A zresztą co się będę żalić - grunt, że jest nowa część i tyle :) Na specjalne życzenie anonima...
„Nowy Świat” cz.10
Długie przypomnienie:
Nadawca nie
podpisał się, jednak nie ulegało wątpliwościom, że tylko jedna osoba mogła
zaadresować do mnie podobny list – Crena. (…)
Przesunąłem
palcem wskazującym po pierścieniu, który wsunąłem na palec serdeczny drugiej
ręki. (…) Cóż, skoro Ochida chciał nie dopuścić do mojego spotkania z Creną,
będzie musiał za to zapłacić. Nie chciał, żebym się z nim spotykał? – no to
teraz w dodatku będzie go znosił we własnym domu. (…)
Stałem
osłupiały w drzwiach własnego mieszkania i nie mogłem uwierzyć w to, kto stoi
po drugiej stronie ich progu.
- A więc ten
prezent był od ciebie, Hiro? – wydusiłem z siebie niepewnie, spoglądając na
wokalistę Nocturnal Bloodlust, jakby był z innej planety.
-
Spodziewałeś się kogoś innego? – próbował się uśmiechnąć, choć i tak łatwo dało
się zauważyć, że poczuł się niezręcznie. (…)
- Nie
zamykasz oczu podczas pocałunku? – [Hiro] zapytał szeptem, uśmiechając się
delikatnie.
- Zamykam… -
odpowiedziałem równie cicho i pozwoliłem sobie przymknąć powieki. (…)
Daisuke
odpowiedział mi złowieszczym uśmiechem; sam diabeł w tej chwili mógłby się go
przestraszyć, ale nie ja. To wszystko zabrnęło już znacznie za daleko.
- W takim
razie… – wzmocnił uścisk na mojej koszulce, jednocześni łapiąc za ubranie także
drugiego muzyka, który jak do tej pory skołowany jedynie przyglądał się naszej
kłótni. Używając nadludzkiej siły, której dostał w napadzie furii, wywlekł nas
z pokoju, a następnie z mieszkania - …to ja cię pożegnam – na odchodnym
uśmiechnął się przesłodko, by chwilę potem trzasnąć mi drzwiami tuż przed
nosem, tak mocno, aż futryna zadrżała. Usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk
przekręcanego klucza w zamku. Cholera… a ja akurat tych pieprzonych kluczy przy
sobie nie miałem… (…)
Wszedłem do
już tak dobrze mi znanego obszernego hallu urządzonego w kiczowatym stylu.
Szklane drzwi kłapnęły za mną głośno. Na ten dźwięk Genshō wychylił się zza
zielonkawego kontuaru. Spojrzał na mnie ciekawsko.
- Nie, nie, ja nie do pracy –
pokręciłem głową, podchodząc do niego. – Właściwie to mam do ciebie pewną
prośbę – blondyn spojrzał na mnie wyczekująco, jak zwykle milcząc uparcie. (…) –
Czy możesz sprawdzić, w którym pokoju zatrzymał się niejaki Crena Ketsueki? I
czy już się zameldował? (…)
- Dwadzieścia
trzy – mruknął cicho.
- Dzięki –
posłałem mu słaby uśmiech. – Jestem twoim dłużnikiem. (…)
- Wiem, że to
może nie jest najodpowiedniejszy moment, ale pamiętasz o tym, co mi obiecałeś?
– [Crena] uśmiechnął się delikatnie.
Skinąłem
głową. Wyprany z wszelkich emocji przysunąłem się do niego jeszcze bliżej i
nachyliłem się nad nim, by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Brunet
pozostawał bierny, czekając, aż zrobię coś więcej. Z czasem zaczynałem całować
go coraz namiętniej, łączyłem nasze wargi w coraz dłuższych pocałunkach, które
stawały się również coraz bardziej pewne. W końcu przesunąłem językiem po jego
ustach, na co chłopak uchylił je w zapraszającym geście. Nasze języki splotły
się na pograniczu naszych ust, a mnie zalała dziwna fala ulgi i rozkoszy, którą
przyniosła ze sobą świadomość, że Crena w końcu się zaangażował. To było
naprawdę trudne całować kogoś, kiedy ten zdaje się cię ignorować… Jest to
bardziej bolesne niż to, gdyby odtrącił mnie w otwarty sposób… (…)
[Daisuke]
- Lubiłem go? - odezwałem się w
końcu, kiedy blondyn był już na korytarzu. – Tak, masz rację… I chyba to
przeraziło mnie najbardziej… - uśmiechnąłem się do siebie niewesoło.
- Jesteś moim dłużnikiem, tak? – odezwał się Genshō
w ten charakterystyczny dla siebie, nieprzyjemny sposób. – Sam tak
powiedziałeś.
- Prawda, przecież nie przeczę, jednak… -
zająknąłem się. – Nie wiem czy dobrze się zrozumieliśmy… Owszem, jestem ci
wdzięczny za to, że powiedziałeś mi, w którym pokoju zatrzymał się Crena, mimo
iż jest to w praktyce informacja poufna, jednak…
- Jednak? – naciskał.
- …jednak nie myślę, żebyś ze względu na to mógł
wymagać ode mnie czegoś takiego – dokończyłem niepewnie.
Ryūdōin usiadł na blacie szafki naprzeciw mnie i
wbił we mnie miażdżące spojrzenie błękitnych oczu o czarnych białkach.
Wpatrywał się we mnie tak uporczywie, przy czym miałem nieprzyjemne wrażenie,
że w jakiś niewyjaśniony sposób molestuje moją duszę…
Sprawa miała się tak – Daisuke wyrzucił mnie z domu
tak jak stałem, więc nie miałem przy sobie właściwie nic. Hiro proponował mi,
abym zatrzymał się u niego, ale… zwyczajnie nie mogłem. Nie obwiniałem go o to,
że to przez niego Ochida mnie wyrzucił To nie była jego wina. Dai jest po
prostu niezrównoważony – po dłuższym zastanowieniu doszedłem nawet do wniosku,
że może to i lepiej, że nasze drogi się rozeszły. Nie wiadomo na co jeszcze
„wspaniałomyślnie” ten choleryk mógłby wpaść, a ja wolałem raczej zachować
pełnię zdrowia fizycznego jak i zarówno psychicznego, co przy nim mogłoby się
okazać zadaniem niemożliwym do wykonania. Kiedy spoglądałem w te smutne oczy
wokalisty Nocturnal Bloodlust ściskało mnie za serce; źle się czułem… Zawiodłem
go już na samym początku, kiedy tylko się zjawił, gdyż uznałem, że adresatem
anonimowego listu wraz z podarunkiem, którym był pierścień z topazem, jest
Crena, co niestety łatwo było wywnioskować po moich zachowaniu. Brunet pewnie
teraz obwiniał się za to, co się stało… Mało tego nawet nie chcę zgadywać, co
sobie o mnie pomyślał, gdyż kiedy mnie całował tuż nad prawym obojczykiem
zauważył malinkę, którą zostawił mi Hideto Takarai (Hyde), u którego pracowałem
„aż” cały jeden dzień jako prywatna niańka do dzieci… i erotyczna zabawka… No i
jeszcze to, kiedy Daisuke wspomniał o tych moich rzekomych
„seks-przyjaciołach”… Boję się, że Hiro naprawdę mógł pomyśleć, że jestem
łatwy…
Ostatnią noc spędziłem u Creny, który zatrzymał się
w hotelu, w którym pracowałem. Chłopak pozwolił mi zostać u siebie tak długo,
jak długo zamierzał zostać w Tokio – jednak było to tylko półtora tygodnia. Na
półtora tygodnia miałem zapewniony dach nad głową; ale co dalej? Co miałem
zrobić po upływie tego czasu? Ketsueki proponował mi, żebym wyjechał razem z
nim do Fukanaki, jednak ja nie chciałem opuszczać stolicy. Niby nic mnie tu nie
trzymało, a jednak…
No i w tym właśnie oto momencie pojawia się Genshō,
mój przerażający współpracownik i zmiennik na recepcji, ze swoją wspaniałą
propozycją. Rano zszedłem do recepcji, gdzie zająłem swoje stałe miejsce za
kontuarem, gdyż mimo iż znów byłem bezdomny, to wciąż miałem pracę, której nie
mogłem porzucić (dobrze, że chociaż uniform zostawiłem na zapleczu, więc mogłem
się przebrać). Wtem blondyn wyskoczył niczym diabeł z pudełka nakłaniając mnie,
a właściwie wyrażając swoją despotyczną chęć przyjęcia mnie pod swój dach.
Twierdził, że mieszka z dwoma współlokatorami, jednak jeden z nich postanowił
wrócić do domu i zostawił pozostałych dwóch na lodzie, przez co chłopcy szukają
ponownie trzeciego towarzysza, który mógłby płacić swoją część czynszu i
rachunków. Jakby nie patrzeć, można by powiedzieć, że Ryūdōin ze swoją
propozycją przyszedł mi niczym zbawienie, jednak… mieszkanie z Genshō… Na samą
myśl aż się wzdrygnąłem. Ten chłopak był naprawdę specyficzny, dziwaczny, nawet
przerażający momentami… a ja miałbym go znosić siedem dni w tygodniu i to w
dodatku non stop? – nie dość, że w pracy, to także w domu? To chyba lekkie
przegięcie… W dodatku skłamałbym, gdybym powiedział, że nie obawiałem się także
tegoż drugiego współlokatora. Cóż, zapewne musiał być podobnie szurnięty, skoro
znosił blondyna i w dodatku z nim
mieszkał. Co prawda nie usłyszałem o nim jeszcze ani słowa, ale opierając się
na prostej dedukcji mogłem wywnioskować, że pod wpływem chwili i nierozważnie
wypowiedzianych kilku słów mogłem zapisać się na własne życzenie do domu
wariatów, co mogło się skończyć dla mnie niekoniecznie optymistycznie…
Life is brutal…
- Genshō, proszę, daj mi się jeszcze nad tym
zastanowić, dobrze? – spojrzałem na niego błagalnie.
- Nie. Chcę wiedzieć teraz - wycharczał.
- Genshō… - jęknąłem, jednak nie ośmieliłem się
kontynuować pod naciskiem jego miażdżącego spojrzenia, które zdawało się wbijać
mnie w obrotowy fotel. Wpatrywał się tak we mnie niemal bez mrugnięcia okiem.
Nie wiem dlaczego, ale w tej chwili aż do złudzenia przypominał mi drapieżnika
czatującego na swoją ofiarę… Przełknąłem głośno ślinę.
Westchnąłem ciężko.
***
- I „wyślij”… - mruczałem pod nosem, wypełniając
kolejny formularz.
Cóż, postanowiłem na wszelki wypadek zablokować
swoje karty płatnicze i kredytowe oraz czekać na wydanie nowych niż pozostawić
je na pastwę Ochidy. Może to już lekka przesada, gdyż sam wątpiłem, żeby muzyk
znał piny do moich kart, ale… ale nigdy nic nie wiadomo. To jest Daisuke – po
nim nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, więc lepiej się zabezpieczyć. Tak,
wiem, zabrzmiało to nieco dwuznacznie… ale co, czy odnośnie spraw seksualnych
nie jest podobnie? Nawet w związku homoseksualnym lepiej się zabezpieczyć; tak
żeby mieć pewność…
Tak, troszkę odbiegłem od tematu…
A więc zastrzegłem karty, a teraz właśnie zabrałem
się za wypełnianie zgłoszenia, na podstawie którego mieliby mi wydać nowe
dokumenty, kiedy nagle usłyszałem to charakterystyczne, głośne kłapnięcie
szklanych drzwi i szybkie kroki. Wychyliłem się zza zielonkawego kontuaru
recepcji, aby powitać gościa, kiedy wtem zorientowałem się, kim był
nowoprzybyły.
- Saitou? – zdziwiłem się. – Co ty tu robisz?
- Alex! – krzyknął płaczliwie, podbiegając do mnie.
Gdyby nie kamienny blat, który nas dzielił, z pewnością rzuciłby się na mnie. –
Bałem się, że cię tu nie znajdę! – odetchnął z ulgą, kładąc na kontuarze
sportową torbę. – To twoje rzeczy, które udało mi się zabrać – wyjaśnił. –
Ładowarki, laptop, dokumenty, pieniądze, parę ubrań, które były w suszarce i których
Dai nie zdążył jeszcze wyrzucić… - znacząco ściszył głos. – Wiem, że to
stosunkowo niewiele, ale…
- Dziękuję – przerwałem mu, uśmiechając się
promiennie. – Naprawdę dziękuję – zgarnąłem torbę, jednocześnie zamykając
stronę z nieukończonym formularzem. – Nawet nie wiesz jak mi to w tej chwili
pomogło – nachyliłem się nad blatem, chcąc go objąć po przyjacielsku, ale ten
się odsunął. Przebierał nerwowo w miejscu, co chwila rzucając niepewne
spojrzenie w stronę wejścia.
- Ja… - zająknął się. – Ja tak bardzo cię
przepraszam! – wykrzyknął, kłaniając się głęboko. – Tak mi przykro! Nawet nie
umiem wyrazić tego, jak bardzo mi cię teraz szkoda! – ciągał płaczliwie nosem.
– Wybacz mi za to, że nawet nie potrafię cię godnie przeprosić, ale muszę się
spieszyć – ciągnął pospiesznie. – Daisuke co wieczór kręci się w tych okolicach
i jak mnie złapie… - jęknął. – Zabronił mi się z tobą spotykać, ale przecież
nie mogłem cię tak bez niczego zostawić!
- Uspokój się, Saitou, przecież to nie twoja wina.
To nie od ciebie oczekuję przeprosin – wtrąciłem.
- Ale… - zagryzł wargi. Widać było, że ledwo
powstrzymuje się przed wybuchnięciem płaczem. – Masz chociaż gdzie się podziać?
- Znajomy zaproponował mi, żebym się u niego
zatrzymał – mruknąłem niechętnie. – Nie martw się o mnie. Jakoś sobie poradzę…
- zmusiłem się do uśmiechu, jednak po minie nastolatka wnioskowałem, że nie dał
się na to nabrać i nie wierzył w moje słowa tak samo jak i ja sam.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy…
Wybaczysz mi kiedyś? – jęknął żałośnie.
- Nie jestem na ciebie zły – pacnąłem go po głowie.
– Nie na ciebie – zaśmiałem się pod nosem. – Lubię cię, Saitou – wyznałem. –
Też mam nadzieję, że jeszcze będziemy się widywać. Blondyn znów obrócił się w
stronę drzwi.
- Ulżyło mi, słysząc te słowa z twoich ust – jego
kąciki ust delikatnie uniosły się w bladym półuśmiechu. – Muszę już iść. Nie
chcę natknąć się na Daisuke – spojrzał na mnie badawczo.
Skinąłem głową, pozwalając mu odejść. Doskonale
rozumiałem jego sytuację i strach. Ochida pewnie w ostatnim czasie zachowuje
się niczym burza gradowa, którą nieszczęsny Ito musi przeczekać. Byłem mu
bardzo wdzięczny za to, że przyniósł mi moje rzeczy, przy czym przecież i tak
wystarczająco ryzykował na narażenie się na gniew tego cholernego tetryka –
przynajmniej dzięki temu zaoszczędzę na wydatkach i będę mógł jako-tako
normalnie znów funkcjonować.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę dobry był z
niego dzieciak… Szkoda, że trafił mu się taki paskudny opiekun.
Niemniej bardzo zainteresowało, a właściwie
zaniepokoiło mnie to, co powiedział Saitou o wokaliście Kagerou – to, że kręci
się wieczorami w pobliżu mojego miejsca pracy. Czyżby specjalnie szukał zwady?
Krążył po okolicy, szukając mnie, aby następnie udać, że to jedynie
„niefortunny przypadek”, iż się spotkaliśmy i rozpocząć nową kłótnię? Czy ten
człowiek naprawdę nie potrafi żyć w spokoju; wiecznie musi siać chaos, terror i
niezgodę? Jakieś dziwne hobby czy jak?
Nim zdążyłem znaleźć odpowiedzi na te pytania,
drzwi otworzyły się raz jeszcze, a chwilę potem w hallu pojawił się władca
ciemności, a teraz także mój nowy współlokator. Genshō w swoim czarnym,
gotyckim płaszczu i ciemnych okularach przeciwsłoneczny, które wciąż figurowały
na jego nosie, pomimo późnej już pory, wyglądał niczym kiepski aktor grający
wampira w niskobudżetowym filmie, jednak prawdziwie mroczna aura, którą
rozsiewał wokół siebie i ostre spojrzenie jego przenikliwych oczu zza
przyciemnianych szkieł powstrzymywało mnie od wyśmiania go, gdyż domniemałem,
że mogłoby się to dla mnie skończyć niefortunnie… na przykład utratą głowy, do
której, jakby nie patrzeć, jestem przywiązany i jednak chciałbym, aby została
na swoim aktualnym miejscu.
Ryūdōin spojrzał na mnie wymownie, jak zwykle
unikając rozmowy, kiedy tylko jest to możliwe. Z trudem podniosłem się z
wysłużonego fotela obrotowego i chwyciłem torbę przyniesioną przez nastolatka.
- Daj mi chwilę. Tylko się przebiorę – mruknąłem,
kierując się w stronę zaplecza. Blondyn skinął głową, równie wymownie wskazując
na swój zegarek na przegubie. Czy on mi wyznaczał jakiś deadline, czy jak?
Przebrałem się z uniformu w swoje zwyczajne ubrania
i podszedłem do mojego współpracownika, równając z nim krok.
- Więc gdzie jedziemy? Właściwie to jeszcze nic mi
nie powiedziałeś o tym mieszkaniu… - zauważyłem.
- Uchi-Kanda – rzucił zwięźle i tyle było naszej
rozmowy.
Czasem to, że się nie odzywał było istnym
zbawieniem, jednak o wiele częściej było to zwyczajnie irytujące. Zdawało mi
się nieraz, że Genshō robi to specjalnie, żeby mnie zdenerwować – co nie
powiem, wychodziło mu perfekcyjnie.
Na tym świecie nie ma dobrych Samarytan. Właśnie
jechałem z władcą Mordoru do jego „siedziby zła”, jak określałem jego
mieszkanie w myślach, właściwie nie wiedząc nawet, czego się spodziewać. Nie
miałem, gdzie się podziać. Byłem pod kreską, o czym mój nowy współlokator
doskonale wiedział i zdawał się to po mistrzowsku wykorzystywać. Na własne
życzenie jechałem teraz do domu wariatów. Spekulowałem, że Ryūdōin doskonale
wiedział, że nigdy nie zgodziłbym się z nim zamieszkać, gdybym nie był do tego
zmuszony. Cóż, mogłem z nim pracować, mogłem go tolerować, ale tym, co zawsze
mnie pocieszało, kiedy wkurzał mnie już do granic możliwości było to, że zaraz
wrócę do domu i nie będę musiał go oglądać – tym razem zostałem pozbawiony tej
pociesznej myśli. Odnosiłem dziwne wrażenie, że blondyn znęca się nade mną
psychicznie podobnie jak i Daisuke, jednak robił to w bardziej dyskretny,
wysublimowany sposób, jeśli mogę się tak wyrazić.
Podpisałem cyrograf z diabłem, za co z pewnością
przyjdzie mi srogo zapłacić – ach, przewrotny losie, nic mnie nie oszczędzasz!
Jak tak dalej pójdzie to wywiozą mnie w białym kaftanie stąd…
…gdziekolwiek to „stąd” miałoby się mieścić…
Oprócz ogólnej lokalizacji, którą rzucił mi chłopak
dopiero przed chwilą, nie wiedziałem o jego „siedzibie zła” nic konkretnego.
Ile ma pokoi? Czy będę musiał z kimś dzielić sypialnię? Jaki jest ten drugi
współlokator? To, że nie jest normalny, to już wywnioskowałem, ale co dalej?
Jakie są jego odchyły od normy? Czy w ogóle został poinformowany o tym, że będę
z nimi mieszkał? A nawet jeśli już o tym wiedział, to jak był do tego
ustosunkowany?
Całą drogę spędziłem na podobnych rozmyślaniach,
taszcząc na jednym ramieniu mój znacznie uszczuplony dobytek. Dodam, że droga
była naprawdę długa i obejmowała wiele przesiadek, co było już dla mnie dużym
uniedogodnieniem, ale wolałem o tym nie wspominać chłopakowi. Przezorny, zawsze
ubezpieczony… Im mniej się skarżysz, tym lepiej ludzie cię postrzegają.
W końcu dotarliśmy do dość dużego blokowiska, które
nie wyróżniało się od wszystkich innym osiedli niczym nadzwyczajnym. Weszliśmy
na klatkę schodową, przy czym Genshō podyktował mi kod policyjny do domofonu i
zaprowadził pod odpowiednie drzwi.
Spodziewałem się zobaczyć wszystko – od zwłok
zalegających w przedpokoju po wielki kocioł wiszący nad paleniskiem w kuchni, z
którego wyglądałaby na mnie dziwna mieszanina rodem z opisu z „Makbeta” – tu
jakieś skrzydełko nietoperza, tam udko żabki, oko tarantuli… Ale ku mojemu
zdziwieniu niczego podobnego nie zastałem. Ot po prostu weszliśmy do wąskiego
korytarza, w którym mieścił się jedynie wieszak na kurtki i półki na buty. Blondyn
oprowadził mi po swojej „siedzibie zła”, która wcale w żaden sposób „siedziby
zła” nie przypominała. Nie była to ciasna klitka z jednym małym okienkiem
niczym szczelina strzelnicza w bunkrze, ale za to ładne, dość sporych rozmiarów
mieszkanie. Wszędzie było jasno i czysto, nawet nie dało się nic wyczuć aury
„mroku”. Mało tego, Ryūdōin w jednej chwili przestał wydawać się tak straszny i
mroczny w tym przyjaznym otoczeniu.
Jak się okazało, na całe szczęście, znów dostałem
własną sypialnię. Był to nieco mniejszy pokój niż ten, który zajmowałem u
Daisuke, ale wciąż nie mogłem powiedzieć, żeby był ciasny. Mieściło się tu
proste, dwuosobowe łóżko z jasną, kremową pościelą, która ładnie komponowała
się z jasnożółtymi ścianami. Pod dużym, kwadratowym oknem, które stanowiło
większą część ściany naprzeciw wejścia stało biurko wykonane z jasnego drewna,
a do kompletu tuż obok pusty regał, komoda i szafa. Na podłodze wyłożonej
również jasnymi panelami podłogowymi leżał mały, jasnozielony dywan, a na nim z
kolei biały, puszysty kociak. Wszystko tu było jasne, wręcz słoneczne. Ten
pokój był dużo jaśniejszy od tego, który został mi przydzielony ostatnio.
- Och… - wyrwało mi się, kiedy rozglądałem się po
pokoju z zachwytem. Było tu tak jakoś… ciepło? Ale nie w sensie takowym, że
panowała tu wysoka temperatura; było tu po prostu… przytulnie. Choć po chwili
zastanowienia dochodzę do wniosku, że nawet samą „siedzibę zła” mógłbym nazwać
przytulnym miejscem, o ile nie będzie tam Ochidy. – Naprawdę tu ładnie –
skwitowałem z uśmiechem, odkładając torbę na łóżko i zgarniając z podłogi kota,
który spojrzał na mnie nienawistnie zaspanymi ślepiami.
- Cieszę się, że ci się tu podoba – chłopak
podszedł do mnie i odebrał mi zwierzę. – To kot naszego byłego lokatora. Wabi
się Noroi – wyjaśnił. – Szczególnie upodobał sobie ten pokój, więc pewnie
często będzie tu przesiadywał. Nie przeszkadza ci to? Nie jesteś uczulony na
koty? – upewnił się.
- Nie, nie jestem – pogłaskałem kota raz jeszcze. –
Ale… dlaczego Noroi (jap. klątwa od aut.)? – wydawało mi się być to trochę
dziwne imię dla pupila…
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie ja
wybierałem mu imię – wypuścił kota na korytarz. – Rozpakuj się w spokoju i…
czuj się jak u siebie – rozłożył ręce. – W końcu od dzisiaj jesteś u siebie.
Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc te słowa. W
jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, podbudowały mnie, mimo iż w istocie były jedynie
stwierdzeniem oczywistego faktu.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się szerzej. Chłopak
skierował się do wyjścia. – A, Genshō? – blondyn raz jeszcze spojrzał w moim
kierunku. – Co z tym drugim lokatorem? – zapytałem dość niepewnie.
- Z Karmą? – wydawało się, jakby całkiem o nim
zapomniał. – Nie przejmuj się nim. Karma jeszcze nie wrócił, więc poznacie się
dopiero później.
- Ach… - odetchnąłem z ulgą. – Um… Genshō…?
- Tak? – sapnął, widocznie poirytowany ciągnięciem
tak długiej dla niego rozmowy.
- Dlaczego zaproponowałeś właśnie mi, abym się
tutaj wprowadził? To ładne mieszkanie, ładna okolica… pewnie byłoby dużo
chętnych… - Ryūdōin spoglądał na mnie zdziwiony przez dłuższą chwilę. Zamrugał
kilkakrotnie, jakby ocknął się z letargu i spuścił wzrok na podłogę, po czym
nie odpowiadając mi w żaden werbalny ani niewerbalny sposób po prostu wyszedł,
zamykając za sobą cicho drzwi. – Dziwne… - mruknąłem do siebie. Z tego
wszystkiego wydawało mi się, że to pytanie będzie dla niego najłatwiejsze…
***
Pierwsza noc spędzona w nowym miejscu nigdy nie
należała dla mnie do łatwych. Czułem się nieswojo i jakoś nie na miejscu, mimo
iż łóżko było wygodne, a zapach drewna, unoszący się w powietrzu za sprawą
wciąż nowych mebli, należał do jednych z tych przyjemniejszych. Nawet Noroi
ułożył się w tak odpowiedni sposób, że swoim drobnym ciałkiem grzał moje
zmarznięte stopy.
Nie mogłem zasnąć, mimo iż byłem już naprawdę
zmęczony. Leżałem więc i wpatrywałem się w światła reflektorów samochodowych,
które ślizgały się po ścianach mojego nowego pokoju, wpadając do niego przez
niedokładnie zaciągnięte zasłony. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a kiedy
już w końcu zdawało mi się, że zaczynam zapadać w sen, czemu towarzyszyło
błogie odrętwienie i spokój, po mieszkaniu rozległ się nieprzyjemny, głośny
dźwięk. Brzmiało to tak, jakby ktoś ciągnął łańcuchy po ziemi… Drgnąłem na tę
myśl, zdjęty nieprzyjemnym, elektryzującym dreszczem.
Nie to, żebym naprawdę podejrzewał mojego
współpracownika czy jego znajomego o jakieś niemoralne czyny rodem z horroru,
jednak ten przenikliwy dźwięk roznoszący się w środku nocy był po prostu na
tyle sam w sobie nieprzyjemny, że moją skórę pokrył gęsia skórka. Z początku
próbowałem to zignorować, jednak było to trudne, szczególnie ze względu na to,
że dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, co wiązało się z tym, że jego źródło
zbliżało się do drzwi mojego pokoju. Poczułem się niczym jak w filmie – zdjęta
strachem dziewica czekająca w łóżku na seryjnego mordercę – nie, to wcale nie
jest śmieszne; w tamtym momencie naprawdę nie było mi ani trochę do śmiechu!
Owe źródło tegoż dźwięku zatrzymało się na chwilę
przed moimi drzwiami, a następnie znów ruszyło korytarzem, oddalając się.
Przełknąłem głośno ślinę, biorąc głębszy oddech.
Leżałem tak kolejną długą chwilę, nim w końcu
odważyłem się wstać i sprawdzić, co wydawało z siebie ten okropny dźwięk. Kiedy
się podnosiłem ponownie zostałem obrzucony spojrzeniem pełnym dezaprobaty ze
strony kota, którego obudziłem, zabierając mu poduszkę w postaci moich własnych
stóp. Niepewnie ruszyłem w kierunku drzwi, a następnie salonu, z którego
dochodził blask światła. Zajrzałem do pomieszczenia, jednak było ono puste.
- Obudziłem cię? – nagle doszedł mnie głos zza
moich pleców. Drgnąłem wystraszony, momentalnie się obracając. – Wybacz, że cię
wystraszyłem – za mną stał niski chłopak o czarnych, asymetrycznie ściętych
włosach. Miał mocny makijaż wokół jednego oka, w którym znajdowała się kolorowa
soczewka o różowej tęczówce. Drugie oko przysłonięte miał przepaską. Ubrany był
w typowo visualowy strój pełen pasków, sprzączek, koronek i dodatkowych
materiałów, które wyglądały jakby zostały porwane. W ręku trzymał szklankę z
wodą. – Jestem Karma – przedstawił się.
- Alex – wyciągnąłem rękę w jego stronę. – Miło mi
cię poznać – przeczesałem palcami włosy w nerwowym geście.
- Więc to ty jesteś tym nowym współlokatorem… -
mruknął niskim, nieco nosowym głosem. – Miło, że zgodziłeś się z nami
zamieszkać – skinął mi głową i wyminął mnie, kierując się w stronę kanapy. –
Wybacz, że cię obudziłem. Zapewniam, że nie zrobiłem tego celowo. Mam za długie
nogawki spodni – wskazał na własne spodnie, których końce w istocie
przydeptywał. Zwieńczone były metalowymi łańcuszkami i klamrami – dlatego kiedy
chodzę, jestem dość głośny.
- Właściwie to… dlaczego jeszcze nie śpisz? Jest
już bardzo późno – zauważyłem.
- Cierpię na bezsenność – wyznał. – Nocami
podkradam Genshō tomy poezji i czytam książki.
- Genshō… i tomy poezji? – zdziwiłem się.
- Nie wiedziałeś? Genshō bardzo lubuje się w haiku
– wyjaśnił. – Też lubię je czytać. Czasem się nimi wzoruję.
- Jesteś poetą? – dociekałem, dosiadając się do
niego.
- Nie, muzykiem – sprostował.
- Grasz w zespole?
- Owszem.
- Jak się nazywa twój zespół?
- AvelCain.
- Um… Wybacz, nie słyszałem nigdy tej nazwy… -
spojrzałem na niego niepewnie.
- Nie musisz mnie za to przepraszać – odparł
niewzruszony.
Zgarnął ze stolika lekturę i ponownie zaczął wodzić
wzrokiem po tekście. Ja w tym samym czasie zwróciłem uwagę na lalkę, która
zajmowała miejsce obok niego. Była dość zniszczona, jednak nie wyglądała, jakby
mogła być zabawką kota…
- Co to jest? – wskazałem na interesujący mnie
przedmiot.
- Seiko – odparł zwięźle.
- Seiko? To jej imię? – chłopak skinął głową. Nie
wiem nawet dlaczego, ale coś mi podpowiadało, żeby tego tematu nie kontynuować.
Wyraz twarzy Karmy nie zmienił się ani odrobinę, jednak jakiś wewnętrzny głos
rozsądku wrzeszczał gdzieś w mojej głowie, żeby skończyć to, kiedy jest ku temu
jeszcze okazja. Tym razem postanowiłem nie ryzykować i go posłuchać. Najwyżej
następnym razem zapytam blondyna o co chodzi z tą lalką… - W zasadzie to ja też
nie mogłem dziś zasnąć. Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli tu z tobą posiedzę?
- Jeśli i tak nie zamierzasz iść już spać, to miło
byłoby się poznać – uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, jednak jego oczy
pozostały wciąż tak samo niewzruszone. Odpowiedziałem mu tym samym gestem.
- Więc, Karma, powiedz mi…
I tak właśnie poznałem kolejną tajemniczą
osobistość podczas mojej przygody w Kraju Kwitnącej Wiśni…
Jej jak ja czekałam na to opowiadanie. Stęskniłam się za nim ^^ Bardzo fajnie wyszło. Podziwiam cię, że mimo, że wszystko ci usunęło to napisałaś to znowu :) Dobrze się czytało.
OdpowiedzUsuńTęskiłam za Nowym Światem... Dziękuję, za rodział i za tak długie przypomnienie na początku (nie pamiętałam już zbyt dobrze co działo się wcześniej). Czekam na ciąg dalszy ze zniecierpliwieniem. Przyznam, zaciekawiłaś mnie zarówno Karmą jak i 'drugą stroną osobowości' Gensho.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żebyś nie musiała już więcej pisać rozdziałów od nowa. Weny~
Tęskniłam za tym <3 jestem bardzo ciekawa Karmy i Genshō. Wydają się być intrygujący. Karma jest bardzo tajemniczy a Genshō...Oh, czemu nie mogę spotkać takiego chłopaka? Doprawdy, zaczarowałaś mnie nim. Szczególnie w tej części. Jestem niezmiernie ciekawa co będzie dalej <3 jednak troszkę szkoda, że nie było Creny...bardzo mu kibicuje. Aczkolwiek teraz...tak troszkę w głębi serca kibicuje Genshō... Jest dobrawdy uroczy. Kiedy spuścił głowę na pytania Alexa wydawał się być naprawdę nieśmiały i speszony. Oh...to rozdarcie...Crena, Genshō... No nic. Poczekajmy jak ty to rozwiniesz. A jak kolwiek to zrobisz to na pewno będzie świetnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wodospadów weny ;)
-Estera
P.S. Mimo iż Nowy Świat jest moim ulubionym opowiadaniem to czekam też z niecierpliwością na Geisha no Furin. Ciekawa jestem ich dalszych losów, no i jak potoczy się los Hiro i jego ucznia(kochasia). Czakam rownież na pojawienie się Atcchana <3
Uh, przepraszam za te błędy.
UsuńMyślałam, że to Daisuke przyszedł do jego pracy, a nie Saitou. W sumie to ciekawie było, gdyby przyszedł Daisuke. W ogóle fajnie się zapowiada, a Alex naprawdę ma ciekawe życie w Japonii. Ciekawa jestem co będzie dalej i czy Alex będzie z Daisuke. Ale jakoś trudno sobie wyobrazić, żeby on był z Daisuke.
OdpowiedzUsuń