Monsters cz. 6


Nie wiem, czy ktoś w ogóle to jeszcze czyta, bo jak widzę wszyscy czekają jedynie na "Liceum", ale nic... I tak to wstawię. Choć szczerze powiedziawszy, ale tak na marginesie, to uważam, że "Monsters" jest dużo lepsze od "Liceum" >.<

MONSTERS CZ. 6
Monotonne szarpnięcia, powtarzające się co kilkanaście sekund, zaczęły mnie już denerwować. Niechętnie otworzyłem oczy i spojrzałem na Shimizu, który uśmiechnął się do mnie ciepło. Natomiast ja, w rewanżu, skrzywiłem się i zasłoniłem oczy czymś czarnym, co wydawało mi się być kołdrą.
- Nie ciągnij! – warknąłem po kolejnych dwóch minutach, odtrącając jego ręce od moich włosów. – To już boli… - jęknąłem.
- Przepraszam – odpowiedział i pocałował mnie za uchem.
- Ej! – oburzyłem się i ściągnąłem z oczu czarny materiał… który jednak okazał się być koszulką basisty! Cholera, nieświadomie się do niego przytuliłem! Pewnie przez to poczuł się pewniej i pocałował mnie; a ja przecież wcale tego nie chciałem! Nie chciałem ani pocałunku, ani zasugerować mu coś! – Zostaw… - odsunąłem się od niego i powoli podniosłem na łokciach.
- Niby dlaczego? – zaśmiał się i przysunął do mnie. Miał dobry humor i chciał się ze mną podroczyć. – Podaj mi jakiś dobry argument, który zniechęciłby mnie do przeszkadzania ci i przede wszystkim dotykania ciebie – uśmiechnął się cwaniacko.
- Mam wszy – palnąłem.
- Nie masz – pokręcił głową. Był taki pewny siebie… Dobra, myłem włosy codziennie, więc o wszach, czy temu podobnych u mnie nie było mowy, ale… jego pewność siebie i tak była dla mnie dość dziwnym znakiem. Uważał, że aż tak dobrze mnie zna?
- Choruję na trąd – nie mogłem wymyślić nic, co byłoby rzeczywiste i jednocześnie mogło go demotywować do zaczepiania mnie.
- Nieprawda – odparował szybko.
- No to… choruję na gruźlicę i moje prątki z pewnością już zainfekowały twój organizm.
- Po pierwsze: nawet nie kaszlesz, więc z pewnością nie masz gruźlicy, a po drugie: nawet gdybyś na nią chorował, ja byłbym już zainfekowany i w takim razie nie obawiałbym się choroby, skoro zostałbym już nią zarażony! I dalej bym cię dotykał i nie dawał spać – zachichotał i przejechał dwoma palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, przez co przeszły mnie dreszcze.
- Nie znasz się! – machnąłem na niego ręką. – Choruję na gruźlicę i zaraziłem cię, więc nie powinieneś mnie dotykać, bo masz być obrażony! Poza tym… możesz już udać się do lekarza i walczyć o swoje życie, a mnie dać umrzeć w spokoju… I dać mi się wyspać! Nie chcę stanąć z worami pod oczami przed obliczem Pana Naszego, Amen – ponownie opadłem na poduszki.
- Skończyłeś już z tą gruźlicą? – zakpił i ułożył się obok mnie, po czym objął mnie jedną ręką w pasie.
- No przestań! – krzyknąłem, wyrywając się z jego objęć.
- Miałeś mi podać jeden powód! – zaśmiał się, a ja speszyłem się. Na mojej twarzy wykwitły dorodne rumieńce. – Więc…? Co jeszcze wymyślisz?
- Shimizu… - spojrzałem na niego niemalże boleśnie. – Czy ty nie rozumiesz? To mnie po prostu krępuje… - szepnąłem zawstydzony.
Chłopak zachłysnął się powietrzem i spojrzał na mnie zdziwiony. Dla niego, jak dotąd, to była zabawa i najwidoczniej nic nie zauważył. Jego poczynania względem mnie były jednocześnie przyjemne, ale także… dziwne, co mnie peszyło. A teraz już zaczął trochę przesadzać…
- Przepraszam – wykrztusił, spuszczając głowę. Odsunął się ode mnie na znaczną odległość, po czym wstał, zaścielając swoją stronę łóżka. – Niedługo próba. Zacznij się już szykować – polecił.

***

Była już godzina dwudziesta trzecia, a Zero jak nie było, tak nie ma. Wróciliśmy z próby około godziny szesnastej, a on po uprzednim zostawieniu kartek z nutami do nowych piosenek na komodzie w przedpokoju, oświadczył, że idzie się przejść i tak oto wsiąkł jak kamień w wodę. Po dwóch i pół godzinie jego nieobecności postanowiłem go poszukać, jednak moje poszukiwania ograniczały się jedynie do obszarów pobliskich blokowi, w którym mieszkał muzyk. Bałem się, że gdybym zapuścił się gdzieś w głąb miasta, mógłbym się zgubić i (tak jak wczoraj próbowałem wcisnąć to basiście) później nie odnalazłbym drogi powrotnej.
Westchnąłem i opadłem na fotel – tak jak wczoraj on czekał w napięciu na mój powrót, tak dziś ja czekałem na jego. Bałem się o niego, bo Shimizu przez cały dzisiejszy dzień był bardzo przybity i po naszej ostatniej rozmowie w sypialni nie odezwał się już ani słowem. Kiedy Karyu pytał go o coś, ten nawet nie raczył skinąć, czy pokręcić głową.
A skoro już o Tyczce… muszę przyznać, że dziś to on uśmiechał się cały dzień. Rudzielec był bardzo zadowolony z naszej dzisiejszej próby. Pochwalił mnie i powiedział, że mam świetny głos oraz wyczucie rytmu, mimo że się z tym nie zgadzałem. Wyczucie rytmu to jedno – jako basista przecież także musiałem je mieć – ale głos? Ja nawet w szkole na lekcjach muzyki nie śpiewałem!
Nagle moje rozmyślenia przerwał dźwięk dzwonka mojego telefonu. Wygrzebałem urządzenie z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz.
- Cześć, kochanie – przywitałem się.
- Cześć, skarbie! – wykrzyknęła uradowana dziewczyna po drugiej stronie linii. – Kotku, już tak długo się nie widzieliśmy!
- Prawda… - przytaknąłem.
- Ale już niedługo się zobaczymy!
- No tak… Jeszcze półtora tygodnia do mojego powrotu.
- Co? Półtora tygodnia? Nie żartuj, słodki – zaśmiała się.
- Nie żartuję przecież… - pokręciłem głową.
- A teściowa – zawsze tak nazywała moją matkę. Nie wiem dlaczego spodobało jej się to określenie, ale nie komentowałem tego – powiedziała mi, że wracasz jutro!
- Jak to jutro?! – zdziwiłem się.
- Nie krzycz! Głucha nie jestem! – warknęła. – No tak to – niemal usłyszałem jak wzrusza ramionami, a jej wieczny uśmieszek znika, gdyż strzeliła focha za to, że podniosłem głos. –Powiedziała, że jak wczoraj z tobą rozmawiała to stwierdziłeś, że już wszystko zobaczyłeś, co miałeś do zobaczenia i zarezerwowałeś drogi hotel, przez co nie masz już praktycznie pieniędzy, dlatego wracasz już jutro.
- Nie rozmawiałem wczoraj z matką! Nie rozmawiałem z nią odkąd przyjechałem do Japonii! – broniłem się.
- Ile razy mam ci powtarzać, że głucha nie jestem?! Nie drzyj się! – krzyknęła. – Nie wiem… sam to z nią wyjaśnij – powiedziała, po czym rozłączyła się naburmuszona. Będę musiał ją przeprosić, ale tym zajmę się później…
Przez chwilę tępo wpatrywałem się w wyświetlacz komórki, jednak w końcu wybrałem drugi numer i z powrotem przyłożyłem telefon do ucha.
- Mamo! Co ma znaczyć ten jutrzejszy powrót?! Dlaczego zmieniłaś datę rezerwacji?! – wydarłem się na „dzień dobry”.
- Ash jest w szpitalu i chciał cię widzieć. Właśnie miałam do ciebie zadzwonić z wyjaśnieniami – odpowiedziała spokojnie, a mnie na moment odjęło mowę.
- Co mu się stało? – wyszeptałem.
- Nie wiem. Dowiesz się jutro, jak już do niego pójdziesz. W każdym razie słyszałam od Marca, że nie była to żadna przyjemna sprawa…
- Ale dlaczego okłamałaś Ashley?
- Bo ta twoja durna piczka nigdy nie zrozumiałaby pojęcia „miłość przyjacielska” i poświęceń, jakie są potrzebne do jej utrzymania! Ona jest za tępa! – tak, moja mama nigdy nie lubiła mojej dziewczyny. – Zresztą… Pewnie znów zaczęłaby się wtrącać w twoje sprawy, a wiem, że chłopcy z twojego zespołu bardzo tego nie lubią, dlatego postanowiłam zaoszczędzić w ten sposób problemu wszystkim – odpowiedziała rzeczowo.
- W takim razie idę się pakować… - szepnąłem i rozłączyłem się, po czym pognałem po swoją walizkę już w biegu zaczynając zgarniać swoje rzeczy i jednocześnie wybierając kolejny numer. Tym razem do Asha.
- Nie masz środków na koncie – odezwała się przesłodzonym głosikiem kobieta w słuchawce.
- Kurwa! – przekląłem. – Pieprzony roming! Jebany telefon na kartę!
Cholera, nawet nie mogłem dowiedzieć się, co stało się Ashowi.
Ash był gitarzystą prowadzącym w zespole Le’veil, do którego należałem. Marc z kolei był perkusistą i liderem zespołu. Obaj byli moimi przyjaciółmi jeszcze z lat szkolnych – chodziliśmy razem do liceum. Do Le’veil należeli także Rob, gitarzysta rytmiczny i Jim, wokalista. Tych dwóch ostatnich poznałem znacznie później.
- Co ty robisz? – niespodziewanie usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Wracam do domu – odpowiedziałem ciemnowłosemu, nawet nie odwracając się w jego stronę.
- Dlaczego?
- Mojemu najlepszemu przyjacielowi coś się stało. Coś poważnego. Jest teraz w szpitalu. Muszę się z nim zobaczyć! – wyjaśniłem.
- Przecież to tylko kolega – prychnął. Pierwszy raz słyszałem taką obojętność w jego tonie głosu. Z wrażenia aż zamarłem w pół ruchu i mimo wszystko spojrzałem na niego przez ramię. – Takich przyjaciół jak on masz pewnie jeszcze z dwudziestu – wywrócił oczyma. – Skoro coś mu się stało, ma przestrogę, żeby bardziej dbać o siebie w przyszłości, ot co. Ty nie musisz przez to skracać swojego urlopu – oparł się o framugę drzwi.
- Co?! – zdziwiłem się, po czym w zaledwie dwóch krokach pokonałem odległość, jaka nas dzieliła. Złapałem go za bluzkę i przyparłem do ściany, uprzednio mocno nim potrząsając. – Ty nic nie rozumiesz! To mój NAJLEPSZY przyjaciel! Mam ci to przeliterować?! To nie jest kumpel, który pojawia się koło mnie tylko wtedy, kiedy chce się ze mną napić albo pożyczyć jakąś grę video! To jest Ash! To on, kiedy miałem złamaną nogę, siedział przy mnie całe dnie i nadrabiał materiał, który został zrealizowany na lekcji! To on wydał ostatnie pieniądze na zespół, który prawdopodobnie nie odniesie żadnego większego sukcesu – ale zrobił to, bo mi nie starczyło kasy! Zrobił to dla mnie! To on pomagał mi w realizacji swoich marzeń i osiąganiu celów! To on zawsze dobrze mi doradzał i mimo, że często go nie słuchałem, bo uważałem, że wiem lepiej i popełniałem wiele błędów, to on mnie z nich wyciągał! To on pocieszał mnie w trudnych sytuacjach! To on był moim oparciem, kiedy wszyscy inni się ode mnie odwrócili! Cholera, Michi, powiedz mi teraz, jak ja mam, kurwa, być wobec niego obojętny?! Nawet nie wiem, co mu się stało, ale za to wiem, że muszę przy nim być! To mój obowiązek! On był przy mnie, dlatego ja też muszę być przy nim!
Zero zaczął się śmiać.
- Naprawdę myślisz, że to był on? – prychnął.
- A co?! Może ty?! – byłem wkurwiony do granic możliwości. Ten chłopak nigdy wcześniej mnie tak nie zdenerwował… Zmienił się… Tak bardzo się zmienił…. Tylko dlaczego?
- Wypytaj o mnie matkę … Może to rozjaśni ci w głowie – odepchnął mnie.
- Ty jesteś popierdolony! – wrzasnąłem.– Psychiczny! Lecz się, człowieku! Nikogo o nic nie będę wypytywał! Mam ważniejsze sprawy na głowie!
- Asha? – zapytał zimno.
- Dokładnie – syknąłem.
- W takim razie: Żegnaj, Hiroshi – pożegnał się oschle i znów wyszedł.

***

Na lotnisko odwiózł mnie Matsumura. On również nie chciał żebym wyjeżdżał – kilka razy delikatnie sugerował, abym został, jednak widziałem, że chodziło mu tylko i wyłącznie o zespół, dlatego w odpowiedzi zawsze posyłałem mu mordercze spojrzenie, pod którym zamykał się.
Dostałem od chłopaków purezento, czyli prezenty pożegnalne. Od Tsu i Karyu dostałem jeden wspólny podarunek – katanę. Natomiast od Enyi (który nie wiem skąd wiedział, że wyjeżdżam wcześniej) tradycyjną, porcelanową lalkę, która miała przynosić podróżnikowi szczęście. Shimizu nie pożegnał się ze mną na lotnisku – nikt nie wiedział, gdzie go wywiało; całą noc nie było go w domu. Mimo to Tsukasa przekazał mi także od niego prezent. Był to mały pakunek, a tak naprawdę prostokąt wielkości połowy kartki z zeszytu A5 i takiej też grubości (grubości kartki, nie zeszytu od aut.). Nie miałem bladego pojęcia co to mogło być, ale nawet tego nie sprawdziłem, gdyż byłem zajęty pakowaniem katany i lalki, i przekonywania faceta w punkcie odprawy, że mój bagaż nie waży za dużo i nie przekracza dopuszczalnej normy. Kiedy w końcu mi się to udało, purezento od Zero po prostu wrzuciłem do bagażu podręcznego, po czym udałem się do poczekalni.
Przez czas, jaki musiałem oczekiwać na samolot oraz czas lotu siedziałem jak na szpilkach. Bałem się tego, czego mogłem się dowiedzieć po powrocie do Ameryki.

***

Wpadłem na klatkę schodową bloku, w którym mieszkał Ash niczym burza i wspiąłem się na trzecie piętro, po czym zapukałem do mieszkania numer trzydzieści dwa. Po krótkiej chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanął…
- ASH! – wydarłem się i rzuciłem na chłopaka. – Boże, nic ci nie jest?!
Brunet spojrzał na mnie zdziwiony, przekrzywiając głowę na bok i odgarniając grzywkę, która, jak zawsze, wpadała mu do oczu.
- Nie. A… Co ty tu robisz? Czy nie miałeś być w Japonii?
- No byłem, ale kiedy usłyszałem, że wylądowałeś w szpitalu i stało ci się coś poważnego, skróciłem pobyt i przyleciałem! Matko, jak wariat leciałem do szpitala, a tam powiedzieli mi, że nikt o podobnym imieniu nie został przyjęty na oddział, więc przyleciałem tutaj i… - ogarnąłem go spojrzeniem. – W sumie, to co ci się stało?
- No można powiedzieć, że praktycznie nic. W każdym razie nie jestem w agonii, więc zostałeś błędnie poinformowany i jedynie zniszczyłeś sobie urlop – wyjął drugą rękę, którą jak dotąd trzymał za plecami. –Mam wybitego palca – pokazał na bandaż owinięty wokół kciuka. – Wczoraj grałem z chłopakami w siatkówkę i jakoś źle odbiłem… - wzruszył ramionami.
Spojrzałem na niego, jakby nagle drugi kutas wyrósł mu na czole, po czym otworzyłem usta ze zdziwienia.
Jedno słowo odbiło mi się w głowie echem:
IDIOTA.

***

Wpełzłem do domu. Rzuciłem walizkę w kąt, ściągnąłem kurtkę i buty, po czym zmusiłem się do morderczego wysiłku pokonania schodów. Wszedłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko, ukrywając twarz w poduszce. Z matką nie zamieniłem ani słowa – nie miałem na to siły. Byłem kompletnie wykończony psychicznie i fizycznie. W dodatku to uczucie bezradności i kretynizmu, jakim dzisiaj się popisałem, odbierały mi chęć do życia. Gdzie ja miałem głowę? Powinienem był najpierw się wszystkiego dokładnie dowiedzieć, a dopiero potem podjąć decyzję, czy jechać, czy też nie. Cholera, przecież mogłem wziąć telefon od Zero i zadzwonić do Asha albo Marca, ale ja nawet o tym nie pomyślałem; emocje wzięły górę i na łeb, na szyję rzuciłem się do samolotu…
„W każdym razie słyszałam od Marca, że nie była to żadna przyjemna sprawa…” – przypomniały mi się słowa własnej matki. Żadna przyjemna sprawa? Ja myślałem, że on był umierający, a okazało się, że tylko wybił sobie palca! No przecież ja zaraz strzelę sobie w łeb; groteskowość tej sytuacji była po prostu nie do opisania! Przecież mianem „żadnej przyjemnej sprawy” można określić miliony rzeczy! Gdyby złamał rękę też można by powiedzieć, że to „żadna przyjemna sprawa”, jednak nie na tyle, żeby ściągać mnie z drugiego końca świata!
Jeszcze zostaje kwestia mojej matki… Ona też niczego dokładnie nie wiedziała, a już zmieniła mi datę rezerwacji biletu. Postąpiła głupio, jednak… każdy ma prawo do pomyłki, prawda? Co nie zmieniało jednak faktu, że miałem wrażenie, iż był to jakiś spisek. Może naoglądałem się za dużo filmów kryminalnych, a może ta cała sytuacja miała drugie dno… Może…
Westchnąłem i podniosłem się na łokciach, jednocześnie zdejmując z siebie pasek torby, którą miałem przerzucony przez raz ramię. Ta właśnie torba była moim bagażem podróżnym. Chciałem odstawić go na podłogę, kiedy nagle coś mnie tknęło. Wyrzuciłem zawartość torby na łóżko. Między stosami papierków, długopisów i dwoma książkami znalazłem to, czego szukałem – purezento od Shimizu. Rozdarłem czerwoną kopertę, a moim oczom ukazało się zdjęcie. Przedstawiało ono mnie – leżącego na łóżku z nogą w gipsie i basistę - który siedział obok mnie i trzymał w jednej ręce książkę, pokazując mi coś na jej stronach. Nie wiedziałem, gdzie zostało wykonane to zdjęcie – nie mogłem rozpoznać otoczenia. Obaj byliśmy uśmiechnięci i, co dziwne, o wiele młodsi niż teraz. Nie wiem, jak wyglądał Zero w poszczególnych latach, ale po swoim wyglądzie oceniłem, że byłem wtedy mniej więcej w drugiej lub trzeciej klasie gimnazjum. Tylko… dlaczego za nic nie mogłem sobie przypomnieć tego wydarzenia? I dlaczego, cholera, to zdjęcie potwierdza, że już wcześniej znałem się z Michim, a ja tego za nic nie pamiętam?!
Wyjąłem również kartkę zapisaną drobnym druczkiem, która znajdowała się w kopercie: „02.03.1992 – to były Twoje urodziny. Pewien jesteś, że to jakiś tam Ash siedział przy Tobie, kiedy miałeś złamaną nogę i to on przerabiał z Tobą materiał z lekcji?
Weźmy też pod uwagę fakt, że gimnazjum zapewne pamiętasz jak przez mgłę, pierwszy semestr pierwszej liceum praktycznie w ogóle, a Twoja pełna świadomość rozpoczęła się dopiero z drugim semestrem pierwszej klasy. Zakładam, że umiesz odejmować, więc skoro mamy obecnie 1997 rok, a urodziłeś się w 1977 to miałeś wtedy piętnaście lat, więc byłeś w gimnazjum, z którego pamiętasz pewnie skrawki, urywki wspomnień.
Skąd to wiem?
Mówiłem Ci, znam Cię już bardzo długo - od piątej klasy podstawówki. Może wydać Ci się to dziwne, a nawet nierealne, ale zawsze starałem się Cię chronić, bo byłeś jedyną osobą, która myślała podobnie jak ja i rozumiała mnie.
Pytałeś się kiedyś, czy się zmieniłem – czy kiedyś byłem inny; miły i rozmowny. Odpowiedź brzmi: tak. A wszystko dlatego, że byłeś blisko mnie. Byłeś moim jedynym przyjacielem i widząc Twój uśmiech, miałem wrażenie, że cały świat jest piękny i dobry… jednak nadszedł dzień, kiedy mi Cię odebrano, bo nie umiałem cię ochronić; wypadek samochodowy. Z pewnością pamiętasz jak obudziłeś się w szpitalu – już w Ameryce. Nie było mnie przy Twoim łóżku, mimo że powinienem tam być. Uwierz mi, starałem się jak tylko mogłem do Ciebie dotrzeć, jednak nie udało mi się.
Jak wiesz, miałeś amnezję – zapewne żyjesz w przekonaniu, że to na jej skutek nie pamiętasz pół roku z trzeciej klasy gimnazjum, a poprzednie lata z tej szkoły stanowią jedynie pojedyncze obrazy, z których codziennie mógłbyś stworzyć inną historię. Otóż nie! To efekt placebo; Twoja matka wmówiła Ci, że ich nie pamiętasz, bo chciała, abyś zapomniał o mnie.
Yoshida Hiroshi, wychowałeś się w Japonii i to ja jestem Twoim przyjacielem, a nie żaden tam Ash, czy jak go tam nazwałeś…  Jeśli odpowiednio skupiłbyś się na słowach, które zawarłem w tym liście do Ciebie, gdybyś uwierzył w nie wystarczająco mocno – jestem pewien, że przypomniałbyś sobie chociaż jeden moment, który spędziłeś ze mną, kiedy jeszcze chodziliśmy do szkoły. Było tych momentów naprawdę wiele, więc – do wyboru do koloru. Byliśmy nierozłączni.
Byliśmy przyjaciółmi, a wszystkie pozytywne cechy przyjaciela, którym byłem tak naprawdę ja, Twoja matka przerzuciła na Asha, gdyż może i zdołała wymazać z Twojej pamięci moją osobę, to nie mogła unicestwić tego poczucia, że miałeś kogoś bliskiego. Zrobiła ze mnie formę bezosobową w Twoim umyśle, jednak zawsze coś pozostało i to było dla niej problemem. Tak jak już wcześniej pisałem – zapewne pamiętasz jakieś urywki, pojedyncze obrazy; po pewnym czasie zacząłbyś dopytywać, kim był ten chłopak, który pomagał Ci w nauce, kiedy miałeś złamaną nogę, a ona musiała temu jakoś zaradzić – dlatego na moje miejsce wcisnęła pierwszego lepszego chłystka, który nie wyglądał na narkomana i psychopatę. Wtedy Ty byłeś już spokojny, bo wiedziałeś (teoretycznie), kto jest kim i wszystko miało dla Ciebie sens.
Po wypadku Twoja matka przeprowadziła się z Tobą do Ameryki, aby odciągnąć mnie od Ciebie jak najdalej. Słyszałem, że dostała jakąś dobrą propozycję stamtąd, dlatego nie wahała się – upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu; zlikwidowała moją osobę w Twoim życiu i dostała lepsze wynagrodzenie. Język nie był problemem, bo przecież teraz prawie każdy zna angielski – a Ty w dodatku byłeś wybitnym językowcem. A skoro już o językach… mimo tego wszystkiego, co napisałem i tak pewnie masz mnie za chorego psychicznie, bo przecież, jak mogłeś wychować się w Japonii, skoro nie znasz języka japońskiego? Otóż znasz. Nie zauważyłeś na wyjeździe, że raz jedne znaki potrafiłeś przeczytać, a raz nie? Raz mówiłeś bardzo płynnie (jak podczas tego karaoke), a raz dukałeś, albo nie potrafiłeś przeczytać danego wyrazu w ogóle – miałeś takie „przebłyski” świadomości z „poprzedniego życia”. Zapewne teraz poruszyłbyś kwestię akcentu – rzeczywiście, czasem po japońsku mówiłeś z typowo amerykańskim akcentem. Jest to z pewnością wina tego, że przez kilka ładnych lat nie używałeś swojego ojczystego języka. Ponadto istnieje syndrom „obcego języka”, który polega na tym, że ofiara wypadku, która ulegnie amnezji, nagle przestaje rozumieć swój ojczysty język (jeśli nie wierzysz, możesz poczytać o tym w Internecie).
 Jak na razie wiesz (zakładam, że doczytałeś do tego fragmentu i masz zamiar czytać dalej), że chodziliśmy razem do szkoły, byliśmy przyjaciółmi, Twoja matka wywiozła Cię do Ameryki, gdyż chciała Cię ode mnie odizolować, a ja cię szukałem… No tak – przedstawiłem się jak wzór cnót i zalet, chociaż akurat w tej sprawie rzeczywiście jestem święty. Na pewno męczy Cię pytanie: W takim razie, dlaczego matka mnie wywiozła? Otóż już odpowiadam: nasza przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Chciałem ci to powiedzieć osobiście, pod koniec Twojego pobytu w Tokio, ale skoro tak nagle wyjechałeś, w jakiś sposób musiałem dostarczyć Ci tą wiedzę. Wiem, że teraz może wydać Ci się to niesmaczne, a może wręcz obrzydliwe, ale po kilku latach stałej znajomości, nasza przyjaźń przerodziła się w coś więcej. To ja zakochałem się w Tobie. Znam Cię na wylot, Yoshi, nadal Cię kocham – i kochać nie przestanę.
Byliśmy w drugiej klasie gimnazjum, kiedy wyznałem Ci swoje uczucia. Na początku byłeś przerażony – pamiętam te wielkie oczy do dziś – jednak nie odepchnąłeś mnie. Nie powiedziałeś ani słowa. Tolerowałeś moje uczucia i starałeś się nadal traktować mnie TYLKO jak przyjaciela. Ja natomiast zdobywałem się na coraz to nowe, drobne, czułe gesty. Nie zwracałeś na nie uwagi – stały się rutyną każdego naszego spotkania. Po pewnym czasie sam zacząłeś się do mnie przytulać, siadać mi na kolanach, czy całować w policzek na powitanie. Nadeszła ta pamiętna noc – miałeś u mnie nocować. Jak zwykle spaliśmy w jednym łóżku, a ja pomyślałem, że to świetna okazja, aby przypomnieć Ci, że jestem Tobą zainteresowany. Objąłem Cię w pasie i przyciągnąłem do siebie. O czymś mówiłeś, ale nie pamiętam o czym, wybacz, ale nie słuchałem Cię. Po prostu patrzyłem, jak te pięknie wykrojone usta poruszały się i rozciągały w uśmiechu – wtedy nie wytrzymałem i po prostu Cię pocałowałem. O dziwo, oddałeś pocałunek. Całowaliśmy się namiętnie i gorąco aż doszło… do czegoś więcej. To był nasz pierwszy raz, który w sumie zapoczątkował nasz związek. Można by powiedzieć, że układało nam się jak w bajce. Było cudownie, jednak w każdej bajce zawsze jest jakieś „ale”. Trzymaliśmy nasz związek w sekrecie, ale ty uparłeś się, żeby komuś o tym powiedzieć. Oczywiście koledzy z klasy odpadali, więc postanowiliśmy się podzielić naszym szczęściem z kimś bliskim dla nas. Nasz wybór padł na rodziców, jednak od razu zdeklarowałem, że moi rodzice zabiliby nas na miejscu. Ty natomiast zaproponowałeś, by powiedzieć o tym Twojej matce. Byłem dość sceptyczny, jednak byłeś pewien, że nas zrozumie. Niestety, pomyliłeś się. Znienawidziła mnie, oskarżając o „spaczenie” jej dziecka i zakazała nam spotykania się. Mieliśmy wiele problemów, jednak tym ostatnim gwoździem do trumny był Twój wypadek samochodowy. Twoja matka wymyśliła cały plan, jak nas rozdzielić – i udało jej się.
Jednak po latach znów się spotkaliśmy; a ja nadal Cię kocham.
Możesz uznać mnie za wariata, albo poważnie przemyśleć tę sprawę. Wiem, że ciężko jest myśleć o swoim rodzicu jak o spiskowcu, jednak taka jest prawda.
Proszę cię, porozmawiaj z matką. Wypytaj ją o mnie i nie daj się zbyć odpowiedzią „Nie wiem, o kim mówisz, kochanie”.
Jeżeli masz jakieś pytania, których nie zdołałem przewidzieć, lub na które nie znalazłeś odpowiedzi w tym tekście, zadzwoń do mnie.
Błagam, potraktuj to poważnie – pozwól by słońce na moim szarym niebie znów wzeszło; Ty jesteś moim słońcem! Kochanie, pozwól mi się znów uśmiechnąć…
… dla Ciebie.
Shimizu”

Treść tego listu co najmniej mnie zszokowała. Siedziałem otępiały i wpatrywałem się w kartkę, jakby miałoby mi to w czymś pomóc, rozjaśnić umysł. Po naprawdę długiej chwili, kiedy przyswoiłem wszystkie nowe informacje, powoli wstałem.
Nie wierzyłem, ale zapytać nie zaszkodzi, prawda?
Poszedłem do sypialni mamy, gdzie kobieta siedziała przy biurku i pracowała przy laptopie. Kiedy mnie zauważyła, odchyliła się na krześle i uśmiechnęła miło.
- I co tam z Ashem, kochanie? – usiadłem na łóżku i wyprostowany, założyłem nogę na nogę.
- A teraz powiesz mi, kim tak naprawdę jest Shimizu Michi, skąd go znam i dlaczego zrobiłaś ze mnie Amerykanina, kiedy jestem Japończykiem – odezwałem się tonem wypranym z wszelkich emocji.
- Nie wiem, o co ci chodzi, kochanie – pokręciła głową. Zacisnęła szczęki.
- Powiesz mi także, kto poinformował cię o tym, że spotkałem Shimizu i dlaczego zmusiłaś mnie do wcześniejszego powrotu do „domu” – mój kamienny wyraz twarzy chyba ją z lekka przestraszył.
- Synku, ja naprawdę nie wiem…
- Będziemy bawić się w te kłamstwa dalej? – przerwałem jej.
- Yoshida! – warknęła na mnie. – Co to za zachowanie? Uznam, że jesteś zmęczony i tego nie było, jasne? Wyśpij się, odpocznij i wtedy porozmawiamy – odwróciła się i znów zaczęła stukać w klawiaturę.
- Och… - wypuściłem powietrze z płuc. – Dobrze – uśmiechnąłem się. – Chyba rzeczywiście z tego zmęczenia coś padło mi na mózg – zaśmiałem się. – Ostatnio mam tak coraz częściej… Powinienem się przebadać, może brakuje mi jakiegoś pierwiastka albo witaminy?
- Możliwe. To dobry pomysł, synku.
- Pójdę jutro do lekarza.
-  Dobrze – uśmiechnęła się i pokiwała głową. – A teraz idź się wyśpij. Pewnie jesteś potwornie zmęczony.
- Masz rację – przytaknąłem i ponownie skierowałem się do swojego pokoju.
W istocie, padałem na ryj. Mimo wszystko list basisty mnie zaintrygował i nie zamierzałem tak łatwo odpuszczać. Wszystko tak… wynikało z siebie i było logiczne. Nie chciało mi się wierzyć, że on to wszystko zmyślił… tak samo jak w to, że moja matka niemal „przemyciła” mnie do Ameryki, a ja jestem gejem, jednak nic o tym nie wiem….
W każdym razie, moja matka nie złamała się, przez co nie uzyskałem żadnych odpowiedzi – mogło to znaczyć jednocześnie, że kłamała i próbowała mnie zbyć, tak jak przestrzegał mnie przed tym Zero w liście lub rzeczywiście nic takiego nie miało miejsca, a ona uznała, że pomieszało mi się w głowie z przemęczenia.
Ale karty w szpitalu nie kłamią. Wiedziałem, że miałem wypadek i że matka wyrobiła mi nowe papiery ze względu na to, że się przeprowadziliśmy, jednak… czy mogłaby zmienić miejsce mojego urodzenia? Przez te wszystkie lata byłem święcie przekonany, że na początku mieszkaliśmy w New Town, zapadłej dziurze, a potem przeprowadziliśmy się tutaj, do Albany. Zawsze myślałem, że urodziłem się w Ameryce i podawałem New Town za miasto, w którym się urodziłem… ale jeśli mogłoby być inaczej? Nie! Przecież w papierach zawsze musi się wszystko zgadzać! Ale gdybym znalazł w historii jakąś japońską pieczątkę albo informacje zapisane po japońsku, świadczyłoby to o tym, że Zero miał rację… W końcu na tym zdjęciu ewidentnie widać, jak basista jest przy mnie, kiedy obaj jesteśmy dzieciakami, więc albo to musi znaczyć coś albo on jest mistrzem photoshopa. Ale skąd wziąłby moje zdjęcie, kiedy byłem w tym wieku?
Wszystko zależało od tego, co mógłbym znaleźć w swojej historii – na pewno było zapisane to, że złapałem nogę; pytanie tylko, w jakim języku i czy potwierdziłoby to teorię Shimizu? Ale zaraz, zaraz… Czy historie nie są tłumaczone? Shit! Musiałbym to sprawdzić!
Zacząłem wymyślać, co też mógłbym znaleźć za cuda w tej historii i czy w ogóle mógłbym tam coś znaleźć… Ale to wszystko jutro.

14 komentarzy:

  1. też uważam że to opowiadanie jest lepsze od "liceum", czekam, oczywiście niecierpliwie, na kolejną część i jak rozwiążą się knowania mamusi :D

    Lalalulu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. JA TO CZYTAM~! wiedz to więc pisz... XD

    genialne~! kce więcej no... Hizumi musisz znać prawde~!!

    btw. http://lilien-yaoi-love.blogspot.com/2013/03/oneshot-9-byouxkazuki-gdy-wokalista.html nowe opko bo mi niektórzy powiedzieli, że im nie wyświetla o.O

    OdpowiedzUsuń
  3. o mój boże, no płaczę ;___; koleżanka mi wysłała linka do Twojego bloga i kurde aż mam mega spazzy, co chwilę wybucham śmiechem, albo płaczę ;__; cudownie piszesz, ja to czytam, będe śledzić na bieżąco, zwłaszcza że nie ma dużo ficków o Despach a ja wręcz uwielbiam paring Zero x Hizumi a mi zawsze ich rozdzielają i Zero jest z Karyu. ><
    ciekawa jest ta historia, napisana lekko, przyzwoitym językiem, wciąga bardzo, nie wiem kiedy przeczytałam wszystkie 6 rozdziałów. no i idealnie Ci wręcz wychodzą opisy sytuacji i postaci, no i te nieraz tak bardzo sarkastyczne uwagi, no po prostu uwielbiam Twój styl pisania! piszesz tak realnie że mogę sobie wszystko dokładnie wyobrazić i widzieć przed oczami gdy tylko przymknę powieki.
    czekam na kolejny rozdział, rozpaliłaś moją ciekawość tym rozdziałem i już siedzę jak na szpilkach chcąc więcej, nie wiem co ja ze sobą zrobię dopóki nie wyjdzie kolejny part, serio, będę siedzieć w kącie i obgryzać paznokcie a potem palce jak mi ich zabraknie ze zniecierpliwienia. no dobra, może nie ale serio nie wiem co ze sobą pocznę xDD zapewne będę snuła swoje zakończenie i zapewne nie trafię w Twój pomysł, ale zawsze tak rozkminiam gdy czytam rozdziałowe xD jestem strasznie niecierpliwą osóbka więc powstanie sto milionów teorii na temat tego co będzie dalej. xD
    dobra już nie spamuję, życzę weny i czekam na kolejny rozdział który mam nadzieję pojawi się już niedługo! weny weny i jeszcze raz weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też to czytam! I także uważam, że jest lepsze od liceum! Nie no, ale liceum lubię, żeby nie było... Ale Monsters bardziej przypadło mi do gustu ze względu na paring... Zero i Hizumi ;_;
    Nom. A wracając do opka... Nie sądziłam, że matka Hizu byłaby zdolna do czegoś takiego. I biedny, biedny Shimizu... Jestem z tobą, kochanie, nie łam się! *tuli* Mam nadzieję, że Hizu sobie wszystko przypomni, rzuci tą Ashley czy jak jej tam i wróci do Zero, założą D'espairsRay i... i... I wszyscy będą szczęśliwi!
    Mówiłam już, że kocham twój styl pisania?
    Weny życzę (choć podobno masz ją zawsze, ale nigdy nic nie wiadomo xD) i masy pomysłów na kontynuowanie tego. Nawet się nie myśl o tym, żeby to skończyć! *z obłędem w oczach sięga po nóż i śmieje się złowieszczo* To... ten... Uwielbiam cię!
    Alyss

    OdpowiedzUsuń
  5. też uważam, że jest lepsze*_* (w moim przypadku akurat przemawia za tym fakt, że lubię Zero, bo łatwo go urobić na keigo i prowadzić konwersacje o Higurashi no naku koro ni na ameblo XDDD huehuehue. swoją drogą to bardzo ciekawy typ osobowości.)

    od tak sobie, to opowiadanie się nie zakończy, już ja tego przypilnuję... ^_^ tymczasem wołają mnie kanji. kto wymyślił kolokwia ze znaków w poniedziałki punkt 8:15 rano? o_O

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale się porobiło... nie spodziewałam się, że kiedykolwiek nastąpi taki zwrot akcji, kochana! Co to za matka Hizu, która tak chce się pozbyć biednego Zero? Po prostu pięknie napisałaś ten list, tak... realistycznie i, hm.. no genialnie napisana całość, nic dodać, nic ująć ^^ Ciekawe, co teraz zrobi Hizumi...? Będzie się błąkał i szukał Zero XDD
    Hej, tylko ciekawi mnie jedna rzecz, skoro Zero napisał, że mają obecnie 1997 rok, to czy aby wtedy nie było jeszcze roamingu i telefonów na kartę...? ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. "Nie chcę stanąć z worami pod oczami przed obliczem Pana Naszego, Amen" - padłam. Ogólnie rzecz biorąc ten rozdział był chyba taki najbardziej emocjonujący. Na początku pośliniłam się trochę tęczą, rozczuliłam, a potem zaczęło się popadanie w coraz głębszy dół ;__; Ten list powalił mnie na łopatki, ta historia, no po prostu...;__; I dlaczego Hizumi tak łatwo odpuścił matce, no? W ogóle jak ona mogła im to zrobić? ;__;
    Za dużo emocji. Już sam szybki wyjazd Hizu roztopił mi serce. I tak bardzo szkoda mi mojego Zero. Może już o tym wspominałam, ale dla mnie to największe uke świata, ale ty po mistrzowsku za każdym razem przekonujesz mnie, że to jednak on dominuje xD
    Muszę odnieść się do wstępu, zanim wyleci mi to z głowy. Szczerze mówiąc wchodzę tutaj głównie, żeby poczytać Monsters, bo moim zdaniem to twoje najlepsze opowiadanie. Nie myśl, że nikt go nie czyta, bo kocham je całym sercem! Chyba najlepszy wielopart o Despach, jaki miałam okazję widzieć.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Next błagam cię pisz dalej

    OdpowiedzUsuń
  9. omo, wiedz, ze rzadko komentuje, czuj sie zaszczycona! :D przepraszam tez za brak polskich znakow.
    zazwyczaj czytuje fanficki o kpopie, chociaz slucham glownie jrocka (ironia losu), ale teraz sie to zmieni, oj taaak. wciagnelam wszystkie 6 rozdzialow za jednym razem i uzaleznilam sie od tego paringu, od tego Zero, od twojego stylu! historia bardzo wciaga. fantastycznie manipulujesz emocjami czytelnika, no bo, kurcze, raz sie placze, raz rzuca talerzami, raz znowu smieje, czy tam fangirluje... uwielbiam.
    czekam na siodemke i pozdrawiam mocno (mozna tak? o.o)

    OdpowiedzUsuń
  10. Powyższe komentarze mówią same za siebie, wszystkim naprawdę się podoba <3 Szkoda tylko, że i tak pewnie większość Anonimków się nie odzywa - ja obiecuję poprawę! Rozdział przeczytałam wcześniej, więc emocje wyparowały, ochłonęłam, ale to i tak jest jeden z tych ficków, którym się normalnie żyje D: Ludzie powinni bardziej doceniać tę historię tak btw., bo nie dość, że o legendarnych już Despach, to jeszcze...no, TAKI pomysł.
    Cieszę się, że mogę to czytać. Bardzo mi się podoba i życzę ci mnóstwa weny. Mam nadzieję, że Zero i Hizu jakoś się dogadają...muszą!

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam, uwielbiam, KOCHAM TO OPOWIADANIE, do cholery, KOBIETO, to jest cudowne, wspaniałe, piękne, JA CHCĘ KOLEJNĄ CZĘŚĆ...! ;n;

    OdpowiedzUsuń
  12. Czemu nie widziałam jak sie to pojawiło wcześniej tlyko aż sześć dni po premierze * zua*
    To jest fantastyczne ! Zaintrygowało mnie ... mimo ze coraz wiecej sie rozjaśnia mam wrażenie ze inne coraz bardziej sie plącze. O__O
    Nie lubie tej jego matki... Jej zachowanie mnie wkurzyło... taki z niej tchórz... Chociaż z drugiej strony... Nei nie rozumiem jej...
    Szkoda mi Zero .__. Zwłaszcza po tym jak usłyszał ze wszystkie jego zasługi zostały przypisane jakiemuś komuś...

    PS Nie wiem co jest lepsze .. Cyz Liceum czy To... Oba mi się podobają tak samo.. Tyle ze w liceum doskonale znam postacie a tu nie bardzo... Za to to oppko zdecydowanie jest bardziej intrygujące :3
    Czekam na oba z taką samą niecierpliwością:D
    Także pisz pisz pisz :D

    Buziaki przesyłam - Weny, weny duzo weny i duzo wolnego czasu
    Midziak

    OdpowiedzUsuń
  13. Ależ sploty i zawirowania O_O. Wiesz, jak porządnie zatrząść czytelnikiem. No i to, jak Zero rozwlekł się w tym liście, nie podejrzewałam go o to...
    Może kolejny rozdział wyjaśni mi więcej *-*

    OdpowiedzUsuń