Przenieśmy się w magiczny
świat, gdzie czas i wiek Hyde ani Yasu nie ma znaczenia. W owym magicznym
świecie stworzonym na potrzebę tego ficka Hideto ma ledwo ponad dwadzieścia
lat, zarówno jak i Yasunori, mimo iż jesteśmy w czasach obecnych, czyli 2014 roku.
A tak btw. seria będzie
kontynuowana na życzenie. Jeśli już ktoś wyraża życzenie, by ją kontynuować to
proszę także, by określił czy opowiadanie ma mieć charakter bardziej obyczajowy
czy z nutą tajemniczości i fikcji.
Mam już także napisaną drugą część, która uważam, że jest lepsza, więc proszę nie zrażać się dopiero po pierwszej części, która jest poniekąd wprowadzeniem.
Z ogłoszeń parafialnych to jeszcze powiem, że zaczęłam pisać opowiadanie... hm... powiedziałabym, że "półałtorskie"; to znaczy, że głównym bohaterem opowiadania jest postać wymyślona przeze mnie, jednak na jej drodze pojawiają się osoby, które istnieją rzeczywiście (oczywiście chodzi o gwiazdy ze świata j-rocka). Pytanie moje brzmi: czy ktoś chciałby to przeczytać?
Tytuł:
„Vampire depression”
Paring:
HYDE (L’Arc~en~Ciel, VAMPS) x Yasu (Acid Black Cherry)
Typ: seria -> na życzenie
Gatunek: ?
Beta:
-
„Watchin you
The dally of the
human
Indiscriminately
endless wars
I have traded the
light
In exchange for
this life from the dark
Just blind me
Set me free
Just blind me
Set me free
Just blind me!”
(VAMPS – “Vampire
depression”)
-śpiewał
Hyde wprost do mojego ucha. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Uwielbiałem
jego głos, a w szczególności, kiedy mogłem rozkoszować się nim w tak
wspaniałych chwilach, jak ta. Była już noc; bezgwiezdna i cicha. Zadziwiające,
że noc w Tokio może być cicha? Nie jest to znów takie nadzwyczajne, kiedy wciśnie
się w uszy słuchawki i przechadza jedynie niezbyt ruchliwymi uliczkami między
kolejnymi blokami, unikając tłumnych deptaków, parków i głównych ulic.
Poprawiłem szalik, w którym zagrzebałem się po sam nos, nucąc cichutko kolejne
wersy piosenki. Odetchnąłem głębiej mroźnym powietrzem i skierowałem swoje
kroki do przejścia dla pieszych. Rozkoszowałem się idealnie komponującymi się
ze sobą gitarowymi brzmieniami, kiedy nagle aksamitny mrok mącony jedynie
słabym żółtym światłem dochodzącym z okien prywatnych mieszkań został brutalnie
rozdarty przez niezwykle jasny snop światła, który na moment oślepił mnie.
Postąpiłem ostatni krok do przodu, zanim czas zwolnił. Straciłem równowagę i
mój tyłek razem z plecami poznał się bliżej z twardym asfaltem. Jedna ze
słuchawek wypadła mi z ucha, piosenka urwała się niespodziewanie w połowie, a
dookoła rozniósł wysoki pisk opon. Leżałem chwilę otumaniony, nie wiedząc, co
dokładnie się stało. Z odległości słyszałem cichnący warkot silnika, a zaraz
potem trzaśnięcie drzwiami i szybkie kroki. Niepewnie otworzyłem oczy i wydałem
z siebie coś na pograniczu westchnięcia i jęknięcia.
Tak, z
całą pewnością ta czarująca noc straciła wiele na uroku.
Nade
mną stał niewysoki mężczyzna o półdługich kasztanowych włosach i przystojnej
twarzy, na której teraz malował się strach. Widząc, że jestem przytomny wyciągnął
do mnie nieco drżącą dłoń.
- Nic
ci nie jest? – zapytał.
- Nie,
chyba nic – mruknąłem, przyjmując jego pomoc i windując się do pozycji
stojącej. Złapałem się za obolałą głowę.
- Nikt
cię, do cholery, nie nauczył, że nie można wyskakiwać przed maskę jadącego
samochodu?! – wydarł się.
-
Wybacz, miałem słuchawki i nie słyszałem, że cokolwiek zbliża się w moją
stronę… - prychnął, wywracając oczyma, po czym mruknął coś do siebie, co
brzmiało jak: „Ta dzisiejsza młodzież…”. Znów skupił uwagę na mnie i wziął
głębszy oddech.
– Masz
otarty policzek – zauważył. – Pojedziesz ze mną.
- Co? –
zdziwiłem się. – Niby gdzie? – wciąż nie otrząsnąłem się po tym, jak mało nie
zostałem potrącony.
- Do
szpitala, oczywiście!
- Ach…
- poczułem się głupio. – Nie, naprawdę nie trzeba. Nic mi nie jest – uniosłem
dłonie w pokojowym geście.
- Ta,
ty możesz tak twierdzić, jednak będę spokojny dopiero, kiedy stwierdzi to
lekarz. Twoje słowa na chwilę obecną nic nie znaczą. Nie zamierzam latać po
sądach, jak mnie pozwiesz o przyczynienie się do uszczerbku na twoim zdrowiu w
postaci, dajmy na to, wstrząsu mózgu. Pieprznąłeś głową o asfalt! Nie puszczę
cię, udając, że nic się nie stało, żebyś osunął się nieprzytomny za następnym
zakrętem – pokręcił głową.
- Nic
mi nie jest – upierałem się.
- Nie
przysparzaj mi jeszcze więcej kłopotów – warknął, podszedł do mnie i złapał za
ramię, bezceremonialnie zaczynając ciągnąć w stronę swojego samochodu. – Musi
zbadać cię lekarz, a potem wszystko trzeba zgłosić na policję.
- A nie
możemy po prostu rozstać się pokojowo i udać, że to zajście nigdy nie miało
miejsca? – zapytałem z nadzieją.
- Co? –
podniósł jedną brew. – Chyba żartujesz! Mało nie doszło do wypadku, a ty
uważasz, że to nic takiego? – znów pokręcił głową, tym razem z politowaniem. – Zresztą,
nie zamierzam być twoim źródłem dochodów – syknął.
- Co? –
teraz to ja z kolei podniosłem jedną brew.
- Tak,
tak – machnął drugą ręką. – Teraz powiesz, że nic ci nie jest, a za pół roku,
kiedy będziesz w kiepskiej sytuacji finansowej „magicznie” przypomni ci się o
tym, że w tym tylko pozornie wielkim mieście żyje facet, który mało cię nie
potrącił i w sumie dobrze byłoby go pozwać, dostać odszkodowanie i zadbać o to,
żeby zapłacił karę za utajnienie wypadku, a może nawet trafił do więzienia za nieudzielenie
pomocy? – skrzywił się. – Nie takich już cwaniaków widziałem – łypnął na mnie
nieprzyjemnie.
Niemalże
siłą wepchnął mnie do auta. Postanowiłem zamilczeć, gdyż było to najlepsze
rozwiązanie. Zrozumiałem, że jego nie przegadam. Zapiąłem pas i poczekałem, aż
mężczyzna zrobi to samo i włączy silnik, by zaraz potem ruszyć do szpitala.
Czułem
się niezręcznie. Rozumiałem, że zawiniłem; powinienem być bardziej ostrożny
podczas przechodzenia przez pasy (tak, jak zawsze uczyła mnie tego babcia – bezcenne
i ponadczasowe mądrości starszej kobiety), ale on też nie był święty. Nie
powinien jeździć z taką prędkością po wąskich osiedlowych uliczkach. Nie
wiedziałem, ile miał na liczniku w tamtej chwili i głupio mi było jakkolwiek o
to zapytać, ale sam fakt, że ledwo co mnie wyminął, świadczył o czymś. Mimo
wszystko nie wytknąłem mu jego winy; nie chciałem denerwować go jeszcze
bardziej. Poniekąd rozumiałem jego rozdrażnienie i roztrzęsienie – w końcu mało
brakowało, a mogłaby zostać ze mnie jedynie mokra plama.
W
szpitalu przyjęto mnie bez kolejki. Wykonano mi standardowy zestaw badań, a
następnie przydzielono łóżko i zostawiono pod obserwacją. Leżąc w białej,
nieprzyjemnie sztywnej pościeli przeszło mi przez myśl, że ta przyjemna
przechadzka w akompaniamencie „Vampire depression” zamieniła się w jedną z
najgorszych nocy w moim życiu. W głowie wciąż mi huczało, mimo iż środki przeciwbólowe,
które zostały mi podane, powoli zaczynały już działać. Jedyne, czego teraz
pragnąłem to wrócić do własnego mieszkania i paść na szerokie, wygodne łóżko, i
zasnąć, a nie szlajać się po szpitalach. Nie lubiłem w ogóle chodzić do
lekarza, a co dopiero zostać na noc pod obserwacją…
Westchnąłem
ciężko i próbowałem skupić się na czymś innym, jednak jak na złość moje myśli
uciekały jedynie w kierunku dziwnie zachowującego się lekarza o spoconych
dłoniach, wrednej, grubej pielęgniarki z kawałkami lunchu między zębami i tego
mężczyzny. Będąc między młotem a kowadłem to właśnie on wydał mi się
najprzyjemniejszym tematem do rozmyślań. Był nieco porywczy i wybuchowy, ale to
chyba logiczne, że przemawiał przez niego stres. Świadczyło to o tym, iż niecodziennie
niemalże wjeżdżał w człowieka na pasach, co, jakby nie patrzeć, dobrze o nim
świadczyło. Szczerze powiedziawszy czułbym się jeszcze niezręczniej, gdyby
zachował stoicki spokój i był całkowicie opanowany.
W
momencie, kiedy powieki zaczęły mi już ciążyć zdałem sobie sprawę, że nawet nie
znam jego imienia. Trochę tak głupio… Szczególnie, że od razu darowaliśmy sobie
tytułowanie siebie nawzajem per „pan”. Po głębszym zastanowieniu doszedłem
jednak do wniosku, że byłoby to zbyteczne, gdyż zdawało się, że byliśmy w
podobnym wieku i wprowadziłoby to między nami pewnego rodzaju nienamacalną
ścianę, którą ciężko byłoby potem obalić. Zgadywałem, że mógł być ode mnie
starszy zaledwie o kilka lat.
Przymknąłem
powieki, miałem wrażenie, że tylko na chwilę, a potem…
***
- Niech
mu pan nie przeszkadza! – usłyszałem niezbyt przyjemny, nieco piszczący głos,
który dochodził do mnie, jakby z wielkiej odległości. – Pacjent musi
wypoczywać!
Otworzyłem
oczy, przez moment nie orientując się, gdzie jestem ani tym bardziej, po co.
Zamrugałem kilkakrotnie. Poczułem, jak spływa na mnie zmęczenie po incydencie z
wczorajszego wieczora. Niewygodne, wąskie łóżko nie pozwoliło mi się wyspać.
Tym bardziej, że co chwila budziłem się, kiedy ktoś na korytarzu trzasnął drzwiami,
przechodził koło sali, w której leżałem lub kichnął czy zakasłał. Czułem,
jakbym miał piach w oczach. Błagam, nigdy więcej szpitala…
Drzwi
otworzyły się, a ja odruchowo spojrzałem w ich stronę. W przejściu stanął
mężczyzna, który wczoraj o mało mnie nie rozjechał. W świetle dziennym
nareszcie mogłem mu się uważnie przyjrzeć. Tak, jak już wcześniej stwierdziłem,
nie mierzył tyle, ile przeciętny koszykarz, ale to wcale nie ujmowało mu uroku.
Jego kasztanowe, półdługie włosy były ładnie ułożone – nie jakoś misternie, ale
w bardzo naturalny sposób. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż równie
dobrze mógłby z taką fryzurą wstać z łóżka i wyglądać tak oszołamiająco dobrze,
jednak ja doskonale zdawałem sobie sprawę, że taki efekt był zamierzony.
Cholernie ciężko było osiągnąć taki sukces – wyglądać pięknie, a jednocześnie
naturalnie.
Nie
używał cieni do powiek, eyelinera ani nawet kredki do oczu. Nie miał choćby
podkładu, co dla mnie było czymś niemalże nie do pomyślenia. Choć z drugiej
strony, jeśli uwzględnić w rachunkach jego idealnie gładką cerę o jednolitym,
zdrowym kolorze to w sumie logicznym jest to, że mężczyzna nie bawił się w
makijaż, kiedy po prostu go nie potrzebował. Poczułem się dość głupio wracając w
myślach do łazienki w moim mieszkaniu, a dokładniej to półki pod lustrem, która
była zaścielona kosmetykami, za którymi ukrywałem swoje, według mnie, tak
liczne niedoskonałości.
Jego usta
nie były pełne i wydatne, ale także nie cienkie – coś pomiędzy tym a tym, mimo
to bardzo ładne. Nos drobny, delikatnie zadarty, a oczy duże, o głębokim
wejrzeniu i hipnotyzujących tęczówkach w kolorze ciemnej czekolady.
Jednym
słowem: przystojniak, jak ich mało.
Ubrany
był w czarny płaszcz sięgający mu do połowy uda. Srebrne guziki połyskiwały
niczym drogocenne klejnoty. Do szlufek również czarnych spodni przyczepiony
został srebrny łańcuszek, który obijał się o biodro właściciela, kiedy ten
szedł w moją stronę. Nosił glany 20, do kolan, przez co wydawał się niemalże
groźny; sam nie wiem, dlaczego przeszło mi coś takiego przez myśl. Jedynym
elementem jego ubioru, jaki miał inny kolor był aksamitny szal w kolorze kawy
latte.
Szatyn
przysunął sobie plastikowe krzesło, które stało pod ścianą do mojego łóżka i osunął
się na nie ciężko. Odłożył na szafkę okulary przeciwsłoneczne, które trzymał w
ręku i rozluźnił szal. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak zawahał się,
kiedy skupił uwagę na mojej twarzy. Zamrugał kilkakrotnie, po czym uniósł w
zdumieniu brwi.
-
Wyglądasz jeszcze gorzej niż wczoraj – rzucił bardziej informująco niż
obraźliwie. – Co oni ci tutaj zrobili?
-
Wyglądam zapewne nie gorzej niż wczoraj – machnąłem lekceważąco ręką. – Zapewne
jedynie nie miałeś tej „przyjemności” przyjrzeć mi się w takim stanie, gdyż
było ciemno – wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się nerwowo.
Oto mam
przed sobą prawdopodobnie najprzystojniejszego faceta, jakiego do tej pory
spotkałem, a on akurat musi oglądać mnie w chwili, kiedy wyglądam jak kuweta
dla mojego kota… Serio, to się nazywa szczęście…
- Nie,
nieprawda – pokręcił głową. – Widzę bardzo dobrze w ciemności – zmrużył oczy. –
Wczoraj wyglądałeś, jakby przynajmniej jeszcze połowa życia trzymała się
twojego ciała, ale teraz to bliżej ci już do nieboszczyka – założył nogę na
nogę. – Jesteś bledszy i masz cienie pod oczami – zauważył.
- Tak
działa na mnie szpital – uśmiechnąłem się, jednak po jego minie wywnioskowałem,
że miernie mi to wyszło. – Dlatego tak bardzo nie chciałem tu jechać. Nie
znoszę szpitali! – westchnąłem cierpiętniczo.
-
Uparłem się, żeby przywieść cię tu dla twojego dobra, ale teraz to poważnie
zastanawiam się czy rzeczywiście zrobiłem dobrze – uśmiechnął się półgębkiem,
jednak tylko na moment, gdyż chwilę później znów przybrał neutralny wyraz
twarzy. – Rozmawiałem z moim adwokatem. Zgaduję, że ty jeszcze nie
skontaktowałeś się ze swoim, prawda?
- Niby
po co? – wzruszyłem ramionami. – Mówiłem już, że nie zamierzam cię pozywać.
Jeśli wciąż mi nie wierzysz, to mogę napisać ci oświadczenie, w którym
uwzględnię, że ani za pół roku, ani za rok, ani nawet za sto lat nie wypomnę ci
tej sprawy i nie wstąpimy na ścieżkę sądowniczą – rozłożyłem ręce. Jego oczy
błysnęły niebezpiecznie. Chyba ważył moje słowa. – Co?
- To aż
dziwne – przygryzł wargę. – Ludzie w dzisiejszych czasach wykorzystają choćby
najmniejszą okazję do zarobienia pieniędzy, a ty od tak po prostu odpuszczasz?
Raz zostałem pozwany nawet za to, że wydarłem się na psa sąsiadki, który
wiecznie szczał mi na wycieraczkę, a ty otarłeś się o śmierć i… nic? – podniósł
jedną brew. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.
- Gdyby
wszyscy myśleli o tym samym i kierowali się tymi samymi pobudkami, świat byłby
nudny, prawda? – uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. – Zresztą, żeby się
sądzić, trzeba mieć pieniądze, a ja nie narzekam na ich nadmiar. Nie zamierzam
szukać dziury w całym; nie jestem dobry w te klocki, nie znam żadnego dobrego
prawnika i nie zamierzam się w to mieszać. Poza tym cała ta akcja miała miejsce
z powodu mojej nieuwagi… - nie zdążyłem dokończyć, kiedy mężczyzna posunął mi
pod sam nos białą kartkę i długopis, który nie wiem skąd magicznie wytrzasnął.
-
Napisz mi to. Chcę mieć dowód. Potem już będę spokojny i pewny, że nie
kłamiesz.
- Wszystkich
traktujesz, jako kłamców i oszustów? – spojrzałem na niego wymownie.
-
Dzięki temu unika mnie wiele rozczarowań – odparł niezrażony. – A ty wszystkim
na „dzień dobry” rzucasz się na szyję?... czy może powinienem raczej
powiedzieć, że rzucasz się im pod maskę?
Wywróciłem
oczyma, po czym wziąłem się za pisanie. Napisałem mu oświadczenie, że nie
wytoczę mu sprawy sądowej, tak jak sobie tego życzył, a na samym końcu
podpisałem się czytelnie. Oddałem kartkę mężczyźnie, który szybko przebiegł
wzrokiem po linijkach tekstu i uśmiechnął się do siebie pod nosem. Zgiął papier
na pół i wsunął go do głębokiej kieszeni swojego płaszcza, którego nawet nie
zdjął. Zastanawiało mnie, dlaczego. W końcu w szpitalu nie było aż tak zimno,
żeby siedzieć w kurtce. Może po prostu preferuje wysoką temperaturę czy coś…?
- Jakby
co, pamiętaj, że mam dowód na piśmie – uśmiechnął się szerzej.
W
odpowiedzi jedynie prychnąłem. Doprawdy, co za dziwny człowiek. Może i
cholernie przystojny, ale dlaczego, do cholery, jest tak niemożliwie
podejrzliwy i nieufny? To wręcz chorobliwe…
***
Niedoszły
wypadek na szczęście skończył się jedynie otartymi dłońmi i policzkiem; w końcu
samochód mnie wyminął, a ja jedynie porządnie grzmotnąłem o asfalt. Moje
wszystkie wyniki były w normie, a więc po niedługim czasie zostałem wypisany.
Kiedy wyszedłem przed budynek szpitala, już w swoich wygodnych ubraniach,
czułem się, jakbym brał udział w triatlonie albo przejechał mnie walec… albo to
i to.
Spojrzałem
w niebo, tym razem zasnute ciężkimi, ołowianymi chmurami. Wyciągnąłem rękę, by
po chwili poczuć, jak pierwsza kropla osiada na mojej dłoni, a następnie spływa
po niej, prześlizgując się między palcami. Tak, jestem prawdziwym
szczęściarzem. Nie mam przy sobie absolutnie żadnych pieniędzy i czeka mnie naprawdę
długa droga do domu w kurtce, która nawet nie ma kaptura. Świetnie. Po prostu
bosko. Czy może być lepiej?
Nie
czekałem długo, by przekonać się, że może być lepiej – tym razem, na całe
szczęście, nie w znaczeniu ironicznym. Tuż przede mną zatrzymało się auto,
które poprzedniej nocy mało nie pozbawiło mnie ostatniego tchnienia. Drzwi od
strony pasażera uchyliły się zachęcająco.
-
Wsiadaj, podwiozę cię – zaoferował szatyn.
Nie
myśląc długo, zrobiłem to, co mi kazał. Nie miałem zamiaru spacerować w deszczu,
szczególnie, że jedyne, o czym mogłem tylko myśleć w chwili obecnej to to, jak
bardzo chcę spać. Stłumiłem kolejne rozdzierające ziewnięcie, kiedy zapinałem
pas bezpieczeństwa.
- Więc,
gdzie jedziemy? – podałem mu adres, a mężczyzna włączył się do ruchu. - Myślałem
nad tym, co mi powiedziałeś – odezwał się znienacka, przykuwając moją uwagę.
Przyjrzałem się uważnie jego pięknemu profilowi. – O tym, że świat byłby nudny,
gdyby wszyscy ludzie byliby tacy sami. Wiesz… W sumie to większość z nich
właśnie jest identyczna, a bynajmniej w moim mniemaniu. Ludzie żerują na sobie
wzajemnie niczym ogromne pasożyty, dlatego byłem zdziwiony twoim podejściem „co było, to było
i nie wracajmy już do tego”. Ale właśnie… większość to jednak nie wszyscy.
Przyzwyczaiłem się do tego nudnego życia, gdzie ludzie są obłudni. Z początku
myślałem, że po prostu twoje kłamstwa są bardziej wyrafinowane, że jesteś
dobrym aktorem, może ułożyłeś już sobie cały plan, jak mnie wyrolować… Ale ty
rzeczywiście jesteś inny. Jesteś jednym z naprawdę niewielu takich ludzi,
jednak… to chyba właśnie to sprawia, że jesteś taki wyjątkowy, a spotkanie cię
na tle szarego życia i równie szarego tłumu ludzi, których nie znoszę, jest tak
przyjemne i unikatowe – uśmiechnął się ciepło i spojrzał na mnie przez moment.
Odwzajemniłem gest. Wyglądał niczym sam anioł, kiedy uśmiechał się w tak
cudowny sposób.
-
Dzięki, że zaoferowałeś mi podwózkę – mruknąłem.
W
samochodzie było naprawdę ciepło, ogrzewanie było przez cały czas włączone,
przez co miałem wrażenie, że rozpływam się. Powieki znów zaczęły mi ciążyć i…
***
Obudziłem
się niespodziewanie we własnym łóżku. Wiedziałem, że jestem u siebie, nawet
kiedy jeszcze nie otworzyłem oczu – ten zapach, uleżana poduszka, dotyk
atłasowej kołdry – wszystko to poznałem.
Było
już całkiem ciemno, z czego wnioskowałem, że obudziłem się w środku nocy.
Obróciłem się na plecy i przez długą chwilę wpatrywałem w sufit, na którym
pojawiały się snopy światła reflektorów samochodów, które przejeżdżały ulicą
tuż pod moim blokiem. W mojej głowie zionęła idealna pusta, która była dla mnie
chwilą wspaniałego ukojenia nerwów, aż w końcu pojawiło się w niej pytanie:
„Jak ja się tu znalazłem?!”. Pamiętałem, że byłem w aucie razem z tym mężczyzną
i… a może to wszystko było snem?
Niepewnie
wywindowałem się do siadu i spojrzałem na swoje dłonie. Wciąż obtarte. Rany nie
zniknęły.
Moją
uwagę przykuła kartka pozostawiona na szafce nocnej. Sięgnąłem po nią i
rozszyfrowałem misternie kreślone znaki.
„Zasnąłeś w samochodzie. Wiedziałem, że
byłeś zmęczony, dlatego postanowiłem Cię nie budzić. Mam nadzieję, że nie
gniewasz się za to, iż pozwoliłem sobie obszukać Cię w poszukiwaniu kluczy do
mieszkania, które zostawiłem również na szafce nocnej.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się
spotkamy – tym razem może w bardziej sprzyjających okolicznościach; co ty na
to?
Hideto”
„Hideto…”
– powtórzyłem w myślach jego imię. A więc on nie był snem… a nawet jeśli jest i
wciąż trwa, to bardzo się z tego cieszę.
Hideto…
No
proszę, a więc… Hideto.
Uśmiechnąłem
się do siebie pod nosem.
Chwila,
tylko jak on przetransportował mnie z samochodu do mieszkania na trzecim
piętrze mieszczącym się w bloku bez windy?!
Doprawdy urocze opowiadanie *^* Z chęcią przeczytałabym następną część,a jeżeli twierdzisz, że jest lepsza od tej to musi być naprawdę dobra :D Jeśli chodzi o opowiadanie z wymyślonymi postaciami uważam, iż jest to świetny pomysł.
OdpowiedzUsuńMyślę, że jego końcowy wyczyn to ni takiego, ja kiedyś tak zrobiłam xD Podoba mi się to, ale wolałabym bez wampirow itd.
OdpowiedzUsuń//Yūko-3
Wyrażam życzenie, aby kontynuować tą serię! Nie mam nic przeciwko fikcji i tajemniczości. Sądzę, że to nawet idealnie pasuje do Hyde'a i by wzbogaciło jego postać.
OdpowiedzUsuńMiło mi czytać twoje fanficki, gdzie w roli głównej występuje Hyde oraz Yasu. W końcu tak mało jest o nich w polskim fandomie, i nawet nie wyobrażasz sobie, jaką maiłam radochę czytając opowiadanie z nimi! Cieszę się, że już nie jestem sama w pisaniu o nich ;^;
Ah, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, skoro jest lepszy od tego! Życzę dużo weny, ktoś musi zaspokajać głód takich fangirli jak ja! XD
O tak, tak, tak, tak, tak kontynuuj, jest świetne :3
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie pewnie też będzie genialnym dziełem, więc miło było je przeczytać ;3
1. Z racji, że sama mam ochotę napisać autorskie - jestem za xD bo ja tam dopiero od roku czytam opowiadania z ludźmi istniejącymi na prawdę (a nadal się do wielu pairingów przełamać nie mogę...) i do tej pory dwa blogi, które są moimi ulubionymi, to właśnie z opkami autorskimi. A że ty jesteś moją ulubioną autorką ficków z rl to chciałabym przeczytać też coś z Twoją osobistą kreacją *^*
OdpowiedzUsuń...jak przeczytam opko i będę miała jeszcze na cokolwiek siłę (chyba sie przeziębiłam x.x") to skomentuję w następnym komencie xD
Och, wyczuwam wampira *^* HYDE mi pasuje do roli wampira xD sama jestem w trakcie pisania opka o wampirach tylko HYDE x K.A.Z. xD
OdpowiedzUsuńDalej, dalej, dalej!! ♥ Już to kocham <3 i chyba lepsze by było zwykłe...ale wszystko co z tym zrobisz mi się spodoba ;)
OdpowiedzUsuńDalej, dalej, dalej!! ♥ Już to kocham <3 i chyba lepsze by było zwykłe...ale wszystko co z tym zrobisz mi się spodoba ;)
OdpowiedzUsuńOmO Hyde <3 Yasu <3 coraz bardziej cię kocham *o* cholernie mi się podoba, ja chcę next, już, teraz, zaraz.
OdpowiedzUsuńKurczę aż nie wiem co mam napisać...xp oke ja jestem za tajemniczością i fikcją...taak to tak bardzo pasuje do Hyde, wampajery i w ogóle.
A co do opka autorskiego...JESTEM ZA :D może być ciekawie nawet bardzo :)
Weny życzę :) mam nadzieję że szybko dodasz next xp
HIDEEEE *-* oczywiście, że jestem za kontynuacją! I fajnie by było gdybyś się jednak zdecydowała na odrobinę fikcji i wgl. Te klimaty jakoś tak do Hide pasują.
OdpowiedzUsuńNo.. tego.. to ja już więcej nie piszę, bo nie wiem co..
Nie przepadam za Yasu. Jest.. jakiś taki dziwny O_O z wyglądu oczywiście, bo go przecież nie znam. Ale lubię twoje opowiadania, to przeczytałam. No i Hyde <3 Wyrażam więcej niż chęć na przeczytanie kolejnej części, dlatego liczę, że niedługo ją wstawisz *^* No i jest Hyde! W sumie zastanawia mnie, czy on jest normalną osobą...
OdpowiedzUsuńPisz opowiadanie półautorskie, pisz. Sama myślę o napisaniu czegoś z wymyślonymi postaciami, mam nawet głównego bohatera!
Chwila.. Hyde w glanach 20? Przecież on jest mojego wzrostu xD hahaha, zabawnie by wyglądał
Yay! Naprawdę świetne, zwłaszcza, że już długo nic nie wstawiałaś... Podoba mi się, oj podoba... Jedna rzecz mnie tylko zdziwiła... Skąd Hideto wiedział, gdzie mieszka Yasu...? Ale pomysł i wykonanie, świetne jak zawsze <3 Chcę kontynuację i oczywiście nowa notkę! Komciów, obserwacji, zdrowia i wszystkiego, czego obie z wenką potrzebujecie... Zapraszam do siebie - jak nie, to sorry za spam ._. http://yaoi-fanfic-by-ksuirui.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej, hej, hej! Zapewne nie kojarzysz mojej osoby (no chyba, że zalazłaś mojego aska w swym czasie, bądź bloga, lub spotkałaś się z nazwą Shotsuya), ale to nic. W tym komentarzu chciałam cię poinformować, że bardzo fajnie piszesz, a może i nawet genialnie? Również chcę, abyś wiedziała, że caaały twój poprzedni blog na blog.pl przeczytałam przez miesiąc kwiecień od deski do deski i jestem prze szczęśliwa, że odnalazłam twojego nowego bloga! ^.^ Nie opuściłam też ikonki "Dołącz do obserwatorów", jak widać xD. Na tamtym blogu nie komentowałam ani jednego twojego posta, ponieważ nie miałam czasu, a czytałam wszystkie serie i shoty jakie wypisałaś wtedy, gdy byłam wolna od nauki, czekałam na busa do mojej miejscowości lub szłam spać, przez co moją codziennością jest sen od godziny 24 :3, ale nie obwiniaj się, bo całkiem przyjemnie się śpi po świeżo przeczytanym opowiadaniu, zwłaszcza twoim i jeszcze na dwóch innych blogach, ale to tak na marginesie. C: Podziwiam cię za to, że masz tak dużo czasu i weny, bo jak dobrze pamiętam, to na poprzednim blogu cały czas dodawałaś notki, a zdarzało się nawet po 2 dziennie, z czego skakałam z radości, że twe wpisy ciągnęły się i nie miały zamiaru skończyć, aż w końcu znalazłam posta, gdzie napisałaś, że się przenosisz i, uwierz mi, że za Chiny Ludowe nie mogłam go znaleźć i wpadłam w dwutygodniową rozpacz... ;-; Ach, jaka jestem żałosna... Pozwolisz, że wszystkie serie i shoty przeczytam jeszcze raz tutaj i tym razem już sumiennie skomentuję? Bardzo mi na tym zależy... Chciałabym, abyś zobaczyła ten komentarz i miała, świadomość, że jestem twoim nowym czytelnikiem Kitanatorem xDD.
OdpowiedzUsuńWracając do opowiadania, to pomimo, iż ja trawię tylko Keitę i Aoihę to i tak mi się spodobało, i to bardzo! Przeczytałam już obie części i mam nadzieję, że pojawi się szybko trzecia. Scenka z tą biblioteką w 2 części sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad pracą bibliotekarza i specjalnie pojechałam do biblioteki miejskiej i odnowiłam swoje niemalże codzienne wizyty w mojej bibliotece na wsi. Spodobała mi się ta tajemnicza sukwa, co myśli, że chodzi z Hideto. No i jeszcze raz - czekam niecierpliwie!! ><
Ech, chyba już przynudzam.. JAK ZAWSZE... Ale musisz się przyzwyczaić, ponieważ zamierzam tutaj wpadać codziennie, czekać co chwila na nowy post i komentować każdy przeczytany od A do Z fan fic. Na moje blogi nawet nie zaglądaj, bo nie ma sensu i jeszcze czasu ci zabiorę...
Pozdrawiam, i mam nadzieję, że widzisz właśnie ten komentarz i uśmiechasz się z zadowolenia, że twój talent dostrzega więcej niż 90 parę osób :) Czasu i weny życzę <l3 ~