"Nowy Świat" cz.11

„Nowy Świat” cz.11

- Odczuwam wewnętrzną potrzebę związania się z kimś emocjonalnie… - westchnąłem, mrucząc pod nosem i jednocześnie mieszając makaron w garnku. Karma przestąpił z nogi na nogę, podnosząc wzrok na mnie znad swojej lektury.
- Nie bardzo rozumiem…
- Wiesz… - westchnąłem raz jeszcze. – Chodzi o to, że chciałbym mieć kogoś bliskiego, dla kogo mógłbym się poświęcić, choćby w takich prostych codziennych czynnościach jak ugotowanie kolacji czy coś… - rozmarzyłem się.
- To zaraz musisz angażować się w jakiś związek? – zdziwił się. – Jak chcesz gotować, to proszę bardzo. Ja tam zawsze jestem za tym, aby zjeść coś ciepłego – rzucił bez cienia drwiny w głosie. Był poważny; w zasadzie tak jak zwykle.
Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że pomyliłem się z moimi przewidywaniami co do drugiego współlokatora. Karma był dziwny i to nawet bardzo… ale prawdą było, że było w nim także coś przyjacielskiego, co mnie do niego przyciągało i sprawiało, że czułem się w jego towarzystwie bardzo dobrze.
Brunet z pozoru mógłby nieco przypominać Genshō. Był osobliwie statyczny, jeśli mogę się tak wyrazić. Rzadko zmieniał wyraz twarzy, na której na ogół malował się grymas, który z grubsza nie wyrażał nic. Miał problemy z wyczuwaniem ironii i zrozumieniem ludzkich emocji, empatią, ale nie był w żadnej mierze sadystyczny. Był rozmowny – gładko przechodziliśmy z tematu w temat, nadając, prawdę mówiąc, niemalże cały dzień. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że chłopak ten był oziębły, gdyż tak jak już wspomniałem, rzadko zmieniał wyraz twarzy, a nawet ton głosu. Jego zachowania również mogły być przez większość odbierane jako niezbyt na miejscu, jednak po pewnym czasie, jaki z nim przebywałem, zauważyłem, że dla niego pewne zachowania i odruchy nie były tak oczywiste jak dla innych; zupełnie tak jakby naprawdę był nieco dysfunkcyjny społecznie.
Karma miał w zwyczaju chodzić za mną niczym cień, co w moim mniemaniu oznaczało, że również mnie polubił. Wychodził razem ze mną wcześniej do pracy, abyśmy w drodze mogli porozmawiać, nawet teraz stał oparty o blat kuchenny, jednocześnie czytając kolejny z tomów poezji podkradziony Ryūdōinowi i ględząc ze mną, mimo iż był totalnym paliwodą i od kuchni raczej trzymał się z daleka.
- Nie o to chodzi – zaśmiałem się. Czasem to jego niezrozumienie mnie bawiło; może to właśnie dlatego tak go polubiłem. – Nie chcę po prostu gotować. Wiesz, kiedy masz kogoś bliskiego, chcesz coś dla niego zrobić; tak po prostu, od tak, nawet jeśli miałby to być mała rzecz, która mogłaby mu umilić codzienne czynności – wyjaśniłem.
- Ach… - skinął głową. – Nigdy nie mogłem tego zrozumieć – wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej nigdy się jeszcze tak naprawdę nie zakochałeś – spojrzałem na niego rozbawiony.
- Możliwe. Nie przeczę – wrócił do lektury.
Wokalista AvelCain namiętnie czytał – przede wszystkim lubował się w haiku. Często powtarzał, że dzięki książkom jest mu łatwiej zrozumieć ludzi, którzy, wedle niego, najczęściej postępują irracjonalnie i nielogicznie, kierując się uczuciami. Karma miał jakieś lekkie spaczenie na tym punkcie… ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi to, gdyż był naprawdę miły. Poza tym był osobą, której mogłem zaufać, gdyż wszystko to, co mu mówiłem, zachowywał jedynie dla siebie, o czym miałem okazję się przekonać choćby w chwili, kiedy niekontrolowanie zacząłem użalać się na blondyna, który mnie przerażał – całe szczęście żaden z moich barwnych epitetów nie trafił do niepowołanych uszu.
Spojrzałem na bruneta z jakimś niezrozumiałym nawet dla mnie rozczuleniem. W jakiś niewytłumaczalny sposób to, jak się zachowywał, to, że nie rozumiał (a przynajmniej tak twierdził i takowo też się zachowywał) ludzkich zachowań było w moim mniemaniu słodkie. Dziwne? Może trochę…
- Ej, Karma – szturchnąłem go w ramię, uśmiechając się głęboko. – Wyjdziemy gdzieś razem?
Chłopak aż podniósł przepaskę z jednego oka i spojrzał na mnie zdziwiony – no a nie mówiłem, że jest rozkoszny?

***

Od naszego mieszkania do Ueno nie było daleko. Nie wyszliśmy z domu w zasadzie w żadnym konkretnym celu – ani żeby coś zjeść, ani żeby coś kupić – toteż przez pewien czas po prostu kręciliśmy się w tę i nazad po węższych i szerszych ulicach centralnego Tokio, rozmawiając. Karma tłumaczył mi pewne zawiłe dla gaijinów pojęcia, opowiadał zasłyszane historie związane z mijanymi przez nas przybytkami czy nawet od czasu do czasu zdarzyło mu się uraczyć mnie jakąś opowieścią z jego własnych doświadczeń. W końcu krążąc tak bez celu, dotarliśmy do parku Ueno.
- Huh… - mruknąłem pod nosem. – Niby to takie rozpoznawalne miejsce w Tokio, niemalże wizytówka tego miasta, a ja, mimo iż przebywam tu już jakiś czas, jestem tu po raz pierwszy – bąknąłem z krzywym uśmiechem na ustach. Szczerze powiedziawszy to niezbyt interesowały mnie miejsca owiane taką komercjalną sławą; wydawały mi się być jakieś bezduszne, przereklamowane, znaczenie bardziej przesiąknięte zachodnią kulturą przez natłok kręcących się tu turystów niż wschodnią. O wiele bardziej wolałem te mniej znane miejsca, które miały swój swoisty i niepowtarzalny urok i charakter.
- Dużo nie straciłeś – stwierdził bezdusznie brunet.
- Nie lubisz takich zatłoczonych miejsc? – dopytywałem.
- Nie chodzi o liczbę ludzi – zaprzeczył. Po chwili zdałem sobie sprawę, jakie głupie pytanie zadałem; w końcu to Japończyk, mało tego, który wychował się w Tokio, więc z pewnością jest przyzwyczajony do wiecznego przeciskania się w tłumie. Dałbym sobie rękę uciąć, że nawet nie zwracał zbytniej uwagi na otaczające nas zbiorowisko. – To po prostu… nieciekawe miejsce. Nie lubię tu przychodzić.
- Dlaczego? – drążyłem.
- Jak to? – spojrzał na mnie tym beznamiętnym spojrzeniem, choć po tonie jego głosu wnioskowałem, że się zdziwił. – To Genshō nic ci nie powiedział?
- A o czym miał mi powiedzieć? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- Cóż… Szczerze powiedziawszy to myślałem, że była to pierwsza rzecz, o której ci powiedział, zanim się wprowadziłeś. Bo przecież poinformował cię, że będziesz miał jeszcze jednego współlokatora, prawda?
- Tak, wspominał o tym, ale oprócz twojego imienia, nie podał mi żadnych informacji na twój temat… - wyznałem zgodnie z prawdą.
- Serio? – wzruszył ramionami. – No to w takim razie ja ci to opowiem – gładził drobną rączkę lalki w dwóch palcach, która była jego nieodłącznym towarzyszem. – Nie zainteresowała cię nigdy Seiko? – spojrzał wymownie na trzymaną w rękach zabawkę.
- No… może… - mruknąłem niepewnie, mając w pamięci słowa Ryūdōina, że to ciężki temat, którego lepiej nie poruszać.
- Nie wstydź się; ludzie często pytają, po co mi ta lalka – odparł bez skrępowania. – Widzisz ten posąg? – wskazał na majaczącą w oddali statuę mężczyzny ubranego w kimono trzymającego psa na smyczy. Skinąłem głową. – To Takamori Saigō, ale mniejsza o niego. Jeżeli pójdziesz dalej za nim główną aleją na północ, po prawej stronie zobaczysz świątynię Kiyomizu Kannodō, poświęconą tak zwanej tysiącramiennej Kannon, bodishawie miłosierdzia. Jej wizerunek można zobaczyć jedynie w lutym; przez resztę roku kobiety przychodzą tam, prosić aby obdarzyła je potomstwem. Aby prośba została wysłuchana zostawiają na ołtarzu laleczki, które są palone w corocznej ceremonii 25 marca. Wiesz może, kiedy mam urodziny?
- Co? – drgnąłem, gdyż pytanie, które zadał wydało mi się być bardzo nie na miejscu i wyrwane z kontekstu. – Um… Nie, wybacz… - zakłopotałem się.
- Nic nie szkodzi – kontynuował dalej. – Czwarty kwietnia (to prawdziwa data urodzenia Karmy od aut.); dokładnie dziesięć dni po ceremonii.
- Nie rozumiem… - spojrzałem na niego, niemo prosząc, aby dokładniej mi to wyjaśnił.
- Moja matka miała kiedyś długoletniego partnera, ale w końcu i tak kiedyś się rozeszli. Niedługo po tym spotkała swoją największą miłość w życiu… tak przynajmniej jej się wydawało. Młodzi i zakochani któregoś dnia poszli i położyli lalkę na ołtarzu świątyni Kiyomizu Kannodō, bardziej, żeby podtrzymać tradycję i obrząd niż z powodu głębokiej wiary. Jednak z czasem okazało się, że Kannon obdarzyła moją matkę łaską posiadania potomstwa zbyt wcześnie… - urwał na moment. – Teraz już rozumiesz? Moja matka czuła się z czasem coraz gorzej, więc poszła do lekarza. Okazało się, że była w ciąży, mało tego, jak się okazało, ze swoim poprzednim partnerem. Postanowiła zataić informację o tym, kto jest prawdziwym ojcem dziecka przed swoim ówczesnym wybrankiem. Obydwoje bardzo chcieli mieć córeczkę, której planowali nadać imię Seiko; stąd właśnie jej imię – wskazał na lalkę. – Niestety z czasem okazało się, że zamiast córeczki będzie to syn, a zaraz potem kłamstwo wyszło na jaw i ukochany mojej matki zostawił ją. Było już za późno na usunięcie dziecka, a żaden z mężczyzn nie chciał widzieć mojej matki na oczy ani tym bardziej wziąć odpowiedzialność za dziecko. Moja matka została sama; i wtedy się załamała – mówił o tym wciąż tym samym tonem głosu. Ani jeden mięsień na jego twarzy przy tym nie drgnął, co, nie powiem, wręcz mnie przestraszyło. – Można powiedzieć, że nienawidziła mnie od samego początku. Jedenaście dni przed moimi narodzinami, w przeddzień ceremonii poszła do świątyni i zabrała lalkę z ołtarza; rzecz jasna miało to tylko wyraz symboliczny, ale zawsze… Często słyszałem, kiedy jeszcze mieszkałem z matką, że to wszystko moja wina; że to przeze mnie jest sama, nieszczęśliwa… że zabiłem jej ukochaną Seiko, której tak pragnęła… - ostatnie zdanie niemal wyszeptał. Spojrzałem na niego z współczuciem.
- Ale… w takim razie po co ci Seiko? – drążyłem. – Dlaczego wciąż nosisz ją ze sobą skoro jest „kamieniem milowym” przeszłości, która, jak rozumiem, nie jest czymś, z czego możesz być dumny? Pewnie przypomina ci o wielu nieprzyjemnych rzeczach… - pozwoliłem sobie zauważyć.
- Seiko? – zdziwił się brunet. – To tylko lalka; przecież ona nie wyrządziła mi żadnej krzywdy – wzruszył ramionami. – Nie patrzę na nią jako na obraz przeszłości. Staram się żyć teraźniejszością, choć nie próbuję także zapomnieć o tym, co było, gdyż wiem, że jest to niemożliwe. Przeszłość odcisnęła na mnie tak widoczne piętno, iż nie ma możliwości, abym mógł się od niej odciąć… właściwie to nawet tego nie chcę, gdyż w przeciwnym wypadku znaczyłoby to dokładnie tyle, że próbowałbym zabić jakąś cząstkę siebie. A Seiko… to chyba przyzwyczajenie. Po prostu lubię ją mieć przy sobie; jest dla mnie czymś cennym, ale nie potrafię dokładnie wyjaśnić dlaczego. Choć w sumie… nie… to nie przyzwyczajenie. Jak wy to mówicie? – zamyślił się na moment. – Sentyment. Tak, to raczej sentyment niż przyzwyczajenie. Była przy mnie zawsze, odkąd pamiętam. W moim rodzinnym domu stała na komodzie w sypialni mojej matki i patrzyła na mnie zawsze, kiedy wracałem ze szkoły i z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, kiedy się wyprowadzałem, nie umiałem sobie wyobrazić, że mogłoby jej zabraknąć, więc zabrałem ją ze sobą. Na początku wynajmowałem mieszkanie z innym lokatorem niż Genshō i, szczerze powiedziawszy, bałem się, że mógłby ją zniszczyć podczas mojej nieobecności, więc to chyba dlatego zacząłem nosić ją przy sobie… a potem to już stało się moją rutyną – wyjaśnił.
- Twoja matka przez wszystkie te lata trzymała tę lalkę? – byłem zszokowany.
- Tak – skinął głową. – Wydaje mi się, że to bardziej dla niej Seiko była obrazem przeszłości, który wciąż na nowo rozpalał w niej nowe pokłady żalu i nienawiści względem mnie; ja byłem przyzwyczajony do jej widoku. Nie wzbudzała we mnie żadnych uczuć. Właściwie to zawsze ją lubiłem, mimo iż nie mogłem jej dotykać, kiedy byłem mały.
- Dlaczego? – słuchanie o tym koszmarze chłopaka przyprawiało mnie o dreszcze. Mój żołądek zwinął się w kulkę mniejszą niż moja pięść.
- Matka zawsze krzyczała na mnie, że zniszczę ją, kiedy będę się nią bawił – odparł obojętnie. – Jednak ja na przekór, kiedy jej nie było i kiedy nie patrzyła, i tak ją zabierałem. Niestety kiedyś wróciła wcześniej z pracy i przyłapała mnie na tym, za co dostałem w twarz – wciąż wydawał się niewzruszony, choć nie chciało mi się wierzyć, że mówienie o tym naprawdę nie dotyka go w żaden sposób. – Może też właśnie dlatego wziąłem ją, kiedy się wyprowadzałem; z chęci przekory i zrobienia matce na złość, a fakt, że teraz cały czas trzymam ją przy sobie, mimo iż kiedyś było mi to zabronione, nawet przez długi czas po tym jak się wyprowadziłem, uważałem za mój mały triumf.
- Co zrobiła twoja matka, kiedy zauważyła, że wraz z tobą zniknęła Seiko?
- Właściwie to tego też nie wiem – rozłożył ręce. – Nie utrzymuję z nią kontaktów od tamtego momentu i nawet nie bardzo mnie to interesuje – wzdrygnąłem się. Wziąłem głębszy oddech, aby się uspokoić. Nie mogłem pojąć, jak ten biedny chłopak mógł przejść przez coś podobnego; nie mogłem pojąć jak można być tak okrutnym rodzicem i krzywdzić tak swoje własne dziecko…
- Wybacz, nie wiedziałem… Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakim piekłem na ziemi musiało być dla ciebie wychowywanie się w takim domu… - przysunąłem się do niego, pozwalając sobie ściszyć głos, aby osoby postronne nam się nie przysłuchiwały. Wokalista zaśmiał się pod nosem.
- Niepotrzebnie. Często słyszałem podobne stwierdzenia – wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem innego domu, nie zaznałem innej rzeczywistości, więc, prawdę mówiąc, było to dla mnie normalne i nie widziałem w tym nic dziwnego – spojrzałem na niego oczyma wielkimi niczym spodki. – No nie patrz tak na mnie – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Skąd masz wiedzieć, że mieszkasz w piekle, skoro nigdy spoza niego nie wyszedłeś? Nie zdajesz sobie z tego sprawy, póki nie zobaczysz świata zewnętrznego. Kiedyś wydawało mi się, że wszyscy są w podobnej sytuacji – zachichotał pod nosem. – Dzieciaki narzekały w szkole na rodziców, dziadków, wyolbrzymiały swoje problemy, koloryzując je czasem dość mocno, żeby ktoś zwrócił na nie uwagę, a ja im wierzyłem. Nie czułem się nigdy wyobcowany, gorszy… Ale teraz wiem, że jest inaczej. Zapewne przez to, że odebrałem właśnie takie wychowanie a nie inne, teraz mam problemy ze zrozumieniem ludzi – rozłożył bezradnie ręce.
- Skoro z początku nie zauważałeś niczego dziwnego w sytuacji, jaka miała miejsce w twoim rodzinnym domu, to jak w końcu doszedłeś do tego, że jednak jest coś nie tak? – ostrożnie ważyłem słowa.
- Książki – odparł zwięźle. – Zacząłem dużo czytać, jednak wszystkie opisane historie i fabuły wydawały mi się być mocno przerysowane i naciągane. Nierealne. Potem zacząłem przyglądać się ludzkim zachowaniom i stwierdziłem, że nie wszystko jest wytworem „puchatej” wyobraźni autora. Ludzie naprawdę zachowywali się w sposób, który był dla mnie irracjonalny. Wtedy po dłuższym czasie zauważyłem, że to we mnie czegoś brakuje, a nie w nich jest za dużo tej „słodyczy”, jak to początkowo nazywałem – zaśmiał się. – Teraz wiem, że to empatia, choć rozumienie samego pojęcia jest czymś zupełnie innym niż umiejętność zastosowania tego w praktyce. Z czasem zauważyłem również, jak bardzo ludzie zaślepieni są emocjami, których ja nie potrafię pojąć. Ponad to, tych wszystkich emocji jest zbyt wiele, aby je zrozumieć. Dla mnie jest już za późno na naukę ich. Zdaje się, że już oswoiłem się z myślą, że zapewne do końca moich dni będę łapał się na tym, iż obserwując ludzi, stoję i drapię się w głowę, próbując zrozumieć powód, dla którego ten kretyn tak się zachował – bo choć z punktu ekonomicznego czy zdrowotnego naprawdę jest skończonym kretynem, to jednocześnie jest bohaterem w oczach innego człowieka, któremu pomógł. Wygląda na to, że ja kieruję się nieco odmienną hierarchią wartości, której tak do końca nie mogę już przemianować. Uczucia i emocje nie są czymś, czego można się wykuć na blachę jak definicji czy po prostu zrozumieć jak naukę ścisłą. Tu nie chodzi o zrozumienie, ale o czucie; a jak widać u mnie ta części, która odpowiada za to czucie, jest nieco dysfunkcyjna – wzruszył ramionami i uśmiechnął się, a ja zaniemówiłem. Z uchylonymi ustami wpatrywałem się w niego jak zaczarowany. – Nie bój się, nie raczę takimi historiami pierwszych lepszych osób – zaśmiał się, widząc moją minę.
- Więc… dlaczego właśnie mi…? – wydukałem nieskładnie.
- W sumie… - potarł kark. – Nie wiem – ponownie wzruszył ramionami. – W jakiś niewytłumaczalny i niejasny dla mnie sposób wzbudzasz moje zaufanie – wyznał i skierował się z powrotem w stronę stacji metra, a ja przez dłuższą chwilę stałem i wpatrywałem się w jego odchodzącą sylwetkę, nim zerwałem się z miejsca i biegiem pognałem za nim.

***

- Sam ci o tym powiedział? – blondyn spoglądał na mnie, jakbym był przybyszem z innej planety. – Mnie opowiedział tę historię dopiero po trzech latach znajomości – szepnął konspiracyjnym szeptem. – Musiał ci naprawdę zaufać, skoro powiedział ci o tym; naprawdę niewiele osób miało okazję usłyszeć tę historię - pokiwałem głową ze zrozumieniem, przyznając mu rację. Tylko czym ja sobie na to zaufanie zasłużyłem? – Choć z drugiej strony to właściwie się nie dziwę…
- Co? – zdziwiłem się.
- Wiesz… - zmrużył oczy, przyglądając mi się jeszcze uważniej. – Masz coś takiego w sobie, że ludzie chcą ci zaufać… - westchnął. – Jedynym problemem jest twoja orientacja…
- Co proszę? – ściągnąłem groźnie brwi.
- Nie lubię gejów – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to masz problem, bo ja… - nie było mi dane skończyć, gdyż Ryūdōin przerwał mi pocałunkiem, a właściwie całusem. Musnął moje usta, a ja zamilkłem, wpatrując się w niego z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Ale… ale powiedziałeś, że… że nie lubisz…? – wydukałem będąc zszokowanym do granic możliwości.
- No powiedziałem, że nie lubię gejów – wzruszył ramionami – i to się zgadza. Ale orientacja nie jest chyba wszystkim, co cię determinuje, prawda? – spojrzał na mnie wymownie.
Odskoczyłem od Genshō niczym oparzony, kiedy usłyszałem ten charakterystyczny, cichy dźwięk otwieranego zamka w drzwiach łazienki. Prawdę mówiąc jedyną chwilą, kiedy Karma nie podążał za mną niczym cień i mogłem sam na sam porozmawiać z moim współpracownikiem w domu, była ta chwila, w której brunet brał prysznic. Niestety, wokalista AvelCain nie przepadał za długimi i relaksującymi kąpielami… a może w zasadzie to i dobrze?
Brunet z ręcznikiem przerzuconym przez ramiona, z wciąż wilgotnymi włosami usiadł między mną a blondynem. Genshō odwrócił wzrok, a ja wbiłem spojrzenie we własne kolana i czułem, że się zarumieniłem. Muzyk kilkakrotnie przenosił spojrzenie ze mnie na Ryūdōina i z powrotem, będąc zdezorientowanym.
- Ominęło mnie coś ciekawego? – zapytał prosto z mostu.
W tym momencie naprawdę dziękowałem mu za to, że zjawił się właśnie teraz – ach, Karma i to jego wyczucie czasu! – niech mu siedmiu bogów szczęścia za to wynagrodzi!
Coś czuję, że następne kilka nocy spędzę razem z brunetem w salonie na czytaniu haiku…

***

- Alex… Alex… Alex! – brunet dźgnął mnie łokciem pod żebra.
- Co? – mruknąłem zaspany.
- Śpisz mi na ramieniu, gdybyś nie zauważył.
- Wcale nie… - burknąłem, mocniej wtulając się w jego bark.
- Idź się połóż do łóżka.
- Nie.
- Dlaczego?
Na to pytanie aż uchyliłem powieki. Zacisnąłem szczęki, z trudem przełykając ślinę. Podniosłem się z pozycji półleżącej i sięgnąłem po tom, którego wciąż nie skończyłem czytać.
- No przecież nie śpię, nie śpię… - wymamrotałem pod nosem, leniwie przesuwając wzrokiem po pionowych linijkach tekstu, absolutnie nic nie rozumiejąc z tego, co przeczytałem.
- Nie, wcale – zaśmiał się pod nosem. – No już, nie męcz się – zabrał mi tomik poezji i z powrotem odłożył go na stolik. Wskazał wymownie na swoje kolana. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem się na tę propozycję. – Skoro nie chcesz tak bardzo wracać do swojego pokoju, to możesz spać tutaj, ale połóż się już, bo jesteś ledwo żywy.
- Dzięki – mruknąłem, kładąc głowę na jego kolanach. Karma delikatnie gładził mnie po włosach, co wpływało na mnie wręcz kojąco, działało niczym kołysanka.
- Nie przeszkadza ci światło? Wybacz, ale nie umiem czytać po ciemku – uśmiechnął się lekko.
- Nie… - ziewnąłem rozdzierająco. – Nie przeszkadza…
Ciepło bijące od ciała chłopaka było niczym delikatna pieszczota. Czułem się przy nim naprawdę dobrze, bezpiecznie, swobodnie… O miłosierny Buddo, jeszcze trochę i się w nim zakocham…

5 komentarzy:

  1. Oooooo tak! Błagam! To w nim się zakochaj!!
    //Yūko-san

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja czekałam na to opowiadanie! :D Tyle szczęścua. A i owszem niech Alex się w nikmzakocha : napisałabym więcej ,ale telefon mi się psuje -,- nawet nie widzę co piszę. W każdym razie życzę weny! Bardzo dużo

    OdpowiedzUsuń
  3. Mini harem, czy co o.o
    Ta historia Karmy jest urocza. Albo nie. Może inaczej. Cała jego egzystencja jest urocza. (to tylko moje psychopatyczne stwierdzenia, spokojnie, to nie jest zaraźliwe XD)
    Ta sytuacja i ten całus. I to stwierdzenie o zakochaniu się. I wcześniejsze sytuacje w poprzednich rozdziałach. Stąd wzięło się stwierdzenie na początku "mini harem"... Oczywiście, nie mam nic przeciwko! XD Jestem jak najbardziej za! XDD
    Ah, mój biedny, spaczony móżdżek... ;-; Ubolewam.
    Przesyłam kawałek mej weny (~^^)~*
    ~Yuna.miko

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu mi to robisz? ;__; kiedy miałam już wytypowanego bohatera, z którym chciałabym widzieć Alexa...przedstawiłaś Karmę w taki fajny sposób. A co z Ochidą? I chyba minęłaś się z tytułem, bardziej pasowałoby "Wszyscy pragną Alexa" xD Chciałabym mieć choć w 1/10 takie wzięcie jak on.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo miło i płynnie czytało się ten rozdział, pięknie ukazane emocje i takie po prostu życie. Musze przyznać, że na początku tej historii nie byłam przekonana do głównej postaci ale z każdym rozdziałem moja sympatia do niej sie powiększa szczególnie po tym co teraz przeczytałam. Cieszy mnie, że przewija tu się wiele postaci z tak odmiennymi charakterami iż każdy może znaleźć tą jedną postać z którą sie utożsamia. Bardzo podobał mi się ten rozdział i zapewne jeszcze nieraz do niego wrócę ^^

    OdpowiedzUsuń