„Książę z bajki” cz.9
Kopnięcie.
Lewy
prosty.
Prawy
od dołu.
Uskok.
Nie ma
ludzi „bez serca”. W jakimś stopniu wszyscy o coś dbamy i wszystkim nam na
czymś zależy. Wydaje się to być rzeczą oczywistą, ale kierowani przez emocje
ludzie często zapominają o oczywistych rzeczach. Z tej racji w pewnym momencie
mojego życia mnie również został przypisany podobny przydomek, mimo iż nawet
nie wiedziałem, dlaczego tak się stało ani kto tak właściwie to zrobił.
Lewy
prosty.
Jeszcze
raz.
Prawy z
góry.
Czasem
wydaje mi się, że ludzie nazywani w podobny sposób cierpią jeszcze bardziej niż
wszyscy inni. No bo jednak coś musi być na rzeczy, skoro nie okazywali swoich
uczuć i emocji tak jak cała reszta świata, prawda? Niestety, zamiast pomocy czy
zainteresowania zostawali zarzuceni gradem obelg i bolesnych słów, które tylko
jeszcze bardziej odwodziły ich od pomysłu zakładającego otworzenie się przed
jakąkolwiek osobą postronną.
Tak
było ze mną.
Kolano.
Prawy
prosty.
Lewy od
dołu.
Wszyscy
dzielimy te same uczucia i emocje. Wszyscy czujemy radość, smutek, złość…
Dlaczego więc ludzie postrzegali mnie jako osobę „bez serca” tylko ze względu
na to, że mnie częściej przychodziło zmierzyć się z tymi dwoma ostatnimi
uczuciami? Czy to była moja wina? Albo przynajmniej tylko i wyłącznie moja
wina? Nie bardzo wiedziałem, jak cały ten system działał, ale nawet nowopoznane
osoby zaledwie po kilku spojrzeniach potrafiły z kretesem stwierdzić, iż bliżej
mi było do bestii niżby człowieka. Bliżej mi do potwora – do rodzaju nijakiego
niżby jakiegokolwiek innego.
A to
bolało.
Niestety,
tylko w bajkach bestia mogła znaleźć sobie piękną księżniczkę i na końcu
zamienić się w urodziwego księcia. W prawdziwym życiu potwór był szczuty przez
ludzi aż oddalał się od ich siedliska, zaszywał się w najodleglejszej części
lasu i wsłuchiwał się w straszne opowieści o samym diable mieszkającym w owym
lesie, którymi matki i babki straszyły dzieci, podczas gdy on tylko siedział.
Siedział i nic nie robił. Może czasem zdarzyło mu się westchnąć. Albo poczuć
smutnym. Lub samotnym.
Następne
kopnięcie wyprowadziło z równowagi sapiącego jak parowóz młodzika, który nosił
dumny tytuł „asystenta trenera”. Chłopaczek odrzucił od siebie ochraniacz, w
który uderzałem już od dłuższego czasu i z trudem wywindował się do pozycji
siedzącej. Wyciągnąłem do niego rękę w geście pomocy, jednak ten tylko wyniośle
uniósł głowę i sam dźwignął się na rozchwiane, drżące nogi.
Ale
koniec końców i tak wyjdzie, że to ja jestem ten zły i niedobry, nie? Bo
przecież dałem chłopakowi wycisk, za dużo od niego wymagałem, a to przecież
dopiero stażysta… O tym, że wyciągnąłem do niego pomocną dłoń to już nikt nie
będzie pamiętał, a nawet jeśli, to nikt nie raczy o tym wspomnieć, nie? W końcu
nikt nie liczy zalet bestii. W tym wypadku wszyscy potrafią dostrzec tylko i
wyłącznie wady.
Wywróciłem
oczyma i ściągnąłem rękawiczki, które chroniły moje dłonie przed otarciami.
Gestem ręki odprawiłem asystenta trenera i odrzuciłem ochraniacz na swoje
miejsce. Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zwrócić moją
uwagę. Co by tu jeszcze zrobić?... To wszystko jeszcze wciąż za mało. Może
sztanga?
Jakoś
podczas edukacji w szkole średniej odkryłem, że sport był niezłym sposobem na
wyładowanie złości. Od tamtej pory stałem się regularnym bywalcem siłowni. Może
to kogoś zdziwi, ale nawet kiedy boksowałem worek lub ćwiczyłem z trenerem,
jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wyobrazić sobie, jakobym po prostu uderzał
kogoś, kto mnie zdenerwował, kogo nie lubiłem… Nie tak to działało.
Przynajmniej w moim wypadku. Ćwiczenia wymagały skupienia, a więc pozwalały
oderwać się od nieprzyjemnych myśli. Ból fizyczny uwalniał od bólu
psychicznego. Zmęczenie po treningu nie pozwalało na roztrząsanie przeszłości i
pieklenie się w nieskończoność. Wyrzut endorfiny towarzyszący świadomości, iż
podczas danej sesji udało mi się zrobić więcej i szybciej, odwracał uwagę od
problemów dnia codziennego.
W
ostatnim czasie musiałem przyznać, że nieco się opuściłem, gdyż ze względu na
koczującą w moim mieszkaniu matkę byłem niejako uziemiony – zupełnie tak jakbym
wrócił do lat nastoletnich, kiedy otrzymywałem szlabany. Teraz jednak
zrehabilitowałem się i w końcu wróciłem na siłownię, co obecnie mogłem nazwać
wręcz zbawczą decyzją, nawet jeśli rwanie w plecach podczas wykonywania martwego
ciągu było praktycznie nie do zniesienia.
Położyłem
się na drewnianym parkiecie, wlepiając ślepe spojrzenie w podwieszany sufit.
Ostatni raz wypchnąłem sztangę biodrami i opadłem z głuchym hukiem na podłogę.
Dyszałem ciężko, próbując uregulować oddech. Tak, czasem dobrze było o niczym
nie myśleć…
***
- Ile
ty jesz! – wykrzyknął oburzony Daichi. – Czy ty masz czarną dziurę zamiast
żołądka? – prychnął rozgniewany. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami. –
Przy takiej ilości kalorii powinieneś przypominać zawodnika sumo! – wycelował
we mnie oskarżycielsko palcem.
Ano
tak, gitarzysta nigdy nie był przesadnym zwolennikiem wysiłku fizycznego,
dlatego też od dłuższego już czasu liczył kalorie i odmawiał sobie wielu
rzeczy, podczas gdy ja najzwyczajniej w świecie obżerałem się na jego oczach.
No jak ja mogłem być tak okrutny? A pomyślał ktoś może o tym, że po prostu
byłem głodny po treningu? Nie, bo po co? Przecież Dai i jego dieta opierająca
się na listku sałaty i dwóch plasterkach ogórka dziennie była ważniejsza. Bo
przecież on należał do tej uprzywilejowanej grupy ludzi „akceptowalnych”,
podczas gdy ja zdecydowanie byłem „bestią”. Bezmózgą kreaturą, której teraz
akurat włączył się tryb odkurzacza. Biedny muzyk musiał na to wszystko patrzeć
i się denerwować. Skoro już chciałem się tak karygodnie obżerać, to
przynajmniej powinienem się gdzież tym schować, prawda?
Powołuję
się na miłość do moich dwóch kotów, więcej nie idę z nimi na obiad…
-
Serio, Hiro, może powinieneś zacząć zastanawiać się nad tym, co jesz – podsunął
Cazqui. – Wiesz, póki jesteś młody i masz jeszcze szybki metabolizm, to
wszystko jest w porządku, ale potem będzie już tylko gorzej…
Oho,
zaczyna się! Najpierw radzenie, a potem czarnowidztwo! Cholera, jak ja kocham
ten świat i ludzi… A niby to ja tu jestem tym negatywnym bohaterem, nie?
-
Rozważę to – mruknąłem, sięgając po napój.
Odłożyłem
pałeczki, jednocześnie tłumiąc ziewnięcie. Po sytym posiłku zachciało mi się
spać. Chłopcy dyskutowali o czymś zawzięcie, Daichi wciąż prawił mi jakieś wytyczne
odnośnie mojej diety, a ja sobie z tego nic nie robiłem. Zastanawiałem się czy
gdybym się uparł, to udałoby mi się zrobić jeszcze jedną serię pompek…
-
Jesteś bez serca! – fuknął rozsierdzony gitarzysta.
-
Powiedz mi coś, czego nie wiem – zaśmiałem się gardłowo.
Z
jakiej racji on mógł powiedzieć, że ja jestem bez serca i nikt nie zwrócił mu
przy tym najmniejszej uwagi? Gdybym ja porwał się na coś podobnego w rewanżu,
nie zdziwiłbym się, gdyby Dai rozpłakałby się, a reszta zespołu w ramach kary
postanowiłaby przerobić mnie na mielone. Bo w sumie dlaczego nie, prawda? Coraz
częściej łapałem się na myśleniu, że tym światem rządziło mnóstwo zasad,
których nie pojmowałem. Najbardziej jednak dręczył mnie fakt, iż nie każda z
owych reguł działała w dwie strony, przez co czasem zdarzało mi się łamać dobry
ton i wychodzić na bydlaka. Co dziwne jednak, z czasem, im starszy się
stawałem, zamiast pojmować coraz więcej, ja rozumiałem z tego wszystkiego coraz
mniej. Czasami wydawało mi się, że nie pasuję do otaczającej mnie
rzeczywistości tak bardzo, że to aż ciężko opisać. Wyróżniałem się jak
skarpetki pośród masy wspaniałych, bożonarodzeniowych i noworocznych prezentów.
Sam mój widok rozczarowywał i sprawiał, że ludzie krzywili się. Może to właśnie
dlatego traktowali mnie w taki, a nie inny sposób…? Ale czy to moja wina, że
przyszło mi być zwykłą parą skarpet zamiast nowym laptopem czy biletem na
dwutygodniowe, opłacone z góry wakacje na Karaibach? Serio, gdybym tylko mógł,
to bym się zmienił… gdybym tylko wiedział jak…
Niemniej,
nie da się ukryć, że nie znajdywałem się w jakiejś naprawdę podbramkowej sytuacji.
Jakby nie patrzeć, dookoła mnie było mnóstwo osób, które borykały się z
większymi problemami, które miały ciężej w życiu ode mnie. Przykładem takiej
osoby mogłaby być choćby moja matka – wdowa z dwójką synów, którym robiła za
oboje rodziców. Jakby tego mało, przynajmniej jeden z jej synów (tak, o mnie
chodzi) wyrósł na godnego pożałowania dupka, za co, rzecz jasna, moja
rodzicielka srogo się obwiniała. W jej własnym mniemaniu poniosła klęskę
wychowawczą. To głównie z tego powodu zdecydowała się przyjechać do Tokio po
telefonie od Cazquiego. Drugi syn, mój brat, może już był nieco lepszym
materiałem, który także bardziej przypominał istotę ludzką, jednak z kolei jego
żona była totalną porażką. Matka nie znosiła swojej synowej i z wielką chęcią z
pewnością by ją zamordowała, gdyby tylko mogła… a ja w sumie z chęcią pomógłbym
jej w tym zadaniu…
No, ale
nie rozwodząc się dłużej nad problemem mojej rodziny samym w sobie oraz
przechodząc do sedna, chciałem powiedzieć tylko, że nie miałem znowu aż tak
źle. Właściwie to prowadziłem życie, jakiego wielu z pewnością mogłoby mi
pozazdrościć. Niestety, moim głównym problemem był fakt, iż byłem pesymistą,
który nie potrafił przejść obojętnie wobec żadnego problemu. Problemy pojawiają
się na drodze każdego człowieka i nie ma w tym nic dziwnego. Jest pewien typ
ludzi, którzy mają w sobie tą siłę, żeby być ponad to, co ich boli. Ja byłem
ich zupełnym przeciwieństwem. Jakby na przekór sam sobie drapałem i dłubałem w każdym,
nawet najmniejszym zadrapaniu, nie pozwalając zagoić się ranom powstałym po
ciosach życia. W ten oto sposób zamiast z niewielkim skrzepem musiałem borykać
się z niechcącą zabliźnić się, ropiejącą raną. Na własne życzenie. Od po prostu
taki byłem. Czy to się nazywa masochizm?
A może
zwyczajnie słabość, co?...
W takich
chwilach zdawało mi się, że niechęć, która biła do mnie od innych nie była
znowu taka nieuzasadniona. Może nie byłem święty, ale nie byłem też najgorszym
sukinsynem na świece – niestety, zwyczajnie byłem słaby. Czy było to aż tak
łatwe do zauważenia i to właśnie z tego powodu ludzie byli tak dla mnie
nieprzychylni? A jeśli tak, to jak to zmienić? Siłę fizyczną można nabyć przez
bywanie na siłowni. Ale jak zdobyć tę psychiczną? Są na to jakieś ćwiczenia?
Zajęcia grupowe czy magiczne przyrządy? Może powinienem zacząć oglądać
telezakupy, żeby się o tym przekonać…
- Hiro
– odezwał się Masa, wyrywając mnie tym samym z letargu – napój… - mruknął, a ja
dopiero zorientowałem się, że szklanka, która cały czas trzymałem w ręku
przechyliła się, przez co na podłodze powstała już sporych rozmiarów kałuża.
Ups…
Wiedziałem,
żeby nie zamyślać się w miejscu publicznym…
***
Obudził
mnie powiew zimnego powietrza. Rozejrzałem się zaspany w poszukiwaniu jego
źródła, którym okazało się być uchylone okno. Chciałem podnieść się z kanapy,
na której najwyraźniej zasnąłem, jednak lewa ręka, na której chciałem się
podeprzeć była zdrętwiała do tego stopnia, iż nie mogłem nawet nią ruszyć.
Chwilę potem zorientowałem się, że nie tylko była ona zdrętwiała, ale właściwie
to została unieruchomiona.
Na moim
przedramieniu leżała Setsuko, która opatuliła się połami mojej rozpiętej bluzy
niczym kocem. Wtuliła małą twarzyczkę w mój tors, owiewając moją skórę ciepłym
oddechem oraz niemal muskając ją wciąż lepkimi, po najwidoczniej niedawno jedzonych
słodyczach, ustami. Niewielkie piąstki zaciskały się na mojej koszulce. Jakoś
dziwnie rozczulony wpatrywałem się w pogrążoną we śnie, rozanieloną
dziewczynkę. Ta, dzieci chyba jednak nie były takie złe jak myślałem… W każdym
razie z czasem powoli zaczynałem rozumieć tę chęć poświęcenia się dla drugiej
osoby, którą zazwyczaj pałali rodzice do dzieci. To po prostu… naturalne, że
chcesz chronić taką małą, drobną i niewinną istotkę…
Zamarłem
w dość niewygodnej pozycji, żeby nie obudzić małej. Nie mogłem się jednak
powstrzymać, żeby nie wyciągnąć drugiej, wolnej ręki i nie pogłaskać jej po
głowie. Słysząc jej rytmiczny, głęboki oddech czułem się spokojny jak jeszcze
nigdy wcześniej. Cała jej postawa zdradzała, że dziewczynka czuła się
bezpiecznie w moim towarzystwie. Ta świadomość wywołała u mnie uśmiech na
ustach.
Zacząłem
analizować całą sytuację, w której się znaleźliśmy. Po obiedzie z zespołem
rozbolała mnie głowa, dlatego postanowiłem na moment się położyć i przymknąć
oczy… przy czym wyszło na to, że zasnąłem, tym samym bezczelnie obijając się w
pracy. Setsuko musiała zakraść się do mnie po cichutku i wtulić we mnie, kiedy
mocno już spałem. Ale co ona robiła w studiu? Daichi przyprowadził córkę do
naszego miejsca pracy tylko raz, ten pamiętny raz, kiedy przedszkole na jego
osiedlu było zamknięte, przez co przyszło mi wtedy bawić się w wujka po raz
pierwszy. Nigdy wcześniej ani później jej nie przyprowadzał – głównie dlatego,
że studio nagraniowe nie było odpowiednim miejscem dla dzieci, a poza tym mała
przecież jako-tako nie miała tu prawa wstępu. Co to się stało, że ta mała,
różowa księżniczka ponownie znalazła się w moich objęciach?
Nim
zdążyłem chociażby zacząć zgadywać, wtem drzwi otworzyły się z hukiem.
Wystraszony drgnąłem, a dziewczynka aż podskoczyła ze strachu, zaciskając
spocone dłonie na moim podkoszulku jeszcze mocniej. Chwilę potem rozpłakała się
rzewnie.
W progu
drzwi stał Daichi w obstawie dwóch ochroniarzy budynku. Muzyk dyszał ciężko i
miał zaróżowione policzki.
- Tu
jest! – krzyknął, zupełnie nie zwracając uwagi na płacz przestraszonej
latorośli. – Znalazłem ją!
- Czego
się drzesz, idioto?! – warknąłem na niego, przygarniając do siebie dziecko. –
Nie widzisz, co narobiłeś? – syknąłem.
-
Setsuko! – krzyczał rozemocjonowany gitarzysta, zupełnie nie zwracając uwagi na
to, co do niego mówiłem. – Postawiłem całe studio do góry nogami, żeby cię
znaleźć! Nie możesz tak uciekać! – zganił ją, na co ta rozpłakała się jeszcze
głośniej. – Czy ty chcesz, żebym z twoją matką zawału dostał?!
- Ucisz
się wreszcie! – potraktowałem go morderczym spojrzeniem. – Nie widzisz, że
tylko pogarszasz sytuację? – fuknąłem, gładząc uspakajająco małą po włosach i
plecach. Wywindowałem się z nią do
pozycji siedzącej, sadzając ją sobie na kolanach. Pozwoliłem, żeby dziewczynka
wtuliła się w mój bark i moczyła moje ubranie krokodylimi łzami. – Teraz jesteś
z siebie zadowolony? – prychnąłem.
- Nie
udzielaj się – burknął. – Nie ty jesteś jej ojcem – wypomniał mi. – Poza tym,
co ty sobie myślałeś? Siedziałeś tu nic nie robiąc, a mnie stąd mało nogami do
przodu nie wywieźli! – lamentował.
- To
było pilnować dziecka – „zauważyłem”. W Daim aż zagotowało się ze złości na te
słowa.
- Kiedy
ta zwiała! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – Umówiłem się z jej
matką, że ta przyjedzie po małą na parking pod studiem, żeby ją ode mnie
odebrać, ale kiedy tylko rozpiąłem jej pasy, ta poszła w długą! – sapał ciężko
z nerwów. – Wbiegła do budynku i nie mogłem jej znaleźć! Kazałem wszystkim jej
szukać! Już myślałem, że stało się coś złego! – wyjaśnił.
Setsuko
cały czas pochlipywała, wycierając łzy o moją koszulkę. Demonstracyjnie
odwróciła głowę w drugą stronę, tak, żeby nie patrzeć na ojca.
- To
prawda? – zapytałem spokojnie. Dziewczynka nie odpowiedziała tylko mocno
zacisnęła oczy, krzywiąc się w płaczliwym grymasie. – Setsuko… - westchnąłem. –
Napędziłaś tacie stracha – starałem się przemawiać łagodnie, żeby dodatkowo nie
pogorszyć jej stanu. – Tata zaczął krzyczeć, bo się przestraszył, a nie
dlatego, że jest zły – próbowałem ją jakoś uspokoić. Dziecko niepewnie rzuciło
okiem na rodzica, który cały czas ściągał brwi w gniewnym wyrazie. Na ten widok
z powrotem odwróciło spojrzenie. – Brawo, Daichi – warknąłem do chłopaka, który
na mój przytyk jedynie przewrócił oczyma i założył ręce na piersi. – No już,
nie płacz – odsunąłem ją nieco od siebie i otarłem łzy z jej pyzatych
policzków. – Dlaczego uciekłaś od taty? – zapytałem.
- Bo…
bo ja n-nie chcę… być z tatą!... – wydusiła z siebie z trudem, na co oczy
gitarzysty rozszerzyły się w zdumieniu. – Ani z mamą! – dodała.
-
Dlaczego? – dociekałem, sam będąc niemniej zdziwionym niż chłopak.
- Bo…
oni… oni nie mają czasu! – wykrzyknęła. – I nie zajmują się mną! Cały czas
pracują! A ja muszę oglądać bajki! – zawyła żałośnie. – A ja nie chcę! Chcę być
z wujkiem! Wujek się ze mną bawi! – znów rozpłakała się na dobre, ukrywając
twarz w moim torsie. W odpowiedzi bez słowa jedynie objąłem ją ciaśniej.
***
-
Myślę, że musisz porozmawiać ze swoją byłą – wyraziłem swoją opinię. – Nie chcę
za bardzo się wtrącać czy cię pouczać, ale wygląda na to, że małej mocno
doskwiera fakt, iż nie jesteście już razem – zauważyłem, wskazując brodą na
dziewczynkę, która znów zasnęła; tym razem wyczerpana po długim płaczu.
- Może
masz rację… - westchnął muzyk. – Hiro… - zająknął się widocznie zmieszany.
Oderwałem spojrzenie od trzylatki, przenosząc je na jej ojca.
- Hm? –
mruknąłem przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i zakładając ręce na piersi.
-
Właściwie… to jestem winny ci podziękowania… i przeprosiny – przyznał, drapiąc
się po karku w nieporadnym geście. – Wiem, że sprawiłem ci dużo kłopotów z
Setsuko, ale ona naprawdę się do ciebie przywiązała…
- Nawet
jeśli zastanawiasz się, jak to w ogóle możliwe, bo mnie przecież nawet bakterie
i wirusy się nie czepiają – prychnąłem, przerywając mu i przewracając oczyma.
Zaśmiałem
się, choć jak zwykle w takich sytuacjach, nie było mi do śmiechu. Niby w jakiś
sposób żartowałem sam z siebie, jednak każde podobne stwierdzenie padające z
moich własnych ust było dla mnie niemalże tożsame ze smagnięciem bata. Sam
zadawałem sobie rany, którym potem na domiar złego nie pozwalałem się zagoić…
Daichi
nie zaśmiał się. Jemu również jakoś nie było do śmiechu. Nie puścił nawet tej
uwagi mimo uszu tylko skarcił mnie spojrzeniem. Wbił we mnie morderczy wzrok,
zupełnie tak jakbym obraził jego latorośl czy jego samego, a nie… siebie
samego.
-
Przestań – burknął. – Mówię poważnie – zagryzł wewnętrzną stronę policzka. –
Przepraszam za wszelkie kłopoty i dziękuję za twoją pomoc – powiedział patrząc
mi prosto w oczy. – Naprawdę bardzo mi pomogłeś – usilnie starał się utrzymać
ze mną kontakt wzrokowy, co w pewnym stopniu było przejawem odwagi z jego
strony.
- Nie
masz, za co mi dziękować – machnąłem lekceważąco ręką. – Nic nie zrobiłem –
wzruszyłem ramionami.
- No
właśnie o to chodzi, że zrobiłeś – argumentował. – Setsuko nie chce zostawać z
nikim innym niż z tobą. Mówi, że nie lubi Masy i Natsu, a Caza się boi… -
mruknął nieco zmieszany. – Nawet prywatna opiekunka, którą opłacamy na spółę z
moją byłą, jej nie odpowiada. Chętnie zostaje jedynie w przedszkolu i z tobą –
wyznał. – Słuchaj… - niemal jęknął. – Wiem, że jestem upierdliwy jak wrzód na
dupie i cały czas zawracam ci głowę, ale… ale chyba bez twojej pomocy się nie
obędę – w końcu spuścił wzrok, uważnie lustrując czubki swoich butów. – Zdaję
sobie sprawę z tego, że jestem beznadziejnym ojcem… - próbowałem zaprzeczyć,
jednak gitarzysta ubiegł mnie i nie pozwolił mi się wciąć. – Nie, Hiro, serio,
wiem, jak jest… Cóż, nie jest tajemnicą, że po prostu wpadliśmy z moją
dziewczyną. Oboje jesteśmy za młodzi na dzieci i nie znamy się na ich
wychowywaniu – rozłożył bezradnie ręce. – Jakby tego było mało ja w końcu
miałem dość, doprowadziłem do którejś z rzędu kłótni i wyszedłem z trzaskiem
drzwi, zostawiając ją z dzieckiem samą. Jasne, zabieram raz na jakiś czas
Setsuko, kupuję jej ubrania, zabawki… ale to nie do tego sprowadza się rola
rodzica – pokręcił głową z dezaprobatą dla samego siebie. – Ani ja nie jestem
dobrym ojcem, ani ona dobrą matką – westchnął. – Nie potrafimy stworzyć naszej
córce rodzinnej atmosfery, w której czułaby się dobrze. Potrafimy jej tylko
zapewnić dobra materialne, bo to jest prostsze zadanie – cmoknął z
niezadowoleniem. – Ty tymczasem dajesz jej coś, czego my nie potrafimy. Ona po
prostu do ciebie lgnie – uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – Dajesz jej to
ciepło i poczucie bezpieczeństwa, którego szuka każde dziecko… którego szukamy
my wszyscy – dodał nieco ciszej. – Hiro, zrozum, ona ma dopiero trzy lata, a
już ode mnie zwiewa! A co będzie, kiedy będzie miała trzynaście? Albo
siedemnaście? Nie chcę stale przesiadywać na komisariacie, martwiąc się czy tym
razem też przyprowadzą ją w jednym kawałku lub czy w ogóle ją znajdą… - na jego
twarzy malował się ucisk żalu i troski.
-
Myślę, że trochę przesadzasz – próbowałem przerwać jego samonakręcający się,
depresyjny monolog. – Może trochę ci nie wyszło z tą dziewczyną, ale chyba
jeszcze nie jest za późno, żeby spróbować odratować waszą relację, prawda? –
uśmiechnąłem się lekko na zachętę. – Poza tym Setsuko to jeszcze małe dziecko.
Ani wy nie zdążyliście go jeszcze skrzywdzić, ani jej przywiązanie do mnie o
niczym nie świadczy – rozłożyłem ręce. – To, że przyszła do mnie nie oznacza,
że cię nie kocha, że zrobiłeś coś źle albo że stawia mnie ponad tobą –
próbowałem przemówić mu do rozsądku. – Ja jestem tylko „pseudo-wujkiem”,
podczas gdy ty jesteś ojcem – wycelowałem w niego palcem. – Jestem tylko
przypadkową osobą, która wmieszała się w jej niedługie życie. Pewnie zniknę z
niego tak samo jak i się pojawiłem – wzruszyłem ramionami. – Ale ty zostaniesz.
Myślę, że nawet ona to rozumie. Jakby nie patrzeć, ojciec w życiu córki zawsze
jest mężczyzną stawianym na piedestale – szturchnąłem go w bok. – Nie musisz
się obawiać. To jeszcze nie jest ten czas, w którym już ją tracisz – zaśmiałem
się.
- Taa,
potem znajdzie sobie chłopaka, męża i to on będzie na piedestale… - mruknął
niezadowolony.
- Ale
to wciąż odległa przyszłość – przypomniałem mu. – Poza tym ty jesteś pierwszym
facetem, który pojawił się w jej życiu – zauważyłem. – Nie masz żadnych powodów
do czucia się zdetronizowanym – parsknąłem.
- Do
czasu – fuknął, choć nie umknęło mojej uwadze, iż brunet odzyskał już nieco
humoru. – Ja już teraz muszę wysłuchiwać o waszym ślubie – westchnął. – Wiesz,
jak ona potrafi to wszystko barwnie opisać? Aż czasami jak cię widzę to mam ci
ochotę nawrzucać i najlepiej jeszcze przywalić – wyszczerzył się zaczepnie.
- Co? –
wydusiłem z siebie zdziwiony.
- No,
szykuj się – gitarzysta zaśmiał się. – Po hucznym weselu zamieszkasz w różowym
zamku z tęczową fosą – przestrzegł, po czym parsknął śmiechem.
- Nie
przyznawałem się do tego otwarcie, ale zawsze o tym marzyłem – odpowiedziałem,
również się śmiejąc. – Widzisz, kobiety to jednak mają jakiś taki szósty zmysł
czy coś w tym rodzaju… podświadomie wyczuwają, czego tak naprawdę pragniesz –
pokręciłem głowa z niedowierzaniem.
-
Chcesz powiedzieć, że między tobą a moją córką wywiązała się tak silna więź, że
już niemal komunikujecie się telepatycznie? – spojrzał na mnie z ukosa.
- To
się nazywa miłość, „tato” – parsknąłem i zaniosłem się śmiechem. Aż zgiąłem się
w pół nie mogąc nabrać tchu, podczas gdy Dai znów miażdżył mnie spojrzeniem.
- Nie
pozwalaj sobie za dużo… - warknął.
***
- Nieprawda!
– oburzyła się dziewczynka wciąż lekko sepleniąc. – Wujek Hilo jest mój!
- Ale
on nie może zostać twoim mężem, kiedy jest już wujkiem – argumentował Crena.
- Może!
– kłóciła się zaciekle. – Wujek, powiedz mu coś! – jęknęła płaczliwie,
wskazując palcem na bruneta.
- Weź
się nie kłóć, co? – spojrzałem z politowaniem na Ketsuekiego, który irytował
dziecko od samego rana.
- Ja
jej tu wykładam podstawy, na których opiera się nasza rzeczywistość – burknął
chłopak, zakładając ręce na piersi.
- Nieprawda!
– Setsuko ponownie krzyknęła. – Nieprawda! Prawda, że to nieprawda, wujku Hilo?
To nieprawda, co on mówi, prawda? – spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-
Prawda – mruknąłem, po czym sięgnąłem po swoją kawę, nie chcąc kontynuować tej
rozmowy, która prowadziła do nikąd.
- A
wiesz, że żeby się z kimś ożenić to trzeba tę osobę mocno kochać? – kontynuował
początkujący muzyk, za co miałem ochotę złapać go za kark i walić jego głową
raz za razem o blat stołu, dopóki głupi pomysł podpuszczania trzylatki nie
wypadnie mu z tej pustej mózgownicy.
- Ale
ja kocham wujka! – wykrzyknęła i uśmiechnęła się szeroko.
- A on
ciebie?
- Wujek
też mnie kocha! – dziewczynka aż stanęła nogami na krześle. – Prawda, wujku?
Kochasz mnie, prawda? – uwiesiła mi się na szyi.
-
Prawda, prawda – mruknąłem, delikatnie gładząc ją po plecach. – Setsuko –
odezwałem się, nim Crena zdążył wyjechać z kolejnym, genialnym tekstem – masz
tu pieniążek – wcisnąłem jej w dłoń monetę. – Idź do automatu i wybierz sobie
coś słodkiego – poleciłem.
Może
nie było to zbyt dydaktyczne zagranie, jednak chciałem chociażby na chwilę
odseparować od siebie tę dwójkę. Ucieszona latorośl Daichiego zeskoczyła z
krzesła z furkotem halek różowej sukienki i radośnie skierowała się skocznym
krokiem do stojącej nieopodal maszyny ze słodkościami. Trzylatka była już
mistrzynią w jej obsługiwaniu…
- Czy
tobie jest gorzej? – warknąłem na bruneta. – Przecież to dopiero dziecko, a ty
się z nią kłócisz o jakieś pierdoły! – spojrzałem na niego ostro. – Ponoć
jesteś starszy, więc bądź też mądrzejszy – poleciłem. – Daj jej spokój.
Przecież za tydzień i tak nie będzie wiele z tego pamiętała… - zauważyłem.
- Serio
lubisz tego dzieciaka, co? – wokalista wyszczerzył się zaczepnie. – Bronisz jej
jak na prawdziwego księcia przystało – zaśmiał się.
- Po
prostu walczę z ludzką głupotą, której nie toleruję – skwitowałem kwaśno.
Niezrażony chłopak nie zwrócił jednak zbytniej uwagi na tą pośrednią obelgę.
-
Załatwić ci miecz, żebyś mógł występować w pełnym rynsztunku podczas walki? –
zachichotał. – No chyba, że zamierzasz używać tego, którym zostałeś obdarzony
naturalnie… – parsknął śmiechem.
- No
bardzo śmieszne – przewróciłem oczyma. – Żarty rodem z podstawówki. Masz
świetne poczucie humoru – rzuciłem sarkastycznie. – Ty się chyba nie czujesz
dzisiaj najlepiej, co? – uniosłem jedną brew w nonszalanckim geście.
- W
istocie, niekoniecznie – przyznał, odchylając się na krześle. – Szczerze
powiedziawszy to jestem trochę zazdrosny – rozłożył ręce. – Do mnie taką jawną
miłością nie pałasz jak do tej małej – uśmiechnął się półgębkiem. – Co więcej,
gdybym to ja zaproponowałbym ci małżeństwo, to pewnie byś mnie wyśmiał – cały
czas szczerzył się jak głupi, mając ze mnie niezły ubaw.
- Cóż,
może dlatego, że nie jesteś trzyletnią dziewczynką? – westchnąłem
cierpiętniczo.
- A
więc gustujesz w dużo młodszych, tak? – parsknął.
-
Przymknij się! – kopnąłem go pod stołem, na co muzyk syknął. – Wygadujesz
jakieś idiotyzmy i jesteś przy tym obrzydliwy! Weź się opanuj! – skarciłem go.
- To
zostań przynajmniej moim boyguardem, jeśli możesz okupować tylko jedno
stanowisko księcia! – przyłożył grzbiet dłoni do czoła w teatralnym geście.
-
Zaczynasz mi poważnie działaś na nerwy… - warknąłem ostrzegawczo.
- No
już, nie denerwuj się! – uniósł ręce w obronnym geście. – Nie chciałem cię
rozzłościć – zapewnił i nieco spuścił z tonu. – Niemniej, nie mogę wyjść z
podziwu, jak bardzo opiekuńczy się stałeś względem tej małej – wyznał. W
odpowiedzi spojrzałem na niego zdziwiony. – Naprawdę o nią dbasz. Ciężko tego
nie zauważyć – Ketsueki uśmiechnął się ciepło. – Rozmawiałem na ten temat z
Daichim… Aż dziw bierze, że mimo tego, iż sam raczej nie zaznałeś zbyt wiele
domowego ciepła, co mogę wywnioskować chociażby z twoich obecnych relacji z
matką, to sam z takim powodzeniem dajesz jej wszystko to, czego sam nie miałeś
– sięgnął przez stół po moją dłoń. – Traktujesz ją jak prawdziwą, małą
księżniczkę. Udajesz przy tym niewzruszonego i niezainteresowanego, bo taki już
jest twój styl i maska, którą przywdziałeś, ale w gruncie rzeczy troszczysz się
o nią jak o największy skarb. Dajesz jej tyle ciepła, że mała nawet w wieku
trzech lat jest gotowa zwiać od własnych rodziców dla ciebie – zachichotał. –
Hiro, jesteś naprawdę dobrą osobą… - powiedział z jakimś ciepłym błyskiem w oku.
Nie
mogłem znaleźć słów, aby mu odpowiedzieć. Szczerze powiedziawszy to nawet nie
myślałem o tym w ten sposób… Czy to było możliwe? Czy naprawdę chciałem otoczyć
to dziecko ciepłem, którego sam nie zaznałem? Ale z drugiej strony, skąd niby
mógłbym wiedzieć, jak to zrobić? Jak mógłbym dać jej coś, czego sam nigdy nie
dostałem? Czy to nie trąci lekkim paradoksem? Chociaż, jakby nie patrzeć,
mówimy przecież o ludzkich uczuciach… W tej kwestii prawa fizyki niekoniecznie
zawsze mają zastosowanie.
Wtem
obok mnie znów pojawiła się Setsuko. Dziewczynka odtrąciła dłoń bruneta,
spoglądając na niego spod byka. Z trzaskiem położyła na blacie stołu
miniaturową tabliczkę czekolady. Zręcznie otworzyła opakowanie i poczęstowała
mnie. W odpowiedzi na pytanie czy Crena również może się poczęstować jedynie
wystawiła mu język i wtuliła się w moje ramię, zagarniając słodkości dla naszej
dwójki. Chłopak znów się naburmuszył, a zaborcza trzylatka ani myślała poluźnić
uścisk małych kleszczy tuż nad moim łokciem, przez co miałem wrażenie, że po
pewnym czasie krew przestała mi dopływać do lewego przedramienia. Zaśmiałem
się, obserwując tę dwójkę. Byli naprawdę komiczni. Kiedy tak na nich
spoglądałem czułem spokój i radość. Nieprzyjemne uczucie ucisku i ciężarku w
klatce piersiowej wydawało się już być dawno zapomnianym, nic nieznaczącym
wspomnieniem. Czułem się wręcz błogo.
Mogłoby
już tak zostać na zawsze…
... Wiesz jak bardzo nienawidzę pisać komentarzy i jaka jest to dla mnie męczarnia... Doceń więc jak bardzo się w tym momencie poświęcam.
OdpowiedzUsuńPo prostu czuję, że jetem Ci to winien, jako, że przez tyle czasu byłem "cichym czytelnikiem" (sama dobrze wiesz jak długo)... To wielkie, okrągłe 0, aż mnie boli, dlatego stwierdziłem, że należy to zmienić, nawet kosztem tych 30 minut ślęczenia nad kilkoma zdaniami komentarza...
Tak naprawdę nie wiem nawet co mam napisać... Że mi się podobało? No oczywiście, że się podobało, cudowny rozdział, a Hiro - mój niezmienny idol.
Chyba tyle w temacie, bo czuję, że idzie mi coraz gorzej z każdą kolejną linijką... .-.'
Dziękuję za komentarz i oczywiście doceniam twoje poświęcenie, nawet jeśli nie do końca je rozumiem xD
UsuńCieszę się, że ci się podobało i że dałeś tego jakiś wyraz C:
~Kita-pon
Czytam Cię od jakiegoś czasu, ale to mój pierwszy komentarz na tym blogu. Jak każdy mam swoje ulubione serie i właśnie ''Książę z Bajki" jest jedną z nich, dlatego też nie mogę doczekać się kolejnej części a czekam i czekam i czekam i czekam...eh ;( A tak na marginesie to chciałabym więcej Nokubury <3, ale nie żebym się jakoś rządziła xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
- kinia
To już rok jak nie było Księcia z bajki buuu. Kita zlituj się :(
OdpowiedzUsuń- kinia