„Nowy Świat” cz.11
- Odczuwam wewnętrzną potrzebę związania się z kimś
emocjonalnie… - westchnąłem, mrucząc pod nosem i jednocześnie mieszając makaron
w garnku. Karma przestąpił z nogi na nogę, podnosząc wzrok na mnie znad swojej
lektury.
- Nie bardzo rozumiem…
- Wiesz… - westchnąłem raz jeszcze. – Chodzi o to,
że chciałbym mieć kogoś bliskiego, dla kogo mógłbym się poświęcić, choćby w
takich prostych codziennych czynnościach jak ugotowanie kolacji czy coś… -
rozmarzyłem się.
- To zaraz musisz angażować się w jakiś związek? –
zdziwił się. – Jak chcesz gotować, to proszę bardzo. Ja tam zawsze jestem za
tym, aby zjeść coś ciepłego – rzucił bez cienia drwiny w głosie. Był poważny; w
zasadzie tak jak zwykle.
Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że pomyliłem się
z moimi przewidywaniami co do drugiego współlokatora. Karma był dziwny i to
nawet bardzo… ale prawdą było, że było w nim także coś przyjacielskiego, co
mnie do niego przyciągało i sprawiało, że czułem się w jego towarzystwie bardzo
dobrze.
Brunet z pozoru mógłby nieco przypominać Genshō. Był
osobliwie statyczny, jeśli mogę się tak wyrazić. Rzadko zmieniał wyraz twarzy,
na której na ogół malował się grymas, który z grubsza nie wyrażał nic. Miał
problemy z wyczuwaniem ironii i zrozumieniem ludzkich emocji, empatią, ale nie
był w żadnej mierze sadystyczny. Był rozmowny – gładko przechodziliśmy z tematu
w temat, nadając, prawdę mówiąc, niemalże cały dzień. Na pierwszy rzut oka
mogłoby się wydawać, że chłopak ten był oziębły, gdyż tak jak już wspomniałem,
rzadko zmieniał wyraz twarzy, a nawet ton głosu. Jego zachowania również mogły
być przez większość odbierane jako niezbyt na miejscu, jednak po pewnym czasie,
jaki z nim przebywałem, zauważyłem, że dla niego pewne zachowania i odruchy nie
były tak oczywiste jak dla innych; zupełnie tak jakby naprawdę był nieco
dysfunkcyjny społecznie.
Karma miał w zwyczaju chodzić za mną niczym cień,
co w moim mniemaniu oznaczało, że również mnie polubił. Wychodził razem ze mną
wcześniej do pracy, abyśmy w drodze mogli porozmawiać, nawet teraz stał oparty
o blat kuchenny, jednocześnie czytając kolejny z tomów poezji podkradziony
Ryūdōinowi i ględząc ze mną, mimo iż był totalnym paliwodą i od kuchni raczej
trzymał się z daleka.
- Nie o to chodzi – zaśmiałem się. Czasem to jego
niezrozumienie mnie bawiło; może to właśnie dlatego tak go polubiłem. – Nie
chcę po prostu gotować. Wiesz, kiedy masz kogoś bliskiego, chcesz coś dla niego
zrobić; tak po prostu, od tak, nawet jeśli miałby to być mała rzecz, która
mogłaby mu umilić codzienne czynności – wyjaśniłem.
- Ach… - skinął głową. – Nigdy nie mogłem tego
zrozumieć – wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej nigdy się jeszcze tak naprawdę nie
zakochałeś – spojrzałem na niego rozbawiony.
- Możliwe. Nie przeczę – wrócił do lektury.
Wokalista AvelCain namiętnie czytał – przede
wszystkim lubował się w haiku. Często powtarzał, że dzięki książkom jest mu
łatwiej zrozumieć ludzi, którzy, wedle niego, najczęściej postępują
irracjonalnie i nielogicznie, kierując się uczuciami. Karma miał jakieś lekkie spaczenie
na tym punkcie… ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi to, gdyż był naprawdę
miły. Poza tym był osobą, której mogłem zaufać, gdyż wszystko to, co mu
mówiłem, zachowywał jedynie dla siebie, o czym miałem okazję się przekonać
choćby w chwili, kiedy niekontrolowanie zacząłem użalać się na blondyna, który
mnie przerażał – całe szczęście żaden z moich barwnych epitetów nie trafił do
niepowołanych uszu.
Spojrzałem na bruneta z jakimś niezrozumiałym nawet
dla mnie rozczuleniem. W jakiś niewytłumaczalny sposób to, jak się zachowywał,
to, że nie rozumiał (a przynajmniej tak twierdził i takowo też się zachowywał)
ludzkich zachowań było w moim mniemaniu słodkie. Dziwne? Może trochę…
- Ej, Karma – szturchnąłem go w ramię, uśmiechając
się głęboko. – Wyjdziemy gdzieś razem?
Chłopak aż podniósł przepaskę z jednego oka i
spojrzał na mnie zdziwiony – no a nie mówiłem, że jest rozkoszny?
***
Od naszego mieszkania do Ueno nie było daleko. Nie
wyszliśmy z domu w zasadzie w żadnym konkretnym celu – ani żeby coś zjeść, ani
żeby coś kupić – toteż przez pewien czas po prostu kręciliśmy się w tę i nazad
po węższych i szerszych ulicach centralnego Tokio, rozmawiając. Karma tłumaczył
mi pewne zawiłe dla gaijinów pojęcia, opowiadał zasłyszane historie związane z
mijanymi przez nas przybytkami czy nawet od czasu do czasu zdarzyło mu się
uraczyć mnie jakąś opowieścią z jego własnych doświadczeń. W końcu krążąc tak
bez celu, dotarliśmy do parku Ueno.
- Huh… - mruknąłem pod nosem. – Niby to takie
rozpoznawalne miejsce w Tokio, niemalże wizytówka tego miasta, a ja, mimo iż przebywam
tu już jakiś czas, jestem tu po raz pierwszy – bąknąłem z krzywym uśmiechem na
ustach. Szczerze powiedziawszy to niezbyt interesowały mnie miejsca owiane taką
komercjalną sławą; wydawały mi się być jakieś bezduszne, przereklamowane,
znaczenie bardziej przesiąknięte zachodnią kulturą przez natłok kręcących się
tu turystów niż wschodnią. O wiele bardziej wolałem te mniej znane miejsca,
które miały swój swoisty i niepowtarzalny urok i charakter.
- Dużo nie straciłeś – stwierdził bezdusznie
brunet.
- Nie lubisz takich zatłoczonych miejsc? –
dopytywałem.
- Nie chodzi o liczbę ludzi – zaprzeczył. Po chwili
zdałem sobie sprawę, jakie głupie pytanie zadałem; w końcu to Japończyk, mało
tego, który wychował się w Tokio, więc z pewnością jest przyzwyczajony do
wiecznego przeciskania się w tłumie. Dałbym sobie rękę uciąć, że nawet nie
zwracał zbytniej uwagi na otaczające nas zbiorowisko. – To po prostu…
nieciekawe miejsce. Nie lubię tu przychodzić.
- Dlaczego? – drążyłem.
- Jak to? – spojrzał na mnie tym beznamiętnym
spojrzeniem, choć po tonie jego głosu wnioskowałem, że się zdziwił. – To Genshō
nic ci nie powiedział?
- A o czym miał mi powiedzieć? – ściągnąłem brwi w
niezrozumieniu.
- Cóż… Szczerze powiedziawszy to myślałem, że była
to pierwsza rzecz, o której ci powiedział, zanim się wprowadziłeś. Bo przecież
poinformował cię, że będziesz miał jeszcze jednego współlokatora, prawda?
- Tak, wspominał o tym, ale oprócz twojego imienia,
nie podał mi żadnych informacji na twój temat… - wyznałem zgodnie z prawdą.
- Serio? – wzruszył ramionami. – No to w takim
razie ja ci to opowiem – gładził drobną rączkę lalki w dwóch palcach, która
była jego nieodłącznym towarzyszem. – Nie zainteresowała cię nigdy Seiko? –
spojrzał wymownie na trzymaną w rękach zabawkę.
- No… może… - mruknąłem niepewnie, mając w pamięci
słowa Ryūdōina, że to ciężki temat, którego lepiej nie poruszać.
- Nie wstydź się; ludzie często pytają, po co mi ta
lalka – odparł bez skrępowania. – Widzisz ten posąg? – wskazał na majaczącą w
oddali statuę mężczyzny ubranego w kimono trzymającego psa na smyczy. Skinąłem
głową. – To Takamori Saigō, ale mniejsza o niego. Jeżeli pójdziesz dalej za nim
główną aleją na północ, po prawej stronie zobaczysz świątynię Kiyomizu Kannodō,
poświęconą tak zwanej tysiącramiennej Kannon, bodishawie miłosierdzia. Jej
wizerunek można zobaczyć jedynie w lutym; przez resztę roku kobiety przychodzą
tam, prosić aby obdarzyła je potomstwem. Aby prośba została wysłuchana
zostawiają na ołtarzu laleczki, które są palone w corocznej ceremonii 25 marca.
Wiesz może, kiedy mam urodziny?
- Co? – drgnąłem, gdyż pytanie, które zadał wydało
mi się być bardzo nie na miejscu i wyrwane z kontekstu. – Um… Nie, wybacz… -
zakłopotałem się.
- Nic nie szkodzi – kontynuował dalej. – Czwarty kwietnia
(to prawdziwa data urodzenia Karmy od aut.); dokładnie dziesięć dni po
ceremonii.
- Nie rozumiem… - spojrzałem na niego, niemo
prosząc, aby dokładniej mi to wyjaśnił.
- Moja matka miała kiedyś długoletniego partnera,
ale w końcu i tak kiedyś się rozeszli. Niedługo po tym spotkała swoją
największą miłość w życiu… tak przynajmniej jej się wydawało. Młodzi i
zakochani któregoś dnia poszli i położyli lalkę na ołtarzu świątyni Kiyomizu
Kannodō, bardziej, żeby podtrzymać tradycję i obrząd niż z powodu głębokiej
wiary. Jednak z czasem okazało się, że Kannon obdarzyła moją matkę łaską
posiadania potomstwa zbyt wcześnie… - urwał na moment. – Teraz już rozumiesz?
Moja matka czuła się z czasem coraz gorzej, więc poszła do lekarza. Okazało
się, że była w ciąży, mało tego, jak się okazało, ze swoim poprzednim
partnerem. Postanowiła zataić informację o tym, kto jest prawdziwym ojcem
dziecka przed swoim ówczesnym wybrankiem. Obydwoje bardzo chcieli mieć
córeczkę, której planowali nadać imię Seiko; stąd właśnie jej imię – wskazał na
lalkę. – Niestety z czasem okazało się, że zamiast córeczki będzie to syn, a
zaraz potem kłamstwo wyszło na jaw i ukochany mojej matki zostawił ją. Było już
za późno na usunięcie dziecka, a żaden z mężczyzn nie chciał widzieć mojej
matki na oczy ani tym bardziej wziąć odpowiedzialność za dziecko. Moja matka
została sama; i wtedy się załamała – mówił o tym wciąż tym samym tonem głosu.
Ani jeden mięsień na jego twarzy przy tym nie drgnął, co, nie powiem, wręcz
mnie przestraszyło. – Można powiedzieć, że nienawidziła mnie od samego
początku. Jedenaście dni przed moimi narodzinami, w przeddzień ceremonii poszła
do świątyni i zabrała lalkę z ołtarza; rzecz jasna miało to tylko wyraz
symboliczny, ale zawsze… Często słyszałem, kiedy jeszcze mieszkałem z matką, że
to wszystko moja wina; że to przeze mnie jest sama, nieszczęśliwa… że zabiłem
jej ukochaną Seiko, której tak pragnęła… - ostatnie zdanie niemal wyszeptał.
Spojrzałem na niego z współczuciem.
- Ale… w takim razie po co ci Seiko? – drążyłem. –
Dlaczego wciąż nosisz ją ze sobą skoro jest „kamieniem milowym” przeszłości,
która, jak rozumiem, nie jest czymś, z czego możesz być dumny? Pewnie
przypomina ci o wielu nieprzyjemnych rzeczach… - pozwoliłem sobie zauważyć.
- Seiko? – zdziwił się brunet. – To tylko lalka;
przecież ona nie wyrządziła mi żadnej krzywdy – wzruszył ramionami. – Nie
patrzę na nią jako na obraz przeszłości. Staram się żyć teraźniejszością, choć
nie próbuję także zapomnieć o tym, co było, gdyż wiem, że jest to niemożliwe.
Przeszłość odcisnęła na mnie tak widoczne piętno, iż nie ma możliwości, abym
mógł się od niej odciąć… właściwie to nawet tego nie chcę, gdyż w przeciwnym
wypadku znaczyłoby to dokładnie tyle, że próbowałbym zabić jakąś cząstkę
siebie. A Seiko… to chyba przyzwyczajenie. Po prostu lubię ją mieć przy sobie;
jest dla mnie czymś cennym, ale nie potrafię dokładnie wyjaśnić dlaczego. Choć
w sumie… nie… to nie przyzwyczajenie. Jak wy to mówicie? – zamyślił się na
moment. – Sentyment. Tak, to raczej sentyment niż przyzwyczajenie. Była przy
mnie zawsze, odkąd pamiętam. W moim rodzinnym domu stała na komodzie w sypialni
mojej matki i patrzyła na mnie zawsze, kiedy wracałem ze szkoły i z jakiegoś
niezrozumiałego dla mnie powodu, kiedy się wyprowadzałem, nie umiałem sobie
wyobrazić, że mogłoby jej zabraknąć, więc zabrałem ją ze sobą. Na początku
wynajmowałem mieszkanie z innym lokatorem niż Genshō i, szczerze powiedziawszy,
bałem się, że mógłby ją zniszczyć podczas mojej nieobecności, więc to chyba dlatego
zacząłem nosić ją przy sobie… a potem to już stało się moją rutyną – wyjaśnił.
- Twoja matka przez wszystkie te lata trzymała tę
lalkę? – byłem zszokowany.
- Tak – skinął głową. – Wydaje mi się, że to
bardziej dla niej Seiko była obrazem przeszłości, który wciąż na nowo rozpalał
w niej nowe pokłady żalu i nienawiści względem mnie; ja byłem przyzwyczajony do
jej widoku. Nie wzbudzała we mnie żadnych uczuć. Właściwie to zawsze ją
lubiłem, mimo iż nie mogłem jej dotykać, kiedy byłem mały.
- Dlaczego? – słuchanie o tym koszmarze chłopaka
przyprawiało mnie o dreszcze. Mój żołądek zwinął się w kulkę mniejszą niż moja
pięść.
- Matka zawsze krzyczała na mnie, że zniszczę ją,
kiedy będę się nią bawił – odparł obojętnie. – Jednak ja na przekór, kiedy jej
nie było i kiedy nie patrzyła, i tak ją zabierałem. Niestety kiedyś wróciła
wcześniej z pracy i przyłapała mnie na tym, za co dostałem w twarz – wciąż
wydawał się niewzruszony, choć nie chciało mi się wierzyć, że mówienie o tym
naprawdę nie dotyka go w żaden sposób. – Może też właśnie dlatego wziąłem ją,
kiedy się wyprowadzałem; z chęci przekory i zrobienia matce na złość, a fakt,
że teraz cały czas trzymam ją przy sobie, mimo iż kiedyś było mi to zabronione,
nawet przez długi czas po tym jak się wyprowadziłem, uważałem za mój mały
triumf.
- Co zrobiła twoja matka, kiedy zauważyła, że wraz
z tobą zniknęła Seiko?
- Właściwie to tego też nie wiem – rozłożył ręce. –
Nie utrzymuję z nią kontaktów od tamtego momentu i nawet nie bardzo mnie to
interesuje – wzdrygnąłem się. Wziąłem głębszy oddech, aby się uspokoić. Nie
mogłem pojąć, jak ten biedny chłopak mógł przejść przez coś podobnego; nie
mogłem pojąć jak można być tak okrutnym rodzicem i krzywdzić tak swoje własne
dziecko…
- Wybacz, nie wiedziałem… Nie potrafię sobie nawet
wyobrazić, jakim piekłem na ziemi musiało być dla ciebie wychowywanie się w
takim domu… - przysunąłem się do niego, pozwalając sobie ściszyć głos, aby
osoby postronne nam się nie przysłuchiwały. Wokalista zaśmiał się pod nosem.
- Niepotrzebnie. Często słyszałem podobne
stwierdzenia – wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem innego domu, nie zaznałem
innej rzeczywistości, więc, prawdę mówiąc, było to dla mnie normalne i nie
widziałem w tym nic dziwnego – spojrzałem na niego oczyma wielkimi niczym spodki.
– No nie patrz tak na mnie – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Skąd masz
wiedzieć, że mieszkasz w piekle, skoro nigdy spoza niego nie wyszedłeś? Nie
zdajesz sobie z tego sprawy, póki nie zobaczysz świata zewnętrznego. Kiedyś
wydawało mi się, że wszyscy są w podobnej sytuacji – zachichotał pod nosem. –
Dzieciaki narzekały w szkole na rodziców, dziadków, wyolbrzymiały swoje
problemy, koloryzując je czasem dość mocno, żeby ktoś zwrócił na nie uwagę, a
ja im wierzyłem. Nie czułem się nigdy wyobcowany, gorszy… Ale teraz wiem, że
jest inaczej. Zapewne przez to, że odebrałem właśnie takie wychowanie a nie
inne, teraz mam problemy ze zrozumieniem ludzi – rozłożył bezradnie ręce.
- Skoro z początku nie zauważałeś niczego dziwnego
w sytuacji, jaka miała miejsce w twoim rodzinnym domu, to jak w końcu doszedłeś
do tego, że jednak jest coś nie tak? – ostrożnie ważyłem słowa.
- Książki – odparł zwięźle. – Zacząłem dużo czytać,
jednak wszystkie opisane historie i fabuły wydawały mi się być mocno
przerysowane i naciągane. Nierealne. Potem zacząłem przyglądać się ludzkim
zachowaniom i stwierdziłem, że nie wszystko jest wytworem „puchatej” wyobraźni
autora. Ludzie naprawdę zachowywali się w sposób, który był dla mnie
irracjonalny. Wtedy po dłuższym czasie zauważyłem, że to we mnie czegoś brakuje,
a nie w nich jest za dużo tej „słodyczy”, jak to początkowo nazywałem – zaśmiał
się. – Teraz wiem, że to empatia, choć rozumienie samego pojęcia jest czymś
zupełnie innym niż umiejętność zastosowania tego w praktyce. Z czasem zauważyłem
również, jak bardzo ludzie zaślepieni są emocjami, których ja nie potrafię
pojąć. Ponad to, tych wszystkich emocji jest zbyt wiele, aby je zrozumieć. Dla
mnie jest już za późno na naukę ich. Zdaje się, że już oswoiłem się z myślą, że
zapewne do końca moich dni będę łapał się na tym, iż obserwując ludzi, stoję i
drapię się w głowę, próbując zrozumieć powód, dla którego ten kretyn tak się
zachował – bo choć z punktu ekonomicznego czy zdrowotnego naprawdę jest
skończonym kretynem, to jednocześnie jest bohaterem w oczach innego człowieka,
któremu pomógł. Wygląda na to, że ja kieruję się nieco odmienną hierarchią
wartości, której tak do końca nie mogę już przemianować. Uczucia i emocje nie
są czymś, czego można się wykuć na blachę jak definicji czy po prostu zrozumieć
jak naukę ścisłą. Tu nie chodzi o zrozumienie, ale o czucie; a jak widać u mnie
ta części, która odpowiada za to czucie, jest nieco dysfunkcyjna – wzruszył
ramionami i uśmiechnął się, a ja zaniemówiłem. Z uchylonymi ustami wpatrywałem
się w niego jak zaczarowany. – Nie bój się, nie raczę takimi historiami
pierwszych lepszych osób – zaśmiał się, widząc moją minę.
- Więc… dlaczego właśnie mi…? – wydukałem
nieskładnie.
- W sumie… - potarł kark. – Nie wiem – ponownie
wzruszył ramionami. – W jakiś niewytłumaczalny i niejasny dla mnie sposób
wzbudzasz moje zaufanie – wyznał i skierował się z powrotem w stronę stacji
metra, a ja przez dłuższą chwilę stałem i wpatrywałem się w jego odchodzącą
sylwetkę, nim zerwałem się z miejsca i biegiem pognałem za nim.
***
- Sam ci o tym powiedział? – blondyn spoglądał na
mnie, jakbym był przybyszem z innej planety. – Mnie opowiedział tę historię
dopiero po trzech latach znajomości – szepnął konspiracyjnym szeptem. – Musiał
ci naprawdę zaufać, skoro powiedział ci o tym; naprawdę niewiele osób miało
okazję usłyszeć tę historię - pokiwałem głową ze zrozumieniem, przyznając mu
rację. Tylko czym ja sobie na to zaufanie zasłużyłem? – Choć z drugiej strony
to właściwie się nie dziwę…
- Co? – zdziwiłem się.
- Wiesz… - zmrużył oczy, przyglądając mi się
jeszcze uważniej. – Masz coś takiego w sobie, że ludzie chcą ci zaufać… -
westchnął. – Jedynym problemem jest twoja orientacja…
- Co proszę? – ściągnąłem groźnie brwi.
- Nie lubię gejów – odparł, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to masz problem, bo ja… - nie było mi dane
skończyć, gdyż Ryūdōin przerwał mi pocałunkiem, a właściwie całusem. Musnął
moje usta, a ja zamilkłem, wpatrując się w niego z przerażeniem wypisanym na
twarzy. – Ale… ale powiedziałeś, że… że nie lubisz…? – wydukałem będąc
zszokowanym do granic możliwości.
- No powiedziałem, że nie lubię gejów – wzruszył
ramionami – i to się zgadza. Ale orientacja nie jest chyba wszystkim, co cię
determinuje, prawda? – spojrzał na mnie wymownie.
Odskoczyłem od Genshō niczym oparzony, kiedy
usłyszałem ten charakterystyczny, cichy dźwięk otwieranego zamka w drzwiach
łazienki. Prawdę mówiąc jedyną chwilą, kiedy Karma nie podążał za mną niczym
cień i mogłem sam na sam porozmawiać z moim współpracownikiem w domu, była ta
chwila, w której brunet brał prysznic. Niestety, wokalista AvelCain nie
przepadał za długimi i relaksującymi kąpielami… a może w zasadzie to i dobrze?
Brunet z ręcznikiem przerzuconym przez ramiona, z
wciąż wilgotnymi włosami usiadł między mną a blondynem. Genshō odwrócił wzrok,
a ja wbiłem spojrzenie we własne kolana i czułem, że się zarumieniłem. Muzyk
kilkakrotnie przenosił spojrzenie ze mnie na Ryūdōina i z powrotem, będąc
zdezorientowanym.
- Ominęło mnie coś ciekawego? – zapytał prosto z
mostu.
W tym momencie naprawdę dziękowałem mu za to, że
zjawił się właśnie teraz – ach, Karma i to jego wyczucie czasu! – niech mu
siedmiu bogów szczęścia za to wynagrodzi!
Coś czuję, że następne kilka nocy spędzę razem z
brunetem w salonie na czytaniu haiku…
***
- Alex… Alex… Alex! – brunet dźgnął mnie łokciem
pod żebra.
- Co? – mruknąłem zaspany.
- Śpisz mi na ramieniu, gdybyś nie zauważył.
- Wcale nie… - burknąłem, mocniej wtulając się w
jego bark.
- Idź się połóż do łóżka.
- Nie.
- Dlaczego?
Na to pytanie aż uchyliłem powieki. Zacisnąłem
szczęki, z trudem przełykając ślinę. Podniosłem się z pozycji półleżącej i
sięgnąłem po tom, którego wciąż nie skończyłem czytać.
- No przecież nie śpię, nie śpię… - wymamrotałem
pod nosem, leniwie przesuwając wzrokiem po pionowych linijkach tekstu,
absolutnie nic nie rozumiejąc z tego, co przeczytałem.
- Nie, wcale – zaśmiał się pod nosem. – No już, nie
męcz się – zabrał mi tomik poezji i z powrotem odłożył go na stolik. Wskazał
wymownie na swoje kolana. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem
się na tę propozycję. – Skoro nie chcesz tak bardzo wracać do swojego pokoju,
to możesz spać tutaj, ale połóż się już, bo jesteś ledwo żywy.
- Dzięki – mruknąłem, kładąc głowę na jego
kolanach. Karma delikatnie gładził mnie po włosach, co wpływało na mnie wręcz
kojąco, działało niczym kołysanka.
- Nie przeszkadza ci światło? Wybacz, ale nie umiem
czytać po ciemku – uśmiechnął się lekko.
- Nie… - ziewnąłem rozdzierająco. – Nie
przeszkadza…
Ciepło bijące od ciała chłopaka było niczym
delikatna pieszczota. Czułem się przy nim naprawdę dobrze, bezpiecznie,
swobodnie… O miłosierny Buddo, jeszcze trochę i się w nim zakocham…
Oooooo tak! Błagam! To w nim się zakochaj!!
OdpowiedzUsuń//Yūko-san
Ale ja czekałam na to opowiadanie! :D Tyle szczęścua. A i owszem niech Alex się w nikmzakocha : napisałabym więcej ,ale telefon mi się psuje -,- nawet nie widzę co piszę. W każdym razie życzę weny! Bardzo dużo
OdpowiedzUsuńMini harem, czy co o.o
OdpowiedzUsuńTa historia Karmy jest urocza. Albo nie. Może inaczej. Cała jego egzystencja jest urocza. (to tylko moje psychopatyczne stwierdzenia, spokojnie, to nie jest zaraźliwe XD)
Ta sytuacja i ten całus. I to stwierdzenie o zakochaniu się. I wcześniejsze sytuacje w poprzednich rozdziałach. Stąd wzięło się stwierdzenie na początku "mini harem"... Oczywiście, nie mam nic przeciwko! XD Jestem jak najbardziej za! XDD
Ah, mój biedny, spaczony móżdżek... ;-; Ubolewam.
Przesyłam kawałek mej weny (~^^)~*
~Yuna.miko
Czemu mi to robisz? ;__; kiedy miałam już wytypowanego bohatera, z którym chciałabym widzieć Alexa...przedstawiłaś Karmę w taki fajny sposób. A co z Ochidą? I chyba minęłaś się z tytułem, bardziej pasowałoby "Wszyscy pragną Alexa" xD Chciałabym mieć choć w 1/10 takie wzięcie jak on.
OdpowiedzUsuńBardzo miło i płynnie czytało się ten rozdział, pięknie ukazane emocje i takie po prostu życie. Musze przyznać, że na początku tej historii nie byłam przekonana do głównej postaci ale z każdym rozdziałem moja sympatia do niej sie powiększa szczególnie po tym co teraz przeczytałam. Cieszy mnie, że przewija tu się wiele postaci z tak odmiennymi charakterami iż każdy może znaleźć tą jedną postać z którą sie utożsamia. Bardzo podobał mi się ten rozdział i zapewne jeszcze nieraz do niego wrócę ^^
OdpowiedzUsuń