Oneshoot/seria kontynuowana na życzenie "Człowiek, którego nie znam" Hizumi x Zero (D'espairsRay)


Błagam, nie bijcie! Miała być piąta część "Geisha no Furin", ale... ale zwyczajnie nie wyszło...

Matko, jaki długi tytuł...

Obiecałam, że będę dodawać jedną notkę tygodniowo, jeśli będą komentarze, więc chcę być słowna. Problem polega na tym, że pendrive, na którym miałam m.in. kolejną część "Closer to Ideal" i oneshoot Koichi x Tsuzuku przestał ze mną współpracować - chyba się przepalił, bo nie mogłam go otworzyć, ale nie mogę też odzyskać z niego plików, bo mój kochany laptop automatycznie przeprowadził czyszczenie dysku przenośnego (mimo to i tak nie mogę otworzyć pendrive, ale to już mniejszy problem...). Straciłam mnóstwo unikalnych zdjęć (z fanservice) i inne opowiadania, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego - niby nie miały być do wglądu, ale i tak cierpię z powodu ich utraty, bo straciłam m.in. opko, które miało blisko 400 stron (a do końca zostało jeszcze naprawdę dużo) i była to, moim zdaniem, moja najlepsza praca, którą napisałam kiedykolwiek - żadna inna fabuła nie była tak przemyślana i rozbudowana... Co prawda samą fabułę nadal pamiętam, ale wątpię, żebym wzięła się za odtworzenie tego, bo nienawidzę pisać czegoś dwa razy...

"Geisha no Furin" nie straciłam, gdyż zapisane było na innym dysku, ale piąta część wyszła nie tak jakbym chciała. Nie miałam w ostatnim tygodniu czasu, żeby pisać, dlatego dopisywałam po 2-3 linijki tekstu i wyszło zdźebka niespójnie i "bezuczuciowo", że tak powiem, dlatego nie jestem z tego zadowolona, muszę jeszcze nad tym solidnie przysiąść i popracować (na co liczę, że znajdę czas w święta). 
Ostrzegam też już na zapas, że nie wiem jak sytuacja będzie się miewała w kwietniu i maju. Kwiecień zapowiada się w mojej szkole bardzo "sprawdzianowo", a w maju już rozpoczyna się moja misja "przeprowadzka", przez co moi rodzice wylatują już do Anglii, a ja będę musiała zająć się wysyłką i młodszą siostrą aż do początku lipca, przy czym będę też musiała kontynuować naukę - więc ten okres będzie dla mnie naprawdę ciężki, więc naprawdę błagam, nie linczujcie mnie w tym czasie, bo się w sobie zamknę i pójdę płakusiać... ;_; Przeprowadzka i aklimatyzacja może nie należeć do najłatwiejszych rzeczy, ale myślę, że lipiec, sierpień czy wrzesień (szczególnie wrzesień) mogą być okresami, w których powrócę "do starej świetności bloga", gdzie notki będą pojawiały się bardzo często, gdyż pisanie opowiadań (nie tylko yaoi) jest dla mnie odskocznią od rzeczywistości, która zastępuje mi spotkania z terapeutą (serio - nie przesadzam. Ja w tych moich wypocinach prowadzę drugie życie).
Zapewne będę o tym jeszcze wielokrotnie aż do znudzenia pisać i przypominać, więc za to też mnie nie bijcie...

A teraz tak z innej beczki - oto macie przed sobą dziwny twór, który wygrzebałam z czeluści innego, zapomnianego pendrive. W pierwotnym zamyśle miała to być seria, ale jak doskonale pamiętam napisałam tylko jedną część i nie wiedziałam jak ją kontynuować, dlatego nigdy jej nie opublikowałam - tak jest i do teraz. Nie wiem, jak ją kontynuować, więc możecie potraktować to jako oneshoot lub na wyraźną chęć kontynuowania serii (w komentarzach) mogę wysilić te swoje dwie ostatnie szare komórki i zastanowić się nad tym, gdybyście naprawdę chciały.

A teraz znowóż z jeszcze innej beczki - ma ktoś pomysł na stronę internetową? Znowu muszę zrobić na zaliczenie z informatyki, ale nie mam bladego pojęcia o czym. Coś o Japonii, muzyce... ale nie znowu o D'espach ani o Mejibray, bo o tym już robiłam... A jeśli już o muzyce to o jakim zespole? 
Błagam, piszcie, pomóżcie~! 

Tytuł: „Człowiek, którego nie znam”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Gatunek: kryminalne (?)
Beta: -

Siedząc na belce nośnej podwieszanego sufitu, przez szparę delikatnie uniesionej jednej z płyt obserwowałem Hizumiego. Chłopak w blond peruce mistrzowsko ułożonej tak, że nawet ja, mimo iż wiedziałem, że te włosy są sztuczne, czasem zastanawiałem się czy po prostu nie przefarbował się. Oprócz peruki miał zielone szkła kontaktowe i lateksową maskę, która idealnie dopasowywała się do jego twarzy. Ów maska miała nieco jaśniejszy odcień niż jego prawdziwa skóra i była piegowata – z takim kamuflażem pięknie wpasowywał się w tłum europejskich i amerykańskich turystów. Nawet zachowywał się jak oni; nie zwracał zbytnio uwagi na eksponaty, opuścił nieco spodnie, przez co było mu widać czarne bokserki, chodził przesadnie szeroko, a w jednej z dłoni trzymał papierowy kubek z logo Coca-Cola’i i pił gazowany napój przez słomkę, siorbiąc. Taak, typowy obcokrajowiec…
Grupa wycieczkowa odeszła od gabloty, gdzie eksponowana była kosztowna, złota bransoleta wysadzana rubinami i szmaragdami. Dziś to właśnie ją postanowiliśmy ukraść. Hizu chodził w tą i z powrotem, udając, że coś czyta na tablicach informacyjnych zawieszonych na ścianach, oglądając inne wystawy. W końcu podszedł do tej, która nas interesowała. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując kątem oka dwóch strażników, którzy właśnie go minęli. Mój wspólnik odsunął się od gabloty z bransoletą, aby nie wyglądać na podejrzanego i skierował się niby w stronę kolejnej galerii. Nagle zatrzymał się w połowie drogi, gdyż „przypadkiem” wypadł mu papierowy kubek z rąk. Przykucnął, podnosząc przedmiot. Niepostrzeżenie, zasłaniając się od natrętnych wzroków własnymi plecami, szybko i zręcznie otworzył pokrywkę i wyjął z napoju małą kulkę, która pod wpływem powietrza zaczęła brunatnieć. W tym momencie podniosłem mocniej płytę sufitu i rzuciłem trzy race dymne, których czerwonawy dym wypełnił całe pomieszczenie. To był moment Hizumiego – kulka już zaczęła się utleniać. Chłopak wyjął ze swojej torby, którą miał zawieszoną na ramieniu maskę gazową; poszedłem w jego ślady. Rzucił kulkę, która nie dość, że wydzielała toksyczną anilinę* to także szary, gęsty gaz, który uniemożliwiał zobaczenie czegoś w tak zadymionym miejscu. Na szczęście Hizu wiedział, gdzie się kierować. Podszedł do gabloty i zbił szybę, zabierając bransoletę. Rozległ się alarm. Do pomieszczenia wpadli kolejni strażnicy (a przynajmniej tak mniemałem po stukocie ich butów, gdyż ja również nic nie widziałem i musiałem kierować się słuchem), jednak było już za późno. Zamiast nas łapać zaczęli ewakuować ludzi – w sumie też dobry wybór; nie widzieli sprawcy, nie wiedzieli, kogo łapać, więc przynajmniej wyprowadzali ludzi tych, których mogli zobaczyć w promieniu dwudziestu centymetrów.
Nadeszła moja kolej. Całkowicie odsunąłem płytę sufitową i ostatni raz upewniając się, że wyciągarka jest dobrze zamontowana spuściłem się w dół, w trujący gaz. Byłem na tyle blisko wspólnika, że zobaczyłem go bez trudu. Złapałem go pod pachami i wciągnąłem ze sobą do góry. Obaj usiedliśmy na belce nośnej. Odłożyłem ponownie płytę na swoje miejsce, tak, aby nikt niczego się nie domyślił. Następnie wziąłem plecak Hizumiego i wyjąłem z niego bandaż, którym starannie obwiązałem mu przedramię. Wyciągnąłem z torby także stabilizator, dzięki czemu po założeniu go mój wspólnik wyglądał jakby miał złapaną rękę – a pod bandażem tak naprawdę miał dobrze ukrytą bransoletę. Na czworaka  przeszliśmy po belce nośnej aż do ściany. Chłopak szedł przede mną pięknie się wypinając. Aż uśmiechnąłem się pod nosem i klepnąłem go w tyłek, kiedy ponownie się zatrzymaliśmy.
- Dziś będziesz mój – szepnąłem, przyciągając go do siebie.
- Zawsze jestem twój – zaśmiał się i wyjął płytę podwieszanego sufitu, która została wcześniej przez nas zaznaczona czerwonym „iksem”. Zeskoczyliśmy w dół. Znaleźliśmy się w łazience. Wszedłem do pierwszej lepszej kabiny i ściągnąłem z siebie czarny, przylegający strój. Ściągnąłem bluzę i rękawiczki. Rzuciłem ubrania Hizu, który na siłę upchał to w swoim plecaku. Wyprostowałem pogniecioną koszulę, spodnie pozostawiłem te same. Poprawiłem włosy i wyszedłem. Mój wspólnik zacmokał zadowolony, po czym obaj ściągnęliśmy maski i wyszliśmy z toalety, udając zwykłych turystów. Jakiś strażnik popchnął nas do wyjścia, a my udając zdziwionych i zdezorientowanych, udaliśmy się do niego tak, jak nam kazał. Wskazał wyjście złodziejom, idiota…
Na placu przed galerią gnieździło się masę osób. Przewróciłem oczyma; nie lubiłem takich tłumów. Przecisnęliśmy się do głównej bramy, gdzie kręciło się masę policjantów i stało kilkanaście radiowozów. Moje serce zabiło mocniej, jak zwykle w takich momentach. Zamierzaliśmy wyjść jak zwykli turyści, ale jeden z funkcjonariuszy zatrzymał nas.
- Proszę zaczekać! Nie możecie panowie opuścić terenu placówki!
Wspólnik spojrzał na mnie udając, że nie zrozumiał tego, co powiedział policjant. No tak, wciąż wyglądał jak obcokrajowiec, dlatego postanowiliśmy pokazać mu naszą tradycyjną grę.
- Przepraszam, ale muszę jechać z przyjacielem do szpitala. Jak pan widzi ma złamaną rękę, jednak kość chyba nie została dobrze usztywniona, gdyż mówi, że strasznie go boli… Muszę zrobić mu prześwietlenie – odezwałem się kurtuazyjnie.
- Jest pan lekarzem?
- Tak – skinąłem głową i wyjąłem z kieszonki koszuli wizytówkę. – Shimizu Michi, ortopeda – przedstawiłem się.
- Poproszę dokumenty – wycedził, przyglądając się wizytówce. – A pana towarzysz to kto? I… czy mi się zdaje, czy on nic nie rozumie? – spojrzał na Hizumiego, który zrobił naprawdę mało inteligentną minę.
- Słabo zna japoński – odparłem. – To mój przyjaciel z Polski. Przyjechał mnie odwiedzić. Zamierzałem pokazać mu kilka ciekawych miejsc w Tokio, jednak, jak widać, mamy pecha – wskazałem za siebie na zadymiony budynek.
- Z Polski? – zdziwił się.
- Tak. Z kraju na wschód od Niemiec – wyjaśniłem, widząc, że nie rozmawiam z geografem.
- Również poproszę dokumenty – jego głos stawał się coraz mniej przyjemny. Chyba zbyt ostentacyjnie pokazałem, że uważam go za ćwierćinteligenta.
- Janek, gdzie masz dokumenty? – zapytałem po polsku, mimo iż znałem odpowiedź.
- W plecaku – odparł również łamanym polskim.
Ta pozorna wymiana zdań po polsku była tylko szopką, aby policjant uwierzył, że Hizumi jest obcokrajowcem. Tak naprawdę nasza znajomość polskiego ograniczała się do: „Nazywam się <tu wstaw odpowiednie imię i nazwisko>”, „Jestem z Polski”, „Gdzie masz dokumenty?”, „W plecaku”. Wybór kraju, z którego rzekomo miał pochodzić Hizu nie był wcale taki prosty, jak pozornie mogłoby się wydawać. Nie mogliśmy wybrać ani Stanów Zjednoczonych, ani Wielkiej Brytanii, ani Australii, gdyż prawie wszyscy znają obecnie angielski i z łatwością nawet taki japoński pachołek z policji poznałby, że „obcokrajowiec” ma japoński akcent. Niemieckiego również uczy się coraz więcej osób, o czym świadczy choćby to, że mój siostrzeniec właśnie rozpoczął naukę tegoż języka w szkole – więc kolejno odpadały Niemcy, Austria i Szwajcaria. Odpadała także cała Azja i Afryka, gdyż mój przyjaciel był rasy białej; a przynajmniej tak kazała myśleć jego maska. Wybraliśmy więc Polskę i zawsze używając innego, podrobionego paszportu, bez względu na to czy Hizumi przybierał dziś imię Janka Kowalskiego czy Krzysztofa Malinowskiego, uparcie powtarzaliśmy, że jest z Polski. Dlaczego? A bo każdy (oprócz tego debila z policji przed nami, który najwyraźniej nie słuchał nauczyciela historii, kiedy ten mówił o II wojnie światowej) wie, gdzie jest Polska, ale nikt nie zna języka. Idealnie.
- Niech się go pan zapyta czy wciąż boli go ta ręka, bo nie wygląda, jakby coś mu się stało…
- Nie wygląda? A to? – oburzyłem się, wskazując na stabilizator. – To chyba potwierdza, że ma złamaną rękę, prawda? – prychnąłem, ale wymruczałem do Hizumiego kilka nieskładnych słówek po polsku, które nie miały żadnego logicznego znaczenia, udając, że wiem o czym mówię.
Wspólnik jedynie pokiwał głową i również zaczął kaleczyć rodowity język Polaków. Nasze zdania tym razem wyglądały mniej więcej tak: „Bo i jak dom, pies, nie, tak, dokumenty, plecak, się Polska nazywać”; w każdym razie coś w ten deseń. To właśnie na takie chwile wybraliśmy ze wszystkich krajów Polskę; polonia w Japonii była mała, a język polski nie był popularny w naszym kraju, więc nikt nawet nie domyślał się, że po prostu bełkoczemy do siebie niezrozumiale, a zrozumienie, jakie mamy wypisane na twarzach, to zwykła gra aktorska. Nikt nie mógł też zarzucić, że Hizumi nie ma polskiego akcentu, gdyż Japończycy po prostu nie byli osłuchani z tym językiem i nie wiedzieli, jak poprawnie powinno się go intonować w przeciwieństwie choćby do angielskiego, niemieckiego czy francuskiego.
- Powiedział, że ręka boli go, za przeproszeniem, jak cholera, ale nie robi z siebie ofiary losu i nie użala się nad sobą, zaciskając zęby – spojrzałem mało przychylnie na funkcjonariusza, który niepotrzebnie przeciągał to przedstawienie.
- Proszę chwilę tu poczekać – powiedział i oddalił się.
Po chwili wrócił, oddał nam dokumenty i zapakował do radiowozu. Zapytał, do którego szpitala nas zawieźć, a ja podałem adres placówki, w której naprawdę pracowałem jako ortopeda. W recepcji odebrałem klucz do swojego gabinetu i na pytanie o kartę pacjenta, które zadała mi miła pielęgniarka Yuki, odpowiedziałem, że mam ją u siebie. Skierowaliśmy się do mojego miejsca pracy. Otworzyłem drzwi i wpuściłem przodem wspólnika, zagradzając wejście policjantowi.
- Nie może być pan na sali podczas prześwietlenia. Zresztą pacjent ma prawo do prywatności i jedynie z nakazem może pan mu towarzyszyć podczas wizyty u lekarza – zastrzegłem i zamknąłem mu drzwi przed nosem.
Westchnąłem cierpiętniczo i podszedłem do Hizu, który usiadł na kozetce. Uwolniłem mu rękę i odwinąłem ją z bandaża. Wyprostował ją, rozruszając stawy. Spojrzał z uśmiechem na bransoletę na swoim przedramieniu.
- Pasuje mi, nie? – uśmiechnął się, szepcząc mi na ucho.
- Oczywiście – pocałowałem go w policzek. Hizumi lubił błyskotki, a w szczególności drogie błyskotki. Kiedy przestał zachwycać się naszą zdobyczą, pochyliłem się nad nim i namiętnie pocałowałem, ujmując jego twarz w dłonie. Chłopak odwzajemnił pieszczotę. – Kocham cię, wiesz? – przesunąłem językiem po jego wargach.
- Wiem. Ja ciebie też – objął mnie za szyję, a następnie wtulił się we mnie. Opadł na mnie wykończony. Hizumi był zawodowcem, jednak to większa część odpowiedzialności podczas naszych napadów spoczywała na nim, przez co borykał się z większym stresem, który go wykańczał. Zacząłem delikatnie masować jego spięte barki.
- W domu ci to wynagrodzę – obiecałem.
- No ja myślę – zachichotał.
Odebrałem od niego bransoletę, którą następnie schowałem do swojej lekarskiej walizki. Dla niepoznaki założyłem biały kitel i okulary. Kazałem położyć się Hizumiemu na kozetce i ponownie zawinąłem mu rękę. Wyszedłem przed gabinet, gdzie policjant siedział na krześle w poczekalni. Spojrzał na mnie nieufnie.
- Okazało się, że nie trzeba było nawet robić prześwietlenia; ostentacyjnie było widać, że kość się przesunęła. Zaaplikowałem Jankowi znieczulenie i już nastawiłem mu rękę. To wszystko. Może pan chyba już odjechać, prawda?

***

Zadowoleni wróciliśmy do naszego apartamentu i zjedliśmy wspólnie obiad, jakby nigdy nic.
Kradliśmy by się wzbogacić, mimo iż obaj mieliśmy pracę. Ja byłem ortopedą, jednak to była tylko jedna z moich profesji. Na czarno robiłem także jako chirurg – spojrzałem na niewielką bliznę na ręce mojego wspólnika, który po skończonym posiłku wkładał naczynia do zmywarki. Został postrzelony podczas jednej z naszych kradzieży – w polowych warunkach, zachowując jedynie względne zasady czystości, bez znieczulenia wyjąłem kulę z jego ręki i zaszyłem. Skończyło się małą blizną, a mogło zatruciem ołowiem (gdyż mieliśmy to nieszczęście swego czasu naciąć się na oddział uzbrojony w bronie palne, w których wykorzystywali obecnie zakazane pociski ołowiowe) lub zakażeniem, gangreną i amputacją ręki. Wiele razem przeszliśmy, ale to chyba dlatego nasza miłość była tak wytrwała i zahartowana.
Hizumi z wykształcenia był chemikiem i kiedyś pracował w zawodzie, jednak został zwolniony za niebezpieczne eksperymenty, których obecnie używaliśmy w napadach. Choćby ta kulka, którą wyjął z papierowego kubka z napojem – anilina w normalnym stanie jest bezbarwną cieczą, jaka w kontakcie z powietrzem brunatnieje. Reaguje ona z kwasami, więc powinna połączyć się z colą, która była w kubku, jednak mój kochanek dodał do niej substancje dymiące oraz masę innych (między innymi stabilizatorów i zagęstników), dzięki którym stała się ciałem stałym i nie rozpuściła się w kwasie, a tak naprawdę ten kwas ją zakonserwował. Nie wiem tak naprawdę, jak on to zrobił, gdyż nigdy mi o tym nie mówił, a zresztą byłem pewien, że nawet gdyby mi to powiedział, mało zrozumiałbym z tego chemicznego żargonu. Co prawda byłem po bio-chem’ie, ale w końcu ukończyłem studia medyczne, a nie chemiczne (tak w gwoli ścisłości – droga na studia lekarskie wygląda mniej więcej tak: trzy lata biologii i chemii w liceum, a potem studia, na których, żeby było śmieszniej zajmujesz się głównie matematyką i fizyką od aut.). Owszem, obcowałem z chemią na co dzień i na bieżąco wykorzystywałem moją wiedzę z tego zakresu, jednak nie da się ukryć, że lekarz chemikowi nierówny; szczególnie jeśli chodzi o mojego ukochanego, który był prawdziwym geniuszem.
Hizu był wynalazcą; stworzył wiele substancji, które może nie były jakimś przełomem, ale za to syntetycznymi zamiennikami szkodliwych dla środowiska produktów. Wynajdywał nowe zastosowania dla teoretycznie trujących związków, jak choćby anilina, jednak kiedy został zwolniony jego duma została urażona. Za lata ciężkich badań, przy których sam truł się toksycznymi oparami, przed jakimi nie zawsze udało mu się uchronić, dostał podziękowania w postaci wypowiedzenia pracy i zerwania kontraktu. Od tamtej pory tryb „super bohatera” nieodwracalnie się u niego wyłączył, a może nawet został zniszczony. Mój wspólnik nie chciał działać już dla dobra ogółu, a jedynie dbał o własne interesy. Przestało go obchodzić, że w tamtej galerii były kobiet w ciąży, dzieci, osoby chore, które mogą bardzo źle odebrać działanie tej trucizny; on po prostu chciał zdobyć bransoletę, którą później spieniężymy. Obecnie pracował, jako chemik na nasze własne potrzeby; za skradzione przedmioty, które sprzedawaliśmy, jeden z pokoi naszego apartamentu specjalnie dla niego zamieniłem w laboratorium chemiczne, czy raczej jego odpowiednik. Oprócz tego, aktualnie Hizumi pracował jako instruktor pilotażu samolotów i helikopterów.
- Co się tak zamyśliłeś? – kochanek szturchnął mnie w ramię, uśmiechając się.
- A… tak jakoś – mruknąłem, również uśmiechając się.
- Mam do ciebie prośbę – cmoknął mnie w usta. – Wystawisz mi zaświadczenie, że jestem zdrowy, panie ortopedo? Potrzebuję twojej pieczątki i potwierdzenia, że jestem zdolny do wykonywania dalszej pracy jako pilot na badaniach okresowych…
- Jasne – potwierdziłem, wstając.
Hizumi zaprowadził mnie do sypialni. Podsunął mi pod nos papiery, które przejrzałem.
- Rozbieraj się – zarządziłem.
- No wiesz co…? – prychnął, posyłając mi cwaniacki uśmiech. – Chętnie się rozbiorę, ale przyjemności po obowiązkach. Oddam ci się, jak mi to wypełnisz, bo później zapomnisz i ty, i ja, a potrzebuję tego na jutro –ściągnął perukę, przeczesując dłonią swoje prawdziwe, piękne włosy. Zaśmiałem się.
- A ty tylko o seksie… - wywróciłem oczyma. – Muszę cię zbadać.
- No przecież proszę właśnie ciebie, żebyś mi to wystawił, żeby uniknąć badań! – odkrzyknął z łazienki, gdzie zdejmował kolorowe soczewki. Zakropił oczy, a następnie zdjął również maskę. – Cholera, ale w tym gorąco… - westchnął i przemył zimną wodą zarumienioną od gorąca twarz.
- W końcu to lateks – wzruszyłem ramionami. – Muszę skontrolować cię choćby dla mojej informacji czy nic ci nie jest – uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem jego prawdziwe oblicze.
- Jakby mi coś było, to by mnie bolało – wyciągnął z plecaka moje ubrania, w których byłem na akcji i wrzucił je do prania. Wyciągnął także papierowy kubek z pokrywką i słomką, i znów zaczął pić colę, jednak tym razem tak, jak przystało na normalnego człowieka, bez siorbania ani innych dziwnych czynności, które leżą w naturze obcokrajowców. – A jakby mnie coś bolało, to bym ci powiedział – władował mi się na kolana i oblizał lubieżnie słomkę, po której spłynęła pojedyncza kropla, dając mi do zrozumienia, co może i co zapewne zrobi ze mną.
- Hizu-chan… – ściągnąłem okulary, spoglądając na niego jednoznacznie.
- Ech, ależ ty jesteś uparty – wywrócił oczyma, odstawił napój na biurko i zdjął koszulkę.
- Po prostu martwię się o ciebie. Czy to źle? – stanąłem za nim i napierając na jego plecy, kazałem wykonać mu skłon. Chłopak bez problemu dotknął całymi dłońmi podłogi. Przesunąłem palcami po jego kręgosłupie. – Muszę napisać to co zwykle… Lekkie skrzywienie boczne kręgosłupa i wał mięśniowy po jego lewej stronie – westchnąłem.
- Czyli to, co zawsze – wzruszył ramionami, prostując się. Oparł się plecami o mój tors, zakładając mi ręce na szyję. Chwyciłem jego dłonie. – Mówiłem, że nic mi nie jest. Jestem wygimnastykowany.
- Doskonale o tym wiem – zachichotałem, a chłopak jakby na potwierdzenie rozsunął nogi, a w następnej chwili zrobił szpagat. Pociągnąłem go delikatnie za ręce do góry, pomagając mu w ten sam sposób podnieść się.
- No to, panie lekarzu, przypieczętuj tam ten cyrograf – machnął ręką na dokumenty – i zajmij się mną wreszcie – uśmiechnął się figlarnie. Napisałem to, co napisać musiałem pomijając resztę badań, postawiłem pieczątkę i parafkę. Następnie odchyliłem się na krześle i rozmasowałem nasadę nosa, która bolała mnie od okularów. – Czekam na ciebie – szepnął, stając za mną i kładąc mi dłonie na ramionach. Uśmiechnąłem się.
Wstałem i popchnąłem go na łóżko. Następnie usiadłem na nim okrakiem i nachyliłem się, by go pocałować. Hizumi objął mnie ciasno, podobnie jak ja jego. Przewalaliśmy się nawzajem, przez chwilę walcząc o dominację, jednak ostatecznie on i tak mi uległ. Wsunąłem język między jego rozchylone wargi. Moja dłoń zawędrowała na jego krocze, które ścisnąłem. Chłopak jęknął wprost w moje usta. Powtórzyłem tę czynność jeszcze kilka razy, po czym w końcu zacząłem rozpinać jego rozporek. Zdjął ze mnie koszulę, dotykając mojego torsu i drażniąc sutki. Uniósł delikatnie biodra ułatwiając mi ściągniecie z niego spodni wraz z bokserkami. Był już podniecony, a to dopiero początek. Ponownie złączyłem nasze usta w soczystym pocałunku. Wargi Hizu były miękkie, ciepłe i wilgotne – gryzłem je i delikatnie ciągnąłem za nie zębami, na co chłopak jedynie chichotał i pobudzał mnie, wsuwając rękę w moje spodnie. Złapał w dłoń mojego członka i zaczął mnie onanizować. Jęknąłem, czując jak przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Dawno się nie kochaliśmy… - szepnąłem, liżąc go po szyi i rozpinając sobie spodnie, aby ułatwić mu do siebie dostęp.
- Mam wrażenie, jakbyśmy nie robili tego od wieków – zaśmiał się i pocałował mnie.
Po chwili zdjął ze mnie spodnie, a zaraz potem również i bieliznę. Przyssałem się do jego delikatnej skóry. Zrobiłem mu kilka malinek w okolicach lewego obojczyka. Następnie zsunąłem się nieco niżej i zacząłem drażnić językiem jego sutek. Hizumi pojękiwał cichutko, mocno przyciągając mnie do siebie. Drugi sutek podszczypywałem dłonią. Kiedy już znudziło mi się to, wznowiłem salwę pocałunków, jaką obsypałem jego brzuch i podbrzusze. Jednocześnie podstawiłem mu palce pod usta, które on dokładnie oblizał, pozostawiając na nich grubą warstwę śliny. Rozłożył przede mną nogi, którymi następnie objął mnie w pasie. Rozsunąłem jego pośladki i zacząłem napierać pierwszym z palców na jego wejście. Westchnął, kiedy zacząłem powoli wsuwać w niego palec. Przeszły go dreszcze podniecenia. Jego twarz uroczo zarumieniła się. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem drażnić językiem żołądź jego penisa. Oblizałem się i wziąłem go do ust, wkładając palec do końca. Jęknął głośno, a jego oddech znacznie przyspieszył. Powoli zacząłem poruszać w nim palcem, przygotowując go. Hizu jęczał, wzdychał i prężył się pode mną, domagając się więcej pieszczot. Drugą dłonią ugniatałem jego pośladki. Powoli przesuwałem językiem po jego przyrodzeniu; kiedy dodałem drugi palec zacząłem go lizać i ssać naprzemiennie, przyspieszając ruchy głowy. Rozciągałem go, jednocześnie próbując zrekompensować mu wszelki ból, jaki mu sprawiałem.
Kiedy uznałem, że jest wystarczająco dobrze przygotowany sięgnąłem do szuflady szafki nocnej i wyjąłem z niej lubrykant. Wylałem trochę żelu na dłoń i nawilżyłem swoją męskość, aby sprawić mu mniej bólu, kiedy będę w niego wchodził. Ułożyłem się na powrót między jego nogami, opierając się rękoma po obu stronach jego głowy. Zacząłem na niego napierać. Hizu zacisnął oczy i zagryzł wargi. Odwrócił głowę.
- Spokojnie… - szepnąłem mu do ucha, przeczesując palcami jego włosy. – Rozluźnij się…
- Aaa… Mi-Michi… Boli! – załkał.
Mocno go objąłem, uciszając go moimi własnymi ustami. Całowałem go zachłannie i zacząłem pieścić go ręką, aby przestał myśleć o bólu. Powoli wszedłem w niego do końca, a kiedy chłopak otworzył załzawione oczy i zaczął się pode mną poruszać, uśmiechnąłem się.
- Kocham cię… - pocałowałem go.
- Ja ciebie… Ach! …też…! – jęczał, kiedy zacząłem się w nim poruszać.
Na początku krzywił się i zaciskał dłonie na moich barkach, drapiąc mnie, jednak kiedy już się przyzwyczaił zaczął wychodzić naprzeciw moim pchnięciom. Pospieszał mnie i błagał, abym wchodził w niego mocniej, a ja robiłem wszystko, aby go zaspokoić, jednocześnie wciąż nie przestając całować jego drobnego ciała. Spełniałem każdą jego zachciankę, przez co chłopak szybko doszedł na skraj wytrzymałości. Krzyczał i wyginał się w moją stronę. Wchodziłem w niego pod różnymi kątami, aż w końcu znalazłem jego czuły punkt, co chłopak obwieścił mi jeszcze donośniejszym wrzaskiem.
- AACH! Właśnie tu! Nnn!
- Trzeba zapamiętać to miejsce – zaśmiałem się, uderzając w jego prostatę raz za razem.
Obaj doszliśmy w tym samym momencie, co nieczęsto nam się zdarzało. Wspólny orgazm był cudowny… Hizumi doszedł na moim brzuchu, a ja rozlałem się w jego ciasnym wnętrzu. Delikatnie wyszedłem z niego i położyłem się obok, przygarniając go do siebie.
- Byłeś boski… - wychrypiał, przesuwając palcami między swoimi pośladkami, następnie przyglądając się, jak białe „nitki” mojej spermy połączyły jego opuszki.
- Ty także – odpowiedziałem i objąłem go.
Brunet wtulił się w mój tors i chwilę później zasnął. Ze mną nie było tak dobrze – zawsze miałem problemy ze snem; nieważne, ile wziąłem tabletek nasennych czy jak bardzo byłem zmęczony… Sen nigdy nie przychodził „od tak”.
Odgarnąłem włosy ze spoconego czoła ukochanego i pocałowałem go w skroń. Naprawdę go kochałem, jednak… od czasu do czasu dopadały mnie pewne wątpliwości. Nigdy nawet nie pomyślałem, że Hizumi mógłby nie odwzajemniać mojego uczucia. „Hizumi”, co znaczy dosłownie „zniekształcenie” to jedynie jego przezwisko. Naprawdę nazywał się Kanda Yuu**, a przynajmniej tak mi powiedział. Nie wiedziałem skąd, ale kojarzyłem to imię… a może jedynie mi się wydawało?… Mimo wszystko nigdy nie widziałem jego prawdziwych dokumentów, a nawet jeśli prosił mnie już o wypełnienie jakiś medycznych papierów, tak jak przed stosunkiem, to podawał mi jedynie kartę, którą miał wypełnić lekarz – rozpoznanie schorzenia ect. Nigdy nie dostałem karty z jego imieniem i nazwiskiem; no chyba, że fałszywym, jakim posługiwał się podczas kradzieży. Nie wiedziałem w jakim laboratorium pracował wcześniej, nie wiedziałem, gdzie uczył pilotażu… Nie wiedziałem nawet, ile ma lat. Kiedyś, w sumie tylko przez przypadek wygadał, że ma urodziny drugiego marca, jednak nie zdradził mi roku, w którym się urodził. Na oko wyglądało, że byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, więc Hizu też musiał być koło trzydziestki… Zresztą, mimo iż znałem jego imię, to chłopak i tak wolał, żebym zwracał się do niego pseudonimem. Ot, taki kaprys? Jakoś nie chciało mi się wierzyć… Zaskakujące, że zaczęło mi to przeszkadzać dopiero teraz. Uświadomiłem sobie, że nie wiem o nim nic… Imię, które mi podał również mogło (nie musiało, ale mogło) być fałszywe… Dlaczego ukrywał przede mną informacje o sobie? Czy mógł mnie jedynie wykorzystywać do kradzieży? Mógł mnie nie kochać? Nie chciałem w to wierzyć… Spojrzałem na bruneta, który spokojnie spał wtulony we mnie. Miał delikatnie uchylone usta, przez które oddychał – wyglądał jak aniołek; aniołek z różkami? Był świetnym aktorem, w czym utwierdzał mnie prawie podczas każdego napadu. Mówił kiedyś, że jeszcze kiedy był w liceum grywał czasem jakieś pomniejsze rólki w teatrze… Czy mógłby być aż tak dobrym aktorem, aby oszukać mnie? Czy byłby zdolny zmuszać się do mieszkania, całowania i uprawiania seksu z facetem, którego nie kocha? Wyniszczałby się tak? Ale w takim razie… po co? Przecież mogliśmy zostać tylko partnerami w kradzieży, nie musieliśmy zacząć ze sobą sypiać… Chyba, że on znalazł w tym jakąś korzyść dla siebie – tylko jaką?
Pierwszy raz odkąd byliśmy parą dopadła mnie tak silna niepewność. Nigdy wcześniej taki układ między nami mi nie przeszkadzał. On wiedział o mnie wszystko – znał moje imię i nazwisko ze względu na to, że na drzwiach gabinetu niestety nie mogłem wygrawerować sobie fałszywego imienia. Zresztą… zawsze przedstawiałem się prawdziwym nazwiskiem, ze względu na to, że, jak to Hizu kiedyś powiedział, lekarze wzbudzają zaufanie; i to był fakt. Nikt nigdy mnie o nic nie podejrzewał, a poza tym wiadomo, że najciemniej pod latarnią. Kto posądziłby o kradzież szanowanego lekarza, który przedstawia się policjantom imieniem i nazwiskiem, czym tak naprawdę podaje im się na srebrnej tacy? Dla śledczych to nielogiczne – jak przestępca to musi mieć pseudonimy i nie podawać swojego prawdziwego imienia; tak jak Hizumi…
Hizu znając moje imię i nazwisko zaraz wszystkiego się wywiedział. Jak? Nie mam bladego pojęcia. Domniemam, że ma jakiś informatorów, choć w życiu żadnego nie widziałem… W każdym razie wystarczyło mu moje nazwisko, a zaraz znał mój życiorys począwszy od liceum…
A może dramatyzuję? Może za dużo myślę? Wiadomo, że jak ma się czas wolny i zaczyna się za dużo myśleć to zawsze znajduje się dziurę w całym… Może to imię, które podał mi brunet jest prawdziwe, a ja posądzam go o jakieś konspiracje i nie wiadomo, co jeszcze?
Może…
„Jednak to nie zmienia faktu, że nic o tobie nie wiem, Hizumi.”
Spróbowałem delikatnie odsunąć się od chłopaka, jednak ten nawet przez sen zaraz się do mnie przysunął. Mruknął coś sennie pod nosem i po prostu się na mnie położył, uniemożliwiając mi ucieczkę w jakikolwiek sposób.
„Kochasz mnie czy tylko udajesz?
Okłamywałeś czy mówiłeś prawdę?
Wariuję czy jednak masz coś na sumieniu?”
Mimo iż nic o nim nie wiedziałem, wciąż nie przestawałem go kochać. Spojrzałem z czułością na tą śliczną twarzyczkę, przylegającą do mojego torsu. Kochałem go i to w sumie chyba właśnie dlatego zamierzałem się czegoś o nim dowiedzieć – aby rozwiać wątpliwości i po prostu utwierdzić się w tym, że Hizumi mnie kocha; nie mogłem sobie nawet wyobrazić innej możliwości. Czy to dziwne, że chłopak chce coś wiedzieć o ukochanym? Nie wydaje mi się…
„Więc, Hizumi, jakie tajemnice przede mną skrywasz?”
Zgarnąłem z szafki nocnej książkę Hizumiego. Otworzyłem na stronie, na której chłopak ostatnio skończył czytać i w oczy od razu rzucił mi się zaznaczony cytat: „Gdzie niewiedza jest rozkoszą, szaleństwem jest być mądrym.”*** – wymowne, prawda?


*anilina to bezbarwna ciecz, która w kontakcie z powietrzem brunatnieje. Jest toksyczna (uszkadza przede wszystkim drogi oddechowe i krew, przez co występują omdlenia, drgawki, senność oraz sinica u człowieka, który nawdychał lub połknął aniliny) i ma charakterystyczny zapach zepsutych ryb.
**wiem, wiem, dla tego kto oglądał „D.gray-man” to może być trochę dziwne, jednak spokojnie. W kolejnych częściach wszystko się wyjaśni.

***cytat z „Świat nawiedzany przez demony” Thomasa Graya

5 komentarzy:

  1. Ciekawie opisane i wciągające. Chętnie przeczytałabym kolejne części. Są różne rzeczy /przypadki/zdarzenia losowe które komplikują wstawianie notek. A ty Kita,jesteś uprzejma i informujesz czytelników o ewentualnych komplikacjach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do projektu z informatyki proponuje Japoński zespół X-Japan, w końcu oni wprowadzili poniekąd ten cały visual, a nawet jak nie to Yoshki ma za sobą tyle historii, że spokojnie coś sobie znajdziesz na projekt.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nalegam na dalszy ciąg tego opka ❤
    Może o Plastic Tree projekt? Albo D?

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo chętnie przeczytałabym kontynuacje tego aczkolwiek najbardziej wyczekuje na kolejną część "Closer to Ideal" która mam nadziej, że niedługo się pojawi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kita, czy Nowy Świat będzie kontynuowany? Bo czekam i czekam, zaglądam i nic.. Piszesz może go jeszcze czy nie?

    OdpowiedzUsuń