"Closer to Ideal" cz.11

CZTERECH OBSERWATORÓW ZNIKŁO~! ♥ ZGŁASZAM ICH JAKO ZAGINIONYCH! GDZIE MOJE ZŁOTE RYBKI WCIĘŁO?! ;_;

Dobra, a teraz szybciutko, bo z netem słabo - widać, że "Horror a'la Hizumi" (15 komentarzy) chyba robi na blogu jeszcze większą furorę niż "Książę z bajki" (3 komentarza). Chyba powinnam częściej zastanawiać się nad Hizu rodem z horroru....
A tak swoją drogą, Kita-pon przeprowadziła się po raz kolejny, więc nie mieszka już w"chlewiku" (jak tamto mieszkanie ochrzcił mój tata), niestety w nowym jest problem z internetem... (/.-)'' Będę z tym walczyć, ale nie mogę wam niestety zagwarantować, że to ja wyjdę z tej bójki zwycięsko =.='' Mam nadzieję jednak, że to nie wpłynie jakoś znacznie na częstotliwość dodawania przeze mnie notek oraz ich jakości (bo tak świetnie się pisze, kiedy próbujesz dodać 50 raz ten sam post i kurwica cię strzyka ^^). No i ponad to wszystko zachorowałam na syndrom "zrobiłabym coś, ale mi się nie chce", więc... na zapas proszę już o wyrozumiałość C'':

„Closer to Ideal” cz.11

Leżałem w łóżku nie mogąc spać. Michi wciąż nie wrócił, co niezmiernie mnie martwiło. Nie mogłem się do niego dodzwonić z tej racji, iż jego telefon leżał na kuchennym blacie. Nie mając innego wyjścia chwyciłem za komórkę, wybierając inne numery. Obdzwoniłem wszystkich naszych wspólnych przyjaciół. Rozmawiałem nawet z kilkoma zupełnie nieznanymi osobami, których numery dostałem od znajomych, abym sprawdził czy Zero nie zaszył się u kogoś, kto może być mi obcy. Prosiłem, błagałem, niemal szlochałem w słuchawkę, jednak nikt nie umiał mi pomóc. Shimizu jakby zapadł się pod ziemię, nikomu nic przy tym nie mówiąc.
Chciałem pójść go poszukać. Miałem ogromną, nieodpartą chęć wybiec na ulicę i drzeć się w niebogłosy w poszukiwaniu basisty, jednak zdawałem sobie sprawę, że byłoby to bezcelowe. Z pewnością nie przesiadywał w żadnym barze w pobliżu domu; mogłem się założyć, że wybrał jakieś bardziej odległe miejsce. Poza tym szansa na to, abym znalazł go w jednej z niezliczonych, wąskich tokijskich uliczek była bliska zeru… ale nie temu Zeru, co powinna. Co więcej, gdybym wyszedł z mieszkania, moglibyśmy się minąć. Możliwe, że on dopiero co by wrócił, kiedy ja wyszedłbym na jego poszukiwania. Niestety, jak mniemam, gdyby zastał puste mieszkanie, mogłoby to tylko pogorszyć sytuację – mógłby to źle odebrać, pomyśleć, że uciekam… a przecież tak nie było. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby kolejne nieporozumienia wkradły się w nasze relacje.
A więc czekałem.
Czekałem, nawet jeśli dostawałem przy tym napadów nerwicy i miałem wrażenie, że zaczynam już siwieć. Czas niemiłosiernie się dłużył, a szatyn nie wracał. Zżerały mnie wyrzuty sumienia… Cholera, Michi wróć!
Jeśli kiedykolwiek miałbym opisać, jak w moim mniemaniu wygląda człowiek, który właśnie odchodzi od zmysłów, to byłem w obecnej chwili idealnym tego przykładem. Moje nerwy były zszargane. Tyle różnych, czarnych scenariuszy, jeden gorszy od drugiego, zdążyło przebiec mi przez myśl, iż ledwo powstrzymywałem się przed zadzwonieniem na policję – niemniej nawet gdybym to zrobił, nic by mi to nie dało. Policja nie pomogłaby mi. W końcu Zero nie było dopiero zaledwie od kilku godzin, a to dla nich nie był żaden powód do wszczynania poszukiwań. A może gdyby tak powiedzieć, że nie ma go już dłużej…?
W każdym razie, dzięki wszelakim bogom i bożkom, którzy użyczyli mi na tę chwilę swojej mądrości, nie porwałem się na żadną głupotę. W końcu położyłem się do łóżka, gdyż, jakby nie było, zastała mnie już ciemna noc. Byłem wycieńczony psychicznie. Nie marzyłem o niczym innym jak błogim śnie, jednak ten nie przychodził. Głowa pękała mi w szwach. Miałem wrażenie, że z mojego mózgu została tylko niekształtna papka, a szare komórki zostały od siebie odseparowane na tak ogromne odległości, które można było już mierzyć w latach świetlnych; synapsy zerwane. Sen z powiek skutecznie spędzały mi niemal spazmatyczne drgawki, w jakich drżało niekontrolowanie moje ciało podczas histerii, w którą popadłem. Kiedy tylko przyłożyłem głowę do poduszki nagle z moich oczu zaczęły wypływać potoki łez. Cała złość, stres i strach zmieniły się w rozpacz najczystszej wody. Łkanie przerywane było jedynie od czasu do czasu rozdzierającym ziewnięciem, zdradzającego moje wycieńczenie.
Płakałem.
Właściwie histeryzowałem.
Myśl o tym, że Shimizu nagle mógłby zdecydować o odsunięciu mnie, o zniknięciu z mojego życia, stała się dla mnie scenariuszem z najbardziej przerażającego horroru, który, co gorsza, rozgrywał się na żywo, którego nie dało się wyłączyć ani przewinąć, zmienić kanału. Musiałem wytrwać w nim do końca.
Z początku próbowałem się powstrzymywać, uspokoić, jednak zauważyłem, że to przynosiło odwrotne efekty. Im bardziej starałem się przestać płakać, tym więcej łez spływało po moich policzkach. W mojej głowie panował absolutny chaos, z którego systematycznie, co i rusz wyłaniała się jedna, klarowna, dziecięca myśl: „Chcę do domu”.
Bynajmniej nie miałem na myśli tutaj czterech ścian, do których wraca się po dniu ciężkiej pracy, aby wziąć prysznic i przespać się chwilę. Chodziło o coś głębszego… O coś więcej niż budynek, kawałek podłogi, który przynależał do mnie. O coś… o coś, co ciężko zdefiniować – szczególnie mnie, jednej z najbardziej nieporadnych w kwestiach uczuciowych i emocjonalnych osobie na całym globie.
Czym był dom? Czy kiedyś go miałem? Sięgając pamięcią do wspomnień, które w jakimkolwiek stopniu pasowały do wyszukiwanego hasła „dom”, nie natrafiłem na nic, co mogłoby spełniać choćby części z tych niejasnych uwarunkowań, abym rzeczywiście mógł powiedzieć, że miałem kiedyś owy dom. Ktoś w tym momencie mógłby mi zarzucić, że nigdy nie znajdę tego, czego szukam, jeśli nie potrafię dokładnie zdefiniować, czego tak właściwie szukam, ale… to po prostu trudne do opisania. To tak jakby… mieć przeczucie. Nie umiesz tego racjonalnie wytłumaczyć, logicznie wypowiedzieć się na ten temat ani podać żadnych niepodważalnych dowodów; po prostu podświadomie wiesz – i jest to tak silne uczucie, że nie możesz mu się przeciwstawić, poddawać je wątpliwościom. Po prostu wiesz. Taka jakby „prawda objawiona”; nie rozmyślasz nad tym, po prostu wierzysz, że to przeczucie jest słuszne i kierujesz się nim.
Kierując się dalej tym owym przeczuciem, moje myśli zostały nakierowane na kolejne, może nieco dziwaczne tory. Sam dziwiłem się, jakim cudem trwając jednocześnie w takiej histerii, potrafiłem w tym chaosie skupić się na przemyśleniach.
Niemniej doszedłem do nieco zaskakującego wniosku. Ten dziecięcy głosik, który skłonił mnie do poszukiwania istoty „domu”… może to właśnie był Yoshida. Może przez te wszystkie lata, podczas których dusiłem go, przywdziewając maskę Hizumiego, w jakiś sposób zastopowałem jego rozwój. Może w pewnym sensie Hiroshi wciąż był dzieckiem… jeśli w istocie miało tak być, wiele by to wyjaśniało. Czasem naprawdę czułem się jak dzieciak, który dopiero poznaje świat, próbuje zrozumieć, co znaczy być człowiekiem, na jakich zasadach funkcjonują ludzkie wspólnoty, co oznaczają uczucia i emocje, kogo i jak nimi obdarzać, jak je identyfikować i radzić sobie z nimi… To wszystko było dla mnie trudne; nie tak oczywiste jak dla innych, którzy przyswoili tę wiedzę w odpowiednim dla siebie wieku. Ja sam zrobiłem z siebie emocjonalnego kalekę. Byłem opóźniony, jeśli chodziło o tę kwestię.
Zapowiadało się na to, że to będzie długa noc…

***

Przez całą noc nie zmrużyłem oka. W końcu jednak przestałem się trząść, gdyż zdawało się, że nawet na to już zabrakło mi sił. Aż do wschodu słońca leżałem bez ruchu w łóżku z przymkniętymi powiekami, próbując mimo wszystko trochę odpocząć i w jakiś sposób zrewitalizować siły.
W końcu nadszedł poranek, o czym poinformował mnie budzik. Z trudem dźwignąłem się z materaca. Bolało mnie dosłownie wszystko – każdy najmniejszy mięsień i chrząstka. Czułem się, jakbym przebiegł maraton, a potem przejechał mnie walec… i pogryzł aligator – o tym też nie wolno zapomnieć.
Chwiejnym krokiem udało mi się dotrzeć do kuchni. Zero udało się wytrenować u mnie zwyczaj jadania przynajmniej trzech posiłków dziennie, toteż w ostatnim czasie już nie tak chętnie omijałem śniadanie. Byłem cholernie głodny. Burczało mi w brzuchu, a żołądek zdawał się zwinąć w kulkę niewiększą niż moja pięść, przez co z trudem utrzymywałem pozycję stojącą. Niemniej, kiedy tylko otworzyłem lodówkę, zemdliło mnie. Co prawda byłem głodny, jednak w tym samym czasie gardło miałem wciąż tak ściśnięte, iż z trudem przełykałem nawet ślinę. Bez namysłu rzuciłem się w stronę kuchennego zlewu, będąc pewnym, że nie uda mi się powstrzymać torsji. Drzwiczki lodówki plasnęły głośno. Oparłem się dłońmi na kamiennym blacie, zwieszając głowę między ramionami i oddychając ciężko. Drugi raz postanowiłem nie ryzykować. Z tego powodu postanowiłem wrócić do starego nawyku żywienia się wyłącznie kawą, której, swoją drogą, musiałem wlać w siebie całkiem sporo, aby jako-tako postawić się na nogi. W końcu bądź, co bądź miałem dziś spotkać się z klientem…

***

Kiedy przekraczałem próg wynajętego biura, nawet recepcjonistka zwróciła mi uwagę, że nie wyglądam najlepiej – biorąc pod uwagę, że jej praca głównie ograniczała się do bycia uprzejmym dla gości, musiałem wyglądać naprawdę okropnie, skoro mi to wypomniała.
Klient, a właściwie to mój zleceniodawca, był młodym, uśmiechniętym mężczyzną. Naprawdę chciałem skupić się na tym, co do mnie mówił, jednak wszystko to jakby mi umykało. Nie potrafiłem nawet zapamiętać jego nazwiska!; co za nietakt z mojej strony…
Mężczyzna zdawał się być naprawdę przyjazną osobą. W normalniej sytuacji z pewnością ucieszyłbym się, że przyszło mi pracować właśnie dla niego. Chwalił mój dorobek, a jak się później okazało, słuchał nawet mojego poprzedniego zespołu. Chciałem coś z siebie dać, wykazać się zainteresowaniem, jednak cała moja silna wola została pochłonięta przez tak prozaiczne rzeczy, jak utrzymanie pionowej postawy czy nawet przytomności. Głowa opadała mi na pierś ze zmęczenia. Oczy same się zamykały. Chciałem spać… właściwie to nawet może zemdleć. Może wtedy trochę ulżyłoby mi. Byłem słaby, czułem się fatalnie… o dobry Buddo, kiedy ten dzień się skończy?
Co dziwne wszystko poszło gładko. Dobiliśmy targu, a ja zobowiązałem się do wykonania projektu. Dziwne… spodziewałem się pasma nieszczęść tego dnia, a tu proszę – jaka miła niespodzianka! Normalnie ucieszyłbym się, gdybym tylko miał na to jeszcze siłę…
Wróciłem do naszego wspólnego mieszkania. Oczywiście nie prowadziłem w takim stanie, tylko skorzystałem z udogodnienia komunikacji miejskiej. Kiedy stanąłem przed drzwiami wejściowymi coś ścisnęło mnie w żołądku jeszcze bardziej; do tego stopnia, iż zawyłem pod nosem z bólu, kuląc się w sobie.
Ile bym dał, żebyś już wrócił?
Przekręciłem klucz w zamku. Bez słowa stanąłem w przedpokoju, zdjąłem płaszcz oraz buty. Zamierzałem skierować się do sypialni, kiedy nagle z kuchni doszedł mnie brzdęk metalowych akcesoriów kuchennych oraz porcelany. Wytrzeszczyłem oczy, zastanawiając się czy mam już jakieś omamy słuchowe, czy też…
Aby sprawdzić, co jest prawdą, wpadłem do kuchni. On naprawdę tam był! Shimizu urzędował przy kuchence, podnosząc właśnie pokrywkę z garnka, z którego gorąca, pachnąca para buchnęła mu właśnie w twarz.
- Wreszcie jesteś – mruknął bez entuzjazmu. – Siadaj. Zaraz podam obiad – sięgnął do szafki po dwa talerze. – Po brudnych kubkach w zlewie wnioskuję, że wystarczy moja krótka nieobecność, żebyś wrócił do niezdrowych nawyków żywieniowych, prawda? – spojrzał na mnie z przyganą. – Znów zacząłeś swoją „kawową dietę”? – zmarszczył gniewnie brwi.
W tym momencie jednak nie obchodziło mnie, że znów się na mnie gniewa. Grunt, że tu był; że wrócił! Znów miałem go przed sobą – całego i zdrowego, żywego i tylko mojego! Miałem ochotę rzucić się na niego i wyściskać go z radości.
- Michi… - zdążyłem tylko wydusić, gdyż zaraz potem świat zawirował.
Jedyne co jeszcze zdążyłem zauważyć, to upadająca na podłogę łyżka do odcedzania makaronu, którego kilka nitek zaplątało się w jej wypustki oraz wyciągnięta w moim kierunku ręka chłopaka. Potem było już ciemno…

***

Kiedy ponownie się ocknąłem, dookoła panował już mrok. Zorientowałem się, że znów znajduję się w sypialni, toteż odniosłem nieprzyjemne deja vu. Chciałem poderwać się z miejsca, aby następnie ruszyć w głąb mieszkania, żeby sprawdzić czy to wszystko nie okazało się pięknym snem, czy muzyk rzeczywiście wrócił, jednak kiedy tylko wykonałem gwałtowny ruch głową, zamroczyło mnie. Wszystkie moje mięśnie spięły się, a następnie momentalnie rozluźniły, przez co czułem się jak sparaliżowany, niezdolny do najmniejszego ruchu.
- Leż spokojnie – ku mojej uldze w drzwiach pojawił się szatyn. – Kiedy zemdlałeś, uderzyłeś się kłową o kant blatu – wyjaśnił.
Badawczo podniosłem dłoń do głowy. Przesuwałem palcami wśród włosów w poszukiwaniu rany aż w końcu natknąłem się na opatrunek tuż przy prawym uchu. Westchnąłem ciężko. W tym samym czasie chłopak podszedł do mnie i usiadł na skraju łóżka, gładząc mnie ciepłą dłonią po policzku, w którą wtuliłem się niczym kot.
- Co ty byś beze mnie zrobił? – mruknął niezadowolony.
- Bałem się, że nie wrócisz… - wyznałem szczerze przytłumionym głosem.
- Idioto – pstryknął mnie w czoło, na co syknąłem z bólu – jak mógłbym cię zostawić? – pokręcił z politowaniem głową, szykując się do ponownego podniesienia się z łóżka. Widząc to i ja kolejny raz spróbowałem się dźwignąć, ale znów poległem; tym razem jednak za sprawą Zero, który położył dłoń na moim torsie, przyszpilając mnie do materaca. – Leż – powtórzył. – Nie podnoś się jeszcze.
- Ale… - zacisnąłem palce na jego przegubie.
- Leż – westchnął cierpiętniczo. – Wiem, o co ci chodzi – przysunął się do mnie. Zawisł nade mną, garbiąc się mocno i opierając jedną ręką na wysokości mojego barku. – Zostanę z tobą, jeśli ci tak na tym zależy – rzucił beznamiętnie. – To znaczy… to nie tak! – zareagował szybko, widząc moją minę. – To nie tak, że zamierzałem cię zostawić! Nie w tym sensie! Znaczy… po prostu dotrzymam ci towarzystwa, jeśli chcesz – wydusił z siebie burkliwie.
- Michi… ja… przepraszam – wydukałem. – To wszystko moja wina! Proszę cię…
- To nie twoja wina – przerwał mi. – Znaczy… przynajmniej nie w całości – sapnął. – Wina zawsze leży po obu stronach, więc nie obwiniaj się za wszystko – pouczył mnie.
- Um… - udało mi się tylko mruknąć.
- Co? – zdziwił się szatyn.
- No… cóż… Właściwie to przerwałeś mój monolog w zalążku i… no i teraz zapomniałem, co chciałem powiedzieć – rozłożyłem bezradnie ręce.
- Ty!... – ledwo powstrzymał się, żeby nie dokończyć tego zdania, które z pewnością miało mieć obraźliwy wydźwięk. – Jesteś beznadziejny… - prychnął i wrócił do normalnej pozycji siedzącej.
- Wiem – w końcu udało mi się wywindować do tej samej pozycji. Przylgnąłem do jego placów, ukrywając twarz za kurtyną jego włosów. Zaciągnąłem się jego zapachem. – Ale i tak mnie kochasz, nie? – basista drgnął na to pytanie. Ja również się spiąłem. Czyżby zamierzał zaprzeczyć? – Coś nie tak? – upewniłem się, zaglądając mu przez ramię, aby móc przypatrzeć się jego zdegustowanemu wyrazowi twarzy.
- Nie… ja tylko… - zaciął się. – Po prostu nigdy wcześniej nie słyszałem podobnego pytania z twojej strony – obrócił twarz w moją stronę. – Do tej pory nigdy nie używałeś słowa „kochać” – zauważył. – Nie prosiłeś, abym utwierdzał cię w uczuciu, jakie do ciebie żywię i sam też nie robiłeś tego w stosunku do mnie – spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ale żywisz wciąż do mnie jakieś uczucia, tak? – próbowałem uzyskać jakąś konkretną odpowiedź.
- Jak babcię kocham, Yoshi… - jęknął żałośnie. – Do miłosnych wyznań to ty się nie nadajesz – prychnął. – Kiedy teraz cię tak słucham, to serio zastanawiam się czy sam napisałeś te wszystkie piosenki, czy może zlecałeś komuś to zadanie… - skrzywił się kwaśno.
- A czego ty oczekiwałeś? – podniosłem nonszalancko jedną brew. – Tekstów rodem z dram dla rozemocjonowanych nastolatek? – sarknąłem.
- Sam nie jesteś od nich lepszy – wytknął mi.
- No już mi nie ubliżaj! – odsunąłem się od niego, zakładając ręce na piersi. Michi odwrócił się do mnie przodem. – Nie przeżywam drugiej burzy hormonów! Jestem na to za stary, gdybyś chciał wiedzieć – przewróciłem oczyma.
- Och, doprawdy? – zaśmiał się szyderczo.
- Doprawdy – fuknąłem. – A zresztą, co ty możesz o tym wiedzieć, małolacie!
- „Małolacie”? – spojrzał na mnie zszokowany. – Naprawdę? Yoshida, gorzej ci? – posłał mi spojrzenie, jakim taksuje się osobę z problemami natury psychicznej.
- Nie – pokręciłem głową. – Po prostu widocznie znam się lepiej na matematyce niż ty – wzruszyłem ramionami. – Bo kto tu niby jest młodszy o rok cztery miesiące i pięć dni? – wypomniałem mu.
- Różnicę między naszymi godzinami narodzin też mi podasz? – fuknął.
- Nie – zaprzeczyłem, co uspokoiło chłopaka. – Bo nie wiem, o której godzinie się urodziłem – dodałem, na co szatyn uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- A wiesz, o której ja się urodziłem? – zapytał zszokowany do granic możliwości.
- No w sumie też nie… - odetchnął z ulgą. – W takim razie może zadzwonimy do twojej matki? – zaproponowałem całkowicie poważnie.
- Hiroshi – posłał mi miażdżące spojrzenie – ty serio mocno oberwałeś w głowę, nie? Może zawiozę cię do szpitala? Tak chociażby kontrolnie, żeby sprawdzili czy wszystko z tobą w porządku – posłał mi jadowity uśmiech. Już oburzony nabrałem tchu, aby mu odpowiedzieć, jednak w tym samym momencie Shimizu przewalił mnie, kładąc się na mnie. – Oj, zamknij się już – zaśmiał się, po czym pocałował mnie namiętnie.
Przeszły mnie dreszcze. Objąłem go za szyję, mocniej przyciągając do siebie. Przyjemnie było znów czuć jego gorące wargi na swoich własnych. Co prawda przecież nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd ostatnio całowaliśmy się; wszystko to zamykało się zaledwie w okresie kilkudziesięciu godzin, przez które się nie widzieliśmy, a jednak ja już zdążyłem się za tym porządnie stęsknić. Myślę, że to wszystko przez to, że tak bardzo bałem się, że go stracę; niemniej jest to tylko dowód na to, jak wiele dla mnie znaczył i jak bardzo uzależniłem się od niego. Śmiem twierdzić, że i on doszedł do podobnych wniosków.
Z nieukrywaną przyjemnością rozchyliłem wargi, kiedy mój ukochany przesunął po nich językiem. Ekscytowałem się, a przecież to tylko pocałunek. Mruczałem zadowolony, kiedy zassał moją dolną wargę, podgryzając ją delikatnie.
- Widzę, że dzisiaj jesteś całkiem głośny – zachichotał pod nosem, odrywając się od moich ust, kiedy zabrakło nam tchu.
Pocałował mnie jeszcze raz, tym razem znacznie krócej. Następnie odchylił moją głowę do tyłu, przytrzymując mój podbródek dwoma palcami. Zsunął się z pocałunkami niżej, obsypując nimi moją szyję. Od razu skupił się na moim słabym punkcie tuż poniżej szczęki, przy uchu. Jęknąłem, kiedy tylko jego wargi musnęły to miejsce, co wywołało u Zero triumfalny uśmiech.
Leżał na mnie, przygniatając mnie całym ciężarem swojego ciała, jednak nie było to nic nieprzyjemnego – wręcz przeciwnie. Miło było czuć ciepło jego rozgrzanego ciała, jego serce bijące w szybkim rytmie, do jakiego, jak się zdawało, dostosowało się także moje. Objąłem go mocniej, przymykając powieki i oddając się słodkiej pieszczocie.
- Michi… - mruknąłem po chwili. – Michi, ja nie chcę, żeby między nami pojawiły się znów jakieś niedopowiedzenia… ja… naprawdę cię przepraszam – szatyn oderwał się od zajmującej go czynności i podniósł się, aby spojrzeć mi w twarz. – Naprawdę mi przykro. Nie chcę się z tobą więcej kłócić – mój głos stawał się coraz bardziej drżący. – Zbyt dużo dla mnie znaczysz, żebym mógł ryzykować tym, że cię stracę… - do moich oczu znów napłynęły łzy.
- Wiem, Yoshi, wiem… - uśmiechnął się pięknie, po czym znów złożył krótki pocałunek na moich ustach. – Ja ciebie też przepraszam – podniósł się, siadając na mnie okrakiem. – Powinienem cię wspierać w tych trudnych dla ciebie chwilach, a nie wymagać od ciebie nie wiadomo czego – pokręcił głową z politowaniem dla samego siebie. – Powinienem ci czasem odpuścić, zamiast wciąż wytykać ci najdrobniejsze potknięcia i…
- Przestań – przerwałem mu, również podnosząc się do siadu i starając się zrównać z nim twarz. – Jeśli wciąż będziesz mi pobłażał w końcu stanę się rozkapryszonym bachorem; a tego przecież obaj nie chcemy, prawda? Musisz ode mnie czegoś wymagać – uśmiechnąłem się nieco zakłopotany.
- Spokojnie, będę; ale wszystko w swoim czasie – ponownie złączył nasze usta.
- A więc? – upewniłem się.
- Nie gniewam się na ciebie – przyznał otwarcie. – A ty? Wybaczysz mi? – spojrzał na mnie z nadzieją.
- Głupie pytanie – zaśmiałem się, po czym pociągnąłem go za przód koszulki, samemu odchylając się do tyłu. Tym razem to ja zainicjowałem pocałunek.
- Ale nie myśl sobie, że to już koniec – powiedział między kolejnymi pocałunkami.
- Co proszę? – zdziwiłem się.
Chłopak sięgnął do moich spodni, rozpinając ich guzik i wsuwając opuszki palców pod ich linię. Na jego twarzy zagościł szarlatański uśmiech.
- Dzisiejszej nocy będziesz mój – szepnął mi na ucho uwodzicielskim tonem głosu.
- Zawsze jestem twój – zaśmiałem się, odpowiadając na jego zaczepkę kolejnym pocałunkiem.

***

- Nie wierzę! – wykrzyknąłem, odlepiając spojrzenie od monitora laptopa. – Naprawdę powiedziałeś publicznie, że twoim wymarzonym typem partnera jest taki, który pozwalałby ci się gwałcić?! (tak naprawdę to Zero użył takiego określenia, co do wymarzonego typu kobiety od aut.) – wrzasnąłem zszokowany. Shimizu, który właśnie szykował nam wspólne śniadanie, zachichotał złowieszczo pod nosem.
- Oj, no co ja ci zrobię, że targają mną takie niezaspokojone rządze? – zaśmiał się i przechodząc obok mnie, klepnął mnie w tyłek, by następnie przylgnąć do moich pleców i zapleść dłonie na moim podbrzuszu. – Jeśli myślisz, że następnym razem zakończymy na czymś takim… - cmoknął mnie w skroń. – To wiedz, że się GRUBO mylisz – przesunął nosem po mojej szyi.
- Czekam na spełnienie twojej obietnicy – otarłem się o jego krocze, uśmiechając przy tym jednoznacznie. Szatyn pocałował mnie krótko w odpowiedzi.
- Cóż, jeśli dalej będziesz zachowywał się tak prowokacyjnie, to śmiem twierdzić, że nie będzie musiał długo czekać – zaśmiał się. – Ale odbiegając od tego przyjemnego tematu… - otaksował mnie palącym spojrzeniem. – Idź się ubierz, a nie paradujesz mi tu w samej bieliźnie… w dodatku nie swojej – parsknął śmiechem.
- Po co mam się ubierać? – odwróciłem się do niego przodem, zaplatając mu ręce na karku i wtulając się w niego. – Więcej potem do ściągania, więcej roboty… - zachichotałem, pocierając nosem o jego policzek.
- Kusząca propozycja, ale i tak wolałbym, żebyś się ubrał – wyplątał się z moich objęć. – No chyba, że zamierzasz poznać się z moją matką właśnie w takim stroju – posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Twoją matką? – zdziwiłem się.
- Owszem – przytaknął. – Przecież sam zaproponowałeś, żeby nawiązać z nią bliższy kontakt – wzruszył ramionami. – Uznałem to za sygnał z twojej strony, iż bardzo niecierpliwie wyczekujesz momentu, kiedy w końcu będziesz mógł stanąć z nią twarzą w twarz – uśmiechnął się jadowicie.
- Ja cię zamorduję kiedyś! – sapnąłem poirytowany. – Nie mogłeś mi powiedzieć o tym wcześniej?! – krzyknąłem, kierując się czym prędzej do sypialni.

- Nie – odparł niezrażony. – Inaczej nie miałbym takiego ubawu z widoku twojej wściekłej miny – roześmiał się w głos.

8 komentarzy:

  1. Na początku myślałam, że Shimizu go zostawi. Na szczęście wrócił. Po takiej nerwówce i strachu też bym tęskniła. Końcówka jest bezcenna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło przeczytać to opowiadanie. Lubię każde Twoje opowiadanie, ale tego dawno nie było. Tak myślałam, że Zero wróci, chciał potrzymać Hizumiego w niepewności. A końcówka całkowicie mnie rozwaliła. Jestem ciekawa jak się skończy ta wizyta matki Zero.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam to opowiadanie. Mam nadzieję, że Hizu już więcej nie będzie musiał wpadać w taką paranoję. Obyś wygrała z leniem. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle rozdział genialny

    OdpowiedzUsuń
  5. Końcówka rozbawiła mnie do łez :D!
    Przez chwilę bałam się, że ten dupek zero faktycznie zostawi Hizu... Ale jakby tka było o pewnie napisałabyś cz11 - End, albo coś w tym guście... Ale i tak sie ucieszyłam jak jednak wrócił i to jeszcze gotował obiad <3 Mmm... chciałabym faceta, który będzie gotował <3 Dobrze gotował <3 Dla mnie <3
    Hizu zazdrooo...

    A tak na marginesie w 4 części (w sensie wydzielonej gwiazdkami) w ósmej linijce masz literówkę "kłowe" czy jakoś. Domyślam się że chodziło o głowę stą dmówię. I tam w tym akapicie jeszcze mniej wiecej w połowie... Juz mi się nie chciało linijek liczyć xd...

    Czekam na ciąg dalszy!
    Weny
    Chęci
    Motywacji
    ~xMidziak

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa jest przemiana Hizu, teraz jest tak inny od tego jaki był na początku... Nie powiem że przemiana mi się nie podoba ale też nie trafia do mnie tak bardzo jak to jaki był na początku, widać szczęśliwe chwile i ckliwe gadki nie są w moim klimacie, wole dramaty. Początkowy Hizu to było to co trafiło do mego serca chodź nie będę przeczyć że ten tekst jest bardzo dobrze napisany a szczególnie rozpacz Hizu i jego strach oraz bardzo spodobało mi się jak nie mogąc spać chodź próbując rozmyślał sobie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :) Niedawno znalazlam Twojego bloga i tak teraz czytam po kolei kolejne fiki. Sa swietne, naprawde. Wiec co mowie, bo przebrnelam przez tyle dziwnych i niedorzecznych fikow do TG, Diru, Despow, lm.c, A9 i AN, ze az strach sie bac ;) U Ciebie postaci nie sa plaskie, sa przepelnione uczuciami. Maja swoje leki, pragnienia, zalety i wady. I przede wszystkim ich zachowania maja sens i wynikaja z wczesniejszych wydarzen. Podoba mi sie jak wykreowalas tu Hizumiego i Zero. Sa tacy ludzcy, ze momentami mialam lzy w oczach. Do tego praktycznie ograniczylas tego fika do relacji miedzy nimi, odsuwajac na bk reszte postaci i jednoczesnie nie zrobilas z tego ckliwej dramy, a to duzo ;)

    Mam nadzieje, ze przeczytasz ten komentarz. Wybacz brak polskich znakow, ale isze z telefonu, bo mam laptopa w naprawie. W kazdym razie zycze duzo weny!
    Pozdrawiam cieplo!

    Ps. Bedziesz kontynuowac tego fika? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam,czekam i nadal nic.
    Obserwuje Twojego bloga od...dwóch miesięcy?tak,chyba coś koło tego. Przeczytałam juz chyba większą część Twoich Fików które czyta się naprawdę dobrze, dlatego za każdym razem kiedy pojawia się kolejny opizod jakiegokolwiek opowiadania na mojej twarzy pojawia się radosny uśmiech ^^ Nie ukrywam ze uwielbiam te o The gazette i d'espairsray ,dlatego teraz tak bardzo czekam na kolejną część "Closer to ideal" wiem ze wena nie przyjdzie na pstrykniecie palcami, ale może uda ci się dla mnie wydusic chociaż malutki rozdzialik? Liczę na to ^^ i obiecuje częściej komentować twoje opo.
    ~`Ayu.

    OdpowiedzUsuń