Vampire depression cz.1

Przenieśmy się w magiczny świat, gdzie czas i wiek Hyde ani Yasu nie ma znaczenia. W owym magicznym świecie stworzonym na potrzebę tego ficka Hideto ma ledwo ponad dwadzieścia lat, zarówno jak i Yasunori, mimo iż jesteśmy w czasach obecnych, czyli 2014 roku.

A tak btw. seria będzie kontynuowana na życzenie. Jeśli już ktoś wyraża życzenie, by ją kontynuować to proszę także, by określił czy opowiadanie ma mieć charakter bardziej obyczajowy czy z nutą tajemniczości i fikcji.
Mam już także napisaną drugą część, która uważam, że jest lepsza, więc proszę nie zrażać się dopiero po pierwszej części, która jest poniekąd wprowadzeniem.

Z ogłoszeń parafialnych to jeszcze powiem, że zaczęłam pisać opowiadanie... hm... powiedziałabym, że "półałtorskie"; to znaczy, że głównym bohaterem opowiadania jest postać wymyślona przeze mnie, jednak na jej drodze pojawiają się osoby, które istnieją rzeczywiście (oczywiście chodzi o gwiazdy ze świata j-rocka). Pytanie moje brzmi: czy ktoś chciałby to przeczytać?

Tytuł: „Vampire depression”
Paring: HYDE (L’Arc~en~Ciel, VAMPS) x Yasu (Acid Black Cherry)
Typ: seria -> na życzenie
Gatunek: ?
Beta: -

„Watchin you
The dally of the human
Indiscriminately endless wars
I have traded the light
In exchange for this life from the dark
Just blind me
Set me free
Just blind me
Set me free
Just blind me!”

(VAMPS – “Vampire depression”)

-śpiewał Hyde wprost do mojego ucha. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Uwielbiałem jego głos, a w szczególności, kiedy mogłem rozkoszować się nim w tak wspaniałych chwilach, jak ta. Była już noc; bezgwiezdna i cicha. Zadziwiające, że noc w Tokio może być cicha? Nie jest to znów takie nadzwyczajne, kiedy wciśnie się w uszy słuchawki i przechadza jedynie niezbyt ruchliwymi uliczkami między kolejnymi blokami, unikając tłumnych deptaków, parków i głównych ulic. Poprawiłem szalik, w którym zagrzebałem się po sam nos, nucąc cichutko kolejne wersy piosenki. Odetchnąłem głębiej mroźnym powietrzem i skierowałem swoje kroki do przejścia dla pieszych. Rozkoszowałem się idealnie komponującymi się ze sobą gitarowymi brzmieniami, kiedy nagle aksamitny mrok mącony jedynie słabym żółtym światłem dochodzącym z okien prywatnych mieszkań został brutalnie rozdarty przez niezwykle jasny snop światła, który na moment oślepił mnie. Postąpiłem ostatni krok do przodu, zanim czas zwolnił. Straciłem równowagę i mój tyłek razem z plecami poznał się bliżej z twardym asfaltem. Jedna ze słuchawek wypadła mi z ucha, piosenka urwała się niespodziewanie w połowie, a dookoła rozniósł wysoki pisk opon. Leżałem chwilę otumaniony, nie wiedząc, co dokładnie się stało. Z odległości słyszałem cichnący warkot silnika, a zaraz potem trzaśnięcie drzwiami i szybkie kroki. Niepewnie otworzyłem oczy i wydałem z siebie coś na pograniczu westchnięcia i jęknięcia.
Tak, z całą pewnością ta czarująca noc straciła wiele na uroku.
Nade mną stał niewysoki mężczyzna o półdługich kasztanowych włosach i przystojnej twarzy, na której teraz malował się strach. Widząc, że jestem przytomny wyciągnął do mnie nieco drżącą dłoń.
- Nic ci nie jest? – zapytał.
- Nie, chyba nic – mruknąłem, przyjmując jego pomoc i windując się do pozycji stojącej. Złapałem się za obolałą głowę.
- Nikt cię, do cholery, nie nauczył, że nie można wyskakiwać przed maskę jadącego samochodu?! – wydarł się.
- Wybacz, miałem słuchawki i nie słyszałem, że cokolwiek zbliża się w moją stronę… - prychnął, wywracając oczyma, po czym mruknął coś do siebie, co brzmiało jak: „Ta dzisiejsza młodzież…”. Znów skupił uwagę na mnie i wziął głębszy oddech.
– Masz otarty policzek – zauważył. – Pojedziesz ze mną.
- Co? – zdziwiłem się. – Niby gdzie? – wciąż nie otrząsnąłem się po tym, jak mało nie zostałem potrącony.
- Do szpitala, oczywiście!
- Ach… - poczułem się głupio. – Nie, naprawdę nie trzeba. Nic mi nie jest – uniosłem dłonie w pokojowym geście.
- Ta, ty możesz tak twierdzić, jednak będę spokojny dopiero, kiedy stwierdzi to lekarz. Twoje słowa na chwilę obecną nic nie znaczą. Nie zamierzam latać po sądach, jak mnie pozwiesz o przyczynienie się do uszczerbku na twoim zdrowiu w postaci, dajmy na to, wstrząsu mózgu. Pieprznąłeś głową o asfalt! Nie puszczę cię, udając, że nic się nie stało, żebyś osunął się nieprzytomny za następnym zakrętem – pokręcił głową.
- Nic mi nie jest – upierałem się.
- Nie przysparzaj mi jeszcze więcej kłopotów – warknął, podszedł do mnie i złapał za ramię, bezceremonialnie zaczynając ciągnąć w stronę swojego samochodu. – Musi zbadać cię lekarz, a potem wszystko trzeba zgłosić na policję.
- A nie możemy po prostu rozstać się pokojowo i udać, że to zajście nigdy nie miało miejsca? – zapytałem z nadzieją.
- Co? – podniósł jedną brew. – Chyba żartujesz! Mało nie doszło do wypadku, a ty uważasz, że to nic takiego? – znów pokręcił głową, tym razem z politowaniem. – Zresztą, nie zamierzam być twoim źródłem dochodów – syknął.
- Co? – teraz to ja z kolei podniosłem jedną brew.
- Tak, tak – machnął drugą ręką. – Teraz powiesz, że nic ci nie jest, a za pół roku, kiedy będziesz w kiepskiej sytuacji finansowej „magicznie” przypomni ci się o tym, że w tym tylko pozornie wielkim mieście żyje facet, który mało cię nie potrącił i w sumie dobrze byłoby go pozwać, dostać odszkodowanie i zadbać o to, żeby zapłacił karę za utajnienie wypadku, a może nawet trafił do więzienia za nieudzielenie pomocy? – skrzywił się. – Nie takich już cwaniaków widziałem – łypnął na mnie nieprzyjemnie.
Niemalże siłą wepchnął mnie do auta. Postanowiłem zamilczeć, gdyż było to najlepsze rozwiązanie. Zrozumiałem, że jego nie przegadam. Zapiąłem pas i poczekałem, aż mężczyzna zrobi to samo i włączy silnik, by zaraz potem ruszyć do szpitala.
Czułem się niezręcznie. Rozumiałem, że zawiniłem; powinienem być bardziej ostrożny podczas przechodzenia przez pasy (tak, jak zawsze uczyła mnie tego babcia – bezcenne i ponadczasowe mądrości starszej kobiety), ale on też nie był święty. Nie powinien jeździć z taką prędkością po wąskich osiedlowych uliczkach. Nie wiedziałem, ile miał na liczniku w tamtej chwili i głupio mi było jakkolwiek o to zapytać, ale sam fakt, że ledwo co mnie wyminął, świadczył o czymś. Mimo wszystko nie wytknąłem mu jego winy; nie chciałem denerwować go jeszcze bardziej. Poniekąd rozumiałem jego rozdrażnienie i roztrzęsienie – w końcu mało brakowało, a mogłaby zostać ze mnie jedynie mokra plama.
W szpitalu przyjęto mnie bez kolejki. Wykonano mi standardowy zestaw badań, a następnie przydzielono łóżko i zostawiono pod obserwacją. Leżąc w białej, nieprzyjemnie sztywnej pościeli przeszło mi przez myśl, że ta przyjemna przechadzka w akompaniamencie „Vampire depression” zamieniła się w jedną z najgorszych nocy w moim życiu. W głowie wciąż mi huczało, mimo iż środki przeciwbólowe, które zostały mi podane, powoli zaczynały już działać. Jedyne, czego teraz pragnąłem to wrócić do własnego mieszkania i paść na szerokie, wygodne łóżko, i zasnąć, a nie szlajać się po szpitalach. Nie lubiłem w ogóle chodzić do lekarza, a co dopiero zostać na noc pod obserwacją…
Westchnąłem ciężko i próbowałem skupić się na czymś innym, jednak jak na złość moje myśli uciekały jedynie w kierunku dziwnie zachowującego się lekarza o spoconych dłoniach, wrednej, grubej pielęgniarki z kawałkami lunchu między zębami i tego mężczyzny. Będąc między młotem a kowadłem to właśnie on wydał mi się najprzyjemniejszym tematem do rozmyślań. Był nieco porywczy i wybuchowy, ale to chyba logiczne, że przemawiał przez niego stres. Świadczyło to o tym, iż niecodziennie niemalże wjeżdżał w człowieka na pasach, co, jakby nie patrzeć, dobrze o nim świadczyło. Szczerze powiedziawszy czułbym się jeszcze niezręczniej, gdyby zachował stoicki spokój i był całkowicie opanowany.
W momencie, kiedy powieki zaczęły mi już ciążyć zdałem sobie sprawę, że nawet nie znam jego imienia. Trochę tak głupio… Szczególnie, że od razu darowaliśmy sobie tytułowanie siebie nawzajem per „pan”. Po głębszym zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że byłoby to zbyteczne, gdyż zdawało się, że byliśmy w podobnym wieku i wprowadziłoby to między nami pewnego rodzaju nienamacalną ścianę, którą ciężko byłoby potem obalić. Zgadywałem, że mógł być ode mnie starszy zaledwie o kilka lat.
Przymknąłem powieki, miałem wrażenie, że tylko na chwilę, a potem…

***

- Niech mu pan nie przeszkadza! – usłyszałem niezbyt przyjemny, nieco piszczący głos, który dochodził do mnie, jakby z wielkiej odległości. – Pacjent musi wypoczywać!
Otworzyłem oczy, przez moment nie orientując się, gdzie jestem ani tym bardziej, po co. Zamrugałem kilkakrotnie. Poczułem, jak spływa na mnie zmęczenie po incydencie z wczorajszego wieczora. Niewygodne, wąskie łóżko nie pozwoliło mi się wyspać. Tym bardziej, że co chwila budziłem się, kiedy ktoś na korytarzu trzasnął drzwiami, przechodził koło sali, w której leżałem lub kichnął czy zakasłał. Czułem, jakbym miał piach w oczach. Błagam, nigdy więcej szpitala…
Drzwi otworzyły się, a ja odruchowo spojrzałem w ich stronę. W przejściu stanął mężczyzna, który wczoraj o mało mnie nie rozjechał. W świetle dziennym nareszcie mogłem mu się uważnie przyjrzeć. Tak, jak już wcześniej stwierdziłem, nie mierzył tyle, ile przeciętny koszykarz, ale to wcale nie ujmowało mu uroku. Jego kasztanowe, półdługie włosy były ładnie ułożone – nie jakoś misternie, ale w bardzo naturalny sposób. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż równie dobrze mógłby z taką fryzurą wstać z łóżka i wyglądać tak oszołamiająco dobrze, jednak ja doskonale zdawałem sobie sprawę, że taki efekt był zamierzony. Cholernie ciężko było osiągnąć taki sukces – wyglądać pięknie, a jednocześnie naturalnie.
Nie używał cieni do powiek, eyelinera ani nawet kredki do oczu. Nie miał choćby podkładu, co dla mnie było czymś niemalże nie do pomyślenia. Choć z drugiej strony, jeśli uwzględnić w rachunkach jego idealnie gładką cerę o jednolitym, zdrowym kolorze to w sumie logicznym jest to, że mężczyzna nie bawił się w makijaż, kiedy po prostu go nie potrzebował. Poczułem się dość głupio wracając w myślach do łazienki w moim mieszkaniu, a dokładniej to półki pod lustrem, która była zaścielona kosmetykami, za którymi ukrywałem swoje, według mnie, tak liczne niedoskonałości.
Jego usta nie były pełne i wydatne, ale także nie cienkie – coś pomiędzy tym a tym, mimo to bardzo ładne. Nos drobny, delikatnie zadarty, a oczy duże, o głębokim wejrzeniu i hipnotyzujących tęczówkach w kolorze ciemnej czekolady.
Jednym słowem: przystojniak, jak ich mało.
Ubrany był w czarny płaszcz sięgający mu do połowy uda. Srebrne guziki połyskiwały niczym drogocenne klejnoty. Do szlufek również czarnych spodni przyczepiony został srebrny łańcuszek, który obijał się o biodro właściciela, kiedy ten szedł w moją stronę. Nosił glany 20, do kolan, przez co wydawał się niemalże groźny; sam nie wiem, dlaczego przeszło mi coś takiego przez myśl. Jedynym elementem jego ubioru, jaki miał inny kolor był aksamitny szal w kolorze kawy latte.
Szatyn przysunął sobie plastikowe krzesło, które stało pod ścianą do mojego łóżka i osunął się na nie ciężko. Odłożył na szafkę okulary przeciwsłoneczne, które trzymał w ręku i rozluźnił szal. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak zawahał się, kiedy skupił uwagę na mojej twarzy. Zamrugał kilkakrotnie, po czym uniósł w zdumieniu brwi.
- Wyglądasz jeszcze gorzej niż wczoraj – rzucił bardziej informująco niż obraźliwie. – Co oni ci tutaj zrobili?
- Wyglądam zapewne nie gorzej niż wczoraj – machnąłem lekceważąco ręką. – Zapewne jedynie nie miałeś tej „przyjemności” przyjrzeć mi się w takim stanie, gdyż było ciemno – wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się nerwowo.
Oto mam przed sobą prawdopodobnie najprzystojniejszego faceta, jakiego do tej pory spotkałem, a on akurat musi oglądać mnie w chwili, kiedy wyglądam jak kuweta dla mojego kota… Serio, to się nazywa szczęście…
- Nie, nieprawda – pokręcił głową. – Widzę bardzo dobrze w ciemności – zmrużył oczy. – Wczoraj wyglądałeś, jakby przynajmniej jeszcze połowa życia trzymała się twojego ciała, ale teraz to bliżej ci już do nieboszczyka – założył nogę na nogę. – Jesteś bledszy i masz cienie pod oczami – zauważył.
- Tak działa na mnie szpital – uśmiechnąłem się, jednak po jego minie wywnioskowałem, że miernie mi to wyszło. – Dlatego tak bardzo nie chciałem tu jechać. Nie znoszę szpitali! – westchnąłem cierpiętniczo.
- Uparłem się, żeby przywieść cię tu dla twojego dobra, ale teraz to poważnie zastanawiam się czy rzeczywiście zrobiłem dobrze – uśmiechnął się półgębkiem, jednak tylko na moment, gdyż chwilę później znów przybrał neutralny wyraz twarzy. – Rozmawiałem z moim adwokatem. Zgaduję, że ty jeszcze nie skontaktowałeś się ze swoim, prawda?
- Niby po co? – wzruszyłem ramionami. – Mówiłem już, że nie zamierzam cię pozywać. Jeśli wciąż mi nie wierzysz, to mogę napisać ci oświadczenie, w którym uwzględnię, że ani za pół roku, ani za rok, ani nawet za sto lat nie wypomnę ci tej sprawy i nie wstąpimy na ścieżkę sądowniczą – rozłożyłem ręce. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie. Chyba ważył moje słowa. – Co?
- To aż dziwne – przygryzł wargę. – Ludzie w dzisiejszych czasach wykorzystają choćby najmniejszą okazję do zarobienia pieniędzy, a ty od tak po prostu odpuszczasz? Raz zostałem pozwany nawet za to, że wydarłem się na psa sąsiadki, który wiecznie szczał mi na wycieraczkę, a ty otarłeś się o śmierć i… nic? – podniósł jedną brew. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.
- Gdyby wszyscy myśleli o tym samym i kierowali się tymi samymi pobudkami, świat byłby nudny, prawda? – uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. – Zresztą, żeby się sądzić, trzeba mieć pieniądze, a ja nie narzekam na ich nadmiar. Nie zamierzam szukać dziury w całym; nie jestem dobry w te klocki, nie znam żadnego dobrego prawnika i nie zamierzam się w to mieszać. Poza tym cała ta akcja miała miejsce z powodu mojej nieuwagi… - nie zdążyłem dokończyć, kiedy mężczyzna posunął mi pod sam nos białą kartkę i długopis, który nie wiem skąd magicznie wytrzasnął.
- Napisz mi to. Chcę mieć dowód. Potem już będę spokojny i pewny, że nie kłamiesz.
- Wszystkich traktujesz, jako kłamców i oszustów? – spojrzałem na niego wymownie.
- Dzięki temu unika mnie wiele rozczarowań – odparł niezrażony. – A ty wszystkim na „dzień dobry” rzucasz się na szyję?... czy może powinienem raczej powiedzieć, że rzucasz się im pod maskę?
Wywróciłem oczyma, po czym wziąłem się za pisanie. Napisałem mu oświadczenie, że nie wytoczę mu sprawy sądowej, tak jak sobie tego życzył, a na samym końcu podpisałem się czytelnie. Oddałem kartkę mężczyźnie, który szybko przebiegł wzrokiem po linijkach tekstu i uśmiechnął się do siebie pod nosem. Zgiął papier na pół i wsunął go do głębokiej kieszeni swojego płaszcza, którego nawet nie zdjął. Zastanawiało mnie, dlaczego. W końcu w szpitalu nie było aż tak zimno, żeby siedzieć w kurtce. Może po prostu preferuje wysoką temperaturę czy coś…?
- Jakby co, pamiętaj, że mam dowód na piśmie – uśmiechnął się szerzej.
W odpowiedzi jedynie prychnąłem. Doprawdy, co za dziwny człowiek. Może i cholernie przystojny, ale dlaczego, do cholery, jest tak niemożliwie podejrzliwy i nieufny? To wręcz chorobliwe…

***

Niedoszły wypadek na szczęście skończył się jedynie otartymi dłońmi i policzkiem; w końcu samochód mnie wyminął, a ja jedynie porządnie grzmotnąłem o asfalt. Moje wszystkie wyniki były w normie, a więc po niedługim czasie zostałem wypisany. Kiedy wyszedłem przed budynek szpitala, już w swoich wygodnych ubraniach, czułem się, jakbym brał udział w triatlonie albo przejechał mnie walec… albo to i to.
Spojrzałem w niebo, tym razem zasnute ciężkimi, ołowianymi chmurami. Wyciągnąłem rękę, by po chwili poczuć, jak pierwsza kropla osiada na mojej dłoni, a następnie spływa po niej, prześlizgując się między palcami. Tak, jestem prawdziwym szczęściarzem. Nie mam przy sobie absolutnie żadnych pieniędzy i czeka mnie naprawdę długa droga do domu w kurtce, która nawet nie ma kaptura. Świetnie. Po prostu bosko. Czy może być lepiej?
Nie czekałem długo, by przekonać się, że może być lepiej – tym razem, na całe szczęście, nie w znaczeniu ironicznym. Tuż przede mną zatrzymało się auto, które poprzedniej nocy mało nie pozbawiło mnie ostatniego tchnienia. Drzwi od strony pasażera uchyliły się zachęcająco.
- Wsiadaj, podwiozę cię – zaoferował szatyn.
Nie myśląc długo, zrobiłem to, co mi kazał. Nie miałem zamiaru spacerować w deszczu, szczególnie, że jedyne, o czym mogłem tylko myśleć w chwili obecnej to to, jak bardzo chcę spać. Stłumiłem kolejne rozdzierające ziewnięcie, kiedy zapinałem pas bezpieczeństwa.
- Więc, gdzie jedziemy? – podałem mu adres, a mężczyzna włączył się do ruchu. - Myślałem nad tym, co mi powiedziałeś – odezwał się znienacka, przykuwając moją uwagę. Przyjrzałem się uważnie jego pięknemu profilowi. – O tym, że świat byłby nudny, gdyby wszyscy ludzie byliby tacy sami. Wiesz… W sumie to większość z nich właśnie jest identyczna, a bynajmniej w moim mniemaniu. Ludzie żerują na sobie wzajemnie niczym ogromne pasożyty, dlatego byłem  zdziwiony twoim podejściem „co było, to było i nie wracajmy już do tego”. Ale właśnie… większość to jednak nie wszyscy. Przyzwyczaiłem się do tego nudnego życia, gdzie ludzie są obłudni. Z początku myślałem, że po prostu twoje kłamstwa są bardziej wyrafinowane, że jesteś dobrym aktorem, może ułożyłeś już sobie cały plan, jak mnie wyrolować… Ale ty rzeczywiście jesteś inny. Jesteś jednym z naprawdę niewielu takich ludzi, jednak… to chyba właśnie to sprawia, że jesteś taki wyjątkowy, a spotkanie cię na tle szarego życia i równie szarego tłumu ludzi, których nie znoszę, jest tak przyjemne i unikatowe – uśmiechnął się ciepło i spojrzał na mnie przez moment. Odwzajemniłem gest. Wyglądał niczym sam anioł, kiedy uśmiechał się w tak cudowny sposób.
- Dzięki, że zaoferowałeś mi podwózkę – mruknąłem.
W samochodzie było naprawdę ciepło, ogrzewanie było przez cały czas włączone, przez co miałem wrażenie, że rozpływam się. Powieki znów zaczęły mi ciążyć i…

***

Obudziłem się niespodziewanie we własnym łóżku. Wiedziałem, że jestem u siebie, nawet kiedy jeszcze nie otworzyłem oczu – ten zapach, uleżana poduszka, dotyk atłasowej kołdry – wszystko to poznałem.
Było już całkiem ciemno, z czego wnioskowałem, że obudziłem się w środku nocy. Obróciłem się na plecy i przez długą chwilę wpatrywałem w sufit, na którym pojawiały się snopy światła reflektorów samochodów, które przejeżdżały ulicą tuż pod moim blokiem. W mojej głowie zionęła idealna pusta, która była dla mnie chwilą wspaniałego ukojenia nerwów, aż w końcu pojawiło się w niej pytanie: „Jak ja się tu znalazłem?!”. Pamiętałem, że byłem w aucie razem z tym mężczyzną i… a może to wszystko było snem?
Niepewnie wywindowałem się do siadu i spojrzałem na swoje dłonie. Wciąż obtarte. Rany nie zniknęły.
Moją uwagę przykuła kartka pozostawiona na szafce nocnej. Sięgnąłem po nią i rozszyfrowałem misternie kreślone znaki.

„Zasnąłeś w samochodzie. Wiedziałem, że byłeś zmęczony, dlatego postanowiłem Cię nie budzić. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za to, iż pozwoliłem sobie obszukać Cię w poszukiwaniu kluczy do mieszkania, które zostawiłem również na szafce nocnej.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – tym razem może w bardziej sprzyjających okolicznościach; co ty na to?

Hideto”

„Hideto…” – powtórzyłem w myślach jego imię. A więc on nie był snem… a nawet jeśli jest i wciąż trwa, to bardzo się z tego cieszę.
Hideto…
No proszę, a więc… Hideto.
Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem.


Chwila, tylko jak on przetransportował mnie z samochodu do mieszkania na trzecim piętrze mieszczącym się w bloku bez windy?!

13 komentarzy:

  1. Doprawdy urocze opowiadanie *^* Z chęcią przeczytałabym następną część,a jeżeli twierdzisz, że jest lepsza od tej to musi być naprawdę dobra :D Jeśli chodzi o opowiadanie z wymyślonymi postaciami uważam, iż jest to świetny pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że jego końcowy wyczyn to ni takiego, ja kiedyś tak zrobiłam xD Podoba mi się to, ale wolałabym bez wampirow itd.
    //Yūko-3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyrażam życzenie, aby kontynuować tą serię! Nie mam nic przeciwko fikcji i tajemniczości. Sądzę, że to nawet idealnie pasuje do Hyde'a i by wzbogaciło jego postać.
    Miło mi czytać twoje fanficki, gdzie w roli głównej występuje Hyde oraz Yasu. W końcu tak mało jest o nich w polskim fandomie, i nawet nie wyobrażasz sobie, jaką maiłam radochę czytając opowiadanie z nimi! Cieszę się, że już nie jestem sama w pisaniu o nich ;^;
    Ah, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, skoro jest lepszy od tego! Życzę dużo weny, ktoś musi zaspokajać głód takich fangirli jak ja! XD

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, tak, tak, tak, tak kontynuuj, jest świetne :3
    Twoje opowiadanie pewnie też będzie genialnym dziełem, więc miło było je przeczytać ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. 1. Z racji, że sama mam ochotę napisać autorskie - jestem za xD bo ja tam dopiero od roku czytam opowiadania z ludźmi istniejącymi na prawdę (a nadal się do wielu pairingów przełamać nie mogę...) i do tej pory dwa blogi, które są moimi ulubionymi, to właśnie z opkami autorskimi. A że ty jesteś moją ulubioną autorką ficków z rl to chciałabym przeczytać też coś z Twoją osobistą kreacją *^*

    ...jak przeczytam opko i będę miała jeszcze na cokolwiek siłę (chyba sie przeziębiłam x.x") to skomentuję w następnym komencie xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, wyczuwam wampira *^* HYDE mi pasuje do roli wampira xD sama jestem w trakcie pisania opka o wampirach tylko HYDE x K.A.Z. xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Dalej, dalej, dalej!! ♥ Już to kocham <3 i chyba lepsze by było zwykłe...ale wszystko co z tym zrobisz mi się spodoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dalej, dalej, dalej!! ♥ Już to kocham <3 i chyba lepsze by było zwykłe...ale wszystko co z tym zrobisz mi się spodoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. OmO Hyde <3 Yasu <3 coraz bardziej cię kocham *o* cholernie mi się podoba, ja chcę next, już, teraz, zaraz.
    Kurczę aż nie wiem co mam napisać...xp oke ja jestem za tajemniczością i fikcją...taak to tak bardzo pasuje do Hyde, wampajery i w ogóle.
    A co do opka autorskiego...JESTEM ZA :D może być ciekawie nawet bardzo :)
    Weny życzę :) mam nadzieję że szybko dodasz next xp

    OdpowiedzUsuń
  10. HIDEEEE *-* oczywiście, że jestem za kontynuacją! I fajnie by było gdybyś się jednak zdecydowała na odrobinę fikcji i wgl. Te klimaty jakoś tak do Hide pasują.
    No.. tego.. to ja już więcej nie piszę, bo nie wiem co..

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie przepadam za Yasu. Jest.. jakiś taki dziwny O_O z wyglądu oczywiście, bo go przecież nie znam. Ale lubię twoje opowiadania, to przeczytałam. No i Hyde <3 Wyrażam więcej niż chęć na przeczytanie kolejnej części, dlatego liczę, że niedługo ją wstawisz *^* No i jest Hyde! W sumie zastanawia mnie, czy on jest normalną osobą...
    Pisz opowiadanie półautorskie, pisz. Sama myślę o napisaniu czegoś z wymyślonymi postaciami, mam nawet głównego bohatera!
    Chwila.. Hyde w glanach 20? Przecież on jest mojego wzrostu xD hahaha, zabawnie by wyglądał

    OdpowiedzUsuń
  12. Yay! Naprawdę świetne, zwłaszcza, że już długo nic nie wstawiałaś... Podoba mi się, oj podoba... Jedna rzecz mnie tylko zdziwiła... Skąd Hideto wiedział, gdzie mieszka Yasu...? Ale pomysł i wykonanie, świetne jak zawsze <3 Chcę kontynuację i oczywiście nowa notkę! Komciów, obserwacji, zdrowia i wszystkiego, czego obie z wenką potrzebujecie... Zapraszam do siebie - jak nie, to sorry za spam ._. http://yaoi-fanfic-by-ksuirui.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej, hej, hej! Zapewne nie kojarzysz mojej osoby (no chyba, że zalazłaś mojego aska w swym czasie, bądź bloga, lub spotkałaś się z nazwą Shotsuya), ale to nic. W tym komentarzu chciałam cię poinformować, że bardzo fajnie piszesz, a może i nawet genialnie? Również chcę, abyś wiedziała, że caaały twój poprzedni blog na blog.pl przeczytałam przez miesiąc kwiecień od deski do deski i jestem prze szczęśliwa, że odnalazłam twojego nowego bloga! ^.^ Nie opuściłam też ikonki "Dołącz do obserwatorów", jak widać xD. Na tamtym blogu nie komentowałam ani jednego twojego posta, ponieważ nie miałam czasu, a czytałam wszystkie serie i shoty jakie wypisałaś wtedy, gdy byłam wolna od nauki, czekałam na busa do mojej miejscowości lub szłam spać, przez co moją codziennością jest sen od godziny 24 :3, ale nie obwiniaj się, bo całkiem przyjemnie się śpi po świeżo przeczytanym opowiadaniu, zwłaszcza twoim i jeszcze na dwóch innych blogach, ale to tak na marginesie. C: Podziwiam cię za to, że masz tak dużo czasu i weny, bo jak dobrze pamiętam, to na poprzednim blogu cały czas dodawałaś notki, a zdarzało się nawet po 2 dziennie, z czego skakałam z radości, że twe wpisy ciągnęły się i nie miały zamiaru skończyć, aż w końcu znalazłam posta, gdzie napisałaś, że się przenosisz i, uwierz mi, że za Chiny Ludowe nie mogłam go znaleźć i wpadłam w dwutygodniową rozpacz... ;-; Ach, jaka jestem żałosna... Pozwolisz, że wszystkie serie i shoty przeczytam jeszcze raz tutaj i tym razem już sumiennie skomentuję? Bardzo mi na tym zależy... Chciałabym, abyś zobaczyła ten komentarz i miała, świadomość, że jestem twoim nowym czytelnikiem Kitanatorem xDD.
    Wracając do opowiadania, to pomimo, iż ja trawię tylko Keitę i Aoihę to i tak mi się spodobało, i to bardzo! Przeczytałam już obie części i mam nadzieję, że pojawi się szybko trzecia. Scenka z tą biblioteką w 2 części sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad pracą bibliotekarza i specjalnie pojechałam do biblioteki miejskiej i odnowiłam swoje niemalże codzienne wizyty w mojej bibliotece na wsi. Spodobała mi się ta tajemnicza sukwa, co myśli, że chodzi z Hideto. No i jeszcze raz - czekam niecierpliwie!! ><
    Ech, chyba już przynudzam.. JAK ZAWSZE... Ale musisz się przyzwyczaić, ponieważ zamierzam tutaj wpadać codziennie, czekać co chwila na nowy post i komentować każdy przeczytany od A do Z fan fic. Na moje blogi nawet nie zaglądaj, bo nie ma sensu i jeszcze czasu ci zabiorę...
    Pozdrawiam, i mam nadzieję, że widzisz właśnie ten komentarz i uśmiechasz się z zadowolenia, że twój talent dostrzega więcej niż 90 parę osób :) Czasu i weny życzę <l3 ~

    OdpowiedzUsuń