Dobra, postanowiłam coś wstawić (coś z tych ukończonych resztek ^^''), bo na blogu od dłuższego czasu halny wieje C'':
No chociaż niby nie powinnam, nie? Bo wymóg jest, żeby było ok. 10 komentarzy pod postem, a pod ostatnim jest piękne 0 - nawet jeśli ostatnia część "księcia" była najczęściej odwiedzanym postem na blogu; nie rozumiem tej matematyki, która miała tutaj miejsce x.x
No, w każdym razie teraz pięknie żebrzę o komentarze C'': ♥
Nakarmcie autora, proszę C'': ♥
Swoją drogą, był to oneshot pisany na urodziny Seny i Luvii (bo ci panowie faktycznie mają urodziny tego samego dnia - 25.08). Ktoś by pomyślał, że można mieć taką obsuwę z publikacją? C'':
Muszę porządnie zabrać się za coś Halloweenowego... Jakieś życzenia, konkrety? Może w końcu machnęłabym się na jakiś quiz? Przydałby się tak na rozruszanie towarzystwa...
Tytuł: ?
Paring: Sena (Jiluka) x
Luvia (Canival / Hiz)
Typ: oneshot
Gatunek: obyczajowe,
dramat
Beta: -
- Że
niby co zrobiłeś?! – Ricko, wokalista Jiluki, wydarł się na gitarzystę swojego
zespołu, wpatrując się w niego oczami okrągłymi niczym spodki od zastawy do
herbaty.
- No…
Jakoś tak wyszło… nie? – Sena rozłożył bezradnie ręce i spojrzał na mnie,
oczekując, że go wesprę. Ja jednak ograniczyłem się do wzruszenia ramionami. Co
niby mogłem powiedzieć w takiej chwili?
Haruya
spojrzał na mnie z niemą reprymendą i westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową,
jakby odnosił się w stosunku do małego dziecka. Wyglądał, jakby zastanawiał się
czy był sens w podnoszeniu głosu na przygłupiego bachora, który po raz
tysięczny powtórzył ten sam błąd. Może to już był najwyższy czas uznać, że owa
miniaturka człowieka miała jakieś problemy natury psychicznej i lepiej było
zostawić ją w spokoju? Przecież na przygłupie dzieci się nie krzyczy… a
przynajmniej ja tak uważałem.
Kosukë
położył dłoń na ramieniu gitarzysty mojego zespołu w pocieszającym geście, a
drugą machnął lekceważąco, dając mu do zrozumienia, żeby dał sobie spokój. W
końcu głową muru nie przebijesz, nie?
-
Wiedziałem, że to będzie zły pomysł… - burknął Siki. – Z Luvią zawsze są jakieś
problemy! – fuknął rozzłoszczony, na co ja jedynie przewróciłem oczyma i w
ciszy dalej sączyłem swoją mocną kawę. – Sena, bardzo cię przepraszam za tego
troglodytę – wskazał na mnie oskarżycielsko palcem. – Wiem, że pewnie jesteś
wściekły, ale czy mogę mieć nadzieję, że nie podasz tego barana do sądu? –
zapytał niemal płaczliwie wokalista mojego zespołu.
- Do
sądu? – zdziwił się różowowłosy.
- Zdaję
sobie sprawę, że zapewne targają teraz tobą różne emocje… - brunet kontynuował
swój wywód.
Niemniej,
jednak chyba niezbyt trafny, gdyż muzyk z drugiego zespołu wcale nie wyglądał,
jakby faktycznie coś nim targało. Siedział spokojnie na krześle i nie dawał po
sobie poznać żadnych oznak znerwicowania. O rozstrój nerwowy już prędzej
posądzałbym Boogiego, który miażdżył mnie nienawistnym spojrzeniem lub Zyeana,
który jak zwykle zachowywał maskę porcelanowej lalki, jednak jego złość
zdradzała wręcz konwulsyjnie zaciskająca się dłoń na oparciu krzesła
gitarzysty.
- Nie
zamierzam iść z Luvią do sądu! – zaprzeczył szybko, nim Siki zdążył rozkręcić się
na dobre.
- No
jasne, że nie – parsknął Kosukë. – Przecież Sena nie jest głupi! Wie, że z
baranami nie chodzi się do sądu tylko co najwyżej do obory… albo stodoły… ale
raczej nie do chlewu, bo tam to świnie są… - zamyślił się. – Chociaż jakby się
tak zastanowić to z naszego perkusisty to też niezły kawał prosiaka –
skwitował, uśmiechając się paskudnie. Jak zwykle ich obelgi mnie nie obeszły. –
Cholera, czy ktoś wie, gdzie się trzyma barany? – czerwonowłosy gitarzysta
poddał się.
- Na
hali? – podsunął Ricko.
- Na
halę to się raczej owce wyprowadza… - mruknął Haruya. – Kosukë, co z tobą! –
zakrzyknął niespodziewanie. – Jak możesz nie wiedzieć, gdzie się trzyma barany?
Przecież mieszkałeś przez pewien czas z Luvią! Powinieneś takie rzeczy
wiedzieć! – wytknął mu.
- A co
ja jestem, pasterz? – fuknął muzyk. – No niby z nim mieszkałem… - przyznał. –
Ale długo to ja tam nie zabawiłem… - westchnął ciężko.
Oglądałem
to całe przedstawienie bez zainteresowania. Głowa mnie bolała, a ci durnie
przekrzykiwali się jak przekupy na targu. Z niezadowoleniem odnotowałem, że
moja kawa zdążyła już znacznie wystygnąć. A ja nie lubiłem zimnej kawy. To był
w obecnej chwili mój największy problem.
- Więc
co teraz zamierzasz, Sena? – rozmowa wróciła na swoje stare tory za sprawą wokalisty
mojego zespołu.
- Nic –
główny zainteresowany wzruszył ramionami.
- Jak
to nic? – brunet nie mógł uwierzyć jego słowom.
- No
tak to, nic – różowowłosy powtórzył ten sam gest. – Co się stało, to się nie
odstanie – stwierdził obojętnie. – Poza tym nie ma, o co robić awantury –
przewrócił oczyma. – Nie rozumiem, o co wam wszystkim chodzi. Roztrząsacie
temat, jakby od tego co najmniej wasze życia zależały, a jednak to, co zaszło
między mną a Luvią, to raczej nasza prywatna sprawa, nie uważacie? – założył ręce
na piersi. – Więc byłbym wdzięczny, gdybyście się więcej do tego nie wtrącali –
zakończył ostro. Wszyscy obecni na sali muzycy wbili w niego zdziwione
spojrzenia. Nie ukrywam, że tym razem i ja do nich należałem.
Ale o
co właściwie chodziło? W gruncie rzeczy rozchodziło się o to, że przespałem się
z gitarzystą Jiluki i to w dodatku podczas naszej połączonej imprezy
urodzinowej. Obchodziliśmy urodziny tego samego dnia, więc chłopcy z naszych
zespołów postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Niegłupie
posunięcie, przyznam. Cała impreza ograniczyła się do regularnej, niewielkiej
nasiadówki i kilku tandetnych prezentów, więc, można powiedzieć, żeby to sobie
w jakiś sposób odbić, postanowiliśmy z Seną trochę zaszaleć. W chwili, kiedy
większość zaproszonych kontemplowała już mapę nocnego nieba, w czym nie
przeszkadzał im nawet sufit i dach, udaliśmy się na piętro i… no wiadomo już,
nie?
No a
więc zapytacie teraz, co jest takiego złego w fakcie, że trochę przesadziliśmy
z alkoholem i wylądowaliśmy wspólnie w łóżku? O co całe to zamieszanie?
Prawdopodobnie nikt by się nie przyczepił, gdyby osobą, z którą różowowłosy
postanowił spędzić noc był ktokolwiek inny ode mnie. Bo ja niestety miałem
opinię dość rozwiązłego człowieka. Nie kryłem się z tym, że nie zależało mi na
związkach. Chciałem jedynie chwilowej przyjemności. Z tej racji z kolei byłem
uważany za dupka, chama, świnię, barana czy co tam jeszcze… Nie przejmowałem
się tym jednak za bardzo. Byłem zbyt samolubny, żeby zawracać sobie głowę
opinią innych, która i tak nie wpływała na moją sytuację właściwie w żaden
sposób.
Bo
pomimo tego, że już powszechnie było wiadomo, iż byłem dupkiem, chamem, świnią,
baranem etc., to jakoś wciąż nie narzekałem na trudności w znalezieniu
partnera, tudzież partnerki na jedną noc. Prędzej czy później ktoś i tak zawsze
do mnie przychodził. Nie rozumiałem w tym wszystkim tylko jednego. Nie kryłem
się z tym, jaki byłem i na czym mi zależało, ale mimo to po tym świecie wciąż
chodzili jacyś masochiści, którzy próbowali się ze mną związać. Zazwyczaj po
okrojonej dozie flirtu i upojnej nocy, dana osoba wracała do mnie jak bumerang,
mimo iż dobitnie zaznaczałem, że dla mnie liczył się tylko seks. Owa osoba
skakała i kręciła się wokół mnie, przez co w efekcie trafialiśmy do łóżka
zazwyczaj jeszcze raz lub dwa. Dopiero potem zaczynały się schody. Pojawiały
się płaczliwe pytania, typu: „A ty mnie w ogóle jeszcze kochasz?!”, zarzucanie
mi braku zaangażowania w związek i zainteresowania tą drugą osobą… W takim
momencie na ogół pozwalałem sobie luźno stwierdzić, że nie pisałem się na żadne
transakcje wiązane i nie było mowy o żadnym związku. Potem w dziewięciu
przypadkach na dziesięć dostawałem w twarz. Po całej tej żałosnej akcji
pokrzywdzona bidula wybiegała z miejsca, w którym się znajdowaliśmy, biegnąc na
oślep przed siebie, aby ogłosić światu, w jak tragiczny sposób została
wykorzystana przez tego dupka, chama, świnię, barana etc. bez serca i krzty
przyzwoitości.
I
właśnie dlatego pytam się, co jest z tymi ludźmi nie tak?
Na
początku wszyscy jak jeden mąż byli pewni, że będą w stanie mnie zmienić,
rozkochać mnie w sobie czy coś podobnego… ostatecznie jednak ich starania spełzały
na niczym, za co ja byłem karany. To się nazywa sprawiedliwość, co? W
średniowieczu za kradzież też nie powinni odcinać uszu złodziejom, tylko
sprzedawcom! No bo po kiego grzyba durny kupiec wystawiał te wszystkie dobra na
straganie i kusił złodzieja? Trzeba było zawczasu myśleć, co się robi!
Można
powiedzieć, że już zaakceptowałem sam siebie takim, jaki byłem i przyzwyczaiłem
się do obecnego trybu życia. Nie chciałem zmian. Nie chciałem związków. Z
czasem nawet obelgi, docinki i komentarze osób postronnych przestały robić na
mnie jakiekolwiek wrażenie. Chyba nieco zgnuśniałem przez to wszystko…
A,
zapomniałbym! Tym razem sytuacja była jednak wyjątkowa, dlatego zarówno całe
Canival jak i Jiluka zdecydowali się postawić mnie przed sądem polowym oraz wykastrować
mnie w nieprzystosowanych do tego warunkach, gdyż przespałem się z Seną. Z
Seną! Kiedy zabawiałem się jeszcze z kimś obcym lub pseudo-znajomym chłopcy
mogli puścić mi to płazem, ale teraz było zupełnie inaczej. Gitarzysta przecież
był jednym z naszej „paczki”, był przyjacielem, a ja zacząłem się do niego
dobierać… Wedle wyroku pozostałych muzyków musiałem za to zapłacić w odpowiedni
sposób. Wcześniej jeden przez drugiego przekrzykiwał się, jak to najlepiej mnie
ukarać, jednak wszystko spaliło na panewce, kiedy sam różowowłosy stwierdził,
że nic do mnie nie ma, a oni mogą ugryźć się w dupę. To, co zaszło między nami
było ściśle tajne, compadre. Jeśli ktoś miał już o tym rozprawiać, to tylko my
dwoje. Byłem mu za to cholernie wdzięczny. Dzięki jego postawie właśnie
zaoszczędziłem sobie biegu przełajowego przez pół stolicy w ucieczce przed
rozsierdzonymi obrońcami gitarzysty Jiluki.
Ocknąłem
się z letargu, odnotowując, że w sali nagle zapadła niezręczna cisza, a co
gorsza, wszyscy uporczywie się we mnie wpatrują. No co? Oczekiwali, że padnę na
kolana i będę błagał o przebaczenie za swój niedopuszczalny czyn?
Niedoczekanie! Sena nie był żadnym niedotykalnym świętym ani bożkiem! Sam
wyraził ochotę i zainteresowanie moją osobą. Wina leżała po środku. Zresztą…
jaka znowu wina? Przecież byliśmy dorośli! Mieliśmy prawo zaspokajać swoje
rządze w taki sposób, w jaki najbardziej nam to odpowiadało w danym momencie.
Westchnąłem
ciężko i podniosłem się z trudem z kanapy. Przeciągnąłem się i wrzuciłem do
kosza papierowy kubek z resztką niedopitej, zimnej już kawy. Coś nieprzyjemnie
strzeliło mi w kręgosłupie. Na usta cisnęło mi się rozdzierające ziewnięcie,
które tylko jakimś cudem udało mi się powstrzymać. Przydałoby mi się jeszcze
kilka godzin snu… Cóż, musiałem przyznać, że noc spędzona z różowowłosym była
całkiem intensywna…
- Idę
po kawę – oświadczyłem w końcu i wyszedłem.
Kiedy
tylko drzwi zamknęły się za mną, w pomieszczeniu znów zaczęła się wrzawa. Tym
razem muzycy prawdopodobnie rozwodzili się nad moim godnym pożałowania
zachowaniem. Że też nawet nie potrafiłem przeprosić i pokajać się, kiedy
należało! Ta, dobre sobie…
Wstąpiłem
do kawiarni i zakupiłem jeszcze raz to samo, co wcześniej. Szeroko uśmiechnięta
sprzedawczyni podała mi moje zamówienie. Przeszło mi przez myśl, że coś dziwnie
podejrzanie szczerzyła się na mój widok… Czyżby była kolejną księżniczką urwaną
z księżyca, która myślała, że pod tą powłoką zimnego drania skrywałem ciepłe i
słodziutkie wnętrze? I w dodatku, że to właśnie jej uda się przebić przez tę
skorupę? Nie wątpiłem, że pracując w studyjnej kafejce zapewne zdążyła już
zapoznać się z plotkami na mój temat…
-
Poproszę to samo – usłyszałem za sobą znajomy głos. Zdziwiony odwróciłem się do
gitarzysty drepczącego mi po piętach. – Jak się trzymasz? – zapytał z
delikatnym uśmiechem, czekając na swoją kawę. – Chyba trochę przesadziliśmy
wczoraj z piciem… - jęknął.
- No
nie da się ukryć, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to, że byliśmy
świadomi, że na następny dzień po imprezie będziemy musieli iść do pracy –
mruknąłem, uciekając gdzieś spojrzeniem.
-
Usiądziemy gdzieś? Potrzebuję chwili odpoczynku od tego harmideru na górze –
muzyk wskazał palcem na sufit, mając na myśli pokój na wyższym piętrze, gdzie
obrady moich niedoszłych katów zapewne będą jeszcze trwały przez długie
godziny.
- Jasne
– zgodziłem się, choć czułem, że równie dobrze mógłbym powiedzieć „Śmiało,
dobij mnie!” i wyszłoby na to samo.
Sena
zapłacił za swój napój i podziękował dziewczynie za kontuarem, która faktycznie
przeciągała posyłane mi spojrzenia. W duchu jęknąłem z żalem. Już czułem
nadchodzącą falę kolejnych kłopotów…
Chłopak
miał lekkie problemy z chodzeniem, co nie umknęło mojej uwadze. Po mojej minie
z pewnością szybko zorientował się, o co mi chodziło, jednak nie skomentował
tego. W odpowiedzi jedynie wzruszył szczupłymi ramionami i posłał mi hamowany
uśmiech.
Wciąż
byłem mu wdzięczny za to, że nie dał reszcie chłopaków zielonego światła, żeby
ci mogli się nade mną znęcać i płakać nad nim, jakiż to był poszkodowany,
jednak nie śmiałem nawet marzyć o tym, żeby po prostu przeszedł do porządku
dziennego nad tym, co miało miejsce w nocy. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym
stoliku. Kawiarenka o tej porze była właściwie pusta. Spodziewałem się, że
różowowłosy wykorzysta ten moment, żeby dać mi reprymendę, zastrzec, żebym się
do niego więcej nie zbliżał czy coś… ale on właściwie nie wracał do tego
tematu. Opowiadał o badziewnych prezentach, jakie dostał, naśmiewał się z gustu
pozostałych muzyków. Nie wyglądał na skrępowanego moją obecnością. Zachowywał
się swobodnie. A to już było naprawdę dziwne. I w gruncie rzeczy niebezpieczne.
Zdawałem sobie sprawę, że tłumiony gniew z czasem rósł tylko w siłę, więc jak w
końcu wskaźnik na „wkurwo-mierzu” gitarzysty przesunie się na czerwone pole, to
mogę znaleźć się w realnym zagrożeniu życia i zdrowia. Po stokroć wolałem już,
żeby zrobił mi dramatyczną scenę tu i teraz, i żebyśmy mieli to za sobą.
- Sena
– przerwałem mu wreszcie. – Nie musisz się hamować – ponagliłem go w dość
delikatny sposób.
- Co
proszę? – zdziwił się. – O co ci chodzi? – nie zrozumiał.
- Może
wcześniej nie powiedziałeś, że zamierzasz mnie zamordować, ale jeśli to z
siebie zrzucisz, to będzie ci lżej – rozłożyłem ręce. – Więc się nie krępuj –
uśmiechnąłem się krzywo. – Możesz na mnie wrzeszczeć, wyzywać… jeśli ci to
pomoże, to możesz nawet mnie zdzielić – dałem mu przyzwolenie.
- Co? –
zmarszczył brwi w niezrozumieniu. – Luvia, daj spokój! – zamachał rękami w
powietrzu w obronnym geście. – Czy oni ci serio mózg wyprali tymi durnymi
gadkami? – skrzywił się. – Wcale nie jestem na ciebie zły – zaoponował.
-
Jasne… - przewróciłem oczyma. – Tylko wszyscy inni są, ale ty jako ten jedyny
nie…
-
Właśnie dlatego kazałem im się do tego nie mieszać – prychnął. – To, co stało
się między nami to nasza sprawa – wzruszył ramionami. – Trochę za dużo
wypiliśmy no i… no cóż, stało się – zaśmiał się nieco zakłopotany. – Ponoć jak
nikt się z nikim nie prześpi na imprezie to, to nie jest impreza – parsknął.
Posłałem mu sceptyczne spojrzenie. Wciąż niedowierzałem w jego wyrozumiałość i
dobroduszność. – Mówię poważnie – zapewnił. – Nie zamierzam cię linczować, bo i
nie mam za co – upił łyk gorącej kawy. – Przecież mnie nie zgwałciłeś –
przewrócił oczyma. – Chciałem tego tak samo jak i ty – uśmiechnął się
przewrotnie. – Nie rozumiem, dlaczego oni tak na ciebie naskoczyli – pokręcił
głową z dezaprobatą. – Poza tym… nie mogę narzekać… było całkiem przyjemnie… -
zagryzł dolną wargę w reakcji na powracające wspomnienia. Drgnąłem. Czy to
oznaczało, że on chciał się teraz ze mną umawiać? – Mimo wszystko chyba byłoby
lepiej, gdybyśmy więcej tego nie powtarzali – zaznaczył nieco speszony. – Gdyby
chłopacy dowiedzieli się, że drugi raz wylądowaliśmy ze sobą w łóżku, odbiłoby
im do reszty! – prychnął.
- Masz rację…
- zgodziłem się.
- Ale
między nami wszystko w porządku, tak? – upewnił się. – Nie chcę, żeby nasze
relacje jakoś na tym ucierpiały – podkreślił. – To był po prostu… taki
jednorazowy wypad, tak? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Bez
zobowiązań – przytaknąłem. – Ale wciąż możemy przecież się zadawać i nie musimy
wzajemnie schodzić sobie z drogi – rzuciłem mu kontrolne spojrzenie. Chłopak
odetchnął z widoczną ulgą.
-
Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy – uśmiechnął się.
Szczerze
powiedziawszy to byłem osłupiały. Nie wiedziałem czy Sena tylko robił mnie w
konia, czy faktycznie nie żywił do mnie jakiejś urazy, ale… zdawało się, że
chyba oto trafiłem na pierwszą osobę na tym świecie, która potrafiła zrozumieć,
że wdawanie się ze mną w jakieś bliższe korelacje było bezsensowne, tym
bardziej, jeśli zaczęły się one od strony sypialni.
Właściwie
to nie znałem się z gitarzystą jakoś bardzo dobrze i bardzo długo. Kosukë,
Haruya i Siki znali się z chłopcami z Jiluki już od jakiegoś czasu, jednak ja
poznałem ich dopiero przy wstąpieniu do Canival, a więc stosunkowo niedawno.
Lubiłem różowowłosego. Nie był roszczeniową osobą i nie miał w zwyczaju głośno
oceniać innych, szczególnie jeśli jego ocena była niepochlebna. Na ogół był
bezproblemowy i pogodny. Był bardzo drobnej postury i cechował się delikatną,
wręcz eteryczną urodą. Właściwie to był piękny. Tak, określiłbym go raczej jako
pięknego niżby przystojnego. Poza tym był także niesamowicie utalentowanym
gitarzystą.
Naprawdę
go lubiłem.
Może
dlatego, że nigdy otwarcie na mnie nie naskoczył i nie skarcił mnie za mój
hulaszczy tryb życia. Nawet jeśli to potępiał, to nie dawał tego po sobie
poznać. Byłem mu za to wdzięczny.
Wtem
odezwała się komórka muzyka. Chłopak drgnął i wyjął telefon z kieszeni,
uprzednio obrzucając spojrzeniem wyświetlacz, aby zorientować się, kto dzwonił.
- Już
wracam do sali – rzucił od razu. – Tak, nic mi nie jest – westchnął. – W
porządku. Poszedłem tylko po kawę. Zaraz będę z powrotem – zapewnił i rozłączył
się. – Obrady grupy „Papierowego Topora” zakończone – zachichotał. – Mój zespół
idzie już do siebie. Musimy wziąć się do roboty – zsunął się z wysokiego stołka
i zgarnął swój kubek z niedopitym napojem. – Będziesz miał przynajmniej o
trzech przewrażliwionych mniej na głowie – próbował pocieszyć mnie uśmiechem. –
Trzymaj się – poklepał mnie po ramieniu i skierował się do wyjścia, zostawiając
mnie samego.
Po
chwili dostałem wiadomość od wokalisty mojego zespołu: „Zamierzasz dziś pracować czy jesteś zbyt zajęty szukaniem sobie nowej
OFIARY na wieczór?”
Westchnąłem
ciężko i nie odpisałem. Wstałem ze swojego miejsca i z miną skazańca idącego na
szafot ruszyłem w stronę wind, aby zmierzyć się oko w oko z moim obrażonym
zespołem. Doprawdy, jak dzieci w piaskownicy…
***
Gdyby
spojrzenie mogło zabijać, to byłbym już trupem. Nawet potrójnym.
Po
kilku godzinach przebywania w towarzystwie, które usilnie próbowało zabić mnie
w sposób bezkontaktowy, gdyż rękoczyny zostały im wyraźnie zabronione, miałem
tego już serdecznie dość. Korzystając z dobrodziejstwa przerwy obiadowej
wymknąłem się z sali i wyszedłem na balkon, aby w spokoju zapalić i trując się,
podziwiać panoramę miasta.
Na całe
moje nieszczęście balkon był już przez kogoś okupowany. Zakląłem pod nosem,
widząc w oddali niewyraźną sylwetkę opierającą się o balustradę. Nie chciałem
jednak wychodzić na dwór na parking, gdyż tam zapewne w krótkim czasie odbędzie
się zlot moich niedoszłych, aczkolwiek wciąż wielce chętnych do wyrządzenia mi
krzywdy oprawców w liczbie podwojonej, gdyż chłopcy z Canival i Jiluka często
wychodzili razem coś zjeść. Ja zazwyczaj stroniłem od tych wspólnych
pielgrzymek do pobliskiego sklepu z ramenem. Ot tak przezornie. Dla własnego
bezpieczeństwa i komfortu psychicznego.
Po
następnych kilku krokach rozpoznałem purdroworóżowe włosy. Przede mną,
oddzielona jedynie szklanymi drzwiami balkonowymi, stała osoba, która obecnie
wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Wciąż nie byłem pewny czy mogłem zakładać,
że jej słowa były prawdą. W sumie… znając naturę ludzką instynktownie
doszukiwałem się w nich kłamstwa.
Niby
przyznaliśmy, że nie będziemy wzajemnie się unikać ze względu na to, co między
nami zaszło, jednak sam zdawałem sobie sprawę, że to chyba wciąż jeszcze za
szybko na kolejną konfrontację i to w dodatku sam na sam. Tym razem chyba
jednak wolałem się wycofać. Już chciałem odwrócić się na pięcie i skierować do
łazienki, aby tam w spokoju oddać się nałogowi tytoniowemu – zupełnie jakbym
wrócił do szkoły średniej – jednak w ostatnim czasie pech wyjątkowo mnie
polubił, gdyż mój mały, prywatny zamęt odwrócił się właśnie w tym momencie i
uśmiechnął do mnie promiennie.
No i
dupa. To by było na tyle z planu szybkiego, zorganizowanego odwrotu.
Oszczędnie
odpowiedziałem na uśmiech i wziąłem głębszy wdech, zanim przekroczyłem próg
szklanych drzwi. Skinąłem chłopakowi w minimalistycznym geście powitania i
zacząłem przeszukiwać własne kieszenie. Kiedy znalazłem upragnioną paczkę
papierosów, wyciągnąłem z niej jednego i osłaniając płomień zapalniczki przed
wiatrem, odpaliłem go. Wydmuchnąłem szary obłok dymu z płuc. Między nami
panowała cisza. W zasadzie nie było nic do powiedzenia…
Bez
słowa zbliżyłem się do gitarzysty i oparłem koło niego o barierkę. Śledziłem
wzrokiem autobus sunący ulicą pod nami, dopóki ten nie zniknął mi za szklaną
ścianą jednego z wieżowców, który zasłaniał mi widok. Potem nie miałem już, co
robić. Nie potrafiłem nawet udawać, że na coś się zapatrzyłem lub głęboko
zamyśliłem i stąd ta niezręczna cisza.
- Dalej
jesteś pewien, że wszystko w porządku? – zapytałem w końcu. Niby z jednej
strony chciałem już dać temu tematowi spokój i zostawić tę sprawę tak, jak
jest, ale z drugiej to wciąż mnie dręczyło.
- Jasne
– zgodził się. – Dlaczego miałoby być inaczej? – zdziwił się.
- Nie
wiem… Może dlatego, że przeważnie ZAWSZE jest inaczej… - zaśmiałem się
niewesoło. Przez chwilę znów milczeliśmy. W witrynach biurowca naprzeciwko
widziałem nasze małe, rozmyte odbicie. – Więc nie zamierzasz się awanturować,
płakać ani chociażby ostentacyjnie ignorować mnie do końca moich dni? –
upewniłem się.
-
Zgadza się, nie zamierzam – parsknął.
- Ale…
nie zamierzasz się też ze mną umawiać, prawda? – odezwałem się zdławionym
głosem. To było do mnie tak niepodobne, że mój własny głos zabrzmiał obco nawet
w moich uszach. Zazwyczaj nie cierpiałem na niedobór odwagi, aby postawić
sprawę jasno.
- Um… -
Sena zafrasował się. – Wiesz… - zająknął się. – Lubię cię, Luvia, ale… poszliśmy
do łóżka raczej przez alkohol i przypadek niżby pchnięci nagłym uczuciem… -
próbował się uśmiechnąć, ale słabo mu to wychodziło. - …mam rację?
-
Spokojnie, nie zamierzam się za tobą uganiać – podniosłem ręce w obronnym
geście. – Tak tylko pytam, bo zazwyczaj wszystko idzie albo w jedną, albo w
drugą stronę; to znaczy, albo ktoś mi robi jakieś dramatyczne scenki i posądza
o wykorzystanie, albo chce się spotykać po… no wiesz, jednej nocy –
przewróciłem oczyma.
- Ja
też niczego od ciebie nie chcę – zapewnił i tym razem uśmiechnął się już
normalnie. – Możesz być o to spokojny. Po prostu pozwólmy naszym relacjom
wrócić do dawnego porządku rzeczy – przekrzywił głowę, przyglądając mi się
uważnie. Czekał aż potwierdzę, aż się zgodzę.
No i
się doczekał.
Właściwie
to przytaknąłem mu tylko dlatego, że oczekiwał tego ode mnie. W zasadzie to nie
byłem nawet do końca pewien, co jego słowa miały oznaczać. „Dawny porządek
rzeczy”… czyli właściwie co? Przyznam szczerze, że wcześniej nie zwracałem
zbytniej uwagi na tego muzyka. Miałem świadomość jego istnienia, ale w swoim
samolubnym jestestwie po prostu ją ignorowałem. Czasem zamieniliśmy słowo.
Krótka pogawędka na temat pracy. Nic wielkiego. Zdarzało się, że niekiedy
pożyczał mi papierosy. Bywało, że spotkaliśmy się przypadkiem w kolejce w
kawiarni lub na stacji metra. Rzucaliśmy sobie wtedy tylko krótkie i bezduszne
„cześć”, po którym każdy z nas rozchodził się w swoją stronę. Mieliśmy do tego
wrócić? Niby jak? Jak mógłbym znów zacząć ignorować prawdopodobnie jedyną
osobę, która mnie nie krytykowała lub przynajmniej potrafiła być na tyle
taktowna, żeby nie robić tego głośno? Jak mógłbym znów stać się obojętny
względem osoby, która jako jedyna zachowała się logicznie? Cóż… Znał mnie na
tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ode mnie nie dostanie niczego więcej niż
przygodę na jedną, góra dwie noce. Zachował się we wręcz wymarzony dla mnie
sposób, a więc zamiast zapałać do mnie skrajną nienawiścią lub wpierw wielką
miłością, a dopiero potem skrajną nienawiścią, on pozostał na mnie obojętny. Zrobiliśmy
swoje i teraz mieliśmy znów się rozejść. W zasadzie tak jak wcześniej to
robiliśmy – tylko, że tym razem zamiast rzucania sobie pojedynczych słówek
powitań, spędziliśmy razem noc. I mieliśmy się rozejść. Znów. Obojętni. Wrócić
ponad tym do dawnego porządku rzeczy.
Normalnie
zapewnie skakałbym ze szczęścia, że w końcu udało mi się znaleźć na tym świecie
człowieka, który nie chciał się angażować w nic głębszego tak samo jak i ja.
Normalnie jednak tak się nie działo. Normalnie wysłuchiwałem lamentów i płaczów.
Narzekałem na to, jak na nic innego na świecie, ale prawdą też było, że w jakiś
sposób się do tego przyzwyczaiłem. To była pewna nierozerwalna część mojej
rzeczywistości i codzienności. Teraz, kiedy spotkałem się z taką anomalią w
postaci zachowania różowowłosego, czułem się z tym dziwnie nie na miejscu.
Jakby ten cały czas mnie oszukiwał i wciąż tylko zbierał w sobie złość, żeby
niedługo wyładować się na mnie gorzej niż wszyscy moi poprzedni partnerzy na
jedną noc razem wzięci. Obawiałem się tego. Czułem się niepewnie.
I nic
nie mogłem na to poradzić.
Jak
przez mgłę pamiętałem pożegnanie gitarzysty, który szybciej skończył palić.
Machnął mi na odchodne i wyszedł. Zamknął za sobą drzwi balkonowe, a ja miałem
dziwne wrażenie, że tym gestem wyszedł także z mojego życia.
I
czułem się z tym niesamowicie źle.
Bo
dopadły mnie wyrzuty sumienia.
Nie
rozumiałem, co się ze mną działo. Przez wiele lat nasłuchałem się wrzasków,
płaczów i próśb. Różni ludzie próbowali zmienić mnie prośbą i groźbą, ale
ostatecznie nic nie dawało wymiernych skutków. Wszyscy chcieli ruszyć moje
sumienie, jednak ja uparcie twierdziłem, że te nie istnieje. A teraz oto, kiedy
w końcu pojawił się ktoś, kto postanowił zrezygnować z tej całej szopki, sam z
siebie poczułem się winny. Może skrzywdziłem go tym tak bardzo, że aż nie
chciał lub, co gorsza, nie mógł o tym mówić? Sam już nie wiedziałem… Z tego
wszystkiego tylko jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa.
***
Przede
mną na niskim stoliku stał obiad wzięty na wynos przez chłopaków, których chyba
dotknął nagły przypływ miłosierdzia. Nie przeczę, był to miły gest z ich
strony, jednak ja jakoś nie mogłem nic w siebie wmusić. Podkuliłem nogi pod
brodę na niewielkiej kanapie i z zapartym tchem obserwowałem muchę łażącą po
podłodze. Wciąż nie mogłem przestać myśleć o Senie…
-
Luvia! – insekt nagle poderwał się do lotu, kiedy o mały włos nie został
rozdeptany przez but wokalisty. – Luvia! – zamachał mi ręką przed oczami, na co
ja jedynie zamrugałem kilkakrotnie. – Źle się czujesz? – zapytał niemal troskliwie.
- Nie…
- wydusiłem z siebie z trudem.
-
Pewnie jeszcze dobrze nie wytrzeźwiał i go mdli – skwitował Haruya.
Nie
odpowiedziałem. Przesunąłem wzrokiem po podłodze w poszukiwaniu czegoś, na czym
mógłbym go zawiesić. Powinienem wygarnąć Sikiemu za to, że spłoszył moją muchę,
ale jakoś nie mogłem zmotywować się, żeby chociażby otworzyć usta. W ciszy
wciąż błądziłem spojrzeniem po jasnych panelach podłogowych.
-
Luvia! – znów usłyszałem głos bruneta. Niechętnie rzuciłem mu spojrzenie spode
łba. – Na pewno wszystko w porządku? – ściągnął brwi, przyglądając mi się
uważnie.
- Mhm…
- mruknąłem niewyraźnie.
Martwił
mnie ten przypływ empatii ze strony Sikiego. Najpierw przyniósł mi obiad, a
teraz troskliwie wypytywał o moje samopoczucie… Coś tu było mocno nie tak… Może
napluli do tego styropianowego pudełka i teraz miał wyrzuty sumienia? Albo
lepiej, coś tam dodali! Coś szkodliwego! Nie mogli wykończyć mnie wręcz, bo
gitarzysta Jiluki zezłościłby się na nich, ale ostatecznie mogli w końcu pozbyć
się mnie podstępem…
-
Zostaw go – burknął bez zainteresowania Kosukë.
O czym
ja w ogóle bredzę? Może lepiej zostawić ten temat… Powinienem skupić się na
Senie… Może wreszcie uda mi się go rozpracować. W końcu to niemożliwe, żeby był
ewenementem w skali ludzkości, który zachowuje się wobec mnie inaczej! Coś
musiało stać za jego postępowaniem. Tylko pytanie, co? Złość? Smutek? Odraza?
Nie miałem zielonego pojęcia.
Westchnąłem
ciężko, zaczynając analizować wszystko od początku. W tym czasie mucha
wylądowała na oparciu kanapy. Znów mogłem na nią patrzeć. Szczęście powoli
zwracało się w moją stronę.
***
Widząc
z oddali znajomą, pudroworóżową czuprynę przyspieszyłem kroku i zacząłem
przepychać się między ludźmi. Posyłałem przeprosiny na prawo i lewo,
jednocześnie rozpychając się łokciami i brnąc bokiem w kierunku jednej z bramek
prowadzącej do stacji metra. Wepchnąłem się przed dwie gawędzące nastolatki, za
co zostałem zwyzywany. Koniec końców jednak udało mi się dotrzeć do mojego celu
i przy okazji także wyminąć sporą część kolejki czekającej na metro.
- Sena!
– złapałem chłopaka za ramię. Ten w odpowiedzi spojrzał na mnie zdziwiony. –
Wracasz już do domu? – upewniłem się.
- Tak –
skinął mi głową. – A co? Stało się coś? – uniósł delikatnie brwi.
- Nie…
Ach, czekaj! Kupię ci bilet! – odtrąciłem jego rękę od automatu. – I tak nie
mam drobnych… - palnąłem pierwsze lepsze usprawiedliwienie, które przyszło mi
do głowy. Ucieszyłem się, że akurat udało mi się wyciągnąć z kieszeni banknot o
grubszym nominale.
- Oddam
ci… - zaczął zdezorientowany.
- Nie
trzeba! – wcisnąłem mu w dłoń jego bilet i popchnąłem przed siebie. Rożowowłosy
spojrzał na mnie podejrzliwie. – Pomóc ci z tą torbą? – zapytałem, wskazując na
bagaż który taszczył na ramieniu i który sprawiał, że drobny muzyk mocno przechylał
się na prawą stronę. – Mogę ci pomóc zanieść to do domu – zaoferowałem.
-
Przecież my nawet nie mieszkamy blisko siebie – zauważył. – Mieszkasz w innej
dzielnicy – przypomniał sobie.
- No
tak… - mruknąłem. – Ale to nie problem! I tak nie mam nic do roboty –
wzruszyłem ramionami.
- Jeśli
liczysz na powtórkę z wczoraj, to…
- Na
nic nie liczę! – podniosłem dłonie w obronnym geście. – Chcę ci po prostu
pomóc…
- Od
kiedy stałeś się taki pomocny? – parsknął. – Dzięki za dobre chęci, ale nie
potrzebuję pomocy – machnął ręką. – Na razie! – pożegnał się i ruszył w stronę
jednego z betonowych korytarzy, który prowadził na peron, na którym mieścił się
przystanek jego linii meta.
Odruchowo
postąpiłem krok w jego stronę, kiedy ten już zdążył odwrócić się i odejść
kawałek. Chciałem go jeszcze zawołać, coś powiedzieć, coś zrobić… ale nie
miałem najmniejszego pomysłu, co. Mogłem więc tylko stać jak kołek wbity w
ziemię i blokować ruch, obserwując jak gitarzysta znika gdzieś wśród tłumu.
Potem już nie zostało mi nic innego, jak skierowanie się w inny korytarz, na
peron, z którego ja zazwyczaj odjeżdżałem.
Czułem,
że między nami jest kilometrowa przepaść, której nie byłem w stanie pokonać.
Niestety, Sena również nie chciał mi w tym pomóc. W sumie nie miał nawet ku
temu cienia powodu. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że sam wykopałem
tę pustą fosę dookoła siebie, a teraz nie mogłem jej sforsować. W przeszłości
nie chciałem, żeby nikt się do mnie zbliżał, więc się odizolowałem. To między
innymi także przez to ludzie po pewnym czasie zrażali się do mnie. Chłopcy z
zespołu już nawet nie za bardzo zwracali na mnie uwagę, gdyż wiedzieli, że
kontakt ze mną jest utrudniony. Teraz jednak ja sam chciałem podejść do kogoś
innego chociażby odrobinę bliżej, jednak nie mogłem ruszyć się z miejsca.
Stałem w martwym punkcie.
Takie
śmieszne, że aż boki zrywać, co? Jaja, że ja nie mogę…
No
właśnie, kurde, niekoniecznie…
***
-
Luvia… - Haruya dosiadł się do mnie, jednak ja nie raczyłem nawet podnieść na
niego spojrzenia. – Wciąż jeszcze jesteś na nas zły? – zapytał cichutko, tak,
żeby Kosukë go nie usłyszał. Gdyby tak się stało, gitarzysta zapewne
powyrywałby mu palce ze stawów w ramach kary za zbyt pobłażliwe traktowanie
mnie.
- Zły?
– mruknąłem tylko i rzuciłem mu szybkie spojrzenie znad kubka. Potem znów
skupiłem się na wirującej cieczy, która oblewała ścianki naczynia.
-
Proszę cię, tylko już nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi albo że się nie
dąsasz – westchnął ciężko. – Przecież cała twoja postawa wskazuje na to, że
jesteś na nas obrażony – przysunął się bliżej, tak, żeby czerwonowłosy muzyk z
pewnością nas nie usłyszał. – W sumie… jakby nie patrzeć to może nawet masz ku
temu powody… - przyznał niechętnie. – Może niepotrzebnie tak na ciebie
naskakiwaliśmy… Koniec końców to twoje życie i tylko ty możesz o nim decydować
– wzruszył ramionami. – Poza tym nie musieliśmy być znowu aż tak dla ciebie
wredni, nawet jeśli nie pochwalamy tego, co robisz… - speszony wbił spojrzenie
w swoje własne dłonie, które trzymał splecione na kolanach. Wyglądało, jakby
serio bał się, że kolega z zespołu zaraz zrobi mu krzywdę…
- Daj
spokój… - przewróciłem oczyma.
- Nie,
Luvia, mówię poważnie – złapał mnie za ramię przejęty. – Ostatnio chodzisz
przybity i markotny. Nie odzywasz się prawie wcale, nie jesz… - zdawało się, że
sposępniał jeszcze bardziej. – Przesadziliśmy – powiedział, przyznając się do
winy. – Jesteś, jaki jesteś, ale cóż… jesteś też człowiekiem, nie? I też masz
uczucia, więc można cię zranić – spojrzał na mnie niczym zbity pies. Już chciałem
zaprzeczyć, ale gitarzysta kontynuował. – Siki też się martwi. Nie powie tego
wprost, ale czuje się winny – kontrolnie rzuciłem okiem na wokalistę, który
siedział w kącie sali i przyglądał mi się uważnie. Zasępiony z pasją
maltretował własny kciuk, który nerwowo przygryzał w geście zdradzającym
niepewność i, w istocie, poczucie winy.
-
Haruya! – zakrzyknął czerwonowłosy, który w końcu skończył stroić gitarę i
odłożył ją na stojak. – Masz papierosy? – zapytał. Muzyk w odpowiedzi wygrzebał
paczkę i rzucił ją głównemu zainteresowanemu. Kosukë skrzywił się. Chyba
oczekiwał, że chłopak odejdzie ode mnie na jego komendę. – A co ty się tak
przystawiasz do Luvii? – odezwał się z kpiną. – Samotny jesteś czy jak? –
prychnął. – Dostałeś kosza i szukasz „pocieszenia” na jedną noc, żeby
zapomnieć? – zaśmiał się paskudnie.
-
Zamknij się – warknął zirytowany gitarzysta. – Jesteś przyjemny jak kamień w
bucie, mówił ci to już ktoś? – fuknął jasnowłosy. Negatywnie nastawiony do mnie
chłopak zdziwił się reakcją swojego, jak do tej pory, nierozłącznego kompana w
wyśmiewaniu mnie. Właściwie to ja też byłem zdziwiony tą nagłą zmianą w jego
zachowaniu. – Zostaw Luvię w spokoju – burknął ostrzegawczo… nie wierzę,
wstawiając się za mną?! – Każdy może mieć gorszy dzień… albo tydzień… -
usprawiedliwił mnie w odpowiedzi na niedowierzające spojrzenie ze strony
czerwonowłosego.
- Ta,
weź go przytul jeszcze – Kosukë przewrócił oczyma. Haruya w wyrazie
ostentacyjnego buntu faktycznie objął mnie ramieniem i do siebie przyciągnął.
Zdziwiony, aż zapomniałem oponować. Przyzwyczaiłem się raczej, że chłopcy ode
mnie stronili… - No patrz… - burknął gitarzysta i już szykował się do rzucenia
kolejnego, nieprzyjemnego komentarza, jednak tym razem ubiegł go brunet.
- Kosukë,
weź się zamknij, jak ktoś cie uprzejmie prosi, co? – Siki wstał ze swojego
miejsca. – Już nie mogę cię słuchać…
- O,
opozycja się znalazła – fuknął.
- Daj
spokój. Nie rób awantury o nic – ciągnął wokalista. – Luvia w ostatnim czasie
nie zrobił nic złego, więc odwal się od niego i nie znęcaj się nad nim bez
przyczyny – posłał rozmówcy miażdżące spojrzenie.
- A
więc fakt, że przez kilka dni zachowywał się jak mniej więcej cywilizowana
istota to go rozgrzesza? – sarknął czerwonowłosy.
- Może
i nie – wtrącił się ponownie drugi gitarzysta. – Ale całe szczęście to nie ty
udzielasz rozgrzeszeń, więc się nie udzielaj. Nie musisz być bardziej
uszczypliwy niż to konieczne – zganił go.
Co to
się stało, że we wszystkich nagle odezwały się sumienia? Nie rozumiałem, co tu
się działo i dlaczego… i w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi to jakoś
wybitnie, gdyż większość czasu spędzałem gdzieś daleko, w najciemniejszych
odmętach mojego umysłu… albo przy Senie…
Nie
dało się nie zauważyć, że atmosfera w naszym zespole nie była zbyt przyjazna. Od
samego początku nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Z tej racji nie wróżyłem
Canival zbyt długiej działalności… albo przynajmniej nie podejrzewałem sam
siebie o zagrzanie miejsca perkusisty nazbyt długo. Byłem pewien, że prędzej
czy później albo grupa się rozpadnie, albo mnie wyrzucą. Na boku już od
jakiegoś czasu szukałem sobie innego zespołu, do którego mógłbym dołączyć.
Interesowałem się „wolnymi” muzykami lub też zespołami o niepełnym składzie,
czasem dorabiałem sobie przy jakimś suporcie, jednorazowym występie na
koncercie… Teraz jednak coś się zmieniło. Chłopcy nagle zechcieli się ze mną
asymilować. Czyżby dostrzegli tę moją bardziej ludzką stronę?... o ile w ogóle
coś takiego posiadałem? A może zwyczajnie chcieli jednak ratować Canival i nie
zamierzali dopuścić do disbandu?
***
Zapukałem.
Nic. Zapukałem drugi raz. Mocniej. Znowu nic. Za trzecim razem zacząłem się
wręcz desperacko dobijać do drzwi, aż te w końcu stanęły przede mną otworem, a
w ich progu pojawił się właściciel mieszkania.
- Pali
się?! Nawet w spokoju wykąpać się nie można! – wrzasnął gitarzysta Jiluki,
jednocześnie wycierając mokre włosy ręcznikiem przerzuconym przez ramiona. –
Och, Luvia… - mruknął zbity z tropu na mój widok. – Wybacz, spodziewałem się,
że o tej porze może przyjść do mnie tylko ktoś z mojego zespołu – wytłumaczył
swoją wcześniejszą reakcję.
-
Jasne, rozumiem – uśmiechnąłem się sztucznie. – Przepraszam, że przychodzę o
tak późnej porze – potarłem kark w nerwowym geście.
- Nic
nie szkodzi – zapewnił. – Wejdź – przesunął się i od razu wpuścił mnie do
mieszkania. Zdziwiłem się, że mnie nie spławił lub przynajmniej nie zatrzymał w
progu drzwi. – Coś się stało? – zapytał, kiedy obaj staliśmy już w miniaturowym
przedpokoju.
- Nie…
albo właściwie tak… ale w sumie… - dukałem nieskładnie. – Uch, chyba mam do
ciebie prośbę… - wydusiłem w końcu, unikając jego spojrzenia.
-
„Chyba”? Nie jesteś tego pewien? – jego twarz rozjaśnił słaby uśmiech.
- No
właśnie nie do końca… - przyznałem.
-
Dobrze, słucham – rozłożył ręce. – O co chodzi? – dociekał.
- O… -
zająknąłem się. – Mógłbyś w końcu się na mnie wydrzeć i zrobić mi awanturę? –
wyrzuciłem z siebie szybko na jednym wydechu. Różowowłosy spojrzał na mnie z
niezrozumieniem. – Chodzi mi o to, co miało miejsce na naszych wspólnych
urodzinach… Wiesz… Poczułbym się lepiej, gdybyś jednak zrobił mi dramatyczną
scenę – wykrztusiłem zakłopotany jak chyba jeszcze nigdy. – Jakoś nie mogę
zrozumieć ani zaakceptować tego, że przeszedłeś obok tej całej sprawy tak
obojętnie… Chyba przyzwyczaiłem się już do takiej, a nie innej rutyny… -
mruknąłem, uważnie przyglądając się kurtkom wiszącym na wieszakach. Wszystko,
byle nie patrzeć mu w oczy…
- Co? –
spojrzał na mnie jak na kretyna. – Luvia, czy ty się dobrze czujesz? Chłopcy
dalej nie dali ci spokoju? – zgadywał.
-
Przyszedłem tu z własnej woli – wyznałem. – Sena, proszę… Wiem, że brzmię dla
ciebie jak wariat, ale…
-
Luvia, skończ – pokręcił głową. – Nie ma, o czym rozmawiać. Nie rozumiem, czemu
nie dasz tej sprawie spokoju i czemu tak bardzo nie chcesz odpuścić. Czy nie
tego właśnie chciałeś? Żeby ktoś w końcu bez słowa odszedł po całym zajściu? –
ściągnął brwi. Nie czekał na moją odpowiedź. Znał ją. – Więc czemu teraz to ty
przyczepiłeś się do mnie i łazisz za mną jak drugi cień? Skoro to nie chłopcy
wymogli na tobie takie zachowanie, to o co ci chodzi? – założył ręce na piersi.
- Nie
mogę uwierzyć, że cię to tak kompletnie nie obeszło…
- A co?
Wszyscy muszą się od razu w tobie zakochiwać? – prychnął. Drgnąłem na jego
słowa. – Może takie było twoje szczęście, że jak do tej pory trafiałeś na
osoby, które w jakiś sposób się tobą interesowały i bolała ich świadomość
twojego odejścia, ale… ale ja do nich nie należę – wycofał się nieco. – Luvia,
zrozum, nie jesteś aniołem. Nie wszyscy padną ci do stóp na sam twój widok. Ja
tak nie zrobię. Ja się w tobie nie zakochałem – postawił sprawę jasno. Przez
moment między nami trwała uporczywa cisza. – Słuchaj… Nie chciałem, żeby
zabrzmiało to obraźliwie – uniósł ręce w obronnym geście. – Po prostu… wydaje
mi się, że ty bardziej nie możesz przeżyć samego faktu, że ktoś się tobą nie
zainteresował po wspólnej nocy niżby faktycznie samymi moimi uczuciami –
zagryzł dolną wargę.
-
Uważasz, że chcę się zabawić twoim kosztem? – zdziwiłem się.
- Nie
wiem… Może… - wzruszył ramionami. Zrobiło mi się przykro słysząc te słowa.
Pierwszy raz od dłuższego czasu czyjeś słowa mnie ubodły. Znieczulony przez
nieustanne docinki chłopców z zespołu nie zwracałem już uwagi na cudze opinie…
a teraz to jednak zabolało. Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. – Albo nie
umiesz odnaleźć się w nowej sytuacji – ciągnął. – Szczerze powiedziawszy, to
widzę dwa wyjaśnienia dla twojego zachowania: albo, tak jak już powiedziałem,
popadłeś niemal w samozachwyt i nie możesz znieść tego, że ktoś przeszedł koło
ciebie obojętnie i chcesz kontynuować wszystko „po staremu”, bo w gruncie
rzeczy lubisz te awantury i ckliwe scenki, choć publicznie na nie narzekasz,
albo postawiony w nowej sytuacji postanowiłeś spróbować czegoś innego, żeby sam
przekonać się, co czuły osoby, które odrzuciłeś… żeby sprawdzić, jak to jest
stać po tej drugiej stronie i dostać odmowę, a nie odmawiać… - zakończył cicho.
– Skłaniam się jednak ku temu pierwszemu wyjaśnieniu – zaznaczył.
- Um…
Jasne, rozumiem… - pokiwałem głową.
- Nie
zaprzeczysz? – zdziwił się.
- Nie…
Nie ma, czemu zaprzeczać… Wygląda na to, że chyba mnie rozpracowałeś –
zaśmiałem się sztucznie. Nazbyt sztucznie. Po minie rozmówcy z łatwością
wywnioskowałem, że ten zdawał sobie sprawę, że to nie był prawdziwy śmiech. Bo
w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu. Moje serce krwawiło. Chyba
właśnie pierwszy raz w życiu byłem tak dobitnie świadom posiadania tego organu.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę takimi głupotami o tak późnej porze… -
mruknąłem, powoli wycofując się do wyjścia.
-
Luvia…
-
Przepraszam… - powtórzyłem, stojąc z powrotem na klatce schodowej. – Sena… -
zająknąłem się na odchodnym. – Naprawdę nic do mnie nie czujesz? – upewniłem
się.
-
Wybacz… - przymknął oczy, unikając mojego spojrzenia.
- Nie
masz, za co przepraszać – posłałem mu ostatni wymuszony uśmiech. – Dobranoc i
jeszcze raz przepraszam za kłopot – wycofałem się, odchodząc w stronę schodów.
Chłopak rzucił mi ostatnie, bolesne spojrzenie, po czym bez słowa zamknął
drzwi. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk przekręcanego klucza w zamku. – Ale
chyba za to ja cię kocham… - mruknąłem do siebie, opierając czoło o zimną
ścianę.
Byłem
tak cholernie załamany, że w tej chwili świat mógłby przestać dla mnie istnieć.
Teraz przynajmniej rozumiałem już lamentujące nastolatki z dram i harlequinów. Jednak
to prawda, że właściwie to niewiele było potrzeba, żeby zniszczyć cudzy świat…
Rozbolała
mnie głowa, którą jakby coś rozsadzało od środka. W ustach poczułem paskudny
smak żółci. Pojawiły się trudności z przełykaniem. Coś rosło mi w płucach i
przygniatało mnie. Oczy zaczęły mi łzawić. Oddech przyspieszył i stał się
urywany. Mocniej zagryzłem wewnętrzną stronę policzka, aż poczułem metaliczny
smak w ustach. Wziąłem głębszy oddech, żeby się uspokoić.
Nie
będę przecież płakał.
Wyciągnąłem
z kieszeni telefon i paczkę papierosów. Wybrałem numer wokalisty, od razu
oddając się również uzależnieniu nikotynowemu. Ruszyłem w dół schodami.
-
Luvia? Coś się stało? – usłyszałem zaspany głos w słuchawce po kilku sygnałach.
– Czemu dzwonisz tak późno?
-
Potrzebuję dnia wolnego – odezwałem się tak cicho i słabo, że sam ledwo mogłem
dosłyszeć własny głos wśród hałasu dobiegającego z ruchliwej ulicy, na którą
właśnie wyszedłem.
-
Luvia, w porządku? Co jest? – Siki zaniepokoił się. – Brzmisz jakoś nieswojo…
Coś się stało? Potrzebujesz pomocy?
- Nie,
wszystko w porządku – skłamałem. – Mogę jutro nie przychodzić do studia? –
zapytałem wręcz błagalnie niczym mały dzieciak, który chciał wymigać się od
testu, do którego zapomniał się przygotować.
***
Słowa
Seny nie dawały mi spokoju. Czy to możliwe, abym faktycznie podświadomie
uganiał się za różowowłosym tylko i wyłącznie z powodu jakiegoś
nieuzasadnionego, masochistycznego odruchu i chęci bycia odrzuconym? Chęci
zrozumienia, jak czuły się moje „ofiary”, wobec których zawsze pozostawałem
obojętny? To brzmiało co najmniej naciąganie, choć mogłoby mieć jakiś sens… na
przykład w bestsellerowym romansie dla nastolatek sprzedawanym w każdej
księgarni i stacji metra. No, może ewentualnie jeszcze w historii obrazkowej z
przystojnym modelem w roli głównej w jednym z babskich pisemek…
Może
gitarzysta nie trafił w samo sedno, ale był przynajmniej blisko? Może
faktycznie nie przejawiałem żadnych oznak masochizmu. Może zwyczajnie
zainteresowałem się osobą, która była inna niż wszystkie te, które spotkałem
dotychczas. Zainteresowałem się akurat tym jedynym chłopakiem, który z kolei
nie interesował się mną. Paradoks. Miałem wiele okazji, żeby odpowiedzieć na
czyjeś uczucia. Możliwe, że wciąż znalazłoby się kilka takich, które pomimo
odrzucenia, mogłoby zdecydować się dać mi drugą szansę. Ale ja nie chciałem
tego. Zadurzyłem się w muzyku, któremu byłem absolutnie obojętny. Nie chciałem
powiedzieć, że jemu jedynemu, gdyż miałem wielu wrogów lub przynajmniej osób,
które nie lubiły mnie „z samej zasady”, bo przecież robiłem źle, bawiłem się
ludzkimi uczuciami…
Nie
chciałem tych, którzy przejawiali mną zainteresowanie.
Pragnąłem
tego, dla którego mógłbym w jednej chwili zniknąć, a ten nawet nie przejąłby
się tym.
Co za
ironia… Może to jednak był lekki przejaw masochizmu?
Skuliłem
się w skotłowanej pościeli, z której nie wygrzebałem się ani razu, mimo iż było
już grubo po południu. Byłem cholernie głodny, ale nie miałem w sobie
wystarczająco sił ani motywacji, aby ruszyć się do kuchni. Wciąż leżałem w
łóżku i nie mogłem przestać o nim myśleć.
Sytuacja
malowała się co najmniej źle. Sena nie był mną zainteresowany. Nie był mi
wrogi, ale po wczorajszej rozmowie wywnioskowałem, że nie był też do mnie
specjalnie pozytywnie nastawiony. Nie przeszedł tej dziwnej przemiany tak jak
Siki i Haruya. Raczej pozostawał względem mnie obojętny. Przejawiał jednak też
tę niepocieszającą skłonność do przerzucenia się na wrogie stosunki. Był miły i
nie okazywał tego wprost, jednak domniemałem, że było to czasowe. Gdybym teraz
coś porządnie spartolił, z pewnością dłużej już by się nie powstrzymywał.
Skreśliłby mnie. I dobitnie dałby to odczuć. Do tego jednak nie mogłem
dopuścić. Nie chciałem borykać się z kimś pokroju drugiego Kosukë…
A zatem
stąpałem po cienkim lodzie. Musiałem uważać, gdzie stawiałem kolejne kroki. W
dobrym tonie byłoby zastosowanie się do woli chłopaka, żeby mu nie podpaść.
Problem w tym polegał na tym, że ten chciał wrócić do „dawnego porządku
rzeczy”, czyli do punktu wyjścia. Bo nic dla niego nie znaczyłem. Bo byłem mu
obojętny. Chciał, żebym znów stał się jedynie cieniem z imieniem, który kręcił
się gdzieś w pobliżu, raz bliżej, raz dalej. Czy mogłem się z tym jakoś
pogodzić?
Chyba
niekoniecznie…
Naciągnąłem
poduszkę na twarz i westchnąłem ciężko. Jeśli tak cierpiały wszystkie osoby,
których względy orzucałem, to chłopcy mieli rację – będę smażył się w piekle.
Zasłużyłem sobie.
Obojętność
gitarzysty bolała mnie chyba bardziej niż jego nienawiść. Gdyby dobitnie dał mi
odczuć, że nie chce się ze mną zadawać, przebolałbym to i w końcu odpuścił.
Uświadomił sobie, że nie mam u niego żadnych szans i nic na to nie poradzę. Po
prostu nie byliśmy sobie pisani. Niemniej, jego postawa z grubsza niewyrażająca
nic była po stokroć gorsza, bo dawała nadzieję na to, że jednak mam chociażby minimalne
szanse na zdobycie jego zainteresowania. Na razie nie chciałem wiele. Nie
chciałem od razu powtarzać z nim upojnej nocy. Póki co zadowoliłbym się, gdyby
po prostu spojrzał na mnie i przywitał się, uśmiechając przy tym niewymuszenie.
Gdybym zauważył, że uśmiech, który pojawił się na jego ustach, powstał za moją
sprawą…
Jego
oziębłość stawiała mnie w martwym punkcie. Z jednej strony wystarczyło jedno,
nieostrożne słowo, żeby wszystko zaprzepaścić, a z drugiej pozostawało tak
wiele do powiedzenia. Wystarczył jeden, zły ruch, żeby wszystko się posypało, a
przecież wciąż tak wiele nas od siebie dzieliło. Wciąż właściwie się nie
znaliśmy… Gdybym teraz wszystko spartolił, nie wiem czy potrafiłbym to sobie
kiedyś wybaczyć. To była inna sytuacja niż w momencie, gdyby różowowłosy od
razu pałałby do mnie niechęcią. Wtedy to on by mnie skreślił. On jednak
pozostawił mnie samemu sobie. Nie dał mi ani zielonego światła, ani czerwonego.
Wszystko zależało od moich następnych posunięć. Jeśli coś pójdzie nie tak, to
tylko i wyłącznie z mojej winy. Sam przekreślę się w jego oczach i stracę to,
na czym mi tak bardzo zależało.
Balansowałem
na cienkiej granicy między pozostaniem nikim, tłem a zostaniem znienawidzonym.
Niemniej, do drugiej strony, a więc granicy pomiędzy pozostaniem nikim a
zostaniem kimś bliskim dla gitarzysty, miałem bardzo daleko. Tu nie wystarczył
już jeden, dobry ruch czy słowo. Tutaj potrzebowałem już rewelacyjnego,
zorganizowanego planu i prawdopodobnie interwencji sił wyższych.
Jednym
słowem, byłem w ciemnej dupie.
No cóż,
w okrężnicy, jak to w okrężnicy było ciemno. Niemiej, sam fakt tego, gdzie się
znajdywałem nie był najgorszy. Problem leżał w tym, że nie dość, że byłem już w
tym najmniej szlachetnym odcinku układu pokarmowego, to jeszcze zaczynałem się
tam urządzać. Chyba powinienem zacząć rozważać możliwość zmiany adresu…
Wtem
rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zdziwiłem się, gdyż nie spodziewałem się gości. Ci
odwiedzali mnie może kilka razy do roku. Rygorystycznie przestrzegałem także
zasady, żeby nie sprowadzać swoich kochanków na jedną noc do własnego
mieszkania. Niczego też nie zamawiałem, a mój adres prywatny znało zaledwie
kilka osób…
Niechętnie
dźwignąłem się z materaca. Otworzyłem drzwi, bez uprzedniego upewniania się,
kto za nimi stoi ani poprawiania wyglądu – a więc stanąłem w ich progu zaledwie
w czarnych spodniach dresowych i z burzą fioletowych, nieułożonych włosów. Z
tej racji niespodziewany gość, którym okazał się być Kosukë, obrzucił mnie
krytycznym spojrzeniem.
-
Przeszkodziłem?... – zawiesił znacząco głos, zapewne spodziewając się, że
wziąłem dzień wolny, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Roztrzepane włosy i
niepełny strój w jego mniemaniu mogły być dowodami za postawioną przez niego
hipotezą.
- Nie –
odezwałem się wypranym z wszelkich emocji głosem i oparłem się ramieniem o
futrynę.
- Więc
mogę wejść? – zapytał podejrzliwie. Niedowierzał.
Rozłożyłem
ręce w geście zaproszenia i przepuściłem gitarzystę w drzwiach. Czerwonowłosy
rozejrzał się po moim niewielkim mieszkaniu, jednak nie znalazł żadnych śladów
obecności drugiej osoby. Wyglądał przez to na… zawiedzionego? Czyżby chciał
przyłapać mnie na gorącym uczynku, żeby wybić z głowy wokaliście i drugiemu
gitarzyście troskę o moją osobę?
-
Chciałeś czegoś konkretnego? – zapytałem.
- Byłem
w pobliżu i postanowiłem zajrzeć… - mruknął, wciąż rozglądając się uważnie,
jakby oczekiwał aż ktoś w końcu wyskoczy z szafy lub spod łóżka, krzycząc, że
już dłużej nie wytrzyma w niewygodnej pozycji, w jakiej go tam wrzuciłem. –
Dlaczego wziąłeś dzień wolny? – zatrzymał spojrzenie na dłużej na mnie.
Westchnąłem.
- Bez
powodu – wzruszyłem ramionami. – Urlop jest po to, żeby z niego korzystać, nie?
– oparłem się plecami o ścianę. – Nie muszę tłumaczyć się tak jak przy
zwolnieniu, dlaczego byłem nieobecny…
- Nie
wyglądasz, jakbyś wczoraj zabalował – zauważył. – Więc to nie wina kaca. Nikogo
też nie ma u ciebie w mieszkaniu. Siedzisz tu sam, więc nie wziąłeś wolnego ze
względu na towarzystwo – myślał głośno. – Więc ze względu na co? –
zainteresował się.
- Na
nic – uparcie brnąłem w to dalej.
- Jak
to na nic? – fuknął. – Więc mam rozumieć, że marnujesz urlop na leżenie w łóżku
i gapienie się w sufit? – przewrócił oczyma.
- Czy
to dla ciebie jakiś problem? – podniosłem nonszalancko jedną brew. Między nami
zapadła chwila ciszy, w której słychać było tylko ciężkie sapanie muzyka.
- Ta
sprawa z Seną nie daje ci spokoju, prawda? – zapytał otwarcie.
- Nie
wiem, o czym mówisz – skłamałem.
-
Dlaczego on potrafił przejść obok tego obojętnie, a ty nie? Przecież jesteś
mistrzem ignorowania innych i ich uczuć! – parsknął. Nie odpowiedziałem. – Nie
wierzę… Lubisz go? – wytrzeszczył na mnie oczy.
- Nie
wiem – znów wzruszyłem ramionami.
- Och,
no zlituj się! – Kosukë zdenerwował się. – Właśnie za to tak cię nie lubię! –
wykrzyknął. – Do wszystkiego podchodzisz obojętnie! Nawet do własnych uczuć! –
prychnął. – Jak możesz oczekiwać, że ktoś okaże ci serce, kiedy ty nie masz go
nawet sam dla siebie? – spojrzał na mnie może już nawet nie tyle zły, co…
zasmucony? – Lubisz go? – powtórzył.
- A co
to za różnica? – upierałem się przy swoim. – On nie lubi mnie. Tyle chyba
wystarczy, żeby zamknąć temat, prawda? – zirytowałem się tą rozmową, choć sam
do końca nie wiedziałem dlaczego. Przecież czerwonowłosy nawet nie zdążył mnie
obrazić tak, jak to miał w zwyczaju. Możliwe, że był to dla mnie po prostu
drażliwy temat… - A nawet gdyby już jakimś cudem było inaczej, to przecież wy i
tak wyperswadujecie mu, że lepiej trzymać się ode mnie z daleka! – podniosłem
głos, co nie zdarzało mi się zbyt często.
Zdradziłem
się.
- Ty… -
gitarzysta aż zamrugał kilkakrotnie. – Luvia, ty go naprawdę lubisz… - przyznał
ze zdziwieniem.
***
Siedziałem
za kulisami ze słuchawkami w uszach i przesłuchiwałem utwory własnego zespołu.
Wystukiwałem rytm na kolanach, przygotowując się do występu, który miał się
niedługo odbyć. Ze skupienia wyrwała mnie czyjaś ręka, która wylądowała na moim
ramieniu. Średnio zainteresowany podniosłem wzrok, wyciągając jedną słuchawkę z
ucha.
- Hej –
różowowłosy gitarzysta przywitał się z delikatnym uśmiechem. Na jego widok
zamrugałem kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to, że faktycznie się tutaj
znajdywał. W końcu Jiluka dzisiaj tutaj nie grali… - Jak przygotowania? Nastrój
przed występem? – zapytał.
-
Dobrze… - odpowiedziałem zwięźle.
- Hm… -
chłopak mruknął. – Właściwie… Słyszałem, że od pewnego czasu z nikim się nie
umawiasz – rzucił prosto z mostu. – Ponoć nawet odrzucasz bezpośrednie oferty wyskoków
na jedną noc – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Coś
strasznie dużo osób interesuje się moim życiem prywatnym, a już w szczególności
seksualnym – zauważyłem kwaśno.
- Cóż,
nie da się ukryć, że to ciekawy temat – Sena zachichotał. Spojrzałem na niego
niepewnie. Czy on mnie obrażał? Czy tylko sprawdzał moją reakcję? – No już,
spokojnie – uniósł dłonie w obronnym geście. – Może po występie będziesz miał
ochotę wyskoczyć ze mną na piwo? – zaproponował, a mnie zatkało.
To nie
mógł być kaprys muzyka. Już ja dobrze wiedziałem, że w tym wszystkim musiał
mieszać swoje brudne paluchy ktoś postronny…
- Jasne
– zgodziłem się, mimo zwęszonego podstępu. Bądź co bądź była to jednak okazja,
którą tylko głupek mógłby przepuścić.
***
Jak
ktoś mógł się od razu domyślić, moje wyjście z Seną nie skończyło się na kilku
piwach. Uściślę tylko, że to różowowłosy upił się, podczas gdy ja wolałem
raczej pozostać przy pełni świadomości. Obawiałem się, że wraz z przypływem
alkoholu mogłem zrobić lub powiedzieć coś, czego później mógłbym żałować…
Chłopak
miał już poważne problemy z chodzeniem i mówił bełkotliwie. Z tej racji w
pewnym momencie po prostu postanowiłem wyciągnąć go z baru, gdyż nie umknęło
mojej uwadze, że jeszcze chwila i musiałbym go nieść do taksówki na plecach.
Właściwie nie miałbym nic przeciwko temu, gdyż gitarzysta był drobnej budowy i
z pewnością nie ważył dużo, jednak wolałem nie wzbudzać sensacji. Jeszcze ktoś
gotów byłby mnie posądzić o upicie lub, o zgrozo, podanie jakiś środków
otumaniających muzykowi i uprowadzenie go. No co? W końcu miałem opinię
czarnego charakteru, nie?
Obszukałem
go w poszukiwaniu kluczy do mieszkania. Pomogłem mu wejść do sypialni i
usadziłem na łóżku. Przyklęknąłem przed nim i zdjąłem mu buty, a następnie
odkryłem materac. Trzymałem kołdrę w ręku, czekając, aż ten się położy, żeby go
przykryć.
- Kładź
się – poleciłem.
- Nie
chcę spać… - burknął i założył ręce na piersi niczym obrażone dziecko.
- Nie
wygłupiaj się – wywróciłem oczyma. Może i byłem nim zainteresowany, ale
użeranie się z pijaną osobą zawsze było upierdliwe. – Idź już spać – popchnąłem
go lekko do tyłu, jednak ten tylko się bujnął i z powrotem usiadł w miarę
prosto. – Nic ci nie zrobię – zapewniłem, gdyż do głowy nagle wpadła mi myśl,
że ten może się obawiać, iż zamierzam wykorzystać stan, w którym się znalazł. –
Tylko cię przykryję i wychodzę. Zostawię klucze na szafce nocnej – obiecałem.
- Nie
idź… - ku mojemu zdziwieniu różowowłosy przyciągnął mnie do siebie za przód
koszulki z takim impetem, że obaj przewróciliśmy się na łóżko. Obecnie leżałem
na nim i go przygniatałem. Muzyk zachichotał i wziął głębszy oddech, jakby
czymś się upajał. – Zostań… - objął mnie ramionami za szyję. – Będzie
przyjemnie… - uśmiechnął się przebiegle i sięgnął moich ust.
Całował
mnie nieco niezdarnie z powodu wlanych w siebie drinków, które widocznie dawały
mu się we znaki. Jego niecierpliwe dłonie zaczęły błądzić po moim ciele, wsuwać
się pod ubranie. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze, których już od dawna nie
czułem…
Nie
byłem jednak głupi. Wyrwałem się z jego objęć i wręcz siłą ułożyłem go pod
kołdrą. Nie zamierzałem uprawiać z nim seksu, kiedy był pijany. To z pewnością
skreśliłoby mnie w jego oczach. Dwa piwa to jednak jeszcze za mało, żeby
odebrać mi rozum.
Pewnie
mnie sprawdzał. Znając życie i przebiegłość Kosukë, gitarzysta mojego zespołu
zapewne postanowił wystawić mnie i moje ludzkie odruchy na próbę, a Sena mu
uległ. Specjalnie doprowadził się do takiego stanu na moich oczach. Chciał
sprawdzić czy go wykorzystam, czy pałam do niego pustym pożądaniem. Gdybym go
zawiódł, w najgorszym wypadku znów wylądowalibyśmy razem w łóżku. Nie miał
chyba zbyt wiele do stracenia, co? Ostatecznie jednak nie dałem się na to
nabrać. W takim razie… co mu to udowodniło?...
No tak,
w obecnym stanie nic. Najpierw musiał wytrzeźwieć i zadzwonić do mojego
czerwonowłosego gitarzysty, żeby się skonsultować i wyciągnąć z tego
wszystkiego jakieś wnioski. Mogłem dać sobie rękę uciąć, że to sprawa Kosukë.
On nigdy nie odpuszczał łatwo. Zapewne zależało mu na przetestowaniu mojego
„lubienia” gitarzysty Jiluki jeszcze bardziej niż samemu głównemu
zainteresowanemu.
***
I tak
mijały dnie, tygodnie… Wszystko to przepełnione strachem, że w końcu popełnię
jakiś błąd, który sprawi, że Sena nie będzie chciał już widzieć mnie na oczy.
Świadomość, że wszyscy popełniamy błędy, a więc moja pomyłka była jedynie
kwestią czasu, dobijała mnie. Mogłem się starać, ale z góry wiadomo było, że w
końcu i tak kiedyś coś spartolę i koncertowo się wyłożę. Normalna kolej rzeczy…
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wciąż przecież nie koniec świata. Ludzie wciąż
się mylą. Grunt to żeby potrafić podnieść się z kolan, otrzepać spodnie i
wzruszyć ramionami, mówiąc: „Nic mi się nie stało”. Gdyby ktoś tak właśnie
powiedział, to miałby rację. W końcu ja sam nie raz już wywinąłem popisowego
orła. Myliłem się i podnosiłem. Tak miało być i teraz. Więc czego się bałem? Co
się zmieniło? Nie obawiałem się samego błędu czy upadku samego w sobie, ale
konsekwencji następującym po nim. Wystarczył jeden zły ruch, żeby wszystko
zaprzepaścić. Ostre słowa chłopaka z pewnością zabolałyby mnie bardziej niż
sama pomyłka. Dobiłyby mnie, przez co podniesienie się byłoby jeszcze
trudniejsze. Nie mówię, że niemożliwe, że nie podołałbym mu. Kiedyś w końcu
pewnie dźwignąłbym się na nogi, ale domyślałem się, że w takim wypadku
potrzebowałbym na to znacznie więcej czasu niż normalnie.
Bo
bałem się go stracić.
Mimo iż
nawet go nie miałem.
W
ostatnim czasie moje dni były wypełnione nie tylko strachem, ale także
uganianiem się za muzykiem. Starałem się trzymać blisko, ale w granicach
rozsądku, tak, żeby nie poczuł się niekomfortowo. Nie wykonywałem żadnych
gwałtownych ruchów. Wiedziałem, że przez to mógłby się do mnie zrazić. Z tej
racji po prostu kręciłem się w jego pobliżu, stałem przy jego boku i uczyłem
się czerpać z tego radość i satysfakcję. I o dziwo szło mi to bardzo dobrze.
Nagle z jakiś niezrozumiałych dla mnie powodów możliwość spędzenia z nim pół
godziny na balkonie podczas przerwy, którą zazwyczaj marnowaliśmy na picie
kawy, palenie papierosów i rozmawianie o niczym niezobowiązującym, stała się
dla mnie dużo atrakcyjniejsza niżby oferta niezapomnianej nocy z dowolną osobą
z całego świata, którą mógłbym sobie wybrać. Jego bliskość stała się dla mnie
bezcenna. Uspakajała tajfun myśli w mojej głowie, który powstawał w niej za
każdym razem, kiedy nie było go przy mnie. Moja hierarchia wartości powoli
ulegała zmianie. Zaczynałem doceniać relacje międzyludzkie i ich wpływ na moje
samopoczucie.
-
Wykorzystujesz go! – usłyszałem zza drzwi ostry głos Ricko.
- Wcale
nie – zaprzeczył szybko różowowłosy.
-
Wysługujesz się nim na każdym kroku – upierał się wokalista Jiluki. –
Zachowujesz się okropnie! Wiesz, że Luvia to też człowiek? Też ma uczucia?
Zlituj się trochę nad nim! – burknął.
- No
proszę, i kto to mówi – byłem pewny, że gitarzysta przewrócił oczyma. –
Wcześniej jakoś miałeś co do tego pewne obiekcje… - wytknął mu.
- Może
się pomyliłem? – fuknął wściekle blondyn. – Wtedy byłem na niego zły i nie
byłem w stanie wystawić mu obiektywnej oceny – usprawiedliwił się. – Ty jednak
nie masz nic na swoją obronę – syknął.
Ricko
zawsze był bardzo miłą i empatyczną osobą. Strasznie przejmował się problemami
innych – może nawet bardziej niż własnymi. Kiedyś uważałem go przez to za
głupka, ale obecnie, zdaje się, że w jakiś sposób nawet mi to imponowało.
Czasami żałowałem, że osobą, którą obdarzyłem uczuciem, nie był właśnie
wokalista zaprzyjaźnionego zespołu. Może wtedy wszystko byłoby łatwiejsze…
Zważyłem
kubek trzymany w ręku, jakby chcąc się upewnić czy nic z niego nie ubyło przez
czas, jaki ten zalegał mi w dłoni. Kawa powoli zaczynała stygnąć. Cóż, w takim
wypadku musiałem się jednak pospieszyć w jej dostarczeniem…
Energicznie
zapukałem do drzwi i bez pozwolenia wszedłem do środka, tym samym przerywając
dyskusję toczącą się między dwoma muzykami. Obaj spojrzeli na mnie
wytrzeszczonymi w zdziwieniu oczami. Różowowłosy uchylił usta. Podałem mu
napój, po którą wcześniej mnie wysłał.
-
Chciałem poczekać, aż skończycie rozmawiać, ale trochę wam schodziło i kawa
zaczęła stygnąć – wyjaśniłem swoje nagłe wtargnięcie obojętnym tonem głosu. Już
chciałem odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy nagle głos zabrał blondyn:
-
L-Luvia… - wydukał z trudem. – Wszystko słyszałeś? – spojrzał na mnie z
autentycznym strachem.
- Tak –
przytaknąłem.
- J-ja…
- zająknął się. – Przepraszam… - mruknął, spuszczając głowę w geście pokory.
- Niby
za co? – spojrzałem na niego z niezrozumieniem. – Przecież nic nie zrobiłeś –
wzruszyłem ramionami.
- Ale
powiedziałem, że… - urwał zbyt zawstydzony, żeby kontynuować.
- Nie
powiedziałeś nic złego – ponownie wzruszyłem ramionami. – Muszę się zbierać –
oświadczyłem. – Moja przerwa już prawie dobiegła końca – zakomunikowałem i
wyszedłem.
Wciąż
czułem na sobie spojrzenie Seny, które było mieszanką niedowierzania ze
strachem. Kiedy odwracałem się, zauważyłem jeszcze jego jakby pobladłą twarz.
Wyglądał jakby wystraszył się nie na żarty… pytanie tylko czego?
Czyżby
myślał, że nie byłem świadom tego, co ze mną robił? Doskonale wiedziałem, na co
się zgadzałem i na co mu pozwalałem. Czy przeszkadzało mi to? W jakimś stopniu
na pewno. Łatwiej było być egoistą, ale z drugiej strony będąc snobem mogłem
kochać tylko siebie. W chwilach zwątpienia we własne możliwości i słuszność
działań zostawałem sam. Byłem samotny. Dlatego chyba lepiej było już kochać
kogoś. Cudza obecność w moim życiu, chociażby tak śladowa jak gitarzysty
Jiluki, była w jakimś sensie pocieszająca.
Właściwie
to już od jakiegoś czasu nawet nie marzyłem o tym, aby stać się kimś bliższym
dla różowowłosego. Zadawalałem się samą jego obecnością. A przynajmniej tak
próbowałem sobie wmówić. Za bardzo bałem się odrzucenia i bólu, żeby spróbować
się do niego zbliżyć. Za bardzo bałem się stanąć twarzą w twarz z porażką. W
końcu on się mną nie interesował, a ja tak właściwie nie miałem nic, czym
mógłbym to zmienić. Poza tym wciąż postawałem czarnym charakterem. Nie
zasługiwałem na happy end. Nawet we własnym mniemaniu.
***
Zaskakujące,
jak wiele może się zmienić w krótkim okresie czasu. Wystarczy zaprzestać na
jakiś czas jakichkolwiek aktywności seksualnych i ludzie nagle z powrotem
zaczynają cię traktować, jakbyś należał do ich gatunku. Huh, a mówią, że seks
to naturalna sprawa… jak widocznie nie dla wszystkich. Albo przynajmniej nie
wypadało mówić o tych „naturalnych sprawach” głośno, a jako że ja nieświadomie
załamałem to tabu, to musiałem ponieść tego konsekwencje.
Nawet
Kosukë zmienił do mnie swoje nastawienie. Odkąd przeprosiłem jego siostrę,
zaczął zachowywać się inaczej. Miałem wrażenie, jakby na jego twarzy malowała
się ulga.
Bo
prawdą było, że głównym powodem nienawiści gitarzysty był fakt, iż przespałem
się z jego siostrą, a potem potraktowałem ją jak wszystkich innych. Ona się we
mnie zakochała, a ja pozostałem bezdusznym dupkiem i ją odrzuciłem. Ponoć wtedy
jeszcze czerwonowłosy dzielił z nią mieszkanie, więc musiał wysłuchiwać jej lamentów
odnośnie złamanego przeze mnie serca. Jeśli dziewczyna przechodziła przez coś
chociażby podobnego do tego, z czym mnie przyszło się borykać, to naprawdę
współczułem i jej, i jej bratu. Więc były to autentyczne przeprosiny. Żałowałem
tego, co zrobiłem. Co prawda nawet gdybym mógł cofnąć czas, nie zmieniłbym ani
jej, ani swoich uczuć, jednak przynajmniej mogłem być delikatniejszy z
odrzuceniem jej względów…
Teraz
przynajmniej już rozumiałem, dlaczego Kosukë tak bardzo mnie nie znosił. Nie
chodziło już nawet o to, że zraniłem jego ukochaną, młodszą siostrzyczkę, ale o
to, jakie jemu samemu zgotowałem piekło. Ja przynajmniej mieszkałem sam, więc
moich dziwnych zachowań i zmiennych humorów wywołanych niepewnością emocjonalną
nie musiał nikt oglądać. Gitarzysta jednak miał zapewnione miejsce w pierwszym
rzędzie, kiedy podobny show odstawiała jego siostra. Najłatwiejszym sposobem,
żeby uniknąć kłopotu było ominięcie przedstawienia, jednak ten nie mógł sobie
na to pozwolić. W końcu to była siostra. Bliska rodzina. Musiał ją wspierać,
kiedy ta chodziła po ścianach, zbierało jej się na płacz, a zaraz potem robiła
awanturę o nic, kiedy nie jadła całymi dniami, a potem nadrabiała to, pożerając
od razu hurtowe ilości… a przynajmniej ja miałem takie „objawy”. Mogłem tylko
domyślać się, jak ona mogła zareagować na moje odrzucenie. Wszak każdy mógł
przechodzić przez coś podobnego na swój sposób.
Odgarnąłem
wilgotne włosy z twarzy. Przemoknięty papieros przygasł i nie chciał się tlić.
Westchnąłem poirytowany i wrzuciłem go do popielniczki. Nie mogłem dojść z sobą
do ładu. Im dłużej cała ta sytuacja z Seną się ciągnęła, tym gorzej ze mną
było…
Człowiek
to taka dziwna istota… i taka skomplikowana…
- Hej –
usłyszałem za sobą. Zdziwiony odwróciłem się.
- Co ty
tu robisz? – zapytałem zachrypniętym głosem. – Zmokniesz… - mruknąłem.
Różowowłosy wzruszył ramionami.
- Skoro
tobie nie przeszkadza moknięcie, to mnie również – oparł się o mokrą barierkę
obok mnie.
-
Przeziębisz się – ostrzegłem i zdjąłem z siebie bluzę, narzucając ją na
chłopaka. Może nie było to zbyt pomocne, ale w gruncie rzeczy chyba lepsze niż
nic…
- A ty?
– spojrzał na mnie ciekawsko. – Ach, no tak, ty już jesteś chory – cmoknął z
niezadowoleniem. – Powinieneś wrócić do domu i odpocząć – poradził.
- Nic
mi nie jest – zbyłem go, próbując odpalić kolejnego papierosa. Na próżno.
-
Właśnie widzę – prychnął, przewracając oczyma. Zaraz jednak przysunął się i
okrył mnie moją własną bluzą, tak, że teraz obaj staliśmy pod prowizorycznym
zadaszeniem. – Mówię poważnie, Luvia, nie powinieneś ignorować siebie – odezwał
się łagodnie. – Popadasz ze skrajności w skrajność. Raz jesteś samolubny, a raz
kompletnie się ze sobą nie liczysz – spojrzał na mnie zmartwiony. – I nawet nie
zaprzeczaj! – uprzedził mnie, nim zdążyłem się odezwać. Już wiedział, co
chciałem powiedzieć. – Właściwie… - westchnął. – Nie jesteś znowu taki zły… -
uśmiechnął się i oparł głowę na moim ramieniu. Zdziwiłem się na ten gest.
- Do
czego dążysz? – dopytywałem.
-
Ludzie rzadko się zmieniają… a może raczej robią to bardzo powoli i przychodzi
im to z trudem. To dlatego chyba duża część z nas w ogóle nie wierzy, że ludzie
potrafią się zmienić – zaczął okrężnie. – Ja myślałem, że ludzie się nie
zmieniają – spojrzał mi w oczy z jakąś skruchą. – Ja myślałem, że ty się nie
zmienisz… - przyznał i w końcu spuścił wzrok zawstydzony. – Przepraszam, że w
ciebie zwątpiłem…
- Nie
ty pierwszy, nie ty ostatni – parsknąłem, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Gitarzysta zdawał się to podświadomie wiedzieć, bo nie zaśmiał się. Spojrzał na
mnie karcąco.
- Nie
mów tak – ściągnął brwi. – Wykazałeś się dużą wytrwałością i cierpliwością. Należy ci się coś w zamian –
jego wyraz twarzy złagodniał. Uśmiechnął się delikatnie i stanął na palcach,
żeby krótko musnąć moje usta. – Więc… Więc gdybyś wciąż był zainteresowany –
zaczął nieco niepewnie – to mam dzisiaj wolny wieczór – uśmiechnął się na
zachętę, jednak w jego oczach mogłem dostrzec czającą się niepewność. Nie
wiedział czy wciąż chciałem się z nim spotykać, czy zdążyłem się już nim znudzić.
-
Czekaj, moment… - ściągnąłem brwi w niezrozumieniu. – Więc właściwie… to ty
chcesz…? – urwałem, gdyż jakoś nie mogłem w to uwierzyć. Chyba coś tu źle
zrozumiałem…
- Oh,
do ciebie to jednak trzeba wielkimi literami – westchnął, ale zaraz się uśmiechnął.
Palcem rysował na mokrej balustradzie miniaturowy, schematyczny rysunek
parasolki, pod którą widniały litery „L” i „S”*. Woda jednak spływała po
barierce, rozmazując jego próby artystyczne. Niezrażony muzyk wciąż uparcie
powtarzał swoje ruchy. – Chcę się z tobą umówić – oświadczył jasno.
*W
Japonii jest to symboliczny wyraz miłości taki, jak u nas wyryte inicjały z
serduszkiem.
Nie wiem czemu ale liczyłam na to,że historia nie zakończy się happy endem... Może dlatego że sama mam teraz smętne myśli. Ogólnie mi się podobało jak zawsze. Komentarz zostawiam,bo sama piszę i wiem ile one znaczą dla autora :) Czekam na kolejne opowiadanie. A quiz chętnie jakiś rozwiąże. Miło jest się pośmiać z ich wyników :p
OdpowiedzUsuńJa nie umiem pisać nieszczęśliwych zakończeń ^^'' Jestem człowiekiem, który mimo wszystko chyba zawsze chce widzieć wszędzie happy endy C'': Ja też jakoś ostatnio gustuję w takich smętach, więc niejako było to pisane na moich odczuciach, więc... no ^^''
UsuńBardzo dziękuję za komentarz ♥ Tak, one znaczą naprawdę wiele <3 Już zaczynam myśleć nad jakiś quizem na życzenie :D
~Kita-pon
Nie wiem czemu ale liczyłam na to,że historia nie zakończy się happy endem... Może dlatego że sama mam teraz smętne myśli. Ogólnie mi się podobało jak zawsze. Komentarz zostawiam,bo sama piszę i wiem ile one znaczą dla autora :) Czekam na kolejne opowiadanie. A quiz chętnie jakiś rozwiąże. Miło jest się pośmiać z ich wyników :p
OdpowiedzUsuńJak zawsze bardzo mi się podobało ~
OdpowiedzUsuńOgólnie to ubóstwiam klimat tego opowiadania. Sama nie wiem, co dokładnie wprowadziło mnie w taki stan, ale czytałam to jak jakaś zahipnotyzowana. Te przemyślenia głównego bohatera chyba tak na mnie podziałały.
To ewidentnie ląduje na liście moich najulubieńszych opowiadań <3 Uwielbiam to no, chcę więcej takich genialnych dramatów.
Tak jak poprzedniczka liczyłam na jakiś bad ending, w zasadzie byłam prawie pewna, że takowy nastąpi po tym w jaką stronę szła fabuła. Z drugiej jednak strony cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, bo nie lubię złych zakończeń, mimo że takie bardzo by tu pasowało.
Świetne to było, chyba aż przeczytam to sobie od nowa :") Jestem chyba pierwszym przypadkiem człowieka, który zakochał się w tekście XDD
Liczę na więcej takich cudów *~*
To już chyba ten czas na pisanie i czytanie dramatów, lemonów i angstów, więc myślę, że wpasowałam się z klimatami x''D Gdybym opublikowała tego shota w czasie, w których pierwotnie chciałam to zrobić, to odzew mógłby być nieco inny ^^''
UsuńZadziwiłaś mnie tym, iż ten oneshot spodobał ci się AŻ tak bardzo, że wylądował na liście twoich najulubieńszych opowiadań C: Czuję się wręcz dumna z siebie, bo sama uważałam, że jest to "taki sobie" tekst </3
Powtórzę jeszcze raz - ja nie umiem pisać smutnych zakończeń xp To chyba dlatego, że kiedyś czytałam dwutomową książkę, w której wartka akcja rozkręcała się z każdą stroną, aby na końcu... główna bohaterka umarła i nie stało się nic z tego, co próbowała osiągnąć x.x Tak mnie to wtedy zdenerwowało, że nie wiem =.='' Ja rozumiem, że w życiu dzieje się różnie, ale proszę was... to jest książka - fikcja literacka! Możemy być trochę łagodniejsi dla swoich bohaterów... C'':
I nie, nie jesteś pierwszym przypadkiem człowieka, który zakochał się w tekście xD Mnie zdarzało się to już w przeszłości xp
~Kita-pon
Uwielbiam cię za happy end 😌
OdpowiedzUsuńCoś na Halloween byłoby fajne... Co do pairingow to w mojej głowie siedzi jak narazie tylko karma x yuuki, więc nie pomogę
Możesz za to wypisać swoich top10 Halloweenowych piosenek! 😂
Może napiszę coś z Karma x Yuuki, bo też uwielbiam ten paring ♥ A co do listy piosenek Hallowenowych... myślę, że to jest średnio interesujące dla czytelników, ale dzięki za pomysł x''D Wstawię coś na Halloween - jeszcze nie wiem, co i w jakiej formie, ale coś na pewno wstawię xp
Usuń~Kita-pon