"Nowy Świat" cz.14

Posty miały się pojawiać po ok. 10 komentarzach... tia... =.=''
Dobra, ale nie narzekam, bo to nigdy nie przynosi dobrych rezultatów. Idę depresować przy akompaniamencie koreańskiej dramy i irlandzkiego cydru C'': Niedługo popadnę w nałogi, jak ta deprecha mi nie minie ;_;

A tak już bardziej optymistycznie to zapraszam do kolejnej zakładki, którą dodałam do listy stron powyżej. Znajduje się tam chatbot Ruki ^^'' Nie bić, nudziło mi się wczoraj w nocy x''D Więc jeśli komuś też się nudzi, to zapraszam, niech pogada sobie z Ruksonem xp

Ech, pomyśleć, że ja tą cześć napisałam jeszcze w październiku... =.=''

„Nowy Świat” cz.14

Złożyłem wypowiedzenie. Możecie mi wierzyć bądź nie, ale naprawdę to zrobiłem – nawet jeśli sam wciąż nie mogłem się z tym oswoić…
Z tegoż też właśnie powodu Genshō od dłuższego czasu próbował zasztyletować mnie wzrokiem. Kiedy tylko dowiedział się o tym, zaczął mnie dosłownie prześladować, aby torturować mnie za pomocą spojrzenia. Nie mogłem pójść do łazienki, ubrać się czy choćby zjeść śniadania w spokoju, gdyż na każdym kroku blondyn wbijał we mnie nienawistne spojrzenie o jasnym przekazie: „Niewdzięczniku, ja ci tę robotę załatwiłem, a teraz ty to wszystko od tak rzucasz?!”. To naprawdę nie było przyjemne… Szczerze powiedziawszy to Ryūdōinowi udało się mnie wpędzić nawet w poczucie winy… Niemal już chciałem zacząć go rzewnie przepraszać za haniebny czyn, którego się dopuściłem, jednak w tym samym momencie wpadłem także na pomysł, aby po prostu wyjść z mieszkania. I to z kolei był już dobry pomysł. Nawet bardzo dobry.
Kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi frontowe, od razu poczułem ulgę. Przestałem czuć na karku oddech czyhającej na mnie śmierci, której zapewne prędzej czy później zaznam z ręki mojego współlokatora – w tej chwili sam ten fakt nie był jednak już tak istotny. Cieszyłem się tą chwilą wolności, kiedy nie musiałem znosić jego towarzystwa. Kiedy ruszyłem przed siebie, poczułem, jakby ktoś ściągnął mi z barków ogromny ciężar.
Nie zostałem zwolniony dyscyplinarnie, toteż nie mogłem zakończyć pracy z dnia na dzień. W grafiku miałem jeszcze rozpisanych kilka dyżurów, jednak ku mojej uciesze tym razem przyszła pora na zmianę Genshō. Dziś wypadała mi nocka, toteż miałem cały dzień do własnej dyspozycji.
Karma poszedł na próbę swojego zespołu, Yuuki miał na dziś umówioną sesję zdjęciową, Aryu dopełniał wraz ze swoim zespołem ostatnich formalności dotyczących jutrzejszego występu, Hiro zajęty był nagraniami do nowej płyty, a Crena wrócił do domu – a więc naprawdę miałem dzień do WŁASNEJ dyspozycji. Nie powiem, żebym czuł się jakoś osamotniony, ale przyznam, że dość dziwnie się złożyło, że wszyscy moi znajomi mieli tego dnia akurat coś ważnego do zrobienia. Przez chwilę krążyłem bez celu po stacji metra, zastanawiając się czy jest coś produktywnego, na co i ja mógłbym spożytkować mój czas, jednak nic nie mogłem wymyślić – całe szczęście dość szybko mnie oświeciło, bo akurat w momencie, kiedy nadjechało metro.
Wybrałem się do Shinbuya, jednak bynajmniej nie na zakupy, a już tym bardziej w odwiedziny do Daisuke – aż tak głupi nie byłem. W końcu jednak pragnąłem zachować życie, gdyż myślę, że może uda mi się znaleźć jakiś sposób na to, aby spędzić jego resztę w miarę przyzwoity sposób.
Poszedłem do szkoły Saitou. Było wciąż wcześnie, więc miałem nadzieję, że może uda mi się go złapać, kiedy będzie biegł spóźniony na pierwszą lekcję lub wychodził ze szkoły na pierwszej przerwie, aby kupić sobie coś na śniadanie w pobliskim sklepie, gdyż jak wiedziałem, miał w zwyczaju często o nim zapominać.
Wszedłem na posesję szkoły, jednak doskonale wiedziałem, że nie mogłem przekroczyć jej progu. W końcu nie byłem ani uczniem, ani nauczycielem, ani nawet rodzicem, więc szybko zapewne zostałbym wyproszony. Czekałem więc w pobliżu wejścia, jednak nigdzie nie mogłem dostrzec Ito.
- Alex? – usłyszałem w końcu za plecami. – Co ty tu robisz?
- Och, Akihito… - wydusiłem z siebie, spoglądając nieco rozczarowany na przyjaciela mojego wciąż jeszcze niedawnego współlokatora. – Właściwie to szukam Saitou… Miałem nadzieję, że może uda mi się go złapać pod szkołą – wyznałem.
- To ty o niczym nie wiesz? – zdziwił się. – Saitou nie chodzi do szkoły już od dłuższego czasu. Martwię się o niego, bo nie wiem czy coś mu się nie stało, jednak nie mam z nim żadnego kontaktu – westchnął ciężko. – Nie odpisuje na maile, na sms’y, nie mogę się do niego dodzwonić… Myślałem, że może ty możesz się z nim skontaktować, ale jak widać pomyliłem się…
- Huh, w takim razie widzę, że obaj popełniliśmy ten sam błąd, gdyż ja myślałem, że ty pomożesz mi dotrzeć do Ito… - przygryzłem wewnętrzną stronę policzka.
- Ja… znaczy… - zająknął się. – Wiem, że już nie mieszkasz razem z Saitou, ale… może wiesz czy po prostu nie zaszył się w domu? Albo może przeniósł się do drugiego mieszkania Daisuke na Tsukiji? – domniemywał.
- Niestety nie – odparłem z trudem. – Gdyby tak było, przynajmniej Ochida wiedziałby, gdzie jest Ito; z kolei gdyby okazało się to prawdą, nie robiłby mi scen na środku ulicy, próbując ze mnie wyciągnąć, gdzie on jest – skrzywiłem się na to wspomnienie.
- Och… - brunet westchnął. – Wiesz jaki jest Daisuke… Musisz mu wybaczyć. On bardzo troszczy się o Saitou, więc z pewnością teraz panikuje – próbował usprawiedliwić wokalistę Kagerou w moich oczach.
- Tak, ale… - w porę znów ugryzłem się w policzek, aby nie dokończyć zdania. Chciałem powiedzieć, że jest to prawdą, jednak z tego powodu nie musiał mnie bić na ulicy ani nachodzić, ale cóż… po chwili zastanowienia uznałem, że lepiej będzie tę kwestię przemilczeć. – Tak, masz rację – przyznałem w końcu.
Porozmawialiśmy z Akihito jeszcze chwilę, dopóki nie rozbrzmiał dzwonek na lekcje i chłopak musiał wrócić do szkoły. Wtedy nie miałem już tu nic do roboty. Mogłem wrócić do domu, jednak nie bardzo miałem na to ochotę. Co prawda Ryūdōin z pewnością był już od dłuższego czasu w pracy, jednak jakiś dziwny niesmak pozostał. Postanowiłem jeszcze chwilę się przejść.
Skorzystałem z tego, iż Shinbuya była wielkim skupiskiem sklepów przeróżnej maści, oferujących czasem nawet dość dziwaczne dobra. Tym razem nie zamierzałem jednak eksperymentować, tylko skierowałem się do księgarni. Krążyłem między licznymi regałami, przyglądając się nieraz naprawdę pięknie zdobionym grzbietom i okładkom książek. Wdychałem zapach wciąż świeżego tuszu, który unosił się w powietrzu; zapach nowych książek, za którym wręcz przepadałem. W końcu znalazłem dział, który mnie interesował i… stanąłem jak wryty.
Moje zachowanie nie było bynajmniej winą żadnej z książek z jakże szerokiego wachlarza oferty, którą poszczycić się mogła księgarnia. Bardziej zdumiało mnie to, kto sięgał po jedną z tych książek.
Na podłodze na jednym kolanie przyklęknął Ochida, sięgając po jedną z pozycji wystawioną na najniższej półce. Kiedy pojawiłem się w zasięgu jego wzroku, jego uwaga wciąż była skupiona na tomiku. Zamierzałem wykorzystać tę chwilę nieuwagi i zniknąć niezauważonym, jednak nie miałem na tyle szczęścia, aby mogłoby mi się to udać.
- Uciekasz? – usłyszałem za sobą drwiący głos, na którego brzmienie aż zagotowało się we mnie.
Przystanąłem na moment, jednak nie odwróciłem się do niego przodem. Wziąłem głębszy wdech, aby zdusić w sobie chęć zrobienia mu podobnej sceny, jaką on mi zaserwował przed hotelem, w którym pracowałem. Próbowałem się uspokoić. W końcu kiedy zdecydowałem się znów ruszyć przed siebie bez słowa, dobiegł mnie jego głos:
- Fakt, iż się spotkaliśmy przypadkowo, nie oznacza, że już do końca moich lub twoich dni któryś z nas będzie musiał schodzić drugiemu z drogi – zaczął o dziwo pokojowo. – Przyszedłeś tu po książkę podobnie jak i ja; w tym wypadku chyba w żadnym razie nie powinniśmy sobie nawzajem kolidować, prawda?
Zdziwiony zmianą w jego zachowaniu, aż odwróciłem się, aby na niego spojrzeć. Jego wyraz twarzy był neutralny, w żaden sposób prowokujący czy wyzywający. Czyżby tym razem naprawdę nie próbował zrobić mi na złość?
Może był to z mojej strony odruch masochistyczny, ale postanowiłem spróbować. Wróciłem do alejki, gdzie zostały wystawione książki, które mnie interesowały. Zacząłem przyglądać się co ciekawszym egzemplarzom, kątem oka wciąż obserwując poczynania Daisuke.
W końcu zdecydowałem się na jedną z pozycji. Przyjrzałem się jej jeszcze raz, aby upewnić się, że jest na pewno tą, na którą chcę wydać pieniądze, gdyż akurat ta kosztowała znacznie więcej niż inne. W tym samym czasie Ochida zajrzał mi przez ramię, uśmiechając się do siebie pod nosem.
- Widzę, że mimo wszystko mamy podobne gusta – stwierdził.
- Słucham? – podniosłem wysoko brwi w wyrazie zdziwienia.
- Kupiłem tę książkę kilka tygodni temu – poinformował mnie. – Jest interesująca, jeśli chcesz znać moje zdanie. Uważam, że warta swojej ceny – pokiwał z uznaniem głową.
- Doprawdy? – mruknąłem, starając się nie dopuścić do tego, aby rozmowa rozwinęła się zbyt mocno.
Bądź co bądź na dziś powinno wystarczyć kilka kurtuazyjnych zdań zamienionych z czystej formalności. Skok na głęboką wodę z pewnością nie byłby w tym wypadku dobrym pomysłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że wciąż zbyt wiele nas dzieliło, aby móc porwać się na swobodną pogawędkę.
- W takim razie może dałbyś się zaprosić na krótką pogadankę o literaturze przy herbacie? – rzucił rozbawiony, sam nie wiem czym.
- Zapraszasz mnie do siebie? – zdziwiłem się.
- A dlaczego by mnie? – uśmiechnął się, co wzmożyło moją podejrzliwość. Zawahałem się.
- Niech będzie… ale tylko na chwilę – zastrzegłem.
Moment potem, kiedy spacerowaliśmy przecież tak dobrze znanymi mi uliczkami do mieszkania Saitou, miałem ochotę sam pochlastać się za to, że się zgodziłem. Dlaczego w ogóle to zrobiłem? Sam wepchnąłem się w paszczę lwa… Jeśli nie uda mi się wyjść z tego cało, to będę mógł mieć o to pretensje tylko i wyłącznie do samego siebie. Uch, dlaczego używanie mózgu jest tak męczące? Serio, Alex, czasem przydałoby się włączyć myślenie!
I tak oto struchlały ze strachu ponownie wszedłem do pieczary Ochidy…

***

Herbata była niezła. Pogawędka również nienajgorsza. Nie powiem, żebyśmy mogli jeszcze w spokoju rozmawiać na wszelkie tematy tego świata, ale z pewnością był to wielki postęp w naszej relacji. Dziś ograniczyliśmy się w istocie tylko i wyłącznie do literatury. Obaj powstrzymywaliśmy się od wygłaszania niepochlebnych opinii i raczej wyszukiwaliśmy pisarzy czy też pojedynczych tytułów, na temat których mieliśmy podobne zdanie. Wciąż jeszcze nie próbowaliśmy rozmawiać o tym, co nas dzieliło – koniec końców była to jedna z naszych pierwszych normalnych rozmów, więc woleliśmy tego nie psuć. Co zaskakujące, szybko odnotowałem, że wokalista Kagerou starał się podobnie mocno co i ja. Cierpliwie wysłuchał mojej tyrady na temat wyższości oryginałów książek nad ich przełożeniami na inne języki. Tym samym ośmieliłem się zarzucić mu, iż nie do końca może zrozumieć amerykańskich czy europejskich autorów i ich efekty pracy, gdyż w trakcie tłumaczenia tekst tracił swoje „smaczki”, gry słowne i łamańce językowe, które użyte w odpowiedni sposób były jego dużym atutem. Czasem tłumaczona praca traciła nawet na dynamizmie rozwoju wydarzeń, a co ważniejsze postacie gubiły gdzieś po drodze swój charakter, gdyż to, co w jednej kulturze było powszechnie akceptowane i uważane za normalne zachowanie, w drugiej niekoniecznie. W normalnej sytuacji mężczyzna zapewne jedynie przewróciłby oczyma, burcząc pod nosem coś w stylu: „Nie znasz się na życiu, dzieciaku”, jednak nie tym razem. Dziś czułem się jak rozmówca równy gospodarzowi. Nie byłem już nazywany „dzieciakiem”, „małolatem” czy ogółem zaliczany „do tej całej zgrai gówniarzeri, której w dupach się poprzewracało od tego dobrobytu”. Słuchał mnie. Po raz pierwszy mnie słuchał. Z początku przychodziło mu to z niemałym trudem, a i nawet teraz wciąż mogłem zauważyć, że dość ciężko przychodził mu fakt, iż miałem na pewne sprawy wyrobione swoje własne poglądy, ale się starał – a to był sukces; ogromny sukces. Bądź co bądź to jednak on mnie tu zaprosił ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli, obiecując, że spędzimy ten czas w spokoju, toteż teraz musiał dotrzymać danego słowa i spełnić swoją obietnicę. Szło mu to całkiem nienajgorzej, muszę przyznać.
Odstawiłem pustą filiżankę na niską ławę w salonie. Zaraz potem tknięty jakimś przyzwyczajeniem wziąłem również puste naczynie od muzyka i odruchowo odniosłem je do kuchni. Poniewczasie uświadomiłem sobie, że przecież już tu nie mieszkam i tym bardziej nie muszę zmywać czy sprzątać.
- Dzięki za herbatę – odezwałem się, spoglądając na zegarek na wyświetlaczu telefonu. – Wiesz, chyba będę się już zbierał – w głowie już kalkulowałem, ile czasu do rozpoczęcia zmiany tak właściwie mi zostało. Z dwanaście minut metrem, potem jeszcze wpaść do domu, coś zjeść, unikać blondyna za wszelką cenę, nakarmić Noroiego…
- Wciąż jeszcze pracujesz w tym hotelu? – zainteresował się.
- Jeszcze przez jakiś czas tak – przyznałem.
- Słyszałem, że Yuuki zaoferował ci pracę w branży…
- Nie do końca w branży. Chce, żebym został wizażystą – sprostowałem.
- Och, a więc to tak? – uniósł brwi w geście zdziwienia. – W takim razie pewnie będziemy mieli okazję widywać się częściej – uśmiechnął się delikatnie. Próbowałem dostrzec na jego twarzy drgających mięśni, które mogłyby świadczyć o tym, iż jego uśmiech był nieszczery, jednak niczego podobnego się nie dopatrzyłem. – Może w takim razie będziemy mieli okazję również porozmawiać podobnie jak i dzisiaj; zainteresowany? – uśmiechnął się półgębkiem.
- Może… - mruknąłem wymijająco. Cały czas nie mogłem pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że on coś knuje… Po prostu nie mogłem oswoić się z tą „wersją” Daisuke, który zachowuje się jak cywilizowany człowiek a nie troglodyta.
- „Może”? – zaśmiał się, wstając ze swojego fotela. – Doprawdy, Alex, jesteś dla mnie taki oziębły… - mruknął. Delikatny uśmieszek wciąż figurował na jego ustach. – Próbujesz trzymać mnie na dystans? – pozostawał pewny siebie, będąc przekonanym, że moja odpowiedź będzie przecząca.
Tymczasem ja sam nie byłem pewny czy powinna ona taka być…
- Może… - powtórzyłem, uciekając gdzieś spojrzeniem. – Słuchaj, muszę się już zbierać – próbowałem zakończyć tą rozmowę, która zaczynała nabierać złego kierunku. – Pogadamy innym razem – chciałem ewakuować się w ekspresowym tempie, jednak chłopak zatrzymał mnie, przytrzymując drzwi frontowe.
- „Może”? – znów powtórzył po mnie. Tym razem był już tylko i wyłącznie zdziwiony.
- No wybacz, że nie zamierzam rzucać ci się z powrotem na szyję po tym, co mi zrobiłeś – warknąłem, nim zorientowałem się, co tak właściwie powiedziałem. Momentalnie zdałem sobie sprawę, że zapewne już nieodwracalnie zepsułem tę dość miłą atmosferę. Teraz czekałem już tylko na wybuch wokalisty i kolejną, regularną kłótnię, która miała skończyć się tym, iż miałem wylądować za drzwiami; chociaż z drugiej strony tym razem o to właśnie mi chodziło…
- Cóż… - zaczął niskim głosem. O cała siódemko bożków szczęścia… Przeczuwając najgorsze, odsunąłem się dwa kroki w tył, będąc pewnym, że za chwilę ryknie na mnie, dając upust swojej złości, jednak o dziwo… - Masz rację, że z pewnością nie sprawiłem, że twój wyjazd do Japonii stał się łatwiejszy – przyznał zakłopotany, spuszczając wzrok. No nie wierzę! Niech mnie ktoś uszczypnie, bo chyba śnię! – Z początku byłem przewrażliwiony po kilku poprzednich lokatorach Saitou, ale potem… potem już tylko regularnie się ciebie czepiałem. Nie wiem nawet dlaczego – westchnął głośno. Jego wyraz twarzy sugerował, że był zażenowany swoim własnym postępowaniem. – Wszystko jakbym robił na opak… Byłeś dobrym współlokatorem i przyjacielem dla Ito, a ja byłem dla ciebie szorstki i oschły bez żadnego powodu. Robiłem ci pod górkę, wykorzystałem do rozwiązania problemu Hyde, a potem jeszcze ta scena przed tym hotelem, w którym pracujesz… - potarł w nieporadnym geście kar, uporczywie wpatrując się w czubki swoich butów. Oglądanie Ochidy w takim stanie było czymś doprawdy niesamowitym. Nigdy wcześniej nie podejrzewałbym, że ten facet potrafiłby za cokolwiek przeprosić i to w dodatku z tak widoczną i autentyczną skruchą. – Zdaje się, że nawet Saitou miał już dość mojego zachowania względem ciebie. Po tym jak… no cóż, wyrzuciłem cię, próbował nakłonić mnie, a nawet wymusić na mnie, żebym cię przeprosił i ponownie pozwolił ci tutaj zamieszkać, jednak byłem zbyt uparty… Powoli zaczynałem pojmować swój błąd, ale… Uch… A potem już nawet Ito miał mnie dość i uciekł – zagryzł dolną wargę. Jego oczy zaszkliły się. Zrobiło mi się naprawdę szkoda bruneta. Widać, że naprawdę kochał tego dzieciaka i troszczył się o niego, mimo iż nie do końca prawidłowo potrafił to okazać. – Wtedy, wcześniej… Miałeś rację – westchnął raz jeszcze. – Jak zwykle próbowałem obwiniać kogoś innego za własne błędy, ale tak naprawdę Saitou uciekł przeze mnie – potarł twarz dłońmi.
- Znajdziemy go – próbowałem go jakoś pocieszyć. Odciągnąłem jego ręce od twarzy i sam przesunąłem palcami po jego policzku. – Pomogę ci – zaoferowałem się.
- Może gdybyś znów się wprowadził… - rzucił szybko, jednak nim znów rozwinął swój monolog, uciąłem go w zalążku.
- Nie – powiedziałem stanowczo. Muzyk spojrzał na mnie zdziwiony.
- Obiecuję, że nie będę się już więcej wtrącał i…
- Nawet jeśli jest to prawdą – znów nie dałem mu dokończyć – to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia – teraz to ja westchnąłem. – Wybacz, chciałbym ci wierzyć, ale to dość trudne zadanie nawet dla tak łatwowiernej osoby, jaką jestem ja – rozłożyłem bezradnie ręce. – Zawiodłem się na tobie – uciekałem spojrzeniem, nie mogąc wytrzymać tego szczenięcego wzroku. – Poza tym musisz zrozumieć, że ja już sobie poukładałem życie. Mieszkam teraz z dwoma przyjaciółmi, których nie chcę wystawić do wiatru – odsunąłem się nieco od niego. – Twoje zachowanie nie jest jedynym problemem. Musisz w końcu zrozumieć, że ja mam swoje własne życie – w końcu odważyłem się spojrzeć mu w twarz. – Nie jestem twoim podopiecznym, więc nie możesz po prostu decydować o moim zakwaterowaniu w tym czy innym miejscu… Musisz przyjąć wreszczie do wiadomości, że jestem niezależną osobą – zagryzłem policzek od wewnętrznej strony. – …niezależną od ciebie, Daisuke – podkreśliłem.

***

Do domu wpadłem w rekordowym tempie, gdyż trochę zeszło mi na pogawędkę z Ochidą w progu drzwi. Karma wciąż nie wrócił jeszcze z pracy, toteż głodny kot uradowany z przybycia domownika rzucił mi się pod nogi, domagając spóźnionego śniadania. Miałczał żałośnie spomiędzy moich nóg, kiedy ja próbowałem go wyminąć i rozebrać się jednocześnie, żeby od razu przebrać się w uniform. Noroi jednak był nieustępliwy, przez co musiałem poświęcić mu kilka minut – kilka cennych minut na znalezienie puszki z kocią karmą, a następnie otwieracza do niej. Serio, jak się człowiek spieszy…
W końcu jednak bez większych rewelacji udało mi się dotrzeć do miejsca pracy. Tym razem dla odmiany byłem jednak punktualny. Nie wiem, dlaczego w ostatnim czasie wyrobienie się na odpowiednią godzinę stanowiło dla mnie taki kłopot, gdyż z zasady byłem raczej człowiekiem poukładanym. Niemniej tym razem miałem szczęście. Wypadało, żebym przez te ostatnie tygodnie pracy pozostawił po sobie jednak jak najlepsze wspomnienia w pamięci współpracowników czy pracodawcy.
Genshō ustąpił mi miejsca. Jak zwykle milczał przy tym niczym zaklęty i torturował mnie tym swoim miażdżącym spojrzeniem. Tym razem było to jednak dla mnie za dużo. Nawet Daisuk potraktował mnie lepiej niż mój współlokator!
- Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to powiedz to w końcu otwarcie, a nie próbujesz zadźgać mnie wzrokiem – burknąłem.
- Nie mam ci nic do powiedzenia – odparł grobowym tonem.
- O mój ty smutku… - westchnąłem ciężko. – Nie mów mi, że się obraziłeś z powodu, że zmieniam pracę? – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Nie obraziłem się – trwał uparcie przy swoim.
- Jasne… - prychnąłem, przewracając oczyma. – Przecież widzę, że aż kipisz złością!
- Nie jestem zły – wciąż przemawiał wypranym z wszelkich emocji tonem głosu. – Może jedynie trochę smutny… - wyznał znacznie ciszej, wymijając mnie w wąskim przejściu prowadzącym na zaplecze recepcji, przy czym szturchnął mnie ramieniem. Odwróciłem się za nim, jednak blondyn szybko przedostał się do wyjścia i zniknął z mojego pola widzenia, nie zamierzając rozwijać tej myśli.
Nie no serio?... Co jeszcze dzisiaj się wydarzy? Przepraszający wokalista Kagerou, smutny Ryūdōin i Saitou, który przepadł jak kamień w wodę… Armagedon się zbliża czy jak?
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że byłem dość empatyczną osobą i nie umiałem koło takich rzeczy przejść obojętnie. Przejmowałem się tym, kiedy ktoś z mojego bliskiego otoczenia nagle tak drastycznie zmieniał swoje zachowanie. Martwiłem się i próbowałem znaleźć powód, dla którego zadziało się tak a nie inaczej. Otaczający mnie ludzie dawali mi w ostatnim czasie dużo powodów do zmartwień…
Właściwie ledwo zdążyłem zasiąść za kontuarem, a już poczułem wibracje mojego wyciszonego telefonu. Wyciągnąłem urządzenie, zdziwiony wpatrując się w wyświetlacz.
- Hiro? – wolałem zapytać dla pewności, aby tym samym utwierdzić się w tym, że nikt inny nie wydzwania z jego telefonu tylko po to, żeby nabić mu rachunki lub zrobić sobie głupie żarty. Pozwoliłem sobie odebrać, gdyż w końcu i tak byłem na nocnej zmianie, a więc dookoła było pusto.
- Wybacz, że dziś znów nie mogliśmy się spotkać – na wstępie zaczął już od przeprosin.
- Daj spokój, przecież to nie twoja wina – uśmiechnąłem się pod nosem. – Jesteś zapracowany; rozumiem to. Praca nad nową płytą wymaga czasu i poświęcenia. Co więcej nie możesz zrywać się z nagrań tylko po to, żeby spotkać się ze znajomym.
- Może kimś więcej niż tylko znajomym… - mruknął znacznie ciszej.
- Słucham? – zdziwiłem się.
- Niemniej… - postanowił zmienić temat. -  Nie mogę się wiecznie zasłaniać pracą, wymigując od spotkania – zaśmiał się krótko. – Ale słyszałem, że niedługo zaczynasz pracę w naszym studiu, więc pewnie będziemy mieli okazję widywać się częściej; dzięki temu będę mógł połączyć przyjemne z pożytecznym. Przy takim obrocie spraw pewnie znajdzie się też chwila, żeby razem się gdzieś urwać; zainteresowany? – zapytał.
Odniosłem nieprzyjemne wrażenie deja vu… Serio… Miałem jakieś dziwnie przeczucie, że wszyscy niemal tylko czekają na to, aż zacznę pracę jako wizażysta. Yuuki, Karma, Aryu, Ochida, a teraz nawet Hiro… Co oni, do cholery? Myślą, że nasza wspólna praca tam będzie ograniczać się do popijania kawy i rozmawiania o pogodzie?
- Um… Nawet bardzo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, jednak byłem tak bardzo zdjęty tym przeczuciem, iż entuzjazm nie bardzo odbił się w moim głosie.
- W takim razie cieszę się – niemal usłyszałem jak się uśmiecha. – Wiesz… Pytam tak kontrolnie, żeby upewnić się, że przez te ostatnie wymigiwanie się nie zniechęciłem cię do siebie.
- Nic z tych rzeczy – mój głos wciąż brzmiał płasko i sztywno, gdyż myślami byłem już gdzieś zupełnie indziej.
- W takim razie powiedz mi…
- Hiro, właściwie – przerwałem mu – to ja jestem w pracy i nie powinienem gadać przez telefon podczas zmiany – wtrąciłem.
- Och… W takim razie nie będę cię już dłużej zajmować – wyraźnie sposępniał. – Więc… do zobaczenia niedługo?
- Jasne – przytaknąłem i rozłączyłem się.
Czemu otaczający mnie ludzie nagle wydali mi się być bardzo posępni i smutni? Jakaś masowa jesienna depresja czy jak?...
Nie minęła chwila, a mój telefon znów zaczął wibrować. Tym razem był to jednak sygnał obwieszczający wiadomość. Jej nadawcą był Yuuki, który postanowił zapytać mnie czy byłoby możliwe, abym zaczął przychodzić do studia chociażby na kilka godzin jeszcze przed oficjalną datą, która miała rozpocząć mój staż w tym miejscu. Powodem, dla którego miałem to zrobić, było dopełnienie całej „papierologii” oraz coś w rodzaju „tutorialu”, który miał pomóc wdrożyć mi się w codzienność nowego miejsca pracy – między innymi miałem poznać układ budynku, zapoznać się z nowymi współpracownikami oraz asortymentem, którym miałem posługiwać się podczas pracy. Wokalista Lycaon nie owijając w bawełnę, wyznał, że w tym właśnie okresie dużo osób zapewne będzie chciało mnie w jakiś sposób przetestować, sprawdzając moje faktyczne umiejętności (lub ich brak). Z drugiej strony jednak próbował mnie uspokoić, że nie będzie to żaden sprawdzian na ocenę oraz jego wynik nie zaważy w żaden sposób na tym czy ktoś tam na górze jednak się nie rozmyśli i nie odeślą mnie z kwitkiem, ale cóż… Wiadomo, że najlepiej by było zrobić dobre pierwsze wrażenie – tym bardziej, że szansę zrobienia dobrego pierwszego wrażenia ma się tylko raz. To z pewnością mogłoby mi ułatwić dalszą pracę i nawiązywanie nowych znajomości, niżbym miał od samego początku „walczyć z systemem”, udowadniając każdemu z osobna, że nie jestem wielbłądem i w powolnym i bardzo wyczerpującym procesie przekonywać każdą pojedynczą osobę do siebie.
Ta, łatwiej powiedzieć niż zrobić, co?
No cóż, spróbować jednak i tak musiałem, nie? Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie rzucą mnie od razu na głęboką wodę, wymagając Kannon wie co. Liczyłem na to, że akurat tym razem powiedzenie: „Nadzieja matką głupich”, nie sprawdzi się.


6 komentarzy:

  1. Brak komentarzy? Rezerwuje sobie najlepsze miejsce! *^*
    ~huszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Alex ma chyba już swój własny harem. Albo to ja mam taki zrąbany mózg XD Jak ja czekałam na to opowiadanie. Uwielbiam je. Nie wiem za co ale je uwielbiam ლ(́◉ ౪ ◉‵ლ)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż tylu ludzi chce się z nim spotkać. Będzie gwiazdą. W kwestii haremu to zgadzam się z Sumire Suri.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie :-D Aż zazdroszczę Alexowi, że ma aż Tyyyyleee wielbicieli :-)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  5. Odkryłam tego bloga doosyć niedawno ale i tak zakochałam się w nim. Bardzo przypadł mi do gustu twój styl pisania. Z zapartym tchem czekam na dalszą część.
    Weny życzę i pozdrawiam. :3

    Yukkiśxd

    OdpowiedzUsuń
  6. JA CHCE DALEJ. WŁASNIE PRZECZYTAŁAM WSZYSTKO, O MATKO I CORKO I WSZYSTKIE DIABŁY, DAJ MI WIĘCEJ! ;/

    OdpowiedzUsuń