Oneshoot Yuuki x Rito (Lycaon) "Jaki ten świat mały, nieprawdaż, Yuuki?"

No cóż... Powiedzmy, że moje samopoczucie jest nieco lepsze niż poprzednio (czyt. rozjechanego kota na autostradzie), choć jak czytam niektórych opinie to wciąż wzdycham ciężko i ledwo powstrzymuję się od walenia głową w klawiaturę... W każdym razie nieważne. Wstawiam tego dość długiego shota (18 stron w wordzie), bo zalega mi na dysku, a jako że się nad nim napracowałam to jakoś tak głupio to po prostu skasować. 

Następnym, co wstawię będzie "Vampire depression" - nowa seria Hyde (L'Arc~en~Ciel, VAMPS) x Yasu (Acid Black Cherry). Daty publikacji nie potrafię nawet zgrubnie podać; wszystko zależy jak zwykle od komentarzy i szkoły, która ostatnio mnie nie oszczędza (co z tego, że w statucie jest napisane, że w jednym tygodniu mogą być 3 prace klasowe? Zróbmy pięć, będzie zabawniej! No i jeszcze te nieszczęsne godziny na wolontariat... =.='' Boże, ja i udzielanie się społeczne! Przecież ja nic nigdy nie robię za darmo x.x'' Zły ze mnie człowiek T.T)

Tytuł: „Jaki ten świat mały, nieprawdaż, Yuuki?”
Paring: Yuuki x Rito (Lycaon)
Typ: oneshoot
Gatunek: obyczajowy
Beta: -

- Szczerze powiedziawszy to jestem już zmęczony taką chujową robotą – westchnąłem ciężko. – Wiecie… Chyba dam sobie spokój z muzyką i, tak jak pierwotnie to sobie wymyśliłem, spróbuję się dostać do akademii sztuk pięknych, a potem zostać mangaką…
- Rito, doskonale cię rozumiemy, ale na litość boską, nie zostawiaj nas w takiej chwili! – jęknął Satoshi ściągając z nosa okulary; jeśli to robił, znaczyło to, że był naprawdę załamany…
- Nie jest tak źle – odezwał się Hiyuu. – Cała nasza trójka skończyła grać w zespołach „na chwilę”. Wierzę, że uda nam się w końcu założyć taki zespół, gdzie wszyscy będziemy tak samo zaangażowani i uparci w dążeniu do celu – posłał mi wymowne spojrzenie. – Wszyscy jesteśmy zdesperowani, ale nie możemy się poddawać! Wysłaliśmy nasze demo dopiero do jednej wytwórni; to, że nas olali to jeszcze nie koniec świata! Są przecież inne, nie?
- No niby tak – wzruszyłem ramionami. – Ale nie oszukujmy się; bez wokalu nie nagramy nawet mini-albumu. Już pomijam fakt, że nasz zespół składa się jedynie z dwóch gitarzystów i basisty, i nie mamy nawet perkusisty, bo to nie jest obecnie nasz największy problem. Gdzie my mamy znaleźć dobrego wokalistę?
- Nie wiem – sapnął Sato. – Najpierw muszę się nachlać. Jak mi się coś objawi w moich pijackich urojeniach to dam ci znać – uśmiechnął się sarkastycznie, popychając duże i ciężkie drzwi z mlecznego szkła.
Weszliśmy do klubu. Przedarliśmy się przez tłumy tańczących, roznegliżowanych, po kątach całujących się lub rzygających imprezowiczów i zasiedliśmy na wysokich stołkach przy barze. Tak dobrze nam znany już barman nawet nie pytając nas o to, co podać, postawił na blacie piwo, które trafiło w moje ręce, whisky z lodem, którym zadowolił się Satoshi i dżin z tonikiem dla Hiyuu.
Cała nasza trójka miała spuszczone głowy. Każdy z nas zamyślił się. Nie wiem, nad czym rozmyślali chłopacy, ale ja zamartwiałem się tym, za co zapłacę czynsz za mieszkanie, bo kasa się mnie nie trzymała. Niedawno zespół, w którym grałem przez pół roku i występowałem w jednym z większych klubów w Ikebukuro, rozpadł się przez kłótnie między muzykami. Byłem w stanie znieść wszystkie ich wrzaski i dziwne pomysły, byle tylko utrzymać zespół „przy życiu”, w rezultacie czego, ten ostatni miesiąc działalności przemęczyliśmy się wspólnie właśnie ze względu na mnie i moje zabiegi. Naprawdę, miałem dość, zdawałoby się, że niemal codziennie szukać nowego zespołu, który chwilę potem kończył swoją działalność. Za te marne grosze, które zarabiałem jako gitarzysta ledwo wiązałem koniec z końcem…
Wstąpienie do obecnego zespołu zaproponował mi Sato, z którym znałem się od podstawówki; kiedyś mieszkał w moim sąsiedztwie. Hiyuu również znałem; z jednego z wielu koncertów typu multi-man. Zarówno gitarzysta, jak i basista byli zapalonymi, świetnymi muzykami, problem polegał na tym, że nikt z nas nie miał forsy na to, żeby spełnić marzenia. Kluby coraz nie chętniej zatrudniały zespoły muzyczne, gdyż ponoć ich utrzymanie jest zbyt drogie, a nie wspomnę nawet, że miesięczna opłata za wynajmowanie sali, w której przeprowadzaliśmy próby, jak na złość wciąż wzrastała, a my sami ledwo wygrzebywaliśmy ostatnie drobne na nasze prywatne wydatki.
Kochałem muzykę i nie chciałem z niej rezygnować, ale mieszkać pod mostem także mi się nie uśmiechało. Jeśli chcielibyśmy wybić się na rynku potrzebowalibyśmy czegoś, co zwróciłoby na nas uwagę. Satoshi wyróżniał się w swoich lenonkach i nieodłącznym cylindrze, ale na litość boską, to za mało! Potrzebujemy świetnego wokalisty, którego głos zawróci ludziom w głowach i poruszy ich serca… a poza tym to w ogóle potrzebujemy jakiegoś dobrego tekstu, bo żaden z nas nie umiał zbytnio pisać. My zajmowaliśmy się komponowaniem. Wszystko, co jak do tej pory udało nam się wspólnie naskrobać po kilkukrotnym przeczytaniu wydawało się być niewystarczająco głębokie lub po prostu błahe…
Ukryłem twarz w dłoniach i potarłem nią nimi. Kuźwa, nawet nie mogłem się upić, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać! Westchnąłem zrezygnowany…
- Ciężki dzień? – usłyszałem obok siebie przyjemny głos. – Mogę tu usiąść?
Spojrzałem na chłopaka, który trzymał dłoń na siedzisku stołka koło mnie. Był niewysoki, miał ładne, kształtne i pełne usta, drobny nos i duże oczy z błękitnymi szkłami kontaktowymi. Jego tlenione włosy w grubych lokach okalały jego delikatną twarz. Był naprawdę ładny… Miał na sobie krótkie czarne spodenki i tego samego koloru zakolanówki na paseczkach. Biała, prosta bokserka rzucała się w oczy, gdyż, szczególnie w tym świetle, wyraźnie odcinała się od ciemnego dołu i skórzanej krótki sięgającej mu jedynie do żeber. Na nadgarstkach miał kilkanaście bransoletek, które cicho dzwoniły, kiedy poruszał rękami. Na szyi miał zawieszony długi naszyjnik, którego zawieszka wyglądała jak bryłka nieoszlifowanego bursztynu, na którym ktoś wyrył pentagram.
Spojrzał na mnie wyczekująco, a ciemne i gęste wachlarze rzęs rzucały cienie wokół jego oczu, przez co miałem wrażenie, że jego tęczówki są jeszcze jaśniejsze i jeszcze bardziej hipnotyzujące.
- Jasne – skinąłem głową i przełknąłem głośno ślinę.
Blondyn usadowił się na stołku, a ja rzuciłem spojrzenie w drugą stronę. Satoshi już leżał na blacie i zdawał się być w sztok pijany; z Hiyuu nie było dużo lepiej, gdyż basista opowiadał coś zawzięcie gitarzyście, który albo zasnął, albo stracił przytomność (prędzej to pierwsze) i w ogóle nie przeszkadzało mu to, że Sato ani mu nie odpowiada, ani w jakikolwiek sposób nie reaguje na jego słowa. Westchnąłem ciężko po raz wtóry dzisiejszego dnia. Wokół nich stały ledwo po trzy-cztery puste szklanki, ale tak to jest, kiedy pije się na pusty żołądek; zgon murowany.
- To twoi przyjaciele? – chłopak siedzący bok wskazał na muzyków.
- Taa… - mruknąłem niechętnie. – Będę musiał ich potem zataszczyć do domu…
- Współczuję ci – uśmiechnął się delikatnie, jakby chciał dodać mi otuchy. – Jesteś dobroduszny. Wiesz, ja zazwyczaj zostawiam moich znajomych tam, gdzie padli pod stołem. Zawsze powtarzam, że jeśli mieli na tyle sił, aby się upić do nieprzytomności, to mogą mieć także na tyle sił, aby samodzielnie wrócić do domu – wzruszył ramionami. – No… chyba, że na kimś mi zależy – dodał po chwili.
- Wiesz… w sumie masz rację – pokiwałem głową. – Dziś wyjątkowo nie mam ochoty bawić się w taksówkarza, a następnie w niańkę – upiłem łyk piwa. Spojrzałem jeszcze raz na blondyna, orientując się, że ten ma już przed sobą kieliszek z czerwonym winem. – W sumie, to nawet nie wiem, jak się nazywasz – zauważyłem.
- Yuuki – wyciągnął do mnie rękę, którą ja delikatnie ścisnąłem. Miał o wiele drobniejsze dłonie niż ja, dlatego niemalże bałem się, że zrobię mu krzywdę, jeśli użyję zbyt dużo siły. – A ty, jak masz na imię?
- Rito – odparłem krótko.
Zapadła między nami chwila niezręcznej ciszy.
- Nie odpowiedziałeś na moje pierwsze pytanie – przypomniał. Spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami, niewerbalnie prosząc, aby powtórzył. – Ciężki dzień?
- Jak cholera… - pokręciłem głową.
- Co się stało? – dociekał robiąc przy tym zmartwioną minę.
I tak oto w przypływie jakiejś dziwnej szczerości opowiedziałem mu całą historię rozpadających się zespołów, braku pieniędzy i życia niemalże z dnia na dzień, trzymając się myśli „oby na dziś starczyło”. Wspomniałem także o kalekim zespole, w który wciągnął mnie Satoshi i o odrzuceniu naszej oferty przez wytwórnię oraz o tym, że coraz częściej nachodzą mnie myśli, aby rzucić to wszystko w cholerę i pójść na tę pieprzoną akademię sztuk pięknych; jako mangaka miałem większe szanse na zatrudnienie i dostatnie życie.
- Uh, przykro mi… - spojrzał na mnie ze współczuciem. Położył mi dłoń na ramieniu. – Mimo wszystko uważam, że nie powinieneś rezygnować z tego, co kochasz. Już w niedalekiej przyszłości możesz tego bardzo żałować – uśmiechnął się znów w ten sam delikatny, piękny sposób. – Wiesz, w końcu po każdej nocy nadchodzi dzień, po każdej burzy przychodzi słońce i po każdych łzach przychodzi śmiech. Zdaje mi się, że jeśli przebrniesz przez ten trudny dla ciebie okres, potem będzie już tylko lepiej – upił łyk wina.
Jego słowa dały mi do myślenia. Szczególnie skupiłem się na przedostatnim zdaniu, które wypowiedział. To zalatywało mi jakimś poematem… Zagryzłem wargę, jednak w końcu odważyłem się zapytać:
- Piszesz coś?
- Co? – ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Piszesz wiersze, prozę, piosenki… cokolwiek?
- Ah… - westchnął i ponownie się uśmiechnął. – Tak. Czasem nachodzi mnie wena, więc piszę. Skąd wiedziałeś?
- Intuicja artystyczna – zaśmiałem się. – Ponoć artysta zawsze pozna drugiego artystę.
- Schlebiasz mi – uśmiechnął się szeroko ukazując proste, białe zęby.
- W sumie cały czas mówiłem o sobie. A co z tobą? Pracujesz gdzieś? – zaciekawiłem się.
- Nie, nie pracuję. Uczę się jeszcze.
- Uczysz? To, ile ty masz lat? Czy przypadkiem powinni cię tu nie wpuścić? – spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie – zaśmiał się. – Jestem na studiach. Chcę zostać ortodontą.
- Ortodontą? Nigdy bym nie pomyślał…
- Dlaczego?
- Jakoś tak… Jak dla mnie jesteś zbyt niecodzienny do tak przyziemnego zawodu… Zbyt wyjątkowy… - palnąłem zanim zdążyłem pomyśleć. Yuuki zamrugał kilkakrotnie nie wiedząc, co powiedzieć, po czym zarumienił się obficie, przez co jego policzki przybrały prawie ten sam kolor, co wino, które pił.
- Dziękuję… chyba… - dodał niepewnie, a ja miałem ochotę strzelić sobie w łeb.
No cóż; wygląda na to, że dla mnie jedno piwo to nawet za dużo, bo już po jednej butelce przestawałem kontrolować to, co mówię. Choć prędzej niż alkohol posądzałbym o to jego naprawdę niecodzienną urodę. Szczerze powiedziawszy to miałem cholerną ochotę umówić się z nim na randkę, ale na pierwszym spotkaniu to tak jakoś nie wypada… zresztą znamy się ledwie piętnaście minut, no dobra, może z dwadzieścia. Poza tym, jak ja bym przy nim wypadł? Przecież jestem spłukany!
- Ja… Uh, muszę już iść – wyciągnął z kieszeni portfel i rzucił na blat pieniądze.
- Och, wybacz. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało… - spuściłem głowę. Pięknie! Wystraszyłem go! Pewnie teraz myśli, że jestem jakimś tanim podrywaczem, który ułożył tę historyjkę, jaką mu wcisnąłem, na poczekaniu angażując w to kompletnie nieznanych mi dwóch pijanych facetów, którzy akurat siedzieli obok mnie. Cudownie!
- Nie, to nie przez ciebie – uśmiechnął się. – Po prostu jest już późno, a jutro rano mam wykłady. Nie chcę się spóźnić. Jestem słaby w kontrolowaniu czasu; myślałem, że zabawię tu trochę dłużej – ponownie położył mi rękę na ramieniu.
- Taa… - mruknąłem kompletnie nieprzekonany. Zapewne po prostu chciał być uprzejmy i szybko się zwinąć, a przy tym nie sprawić mi zbytniej przykrości.
- Naprawdę! – zarzekał się. – Zresztą… - spojrzał w stronę pijanych Hiyuu i Satoshiego – skoro i tak nie masz już tu nic do roboty, to możesz iść ze mną. Jeszcze chwilę możemy się przejść i porozmawiać. Milej będzie gawędziło się podczas spaceru niż tutaj – zaproponował.
Przez chwilę biłem się z myślami. Nie chciałem zostawić Sato i Hiyuu tutaj… jeszcze ich ktoś okradnie albo co… choć z drugiej strony nie było zbyt wiele tego, czym złodziej mógłby się nacieszyć. Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. „Sorry chłopaki, ten jeden jedyny raz będę samolubny. Później was za to przeproszę, ale naprawdę chcę poznać Yuukiego”, pomyślałem.
Zapłaciłem za swoje piwo, po czym szeptem jeszcze przekazałem barmanowi, żeby w razie możliwości rzucił czasem okiem na muzyków, bo mimo wszystko martwiłem się o nich. Szczególnie o gitarzystę, który miał wyjątkowy dar do pakowania się w kłopoty.
Wyszliśmy z blondynem z klubu. Skierowaliśmy się w stronę niewielkiego parku. Przeszliśmy szeroką alejką wyłożoną szaro-czerwoną kostką brukową oświetloną stylizowanymi na starodawne, nadającymi klimatu latarniami gazowymi. Wzdłuż alejki rosły sakury i śliwy, które wciąż jeszcze nie zakwitły, pomimo iż ich gałęzie zostały już dawno przystrojone przez zielone, soczyste liście. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gładko przechodząc z jednego tematu w drugi.
Spacer nie był długi, a nawet jeśli pokonaliśmy naprawdę dużą odległość, to nie zauważyłem tego, gdyż tak dobrze rozmawiało mi się z towarzyszącym chłopakiem. Byłem zajęty przypatrywaniem się, jak jego piękne usta poruszały się i rozciągały, kiedy blondyn mówił i uśmiechał się. Cały czas obserwowałem go z uwagą. Bardzo chciałem się do niego zbliżyć…
Ej, ale nie w tym sensie! Po prostu chciałem go poznać, a gdyby nasza znajomość przerodziła się w coś więcej byłbym po prostu więcej niż ucieszony; zapewne skakałbym z radości. Wiedziałem, że uczucie, którym go obdarzyłem to na razie jedynie zauroczenie, jednak to właśnie dlatego chciałem poznać go dokładnie, dogłębnie; chciałem się w nim zakochać i utwierdzić, że jest taki, jaki chciałem, żeby był.
Zatrzymaliśmy się dopiero pod ciemnobrązowymi drzwiami ze złotym numerkiem 58. Przez chwilę przyglądałem się im, aż w końcu zrozumiałem, że to musi być jego mieszkanie. Yuuki wyjął klucze i otworzył drzwi, co w moim mniemaniu oznaczało koniec spotkania na dziś.
- Hm… No cóż, no to… do zobaczenia? – rzuciłem niepewnie, kiedy chłopak przekroczył próg mieszkania.
- Już idziesz? Znaczy… No… Chciałem powiedzieć, że… idziesz? Nie chciałbyś zostać? Wiesz, w końcu jest już druga czterdzieści osiem – na potwierdzenie swoich słów podetknął mi wyświetlacz swojego telefonu z zegarkiem pod nos.
- Tak późno? – byłem zszokowany.
- Sam jestem zdziwiony – wzruszył ramionami i uśmiechnął się ciepło. – Widocznie spędziliśmy ze sobą dużo więcej czasu niż nam się wydawało – powiedział niewinnie. – Mieszkasz daleko stąd?
- A gdzie my tak w ogóle jesteśmy? – zapytałem zdezorientowany.
- W Nakano – odparł, śmiejąc się.
- Poważnie? A dałbym sobie rękę uciąć, że wciąż jesteśmy w Shinjuku. Ja mieszkam w Minato.
- O, to daleko – pokręcił głową i złapał mnie za rękaw, ciągnąc w swoją stronę. – Przenocujesz u mnie. Wybacz, że zaciągnąłem cię tak daleko od domu. W sumie to nawet nie pomyślałem o tym, gdzie mieszkasz… Przepraszam – pochylił głowę.
- Daj spokój, nic się nie stało – położyłem mu rękę na ramieniu. – Przecież nie wywiozłeś mnie jakieś setki kilometrów – zaśmiałem się. – To wcale nie tak daleko – wzruszyłem ramionami. – A… tak w ogóle to, na którą masz te wykłady?
- Na dziewiątą – odparł, zamykając za mną drzwi na klucz. – Już mi nie uciekniesz – zaśmiał się, po czym poprowadził mnie w głąb mieszkania.
Mieszkanko nie było duże; porównywalne wielkościowo do mojego. Mieściła się tu niewielka, ale ładnie urządzona łazienka, przeciętnej wielkości kuchnia oraz salono-sypialnia i coś w rodzaju pokoju dziennego czy raczej miejsca pracy Yuukiego. Do gustu przypadł mi szczególnie ten ostatni pokój. Stało tam obszernie biurko zaścielone kartkami, regał z książkami, które także leżały na podłodze poukładane w stosy, gdyż już się nie mieściły, obrotowy fotel z czarnym skórzanym obiciem, laptop oraz wieża stereo, ale tym, co przyciągnęło moją uwagę było okno, które od południowej strony stanowiło jedną ze ścian. Stanąłem przy nim opierając się ramieniem o jedną ze ścian. Przez moment przyglądałem się miastu, które nawet o tej porze było niezmiennie żywe i ruchliwe. Czerwone tylne światła aut mknących po ulicy zdawały się stanowić niekończący się ruchomy sznur, który został przeciągnięty między dwoma pasami zmiennego, płynnego złota, którymi w istocie był blask latarni ulicznych. Chłopak stanął obok mnie.
- Lubię tu stać i obserwować – uśmiechnął się. Nasze ramiona stykały się. – Z siódmego piętra jest piękny widok, prawda? – kiwnąłem głową w odpowiedzi. – Szczególnie urzekająco to wygląda podczas zachodu słońca, kiedy niebo barwi się na przeróżne odcienie różu, żółci i pomarańczu, a złoty krąg chowa się za budynkami. Długie cienie rzucane przez bloki wyglądają jak rozczapierzone palce zdeformowanej dłoni, co jest moim zdaniem nieco groteskowe. Lubię także oglądać wschód słońca; naprawdę fantastycznie to wygląda, kiedy światło rozprasza mrok przesuwając się złoto-białą ścianą blasku, zdawałoby się, w moją stronę – delikatny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Wierzę na słowo – popatrzyłem na niego ciepło.
- Może kiedyś będziesz miał okazję sam to zobaczyć… – powiedział, po czym szybko zatkał sobie dłonią usta. – Znaczy… To nie tak miało zabrzmieć!
- Czyli nie chcesz, żebym więcej już cię odwiedzał? – droczyłem się z nim.
- Nie! – poczerwieniał. – To nie tak… tylko… - dukał.
- Spokojnie, tylko żartowałem – uśmiechnąłem się. – Rozumiem, o co ci chodzi – skinąłem głową.
- Tak? A… To dobrze, bo ja tak czasem mam, że nie mogę zebrać myśli i się wysłowić… - zakłopotany podrapał się w kark. – Proszę – wcisnął mi w ręce to, co ze sobą przyniósł; czyli to, co dziś miało stanowić moją piżamę. – Mam nadzieję, że będzie pasować – powiedział szybko i wciąż zarumieniony wrócił do salono-sypialni… a może sypialnego salonu? No dobra, może nie będę już wymyślał… Pokręciłem głową z dezaprobatą dla samego siebie.
Kiedy wszedłem do pokoju, blondyn ścielił łóżko. Biała kanapa narożna po rozłożeniu wyglądała, jakby mogła pomieścić co najmniej pięć osób. Naprzeciw sofy stała niziutka, ale długa szafka. Na niej z kolei mieścił się telewizor oraz stosy płyt CD i DVD. Pomiędzy szafką a łóżkiem mieściło się kotaksu, na którego stoliczku leżały piloty, kolejnych kilka książek oraz jakieś notatki; nie byłem na tyle chamski, aby je przeczytać.
- Pomóc ci? – zaproponowałem.
- Nie – pokręcił głową. – Zanim pościelę, ty w tym czasie możesz się wykąpać.
Skinąłem głową, kierując się w stronę łazienki, której ciężko było nie znaleźć; mieściła się dokładnie naprzeciw drzwi wejściowych. Na prawo od nich znajdywała się obszerna, wbudowana w ścianę szafa z przesuwanymi drzwiami, z czego jednymi z nich było ogromne lustro.
Wszedłem do łazienki; była wyłożona płytkami w piaskowym kolorze, a meble były w kolorze przypalanego drewna. Wziąłem szybki prysznic, po czym przebrałem się w dresy oraz koszulkę, którą pożyczył mi chłopak. Ubranie pasowało. Wolałbym, aby było trochę luźniejsze, jednak nie wybrzydzałem.
Wróciłem do pokoju, gdzie Yuuki już uwinął się ze ścieleniem łóżka i stał na środku salono-sypialni trąc brodę w geście zamyślenia.
- Gdzie ja to wcisnąłem…? – mruczał sam do siebie.
- Czego szukasz? – zapytałem.
- Miałem gdzieś futon, ale nie mogę go znaleźć – westchnął.
- No chyba żartujesz? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Nie, nie, oczywiście, że ty będziesz tu spał! – wskazał na rozłożoną narożną kanapę za siebie. Pokręciłem głową, wywracając oczyma.
- Przestań, Yuuki, przecież tu się pomieści połowa batalionu wojskowego – ironizowałem. – Chyba, że masz jakieś uprzedzenia do spania ze mną w jednym łóżku? Bo dla mnie to żaden problem – rozłożyłem ręce.
- Ach, no to jeśli nie jest to dla ciebie problem… - uśmiechnął się delikatnie. – Szczerze powiedziawszy, to myślałem, że to ty możesz mieć jakieś opory – przyznał.
- Następnym razem zamiast spekulować i, przysłowiowo, robić sobie pod górkę, po prostu zapytaj – pouczyłem go.
- Masz rację – kiwnął głową, zgadzając się ze mną. – Jeśli jesteś głodny to lodówka jest do twojej dyspozycji. Teraz ja pójdę wziąć prysznic, jeśli nie masz nic przeciwko – rzucił wychodząc z pokoju.
Usiadłem na łóżku. Nie mając nic lepszego do roboty zacząłem przeglądać książki leżące na stoliku kotaksu (wciąż nie ruszając notatek, bo w końcu mogły okazać się jakimiś prywatnymi zapiskami, a nie chciałem wyjść na wścibskiego). Wszystko dotyczyło kierunku studiów, który sobie wybrał. Przejrzałem pobieżnie materiał, który on musiał opanować z nietęgą miną.
- Matko… - jęknąłem.
- Co się stało? – stanął w przejściu, wycierając włosy ręcznikiem. Bez makijażu czy z, wciąż tak samo wyglądał pięknie.
- Dla mnie to czarna magia – zaśmiałem się. – Na biologii i chemii zazwyczaj rysowałem – wzruszyłem ramionami.
- Dla mnie z kolei rysowanie jest czarną magią – podszedł do łóżka i usiadł obok mnie. – Nigdy nie miałem zdolności artystycznych.
- Każdy jest w czymś dobry, a coś może mu nie wychodzić – odparłem odkładając książki na miejsce. Yuuki ziewnął zasłaniając usta dłonią. – Chodźmy już spać. Obaj jesteśmy zmęczeni.
Blondyn pokiwał głową. Obaj wpełzliśmy pod kołdrę układając głowy na poduszkach. Chłopak spał bliżej zasłoniętych teraz okien. Mimo iż mieliśmy dużo miejsca leżeliśmy dość blisko siebie. Przez moment wpatrywałem się w niego, a on we mnie. Obaj się uśmiechaliśmy, po czym krótko zaśmialiśmy. Najlepiej widziałem jego oczy, w których odbijało się światło… nie wiedziałem skąd ono dochodziło, ale to nie miało znaczenia. Teraz, kiedy nie miał soczewek mogłem stwierdzić, że jego oczy mają karmelowy kolor - piękny karmelowy kolor. Uśmiechnąłem się i zasnąłem chwilę później niż Yuuki.

***

- Zamknij się! – usłyszałem przyciszone warknięcie powoli się rozbudzając. - Zrobię to znacznie lepiej niż ty!... Chyba śnisz!... Nie możesz się ze mną równać! Nikt z was nie może! – otworzyłem oczy i zaspany podniosłem się na łokciu, jedną ręką trąc oczy. Spojrzałem na rozeźlonego blondyna, który fuknął z wyższością do telefonu, po czym rozłączył się i cisnął nim za siebie. Rozległ się nieprzyjemny huk obwieszczający, że komórka spotkała się z podłogą. W tym momencie Yuuki zwrócił na mnie uwagę. – Oj, obudziłem cię? Przepraszam! Naprawdę nie chciałem! – przybrał znów ten potulny ton, którego używał wczoraj. – Tylko… tak jakoś się zapomniałem… to ze złości – wzruszył ramionami bezradnie. – Przepraszam – powtórzył.
- Kto to był? – zapytałem zaciekawiony wciąż zachrypniętym od snu głosem.
- Nikt ważny – machnął ręką, po czym podciągnął obcisłe spodnie, które zsunęły się z jego wąskich bioder odsłaniając materiał czarnej bielizny. Zapiął sprzączkę paska. – Kolega ze studiów. Jak zwykle nie wywiązał się z obietnicy – mruknął, zdejmując z siebie t-shirt do spania i sięgając do szafy po koszulę, którą założył na gołe ciało.
Nie mając siły jeszcze się podnieść ponownie opadłem na poduszkę i westchnąłem cicho. Uderzył we mnie zapach jaśminu i czegoś orzeźwiającego… mięty? aloesu? Nie… coś na kształt morskiej bryzy… - zapach Yuukiego. Nie wiem, jakim cudem można pachnieć tak oszałamiająco, jednak jemu się to udawało.
- Już wychodzisz? – zapytałem.
- Już jestem spóźniony! – zawołał, wrzucając notatki i książki do torby.
- A która jest godzina?
- Dochodzi jedenasta!
- To chyba też powinienem się zbierać, skoro ty wychodzisz… - mruknąłem niechętnie, windując się do siadu.
- Jak chcesz, możesz zostać – pobiegł po coś do pokoju,  który wyglądał jak jego pracownia, po czym wrócił ponownie upychając coś w torbie. – Masz – rzucił we mnie kluczami, które ledwo co zdołałem złapać. – Zamknij, jak będziesz wychodził. Tu masz mój numer telefonu – wcisnął mi w ręce wydartą kartkę z zeszytu z nakreślonymi pochyłymi cyframi. – Zadzwoń do mnie, kiedy będziemy mogli się ponownie spotkać. Koniecznie dzisiaj, bo to jest mój jedyny komplet kluczy! – zaznaczył. – Do zobaczenia! – cmoknął mnie w policzek, po czym w ekspresowym tempie założył buty, kurtkę i wybiegł z mieszkania.
Chwila…
Zamrugałem kilkakrotnie, uparcie wpatrując się w zamknięte już drzwi. Ściągnąłem brwi w niezrozumieniu. Czy on właśnie dał mi jedyny komplet kluczy do swojego mieszkania i zostawił mnie w nim samego? Okej, rzeczywiście wczoraj dobrze się dogadywaliśmy i w ogóle… ale to jeszcze nie jest powód, żeby pozwalać sobie na takie poufałe zachowania. Jakby nie patrzeć wcisnął klucze do mieszkania chłopakowi, z którym nie znał się nawet jednego dnia. W dodatku zostawił mnie w nim samego. Gdybym był choć trochę niemoralny mógłbym go bez najmniejszego problemu okraść i nic nie mógłby z tym zrobić, bo przecież ani nie wiedział, gdzie mieszkam, ani jak dokładnie się nazywam, ani nie miał pewności czy wczorajszego wieczoru nie wymyśliłem tej całej opowieści z zespołami… Nie wiedział o mnie kompletnie nic i, prawdę mówiąc, oddał mi mieszkanie w swoje ręce. Cóż, gdybym był szurnięty mógłbym je spalić, nie? Przecież na tym świecie nie żyją sami normalni ludzie…
I właśnie, zdawało się, że blondyn nie należał do tych, którzy mieli najrówniej pod sufitem. Rozumiem, że mnie przenocował, to jeszcze nie jest jakaś dziwna rzecz, mimo iż się słabo znaliśmy; fakt faktem, miałem kawał drogi do domu, więc chciał być miły i wziął mnie pod swój dach, ale żeby zaraz oddawać mi jedyny komplet kluczy do mieszkania i zostawiać je na moją pastwę?! Poważnie, co z nim jest nie tak?!
A może to ja swoim wyglądem i zachowaniem wzbudzam w innych takie zaufanie? Nie, to raczej odpadało, bo Satoshi prawie codziennie powtarzał mi, że w gruncie rzeczy zachowuję się bardziej jak menda niż przyjaciel… Mówił to, co prawda, w żarcie, ale zawsze jednak…
A propos zachowania; zdziwiła mnie także rozmowa Yuukiego przez telefon. Przy mnie był taki potulny, wręcz słodki, a na tegoż „kolegę ze studiów”, jak go nazwał, darł się i wywyższał. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że stoi przede mną zupełnie inny chłopak. Może on przede mną tylko udawał? Może nie obawiał się, że zagrożę mu w żaden sposób (nie zniszczę mieszkania i będę tak łaskaw spotkać się z nim ponownie, aby oddać klucze), gdyż to on stanowił większe zagrożenie dla mnie? Kuźwa, w co ja się wkopałem?!
Od dziś zasada numer jeden: za żadne skarby tego świata (i innego też) nie iść z nieznajomym (obojętnie jakiej płci) do jego domu i nie opuszczać grupy swoich znajomych (choćby nie wiem, jak byli nawaleni i ile czasu, i wysiłku kosztowałoby mnie zawleczenie ich do mieszkania).
Wyrwałem się z letargu nie chcąc jeszcze bardziej nastraszyć sam siebie; może Yuuki po prostu był roztrzepany i nierozważny? Chciałem w to wierzyć…
Wstałem i udałem się do łazienki, gdzie zostawiłem poprzedniej nocy ubrania. Czekały na mnie nienagannie złożone w kostkę. Uśmiechnąłem się pod nosem – jak mogłem pomyśleć, że ten szczupły, delikatny chłopaczek mógłby być dla mnie jakimś zagrożeniem albo stać po „ciemnej stronie mocy”? Na litość boską, chyba prędzej podejrzewałbym o to własną matkę! Przecież on był taki kruchy, niepozorny… a może to tylko przykrywka dla jego prawdziwej osobowości? A może po prostu naoglądałem się za dużo filmów kryminalnych i szukam dziury w całym?
Wzruszyłem ramionami, po czym przebrałem się. Spojrzałem w lustro. Pożyczyłem sobie jego szczotkę do włosów; miałem nadzieję, że chłopak nie będzie za to zły…
Tym, co zwróciło moją uwagę był flakonik z perfumami. Wziąłem go w ręce i powąchałem; jaśmin. Jaśmin, ale nic poza tym. Więc skąd wzięło się w jego zapachu to orzeźwienie? Szampon? Płyn do kąpieli? Zapachowa mgiełka do ciała? Zaciekawiony po kolei wąchałem wszystkie zawartości buteleczek stojących pod prysznicem; szampon był typowo do włosów farbowanych, ale nie miał żadnego konkretnego zapachu owoców czy roślin. Pachniał przyjemnie, ale nie umiałem dokładnie stwierdzić, czym – powiedziałbym, że miał mydlany zapach, o ile mogę się tak wyrazić. Płyn do kąpieli pachniał zieloną herbatą. Żadnej mgiełki czy zapachu do ciała nie znalazłem… Balsam do ciała? Nie, balsam też pachniał zieloną herbatą i wyglądało na to, że stanowił zestaw z płynem do kąpieli. To nie to… Więc, co nadawało mu taki niepowtarzalny i wspaniały zapach? Zafrasowany podrapałem się w kark, uparcie myśląc. Wiem! Płyn do płukania ubrań! Dość bezczelnie, z gryzącą świadomością, że nie powinienem tego robić, otworzyłem jego szafę i sięgnąłem po pierwszą lepszą rzecz. Natrafiłem na kremowy, miękki sweter. Powąchałem go. Kwiaty. Płyn do płukania ubrań, którego używał był kwiatowy.
Westchnąłem zrezygnowany. Skończyły mi się pomysły. Nie wiedziałem, co stanowiło sekret jego wspaniałego zapachu.
Wyjąłem telefon z kieszeni spodni, który wciąż tam był. Siedemnaście nieodebranych połączeń i wiadomość tekstowa. Szesnaście od Satoshiego, jedno od Hiyuu i sms sieciowy. Pokręciłem głową, wywracając oczyma. Sato pewnie mnie zabije za to, że zostawiłem ich w barze… Spodziewając się najgorszego wybrałem numer gitarzysty i wróciłem z powrotem do salono-sypialni.
- Matko, gdzie ty się podziewasz?! – usłyszałem na „dzień dobry”.
- Cześć – rzuciłem, przypominając o przywitaniu. Włączyłem tryb głośnomówiący i położyłem telefon na stoliczku kotaksu, zabierając się za składanie pościeli. Jakoś tak nie wypadało zostawić po sobie takiego barłogu…
- Żadne „cześć”! – wrzasnął. – Najpierw chcę wiedzieć, gdzie jesteś, żebym mógł cię znaleźć i zabić!
- W domu u takiego jednego chłopaka, którego wczoraj poznałem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – W sumie to nie wiem, gdzie dokładnie jestem. Gdzieś w Nakano, ale nic poza tym – wzruszyłem ramionami, mimo że mój rozmówca nie mógł tego zobaczyć.
- Aaa… - mruknął chłopak. – No to jeśli tak sprawy się mają, to ci wybaczam – zaśmiał się. – Słyszałeś, Hiyuu? Rito zaliczył jakiegoś chłopaczka!
- Nie przeleciałem go – zaprzeczyłem.
- Więc co? Mam uwierzyć, że chodziliście za rączkę po parku oddając się długiej i pasjonującej rozmowie, po czym on zaproponował ci, żebyś u niego nocował, bo było już późno. No i oczywiście w nocy nie zajmowaliście się niczym innym niż spaniem, bo on zapewne musiał rano wstać, żeby coś zrobić; pójść do pracy albo na wykłady, tak? – prychnął z niedowierzaniem
- No w sumie… Zgadłeś; tylko w parku nie trzymaliśmy się za ręce – uściśliłem. Satoshi zaśmiał się, myśląc, że ironizuję; jak boga kocham, jak on coś raz sobie zakoduje w tym zakutym łbie to potem już nijak nie można mu wytłumaczyć, że jest inaczej…
- A ładny przynajmniej? – dociekał. Przed oczyma stanął mi obraz Yuukiego.
- Zajebiście ładny – odparłem dobitnie rozmarzonym tonem.
Złożyłem pościel w kostkę i zostawiłem na łóżku, po czym usiadłem na nim i westchnąłem wracając myślami do momentu, kiedy spojrzałem na niego po raz pierwszy, a moje serce zabiło mocniej.
- Szczęściarz! – usłyszałem krzyk basisty gdzieś w tle. – Dlaczego to właśnie na Rito wszyscy lecą?! – awanturował się. Zachichotałem pod nosem.
- A to coś poważniejszego czy tylko tak jednorazowo? – zapytał Sato.
- Mówię ci, że z nim nie spałem! – założyłem ręce na piersi.
- A wiesz w ogóle jak ma na imię?
- Yuuki.
- Oho, czyżby nasz Rito-chan właśnie kogoś sobie znalazł na stałe? – zaśmiał się.
- Dopiero raz się spotkaliśmy – przypomniałem. – To, że znam jego imię nie oznacza, że zaraz muszę się z nim związać, nie? – „mimo iż bardzo tego chcę”, dodałem w myślach.
- Ale w twoim głosie z łatwością mogę wychwycić tę nutę nostalgii, która podpowiada mi, że jak na razie spotkaliście się tylko raz, ale zamierzasz to zmienić, prawda? Powiedz, umówiłeś się już z nim?
- No… teoretycznie tak. Musimy jeszcze ustalić godzinę.
- Więc dzisiaj?! – wrzasnął zdumiony.
- Tak – potwierdziłem.
- Hiyuu! Odwołuję dzisiaj próbę! Rito-chan idzie na randkę! A właśnie… Może poznasz go z nami? – zaproponował.
- Żeby go wystraszyć? – prychnąłem rozbawiony. – Może kiedy indziej, Sato-kun – uśmiechnąłem się wrednie i rozłączyłem w momencie, kiedy chłopak szykował się, żeby zasypać mnie kolejnym gradem pytań. Wyobraziłem sobie jego wkurzoną minę, przez co nie mogłem powstrzymać głośnego śmiechu, który wyrwał się z mojego gardła.
Kiedy już się uspokoiłem przeszedłem z powrotem do pracowni blondyna. Usiadłem na obrotowym fotelu i zakręciłem się wokół własnej osi. Nie miałem ochoty wracać do domu. Kurde, ale nie wiem także, kiedy wróci Yuuki. Zapomniałem zapytać, o której kończy wykłady…
Moją uwagę przyciągnął jeden z widocznych grzbietów książek, które stały w ciasnym rzędzie na jednej z półek regału. Pozłacane znaki układały się w napis: „album”. Nie powinienem, wiem, ale skoro grzebałem już w jego szafie, to jeśli obejrzę jego zdjęcia to chyba nic się nie stanie, nie? Zresztą… może dzięki temu nauczy się, żeby nie wciskać nieznajomym kluczy do swojego mieszkania i zostawiać je pod jego opieką; w końcu jest tu tyle korcących, prywatnych rzeczy, których chciałoby się dotknąć, obejrzeć…
Niewiele myśląc wyciągnąłem album i z powrotem usadowiłem się na krześle. Kilka pierwszych stron zawierało zdjęcia rodziny. Pojawiała się na nich głównie niewysoka, szczupła kobieta o długich, farbowanych na ciemny blond włosach, nieraz przewijały się jakieś przypadkowe osoby, które akurat napatoczyły się w kadr, ale głównym tematem zdjęć była właśnie ona. Zgadywałem, że była to matka Yuukiego, gdyż był do niej bardzo podobny. To samo ciepłe spojrzenie i delikatny uśmiech, którego nie sposób nie odwzajemnić. Na niektórych zdjęciach widać także było dom rodzinny blondyna – zwykły biały, jednorodzinny domek na przedmieściach z niewielkim, ale za to świetnie zagospodarowanym ogródkiem. Kolejne strony były puste. Zdjęć raptem było dwanaście. Potem długo, długo nic aż w końcu natrafiłem na jedno luźno włożone między strony zdjęcie. Przedstawiało ono Yuukiego, który siedział odchylony na krześle z nogami założonymi na stół i skrzyżowanymi w kostkach. Miał odchyloną głowę do tyłu, którą zwieszał z oparcia krzesła. Spoglądał beznamiętnie na fotografa, jednocześnie przyjmując wyzywający wyraz twarzy. Usta miał w kuszący sposób wydęte, a spod półprzymkniętych powiek widać było tęczówki w kolorze czystego, zimowego nieba. Oczy miał oprószone ciemnym cieniem do powiek, przez co wyglądał jednocześnie ponętnie i niebezpiecznie. Ubrany był w krótkie ciemnozielone spodenki, dżinsową kamizelkę oraz jasny t-shirt z napisami, których nie mogłem odczytać z tej racji, że były do góry nogami. Całości stroju dopełniały czarne buty na wysokich koturnach. W jednej z odchylonych rąk trzymał telefon, a w drugiej kieliszek wina. Na nadgarstkach obowiązkowo znajdywała się masa bransoletek. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w zdjęcie, aż w końcu postanowiłem je zatrzymać. Pewnie i tak się nie zorientuje, więc co mi szkodzi?
Wstałem i wsunąłem zdjęcie do tylnej kieszeni spodni, po czym odłożyłem album na swoje miejsce. Upewniłem się, że mam przy sobie telefon oraz portfel, a następnie ruszyłem do wyjścia. Złożyłem bluzę i buty, i zamknąłem za sobą drzwi. Zapisałem w pamięci telefonu numer Yuukiego i wysłałem do niego wiadomość o treści:
„Kiedy i gdzie chcesz się spotkać? Mam nadzieję, że tym razem będziemy mieć więcej czasu dla siebie. ~Rito”

***

- Cieszę się, że odpowiada ci to miejsce – Yuuki uśmiechnął szeroko.
Fakt; miejsce, które wybrał na nasze spotkanie było naprawdę przyjemne - mała kafejka, powiedziałbym, niemalże ukryta, gdyż mieściła się daleko od głównej ulicy. Mimo ustronnego położenia klientów nie brakowało, ale na szczęście nie było także tłoczno i każdy mógł znaleźć kąt dla siebie. My usiedliśmy na pierwszym piętrze, w czymś w rodzaju loży czy balkonu, skąd mogliśmy oglądać ludzi na parterze.
Wnętrze było utrzymane w przyjemnych dla oka kolorach beżów i kawowych odcieniach brązu. Wszystko tu ze sobą współgrało i zdawało się, że tworzy jedną całość – począwszy od ciemnych stolików i krzeseł, przez jasne panele, po ściany w kolorze cappuccino, gorącą czekoladę z górą bitej śmietany, która stała przed blondynem i moją mocną, mrożoną kawę. Powietrze tutaj było przesycone zapachem karmelu, aż od słodyczy kręciło się w głowie. Czas zdawał się zwolnić, ciągnąc się zupełnie jak sam karmel, jednak nie było to nieprzyjemne uczucie; wręcz przeciwnie. Chwila relaksu i błogości była niczym ciepły okład, pod wpływem którego rozluźniały się wszystkie mięśnie.
Spojrzałem na Yuukiego. On też tu idealnie pasował razem ze swoimi jasnymi włosami, brązowymi, głębokimi oczami (dziś nie założył soczewek), i swoją osobistą słodyczą. I jak tu się w nim nie zadurzyć?
Naprzemiennie byłem nim zauroczony i podejrzewam go o jakieś spiski… Czy ja ostatnio nie upadłem na głowę? Albo przynajmniej mocno się w nią nie uderzyłem? Nic takiego raczej nie pamiętałem… Mam nadzieję, że niedługo już wszystko się ze mną na powrót unormuje, bo sam zaczynam obawiać się o swoje zdrowie psychiczne. Przecież blondyn jest taki miły wręcz dobroduszny, trochę zakręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, więc dlaczego wciąż mi coś w nim nie pasuje? Podoba mi się i nie mogę temu zaprzeczyć, ale wciąż jest coś nie tak… coś, co nie daje mi spokoju… Może dlatego, iż myślałem, że ludzie jego pokroju już dawno temu wymarli? Że miłosierdzie względem drugiego człowieka zostało tylko w prawieniach klechów, które nic nie znaczyły, bo oni sami im zaprzeczali swoimi czynami?
Może…
A może nie będę bawił się w krytycznego etyka? W końcu jestem muzykiem…
Odgarniając od siebie splątane myśli wyjąłem z kieszeni klucze i położyłem je na stole, po czym podsunąłem je w stronę chłopaka, który natychmiast je schował.
- Każdemu dajesz swój jedyny komplet kluczy do mieszkania? Pytam tak z czystej ciekawości – podniosłem ręce w obronnym geście, nie chcąc wyjść na cynicznego. – A może to dlatego jest twój ostatni komplet; resztę kluczy rozdałeś, ale nikt nie był na tyle miły, aby ci je zwrócić?
- Nie – zaśmiał się krótko. – Oczywiście, że nie.
- Więc jestem… cóż, wybrańcem? Mogę czuć się lepszy? – również zaśmiałem się.
- Lepszy od kogo? – spojrzał na mnie z rozbawieniem i zdziwieniem jednocześnie.
- Od… ogółu społeczeństwa? – wzruszyłem ramionami. – Tak po prostu palnąłem głupio… - westchnąłem, po czym upiłem łyk swojej kawy.
- To było zabawne – posłał mi to swoje firmowe ciepłe spojrzenie. – I… w sumie to masz rację; w pewnym sensie jesteś wybrańcem – uśmiechnął się i przymknął powieki kręcąc głową, zupełnie jakby toczył jakąś bitwę z myślami; jakby świadomość nie zgadzała się ze słowami, które wcisnęła mu na usta podświadomość przy sposobności chwili zapomnienia.
- A dokładnie to w jakim sensie? – podniosłem jedną brew, będąc zaciekawionym.
- Nieważne – machnął ręką ucinając temat. Potrząsnął głową, jakby w ten sposób mógł odzyskać pełne panowanie nad sobą. – To nie ma znaczenia…
- Skoro to, że jestem „wybrańcem” nie ma znaczenia, to trochę kiepski ze mnie ten „wybraniec” – założyłem nogę na nogę lustrując go uważnym spojrzeniem. – Może mi to wszystko wyjaśnisz, co? Jeśli będę wiedział, o co chodzi, postaram się być lepszym „wybrańcem” – spojrzałem na niego wyzywająco.
- Przyznaj, gdybym zdradził ci wszystkie moje tajemnice nie byłbym już dla ciebie nikim godnym uwagi, prawda? – założył ręce na piersi.
- Tajemnice to niedopowiedzenia, zgodzisz się ze mną? – kiwnął głową, przytakując. – A niedopowiedzenia to kłamstwa – spoważniałem. – A ja nienawidzę kłamstwa – przybrałem surowy wyraz twarzy. Po twarzy Yuukiego przebiegło zmieszanie. – Jasne, możesz mieć swoje tajemnice i nie musisz tłumaczyć mi, dlaczego potraktowałeś mnie jak starego, dobrego przyjaciela, a nie nowopoznaną osobę, ale wiedz, że na mnie nie robi to wrażenia. Szczerze powiedziawszy to nie jestem zwolennikiem chłopców typu Edwarda ze „Zmierzchu” – wywróciłem oczyma. – Nie mam prawa do zmuszenia cię do powiedzenia tego, czego nie chcesz – wzruszyłem ramionami – ale znacznie bardziej cenię sobie osoby otwarte. Nie mając przede mną tajemnic stajesz mi się bliższy; wiem, że mnie nie okłamujesz, nie grasz przede mną, ufasz mi i potrafisz powiedzieć prawdę. Ludzie, którzy chowają się za kłamstwem są słabi.
Nastała chwila ciszy; ona również ciągnęła się jak karmel – ale nie była już przyjemna.
Piętro niżej słychać było, jak ludzie przyciszonymi głosami rozmawiali o czymś i stukają filiżankami o spodki. Ktoś mieszał łyżeczką napój, przez co rozniósł się drażniący dźwięk uderzania metalu o porcelanę.
- Tak po prostu palnąłem głupio… - westchnął w końcu ze spuszczoną głową powtarzając moje słowa.
- Dobrze wiedzieć, że nie tylko mnie się to zdarza – uśmiechnąłem się samymi kącikami ust, aby chociaż trochę go rozweselić, ale on nie patrzył na mnie.
Zjebałem atmosferę.
Kurwa, a było już tak miło…
Jednak zdolny jestem – nie ma co… Chcesz, żeby ktoś zniszczył ci przyjemny wieczór? Zadzwoń do mnie! Profesjonalne usługi w zakresie grzebania dopiero rozwijającej się znajomości i…
- Masz rację – głos blondyna wyrwał mnie z wiru myśli, w którym ubolewałem nad swoją głupotą i „zdolnościami”.
- W czym? – zapytałem zdezorientowany.
- W tym, że ludzie kryjący się za kłamstwami są słabi… – pokiwał głową smętnie, po czym gwałtownie wstał i chwycił swoją kurtkę, która wisiała na oparciu krzesła.
- Yuuki!
Podniosłem się chwilę po nim. Zdążyłem go złapać za rękę zanim jeszcze dopadł schodów.
- Wybacz, ale nie potrafię być tak silny jak ty… Po prostu nie potrafię brnąć przez całe życie z odsłoniętą twarzą i przyjmować wszystkie ciosy, które zadaje życie tak bezpośrednio… - szepnął i dałbym sobie rękę uciąć, że w jego oczach widziałem łzy.
Blondyn wyrwał rękę z mojego uścisku, po czym pobiegł schodami w dół, a chwilę potem usłyszałem trzask zamykających się za nim drzwi.
Pięknie.
Miałem ochotę walić głową o ścianę… I w sumie zrobiłem to. Oparłem się o ścianę najpierw plecami, by zaraz potem odwrócić się do niej przodem i uderzyć o nią czołem. Zimno przyjemnie rozchodziło się po rozpalonej skórze. Również miałem ochotę się rozpłakać; tylko, do ciężkiej cholery, dlaczego?!
Z jednej strony byłem do niego nieco uprzedzony, a z drugiej pragnąłem, by wciąż przy mnie był; a teraz sam go od siebie odepchnąłem… nawet za bardzo nie wiedziałem czym… Po prostu powiedziałem to, co myślałem – tak jak zawsze.
I jak zawsze (no prawie) skończyło się to dla mnie źle.
Kuźwa, kiedy ja nauczę się trzymać język za zębami?!
Dlaczego Yuuki tak zareagował na moje słowa?
Dlaczego niczego nie chciał mi wyjaśnić?
Dlaczego czuję się do niego w jakiś dziwny sposób przywiązany?
Dlaczego tak bardzo mi na nim zależy?
Dlaczego wciąż dopatruję się jakiegoś drugiego dna?
Dlaczego coś cały czas mi tu nie pasuje?
Dlaczego mam tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi?

I dlaczego, kurwa, cały czas zaczynam zdanie od „dlaczego” cofając się przy tym w rozwoju do poziomu trzylatka, którego zasób słów wciąż jeszcze jest mocno uszczuplony i powtarza się?

Westchnąłem ciężko.

***

- …to! – ktoś szturchnął mnie w ramię. – Rito! – spojrzałem zamglonym wzrokiem na Satoshiego, który wyglądał na wpół rozeźlonego, a na wpół zmartwionego. – Czy ty się czegoś naćpałeś? – warknął. – Wołam cię i wołam, a ty nie słuchasz!
- Ee… - mruknąłem mało inteligentnie. – Sorry…
Gitarzysta zmierzył mnie surowym wzrokiem od stóp do głów, a Hiyuu za jego plecami wybuchnął śmiechem. Obaj popatrzyliśmy zdumieni na basistę, który wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Sato-chan, naprawdę tego nie widzisz? – prychnął. – Przecież Rito jest zakochany! Sam przecież dopytywałeś czy to związek na stałe, czy przelotny romans; widzę, że nasz lowelas, Ri-chan, planował się jedynie zabawić, a po drodze w mieszkaniu tego Yuukiego widocznie zostawił gdzieś swoje serduszko – wystawił mi język, po czym złożył obie dłonie  formując z nich serce.
Normalnie zapewne wepchnąłbym mu te brudne łapska do gardła, żeby się nimi udławił i tymi swoimi serduszkami też, ale nie miałem na to zwyczajnie siły. Byłem zbyt zajęty szukaniem odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Szczerze powiedziawszy to nawet nie ruszyłem się o milimetr.
- Rito, czy ty na pewno dobrze się czujesz? – zapytał Satoshi robiąc przy tym niewyraźną minę. Zsunął nieco okulary z nosa i przyjrzał mi się dokładnie. – Czy ty dzisiaj w ogóle spałeś?
- Nie – odparłem szczerze.
- Uuu! – zawył Hiyuu. – Nie śpi, nie je z miłości! – klasnął w dłonie. – Tylko niech ta twoja przygoda miłosna będzie miała „happy end”, bo nam tu jeszcze zdechniesz, a wtedy będziemy musieli dodatkowo znaleźć drugiego gitarzystę – spojrzał na mnie ostrzegawczo.
- Co się stało? – dopytywał Sato.
- W sumie… sam za dobrze nie wiem – wzruszyłem ramionami. Ściągnąłem pasek gitary z barków i odstawiłem instrument na stojak. Opadłem na małą sofę, która stała pod ścianą. Sapnąłem zmęczony, po czym ziewnąłem rozdzierająco.
- A masz chociaż jego zdjęcie? – ekscytował się basista.
Skinąłem głową i sięgnąłem po kurtkę, która wisiała przewieszona przez oparcie kanapy. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej fotografię Yuukiego. Wygładziłem brzegi, po czym podałem zdjęcie Hiyuu. Satoshi również się zainteresował. Spojrzał przez ramię basisty i… obaj ściągnęli brwi robiąc przy tym dziwne miny.
- Ten Yuuki? – zapytali w tym samym momencie.
- Znam go – oświadczył Hiyuu.
- Ja też – dodał gitarzysta. – I ty również, Rito, tylko że jak zwykle tego nie pamiętasz – pokręcił głową, zajmując miejsce obok niego.
- Skąd wy go niby znacie? – zdziwiłem się.
- Ja też mieszkam w Nakano, gdybyś nie wiedział – pomachał ręką basista. – Yuuki mieszka kilka ulic dalej. Widuję go czasem, jednak poznaliśmy się w porcie. Szukałem wtedy w nocy natchnienia. Siedział na ławce na molo i patrzył w gwiazdy. Wdałem się z nim w niezobowiązującą rozmowę; nie przyjaźnię się z nim, ale wiem, że wciąż tam często przesiaduje.
- Rito – wtrącił się Satoshi ciężko wzdychając. – Chodziliśmy z nim razem do szkoły. Może i nosi szkła kontaktowe, może i przefarbował włosy, ale po tej minie poznałbym go na drugim końcu świata – pokręcił głową. – On zawsze udawał obrażoną księżniczkę, ale to była tylko gra. Zmienił się tak po… śmierci jego matki…
Śmierci?!
Coś przeskoczyło w mojej głowie.
Coś zgrzytnęło.
Coś gruchnęło i rozniósł się nieprzyjemny łoskot, a zaraz potem huk.
Album – to dlatego były w nim same zdjęcia tej kobiety. On za nią… tęsknił…
- Mów dalej – skinąłem głową przyzwalając, aby kontynuował.
- Ponoć ma starszego brata – wzruszył ramionami – ale ja go w życiu nie widziałem. Po śmierci matki, brat pomagał ojcu wychować Yuukiego, ale… on się strasznie zmienił. Zamknął się w sobie, a kiedy ktoś zaczynał mu współczuć robił się złośliwy i nonszalancki; nie do wytrzymania. Wiesz, żadnej patologii tam nie było czy coś, ale… no po prostu wyobraź to sobie… stracić matkę w tak młodym wieku… Nawet mając już te „-dziesiąt” lat na karku jest to traumatyczne przeżycie, ale on był dopiero w podstawówce… - zamilkł na chwilę, by zaraz potem znów kontynuować. – Pamiętasz, jak za karę za jedną z naszych „bomb” musiałeś zostać po lekcjach i sprzątać klasę? Yuuki śmiał się z tego kawału tak głośno, iż nauczyciel myślał, że on też był w to zamieszany; ja zdołałem się ulotnić. Nie wiem, co tam po lekcjach między wami zaszło, ale pamiętam jak dziś, jak zachwycałeś się chłopakiem, którego wiele osób już skreśliło. Nic dziwnego, że nie pamiętasz tego, bo masz pamięć do twarzy tak wybiórczą, jak moja osiemdziesięcioczteroletnia prababcia, nie urażając mojej prababci. W dodatku on się strasznie zmienił… Wiem to wszystko dlatego, że moja matka przyjaźniła się z matką Yuukiego i próbowała wspierać jego rodzinę. Po twoich rzewnych namowach próbowałem się z nim zapoznać, ale dla mnie był tak samo wredny jak dla innych; ponoć do tej pory nic się nie zmienił, więc jestem zdziwiony, że udało ci się z nim nawiązać jakikolwiek kontakt, nie wspominając już o tym, żeby w nim zakochać – wciągnął gwałtownie powietrze.
A więc tak się sprawy mają…
No proszę, jaki ten świat mały…

***

Siedziałem w porcie już trzecią godzinę. Wiatr przesiąknięty zapachem morza chłostał mnie po twarzy i bawił się moimi włosami. Zadrżałem z zimna. Spojrzałem w ciemne niebo, na którym nie była widoczna ani jedna gwiazda. Westchnąłem ciężko. Z każdą kolejną minutą traciłem nadzieję, że chłopak jednak się tu pokaże…
Wpatrywałem się w nocny nieboskłon dość długo i robiłbym to wciąż, gdyby nie cichy odgłos kroków stawianych na deskach molo. Osoba zmierzająca w moją stronę zatrzymała się nagle i do moich uszu dobiegł dźwięk towarzyszący gwałtownemu odwróceniu się; czyli był w odległości, z jakiej bez problemu mógł mnie rozpoznać – zgadywałem, że dzielił nas dystans około piętnastu kroków, nie więcej.
- Stój – rzuciłem dość władczo.
Chłopak posłusznie zatrzymał się. Odgłos kroków ucichł. Nie musiałem na niego patrzeć; wiedziałem, że to on – bo niby kto inny mógłby być na tyle zakręcony, żeby spacerować po molo po północy i to w dodatku w taką pogodę?
Nie musiałem patrzeć, ale chciałem; spojrzałem w jego stronę. Wciąż stał do mnie tyłem, a jego ramiona drżały. Jasne włosy, po prostu przeczesane grzebieniem, nie jakoś zmyślnie ułożone, opadały miękko na barki, a ich końcówki ukryte były pod materiałem czarnej kurtki. W słabym świetle widoczne były tylko jego blond włosy oraz czerwone spodnie, gdyż czarne, sięgające do kolana, wiązane buty razem z bluzą zdawały się być jednolitą całością wraz z mrokiem nocy.
Jednocześnie cieszyłem się, że nie czekałem na darmo, ale tę radość tonizowała myśl o tym, jaką rozmowę musimy przeprowadzić. Powoli wstałem i zbliżyłem się do niego na jakieś pięć kroków, kiedy Yuuki nagle zerwał się z miejsca. Ruszył przed siebie biegiem, jednak udało mi się go dogonić. Złapałem go mocno za przedramię i jednym szarpnięciem przyciągnąłem do siebie. Blondyn wpadł wprost na mój tors. Przez chwilę próbował mnie odepchnąć, jednak przestał, kiedy mocno go objąłem. Stał nieruchomo w moich ramionach. Trwaliśmy w ciszy, a ja wciąż go do siebie przyciskałem; czułem, że tego potrzebuje. Delikatnie odsunąłem go dopiero wtedy, kiedy zauważyłem, że już nie trzęsie się aż tak bardzo.
- Jaki ten świat mały, nieprawdaż, Yuuki? – zagadnąłem ostrożnie, uśmiechając się delikatnie. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, w których czaiły się łzy w razie potrzeby gotowe w każdej chwili popłynąć po jego twarzy. – Już wszystko wiem… - opowiedziałem mu o tym, jak Satoshi i Hiyuu rozpoznali go na zdjęciu, które uprzednio zwinąłem z jego albumu. Chłopak stał sztywno uważnie słuchając, aż w końcu pochylił głowę, opierając czoło na moim torsie. – Wytłumacz mi tylko jedno; jednej odpowiedzi nie potrafiłem znaleźć – blondyn ani nie drgnął. – Dlaczego ja? Co cię skłoniło do tego, aby odsłonić swoją prawdziwą twarz właśnie przede mną, podczas gdy przed innymi grałeś rozpuszczonego dzieciaka-awanturnika? Co w moim zachowaniu sprawiło, że pamiętałeś o mnie przez te wszystkie lata; że utknąłem ci w pamięci? Przecież traktowałem cię zwyczajnie…
- I o to chodzi – przerwał mi. Jego głos był cichy i słaby, jakby wciąż walczył z chęcią wybuchnięcia płaczem. – Potraktowałeś mnie normalnie. Nie patrzyłeś na mnie ze współczuciem… - zgrzytnął zębami. – To współczucie sprawiało, że czułem się gorszy niż inni. Ludzie wytykali mnie palcami i szeptali o mnie ze zmartwionymi minami; a ja tego nie chciałem. To tylko jeszcze bardziej pogrążało mnie w tym, z czego chciałem się wyrwać. Czy to tak trudno zrozumieć, że stojąc z boku i obmawiając kogoś za jego plecami tylko pogarsza się sytuację?!... – westchnął. – Wszyscy odsunęli się ode mnie zupełnie, jakby bali się, że jeśli zbliżą się do mnie to ktoś z ich bliskich również umrze; nie wiem, jak to wytłumaczyć… Próbowali mi pomóc, ale przez to wszystko pogorszyli tylko sytuację, przez co czułem się jak outsider. Byłem wściekły. Próbowałem jakoś odreagować… no i tak jakoś wyszło, że stałem się nie do wytrzymania… Nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że ludzie to same kłopoty, więc chciałem się trzymać od nich z daleka; zupełnie zaprzeczając temu, czego chciałem na początku. Wtedy pojawiłeś się ty – normalnie ze mną rozmawiałeś, śmiałeś się, nie bałeś się, że mój pech cię dosięgnie… - uśmiechnął się pod nosem. – Bardzo cię polubiłem, ale tak szybko, jak się pojawiłeś, tak szybko także zniknąłeś. Jakoś tak wyszło, że zaraz skończył się rok szkolny i każdy z nas wybrał inną kolejną szkołę. Zmieniłem towarzystwo, ale opinia wciąż się za mną ciągnęła, a ja nie miałem siły czy może odwagi pokazać, jaki jestem naprawdę. Bałem się, że jeśli nagle zmienię swoje zachowanie wyda się, że odreagowywałem śmierć matki; że ludzie dowiedzą się o tym i znów będę musiał przechodzić przez to samo. Może wyda ci się to głupie, ale… po prostu zacietrzewiłem się jakoś w tym kłamstwie. Wpadłem w błędne koło, z którego nie potrafię już wyjść o własnych siłach. Stanie za kłamstwem jest wygodne… Jakoś się w tym wszystkim pogubiłem i wyszło zupełnie inaczej, niżbym sobie tego życzył… Zapadłeś mi tak w pamięci, bo jako jedyny potraktowałeś mnie jak człowieka równego sobie; nie patrzyłeś na mnie z tym nieznośnym współczuciem, pogardą czy wyższością… Byłeś… byłeś… jesteś… idealny – szepnął spoglądając mi w oczy.
Jego brązowe tęczówki odbijały światła latarni, przez co mogłem się w nich przejrzeć. Uśmiechnąłem się do niego najpiękniej jak potrafiłem, po czym ująłem jego podbródek i nachyliłem się nad nim. Złożyłem na jego pięknie wykrojonych i miękkich ustach motyli pocałunek. Chciałem się odsunąć, by znów zobaczyć swoje odbicie w jego oczach, jednak blondyn mi na to nie pozwolił. Zacisnął pięść na mojej kurtce i mocno mnie do siebie przyciągnął. Rozchylił usta, a ja kierując się instynktem wsunąłem w nie język. Objąłem go jeszcze ciaśniej. Yuuki założył mi ręce na szyję. Całowaliśmy się długo i namiętnie, gorąco, bez wytchnienia, przelewając w pocałunek wszystkie swoje uczucia. Kiedy się od siebie odsunęliśmy nasze usta połączyła nasza zmieszana ślina, której pozbyłem się przesuwając językiem po jego wargach.
- Całujesz o wiele lepiej niż mógłbym to sobie wyobrazić – uśmiechnąłem się szeroko ukazując zęby.
- To… mój pierwszy pocałunek… - wyznał nieśmiało.
- Pierwszy? – zdziwiłem się. Czyli właśnie go rozdziewiczyłem? Jej! Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Chłopak zarumienił się obficie. Musnąłem jego usta jeszcze raz. – Pomogę ci wyjść z tego błędnego koła – obiecałem, szepcząc mu na ucho.
- Dziękuję – przytulił się do mnie.
Oparłem brodę na jego głowie. Wziąłem głęboki wdech, zaciągając się zapachem jego włosów. Jaśmin i ta niesamowita orzeźwiająca nuta; jakby bryza morska… I w tym momencie doznałem olśnienia! Już wiedziałem, dlaczego chłopak pachniał morzem – bo nad nim przesiadywał. Uśmiechnąłem się sam do siebie; wszystkie zagadki same się rozwiązały.
- Chodźmy stąd – złapałem go za rękę i pociągnąłem w stronę, z której tu przyszliśmy. – W sumie to jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju – wyznałem, obejmując go jedną ręką w pasie. Blondyn zrobił to samo, opierając głowę o moje ramię.
- Jaka?
- W jaki sposób mnie znalazłeś? Bo przecież wiedziałeś, że tamtego dnia będę w tamtym klubie… Wiedziałeś, prawda? – spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Sam powiedziałeś, że ten świat jest mały – wzruszył ramionami, uśmiechając się.
- Nie wierzę, że był  to przypadek. Poza tym, jak mnie poznałeś? Wiedziałeś, kim jestem od początku, prawda? Skąd? Przecież obaj zmieniliśmy się od czasów podstawówki; ja cię nie poznałem. Dlaczego od razu nie powiedziałeś, kim jesteś; że się znamy? No i skąd wiedziałeś, że interesują mnie chłopcy?– zasypałem go gradem pytać. Yuuki zachichotał.
- Nie wiedziałem, że interesują cię chłopcy – objął mnie ciaśniej. – Szczerze powiedziawszy to nawet nie marzyłem o tym, aby się z tobą związać. Po prostu liczyłem na to, że uda mi się zaprzyjaźnić z tobą. W moich najbardziej wygórowanych marzeniach byliśmy po prostu przyjaciółmi – spojrzał na mnie przelotnie. – A co do tego, jak cię poznałem… Fakt, to nie był przypadek. Mam swoich… informatorów? Coś w ten deseń – odparł rozbrajająco.
- Informatorów? – powtórzyłem z niedowierzaniem, intensywnie myśląc… - Satoshi! – wykrzyknąłem oskarżycielsko.
- Dokładnie – zaśmiał się. – To on mi powiedział, że będziecie tamtego wieczoru w klubie. W sumie to w pierwszej chwili także cię nie poznałem, ale jako że przy tobie leżeli pijani Sato i Hiyuu to postanowiłem zaryzykować. Dla pewności zapytałem czy to twoi przyjaciele; kiedy odpowiedziałeś twierdząco, byłem już pewny, że to właśnie ty – Rito, z którym chciałem spotkać się przez tyle lat – uśmiechnął się pięknie, po czym pocałował mnie w policzek.
No proszę – Satoshi okazał się niezłym aktorem, a w dodatku wyszło na jaw, że knuł za moimi plecami intrygi… Mimo wszystko byłem mu wdzięczny za to, że doprowadził do naszego spotkania.
Spoglądałem na niego przez dłuższą chwilę, aż w końcu roześmiałem się serdecznie i znalazłem w sobie tyle odwagi, aby powiedzieć mu to, co już dawno chciałem:
- Kocham cię.
Yuuki zatrzymał się gwałtownie, po czym uśmiechnął się przepięknie i odpowiedział patrząc mi prosto w oczy:
- Ja ciebie też.
Szliśmy wtuleni w siebie przez dobre kilka minut w ciszy; nie była to uporczywa, niezręczna cisza – wręcz przeciwnie – przyjemna, podczas której każdy z nas mógł nacieszyć się na swój sposób z pomyślnego rozwoju sytuacji.
- W sumie to… gdzie my jesteśmy? – chłopak ocknął się z letargu, rozglądając na boki.
- Tym razem idziemy do mnie – odpowiedziałem, kierując go przez kolejne uliczki.

I kto by pomyślał, że ten świat jest taki mały?

3 komentarze:

  1. Ojeeeej, to jest takie zajebiste *^* kocham tego one shoota! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju to było piękne *o* OmO pisz więcej o Lycaon :D
    I jeszcze tego...em...no...nwm co napisać xpp końcówka była urocza *o* o i jeszcze jak wyobraziłam sobie, takiego Yuukiego jak na tamtym zdjęciu...o matko *o* trochę zaśliniłam komputer xpppp
    W ogóle to Yuuki ortodontą? hmmmm....ooo taaag do takiego ortodonty, to ja bym bardzo chętnie chodziła *o* ale i tak nie mogę, go sobie wyobrazić...no...nie mogę >.<"
    Weny życzę i pisz pisz PISZ!!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Urocze. Nie wiem co jeszcze mogę dodać. Takie puchate i słodkie. Lubię szczęśliwe zakończenia:D

    OdpowiedzUsuń