wampirzyca i ruszyła na spotkanie ukochanego, jednak nim zdążyła postąpić zaledwie kilka kroków, poślizgnęła się na błocie i upadła na kolana. – No to już szczyt wszystkiego! Widziałeś, co ta obleśna wiedźma zrobiła?! Potraktowała mnie jakąś swoją sztuczką, żebym zaznała upokorzenia! – wrzasnęła tak głośno, że aż ptaki z okolicznych drzew zerwały się w popłochu.
- Ja tam nie mam z tym nic wspólnego – broniła się Ilia. – Jak ktoś jest sierotą chowaną na miejskim bruku i mu przez kałuże czerwone dywany rozwijali, to i moja interwencja nie jest potrzebna – wzruszyła ramionami. – Los sam zadziałał – rozłożyła bezradnie ręce.
Dworska pani aż zagotowała się ze złości, a ceglaste wypieki przeświecały nawet przez grubą warstwę wybielającego makijażu. Mężczyzna postanowił pozostawić tę sprawę bez odzewu. Pomógł podnieść się swojej lubej i wejść jej do karety, po czym sam wskoczył do środka. Woźnica zasiadł na zydlu i strzelił z bicza. Konie zarżały. Ich zmarznięte oddechy unosiły się w powietrzu białą parą. Wampir wyjrzał jeszcze przez okno, aby przyjrzeć się i dobrze sobie zapamiętać oddalającą się postać czarownicy, która właśnie wracała do domu.
- No i koniec imprezy… - skwitowała.

Ale czy aby na pewno i tym razem miała rację?

7 komentarzy:

  1. Zdecydowanie proszę, a wręcz błagam, o kontynuację! Opowiadanie czytało się niezwykle dobrze i aż za szybko. To strasznie boli, gdy coś co wciąga kończy się tak nagle...
    Jejku, nie wiem co napisać o samym opowiadaniu. Zabawne, ciekawe, przyjemne. A, i Kamijo. Pierwsza rzecz która przyciągnęła mnie od razu do czytania ^.^
    Życzę dużo weny i udanego tygodnia :)
    Meesha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, kolejny czytelnik-ninja się ujawnił :D Ależ mnie to cieszy ♥
      Cieszy mnie również, że podobało ci się opowiadanie C: Bałam się, że przez dość charakterystyczny styl wypowiadania się bohaterów czy sposób, w jaki zachowywała się Ilia nie wszyscy mogą zapałać miłością do tego tworu ^^''
      Dziękuję za życzenia i liczę, że będę miała od teraz okazję częściej widzieć komentarze od ciebie pod spotami :D

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Nie wiem dlaczego bałaś się ze to opowiadanie nie przypadnie czytelnikom do gustu uwaząm że jest boskie. Właśnie to że jest inne od pozostałych nadaje mu smaczku no i Kamijo. Po za tym kocham takie klimaty więc błagam o kontynuacje , pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cieszę się, że ci się podobało :D Przyzwyczaiłam się już do tego, że jak czasem przesadzam z "mąceniem" i uzewnętrznianiem się, to czytelnicy nie zawsze dobrze to odbierają ^^'' Całe szczęście tym razem było inaczej ♥

      ~Kita-pon

      Usuń
  3. Moją opinię już znasz, ale zgodnie z obietnicą, dodaję komentarz.
    Opowiadanie jest świetne, naprawdę. Klimaty fantastyczne raczej nie pasują do mojego gustu literackiego, ale to opowiadanie mnie wciągnęło do tego stopnia, że chcę więcej. Kamijo też nie jest moim idolem, gość mi zwyczajnie nie leży, ale tutaj bylem w stanie go przełknąć, bo faktycznie pasuje jak ulał do opowiadania.
    Czekam na informację o kontynuacji, bo oczekuję, że takowa będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem z ciebie dumna, że zaczynasz REGULARNIE pisać komentarze ♥ Inni powinni brać z ciebie przykład C:
      Oczywiście cieszy mnie twoja opinia i fakt, że normalnie nie gustujesz ani w fantasy, ani w Kamijo, ale akurat tutaj moje zestawienie przypadło ci do gustu sprawia, że jestem naprawdę szczęśliwa :D
      Dziękuję za komentarz; wiem, jaki to dla ciebie ból ♥

      ~Kita-pon

      Usuń
  4. Oo... Kita pisze romanse :D Jestem zaskoczona. Tym bardziej, że czyta się to najwet lepiej niż niektóre s-ai'e :D Przyjemny zabijacz czasu w pracy z tego miałam ^^

    OdpowiedzUsuń