Mega-shot 2


Dobra, miałam tego nie publikować, ale co mi tam... Niech będzie moja krzywda xD - dam coś tam ludkom do poczytania....
Ale od razu uprzedzam, że ten mega-shot jest moim zdaniem o wiele gorszy niż poprzedni!
Niech będzie, że endżoj:

Uwaga autorki: Czytać między wierszami!

KILKA SŁÓW WYJAŚNIENIA…
Times New Roman: „pamiętnik” Hizumiego
 Arial: wydarzenia na bieżąco.


„D’espairsRay – historia prawdziwa
Co muzyka ma do miłości?

Tom I

„Pamiętnik”

RODZIAŁ I

- Siusiu, kąpiel, pacierzyk i spać! – basista jak zwykle wparował do mojego mieszkania bez zapowiedzi. Nie zwracając na niego uwagi, dalej skrobałem na kartce tekst nowej piosenki. – Olewasz mnie, tak? – prychnął, a ja nawet nie raczyłem skinąć głową; byłem tak pochłonięty pisaniem. W tym momencie Zero wyrwał mi kartkę z ręki.
- Ej! – oburzyłem się. – Oddaj! Jeszcze nie skończyłem! – warknąłem, rzucając się i próbując odebrać swoją własność. Niestety, Shimizu był zwinniejszy i uchylił się przed moich chwytem, przez co wylądowałem jak długi na podłodze.
- O typerwersie jeden… - zaśmiał się. – Ty, Yoshida Hizumi Hiroshi, ten spokojny, mały okularnik piszesz o seksie? – zdziwił się. Przebiegł pobieżnie wzrokiem po tekście jeszcze raz i wyszczerzył się złowieszczo. – Toż ty niewyżyty jesteś! A ja myślałem, że żadnych popędów nie masz! – śmiał się w głos, przez co na moich policzkach wykwity dorodne rumieńce.
- Oddawaj! – wyrwałem mu kartkę i zgniotłem ją w dłoni.
- Jaki tytuł? – prychnął.
- Teoretycznie? „In Vain”. Praktycznie: żaden – dorzuciłem kolejną zgniecioną w kulkękartkę do papierowego Mount Everestu, który wyglądał z mojego śmietnika.
- Ej no – szturchnął mnie. – Nie obrażaj się zaraz. Nie chciałem cię jakoś specjalnie urazić – pogłaskał mnie po głowie jak małe dziecko.
- Spieprzaj– odepchnąłem jego rękę. – Nie masz nic innego do roboty, tylko ludzi w ich własnych mieszkaniach po nocach nachodzić? – burknąłem.
- Teoretycznie? Mam. Praktycznie: Karyu kazał mi przekazać, że jutrzejszej próby nie będzie, bo gdzieś tam jedzie… nie wiem gdzie i po co, bo go nie słuchałem – wzruszył ramionami.
- Jak zawsze – wywróciłem oczyma. – A nie mogłeś po prostu zadzwonić, albo wysłać mi sms’a, a nie od razu wjeżdżać mi do domu? – spojrzałem na niego groźnie.
- W sumie mogłem… ale jak już byłem w pobliżu, to pomyślałem…
- No nie żartuj! – przerwałem mu w pół słowa. – Ty i myślenie! Ha, ha! – zaśmiałem się sztucznie. – Dobry żart – otarłem niby-łezkę rozbawienia, która spłynęła po moim policzku, po czym znów przybrałem surowy wyraz twarzy. – A tak na poważnie… Możesz już sobie iść? Karyu mnie zabije, jeśli nie napiszę jakiegoś nowego tekstu, a przez ciebie kolejny trafił do kosza! – warknąłem.
- To po co go wyrzucałeś? – spojrzał na mnie jak na debila.
- Bo tu przylazłeś, wyrwałeś mi go z rąk, przeczytałeś, skomentowałeś i zabiłeś moją wenę, przez co już go nie skończę! – krzyknąłem. – Zresztą te zwroty o seksie to tylko przenośnia… - mruknąłem.
- A ja i tak nie rozumiem, czemu go wyrzuciłeś… Jak dla mnie tego tekstu było tam dużo i tyle by wystarczyło – wzruszył ramionami.
- Nie rozumiesz, bo tępy jesteś i tyle! Jeżeli dla ciebie półtorej zwrotki i refren to wystarczająco, to chyba jesteś jakiś upośledzony! Zresztą… Nie chodzi o objętość tekstu, ale o głębszą myśl, którą ma przekazywać! A ja tej myśli nie skończyłem!... I nie skończę, bo ją zabiłeś!
- Nie wiem, dlaczego niby zawsze ja „zabijam” tę twoją żałosną wenę tym, jak przeczytam jakiś twój tekst, ale okej – podniósł ręce niby w obronnym geście. – Poza tym… Co za różnica? I tak byś tego nie zaśpiewał; nie miałbyś odwagi publicznie wypowiadać się na temat seksu – spojrzał na mnie pobłażliwie.
- Skończyłeś już? – zgrzytnąłem zębami.
- Nie – odpowiedział wesoło. – Nie miałbyś odwagi zaśpiewać tego… Hm… Zastanówmy się, dlaczego? Bo może nadal jesteś dziewicą? – prychnął. – A tak na marginesie, mój mały okularniku, ludzie zapewne źle by to przyjęli. Oni chcą słuchać o jakiś przyziemnych i miłych tematach, a nie o rozpaczy, samobójstwach, narkotykach i seksie; czyli o tym, o czym ty piszesz. Zresztą… Nie dość, że nie umiesz pisać, to robisz to bardzo wolno – pokręcił głową. – Może powinieneś zastanowić się nad inną drogą życiową? Bo chyba bycie wokalistą i tekściarzem to jednak nie twoje przeznaczenie… - zaśmiał się okrutnie, a moje serce zostało ściśnięte jakąś niewidzialną, metalową obręczą.
- Po pierwsze, nie jestem okularnikiem, bo okulary noszę od święta, jak mnie oczy bolą od soczewek; po drugie, nie będziesz mi mówił, co mam robić – syknąłem. – A teraz wyjdź – rozkazałem.
- A…
- Wypierdalaj z mojego domu! – wrzasnąłem z taką siłą, że nawet Michi się przestraszył. Nienawidziłem go z całego serca i życzyłem mu wszystkiego, co najgorsze. Chciałem w końcu zmienić zespół, albo basistę…
- Nie irytuj się tak, mały złośniku – zachichotał. O tak, uwielbiał mnie wkurzać, a kiedy zaczynałem krzyczeć, najlepiej się bawił. – Ja ci tylko doradzam jak przyjaciel przyjacielowi…
- Nie jesteśmy przyjaciółmi…
- Mów jak chcesz – wzruszył obojętnie ramionami. –A pamiętasz ten konkurs, w którym ostatnio braliśmy udział? Podobno zwycięzcy mieli podpisać kontrakt z Japan Sony Music… A my, co? Zajęliśmy drugie miejsce, bo szanowne jury przyczepiły się do… no, pamiętasz do czego? – wyszczerzył się ohydnie.
- Do moich tekstów – burknąłem i usiadłem na krześle obrotowym, odwracając się do niego tyłem.
- Ej, złośniku, ja ci tylko bardzo delikatnie sugeruję zmianę kunsztu – zachichotał. – A tak w ogóle to jest trzecia nad ranem… pomyśl o tym, żeby pójść spać – podsunął usłużnie.
- Wypierdalaj – tym razem posłuchał. Wyszedł.
I tak ciągnęło się to już od kilku lat.Chyba trzech, ale nie byłem do końca pewien. Westchnąłem i oparłem głowę na dłoniach. Miałem dość Zero. Serdecznie dość! Z chęcią udusiłbym go gołymi rękami, ale wtedy lider udusiłby z kolei mnie za to, że udusiłem basistę jego zespołu… Wiele razy miałem już ochotę zmienić zespół, ale Tsukasa i Karyu jakoś mnie zatrzymywali… jednak, terazShimizuprzegiął! Zaczął nachodzić mnie nawet we własnym domu, co doprowadziło do tego, że zostałem pozbawiony mojego azylu; jedynego miejsca, świętego czworokąta zbudowanego z czterech ścian, sufitu i podłogi, do którego nie miał wstępu…
Po chwili namysłu wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer rudzielca.
- Podziękuj swojemu utalentowanemu basiście za to, że zniszczył mój kolejny tekst – syknąłem na przywitanie.
- Co? A, tak…. Mhm… - wymruczał zaspany Karyu.
- Nie śpij, deklu, jak do ciebie mówię! – wkurzyłem się. No tak, mnie olewać to wszyscy, ale ja olewać to nikogo…
- No dobra, rozumiem. Zniszczył twój kolejny tekst. Pogadam z nim o tym jutro, może być?
- A tak w ogóle… to jest jutro próba, czy Zero znów robił sobie ze mnie żarty?
- A niby czemu miałaby zostać odwołana? – zdziwił się.
- Czylijak zwykle na dziewiątą?
- Tak – przytaknął. Rozłączyłem się bez pożegnania.
W takim razie zostało mi jeszcze sześć godzin do namysłu. Świetnie. To dużo czasu. Odkąd cierpiałem na bezsenność, miałem bardzo dużo czasu na przemyślenia. Nad tym tematem akurat dywagowałem na tyle długo, że decyzję mógłbym podjąć od razu, ale chciałem jeszcze raz wszystko dokładnie przeanalizować – wszystkie „za” i „przeciw”. Właśnie dlatego wziąłem kolejną kartkę i zacząłem robić bilans strat i zysków.

***

Wszedłem do naszej obdrapanej salki, w której zazwyczaj mieliśmy próby i spojrzałem na towarzystwo, które już tam na mnie czekało. Tsu, jedną ręką obejmował Karyu i razem siedzieli wtuleni w siebie nawzajem na rozpadającej się kanapie i rozmawiali o czymś konspiracyjnym szeptem, a Zero… brr… Zero siedział na podłodze i wygrywał na swoim basie jakąś znaną tylko sobie melodyjkę. Spojrzałem na nich i jeszcze raz się zastanowiłem:
Czy na pewno chcę to wszystko zostawić?
Zdecydowanie tak!
Stałem w progu drzwi, nawet nie wszedłem do środka – uważałem to za zbędne, a po co marnować energię na zbędne czynności?
- Odchodzę – oznajmiłem głosem wypranym z emocji.
- Znowu? – zaśmiał się Michi, spoglądając na mnie z ukosa. Pozostała dwójka również łaskawie zwróciła na mnie uwagę.
- Hizu, daj spokój… - zaczął Tsukasa…
            - Odchodzę - … ale nie skończył, gdyż mu przerwałem, po czym zawróciłem na pięcie i zamknąłem za sobą drzwi z hukiem.
Wyszedłem na ulicę, gdzie następnie złapałem taksówkę. „Oho, widać jak zależy im na wokaliście…” – prychnąłem w myślach,spoglądając jeszcze raz na malutki budynek, upchnięty między dwoma wieżowcami. Wsiadłem do auta na tylną kanapę, a w tym momencie lider i perkusista wylecieli na chodnik jak oparzeni i zaczęli kierować się w moją stronę. Spojrzałem na nich przelotnie i pokręciłem głową.
- Dokąd? – zapytał kierowca.
- Przed siebie – machnąłem ręką, zakładając nogę na nogę.
Taksówka odjechała tuż sprzed nosa dwóch muzyków.

***

Jeszcze długo kręciłem się po okolicy, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miałem do kogo iść, z kim się spotkać, a w domu nie chciałem gnić ze względu na Zero, który znów mógłby zechcieć mnie odwiedzić… a tego najbardziej chciałem uniknąć. Westchnąłem cichutko i zatrzymałem się pod jakąś kawiarnią. Mimo, iż była zima, a drzwi i okna pozamykane, z daleka mogłem wyczuć piękny aromat świeżo parzonej kawy, rozmaitych słodkich wypieków i przede wszystkim czekolady. Spojrzałem jeszcze raz na kolorowy szyld i logo, które przedstawiło filiżankę z parującym napojem otoczonym misternymi znakami, które oznaczały nazwę lokalu. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Czemu by nie? – szepnąłem sam do siebie i wszedłem do środka.
Usiadłem przy stoliku w rogu, a po chwili podeszła do mnie mała kobietka z notesem i długopisem w dłoni. Zamówiłem u niej mocne espresso, po czym oparłem brodę na zaciśniętej w pięść dłoni i wyjrzałem przez wielką szybę, która stanowiła jedną ze ścian kafejki. Zastanawiałem się nad zdarzeniami dzisiejszego dnia, a skupiłem się najbardziej na… westchnięciu, które wydałem przed wejściem do kawiarni. Sam nie wiem, dlaczego to w jakiś specjalny sposóbprzyciągnęło moją uwagę, ale miałem dziwny zwyczaj rozwodzenia się nad takimi z pozoru „pierdołami”. To właśnie od tego zazwyczaj zaczynałem pisanie piosenek; od myślenia o pierdołach.
Po chwili znów podeszła do mnie ta sama kobieta i postawiła na moim stoliku przezroczystą filiżankę z czarnym, parującym napojem na również przezroczystym spodeczku. Podziękowałem jej skinieniem głowy, po czym zaraz coś mnie tchnęło i spytałem:
- Przepraszam, czy mógłbym może pożyczyć długopis?
- Oczywiście – podała mi przedmiot, o który prosiłem.
Jeszcze raz skinąłem głową i poczekałem, aż pracownica w zielonym uniformie odejdzie, po czym wyjąłem kilka naraz serwetek i zacząłem na nich pisać. „Ciche westchnienie, którego nikt nie usłyszał, wydane późną nocą w mieście, nad którym krążą nieme marzenia. Zagłuszone przez tysiące wdechów i cichy szloch złamanego serca.
Porywisty wiatr zabrał je ze sobą tam, gdzie nawet horyzont nie sięga.
Założę się, że było to w ten czas, kiedy słowa mają tendencje do zastygania i pękania na ustach, przed wypowiedzeniem ich.
To westchnienie, które zakończyło życie – życie marne i niedocenione. Teraz ulatujące w cudownie samotne niebo. Zamieć przyniosła właściwą porę. Myśli o nieśmiertelności zostały złamane…”. (oczywiście Hizumi nigdy nie napisał takiego ścierwa, to tylko moje takie głupie teksty. Przepraszam od aut.)Nagle przestałem pisać.
- Ładne. Co dalej? – zapytał chłopak wiszący nade mną.
- Matka, nie nauczyła, że to niegrzecznie zaglądać komuś przez ramię? – powiedziałem mało przyjaźnie i zgniotłem serwetkę, po czym wsadziłem ją do kieszeni. – Co dalej? Teoretycznie? Zgaduję, że ciąg słów. Praktycznie: nic. Koniec.
- Jak to „nic”? Nie dokończysz tego? – zdziwił się.
- Nie, bo zazwyczaj takjest, kiedy ktoś przeczyta mój tekst przed dokończeniem go, a tym bardziej zacznie go komentować, tracę pierwotny zamysł, myśl, którą chciałem zawrzeć w tym tekście i go wyrzucam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Wyrzucasz?! – niemalże krzyknął. – Skoro chcesz to wyrzucić, to lepiej daj mi! – poprosił, wyciągając w moją stronę rękę.
Wymacałem w kieszeni zmiętoszoną serwetkę i z westchnięciem oddałem mu ja.
- A mogę wiedzieć, po co ci to? – ściągnąłem brwi, kiedy się do mnie przysiadł.
Był to mniej więcej mojego wzrostu, no może trochę wyższy, szatyn o szerokim uśmiechu i błyszczących czekoladowych oczach. Miał półdługie włosy – idealnie ułożone oraz idealnie pasujące do jego drobnej twarzy. W lewym uchu zauważyłem trzy kolczyki. Jego usta były pełne, o barwie malinowej. Miał delikatną, wręcz kobiecą urodę, ale trzeba było przyznać, że był naprawdę przystojny.
- A jeszcze nie wiem… Ale zawsze się do czegoś przyda – zaśmiał się krótko. – Choćby na lekcje języka japońskiego – wzruszył ramionami. – Ostatnio miałem napisać krótki wiersz, jako pracę domową, a z racji tego, że humanista ze mnie marny, prawdopodobnie uratowałeś mnie przed kolejną oceną niedostateczną – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Jak się nazywasz?
- Em… Yoshida Hiroshi, ale wszyscy mówią na mnie Hizumi.
- Hm… Zdaje mi się, że nigdy o tobie nie słyszałem. Jesteś jakimś pisarzem, czy poetą?
- Co? – zdziwiłem się. – Nie! – zaśmiałem się.
- Dziennikarzem? – zgadywał dalej. – Tekściarzem?
- No… Byłem tekściarzem, ale już nim nie jestem… - wziąłem głębszy wdech.
- Dlaczego? – zainteresował się.
- Należałem do początkującego zespołu visual kei D’espairsRay, z pewnością nie znasz – pokręciłem głową. – Byłem wokalistą i tekściarzem, ale dzisiaj odszedłem, bo miałem już serdecznie dość durnych komentarzy basisty, który nie dawał mi żyć i potrafił wparować mi do mieszkania o trzeciej nad ranem tylko po to, żeby zabić moją wenę i mi naubliżać – wzruszyłem ramionami.
- To musiało być bardzo wkurzające… To, że tak nachodził cię w środku nocy i nie dawał spać.
- Cierpię na bezsenność – wyznałem.
- Och… - westchnął. – Ale to nie zmienia stanu rzeczy, żeto było z pewnością irytujące.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – przewróciłem oczyma. – To przez niego przynajmniej trzy czwarte moich prac lądowało w śmietniku… i jeszcze to jego dogryzanie – wzdrygnąłem się na samą myśl.
- Komentował jakoś nieprzychylnie twoje teksty? – dopytywał, a ja coraz bardziej go lubiłem. W końcu ktoś się mną zainteresował! Szok!
- Po prostu mnie wyśmiewał i robił mi wyrzuty, bo podczas jednego z konkursów, w którym braliśmy udział, jury przyznało nam drugie miejsce, twierdząc, że moje teksty są zbyt ciężkie i melancholijne…
- Pff… - prychnął. – Mi tam się podobają i mimo że przeczytałem tylko kawałeczek twojej twórczości, uważam, że jesteś świetny – uśmiechnął się i rozwinął serwetkę, którą trzymał w rękach. – Mógłbyś jeszcze coś napisać dla mnie?
- Teraz?... Wiesz, tak z marszu ciężko coś wymyślić… - podrapałem się po głowie. – A jak ty się w ogóle nazywasz?
- KawauchiWataru – wyciągnął do mnie dłoń, którą uścisnąłem. – A jeśli mogę zapytać… ile masz lat? – zaśmiałem się, na co się zdziwił. – Co cię rozbawiło?
- Nie jestem kobietą, więc spokojnie możesz mnie pytać o wiek! – uśmiechnąłem się. – Mam dwadzieścia dwa lata, a ty?
- Osiemnaście.
- Chodzisz do liceum, rozumiem?
- Tak – pokiwał głową. – A tak się zastanawiałem… Może mógłbyś mi kiedyś pokazać resztę swoich tekstów? Bo zakładam, że skoro należałeś do zespołu to musiałeś już jakieś piosenki napisać – uśmiechnął się ukazując proste i białe zęby.
- Może kiedyś… - wzruszyłem ramionami.
- Pracujesz?
- Pracowałem. Dzisiaj odszedłem.
- To znaczy, że muzyka była twoim jedynym środkiem dochodów? Nie masz teraz pracy? – zląkł się. Hello! Czy to nie ja powinienem się tutaj bać, że niedługo nie będę miał co włożyć do garnka, a nawet nie będę miał samego garnka?
- Tak. Muszę teraz znaleźć jakąś inną robotę – powiedziałem obojętnie.
- Hm… Znalezienie innego zespołu pewnie nie będzie takie proste, prawda?
- A kto powiedział, że muszę znaleźć nowy zespół? – spojrzałem na niego zdziwiony. – Chyba jednak zrobię sobie na jakiś czas wolne od wszelkiej formy muzyki i zajmę się czymś innym… - mruknąłem.
- Na przykład czym?
- Zawsze chciałem być śmieciarzem… – spojrzał na mnie jak na idiotę, a ja wybuchnąłem gromkim śmiechem. – Żartowałem! Jesteś bardzo ciekawski, wiesz? Ale szczerze mówiąc, jeszcze nawet nie zastanawiałem się, czym mógłbym teraz się zająć. Pewnie chwyciłbym się pierwszego lepszego zarobku… - wzruszyłem ramionami.
- Więc na razie szukasz roboty „na szybko”, a potem będziesz dalej kombinował?
- No coś w ten deseń – uśmiechnąłem się.
- Wiesz… Nie wiem, czy odpowiadałoby ci to, ale moi rodzice prowadzą tą kawiarnię. To jest ich piąty lokal i został niedawno otworzony, więc jeszcze nie wszystko działa tak, jak należy… a przede wszystkim ludzie. Mamy za mało pracowników, dlatego pomagam tutaj, kiedy tylko mogę. Może byłbyś zainteresowany pracą?
- Hm… - podjąłem decyzję w rekordowym tempie. Przecież każda forma zarobku jest dobra, prawda? – Wiec zapytaj rodziców, czy ewentualnie by mnie przyjęli i umów mnie na rozmowę o pracę – poprosiłem.
- Z pewnością cię przyjmą! – nie wiem, co go tak ucieszyło, ale w każdym razie ucieszył się tak bardzo, że aż podskoczył na krześle. – Szepnę im jeszcze parę dobrych słów na twój temat, to z pewnością cię przyjmą i to bez szemrania! – podsunąłmi serwetkę z moim mini-tekstem i pokazał na wolną przestrzeń pod nim. – Zapiszesz mi swój numer telefonu i adres? Tak, żebymmógł cię poinformować, kiedy masz przyjść na rozmowę o pracę – uśmiechnął się szeroko.
Zapisałem mu to, o co prosił, po czym w końcu upiłem łyk swojej kawy. Zdążyła już trochę ostygnąć, ale nadal musiałem przyznać, że była naprawdę bardzo dobra. Uśmiechnąłem się. Byłem prawdziwym kawiarzem i ceniłem sobie dobrą kawę.
- W takim razie będę czekał na telefon – skinąłem głową.
- A… Hm… A mogę zapytać cię o coś osobistego? – speszył się lekko.
- Wal – utkwiłem wzrok w jego zaróżowionych policzkach.
- Masz może dziewczynę… albo chłopaka? No… wiesz… różnie bywa z tymi orientacjami – zaśmiał się nerwowo.
- Nie, nie mam nikogo, a co do orientacji – zachichotałem – to zadałeś poprawne pytanie. Jestem biseksualny.
- Naprawdę? – jego oczy zalśniły w nadziei. „WTF?” – pomyślałem.
- Tak – odpowiedziałem spokojnie. – I zgaduję, że ty jesteś homoseksualistą – uśmiechnąłem się delikatnie.
- Tak… Ale… Skąd wiesz? – zarumienił się jeszcze bardziej.
- Po prostu wiem… - westchnąłem.„Nie, wcale nie wyglądasz jakbyś chciał się ze mną umówić… Tak tylko sobie gdybam, wiesz?” – Zgaduję również, że twoi rodzice o tym nie wiedzą, mam rację? – podniosłem jedną brew.
- Tym razem nie – wyszczerzył się. – Wiedzą o tym. Oboje. I to akceptują.
- Wow… - wyrwało mi się. – W takim razie podziwiam twoich rodziców. Ja tak dobrze nie miałam – zaśmiałem się krótko.
- Nie? – zdziwił się.
- Ano nie. Większość rodziców nie akceptuje tego, że ich dziecko preferuje tę samą płeć, czy po prostu interesuje się nią tak samo, jak przeciwną. Kiedyś poszedłem do „kolegi” na noc. Oczywiście i moi i jego rodzice myśleli, że będziemy zażerać się chipsami i oglądać powtórki meczy piłki nożnej, a kiedy jego ojciec nakrył nas, jak się całowaliśmy… trochę się zdziwił – zaśmiałem się. – Oczywiście wiadomość, że się całowaliśmy dotarła również do moich rodziców, przez co wyrzucili mnie z domu – wzruszyłem ramionami.
- I co zrobiłeś? – był wyraźnie przerażony.
- Chodziłem do jednej z najlepszych szkół w Touhoku, czyli regionie, z którego pochodzę, jednak gdy narobiłem sobie nieobecności, wywalili mnie. Kiedy chodziłem do szkoły, pracowałem w sklepie na pół etatu, a kiedy już dałem sobie spokój z liceum, wziąłem półtora etatu. Jak na moje potrzeby, pensja mi wystarczała; i na wynajmowanie jednopokojowego mieszkania, i na jedzenie, i ewentualne drobnostki typu lakier do włosów i takie tam… Potem jednak zrozumiałem, że z niepełnym wykształceniem średnim daleko nie zajdę, dlatego zacząłem oszczędzać pieniądze i wyjechałem do Tokio. Poznałem dwóch takich kolegów, z którymi później założyłem zespół i zamieszkałem u jednego. Znów pracowałem na pół etatu w sklepie i wróciłem do szkoły. Wiadomo, że zawsze lepiej jest mieszkać z kimś, kiedy wynajmuje się mieszkanie – czynsz dzielisz na pół, a w dodatku on uzupełniał połowę lodówki, z czego nieraz korzystałem. Z rokiem poślizgu, ale skończyłem liceum, a następnie obaj zajęliśmy się muzyką. Kiedy dorobiłem się już trochę swojego, kupiłem własnemieszkanie, gdzie mieszkam do dziś – wzruszyłem ramionami. – Oto moja „porywająca” opowieść.
- A… A co z twoimi rodzicami? W ogóle się tobą nie interesują?
- Z tego, co mi wiadomo, matka raz chciała mnie zmusić, żebym wrócił do domu i zamieszkał z nią – zgłosiła to do sądu, ale wszystko rozgrywało się, kiedy byłem w twoim wieku; miałem osiemnaście lat, więc byłem pełnoletni, a co się z tym wiąże, według prawa byłem dorosły i mogłem mieszkać, gdzie chciałem. Nie wróciłem do domu.
- Zerwałeś z nimi wszelki kontakt?
- Sami nie chcieli się ze mną zadawać, wiec co miałem się narzucać? – prychnąłem.
- Straszne… - szepnął.
- Zdaje ci się – machnąłem ręką, uśmiechając się delikatnie.
W tym momencie moja komórka zawibrowała w kiszeni. Wyjąłem ją i spojrzałem na wyświetlacz. Zero do mnie dzwoni? A niby po co? Fuknąłem i odrzuciłem połączenie, ponownie chowając urządzenie do kieszeni. I po chwili znów zaczęło wibrować. Wyjąłem je po raz drugi, żeby odrzucić połączenie, ale tym razem zauważyłem, że to tylko sms. Z ciekawości zobaczyłem, co napisał: „Obraziłeś się? To dlatego odszedłeś z zespołu? Ej… Złośniku, chyba możemy się jeszcze jakoś dogadać, co?”. Żałosne! Czy Karyu naprawdę myślał, że nie zorientuję się, że tego nie napisał basista? On przecież nigdy w życiu nie chciałby się ze mną pogodzić. Dlatego szybko odpisałem: „Karyu, daj spokój… Nie jestem taki tępy, wiem, że Shimizu nigdy w życiu nie napisałby czegoś podobnego. A co do niego… Zawsze byłem na niego wściekły i dobrze o tym wiesz. Miałem go po prostu dość. Nie zamierzam wracać do zespołu, nawet gdybyś wyrzucił Zero (czego oczywiście nie zrobisz, zdaję sobie z tego sprawę). Robię sobie przerwę od muzyki. Muszę trochę odpocząć.”
- Ktoś do ciebie napisał? – zainteresował się szatyn.
- Taa… Taki tam… Kolega – mruknąłem niechętnie.
„Nie jestem Karyu.” – odpowiedź zwrotna.
„Nie? Oj, wybacz Tsu, że cię pomyliłem. Wiesz, przez sms’a nie widzę twojej twarzy…” – westchnąłem. Czy oni dadzą mi w końcu święty spokój? Niech już zaczną się cieszyć, że mają mnie z głowy! Przynajmniej nie będą musieli już słuchać tego mojego „rzępolenia”, jakokreślił kiedyś Michi.
„Nie jestem Tsu.” –kolejna wiadomość.
„Dobra, nie wiem, który z was to pisze, ale za nic w świecie nie uwierzę, że Zero!”  - zdenerwowałem się. Czy im się nudzi? Pewnie podwędzili Shimizu telefon i terazpiszą gdzieś z ukrycia, żeby ich nie znalazł, bo zapewne pozabijałby, jakby tylko dowiedział się, że lider i perkusista próbowali nas „pogodzić” bez jego wiedzy.
„Jeśli nie wierzysz to odbierz. Możemy porozmawiać.” – głosił sms. Hm… Czyżby poszli z basistą na jakiś układ?
„Nie wiem, czy zaczęliście bawić się komputerem i zmodyfikowaliście głos, aby brzmiał tak, że Zero wypowiada przeprosiny, czy zmusiliście go w jakiś sposób, żeby to powiedział, ale ja i tam mam to gdzieś! Znajdziecie sobie jakiegoś innego, lepszego wokalistę. Mało jest takich? Zero powiedział, że wolałby pracować z chórkiem z przedszkola niż ze mną… może weźmiecie te dzieciaki, skoro są lepsze ode mnie?” – pamiętam jak mnie tym wkurzył… Ta uwaga akurat strasznie mnie zażenowała.
Kolejny raz telefon zaczął wibrować, oznajmiając mi, że ktoś próbuje dodzwonić się do mnie z telefonu Michi’ego. Ponownie odrzuciłem połączenie.
„Odbierz. Chcę porozmawiać. Tak poważnie; dogadać się.” –uparci są…
„I co jeszcze? Może pogodzić? Uwaga, bo chyba zaczynam w to wierzyć!” – zacząłem kpić.
„Nie macię w domu. Gdzie jesteś? Kurwa, Hizumi, popełniłem wiele błędów, ale daj mi je naprawić!” –i tu się wydali! Za nic, dosłownie za nic w świecie Zero nie użyłby takich słów. On nie uważa swojego zachowania za błędne, a za zabawne! Nie dam się nabrać!
„Spierdalaj… Kimkolwiek jesteś, Tsu, czy Karyu… Nieważne, po prostu spierdalaj” – odpisałem grubiańsko.
„ Nie jestem ani Tsukasą, ani Karyu.” – to był ostatni sms, jaki odczytałem. Na resztę po prostu nie reagowałem, nawet nie wyciągałem już komórki. Udawałem, że nie czuję wibracji, a kiedy zaczęły mnie wkurzać, wyłączyłem telefon.
- Kawauchi, masz może jeszcze chwilkę czasu, czy musisz pomagać w kawiarni? – zapytałem.
- Jak widzisz cały czas siedzę z tobą zamiast pomagać i wszystko nadal jakoś się kręci, więc jak spędzę z tobąjeszcze trochę czasu,to nic się nie stanie – uśmiechnął się.
- Masz ochotę się przejść? – zaproponowałem.
- Z wielką chęcią – odpowiedział, a w jego oczach zapaliły się jakieś dziwne płomyczki… radości? Nadziei? Ale z czego ta radość, czy na co ta nadzieja? Nie wiem… - Poczekaj chwilkę, pójdę tylko po kurtkę – powiedział i wstał, kierując się za ladę, a następnie do jakiegoś pomieszczenia, do którego wstęp miał tylko personel.
Ubrałem swój płaszcz i zostawiłem na stoliku pieniądze za kawę, po czym podniosłemsię ze swojego miejsca i stanąłem przy drzwiach, czekając na niego. Chłopak pojawił się moment później. Ze szczerymi uśmiechami, ruszyliśmy w zmierzch. Było już dość ciemno, ale przyjemnie się spacerowało. Zeszliśmy z zatłoczonych ulic stolicy i teraz krążyliśmy po prawie opustoszałych alejkach parku. Watanabe cały czas trzymał się blisko mnie i co jakiś czas trącał moją dłoń, niby przypadkiem. Nie wiem dlaczego, ale zawsze się wtedy uśmiechałem pod nosem. Czułem się przy nim bardzo swobodnie.Był to bardzo przyjazny i otwarty chłopak, z którym mogłem porozmawiać na wiele wspólnych tematów – pomyślałem, że to miła odmiana. W końcu wyrwałem się z tego toksycznego środowiska, jakie tworzył wokół siebie Zero. Polubiłem szatyna i to bardzo. Był uroczy, a szczególnie wtedy, gdy rumienił się delikatnie,kiedy zbaczaliśmy na dwuznaczne tematy. Dowiedziałem się, że chodził do liceum gastronomicznego, lubił sport i jrock, jednak odrobinę lżejszy od tego, który preferowałem. Zanim się obejrzeliśmy, było już zupełnie ciemno.
- Odprowadzę cię, tylko powiedz, gdzie mieszkasz – zaproponowałem.
- Nie, nie trzeba – uśmiechnął się. – Zresztą… moja matka zaraz porwałaby cię do mieszkania i zrobiła przesłuchanie, gderając,jakie masz spełnić wymagania, żeby zostać moich chłopakiem… Ona zawsze myśli, że każdy kolega, z którym gdzieś wyjdę to mój chłopak – zaśmiał się.
- Martwi się o ciebie – wzruszyłem ramionami.
- Wiem, ale wolałbym tego uniknąć. Jeszcze przed tobą dużo takich kazań – obaj zaśmialiśmy się.
Jednak wyszło tak, że to Kawauchi odprowadził mnie do domu, a nie ja jego. Zatrzymaliśmy się pod drzwiami do mojego mieszkania.
- Wejdziesz? – zaproponowałem.
- Hm… Z wielką chęcią, ale jest już późno i chyba powinienem wracać. Może innym razem – posłał mi ciepły uśmiech i postąpił o krok w moją stroną, po czym cmoknął w policzek i oblał się cały rumieńcami. – Do zobaczenia! – krzyknął i szybko odwrócił się, ruszając w drogę powrotną. Uśmiechnąłem się pod nosem i pokręciłem głową, wzdychając. Mówiłem już, że jest uroczy?
- Do zobaczenia! – krzyknąłem za nim, po czym otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania.
Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu miałem taki dobry humor. Watanabe bardzo dobrze na mnie wpłynął. Nawet jeśli jego rodzice nie przyjęliby mnie do pracy i tak chciałbym się jeszcze z nim spotkać. Uśmiech nie chciał spełznąć mi z twarzy. Byłem w wyśmienitym nastroju! Ściągnąłem buty i płaszcz w przedpokoju, po czy wszedłem do ciemnego salonu. Włączyłem światło i zobaczyłem…
- Kto. To. Był? – Zero siedział na fotelu i najwyraźniej czekał na mnie. Każde słowo dobitnie wypowiedział i oddzielnie je zaznaczał.
- A co cię to interesuje? – fuknąłem, przy czym zmarszczyłem brwi. – Śledzisz mnie? A zresztą, co to ma być? Włamałeś się do mojego mieszkania!
- Nie włamałem, tylko wziąłem klucz od Tsukasy – pokazał mi pojedynczy klucz na długiej, czerwonej smyczy.
- Włamałeś – upierałem się, momentalnie tracąc dobry humor. – Ten klucz dałem Tsu, a nie tobie – warknąłem, po czym wyrwałem mu ów klucz z ręki i wyrzuciłem do śmietnika, gdzie zaginął między kulkami zgniecionego papieru. – Wyjdź – rozkazałem.
- Kto to był? – powtórzył.
- Nie będę się powtarzał – powiedziałem zimno, wskazując drzwi.
- Kto to, do cholery, był?! – krzyknął.
- Gówno cię to obchodzi! – również zacząłem krzyczeć. –Najpierw Tsukasa albo Karyu podszywa się pod ciebie próbując mi wmówić, że jest mu przykro z tego powodu, że odszedłem z zespołu i chce się ze mną dogadać, a teraz ty włamujesz się do mojego mieszkania i czekasz, aż wrócę, by znów mnie wkurwić! Czy wy sobie jakiś cyrk tutaj urządzacie?! Jeśli tak, to ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
- Żaden cyrk! To ja, idioto, do ciebie pisałem, tylko nie chciałeś w to uwierzyć! Teraz przychodzę do ciebie, żeby…
- … żeby znów mnie obrażać – przerwałem mu.
- Co? Nie! – pokręcił głową.
- Właśnie wyzwałeś mnie od idiotów! – Shimizu na chwilę zawiesił się, a potem odezwał się już normalnym głosem, nie krzycząc:
- Hizu… To nie tak… Ja naprawdę chcę się jakoś dogadać…
- Tak, tak, krowa to piękny ptak, tylko jej skrzydeł brak! Też to słyszałem – wywróciłem oczyma. – Wiesz… Jeżeli chcesz się ze mną jakoś dogadać, to wyjdź. Wtedy zrobisz najlepiej; dla siebie i dla mnie. Więc… po prostu wyjdź. W tej chwili – zamknąłem oczy i znów wskazałem drzwi.
Chłopak przez dłuższą chwilę milczał i uporczywie się we mnie wpatrywał, czułem to, jednak zdecydował się i bez słowa wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy w końcu opuścił moje mieszkanie, odetchnąłem głęboko, nie będąc nawet świadomym, że wstrzymywałem oddech. Pokręciłem głową.
- Wystawiasz mnie na trudną próbę, Boże… - załamany opadłem na fotel i znów pogrążyłem się w myślach.

RODZIAŁ II

Noc dłużyła mi się niemiłosiernie. Mimo wszystko umknęła pod znakiem pustych kubków po kawie i wypalonej paczki papierosów. Już od bardzo dawna nie paliłem; starałem się dbać o zdrowie, jako wokalista, ale że już nim nie byłem– ponownie mogłem wrócić do nałogu. Och, zapomniałem już, jak papierosy potrafią kojąco wpłynąć na człowieka…
A wszystko jak zwykle przez Zero… Gdyby mnie nie zdenerwował, z pewnością nie sięgnąłbym po fajki! Wszystko wiecznie przez niego – czy on, choć raz, mógłby nie wpieprzać się do mojego życia?
Ostatni raz zapaliłem papierosa w trzeciej klasie liceum; potem zająłem się muzyką i musiałem odstawić używkę.  Pierwszy raz spróbowałem w gimnazjum. Zdawało mi się, że w drugiej klasie, ale ręki nie dałbym sobie uciąć – nie byłem pewien. Mimo, iż nie pamiętałem dokładnie, kiedy pierwszy raz się zaciągnąłem, doskonale pamiętałem, kto dał mi papierosa. Zero. Tak, nigdy nie zapomnę tego nowobogackiego chłopaka, który przyjechał na wymianę uczniowską. Ta nonszalancja względem wszystkich i wszystkiego, jaka bije od wszystkich mieszkańców wszelkich stolic z każdego kraju na tym zawszonym świecie jest nie do zapomnienia.
Mogłem śmiało powiedzieć, że Shimizu był moją prywatną puszką Pandory, którą im bardziej starałem się od siebie odsunąć, tym bardziej do mnie lgnęła. Zawsze się jakoś tak dziwnie składało, że nasze drogi musiały się skrzyżować, co oczywiście nie było mi na rękę – w przeciwieństwie do Zero, który zazwyczaj świetnie się wtedy bawił. Oddałbym bardzo wiele, prawie wszystko, żeby się go pozbyć. Kiedyś z pewnością powiedziałbym, że poświęciłbym wszystko, ale teraz bardzo wyraźnie zacząłem akcentować tak ważne słowo „prawie”. Po chwili głębszych rozmyślań doszedłem do wniosku, że jest pewna rzecz, której bym nie oddał. W sumie osoba, a nie rzecz – KawauchiWataru. Z pewnością nie porzuciłbym go; nie dałbym go zepsuć Michi’emu! Ten chłopak zrobił na mnie dobre pierwsze wrażenie – nie wiem, czym tak na mnie wpłynął, ale w każdym razie chciałem się z nim jeszcze kiedyś spotkać i pogłębić naszą znajomość.
Gdy pomyślałem o szatynie. na moje usta wkradł się mimowolny uśmieszek. Spodobał mi się… A zresztą… Nie jestem od niego znowu starszy o jakieś lata świetlne – w końcu tylko cztery! No i, co najważniejsze, jest homo, wiec… Westchnąłem cicho, szczerząc się do własnych myśli. Dlaczego by nie spróbować? Co mi szkodzi?
Pokrzepiony porządną dawką optymizmu i przyjemnych myśli postanowiłem wyjść z mieszkania. Jako że rzuciłem zespół i chwilowo byłem bezrobotny nie miałem nic do ciekawego roboty, więc udałem się na spacer.
 O godzinie dziewiątej rano tłum był mocno przerzedzony, większość ludzi była już w pracy, czy szkole. Ja też powinienem być teraz w pracy…
Była zima. Piękna zima. Z ogromem śniegu, który radośnie skrzypiał pod butami, kiedy wciskałem zimne dłonie w kieszenie kurtki i chowałem nos w ciepły szalik. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, najpierw krążyłem bez celu po wąskich uliczkach i z wielką uwagą przypatrywałem się prószącympłatkom śniegu, a następnie usiadłem na niskim murku oddzielającym pas zieleni od parkingu i utkwiwszy wzrok w ludziach spieszących po chodnikach, wyciągnąłem notes i długopis. Przez chwilę obserwowałem jeszcze to, co działo się na ulicy i gdy długopis ledwo zetknął się z powierzchnią kartki; kiedy chciałem nakreślić pierwszy znak, usłyszałem za sobą krzyk:
- Hizumi!
Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem biegnącego w moją stronę szatyna. Był ubrany w granatową kurtkę, a przez ramię przerzucony miał plecak. Tak jak się tego spodziewałem, był uśmiechnięty od ucha do ucha. Szybko pokonał dzielącą nas odległość i praktycznie skoczył mi na plecy, jednocześnie delikatnie… przytulając mnie?
- Cześć – przywitał się, siadając obok. Miał zaróżowione policzki od mrozu, przez co wyglądał uroczo.
- Hej – uśmiechnąłem się i skinąłem mu głową. – Czy ty przypadkiem nie powinieneś być teraz w szkole? – spojrzałem na niego sceptycznie, jednak moje usta nadal były rozciągnięte w ciepłym uśmiechu.
- No… Teoretycznie tak – zaśmiał się. – Dzisiaj zaczynam o dziewiątej, ale przed lekcjami poszedłem do ciebie, jednak nie było cię w domu.
- A po co mnie szukałeś? – zdziwiłem się.
- No jak to, po co? – szturchnął mnie w ramię. – Przecież miałem przekazać ci decyzję rodziców! – zaśmiał się, a ja w myślach zganiłem się za swoją sklerozę. – Rozmawiałem z nimi wczoraj na twój temat i powiedzieli, że chcieliby cię zobaczyć – uśmiechnął się szeroko.
- Mam się stawić w kawiarni? – dopytywałem.
- Nie… To znaczy, jak chcesz… jednak moja mama zaproponowała żebyś przyszedł do nas do domu. Wiesz… Ukazałem cię jako mojego przyjaciela – albo mi się zdawało, albo jego policzki jeszcze bardziej poczerwieniały. Wbił wzrok w śnieg, który rozgrzebywał butem. – I… i moi rodzice chcieliby cię poznać… tak osobiście – przygryzł wargę. – Zgodziłbyś się przyjść? Bo wiesz… Jeśli nie chcesz, możemy załatwić to tak oficjalnie… - szepnął.
- No skoro już powiedziałeś tak rodzicom, to niebędziemy pięćset razy zmieniać wersji… - wywróciłem oczyma, niby znudzony. Chłopak zląkł się widząc moją minę. Pokręciłem głową i westchnąłem. – Przyjdę z wielką przyjemnością – uśmiechnąłem się, a szatynowi kamień spadł z serca. – O ile zdradzisz mi sekret, gdzie mieszkasz – spojrzałem na niego wyczekująco.
- A tak… już! – zaczął przeszukiwać kieszenie, po czym w końcu znalazł to, czego szukał i podał mi małą karteczkę. – Proszę – spojrzałem na zapisany adres i uśmiechnąłem się, kiwając głową.
Nastała chwila ciszy. Nie była ani niezręczna, ani jakoś specjalnie potrzebna… miała taki „odczyn obojętny” jeśli można by tak powiedzieć. Wsunąłem karteczkę między strony notesu, po czym wszystko razem schowałem do kieszeni płaszcza.
- Przerwałem ci pisanie? – zapytał zmartwiony.
- Nie – skłamałem i przysunąłem się do niego bliżej. Kawauchi opierał ręce o zimny murek, na którym leżał śnieg, przez co były zaczerwienione. Sięgnąłem po jego dłoń i nakryłem ją własną. – Zimno ci? – zapytałem troskliwie.
- Troszkę… - przyznał.
- Musisz teraz już iść do szkoły, prawda?
- Wiesz… - zaśmiał się niepewnie. – Skoro nie było mnie już na dwóch pierwszych lekcjach i mama będzie musiała mi wypisać usprawiedliwienie, no to chyba nie zrobi jej dużej różnicy skoro usprawiedliwi mi cały dzień nieobecności – wzruszył ramionami i delikatnie wsunął palce między moje. Czyli on jest mną zainteresowany? Robi się coraz ciekawiej…
- No to może tym razem dasz się zaprosić? – uśmiechnąłem się ciepło.
W jego oczach dostrzegłem te płomyki radości, które miałem okazję oglądać również wczoraj. Skinął głową na potwierdzenie. Wstaliśmy i idąc blisko siebie, ruszyliśmy w stronę mojego bloku. W sumie nie była to długa droga, dlatego pokonaliśmy ją w miarę szybko. Przez ten cały czas rozmawialiśmy – tematy się nam nie kończyły! Wataru co i rusz przybliżał się do mnie i w pewien bardzo dyskretny sposób prowokował, dlatego tuż przed moim blokiem bezceremonialnie objąłem go w pasie, tłumacząc się, że widziałem, iż jest mu zimno. Szatyn nie zaprotestował, zarumienił się i ułożył głowę na moim barku. Nie powiem, bardzo przyjemnie nam się tak szło, jednak każda droga ma swój koniec. Nasza zakończyła się pod drzwiami mojego mieszkania. Otworzyłem je i wpuściłem go, po czym sam wszedłem za nim. W duchu modliłem się, żeby tylko Zero znów nie przyczaił się gdzieś w salonie, czy w jakimkolwiek innym pomieszczeniu w moim mieszkaniu.
Ściągnęliśmy buty, a ja zdążyłem również pozbyć się płaszcza, ale chłopak miał problem z suwakiem kurtki. Tuż przy samym końcu zamek zaciął się.
- Pomogę ci – zaoferowałem.
Uklęknąłem przed nim i odtrąciłem jego szczupłe palce, które mocno,wręcz rozpaczliwie, szarpały za zamek. Pociągnąłem go odrobinę w górę, po czym odgiąłem materiał, który uniemożliwiał rozpięcie kurtki; dzięki temu jednym sprawny ruchem zażegnałem problem Wataru. Pomogłem mu także zdjąć kurtkę i odwiesiłem ją na wieszak. Kiedy ponownie się do niego odwróciłem i miałem zamiar zapytać, czy może chce cośdo picia lub jedzenia… on przyparł mnie do ściany, przyciskając własnym ciałem i obejmując za szyję, mocno wpił się w moje usta. Oszołomiony, przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje, nawet nie zamknąłem oczu, a jedynie kilkakrotnie zamrugałem. Kiedy w końcu trafiło do mnie, co się wydarzyło, Kawauchi odsunął się ode mnie.
- Ja… Ja przepraszam! – odskoczył jak oparzony. – Przepraszam! Ja… nie chciałem!... Znaczy chciałem, ale… ale nie tak… bo my się jeszcze nie znamy, ale ja… znaczy, mi na tobie zależy… i… i… - jąkał się.
Widząc jak się męczy jedynie westchnąłem i pokręciłem głową, uśmiechając się. (Boże, chyba jeszcze nigdy w życiu nie uśmiechałem się tak często, jak wtedy!) Podszedłem do niego i objąłem go w pasie, po czym zdecydowanym, niemalże zaborczym ruchem, przyciągnąłem go do siebie i ponownie złączyłem nasze usta. Szatyn oddał niepewnie pieszczotę, po czym znów zaplótł ręce na mojej szyi. Smakowałem jego usta z pasją i zachwytem – były idealne! Wykrojone tak, że pasowały do moich. Po kilku kolejnych muśnięciach, polizałem jego dolną wargę, a on uchylił drżące usta. Powoli wsunąłem w nie język, czując podniecenie. Matko, jeżeli sam pocałunek może wywołać we mnie takie emocje, to co będzie później? Och, nawet nie umiałem sobie tego wyobrazić…
Przesuwałem językiem po jego zębach, podniebieniu i wewnętrznej stronie policzków, od czasu do czasu zahaczając również o jego język, który chował się gdzieś przede mną. Chłopak bał się mnie? Spokojnie! Nie gryzę!... do czasu…
Grunt jakby zaczął uciekać mi spod nóg, przez co razem zatoczyliśmy się i wylądowaliśmy ponownie na ścianie – z tą małą różnicą, że teraz ja go do niej przyszpiliłem. W końcu Wataru zyskał trochę pewności siebie i przyłączył swój język do zabawy. Nasze języki wiły się w dziwnym tańcu uczuć, od którego przechodziły mnie przyjemne dreszcze, bawiąc się raz w jego, raz w moich ustach, a raz na ich pograniczu. Zaczęło brakować nam tchu, jednak nie miałem ochoty się od niego odsunąć, co było przyczyną tego, że trochę go przydusiłem. Kiedy w końcu się od siebie odkleiliśmy, obaj mieliśmy wypieki na twarzy.
- Nie jesteś zły? – szepnął chłopak drżącymi ustami.
- Nie – odpowiedziałem, owiewając jego szyję ciepłym oddechem, gdyż w tym momencie zająłem się właśnie nią. Obdarowywałem jego szyję drobnymi pocałunkami, od czasu do czasu przygryzając delikatną skórę zębami. Cały czas uśmiechałem się.
- A… Ale na pewno? – niedowierzał. Zamruczał, kiedy szarpnąłem za jego bluzkę, obnażając obojczyk, a następnie przejeżdżając po nim językiem.
- Na pewno – przesunąłem dłonią po jego udzie. Byłem niewyobrażalnie szczęśliwy.
- Tak się cieszę… - zaczął masować mój kark.
Po chwili, gdy ja nadal całowałem go po szyi i dekolcie, Kawauchi spojrzał gdzieś ponad moją głową i uśmiechnął się przebiegle. Pchnął mnie, tak, że oparłem się dopiero o framugę przeciwległych, uchylonych drzwi, czyli przetoczyłem się przez całą szerokość korytarza. Chłopak jednak nie przystanął na tym. Popchnął mnie jeszcze raz, w taki sposób, że tym razem wylądowałem na łóżku. No tak, zapewne dojrzał przez niedomknięte drzwi, że naprzeciw nas znajduje się sypialnia i chciał się przenieść w wygodniejsze miejsce – że też ja o tym nie pomyślałem!
Szatyn szybko znalazł się przy mnie, a właściwie na mnie, gdyż usiadł na mnie okrakiem, po czym nachylił się i pocałował mnie namiętnie. Oddałem pocałunek, wsuwając dłoń w jego włosy, które były jedwabiście miękkie i zadbane. Wataru opierał się rękami po obu stronach mojej głowy, a ja drugą ręką błądziłem po jego plecach. Nagle, w jednej chwili ten niepozorny chłopak stał się erotomanem – obie moje ręce zsunął na swoje pośladki, a sam jedną dłoń wsunął pod moją bluzkę i sunął opuszkami palców po moim podbrzuszu. Westchnąłem wprost w jego usta. Było przyjemnie, fakt, ale nie chciałem żeby tak to wyglądało…
- Zaczekaj… - szepnąłem, odsuwając się od niego.
- Nnn… - westchnął niezadowolony. – Proszę, daj spokój sobie z prezerwatywami, jeśli o to ci chodzi – musnął moje usta jeszcze raz. – Chcę czuć, jak się we mnie rozlewasz… - szepnął mi zmysłowo do ucha, na co zadrżałem z przyjemności, jednak nie o to mi przecież chodziło!
- Kawauchi – położyłem dłoń na jego torsie, po czym przewaliłem go tak, że teraz to on był na dole, a ja usadowiłem się na jego biodrach, kiedy, o zgrozo, poczułem wypukłość w jego spodniach…
- I tak byłbyś seme – przewrócił oczyma, rozsuwając pode mną nieznacznie nogi. Był wystraszony, jednak udawał, że wie, o czym mówi i znasię na tym. – Nie upierałbym się… Nie jestem taki – wzruszył ramionami jakby było mu to obojętne. Jego policzki pokrywały pokaźne rumieńce.
- Kawauchi – zacząłem ponownie, taksując go spojrzeniem. – Nie o to mi chodzi – ściągnąłem brwi.
- A o co? – zląkł się nieco. – Zrobiłem coś źle?
- Nie – pokręciłem głową, wzdychając. – Wszystko było dobrze, ale…
- „Ale”? – powtórzył, patrząc na mnie wyczekująco.
- … ale poznaliśmy się wczoraj – dokończyłem. – Rozumiesz? – zapytałem, licząc, że załapie o co mi chodzi, jednak przeliczyłem się. – Chodzi mi o to, że nie chcę abyś później myślał, że cię wykorzystałem…
- Kiedy ja chcę! – zaprotestował, ocierając się prowokacyjnie o mnie i wzdychając jednocześnie. – Yoshi-chan, kocham cię! Zakochałem się w tobie, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem! Dlatego do ciebie podszedłem! Proszę, nie odmawiaj mi! – spojrzał na mnie na wpół z wyrzutem, na wpół błagalnie.
- Uspokój się – zszedłem z niego i usiadłem obok. – Seks to nie jest zabawa! Bynajmniej… nie taka, za jaką ją masz – zganiłem go. – Chcesz stracić dziewictwo z kimś, kogo nie znasz nawet jeden pełny dzień? Ledwo wiesz jak się nazywam! Nie obchodzi cię to, że mogę być jakimś narkomanem albo psychopatą? – wbiłem w niego wzrok. Szatyn zaczerwienił się.
- To… To nie jest mój pierwszy raz – szepnął speszony.
- Nie, wcale – wywróciłem oczyma. – Potwierdza to również fakt, że nic w twoim zachowaniu ani wyglądzie na to nie wskazuje – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Ja… Znaczy… - dukał. – Aż tak mocno widać? – wywindował się do siadu i podkulił nogi pod brodę.
- Nie, nie widać aż tak – próbowałem go jakoś pocieszyć, widząc to olbrzymie zażenowanie malujące się na jego twarzy. Pogłaskałem go po głowie.
- Znaczy, że ty jesteś taki dobry… Nieźle sobie wybrałem… - westchnął. Przez chwilę nie rozumiałem, o co mu chodziło z tym, że „jestem taki dobry”, ale zaraz to do mnie dotarło: on myślał, że pieprzyłem się tyle razy, że z daleka umiem rozpoznać, kto ma już pierwszy raz za sobą, a kto nie! Zrobiłem dziwną minę, chcąc już zaprzeczyć, kiedy… uznałem, że jednak nie musiał znać całej prawdy. Bo w sumie: po co, nie? Skoro tak myślał… to niech sobie myśli nadal, nie będę go wyprowadzać z błędu…
- Uważasz, że jak puścisz się z pierwszym lepszym i stracisz dziewictwo, to staniesz się kimś lepszym? – prychnąłem.
- Ale ja mam już tego dość! – przyznał załamany. – Mam osiemnaście lat i jeszcze nie uprawiałem seksu! Wszyscy moi znajomi mają to już dawno za sobą, ty wczoraj opowiadałeś, że zrobiłeś to, kiedy byłeś w trzeciej gimnazjum, więc miałeś piętnaście lat! Jak tak dalej pójdzie, zostanę starą panną na wydaniu! – skulił się ze wstydu.
- O Chryste… - wywróciłem oczyma. – Po pierwsze, powiedziałem ci, że wtedy całowałem się z chłopakiem, a po drugie, z pewnością zostaniesz starą panną, jeśli nie zmienisz swojego postępowania! Nie rozumiesz, że tak nic nie osiągniesz? Nie możesz uprawiać seksu z pierwszym lepszym facetem, którego zobaczysz na ulicy, tylko z osobą, którą kochasz! – uświadomiłem go.
- Ale ty wydawałeś się być zainteresowany… - szepnął.
- Od zainteresowania do zakochania to jeszcze szmat drogi! Co najmniej dwanaście przystanków plus CZAS PODRÓŻY, W KTÓRYM POZNAJESZ DANĄ OSOBĘ! – podkreśliłem. – Rozumiesz, że nawet jeśli teraz bym cię przeleciał, nic by ci to nie dało? Nawet jeśli zapewniałeś mnie, że tego chcesz, i tak, kiedy byłoby po wszystkim, czułbyś się jak zwykła dziwka i ta myśl pozostałaby w twojej głowie na zawsze, czego skutkiem byłoby to, że albo unikałbyś już takiego zbliżenia, albo nawet popełniłbyś samobójstwo; bo tak zazwyczaj kończą ofiary gwałtów – skrzywiłem się.
- Ale przecież ty byś mnie nie zgwałcił… Sam chciałem…
- Czy ty jesteś taki tępy, czy tylko udajesz? – fuknąłem. – Nie znasz mnie! Po seksie prawdopodobnie nigdy więcej byśmy się nie spotkali, a ty, mimo że teraz możesz mnie najszczerzej jak tylko potrafisz zapewniać o tym, że jest inaczej, i tak czułbyś się wykorzystany! Tak po prostu działa ludzka psychika! – opadłem na poduszki nagle będąc zupełnie wyczerpanym. – Nie wiem jak ci to dobitniej wytłumaczyć…
Nastała cisza. Kawauchi chyba rozważał wszystko, co mu powiedziałem. Zdawało mi się, że nawet uronił kilka łez, ale nie byłem pewien. W sumie… średnio mnie to obchodziło. Tak jak wcześniej rozpierała mnie euforia, tak teraz dopadła mnie melancholia. Czułem się strasznie – i nie chodziło wcale o to, że miałem go „wykorzystać”. Czułem się źle, ponieważ liczyłem, że choć raz w życiu znajdę szczęście… że tym razem będzie dobrze, że znalazłem osobę, która jest przypisana tylko i wyłącznie mnie. Ale jak zwykle przeliczyłem się. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Powiedzmy sobie szczerze: nikt nie zakochuje się w nikim od przelotnego spojrzenia, a miłość nie rodzi się w dwie godziny! Jaki ja byłem głupi… Zauroczyć się w dzieciaku, który po prostu chce popisać się przed znajomymi, że nie jest już dziewicą… żałosne.
Poza tym… Głupio się czułem okłamując go; przecież ja również nie uprawiałem jeszcze seksu, mimo że mam dwadzieścia dwa lata, a nie osiemnaście i z tego powodu Zero nie dawał mi żyć. Ale zdawałem sobie sprawę, że gdybym wyznał mu prawdę, nigdy by mnie nie posłuchał…
Nie rozumiałem, jak można być takim głupcem. Sprzedać się i stracić dziewictwo z byle kim tylko po to, by nie odróżniać się od reszty… Szczyt kretynizmu i debilizm ostateczny w jednym! Ludzie, trzymajcie mnie!
Nie mogłem pojąć, jak w ogóle można rozebrać się, czy dotykać w intymnych miejscach kogoś, na kimś ci nie zależy; kogoś, kogo nie znasz… na samą myśl o tym przechodziły mnie dreszcze obrzydzenia. Owszem, ja też wiele razy zastanawiałem się nad współżyciem z kimś, bo jakąś przesadną cnotką nie byłem, ale nigdy nie myślałem o tym, żeby, na przykład, stracić dziewictwo tylko po to, aby Shimizu w końcu się zamknął. To było dla mnie niedorzeczne!
Po pewnym czasie chłopak wstał i zaczął się zbierać. Ubrał swoją kurtkę (tym razem obyło się bez żadnych kłopotów z zamkiem), buty i wziął swój plecak, po czym szepcząc jakieś słowa pożegnania wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Nawet nie zwróciłem na to uwagi. Nadal leżałem bez ruchu i rozmyślałem na temat kretynizmu szatyna, który wołał o pomstę do nieba i nic więcej. Leżałem i wpatrywałem się w biały sufit, co jakiś czas jedynie kręcąc głową albo się krzywiąc. Po dłuższym zastanowieniu, mnie również zrobiło się głupio, że byłem prawiczkiem i nachodziły mnie jakieś pokręcone myśli, co zrobić, aby w końcu przeżyć ten pierwszy raz… ale w rezultacie zawsze odganiałem od siebie te wszystkie „genialne” pomysły i doszedłem do wniosku, że jeżeli nie znajdę żadnej osoby, w której zakocham się z wzajemnością i nie stworzę z nią szczęśliwego związku to… trudno. Bezwiednie wzruszyłem ramionami. Po prostu umrę, jako stara panna na wydaniu, wieczna dziewica i tyle. Nie będę się kurwił i zniżał do tego poziomu, dna jeszcze nie sięgnąłem. Ech… Westchnąłem i rozmasowałem obolałe skronie.
- Masakra – wywróciłem oczyma, mrucząc sam do siebie.
- No dokładnie – usłyszałem znajomy głos, na którego dźwięk szybko podniosłem się do siadu. – Nawet według mnie to było nierozważne – Zero rozsiadł się na krześle obrotowym i opierając ręce na oparciu, przysunął się bliżej łóżka.
- A ty co? Nawiedzać mnie teraz będziesz? – burknąłem. Michi był ostatnią osobą, jaką teraz chciałem widzieć. – Zresztą... nie wiesz, o co mi chodzi – wywróciłem oczyma.
- Wiem. Chodzi o Kawauchi’egoWataru. Tego szatyna, który dwie i pół godziny temu wyszedł od ciebie, bo próbował ci się sprzedać, ty moja Joanno D’arc – zaśmiał się. – Widzisz, mam swoje wtyki i jak chcę, dowiem się wszystkiego.
- Jak mnie nazwałeś?
- Joanną D’arc. Dziewicą orleańską – zachichotał wrednie. – Normalnie nic, tylko dać ci miecz i patrzeć,jak walczysz o cnoty podobnych do ciebie – pokręcił głową.
- Pieprz się – z powrotem opadłem na poduszki, starając się go ignorować.
- No ja już uprawiałem seks w przeciwieństwie do ciebie – podniósł nonszalancko jedną brew.
Zgrzytnąłem zębami i odwróciłem się na drugi bok, by na niego nie patrzeć. Przez basistę jeszczebardziej rozbolała mnie głowa. Naprawdę mnie wkurzał! Niby z jednej strony mnie popierał i przyznał rację, że Kawauchi zrobił źle, a z drugiej jak zawsze musiał się ze mnie śmiać! I te jego „wtyki”… co go w ogóle interesuje z kim się spotykam? Niech się w końcu ode mnie odczepi!
Muzyk nadal coś do mnie mówił; od czasu do czasu śmiał się, co znaczyło, że ze mnie żartował, jednak nie docierał do mnie sens jego słów. Powstała jakaś blokada w moim mózgu, która nie pozwalała mi go zrozumieć – szczerze, byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Przynajmniej Zero nie mógł mnie zirytować jeszcze bardziej. Był tylko jeden minus – łeb pękał mi w szwach. Czułem, jakby ktoś młotem kowalskim próbował rozbić mi czaszkę. Pulsujący ból był nie do zniesienia! Z trudem podniosłem się na łokciu i sięgnąłem do szafki nocnej. Wyjąłem z niej białe opakowanie z lekiem. Wziąłem dwie tabletki bez popijania, po czym znów ułożyłem się wygodnie. Po chwili oczy same zaczęły mi się kleić i miałem coraz większe trudności z utrzymaniem ich otwartych, więc dałem za wygraną i zasnąłem.

***

Powoli odzyskiwałem świadomość, choć wcale tego nie chciałem. Głowa nadal mnie bolała, a oczy piekły, chociaż nawet ich jeszcze nie otworzyłem. Miałem zamiar zostać w błogich ciemnościach przez najbliższe kilka lat. Nie chciałem teraz oglądać świata. Czułem się zraniony – nawet więcej; zdradzony!
Zawsze miałem problemy z dogadaniem się z ludźmi. Nigdy nie spotkałem się z kimś, z kim mógłbym wymienić się poglądami; kto myślałby podobnie do mnie. Byłem indywidualistą, a dokładniej to zniekształceniem. Tak właśnie widziałem siebie – jako zniekształcenie społeczne; dlatego też przyjąłem takie przezwisko. Hizumi (歪) – zniekształcenie.
Z czasem dochodziły do mnie kolejne bodźce, jednak najgorszym z nich wszystkich było poczucie upływającego czasu, które mnie denerwowało. W dodatku ten nienaturalnie głośny, jakby podwójny oddech… czyżbym się przeziębił?
Działając wbrew sobie, sam nie wiem dlaczego, otworzyłem oczy. Zamrugałem kilkakrotnie przyzwyczajając się do jasności, która nadal panowała w pokoju. Potrzebowałem chwili na dojście do siebie i wyostrzenie się wzroku, by zaraz potem stwierdzić, że jakaś ciemna, rozmazana plama leży obok mnie. W pierwszym momencie przestraszyłem się, że mógł to być Kawauchi, którego teraz naprawdęnie chciałem widzieć, dlatego głośno wciągnąłem powietrze. Postać zwróciła twarz w moją stronę i uśmiechnęła się dziwnie… w sposób,jakiego jeszcze nigdy nie widziałem – to była mieszanka cynizmu z nutką rozbawienia, która jednocześnie zawierała troskę, współczucie oraz ulgę. Zmrużyłem oczy i… Zero! No tak, tylko jego brakowało mi do pełni szczęścia! Warknąłem pod nosem, krzywiąc się i kuląc jednocześnie. Kiedy się poruszyłem, ze zdziwieniem stwierdziłem, że jestem przykryty kocem.
- Dwie godziny! Nowy rekord! – zaśmiał się… miękko. Mimo, iż w pewien subtelny sposób „na dzień dobry” już ze mnie drwił, to w jego głosie usłyszałem jakieś przyjazne rozbawienie, którego jakby chciał mi użyczyć. – Dobrze się spało, księżniczko-dziewiczko?
- Nie – burknąłem. – A w ogóle,to czemu leżysz w moim łóżku? – fuknąłem i zacząłem go kopać. – Wypad! – nie miałem nawet siły go zrzucić, co oczywiście było przyczyną cichego chichotu basisty. Naburmuszyłem się jeszcze bardziej i odwróciłem do niego tyłem, zarzucając koc na głowę.
Michi westchnął odkładając książkę, którą zaczął czytać, na szafkę nocną i ciasno przylgnął do moich pleców, obejmując mnie w talii. W pierwszym momencie miałem ochotę wrzasnąć i odskoczyć od niego jak oparzony, ale uprzedził mnie, zaczynając zdanie.
- Wiem, że to miało być twoje pięć minut, twoja jedno-epizodyczna bajka… - szeptał, owiewając oddechem mój kark, przez co przechodziły mnie dreszcze. Sam nie wiem, czy przyjemne, czy nie… Nagle poczułem się… strasznie wyciszony. Wszystkie myśli w moim umyśle ucichły i został jedynie głos Shimizu, w który wsłuchiwałem się jak zaczarowany. Ręce chłopaka wsunęły się pod koc i objęły bezpośrednio mnie (bez pośrednictwa koca). Opuszki ciepłych palców zatrzymały się na moim odsłoniętym brzuchu, z racji tego, że podwinęła mi się koszulka, kiedy się przekręcałem. - …ale to nie pierwszy i nie ostatni raz. Wiem również, że teraz oczekujesz wsparcia i pocieszenia, jednak mówię ci prawdę, a nie wciskam słodkie kłamstewka. On nie był dla ciebie odpowiedni – oparł czoło o moją potylicę. – Znajdziesz kogoś lepszego. Obiecuję ci – przez chwilę myślałem, że musnął ustami mój kark, ale zaraz uświadomiłem sobie, że to przecież niemożliwe! Zero nie cierpi mnie tak samo, jak ja jego i nic się nie da na to poradzić. W takim razie… dlaczego pozwalałem mu się obejmować?
Wyrwałem się z jego uścisku i wywindowałem do siadu, nadal nie odwracając się do niego przodem.
- Obiecujesz? – prychnąłem. – I jak niby masz zamiar dotrzymać tej obietnicy? Urządzić burdel w moim domu? – przewróciłem oczyma. Chłopak zaśmiał sięcicho. – Coś myślę, że to było złe porównanie… - pokręciłem głową, wzdychając. – Czyżbym sam podał ci „genialny” pomysł? – strzeliłem klasyczne „face palm”.
- Możliwe… - mruknął i przysunął się do mnie, jednak nadal leżał. Przesunął palcami wzdłuż mojego kręgosłupa przez materiał koszulki, którą miałem na sobie.
- Niedługo sam wykopię sobie grób… - załamałem się.
- Możliwe – przyznał z krzywym uśmiechem.
Po moim policzku spłynęła pierwsza łza.

RODZIAŁ III

Było już grubo po dwudziestej drugiej, kiedy basista raczył wywlec się z mojego mieszkania. Przez cały czas, jaki u mnie spędził, starałem się go ignorować, co nawet nieźle mi wychodziło, z racji tego, że Shimizu nie odzywał się za często. Rozgościł się w moim mieszkaniu i z tego, co już zdążyłem zauważyć, zorientował się, co gdzie może znaleźć, dlatego gdy coś chciał, nie pytając mnie o pozwolenie, po prostu to sobie brał. I tak oto zniknęła połowa zaopatrzenia mojej lodówki… Chociaż był tego jakiś plus – Michi zrobił mi obiad, którym się nie otrułem (a to dziw!). Co, jak co, wiele złego mogłem na niego powiedzieć, ale musiałem przyznać, że gotować jednak umiał, w przeciwieństwie do mnie.
Mimo, iż nie lubiłem ciemnowłosego, to po jego wyjściu zrobiło mi się jakoś… pusto. Brakowało mi czyjejś obecności. To uczucie zżerało mnie od środka, dlatego na początku próbowałem zalać je piwem, ale to nic nie dało. Nagle stęskniłem się za ludźmi? Najwyraźniej zrobiło się ze mną coś nie tak…
Siedząc w salonie i podpierając głowę dłońmi, jednocześnie oglądając reklamę nowego, wspaniałego wybielacza, uświadomiłem sobie, że muszę coś z tym zrobić. Po prostu mnie nosiło! Nie mogłem usiedzieć na miejscu! Miałem ochotę coś poczuć… coś przyjemnego… Pierwszą rzeczą, jaka nasunęła mi się po wypowiedzeniu w myślach słowa „przyjemność” był seks, dlatego przez chwilę zastanawiałem się, czy jednak nie zrobić czegoś głupiego… czy nie zrobić czegoś podobnego do tego, co zamierzał Kawauchi? Hm… W sumie to byłoby ciekawie… Ale z drugiej strony jeszcze parę godzin temu uświadamiałem go, że nie powinno się tak robić, a teraz sam zamierzałem się temu poddać?
Nie odpowiadając sobie jednoznacznie, czy tak postąpię, czy też jednak nie, ruszyłem w miejsce, w którym zawsze jest dużo ludzi – do klubu. Byłem biseksualny, ale dzisiaj nawet nie zamierzałem oglądać kobiet. Chciałem mężczyzny; silnego i stanowczego, typowego samca – zupełnego przeciwieństwa Wataru. Uśmiechnąłem się pod nosem wychodząc z domu.
- Skoro i tak nie mogę spać, to niby dlaczego nie? – szepnąłem sam do siebie.
Skierowałem się do jednego z klubów, rangi „podziemie”, czyli tam, gdzie można spotkać nieciekawe towarzystwo. Był to klub na obrzeżach centrum, w zaułku, w piwnicy, do której schodziło się wąskimi, koślawymi schodkami. Lubiłem tam chodzić, bo puszczali dobre, rockowe piosenki, a ludzie byli bardzo tolerancyjni – heteroseksualnym nie przeszkadzali homoseksualni i na odwrót.
Otworzyłem ciężkie wrota, za którymi znajdowała się główna sala i jak zwykle uderzyła we mnie fala głośnej muzyki, dymu tytoniowego, zapachu alkoholu pomieszanego z potem i ewentualnie zwróconą zawartością czyjegoś żołądka. Udanie się do barubyło pierwszą rzeczą, którą zrobiłem. Usiadłem na jednym z wysokich stołków i wzrokiem ogarnąłem szalejących imprezowiczów, szukając w tłumie kogoś, kto mógłby mi się spodobać. W tym momencie barmanka szturchnął mnie w ramię.
- Ktoś cię podrywa, Hizu – powiedziała mi na ucho Aiko, moja dobra znajoma. Przychodziłem tu tak często, że znaliśmy się jak łyse konie.
Mówiąc to, wcisnęła mi do ręki alkohol i wskazała na chłopaka siedzącego kilka miejsc dalej. Miał czerwonego irokeza ułożonego z włosów o długości mniej więcej siedmiu centymetrów, jasną karnację i zielone oczy. Czerwonowłosy obserwował mnie uważnie i czekał na moją reakcję… której się doczekał. Uśmiechnąłem się do niego miło, dziękując za postawionego drinka, po czym wstałem i usiadłem obok niego, znacząco przysuwając do niego krzesło.
- Cześć – przywitałem się. – Chyba się nie znamy? Hizumi – wyciągnąłem rękę w jego stronę.
- Hiroaki – uścisnął moją dłoń.
- Mam do ciebie mówić po nazwisku? – zdziwiłem się. Większość ludzi, których znałem nie lubiła tego.
- Możesz mi mówić jak chcesz – zaśmiał się i położył dłoń na moim kolanie, po czym przesunął nią nieznacznie w górę.
Wyglądał na kolesia z jakiegoś rockowego zespołu, jednak… wydawał mi się być osobą stojącą „po złej stronie mocy”, która wie, czego chce, i co najważniejsze, zawsze to dostaje. Jego wąskie usta wygięte w chytrym wyrazie i nieduże oczy sprawiały wrażenie, że jest bardzo zaborczy i pewny siebie.
- Hm… No dobrze – nakryłem jego dłoń swoją, po czym przeniosłem ją na własne biodro. Hiroaki uśmiechnął się półgębkiem.
- Jeszcze nic nie wypiłeś, a już tak zaczynasz? – zaśmiał się. – Igrasz z ogniem, wiesz? – przesunął opuszkiem wskazującego palca drugiej ręki po moim policzku.
- Możliwe… - wzruszyłem ramionami i upiłem łyk napoju.
Zaczęliśmy jakąś niepozorną rozmowę, a on przyciągał mnie coraz bliżej siebie i cały czas gładził – po plecach, biodrach, udzie, rękach… Jego dotyk nie był w żaden sposób dla mnie podniecający, czyli nie taki znów przyjemny, ale przynajmniej pozbyłem się uczucia osamotnienia. Po chwili do baru przyszła jakaś grupka jego znajomych - jednak okazało się, że dla jednego zabrakło miejsca, więc Hiro, jak go w skrócie nazywałem, nie pytając o przyzwolenie, posadził mnie na swoich kolanach, zwalniając kolesiowi miejsce. Siedziałem na czerwonowłosym okrakiem. Zaplotłem ręce na jego szyi, a on objął mnie w pasie.
- I co teraz? – zaśmiał się, unosząc brwi.
- Pocałunek? – zaproponowałem, nie kontrolując własnych słów.
- Dobry pomysł –przytaknął, po czym złączył nasze usta.
Od razu wepchnął język do moich ust i zaczął prowokować do przyłączenia się do zabawy. Nie trzeba było mnie długo namawiać – zacząłem oddawać pocałunki, zahaczając własnym językiem o jego. W tym pocałunku nie było zbędnych czułości – był ostry i bardzo głęboki – dosłownie; prawie czułem jego język we własnym gardle!
Hiroaki jedną rękę przesunął na moje plecy, podtrzymując mnie, kiedy odchylałem się, gdy bawił się ze mną zbyt brutalnie, a drugą przesunął na moje udo i gładził jego wewnętrzną część, krążąc bardzo blisko krocza. Za każdym razem, kiedy jego dłoń sunęła w górę, a jego palce czasem nawet dotknęły mojego rozporka, wzdychałem wprost w jego usta. Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i uśmiechnęliśmy się. Chłopak przeniósł ręce na mój tyłek i zaczął dość mocno ugniatać moje pośladki. Oparłem głowę o jego bark i mruczałem wprost do jego ucha, przy czym, kiedy tak na nim półleżałem wypiąłem się nieco, ułatwiając mu do siebie dostęp.
- Ślicznie mruczysz… - szepnął. – Ale chciałbym usłyszeć coś innego… - zaśmiał się.
- To znaczy? – zapytałem, nie zmieniając pozycji.
- Jak na przykład jęczysz, albo krzyczysz z przyjemności – wbijał palce w moje pośladki tak mocno, aż syczałem z bólu.
- Może później – odpowiedziałem i zacząłem muskać ustami jego szyję.
Po pewnym czasie i kilku napojach procentowych, znudziła nam się ta pozycja, więc nadal siedząc na nim okrakiem, odwróciłem się do niego tyłem, opierając plecami o jego tors. Głowę ponownie ułożyłem na jego ramieniu. Teraz Hiroakimasował moje uda, od czasu do czasu dotykając krocza lub całując krótko w usta. W sumie… Nie wiedziałem, że to będzie takie przyjemne! Kiedy strzeliłem kazanie Wataru, byłem pewien, że będąc dotykanym przez kogoś obcego, wstrząsałyby mną zapewne torsje, jednak pomyliłem się. Było mi naprawdę dobrze… Co jakiś czas nawet przechodziły mnie dreszcze podniecenia – no, ale tak właśnie jest, kiedy coś się osądza, a nawet się tego nie spróbuje!
Wypiliśmy jeszcze trochę, przy czym wciąż dotykaliśmy się lub całowaliśmy, a humor znacznie mi się poprawił. Zacząłem pijacko chichotać i prowokować go coraz bardziej, momentami grożąc, że jeśli nie dotknie mnie tam, gdzie chcę, odejdę. Czerwonowłosy śmiał się wtedy i zawsze wykonywał moje polecenie, przy czym od czasu do czasu również kierował moje dłonie tam, gdzie akurat miał ochotę poczuć mój dotyk.
- Może się ulotnimy? – zapytał w pewnym momencie, na co ja, odpowiednio już przyćmiony procentami, przytaknąłem bezzwłocznie.
Hiro zsunął mnie ze swoich kolan, po czym sam wstał i objął mnie ciasno w talii, mocno wciskając w swój bok. Dzięki temu przynajmniej się nie chwiałem. Dotarliśmy razem do wyjścia i krzywych schodków, a następnie wydostaliśmy się na powierzchnię by odetchnąć świeżym powietrzem – w każdym razie takie wydało mi się tokijskie powietrze, kiedy opuściłem zatęchły klub. Przez ten czas czerwonowłosy cały czas macał mnie po tyłku, co mnie nakręcało.
- Mieszkam niedaleko – szepnąłem i pociągnąłem go za sobą, kierując się w stronę domu.
Teoretycznie, z punktu widzenia trzeźwego człowieka, nie powinienem zaciągać do domu nieznajomych, którzy nawet nie wiedzieli, jak naprawdę miałemna imię i nie interesowało ich nic oprócz mojego tyłka, ewentualnie krocza, ale jako że nie byłem już trzeźwy, po prostu o tym nie pomyślałem. Hiroaki w tym momencie wcale nie wydawał mi się być podejrzanym typem… nie wyglądał ani na złodzieja, ani gwałciciela. Skoro Kawauchi, grzeczny dzieciak z dobrej rodziny, próbował zaciągnąć mnie do łóżka po dniu znajomości, to ten chłopak o wyglądzie buntownika i zapewne ciemnej przeszłości, który mnie dotykał i całował, nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie! Wydał mi się całkiem normalny…
Wolnym i rozbujanym krokiem doszliśmy pod mój blok. Po drodze nadal się obejmowaliśmy, a od czasu do czasu całowaliśmy, mimo że nie byliśmy już wśród ludzi, którzy to akceptowali. Niektórzy spoglądali się na nas nieprzychylnie, ale czerwonowłosy to ignorował, a ja po prostu tego nie zauważałem, gdyż wtedy byłem w stanie skupić się tylko na tym, gdzie też zaraz przeniosą się jego dłonie.
Po walce z zamkiem, w końcu weszliśmy do mojego mieszkania. Wtedy Hiro bezceremonialnie podszedł do mnie i złapał za pośladki, przyciskając do ściany. Podniósł mnie, a ja oplotłem go nogami na wysokości bioder i założyłem ręce na jego szyi. Znów zaczęliśmy się całować. Tym razem po prostu miażdżyliśmy nawzajem swoje wargi, o ile w nie trafialiśmy, bo działo się i tak, że nasze usta osuwały się gdzieś na policzek, czy brodę. Kiedy znudziły mu się moje usta, zszedł nieco niżej, na szyję. Przejechał językiem po całej długości i ucałował w zaledwie kilku miejscach, po czym dopadł do mojej koszulki, która mu przeszkadzała. Wsunął między moje nogi kolano, na którym mnie usadził i uwolnił swoje dłonie, ledwo utrzymując równowagę w takiej pozycji. Jednym sprawnym ruchem pozbawił mnie bluzki, która wylądowała gdzieś na podłodze w przedpokoju.
- Pierwsze drzwi na lewo… - wysapałem.
Chłopak od razu zrozumiał, o co mi chodzi i wziął mnie na ręce, zanosząc do sypialni. Rzucił mnie na łóżko i usiał na mnie okrakiem, całując. Między ustami zawisła nasza zmieszana ślina. Jego ręce błądziły gdzieś po moim brzuchu i podbrzuszu, przez co czułem rosnące podniecenie. Jęczałem cicho i wzdychałem z przyjemności. Następnie on pozbył się swojej górnej części garderoby. Miał ładnie wyrzeźbiony brzuch i zarysowane mięśnie – może nie był jakimś kulturystą, ale naprawdę przyjemnie się na niego patrzyło. Pogładziłem go po brzuchu, po czym złapałem za kark i przyciągnąłem do siebie, łącząc nasze wargi. Dłońmi masowałem jego plecy, od czasu do czasu drapiąc i wbijając paznokcie w skórę. Zaczynało mi się robić gorąco… Czułem, że wypieki pojawiły się na mojej twarzy. Hiroaki odsunął się od moich ust, po czym znów skierował się na szyję, przy której ponownie nie zatrzymał się na długo, a następnie przesunął się na tors. Polizał mnie wzdłuż mostka, a po czym zaczął drażnić sutki językiem. Wzdychałem wtedy cichutko, od czasu do czasu wyginając się delikatnie w łuk z przyjemności. Jednak przy sutkach również nie pozostał na dłużej. Zjeżdżał coraz niżej z ustami, aż dotarł do pępka, w który wsunął język i zaczął całować. Trzymałem ręce na jego barkach i masowałem je, od czasu do czasu mocniej uciskając. W końcu doszedł do tego, co było najwyraźniej jego celem – do mojego rozporka, z którym szybko poradził sobie zębami. Zsunął ze mnie spodnie i odrzucił je w kąt pokoju. Rozebrał również i siebie, po czym zaczął się o mnie ocierać prowokacyjnie. Zachłysnąłem się powietrzem i już chciałem coś powiedzieć, jednak uciszył mnie pocałunkiem. Dopiero wtedy zrozumiałem, o co mu chodzi… on chciał się ze mną pieprzyć! O to mu chodziło z tym tekstem na początku: „Jeszcze nic nie wypiłeś, a już tak zaczynasz”; chciał mnie uwieść?! Chciał mnie upić i wykorzystać, a ja sam podałem mu się na tacy?! Do cholery, o czym ja wcześniej myślałem; gdzie miałem głowę?!
Wystraszyłem się i próbowałem go odepchnąć, ale nie wychodziło mi to, był ode mnie dużo silniejszy. Nagle poczułem olbrzymi stres, który utrudniał mi oddychanie i spowodował bolesne napięcie mięśni. Zacząłem kręcić głową na boki, aby oderwać się od jego ust, aż w końcu dał za wygraną i odkleił się ode mnie.
- Nie ma nawet takiej opcji, żebyś był seme, więc wybacz – spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie o to chodzi… - szepnąłem ledwo słyszalnie.
- A o co? – przeczesał dłonią moje włosy. – Teraz się rumienisz? – zaśmiał się, gładząc mój policzek. – Przecież sam zacząłeś! - jegoostatnie zdanie odbiło się echem w mojej głowie. Fakt, sam zacząłem, ale… ale nie chciałem z nim uprawiać seksu! Bo… bo bałem się… Jednak zdecydowałem, że nie chcę tego robić z nieznajomym… spanikowałem! – To o co chodzi? O prezerwatywy? Nie bój się, używam zabezpieczeń, wiec niczym się nie zarazisz – cmoknął mnie w czoło… w dość czułym geście jak na kogoś, kto chciał mnie jedynie wykorzystać.
No tak, tak właśnie kończy się niezdecydowanie. Chciałem czyjejś bliskości wyrażonej w dość intymny sposób, jednak nie byłem zdecydowany, czy chcę stracić dziewictwo z kimś, kogo nie znam i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę. Poszedłem „na żywioł”, decydując, że podejmę decyzję później, a teraz… teraz już było za późno! Teraz, kiedy obaj prawie nadzy leżeliśmy w moim łóżku, a on taksował mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Ja… Ja nie chcę… - wyjąkałem cichutko.
Czerwonowłosy zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na mnie, jak na osobę niespełna rozumu, po czym pokręcił głową i uśmiechnął się, nachylając nade mną i ponownie całując, tym razem o wiele mniej brutalnie.
- Jeżeli nie chcesz tak ostro, wystarczyło powiedzieć wcześniej – zaczął całować moją szyję, jednak zacząłem się wiercić. Złapałem go za ramiona i próbowałem odepchnąć.
- Ja… Ja nie chcę… w ogóle – dokończyłem ledwo słyszalnie.
Hiroaki oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie wielkimi oczami… nie wiem, czy był zdziwiony, czy co… w każdym razie, wyraz jego twarzy nie pocieszył mnie. Po chwili ściągnął brwi i zaciął usta.
- To możesz mi powiedzieć, po chuj, to zaczynałeś? – warknął.
- Ee… Ja… Nie wiem – spuściłem wzrok, uporczywie wpatrując się w poduszkę, na której leżałem. – Przepraszam…
- Nie masz za co przepraszać – na jego usta znów wpełznął cwaniacki uśmieszek, który z pewnością nie wróżył niczego dobrego. – Sam wezmę sobie to, co będę chciał – wpił się w moje usta.
No tak, zapomniałem, że to ten typ człowieka, który dostaje wszystko, co chce! Próbowałem go odepchnąć, biłem go i drapałem, żeby tylko przestał, jednak najwyraźniej nie miał zamiaru. Kiedy moje próby wyzwolenia zaczęły go denerwować, złapał moje nadgarstki i przyszpilił je do materaca, skutecznie unieruchamiając moje ręce. Kręciłem głową i kopałem go, jednak to nic nie dawało. Ugryzłem go w wargę tak mocno, że poczułem w ustach metaliczny smak jego krwi, jednak to również w żaden znaczący sposób mi nie pomogło– wręcz przeciwnie; rozłościło to chłopaka, który wzmocnił uścisk na moich nadgarstkach, sprawiając mi tym ból. Mimo to, jakimś dziwnym, szczęśliwym dla mnie trafem wcisnąłem kolano w jego brzuch w taki sposób, że chłopak skrzywił się z bólu i syknął, na chwilę odrywając się od moich warg. Również jego uścisk zelżał, co oczywiście wykorzystałem i uwolniłem ręce. W końcu udało mi się go z siebie zrzucić. Zamierzałem uciec od niego i w sumie to prawie mi się udało. Byłem już na krawędzi łóżka, kiedy Hiro znów mnie złapał i mocnym szarpnięciem sprawił, że znów leżałem pod nim. Tym razem usiadł na moich udach, unieruchamiając mi również nogi. Jedną moją rękę bez problemu znów uwięził w uścisku, natomiast drugą udało mi się uciec. Nie myśląc wiele, zamachnąłem się i wymierzyłem mu siarczysty policzek. Czerwonowłosego zaskoczyło moje posunięcie, dlatego na chwilę zamarł – przez tą właśnie chwilę, zdołałem się spod niego wysunąć i odpełznąć na drugi kraniec łóżka. Skuliłem się z obawą czekając na jego kolejny ruch. Byłem pewny, że rzuci się na mnie po raz drugi, jednak nie zrobił tego. Spojrzał na mnie z… obrzydzeniem? Wyrzutem? Sam nie wiem… Przeklął pod nosem, po czym wstał i sięgnął po swoją koszulkę.
- Kurwa – wyzwał mnie.
Przez moment obserwowałem, jak chłopak ubierał się i od czasu do czasu rzucał mi nieprzychylne spojrzenie. Ubrał bluzkę i wzrokiem szukał spodni, a we mnie coś pękło. Przełknąłem cały strach, który zmaterializował się w postaci guli w moim gardle i powoli zbliżyłem się do niego. Stanąłem za Hiroakim i położyłem dłoń na jego ramieniu, jednak nie zareagował. Ej! To chyba ja powinienem być obrażony! To on chciał mnie przed chwilą zgwałcić!
- Zaczekaj… - szepnąłem. Hiro odwrócił się i spojrzał na mnie. – Em… - spuściłem wzrok na podłogę i oblizałem spierzchnięte usta. – Zostań na noc… - wiem, że to było głupie! Ale… ale jakoś nie mogłem się powstrzymać od zaproponowania mu tego. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem… Czułem się tak, jakbym momentami tracił świadomość tego, co robiłem, czy mówiłem, jednak… wydawało mi się to słuszne; to, co teraz zrobiłem. Chociaż… Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, przecież, kiedy go tu zaciągnąłem, też wydawało mi się słuszne, a skończyło się tym, że prawie mnie zgwałcił! Może jestem masochistą? Albo straciłem umiejętność jasnego myślenia?
Czerwonowłosy jeszcze raz obrzucił mnie spojrzeniem, po czym westchnął, wywracając oczyma i kręcąc głową.
- Jesteś naprawdę dziwny… - o… objął mnie? Ale z jakiej racji?
Objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, po czym musnął moje usta. Spojrzałem na niego zszokowany do granic możliwości… spodziewałem się wszystkiego, ale na pewno nie tego. Mimo wszystko pozwoliłem ułożyć sobie głowę na jego barku i wcisnąć nos w zagłębienie jego szyi. Po chwili chłopak wziął mnie na ręce i położył na łóżku, układając się obok mnie. Nagle zrobiło mi się strasznie zimno; emocje zaczęły we mnie opadać, wychładzając mój organizm. Westchnąłem i przybliżyłem się do niego, przytulając delikatnie. Hiroaki objął mnie i cmoknął w czoło.
- Jesteś naprawdę dziwny… - zachichotał.
- Ty też – odpowiedziałem niby naburmuszony, co wywołało u niego nikły uśmiech.
Hiro był zmęczony i zamknął oczy, chcąc już zasnąć. Ja też zamknąłem oczy, udając, że śpię.

***

W nocy idealną ciszę przerwał tylko kilka razy cichy dźwięk mojego telefonu, który jednak nie obudził czerwonowłosego. Nie wyswobodziłem się z jego objęć ani razu, żeby odebrać. Jakoś nie miałem na to ochoty. Czułem się dziwnie… Nie mogłem poznać samego siebie. Cały czas w głowie rozbrzmiewało mi pytanie: „Co ja, do cholery, wyczyniam?!”, jednak nie umiałem sobie na nie odpowiedzieć. Co też mnie podkusiło, żeby podejść do tego chłopaka, żeby zacząć go prowokować? Chyba tracę zmysły… albo przez to, że nie miałem nadal pracy, ani żadnego konkretnego zajęcia, zaczynało mi odwalać. Coś działo się z moją psychiką… coś niepokojącego… Chyba w końcu trzeba odwiedzić psychoanalityka…
Rozległo się ciche pukanie.
Dzwonienie to jedno, ale przyjście osobiście do kogoś to drugie i doskonale domyślałem się, że ta osoba, która miała zamiar do mnie zawitać, nie odpuści tak łatwo – skoro już ktoś tu się pofatygował, z pewnością nie odejdzie z kwitkiem; właśnie dlategoostrożnie wysunąłem się z objęć Hiro i poszedłem otworzyć, uprzednio szybko zakładając na siebie spodnie. Nie chciałem żeby pukanie obudziło mojego gościa (o ile mogłem go tak nazwać…)Sam nie wiem, dlaczego nie chciałem zakłócać jego snu.  Nie poznawałem siebie…
Szybko podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Za nimi stał…
- Kawauchi? Co ty tu robisz? – zmarszczyłem brwi.
- Em… - spojrzał wymownie na mój niepełny ubiór. – No ja… Znaczy… Nie przyszedłeś wczoraj, a kiedy dzwoniłem do ciebie, nie odbierałeś, więc wolałem przyjść i sprawdzić… czy wszystko w porządku – uśmiechnął się sztucznie.
- Yy… - zająknąłem się, ale zaraz trafiło do mnie wszystko to, co powiedział szatyn. – Ale przecież nie było ustalone, że mam przyjść do ciebie jutro – zauważyłem.
- Jak to nie? Na karteczce, na której zapisałem ci mój adres, zapisałem ci również datę! – spojrzał na mnie łagodnie.
- Tak? – zdziwiłem się. – Możliwe… - wzruszyłem ramionami.
Zapadła chwila ciszy. Jego widok niezbyt mnie cieszył – dobra, powiedzmy sobie wprost – na jego widok miałem ochotę wciągnąć kreskę wybielacza, którego reklamę z zafascynowaniem ostatnio oglądałem, a dla pewności, że coś mi się stanie, wypić litr denaturatu zmieszanego ze spirytusem, żeby tylko trafić do szpitala na intensywną terapię, gdzie on nie mógłby wejść! Nie umiałem na niego spojrzeć… Bawiłem się w „nauczyciela”, a sam nie zastosowałem się do rad, jakich mu udzieliłem… znaczy, prawie się nie zastosowałem, bo jednak nadal byłem dziewicą… W jakiś dziwny sposób przerażała mnie myśl o tym, że Wataru mógłby się dowiedzieć o tym wczorajszym wybryku… Zresztą… Miałem wielką ochotę zapomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj – wymazać ten dzień w cholerę i nigdy nie wracać do niego myślami! Nie rozumiałem, co się we mnie zmieniło, co się takiego stało, że zacząłem się tak zachowywać… przecież to do mnie zupełnie niepodobne! Zawsze byłem ułożony i spokojny (no chyba, że kłóciłem się z Zero, wtedy nie byłem spokojny), nigdy wcześniej nie zdarzył mi się podobny wypad… Koniecznie muszę iść się zbadać…
- A… - zaczął nieskładnie. – Znaczy… Chcesz pracować w tej kawiarni?
- Już odpowiadałem ci kiedyś na to pytanie – wymamrotałem.
- Ach… No tak, ale wiesz… Wolałem się upewnić – wbił wzrok w czubki swoich butów. – Mogę wejść? – zapytał nieśmiało.
I co mu odpowiedzieć? „Nie, bo nieznajomy facet o nazwisku Hiroaki, który mało mnie wczoraj nie zgwałcił, śpi w mojej sypialni.”? Musiałem mu jakoś grzecznie odmówić, ale jak? Kiedy ja gorączkowo myślałem, co odpowiedzieć szatynowi, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem…
- O wilku mowa… - mruknąłem, tak, żeby żaden z nich mnie nie usłyszał.
Czerwonowłosy, paradując w pogniecionej koszulce i bokserkach, wbił wzrok w Kawauchi’ego i skrzywił się, wyrażając swoją niechęć do niego.
- Więc to dla ciebie mój chłopak wymyka się z rana z łóżka, tak? – prychnął spoglądając na Wataru i obejmując mnie od tyłu w pasie.
- Twój chłopak? – powtórzył zdziwiony.
No to świetnie! Hiro nieźle mnie wkopał! Teraz zapewne szatyn pomyśli, że zdradzałem czerwonowłosego, szukałem rozrywki na jedną noc, ale jednak coś mi w nim się nie spodobało i z pięknym, umoralniającym kazaniem odesłałem go, jednocześnie robiąc z niego tego „złego i niedobrego”, samemu wybielając się w jego oczach, podczas , gdy ja byłem tym czarnym charakterem.
- Tak, mój chłopak – przytaknął Hiroaki. – Co cię tak zdziwiło?
- Nie, nic – wymusił uśmiech, po czym podszedł do mnie i powiedział szeptem. – I ty miałeś czelność mnie pouczać? – warknął, popychając mnie, tak, że jeszcze bardziej wcisnąłem się w tors „mojego chłopaka”. – Do zobaczenia, Yoshida – pożegnał się oschle i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
No i oczywiście odebrał to tak, jak przewidywałem… Czemu muszę być mentalistą?
Odwróciłem się przodem do czerwonowłosego i spojrzałem na niego z miną pod tytułem „WTF?!”.
- „Mój chłopak”? – spojrzałem na niego zdziwiony.
- A czemu nie? – wzruszył ramionami. – Więc… Mówisz, że masz na imię Yoshida, tak? – uśmiechnął się.
- Mamy być razem, mimo, że w ogóle się nie znamy? Widzisz… Nawet nie znałeś mojego prawdziwego imienia… A zresztą… Wczoraj…
- Może zapomnimy o wczorajszym dniu? – zaproponował, przerywając mi w pół słowa. – Zaczniemy od nowa, z czystymi kartami? – zamrugałem kilkakrotnie ze zdziwienia, jednak w końcu pokiwałem głową.
- No dobrze… ale… Mimo wszystko nie uważam, żeby to był dobry pomysł, zaczynać od razu od związku…
- Mam się o ciebie postarać? – zaśmiał się i cmoknął mnie w czoło.
- Nie o to chodzi… Wiesz… Mam namyśli to, że w ogóle się nie znamy i może okazać się, że jednak zupełnie do siebie nie pasujemy… Najpierw się poznajmy, a potem będziemy myśleć, dobrze?
- W sumie masz racje – pogłaskał mnie po głowie. – Więc, Yoshida, co chciałbyś wiedzieć? – uśmiechnął się.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem, a ty, skarbie? – pocałował mnie w policzek.
- Dwadzieścia dwa. I nie „skarbie” – upomniałem go.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami i musnął moje usta. – A tak w ogóle to dzień dobry – uśmiechnął się szeroko. Nieśmiało odwzajemniłem gest, mimo wszystko przewidując, że ten dzień wcale nie będzie dobry.

RODZIAŁ IV

Przez kilka kolejnych dni poznawałem Hiro. Tak jak podejrzewałem, był bardzo władczy i przeważnie musiałem mu się podporządkować. W sumie… nawet nie musiałem, bo nie groził mi, ani jakoś nie obawiałem się, że mógłby mnie pobić, jednak kiedy tylko ściągał brwi, odzywał się we mnie jakiś irracjonalny strach,który podpowiadał mi, że jeśli nie zrobię tego, co chce, znów się na mnie rzuci i będzie próbował mnie zgwałcić… a tym razem nie zdemotywuje go ani ugryzienie w wargę, ani cios w twarz. Sam nie wiem dlaczego myślałem, że Hiroaki ponownie będzie chciał mnie skrzywdzić, kiedy jednocześnie chciałem go mieć przy sobie. A w sumie, od kiedy ja potrzebuję czyjejś bliskości?
W każdym razie czerwonowłosy spędzał u mnie masę czasu, żeby nie powiedzieć, że przesiadywał u mnie całe dnie i noce. W moim mieszkaniu stopniowo przybywało jego rzeczy, jednak nie przeszkadzało mi to. Martwiła mnie inna rzecz – nadal nie miałem pracy! Koniec miesiąca już się zbliżał, a ja musiałem opłacić czynsz… No może jeszcze na ten miesiąc wyskrobałem ostatnie oszczędności, ale na przyszły na pewno by mi już nie starczyło. W dodatku, mimo że chłopak praktycznie się do mnie wprowadził, nie wyłożył ani jena na czynsz, rachunki, czy innego typu wydatki, takie jak jedzenie, choć miał w zwyczaju opróżniać mi lodówkę, po czym zawsze kulturalnie mnie informował, że w domu nie ma nic do jedzenia i dobrze by było, gdybym poszedł do sklepu.
Ach! Ale zapomniałem wspomnieć o najważniejszym! W międzyczasie spotkałem się raz z Karyu. Lider mojego ex-zespołu zapytał, co u mnie słychać, więc w jakimś dziwnym potoku słów opowiedziałem mu całą historię z Kawauchim, a następnie Hiroakim. Rudzielec poradził mi, żebym wyrzucił z domu czerwonowłosego, a bynajmniej nie pozwalał mu się tak rządzić, bo stał się moim „pasożytem”, wykorzystywał mnie jawnie, i ostentacyjnie, a ja nawet nie chciałem tego zauważyć.
Zaraz po spotkaniu z Matsumurą udałem się na rozmowę o pracę z państwem Wataru, jednak odmówili mi. Podejrzewałem, że ich syn zmienił o mnie zdanie, kiedy zobaczył w moim mieszkaniu roznegliżowanego Hiro, który przedstawił mnie jako swojego chłopaka, co wpłynęło na ich decyzję, jednak z pewnością nie odpowiadał im także mój wygląd, z racji tego, że byłem w pełnym makijażu. Zawsze, kiedy spotykałem się ze znajomymi, takimi właśnie jak Karyu, lubiłem wyglądać przyzwoicie– w moim mniemaniu przyzwoity makijaż obejmował: czarny eyeliner w żelu, którym malowałem całe powieki, tusz do rzęs, fluid oraz bezbarwny błyszczyk w okresie zimowym, gdyż nienawidziłem, kiedy pękały mi usta na mrozie. Jak się okazało rodzice Kawauchi’ego akceptowali jego orientację, jednak to, że jego starszy kolega, który chciał pracować w jednej z ich kafejek, był metroseksualny, to było dla nich za wiele. W sumie, nawet zrozumiałem to, iż nie chcieli mnie przyjąć ze względu na mój wygląd; według nich mogłem odstraszać klientów.  No trudno. Wzruszyłem ramionami. Poszukam innego zatrudnienia, gdzie mój makijaż nie będzie problemem. Zresztą Matsumura zaoferował mi pomoc, więc miałem nadzieję, że niedługo znajdę sobie jakąś robotę.
W tym czasie Zero jakby zniknął z mojego życia. Cieszyłem się z tego niezmiernie, jednak nie umiałem tego w żaden sposób okazać. Miałem tyle problemów na głowie i obaw, że nie miałem nawet jak wymusić uśmiechu.
Mimo wszystko Shimizu nie zniknął z mojego życia znowu tak całkowicie. Widywałem go nieraz gdzieś w okolicy mojego bloku, kiedy siedział przygarbiony na jakimś murku, czy ławce i paląc papierosa, posyłał mi krzywe spojrzenia. Najczęściej jednak spotykałem go, kiedy szedłem z czerwonowłosym przejść się po mieście, czy z okna mojego mieszkania, gdy obserwowałem jak „mój chłopak” wracał do mnie. Basista snuł się za nim jak cień, co niepokoiło mnie trochę, gdyż przewidywałem, że Michi nie ma żadnych dobrych zamiarów. Zastanawiałem się tylko, co on też tym razem wymyślił?
Nie powiedziałem o moich obawach Hiroaki’emu.
Zdawało mi się, że dziś była sobota, jednak nie byłem pewien. Odkąd przestałem pracować, zgubiłem poczucie czasu. Całe dnie siedziałem w domu przed komputerem poszukując jakiś informacji o naborze pracowników lub czekałem na telefon od rudzielca. Teraz jednak, postanowiłem się przewietrzyć i wyjść. Tym razem sam. Hiro zostawiłem w domu. Chciałem poukładać myśli. Tak dużo zdarzyło się w ostatnim czasie… Basista nachodzący mnie we własnym mieszkaniu, odejście z zespołu, bezrobocie, Kawauchi, z którym rozdziału na dobrą sprawę, jeszcze nie zamknąłem, a tym bardziej nie zacząłem, Hiroaki i jego niedoszła próba zgwałcenia mnie, nasz teoretyczny związek…
Im więcej myślałem o tych ostatnich dwóch rzeczach, tym więcej znajdywałem problemów, którymi się zamartwiałem. Kiedy byłem pijany, czerwonowłosy nie wydawał mi podejrzany, jednak z każdym kolejnym dniem mojej trzeźwości, który spędziłem z nim, znów nasuwała mi się myśl, że nie można zakochać się w nikim „od tak”. Hiroaki najpierw próbował mnie posiąść siłą, a zaraz potem odpuścił i próbował zabiegać o moje względy… teraz to wydawało mi się dziwne. Podejrzewałem, że wpakowałem się w kolejny „związek” jaki przeszedłem z Kawauchi’m – czyli on mnie nie kochał, a jedynie chciał zaczerpnąć ze mnie jakiejś korzyści. W przypadku szatyna była to chęć szybkiego stracenia dziewictwa, ale w przypadku Hiro? Czego on mógł ode mnie chcieć?
Doszedłem nad niewielki, sztuczny staw w parku, który teraz był skuty lodem. Zgarnąłem śnieg z ławki i usiadłem na niej, podkulając kolana pod brodę. Trwałem tak chwilę w bezruchu, aż usłyszałem za sobą czyjeś kroki i śnieg skrzypiącypod butami – zgadywałem, że glanami; tak, też je nosiłem, więc potrafiłem to odróżnić. Wydawało mi się, że skądś znam ten charakterystyczny chód i tupanie. Nie, z pewnością nie należało ono do czerwonowłosego, gdyż było stanowczo zbyt lekkie. Był to chód lekki, a jednocześnie pewny i mocny. Skąd ja to znałem? Nie odwróciłem się żeby sprawdzić, kto też szedł w moją stronę. Po kolejnej chwili kroki ucichły. Czułem czyjąś obecność za sobą. Ten ktoś opierał się rękami o oparcie ławki i przyglądał mi się. Poczułem zapach dymu tytoniowego. Miętowe papierosy.
- Zero? – zgadywałem.
- Po czym mnie poznałeś? – podniósł jeden kącik ust, po czym przeskoczył przez oparcie i zgarniając uprzednio śnieg, usiadł obok mnie.
- Po papierosach – odpowiedziałem, nie spoglądając na niego.
- Rozumiem, że z Wataru to już koniec przygody? – zagadnął po dłużej chwili.
- Tak – zgodziłem się.
- Więc teraz zadajesz się z gwałcicielami, mam rację?
- Co?! – krzyknąłem, w końcu odwracając głowę w jego stronę i wytrzeszczając na niego oczy.
- Mam swoje wtyki. Zresztą, mówiłem ci to już kiedyś. Jak chcę, to dowiem się wszystkiego – wzruszył ramionami. – A ciebie lubię mieć na oku – spojrzał na mnie ostro. – Wiem, że obściskiwałeś się z tym całym Hiroakim w barze, a potem chciał cię zgwałcić. Jednak mój mały złośnik nie stracił dziewictwa – wyszczerzył się, ale wyszło mu to bardzo sztucznie. Zupełnie tak, jakby chciał, abym myślał, że jest dla mnie wredny, jednak pod tym plastikowym uśmieszkiem dostrzegłem… zawiedzenie? Strach? Troskę? Niepewność?
- Skąd to wiesz?! – wystraszyłem się, że sam czerwonowłosy mógł mu powiedzieć.
- Mam swoje wtyki. Nie będę się powtarzał pięćdziesiąt razy – zganił mnie spojrzeniem, a ja skuliłem się jeszcze bardziej.
- Teraz jeszcze bardziej będziesz się ze mnie nabijał, prawda? – burknąłem, spoglądając w śnieg.
- Nieprawda – zaprzeczył, co zmusiło mnie do ponownego spojrzenia na niego. Jego wyraz twarzy wyrażał maksymalne skupienie. – Jeżeli jeszcze raz coś podobnego będzie miało miejsce, masz mi o tym powiedzieć – syknął.
- A niby po co? – zdziwiłem się.
- Bo dowiem się tego prędzej, czy później. Albo od ciebie, albo znów poruszę swoje znajomości. Jeżeli zrobi ci krzywdę, albo chociaż będzie próbował, chcę o tym wiedzieć. Masz mnie poinformować, jeśli coś będzie nie tak.
- Żebyś mnie dobił? – spojrzałem na niego z błaganiem o litość. – Błagam! Nie bądź aż taki zły dla mnie! – jęknąłem żałośnie.
- Nie będę działał na twoją niekorzyść – uśmiechnął się krzywo. – Ale przeszkadza mi, że ktoś inny cię dręczy. Tylko ja mam do tego prawo – puścił mi oczko. – Tylko ja mam do ciebie prawo – szepnął mi na ucho, przybliżając się do mnie znacząco i całując w policzek. Spojrzałem na niego zdziwiony, jednak nie zaprotestowałem… to było przyjemne uczucie… to jak pocałował mnie w policzek. Mimo że nie lubiliśmy się! Właśnie… dlaczego mój wróg mnie całuje?
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałem cicho, a on jeszcze raz dotknął ustami mojej twarzy.
- A nie podoba ci się? – podniósł jedną brew. Czułem jego ciepły oddech na policzku.
- Podoba… - szepnąłem speszony, czując jak moje policzki momentalnie zrobiły się czerwone. Chłopak uśmiechnął się i tym razem pocałował mnie w kącik ust. Przeszły mnie przyjemne dreszcze. Położyłem dłonie na jego ramionach i przyciągnąłem go do siebie. Tym razem jego wargi spoczęły na moich. Pocałował mnie krótko, po czym odsunął się na odległość zaledwie kilku milimetrów. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Byłem pewien, że w moich odnalazł strach, jednak z jego oczu nie mogłem wyczytać prawie nic. Widziałem w tych czekoladowych tęczówkach i czarnych źrenicach jakieś ciepłe uczucie, ale nie wiedziałemdokładnie czym ono było i czy rzeczywiście było skierowane do mnie. Zero przysunął się i pocałował mnie jeszcze raz – tak samo, krótko, z tym wyjątkiem, że na koniec skubnął zębami moją dolną wargę, delikatnie za nią ciągnąc. Trzeci raz to ja złączyłem nasze usta.Był to nieco dłuższy pocałunek, jednak nadal mieścił się w kategorii „krótki, zwięzły i nie na temat”. Nie rozumiałem, dlaczego Shimizu mnie całował, ale było mi przyjemnie… I od razu zrobiło mi się ciepło. Chciałem zasmakować jego ust po raz czwarty, tym razem na dłużej, może nawet miałem w planach pogłębienie pieszczoty, jednak mnie powstrzymał. Położył mi dłoń na torsie, delikatnie odpychając i uśmiechając się słodko.
- Na dziś wystarczy – oznajmił. – Chcę, żebyś się tym rozkoszował, więc nie wszystko naraz – pogładził mnie po głowie, po czym cmoknął w czoło i wstał. – I pamiętaj; jeśli coś będzie się działo, poinformuj mnie.
I skierował się w swoją stronę, nic mi nie wyjaśniając. Przez moment siedziałem w osłupieniu, aż nagle trafiło do mnie to, co chciał mi przekazać… a bynajmniej to, co zdawało mi się, że chce mi przekazać…
- Bawisz się mną? – zapytałem.
- Zależy jak na to spojrzeć… Z różnych perspektyw można różnie ocenić, kto się kim bawi - odkrzyknął, nie zatrzymując się.
- Chcesz mi pokazać, że masz nade mną władzę?
- Wiesz… Chyba źle to zrozumiałeś… Popracujemy nad interpretacją następnym razem, zgoda?- uśmiechnął się, po czym pomachał mi na pożegnanie i odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.

***

To wyjście przysporzyło mi kolejnych pytań bez odpowiedzi i kompletnie nic nie rozjaśniło w głowie – a wręcz przeciwnie, nawet zamroczyło pewne kwestie. Źródłem tego wszystkiego był jak zwykle basista, który dziś zachowywał się nadzwyczaj dziwnie.
Wróciłem do domu dopiero późnym wieczorem. Wszedłem do mieszkania, zdjąłem buty i płaszcz, który odwiesiłem na wieszak. Właśnie w tym momencie zauważyłem, że… pachniałem zupełnie jak Zero! Powąchałem rękaw bluzki – miętowe papierosy i kawa, czyli zapach basisty, który poznałbym nawet w grobie. Z pewną obawą, że czerwonowłosy mógłby to wyczuć, udałem się do salonu, z którego dochodziłodgłos włączonego telewizora. Chłopak leżał rozwalony na kanapie i oglądał jakiś film akcji. Nawet na mnie nie spojrzał, kiedy wszedłem do pokoju. Chrząknąłem znacząco, informując go, że raczyłem się pojawić, jednak to zignorował, a może nawet nie zauważył.
- Jestem – oświadczyłem cierpiętniczo.
- O… - zdziwił się. – Hizumi… Już wróciłeś?
- „Już wróciłeś”? – zacytowałem go z niedowierzaniem. – Nie było mnie cały dzień!
- Och… Doprawdy? W takim razie… Gdzie byłeś? – zapytał, a ja poczułem, jakbym zderzył się z pędzącą ciężarówką. Nie było mnie cały dzień, a on nawet tego nie zauważył? W dodatku jego ostatnie pytanie… W ogóle go nie interesowało, gdzie byłem ani co robiłem! Nawet nie potrafił udawać, że go interesowało! A przecież niby tak zabiegał o moje względy…
Opadłem na kanapęna miejsce obok niego, wzdychając ciężko i zakładając ręce na piersi.
- Nie trudź się. Wiem, że masz to w głębokim poszanowaniu – prychnąłem.
Hiro nie zareagował na zaczepkę i znów skupił całą swoją uwagę na filmie. Zdenerwowało mnie to. Cholera, nawet nie wyczuł, że inaczej pachnę! Przymknąłem oczy i jeszcze raz westchnąłem. Sam nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Shimizu zaraz by to zauważył i rozpoczął na ten temat rozmowę – może i naśmiewałby się podczas niej ze mnie, rzucając jakimiś tekstami typu: „Czyżbyś w końcu stracił dziewictwo? Z kim się puściłeś?”, jednak zauważyłby i o to mi chodziło. W tym właśnie momencie doszedłem do wniosku, że pod przykrywką tych wszystkich obelg kierowanych pod moim adresem, Michi ukrywał wiele rzeczy. Może i go nie lubiłem, ale musiałem przyznać, że znał mnie i to bardzo dobrze; zawsze zauważał nawet najdrobniejsze zmiany w moim wyglądzie, czy zachowaniu, nawet kiedy starałem się je najbardziej jak to tylko możliwe ukryć. Pomyślałem, że gdyby był dla mnie jeszcze trochę milszy, moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi. Nasze dzisiejsze spotkanie może jeszcze nie kwalifikowało się do moich najcieplejszych wspomnień, jednak było pierwszym przełamaniemlodów. Nie powiem, było przyjemnie… a nawet bardzo. Jednak dręczyła mnie niewiedza, dlaczego tak postąpił; i dlaczego właśnie dziś? Co go do tego popchnęło? Podejrzewałem, że chciał mi udowodnić, że ma nade mną kontrolę, że uzależnił mnie od siebie i będzie mi to wypominał do końca życia, ale jeśli jego powód były inny… wtem wszelkie czarne myśli opuściłby mój umysł! Cholera, że też nie chciał powiedzieć mi, jakie były jego intencje!
W mojej głowie zrodziły się niedorzeczne, ale bardzo przyjemne scenariusze naszego następnego spotkania, na którym muzyk miał mi wszystko wyjaśnić.
- Zero, powiedz mi… obiecałeś – szepnąłem. W ciemności, jaka panowała w sypialni, widziałem jedynie jego lśniące oczy, które odbijały światło wpadające zza okna. Powoli, rozkołysanym krokiem podszedł do mnie i uklęknął przed łóżkiem, na którym siedziałem. Oparł przedramiona na moich kolanach. Kiedy miał wyprostowane plecy, nasze twarze znajdowały się na tej samej wysokości.
- Mam ci powiedzieć, dlaczego cię pocałowałem, tak? – upewnił się. Słaby uśmiech błąkał się po jego twarzy. Z niecierpliwością czekałem na odpowiedź. – Bo chciałem skosztować twoich wspaniałych ust – powiedział równie cicho, jak ja. Czułem jego gorący oddech na twarzy. Moje serce gwałtownie przyspieszyło. – Proszę… pozwól spróbować mi ich jeszcze raz – pochylił się w moją stronę i złączył nasze wargi. Tym razem pocałunek był dłuższy i pełny… uczucia? To było wspaniałe! Oddałem pieszczotę i zaplotłem ręce na jego karku. Zero pchnął mnie, tak, że położyłem się na łóżku. Sam natomiast usiadł na moich biodrach okrakiem i ponownie mnie pocałował. Jego usta były gorące i przyprawiały mnie o kolejne dreszcze podniecenia. – Kocham cię… – wyszeptał w przerwach między pocałunkami…
Stop, stop, stop! O czym ja, do cholery, myślę?! Dlaczego wyobrażam sobie, jak Michi wyznaje mi miłość?! Przecież to niedorzeczne! Dobra, to, że w moich wyobrażeniach się całowaliśmy, jeszcze mogę zrozumieć… ostatnio cały czas miałem jakieś zboczone myśli, zresztą on sam zaczął, więc byłem usprawiedliwiony – a ponad to… Nigdy nie powiedziałem, że Shimizu nie jest przystojny. Co jak co, ale brzydki to on nigdy nie był, więc miłość fizyczna z nim w jakiejkolwiek postaci w moich wyobrażeniach była okej, ale… miłość psychiczna? Przecież my się za nic nie mogliśmy dogadać, a co dopiero w sobie zakochać!Ale jakby to rozważyć pod innym kątem… charakter to kwestia przyzwyczajenia i treningu nad nim, wiec może kiedyś… Boże, Hizumi, ogarnij się! To jest niemożliwe!
Mimo wszystko uśmiechnąłem się pod nosem, bo myśli związane z dzisiejszym spotkaniem w parku z basistą i moje ewentualne scenariusze naszego kolejnego spotkania były wręcz rozkoszne. Co prawda, trochę poniosła mnie fantazja, ale…
- Jakamyśl sprawia ci tyle radości, że nie możesz powstrzymać uśmiechu? – zagadnął Hiroaki. Ano tak… zapomniałem o nim… Niechętnie otworzyłem oczy. Chłopak spoglądał na mnie rozbawiony.
- Wiesz… Spodobał mi się ktoś – wyszczerzyłem się.
- Tak? – zaśmiał się. – A znam tego kogoś?
- Hm… Nie wiem… Może widziałeś kilka razy – wzruszyłem ramionami. Skoro nie zauważył, że zniknąłem na cały dzień, raczej wątpiłem żeby zauważył tropiącego go Shimizu, ale nigdy nic nie wiadomo…
Czerwonowłosy zbliżył się do mnie i nachylił, całując krótko w usta. Spojrzałem na niego zdziwiony, oczami okrągłymi jak piłki do tenisa ziemnego.
- Co ty robisz? – odepchnąłem go.
- Och, już nie udawaj – wywrócił oczyma. – Wiem, że mówisz o mnie… - szepnął mi do ucha, po czym polizał je.
- Co?! – niemalże krzyknąłem. – Wcale nie mówiłem o tobie! – nagle zrobiło mi się gorąco, przez co na mojej twarzy wykwitły rumieńce… Niestety, chłopak chyba zinterpretował je jako oznakę tego, iż zawstydziłem się, kiedy mnie „zdemaskował”.
- Daj spokój… - uśmiechnął się i pocałował mnie jeszcze raz.
Zacząłem się wyrywać i kręcić. Teraz, kiedy miałem porównanie między nim, a Shizmizu, zdecydowanie wolałem, kiedy dotykał i całował mnie basista… może wydać się to trochę dziwne bo, byliśmy wrogami… jednak wolałem jego.
- Puść mnie! – krzyknąłem.
- Yoshi, nie opieraj się. Już możesz z tym skończyć – uśmiechnął się ohydnie. – Wtedy przejdziemy do zabawy głównej… - polizał moje wargi.
- Nie dotykaj mnie! – zaprotestowałem, kiedy jego ręka wsunęła się między moje zaciśnięte kolana i zaczęła wędrować w górę, w stronę krocza. – Nie mówiłem o tobie, psychopato! - Hiro zamarł, a ja wysunąłem się spod niego i stanąłem na równe nogi. – Lecz się! Już drugi raz się na mnie rzuciłeś! – zganiłem go.
Hiroaki spojrzał na mnie, co najmniej, wkurwiony. Ściągnął groźnie brwi i również wstał, mierząc mnie wzrokiem ciskającym gromami. Chyba go rozwścieczyłem…
- No co jak co, ale leczyć to powinieneś się ty – syknął. – Wiesz, że nie ściąga się obcych ludzi, z którymi jedynie obmacywałeś się przy barze, do domu? A tym bardziej nie prowokuje się ich i nie odsyła potem z kwitkiem? – warknął. – Ale przede wszystkim, nie proponuje się im potem noclegu – pokręcił głową, uśmiechając się złowieszczo. – Mam dość tych twoich humorków! Nie obchodzi mnie, w kim tak naprawdę się zakochałeś, ale mam ochotę cię przelecieć. Może i charakter masz do dupy, ale tą dupę ładną – prychnął. – W każdym razie wykorzystywałem cię i wprowadziłem się do ciebie, bo aktualnie nie mam gdzie mieszkać, a wizja posiadania prywatnej dziwki w domu bardzo mi odpowiada – wyszczerzył się. – Mam dość udawania, że chcę cię poznać… Po prostu mam ochotę cięzerżnąć! – postąpił kilka kroków w moją stronę, a ja zacząłem się cofać. – Tylko tym razem nie myśl, że ci odpuszczę… bo moja cierpliwość się skończyła – rzucił się by mnie złapać, jednak udało mi się jakoś uciec.
Przebiegłem przez korytarz i wpadłem do sypialni; to był jedyny pokój nie mający bezpośredniego połączenia z salonem. Zamknąłem za sobą drzwi i gorączkowo zacząłem szukać wzrokiem klucza, ale nigdzie go nie znalazłem. Oparłem się o drzwi plecami, blokując je. Chłopak zaczął w nie uderzać, aby się do mnie dostać. Złapałem krzesło stojące przy biurku i zablokowałem nim drzwi. Wiedziałem, że taka bariera za długo nie wytrzyma. Szybko wyciągnąłem telefon… i nagle osłupiałem. Zadzwonić do Zero, czy nie? Może mógłby mi pomóc… Ale z drugiej strony, jeśli chciał się ze mnie tylko pośmiać, z pewnością zmarnuję moją ostatnią szansę na ratunek! Zero! Nie-Zero! Boże, Hizu, zdecyduj się! W końcu jednak wybrałem numer Tsukasy – jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Odczekałem dwa ciągnące się w nieskończoność sygnały, po czym usłyszałem głos po drugiej stronie.
- Moshi, moshi? – ten głos był jakiś inny. Z pewnością nie należał do perkusisty. Może to był Karyu? Nie miałem czasu się odezwać, a co dopiero rozważać, kto też mógł odebrać telefon Ooty, gdyżw tym momencie do pokoju wpadł czerwonowłosy.
Najpierw spojrzał na mnie z żądzą mordu w oczach, a następnie podbiegł do mnie i przyparł mocno do ściany, przez co komórka wypadła mi z ręki. Podniósł mnie i oplótł się moimi nogami w pasie.
- Zostaw mnie! Aaa! – zacząłem krzyczeć. Byłem przerażony. Teraz nie błagałem już o nic innego jak omdlenie…
- Zamknij się! – warknął i pociągnął za materiał mojej cienkiej bluzki, z łatwością rozrywając ją na mnie. Przedarł ją na dwie części; jedną spętał moje nadgarstki, a z drugiej zrobił knebel.
Do moich oczu napłynęły łzy, które hektolitrami zaczęły spływać po mojej twarzy. Próbowałem się jakoś uwolnić,językiem wypchnąć knebel z ust, ale oczywiście skończyło się tylko na nieudanych próbach. Hiroaki rzucił mnie na łóżko i zdarł zemnie również spodnie. Położył się na mnie, przygniatając ciężarem swojego ciała. Pisnąłem, ale materiał skutecznie mnie uciszał.
- Widzisz, gdybyś był grzeczny, zrobiłbym to delikatnie – zaśmiał mi się do ucha – tak, że obaj czerpalibyśmy z tego przyjemność, a tak, tylko ja się zaspokoję, a ty będziesz cierpiał, szmato – uderzył mnie w twarz, przez co po moich policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. – A to w ramach rewanżu za to, że uderzyłeś mnie przy „naszym pierwszym razie” – uśmiechnął się z wyższością, kiedy… nagle coś rozbiło się na jego głowie.
Hiro poleciał do przodu, przez co myślałem, że wyląduje torsem prosto na mojej twarzy, ale w porę zdążył podeprzeć się ręką.Powoli odwrócił się, by spojrzeć, kto rzucił w niego wazonem, którego szczątki znajdowały się wokół nas. W drzwiach stał…
- Tknij go jeszcze raz, a wykastruję cię nożycami do przycinania gałęzi – syknął Zero. Mój JESZCZE niedoszły gwałciciel spojrzał na niego z uśmiechem.
- O, eskorta – zaśmiał się. Michi ruszył do przodu i zapewne zamierzał pobić czerwonowłosego, ale nagle zatrzymał się, gdy ten przytknął mi do gardła ostro zakończony kawałek szkła. – Jeszcze jeden krok, a poderżnę mu gardło – zagroził. Jego głos był spokojny, co spowodowało, że wpadłem w jeszcze większą histerię! To prawdziwy psychopata!
Moje serce kołatało nierówno; raz biło jak szalone, a raz miałem wrażenie, iż w ogóle przestało pracować. Mój oddech był spazmatyczny. Mimo, iż brałem częste, krótkie wdechy, nie mogłem nabrać powietrza do płuc, które paliły żywym ogniem. Od łez miałem całą mokrą twarz i szyję. Utkwiłem rozpaczliwy wzrok w ciemnowłosym, który posłusznie się zatrzymał. Był całkowicie skupiony i śmiertelnie poważny – nie, nie śmiertelnie! Strasznie poważny! Nigdy wcześniej nie bałem się aż tak, że mogłem stracić życie… w tej sytuacji, moje doczesne problemy wydały mi się błahe i niemające racji bytu.
- Posłuchaj… - zaczął Hiroaki. – Nie wiem coś ty za jeden, ale to nie twoja sprawa, więc jeśli zależy ci na nim – wskazał wzrokiem na mnie – to…
Nie dokończył, gdyż w tym momencie Shimizu rzucił się na niego i zwalił z łóżka. Wystarczył mu ten ułamek sekundy, kiedy czerwonowłosy utkwił we mnie wzrok, by zdobyć przewagę nad przeciwnikiem.Basista usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami po twarzy. Zadał mu może z cztery ciosy, a gdy zamachnął się by zadać piąty, mój oprawca złapał jego pięść i wykręcił mu rękę. Widziałem jak ciemnowłosy skrzywił się z bólu, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Hiro zrzucił z siebie Michi’ego. Obaj teraz znajdowali się na podłodze, jednak byli zbyt daleko od siebie, by móc się nawzajem zaatakować. Powoli, obserwując jeden drugiego, wstali. Zero postąpił dwa kroki w bok, podczas gdy Hiroaki wciąż stał w miejscu. Ja, nadal związany i zakneblowany, nie mogłem nic zrobić i jedynie biernie przyglądałem się całemu zdarzeniu. Modliłem się, aby muzyk wygrał; a w przeciwnym razie, nadal utrzymywałem, że nie mogło mnie spotkać nic lepszego niż omdlenie.
Znów zaczęli się bić. Psychopata wyprowadził prawy prosty, jednak Shimizu zręcznie się uchylił. Mój oprawca miał jakąś dziwną tendencję do garbienia się i trzymania nisko głowy, kiedy zasłaniał się gardą, więc Michi, wykorzystał to, wyprowadzając mu piękne uderzenie z kolana w dolną szczękę. Czerwonowłosy zachwiał się. W tym momencie basista chciał kopnąć go w brzuch, jednak przeliczył się nieco ze swoim refleksem, przez co drugi chłopak złapał go za nogę i pociągnął. Ciemnowłosy wylądował z powrotem na podłodze. Hiro schylił się, aby uderzyć go w twarz, ale wtedy Zero pociągnął go za koszulkę i przewalił, przerzucając nad sobą. Hiroaki wylądował na podłodze jak długi, leżąc na plecach. Miał problemy ze wstaniem, jednak nie odpuszczał – podniósł się na łokciu, a muzyk założył mu chwyt i zaczął dusić. Po chwili twarz chłopaka przybrała barwę jego włosów. Brakowało mu tchu, a ja błagałem, żeby to posunięcie Michi’ego przyprawiło go o omdlenie, albo nawet udusiło, jednak tak pięknie być nie mogło. Zgadywałem, że utrzymanie w takim morderczym chwycie miotającego się chłopaka, który do ułomków nie należał, nie było łatwym zadaniem i kosztowało basistę wiele trudu i wysiłku. Widać było, że jeden i drugi tracił siły, jednak mojemu oprawcy wystarczyło ich, by „odwdzięczyć” się ciemnowłosemu za uderzenie w brodę, ciosem z nogi w twarz. Shimizu upadł, a Hiro biorąc uprzednio kilka głębszych oddechów, skoczył na niego i wbił mu łokieć w brzuch. Zero głośno wypuścił powietrze, po czym uderzył chłopaka w skroń, jednak nie zrobiło to na nim prawie żadnego wrażenia. Czerwonowłosy chciał usiąść na basiście i okładać go potwarzy, tak jak ten robił wcześniej, jednak muzyk skutecznie bronił się nogami. Psychopata naprawdę się wkurwił i już nawet wolałem nie myśleć, co zrobiłby ze mną, jeśli pokonałby basistę. Cholernie się bałem – zarówno o siebie, jak i Zero. Hiroaki złapał przeciwnika za kolana i przyciągnął je do jego klatki piersiowej, utrudniając mu zaczerpnięcie tchu oraz jakikolwiek ruch. Mimo to,Michi nie poddawał się i wpadł na genialny pomysł – zaparł się mocno rękami za głową i wykonał przewrót w tył, przy czym kopnął czerwonowłosego w splot słoneczny ponownie odbierając mu dech. Shimizu momentalnie wstał i podszedł do Hrio, kiedy ten nadal zwijał się z bólu i chwycił go za koszulkę, zmuszając, aby wywindował się choćby do pozycji klęczącej. Złapał go mocno za kark, po czym uderzył jego głową o kant biurka. W tym momencie jednak cieszyłem się, że miałem knebel w ustach, gdyż mój krzyk mógłby obudzić połowę Tokio. Nie wiedziałem i nawet nigdy nie domyśliłbym się, że basista był zdolny do takich rzeczy! Przecież w ten sposób mógł rozbić czaszkę mojemu oprawcy! No… w sumie bym go nie pożałował, ale potem Zero mógłby mieć sprawę sądową! Wycelował jego czołem w krawędź biurka jeszcze kilka razy, po czym rzucił go na ziemię i zaczął kopać w brzuch, aż Hiroakizapluł krwią. Następnie z wielką siłą uderzył nogą w bok jego głowy. Potem przez chwilę patrzył na swoje „dzieło”, oddychając ciężko, po czym przeniósł wzrok na mnie.
Podszedł, a właściwie przybiegł do mnie i rozwiązał. Otarł moje łzy i przytulił do siebie. Byłem cały roztrzęsiony i drżałem w jego objęciach. Zero zdjął swoją bluzę i nakrył mnie nią, po czym znów przyciągnął do siebie. Ukryłem twarz w jego szyi i rozpłakałem się jeszcze rzewniej, wbijając palce w jego plecy, wciskając się w niego, by mieć pewność, że ode mnie nie odejdzie. Chłopak zadzwonił na policję i cicho szeptał do telefonu jakieś słowa,na których nie mogłem się skupić. Niemal miażdżyłem mu żebra, więżąc go w stalowym uścisku, ale po prostu nie mogłem się od niego odsunąć, czy choćby odrobinę poluzować objęcia. Michizakończył krótką rozmowę z policjantem; jedną ręką gładził mnie uspakajająco po plecach, a drugą po głowie, bujając się w przód i tył, aby mnie ukołysać. Byłem wyczerpany, tak samo jak on. Dopiero po dłuższej chwili milczenia i trwania w takiej pozycji, Shimizu zdołał wyszeptać drżącymi ustami:
- Nic ci nie jest? – odgarnął mi grzywkę, która wpadała do oczu.
- N… Nie – wychlipałem i otarłem kciukiem krew sączącą się z jego ust i nosa. W jego oczach zobaczyłem… łzy! Pierwszy raz widziałem łzy Zero! Chłopak ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia płaczem; hamował się tylko dlatego, aby nie pogorszyć jeszcze bardziej mojej sytuacji. – Dziękuję… - wtuliłem się w niego ufnie.
- Od dziś będziesz mieszkał ze mną – zawyrokował.
- Dobrze – zgodziłem się i pocałowałem go w szyję… Zrobiłem to całkowicie instynktownie, nawet o tym nie myśląc! Chłopak drgnął, a ja już chciałem zacząć go przepraszać, kiedy do pomieszczenia wszedł pierwszy funkcjonariusz. Basista objął mnie mocniej. Czułem jak jego serce kołatało niespokojnie…
…i zasnąłem… albo zemdlałem.

RODZIAŁ V

Minęło trochę czasu… w sumie, trochę dużo. Ile? Dokładnie nie byłem w stanie określić. Nie odczuwałem upływu czasu, dlatego na początku stwierdziłem, że minęło „trochę” czasu, jednak kiedy przeniosłem wzrok na komodę, na której stała tubka z moim kremem do rąk, uświadomiłem sobie, że „trochę” mogło jednak o wiele bardziej rozciągnąć się w czasie, gdyż w mieszkaniu basisty znajdowałem coraz więcej swoich rzeczy… Zawsze wtedy przypominał mi się Hiroaki i ten moment, kiedy ja znajdowałem jego rzeczy w moim mieszkaniu – do dziś przechodziły mnie dreszcze; właśnie dlatego zgarniałem swoje klamoty i ponownie chowałem do walizki, bo odzywały się we mnie złe wspomnienia. Zero nie przeszkadzały moje rzeczy, nawet namawiał mnie, żebym się rozpakował, ale zapierałem się nogami i rękami. W sumie nawet nie wiem dlaczego… Bałem się, że stanę się taki jak czerwonowłosy i zacznę „pasożytować” na Shimizu? Coś mi odwali i kiedyś rzucę się na niego, chcąc go zgwałcić? Możliwe…
Michi wniósł oskarżenie do sądu w mojej sprawie. Niechętnie, bo niechętnie, ale stawiłem się na sprawie sądowej, na której sędzia przyznał mi niezbyt wygórowane odszkodowanie i miesiąc prac społecznych dlaHiro. Muzyk, u którego obecnie mieszkałem, nie był zadowolony z wyroku i chciał powalczyć o coś lepszego, jednak jego próby spełzły na niczym. Wysoki sąd orzekł, że jako tako do niczego nie doszło, więc nie mamysię od czego odwoływać. W ramach rekompensaty za poświęcenie Zero i przyjęcie mnie pod swój dach, chciałem, aby i jemu zostało wypłacone odszkodowanie – bo w końcu bił się w mojej sprawie i miał kilka rzucających się w oczy śladów po bójce. Niestety ten wniosek również został oddalony.
Czytając to, ktoś mógłby uznać, że bardzo zbliżyliśmy się do siebie z Shimizu – nic bardziej mylnego! Zachowywaliśmy się względem siebie tak samo, jak kiedyś… może z tym wyjątkiem, że w większości się do siebie nie odzywaliśmy. Siedzieliśmy w ciszy; tak jak teraz. Byliśmy w salonie, Zero leżał rozwalony na kanapie i przełączał kanały, szukając w telewizji czegoś ciekawego, a ja siedziałem skulony na fotelu i powoli sączyłem zieloną herbatę. Od tamtego „incydentu”, o ile można to tak nazwać, stałem się małomówny, co było do mnie zupełnie niepodobne. Tsukasa i Karyu martwili się o mnie i dopytywali, co też tak na mnie wpłynęło, jednak nie chciałem im powiedzieć. Było to dla mnie… upokarzające… Basista, nie odnajdując na mojej twarzy przyzwolenia, również milczał w tej sprawie jak grób. 
Westchnąłem i upiłem łyk gorącego napoju, kiedy odezwał się mój telefon. Spojrzałem nieprzytomnie na wibrujący i kręcący się w kółko telefon na stole, po czym westchnąłem jeszcze raz i sięgnąłem po urządzenie.
- Moshi, Moshi – mruknąłem cicho.
- Hizumi! – krzyknął uradowany gitarzysta. – Boże, jak dobrze znów cię usłyszeć! – zaśmiał się serdecznie, co chyba miało mi poprawić nastrój. – Em… Słyszę, że nadal nie zamierzasz zbędnie się odzywać? – nie odpowiedziałem, co miało być potwierdzeniem na jego przypuszczenia. – Znalazłem ci pracę… - zrezygnował z radosnego tonu, zauważając, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia, kiedy udaje radosnego idiotę, cieszącego się z jakichś dupereli.
- Gdzie? – zapytałem bez skrupułów. Jeśli już się odzywać, to tylko w jakiejś konkretnej i ważnej kwestii…
- W sklepie muzycznym. Prowadzi go mój znajomy, więc przyjmie cię bez żadnych durnych rozmów kwalifikacyjnych; przekonałem go do ciebie tym, iż wspomniałem, że byłeś wokalistą w moim zespole. Na razie nic lepszego nie znalazłem, jednak… Zawsze lepsza taka praca niż żadna, prawda? A zresztą… Wyjdziesz w końcu z mieszkania i spotkasz się z ludźmi. Myślę, że to ci dobrze zrobi…
- A jaka płaca? – przerwałem mu.
- No… znośna. Kokosów nie ma, ale wyżyjesz za to przez miesiąc. Może na jakieś tańce, swawole i hulanki mało ci zostanie, ale starczy na podstawowe rzeczy. Chcesz tą robotę?
- Tak – zgodziłem się.
- W takim razie przyjadę po ciebie jutro o dziewiątej i zawiozę cię tam. Może być? – upewnił się.
- Tak – powtórzyłem.
- Matko… Hizu, błagam cię… wróć już do normalności! Chciałbym znów z tobą normalnie porozmawiać i pożartować – jęknął błagalnie. – Co się stało z tamtym chłopakiem, z którym zarywałem noce, pisząc smsy i gadając przez telefon?... A następnego dnia zawsze się na ciebie wydzierałem i przypominałem, że nie wszyscy cierpią na bezsenność – zachichotał. – Pamiętasz?
- Pamiętam – urwałem i rozłączyłem się.
Odłożyłem komórkę na stolik i ponownie się skuliłem. W ostatnim czasie ta pozycja bardzo mi odpowiadała. Czułem się wtedy bezpieczniej. Podkuliłem nogi pod brodę, a między nimi a brzuchem trzymałem kubek z herbatą, który przyjemnie grzał moje zmarznięte ciało. Zero spojrzał na mnie ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy – zapewne chciał wiedzieć, kto dzwonił i po co, ale nie odpowiedziałem mu. Znów utkwiłem wzrok w martwym punkcie i odpłynąłem w swój mały światek myśli i rozterek.

***

Od dłuższego czasu siedziałem bez ruchu i miałem totalną pustkę w głowie. Skończyły mi się pomysły, o czym mógłbym teraz pomyśleć i nad czym się zastanowić… Nie wiedziałem, co myśleć, więc tym bardziej, jak mogłem spełnić prośbę Karyu i znów zacząć nawijać w nieskończoność? Dziwiłem się sam sobie… o czym ja kiedyś tyle paplałem?
Nagle jakbym oderwał się od fotela i zaczął lewitować. W pierwszym momencie wystraszyłem się i spiąłem, jednak po chwili zorientowałem się, że to tylko Zero mnie podniósł. Ostatnio stało się to jakimś jego dziwnym nawykiem…
Kubekwypadł mi z rąk i wylądował na podłodze. Uszko oderwało się, jednak sam kubek nie potłukł się. Basista nie zwrócił na to uwagi i zaczął mnie nieść w kierunku sypialni. Po chwili usadził mnie na łóżku i wyjął z szafki nocnej jakieś białe opakowanie. Wysypał sobie dwie powlekane tabletki na dłoń i podał mi je, a następnie podetknął pod nos również szklankę z wodą. Bez zastanowienia połknąłem tabletki i spojrzałem na niego bez wyrazu.
- Jest już druga w nocy… Chociaż spróbuj się przespać – polecił.
Bez słowa ułożyłem się na łóżku, a on obok mnie i przykrył nas kołdrą. Objął mnie ręką w pasie i przyciągnął do siebie. Przylgnąłem do jego gorącego i roznegliżowanego torsu. To nawet mi wydawało się dziwne – to, że pozwalałem mu się tak traktować, bo przecież innych zaraz zacząłbym odtrącać i wyrywać się, jednak… tylko przy Shimizu czułem się bezpiecznie. Podejrzewałem, że to wina tego, iż właśnie on mnie uratował; przytulił mnie, i kołysał zaraz po tym, jak rozprawił się z moim niedoszłym gwałcicielem. Przy Michim miałem wrażenie, że nic mi nie grozi, że obroni mnie przed wszystkimi i wszystkim. Może i się myliłem, jednak ta myśl pocieszała mnie…
Nagle coś sobie przypomniałem.
- Zero? – zagadnąłem cicho, a chłopak ponownie otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Tak? – szepnął, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Czułem jego ciepły oddech na policzku i gorący wzrok na… ustach? Albo tylko mi się wydawało… Wtuliłem się w jego tors, abym nie musiał patrzeć mu w oczy i aby nie mógł taksować mnie spojrzeniem, które tak mnie dekoncentrowało.
- Obiecałeś mi coś… - przypomniałem mu.
- Tak? – zdziwił się. – W takim razie, co ci obiecałem, Yoshi? – użył zdrobnienia mojego imienia, jednak nie wiedziałem, czemu miało to służyć.
- Że… Obiecałeś mi, że… że mi powiesz…
- Co ci powiem? – dopytywał.
- Obiecałeś, że mi powiesz, dlaczego mnie pocałowałeś… wtedy w parku… I mieliśmy popracować nad „interpretacją” tego…
- Ach, tak… - przypomniał sobie. – Obiecałem ci, racja. Jednak… to nie jest rozmowa, którą chciałbym przeprowadzić z tobą akurat teraz. Myślę, że nie jesteś jeszcze w dobrym stanie; nie doszedłeś do siebie na tyle, żeby usłyszeć to, co chcę ci powiedzieć. To… delikatny temat – zakończył z wahaniem.
- Zostawiasz mnie z niedosytem? – spojrzałem na niego prosząco.
- Aż tak chcesz wiedzieć? – pokiwałem głową, łaskocząc jego tors włosami. – Na dziś możesz uznać, że zrobiłem to, bo miałem ochotę; taki kaprys. Dobrze?
- A to nie był prawdziwy powód?
- Nie.
- Powiesz mi kiedyś ten prawdziwy? – zapytałem z nadzieją.
- Ech… Kiedyś… - westchnął i zamknął oczy, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca, a basista zamierza w końcu zasnąć.

***

Zaciągnąłem się papierosem po raz ostatni, po czym rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptałem go butem. W tym właśnie momencie zatrzymała się przede mną czerwona toyota Karyu. Nie zatrąbił na mój widok,tak jak miał w zwyczaju, co w sumie było mądrym posunięciem, strasznie bolała mnie dziś głowa. Jakieś niskie ciśnienie, czy co?
Wsiadłem do samochodu, który chwilę potem ruszył.
- Jest jedno „ale” – odezwał się rudzielec.
- Bez makijażu? – zgadywałem.
- Nie o to chodzi. To sprawa dotycząca mojego kumpla…
- To znaczy? – podniosłem jedną brew.
- Ten kumpel, to tak naprawdę kumpela… Nie przeszkadza ci to?
- A co niby miałoby mi w tym przeszkadzać? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- No nie wiem… Znam osoby, którym na przykład nie odpowiada, kiedy ich przełożonym jest kobieta, a nie mężczyzna. Tobie to nie przeszkadza?
- Nie – pokręciłem głową, po czym oparłem rękę na uchwycie na drzwiach auta i kolejno podparłem na dłoni głowę, wyglądając przez okno. Po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że to w sumie może nawet będzie miła odmiana – kobieta. Po tych wszystkich nieszczęśliwych „miłostkach” i dwóch, na szczęście nieudanych, próbach wykorzystania mnie seksualnie przez kolejnych osobników tej samej płci, miałem ich serdecznie dość.
Dojechaliśmy do jednego z centrów handlowych. Lider mojego ex-zespołu zaparkował na krawężniku przed galerią, gdyż nie chciało mu się uiścić symbolicznej opłaty za podziemny parking. Nie komentując tego, wysiadłem z samochodu i skierowałem się do środka za Matsumurą. Wewnątrz kłębiły się masy ludzi, którzy przeciskali się między sobą i pokrzykiwali na siebie nawzajem, nawołując się, by móc odnaleźć się jakoś w tłumie. My również wbiliśmy się w tą zbitą ludzką masęi przedarliśmysię do ruchomych schodów. Wjechaliśmy na pierwsze piętro, gdzie następnie skręciliśmy w prawy korytarz. Minęliśmy kilka drogich sklepów z odzieżą, butami, torebkami i podobnymi temu akcesoriami, aż trafiliśmy do małego sklepu mieszącego się pomiędzy drogerią, a sklepem obuwniczym. Mała powierzchnia została całkowicie zagospodarowana – na ścianach wisiały gitary; zarówno akustyczne jak i elektryczne; na podłodze stały wzmacniacze, poustawianejedne na drugich na dziwacznej, poskręcanej półce keyboardy, obok siebie stały nawet dwie perkusje, które były złożone w tak „artystyczny” sposób, w jaki złożyć ich nie potrafiłby nawet sam Tsukasa – wszystko po to, aby upchnąć tam jak najwięcej rzeczy. Mała lada, na której stała kasa i komputer, była wykonana ze szkła, a przez nią można było zobaczyć różnokolorowe, upiększone rozmaitymi wzorkami i motywami kostki do gry. Za ową ladą na ścianie wisiała szafka z również szklanymi drzwiczkami, w której ukazane były harmonijki ustne, flety poprzeczne i proste. Obok tej szafki dostrzegłem również ciemne drzwi, które prowadziły, jak zgadywałem, do składziku albo jakiegoś podobnego pomieszczenia. Rozejrzałem się uważnie, aby zapamiętać jak najwięcej z nowego otoczenia.
- Jesteśmy! – krzyknął lider, a mnie aż zaświszczało w uszach, przez co skrzywiłem się.
Po chwili za drzwiami coś trzasnęło, a zza nich wyleciała szczupła dziewczyna o czarnych jak noc, poczochranych, długich włosach. Spojrzała na nas roztargniona, po czym uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową, jakby była z czegoś bardzo zadowolona.
- Ach, nareszcie! – klasnęła w dłonie i podeszła do nas. – Cześć Karyu – przywitała się z chłopakiem, po czym spojrzała na mnie. – Ty zapewne jesteś Hizumi, tak? – pokiwałem głową. –Szczerze… Gorzej wyobrażałam sobie twoją szanowną osobę, po tym jak opisał mi cię Matsumura – zaśmiała się i wyciągnęła do mnie rękę. – Ale cieszę się, że już na wejściu pozytywnie mnie zaskoczyłeś. Jestem Murasaki – przedstawiła się.
- Nie będę przedstawiać się jeszcze raz, skoro już wiesz, kim jestem – odpowiedziałem  głosem wypranym z wszelkich emocji.
- Nie zdradzisz mi swojego prawdziwego imienia? – zapytała niby podstępnie, jednak tak naprawdę chciała zmusić mnie do gadania i podtrzymania rozmowy, co już mi się nie spodobało.
- Nie widzę takiej potrzeby. Wolę, kiedy ludzie mówią do mnie Hizumi – wzruszyłem ramionami.
- Też tu jestem! – wtrącił się rudzielec, o którym na chwilę zapomniałem.
- W takim razie możesz już sobie iść – warknęła dziewczyna.
- Ale Murasaki, pamiętaj o tym, co ci mówiłe…
- Tak, tak dotrzymam obietnicy – wywróciła oczyma, przerywając gitarzyście w połowie słowa. – A teraz możesz już iść, bo nie jesteś do niczego potrzebny. Nie jesteś ani klientem, ani pracownikiem, więc sayo! – wygoniła go, a ja spojrzałem na nią zdegustowany. Co prawda sam traktowałem kiedyś podobnie Zero, jednak nie spodobało mi się to. W końcu, przynajmniej tak twierdził Karyu, byli „kumplami”, a kumple się tak nie zachowują… chyba, że coś przegapiłem, a kultura przyjaźni zdążyła się już zmienić…
- W takim razie, co mam robić? – zapytałem.
- Wpierw się rozbierz – wskazała na moją kurtkę. –Odwieś ją na zapleczu. Znajdziesz tam też bluzkę z logo sklepu – wskazała na mały znaczek na czarnej koszulce polo na swojej piersi. – Ubierz to, proszę.
Zrobiłem wszystko, co mi kazała bez szemrania. Na zapleczu panował totalny burdel – wejść tam i nie skręcić kostki o jakąkolwiek rzecz przy pierwszym kroku, na której można się potknąć to było zadanie niemalże niemożliwe. Brakowało mi tu jeszcze muzyczki z „MissionImpossible” i Lary Croft, która skakałaby przez kolejne przeszkody jak małpa, wymachując rewolwerem magnum 44! Jak można tak zagracić pomieszczenie? Nie wydając głośno opinii, cudem odnalazłem wieszak i odwiesiłem kurtkę, po czym na tym wieszaku znalazłem zawieszoną bluzkę, którą miałem założyć. Ściągnąłem swoją koszulę i założyłem służbowy uniform.
- Ech… Szkoda, że nie odwróciłeś się do mnie przodem – westchnęła rozmarzona.
Odwróciłem się, mając już na sobie bluzkę i spojrzałem na dziewczynę, która cały czas tutaj stała i przyglądała mi się. Jakoś specjalnie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Jeśli osiemnastolatek chciał mnie zaciągnąć do łóżka tylko po to, żeby stracić dziewictwo, jakiś psychopata próbował mnie zgwałcić, a mój wróg wyratował mnie z opresji i kazał mi u siebie zamieszkać, dodatkowo od tamtej pory codzienne sypianie z nim w łóżku, wtulony w jego tors izatopiony w jego zapachu - było moją codziennością, to napalona dziewczyna podziwiająca moje blade plecy, przez których skórę spokojnie mogła policzyć żebra nawet z tak dużej odległości, jaka nas dzieliła, nie robiła na mnie żadnego wrażenia.
- Co dalej? – zapytałem beznamiętnie.
- Hm… Idziemy posiedzieć za ladą i będziemy czekać na jakiegoś klienta – wzruszyła ramionami i wróciła do głównego pomieszczenia sklepu. Ruszyłem za nią.
Za ladą w istocie mieściły się dwa stołki. Zająłem miejsce na jednym z nich. Murasaki wytłumaczyła mi działanie banalnie prostego programu, dzięki któremu mogłem zorientować się, co aktualnie znajduje się na stanie i złożyć ewentualne zamówienia do poszczególnych dostawców. W sumie sam bym sobie z nim poradził, ale nie chciałem nic mówić. Podczas gdy ona trajkotała jak najęta, ja jedynie od czasu do czasu kiwnąłem głową, potwierdzając fakt, że nadal żyję i funkcjonuję w miarę poprawnie.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Było już po dziesiątej, a nikt jak nie przyszedł, tak nie przyszedł… i jakoś nie wyglądało na to, żebyw najbliższej przyszłości coś miało się zmienić. Zacząłem zastanawiać się, po co mnie zatrudniła; po co chciała jeszcze bardziej dzielić swoje zapewne niewielkie zarobki na osobę trzecią, która tak na dobrą sprawę była jej zbędna? Po cholerę? Przecież sama z łatwością ogarnęłaby tak mały lokal, który był odwiedzany… może dwanaście razy tygodniowo? Robota nie paliła jej się w rękach, więc po co mnie przyjęła? Jaki był jej prawdziwy cel i motyw?
Po dłuższej chwili czasu dziewczyna odezwała się:
- No powiedz… - dźgnęła mnie w żebra, uśmiechając się, kiedy drgnąłem.
- Co mam ci powiedzieć?
- Jak masz naprawdę na imię! – uśmiechnęła się szerzej.
- A po co ci to wiedzieć? – zbyłem ją.
- Wstydzisz się swojego imienia? Słuchaj, słyszałam już naprawdę beznadziejne nazwiska… Na przykład ze mną do szkoły chodził kiedyś chłopak, który nazywał się Botan (z jap. guzik od aut.) – zaśmiała się, a ja spojrzałem na nią niewzruszony.
- Nie wstydzę się swojego imienia. Po prostu uważam, że ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. W tym momencie poczułem wibracje. Ponownie wyjąłem telefon i odczytałem nową wiadomość, którą dostałem. Zero: „Jak nowa praca?”
„Chujowo. Boli mnie głowa, dziewczyna, z którą pracuję zawraca mi głowę jakimiś bzdetami, a w dodatku nie ma tu co robić. Już nie wspomnę o tym, że pomieszczenie, w którym siedzę jest tak ciasne i znajduje się w nim tak mało tlenu, że pomału zaczyna mi go brakować…” – odpisałem szybko, ustawiając komórkę tak, aby Murasaki nie mogła widzieć tekstu ukazującego się na ekranie.
- No powiedz! – jęknęła, uśmiechając się i skacząc na siedzeniu.
„Wow, to była chyba Twoja najdłuższa wypowiedź od dłuższego czasu ;) Wracasz do siebie, Hizu. Cieszy mnie to. Jeszcze trochę i znów zaczniesz sięnormalnieodzywać. W sumie to dobrze, bo Twoje lakoniczne odpowiedzi nie są zbyt miłe… Wiem, że ja też nie byłem dla Ciebie zbyt miły, więc nie wymagam, żebyś był dla mnie dobroduszny, jednak… Chyba po prostu stęskniłem się za Twoim głosem…” – po chwili uzyskałem odpowiedź zwrotną, która, nie powiem, zdziwiła mnie trochę.
- Nie. Jeśli nie rozumiesz znaczenia tego słowa, to już nie moja wina – odpowiedziałem oschle i nieprzyjemnie. Zaczynała mnie irytować.
„Stęskniłeś się za moim głosem? Przecież jeszcze nie tak dawno temu powiedziałeś mi, że lepiej ode mnie śpiewają dzieci w przedszkolu i że wolałbyś pracować z nimi niż ze mną… Pamiętam doskonale. Potem przyszedłeś do mnie do mieszkania i „delikatnie” zasugerowałeś, żebym zajął się czymś innym. Więc właśnie zajmuję się tym czymś innym. Czy nie powinno Cię to cieszyć?” – napisanie tego smsa trochę mi zajęło, gdyż musiałem się nad nim chwilę zastanowić. Przez tą właśnie chwilę dziewczyna się nie odzywała. Myślałem, że się na mnie obraziła za to jak ją potraktowałem, jednak myliłem się.
- Masz kogoś? – zmieniła temat.
„Huh… Jakby to ładnie ująć i nie wyjść na idiotę? Hm… Chyba tak się nie da. Po prostu byłem idiotą, przepraszam.Niepotrzebnie się z Tobą droczyłem, jednak nie wiedziałem, że moje żarciki tak bardzo Ci przeszkadzają i tak bardzo bierzesz je do siebie. Chciałbym Ci to jakoś wynagrodzić. Może pocieszy Cię wiadomość, że odkąd odszedłeś z zespołu, nie znaleźliśmy nikogo wystarczająco dobrego, kto mógłby umywać się do Ciebie i nie zastąpiliśmy Cię. Jak dotąd jedynie komponujemy nowe podkłady i ćwiczymy je, z racji tego, że nie mamy wokalisty.” – no teraz mnie już zamurowało! Czy to napisał ten sam Zero? Ten Zero, którego pasją było zabijanie mojej weny i naśmiewanie się ze mnie? Ten Zero, który śmiał się, kiedy ja płakałem? Ten Zero, który mnie nienawidził? A może on mnie nigdy nie nienawidził, a ja rzeczywiście brałem jego słowa za bardzo do serca? Czy to było możliwe?
- Nie, nie mam.
- A szukasz kogoś? Tak w ogóle, jakiej jesteś orientacji? Hetero, czy Karyu zdążył cię już „spedalić”? – dociekała, a ja nawet zapomniałem wywrócić oczami, gdyż wbiłem wzrok w tekst wiadomości.
„W takim razie przykro mi, ale nie znam nikogo, kogo mógłbym Wam polecić.” – nie wiedziałem zbytnio, co odpisać.
Usposobienie Shimizu względem mnie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni… tylko, co to spowodowało? Zacząłem się głęboko zastanawiać. Murasaki wypytywała mnie o kolejne rzeczy i prawdopodobnie opowiadała jakieś mało interesujące historie ze swojego życia, które jej zdaniem mogłyby mnie zaciekawić.
„Nie pocieszyło Cię to, co? Szkoda… Chciałbym poprawić Ci jakoś humor. Gdybym był blisko Ciebie, mógłbym przynajmniej przynieść tabletki na ból głowy, a tak…? Pozostają mi jedynie puste słowa, w które i tak pewnie nie uwierzysz, mój Sceptyku.” – ten zaimek „mój” wydał mi się bardzo nie na miejscu… ale dlaczego? Ciągle tylko pytania: „dlaczego”, „z jakiego powodu”, „po co”, a na żadne nie dostałem odpowiedzi! Cholera, co się dzieje?
„Dlaczego tak nagle zmieniłeś do mnie nastawienie? Kiedyś mnie nie lubiłeś – ubliżałeś mi i wyśmiewałeś się ze mnie. Po… po tym wiadomym incydencie, kiedy już u Ciebie zamieszkałem, przez większość czasu milczałeś. Co Ci się tak nagle zebrało na pisanie ze mną?” – zapytałem prosto z mostu, oczekując równie konkretnej odpowiedzi.
„Chyba dlatego, że łatwiej jest napisać to, co się myśli, niż powiedzieć drugiej osobie prosto w oczy. Po prostu stchórzyłem, jak większość ludzi na świecie. Jednak wydaje mi się, że głównym tego powodem jest pewien bardzo osobliwy fakt, który w końcu do mnie dotarł. Niestety, szkoda, że tak późno…” – odpisał w pewnym sensie zagadką, której nie zrozumiałem.
„Co to za fakt?” – zainteresowałem się.
„Nie wiesz? Heh… Zrozumiałem, że jeśli nie zacznę o Ciebie dbać, mogę Cię stracić… na dobre. Nie jesteś już moim małym Hizu, którego zawsze miałem pod ręką i mogłem opiekować się nim na każdym kroku. Wyswobodziłeś się z moich objęć, bo sam Cię odrzucałem, a potem, sam Bóg wie, do kogo miałem pretensje. Trafiło do mnie, że jeśli chcę, żebyś wrócił pod moją opiekę, muszę zacząć się starać i być dla Ciebie dobrym, bo wyzywanie Cię w niczym mi nie pomoże. Poza tym uświadomiłem sobie, że masz własny rozum i wolną wolę, i nie będę mógł trzymać Cię „na smyczy” i chronić przed złem całego świata, bo to niemożliwe. Dopóki nie będziesz tego chciał, to nierealne. Dlatego staram się odzyskać Twoje zaufanie. Tym razem dążę do tego, aby Nasze stosunki były zdrowe. Mam nadzieję, że ty też tego pragniesz.” – na tego smsa już nie odpisałem. Zwyczajnie nie wiedziałem, co mógłbym na to odpowiedzieć. Czy Zero uważał się za mojego anioła stróża? Ale jeśli tak, to dlaczego? I znów to cholerne „dlaczego”!
Fakt, Shimizu uratował mnie przed gwałtem, ale to był tylko jeden raz… a wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, jak mówi przysłowie. W dodatku… napisał to tak, jakby już wcześniej, nawet kiedy mnie wyzywał i kłócił się ze mną, uważał, że mnie chronił. Czy jemu nie pomieszało się coś w głowie? To on był przyczyną większości moich problemów, a teraz… śmie twierdzić, że mnie przed nimi chronił? Na jakiej podstawie?! Zastanawiałem się nad tym do końca mojej zmiany…

***

Wybiła godzina siedemnasta, a mój pierwszy dzień w pracy dobiegł końca. Westchnąłem i z ulgą przebrałem się w swoje ubrania, po czym z jeszcze większą ulgą opuściłem sklepik, a następnie centrum handlowe i odetchnąłem powietrzem. Ach, już zapomniałem jak cudownie smakuje!
Stanąłem na chodniku i zacząłem się rozglądać, poszukując wzrokiem czerwonej toyoty Karyu, który miał mnie odwieść do domu. Miał po drodze, więc obiecał, że będzie mnie podwoził – mimo to nigdzie nie mogłem dostrzec jego samochodu. Tak się skupiłem na tej toyocie, że nawet nie zauważyłem, kiedy przede mną zatrzymał się srebrny hyundai. Zdziwiony spojrzałem na auto przede mną… a jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem za kierownicą basistę. Boże, on potrafi prowadzić?! Nie wiedziałem… Byłem święcie przekonany, że Zero nie miał nawet prawa jazdy, a tu proszę…
Po krótkim namyśle wsiadłem do samochodu na miejsce pasażera, obok kierowcy. Przelotnie spojrzałem na ciemnowłosego i automatycznie przypomniała mi się teść wiadomości, którą mi wysłał. To było takie… dziwne…
- Cześć – przywitał się, delikatnie uśmiechając. Nie odpowiedziałem. – Jeśli nadal boli cię głowa… - wcisnął mi do ręki jakieś opakowanie. – Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł… Codziennie łykasz tabletki nasenne, więc możesz rozstroić sobie żołądek…
- Już nie boli– skłamałem i odłożyłem opakowanie do schowka znajdującego się pod radiem, naprzeciw drążka zmiany biegów.
- Jesteś zły? – zapytał troskliwie, a ja energicznie pokręciłem głową. – Ech… Znów się zaczyna to milczenie? Myślałem, że nasza rozmowa będzie już trwaładłużej niż półtorej minuty – spojrzał na mnie z… bólem? – Hm… Chyba wiem, dlaczego znów się tak zachowujesz… Chodzi o to, co napisałem, prawda? – nie odpowiedziałem i uporczywie wpatrywałem się w okno. – Mimo wszystko mam nadzieję, że jużniedługo wszystkodostrzeżesz i pojmiesz pewne kwestie, z których, być może, wcześniej nie zdawałeś sobie nawet sprawy…

***

Wysiadłem z auta, mocno trzaskając drzwiami. Byłem jednocześnie roztrzęsiony, spokojny, rozdrażniony i wkurzony… Nie wiem, w jaki magiczny sposób udało mi się powiązać te cztery sprzeczne emocje, ale w każdym razie, udało się…
Rzuciłem wyczekujące spojrzenie basiście, który nadal się grzebał i dopiero wysiadał z samochodu. Westchnąłem cierpiętniczo. Muszę w końcu dorobić sobie te klucze…
Założyłem ręce na piersi i skrzywiłem się, czekając aż łaskawie raczy do mnie dołączyć, kiedy nagle coś przykuło mój wzrok. Spojrzałem przez szybę na tylną kanapę samochodu. Czarny klaser, może teczka na dokumenty… sam nie wiem, co to było.
- Coś się stało? – Shimizu stanął koło mnie.
- Co to jest? – wskazałem palcem na tą rzecz. Michi drgnął, a jego mięśnie napięły się.
- Nic ciekawego – próbował mnie zbyć, jednak nie dałemsiętak łatwo.
- Co to jest? – powtórzyłem z naciskiem.
- Nic dla ciebie – pokręcił głową. – Jeszcze nie…
Podszedłem do auta i chciałem otworzyć drzwi, ale w tym momencie nacisnął guzik na pilocie i zamki zamknęły się. Spojrzałem na niego zawistnie.
- Odpowiedz mi. Chcę konkretnych odpowiedzi! Na wszystko! Co to jest?! – wskazałem ponownie na czarny klaser-teczkę. – Dlaczego uważasz, że mnie chronisz?! I niby przed czym?! Co mają znaczyć te wszystkie cholerne zagadki i niedopowiedzenia, w które się bawisz?! – wrzasnąłem na niego.
Shimizu spojrzał na mnie zaskoczony i otworzył usta. Nie spodziewał się tego. Ale… jużpo prostu nie mogłem… Tyle emocji się we mnie gotowało…Tyle niedopowiedzeń, pytań… Nic nie układało się w logiczną całość. W dodatku nie miałem się na kim oprzeć, nikt nie mógł mi nic wyjaśnić, bo jak się okazało, osoby, które myślałem, że znałem od podszewki, okazały się być kimś zupełnie innym. Ciemnowłosy nadal uparcie milczał. Założyłem ręce za głowę i odwróciłem się do niego tyłem, by nie widział jak srebrne sznury łez spływają po mojej twarzy. Wziąłem oddech drżącymi ustami i… złamałem się. To było za wiele! Za wiele! Nie mogłem już unieść ciężaru przygniatającej mnie zakłamanej rzeczywistości, wypełnionej po brzegi smutkiem i rozpaczą. Za wiele! Zaniosłem się głośnym szlochem i upadłem na kolana, ukrywając twarz w dłoniach… W tym momencie chciałem, żeby to wszystko okazało się koszmarem – już nie pierwszy raz tegopragnąłem – chciałem, żeby to był tylko sen i w końcu się skończył! Skończył!
Zaniosłem się jeszcze głośniej, a Zero stanął za mną i dotknął delikatnie mojego ramienia. Odtrąciłem jego dłoń. Przykucnął przede mną i próbował mnie dotknąć, jednak odpychałem go i broniłem się przed jego dotykiem jak przed ogniem. W końcu jednak obezwładnił mnie i mocno objął, po czym przycisnął do swojego torsu. Poddałem się i objąłem go za szyję, wbijając paznokcie w jego plecy i barki. Shimizuniemalże miażdżył mi żebrauściskiem, pozbawiając mnietchu – ale wtedy potrzebowałem właśnie takiego uścisku, który przypomniałby mi, że to niestety rzeczywistość, a ja muszę stawić jej czoła…
- Niekoniecznie sam… - szepnął Zero i zaczął całować mnie po twarzy.
Zaczął od czoła, powoli przeszedł na prawą skroń, następnie linię szczęki aż dotarł do lewej kości jarzmowej (policzkowej). Następnie muskał ustami moje policzki, nos, ucałował moje powieki, a na końcu… złączył nasze usta w rozpaczliwym pocałunku.

RODZIAŁ VI

Kolejny dzień w pracy… Szczerze powiedziawszy, odzwyczaiłem się już od wybiegania wcześnie z domu, przez co miałem ogromne problemy z organizacją czasu. Mimo, iż wstałem o siódmej, a do pracy wychodziłem o ósmej trzydzieści – i tak ledwo zdążyłem na autobus. Okazało się, że rudzielec zachorował, co wiązało się z tym, że D’espairsRay nie organizowało prób, a Karyu siedział w domu i nie miał mnie kto zawieźć pod centrum handlowe. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mogłem zwrócić się z prośbą do Zero (w końcu wczoraj dowiedziałem się, że basista potrafi prowadzić), jednak – a, tu was zaskoczę – Shimizu spał, a ja nie chciałem go budzić. I co? Myśleliście, że po wczorajszym pocałunku nabrałem do niego dystansu i nie zamierzałem się do niego odzywać? Phi!...
Nie no, kogo ja chcę oszukać? Kurwa, macie rację…
Trochę mnie to zdziwiło, bo Michi zawsze był rannym ptaszkiem i już o szóstej rano krzątał się po mieszkaniu, a dziś spał jak suseł, snem tak twardym, że nawet jeśli puściłbym mu piszczącego Prince’a i tak by się nie obudził. Mimo wszystko delikatnie wysunąłem się z jego objęć i starałem się robić wszystko cichutko, by choć jeden z nas mógł się wyspać.
Tej nocy nie spałem zupełnie. Wziąłem sześć tabletek nasennych, jednak nie pomogło mi to w żadnym stopniu. Było tylko powodem bólu brzucha i torsji, z którymi walczyłem ponad dwie godziny. W dodatku przez te tabletki z rana nie mogłem dojść do siebie – byłem otumaniony i skołowany. Byłem pewien, że powodem tej nieprzespanej nocy był Zero, a dokładnie to, co zrobił na parkingu. Wciąż o tym rozmyślałem i nie mogłem wyrzucić z głowy, sprzed oczu powtarzających się obrazów, kiedy nasze wargi złączyły się w pocałunku.
Wpadłem zdyszany do sklepu i zgiąłem się w pół, opierając przedramiona na udach i ciężko dysząc. Spojrzałem na zegarek na przegubie i przekląłem siarczyście – dobra, rozumiem spóźnić się pięć-dziesięć minut… ale pół godziny? To już chyba przesada… Co ja robiłem tak długo? Co mi zajęło tyle czasu? Przecież się spieszyłem!
Kiedyś, lecąc na próbę i mając do dyspozycji jedynie pięć minut (czasem nawet niepełne) potrafiłem się umyć, przebrać, zrobić makijaż, uczesać, zjeść, spakować teksty do teczki, wybiec z mieszkania i nie zamknąć go, dobiec na przystanek metra i wpaść do sali, w której zazwyczaj mieliśmy próby, jeszcze przed czasem, kiedy liderowi włączał się tryb „zabić, porąbać, zakopać, odkopać, zrobić ze zwłok sushi, z dumą oglądać, jak przysmak przyrządzony z wokalisty z jego zespołu świetnie się sprzedaje i z zarobionych pieniędzy pojechać na Bahamy ze swoim ukochanym”. A teraz co? Chyba się starzeję…
- Przepra… Przepraszam za spóźnienie – wysapałem.
- Nic nie szkodzi – dziewczyna uśmiechnęła się wrednie. – Jednak wczoraj zapomniałam ci o czymś powiedzieć… Stosuję różne kary za spóźnienia lub zniszczenia, wiesz? – przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie jadowicie.
- Będę musiał zostać po godzinach? – zgadywałem.
- Nie.
- Chryste Ty mój, tylko nie mów, że każesz mi sprzątać na zapleczu! – wystraszyłem się nie na żarty. Przecież to by mi zajęło co najmniej drugie dwadzieścia dwa lata życia!
- Nie.
- W takim razie, co to za kara? – skończyły mi się pomysły.
- Odprowadzisz mnie do domu – nagle znów uśmiechnęła się pogodnie, co totalnie zbiło mnie z tropu. – I zjesz ze mną obiad, dobrze? – nie widząc innej możliwości pokiwałem głową. Skoro to miała być moja kara… W sumie miałem obiad za free, więc niby czemunie skorzystać? Miałem tylko nadzieję, że Murasaki nie zaserwuje mi nic trującego… Ta, sromotnik fiołkowy w sosie z denaturatu, a do picia trutka na szczury; mniam!

***

Brunetka mieszkała w mojej poprzedniej dzielnicy. Kiedy znów się tam pojawiłem, przeszły mnie dreszcze. I pomyśleć, że kiedyś było to moje ulubione miejsce w całym Tokio…
Zagryzłem zęby i nie dając po sobie poznać niepokoju, po prostu ruszyłem za dziewczyną, pozwalając prowadzić jej się w coraz węższe uliczki. W końcu dotarliśmy do zaułka. Weszliśmy po metalowych schodach do małego mieszkania, które było tak samo zagracone, jak jej sklepik. W przedpokoju stały jakieś nierozpakowane kartony, mimo że wszystkie półki uginały się pod ciężarem różnych dupereli, a szuflady i szafki same się otwierały.
Przeszliśmy z zagraconego przedpokoju do odrobinę mniej zaśmieconego salonu. Mieściła się tu mała, czerwonakanapa z dwoma siedziskami, niski drewniany stolik usiany babskimi pisemkami, które również walały się po podłodze wyłożonej brązową wykładziną. Na szafce, w której znajdowały się płyty DVD, figurki słoni, jeszcze więcej gazet i klika książek, stał nieduży telewizor, który był otoczony dwoma kostkami Rubika, paroma misiami-pluszakami, które trzymały czerwone serduszka z napisem „I love you”, kalendarzem z zeszłego roku i trzema kubkami, z czego wszystkie były różowe, w różnych odcieniach. Murasaki wskazała mi sofę, na której usiadłem. Dziewczyna wyszła, a po chwili wróciła z dwoma kieliszkami i butelką czerwonego wina w rękach. No, świetny obiad – nie ma co! Nie komentując tego przyglądałem się jak podchodzi i siada obok mnie, po czym stawia kieliszki na stole i podaje mi butelkę.
- Mógłbyś? – zapytała przesłodko, na co ja bez problemu otworzyłem alkohol i napełniłem tylko jeden kieliszek, który jej podsunąłem. Brunetka spojrzała na mnie zdziwiona i ponagliła mnie wzrokiem, abym napełnił i swój kieliszek. – Nie wiem, czy to dobry pomysł… Mam jeszcze parę spraw do załatwienia na mieście… - próbowałem się wykręcić.
- Daj spokój! Przecież powiedziałeś, że nikogo nie masz, co znaczy, że dzieci w domu ci nie płaczą! – zaśmiała się i upiła łyk wina. – A właśnie… Propos dzieci; chciałbyś mieć kiedyś swoje?
- Szczerze powiedziawszy to nigdy się nad tym nie zastanawiałem – mruknąłem niechętnie, przyglądając się jak napełnia drugi kieliszek i wciska mi go w ręce.
- No to teraz masz okazję. Odpowiedz mi na pytanie – poprosiła i spojrzała na mnie iskrzącymi oczami. Co ją to interesowało?
Chwilę rozważałem tę sprawę. Z jednej strony chciałbym mieć kogoś, kto mówiłby do mnie „tato” i nosił moje nazwisko, jednak z drugiej… nagle przypomniał mi się Zero i nasz pocałunek na parkingu, po czym doszedłem do wniosku, że chyba bardziej interesują mnie mężczyźni. Ogarnąłem Murasaki jeszcze raz wzrokiem, by utwierdzić się w tej myśli. Hm… Jednak, co facet to facet… ale zależy jeszcze jaki facet! Bo takiego drugiego Hiroaki’ego nie chciałbym spotkać na swojej drodze! Chciałbym kogoś mniej zaborczego, ale jednocześnie bardziej stanowczego niż Kawauchi… Kogoś, kto by się troszczył i opiekował mną, ale był także odrobinę tajemniczy, aby nasza znajomość nie przypominała durnej historyjki z pierwszej lepszej telenoweli, a miała swój własny, niepowtarzalny urok. Chciałem kogoś… kogoś podobnego do Shimizu?
W tym momencie przed oczyma stanęło mi wyobrażenie basisty, który był w ciąży – z wielkim brzuchem i długiej bluzce ciążowej – w dodatku ze mną! Ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem! Zapomniałem, że mężczyzna nie może zajść w ciążę! Będąc w homoseksualnym związku, musiałem pogodzić się z tym, że nigdy nie będę miał własnego dziecka; co prawda zawsze mógłbym adoptować dziecko z moim potencjalnym partnerem, jednak… adoptowane to nie tak jak swoje.
- Hm… Wydaje mi się, że raczej nie. Za dużo błędów mógłbym popełnić, jako rodzic. Poza tym, gdyby dziecko odziedziczyło mój charakter, chyba musiałbym się powiesić, bo dwóch takich świat by nie zdzierżył! – pokręciłem głową, na co brunetka zachichotała.
- A ja uważam, że świetnie nadajesz się na ojca – pochwaliła mnie. Spojrzałem na nią szczerze zdziwiony. Niby na jakiej podstawie tak myślała?
Nawet nie zauważyłem, kiedy upiłem pierwszy łyk wina… Potem drugi i kolejny… Aż w końcu lampka stała się pusta. Murasaki dolała mi po raz pierwszy, gdy w tym czasie sobie zdążyła już dolać chyba ze trzy razy. Dziewczyna ewidentnie stawała się coraz bardziej pijana, jednak nadal siedziała prosto i zdawało się, że wie, o czym mówi. Mimo to zaczynała mieć już problemy z wypowiedzeniem głoski „r”.
Podczas naszej rozmowyzłożonej z jej długich wypowiedzi oraz moich pojedynczych zdań lub równoważników, rozglądałem się po tym śmietniku. O dziwo, wzrokiem odszukałem tu również masę męskich rzeczy. Zastanawiałem się, po co jej one, jednak nie odważyłem się zapytać wprost… Zresztą… Jeszcze mogłaby pomyśleć, że mnie to interesuje i znów zaczęłabyględzić jak najęta!
Z czasem przysuwała się do mnie coraz bardziej. Najpierw nasze uda się zetknęły, a następnie brunetka ewidentnie zaczęła ładować mi się na kolana. W delikatny sposób próbowałem ją od siebie odepchnąć, jednak nie dawała za wygraną. W końcu zrozumiała, co cały czas próbowałem jej powiedzieć, jednak to tylko ją zdeterminowało. Szarpnęła mnie za bluzkę, po czym pchnęła na kanapę i usiadła na mnie okrakiem, następnie pochylając się nade mną i całując w usta. Najpierw ogarnął mnie szok i nie wiedziałem, co zrobić, jednak po chwili oprzytomniałem i odepchnąłem ją, taksując ją krytycznym spojrzeniem.
- Co ty, do cholery, wyrabiasz?! – krzyknąłem na nią, marszcząc brwi. Murasaki uśmiechnęła się zalotnie i zaczęła się o mnie ocierać. Dobrze, że akurat podniecała mnie tak, jak woda w klozecie – normalnie orgazm od samego patrzenia! Nie reagując na jej zaczepkę w żadnym stopniu, warknąłem: - Dowiem się dziś co ci odpierdoliło, czy nie?
- Och… Jakiś ty nerwowy, Hizu – zaśmiała się i przytuliła do mnie. Po chwili zaczęła całować po szyi. –Myślę, że byłbyś dobrym ojcem… - szepnęła, a moje mięśnie spięły się.
- Co?! – odepchnąłem ją ponownie, jednak ona powróciła do swojej poprzedniej pozycji.
- Chcę mieć z tobą dziecko… - uśmiechnęła się.
Wyrwałem się spod niej i momentalnie wstałem. Spojrzałem na nią zszokowany i przestraszony jednocześnie.
- Czy ty przypadkiem nie za dużo wypiłaś? – ściągnąłem ponownie brwi.
- Nie – pokręciła głową i znów złapała mnie za koszulkę, przyciągając do siebie. – Chcę się z tobą kochać…
Moje serce stanęło… Trzecia osoba pod rząd chce mnie zaciągnąć do łóżka, mimo iż w ogóle się nie znamy! Kurwa, czy to jest jakaś nowa moda, której nigdy nie zrozumiem?!
- Czy cię posrało do reszty?! – odskoczyłem od niej jak oparzony. – Już na pierwszy rzut oka widać, że nie jesteś normalna, ale żeby aż tak?! Żeby zatrudniać kogoś tylko po to, aby później móc go przelecieć?! – wydarłem się na nią.
- I jakiś ty mądry… Skojarzyłeś fakty – uśmiechnęła się i usiadła, zakładając nogę na nogę, podczas gdy ja patrzyłem się na nią jak na zarazę. – Tylko proszę, nie mów o tym Karyu, bo znów mi będzie robił wyrzuty sumienia… A tak propos niego… Pamiętasz jak wspomniał o tym, abym dotrzymała obietnicy? – wróciłem myślami do wczorajszego dnia i pokiwałem głową. – Prosił mnie, żebym cię nie podrywała… ale nie moja wina, że jesteś taki ładny – wzruszyła ramionami, westchnęła, wstała i ruszyła w moim kierunku.
Ponownie rzuciła się na mnie i próbowała sięgnąć moich ust, jednak byłem od niej dużo wyższy, a w dodatku jej ruchy były spowolnione przez alkohol. Bez problemu ściąłem ją z nóg, i mimo wszystko, w miarę delikatnie posadziłem ją na podłodze – no co jak co, ale to była dziewczyna i gdybym zrobił to za mocno mogłaby zacząć płakać. Jeszcze tylko tego mi brakowało…
Jednak okazało się, że to była mała wojowniczka. Kiedy chciałem się odsunąć od niej, pociągnęła mnie za nogę, przez co również znalazłem się na podłodze. Murasaki położyła się na mnie i przygniotła własnym ciałem, jednak (w porównaniu do Hiro, z którym sam nigdy bym nie wygrał) była lekka, dlatego z łatwością przewaliłem ją i usiadłem na niej okrakiem, przyszpilając ręce do podłogi, aby mi się nie wyrwała i ponownie nie próbowała zmusić do seksu.
- Co cię napadło na tego dzieciaka?! I niby dlaczego ja?! – krzyknąłem, a ona nagle przestała się miotać. Spoważniała i spojrzała na mnie z bólem, po czym… zaczęła płakać. Nie no, czy ja zawsze muszę wszystko wykrakać? Przecież nie zrobiłem jej krzywdy, więc czemu ryczy?!
Westchnąłem cierpiętniczo i zszedłem z niej, siadając obok. Brunetka również wywindowała się do siadu i nadal pochlipywała. Kiedy jako tako się uspokoiła, zaczęła mówić:
- Bo… Bo mój narzeczony mnie zostawił… bo nie mogłam mu dać dziecka… - rozpłakała się rzewnie, na co ja, niewzruszony, wstałem i spojrzałem na nią z góry.
- W takim razie powiem ci tylko, że nie tędy droga… Skoro odszedł to jego sprawa. Nawet gdybyś urodziła dziecko, nie wróciłby do ciebie, bo nie byłoby jego. Tobie również dziecko, którego ojcem byłby pierwszy lepszy facet, jakiego poznałaś,nie zmieniłoby niczego na lepsze. Postąpiłaś najgorzej, jak tylko można było postąpić – pokręciłem głową i zostawiłem ją samą. Wyszedłem z mieszkania.
Wiem, że teoretycznie powinienem był jej współczuć, ewentualnie pocieszyć, czy coś w tym stylu… a bynajmniej nie dołować jeszcze bardziej…! Ale już nie miałem na to siły! To trzecia osoba, która chciała z przymusu zaciągnąć mnie do łóżka! Chyba definicja „miłości” zdążyła się już zmienić, a ja stałem się staroświecki…
Wyszedłem na dwór. Dziś było wyjątkowo zimno. Usiadłem na pierwszej lepszej, wolnej ławeczce, jaką znalazłem i wyjąłem notesik i długopis. Zapisałem to.
Ciekawe, co jeszcze dziś mnie spotka?...

Tom II

„Powrót do dzisiaj

RODZIAŁ I

Postawiłem ostatnią kropkę w wielokropku i westchnąłem. Może to rzeczywiście dziwne, że prowadzę pamiętnik? W sumie, raczej dziennik, bo starałem się zapisywać tutaj choćby krótką notkę każdego dnia. Choćby kilka wersów tekstu…
Czy to, iż w ogóle prowadziłem taki dziennik było dziwne – okej, nad tym jeszcze mogłem dywagować, jednak była jedna, niepodważalna rzecz, która ewidentnie wskazywała, że jestem nienormalny: w tym dzienniku zapisywałem dialogi. Zapisywałem najważniejsze rozmowy i wypowiedzi osób z danego dnia. Często były zniekształcone, bo zapisywałem je tak jak zapamiętałem, a nie w słowo w słowo, zgodnie z tym, co ktoś mi powiedział.
Dzisiejsza notatka była urwana, bo przecież dzień się jeszcze nie skończył i wiele jeszcze mogło się wydarzyć. Obiecałem sobie, że wygospodaruję odrobinę czasu wieczorem, aby uzupełnić wpis. W końcu dopiero wyszedłem od Murasaki…
Westchnąłem głośno i wstałem z ławki. Stwierdziłem, że nie mam po co się tukręcić i jedynena co teraz miałem ochotę, to powrót do domu, łyknięcie tabletek nasennych, wtulenie się w tors Zero i zapomnienie o całym, zniekształconym, wręcz przepełnionym groteską czarnego humoru, świecie.
Wykonałem może z dwa kroki, kiedy ktoś nagle mnie szturchnął. Obejrzałem się i za sobą zobaczyłem…
- Cześć – burknął Wataru. Zdziwiony spojrzałem na niego, a następnie przeniosłem wzrok na jego partnera, który obejmował go w pasie. Ten chłopak również na mnie spojrzał i wytrzeszczył oczy.
– Kawauchi, kiedy mówiłeś, że chcesz podejść do znajomego nie miałem pojęcia, że masz namyśli jego! – Hiroaki skrzywił się brzydko. – Przez ciebie, idioto, muszę wykonywać te prace społeczne – warknął na mnie, a ja cofnąłem się w tył.
- Wy… wy jesteście razem? – wydukałem.
- Jak widzisz – prychnął szatyn. – I wiesz co? – przekrzywił głowę i spojrzał na mnie nieprzychylnie. – Nie zastosowałem się do twojej rady i wyszło mi to na dobre. Straciłem dziewictwo i zyskałem chłopaka – uśmiechnął się i pocałował czerwonowłosego w policzek. – A tak na marginesie… To ty jesteś żałosny – wywrócił oczyma. – Hiro opowiedział mi całą historię… Dno i wodorosty, wiesz? – prychnął. – Dobrze, że wtedy się z tobą nie pieprzyłem, bo chyba miałbym traumę do końca życia…
- Ale… jak? Od kiedy… wy razem? – jego obelgi zupełnie do mnie nie trafiały.
- A coś ty taki ciekawski? – Hiroaki zacisnął dłonie w pięści. – Nie interesuj się sprawami, które ciebie już nie dotyczą – pouczył mnie. – Chyba, że chcesz wnieść oskarżenie do sądu o pobicie? – zaproponował i puścił swojego chłopaka, po czym postąpił kilka kroków w moją stronę, a ja ponownie się cofnąłem aż uderzyłem łydkami o ławkę.
- Hiro-chan! – zawołał rozradowany Wataru. – To świetna okazja, abyś wprowadził w czyn to, o czym wczoraj rozmawialiśmy – uśmiechnął się złowieszczo, a ja momentalnie pobladłem.
W tym momencie mógł mnie wyratować tylko cud. Znajdowałem się w zaułku, gdzie nie było nikogo oprócz mojego niedoszłego gwałciciela i jego nowego chłopaka, który motywował czerwonowłosego, aby zrobił mi krzywdę. Spiąłem się cały. Wszystkie złe wspomnienia ponownie zalały mój umysł, a ja stałem przerażony czekając na wyrok śmierci.
- Hizumi! – za mną rozległ się kobiecy głos… który, o zgrozo, znałem! Odwróciłem się i spojrzałem na Murasaki, która jak burza gradowa pędziła w moją stronę. Kolejna, która będzie miała do mnie pretensje za to, że nie dałem jej dupy? – Hiroaki?! – wykrzyknęła zdziwiona dziewczyna, kiedy już do nas doszła.
- To wy się znacie? – zapytałem w tym samym momencie z szatynem, przy czym obaj zrobiliśmy zdziwioną minę.
- Nie… - chłopak pokręcił głową i wbił wzrok w śnieg.
- Oczywiście, że tak! – krzyknęła brunetka. – Przecież to mój narzeczony, o którym ci mówiłam, Hizumi. Zostawił mnie, bo nie mogłam dać mu dziecka! Świnio, wystawiłeś mnie żeby teraz szlajać się z jakimś dzieciakiem? W dodatku chłopakiem?! – uderzyła Hiro w twarz. –Ty kłamco! Masz w trybie natychmiastowym zabrać swoje rzeczy z mojego mieszkania!
Murasaki dopiero się rozkręcała z tymi oskarżeniami i wyzwiskami. Od czasu do czasu czerwonowłosy próbował się odezwać i zaprzeczyć, jednak skutecznie uciszała go potokiem słów. Kilka razy Kawauchi również próbował się wciąć, jednak i jemu się to nie udało. Korzystając z tego, że ta trójka zajęła się sobą po prostu… uciekłem w kierunku głównej ulicy, gdzie złapałem taksówkę i czym prędzej kazałem kierowcy jechać w kierunku mieszkania basisty.

***

Wpadłem do środka i z trzaskiem zamknąłem drzwi, po czym zamknąłem wszystkie zamki. Zero, który akurat wychodził z sypialni, spojrzał na mnie zaskoczony. Zrzuciłem z siebie kurtkę i podbiegłem do niego, po czym rzuciłem mu się na szyję i ukryłem twarz w jego miękkich włosach. Zacisnąłem kurczowo palce na jego barkach, a on mocno objął mnie w pasie. Łzy ponownie popłynęły po mojej twarzy, jednak teraz nie szlochałem tak głośno jak wczoraj. Drżałem w jego objęciach.
- Shimizu… - wyszeptałem słabo, a on objął mnie jeszcze mocniej, jakby chciał mi tym pokazać, że mnie słucha. – Chcę… Ja chcę… Błagam!... Chcę żebyś znów się mną opiekował… w każdym znaczeniu tego słowa… Proszę, stań się znówmoim jedynym problemem…Chroń mnie – moczyłem łzami jego koszulę. – Pomóż mi… - wcisnąłem się w niego jeszcze bardziej.
- Obiecuję… - również szepnął. Spojrzałem na niego z dołu. Jego policzki również były mokre od łez. Ciemnowłosy uśmiechnął się do mnie słabo, a mnie nagle pociemniało przed oczyma…

RODZIAŁ II

- To niesprawiedliwe… Czemu ja mam takiego pecha? – jęknąłem, obracając się w stronę Zero i wtulając się w niego jeszcze bardziej, aby nie spaść z kanapy. – I to teraz wszystko zaczęło się walić… - westchnąłem, owiewając oddechem jego szyję, na co chłopak uśmiechnął się pod nosem i przeczesał moje włosy palcami.
Dziś, nie licząc telefonu do Karyu z prośbą, aby ten poinformował Murasaki, że, rzecz jasna, rezygnuję z roboty, nie robiłem nic i cały czas leżałem tak z basistą na sofie. Praktycznie to leżałem na nim, bo było mało miejsca, a ja nie zamierzałem się od niego odsunąć i przesiąść na fotel.
- Hizu, zawsze tak było – cmoknął mnie w czoło. – Tylko wcześniej tego nie zauważałeś – złapał mnie w pasie, uchroniwszy jednocześnie przed upadkiem. Balansowałem na krawędzi kanapy, dlatego co jakiś czas się zsuwałem, a ciemnowłosy musiał ratować mnie, a właściwie mój tyłek, przez spotkaniem trzeciego stopnia z podłogą.
- Nie, wcześniej tak nie było! – zaprzeczyłem, rysując niewidzialne szlaczki na ręce, którą mnie obejmował. – Przecież kiedyś nikt nie próbował mnie zgwałcić, ani siłązaciągnąć do łóżka! A teraz to się zdarzyło aż TRZY razy!
Shimizu spojrzał na mnie porozumiewawczo, przekazując wzrokiem głębszą treść, której nie chciał wypowiedzieć głośno. Jego spojrzenie było łagodne, ale jednocześnie nieustępliwe i w pewien sposób twarde –w taki sposób, iż odczułem jakby chciał mi coś udowodnić, zapewnić, złożyć obietnicę, której z pewnością nie złamie… A może za dużo naoglądałem się Dr.House’a?
- Wcześniej tego nie zauważałeś – dalej trwał przy swoim. – Ale nie musisz się już tym przejmować. Twoja zła passa się skończyła – powiedział patrząc mi w oczy.
Jego ostatnie słowa odbiły się echemw mojej głowie. Ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, a może i nawet podświadomej złości i wyprostowałem się, windując się do pozycji siedzącej. Spojrzałem na niego uważnie. Cały czas trzymałem z nim kontakt wzrokowy, czekając aż rozwinie tą myśl, jednak nie zapowiadało się na to, więc postanowiłem sam dopytać się o szczegóły; upewnić się, czy jednak nie przesadziłem z tymi serialami i nie wyszukiwałem podtekstów tam, gdzie nie trzeba.
- Sugerujesz, że nie dostrzegałem tych wszystkich ludzi, którzy chcieli zrobić mi krzywdę, bo nie dopuszczałeś ich do mnie? – zapytałem. – Uważasz się za mojego anioła stróża?
- Bardzo ładnie to nazwałeś, ale do świętoszkami jeszcze daleko… choćby ze względu na fakt, że jestem ateistą… - również podniósł się do siadu, po czym usadził mnie na własnych kolanach - … ale najważniejszym powodem jest to, że popełniam grzechy dla ciebie – szepnął mi na ucho. – Anioły, według wierzeń, które podaje Kościół, opiekują się ludźmi i podejmują takie decyzje, aby nikt na tym nie ucierpiał… A mnie nie obchodzą inni ludzie. Mnie obchodzisz tylko ty – polizał je. Od jego słów przechodziły mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Czułem się jak w jakimś filmie… tylko czemu horrorze? – Dla ciebie mógłbym zabijać…
- Stałbyś się moim aniołem śmierci? – podjąłem grę. Atmosfera między nami zagęszczała się, a mrok panujący w pomieszczeniu tylko temu sprzyjał. Wydawało mi się, że w tym momencie nawet latarnie uliczne przygasły. – Wykonałbyś mój każdy rozkaz?
- Moriar pro vobis dominus meus* - powiedział cicho, uśmiechając się. Odwzajemniłem ten gest.
- Mea dilectus servus** - odpowiedziałem również po łacinie. Niech nie myśli, że tylko on może się tutaj popisać znajomościami lingwistycznymi, ot co!
Zero zaśmiał się cicho, po czym położył ręce na moich plecach, jednocześnie przyciągając mnie do siebie. Mruknąłem zadowolony, kiedy zaczął całować mnie po szyi. Delikatnie muskał moją skórę ustami, a mnie zakręciło się w głowie. Miałem wrażenie, że zaraz spadnę, choć Michi trzymał mnie mocno; mimo to, dla pewności wbiłem palce w jego barki, wczepiając się w niego. Chłopak wsunął dłonie pod moją koszulkę, masując mi plecy. Mruknąłem nieco głośniej, całując jego skroń. Powoli uniosłem się i z powrotem na niego opadłem, ocierając się o jego krocze. Shimizu westchnął, owiewając mój obojczyk gorącym oddechem.
Po chwili basista złapał mnie za pośladki i podniósł. Oplotłem go nogami w pasie, aby ułatwić mu zadanie, którego się podjął. Przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami, po czym nasze usta zetknęły się w gorącym pocałunku. Wstrząsnął mną kolejny dreszcz – dreszcz pożądania. Zero ruszył przed siebie, kierując nas w stronę sypialni. Nie przerwał pocałunku, dlatego szedł na ślepo, obijając się o ściany. Mimo to, w końcu dotarliśmy do łóżka, na które zostałem bezceremonialnie rzucony. Ciemnowłosy ogarnął mnie wzrokiem, uśmiechając się pod nosem; najwyraźniej podobałem mu się z zaróżowionymi policzkami, malinkami na szyi i rozsuniętymi nogami. On również mnie pociągał – szczególnie z nieułożonymi włosami, błyszczącymi oczami i rozpiętą do połowy koszulą. To ostatnie było moją zasługą; zdążyłem to zrobić, kiedy Michi szedł ze mną na rękach do sypialni. W sumie nie rozpiąłem ich, a po prostu rozerwałem jego koszulę; tak bardzo drżały mi ręce, że nie mogłem poradzić sobie z guzikami i właśnie dlatego zdecydowałem się szarpać za materiał, dopóki te plastikowe kółeczka szatana same nie odpadną. Mój plan może nie był jakiś powalający pod względem zwrotów akcji, czy przesadnego geniuszu, jaki mógłbym w niego włożyć, ale trzeba było przyznać, że był skuteczny i tylko to się teraz liczyło.
Muzyk na czworaka podszedł i zawisnął nade mną, ponownie łącząc nasze wargi. Założyłem mu ręce na szyję i wplotłem palce w jego włosy, masując skórę głowy. On w tym czasie badał opuszkami palców mój brzuch i podbrzusze, co było powodem tego, iż wciąż się uśmiechałem, nawet kiedy się całowaliśmy. Kiedy basiście znudziły się już moje usta, ponownie zjechał z pocałunkami na szyję, a następnie dekolt zostawiając malinkę centralnie między moimi obojczykami. Pomyślałem, że jeśli nie skończy z tym, do rana zostanę cały pogryziony; zaśmiałem się w myślach. Mojemu kochankowi, cóż, teraz śmiało mogłem go tak nazwać, zaczęła przeszkadzać moja bluzka, dlatego szybko jej się pozbył. Kiedy Shimizu wyprostował się, aby ściągnąć ze mnie zbędną część ubrania, ja ponownie chwyciłem za materiał jego koszuli i tym razem rozerwałem ją do samego końca. Guziki rozsypały się po łóżku i poza jego obrębem – jeden nawet zatrzymał się w moim pępku. Michi uśmiechnął się zadziornie i pochylił nad moim brzuchem, po czym językiem wyciągnął ów guzik z mojego pępka i odrzucił go. Zsunąłem materiał ubrania z jego barków, ale skończyło się tylko na tym, gdyż chłopak zaraz przylgnął do mojego torsu, opierając się rękami po obu stronach mojego ciała, przez co uniemożliwił mi całkowite pozbawienie go górnej części garderoby. Zero naprzemiennie całował mnie i lizał, a ja wzdychałem cicho i wyginałem się w jego stronę w niemej prośbie o więcej. Oczywiście spełniał moje zachcianki i obsypywał mnie pocałunkami.
Całował mnie wzdłuż mostka, aż dotarł do sutków, z czego jeden zaczął drażnić językiem, a drugi podszczypywać dłonią. Zachłysnąłem się powietrzem, zaciskając ręce na pościeli. Kiedy poczułem zęby na sutku krzyknąłem krótko, jednak w porę uciszyłem się, wciskając sobie w usta zaciśniętą pięść. Kiedy muzyk to zauważył, zaprzestał czynności, którą sprawiał mi tyle przyjemności i podniósł się, rzucając mi naganne spojrzenie.
- Chcę cię słyszeć… - szepnął i odciągnął moją rękę od ust, uprzednio ją całując.
Myślałem, że tej nocy nie spotka mnie już nic lepszego, jednak nie wiedziałem, że to był dopiero początek rozkoszy, jakich miałem doznać…
Shimizu zaczął obdarowywać pocałunkami mój brzuch i szybko przeniósł się na podbrzusze. Kiedy był już blisko linii spodni, zacząłem cicho jęczeć i napierać na jego ramiona, dając mu znać, aby zszedł jeszcze niżej. Z każdą upływającą chwilą moje pożądanie rosło; byłem coraz bardziej podniecony.
W końcu Michi dotarł do mojego rozporka, który rozpiął zębami. Zsunął ze mnie spodnie drażniąco wolnym ruchem, przyglądając mi się. Co dziwne, nie czułem się w ogóle skrępowany. Czułem, że znajdowałem się w „dobrych rękach”.
Wreszcie udało mi się zdjąć z niego koszulę. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy zobaczyłem jego ramiona, tors i brzuch w pełnej krasie. Przejechałem dłońmi po jego umięśnionych barkach, następnie zjechałem na tors, na którym zatrzymałem się na dłużej. Podszczypywałem jego sutki, wsłuchując się w westchnienia, które przyczyniały się do tego, że robiło mi się coraz mniej miejsca w spodniach, a właściwie już samych bokserkach, bo przecież spodni zostałem pozbawiony. A skoro już o spodniach mowa… z jego torsu zsunąłem dłonie na brzuch, a następnie wsunąłem jedną rękę w jego spodnie, jednak chłopak szybko ją wyciągnął. Spojrzał na mnie uśmiechnięty i pokręcił głową, grożąc mi palcem. Rzuciłem mu niezadowolone spojrzenie, jednak nic sobie z tego nie zrobił.
Powoli zaczął zsuwać ze mnie bieliznę. Najpierw ucałował moje biodro i zostawił na nim malinkę, po czym wsunął język pod materiał i przesunął nim po całej długości mojej męskości, jednocześnie zdejmując ze mnie bokserki i odrzucając je w kąt. Spojrzał na mojego członka, który ewidentnie odzwierciedlał to, w jakim byłem stanie, po czym oblizał się lubieżnie i spojrzał mi w twarz, szukając w moich oczach przyzwolenia. Kiwnąłem głową, a on splótł palce lewej ręki z moimi. Ucałował żołądź, po czym językiem zatoczyłwokół niej koło. Jęknąłem głośno i wypchnąłem biodra w jego stronę, sugerując mu, co ma zrobić, jednak postanowił się ze mną pobawić. Ponownie przesunął językiem po całej długości mojego penisa, a drugą dłonią zaczął stymulować moje jądra. Znów zachłysnąłem się powietrzem. Ścisnąłem jego rękę, dając mu do zrozumienia, że naprawdę tego chcę i już nie mogę się doczekać. W końcu kochanek zlitował się nade mną i wziął mnie całego w usta. Na początku powoli poruszał głową w przód i w tył, jednak z czasem wciąż przyspieszał. Do zabawy przyłączył język i zęby. Na przemian lizał, ssał i przygryzał moje przyrodzenie. Jęczałem głośno, wbijając paznokcie w jego delikatną skórę na plecach. Byłem pewien, że nazajutrz sąsiedzi będą dopytywać, co też robiliśmy, że nie dawaliśmy im spać po nocach, jednak ze śmiechem stwierdziłem, że chyba będą musieli zacząć sięprzyzwyczajać.
- Shimizu…ja… zaraz…! - dukałem, nie mogąc złożyć logicznego zdania. Po chwili doszedłem w jego ustach, a on przełknął, jak mi się wydawało, wszystko.
Oblizał jeszcze raz moje przyrodzenie, po czym zrównał nasze twarze i pocałował mnie. Od razu uchyliłem usta, a on wsunął w nie język i dał mi posmakować własnej spermy. Byłem zaskoczony, dlatego mało nie zakrztusiłem się tym, co przekazał mi basista, jednak jakoś obeszło się bez tego. Przełknąłem swoje nasienie i spojrzałem na niego zdziwiony, na co on odpowiedział mi uśmiechem.
- Spróbuj, jaki jesteś pyszny – musnął moje wargi jeszcze raz. – Słoodki… - specjalnie przedłużył to słowo i przewrócił mnie na brzuch.
Pozbył się swoich spodni oraz bielizny, po czym ponownie zajął się moimi dolnymi partiami ciała. Rozsunął moje nogi, a następnie pośladki i… wsunął we mnie język! Tego się nie spodziewałem! Zrobił to tak nagle i bez zapowiedzi, że jedyne co zdołałem zrobić, to głośno westchnąć i ukryć głowę między ramionami. Poruszał we mnie językiem, pozostawiając grubą warstwę śliny. Jęczałem i mruczałem z przyjemności, powtarzając jego imię jak mantrę. Było mi cholernie dobrze i cholernie gorąco…
W końcu ciemnowłosy przestał się ze mną bawić i wyjął ze mnie język, po czym zawisł nade mną i zaczął mnie całować po karku i barkach, jednocześnie mocno trzymając za biodra.
- Zaczekaj… - westchnąłem, gdy czułem jak jego twarda męskość rozdziela moje pośladki. – Chcę cię widzieć – próbowałem się pod nim przekręcić z powrotem na plecy, jednak jego ręce, które nadal trzymały mnie w pasie, uniemożliwiały mi to. – Ty chcesz mnie słyszeć, a ja chcę cię widzieć… Bo zaraz sam się zaknebluję – warknąłem.
- Szantażujesz mnie? – zachichotał i momentalnie przewrócił mnie na plecy. Czyli jednak podziałało… - Tak lepiej? – zapytał i zaczął całować mnie po szyi.
- Znacznie – szepnąłem i ponownie rozłożyłem przed nim nogi, oplatając go nimi w pasie.
Chłopak ponownie złapał mnie za biodra i uniósł mnie delikatnie, napierając na mnie. Wciągnąłem ze świstem powietrze.
- Tak będzie bardziej bolało…
- Jestem… ach… równie nieustępliwy jak ty – uśmiechnąłem się do niego, mimo że zaczynałem odczuwać dyskomfort.
- Wiem, słodki – pocałował mnie jeszcze raz w usta i… szybko we mnie wszedł!
Wszedł we mnie do końca!
Ustami stłumił mój krzyk, a po mojej twarzy spłynęły obficie łzy. Bolało jak cholera! Boże, on mnie rozrywał od środka! Miotałem się, próbując się spod niego wyswobodzić, jednak to wywoływało tylko jeszcze gorszy ból. Zaczynałem żałować, że mu się oddałem… Po kilkunastu próbach zrezygnowałem i po prostu zamarłem w bezruchu, wbijając paznokcie w jego plecy aż do krwi. Czułem, że po wewnętrznych stronach moich ud również spływa krew.
Shimizu nie poruszał się we mnie i nadal całował, starając się odciągnąć moją uwagę od rozdzierającego bólu. Jedną ręką zaczął mnie onanizować, jednak i tak główną rzeczą, która przykuwała moją uwagę był ból. Muzyk zajął się scałowywaniem moich łez.
- Mówiłem, że tak będzie bardziej bolało… Jeżeli chcesz możemy zmienić pozycję…
- Nie – przerwałem mu. – Po prostu… pieprz mnie… - wystękałem.
Skoro już się w to wpakowałem i nie było odwrotu, chciałem mieć już to za sobą. Owszem, na początku było miło, ale teraz było po prostu strasznie. Jeżeli tak miałby wyglądać każdy następny stosunek, chyba jednak wolałbym zostać nadal dziewicą.
- Pierwszy raz zawsze jest najbardziej bolesny – próbował mnie pocieszyć.
Cofnął się we mnie powoli, po czym znów we mnie wszedł – robił to wszystko najwolniej jak tylko potrafił, jednak ból i tak był nie do zniesienia, a łzy nadal strumieniamiciekły po mojej twarzy.
Myślałem, że umrę z bólu. Uznałem, że ta noc była najgorsza w moim życiu, jednak po kilku kolejnych pchnięciach zacząłem odczuwać cień przyjemności. Rozluźniłem się nieco, przez co rozkosz zaczęła się coraz bardziej ujawniać. Westchnąłem i wziąłem głębszy wdech.
- Szybciej… - jęknąłem.
Tym razem jęczałem już z przyjemności, która zaczęła dominować nad bólem, a następnie wyeliminowała go zupełnie. Wtedy zupełnie zmieniłem zdanie. Ta noc była najlepszą w moim życiu! Zero poruszał się we mnie coraz szybciej, wchodząc we mnie pod różnymi kątami i szukając tego jedynego punktu. Jęczałem, a nawet krzyczałem coraz głośniej, poganiając go i rozkładając nogi jeszcze szerzej, jakby to mogło sprawić, że kochanek mógłby wejść we mnie jeszcze głębiej.
- Mocniej! Mocniej! Nnn…! Tak! Właśnie tak! – darłem się jak opętany, gdyraz za razem trafiał w moją prostatę.
Obaj byliśmy już bliscy szczytu, a przecież zacząłem odczuwać przyjemność dopiero niedawno! Zamierzałem się jeszcze trochę pobawić! – dlatego oblizałem palec wskazujący i przejechałem nim wzdłuż kręgosłupa basisty, aż dotarłem między jego pośladki i wsunąłem w niego palec. Chłopak wygiął się i jęknął głośno.
- Co… Co ty robisz? – wysapał, jednak nadal nie przestał się we mnie poruszać. Uśmiechnął się, więc chyba sprawiło mu to przyjemność.
- Bawię się… - szepnąłem niewinnie. – Poznaję cię… - poruszałem palcem w rytm jego pchnięć.
- Chcesz się jeszcze bawić? – zatrzymał się nagle, a ja westchnąłem niezadowolony.
- Oczywiście! – fuknąłem na niego, marszcząc brwi. Jak mógł przestać? Przecież byłem już blisko! Obaj byliśmy!
Zero wyszedł ze mnie, a ja ponownie jęknąłem i już chciałem mu coś powiedzieć, na temat jego durnych gierek, kiedy położył mnie na boku i ułożył się za mną. Uniósł moją jedną nogę i ponownie się we mnie wbił, od razu szybko się poruszając.
- Mm… Więc tak… - westchnąłem, uśmiechając się i wypinając się jeszcze bardziej w jego stronę. Shimizu tym razem bez problemu odnalazł mój czuły punkt i znów zaczął w niego uderzać. Zacisnął dłoń na moim przyrodzeniu – to było już dla mnie za wiele; to było ponad moje siły. Doszedłem po raz drugi, krzycząc głośno i zacisnąłem na nim mięśnie, przez co ciemnowłosy rozlał się we mnie. Kiedy to poczułem, przeszły mnie dreszcze. Basista wyszedł ze mnie i objął od tyłu, chowając twarz w moich włosach i ogrzewając oddechem spocone plecy. Obaj oddychaliśmy ciężko. Kiedy w miarę się uspokoiliśmy, odwróciłem się do niego przodem i wtuliłem w jego tors.
- I ty śmiesz nazywać się aniołem… - prychnąłem, uśmiechając się.
- Anioły przynoszą rozkosz; ja ci jej nie przyniosłem? – podniósł jedną brew i pocałował mnie w czoło.
- Demon seksu… - westchnąłem.
- Rozdziewiczyłem niepokalaną dziewicę – zaśmiał się, a ja przeczesałem dłonią jego mokre włosy.
- Zamknij się – pokręciłem głową i pocałowałem go krótko. Nawet nie miałem siły by pogłębić pocałunek. Zdawało się, że mój kochanek również.
Tym razem nie miałem żadnych problemów z zaśnięciem…

*Umrę dla ciebie, mój panie (łac.)
**Mój umiłowany sługa (łac.)

RODZIAŁ III

Obudziły mnie delikatne pocałunki składane na moich ramionach, nosie i szyi. Uśmiechnąłem się, próbując wyswobodzić z tej delikatnej i słodkiej tortury, która nie dawała mi spać. Usta wręcz mnie świerzbiły, domagając się, aby wargi kochanka zajęły się teraz nimi. Było mi ciepło i błogo… Chciałem żeby ta chwila trwała wiecznie.
- Shimizu… - wyszeptałem w końcu poddając się i otwierając oczy. Mój głos nadal był zachrypnięty. Nawet, kiedy się odezwałem chłopak nie zaprzestał czynności, którą obecnie był zajęty. Przeczesałem palcami jego włosy, po czym delikatnie za nie szarpnąłem, przyciągając do upragnionego pocałunku. Zero wpił się w moje usta, a mnie przeszły przyjemne dreszcze. Założyłem mu ręce na szyję i masowałem jego plecy, od czasu do czasu wyczuwając pod palcami drobne ranki, które mu wczoraj zadałem. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam powietrza. – Shimizu… - powtórzyłem, wpatrując się w jego oczy. Basista nie odpowiedział. Również mi się przyglądał i uśmiechał delikatnie. Kiedy tak wisiał nade mną, włosy okalały mu twarz, przez co wyglądał ślicznie. Po chwili znów przylgnął ustami do mojej szyi, na co ja westchnąłem cicho, jednak kiedy zorientowałem się, że chłopak chce przystanąć tylko na pocałunkach byłem trochę zawiedziony. – Shimizu… Kochaj się ze mną – szepnąłem, kiedy lizał mój obojczyk. Ciemnowłosy zachichotał, owiewając moją skórę ciepłym oddechem.
- W nocy niewystarczająco cię zaspokoiłem? –zapytał retorycznie, dobrze znając odpowiedź na to pytanie.
- Wiesz, że nie o to chodzi… - ponownie wplątałem palce w jego włosy, masując skórę głowy. – Ale chcę cię czuć… - mruknąłem zadowolony na samą myśl o naszym niedawnym stosunku.
- Yoshida – przestał obsypywać mnie pocałunkami i wyprostował się, patrząc na mnie z naganą, ale także troską. – To zdecydowanie nie jest dobry pomysł – serce mi stanęło, kiedy przed oczyma ujrzałem chorą wizję tego, jak Zero mówi mi, że to był tylko jednorazowy wybryk i na tym wszystko ma się skończyć. – Nie będziesz mógł później chodzić – pogładził mnie po policzku, a ja odetchnąłem z ulgą.
Usiadł obok mnie, na co ja szybko podniosłem się do siadu, czego oczywiście zaraz pożałowałem. Dolne partie pleców bolały mnie niemiłosiernie, jednak starałem się na to nie zważać. Przysunąłem się do kochanka i złapałem go za rękę.
- Proszę… - uśmiechnąłem się najpiękniej jak umiałem i musnąłem jego usta. – Nic mi nie będzie – usiadłem na nim okrakiem, co nie było takie łatwe jak wczoraj… mimo wszystko udało się. Czułem, że chłopak również jest jeszcze nagi, co bardzo mi odpowiadało. Położyłem głowę na jego barku, przytulając się do niego.
- Yoshi, nie chcę zrobić ci krzywdy – objął mnie w pasie.
- Nie zrobisz – próbowałem go przekonać. – Kochaj się ze mną… Jeszcze raz – wyszczerzyłem się. – Nie chcesz mojej krzywdy, ale możesz dać mi przyjemność… - spojrzałem na niego z dołu, z wysokości mniej więcej jego torsu.
- Hizumi, nie ma mowy – pokręcił głową. – Jeszcze będziemy mieć wiele okazji do kochania się – pocałował mnie w czoło. – A teraz chodź.
- Gdzie? – zdziwiłem się.
- Jest już dwunasta! Wypadałoby w końcu wygrzebać się z łóżka, prawda? – podniósł jedną brew i uśmiechnął się nikle.
- Skoro tak mówisz… - wzruszyłem ramionami i westchnąłem zrezygnowany. Zero pomógł mi wstać.

***

Od tamtego dnia minął już tydzień. Czytając tę notatkę w moim pamiętniku, czułem się oszukany. Michi zniknął – zgadywałem, że mnie wystawił. Nie chciał mipowiedzieć, że to był tylkojeden raz – możliwe, że się bał – więc dał mi to do zrozumienia w bardzo obrazowy sposób. Mimo wszystko trochę dziwny sposób, z racji tego, że nie pojawiał się we własnym domu, bo… wstydził albo bał się spojrzeć mi w oczy?
Basista od czasu do czasu wpadał do mieszkania, jedynie po to, żeby się przebrać, czy wziąć pieniądze. Potem znów gdzieś biegł, niby się spieszył i nie miał czasu mi wyjaśnić, dlaczego go nie było oraz co i gdzie przez tak długi czas robił. Zgadywałem, że teraz pewnie siedział z kolegami w barze i śmiał się ze mnie, wyzywając od kurew i dziwek. Mogłem to przewidzieć… Ech…
Zadrżałem z zimna i wcisnąłem notes do kieszeni spodni. Zszedłem z parapetu, na którym siedziałem i zasłoniłem okna zasłonami; była już noc. Włączyłem światło w sypialni i wyciągnąłem spod łóżka swoją walizkę. Większość rzeczy w niej była, więc pakowanie się nie zajęło mi dużo czasu. Skoro Zero nie chciał mnie już widzieć; to nie zobaczy. Nie będę mu się narzucał, ani tym bardziej pchał do łóżka. Wzruszyłem ramionami i przeszedłem do łazienki. Chwyciłem kilka kosmetyków, które wydawało mi się, że należały do mnie. W tym momencie telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni. Westchnąłem ciężko, zgadując, że to ciemnowłosy, który kolejny raz poinformuje mnie, że nie zjawi się na noc, albo wróci gdzieś koło godziny trzeciej nad ranem i mam na niego nie czekać. Mimo wszystko wyjąłem komórkę, by sprawdzić, jaki pretekst wymyślił tym razem.
„Wybacz, Yoshi-chan, ale i tym razem nie spędzę z tobą nocy, mimo iż naprawdę bym tego chciał. Mam jeszcze dużo pracy. Jeszcze raz przepraszam…”
No tak – praca. Tym razem się nie popisał, bo przecież aż tak tępy nie byłem i doskonale wiedziałem, że Karyu był chory i odwołał wszystkie próby; więc niby czymMichi mógł być zajęty? Nad czym mógł pracować?
Może po prostu uważał mnie za jeszcze głupszego niż byłem w rzeczywistości?
Przeszedłem się po mieszkaniu jeszcze raz, sprawdzając, czy niczego nie zostawiłem. Przecież nie chciałem zniesmaczyć chłopaka, który gdzieś w swojej oazie znalazłby moją własność.
Niczego nie znalazłszy, zapiąłem walizkę i zgasiłem światło w sypialni. Przeszedłem do przedpokoju, gdzie ubrałem buty i kurtkę. Otworzyłem drzwi wyjściowe i zrobiłem zaledwie dwa kroki, po czym zatrzymałem się i obejrzałem za siebie. „Koniec czwartego zakłamanego rozdziału w moim życiu” – pomyślałem i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Następnie zamknąłem je na klucz, a same klucze wrzuciłem do skrzynki na listy na parterze. Przecież nie będą mi już potrzebne…
Wyszedłem z bloku i znalazłem się na ulicy. Wciągnąłem nocne, mroźne powietrze i ukryłem nos w ciepłym szaliku. „Czas wracać do domu”.
Nie złapałem taryfy, chciałem się przejść, poukładać sobie w głowie i odpowiedzieć na pytanie, które w ostatnim czasie nie dawało mi spokoju: Jak mam umiejętnie żyć, kiedy ludzie, których znałem okazali się być kimś zupełnie innym?
Gdy wykorzystywali mnie nieznajomi – zrozumiałem. Jakoś przyjąłem to do wiadomości… ale gdy wykorzystywali mnie ci, których znałem przez tyle lat? To aż wydawało mi się nierealne…
„Nie spodziewałem się tego po tobie, Shimizu…”.

***

Rozległo się intensywne i natarczywe pukanie. Cholera, akurat teraz, kiedy się malowałem, wszystkim zebrało się na pielgrzymki do mnie? Westchnąłem i dokończyłem nakładanie ciemnego cienia na prawą powiekę, po czym skierowałem się do przedpokoju i otworzyłem drzwi.
- Cześć! – przywitał się Tsukasa. – Dawno się nie widzieliśmy. Możemy porozmawiać? – uśmiechnął się.
- Em… W sumie możesz na chwilę wejść, ale zaraz będę wychodził.
- Tak? A gdzie idziesz? – zainteresował się i wszedł do mieszkania, kiedy go przepuściłem w drzwiach.
- Do lekarza.
- A po co? Źle się czujesz? – zmartwił się.
- Znów nie mogę spać w nocy. Leki, które ostatnio mi wypisał, już na mnie nie działają – wziąłem kilka głębszych oddechów i oparłem się o ścianę, kiedy poczułem, że zawartość żołądka podjeżdża mi do gardła.
- Hizumi… Co się dzieje? – podszedł do mnie i podtrzymał, kiedy ponownie się zachwiałem.
- Niedobrze mi… Chyba mam jakąś grypę żołądkową, czy coś… - wymamrotałem. Nagle zakręciło mi się w głowie, a przed oczyma pociemniało.
- Niech zgadnę… Kiedy leki nie pomogły w optymalnej dawce, zwiększyłeś ją, mam rację? – zacisnął usta w poziomą kreskę.
- Uch… Tak – kiwnąłem głową, a mózg odbił mi się od czaski, wywołując potworny ból i jeszcze mocniejsze zawroty.
- Ile wziąłeś?
- Dwadzieścia tabletek… - wyszeptałem. Oczy perkusisty zrobiły się nagle dwa razy większe. Spojrzał na mnie zszokowany i już chciał zacząć krzyczeć, ale kiedy zorientował się, w jakim jestem stanie, zrezygnował z tego i tylko wziął mnie na ręce.
- Tylko mi tu nie mdlej… Zawiozę cię do szpitala – poinformował i bezceremonialnie wyniósł z mnie mieszkania. Na korytarzu oślepiło mnie nadzwyczaj jasne światło, które dobiegało zza okna. Zamknąłem oczy, pozwalając by pod moimi powiekami rozlała się kojąca czerń. Po chwili… umarłem.
A tak mi się bynajmniej wydawało.

***

- Powiedział, że wziął dwadzieścia tabletek! – usłyszałem czyjś odległy głos. Ta osoba była podenerwowana i jednocześnie przestraszona. Ten głos… wydawał mi się być znajomy, a jednocześnie tak odległy.
- Może się przejęzyczył? Może chodziło o dwanaście, a nie dwadzieścia… - odezwał się ktoś inny.
- Ale dwanaście to nadal duża dawka… Może wziął zaledwie kilka, ale zmieszał je z alkoholem? – trzecia osoba wtrąciła się do rozmowy.
- Oskarżasz go, że chciał się zabić?! – pierwszy rozmówca wydawał się być oburzony i wystraszony jednocześnie.
- Możliwe – odpowiedział ten trzeci. – W końcu wszystko jest możliwe… - był zasmucony. – Jeśli w istocie zażyłby dwadzieścia tabletek, tak jak powiedział, już dawno byłby na tamtym świecie…
- Pamiętaj, że organizmy różnych ludzi różnie odbierają poszczególne toksyny i tym podobne środki. Yoshida zawsze miał słabą głowę do picia, ale od długiego czasu przyjmował te leki, więc zapewne mógł znieść o wiele większą dawkę niż każdy z nas – drugi próbował mnie bronić.
- Panowie – włączył się czwarty głos, a mnie zaczęło się już mieszać w głowie. – To wasze gdybanie na tą chwilę jest zupełnie zbędne. Na waszym miejscu, cieszyłbym się choćby z tego, że wasz przyjaciel żyje i nie jest z nim tak źle, jak oceniłem na początku. Tego, czy chciał się zabić, czy teżnie, dowiemy się dopiero, kiedy się obudzi. Należy pamiętać, że bezsenność jest pierwszą fazą prowadzącą do różnorakich chorób psychicznych. Może chciał się zabić, może ma schizofrenię albo cierpi na wyimaginowane lęki? Kto wie? Na razie nic nie możemy stwierdzić. Musimy cierpliwie czekać aż oprzytomnieje.
Wtem, jak na komendę, coś zakuło mnie pod powiekami. Chciałem szybko otworzyć oczy, jednak moje ruchy były jakby w zwolnionym tempie. Powoli podniosłem powieki, mrugając wściekle, kiedy oślepiła mnie otaczająca biel, która spotęgowała ból głowy i torsje, nad którymi za wszelką cenę starałem się zapanować. Wziąłem kilka głębszych wdechów, a następnie, używając nadludzkiej siły woli, otworzyłem oczy. Zamrugałem jeszcze kilkakrotnie, przyzwyczajając się do nowego otoczenia. Przede mną zamajaczyły postacie, które z czasem stawały się coraz wyraźniejsze. Po kilku chwilach w końcu je rozpoznałem – pierwszą z nich był Tsukasa, drugą Karyu, trzecią Zero, a czwartą lekarz, który notował coś, po czym podszedł do mnie i poświecił mi małą latarką po oczach. Zakląłem pod nosem – cholera, ledwo co odzyskałem wzrok, a ten już mi go odbiera?!
- Jak na zawołanie – zaśmiał się doktor, a ja zmierzyłem go nieprzyjaznym wzrokiem będąc nadal obrażonym za ten „napad” z latareczką.
Przez chwilę panowała idealna cisza, po czym Tsu rzucił się na mnie i zaczął przytulać. W jego ślady poszedł Matsumura. Obaj szeptali, zapewniając mnie jak dobrze, że nic mi się nie stało i jak się cieszyli, że byłem cały i zdrowy. Potem nastąpiła rytualna fala pytań – gitarzysta i perkusista chcieli koniecznie dowiedzieć się, dlaczego zażyłem tak dużą dawkę leków, czy chciałem się zabić, a jeśli tak, dlaczego; a lekarz próbował ich przekrzyczeć i dowiedzieć się, jak się czułem, chcąc, jak zgadywałem, wypełnić wszystkie formularze i wysłać mnie do domu jak najszybciej. Nie zdążyłem odpowiedzieć na ani jedno pytanie, gdyż padały za szybko. Rozbieganym wzrokiem przeskakiwałem to z muzyków, którzy usiedli na brzegach łóżka, to na doktora i z powrotem, próbując chociażby utrzymać kontakt wzrokowy z tym, kto do mnie mówił, ale… nagle w mojej głowie zapaliła się pewna lampka. Przecież jest tutaj jeszcze Zero! Spojrzałem na basistę, który stał nieruchomo i opierając się o ramę łóżka, wpatrywał się w podłogę albo czubki swoich butów. Nie chciał wiedzieć, jak się czułem, co zrobiłem ani po co… To mnie zabolało.
To do niego należał głos, który oskarżał mnie o próbę samobójczą. Teraz mogłem stwierdzić już ze stuprocentową pewnością. Czyżby mi tego życzył – śmierci?  Przyszedł tu z musu, bo Karyu albo Tsukasa mu kazał? Powiedział im o tym, co zaszło między nami? Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi… Jednak jeden wniosek był niepodważalny: to wszystko było żałosne.
Żałosne, bo przepełnione taką sztucznością… I oni myśleli, że tego nie zauważę? Byłem otumaniony, mój mózg nadal nie pracował jeszcze tak, jak powinien i na dobrą sprawę nie ocuciłem się do końca, a potrafiłem wyczuć fałsz, którym chcieli mnie nafaszerować, abym myślał, że im na mniezależy. Skoro nawet w takim stanie wyłapałem ich kłamstwo, to chyba nie starali się aż tak mocno…
Żałosne, bo dokonane przez ludzi, których zapewne również nie znałem, jak samego Zero. A może to ja byłem żałosny, a nie oni?
A propos Zero - Shimizu, czując na sobie moje spojrzenie, podniósł wzrok. Przez chwilę wpatrywał się we mnie bez wyrazu, po czym odezwał się, a raczej krzyknął:
- Zamknąć się, wszyscy! – jego głos odbił się echem w sali, w której się znajdowaliśmy. Obrzucił trzech paplających mężczyzn wrogim, jednoznacznym spojrzeniem, którym nakazał im opuszczenie pomieszczenia. Wszyscy nagle ucięli w połowie zdania i wyszli. Basista odprowadził ich wzrokiem do drzwi, a gdy już za nimi zniknęli, wrócił spojrzeniem do mnie. Jego oblicze złagodniało… a nawet zrobiło się posępne. Jego cera nagle poszarzała. Westchnął cierpiętniczo i odezwał się cicho. – Myślałeś, że cię wystawiłem?
- A niby nie?! – odparowałemszybko. Mój głos był się lekko zachrypnięty.
- Yoshi, przecież pisałem, dzwoniłem, mówiłem ci, że mam pewną robotę do wykonania…! – opadł ciężko na miejsce, które przed chwilą zajmował Matsumura. Westchnął ponownie i na ślepo odnalazł moją dłoń pod kołdrą, splatając nasze palce ze sobą. – Może powinienem był powiedzieć ci wcześniej… Może wtedy byś się nie wyprowadził bez powiadomienia mnie o tym – rzucił oskarżycielsko, mocniej ściskając moją dłoń.
Wtem cała złość i odczucie sztuczności tej sytuacji uleciało ze mnie. Spiąłem się, sam nie wiem czego się spodziewając. Nawet nie miałem pomysłu, co Zero mógłby mi powiedzieć, mimo to i tak byłem zestresowany. Palce ciemnowłosego były gorące i sprawiały, że czułem się, jakbym został uwięziony w klatce z kratami, które płoną. Wbiłem w niego wzrok z uwagą napiętą jak struna w jego basie (czyli perfekcyjnie).
- Ale najpierw odpowiedz mi na kilka pytań, dobrze? – niepewnie skinąłem głową, choć zdawałoby się, że chłopak tego nie dostrzeże, gdyż wpatrywał się w pościel, a nie we mnie. – Popiłeś te tabletki alkoholem, albo zrobiłeś coś równie głupiego?
- Nie – szepnąłem cicho. Zdziwiłem się, kiedy usłyszałem, że mój głos drży.
- Naprawdę wziąłeś dwadzieścia tabletek nasennych?
- Nie wiem… Nie jestem pewny… Brałem je w różnych odstępach czasowych, ale wydaje mi się, że zażyłem około dwudziestu…
- Nie przespałeś całej nocy i co jakiś czas ponownie sięgałeś po leki, tak?
- Mhm… - mruknąłem słabo.
- A teraz najważniejsze pytanie… Czy chciałeś się zabić i czy powodem tego byłem…
- Nie! – przerwałem mu w połowie słowa. – Chciałem po prostu zasnąć, a nie popełnić samobójstwo! – Zero spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie. Niemal usłyszałem jak kamień spadł mu z serca. Na jego twarzy odmalowała się ulga. – A to drugie pytanie? O co chciałeś zapytać?
- Jakie drugie pytanie? – zdziwił się.
- „I czy powodem tegobyłem…”. Co to miało znaczyć?
- Nic – pokręcił głową, nadal delikatnie się uśmiechając. – Skoro nie chciałeś się zabić, to drugie pytanie nie jest ważne – przysunął się i nachylił nade mną, opierając rękami po obu stronach mojej głowy. – Obiecałem ci coś kiedyś, pamiętasz? Obiecałem ci dwie rzeczy…
Zastanowiłem się przez chwilę. W mojej głowie panowała kompletna pustka. Skupiłem się na słowach Michi’ego – na wszystkich słowach, jakie kiedykolwiek do mnie wypowiedział. Obrazy z mojego życia przewijały się przed moimi oczyma z prędkością pociągu (japońskiego, żeby nie było od aut.) – na wszystkich pojawiał się Zero. Gdzieś w tle słyszałem jego głos; nie mogłem zrozumieć, co mówił, tysiące jego wypowiedzi nakładało się na siebie, tworząc piękną kakofonię. Badałem jego ton głosu, wyraz twarzy, kiedy mówił coś do mnie… Nagle film się skończył, a ja poczułem się, jakbym dostał w głowę. Zamrugałem kilkakrotnie i spojrzałem na Shimizu, który cierpliwie czekał na moją odpowiedź.
- Obiecałeś mnie chronić… - wyszeptałem.- I to chyba wszystko… - odwróciłem głowę w bok, by na niego nie patrzeć.
- Nie wszystko… - zaprzeczył i ujął mój podbródek w dwa palce, zmuszając, abym jednak na niego spojrzał. Przez chwilę wpatrywaliśmy się sobie w oczy, po czym Zero oblizał usta i pocałował mnie. Był to krótki pocałunek, podczas którego żaden z nas nie zamknął oczu. – Teraz już pamiętasz? – odsunął się ode mnie odrobinę i uśmiechnął nikle.
- Obiecałeś mi, że popracujemy nad interpretacją tego pocałunku w parku – doznałem olśnienia. – Nadal nie wiem, dlaczego to zrobiłeś…
- Dlatego właśnie teraz chcę ci powiedzieć – jeszcze raz musnął moje usta. Następnie złapał zębami moją dolną wargę i delikatnie pociągnął. Położył się na mnie, liżąc moje wargi. Było to jednocześnie przyjemnie i… dziwne. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem otwartych oczu, a tym bardziej nie wpatrywałem się komuś w oczy, robiąc coś podobnego. Jakaś nieznana mi dotąd siła zabraniała mi zamknąć powieki. –Bo cię kocham – szepnął mi do ucha.
Zamarłem.
- C… Co? – wydusiłem z siebie.
- Kocham cię – powtórzył. – Pokochałem cię, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy… To dlatego cię chroniłem, kochałem cięi nadal kocham. Będę cię kochać, nawet jeśli mnie znienawidzisz. Bez względu na wszystko nadal będę cię chronić – powiedział z mocą, a mnie odjęło mowę. Shimizu nachylił się nade mną i ponownie mnie pocałował krótko. – Mimo wszystko nie chciałbym żebyś mnie nienawidził… więc nie pozwól sobie mnie znienawidzić – znów złączył nasze usta w pocałunku; tym razem głębokim i przekazującym wszelkie jego uczucia i emocje. Pod wpływem tego, czym podzielił się ze mną Michi, miałem wrażenie, że się rozpływałem. Założyłem mu ręce na szyję i uchyliłem usta, oddając pocałunek.
Mówią do trzech razy sztuka… a może lepiej do czterech?

***

Kiedy tylko wyszliśmy ze szpitala, Zero złapał mnie za rękę, po czym przyciągnął do siebie i objął w pasie. Ułożyłem głowę na jego ramieniu i również go objąłem, czując się bezpiecznie i lekko. Ach, gdyby jeszcze nie ta głupia obawa, że nie będę miał z czego opłacić rachunku za szpital, gdyż nadal byłem bezrobotny… W sumie ciemnowłosy wyłożył za mnie pieniądze, jednak… jakoś źle czułem się z myślą, że ktoś musiał za mnie zapłacić. Musiałem oddać dług muzykowi.
- Jesteśmy teraz parą? – zapytałem znienacka.
- Gdybyśmy tego chcieli, pewnie bylibyśmy parą – uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w niebo, z którego zaczął sypać śnieg. – Chcesz tego?
- No… Ee… Tak, ale jeśli ty nie, to… - już chciałem zacząć się wymigiwać, z czego on zaczął się śmiać i mocniej wtulił mnie w swój bok.
- W takim razie jesteśmy parą – pocałował mnie w czoło, a kobieta, która nas mijała skrzywiła się. Żaden z nas nie zwrócił na nią uwagi.
Zarumieniłem się. „Hizumi, debilu, przecież wyznał ci miłość już dwa tygodnie temu, kiedy jeszcze leżałeś na oddziale toksykologii! Skoro cię kocha, to chyba logiczne, że chce z tobą być! A może i nie takie znowu logiczne…” – zanurzyłem się w moim małym, wewnętrznym światku, gdzie miałem zwyczaj prowadzić dziwne monologi. Nawet nie zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się przed samochodem basisty. Shimizu otworzył przede mną drzwi, po czym dźgnął mnie palcem w żebra.
- Księżniczka sama wsiądzie, czy mam wnieść? – zaśmiał się serdecznie, na co zmierzyłem go złowrogim spojrzeniem i niby naburmuszony odepchnąłem go.
- Po pierwsze: książę, a nie księżniczka, a po drugie: sam sobie poradzę – wsiadłem do auta i trzasnąłem drzwiami. Michi wywrócił oczyma i zaśmiał się pod nosem, momentalnie zajmując miejsce kierowcy.
Jechaliśmy już dłuższy czas, podczas którego cały czas milczeliśmy. Znów pogrążyłem się w myślach, wyglądając przez okno. Jedna rzecz nadal nie dawała mi spokoju – i właśnie wtedy, kiedy chciałem o nią zapytać, Zero uprzedził mnie.
- Zajrzyj na tylne siedzenie – powiedział, nie odrywając wzroku od asfaltu. Bez szemrania wykonałem jego polecenie. Na tylnej kanapie znalazłem ten czarny teczko-klaser, który widziałem już wcześniej. – Otwórz. Skoro powiedziałem, że cię kocham, to chyba nie powinienem mieć przed tobą żadnych tajemnic, prawda? – uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na mnie.
Odrobinę nieśmiało zajrzałem do własności kochanka, która okazała się być segregatorem. Tam, w koszulkach na papier, znalazłem pogniecione kartki, które były zapisane od góry do dołu. Gdzieniegdzie tekst był przekreślony lub poprawiony… Wyglądało to jak zbiór kartek wyrwanych z brudnopisu… Jedne arkusze były w kratkę, inne w linie, a zdarzały się nawet i czyste strony.
Zacząłem pobieżnie czytać teksty, które były tam zapisane. Od razu zauważyłem powtarzające się strofy, które… były po prostu refrenami. To były piosenki!
Przyjrzałem się również charakterowi pisma, którym zostały zapisane. W żadnym wypadku nie należało ono do ciemnowłosego. Było zbyt drobne i pochyłe… Przekrzywiłem głowę, chcąc przyjrzeć się znakom pod innym kątem. Nic mi to nie pomogło. Już chciałem zapytać przez kogo zostały napisane, kiedy doznałem olśnienia.
- Przecież to moje teksty, które wyrzuciłem! – krzyknąłem zdumiony.
- Ano widzisz, nie tak do końca je wyrzuciłeś – Zero uśmiechnął się i spojrzał na mnie kątem oka. – Zaskakujące, jak długo zajęło ci rozpoznanie własnych prac… - zachichotał cicho pod nosem. – Można by powiedzieć, że to taki dowód, że w istocie kochałem cię już wcześniej. Zbierałem piosenki, które ty chciałeś wyrzucić.
- Nie gadaj, że grzebałeś mi po śmietnikach… - spojrzałem na niego błagalnie, na co zaśmiał się.
- Nie! – śmiał się dalej. – Wystarczyło podejść do twojego biurka albo zagadać cię i przeszukać twoje kieszenie – wzruszył ramionami. – Nic prostszego.
- Twierdzisz, że obmacywałeś mnie po kieszeniach, rozmawiając ze mną, a ja nawet tego nie zauważałem? – posłałem mu sceptyczne spojrzenie.
- Oczywiście. I to nie raz, i nie dwa – przytaknął. – A myślisz, że niby skąd tak dobrze znam twoje ciało?
- Shimizu! – zastopowałem go i zarumieniłem się ponownie. Czułem się dość niekomfortowo ze świadomością, że basista mnie obłapiał, a ja nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy…
- Oj, spokojnie! – zaśmiał się. – Przeszukiwałem tylko twoje kieszenie, naprawdę! – zapewniał mnie. – Nie wkładałem ci rąk do spodni… przecież to byś zauważył, prawda? – podniósł jedną brew, spoglądając na mnie.
- No wiesz… - westchnąłem. – Kiedyś myślałem, że zauważyłbym, gdyby ktoś grzebał mi po kieszeniach… - strzeliłem klasyczne „face palm”. – Dokąd w ogóle jedziemy? – zmieniłem temat.
- Niedługo się dowiesz – odpowiedział tajemniczo.
Po kolejnych kilku minutach jazdy, Zero skręcił na parking przed wielkim, oszklonym wieżowcem.  Momentalnie zorientowałem się, że nie był to ani budynek mieszkalny, ani restauracja.
- „PS Company”? – przeczytałem szyld. – Czy… Czy to nie jest ta wielka wytwórnia płytowa? – zapytałem kochanka, na co odpowiedział mi jedynie uśmiechem i wysiadł z samochodu.
Nie widząc innej możliwości, poszedłem w jego ślady. Ciemnowłosy skierował się do środka, a ja niczym wierny piesek, dreptałem dwa kroki za nim, rozglądając się dookoła jak małe dziecko. Kiedy weszliśmy do przestronnego głównego holu, z czymś w rodzaju recepcji, czy portierni, młoda kobieta siedząca za masywnym blatem wstała i ukłoniła się.
- Dzień dobry panie Michi, panie Hiroshi – przywitała się kulturalnie, a my odpowiedzieliśmy tym samym. Basista poprowadził mnie w prawy korytarz. Kiedy odeszliśmy kilka metrów, zrównałem z nim krok i złapałem go za przedramię.
- Zero… Skąd ona znała nasze nazwiska? I gdzie my, do cholery, idziemy? – warknąłem cicho.
- Pokażę ci efekty mojej pracy – uśmiechnął się zachęcająco. – Mam nadzieję, że ci się spodobają – musnął moje usta i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce. W tym momencie dostrzegłem jakiegoś niskiego mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Mimo wszystko wydawał się być niewzruszony naszym pokazem.
- Cześć, Zero – rzucił uśmiechnięty blondyn. – Hej, Hizumi – pomachał mi, a ja zgłupiałem.
- Cześć, Kyo – odpowiedział ciemnowłosy, odwzajemniając gest.
- Widzę, że mamy kolejną parkę – basista skinął głową, na co tamten zaśmiał się serdecznie. – Ech… Jak tak dalej pójdzie, zostanę jedynym singlem w całej wytwórni! – przewrócił oczyma.
- Nie martw się. Na pewno kogoś znajdziesz – rzucił pokrzepiająco Michi, po czym pociągnął mnie w stronę windy. Weszliśmy do niej, a chłopak nacisnął guzik z numerem dwanaście.
- Kto to był?! – krzyknąłem, wytrzeszczając na niego oczy.
- No Kyo. Wokalista Dir en grey – powiedział, jakby mówił o dzisiejszej pogodzie.
- Właśnie! To był Kyo! Ten sławny, zajebiście bogaty wokalista z Dir en grey! Kurwa, skąd ty go znasz?! – Shimizu zaśmiał się.
- Wszystko w swoim czasie…
Kiedy dźwig zatrzymał się na odpowiednim piętrze, wysiedliśmy. Pozwoliłem poprowadzić się przez labirynt korytarzy. Kiedy po raz tysięczny skręciliśmy w prawo, a ja już kompletnie straciłem orientację, przed nami ukazały się drzwi z mlecznego szkła z przezroczystym napisem +D’espairsRay+. Moje serce zaczęło kołatać w szaleńczym tempie. Ścisnąłem mocniej dłoń mojego chłopaka, zmuszając go, aby się zatrzymał.
- Czy… Czy ja dobrze myślę? Ta twoja „praca”, którą się zajmowałeś, przez co nie było cię całymi dniami w domu, miała na celu zagwarantowanie waszemu zespołowi kontrakt i sławę? – wyszeptałem ze łzami w oczach. Zawsze o tym marzyłem… Nawet, jeśli już nie należałem do zespołu, tak cieszyłem się, że w końcu D’espairsRay odniosło sukces.
- Mniej więcej – Zero pociągnął mnie, po czym pchnął szklane drzwi.
Weszliśmy do sali, która wypełniona była po brzegi ludźmi.Jednych kojarzyłem z teledysków z różnych stacji muzycznych, innych widziałem tylko w gazetach, a jeszcze innych nie znałem w ogóle. W tym stadzie ludzi odszukałem wzrokiemTsukasę i Karyu. Kiedy tylko weszliśmy, wszyscy zebrani zaczęli piszczeć i głośno skandować… moje przezwisko?
- HI-ZU-MI! HI-ZU-MI! – wrzeszczał tłum, a ja nie wiedziałem, jak mam się zachować.
- Cisza! – ryknął po dłuższej chwili Michi i spojrzał na mnie. Wszyscy umilkli i wsłuchiwali się w jego słowa, podobnie jak ja. – Powiedziałem „mniej więcej”, bo z jedną rzeczą akurat nie trafiłeś… Mianowicie: to nie jest żaden „wasz” zespół, tylko nasz. A dokładniej to twój. To ty założyłeś D’espairsRay i razem z chłopakami podjęliśmy decyzję, że jeżeli nie będziesz chciał dalej śpiewać, zakończymy działalność. Jeśli natomiast zechcesz do nas wrócić… chcielibyśmy rozpocząć profesjonale nagrywanie. Wszystko jest już gotowe. Czekamy tylko na twoją decyzję – uśmiechnął się delikatnie, po czym uklęknął przede mną. – A skoro już o decyzjach… Chciałbym, abyś od razu podjął także drugą decyzję – wyjął małe pudełeczko z wewnętrznej kieszeni marynarki, którą miał dziś na sobie, i otworzył je. W środku… Był pierścionek! Ciemnowłosy wziął głębszy wdech i zdobył się na odwagę by zapytać: - Yoshida Hiroshi, czy zostaniesz moim mężem?
Wszyscy wstrzymali oddech – łącznie ze mną. Byłem totalnie zaskoczony. Zamrugałem kilkakrotnie i zamarłem w bezruchu.
- No zgódź się w końcu! – jakaś dziewczyna wyrwała się z tłumu, jednak zaraz została uciszona przez swoją znajomą.
Zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Ogarnąłem spojrzeniem wszystkich, po czym znów spojrzałem na Shimizu, który z każdą mijającą sekundą stresował się coraz bardziej, tracąc nadzieję na to, że się zgodzę. Dałbym sobie rękę uciąć, że w jego głowie zrodziły się już przeróżne, czarne scenariusze jak go ośmieszam, wyśmiewam, wyciągam stare brudy lub po prostu uciekam, dlatego…
… postanowiłem skrócić jego męki.
- OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! – krzyknąłem i rzuciłem się na niego, przez co oboje wylądowaliśmy na podłodze. – Po stokroć tak i to w obu… - spojrzałem mu w oczy, leżąc na nim - … sprawach – uśmiechnąłem się, po czym pocałowałem go namiętnie. Wszyscy znów zaczęli krzyczeć i bić brawo, kilka osób nawet zagwizdało. Michi odnalazł moją dłoń i wsunął mi na palec serdeczny obrączkę. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. - Ale to ty przyjmujesz moje nazwisko – zaśmiałem się, na co on odpowiedział mi tym samym.
- Jak sobie życzysz – odpowiedział, po czym ponownie złączył nasze usta.

I tak oto zaczęła się historia D’espairsRay, a ja dowiedziałem się jak smakuje euforia – jak usta Zero.
Zaskakujący smak, prawda?

14 komentarzy:

  1. Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger na http://alicenine-gazette.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest tak cholernie świetne:) Nawet się wzruszyłam chociaż to do mnie nie podobne.
    Na poważnie nie umiem pisać komentarzy, ale ten szot tak mi się spodobał, że aż piszę komentarz;P

    LadyR

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Rzadko kiedy znajduję coś z D’espairsRay, więc, czytam wszystko. A to było świetne^^! Właściwie, czytałam to już na przełomie 24/01 w nocy i nie chciało mi się komentować...

    Hizumi miał trochę zawirowanie życie, swoje przeszedł i wycierpiał. najpierw "zły" Zero, jakiś dzieciak, "Pasożyt", i wariatka... Dobrze jednak, że wszystko się dobrze skończyło, bo bym się załamał.

    Ach, idę czytać tego drugiego mega-shota o D’espairsRay, doczekać się już nie mogę^^.

    Pozdrawiam i weny
    Rena X

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajne, chociaż zdecydowanie bardziej podobał mi się pierwszy mega-shot... To chyba dlatego, że lubię przemyślenia Hizumiego, a tam było ich więcej i wydawały mi się... Głębsze? Coś w ten deseń... Było trochę błędów, ale kto by się nimi przejmował ;) Nie mogę się doczekać kolejnej części Monsters!
    Buziaki ;**
    Alyss

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmmm... od czego by tu zacząć...
    Przede wszystkim, dziękuję, że to ja miałam ten zaszczyt przeczytać to jeszcze przed premierą! Chociaż i tak nie skończyłam, bo czytanie na kompie idzie mi wyjątkowo wolno - tam przeczytałam może 1/3 całości. Ale dziękuję, że opublikowałaś - dzięki temu doczytałam do końca wczoraj wieczorem i dzisiaj rano! ;3 Oczywiście na telefonie, bo wolę tak, wtedy mogę czytać o każdej porze i nadrabiać zaległości.
    Achhh... i ty mówisz, że ten shot jest znacznie gorszy od poprzedniego? Kochana, nie bądź taka, no! To jest równie genialne, co tamto ;) Oczywiście muszę ci zwrócić uwagę za styl pisania - jak zawsze wspaniały i w ogóle... piszesz tak, że można sobie wszystko wyobrazić, bardzo przejrzyście i ciekawie. Mało kto tak umie, nie wspomnę już o sobie. Widać, że masz bogaty język i po prostu robisz to tak naturalnie - mi jeszcze do tego daleko. Nie wiem, jak ty to robisz, że taka fabuła wychodzi sama z siebie... jak zawsze bardzo mi się podobało ^^
    Ach... Hizu, co ty tu przeżywasz... Nie powiem, że mi go szkoda, po prostu jest taki uroczy xD A Zero jakiś dziwny... też nie rozumiem istoty "chronienia" Hizu, kiedy się mu dokuczało i było się wrogo nastawionym, przynajmniej w mniemaniu samego Yoshidy, ale cóż... widocznie pan Michi inaczej pojmuje to zjawisko. Dobrze, że przynajmniej pod koniec stał się taki dobry i opiekuńczy. I że nie przestał kochać Hizu - na końcówce już się bałam, że go opuścił, ale jednak nie zrobił tego.
    Mam tylko jedno ale... mianowicie zacytuję: "Kiedyś, lecąc na próbę i mając do dyspozycji jedynie pięć minut (czasem nawet niepełne) potrafiłem się umyć, przebrać, zrobić makijaż, uczesać, zjeść, spakować teksty do teczki, wybiec z mieszkania i nie zamknąć go, dobiec na przystanek metra i wpaść do sali..." - cóż, wiem, że to fikcja, ale przecież to jest fizycznie niemożliwe! Wiem, jestem przewrażliwiona na tym punkcie, ale to dlatego, że słyszałam już tyle historii, czego to ktoś nie zrobił w jakim czasie i ile rzeczy potrafi robić naraz, a z wszystkim zdąży; że przestałam już w to wierzyć. Normalnie, sama mogłam się załamać, słysząc, ile rzeczy zrobią inni, a ile ja. I uparcie myślałam, że ludzie naprawdę są tacy niemożliwi, jednak przemyślałam to i wiem, że po prostu takie rzeczy nie są do końca wykonalne, chyba trzebaby się poruszać w przyspieszonym tempie, podczas gdy czas płynąłby wolniej. Jest to po prostu niemożliwe fizycznie. Wybacz, że tak się tego czepiam, ale jestem już, jak wspomniałam, przewrażliwiona na tym punkcie xD Więc uznajmy, że akurat tutaj nie wierzę Hizumiemu ani trochę XDD
    Co to ja jeszcze chciałam... no tak, scena erotyczna! ;P Była cudowna, wiesz? Tak, uwielbiam, jak piszesz sceny z tym paringiem, bo wiem, jak bardzo ich lubisz i to widać! ;) Ba, lubię jak MY piszemy ^^ Czytając to, miałam wrażenie, że jestem Zero. Chyba za bardzo przywykłam do pisania na role =] Tak, jeszcze brakuje im założenia własnego sex-shopu xD Z zapleczem! (wiesz, o co chodzi ;P) Musisz kiedyś coś takiego napisać, w zasadzie to mamy już napisane... XD W końcu to też prawdziwa historia!
    Dobrze, chyba ci muszę pogratulować... tego, że napisałaś juz drugiego mega-shota i znów tak dobrze ci wyszedł! Jestem pod wrażeniem, naprawdę.

    Hizumi, Zero - kochajcie się ;3
    A ciebie Kiciu pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, strasznie mi się to podobało :D oby więcej takich opowiadań :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga Kito... Z gory przepraszam za brak polskich znakow ale jestem na apce Bllogera na fonie a dodawanie z niej komentarzy jest dosc trudne... Za bledy tez przepraszam >_> ale ja wsumie.nie widze co pisze o.Oa czasem moga byc ltopki zamiast spacji

    Ale pomijajac wstep i wracajac do twojego (chcialam napisac anime i takie df?) megashota to... ZABIJE CIE! normalnie zamortuje, pocwiartuje, zakopie, wskrzesze i powiesze! Wcale.nie ma 1:30, moj pies nie zajmuje mi polowy luzka (to on tak w sumie wielkosci Korona jest >_>) , nie chce mi sie potwornie sikac...czekaj *biegnie sikac* no dobra nie wazne.nie wiem po co to pisalam... Ale wracajac do mojego lamentu WCALE.NIE MAM JUTRO NA 7:30I NIE MUSZE WSTAC O 5 ABY wyprostowac grzywke xD ciii~
    Ale.nie ty musialas pojawic sie z zajebistyem megashotem kotrego nie da przerwac sie w polowie a na dodarku o ZeroxHizumi.... Co tam ze juz minelo troche od jego publikacji... Zawsze zasypialam przed wlaczeniem Operki... A teraz?? No nie zasne! Wez normalnie dlaczego ty tak zajebiscie piszesz? A opis seksu? Boski! Normalnie.. By my guru i w ogole moje komentarze sa dziwne...
    Napisalabym wiecje itp. E do tego musialabym miec chyba kartke i dlugopos i notowac przemyslenia w trakcie... Niestety za ciemno... Lampa na polu zgasla xD
    zycze.weny i pragne wiecej ZeroxHizumi... I paru innych... garaxTetsu np....
    Bay kochanienka :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. btw. jak coś to ja go o tej 1:30 napisałam, ale Operka i apka z bllogra mnie nie lubią Q~Q i wstawiłam nad ranem ;3

      Usuń
  8. Przeczytałam to z wczoraj na dzisiaj, ale teraz komentuję.
    To było epickie! Niektóre reakcje Hizumiego powalają na kolana. Zrobiłaś z niego naprawdę dziwną postać. Poza tym nie wiem czemu, ale lubię jak z Zero robi się mendę i zimnego drania :D Tylko tu znowu pewnie będzie konflikt bo ja wolę go w połączeniu z Karyu.
    Jedyne do czego się przyczepię to do końcówki. Nie wiem czemu, ale nie trawię oświadczyn w żadnym opowiadaniu...
    Co do tych faktów o tobie.. Też nazywam chomiki Hizumi :D

    OdpowiedzUsuń
  9. nareszcie <3 tyle czasu się do tego zabierałam i dopiero dzisiaj udało mi się wygospodarować wystarczająco czasu, by to dokończyć <3 (czytałam w trzech podejściach T-T) hmmm... To było dość nietypowe ale szczerze mówiąc... Nie sądzę, by było w jakimś stopniu gorsze od poprzedniego mega-shota :D tylko trochu spacji w niektórych miejscach zabrakło > <" i było nieco nieścisłości odnośnie samego otoczenia typu to, że w Japonii pełnoletność osiąga się dopiero w wieku 21 lat.
    Cóż, oświadczyny pod koniec mnie nieco zaskoczyły ale jakoś tak.. Wzruszyłam się czytając to o.o" opisałaś wszystko tak dokładnie, że nie miałam problemu wczuć się w sytuacje Hizumiego i serio... W niektórych momentach aż zaciskałam pięści na oparciu fotela czytając w napięciu~ właśnie dlatego jesteś moją idolką Q_Q

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie.. chyba się o roczek machnęłam.. od 20 roku życia jest się pełnoletnim > <"

      Usuń
  10. Ostrzegam, w komentarzu bedzie duzo przeklenstw, bo jest druga w nocy, dziwnie sie czuje i mam maly zasob slow.

    "Kurwa, malv, obiecalas sobie, ze nie bedziesz czytac opowiadan z zespolami, ktorych nie znasz!" Tak stwierdzilam na poczatku. Przymuszalam sie troszeczke, a potem mnie wciagnelo. Przy tym, jak Hiro, ten mlody i Murasaki sie spotkali, to wydarlam sie na caly do "O ja pierdole, co za telenowela, co ja, kurwa, czytam!" xD. Generalnie - sprawilas, ze chce poznac ten zespol. On juz nie istnieje, prawda? Buu. Troszeczkesie gubilam, kto jest kto, ale pod koniec ogarnelam... chyba. Generalnie # fick byl zajebiscie dlugi, i znowu (trzeci raz ) przez ciebie (tak, przez trzy noce juz czytuje Twoje ficki) nie spie. Ale warto. Wiesz, ze jestes jedyna autorka, ktora czytam noca? To stwarza taki zajebisty nastroj do twoich opowiadan, kiedy leze przechylona na bok pod koldra i przewijakm ekran w telefonie... Generalnie - dziekuje za nieprzespana noc, bede mogla wstac wczesnie ! Uwielbiam twoja tworczosc, i przyznam, ze chyba przeczytam reszte fickow z tym zespolem, bo po prostu gqazettowe juz przeczytalam po X razy... jak wstane rano to pokomentuje, bo na telefonie niewygodnie i mi muli, pisze a dopiero p o 10 sekundach pojawiaja sie literki xD. Asdfghjkl, musze miec jeszcze zajecie na 2 godziny,o 4 moge udawac, ze juz wstalam xD. Jak wyglada ten caly.. Hizumi, ze go krrwa wszyscy chca przeleciec? XDDD. Malv pozniej obczai, ok. Fick dlugi i polowa tego, co mialam tu napisac, juz mi wyleciala z glowy... Ale przez polowe ficka zastanawialam sie, jak ty sparujesz tego wokaliste z tym kolesiem, co go wiecznie wyzywa a XD (lol, zapamietalam ich pseuda, ale jakos gtak wole ich opisywac xdd). Jak zaczynalam to czytac, mialam 100% baterii, a teraz mam 15%. Thx xD. ide szukac ladowarki a potem czytac inne, jak cos, pokomentuje potem :D I tak jestes jedna z bardzo waskiego grona osob, ktore malv komentuje (liczy* Midd, kiedys Asu, ale zawiesila... No i Ty... Kiedys Amidamaru, ale teraz nie... xd.. bo mi sie nie chce... aaa, to naprawde malo Dx malv musi sie wziac za komentowanie xD

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń