"Książę z bajki" cz.6 + wyniki głosowania

Jej, jej, jej~! Jestem taka zaskoczona~! 14 komentarzy pod postem - chciałoby się powiedzieć, jak za dawnych lat xD
Dobra, ale wstęp i tak będzie długi, więc nie rozwodząc się nad rzeczami nieistotnymi w tej chwili, przejdźmy do rzeczy istotnych xp ; zatem wyniki głosowania uplasowały się ostatecznie tak:
a) "Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia" - 7 głosów = 17%
b) "Nawet śmierć nas nie rozłączy" - ... szczegółowe informacje poniżej*
c) "Co by było gdyby..." - 2 głosy = 5%
d) "Le Ciel" - ...szczegółowe informacje poniżej*
e) "Vampire depression" - 1 głosów = 3%
f) "Geisha no Furin" - 3 głosy - 7%
g) "Dorośnij!" - 4 głosy = 10%
h) "Hayakki-yoko" - 5 głosów = 12%
i) "Książę z bajki" - 8 głosów 21%
j) "Closer to Ideal" - 6 głosów = 13%
k) "Nowy Świat" - 5 głosów = 12%
*Szczegółowe informacje do "Nawet śmierć nas nie rozłączy" oraz "Le Ciel" - szczerze powiedziawszy to wpisałam na listę te opowiadania tylko ze względu na to, iż były niedokończone. Niestety, kiedy przypomniałam sobie, jak zostały napisane to... O matko i córko! Serio, to jest tak beznadziejne, iż gdyby ktoś przeprowadzał teraz jakiś konkurs na największą żenadę opublikowaną w internecie, to coś czuję, że mogłabym zostać nominowana po złote maliny ^^'' Szczerze powiedziawszy to przydałoby się te dwa opowiadania napisać od nowa, bo nie widzę żadnego innego rozwiązania dla nich. Może kiedyś wezmę się za ich gruntowną odnowę, reaktywację czy jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać, ale na obecną chwilę stronię od nich, będąc porażoną moją własną głupotą C'':

Tak, jak nam pokazują statystyki, wygrał "Książę z bajki". Prawdę mówiąc to zdziwiło mnie trochę, iż pesymistyczny Hiro ma tyle fanów xD Z tej właśnie racji zdecydowałam się na kontynuowanie tej serii oraz (werbel proszę)... "Hayakki-yoko" i "Nowy Świat"~!
Wiem, że teoretycznie, idąc zgodnie ze statystykami na pierwszy rzut (czemu chciałam napisać miot? xp) powinnam kontynuować "Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia", ale... szczerze powiedziawszy chcę was potrzymać trochę w niepewności xD Cieszę się, że przejawiłyście zainteresowanie tym opowiadaniem, pomimo tego jak długo już go nie kontynuowałam - z tej racji także mam nadzieję, że kolejna, drobna obsuwa w czasie was nie zdenerwuje ^^'' Piszę sobie powoli to opowiadanko, ale póki co nie będę go publikować. Chcę, abyście nawet po zakończeniu tych najbardziej interesujących (na tę chwilę) serii wciąż tutaj wracały i miały ku temu powód - mam nadzieję, że takim powodem może stać się przynajmniej to opowiadanie C:
A co do "Closer to Ideal" - wszystkie trzy ostatnie pozycje miały identyczny wynik, więc decydując się na jedną z nich, powinnam kontynuować wszystkie (przynajmniej tak zakładają moje prawa logiki), ale po prostu uznałam, że chcę się teraz trochę mocniej skupić na tym, co robię, dlatego większa ilość kontynuowanych serii mogłaby mnie rozpraszać i mylić. Z tego też powodu "Closer to Ideal" wrzuciłam do "drugiej trójki" do kontynuowania.
A więc podsumowując: pierwszymi trzema seriami, które będę kontynuować są: "Książę z bajki", "Hayakki-yoko" oraz "Nowy Świat". Następne w kolejce są "Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia", "Closer to Ideal" oraz "Dorośnij!" - reszta planów będzie ustalana na bieżąco xD

Ach, no i w końcu postanowiłam zmienić nazwę dla "Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia", bo jest ona niewyobrażalnie długa. Akai Haruki zaproponowała "Uważaj, o co prosisz" oraz "Kara boska", inną propozycją było także "Dziewczyną być". Po pewnym czasie również ja włączyłam proces myślenia, w wyniku którego wymyśliłam "Zważ na to, czego pragniesz" (nie, wcale nie brzmi po staropolsku xp), ale ostatecznie zdecydowałam się na "Uważaj, czego pragniesz". To będzie nowy tytuł dla tej serii, podczas gdy stary stanie się tytułem alternatywnym. Co o tym sądzicie? Podoba wam się nowa nazwa?

Dobra, nie przedłużając już więcej, serwuję nowy odcinek z najbardziej lubianej serii na moim blogu ♥

„Książę z bajki” cz.6

Siedziałem na skórzanej, czarnej kanapie studyjnej i bez większego zainteresowania wpatrywałem się w drzwi. Nie czekałem na to, aż ktoś wyjdzie ani przyjdzie. Ot po prostu był to przedmiot, w którym utkwiłem spojrzenie. Na moim kolanie stał styropianowy kubek z wodą, na którym rytmicznie, zgodnie z biciem mojego serca, zaciskałem i rozluźniałem palce, znacząc go śladami po wbijanych w nań paznokciach.
- Wszystko z nim w porządku? – zapytał szeptem Crena, na co Caz jedynie wzruszył ramionami.
Zdawało się, że moja obecność nie przeszkadzała im w plotkowaniu o mnie albo zwyczajnie uznali, iż odpłynąłem myślami tak daleko, że już nic do mnie nie docierało – ale to nieprawda. Byłem aż zaskakująco przytomny i zachowywałem trzeźwy umysł, mimo iż naprawdę usilnie próbowałem zmienić ten stan rzeczy. Chciałem, aby jakaś głęboka zaduma albo chociażby napoje wysokoprocentowe pozwoliły oderwać mi się od rzeczywistości.
Wpatrywałem się w te drzwi, niczego nie wyczekując, ale jednocześnie spodziewając się wszystkiego. W tej chwili nawet gdyby triceratops wparował do naszej sali, nie drgnęłaby mi nawet powieka; serio. Niemniej bardziej niż dinozaura z rodziny ceratopsów spodziewałbym się tej kobiety. Teoretycznie nie mogła wejść do studia, gdyż w końcu nie była do tego upoważniona, ale po mojej matce można było spodziewać się wszystkiego - dosłownie wszystkiego.
- Chyba trochę przesadziliśmy z kalibrem działa, jakie wytoczyliśmy przeciwko niemu… Wiesz, Hiro to też człowiek – odezwał się w końcu gitarzysta.
Mówi się, jaka mać taka nać – a co jeśli ta mać nie ma córki tylko syna? Co jeśli to syn jest tak podobny do rodzicielki? Jaka mać taka pietruszka…? Ale pietruszka to też rodzaj żeński… może w takim razie koperek?...

***

Był już późny wieczór, właściwie noc, a ja siedziałem w jednej z mniejszych knajpek izakaya z moim starym znajomym Martinem. Poznałem się z nim podczas mojego wyjazdu do USA. Mój amerykański znajomy był miłośnikiem Nipponu, toteż co jakiś czas tutaj przybywał, zagłębiając się w coraz to węższe, nienazwane uliczki tokijskie – dziś zwiedzałem je razem z nim. Niestety, jako że zwiedzanie to męcząca czynność, musieliśmy nieco odpocząć w barze, przy czym dla rozluźnienia nie żałowaliśmy sobie wina ryżowego.
Zapytacie teraz z pewnością, jak udało mi się wyrwać z domu podczas obecności mojej matki? Właściwie to wywinąłem się jednym z klasycznych i oklepanych tekstów z seriali – oświadczyłem wszem i wobec, że idę po papierosy, kiedy tak naprawę nie wracałem już od kilku dobrych godzin.
Przechylając kolejną czarkę, obrzuciłem zmęczonym spojrzeniem anomalię, która rozgrywała się po przeciwnej stronie blatu. Siedział tam bez wątpienia buddyjski mnich zażerający się yakitori. No, to by było tyle w sprawie wegetarianizmu. Jeśli takie rzeczy dzieją się na sali, to co mogło czekać mnie w toalecie? Właściwie chyba nie byłem tego ciekaw… nie chciałem przekonywać się o tym na własnej skórze.
Ten lokal od początku wydawał mi się być szemrany, ale Martin upierał się, że z moimi problemami nie poradzę sobie na trzeźwo. Niemal siłą mnie tu zaciągnął, wysłuchawszy uprzednio pobieżnej historii o tym, co wykręcili mi Cazqui i Ketsueki.
Bar czynny był dwadzieścia sześć godzin na dobę, a więc zamykany był o drugiej w nocy; co z kolei oznaczało, że – jak wspaniale obliczyłem – jeśli został otwarty w piątek, to jego zamknięcie powinno odbyć się w szóstek. Tak, nocne Tokio i sake w temperaturze nie wyższej niż otaczający nas skwar pory letniej zawsze stymulowały u mnie kreatywne myślenie.
- Ej – odezwał się nieco burkliwie mój towarzysz, który już dość mocno przesadził z napojami zawierającymi procenty. – Dlaczego azjaci, kiedy piją, robią się czerwoni na twarzy? – zapytał, całkowicie poważnie patrząc mi w oczy.
- Bo mają mniejszą tolerancję alkoholową; to chciałeś usłyszeć? – przewróciłem oczyma.
- A więc to prawda?! – nagle poderwał się znad blatu, na którym prawie już się kładł. – Chwila, chwila… Ale ty tak nie masz… Jakiś udawany, nieprawdziwy jesteś! – zarzucił mi.
- Co? – podniosłem jedną brew, próbując zrozumieć coś z jego bełkotliwego wywodu.
- Nie jesteś azjatą, bo nie robisz się czerwony, jak pijesz! – wycelował we mnie paluchem, niemal wsadzając mi go do nosa. – Oszukałeś mnie!
- Jasne – pokiwałem głową, przyznając mu rację. Nie miałem ochoty kłócić się z nim w takim stanie. – Może odprowadzę cię już do… no nie wiem, jakiegoś hotelu kapsułowego, żebyś tam zaczął swoją terapię trzeźwiącą? – zaproponowałem ostrożnie.
- Nie – zaprzeczył ostro. – Nie sypiam w hotelach kapsułkowych – pokręcił głową. – W razie koszmarów czy nagłej potrzeby skorzystania z toalety w środku nocy sufit jest tam za nisko. Zresztą… nawet jeśli chodzi o trzeźwienie to przybytek ten jest do kitu. Wstajesz na kacu, nie wiesz, co się dzieje, chcesz się wyprostować i na „dzień dobry” dostajesz w łeb od przedmiotu nieożywionego… no i wracasz do stanu początkowego – westchnął ciężko. – Upokarzające…
- Oh… - mruknąłem z uznaniem dla klarowności myślenia, jaką w pewnym stopniu udało mu się zachować, co w tym stanie naprawdę graniczyło z cudem. – Nie ma problemu – rozłożyłem ręce. – Znajdziemy ci coś z wyższym sufitem – obiecałem. – Ale musisz trzymać się mnie – zastrzegłem. – Jeśli dalej będziesz chciał się szwendać po mieście, zgarnie cię policja i wylądujesz na wytrzeźwiałce – ostrzegłem.
- Nie boję się – odparł dumnie wypinając pierś do przodu. – Powiem im, że regularnie bywamy u siebie z cesarzem i na pewno mnie puszczą – spojrzałem na niego z politowaniem. – Znaczy ja u siebie, a on u siebie, ale oni już o tym wiedzieć nie muszą – uśmiechnął się chytrze, podczas gdy ja sam miałem ochotę w tej chwili walić głową o blat.
Zapadła między nami cisza. Martin chyba kontemplował swoje pijackie halucynacje, podczas gdy ja wpatrywałem się tępo w czarkę z alkoholem, który w takim nastroju nie smakował mi. W ostatnim czasie zbyt wiele rzeczy poszło nie tak, żebym mógł po prostu utopić wszystkie smutki w jednej małej czarce…
Wtem moje smutne rozmyślania przerwał odgłos obdzieranego ze skóry genetycznie zmutowanego kota, który próbował wyciągnąć zachrypłym głosem wysokie C w jednym z haiku Bashō. Drgnąłem. Przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Skrzywiłem się pod nosem, rozglądając się w poszukiwania źródła tego okropnego dźwięku.
- Co to było? – wybełkotał mój znajomy.
- Rozłożyli sprzęt do karaoke – oświadczyłem. – Spadamy stąd – zarządziłem.
Szybko uregulowałem rachunek i wyciągnąłem towarzysza znajdującego się już w lekkim stanie nieważkości z przybytku, w którym operowe skowyty rozjeżdżanej hieny stawały się coraz głośniejsze. Mój sfrustrowany kolega spoglądał na mnie z takim wyrazem gęby, iż przez chwilę zastanawiałem się czy nie padł ofiarą martwicy mózgu.
- Odprowadzę cię do domu – zaproponowałem.
Niestety, plan dobry w założeniu nie wypalił w rzeczywistości. Zdążyliśmy przejść zaledwie kilka metrów, kiedy Martina zemdliło i siłą rzeczy musieliśmy odwiedzić toaletę publiczną. Opierałem się właśnie o drzwi jednej z kabin, gdzie po drugiej stronie mój towarzysz przeprowadzał wylewne (dosłownie) rozmowy z wielkim uchem, w zaistniałym układzie wyposażonym w gorący natrysk przeczyszczający gardło rozmówcy, potocznie zwany bidetem. Ach, te japońskie toalety – pamiętam, jak przy pierwszej wizycie w Tokio mój znajomy nie mógł wyjść z podziwu dla poziomu ich zaawansowania.
Wtem ktoś wszedł. Średnio zainteresowany pojawieniem się nowego osobnika, obrzuciłem go przelotnym spojrzeniem… po czym szczęka opadła mi do samej podłogi, wbijając się w posadzkę na dobre kilka centymetrów.
- C… Co ty tu robisz? – wydukałem z trudem, nie mogąc uwierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności. – No teraz to już jestem pewny, że mnie śledzisz! – ściągnąłem groźnie brwi, spoglądając na bruneta.
- Ja? – zdziwił się. – Wcale cię nie śledzę! – zaoponował. – Po prostu kiedy przechodziłem obok… um… Usłyszałem dziwne odgłosy i… chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku… - zakłopotany podrapał się po karku, wbijając spojrzenie w wykafelkowaną podłogę.
- O dobry Buddo, miej mnie w swojej opiece… - westchnąłem rozżalony, spoglądając na Crenę z politowaniem. Samarytanin wielki się znalazł, psiamać…
Kierowany jakimś dziwnym przeczuciem, że coś rzeczywiście jest nie tak, gdyż Martin od pewnego czasu się nie odzywał, uchyliłem drzwi kabiny. Żywiłem cichą nadzieję na to, że chłopak nie zasnął na desce klozetowej, ululany przyjemnym uczuciem wywoływanym przez fakt, iż była ona podgrzewana – niestety, jak się okazało, było znacznie gorzej.
- Mam kontrolę nad statkiem! – wydarł się Amerykanin, kiedy tylko zorientował się, że jest obserwowany. Jego palce zwinnie tańczyły nad panelem sterującym umieszczonym po prawej stronie toalety. – I unik! Cholera, wyślijcie przeciw nim kilka torped fotonowych! Działko laserowe, gdzie jest działko?! – darł się. W końcu znalazł odpowiedni przycisk, przez co woda wystrzeliła z wmontowanego bidetu i zmoczyła mu twarz. – Wszystkie strzały sięgnęły celu! – cieszył się, jakby miał z czego. – Nie opuszczać mostku bez wyraźnego rozkazu! – uderzył pięścią w deskę. – Pierwszy! Cała naprzód! – rzucił władczym tonem.
- Wszystko z nim w porządku? – zapytał niepewnie Ketsueki.
Chciałem potwierdzić, aby go spławić, jednak w tej chwili sam nie byłem o tym do końca przekonany.
Nagle Martin wstał i odpychając mnie od drzwi, zaczął je naprzemiennie zamykać i otwierać, trzaskając przy tym głośno.
- Co ty wyprawiasz, idioto?! – wrzasnąłem na niego, otrząsnąwszy się w końcu z szoku.
- To za Hiroszimę! A to za zbombardowanie Tokio! – wrzeszczał niczym opętany, trzaskając drzwiami.
- Opanuj się! – ryknąłem na niego, wyrywając mu klamkę z dłoni.
- Spokojnie, wiem, co robię – uśmiechnął się pijacko. – Rano nie będę nic pamiętał, sądząc, że to ty odwaliłeś taki show. Wrócę do Ameryki, naopowiadam, jakie to chamstwo i buractwo szerzy się w Japonii, ludzie to łykną, wybuchnie konflikt dyplomatyczny, w wyniku którego spadną ceny ryżu i będziemy mogli jeść tańsze sushi! – klasną uradowany w dłonie.
Nie miałem na to już odpowiedzi. Potrafiłem jedynie stać i wpatrywać się w niego z uchylonymi ze zdziwienia ustami, próbując zrozumieć, co mu też odwaliło. Cholera, od początku wiedziałem, że ten lokal był jakiś podejrzany… Dobrze, że przynajmniej ja nie wypiłem aż tyle tego ścierwa w barze…

***

Ze względu na stan chłopaka nie mogliśmy samopas zostawić go w hotelu, toteż zdecydowaliśmy się przenocować go u początkującego wokalisty. Możliwe, że do mnie byłoby nawet bliżej, jednak z racji tego, że w moim mieszkaniu przebywała moja matka, nie mogliśmy go tam umieścić. No i tak właśnie wylądowałem u Creny po raz drugi.
- Wychodzę! – darł się Martin, mając jakieś nieuzasadnione uprzedzenia przed zostaniem u bruneta na noc.
Ketsueki po drodze wspaniałomyślnie wstąpił do sklepu po piwo, aby spić Amerykanina jeszcze bardziej. Optymistycznie (jak zwykle) zakładał, że uda nam się go doprowadzić do niemal pełnego stanu nieświadomości i ubezwłasnowolnienia, dzięki czemu moglibyśmy po prostu rzucić go na podłogę i pozwolić mu spać do popołudnia, jednak ten po kolejnym zastrzyku procentów stał się jeszcze bardziej agresywny. Co prawd musieliśmy niemal już go nieść, jednak to nie zmieniało tego, że darł się nieprzeciętnie. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że nogi odmawiały mu już na tyle posłuszeństwa, że sam nie mógł chodzić, będąc totalnie zdanym na naszą łaskę lub jej brak.
- Wstaję! – oświadczył z mocą. Dźwignął się na kolana, po czym znowu z hukiem wylądował na podłodze. – Nie wstaję! – sprostował, poddając się i układając na podłodze w przedpokoju.
- O dobra Kannon, czym ty go nafaszerowałeś? – szepnął zdziwiony muzyk.
- Ja? – prychnąłem. – To on chciał mnie tym nafaszerować! – broniłem się.
Jedyną odpowiedzią ze strony Creny było niepewne spojrzenie, którym mnie potraktował oraz ciche westchnienie wydane podczas kręcenia głową z dezaprobatą. Bez słowa odwrócił się i ruszył w głąb mieszkania.

***

Rano, kiedy wróciłem do domu, poczułem się jak dzieciak. Miałem wrażenie, jakbym wrócił do nastoletnich czasów, kiedy wymykałem się na imprezę pod pretekstem całonocnego zakuwania. Wjeżdżając już na odpowiednie piętro, przeglądałem się w lustrze w windzie, poprawiając rozczochrane włosy i pogniecione ubranie. Spryskiwałem się obficie dezodorantem, a następnie perfumami, które nosiłem w swojej torbie szkolnej właśnie na takie okazje. Do ust wciskałem kolejne pastylki gumy do żucia, aż w końcu w pewnym momencie orientowałem się, że policzki mam już wypchane jak chomik, żując niemal pół opakowania owej gumy na raz. Jednocześnie próbowałem przy tym także zachować obojętny wyraz twarzy, jakby było to rzeczną normalną, na porządku dziennym. Nieważne, że przez owy zabieg z trudem udawało mi się wyartykułować pojedyncze słowa, gdyż reszta zdania przemieniała się w jakiś niezrozumiały bełkot. Właściwie… z punktu widzenia czasu to nawet dobrze. Jako nastolatek nie miałem głowy do picia, toteż nad ranem udawało mi się wracać wciąż w stanie lekkiego upojenia alkoholowego lub na kacu; w tamtym wypadku i tak wychodziło to jednak na to samo, gdyż na kacu potrafiłem tak samo bezsensownie bełkotać jak i w czasie, kiedy byłem po prostu pijany.
Dziś historia zatoczyła koło. Wykonałem te same wszystkie czynności, aby w końcu przekroczyć próg własnego mieszkania. Dobra, czas na jakąś tanią wymówkę. Tym razem nie mogłem wykręcić się nauką do testów. Moje szare komórki wciąż jeszcze nie do końca się obudziły, toteż przystanąłem na chwilę przed drzwiami, aby dać sobie czas do namysłu. Miałem wrażenie, że moje synapsy w mózgu zostały zerwane, obumarły. Szare komórki dzieliły odległości tak gigantyczne jak te, które rozciągają się między kolejnymi galaktykami. Oczami wyobraźni już widziałem te spiralnie skręcone obłoki gwiezdnego pyłu, które  emanowały wszystkimi kolorami tęczy. Takie piękne…
Skupiłem się na mapie nieba, która nagle pojawiła się przed moimi oczyma tak mocno, iż nawet nie zorientowałem się, kiedy moja ręka nacisnęła klamkę. W każdym razie drzwi w końcu ustąpiły, a ja musiałem zmierzyć się ponownie z własną rodzicielką. Kobieta wychyliła się z kuchni zwabiona odgłosem dobiegającym z przedpokoju i trzymając kubek z wciąż parującą kawą, wbiła we mnie ponaglające spojrzenie.
Chyba sama Amaterasu powstrzymała mnie od wydania z siebie zdradzieckiego, a zarazem jakże inteligentnego: „Yyy…”, które mogłoby mnie tylko pogrążyć. Gdyby coś podobnego wydało się spomiędzy moich warg, byłoby to jawnym przyznaniem się nie tylko do tego, że piłem, ale także do tego, że jestem w takim stanie, w którym w mojej głowie rozciąga się jedynie bezbrzeżna pustka, w której ku mojemu nieszczęściu, nie pojawił się żaden pomysł na wymówkę.
I nagle stało się! Przyszło niczym olśnienie! Dwie galaktyki z prędkością ponaddźwiękową wpadły na siebie – Andromeda spotkała się z Drogą Mleczną! Ku mojej radości nie była to jednak zapowiedź absolutnego kataklizmu i zniszczenia, ale prawdziwe wybawienie! Wpadłem na pomysł!
Ta opowieść była dłuższa. Zacząłem opowiadać, jak to Natsu zadzwonił do mnie, podczas gdy byłem w drodze do kiosku po papierosy i bezzwłocznie kazał mi przyjechać do studia. A jako żem człek pracowity, pognałem tam, co sił w nogach. Spędziłem w studiu długie godziny, ciężko pracując, aż w końcu w środku nocy zasnąłem na stole, pisząc kolejną piosenkę, toteż z tego powodu mogę wyglądać… odrobinę nieświeżo, delikatnie rzecz ujmując.
Matka skinęła głową, spoglądając na mnie z politowaniem i krzywym wyrazem twarzy. Nie uwierzyła – zresztą jak zwykle. Wymówka była tylko proformą. Można powiedzieć, że w ten sposób moja rodzicielka zmuszała mnie do kreatywności. Uch, nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdybym ośmielił się nie podać żadnego, nawet najbardziej naciąganego wyjaśnienia mojej nocnej nieobecności. Zapewne zginąłbym śmiercią tragiczną…
Potem miałem chwilę dla siebie. Prysznic, czyste ciuchy, garść tabletek przeciwbólowych na śniadanie i piwo na kaca. Rozsiadłem się na kanapie w salonie z przyjemnie chłodną butelką, którą przykładałem do czoła niczym kompres. Niestety, kobieta nie zamierzała być na tyle miła, aby dać mi cierpieć w spokoju.
Zaczęła narzekać. Ze zgrozą odnotowałem, że w rękach trzymała mój zeszyt, który służył mi jako brudnopis. W owym zeszycie powstawały pierwowzory moich tekstów piosenek. Na nic zdały się tłumaczenia, że to tylko luźne notki, które w późniejszym czasie zamierzałem rozwinąć, nadać im głębszego sensu, o nie. Co gorsza okazało się, że moja matka śledziła działalność mojego zespołu, toteż była na bieżąco. Zarzucała mi brak pomysłowości, głębszych rozmyślań, nie wspominając już o moim prostackim języku i formie, która z grubsza nie wyrażała nic. Porównywała mnie do gwiazd z zeszłego stulecia, które ona sama ukochała, powtarzając przy tym jak najęta zdanie: „Kiedyś to była muzyka!”. Czasem serio zastanawiałem się, jakim cudem ojciec wybrał właśnie TĘ kobietę na towarzyszkę swojego życia…
Wpatrywałem się niczym zahipnotyzowany w tabletkę, która rozpuszczała się na powierzchni wody w kubku. Żeń-szeń pomagał na kaca, ale nie uciszał tyrad głoszonych przez niedoszłych dyktatorów ani nie powodował głuchoty – a szkoda. Tak poza tym to moja matka chciała kiedyś zostać politykiem, ale akurat wtedy zaszła w ciążę i po siedmiu miesiącach męki tak oto przyszedłem na ten padół łez. Tak, po siedmiu miesiącach, gdyż byłem wcześniakiem; i był to powód, którym moja rodzicielka usprawiedliwiała większość moich potknięć i błędów życiowych. Teraz, kiedy tak o tym rozmyślałem, to doszedłem do wniosku, że to musiał być jakiś znak od sił wyższych. Pewnie wszyscy zgodnie tam na górze doszli do wniosku, że ta kobieta nie może położyć swoich łapsk na polityce – w przeciwnym razie w Japonii mielibyśmy dzisiaj jeszcze gorszy reżim niż w Korei Północnej.
Ale wracając do tabletki… Obserwowałem jak powoli znikała, barwiąc przy tym wodę. Musowała, sycząc przy tym cicho. Na powierzchni wody tworzyły się drobne bąbelki… Ten widok niemal wpędził mnie w rozmyślania o ulotności i kruchości życia. No proszę… dawni arystokraci japońscy potrzebowali kwitnących sakur, żeby wpaść na coś podobnego, podczas gdy mnie wystarczyła jedynie tabletka musująca. Cholera, i matka zarzucała mi brak głębokich przemyśleń czy braki w kreatywności? Przecież ze mnie to niemal poeta!
Ale jednak to „niemal” bardzo dużo zmieniało…
- Idę zapalić – oświadczyłem w końcu, przerywając jej w pół słowa i wychodząc na balkon, nie przejmując się morderczym spojrzeniem, jakim zostałem potraktowany.

***

Popołudniu z powrotem pojechałem do Creny, aby odebrać Martina. Wnioskowałem, że coś musiało pójść nie tak, gdyż kiedy tylko chłopak otworzył mi drzwi, otaksował mnie krzywym spojrzeniem. Miałem nadzieję, że przez te kilka godzin mój amerykański znajomy nie wywinął czegoś głupiego… przynajmniej nie nazbyt głupiego.
- Gdzie Martin? – zapytałem od progu.
- Tam, gdzie go wczoraj zostawiliśmy – oświadczył zimno. – Obudził się dopiero przed chwilą.
- Dopiero? – zdziwiłem się. No to nieźle go trzymało…
Ketsueki przewrócił oczyma i wszedł do sypialni – a więc do pomieszczenia mieszczącego się naprzeciw salonu, w którym dogorywał obcokrajowiec. Widać, jednak coś musiało zajść między nimi…
- Bardzo ci przeszkadzał? – zapytałem, stojąc w progu pomieszczenia. – Mam nadzieję, że niczego nie zniszczył…
- On? – brunet obrócił się w moją stronę na krześle biurowym. – On nie – spojrzał na mnie wymownie. Niestety nie zrozumiałem jego aluzji. Byłem pewien, że na mojej twarzy malowało się jedynie niezrozumienie. Młody muzyk poirytowany moim wciąż spowolnionym procesem myślenia, westchnął cierpiętniczo. – Raczej ty mi bardziej przeszkadzałeś – powiedział otwarcie.
- Ja? – uniosłem brwi w wyrazie zaskoczenia.
- Tak, ty – fuknął. – Przez to, że zostawiłeś u mnie swojego nawalonego kumpla, musiałem odwołać spotkanie z agentem z wytwórni płytowej, wiesz? – warknął. – Nie mogłem przecież zostawić go nieprzytomnego na podłodze w salonie i od tak sobie wyjść! – dodał, widząc, że nie bardzo umiałem połączyć rzeczy, o których mówił.
- Ja bym tak zrobił… - mruknąłem pod nosem.
- Jasne, że byś tak zrobił! – zdenerwowany poderwał się z krzesła. – Ale wyobraź sobie, że nie jestem tobą; a więc zdarza mi się martwić o ludzi, nawet jeśli ci są mi zupełnie obcy! – prychnął.
- O co ci chodzi? – spojrzałem na niego jak na idiotę. – A co, ja się o niego nie martwiłem? Gdyby tak nie było, zostawiłbym go w barze samego sobie – zauważyłem.
- Aha, a więc odholowanie pijanego znajomego do czyjegoś mieszkania rozumiesz jako przejaw troski? – fuknął. – Zostawiłeś go nieprzytomnego w obcym mieszkaniu z obcym facetem! – wytknął mi. – Tym samym stawiając również mnie w patowej sytuacji! – założył ręce na piersi. – Rano wyszedłeś bez słowa, przez co nie wiedziałem, co zrobić. Nie byłem nawet pewny czy w ogóle po niego wrócisz! – ruszył w moim kierunku. – Zostawiłeś mnie z pijanym do nieprzytomności gościem, którego nigdy wcześniej nie widziałem na oczy, tym samym uziemiając mnie w domu! – już chciałem mu przerwać, jednak nim tylko zdążyłem otworzyć usta, wokalista uprzedził mnie. – Jak niby miałem wyjść? Nie znam go, więc nie wiem czy jest jakimś złodziejem, czy psychopatą… nie wiem czy nie zarzyga mi podłogi w salonie, dławiąc się przy tym własnymi wymiocinami. Niemniej mniemam jednak, że nawet gdyby coś podobnego się stało, nie za bardzo garnąłbyś się do sprzątania, prawda? Mam na myśli sprzątania zarówno wymiocin jak i zwłok – sprostował, po czym puknął mnie palcem wskazującym w mostek. – Może nie wyglądam, ale ja też mam trochę oleju w głowie. Nie wyjdę z mieszkania, zostawiając je na pastwę nieznajomej osoby – sapnął. – Gdybyś tak naprawdę troszczył się o któregokolwiek z nas, zapytałbyś mnie czy nie muszę może rano gdzieś wyjść, czy nie mam może umówionego jakiegoś długo wyczekiwanego spotkania, a jeśli miałbym już jakieś plany, sam zostałbyś z nim – wymownie wskazał w stronę bezowocnie próbujących wywindować się do pozycji siedzącej zwłok amerykańskiego turysty. – Już prędzej zostawiłbym mieszkanie pod twoją opieką… choć jak teraz na to patrzę, to nie jestem pewien czy byłby to najlepszy pomysł – skrzywił się malowniczo. – Skoro tak dbasz o ludzi, o PRZYJACIÓŁ – podkreślił – to aż boję się pomyśleć, jak opiekujesz się przedmiotami nieożywionymi…
- Cóż… - westchnąłem, drapiąc się nerwowo po karku. Z pobliskiego pokoju doszył nas jakieś niewyraźne jęki i sapnięcia. Nie mogłem nic znaleźć na własną obronę.
- Przez ciebie straciłem wielką szansę – spojrzał na mnie z urazą. – Możliwe, że nigdy więcej już takiej nie dostanę… - był tak zrezygnowany, iż wydawało się, że nie miał już nawet siły na mnie krzyczeć. – Reszta mojego zespołu jest na mnie wściekła. Nie wiem czy po takim numerze, jaki im wyciąłem, będą jeszcze chcieli mieć ze mną cokolwiek wspólnego… - spuścił wzrok na podłogę.
Widziałem, że silił się na to, aby być spokojnym, ale w oczach miał łzy. Crena nie wyglądał raczej na chłopaka, którego można było łatwo wzruszyć, więc… nie ukrywam, poczułem się niekoniecznie usatysfakcjonowany z tego, co zrobiłem.
Przestrzegałem go przed tym, aby nie pakował się w to wielkie bagno, jakim była sława, ale widać było, że on tego naprawdę chciał. Mogłem teraz wyskoczyć z jakimś wielce umoralniającym tekstem, że w gruncie rzeczy wyjdzie mu to jeszcze na zdrowie i zapewne podziękuje mi za to w przyszłości, ale… to nie była prawda. Mogłem bawić się z nim w przemądrzałego rodzica i urażone dziecko, ale to nie miało sensu. To tak, jakbym kazał mojemu dziecku (nie żebym jakieś miał) zostać lekarzem, kiedy ono bardzo chciałoby zostać mangaką. Nieważne, że to dziecko nie ma ku temu żadnych predyspozycji, że nikt nie będzie chciał wydać jego pracy ze względu na jej niski standard, słabe wykonanie, brak fabuły… że tylko się ośmieszy i zostanie wyśmiany. Nieważne, że zawód, który ja mu wybrałem był lepiej płatny, bardziej stabilny i możliwe, że nawet w jakimś zadawalającym stopniu to dziecko radziło sobie z realizacją przedmiotów, które były potrzebne, aby w rezultacie zostać w przyszłości lekarzem. To wszystko nie miało znaczenia, ponieważ nawet gdyby to dziecko zostało najlepiej opłacanym, najsławniejszym lekarzem na świecie, w gruncie rzeczy i tak żywiłoby do mnie urazę za to, że nie pozwoliłem mu spełnić swoich marzeń, ograniczając je. Zostałby tym lekarzem z przymusu, przez co wykonywanie pracy w tym zawodzie byłoby dla niego katorgą. W istocie pewnie wciąż rozmyślałoby o tym, jak wspaniale byłoby wydawać swoje mangi. Niemniej, kiedy zostawiłbym wolną rękę takiemu dziecku, pozwalając mu się sparzyć, ono samo szybko wróciłoby do mnie z pokornie spuszczoną głową. Przyznałoby mi rację, obiecując posłuszeństwo następnym razem i w końcu samowolnie wybrałoby drogę, którą ja pierwotnie dla niego zaplanowałem.
Niestety jednak Crena nie był takim dzieckiem.
Co więcej to nie tak, że on urwał się z księżyca i nie miał żadnych predyspozycji do wykonywania zawodu wokalisty.
Miał te cholerne predyspozycje. Nie tylko dobrze śpiewał jak na początkującego, ale miał też zapał, był wytrwały, szybko nawiązywał znajomości z ludźmi z branży, co w przyszłości mogłoby mu przynieść jakieś profity…
Nieważne, iż ja uważałem, że to, co próbował zrobić brunet było głupie – teraz liczyło się tylko to, że on tego pragnął, to było jego marzeniem, które ja zrujnowałem w tak głupi i banalny sposób. Z tego też powodu chłopak prawdopodobnie będzie mnie przeklinał już do końca swoich dni… Nie to, żeby był pierwszą taką osobą, ale nawet pomimo mojego osobistego „uroku” i wrodzonej „dobroduszności” wiedziałem, że lepiej byłoby utrzymać liczbę osób, które z chęcią złożyłby mnie w ofierze na czarnej mszy ku czci pradawnych, straszliwych mocy jak najbliższą zeru.
- Wiesz, jaki jest twój główny problem? – zacisnął zęby, opanowując się. Na jego twarzy znów odmalował się grymas złości. – O nikogo nie dbasz – warknął, nie czekając na moją odpowiedź. – Wszystko zwalasz na sławę i innych ludzi, ale tak naprawdę powodem, dla którego wszyscy zaczęli być wobec ciebie obojętni jest to, że jesteś grubiańskim snobem – wytknął mi.
- Ach tak? – prychnąłem. Nagle z niezrozumiałego nawet dla mnie powodu rozbawiły mnie jego słowa.
- Przepraszam… Wiem, że to najbardziej nieodpowiedni moment… - zielonkawy już na twarzy Martin wciął się słabym głosem. Nim obcokrajowiec zdążył choćby dokończyć zdanie, brunet otworzył mu drzwi do łazienki, na co ten rzucił się w powrotem w objęcia muszli klozetowej.
Interwencja Amerykanina nie zmieniła nic pomiędzy mną a Ketsuekim. Cały czas mierzyliśmy się nieprzychylnymi spojrzeniami. On spoglądał na mnie surowo z kamiennym wyrazem twarzy, podczas gdy ja uśmiechałem się obrzydliwie pod nosem.
Ta, chciał zbawiać świat, a tu proszę… wyszło, jak zawsze, można powiedzieć. W końcu i on sklasyfikował mnie podobnie jak i wszyscy inni. Ludzie już po prostu tacy są, że z czasem odchodzą. Można stwierdzić, że w naszej naturze nie leży wytrwałość…
Ale w sumie czy ja się spodziewałem czegoś innego?
No właśnie…
Chciałbym powiedzieć, że nie, ale jakaś nikła iskierka nadziei została kiedyś przez niego we mnie rozpalona, przez co teraz to trochę zabolało. To nie tak, że zadurzyłem się w tym małolacie czy miałem nadzieję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Po prostu chciałem wierzyć, że on jest trochę inny od całej reszty… Przyjemnie się na niego spoglądało z tą myślą – niemniej ostatecznie okazał się pasować do nich jak ulał, zupełnie jakby ktoś wyciął całą ludzkość z wyjątkiem mnie jedną foremką.
No, cholera, czemu mnie nie?! Moje życie byłoby dużo łatwiejsze, gdybym potrafił być taki jak oni…
Obróciłem się na pięcie i wyszedłem z trzaskiem drzwi.
Doprawdy, uwielbiałem ten stereotyp ucieleśnienia zła, który zawsze był do mnie przypisywany. To działało na mnie, jak płachta na byka! Cholera, choć raz w życiu tak po prostu dla odmiany chciałbym usłyszeć, że to nie ja jestem tym złym i niedobrym…


8 komentarzy:

  1. Cieszę się na ,,Nowy Świat'' ^^
    W ogóle uświadomiłaś mi że istnieją styropianowe kubki... Dziękuję, czuję się teraz mądrzejszy. xp
    Pijackie myśli Hiro były świetne. Szczególnie, kiedy przyłapałem się na tym, że nie widzę w nich niczego nadzwyczajnego, wydawały mi się tak bardzo logiczne... X"D
    I tekst Martina o tańszym sushi... Wydałem przez to bardzo dziwny dźwięk. XDDDD
    Uwielbiam te początkowe fragmenty i mamę Hiro. XD
    Co do końcowych przemyśleń - Oho! Chce się zmienić? Ile części planujesz? XD
    I coś przeczuwam, że Hiro i Crena niedługo wsiądą na jednorożca i zaczną zbawiać świat swoim rainbow powerem. *-*
    /Naxy

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj przeczytałam całą tą serię. Nie wiem czemu miałam przeczytane tylko dwa pierwsze rozdziały.
    Strasznie mnie zaciekawiło. Lubię w opowiadaniach takie postacie jak Hiro.
    Co do "Uważaj czego pragniesz", tak myślałam, że tak zrobisz (>y<) ale może to nawet lepiej?

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałam przypomnieć sobie całą serię od początku, ale to nic.
    Pijany Martin był genialny. XD Poza tym to szkoda mi Crena i mam nadzieję, że Hiro w końcu przyzna się sobie, że go kocha... bo to przecież widać. A bynajmniej tak mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pijany Martin był świetny i genialny. Wywody Hiro ciekawe szkoda tylko, że się tak przejechał na tym co sądził o Crenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko cudowne ale końcówka, ten monolog w jego głowie, ukazał takiego trochę innego jego, ukazał jego skryte pragnienie schowane za wyćwiczoną maską. Cudowne

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, cudo. Kolejne cudowne cudo. Zakochałam się w Hiro. Troszkę się z nim utożsamiam. Też potrafię potraktować ludzi z taka dozą nienawiści w sumie to bez powodu :D Ale on jest w tym niezaprzeczalnym mistrzem. Nie dorastam mu do pięt. W każdym razie szkoda mi go...jest samotny i jest mu po prostu wewnętrznie pusto i zle. Chciała bym z nim pogadać i jakoś go wesprzeć, serio. ;)
    Kiedy czytałam, jak po jego policzku spłynęła łza (!) aż zamarłam. Wtedy to już się w ogóle utwierdziłam w przekonaniu, że on po prostu jest zagubiony i cholernie samotny.
    Powiem Ci, że kolejne opowiadanie, w którym się zakochałam i pragnę więcej. DAJ MI WIĘCEJ ;C. No nic, życzę weny, weny i może weny jeszcze. Pozdrawiam i liczę, że niebawem zobaczę kolejną część :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze, musiałam sobie przypomnieć ten rozdział, bo chciałam wiedzieć na czym się skończyło. :)
    Też bym chciała nie być zawsze tą złą i niedobrą.
    Teraz idę czytac to, co powinnam ;D
    I wielbię Cię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczerze, musiałam sobie przypomnieć ten rozdział, bo chciałam wiedzieć na czym się skończyło. :)
    Też bym chciała nie być zawsze tą złą i niedobrą.
    Teraz idę czytac to, co powinnam ;D
    I wielbię Cię.

    OdpowiedzUsuń