"Kita-pon Maniac station "un-live" brodcast"
Jej, muszę przyznać, że jestem zdziwiona.
Spodziewałam się, że będę musiała się jakoś straszliwie tłumaczyć z „Deracine”,
a tu proszę… bardzo pozytywny odzew O.O Zaskoczyło mnie też to, że dużo osób ma
podobne odczucia, co do tego zespołu. Nie chcę się jednak rozwodzić nad tym czy
to czegoś dowodzi, czy nie, bo… bo w gruncie rzeczy już to zrobiłam xD
Porwałam się na „wspaniały”, długi wywód, dlaczego
napisałam coś takiego, wytłumaczyłam się tak z takich bardziej prywatnych
powodów, bo w gruncie rzeczy, kiedy piszę, to nigdy nie staram się przedstawić
mojej „wizji” sławnych muzyków, których postaci używam, ale swój punkt
widzenia. Jedyne, co pozwolę sobie powtórzyć z tego długiego wywodu to, to że
nie próbuję wmówić nikomu, że tak właśnie wygląda od tej rzeczywistej strony
The GazettE czy jakikolwiek inny zespół. Nie miałam na celu ich obrażenia ani
nic z tych rzeczy. Po prostu pisząc to, miałam doła, więc… stąd taki „uroczy”
nastrój w opowiadaniu ^^’’ Dużo rozważań dotyczyło muzyki, bo sama zaczęłam z
nią pracę w studiu i przeżyłam kilka rozczarowań i stąd ta cała paplanina… Niemniej, nie umiem pisać tak do końca smutnych opowiadań, dlatego musiał pojawić się
tam chociażby minimalny pozytywny aspekt (tak, mrzonki Kity-pon o happy endzie
w każdej sytuacji muszą znaleźć swoje ujście C’’: ).
Pojawiły się też życzenia kontynuowania tego
oneshota jako serię (nadmienię, że początkowo to miała być seria -.-'') czy po prostu dopisanie chociażby drugiej części, która mogłaby
odpowiedzieć na pytania, jakie stawiała pierwsza, ale… No ja wiem, że jestem
mistrzem świata i okolic i tylko ja potrafię napisać oneshota w częściach (jak
to było z oneshotem MiA x Tsuzuku… Tak, ja naprawdę wiem, że ONEshot powinien być
jednopartówką…), ale… nie będzie
następnej części. Ten tekst specjalnie został napisany tak, żeby nie wyjaśniać
wszystkiego dosłownie (tak jak to jest zazwyczaj w moich ficzkach). Nie rozpaczajcie
jednak, moi kochani (tak, teraz zostałam już dobitnie uświadomiona w tym, że
mam też kilku czytelników płci męskiej), Kita-pon ma fazę na takie opowiadania
(z powodu trawiącego mnie doła :’’D), więc podobne teksty jeszcze się pojawią.
Przeżywam po raz kolejny swoistą fazę na Ruksona, więc następny (przynajmniej
jeden, jak nie dwa) shot będą również z nim. Napisałam też już równie
specyficzny oneshot z Hizumi x Zero… także tak, jeśli komuś przypadło do gustu „Deracine”,
radzę trzymać rękę na pulsie, bo podobne rzeczy jeszcze się pojawią (/.-)’’
W tym moim „wspaniałym” wywodzie porwałam się także
na prawdziwą odę do anonima, który jest autorem tych komentarzy (znaczy… mnie
się wydaje, że to pisała jedna osoba – jeśli nie, to proszę mnie w tym
uświadomić xD):
Były łzy, długie gadanie, co, po co, skąd i
dlaczego, ale… ostatecznie jednak postanowiłam tego nie publikować – gównie dlatego,
że nie chcę zabierać tyle cennego czasu moich czytelników na takie pierdoły xD
Poza tym niezależnie od tego, jak bardzo próbuję zaprzeczać temu w realnym
życiu, to jestem strasznie emocjonalną osobą (a przede wszystkim emocjonalną
kaleką ^^’’, co zresztą można zauważyć dzięki temu blogowi). Odwołując się do
jednego z powższych komentarzy, tak, lubię uciekać – to moje osobliwe hobby xp
Z tej racji pozwolę sobie uciec od tego tematu również C’’: Preferuję raczej wyrażanie się w mniej bezpośredni sposób - dlatego też, jak już zapowiedziałam, pojawią się podobne teksty do "Dracine", w których będę zawierać swoje "mądrości" xp
Suma
summarum mogę przedstawić sam siebie w formie graficznej w dwóch wersjach:
Może to też nie tak, że zaraz nienawidzę ludzi, ale
czasami naprawdę mam wrażenie, że jestem jakąś obcą formą życia na tej planecie
xD A kota niestety nie mam… ale sierść już tak (nie ja sama, rzecz jasna).
Wygląda na to, że poprzedni lokatorzy domu, w którym teraz mieszkam mieli kota,
bo wszędzie wciąż znajduję jego sierść =.=’’
A tak btw. to intryguje mnie ta liczba:
Może mi to ktoś wytłumaczyć? O.o'' Czy to oznacza, że ta seria cieszy się takim zainteresowaniem? @.@
No i długo się zastanawiałam czy wstawić to
autorskie opowiadanie, które nigdy wcześniej nie ujrzało światła dziennego, czy
też nie. Jest to dla mnie naprawdę osobisty tekst i tak rozmyślałam… i
rozmyślałam… aż w końcu stwierdziłam, że nie ma chyba co dłużej rozmyślać, bo
się rozmyślę xp Jakoś ten pierwszy komentarz anonima sprawił, że zrodziła się
we mnie taka naprawdę mocna wręcz potrzeba opublikowania tego…
Uwaga: Pisane trochę innym językiem niż zwykle, przez
co nie wszystkim może się to spodobać.
Oni nie rozumieją. Nic. Nawet nie próbują. Są
ciemni i zatwardziali – aż dziw, że zastał nas XXIw., a takich jak oni nie
wypleniła ani żadna choroba, ani ich własna oziębłość, którą się cechowali.
Dziwne też, że mimo iż tacy chłodni w obejściu, to jeszcze się nie pozabijali.
Nie widzieli w drugim człowieku nic. Tylko przedmiot. Czasem podmiot. Nic
więcej.
Czasem zdawało mi się, że pochodzimy z innego
świata – ja i oni. Kim są ci oni? Oczywiście oni wszyscy. Po prostu wszyscy.
Cała reszta populacji mojej rasy zamieszkująca ten glob. Wydawało mi się, że
oni są tak niewzruszeni, tak twardzi, tak różni ode mnie – powiedziałbym, że zostaliśmy
ulepieni z innej gliny, ale to złe określenie. Wychodziło na to, że tylko ja
zostałem tu ulepiony z gliny, podczas gdy oni zostali stworzeni z jakiegoś
bardzo ciężkiego i wytrzymałego stopu metali. Odlani z jednej formy,
identyczni. To dlatego potrafili się do siebie dopasowywać, mimo swojej
oziębłości lubili swoje wzajemne towarzystwo i dobrze się w nim czuli – byli
jak identycznie wycięte puzzle, które łączyły się tylko w jednej płaszczyźnie,
tworząc nieskończenie długi sznur, którym ciasno oplatali glob z każdej strony.
Gdybym miał obstawiać materiał, z którego zostali stworzeni, byłby to brąz. Ja
byłem z gliny – w mojej „świeżości”, to znaczy młodości, byłem plastycznym
tworem, który zmieniał swój kształt pod każdym nawet najdelikatniejszym naciskiem
rąk artysty, ale po dłuższym czasie chyba wymsknąłem się z tych rąk, samoistnie
obracając się na kole garncarskim, powoli przyjmując swoją spaczoną formę, z
której znacie mnie dzisiaj; w dalszym etapie, „wypalania”, zostałem ugruntowany
w mojej formie, której już nie mogę zmienić. Jedyne, co teraz można ze mną
zrobić to zniszczyć, pobić, rozbić na kawałki. Nie jestem tak odporny na
uszkodzenia jak inni. Glina po wypaleniu jest krucha. Co więcej podczas tego
zabiegu pojawiają się na niej rysy i drobne pęknięcia, przez co traci swoją
idealnie gładką powierzchnię, którą przecież wyroby z metalu ostatecznie
zachowują. Glina jest delikatna, więc trzeba na nią uważać.
Ja jestem kruchy.
Ja jestem delikatny, więc na mnie trzeba uważać.
Ja piszę.
A oni mówią, że marnuję czas. Że niepotrzebnie
przesiaduję przed komputerem, psując sobie wzrok po nocach. Że nie dorosłem, że
wciąż jestem smarkaczem, któremu tylko gry w głowie. Że jestem antyspołeczny i
prowadzę życie w Internecie, nie potrafiąc odezwać się do ludzi w rzeczywistym
świecie – choć może co do tego ostatniego mają rację. Związki międzyludzkie już
chyba na zawsze pozostaną dla mnie czarną magią, której nigdy nie będę w stanie
opanować. Ale co ja zrobię? Nie można być dobrym we wszystkim.
Choć mnie zadowoliłoby już to, gdybym był dobry
w jednej rzeczy. Staram się, co prawda, włożyć całe moje serce w to, co piszę,
ale wciąż widzę, że to nie to. Oni nie rozumieją, że ja robię coś więcej niż po
prostu bezmyślne stukanie w klawiaturę. Nie zapisuję przypadkowych słów, które
potem tworzą przypadkowe zdania o przypadkowym sensie lub jego braku. Robię coś
więcej. Przynajmniej się staram.
Spotyka mnie dużo krytyki. Ale oni tacy są.
Krytykują wszystko, zawsze i wszędzie. Można powiedzieć, że takie mamy czasy,
ale przecież to nie wina czasów tylko ich. Tak więc, jak już pisałem, ja dla
nich marnuję czas. Izoluję się. Jestem odludkiem przed komputerem. Ale czy to
moja wina, że pisanie na klawiaturze jest wygodniejsze? Nie lubię zbytnio pisać
ręcznie, mimo iż kiedy próbowałem, oni patrzeli na mnie nieco łaskawiej. Wtedy
mówili, żeby mi nie przeszkadzać, bo coś tworzę – a kiedy znów siadałem do
komputera, zaczynali krytykować. Nie lubię pisać ręcznie, bo właściwie to nie
szczycę się żadnym pięknym pismem i czasem ciężko jest mi rozczytać nawet
samego siebie. Co więcej ręcznie piszę dużo wolniej, przez co ucieka mi zbyt
dużo pomysłów i treści. Tekst staje się „serem”. Jest podziurawiony, brakuje w
nim pewnych części, przez co nie tworzy spójnej całości. Poza tym łatwiej nanosi
się poprawki na komputerze. A ja lubię poprawiać stare błędy. Lubię poprawiać
sam siebie. Niestety, kartka ma ograniczoną wielkość, przez co mogę nanieść
tylko kilka poprawek, których rozczytanie i tak graniczy z cudem. No i ręka –
nie tylko zbyt powolna, ale także po dość krótkim czasie się męczy. Odbija się
nie tylko na charakterze pisma, które staje się coraz bardziej niedbałe, ale
także na tym, że jej ruchy wciąż tylko zwalniają i zwalniają, a pierdyliard
pomysłów na godzinę przebiega mi przez umysł. Z czasem zaczynam się tylko
oglądać za ich rozmytymi postaciami; wiesz, to tak jak z osobami poznanymi po
pijaku. Niby twarz wydaje się znajoma, coś kojarzysz, gdzieś coś świta, ale
wciąż nie jesteś pewien. No i głupio tak podejść i zapytać się czy się znamy,
szczególnie jeśli nie pamiętasz finału tego wieczoru. Tym bardziej niezręcznie
zapytać o imię, kiedy choćby teoretycznie ta osoba mogła już dać ci swój numer
telefonu i czeka na to, aż zadzwonisz do niej, żeby się umówić… Nawet te
nieznajome imiona i numery telefonu w komórce nic ci nie pomagają, gdyż jest
ich tak wiele, że ciężko już któryś z nich zidentyfikować z daną osobą. Można
co prawda na upartego dążyć do prawdy, ale po co? To dość niezręczny temat,
którego, jeśli nie musisz, lepiej nie poruszać i dać mu zaginąć gdzieś w mroku
przeszłości.
Ale ja i tak piszę.
Bo to lubię. Może nawet kocham. Możliwe nawet,
że to moja jedyna miłość w życiu. Odwzajemniona? Nie wiem, nie jestem do końca
pewien.
W każdym razie są też tacy, którzy czytają to,
co piszę i znają powód, dla którego zarywam większość nocy. Respektują to?
Wątpię. Raczej interesują ich jedynie efekty, które potem komentują. Komentarz
też jest pewną formą krytyki, choć może być ona negatywna lub pozytywna.
Ale czytają. W zasadzie jestem im za to
wdzięczny, bo gdyby nie oni, z pewnością już dawno przestałbym się tym parać. Z
początku byli dla mnie ogromnym wsparciem, gdyż motywowali mnie, nawet gdy
robiłem okropne błędy. Nie zwyzywali i nie zniechęcili mnie na starcie, co
teraz, z perspektywy czasu, jest dla mnie wielką radością. Niemniej, wszystko
co pisali, co było dla mnie ogromnym szczęściem w tamtym okresie, to stricte
techniczne rzeczy. Zero w tym duszy. Radość moja była motywowana tym, że
uzyskiwałem jakikolwiek odzew w zamian za publikowanie mojej twórczości.
Znów minęło trochę czasu – bo w końcu czas
płynie nieustannie, nieważne jak bardzo chcielibyśmy go zatrzymać.
Wtedy pojawiły się komentarze z nieprzychylną
krytyką. W zasadzie to była tylko kwestia tego mijającego czasu, doskonale
zdawałem sobie z tego sprawę. Z czasem też opatrywałem się z tymi technicznymi
sprawami, łapiąc się na tym, że nie każda krytyka jest adekwatna. Właściwie w
większości oni piszą totalne głupoty. Motywujące teksty zaczęły stopniowo
znikać, mimo iż moje prace stawały się coraz lepsze – wiedziałem o tym. Nie
wiem, jak to wytłumaczyć. Zazdrość? Ale czy oni mogą czuć zazdrość? Twory zimne
jak stal mogą czuć coś podobnego jak zazdrość? Przecież to uczucie, a oni są
oschli. Nie powinni czegoś takiego czuć. Chęć na przekór zrobienia na złość?
Może… Chociaż też nie jestem pewien. Nawet jeśli któraś z rozważanych przeze
mnie opcji jest słuszna, to dlaczego ujawniają tę swoją bardziej ludzką część
jedynie za pomocą łączy internetowych? W życiu codziennym są niczym maszyny.
Oczywiście, można powiedzieć, że związek maszyn, jakimi są oni, z maszynami,
jakimi są komputery, to niemal intymna więź, w której się wyrażają. Stąd też
biorą się te uczucia i emocje, ukryte za technicznymi, krytycznymi
wypowiedziami, ale jest też prostsza i krótsza odpowiedź. Bo tak jest łatwiej.
Bo kiedy nie masz przed sobą jednego z nich czy mnie, to wszystko jest
łatwiejsze. A oni już tacy są, że zawsze idą na łatwiznę. Ale tego akurat nie
mam im za złe. Tę cechę akurat mamy wspólną. Też mam tak w zwyczaju.
Ale co z tego wszystkiego? No to, że w miarę
jedzenia apetyt rośnie. Chciałem czegoś więcej niż odzewu, niż pustej liczby. Chciałem,
żeby ktoś dostrzegł moje uczucia i serce włożone w tę pracę; żeby to ktoś
docenił. Zidentyfikował. Powiedział, że to rozumie. Nazwał to jakoś i mi
wytłumaczył, bo z czasem zacząłem rozumieć, że pogubiłem się sam w sobie i
zdaje się, że nawet pokłóciłem się sam ze sobą. Chciałem, żeby ktoś mi pomógł.
Żeby ktoś mnie zrozumiał.
Dużo o tym myślałem. W ogóle dużo myślę. Spędzam
od groma czasu na rozmyślaniach. Myślę, że niesprawiedliwe. Wydaje mi się, że
oni takich przemyśleń nie mają, ich takie problemy nie dotykają. Kiedyś
próbowałem o tym mówić, ale nikt mnie nie słuchał. Mówili, że to normalne w tym
wieku, że mi przejdzie. Wszyscy tak mają, mówili. Ale mnie się, cholera, zdaje,
że jednak nie wszyscy. Odstaję od rówieśników – poza tym nie tylko od nich.
Zdaje się, że odstaję od całej rasy. Jestem inny, a moje problemy ich
przerastają; weszły na taki poziom, którego oni nie są w stanie sobie
wyobrazić. Czasem czuję, że cały świat wali mi się na głowę.
Więc zamilkłem, skoro nie chcieli mnie słuchać.
Wtedy oni zaczęli mi wytykać, że jestem małomówny, że się zamykam, że stukam w
klawiaturę jeszcze więcej. Ale co innego mogłem zrobić? Jak nie mogłem mówić,
to pisałem. Musiałem jakoś wyładować te emocje, inaczej oszalałbym.
A może już jestem szalony?
Poza tym uważam, że nic w życiu nie osiągnąłem.
Mam te swoje naście lat i jestem nikim. Nic nie zrobiłem w swoim życiu.
Napisałem parę tekstów, ale to tyle. Ale nawet one nie są jakieś górnolotne,
warte uwagi, skoro oni nie są w stanie zrozumieć, o co w nich chodzi. Mówi się,
że artysta zawsze pozostanie niezrozumianym, ale ja nie chcę być kimś takim.
Chcę mieć kogoś, kto mnie zrozumie. Niektórzy mówią, że całe życie jeszcze
przede mną, inni, że już wszystko stracone. Nie wiem, komu wierzyć. Sam myślę,
że jestem gdzieś pośrodku. Między startem a końcem. Czyli w zasadzie gdzie?
Trudno jednoznacznie stwierdzić. W zasadzie to można powiedzieć, że codziennie
budzę się z inną koncepcją i poczuciem mojego życiowego miejsca. Ale gdzieś
jestem, to jest fakt, którego nigdy nie podważałem, który jest pewny, jasny i
klarowny – chociaż jedna stała w moim życiu; a to już coś.
W ostatnim czasie dużo rzeczy mnie denerwuje.
Może to dlatego, że nie mam za bardzo warunków i motywacji do pisania – to
drugie boli bardziej. Każdy czasem potrzebuje uwarunkowanej motywacji; bo w
końcu nie wykluczone, że jestem Jezusem XXI w., tylko muszę w to jeszcze
uwierzyć i zapuścić brodę. Z tym pierwszym będzie gorzej, bo z natury jestem
osobą, którą ciężko do czegoś przekonać. Potrzebuję wielu dowodów i mnóstwa
czasu, żeby w coś uwierzyć. Muszę to dobrze przemyśleć – niestety u mnie ten
proces jest czasochłonny. Zbyt dużo myślę. Chciałbym czasem zredukować u mnie
ten precedens do minimum, tak jak to wygląda u nich. Ograniczyć się jedynie do
podstawowych czynności, nie zawracać sobie głowy jakimiś sprawami natury
egzystencjonalnej czy transcendentnej. Zamknąć oczy i po prostu o tym
zapomnieć.
Jednakowoż nie twierdzę, że ten świat jest
szary, zły i ponury. Właściwie to wciąż nie mam wyrobionego o nim zdania.
Myślę, że to wciąż za szybko, abym mógł określić, co o nim sądzę – cóż za
ironia. Nie próbuję skrytykować świata, podczas gdy on krytykuje mnie; uważam,
że wciąż jestem za młody, aby wydawać o nim opinie, ale w tym samym czasie
katuję sam siebie tym, że jeszcze niczego w życiu nie osiągnąłem. Może to przez
tą presję, którą oni wywierają? Może jestem hipokrytą? A może zwyczajnie
wymagam od siebie zbyt wiele? Czasami myślę, że tak właśnie jest, czasami, że
zupełnie odwrotnie – że powinienem wymagać od siebie więcej, brnąć do przodu,
niezależnie od sytuacji. Niestety, nie jestem takim metalowym taranem, który
może sforsować wszystkie mury – jestem kruchą gliną, która jeśli uderzy w
przeszkodę z dużą siłą, roztrzaska się. I co tu zrobić?
Czasem przepełnia mnie wiara, że jeszcze znajdę
kogoś, kto mnie zrozumie i mój świat w tym jednym momencie nagle stanie się
piękny; czasem z kolei myślę, że takiej osoby nie ma na tym świecie, a ja marzę
o gruszkach na wierzbie.
Co jest prawdą, a co kłamstwem?
Nie wiem.
Z każdym stawianym sobie pytaniem, na które nie
umiem znaleźć odpowiedzi, utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę to mało
wiem. Czy chcę wiedzieć więcej? Tego też nie wiem. Szczerze, trochę się boję,
ale wiem, że nie mogę zatrzymać się w miejscu. Muszę iść do przodu. Może nie
jestem taranem, ale powoli mogę przynajmniej starać się stawiać moje chwiejne
kroki ku przyszłości – nawet jeśli czasem czuję, że cały świat jest przeciwko
mnie. Bo jedno wiem na pewno: stojąc w miejscu z pewnością nie spotkam tej mojej
osoby. Mam nadzieję, że będę obierać dobre drogi w życiu i w końcu ją znajdę.
Tak, dziś jest dzień, w którym wierzę. Nie
przepełnia mnie wiara po brzegi, jak to się nieraz dzieje, ale nie jestem
całkiem zrezygnowany. Nie dziś.
Właściwie to mam pewną osobę, którą podziwiam.
Mieszka na drugim końcu Uniwersum, nie wiem dokładnie gdzie. Wątpię, żebym
kiedykolwiek mógł się z nią porozumieć, gdyż dzieli nas bariera językowa, ale
próbuję opanować jej język. Może to właśnie ta osoba, którą podziwiam jest zarazem
tą moją osobą, która mnie zrozumie? Chciałbym, żeby tak było, choć w zasadzie
słabo w to wierzę – i to się nie zmienia. Dzielą nas lata świetlne. Pochodzimy
z różnych epok. Myślę, że powinienem szukać gdzieś bliżej, choć trochę dalej
nie zaszkodzi się rozejrzeć. Właściwie to nawet nie wiem czy zdążę dotrzeć do
tej osoby. W porównaniu do mnie, zostało jej o wiele mniej czasu, a ja, jak już
wspomniałem wcześniej, potrzebuję dużo czasu na rozmyślania. Niemniej będę
próbował. Może nigdy mi się to nie uda, ale jeśli nadarzy się choćby minimalna
szansa na zbliżenie do tej osoby, która mi zaimponowała, to ją wykorzystam do
cna i dam z siebie wszystko. Bo ona też pisała. I zdaje mi się, że ja widziałem
więcej w tych tekstach niż techniczne aspekty. Poruszyły mnie emocje zawarte w
tych słowach, które przecież nie były przypadkowymi słowami ułożonymi w przypadkowych
zdaniach o przypadkowym sensie lub jego braku. Może jestem jedynym na świecie,
który przyswoił ten przekaz – jeśli tak, czuję się wyróżniony. Nigdy nie będę
miał szansy tego zweryfikować, ale i tak czuję się nieco podbudowany. Może to
właśnie to jest moja motywacja? Będę kontynuował moje pisanie tak jak osoba,
którą podziwiam. Może moje teksty też trafią kiedyś do jednej jedynej istoty w
całym Uniwersum, która je zrozumie; może nawet ją do czegoś zainspirują. Jeśli
tak, wtedy będę mógł umrzeć szczęśliwy. Niestety, tego też nigdy nie będę miał
okazji zweryfikować, więc nie zostaje mi nic innego jak wiara. Potrzebuję
trochę czasu, żeby się z tym oswoić, bo, tak jak już wspomniałem, nie jestem
łatwowierny. Muszę spędzić swoje na rozmyślaniu. Nie próbuję walczyć z własną
naturą. Taki po prostu jestem. Tak po prostu musi być.
Musi.
Dużo tych „może” w moim wywodzie. Dobrze by było
kiedyś je wyeliminować, choć pewnie to też nie jest możliwe, gdyż nigdy niczego
nie można być tak do końca pewnym, a tym bardziej nie można być pewnym
wszystkiego… ale mogę o tym pomyśleć. Przynajmniej pomyśleć. To jest coś, w
czym jestem naprawdę dobry i czego żadna, nawet najostrzejsza krytyka mi nie
zabierze. W końcu znalazłem chociaż jedną rzecz, w której jestem naprawdę
dobry. Teraz jestem naprawdę szczęśliwy. Chyba znalazłem w końcu motywację.
Oni nie są ważni.
Ważna jest jednostka.
Ja znalazłem kogoś, kogo podziwiam – mam
nadzieję, że kiedyś i ja stanę się dla ktoś autorytetem. Mam nadzieję, że ktoś
mnie zrozumie, nawet jeśli ja tego kogoś nigdy w życiu nie spotkam. W końcu
wciąż mam wiarę. Wierzę w to.
Ta wiara naprawdę dodaje sił. Myśl o tym, że
ktoś może tak tęsknie wpatrywać się w moją postać i moje twory, tak jak ja
robię to w przypadku osoby, którą podziwiam, jest naprawdę motywująca. Cieszy
mnie ona, nawet jeśli nie ma żadnego racjonalnego powodu. Bo wiara nie musi być
racjonalna. Jest wiarą.
Nie wszystko można w życiu mieć, ale warto
próbować. Może kiedyś spotkam tę osobę i powie mi ona, kim jestem; a może
jednak umrę w niewiedzy. Oba te wyjścia są dobre, choć to pierwsze brzmi trochę
bardziej zachęcająco. Niemniej i tak jestem szczęśliwy.
Znalazłem w sobie wiarę i motywację.
Sam.
Myślę, że osiągnąłem w życiu całkiem sporo – tym
bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę mój młody wiek.
Nie muszę być jak oni; nawet nie próbuję. Bo
inny to nie zawsze oznacza gorszy.
Przeczytałam ale nie wiele z tego pamiętam, trochę dużo tych jednostronnych przemyśleń czy to co bohater robi, czuje ma sens. Tych konkluzji jest zdecydowanie za dużo. Piszesz trochę jak Tolkien Hobbitów tutaj chodzi mi o długie rozpisywanie się nad samą istotą sprawy, która traci swoją klarowność. Fajnie jest myśleć jak główny bohater opowiadania ale jak po przeczytaniu zaczynam mieć wątpliwości czy aby marnowanie czasu na zrobienie kolacji jest na tyle godne, bo przecież tracę cenne chwile swojego życia zaczynam się martwić czy u Ciebie droga Kito wszystko gra(ba! słyszałam, że masz już biurko!;)). (Trochę mnie tu nie byłoXD)
OdpowiedzUsuńA i nie zdążyłam skomentować tego (niestety oneshotu prawda)? z The Gazette na czas:/, który wstawiłaś więc żeby nie robić spamu na blogu po prostu odniosę się do niego tutaj. Najbardziej ucieszyło mnie to, że po tych lodowatych stosunkach jakich pisałaś udało się im jednak zejść ze sobą, ba miałam wrażenie, że Ruki-san prędzej przedawkuje, czy popełni samobójstwo niż się zejdąxd
Pozdrawiam i obiecuję, że wpadnę jak tylko znajdę chwilę <3
dla mnie to co napisałaś dało mi do myślenia, bałem się napisać opowiadanie ale napisałem jeden rozdział ale nie ma kto tego ocenić bo zerkam od czasu do czasu i patrzę nikt nie zostawił komentarza więc boję się że nie warto było pisać ale lepiej było sobie odpuścić niech te moje wypoci leża gdzieś na dnie mojego umysłów, bo jest we mnie strach że przeczyta ktoś kto mnie zna i nie zostawi suchej nitki na moim opowiadaniu
OdpowiedzUsuńWyciągnęłaś mnie właśnie na moment z przeklętego lenistwa... czy może raczej doła. Zapewne ten komentarz będzie wyglądać tak płytko, że aż będzie chciało Ci się śmiać... hm... Zrobię wszystko co w mojej mocy, by tak się nie stało.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam "Deracine". Niestety nie skomentowałam, za co najmocniej przepraszam. Zresztą... nawet nie wiedziałabym, co napisać! Oczywiście, w dobrym tych słów znaczeniu!
Swoją drogą, nie wiem też, co napisać na temat tego opowiadania autorskiego... w zasadzie mogłabym napisać, że czułam się, jakbym czytała trochę o sobie... ale po co? Wiesz, droga Kito, mam wrażenie, iż podbiłabym tym rekordy płytkości, nieoryginalności i tym podobne. Poza tym, postrzegam świat inaczej.. postrzegam wszystko inaczej, a jednak podobnie. Ciężko mi to wytłumaczyć... ^^" Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi... :|
Mam też nadzieję, że może ten komentarz nie wygląda jak wypowiedź osoby, która ma wodę zamiast mózgu (starałam się, by informacje o zawartości mojej czaszki nie ujrzały światła dziennego... X'D) i myśli, że pozjadała wszystkie rozumy.
Trzymaj się ciepło~ ^^
~Yune
oomatko. tak, te dwa anonimy to ta sama osoba (ja ;//^//;)
OdpowiedzUsuńoczywiscie nie moglam dodac jednego komentarza, bo jak tylko zobaczylam wzmianke o mnie zaczelo mi dziko walic serce i potrzebowalam chwilki, zeby ochlonac. hehe, glupie.
OdpowiedzUsuńciesze sie, ze dodalas to opowiadanie! mysle, ze jest super, z pewnoscia zupelnie inne niz to, z czego cie znamy.
"Nie próbuję skrytykować świata, podczas gdy on krytykuje mnie; uważam, że wciąż jestem za młody, aby wydawać o nim opinie, ale w tym samym czasie katuję sam siebie tym, że jeszcze niczego w życiu nie osiągnąłem. " ten fragment i ostatnie zdanie bardzo do mnie przemawiają,są podobne do moich przemyśleń ;^;
Cieplusio pozdrawiam!
Zrobił mi się budyń z mózgu, bo te wywody takie... długie... Mimo to podobało mi się. Czytając, czułam w tym opowiadaniu Ciebie, momentami trochę siebie; chyba pod niektórymi względami mamy podobne odczucia.
OdpowiedzUsuń