Dobra, miałam tego nie publikować, ale co mi tam... Niech będzie moja krzywda xD - dam coś tam ludkom do poczytania....
Ale od razu uprzedzam, że ten mega-shot jest moim zdaniem o wiele gorszy niż poprzedni!
Niech będzie, że endżoj:
Uwaga autorki: Czytać między wierszami!
KILKA SŁÓW WYJAŚNIENIA…
Times New Roman: „pamiętnik” Hizumiego
Arial: wydarzenia
na bieżąco.
„D’espairsRay
– historia prawdziwa”
Co
muzyka ma do miłości?
Tom
I
„Pamiętnik”
RODZIAŁ
I
- Siusiu, kąpiel, pacierzyk i spać!
– basista jak zwykle wparował do mojego mieszkania bez zapowiedzi. Nie
zwracając na niego uwagi, dalej skrobałem na kartce tekst nowej piosenki. –
Olewasz mnie, tak? – prychnął, a ja nawet nie raczyłem skinąć głową; byłem tak pochłonięty
pisaniem. W tym momencie Zero wyrwał mi kartkę z ręki.
- Ej! – oburzyłem się. – Oddaj!
Jeszcze nie skończyłem! – warknąłem, rzucając się i próbując odebrać swoją
własność. Niestety, Shimizu był zwinniejszy i uchylił się przed moich chwytem,
przez co wylądowałem jak długi na podłodze.
- O typerwersie jeden… - zaśmiał
się. – Ty, Yoshida Hizumi Hiroshi, ten spokojny, mały okularnik piszesz o
seksie? – zdziwił się. Przebiegł pobieżnie wzrokiem po tekście jeszcze raz i
wyszczerzył się złowieszczo. – Toż ty niewyżyty jesteś! A ja myślałem, że
żadnych popędów nie masz! – śmiał się w głos, przez co na moich policzkach
wykwity dorodne rumieńce.
- Oddawaj! – wyrwałem mu kartkę i
zgniotłem ją w dłoni.
- Jaki tytuł? – prychnął.
- Teoretycznie? „In Vain”.
Praktycznie: żaden – dorzuciłem kolejną zgniecioną w kulkękartkę do papierowego
Mount Everestu, który wyglądał z mojego śmietnika.
- Ej no – szturchnął mnie. – Nie
obrażaj się zaraz. Nie chciałem cię jakoś specjalnie urazić – pogłaskał mnie po
głowie jak małe dziecko.
- Spieprzaj– odepchnąłem jego rękę.
– Nie masz nic innego do roboty, tylko ludzi w ich własnych mieszkaniach po
nocach nachodzić? – burknąłem.
- Teoretycznie? Mam. Praktycznie:
Karyu kazał mi przekazać, że jutrzejszej próby nie będzie, bo gdzieś tam
jedzie… nie wiem gdzie i po co, bo go nie słuchałem – wzruszył ramionami.
- Jak zawsze – wywróciłem oczyma. –
A nie mogłeś po prostu zadzwonić, albo wysłać mi sms’a, a nie od razu wjeżdżać
mi do domu? – spojrzałem na niego groźnie.
- W sumie mogłem… ale jak już byłem
w pobliżu, to pomyślałem…
- No nie żartuj! – przerwałem mu w
pół słowa. – Ty i myślenie! Ha, ha! – zaśmiałem się sztucznie. – Dobry żart –
otarłem niby-łezkę rozbawienia, która spłynęła po moim policzku, po czym znów
przybrałem surowy wyraz twarzy. – A tak na poważnie… Możesz już sobie iść?
Karyu mnie zabije, jeśli nie napiszę jakiegoś nowego tekstu, a przez ciebie
kolejny trafił do kosza! – warknąłem.
- To po co go wyrzucałeś? –
spojrzał na mnie jak na debila.
- Bo tu przylazłeś, wyrwałeś mi go
z rąk, przeczytałeś, skomentowałeś i zabiłeś moją wenę, przez co już go nie
skończę! – krzyknąłem. – Zresztą te zwroty o seksie to tylko przenośnia… -
mruknąłem.
- A ja i tak nie rozumiem, czemu go
wyrzuciłeś… Jak dla mnie tego tekstu było tam dużo i tyle by wystarczyło –
wzruszył ramionami.
- Nie rozumiesz, bo tępy jesteś i
tyle! Jeżeli dla ciebie półtorej zwrotki i refren to wystarczająco, to chyba
jesteś jakiś upośledzony! Zresztą… Nie chodzi o objętość tekstu, ale o głębszą
myśl, którą ma przekazywać! A ja tej myśli nie skończyłem!... I nie skończę, bo
ją zabiłeś!
- Nie wiem, dlaczego niby zawsze ja
„zabijam” tę twoją żałosną wenę tym, jak przeczytam jakiś twój tekst, ale okej
– podniósł ręce niby w obronnym geście. – Poza tym… Co za różnica? I tak byś
tego nie zaśpiewał; nie miałbyś odwagi publicznie wypowiadać się na temat seksu
– spojrzał na mnie pobłażliwie.
- Skończyłeś już? – zgrzytnąłem
zębami.
- Nie – odpowiedział wesoło. – Nie
miałbyś odwagi zaśpiewać tego… Hm… Zastanówmy się, dlaczego? Bo może nadal
jesteś dziewicą? – prychnął. – A tak na marginesie, mój mały okularniku, ludzie
zapewne źle by to przyjęli. Oni chcą słuchać o jakiś przyziemnych i miłych
tematach, a nie o rozpaczy, samobójstwach, narkotykach i seksie; czyli o tym, o
czym ty piszesz. Zresztą… Nie dość, że nie umiesz pisać, to robisz to bardzo
wolno – pokręcił głową. – Może powinieneś zastanowić się nad inną drogą
życiową? Bo chyba bycie wokalistą i tekściarzem to jednak nie twoje
przeznaczenie… - zaśmiał się okrutnie, a moje serce zostało ściśnięte jakąś
niewidzialną, metalową obręczą.
- Po pierwsze, nie jestem
okularnikiem, bo okulary noszę od święta, jak mnie oczy bolą od soczewek; po
drugie, nie będziesz mi mówił, co mam robić – syknąłem. – A teraz wyjdź –
rozkazałem.
- A…
- Wypierdalaj z mojego domu! –
wrzasnąłem z taką siłą, że nawet Michi się przestraszył. Nienawidziłem go z
całego serca i życzyłem mu wszystkiego, co najgorsze. Chciałem w końcu zmienić
zespół, albo basistę…
- Nie irytuj się tak, mały złośniku
– zachichotał. O tak, uwielbiał mnie wkurzać, a kiedy zaczynałem krzyczeć,
najlepiej się bawił. – Ja ci tylko doradzam jak przyjaciel przyjacielowi…
- Nie jesteśmy przyjaciółmi…
- Mów jak chcesz – wzruszył
obojętnie ramionami. –A pamiętasz ten konkurs, w którym ostatnio braliśmy
udział? Podobno zwycięzcy mieli podpisać kontrakt z Japan Sony Music… A my, co?
Zajęliśmy drugie miejsce, bo szanowne jury przyczepiły się do… no, pamiętasz do
czego? – wyszczerzył się ohydnie.
- Do moich tekstów – burknąłem i
usiadłem na krześle obrotowym, odwracając się do niego tyłem.
- Ej, złośniku, ja ci tylko bardzo
delikatnie sugeruję zmianę kunsztu – zachichotał. – A tak w ogóle to jest
trzecia nad ranem… pomyśl o tym, żeby pójść spać – podsunął usłużnie.
- Wypierdalaj – tym razem posłuchał.
Wyszedł.
I tak ciągnęło się to już od kilku
lat.Chyba trzech, ale nie byłem do końca pewien. Westchnąłem i oparłem głowę na
dłoniach. Miałem dość Zero. Serdecznie dość! Z chęcią udusiłbym go gołymi
rękami, ale wtedy lider udusiłby z kolei mnie za to, że udusiłem basistę jego
zespołu… Wiele razy miałem już ochotę zmienić zespół, ale Tsukasa i Karyu jakoś
mnie zatrzymywali… jednak, terazShimizuprzegiął! Zaczął nachodzić mnie nawet we
własnym domu, co doprowadziło do tego, że zostałem pozbawiony mojego azylu;
jedynego miejsca, świętego czworokąta zbudowanego z czterech ścian, sufitu i
podłogi, do którego nie miał wstępu…
Po chwili namysłu wyciągnąłem
telefon z kieszeni i wybrałem numer rudzielca.
- Podziękuj swojemu utalentowanemu
basiście za to, że zniszczył mój kolejny tekst – syknąłem na przywitanie.
- Co? A, tak…. Mhm… - wymruczał
zaspany Karyu.
- Nie śpij, deklu, jak do ciebie
mówię! – wkurzyłem się. No tak, mnie olewać to wszyscy, ale ja olewać to
nikogo…
- No dobra, rozumiem. Zniszczył
twój kolejny tekst. Pogadam z nim o tym jutro, może być?
- A tak w ogóle… to jest jutro
próba, czy Zero znów robił sobie ze mnie żarty?
- A niby czemu miałaby zostać
odwołana? – zdziwił się.
- Czylijak zwykle na dziewiątą?
- Tak – przytaknął. Rozłączyłem się
bez pożegnania.
W takim razie zostało mi jeszcze
sześć godzin do namysłu. Świetnie. To dużo czasu. Odkąd cierpiałem na
bezsenność, miałem bardzo dużo czasu na przemyślenia. Nad tym tematem akurat
dywagowałem na tyle długo, że decyzję mógłbym podjąć od razu, ale chciałem
jeszcze raz wszystko dokładnie przeanalizować – wszystkie „za” i „przeciw”.
Właśnie dlatego wziąłem kolejną kartkę i zacząłem robić bilans strat i zysków.
***
Wszedłem do naszej obdrapanej
salki, w której zazwyczaj mieliśmy próby i spojrzałem na towarzystwo, które już
tam na mnie czekało. Tsu, jedną ręką obejmował Karyu i razem siedzieli wtuleni
w siebie nawzajem na rozpadającej się kanapie i rozmawiali o czymś
konspiracyjnym szeptem, a Zero… brr… Zero siedział na podłodze i wygrywał na
swoim basie jakąś znaną tylko sobie melodyjkę. Spojrzałem na nich i jeszcze raz
się zastanowiłem:
Czy
na pewno chcę to wszystko zostawić?
Zdecydowanie tak!
Stałem w progu drzwi, nawet nie
wszedłem do środka – uważałem to za zbędne, a po co marnować energię na zbędne
czynności?
- Odchodzę – oznajmiłem głosem
wypranym z emocji.
- Znowu? – zaśmiał się Michi,
spoglądając na mnie z ukosa. Pozostała dwójka również łaskawie zwróciła na mnie
uwagę.
- Hizu, daj spokój… - zaczął
Tsukasa…
-
Odchodzę - … ale nie skończył, gdyż mu przerwałem, po czym zawróciłem na pięcie
i zamknąłem za sobą drzwi z hukiem.
Wyszedłem na ulicę, gdzie następnie
złapałem taksówkę. „Oho, widać jak zależy im na wokaliście…” – prychnąłem w
myślach,spoglądając jeszcze raz na malutki budynek, upchnięty między dwoma
wieżowcami. Wsiadłem do auta na tylną kanapę, a w tym momencie lider i
perkusista wylecieli na chodnik jak oparzeni i zaczęli kierować się w moją
stronę. Spojrzałem na nich przelotnie i pokręciłem głową.
- Dokąd? – zapytał kierowca.
- Przed siebie – machnąłem ręką,
zakładając nogę na nogę.
Taksówka odjechała tuż sprzed nosa
dwóch muzyków.
***
Jeszcze długo kręciłem się po
okolicy, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miałem do kogo iść, z kim się
spotkać, a w domu nie chciałem gnić ze względu na Zero, który znów mógłby
zechcieć mnie odwiedzić… a tego najbardziej chciałem uniknąć. Westchnąłem
cichutko i zatrzymałem się pod jakąś kawiarnią. Mimo, iż była zima, a drzwi i
okna pozamykane, z daleka mogłem wyczuć piękny aromat świeżo parzonej kawy,
rozmaitych słodkich wypieków i przede wszystkim czekolady. Spojrzałem jeszcze
raz na kolorowy szyld i logo, które przedstawiło filiżankę z parującym napojem
otoczonym misternymi znakami, które oznaczały nazwę lokalu. Uśmiechnąłem się
pod nosem.
- Czemu by nie? – szepnąłem sam do
siebie i wszedłem do środka.
Usiadłem przy stoliku w rogu, a po
chwili podeszła do mnie mała kobietka z notesem i długopisem w dłoni. Zamówiłem
u niej mocne espresso, po czym oparłem brodę na zaciśniętej w pięść dłoni i
wyjrzałem przez wielką szybę, która stanowiła jedną ze ścian kafejki.
Zastanawiałem się nad zdarzeniami dzisiejszego dnia, a skupiłem się najbardziej
na… westchnięciu, które wydałem przed wejściem do kawiarni. Sam nie wiem,
dlaczego to w jakiś specjalny sposóbprzyciągnęło moją uwagę, ale miałem dziwny
zwyczaj rozwodzenia się nad takimi z pozoru „pierdołami”. To właśnie od tego
zazwyczaj zaczynałem pisanie piosenek; od myślenia o pierdołach.
Po chwili znów podeszła do mnie ta
sama kobieta i postawiła na moim stoliku przezroczystą filiżankę z czarnym,
parującym napojem na również przezroczystym spodeczku. Podziękowałem jej
skinieniem głowy, po czym zaraz coś mnie tchnęło i spytałem:
- Przepraszam, czy mógłbym może
pożyczyć długopis?
- Oczywiście – podała mi przedmiot,
o który prosiłem.
Jeszcze raz skinąłem głową i
poczekałem, aż pracownica w zielonym uniformie odejdzie, po czym wyjąłem kilka
naraz serwetek i zacząłem na nich pisać. „Ciche
westchnienie, którego nikt nie usłyszał, wydane późną nocą w mieście, nad
którym krążą nieme marzenia. Zagłuszone przez tysiące wdechów i cichy szloch
złamanego serca.
Porywisty
wiatr zabrał je ze sobą tam, gdzie nawet horyzont nie sięga.
Założę
się, że było to w ten czas, kiedy słowa mają tendencje do zastygania i pękania
na ustach, przed wypowiedzeniem ich.
To
westchnienie, które zakończyło życie – życie marne i niedocenione. Teraz
ulatujące w cudownie samotne niebo. Zamieć przyniosła właściwą porę. Myśli o
nieśmiertelności zostały złamane…”. (oczywiście
Hizumi nigdy nie napisał takiego ścierwa, to tylko moje takie głupie teksty.
Przepraszam od aut.)Nagle przestałem pisać.
- Ładne. Co dalej? – zapytał
chłopak wiszący nade mną.
- Matka, nie nauczyła, że to
niegrzecznie zaglądać komuś przez ramię? – powiedziałem mało przyjaźnie i
zgniotłem serwetkę, po czym wsadziłem ją do kieszeni. – Co dalej? Teoretycznie?
Zgaduję, że ciąg słów. Praktycznie: nic. Koniec.
- Jak to „nic”? Nie dokończysz tego?
– zdziwił się.
- Nie, bo zazwyczaj takjest, kiedy
ktoś przeczyta mój tekst przed dokończeniem go, a tym bardziej zacznie go
komentować, tracę pierwotny zamysł, myśl, którą chciałem zawrzeć w tym tekście
i go wyrzucam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Wyrzucasz?! – niemalże krzyknął.
– Skoro chcesz to wyrzucić, to lepiej daj mi! – poprosił, wyciągając w moją
stronę rękę.
Wymacałem w kieszeni zmiętoszoną
serwetkę i z westchnięciem oddałem mu ja.
- A mogę wiedzieć, po co ci to? –
ściągnąłem brwi, kiedy się do mnie przysiadł.
Był to mniej więcej mojego wzrostu,
no może trochę wyższy, szatyn o szerokim uśmiechu i błyszczących czekoladowych
oczach. Miał półdługie włosy – idealnie ułożone oraz idealnie pasujące do jego
drobnej twarzy. W lewym uchu zauważyłem trzy kolczyki. Jego usta były pełne, o
barwie malinowej. Miał delikatną, wręcz kobiecą urodę, ale trzeba było przyznać,
że był naprawdę przystojny.
- A jeszcze nie wiem… Ale zawsze
się do czegoś przyda – zaśmiał się krótko. – Choćby na lekcje języka japońskiego
– wzruszył ramionami. – Ostatnio miałem napisać krótki wiersz, jako pracę
domową, a z racji tego, że humanista ze mnie marny, prawdopodobnie uratowałeś
mnie przed kolejną oceną niedostateczną – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Jak
się nazywasz?
- Em… Yoshida Hiroshi, ale wszyscy
mówią na mnie Hizumi.
- Hm… Zdaje mi się, że nigdy o
tobie nie słyszałem. Jesteś jakimś pisarzem, czy poetą?
- Co? – zdziwiłem się. – Nie! –
zaśmiałem się.
- Dziennikarzem? – zgadywał dalej.
– Tekściarzem?
- No… Byłem tekściarzem, ale już
nim nie jestem… - wziąłem głębszy wdech.
- Dlaczego? – zainteresował się.
- Należałem do początkującego
zespołu visual kei D’espairsRay, z pewnością nie znasz – pokręciłem głową. –
Byłem wokalistą i tekściarzem, ale dzisiaj odszedłem, bo miałem już serdecznie
dość durnych komentarzy basisty, który nie dawał mi żyć i potrafił wparować mi
do mieszkania o trzeciej nad ranem tylko po to, żeby zabić moją wenę i mi naubliżać
– wzruszyłem ramionami.
- To musiało być bardzo wkurzające…
To, że tak nachodził cię w środku nocy i nie dawał spać.
- Cierpię na bezsenność – wyznałem.
- Och… - westchnął. – Ale to nie
zmienia stanu rzeczy, żeto było z pewnością irytujące.
- Nawet nie wiesz jak bardzo –
przewróciłem oczyma. – To przez niego przynajmniej trzy czwarte moich prac lądowało
w śmietniku… i jeszcze to jego dogryzanie – wzdrygnąłem się na samą myśl.
- Komentował jakoś nieprzychylnie
twoje teksty? – dopytywał, a ja coraz bardziej go lubiłem. W końcu ktoś się mną
zainteresował! Szok!
- Po prostu mnie wyśmiewał i robił
mi wyrzuty, bo podczas jednego z konkursów, w którym braliśmy udział, jury
przyznało nam drugie miejsce, twierdząc, że moje teksty są zbyt ciężkie i
melancholijne…
- Pff… - prychnął. – Mi tam się podobają
i mimo że przeczytałem tylko kawałeczek twojej twórczości, uważam, że jesteś
świetny – uśmiechnął się i rozwinął serwetkę, którą trzymał w rękach. – Mógłbyś
jeszcze coś napisać dla mnie?
- Teraz?... Wiesz, tak z marszu
ciężko coś wymyślić… - podrapałem się po głowie. – A jak ty się w ogóle
nazywasz?
- KawauchiWataru – wyciągnął do
mnie dłoń, którą uścisnąłem. – A jeśli mogę zapytać… ile masz lat? – zaśmiałem
się, na co się zdziwił. – Co cię rozbawiło?
- Nie jestem kobietą, więc
spokojnie możesz mnie pytać o wiek! – uśmiechnąłem się. – Mam dwadzieścia dwa
lata, a ty?
- Osiemnaście.
- Chodzisz do liceum, rozumiem?
- Tak – pokiwał głową. – A tak się
zastanawiałem… Może mógłbyś mi kiedyś pokazać resztę swoich tekstów? Bo
zakładam, że skoro należałeś do zespołu to musiałeś już jakieś piosenki napisać
– uśmiechnął się ukazując proste i białe zęby.
- Może kiedyś… - wzruszyłem
ramionami.
- Pracujesz?
- Pracowałem. Dzisiaj odszedłem.
- To znaczy, że muzyka była twoim
jedynym środkiem dochodów? Nie masz teraz pracy? – zląkł się. Hello! Czy to nie
ja powinienem się tutaj bać, że niedługo nie będę miał co włożyć do garnka, a
nawet nie będę miał samego garnka?
- Tak. Muszę teraz znaleźć jakąś
inną robotę – powiedziałem obojętnie.
- Hm… Znalezienie innego zespołu
pewnie nie będzie takie proste, prawda?
- A kto powiedział, że muszę
znaleźć nowy zespół? – spojrzałem na niego zdziwiony. – Chyba jednak zrobię
sobie na jakiś czas wolne od wszelkiej formy muzyki i zajmę się czymś innym… -
mruknąłem.
- Na przykład czym?
- Zawsze chciałem być śmieciarzem…
– spojrzał na mnie jak na idiotę, a ja wybuchnąłem gromkim śmiechem. –
Żartowałem! Jesteś bardzo ciekawski, wiesz? Ale szczerze mówiąc, jeszcze nawet
nie zastanawiałem się, czym mógłbym teraz się zająć. Pewnie chwyciłbym się
pierwszego lepszego zarobku… - wzruszyłem ramionami.
- Więc na razie szukasz roboty „na
szybko”, a potem będziesz dalej kombinował?
- No coś w ten deseń – uśmiechnąłem
się.
- Wiesz… Nie wiem, czy odpowiadałoby
ci to, ale moi rodzice prowadzą tą kawiarnię. To jest ich piąty lokal i został
niedawno otworzony, więc jeszcze nie wszystko działa tak, jak należy… a przede
wszystkim ludzie. Mamy za mało pracowników, dlatego pomagam tutaj, kiedy tylko
mogę. Może byłbyś zainteresowany pracą?
- Hm… - podjąłem decyzję w
rekordowym tempie. Przecież każda forma zarobku jest dobra, prawda? – Wiec
zapytaj rodziców, czy ewentualnie by mnie przyjęli i umów mnie na rozmowę o
pracę – poprosiłem.
- Z pewnością cię przyjmą! – nie
wiem, co go tak ucieszyło, ale w każdym razie ucieszył się tak bardzo, że aż
podskoczył na krześle. – Szepnę im jeszcze parę dobrych słów na twój temat, to
z pewnością cię przyjmą i to bez szemrania! – podsunąłmi serwetkę z moim
mini-tekstem i pokazał na wolną przestrzeń pod nim. – Zapiszesz mi swój numer
telefonu i adres? Tak, żebymmógł cię poinformować, kiedy masz przyjść na
rozmowę o pracę – uśmiechnął się szeroko.
Zapisałem mu to, o co prosił, po
czym w końcu upiłem łyk swojej kawy. Zdążyła już trochę ostygnąć, ale nadal
musiałem przyznać, że była naprawdę bardzo dobra. Uśmiechnąłem się. Byłem
prawdziwym kawiarzem i ceniłem sobie dobrą kawę.
- W takim razie będę czekał na
telefon – skinąłem głową.
- A… Hm… A mogę zapytać cię o coś
osobistego? – speszył się lekko.
- Wal – utkwiłem wzrok w jego
zaróżowionych policzkach.
- Masz może dziewczynę… albo
chłopaka? No… wiesz… różnie bywa z tymi orientacjami – zaśmiał się nerwowo.
- Nie, nie mam nikogo, a co do
orientacji – zachichotałem – to zadałeś poprawne pytanie. Jestem biseksualny.
- Naprawdę? – jego oczy zalśniły w
nadziei. „WTF?” – pomyślałem.
- Tak – odpowiedziałem spokojnie. –
I zgaduję, że ty jesteś homoseksualistą – uśmiechnąłem się delikatnie.
- Tak… Ale… Skąd wiesz? –
zarumienił się jeszcze bardziej.
- Po prostu wiem… - westchnąłem.„Nie,
wcale nie wyglądasz jakbyś chciał się ze mną umówić… Tak tylko sobie gdybam,
wiesz?” – Zgaduję również, że twoi rodzice o tym nie wiedzą, mam rację? –
podniosłem jedną brew.
- Tym razem nie – wyszczerzył się.
– Wiedzą o tym. Oboje. I to akceptują.
- Wow… - wyrwało mi się. – W takim
razie podziwiam twoich rodziców. Ja tak dobrze nie miałam – zaśmiałem się
krótko.
- Nie? – zdziwił się.
- Ano nie. Większość rodziców nie
akceptuje tego, że ich dziecko preferuje tę samą płeć, czy po prostu interesuje
się nią tak samo, jak przeciwną. Kiedyś poszedłem do „kolegi” na noc.
Oczywiście i moi i jego rodzice myśleli, że będziemy zażerać się chipsami i
oglądać powtórki meczy piłki nożnej, a kiedy jego ojciec nakrył nas, jak się
całowaliśmy… trochę się zdziwił – zaśmiałem się. – Oczywiście wiadomość, że się
całowaliśmy dotarła również do moich rodziców, przez co wyrzucili mnie z domu –
wzruszyłem ramionami.
- I co zrobiłeś? – był wyraźnie
przerażony.
- Chodziłem do jednej z najlepszych
szkół w Touhoku, czyli regionie, z którego pochodzę, jednak gdy narobiłem sobie
nieobecności, wywalili mnie. Kiedy chodziłem do szkoły, pracowałem w sklepie na
pół etatu, a kiedy już dałem sobie spokój z liceum, wziąłem półtora etatu. Jak
na moje potrzeby, pensja mi wystarczała; i na wynajmowanie jednopokojowego
mieszkania, i na jedzenie, i ewentualne drobnostki typu lakier do włosów i
takie tam… Potem jednak zrozumiałem, że z niepełnym wykształceniem średnim
daleko nie zajdę, dlatego zacząłem oszczędzać pieniądze i wyjechałem do Tokio.
Poznałem dwóch takich kolegów, z którymi później założyłem zespół i
zamieszkałem u jednego. Znów pracowałem na pół etatu w sklepie i wróciłem do
szkoły. Wiadomo, że zawsze lepiej jest mieszkać z kimś, kiedy wynajmuje się
mieszkanie – czynsz dzielisz na pół, a w dodatku on uzupełniał połowę lodówki,
z czego nieraz korzystałem. Z rokiem poślizgu, ale skończyłem liceum, a
następnie obaj zajęliśmy się muzyką. Kiedy dorobiłem się już trochę swojego,
kupiłem własnemieszkanie, gdzie mieszkam do dziś – wzruszyłem ramionami. – Oto
moja „porywająca” opowieść.
- A… A co z twoimi rodzicami? W
ogóle się tobą nie interesują?
- Z tego, co mi wiadomo, matka raz
chciała mnie zmusić, żebym wrócił do domu i zamieszkał z nią – zgłosiła to do
sądu, ale wszystko rozgrywało się, kiedy byłem w twoim wieku; miałem
osiemnaście lat, więc byłem pełnoletni, a co się z tym wiąże, według prawa
byłem dorosły i mogłem mieszkać, gdzie chciałem. Nie wróciłem do domu.
- Zerwałeś z nimi wszelki kontakt?
- Sami nie chcieli się ze mną
zadawać, wiec co miałem się narzucać? – prychnąłem.
- Straszne… - szepnął.
- Zdaje ci się – machnąłem ręką,
uśmiechając się delikatnie.
W tym momencie moja komórka
zawibrowała w kiszeni. Wyjąłem ją i spojrzałem na wyświetlacz. Zero do mnie
dzwoni? A niby po co? Fuknąłem i odrzuciłem połączenie, ponownie chowając
urządzenie do kieszeni. I po chwili znów zaczęło wibrować. Wyjąłem je po raz
drugi, żeby odrzucić połączenie, ale tym razem zauważyłem, że to tylko sms. Z
ciekawości zobaczyłem, co napisał: „Obraziłeś
się? To dlatego odszedłeś z zespołu? Ej… Złośniku, chyba możemy się jeszcze
jakoś dogadać, co?”. Żałosne! Czy Karyu naprawdę myślał, że nie zorientuję
się, że tego nie napisał basista? On przecież nigdy w życiu nie chciałby się ze
mną pogodzić. Dlatego szybko odpisałem: „Karyu,
daj spokój… Nie jestem taki tępy, wiem, że Shimizu nigdy w życiu nie napisałby
czegoś podobnego. A co do niego… Zawsze byłem na niego wściekły i dobrze o tym
wiesz. Miałem go po prostu dość. Nie zamierzam wracać do zespołu, nawet gdybyś
wyrzucił Zero (czego oczywiście nie zrobisz, zdaję sobie z tego sprawę). Robię
sobie przerwę od muzyki. Muszę trochę odpocząć.”
- Ktoś do ciebie napisał? –
zainteresował się szatyn.
- Taa… Taki tam… Kolega – mruknąłem
niechętnie.
„Nie
jestem Karyu.” – odpowiedź
zwrotna.
„Nie?
Oj, wybacz Tsu, że cię pomyliłem. Wiesz, przez sms’a nie widzę twojej twarzy…” – westchnąłem. Czy oni dadzą mi w końcu święty
spokój? Niech już zaczną się cieszyć, że mają mnie z głowy! Przynajmniej nie
będą musieli już słuchać tego mojego „rzępolenia”, jakokreślił kiedyś Michi.
„Nie
jestem Tsu.” –kolejna wiadomość.
„Dobra,
nie wiem, który z was to pisze, ale za nic w świecie nie uwierzę, że Zero!” -
zdenerwowałem się. Czy im się nudzi? Pewnie podwędzili Shimizu telefon i terazpiszą
gdzieś z ukrycia, żeby ich nie znalazł, bo zapewne pozabijałby, jakby tylko
dowiedział się, że lider i perkusista próbowali nas „pogodzić” bez jego wiedzy.
„Jeśli
nie wierzysz to odbierz. Możemy porozmawiać.” – głosił sms. Hm… Czyżby poszli z basistą na jakiś
układ?
„Nie
wiem, czy zaczęliście bawić się komputerem i zmodyfikowaliście głos, aby
brzmiał tak, że Zero wypowiada przeprosiny, czy zmusiliście go w jakiś sposób,
żeby to powiedział, ale ja i tam mam to gdzieś! Znajdziecie sobie jakiegoś
innego, lepszego wokalistę. Mało jest takich? Zero powiedział, że wolałby
pracować z chórkiem z przedszkola niż ze mną… może weźmiecie te dzieciaki,
skoro są lepsze ode mnie?” – pamiętam
jak mnie tym wkurzył… Ta uwaga akurat strasznie mnie zażenowała.
Kolejny raz telefon zaczął
wibrować, oznajmiając mi, że ktoś próbuje dodzwonić się do mnie z telefonu
Michi’ego. Ponownie odrzuciłem połączenie.
„Odbierz.
Chcę porozmawiać. Tak poważnie; dogadać się.” –uparci są…
„I
co jeszcze? Może pogodzić? Uwaga, bo chyba zaczynam w to wierzyć!” – zacząłem kpić.
„Nie
macię w domu. Gdzie jesteś? Kurwa, Hizumi, popełniłem wiele błędów, ale daj mi
je naprawić!” –i tu się wydali!
Za nic, dosłownie za nic w świecie Zero nie użyłby takich słów. On nie uważa
swojego zachowania za błędne, a za zabawne! Nie dam się nabrać!
„Spierdalaj…
Kimkolwiek jesteś, Tsu, czy Karyu… Nieważne, po prostu spierdalaj” – odpisałem grubiańsko.
„
Nie jestem ani Tsukasą, ani Karyu.”
– to był ostatni sms, jaki odczytałem. Na resztę po prostu nie reagowałem,
nawet nie wyciągałem już komórki. Udawałem, że nie czuję wibracji, a kiedy
zaczęły mnie wkurzać, wyłączyłem telefon.
- Kawauchi, masz może jeszcze chwilkę
czasu, czy musisz pomagać w kawiarni? – zapytałem.
- Jak widzisz cały czas siedzę z
tobą zamiast pomagać i wszystko nadal jakoś się kręci, więc jak spędzę z tobąjeszcze
trochę czasu,to nic się nie stanie – uśmiechnął się.
- Masz ochotę się przejść? –
zaproponowałem.
- Z wielką chęcią – odpowiedział, a
w jego oczach zapaliły się jakieś dziwne płomyczki… radości? Nadziei? Ale z
czego ta radość, czy na co ta nadzieja? Nie wiem… - Poczekaj chwilkę, pójdę
tylko po kurtkę – powiedział i wstał, kierując się za ladę, a następnie do
jakiegoś pomieszczenia, do którego wstęp miał tylko personel.
Ubrałem swój płaszcz i zostawiłem na
stoliku pieniądze za kawę, po czym podniosłemsię ze swojego miejsca i stanąłem
przy drzwiach, czekając na niego. Chłopak pojawił się moment później. Ze
szczerymi uśmiechami, ruszyliśmy w zmierzch. Było już dość ciemno, ale
przyjemnie się spacerowało. Zeszliśmy z zatłoczonych ulic stolicy i teraz
krążyliśmy po prawie opustoszałych alejkach parku. Watanabe cały czas trzymał
się blisko mnie i co jakiś czas trącał moją dłoń, niby przypadkiem. Nie wiem
dlaczego, ale zawsze się wtedy uśmiechałem pod nosem. Czułem się przy nim bardzo
swobodnie.Był to bardzo przyjazny i otwarty chłopak, z którym mogłem
porozmawiać na wiele wspólnych tematów – pomyślałem, że to miła odmiana. W
końcu wyrwałem się z tego toksycznego środowiska, jakie tworzył wokół siebie
Zero. Polubiłem szatyna i to bardzo. Był uroczy, a szczególnie wtedy, gdy
rumienił się delikatnie,kiedy zbaczaliśmy na dwuznaczne tematy. Dowiedziałem
się, że chodził do liceum gastronomicznego, lubił sport i jrock, jednak
odrobinę lżejszy od tego, który preferowałem. Zanim się obejrzeliśmy, było już
zupełnie ciemno.
- Odprowadzę cię, tylko powiedz,
gdzie mieszkasz – zaproponowałem.
- Nie, nie trzeba – uśmiechnął się.
– Zresztą… moja matka zaraz porwałaby cię do mieszkania i zrobiła
przesłuchanie, gderając,jakie masz spełnić wymagania, żeby zostać moich
chłopakiem… Ona zawsze myśli, że każdy kolega, z którym gdzieś wyjdę to mój
chłopak – zaśmiał się.
- Martwi się o ciebie – wzruszyłem
ramionami.
- Wiem, ale wolałbym tego uniknąć.
Jeszcze przed tobą dużo takich kazań – obaj zaśmialiśmy się.
Jednak wyszło tak, że to Kawauchi
odprowadził mnie do domu, a nie ja jego. Zatrzymaliśmy się pod drzwiami do
mojego mieszkania.
- Wejdziesz? – zaproponowałem.
- Hm… Z wielką chęcią, ale jest już
późno i chyba powinienem wracać. Może innym razem – posłał mi ciepły uśmiech i
postąpił o krok w moją stroną, po czym cmoknął w policzek i oblał się cały
rumieńcami. – Do zobaczenia! – krzyknął i szybko odwrócił się, ruszając w drogę
powrotną. Uśmiechnąłem się pod nosem i pokręciłem głową, wzdychając. Mówiłem
już, że jest uroczy?
- Do zobaczenia! – krzyknąłem za
nim, po czym otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania.
Chyba pierwszy raz od dłuższego
czasu miałem taki dobry humor. Watanabe bardzo dobrze na mnie wpłynął. Nawet
jeśli jego rodzice nie przyjęliby mnie do pracy i tak chciałbym się jeszcze z
nim spotkać. Uśmiech nie chciał spełznąć mi z twarzy. Byłem w wyśmienitym
nastroju! Ściągnąłem buty i płaszcz w przedpokoju, po czy wszedłem do ciemnego
salonu. Włączyłem światło i zobaczyłem…
- Kto. To. Był? – Zero siedział na
fotelu i najwyraźniej czekał na mnie. Każde słowo dobitnie wypowiedział i
oddzielnie je zaznaczał.
- A co cię to interesuje? –
fuknąłem, przy czym zmarszczyłem brwi. – Śledzisz mnie? A zresztą, co to ma
być? Włamałeś się do mojego mieszkania!
- Nie włamałem, tylko wziąłem klucz
od Tsukasy – pokazał mi pojedynczy klucz na długiej, czerwonej smyczy.
- Włamałeś – upierałem się, momentalnie
tracąc dobry humor. – Ten klucz dałem Tsu, a nie tobie – warknąłem, po czym
wyrwałem mu ów klucz z ręki i wyrzuciłem do śmietnika, gdzie zaginął między
kulkami zgniecionego papieru. – Wyjdź – rozkazałem.
- Kto to był? – powtórzył.
- Nie będę się powtarzał –
powiedziałem zimno, wskazując drzwi.
- Kto to, do cholery, był?! –
krzyknął.
- Gówno cię to obchodzi! – również
zacząłem krzyczeć. –Najpierw Tsukasa albo Karyu podszywa się pod ciebie próbując
mi wmówić, że jest mu przykro z tego powodu, że odszedłem z zespołu i chce się
ze mną dogadać, a teraz ty włamujesz się do mojego mieszkania i czekasz, aż
wrócę, by znów mnie wkurwić! Czy wy sobie jakiś cyrk tutaj urządzacie?! Jeśli
tak, to ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
- Żaden cyrk! To ja, idioto, do
ciebie pisałem, tylko nie chciałeś w to uwierzyć! Teraz przychodzę do ciebie,
żeby…
- … żeby znów mnie obrażać –
przerwałem mu.
- Co? Nie! – pokręcił głową.
- Właśnie wyzwałeś mnie od idiotów!
– Shimizu na chwilę zawiesił się, a potem odezwał się już normalnym głosem, nie
krzycząc:
- Hizu… To nie tak… Ja naprawdę
chcę się jakoś dogadać…
- Tak, tak, krowa to piękny ptak,
tylko jej skrzydeł brak! Też to słyszałem – wywróciłem oczyma. – Wiesz… Jeżeli chcesz
się ze mną jakoś dogadać, to wyjdź. Wtedy zrobisz najlepiej; dla siebie i dla
mnie. Więc… po prostu wyjdź. W tej chwili – zamknąłem oczy i znów wskazałem
drzwi.
Chłopak przez dłuższą chwilę
milczał i uporczywie się we mnie wpatrywał, czułem to, jednak zdecydował się i
bez słowa wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy w końcu opuścił moje
mieszkanie, odetchnąłem głęboko, nie będąc nawet świadomym, że wstrzymywałem
oddech. Pokręciłem głową.
- Wystawiasz mnie na trudną próbę,
Boże… - załamany opadłem na fotel i znów pogrążyłem się w myślach.
RODZIAŁ
II
Noc dłużyła mi się niemiłosiernie.
Mimo wszystko umknęła pod znakiem pustych kubków po kawie i wypalonej paczki
papierosów. Już od bardzo dawna nie paliłem; starałem się dbać o zdrowie, jako
wokalista, ale że już nim nie byłem– ponownie mogłem wrócić do nałogu. Och,
zapomniałem już, jak papierosy potrafią kojąco wpłynąć na człowieka…
A wszystko jak zwykle przez Zero…
Gdyby mnie nie zdenerwował, z pewnością nie sięgnąłbym po fajki! Wszystko
wiecznie przez niego – czy on, choć raz, mógłby nie wpieprzać się do mojego
życia?
Ostatni raz zapaliłem papierosa w trzeciej
klasie liceum; potem zająłem się muzyką i musiałem odstawić używkę. Pierwszy raz spróbowałem w gimnazjum. Zdawało
mi się, że w drugiej klasie, ale ręki nie dałbym sobie uciąć – nie byłem
pewien. Mimo, iż nie pamiętałem dokładnie, kiedy pierwszy raz się zaciągnąłem,
doskonale pamiętałem, kto dał mi papierosa. Zero. Tak, nigdy nie zapomnę tego
nowobogackiego chłopaka, który przyjechał na wymianę uczniowską. Ta
nonszalancja względem wszystkich i wszystkiego, jaka bije od wszystkich
mieszkańców wszelkich stolic z każdego kraju na tym zawszonym świecie jest nie
do zapomnienia.
Mogłem śmiało powiedzieć, że
Shimizu był moją prywatną puszką Pandory, którą im bardziej starałem się od
siebie odsunąć, tym bardziej do mnie lgnęła. Zawsze się jakoś tak dziwnie
składało, że nasze drogi musiały się skrzyżować, co oczywiście nie było mi na
rękę – w przeciwieństwie do Zero, który zazwyczaj świetnie się wtedy bawił.
Oddałbym bardzo wiele, prawie wszystko, żeby się go pozbyć. Kiedyś z pewnością
powiedziałbym, że poświęciłbym wszystko, ale teraz bardzo wyraźnie zacząłem
akcentować tak ważne słowo „prawie”. Po chwili głębszych rozmyślań doszedłem do
wniosku, że jest pewna rzecz, której bym nie oddał. W sumie osoba, a nie rzecz
– KawauchiWataru. Z pewnością nie porzuciłbym go; nie dałbym go zepsuć
Michi’emu! Ten chłopak zrobił na mnie dobre pierwsze wrażenie – nie wiem, czym
tak na mnie wpłynął, ale w każdym razie chciałem się z nim jeszcze kiedyś
spotkać i pogłębić naszą znajomość.
Gdy pomyślałem o szatynie. na moje
usta wkradł się mimowolny uśmieszek. Spodobał mi się… A zresztą… Nie jestem od
niego znowu starszy o jakieś lata świetlne – w końcu tylko cztery! No i, co
najważniejsze, jest homo, wiec… Westchnąłem cicho, szczerząc się do własnych
myśli. Dlaczego by nie spróbować? Co mi szkodzi?
Pokrzepiony porządną dawką
optymizmu i przyjemnych myśli postanowiłem wyjść z mieszkania. Jako że rzuciłem
zespół i chwilowo byłem bezrobotny nie miałem nic do ciekawego roboty, więc
udałem się na spacer.
O godzinie dziewiątej rano tłum był mocno
przerzedzony, większość ludzi była już w pracy, czy szkole. Ja też powinienem
być teraz w pracy…
Była zima. Piękna zima. Z ogromem
śniegu, który radośnie skrzypiał pod butami, kiedy wciskałem zimne dłonie w
kieszenie kurtki i chowałem nos w ciepły szalik. Nie wiedząc, co ze sobą
zrobić, najpierw krążyłem bez celu po wąskich uliczkach i z wielką uwagą przypatrywałem
się prószącympłatkom śniegu, a następnie usiadłem na niskim murku oddzielającym
pas zieleni od parkingu i utkwiwszy wzrok w ludziach spieszących po chodnikach,
wyciągnąłem notes i długopis. Przez chwilę obserwowałem jeszcze to, co działo
się na ulicy i gdy długopis ledwo zetknął się z powierzchnią kartki; kiedy
chciałem nakreślić pierwszy znak, usłyszałem za sobą krzyk:
- Hizumi!
Odwróciłem się gwałtownie i
zobaczyłem biegnącego w moją stronę szatyna. Był ubrany w granatową kurtkę, a przez
ramię przerzucony miał plecak. Tak jak się tego spodziewałem, był uśmiechnięty
od ucha do ucha. Szybko pokonał dzielącą nas odległość i praktycznie skoczył mi
na plecy, jednocześnie delikatnie… przytulając mnie?
- Cześć – przywitał się, siadając
obok. Miał zaróżowione policzki od mrozu, przez co wyglądał uroczo.
- Hej – uśmiechnąłem się i skinąłem
mu głową. – Czy ty przypadkiem nie powinieneś być teraz w szkole? – spojrzałem
na niego sceptycznie, jednak moje usta nadal były rozciągnięte w ciepłym uśmiechu.
- No… Teoretycznie tak – zaśmiał
się. – Dzisiaj zaczynam o dziewiątej, ale przed lekcjami poszedłem do ciebie,
jednak nie było cię w domu.
- A po co mnie szukałeś? –
zdziwiłem się.
- No jak to, po co? – szturchnął
mnie w ramię. – Przecież miałem przekazać ci decyzję rodziców! – zaśmiał się, a
ja w myślach zganiłem się za swoją sklerozę. – Rozmawiałem z nimi wczoraj na
twój temat i powiedzieli, że chcieliby cię zobaczyć – uśmiechnął się szeroko.
- Mam się stawić w kawiarni? –
dopytywałem.
- Nie… To znaczy, jak chcesz…
jednak moja mama zaproponowała żebyś przyszedł do nas do domu. Wiesz… Ukazałem cię
jako mojego przyjaciela – albo mi się zdawało, albo jego policzki jeszcze
bardziej poczerwieniały. Wbił wzrok w śnieg, który rozgrzebywał butem. – I… i
moi rodzice chcieliby cię poznać… tak osobiście – przygryzł wargę. – Zgodziłbyś
się przyjść? Bo wiesz… Jeśli nie chcesz, możemy załatwić to tak oficjalnie… -
szepnął.
- No skoro już powiedziałeś tak
rodzicom, to niebędziemy pięćset razy zmieniać wersji… - wywróciłem oczyma,
niby znudzony. Chłopak zląkł się widząc moją minę. Pokręciłem głową i
westchnąłem. – Przyjdę z wielką przyjemnością – uśmiechnąłem się, a szatynowi
kamień spadł z serca. – O ile zdradzisz mi sekret, gdzie mieszkasz – spojrzałem
na niego wyczekująco.
- A tak… już! – zaczął przeszukiwać
kieszenie, po czym w końcu znalazł to, czego szukał i podał mi małą karteczkę.
– Proszę – spojrzałem na zapisany adres i uśmiechnąłem się, kiwając głową.
Nastała chwila ciszy. Nie była ani
niezręczna, ani jakoś specjalnie potrzebna… miała taki „odczyn obojętny” jeśli
można by tak powiedzieć. Wsunąłem karteczkę między strony notesu, po czym
wszystko razem schowałem do kieszeni płaszcza.
- Przerwałem ci pisanie? – zapytał
zmartwiony.
- Nie – skłamałem i przysunąłem się
do niego bliżej. Kawauchi opierał ręce o zimny murek, na którym leżał śnieg,
przez co były zaczerwienione. Sięgnąłem po jego dłoń i nakryłem ją własną. –
Zimno ci? – zapytałem troskliwie.
- Troszkę… - przyznał.
- Musisz teraz już iść do szkoły,
prawda?
- Wiesz… - zaśmiał się niepewnie. –
Skoro nie było mnie już na dwóch pierwszych lekcjach i mama będzie musiała mi
wypisać usprawiedliwienie, no to chyba nie zrobi jej dużej różnicy skoro
usprawiedliwi mi cały dzień nieobecności – wzruszył ramionami i delikatnie
wsunął palce między moje. Czyli on jest mną zainteresowany? Robi się coraz
ciekawiej…
- No to może tym razem dasz się
zaprosić? – uśmiechnąłem się ciepło.
W jego oczach dostrzegłem te
płomyki radości, które miałem okazję oglądać również wczoraj. Skinął głową na
potwierdzenie. Wstaliśmy i idąc blisko siebie, ruszyliśmy w stronę mojego
bloku. W sumie nie była to długa droga, dlatego pokonaliśmy ją w miarę szybko.
Przez ten cały czas rozmawialiśmy – tematy się nam nie kończyły! Wataru co i
rusz przybliżał się do mnie i w pewien bardzo dyskretny sposób prowokował,
dlatego tuż przed moim blokiem bezceremonialnie objąłem go w pasie, tłumacząc
się, że widziałem, iż jest mu zimno. Szatyn nie zaprotestował, zarumienił się i
ułożył głowę na moim barku. Nie powiem, bardzo przyjemnie nam się tak szło,
jednak każda droga ma swój koniec. Nasza zakończyła się pod drzwiami mojego
mieszkania. Otworzyłem je i wpuściłem go, po czym sam wszedłem za nim. W duchu
modliłem się, żeby tylko Zero znów nie przyczaił się gdzieś w salonie, czy w
jakimkolwiek innym pomieszczeniu w moim mieszkaniu.
Ściągnęliśmy buty, a ja zdążyłem
również pozbyć się płaszcza, ale chłopak miał problem z suwakiem kurtki. Tuż
przy samym końcu zamek zaciął się.
- Pomogę ci – zaoferowałem.
Uklęknąłem przed nim i odtrąciłem
jego szczupłe palce, które mocno,wręcz rozpaczliwie, szarpały za zamek. Pociągnąłem
go odrobinę w górę, po czym odgiąłem materiał, który uniemożliwiał rozpięcie
kurtki; dzięki temu jednym sprawny ruchem zażegnałem problem Wataru. Pomogłem
mu także zdjąć kurtkę i odwiesiłem ją na wieszak. Kiedy ponownie się do niego
odwróciłem i miałem zamiar zapytać, czy może chce cośdo picia lub jedzenia… on
przyparł mnie do ściany, przyciskając własnym ciałem i obejmując za szyję,
mocno wpił się w moje usta. Oszołomiony, przez chwilę nie wiedziałem, co się
dzieje, nawet nie zamknąłem oczu, a jedynie kilkakrotnie zamrugałem. Kiedy w
końcu trafiło do mnie, co się wydarzyło, Kawauchi odsunął się ode mnie.
- Ja… Ja przepraszam! – odskoczył
jak oparzony. – Przepraszam! Ja… nie chciałem!... Znaczy chciałem, ale… ale nie
tak… bo my się jeszcze nie znamy, ale ja… znaczy, mi na tobie zależy… i… i… -
jąkał się.
Widząc jak się męczy jedynie
westchnąłem i pokręciłem głową, uśmiechając się. (Boże, chyba jeszcze nigdy w
życiu nie uśmiechałem się tak często, jak wtedy!) Podszedłem do niego i objąłem
go w pasie, po czym zdecydowanym, niemalże zaborczym ruchem, przyciągnąłem go
do siebie i ponownie złączyłem nasze usta. Szatyn oddał niepewnie pieszczotę,
po czym znów zaplótł ręce na mojej szyi. Smakowałem jego usta z pasją i
zachwytem – były idealne! Wykrojone tak, że pasowały do moich. Po kilku
kolejnych muśnięciach, polizałem jego dolną wargę, a on uchylił drżące usta.
Powoli wsunąłem w nie język, czując podniecenie. Matko, jeżeli sam pocałunek
może wywołać we mnie takie emocje, to co będzie później? Och, nawet nie umiałem
sobie tego wyobrazić…
Przesuwałem językiem po jego
zębach, podniebieniu i wewnętrznej stronie policzków, od czasu do czasu
zahaczając również o jego język, który chował się gdzieś przede mną. Chłopak
bał się mnie? Spokojnie! Nie gryzę!... do czasu…
Grunt jakby zaczął uciekać mi spod
nóg, przez co razem zatoczyliśmy się i wylądowaliśmy ponownie na ścianie – z tą
małą różnicą, że teraz ja go do niej przyszpiliłem. W końcu Wataru zyskał
trochę pewności siebie i przyłączył swój język do zabawy. Nasze języki wiły się
w dziwnym tańcu uczuć, od którego przechodziły mnie przyjemne dreszcze, bawiąc
się raz w jego, raz w moich ustach, a raz na ich pograniczu. Zaczęło brakować
nam tchu, jednak nie miałem ochoty się od niego odsunąć, co było przyczyną
tego, że trochę go przydusiłem. Kiedy w końcu się od siebie odkleiliśmy, obaj
mieliśmy wypieki na twarzy.
- Nie jesteś zły? – szepnął chłopak
drżącymi ustami.
- Nie – odpowiedziałem, owiewając
jego szyję ciepłym oddechem, gdyż w tym momencie zająłem się właśnie nią.
Obdarowywałem jego szyję drobnymi pocałunkami, od czasu do czasu przygryzając
delikatną skórę zębami. Cały czas uśmiechałem się.
- A… Ale na pewno? – niedowierzał.
Zamruczał, kiedy szarpnąłem za jego bluzkę, obnażając obojczyk, a następnie
przejeżdżając po nim językiem.
- Na pewno – przesunąłem dłonią po
jego udzie. Byłem niewyobrażalnie szczęśliwy.
- Tak się cieszę… - zaczął masować
mój kark.
Po chwili, gdy ja nadal całowałem
go po szyi i dekolcie, Kawauchi spojrzał gdzieś ponad moją głową i uśmiechnął
się przebiegle. Pchnął mnie, tak, że oparłem się dopiero o framugę
przeciwległych, uchylonych drzwi, czyli przetoczyłem się przez całą szerokość
korytarza. Chłopak jednak nie przystanął na tym. Popchnął mnie jeszcze raz, w
taki sposób, że tym razem wylądowałem na łóżku. No tak, zapewne dojrzał przez
niedomknięte drzwi, że naprzeciw nas znajduje się sypialnia i chciał się
przenieść w wygodniejsze miejsce – że też ja o tym nie pomyślałem!
Szatyn szybko znalazł się przy
mnie, a właściwie na mnie, gdyż usiadł na mnie okrakiem, po czym nachylił się i
pocałował mnie namiętnie. Oddałem pocałunek, wsuwając dłoń w jego włosy, które
były jedwabiście miękkie i zadbane. Wataru opierał się rękami po obu stronach
mojej głowy, a ja drugą ręką błądziłem po jego plecach. Nagle, w jednej chwili
ten niepozorny chłopak stał się erotomanem – obie moje ręce zsunął na swoje
pośladki, a sam jedną dłoń wsunął pod moją bluzkę i sunął opuszkami palców po
moim podbrzuszu. Westchnąłem wprost w jego usta. Było przyjemnie, fakt, ale nie
chciałem żeby tak to wyglądało…
- Zaczekaj… - szepnąłem, odsuwając
się od niego.
- Nnn… - westchnął niezadowolony. –
Proszę, daj spokój sobie z prezerwatywami, jeśli o to ci chodzi – musnął moje
usta jeszcze raz. – Chcę czuć, jak się we mnie rozlewasz… - szepnął mi zmysłowo
do ucha, na co zadrżałem z przyjemności, jednak nie o to mi przecież chodziło!
- Kawauchi – położyłem dłoń na jego
torsie, po czym przewaliłem go tak, że teraz to on był na dole, a ja usadowiłem
się na jego biodrach, kiedy, o zgrozo, poczułem wypukłość w jego spodniach…
- I tak byłbyś seme – przewrócił
oczyma, rozsuwając pode mną nieznacznie nogi. Był wystraszony, jednak udawał,
że wie, o czym mówi i znasię na tym. – Nie upierałbym się… Nie jestem taki –
wzruszył ramionami jakby było mu to obojętne. Jego policzki pokrywały pokaźne
rumieńce.
- Kawauchi – zacząłem ponownie,
taksując go spojrzeniem. – Nie o to mi chodzi – ściągnąłem brwi.
- A o co? – zląkł się nieco. –
Zrobiłem coś źle?
- Nie – pokręciłem głową,
wzdychając. – Wszystko było dobrze, ale…
- „Ale”? – powtórzył, patrząc na
mnie wyczekująco.
- … ale poznaliśmy się wczoraj –
dokończyłem. – Rozumiesz? – zapytałem, licząc, że załapie o co mi chodzi, jednak
przeliczyłem się. – Chodzi mi o to, że nie chcę abyś później myślał, że cię
wykorzystałem…
- Kiedy ja chcę! – zaprotestował,
ocierając się prowokacyjnie o mnie i wzdychając jednocześnie. – Yoshi-chan,
kocham cię! Zakochałem się w tobie, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem! Dlatego
do ciebie podszedłem! Proszę, nie odmawiaj mi! – spojrzał na mnie na wpół z wyrzutem,
na wpół błagalnie.
- Uspokój się – zszedłem z niego i
usiadłem obok. – Seks to nie jest zabawa! Bynajmniej… nie taka, za jaką ją masz
– zganiłem go. – Chcesz stracić dziewictwo z kimś, kogo nie znasz nawet jeden
pełny dzień? Ledwo wiesz jak się nazywam! Nie obchodzi cię to, że mogę być
jakimś narkomanem albo psychopatą? – wbiłem w niego wzrok. Szatyn zaczerwienił
się.
- To… To nie jest mój pierwszy raz
– szepnął speszony.
- Nie, wcale – wywróciłem oczyma. –
Potwierdza to również fakt, że nic w twoim zachowaniu ani wyglądzie na to nie
wskazuje – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Ja… Znaczy… - dukał. – Aż tak
mocno widać? – wywindował się do siadu i podkulił nogi pod brodę.
- Nie, nie widać aż tak –
próbowałem go jakoś pocieszyć, widząc to olbrzymie zażenowanie malujące się na
jego twarzy. Pogłaskałem go po głowie.
- Znaczy, że ty jesteś taki dobry…
Nieźle sobie wybrałem… - westchnął. Przez chwilę nie rozumiałem, o co mu chodziło
z tym, że „jestem taki dobry”, ale zaraz to do mnie dotarło: on myślał, że
pieprzyłem się tyle razy, że z daleka umiem rozpoznać, kto ma już pierwszy raz
za sobą, a kto nie! Zrobiłem dziwną minę, chcąc już zaprzeczyć, kiedy… uznałem,
że jednak nie musiał znać całej prawdy. Bo w sumie: po co, nie? Skoro tak
myślał… to niech sobie myśli nadal, nie będę go wyprowadzać z błędu…
- Uważasz, że jak puścisz się z
pierwszym lepszym i stracisz dziewictwo, to staniesz się kimś lepszym? –
prychnąłem.
- Ale ja mam już tego dość! –
przyznał załamany. – Mam osiemnaście lat i jeszcze nie uprawiałem seksu!
Wszyscy moi znajomi mają to już dawno za sobą, ty wczoraj opowiadałeś, że
zrobiłeś to, kiedy byłeś w trzeciej gimnazjum, więc miałeś piętnaście lat! Jak
tak dalej pójdzie, zostanę starą panną na wydaniu! – skulił się ze wstydu.
- O Chryste… - wywróciłem oczyma. –
Po pierwsze, powiedziałem ci, że wtedy całowałem się z chłopakiem, a po drugie,
z pewnością zostaniesz starą panną, jeśli nie zmienisz swojego postępowania!
Nie rozumiesz, że tak nic nie osiągniesz? Nie możesz uprawiać seksu z pierwszym
lepszym facetem, którego zobaczysz na ulicy, tylko z osobą, którą kochasz! –
uświadomiłem go.
- Ale ty wydawałeś się być
zainteresowany… - szepnął.
- Od zainteresowania do zakochania
to jeszcze szmat drogi! Co najmniej dwanaście przystanków plus CZAS PODRÓŻY, W
KTÓRYM POZNAJESZ DANĄ OSOBĘ! – podkreśliłem. – Rozumiesz, że nawet jeśli teraz bym
cię przeleciał, nic by ci to nie dało? Nawet jeśli zapewniałeś mnie, że tego
chcesz, i tak, kiedy byłoby po wszystkim, czułbyś się jak zwykła dziwka i ta
myśl pozostałaby w twojej głowie na zawsze, czego skutkiem byłoby to, że albo
unikałbyś już takiego zbliżenia, albo nawet popełniłbyś samobójstwo; bo tak
zazwyczaj kończą ofiary gwałtów – skrzywiłem się.
- Ale przecież ty byś mnie nie
zgwałcił… Sam chciałem…
- Czy ty jesteś taki tępy, czy
tylko udajesz? – fuknąłem. – Nie znasz mnie! Po seksie prawdopodobnie nigdy
więcej byśmy się nie spotkali, a ty, mimo że teraz możesz mnie najszczerzej jak
tylko potrafisz zapewniać o tym, że jest inaczej, i tak czułbyś się
wykorzystany! Tak po prostu działa ludzka psychika! – opadłem na poduszki nagle
będąc zupełnie wyczerpanym. – Nie wiem jak ci to dobitniej wytłumaczyć…
Nastała cisza. Kawauchi chyba
rozważał wszystko, co mu powiedziałem. Zdawało mi się, że nawet uronił kilka
łez, ale nie byłem pewien. W sumie… średnio mnie to obchodziło. Tak jak
wcześniej rozpierała mnie euforia, tak teraz dopadła mnie melancholia. Czułem
się strasznie – i nie chodziło wcale o to, że miałem go „wykorzystać”. Czułem
się źle, ponieważ liczyłem, że choć raz w życiu znajdę szczęście… że tym razem
będzie dobrze, że znalazłem osobę, która jest przypisana tylko i wyłącznie
mnie. Ale jak zwykle przeliczyłem się. To było zbyt piękne, żeby mogło być
prawdziwe. Powiedzmy sobie szczerze: nikt nie zakochuje się w nikim od
przelotnego spojrzenia, a miłość nie rodzi się w dwie godziny! Jaki ja byłem
głupi… Zauroczyć się w dzieciaku, który po prostu chce popisać się przed
znajomymi, że nie jest już dziewicą… żałosne.
Poza tym… Głupio się czułem
okłamując go; przecież ja również nie uprawiałem jeszcze seksu, mimo że mam
dwadzieścia dwa lata, a nie osiemnaście i z tego powodu Zero nie dawał mi żyć.
Ale zdawałem sobie sprawę, że gdybym wyznał mu prawdę, nigdy by mnie nie
posłuchał…
Nie rozumiałem, jak można być takim
głupcem. Sprzedać się i stracić dziewictwo z byle kim tylko po to, by nie
odróżniać się od reszty… Szczyt kretynizmu i debilizm ostateczny w jednym! Ludzie,
trzymajcie mnie!
Nie mogłem pojąć, jak w ogóle można
rozebrać się, czy dotykać w intymnych miejscach kogoś, na kimś ci nie zależy;
kogoś, kogo nie znasz… na samą myśl o tym przechodziły mnie dreszcze
obrzydzenia. Owszem, ja też wiele razy zastanawiałem się nad współżyciem z
kimś, bo jakąś przesadną cnotką nie byłem, ale nigdy nie myślałem o tym, żeby,
na przykład, stracić dziewictwo tylko po to, aby Shimizu w końcu się zamknął.
To było dla mnie niedorzeczne!
Po pewnym czasie chłopak wstał i
zaczął się zbierać. Ubrał swoją kurtkę (tym razem obyło się bez żadnych
kłopotów z zamkiem), buty i wziął swój plecak, po czym szepcząc jakieś słowa
pożegnania wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Nawet nie zwróciłem na to uwagi. Nadal
leżałem bez ruchu i rozmyślałem na temat kretynizmu szatyna, który wołał o
pomstę do nieba i nic więcej. Leżałem i wpatrywałem się w biały sufit, co jakiś
czas jedynie kręcąc głową albo się krzywiąc. Po dłuższym zastanowieniu, mnie
również zrobiło się głupio, że byłem prawiczkiem i nachodziły mnie jakieś
pokręcone myśli, co zrobić, aby w końcu przeżyć ten pierwszy raz… ale w
rezultacie zawsze odganiałem od siebie te wszystkie „genialne” pomysły i
doszedłem do wniosku, że jeżeli nie znajdę żadnej osoby, w której zakocham się
z wzajemnością i nie stworzę z nią szczęśliwego związku to… trudno. Bezwiednie
wzruszyłem ramionami. Po prostu umrę, jako stara panna na wydaniu, wieczna
dziewica i tyle. Nie będę się kurwił i zniżał do tego poziomu, dna jeszcze nie
sięgnąłem. Ech… Westchnąłem i rozmasowałem obolałe skronie.
- Masakra – wywróciłem oczyma,
mrucząc sam do siebie.
- No dokładnie – usłyszałem znajomy
głos, na którego dźwięk szybko podniosłem się do siadu. – Nawet według mnie to
było nierozważne – Zero rozsiadł się na krześle obrotowym i opierając ręce na
oparciu, przysunął się bliżej łóżka.
- A ty co? Nawiedzać mnie teraz
będziesz? – burknąłem. Michi był ostatnią osobą, jaką teraz chciałem widzieć. –
Zresztą... nie wiesz, o co mi chodzi – wywróciłem oczyma.
- Wiem. Chodzi o Kawauchi’egoWataru.
Tego szatyna, który dwie i pół godziny temu wyszedł od ciebie, bo próbował ci
się sprzedać, ty moja Joanno D’arc – zaśmiał się. – Widzisz, mam swoje wtyki i
jak chcę, dowiem się wszystkiego.
- Jak mnie nazwałeś?
- Joanną D’arc. Dziewicą orleańską
– zachichotał wrednie. – Normalnie nic, tylko dać ci miecz i patrzeć,jak
walczysz o cnoty podobnych do ciebie – pokręcił głową.
- Pieprz się – z powrotem opadłem
na poduszki, starając się go ignorować.
- No ja już uprawiałem seks w
przeciwieństwie do ciebie – podniósł nonszalancko jedną brew.
Zgrzytnąłem zębami i odwróciłem się
na drugi bok, by na niego nie patrzeć. Przez basistę jeszczebardziej rozbolała
mnie głowa. Naprawdę mnie wkurzał! Niby z jednej strony mnie popierał i
przyznał rację, że Kawauchi zrobił źle, a z drugiej jak zawsze musiał się ze mnie
śmiać! I te jego „wtyki”… co go w ogóle interesuje z kim się spotykam? Niech
się w końcu ode mnie odczepi!
Muzyk nadal coś do mnie mówił; od
czasu do czasu śmiał się, co znaczyło, że ze mnie żartował, jednak nie docierał
do mnie sens jego słów. Powstała jakaś blokada w moim mózgu, która nie
pozwalała mi go zrozumieć – szczerze, byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu
sprawy. Przynajmniej Zero nie mógł mnie zirytować jeszcze bardziej. Był tylko
jeden minus – łeb pękał mi w szwach. Czułem, jakby ktoś młotem kowalskim
próbował rozbić mi czaszkę. Pulsujący ból był nie do zniesienia! Z trudem
podniosłem się na łokciu i sięgnąłem do szafki nocnej. Wyjąłem z niej białe
opakowanie z lekiem. Wziąłem dwie tabletki bez popijania, po czym znów ułożyłem
się wygodnie. Po chwili oczy same zaczęły mi się kleić i miałem coraz większe
trudności z utrzymaniem ich otwartych, więc dałem za wygraną i zasnąłem.
***
Powoli odzyskiwałem świadomość,
choć wcale tego nie chciałem. Głowa nadal mnie bolała, a oczy piekły, chociaż
nawet ich jeszcze nie otworzyłem. Miałem zamiar zostać w błogich ciemnościach
przez najbliższe kilka lat. Nie chciałem teraz oglądać świata. Czułem się zraniony
– nawet więcej; zdradzony!
Zawsze miałem problemy z dogadaniem
się z ludźmi. Nigdy nie spotkałem się z kimś, z kim mógłbym wymienić się
poglądami; kto myślałby podobnie do mnie. Byłem indywidualistą, a dokładniej to
zniekształceniem. Tak właśnie widziałem siebie – jako zniekształcenie
społeczne; dlatego też przyjąłem takie przezwisko. Hizumi (歪) – zniekształcenie.
Z czasem dochodziły do mnie kolejne
bodźce, jednak najgorszym z nich wszystkich było poczucie upływającego czasu,
które mnie denerwowało. W dodatku ten nienaturalnie głośny, jakby podwójny
oddech… czyżbym się przeziębił?
Działając wbrew sobie, sam nie wiem
dlaczego, otworzyłem oczy. Zamrugałem kilkakrotnie przyzwyczajając się do
jasności, która nadal panowała w pokoju. Potrzebowałem chwili na dojście do
siebie i wyostrzenie się wzroku, by zaraz potem stwierdzić, że jakaś ciemna,
rozmazana plama leży obok mnie. W pierwszym momencie przestraszyłem się, że
mógł to być Kawauchi, którego teraz naprawdęnie chciałem widzieć, dlatego
głośno wciągnąłem powietrze. Postać zwróciła twarz w moją stronę i uśmiechnęła
się dziwnie… w sposób,jakiego jeszcze nigdy nie widziałem – to była mieszanka
cynizmu z nutką rozbawienia, która jednocześnie zawierała troskę, współczucie
oraz ulgę. Zmrużyłem oczy i… Zero! No tak, tylko jego brakowało mi do pełni
szczęścia! Warknąłem pod nosem, krzywiąc się i kuląc jednocześnie. Kiedy się poruszyłem,
ze zdziwieniem stwierdziłem, że jestem przykryty kocem.
- Dwie godziny! Nowy rekord! –
zaśmiał się… miękko. Mimo, iż w pewien subtelny sposób „na dzień dobry” już ze
mnie drwił, to w jego głosie usłyszałem jakieś przyjazne rozbawienie, którego
jakby chciał mi użyczyć. – Dobrze się spało, księżniczko-dziewiczko?
- Nie – burknąłem. – A w ogóle,to
czemu leżysz w moim łóżku? – fuknąłem i zacząłem go kopać. – Wypad! – nie
miałem nawet siły go zrzucić, co oczywiście było przyczyną cichego chichotu
basisty. Naburmuszyłem się jeszcze bardziej i odwróciłem do niego tyłem,
zarzucając koc na głowę.
Michi westchnął odkładając książkę,
którą zaczął czytać, na szafkę nocną i ciasno przylgnął do moich pleców,
obejmując mnie w talii. W pierwszym momencie miałem ochotę wrzasnąć i odskoczyć
od niego jak oparzony, ale uprzedził mnie, zaczynając zdanie.
- Wiem, że to miało być twoje pięć
minut, twoja jedno-epizodyczna bajka… - szeptał, owiewając oddechem mój kark,
przez co przechodziły mnie dreszcze. Sam nie wiem, czy przyjemne, czy nie…
Nagle poczułem się… strasznie wyciszony. Wszystkie myśli w moim umyśle ucichły
i został jedynie głos Shimizu, w który wsłuchiwałem się jak zaczarowany. Ręce
chłopaka wsunęły się pod koc i objęły bezpośrednio mnie (bez pośrednictwa
koca). Opuszki ciepłych palców zatrzymały się na moim odsłoniętym brzuchu, z
racji tego, że podwinęła mi się koszulka, kiedy się przekręcałem. - …ale to nie
pierwszy i nie ostatni raz. Wiem również, że teraz oczekujesz wsparcia i
pocieszenia, jednak mówię ci prawdę, a nie wciskam słodkie kłamstewka. On nie
był dla ciebie odpowiedni – oparł czoło o moją potylicę. – Znajdziesz kogoś
lepszego. Obiecuję ci – przez chwilę myślałem, że musnął ustami mój kark, ale
zaraz uświadomiłem sobie, że to przecież niemożliwe! Zero nie cierpi mnie tak
samo, jak ja jego i nic się nie da na to poradzić. W takim razie… dlaczego
pozwalałem mu się obejmować?
Wyrwałem się z jego uścisku i
wywindowałem do siadu, nadal nie odwracając się do niego przodem.
- Obiecujesz? – prychnąłem. – I jak
niby masz zamiar dotrzymać tej obietnicy? Urządzić burdel w moim domu? –
przewróciłem oczyma. Chłopak zaśmiał sięcicho. – Coś myślę, że to było złe
porównanie… - pokręciłem głową, wzdychając. – Czyżbym sam podał ci „genialny”
pomysł? – strzeliłem klasyczne „face palm”.
- Możliwe… - mruknął i przysunął
się do mnie, jednak nadal leżał. Przesunął palcami wzdłuż mojego kręgosłupa
przez materiał koszulki, którą miałem na sobie.
- Niedługo sam wykopię sobie grób…
- załamałem się.
- Możliwe – przyznał z krzywym
uśmiechem.
Po moim policzku spłynęła pierwsza
łza.
RODZIAŁ
III
Było już grubo po dwudziestej
drugiej, kiedy basista raczył wywlec się z mojego mieszkania. Przez cały czas,
jaki u mnie spędził, starałem się go ignorować, co nawet nieźle mi wychodziło,
z racji tego, że Shimizu nie odzywał się za często. Rozgościł się w moim
mieszkaniu i z tego, co już zdążyłem zauważyć, zorientował się, co gdzie może
znaleźć, dlatego gdy coś chciał, nie pytając mnie o pozwolenie, po prostu to
sobie brał. I tak oto zniknęła połowa zaopatrzenia mojej lodówki… Chociaż był
tego jakiś plus – Michi zrobił mi obiad, którym się nie otrułem (a to dziw!). Co,
jak co, wiele złego mogłem na niego powiedzieć, ale musiałem przyznać, że
gotować jednak umiał, w przeciwieństwie do mnie.
Mimo, iż nie lubiłem ciemnowłosego,
to po jego wyjściu zrobiło mi się jakoś… pusto. Brakowało mi czyjejś obecności.
To uczucie zżerało mnie od środka, dlatego na początku próbowałem zalać je
piwem, ale to nic nie dało. Nagle stęskniłem się za ludźmi? Najwyraźniej
zrobiło się ze mną coś nie tak…
Siedząc w salonie i podpierając
głowę dłońmi, jednocześnie oglądając reklamę nowego, wspaniałego wybielacza,
uświadomiłem sobie, że muszę coś z tym zrobić. Po prostu mnie nosiło! Nie
mogłem usiedzieć na miejscu! Miałem ochotę coś poczuć… coś przyjemnego…
Pierwszą rzeczą, jaka nasunęła mi się po wypowiedzeniu w myślach słowa
„przyjemność” był seks, dlatego przez chwilę zastanawiałem się, czy jednak nie
zrobić czegoś głupiego… czy nie zrobić czegoś podobnego do tego, co zamierzał
Kawauchi? Hm… W sumie to byłoby ciekawie… Ale z drugiej strony jeszcze parę
godzin temu uświadamiałem go, że nie powinno się tak robić, a teraz sam
zamierzałem się temu poddać?
Nie odpowiadając sobie
jednoznacznie, czy tak postąpię, czy też jednak nie, ruszyłem w miejsce, w
którym zawsze jest dużo ludzi – do klubu. Byłem biseksualny, ale dzisiaj nawet
nie zamierzałem oglądać kobiet. Chciałem mężczyzny; silnego i stanowczego,
typowego samca – zupełnego przeciwieństwa Wataru. Uśmiechnąłem się pod nosem
wychodząc z domu.
- Skoro i tak nie mogę spać, to
niby dlaczego nie? – szepnąłem sam do siebie.
Skierowałem się do jednego z
klubów, rangi „podziemie”, czyli tam, gdzie można spotkać nieciekawe
towarzystwo. Był to klub na obrzeżach centrum, w zaułku, w piwnicy, do której
schodziło się wąskimi, koślawymi schodkami. Lubiłem tam chodzić, bo puszczali
dobre, rockowe piosenki, a ludzie byli bardzo tolerancyjni – heteroseksualnym
nie przeszkadzali homoseksualni i na odwrót.
Otworzyłem ciężkie wrota, za
którymi znajdowała się główna sala i jak zwykle uderzyła we mnie fala głośnej
muzyki, dymu tytoniowego, zapachu alkoholu pomieszanego z potem i ewentualnie
zwróconą zawartością czyjegoś żołądka. Udanie się do barubyło pierwszą rzeczą,
którą zrobiłem. Usiadłem na jednym z wysokich stołków i wzrokiem ogarnąłem
szalejących imprezowiczów, szukając w tłumie kogoś, kto mógłby mi się spodobać.
W tym momencie barmanka szturchnął mnie w ramię.
- Ktoś cię podrywa, Hizu –
powiedziała mi na ucho Aiko, moja dobra znajoma. Przychodziłem tu tak często,
że znaliśmy się jak łyse konie.
Mówiąc to, wcisnęła mi do ręki
alkohol i wskazała na chłopaka siedzącego kilka miejsc dalej. Miał czerwonego
irokeza ułożonego z włosów o długości mniej więcej siedmiu centymetrów, jasną
karnację i zielone oczy. Czerwonowłosy obserwował mnie uważnie i czekał na moją
reakcję… której się doczekał. Uśmiechnąłem się do niego miło, dziękując za
postawionego drinka, po czym wstałem i usiadłem obok niego, znacząco
przysuwając do niego krzesło.
- Cześć – przywitałem się. – Chyba
się nie znamy? Hizumi – wyciągnąłem rękę w jego stronę.
- Hiroaki – uścisnął moją dłoń.
- Mam do ciebie mówić po nazwisku?
– zdziwiłem się. Większość ludzi, których znałem nie lubiła tego.
- Możesz mi mówić jak chcesz –
zaśmiał się i położył dłoń na moim kolanie, po czym przesunął nią nieznacznie w
górę.
Wyglądał na kolesia z jakiegoś
rockowego zespołu, jednak… wydawał mi się być osobą stojącą „po złej stronie
mocy”, która wie, czego chce, i co najważniejsze, zawsze to dostaje. Jego
wąskie usta wygięte w chytrym wyrazie i nieduże oczy sprawiały wrażenie, że
jest bardzo zaborczy i pewny siebie.
- Hm… No dobrze – nakryłem jego
dłoń swoją, po czym przeniosłem ją na własne biodro. Hiroaki uśmiechnął się
półgębkiem.
- Jeszcze nic nie wypiłeś, a już
tak zaczynasz? – zaśmiał się. – Igrasz z ogniem, wiesz? – przesunął opuszkiem
wskazującego palca drugiej ręki po moim policzku.
- Możliwe… - wzruszyłem ramionami i
upiłem łyk napoju.
Zaczęliśmy jakąś niepozorną
rozmowę, a on przyciągał mnie coraz bliżej siebie i cały czas gładził – po
plecach, biodrach, udzie, rękach… Jego dotyk nie był w żaden sposób dla mnie
podniecający, czyli nie taki znów przyjemny, ale przynajmniej pozbyłem się
uczucia osamotnienia. Po chwili do baru przyszła jakaś grupka jego znajomych -
jednak okazało się, że dla jednego zabrakło miejsca, więc Hiro, jak go w
skrócie nazywałem, nie pytając o przyzwolenie, posadził mnie na swoich
kolanach, zwalniając kolesiowi miejsce. Siedziałem na czerwonowłosym okrakiem.
Zaplotłem ręce na jego szyi, a on objął mnie w pasie.
- I co teraz? – zaśmiał się,
unosząc brwi.
- Pocałunek? – zaproponowałem, nie
kontrolując własnych słów.
- Dobry pomysł –przytaknął, po czym
złączył nasze usta.
Od razu wepchnął język do moich ust
i zaczął prowokować do przyłączenia się do zabawy. Nie trzeba było mnie długo
namawiać – zacząłem oddawać pocałunki, zahaczając własnym językiem o jego. W
tym pocałunku nie było zbędnych czułości – był ostry i bardzo głęboki –
dosłownie; prawie czułem jego język we własnym gardle!
Hiroaki jedną rękę przesunął na
moje plecy, podtrzymując mnie, kiedy odchylałem się, gdy bawił się ze mną zbyt
brutalnie, a drugą przesunął na moje udo i gładził jego wewnętrzną część,
krążąc bardzo blisko krocza. Za każdym razem, kiedy jego dłoń sunęła w górę, a
jego palce czasem nawet dotknęły mojego rozporka, wzdychałem wprost w jego usta.
Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam tchu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i
uśmiechnęliśmy się. Chłopak przeniósł ręce na mój tyłek i zaczął dość mocno
ugniatać moje pośladki. Oparłem głowę o jego bark i mruczałem wprost do jego
ucha, przy czym, kiedy tak na nim półleżałem wypiąłem się nieco, ułatwiając mu
do siebie dostęp.
- Ślicznie mruczysz… - szepnął. –
Ale chciałbym usłyszeć coś innego… - zaśmiał się.
- To znaczy? – zapytałem, nie
zmieniając pozycji.
- Jak na przykład jęczysz, albo
krzyczysz z przyjemności – wbijał palce w moje pośladki tak mocno, aż syczałem
z bólu.
- Może później – odpowiedziałem i
zacząłem muskać ustami jego szyję.
Po pewnym czasie i kilku napojach
procentowych, znudziła nam się ta pozycja, więc nadal siedząc na nim okrakiem,
odwróciłem się do niego tyłem, opierając plecami o jego tors. Głowę ponownie
ułożyłem na jego ramieniu. Teraz Hiroakimasował moje uda, od czasu do czasu
dotykając krocza lub całując krótko w usta. W sumie… Nie wiedziałem, że to
będzie takie przyjemne! Kiedy strzeliłem kazanie Wataru, byłem pewien, że będąc
dotykanym przez kogoś obcego, wstrząsałyby mną zapewne torsje, jednak pomyliłem
się. Było mi naprawdę dobrze… Co jakiś czas nawet przechodziły mnie dreszcze
podniecenia – no, ale tak właśnie jest, kiedy coś się osądza, a nawet się tego
nie spróbuje!
Wypiliśmy jeszcze trochę, przy czym
wciąż dotykaliśmy się lub całowaliśmy, a humor znacznie mi się poprawił.
Zacząłem pijacko chichotać i prowokować go coraz bardziej, momentami grożąc, że
jeśli nie dotknie mnie tam, gdzie chcę, odejdę. Czerwonowłosy śmiał się wtedy i
zawsze wykonywał moje polecenie, przy czym od czasu do czasu również kierował
moje dłonie tam, gdzie akurat miał ochotę poczuć mój dotyk.
- Może się ulotnimy? – zapytał w
pewnym momencie, na co ja, odpowiednio już przyćmiony procentami, przytaknąłem
bezzwłocznie.
Hiro zsunął mnie ze swoich kolan,
po czym sam wstał i objął mnie ciasno w talii, mocno wciskając w swój bok. Dzięki
temu przynajmniej się nie chwiałem. Dotarliśmy razem do wyjścia i krzywych
schodków, a następnie wydostaliśmy się na powierzchnię by odetchnąć świeżym
powietrzem – w każdym razie takie wydało mi się tokijskie powietrze, kiedy
opuściłem zatęchły klub. Przez ten czas czerwonowłosy cały czas macał mnie po
tyłku, co mnie nakręcało.
- Mieszkam niedaleko – szepnąłem i
pociągnąłem go za sobą, kierując się w stronę domu.
Teoretycznie, z punktu widzenia
trzeźwego człowieka, nie powinienem zaciągać do domu nieznajomych, którzy nawet
nie wiedzieli, jak naprawdę miałemna imię i nie interesowało ich nic oprócz
mojego tyłka, ewentualnie krocza, ale jako że nie byłem już trzeźwy, po prostu
o tym nie pomyślałem. Hiroaki w tym momencie wcale nie wydawał mi się być
podejrzanym typem… nie wyglądał ani na złodzieja, ani gwałciciela. Skoro Kawauchi,
grzeczny dzieciak z dobrej rodziny, próbował zaciągnąć mnie do łóżka po dniu
znajomości, to ten chłopak o wyglądzie buntownika i zapewne ciemnej
przeszłości, który mnie dotykał i całował, nie wywarł na mnie żadnego wrażenia.
Wręcz przeciwnie! Wydał mi się całkiem normalny…
Wolnym i rozbujanym krokiem
doszliśmy pod mój blok. Po drodze nadal się obejmowaliśmy, a od czasu do czasu
całowaliśmy, mimo że nie byliśmy już wśród ludzi, którzy to akceptowali.
Niektórzy spoglądali się na nas nieprzychylnie, ale czerwonowłosy to ignorował,
a ja po prostu tego nie zauważałem, gdyż wtedy byłem w stanie skupić się tylko
na tym, gdzie też zaraz przeniosą się jego dłonie.
Po walce z zamkiem, w końcu
weszliśmy do mojego mieszkania. Wtedy Hiro bezceremonialnie podszedł do mnie i
złapał za pośladki, przyciskając do ściany. Podniósł mnie, a ja oplotłem go
nogami na wysokości bioder i założyłem ręce na jego szyi. Znów zaczęliśmy się
całować. Tym razem po prostu miażdżyliśmy nawzajem swoje wargi, o ile w nie
trafialiśmy, bo działo się i tak, że nasze usta osuwały się gdzieś na policzek,
czy brodę. Kiedy znudziły mu się moje usta, zszedł nieco niżej, na szyję.
Przejechał językiem po całej długości i ucałował w zaledwie kilku miejscach, po
czym dopadł do mojej koszulki, która mu przeszkadzała. Wsunął między moje nogi
kolano, na którym mnie usadził i uwolnił swoje dłonie, ledwo utrzymując
równowagę w takiej pozycji. Jednym sprawnym ruchem pozbawił mnie bluzki, która
wylądowała gdzieś na podłodze w przedpokoju.
- Pierwsze drzwi na lewo… -
wysapałem.
Chłopak od razu zrozumiał, o co mi
chodzi i wziął mnie na ręce, zanosząc do sypialni. Rzucił mnie na łóżko i usiał
na mnie okrakiem, całując. Między ustami zawisła nasza zmieszana ślina. Jego
ręce błądziły gdzieś po moim brzuchu i podbrzuszu, przez co czułem rosnące
podniecenie. Jęczałem cicho i wzdychałem z przyjemności. Następnie on pozbył
się swojej górnej części garderoby. Miał ładnie wyrzeźbiony brzuch i zarysowane
mięśnie – może nie był jakimś kulturystą, ale naprawdę przyjemnie się na niego
patrzyło. Pogładziłem go po brzuchu, po czym złapałem za kark i przyciągnąłem
do siebie, łącząc nasze wargi. Dłońmi masowałem jego plecy, od czasu do czasu
drapiąc i wbijając paznokcie w skórę. Zaczynało mi się robić gorąco… Czułem, że
wypieki pojawiły się na mojej twarzy. Hiroaki odsunął się od moich ust, po czym
znów skierował się na szyję, przy której ponownie nie zatrzymał się na długo, a
następnie przesunął się na tors. Polizał mnie wzdłuż mostka, a po czym zaczął
drażnić sutki językiem. Wzdychałem wtedy cichutko, od czasu do czasu wyginając
się delikatnie w łuk z przyjemności. Jednak przy sutkach również nie pozostał
na dłużej. Zjeżdżał coraz niżej z ustami, aż dotarł do pępka, w który wsunął
język i zaczął całować. Trzymałem ręce na jego barkach i masowałem je, od czasu
do czasu mocniej uciskając. W końcu doszedł do tego, co było najwyraźniej jego
celem – do mojego rozporka, z którym szybko poradził sobie zębami. Zsunął ze
mnie spodnie i odrzucił je w kąt pokoju. Rozebrał również i siebie, po czym
zaczął się o mnie ocierać prowokacyjnie. Zachłysnąłem się powietrzem i już chciałem
coś powiedzieć, jednak uciszył mnie pocałunkiem. Dopiero wtedy zrozumiałem, o
co mu chodzi… on chciał się ze mną pieprzyć! O to mu chodziło z tym tekstem na
początku: „Jeszcze nic nie wypiłeś, a już tak zaczynasz”; chciał mnie uwieść?!
Chciał mnie upić i wykorzystać, a ja sam podałem mu się na tacy?! Do cholery, o
czym ja wcześniej myślałem; gdzie miałem głowę?!
Wystraszyłem się i próbowałem go
odepchnąć, ale nie wychodziło mi to, był ode mnie dużo silniejszy. Nagle
poczułem olbrzymi stres, który utrudniał mi oddychanie i spowodował bolesne
napięcie mięśni. Zacząłem kręcić głową na boki, aby oderwać się od jego ust, aż
w końcu dał za wygraną i odkleił się ode mnie.
- Nie ma nawet takiej opcji, żebyś
był seme, więc wybacz – spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie o to chodzi… - szepnąłem
ledwo słyszalnie.
- A o co? – przeczesał dłonią moje
włosy. – Teraz się rumienisz? – zaśmiał się, gładząc mój policzek. – Przecież
sam zacząłeś! - jegoostatnie zdanie odbiło się echem w mojej głowie. Fakt, sam
zacząłem, ale… ale nie chciałem z nim uprawiać seksu! Bo… bo bałem się… Jednak
zdecydowałem, że nie chcę tego robić z nieznajomym… spanikowałem! – To o co
chodzi? O prezerwatywy? Nie bój się, używam zabezpieczeń, wiec niczym się nie
zarazisz – cmoknął mnie w czoło… w dość czułym geście jak na kogoś, kto chciał
mnie jedynie wykorzystać.
No tak, tak właśnie kończy się
niezdecydowanie. Chciałem czyjejś bliskości wyrażonej w dość intymny sposób,
jednak nie byłem zdecydowany, czy chcę stracić dziewictwo z kimś, kogo nie znam
i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę. Poszedłem „na żywioł”, decydując, że
podejmę decyzję później, a teraz… teraz już było za późno! Teraz, kiedy obaj
prawie nadzy leżeliśmy w moim łóżku, a on taksował mnie wyczekującym
spojrzeniem.
- Ja… Ja nie chcę… - wyjąkałem
cichutko.
Czerwonowłosy zamrugał
kilkakrotnie, spoglądając na mnie, jak na osobę niespełna rozumu, po czym
pokręcił głową i uśmiechnął się, nachylając nade mną i ponownie całując, tym
razem o wiele mniej brutalnie.
- Jeżeli nie chcesz tak ostro,
wystarczyło powiedzieć wcześniej – zaczął całować moją szyję, jednak zacząłem
się wiercić. Złapałem go za ramiona i próbowałem odepchnąć.
- Ja… Ja nie chcę… w ogóle –
dokończyłem ledwo słyszalnie.
Hiroaki oderwał się ode mnie i
spojrzał na mnie wielkimi oczami… nie wiem, czy był zdziwiony, czy co… w każdym
razie, wyraz jego twarzy nie pocieszył mnie. Po chwili ściągnął brwi i zaciął
usta.
- To możesz mi powiedzieć, po chuj,
to zaczynałeś? – warknął.
- Ee… Ja… Nie wiem – spuściłem
wzrok, uporczywie wpatrując się w poduszkę, na której leżałem. – Przepraszam…
- Nie masz za co przepraszać – na
jego usta znów wpełznął cwaniacki uśmieszek, który z pewnością nie wróżył niczego
dobrego. – Sam wezmę sobie to, co będę chciał – wpił się w moje usta.
No tak, zapomniałem, że to ten typ
człowieka, który dostaje wszystko, co chce! Próbowałem go odepchnąć, biłem go i
drapałem, żeby tylko przestał, jednak najwyraźniej nie miał zamiaru. Kiedy moje
próby wyzwolenia zaczęły go denerwować, złapał moje nadgarstki i przyszpilił je
do materaca, skutecznie unieruchamiając moje ręce. Kręciłem głową i kopałem go,
jednak to nic nie dawało. Ugryzłem go w wargę tak mocno, że poczułem w ustach
metaliczny smak jego krwi, jednak to również w żaden znaczący sposób mi nie
pomogło– wręcz przeciwnie; rozłościło to chłopaka, który wzmocnił uścisk na
moich nadgarstkach, sprawiając mi tym ból. Mimo to, jakimś dziwnym, szczęśliwym
dla mnie trafem wcisnąłem kolano w jego brzuch w taki sposób, że chłopak
skrzywił się z bólu i syknął, na chwilę odrywając się od moich warg. Również
jego uścisk zelżał, co oczywiście wykorzystałem i uwolniłem ręce. W końcu udało
mi się go z siebie zrzucić. Zamierzałem uciec od niego i w sumie to prawie mi
się udało. Byłem już na krawędzi łóżka, kiedy Hiro znów mnie złapał i mocnym
szarpnięciem sprawił, że znów leżałem pod nim. Tym razem usiadł na moich udach,
unieruchamiając mi również nogi. Jedną moją rękę bez problemu znów uwięził w
uścisku, natomiast drugą udało mi się uciec. Nie myśląc wiele, zamachnąłem się
i wymierzyłem mu siarczysty policzek. Czerwonowłosego zaskoczyło moje
posunięcie, dlatego na chwilę zamarł – przez tą właśnie chwilę, zdołałem się
spod niego wysunąć i odpełznąć na drugi kraniec łóżka. Skuliłem się z obawą
czekając na jego kolejny ruch. Byłem pewny, że rzuci się na mnie po raz drugi,
jednak nie zrobił tego. Spojrzał na mnie z… obrzydzeniem? Wyrzutem? Sam nie
wiem… Przeklął pod nosem, po czym wstał i sięgnął po swoją koszulkę.
- Kurwa – wyzwał mnie.
Przez moment obserwowałem, jak
chłopak ubierał się i od czasu do czasu rzucał mi nieprzychylne spojrzenie.
Ubrał bluzkę i wzrokiem szukał spodni, a we mnie coś pękło. Przełknąłem cały
strach, który zmaterializował się w postaci guli w moim gardle i powoli
zbliżyłem się do niego. Stanąłem za Hiroakim i położyłem dłoń na jego ramieniu,
jednak nie zareagował. Ej! To chyba ja powinienem być obrażony! To on chciał mnie
przed chwilą zgwałcić!
- Zaczekaj… - szepnąłem. Hiro
odwrócił się i spojrzał na mnie. – Em… - spuściłem wzrok na podłogę i oblizałem
spierzchnięte usta. – Zostań na noc… - wiem, że to było głupie! Ale… ale jakoś
nie mogłem się powstrzymać od zaproponowania mu tego. Sam nie wiem, dlaczego to
zrobiłem… Czułem się tak, jakbym momentami tracił świadomość tego, co robiłem,
czy mówiłem, jednak… wydawało mi się to słuszne; to, co teraz zrobiłem.
Chociaż… Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, przecież, kiedy go tu
zaciągnąłem, też wydawało mi się słuszne, a skończyło się tym, że prawie mnie
zgwałcił! Może jestem masochistą? Albo straciłem umiejętność jasnego myślenia?
Czerwonowłosy jeszcze raz obrzucił
mnie spojrzeniem, po czym westchnął, wywracając oczyma i kręcąc głową.
- Jesteś naprawdę dziwny… - o…
objął mnie? Ale z jakiej racji?
Objął mnie w pasie i przyciągnął do
siebie, po czym musnął moje usta. Spojrzałem na niego zszokowany do granic
możliwości… spodziewałem się wszystkiego, ale na pewno nie tego. Mimo wszystko
pozwoliłem ułożyć sobie głowę na jego barku i wcisnąć nos w zagłębienie jego
szyi. Po chwili chłopak wziął mnie na ręce i położył na łóżku, układając się
obok mnie. Nagle zrobiło mi się strasznie zimno; emocje zaczęły we mnie opadać,
wychładzając mój organizm. Westchnąłem i przybliżyłem się do niego, przytulając
delikatnie. Hiroaki objął mnie i cmoknął w czoło.
- Jesteś naprawdę dziwny… -
zachichotał.
- Ty też – odpowiedziałem niby
naburmuszony, co wywołało u niego nikły uśmiech.
Hiro był zmęczony i zamknął oczy,
chcąc już zasnąć. Ja też zamknąłem oczy, udając, że śpię.
***
W nocy idealną ciszę przerwał tylko
kilka razy cichy dźwięk mojego telefonu, który jednak nie obudził
czerwonowłosego. Nie wyswobodziłem się z jego objęć ani razu, żeby odebrać.
Jakoś nie miałem na to ochoty. Czułem się dziwnie… Nie mogłem poznać samego
siebie. Cały czas w głowie rozbrzmiewało mi pytanie: „Co ja, do cholery,
wyczyniam?!”, jednak nie umiałem sobie na nie odpowiedzieć. Co też mnie podkusiło,
żeby podejść do tego chłopaka, żeby zacząć go prowokować? Chyba tracę zmysły…
albo przez to, że nie miałem nadal pracy, ani żadnego konkretnego zajęcia,
zaczynało mi odwalać. Coś działo się z moją psychiką… coś niepokojącego… Chyba
w końcu trzeba odwiedzić psychoanalityka…
Rozległo się ciche pukanie.
Dzwonienie to jedno, ale przyjście
osobiście do kogoś to drugie i doskonale domyślałem się, że ta osoba, która
miała zamiar do mnie zawitać, nie odpuści tak łatwo – skoro już ktoś tu się
pofatygował, z pewnością nie odejdzie z kwitkiem; właśnie dlategoostrożnie
wysunąłem się z objęć Hiro i poszedłem otworzyć, uprzednio szybko zakładając na
siebie spodnie. Nie chciałem żeby pukanie obudziło mojego gościa (o ile mogłem
go tak nazwać…)Sam nie wiem, dlaczego nie chciałem zakłócać jego snu. Nie poznawałem siebie…
Szybko podszedłem do drzwi i
otworzyłem je. Za nimi stał…
- Kawauchi? Co ty tu robisz? –
zmarszczyłem brwi.
- Em… - spojrzał wymownie na mój
niepełny ubiór. – No ja… Znaczy… Nie przyszedłeś wczoraj, a kiedy dzwoniłem do
ciebie, nie odbierałeś, więc wolałem przyjść i sprawdzić… czy wszystko w
porządku – uśmiechnął się sztucznie.
- Yy… - zająknąłem się, ale zaraz
trafiło do mnie wszystko to, co powiedział szatyn. – Ale przecież nie było
ustalone, że mam przyjść do ciebie jutro – zauważyłem.
- Jak to nie? Na karteczce, na
której zapisałem ci mój adres, zapisałem ci również datę! – spojrzał na mnie
łagodnie.
- Tak? – zdziwiłem się. – Możliwe…
- wzruszyłem ramionami.
Zapadła chwila ciszy. Jego widok
niezbyt mnie cieszył – dobra, powiedzmy sobie wprost – na jego widok miałem
ochotę wciągnąć kreskę wybielacza, którego reklamę z zafascynowaniem ostatnio
oglądałem, a dla pewności, że coś mi się stanie, wypić litr denaturatu
zmieszanego ze spirytusem, żeby tylko trafić do szpitala na intensywną terapię,
gdzie on nie mógłby wejść! Nie umiałem na niego spojrzeć… Bawiłem się w „nauczyciela”,
a sam nie zastosowałem się do rad, jakich mu udzieliłem… znaczy, prawie się nie
zastosowałem, bo jednak nadal byłem dziewicą… W jakiś dziwny sposób przerażała
mnie myśl o tym, że Wataru mógłby się dowiedzieć o tym wczorajszym wybryku…
Zresztą… Miałem wielką ochotę zapomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj –
wymazać ten dzień w cholerę i nigdy nie wracać do niego myślami! Nie
rozumiałem, co się we mnie zmieniło, co się takiego stało, że zacząłem się tak
zachowywać… przecież to do mnie zupełnie niepodobne! Zawsze byłem ułożony i
spokojny (no chyba, że kłóciłem się z Zero, wtedy nie byłem spokojny), nigdy
wcześniej nie zdarzył mi się podobny wypad… Koniecznie muszę iść się zbadać…
- A… - zaczął nieskładnie. –
Znaczy… Chcesz pracować w tej kawiarni?
- Już odpowiadałem ci kiedyś na to
pytanie – wymamrotałem.
- Ach… No tak, ale wiesz… Wolałem
się upewnić – wbił wzrok w czubki swoich butów. – Mogę wejść? – zapytał nieśmiało.
I co mu odpowiedzieć? „Nie, bo
nieznajomy facet o nazwisku Hiroaki, który mało mnie wczoraj nie zgwałcił, śpi
w mojej sypialni.”? Musiałem mu jakoś grzecznie odmówić, ale jak? Kiedy ja
gorączkowo myślałem, co odpowiedzieć szatynowi, usłyszałem za sobą kroki.
Odwróciłem się i zobaczyłem…
- O wilku mowa… - mruknąłem, tak,
żeby żaden z nich mnie nie usłyszał.
Czerwonowłosy, paradując w
pogniecionej koszulce i bokserkach, wbił wzrok w Kawauchi’ego i skrzywił się,
wyrażając swoją niechęć do niego.
- Więc to dla ciebie mój chłopak
wymyka się z rana z łóżka, tak? – prychnął spoglądając na Wataru i obejmując
mnie od tyłu w pasie.
- Twój chłopak? – powtórzył
zdziwiony.
No to świetnie! Hiro nieźle mnie
wkopał! Teraz zapewne szatyn pomyśli, że zdradzałem czerwonowłosego, szukałem
rozrywki na jedną noc, ale jednak coś mi w nim się nie spodobało i z pięknym,
umoralniającym kazaniem odesłałem go, jednocześnie robiąc z niego tego „złego i
niedobrego”, samemu wybielając się w jego oczach, podczas , gdy ja byłem tym czarnym
charakterem.
- Tak, mój chłopak – przytaknął
Hiroaki. – Co cię tak zdziwiło?
- Nie, nic – wymusił uśmiech, po
czym podszedł do mnie i powiedział szeptem. – I ty miałeś czelność mnie
pouczać? – warknął, popychając mnie, tak, że jeszcze bardziej wcisnąłem się w
tors „mojego chłopaka”. – Do zobaczenia, Yoshida – pożegnał się oschle i z
trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
No i oczywiście odebrał to tak, jak
przewidywałem… Czemu muszę być mentalistą?
Odwróciłem się przodem do
czerwonowłosego i spojrzałem na niego z miną pod tytułem „WTF?!”.
- „Mój chłopak”? – spojrzałem na
niego zdziwiony.
- A czemu nie? – wzruszył
ramionami. – Więc… Mówisz, że masz na imię Yoshida, tak? – uśmiechnął się.
- Mamy być razem, mimo, że w ogóle
się nie znamy? Widzisz… Nawet nie znałeś mojego prawdziwego imienia… A zresztą…
Wczoraj…
- Może zapomnimy o wczorajszym
dniu? – zaproponował, przerywając mi w pół słowa. – Zaczniemy od nowa, z
czystymi kartami? – zamrugałem kilkakrotnie ze zdziwienia, jednak w końcu
pokiwałem głową.
- No dobrze… ale… Mimo wszystko nie
uważam, żeby to był dobry pomysł, zaczynać od razu od związku…
- Mam się o ciebie postarać? –
zaśmiał się i cmoknął mnie w czoło.
- Nie o to chodzi… Wiesz… Mam
namyśli to, że w ogóle się nie znamy i może okazać się, że jednak zupełnie do
siebie nie pasujemy… Najpierw się poznajmy, a potem będziemy myśleć, dobrze?
- W sumie masz racje – pogłaskał
mnie po głowie. – Więc, Yoshida, co chciałbyś wiedzieć? – uśmiechnął się.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem, a ty, skarbie?
– pocałował mnie w policzek.
- Dwadzieścia dwa. I nie „skarbie”
– upomniałem go.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami i
musnął moje usta. – A tak w ogóle to dzień dobry – uśmiechnął się szeroko.
Nieśmiało odwzajemniłem gest, mimo wszystko przewidując, że ten dzień wcale nie
będzie dobry.
RODZIAŁ
IV
Przez kilka kolejnych dni
poznawałem Hiro. Tak jak podejrzewałem, był bardzo władczy i przeważnie
musiałem mu się podporządkować. W sumie… nawet nie musiałem, bo nie groził mi, ani
jakoś nie obawiałem się, że mógłby mnie pobić, jednak kiedy tylko ściągał brwi,
odzywał się we mnie jakiś irracjonalny strach,który podpowiadał mi, że jeśli
nie zrobię tego, co chce, znów się na mnie rzuci i będzie próbował mnie
zgwałcić… a tym razem nie zdemotywuje go ani ugryzienie w wargę, ani cios w
twarz. Sam nie wiem dlaczego myślałem, że Hiroaki ponownie będzie chciał mnie
skrzywdzić, kiedy jednocześnie chciałem go mieć przy sobie. A w sumie, od kiedy
ja potrzebuję czyjejś bliskości?
W każdym razie czerwonowłosy
spędzał u mnie masę czasu, żeby nie powiedzieć, że przesiadywał u mnie całe
dnie i noce. W moim mieszkaniu stopniowo przybywało jego rzeczy, jednak nie
przeszkadzało mi to. Martwiła mnie inna rzecz – nadal nie miałem pracy! Koniec
miesiąca już się zbliżał, a ja musiałem opłacić czynsz… No może jeszcze na ten
miesiąc wyskrobałem ostatnie oszczędności, ale na przyszły na pewno by mi już
nie starczyło. W dodatku, mimo że chłopak praktycznie się do mnie wprowadził,
nie wyłożył ani jena na czynsz, rachunki, czy innego typu wydatki, takie jak
jedzenie, choć miał w zwyczaju opróżniać mi lodówkę, po czym zawsze kulturalnie
mnie informował, że w domu nie ma nic do jedzenia i dobrze by było, gdybym
poszedł do sklepu.
Ach! Ale zapomniałem wspomnieć o
najważniejszym! W międzyczasie spotkałem się raz z Karyu. Lider mojego
ex-zespołu zapytał, co u mnie słychać, więc w jakimś dziwnym potoku słów
opowiedziałem mu całą historię z Kawauchim, a następnie Hiroakim. Rudzielec
poradził mi, żebym wyrzucił z domu czerwonowłosego, a bynajmniej nie pozwalał
mu się tak rządzić, bo stał się moim „pasożytem”, wykorzystywał mnie jawnie, i
ostentacyjnie, a ja nawet nie chciałem tego zauważyć.
Zaraz po spotkaniu z Matsumurą
udałem się na rozmowę o pracę z państwem Wataru, jednak odmówili mi.
Podejrzewałem, że ich syn zmienił o mnie zdanie, kiedy zobaczył w moim mieszkaniu
roznegliżowanego Hiro, który przedstawił mnie jako swojego chłopaka, co
wpłynęło na ich decyzję, jednak z pewnością nie odpowiadał im także mój wygląd,
z racji tego, że byłem w pełnym makijażu. Zawsze, kiedy spotykałem się ze
znajomymi, takimi właśnie jak Karyu, lubiłem wyglądać przyzwoicie– w moim
mniemaniu przyzwoity makijaż obejmował: czarny eyeliner w żelu, którym
malowałem całe powieki, tusz do rzęs, fluid oraz bezbarwny błyszczyk w okresie
zimowym, gdyż nienawidziłem, kiedy pękały mi usta na mrozie. Jak się okazało
rodzice Kawauchi’ego akceptowali jego orientację, jednak to, że jego starszy
kolega, który chciał pracować w jednej z ich kafejek, był metroseksualny, to
było dla nich za wiele. W sumie, nawet zrozumiałem to, iż nie chcieli mnie
przyjąć ze względu na mój wygląd; według nich mogłem odstraszać klientów. No trudno. Wzruszyłem ramionami. Poszukam
innego zatrudnienia, gdzie mój makijaż nie będzie problemem. Zresztą Matsumura
zaoferował mi pomoc, więc miałem nadzieję, że niedługo znajdę sobie jakąś
robotę.
W tym czasie Zero jakby zniknął z
mojego życia. Cieszyłem się z tego niezmiernie, jednak nie umiałem tego w żaden
sposób okazać. Miałem tyle problemów na głowie i obaw, że nie miałem nawet jak
wymusić uśmiechu.
Mimo wszystko Shimizu nie zniknął z
mojego życia znowu tak całkowicie. Widywałem go nieraz gdzieś w okolicy mojego
bloku, kiedy siedział przygarbiony na jakimś murku, czy ławce i paląc papierosa,
posyłał mi krzywe spojrzenia. Najczęściej jednak spotykałem go, kiedy szedłem z
czerwonowłosym przejść się po mieście, czy z okna mojego mieszkania, gdy
obserwowałem jak „mój chłopak” wracał do mnie. Basista snuł się za nim jak
cień, co niepokoiło mnie trochę, gdyż przewidywałem, że Michi nie ma żadnych
dobrych zamiarów. Zastanawiałem się tylko, co on też tym razem wymyślił?
Nie powiedziałem o moich obawach
Hiroaki’emu.
Zdawało mi się, że dziś była sobota,
jednak nie byłem pewien. Odkąd przestałem pracować, zgubiłem poczucie czasu.
Całe dnie siedziałem w domu przed komputerem poszukując jakiś informacji o
naborze pracowników lub czekałem na telefon od rudzielca. Teraz jednak,
postanowiłem się przewietrzyć i wyjść. Tym razem sam. Hiro zostawiłem w domu. Chciałem
poukładać myśli. Tak dużo zdarzyło się w ostatnim czasie… Basista nachodzący
mnie we własnym mieszkaniu, odejście z zespołu, bezrobocie, Kawauchi, z którym
rozdziału na dobrą sprawę, jeszcze nie zamknąłem, a tym bardziej nie zacząłem,
Hiroaki i jego niedoszła próba zgwałcenia mnie, nasz teoretyczny związek…
Im więcej myślałem o tych ostatnich
dwóch rzeczach, tym więcej znajdywałem problemów, którymi się zamartwiałem.
Kiedy byłem pijany, czerwonowłosy nie wydawał mi podejrzany, jednak z każdym
kolejnym dniem mojej trzeźwości, który spędziłem z nim, znów nasuwała mi się
myśl, że nie można zakochać się w nikim „od tak”. Hiroaki najpierw próbował
mnie posiąść siłą, a zaraz potem odpuścił i próbował zabiegać o moje względy…
teraz to wydawało mi się dziwne. Podejrzewałem, że wpakowałem się w kolejny
„związek” jaki przeszedłem z Kawauchi’m – czyli on mnie nie kochał, a jedynie
chciał zaczerpnąć ze mnie jakiejś korzyści. W przypadku szatyna była to chęć
szybkiego stracenia dziewictwa, ale w przypadku Hiro? Czego on mógł ode mnie
chcieć?
Doszedłem nad niewielki, sztuczny
staw w parku, który teraz był skuty lodem. Zgarnąłem śnieg z ławki i usiadłem
na niej, podkulając kolana pod brodę. Trwałem tak chwilę w bezruchu, aż
usłyszałem za sobą czyjeś kroki i śnieg skrzypiącypod butami – zgadywałem, że
glanami; tak, też je nosiłem, więc potrafiłem to odróżnić. Wydawało mi się, że
skądś znam ten charakterystyczny chód i tupanie. Nie, z pewnością nie należało
ono do czerwonowłosego, gdyż było stanowczo zbyt lekkie. Był to chód lekki, a
jednocześnie pewny i mocny. Skąd ja to znałem? Nie odwróciłem się żeby
sprawdzić, kto też szedł w moją stronę. Po kolejnej chwili kroki ucichły.
Czułem czyjąś obecność za sobą. Ten ktoś opierał się rękami o oparcie ławki i
przyglądał mi się. Poczułem zapach dymu tytoniowego. Miętowe papierosy.
- Zero? – zgadywałem.
- Po czym mnie poznałeś? – podniósł
jeden kącik ust, po czym przeskoczył przez oparcie i zgarniając uprzednio
śnieg, usiadł obok mnie.
- Po papierosach – odpowiedziałem,
nie spoglądając na niego.
- Rozumiem, że z Wataru to już
koniec przygody? – zagadnął po dłużej chwili.
- Tak – zgodziłem się.
- Więc teraz zadajesz się z
gwałcicielami, mam rację?
- Co?! – krzyknąłem, w końcu
odwracając głowę w jego stronę i wytrzeszczając na niego oczy.
- Mam swoje wtyki. Zresztą, mówiłem
ci to już kiedyś. Jak chcę, to dowiem się wszystkiego – wzruszył ramionami. – A
ciebie lubię mieć na oku – spojrzał na mnie ostro. – Wiem, że obściskiwałeś się
z tym całym Hiroakim w barze, a potem chciał cię zgwałcić. Jednak mój mały
złośnik nie stracił dziewictwa – wyszczerzył się, ale wyszło mu to bardzo
sztucznie. Zupełnie tak, jakby chciał, abym myślał, że jest dla mnie wredny,
jednak pod tym plastikowym uśmieszkiem dostrzegłem… zawiedzenie? Strach?
Troskę? Niepewność?
- Skąd to wiesz?! – wystraszyłem
się, że sam czerwonowłosy mógł mu powiedzieć.
- Mam swoje wtyki. Nie będę się
powtarzał pięćdziesiąt razy – zganił mnie spojrzeniem, a ja skuliłem się
jeszcze bardziej.
- Teraz jeszcze bardziej będziesz
się ze mnie nabijał, prawda? – burknąłem, spoglądając w śnieg.
- Nieprawda – zaprzeczył, co
zmusiło mnie do ponownego spojrzenia na niego. Jego wyraz twarzy wyrażał
maksymalne skupienie. – Jeżeli jeszcze raz coś podobnego będzie miało miejsce,
masz mi o tym powiedzieć – syknął.
- A niby po co? – zdziwiłem się.
- Bo dowiem się tego prędzej, czy
później. Albo od ciebie, albo znów poruszę swoje znajomości. Jeżeli zrobi ci
krzywdę, albo chociaż będzie próbował, chcę o tym wiedzieć. Masz mnie
poinformować, jeśli coś będzie nie tak.
- Żebyś mnie dobił? – spojrzałem na
niego z błaganiem o litość. – Błagam! Nie bądź aż taki zły dla mnie! – jęknąłem
żałośnie.
- Nie będę działał na twoją
niekorzyść – uśmiechnął się krzywo. – Ale przeszkadza mi, że ktoś inny cię
dręczy. Tylko ja mam do tego prawo – puścił mi oczko. – Tylko ja mam do ciebie
prawo – szepnął mi na ucho, przybliżając się do mnie znacząco i całując w
policzek. Spojrzałem na niego zdziwiony, jednak nie zaprotestowałem… to było
przyjemne uczucie… to jak pocałował mnie w policzek. Mimo że nie lubiliśmy się!
Właśnie… dlaczego mój wróg mnie całuje?
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałem
cicho, a on jeszcze raz dotknął ustami mojej twarzy.
- A nie podoba ci się? – podniósł
jedną brew. Czułem jego ciepły oddech na policzku.
- Podoba… - szepnąłem speszony,
czując jak moje policzki momentalnie zrobiły się czerwone. Chłopak uśmiechnął
się i tym razem pocałował mnie w kącik ust. Przeszły mnie przyjemne dreszcze.
Położyłem dłonie na jego ramionach i przyciągnąłem go do siebie. Tym razem jego
wargi spoczęły na moich. Pocałował mnie krótko, po czym odsunął się na
odległość zaledwie kilku milimetrów. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Byłem pewien,
że w moich odnalazł strach, jednak z jego oczu nie mogłem wyczytać prawie nic.
Widziałem w tych czekoladowych tęczówkach i czarnych źrenicach jakieś ciepłe
uczucie, ale nie wiedziałemdokładnie czym ono było i czy rzeczywiście było skierowane
do mnie. Zero przysunął się i pocałował mnie jeszcze raz – tak samo, krótko, z
tym wyjątkiem, że na koniec skubnął zębami moją dolną wargę, delikatnie za nią ciągnąc.
Trzeci raz to ja złączyłem nasze usta.Był to nieco dłuższy pocałunek, jednak
nadal mieścił się w kategorii „krótki, zwięzły i nie na temat”. Nie rozumiałem,
dlaczego Shimizu mnie całował, ale było mi przyjemnie… I od razu zrobiło mi się
ciepło. Chciałem zasmakować jego ust po raz czwarty, tym razem na dłużej, może
nawet miałem w planach pogłębienie pieszczoty, jednak mnie powstrzymał. Położył
mi dłoń na torsie, delikatnie odpychając i uśmiechając się słodko.
- Na dziś wystarczy – oznajmił. –
Chcę, żebyś się tym rozkoszował, więc nie wszystko naraz – pogładził mnie po
głowie, po czym cmoknął w czoło i wstał. – I pamiętaj; jeśli coś będzie się
działo, poinformuj mnie.
I skierował się w swoją stronę, nic
mi nie wyjaśniając. Przez moment siedziałem w osłupieniu, aż nagle trafiło do
mnie to, co chciał mi przekazać… a bynajmniej to, co zdawało mi się, że chce mi
przekazać…
- Bawisz się mną? – zapytałem.
- Zależy jak na to spojrzeć… Z
różnych perspektyw można różnie ocenić, kto się kim bawi - odkrzyknął, nie
zatrzymując się.
- Chcesz mi pokazać, że masz nade
mną władzę?
- Wiesz… Chyba źle to zrozumiałeś…
Popracujemy nad interpretacją następnym razem, zgoda?- uśmiechnął się, po czym
pomachał mi na pożegnanie i odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
***
To wyjście przysporzyło mi
kolejnych pytań bez odpowiedzi i kompletnie nic nie rozjaśniło w głowie – a
wręcz przeciwnie, nawet zamroczyło pewne kwestie. Źródłem tego wszystkiego był
jak zwykle basista, który dziś zachowywał się nadzwyczaj dziwnie.
Wróciłem do domu dopiero późnym
wieczorem. Wszedłem do mieszkania, zdjąłem buty i płaszcz, który odwiesiłem na
wieszak. Właśnie w tym momencie zauważyłem, że… pachniałem zupełnie jak Zero!
Powąchałem rękaw bluzki – miętowe papierosy i kawa, czyli zapach basisty, który
poznałbym nawet w grobie. Z pewną obawą, że czerwonowłosy mógłby to wyczuć,
udałem się do salonu, z którego dochodziłodgłos włączonego telewizora. Chłopak
leżał rozwalony na kanapie i oglądał jakiś film akcji. Nawet na mnie nie
spojrzał, kiedy wszedłem do pokoju. Chrząknąłem znacząco, informując go, że
raczyłem się pojawić, jednak to zignorował, a może nawet nie zauważył.
- Jestem – oświadczyłem
cierpiętniczo.
- O… - zdziwił się. – Hizumi… Już
wróciłeś?
- „Już wróciłeś”? – zacytowałem go
z niedowierzaniem. – Nie było mnie cały dzień!
- Och… Doprawdy? W takim razie…
Gdzie byłeś? – zapytał, a ja poczułem, jakbym zderzył się z pędzącą ciężarówką.
Nie było mnie cały dzień, a on nawet tego nie zauważył? W dodatku jego ostatnie
pytanie… W ogóle go nie interesowało, gdzie byłem ani co robiłem! Nawet nie
potrafił udawać, że go interesowało! A przecież niby tak zabiegał o moje
względy…
Opadłem na kanapęna miejsce obok
niego, wzdychając ciężko i zakładając ręce na piersi.
- Nie trudź się. Wiem, że masz to w
głębokim poszanowaniu – prychnąłem.
Hiro nie zareagował na zaczepkę i
znów skupił całą swoją uwagę na filmie. Zdenerwowało mnie to. Cholera, nawet
nie wyczuł, że inaczej pachnę! Przymknąłem oczy i jeszcze raz westchnąłem. Sam
nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Shimizu zaraz by to zauważył i rozpoczął
na ten temat rozmowę – może i naśmiewałby się podczas niej ze mnie, rzucając
jakimiś tekstami typu: „Czyżbyś w końcu stracił dziewictwo? Z kim się
puściłeś?”, jednak zauważyłby i o to mi chodziło. W tym właśnie momencie
doszedłem do wniosku, że pod przykrywką tych wszystkich obelg kierowanych pod
moim adresem, Michi ukrywał wiele rzeczy. Może i go nie lubiłem, ale musiałem
przyznać, że znał mnie i to bardzo dobrze; zawsze zauważał nawet najdrobniejsze
zmiany w moim wyglądzie, czy zachowaniu, nawet kiedy starałem się je
najbardziej jak to tylko możliwe ukryć. Pomyślałem, że gdyby był dla mnie
jeszcze trochę milszy, moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi. Nasze dzisiejsze spotkanie
może jeszcze nie kwalifikowało się do moich najcieplejszych wspomnień, jednak
było pierwszym przełamaniemlodów. Nie powiem, było przyjemnie… a nawet bardzo.
Jednak dręczyła mnie niewiedza, dlaczego tak postąpił; i dlaczego właśnie dziś?
Co go do tego popchnęło? Podejrzewałem, że chciał mi udowodnić, że ma nade mną
kontrolę, że uzależnił mnie od siebie i będzie mi to wypominał do końca życia,
ale jeśli jego powód były inny… wtem wszelkie czarne myśli opuściłby mój umysł!
Cholera, że też nie chciał powiedzieć mi, jakie były jego intencje!
W mojej głowie zrodziły się
niedorzeczne, ale bardzo przyjemne scenariusze naszego następnego spotkania, na
którym muzyk miał mi wszystko wyjaśnić.
-
Zero, powiedz mi… obiecałeś – szepnąłem. W ciemności, jaka panowała w sypialni,
widziałem jedynie jego lśniące oczy, które odbijały światło wpadające zza okna.
Powoli, rozkołysanym krokiem podszedł do mnie i uklęknął przed łóżkiem, na
którym siedziałem. Oparł przedramiona na moich kolanach. Kiedy miał wyprostowane
plecy, nasze twarze znajdowały się na tej samej wysokości.
-
Mam ci powiedzieć, dlaczego cię pocałowałem, tak? – upewnił się. Słaby uśmiech
błąkał się po jego twarzy. Z niecierpliwością czekałem na odpowiedź. – Bo
chciałem skosztować twoich wspaniałych ust – powiedział równie cicho, jak ja.
Czułem jego gorący oddech na twarzy. Moje serce gwałtownie przyspieszyło. –
Proszę… pozwól spróbować mi ich jeszcze raz – pochylił się w moją stronę i
złączył nasze wargi. Tym razem pocałunek był dłuższy i pełny… uczucia? To było
wspaniałe! Oddałem pieszczotę i zaplotłem ręce na jego karku. Zero pchnął mnie,
tak, że położyłem się na łóżku. Sam natomiast usiadł na moich biodrach okrakiem
i ponownie mnie pocałował. Jego usta były gorące i przyprawiały mnie o kolejne
dreszcze podniecenia. – Kocham cię… – wyszeptał w przerwach między pocałunkami…
Stop, stop, stop! O czym ja, do
cholery, myślę?! Dlaczego wyobrażam sobie, jak Michi wyznaje mi miłość?!
Przecież to niedorzeczne! Dobra, to, że w moich wyobrażeniach się całowaliśmy,
jeszcze mogę zrozumieć… ostatnio cały czas miałem jakieś zboczone myśli,
zresztą on sam zaczął, więc byłem usprawiedliwiony – a ponad to… Nigdy nie
powiedziałem, że Shimizu nie jest przystojny. Co jak co, ale brzydki to on
nigdy nie był, więc miłość fizyczna z nim w jakiejkolwiek postaci w moich
wyobrażeniach była okej, ale… miłość psychiczna? Przecież my się za nic nie
mogliśmy dogadać, a co dopiero w sobie zakochać!Ale jakby to rozważyć pod innym
kątem… charakter to kwestia przyzwyczajenia i treningu nad nim, wiec może
kiedyś… Boże, Hizumi, ogarnij się! To jest niemożliwe!
Mimo wszystko uśmiechnąłem się pod
nosem, bo myśli związane z dzisiejszym spotkaniem w parku z basistą i moje
ewentualne scenariusze naszego kolejnego spotkania były wręcz rozkoszne. Co
prawda, trochę poniosła mnie fantazja, ale…
- Jakamyśl sprawia ci tyle radości,
że nie możesz powstrzymać uśmiechu? – zagadnął Hiroaki. Ano tak… zapomniałem o
nim… Niechętnie otworzyłem oczy. Chłopak spoglądał na mnie rozbawiony.
- Wiesz… Spodobał mi się ktoś –
wyszczerzyłem się.
- Tak? – zaśmiał się. – A znam tego
kogoś?
- Hm… Nie wiem… Może widziałeś
kilka razy – wzruszyłem ramionami. Skoro nie zauważył, że zniknąłem na cały
dzień, raczej wątpiłem żeby zauważył tropiącego go Shimizu, ale nigdy nic nie
wiadomo…
Czerwonowłosy zbliżył się do mnie i
nachylił, całując krótko w usta. Spojrzałem na niego zdziwiony, oczami
okrągłymi jak piłki do tenisa ziemnego.
- Co ty robisz? – odepchnąłem go.
- Och, już nie udawaj – wywrócił
oczyma. – Wiem, że mówisz o mnie… - szepnął mi do ucha, po czym polizał je.
- Co?! – niemalże krzyknąłem. –
Wcale nie mówiłem o tobie! – nagle zrobiło mi się gorąco, przez co na mojej
twarzy wykwitły rumieńce… Niestety, chłopak chyba zinterpretował je jako oznakę
tego, iż zawstydziłem się, kiedy mnie „zdemaskował”.
- Daj spokój… - uśmiechnął się i
pocałował mnie jeszcze raz.
Zacząłem się wyrywać i kręcić. Teraz,
kiedy miałem porównanie między nim, a Shizmizu, zdecydowanie wolałem, kiedy
dotykał i całował mnie basista… może wydać się to trochę dziwne bo, byliśmy
wrogami… jednak wolałem jego.
- Puść mnie! – krzyknąłem.
- Yoshi, nie opieraj się. Już
możesz z tym skończyć – uśmiechnął się ohydnie. – Wtedy przejdziemy do zabawy
głównej… - polizał moje wargi.
- Nie dotykaj mnie! –
zaprotestowałem, kiedy jego ręka wsunęła się między moje zaciśnięte kolana i
zaczęła wędrować w górę, w stronę krocza. – Nie mówiłem o tobie, psychopato! - Hiro
zamarł, a ja wysunąłem się spod niego i stanąłem na równe nogi. – Lecz się! Już
drugi raz się na mnie rzuciłeś! – zganiłem go.
Hiroaki spojrzał na mnie, co
najmniej, wkurwiony. Ściągnął groźnie brwi i również wstał, mierząc mnie
wzrokiem ciskającym gromami. Chyba go rozwścieczyłem…
- No co jak co, ale leczyć to
powinieneś się ty – syknął. – Wiesz, że nie ściąga się obcych ludzi, z którymi jedynie
obmacywałeś się przy barze, do domu? A tym bardziej nie prowokuje się ich i nie
odsyła potem z kwitkiem? – warknął. – Ale przede wszystkim, nie proponuje się
im potem noclegu – pokręcił głową, uśmiechając się złowieszczo. – Mam dość tych
twoich humorków! Nie obchodzi mnie, w kim tak naprawdę się zakochałeś, ale mam
ochotę cię przelecieć. Może i charakter masz do dupy, ale tą dupę ładną –
prychnął. – W każdym razie wykorzystywałem cię i wprowadziłem się do ciebie, bo
aktualnie nie mam gdzie mieszkać, a wizja posiadania prywatnej dziwki w domu
bardzo mi odpowiada – wyszczerzył się. – Mam dość udawania, że chcę cię poznać…
Po prostu mam ochotę cięzerżnąć! – postąpił kilka kroków w moją stronę, a ja
zacząłem się cofać. – Tylko tym razem nie myśl, że ci odpuszczę… bo moja
cierpliwość się skończyła – rzucił się by mnie złapać, jednak udało mi się
jakoś uciec.
Przebiegłem przez korytarz i
wpadłem do sypialni; to był jedyny pokój nie mający bezpośredniego połączenia z
salonem. Zamknąłem za sobą drzwi i gorączkowo zacząłem szukać wzrokiem klucza,
ale nigdzie go nie znalazłem. Oparłem się o drzwi plecami, blokując je. Chłopak
zaczął w nie uderzać, aby się do mnie dostać. Złapałem krzesło stojące przy
biurku i zablokowałem nim drzwi. Wiedziałem, że taka bariera za długo nie
wytrzyma. Szybko wyciągnąłem telefon… i nagle osłupiałem. Zadzwonić do Zero,
czy nie? Może mógłby mi pomóc… Ale z drugiej strony, jeśli chciał się ze mnie
tylko pośmiać, z pewnością zmarnuję moją ostatnią szansę na ratunek! Zero!
Nie-Zero! Boże, Hizu, zdecyduj się! W końcu jednak wybrałem numer Tsukasy –
jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Odczekałem dwa ciągnące się w nieskończoność
sygnały, po czym usłyszałem głos po drugiej stronie.
- Moshi, moshi? – ten głos był
jakiś inny. Z pewnością nie należał do perkusisty. Może to był Karyu? Nie
miałem czasu się odezwać, a co dopiero rozważać, kto też mógł odebrać telefon
Ooty, gdyżw tym momencie do pokoju wpadł czerwonowłosy.
Najpierw spojrzał na mnie z żądzą
mordu w oczach, a następnie podbiegł do mnie i przyparł mocno do ściany, przez
co komórka wypadła mi z ręki. Podniósł mnie i oplótł się moimi nogami w pasie.
- Zostaw mnie! Aaa! – zacząłem
krzyczeć. Byłem przerażony. Teraz nie błagałem już o nic innego jak omdlenie…
- Zamknij się! – warknął i
pociągnął za materiał mojej cienkiej bluzki, z łatwością rozrywając ją na mnie.
Przedarł ją na dwie części; jedną spętał moje nadgarstki, a z drugiej zrobił knebel.
Do moich oczu napłynęły łzy, które hektolitrami
zaczęły spływać po mojej twarzy. Próbowałem się jakoś uwolnić,językiem wypchnąć
knebel z ust, ale oczywiście skończyło się tylko na nieudanych próbach. Hiroaki
rzucił mnie na łóżko i zdarł zemnie również spodnie. Położył się na mnie,
przygniatając ciężarem swojego ciała. Pisnąłem, ale materiał skutecznie mnie
uciszał.
- Widzisz, gdybyś był grzeczny,
zrobiłbym to delikatnie – zaśmiał mi się do ucha – tak, że obaj czerpalibyśmy z
tego przyjemność, a tak, tylko ja się zaspokoję, a ty będziesz cierpiał, szmato
– uderzył mnie w twarz, przez co po moich policzkach spłynęło jeszcze więcej
łez. – A to w ramach rewanżu za to, że uderzyłeś mnie przy „naszym pierwszym
razie” – uśmiechnął się z wyższością, kiedy… nagle coś rozbiło się na jego
głowie.
Hiro poleciał do przodu, przez co
myślałem, że wyląduje torsem prosto na mojej twarzy, ale w porę zdążył
podeprzeć się ręką.Powoli odwrócił się, by spojrzeć, kto rzucił w niego
wazonem, którego szczątki znajdowały się wokół nas. W drzwiach stał…
- Tknij go jeszcze raz, a
wykastruję cię nożycami do przycinania gałęzi – syknął Zero. Mój JESZCZE
niedoszły gwałciciel spojrzał na niego z uśmiechem.
- O, eskorta – zaśmiał się. Michi
ruszył do przodu i zapewne zamierzał pobić czerwonowłosego, ale nagle zatrzymał
się, gdy ten przytknął mi do gardła ostro zakończony kawałek szkła. – Jeszcze
jeden krok, a poderżnę mu gardło – zagroził. Jego głos był spokojny, co
spowodowało, że wpadłem w jeszcze większą histerię! To prawdziwy psychopata!
Moje serce kołatało nierówno; raz
biło jak szalone, a raz miałem wrażenie, iż w ogóle przestało pracować. Mój oddech
był spazmatyczny. Mimo, iż brałem częste, krótkie wdechy, nie mogłem nabrać
powietrza do płuc, które paliły żywym ogniem. Od łez miałem całą mokrą twarz i
szyję. Utkwiłem rozpaczliwy wzrok w ciemnowłosym, który posłusznie się
zatrzymał. Był całkowicie skupiony i śmiertelnie poważny – nie, nie śmiertelnie!
Strasznie poważny! Nigdy wcześniej nie bałem się aż tak, że mogłem stracić
życie… w tej sytuacji, moje doczesne problemy wydały mi się błahe i niemające
racji bytu.
- Posłuchaj… - zaczął Hiroaki. –
Nie wiem coś ty za jeden, ale to nie twoja sprawa, więc jeśli zależy ci na nim
– wskazał wzrokiem na mnie – to…
Nie dokończył, gdyż w tym momencie
Shimizu rzucił się na niego i zwalił z łóżka. Wystarczył mu ten ułamek sekundy,
kiedy czerwonowłosy utkwił we mnie wzrok, by zdobyć przewagę nad przeciwnikiem.Basista
usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami po twarzy. Zadał mu może z
cztery ciosy, a gdy zamachnął się by zadać piąty, mój oprawca złapał jego pięść
i wykręcił mu rękę. Widziałem jak ciemnowłosy skrzywił się z bólu, jednak nie
wydał z siebie żadnego dźwięku. Hiro zrzucił z siebie Michi’ego. Obaj teraz
znajdowali się na podłodze, jednak byli zbyt daleko od siebie, by móc się nawzajem
zaatakować. Powoli, obserwując jeden drugiego, wstali. Zero postąpił dwa kroki
w bok, podczas gdy Hiroaki wciąż stał w miejscu. Ja, nadal związany i
zakneblowany, nie mogłem nic zrobić i jedynie biernie przyglądałem się całemu
zdarzeniu. Modliłem się, aby muzyk wygrał; a w przeciwnym razie, nadal
utrzymywałem, że nie mogło mnie spotkać nic lepszego niż omdlenie.
Znów zaczęli się bić. Psychopata
wyprowadził prawy prosty, jednak Shimizu zręcznie się uchylił. Mój oprawca miał
jakąś dziwną tendencję do garbienia się i trzymania nisko głowy, kiedy
zasłaniał się gardą, więc Michi, wykorzystał to, wyprowadzając mu piękne
uderzenie z kolana w dolną szczękę. Czerwonowłosy zachwiał się. W tym momencie
basista chciał kopnąć go w brzuch, jednak przeliczył się nieco ze swoim
refleksem, przez co drugi chłopak złapał go za nogę i pociągnął. Ciemnowłosy
wylądował z powrotem na podłodze. Hiro schylił się, aby uderzyć go w twarz, ale
wtedy Zero pociągnął go za koszulkę i przewalił, przerzucając nad sobą. Hiroaki
wylądował na podłodze jak długi, leżąc na plecach. Miał problemy ze wstaniem,
jednak nie odpuszczał – podniósł się na łokciu, a muzyk założył mu chwyt i
zaczął dusić. Po chwili twarz chłopaka przybrała barwę jego włosów. Brakowało
mu tchu, a ja błagałem, żeby to posunięcie Michi’ego przyprawiło go o omdlenie,
albo nawet udusiło, jednak tak pięknie być nie mogło. Zgadywałem, że utrzymanie
w takim morderczym chwycie miotającego się chłopaka, który do ułomków nie
należał, nie było łatwym zadaniem i kosztowało basistę wiele trudu i wysiłku. Widać
było, że jeden i drugi tracił siły, jednak mojemu oprawcy wystarczyło ich, by
„odwdzięczyć” się ciemnowłosemu za uderzenie w brodę, ciosem z nogi w twarz.
Shimizu upadł, a Hiro biorąc uprzednio kilka głębszych oddechów, skoczył na
niego i wbił mu łokieć w brzuch. Zero głośno wypuścił powietrze, po czym
uderzył chłopaka w skroń, jednak nie zrobiło to na nim prawie żadnego wrażenia.
Czerwonowłosy chciał usiąść na basiście i okładać go potwarzy, tak jak ten
robił wcześniej, jednak muzyk skutecznie bronił się nogami. Psychopata naprawdę
się wkurwił i już nawet wolałem nie myśleć, co zrobiłby ze mną, jeśli pokonałby
basistę. Cholernie się bałem – zarówno o siebie, jak i Zero. Hiroaki złapał
przeciwnika za kolana i przyciągnął je do jego klatki piersiowej, utrudniając
mu zaczerpnięcie tchu oraz jakikolwiek ruch. Mimo to,Michi nie poddawał się i
wpadł na genialny pomysł – zaparł się mocno rękami za głową i wykonał przewrót
w tył, przy czym kopnął czerwonowłosego w splot słoneczny ponownie odbierając
mu dech. Shimizu momentalnie wstał i podszedł do Hrio, kiedy ten nadal zwijał
się z bólu i chwycił go za koszulkę, zmuszając, aby wywindował się choćby do
pozycji klęczącej. Złapał go mocno za kark, po czym uderzył jego głową o kant
biurka. W tym momencie jednak cieszyłem się, że miałem knebel w ustach, gdyż
mój krzyk mógłby obudzić połowę Tokio. Nie wiedziałem i nawet nigdy nie
domyśliłbym się, że basista był zdolny do takich rzeczy! Przecież w ten sposób
mógł rozbić czaszkę mojemu oprawcy! No… w sumie bym go nie pożałował, ale potem
Zero mógłby mieć sprawę sądową! Wycelował jego czołem w krawędź biurka jeszcze
kilka razy, po czym rzucił go na ziemię i zaczął kopać w brzuch, aż Hiroakizapluł
krwią. Następnie z wielką siłą uderzył nogą w bok jego głowy. Potem przez
chwilę patrzył na swoje „dzieło”, oddychając ciężko, po czym przeniósł wzrok na
mnie.
Podszedł, a właściwie przybiegł do
mnie i rozwiązał. Otarł moje łzy i przytulił do siebie. Byłem cały roztrzęsiony
i drżałem w jego objęciach. Zero zdjął swoją bluzę i nakrył mnie nią, po czym
znów przyciągnął do siebie. Ukryłem twarz w jego szyi i rozpłakałem się jeszcze
rzewniej, wbijając palce w jego plecy, wciskając się w niego, by mieć pewność,
że ode mnie nie odejdzie. Chłopak zadzwonił na policję i cicho szeptał do
telefonu jakieś słowa,na których nie mogłem się skupić. Niemal miażdżyłem mu
żebra, więżąc go w stalowym uścisku, ale po prostu nie mogłem się od niego
odsunąć, czy choćby odrobinę poluzować objęcia. Michizakończył krótką rozmowę z
policjantem; jedną ręką gładził mnie uspakajająco po plecach, a drugą po
głowie, bujając się w przód i tył, aby mnie ukołysać. Byłem wyczerpany, tak
samo jak on. Dopiero po dłuższej chwili milczenia i trwania w takiej pozycji,
Shimizu zdołał wyszeptać drżącymi ustami:
- Nic ci nie jest? – odgarnął mi
grzywkę, która wpadała do oczu.
- N… Nie – wychlipałem i otarłem
kciukiem krew sączącą się z jego ust i nosa. W jego oczach zobaczyłem… łzy!
Pierwszy raz widziałem łzy Zero! Chłopak ledwo powstrzymywał się od
wybuchnięcia płaczem; hamował się tylko dlatego, aby nie pogorszyć jeszcze
bardziej mojej sytuacji. – Dziękuję… - wtuliłem się w niego ufnie.
- Od dziś będziesz mieszkał ze mną
– zawyrokował.
- Dobrze – zgodziłem się i
pocałowałem go w szyję… Zrobiłem to całkowicie instynktownie, nawet o tym nie
myśląc! Chłopak drgnął, a ja już chciałem zacząć go przepraszać, kiedy do
pomieszczenia wszedł pierwszy funkcjonariusz. Basista objął mnie mocniej.
Czułem jak jego serce kołatało niespokojnie…
…i zasnąłem… albo zemdlałem.
RODZIAŁ
V
Minęło trochę czasu… w sumie,
trochę dużo. Ile? Dokładnie nie byłem w stanie określić. Nie odczuwałem upływu
czasu, dlatego na początku stwierdziłem, że minęło „trochę” czasu, jednak kiedy
przeniosłem wzrok na komodę, na której stała tubka z moim kremem do rąk,
uświadomiłem sobie, że „trochę” mogło jednak o wiele bardziej rozciągnąć się w
czasie, gdyż w mieszkaniu basisty znajdowałem coraz więcej swoich rzeczy…
Zawsze wtedy przypominał mi się Hiroaki i ten moment, kiedy ja znajdowałem jego
rzeczy w moim mieszkaniu – do dziś przechodziły mnie dreszcze; właśnie dlatego
zgarniałem swoje klamoty i ponownie chowałem do walizki, bo odzywały się we
mnie złe wspomnienia. Zero nie przeszkadzały moje rzeczy, nawet namawiał mnie,
żebym się rozpakował, ale zapierałem się nogami i rękami. W sumie nawet nie
wiem dlaczego… Bałem się, że stanę się taki jak czerwonowłosy i zacznę
„pasożytować” na Shimizu? Coś mi odwali i kiedyś rzucę się na niego, chcąc go
zgwałcić? Możliwe…
Michi wniósł oskarżenie do sądu w
mojej sprawie. Niechętnie, bo niechętnie, ale stawiłem się na sprawie sądowej,
na której sędzia przyznał mi niezbyt wygórowane odszkodowanie i miesiąc prac
społecznych dlaHiro. Muzyk, u którego obecnie mieszkałem, nie był zadowolony z
wyroku i chciał powalczyć o coś lepszego, jednak jego próby spełzły na niczym.
Wysoki sąd orzekł, że jako tako do niczego nie doszło, więc nie mamysię od
czego odwoływać. W ramach rekompensaty za poświęcenie Zero i przyjęcie mnie pod
swój dach, chciałem, aby i jemu zostało wypłacone odszkodowanie – bo w końcu
bił się w mojej sprawie i miał kilka rzucających się w oczy śladów po bójce.
Niestety ten wniosek również został oddalony.
Czytając to, ktoś mógłby uznać, że
bardzo zbliżyliśmy się do siebie z Shimizu – nic bardziej mylnego! Zachowywaliśmy
się względem siebie tak samo, jak kiedyś… może z tym wyjątkiem, że w większości
się do siebie nie odzywaliśmy. Siedzieliśmy w ciszy; tak jak teraz. Byliśmy w
salonie, Zero leżał rozwalony na kanapie i przełączał kanały, szukając w
telewizji czegoś ciekawego, a ja siedziałem skulony na fotelu i powoli sączyłem
zieloną herbatę. Od tamtego „incydentu”, o ile można to tak nazwać, stałem się
małomówny, co było do mnie zupełnie niepodobne. Tsukasa i Karyu martwili się o
mnie i dopytywali, co też tak na mnie wpłynęło, jednak nie chciałem im
powiedzieć. Było to dla mnie… upokarzające… Basista, nie odnajdując na mojej
twarzy przyzwolenia, również milczał w tej sprawie jak grób.
Westchnąłem i upiłem łyk gorącego
napoju, kiedy odezwał się mój telefon. Spojrzałem nieprzytomnie na wibrujący i
kręcący się w kółko telefon na stole, po czym westchnąłem jeszcze raz i
sięgnąłem po urządzenie.
- Moshi, Moshi – mruknąłem cicho.
- Hizumi! – krzyknął uradowany
gitarzysta. – Boże, jak dobrze znów cię usłyszeć! – zaśmiał się serdecznie, co
chyba miało mi poprawić nastrój. – Em… Słyszę, że nadal nie zamierzasz zbędnie
się odzywać? – nie odpowiedziałem, co miało być potwierdzeniem na jego
przypuszczenia. – Znalazłem ci pracę… - zrezygnował z radosnego tonu, zauważając,
że nie robi to na mnie żadnego wrażenia, kiedy udaje radosnego idiotę, cieszącego
się z jakichś dupereli.
- Gdzie? – zapytałem bez skrupułów.
Jeśli już się odzywać, to tylko w jakiejś konkretnej i ważnej kwestii…
- W sklepie muzycznym. Prowadzi go
mój znajomy, więc przyjmie cię bez żadnych durnych rozmów kwalifikacyjnych; przekonałem
go do ciebie tym, iż wspomniałem, że byłeś wokalistą w moim zespole. Na razie
nic lepszego nie znalazłem, jednak… Zawsze lepsza taka praca niż żadna, prawda?
A zresztą… Wyjdziesz w końcu z mieszkania i spotkasz się z ludźmi. Myślę, że to
ci dobrze zrobi…
- A jaka płaca? – przerwałem mu.
- No… znośna. Kokosów nie ma, ale
wyżyjesz za to przez miesiąc. Może na jakieś tańce, swawole i hulanki mało ci
zostanie, ale starczy na podstawowe rzeczy. Chcesz tą robotę?
- Tak – zgodziłem się.
- W takim razie przyjadę po ciebie
jutro o dziewiątej i zawiozę cię tam. Może być? – upewnił się.
- Tak – powtórzyłem.
- Matko… Hizu, błagam cię… wróć już
do normalności! Chciałbym znów z tobą normalnie porozmawiać i pożartować –
jęknął błagalnie. – Co się stało z tamtym chłopakiem, z którym zarywałem noce,
pisząc smsy i gadając przez telefon?... A następnego dnia zawsze się na ciebie
wydzierałem i przypominałem, że nie wszyscy cierpią na bezsenność – zachichotał.
– Pamiętasz?
- Pamiętam – urwałem i rozłączyłem
się.
Odłożyłem komórkę na stolik i
ponownie się skuliłem. W ostatnim czasie ta pozycja bardzo mi odpowiadała.
Czułem się wtedy bezpieczniej. Podkuliłem nogi pod brodę, a między nimi a
brzuchem trzymałem kubek z herbatą, który przyjemnie grzał moje zmarznięte
ciało. Zero spojrzał na mnie ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy – zapewne
chciał wiedzieć, kto dzwonił i po co, ale nie odpowiedziałem mu. Znów utkwiłem
wzrok w martwym punkcie i odpłynąłem w swój mały światek myśli i rozterek.
***
Od dłuższego czasu siedziałem bez
ruchu i miałem totalną pustkę w głowie. Skończyły mi się pomysły, o czym
mógłbym teraz pomyśleć i nad czym się zastanowić… Nie wiedziałem, co myśleć,
więc tym bardziej, jak mogłem spełnić prośbę Karyu i znów zacząć nawijać w
nieskończoność? Dziwiłem się sam sobie… o czym ja kiedyś tyle paplałem?
Nagle jakbym oderwał się od fotela
i zaczął lewitować. W pierwszym momencie wystraszyłem się i spiąłem, jednak po
chwili zorientowałem się, że to tylko Zero mnie podniósł. Ostatnio stało się to
jakimś jego dziwnym nawykiem…
Kubekwypadł mi z rąk i wylądował na
podłodze. Uszko oderwało się, jednak sam kubek nie potłukł się. Basista nie
zwrócił na to uwagi i zaczął mnie nieść w kierunku sypialni. Po chwili usadził
mnie na łóżku i wyjął z szafki nocnej jakieś białe opakowanie. Wysypał sobie
dwie powlekane tabletki na dłoń i podał mi je, a następnie podetknął pod nos
również szklankę z wodą. Bez zastanowienia połknąłem tabletki i spojrzałem na
niego bez wyrazu.
- Jest już druga w nocy… Chociaż
spróbuj się przespać – polecił.
Bez słowa ułożyłem się na łóżku, a
on obok mnie i przykrył nas kołdrą. Objął mnie ręką w pasie i przyciągnął do
siebie. Przylgnąłem do jego gorącego i roznegliżowanego torsu. To nawet mi
wydawało się dziwne – to, że pozwalałem mu się tak traktować, bo przecież
innych zaraz zacząłbym odtrącać i wyrywać się, jednak… tylko przy Shimizu
czułem się bezpiecznie. Podejrzewałem, że to wina tego, iż właśnie on mnie
uratował; przytulił mnie, i kołysał zaraz po tym, jak rozprawił się z moim niedoszłym
gwałcicielem. Przy Michim miałem wrażenie, że nic mi nie grozi, że obroni mnie
przed wszystkimi i wszystkim. Może i się myliłem, jednak ta myśl pocieszała
mnie…
Nagle coś sobie przypomniałem.
- Zero? – zagadnąłem cicho, a
chłopak ponownie otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Tak? – szepnął, przybliżając się
do mnie jeszcze bardziej. Czułem jego ciepły oddech na policzku i gorący wzrok
na… ustach? Albo tylko mi się wydawało… Wtuliłem się w jego tors, abym nie musiał
patrzeć mu w oczy i aby nie mógł taksować mnie spojrzeniem, które tak mnie
dekoncentrowało.
- Obiecałeś mi coś… - przypomniałem
mu.
- Tak? – zdziwił się. – W takim
razie, co ci obiecałem, Yoshi? – użył zdrobnienia mojego imienia, jednak nie
wiedziałem, czemu miało to służyć.
- Że… Obiecałeś mi, że… że mi
powiesz…
- Co ci powiem? – dopytywał.
- Obiecałeś, że mi powiesz,
dlaczego mnie pocałowałeś… wtedy w parku… I mieliśmy popracować nad
„interpretacją” tego…
- Ach, tak… - przypomniał sobie. –
Obiecałem ci, racja. Jednak… to nie jest rozmowa, którą chciałbym przeprowadzić
z tobą akurat teraz. Myślę, że nie jesteś jeszcze w dobrym stanie; nie
doszedłeś do siebie na tyle, żeby usłyszeć to, co chcę ci powiedzieć. To…
delikatny temat – zakończył z wahaniem.
- Zostawiasz mnie z niedosytem? –
spojrzałem na niego prosząco.
- Aż tak chcesz wiedzieć? –
pokiwałem głową, łaskocząc jego tors włosami. – Na dziś możesz uznać, że
zrobiłem to, bo miałem ochotę; taki kaprys. Dobrze?
- A to nie był prawdziwy powód?
- Nie.
- Powiesz mi kiedyś ten prawdziwy?
– zapytałem z nadzieją.
- Ech… Kiedyś… - westchnął i
zamknął oczy, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła
końca, a basista zamierza w końcu zasnąć.
***
Zaciągnąłem się papierosem po raz
ostatni, po czym rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptałem go butem. W tym
właśnie momencie zatrzymała się przede mną czerwona toyota Karyu. Nie zatrąbił
na mój widok,tak jak miał w zwyczaju, co w sumie było mądrym posunięciem, strasznie
bolała mnie dziś głowa. Jakieś niskie ciśnienie, czy co?
Wsiadłem do samochodu, który chwilę
potem ruszył.
- Jest jedno „ale” – odezwał się
rudzielec.
- Bez makijażu? – zgadywałem.
- Nie o to chodzi. To sprawa
dotycząca mojego kumpla…
- To znaczy? – podniosłem jedną
brew.
- Ten kumpel, to tak naprawdę
kumpela… Nie przeszkadza ci to?
- A co niby miałoby mi w tym
przeszkadzać? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- No nie wiem… Znam osoby, którym
na przykład nie odpowiada, kiedy ich przełożonym jest kobieta, a nie mężczyzna.
Tobie to nie przeszkadza?
- Nie – pokręciłem głową, po czym
oparłem rękę na uchwycie na drzwiach auta i kolejno podparłem na dłoni głowę,
wyglądając przez okno. Po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że to w sumie może
nawet będzie miła odmiana – kobieta. Po tych wszystkich nieszczęśliwych
„miłostkach” i dwóch, na szczęście nieudanych, próbach wykorzystania mnie
seksualnie przez kolejnych osobników tej samej płci, miałem ich serdecznie
dość.
Dojechaliśmy do jednego z centrów
handlowych. Lider mojego ex-zespołu zaparkował na krawężniku przed galerią,
gdyż nie chciało mu się uiścić symbolicznej opłaty za podziemny parking. Nie
komentując tego, wysiadłem z samochodu i skierowałem się do środka za
Matsumurą. Wewnątrz kłębiły się masy ludzi, którzy przeciskali się między sobą
i pokrzykiwali na siebie nawzajem, nawołując się, by móc odnaleźć się jakoś w
tłumie. My również wbiliśmy się w tą zbitą ludzką masęi przedarliśmysię do
ruchomych schodów. Wjechaliśmy na pierwsze piętro, gdzie następnie skręciliśmy
w prawy korytarz. Minęliśmy kilka drogich sklepów z odzieżą, butami, torebkami
i podobnymi temu akcesoriami, aż trafiliśmy do małego sklepu mieszącego się
pomiędzy drogerią, a sklepem obuwniczym. Mała powierzchnia została całkowicie
zagospodarowana – na ścianach wisiały gitary; zarówno akustyczne jak i
elektryczne; na podłodze stały wzmacniacze, poustawianejedne na drugich na
dziwacznej, poskręcanej półce keyboardy, obok siebie stały nawet dwie perkusje,
które były złożone w tak „artystyczny” sposób, w jaki złożyć ich nie potrafiłby
nawet sam Tsukasa – wszystko po to, aby upchnąć tam jak najwięcej rzeczy. Mała
lada, na której stała kasa i komputer, była wykonana ze szkła, a przez nią
można było zobaczyć różnokolorowe, upiększone rozmaitymi wzorkami i motywami
kostki do gry. Za ową ladą na ścianie wisiała szafka z również szklanymi
drzwiczkami, w której ukazane były harmonijki ustne, flety poprzeczne i proste.
Obok tej szafki dostrzegłem również ciemne drzwi, które prowadziły, jak
zgadywałem, do składziku albo jakiegoś podobnego pomieszczenia. Rozejrzałem się
uważnie, aby zapamiętać jak najwięcej z nowego otoczenia.
- Jesteśmy! – krzyknął lider, a
mnie aż zaświszczało w uszach, przez co skrzywiłem się.
Po chwili za drzwiami coś trzasnęło,
a zza nich wyleciała szczupła dziewczyna o czarnych jak noc, poczochranych,
długich włosach. Spojrzała na nas roztargniona, po czym uśmiechnęła się szeroko
i pokiwała głową, jakby była z czegoś bardzo zadowolona.
- Ach, nareszcie! – klasnęła w dłonie
i podeszła do nas. – Cześć Karyu – przywitała się z chłopakiem, po czym
spojrzała na mnie. – Ty zapewne jesteś Hizumi, tak? – pokiwałem głową. –Szczerze…
Gorzej wyobrażałam sobie twoją szanowną osobę, po tym jak opisał mi cię
Matsumura – zaśmiała się i wyciągnęła do mnie rękę. – Ale cieszę się, że już na
wejściu pozytywnie mnie zaskoczyłeś. Jestem Murasaki – przedstawiła się.
- Nie będę przedstawiać się jeszcze
raz, skoro już wiesz, kim jestem – odpowiedziałem głosem wypranym z wszelkich emocji.
- Nie zdradzisz mi swojego
prawdziwego imienia? – zapytała niby podstępnie, jednak tak naprawdę chciała
zmusić mnie do gadania i podtrzymania rozmowy, co już mi się nie spodobało.
- Nie widzę takiej potrzeby. Wolę,
kiedy ludzie mówią do mnie Hizumi – wzruszyłem ramionami.
- Też tu jestem! – wtrącił się
rudzielec, o którym na chwilę zapomniałem.
- W takim razie możesz już sobie
iść – warknęła dziewczyna.
- Ale Murasaki, pamiętaj o tym, co
ci mówiłe…
- Tak, tak dotrzymam obietnicy –
wywróciła oczyma, przerywając gitarzyście w połowie słowa. – A teraz możesz już
iść, bo nie jesteś do niczego potrzebny. Nie jesteś ani klientem, ani
pracownikiem, więc sayo! – wygoniła go, a ja spojrzałem na nią zdegustowany. Co
prawda sam traktowałem kiedyś podobnie Zero, jednak nie spodobało mi się to. W
końcu, przynajmniej tak twierdził Karyu, byli „kumplami”, a kumple się tak nie
zachowują… chyba, że coś przegapiłem, a kultura przyjaźni zdążyła się już
zmienić…
- W takim razie, co mam robić? –
zapytałem.
- Wpierw się rozbierz – wskazała na
moją kurtkę. –Odwieś ją na zapleczu. Znajdziesz tam też bluzkę z logo sklepu –
wskazała na mały znaczek na czarnej koszulce polo na swojej piersi. – Ubierz
to, proszę.
Zrobiłem wszystko, co mi kazała bez
szemrania. Na zapleczu panował totalny burdel – wejść tam i nie skręcić kostki
o jakąkolwiek rzecz przy pierwszym kroku, na której można się potknąć to było
zadanie niemalże niemożliwe. Brakowało mi tu jeszcze muzyczki z „MissionImpossible”
i Lary Croft, która skakałaby przez kolejne przeszkody jak małpa, wymachując
rewolwerem magnum 44! Jak można tak zagracić pomieszczenie? Nie wydając głośno
opinii, cudem odnalazłem wieszak i odwiesiłem kurtkę, po czym na tym wieszaku
znalazłem zawieszoną bluzkę, którą miałem założyć. Ściągnąłem swoją koszulę i
założyłem służbowy uniform.
- Ech… Szkoda, że nie odwróciłeś
się do mnie przodem – westchnęła rozmarzona.
Odwróciłem się, mając już na sobie
bluzkę i spojrzałem na dziewczynę, która cały czas tutaj stała i przyglądała mi
się. Jakoś specjalnie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Jeśli osiemnastolatek
chciał mnie zaciągnąć do łóżka tylko po to, żeby stracić dziewictwo, jakiś
psychopata próbował mnie zgwałcić, a mój wróg wyratował mnie z opresji i kazał
mi u siebie zamieszkać, dodatkowo od tamtej pory codzienne sypianie z nim w
łóżku, wtulony w jego tors izatopiony w jego zapachu - było moją codziennością,
to napalona dziewczyna podziwiająca moje blade plecy, przez których skórę
spokojnie mogła policzyć żebra nawet z tak dużej odległości, jaka nas dzieliła,
nie robiła na mnie żadnego wrażenia.
- Co dalej? – zapytałem
beznamiętnie.
- Hm… Idziemy posiedzieć za ladą i
będziemy czekać na jakiegoś klienta – wzruszyła ramionami i wróciła do głównego
pomieszczenia sklepu. Ruszyłem za nią.
Za ladą w istocie mieściły się dwa
stołki. Zająłem miejsce na jednym z nich. Murasaki wytłumaczyła mi działanie
banalnie prostego programu, dzięki któremu mogłem zorientować się, co aktualnie
znajduje się na stanie i złożyć ewentualne zamówienia do poszczególnych
dostawców. W sumie sam bym sobie z nim poradził, ale nie chciałem nic mówić.
Podczas gdy ona trajkotała jak najęta, ja jedynie od czasu do czasu kiwnąłem
głową, potwierdzając fakt, że nadal żyję i funkcjonuję w miarę poprawnie.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu.
Było już po dziesiątej, a nikt jak nie przyszedł, tak nie przyszedł… i jakoś
nie wyglądało na to, żebyw najbliższej przyszłości coś miało się zmienić.
Zacząłem zastanawiać się, po co mnie zatrudniła; po co chciała jeszcze bardziej
dzielić swoje zapewne niewielkie zarobki na osobę trzecią, która tak na dobrą
sprawę była jej zbędna? Po cholerę? Przecież sama z łatwością ogarnęłaby tak
mały lokal, który był odwiedzany… może dwanaście razy tygodniowo? Robota nie
paliła jej się w rękach, więc po co mnie przyjęła? Jaki był jej prawdziwy cel i
motyw?
Po dłuższej chwili czasu dziewczyna
odezwała się:
- No powiedz… - dźgnęła mnie w
żebra, uśmiechając się, kiedy drgnąłem.
- Co mam ci powiedzieć?
- Jak masz naprawdę na imię! –
uśmiechnęła się szerzej.
- A po co ci to wiedzieć? – zbyłem
ją.
- Wstydzisz się swojego imienia?
Słuchaj, słyszałam już naprawdę beznadziejne nazwiska… Na przykład ze mną do
szkoły chodził kiedyś chłopak, który nazywał się Botan (z jap. guzik od aut.) –
zaśmiała się, a ja spojrzałem na nią niewzruszony.
- Nie wstydzę się swojego imienia.
Po prostu uważam, że ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna –
odpowiedziałem zgodnie z prawdą. W tym momencie poczułem wibracje. Ponownie
wyjąłem telefon i odczytałem nową wiadomość, którą dostałem. Zero: „Jak nowa praca?”
„Chujowo.
Boli mnie głowa, dziewczyna, z którą pracuję zawraca mi głowę jakimiś bzdetami,
a w dodatku nie ma tu co robić. Już nie wspomnę o tym, że pomieszczenie, w
którym siedzę jest tak ciasne i znajduje się w nim tak mało tlenu, że pomału
zaczyna mi go brakować…” – odpisałem
szybko, ustawiając komórkę tak, aby Murasaki nie mogła widzieć tekstu
ukazującego się na ekranie.
- No powiedz! – jęknęła,
uśmiechając się i skacząc na siedzeniu.
„Wow,
to była chyba Twoja najdłuższa wypowiedź od dłuższego czasu ;) Wracasz do
siebie, Hizu. Cieszy mnie to. Jeszcze trochę i znów zaczniesz sięnormalnieodzywać.
W sumie to dobrze, bo Twoje lakoniczne odpowiedzi nie są zbyt miłe… Wiem, że ja
też nie byłem dla Ciebie zbyt miły, więc nie wymagam, żebyś był dla mnie
dobroduszny, jednak… Chyba po prostu stęskniłem się za Twoim głosem…” – po chwili uzyskałem odpowiedź zwrotną, która, nie
powiem, zdziwiła mnie trochę.
- Nie. Jeśli nie rozumiesz
znaczenia tego słowa, to już nie moja wina – odpowiedziałem oschle i
nieprzyjemnie. Zaczynała mnie irytować.
„Stęskniłeś
się za moim głosem? Przecież jeszcze nie tak dawno temu powiedziałeś mi, że
lepiej ode mnie śpiewają dzieci w przedszkolu i że wolałbyś pracować z nimi niż
ze mną… Pamiętam doskonale. Potem przyszedłeś do mnie do mieszkania i „delikatnie”
zasugerowałeś, żebym zajął się czymś innym. Więc właśnie zajmuję się tym czymś
innym. Czy nie powinno Cię to cieszyć?” – napisanie
tego smsa trochę mi zajęło, gdyż musiałem się nad nim chwilę zastanowić. Przez
tą właśnie chwilę dziewczyna się nie odzywała. Myślałem, że się na mnie
obraziła za to jak ją potraktowałem, jednak myliłem się.
- Masz kogoś? – zmieniła temat.
„Huh…
Jakby to ładnie ująć i nie wyjść na idiotę? Hm… Chyba tak się nie da. Po prostu
byłem idiotą, przepraszam.Niepotrzebnie się z Tobą droczyłem, jednak nie
wiedziałem, że moje żarciki tak bardzo Ci przeszkadzają i tak bardzo bierzesz
je do siebie. Chciałbym Ci to jakoś wynagrodzić. Może pocieszy Cię wiadomość, że
odkąd odszedłeś z zespołu, nie znaleźliśmy nikogo wystarczająco dobrego, kto
mógłby umywać się do Ciebie i nie zastąpiliśmy Cię. Jak dotąd jedynie
komponujemy nowe podkłady i ćwiczymy je, z racji tego, że nie mamy wokalisty.” – no teraz mnie już zamurowało! Czy to napisał ten
sam Zero? Ten Zero, którego pasją było zabijanie mojej weny i naśmiewanie się
ze mnie? Ten Zero, który śmiał się, kiedy ja płakałem? Ten Zero, który mnie
nienawidził? A może on mnie nigdy nie nienawidził, a ja rzeczywiście brałem
jego słowa za bardzo do serca? Czy to było możliwe?
- Nie, nie mam.
- A szukasz kogoś? Tak w ogóle,
jakiej jesteś orientacji? Hetero, czy Karyu zdążył cię już „spedalić”? –
dociekała, a ja nawet zapomniałem wywrócić oczami, gdyż wbiłem wzrok w tekst
wiadomości.
„W
takim razie przykro mi, ale nie znam nikogo, kogo mógłbym Wam polecić.” – nie wiedziałem zbytnio, co odpisać.
Usposobienie Shimizu względem mnie
zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni… tylko, co to spowodowało? Zacząłem się
głęboko zastanawiać. Murasaki wypytywała mnie o kolejne rzeczy i prawdopodobnie
opowiadała jakieś mało interesujące historie ze swojego życia, które jej
zdaniem mogłyby mnie zaciekawić.
„Nie
pocieszyło Cię to, co? Szkoda… Chciałbym poprawić Ci jakoś humor. Gdybym był
blisko Ciebie, mógłbym przynajmniej przynieść tabletki na ból głowy, a tak…? Pozostają
mi jedynie puste słowa, w które i tak pewnie nie uwierzysz, mój Sceptyku.” – ten zaimek „mój” wydał mi się bardzo nie na
miejscu… ale dlaczego? Ciągle tylko pytania: „dlaczego”, „z jakiego powodu”,
„po co”, a na żadne nie dostałem odpowiedzi! Cholera, co się dzieje?
„Dlaczego
tak nagle zmieniłeś do mnie nastawienie? Kiedyś mnie nie lubiłeś – ubliżałeś mi
i wyśmiewałeś się ze mnie. Po… po tym wiadomym incydencie, kiedy już u Ciebie
zamieszkałem, przez większość czasu milczałeś. Co Ci się tak nagle zebrało na
pisanie ze mną?” – zapytałem prosto
z mostu, oczekując równie konkretnej odpowiedzi.
„Chyba
dlatego, że łatwiej jest napisać to, co się myśli, niż powiedzieć drugiej
osobie prosto w oczy. Po prostu stchórzyłem, jak większość ludzi na świecie. Jednak
wydaje mi się, że głównym tego powodem jest pewien bardzo osobliwy fakt, który
w końcu do mnie dotarł. Niestety, szkoda, że tak późno…” – odpisał w pewnym sensie zagadką, której nie
zrozumiałem.
„Co
to za fakt?” – zainteresowałem
się.
„Nie
wiesz? Heh… Zrozumiałem, że jeśli nie zacznę o Ciebie dbać, mogę Cię stracić…
na dobre. Nie jesteś już moim małym Hizu, którego zawsze miałem pod ręką i
mogłem opiekować się nim na każdym kroku. Wyswobodziłeś się z moich objęć, bo
sam Cię odrzucałem, a potem, sam Bóg wie, do kogo miałem pretensje. Trafiło do
mnie, że jeśli chcę, żebyś wrócił pod moją opiekę, muszę zacząć się starać i
być dla Ciebie dobrym, bo wyzywanie Cię w niczym mi nie pomoże. Poza tym
uświadomiłem sobie, że masz własny rozum i wolną wolę, i nie będę mógł trzymać
Cię „na smyczy” i chronić przed złem całego świata, bo to niemożliwe. Dopóki
nie będziesz tego chciał, to nierealne. Dlatego staram się odzyskać Twoje
zaufanie. Tym razem dążę do tego, aby Nasze stosunki były zdrowe. Mam nadzieję,
że ty też tego pragniesz.” – na
tego smsa już nie odpisałem. Zwyczajnie nie wiedziałem, co mógłbym na to
odpowiedzieć. Czy Zero uważał się za mojego anioła stróża? Ale jeśli tak, to
dlaczego? I znów to cholerne „dlaczego”!
Fakt, Shimizu uratował mnie przed
gwałtem, ale to był tylko jeden raz… a wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie
czyni, jak mówi przysłowie. W dodatku… napisał to tak, jakby już wcześniej,
nawet kiedy mnie wyzywał i kłócił się ze mną, uważał, że mnie chronił. Czy jemu
nie pomieszało się coś w głowie? To on był przyczyną większości moich
problemów, a teraz… śmie twierdzić, że mnie przed nimi chronił? Na jakiej
podstawie?! Zastanawiałem się nad tym do końca mojej zmiany…
***
Wybiła godzina siedemnasta, a mój
pierwszy dzień w pracy dobiegł końca. Westchnąłem i z ulgą przebrałem się w
swoje ubrania, po czym z jeszcze większą ulgą opuściłem sklepik, a następnie
centrum handlowe i odetchnąłem powietrzem. Ach, już zapomniałem jak cudownie
smakuje!
Stanąłem na chodniku i zacząłem się
rozglądać, poszukując wzrokiem czerwonej toyoty Karyu, który miał mnie odwieść
do domu. Miał po drodze, więc obiecał, że będzie mnie podwoził – mimo to
nigdzie nie mogłem dostrzec jego samochodu. Tak się skupiłem na tej toyocie, że
nawet nie zauważyłem, kiedy przede mną zatrzymał się srebrny hyundai. Zdziwiony
spojrzałem na auto przede mną… a jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy
zobaczyłem za kierownicą basistę. Boże, on potrafi prowadzić?! Nie wiedziałem…
Byłem święcie przekonany, że Zero nie miał nawet prawa jazdy, a tu proszę…
Po krótkim namyśle wsiadłem do
samochodu na miejsce pasażera, obok kierowcy. Przelotnie spojrzałem na
ciemnowłosego i automatycznie przypomniała mi się teść wiadomości, którą mi
wysłał. To było takie… dziwne…
- Cześć – przywitał się, delikatnie
uśmiechając. Nie odpowiedziałem. – Jeśli nadal boli cię głowa… - wcisnął mi do
ręki jakieś opakowanie. – Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł… Codziennie
łykasz tabletki nasenne, więc możesz rozstroić sobie żołądek…
- Już nie boli– skłamałem i
odłożyłem opakowanie do schowka znajdującego się pod radiem, naprzeciw drążka
zmiany biegów.
- Jesteś zły? – zapytał troskliwie,
a ja energicznie pokręciłem głową. – Ech… Znów się zaczyna to milczenie?
Myślałem, że nasza rozmowa będzie już trwaładłużej niż półtorej minuty –
spojrzał na mnie z… bólem? – Hm… Chyba wiem, dlaczego znów się tak zachowujesz…
Chodzi o to, co napisałem, prawda? – nie odpowiedziałem i uporczywie
wpatrywałem się w okno. – Mimo wszystko mam nadzieję, że jużniedługo wszystkodostrzeżesz
i pojmiesz pewne kwestie, z których, być może, wcześniej nie zdawałeś sobie
nawet sprawy…
***
Wysiadłem z auta, mocno trzaskając
drzwiami. Byłem jednocześnie roztrzęsiony, spokojny, rozdrażniony i wkurzony…
Nie wiem, w jaki magiczny sposób udało mi się powiązać te cztery sprzeczne
emocje, ale w każdym razie, udało się…
Rzuciłem wyczekujące spojrzenie
basiście, który nadal się grzebał i dopiero wysiadał z samochodu. Westchnąłem
cierpiętniczo. Muszę w końcu dorobić sobie te klucze…
Założyłem ręce na piersi i
skrzywiłem się, czekając aż łaskawie raczy do mnie dołączyć, kiedy nagle coś
przykuło mój wzrok. Spojrzałem przez szybę na tylną kanapę samochodu. Czarny
klaser, może teczka na dokumenty… sam nie wiem, co to było.
- Coś się stało? – Shimizu stanął
koło mnie.
- Co to jest? – wskazałem palcem na
tą rzecz. Michi drgnął, a jego mięśnie napięły się.
- Nic ciekawego – próbował mnie
zbyć, jednak nie dałemsiętak łatwo.
- Co to jest? – powtórzyłem z
naciskiem.
- Nic dla ciebie – pokręcił głową.
– Jeszcze nie…
Podszedłem do auta i chciałem
otworzyć drzwi, ale w tym momencie nacisnął guzik na pilocie i zamki zamknęły
się. Spojrzałem na niego zawistnie.
- Odpowiedz mi. Chcę konkretnych
odpowiedzi! Na wszystko! Co to jest?! – wskazałem ponownie na czarny
klaser-teczkę. – Dlaczego uważasz, że mnie chronisz?! I niby przed czym?! Co
mają znaczyć te wszystkie cholerne zagadki i niedopowiedzenia, w które się
bawisz?! – wrzasnąłem na niego.
Shimizu spojrzał na mnie zaskoczony
i otworzył usta. Nie spodziewał się tego. Ale… jużpo prostu nie mogłem… Tyle
emocji się we mnie gotowało…Tyle niedopowiedzeń, pytań… Nic nie układało się w
logiczną całość. W dodatku nie miałem się na kim oprzeć, nikt nie mógł mi nic
wyjaśnić, bo jak się okazało, osoby, które myślałem, że znałem od podszewki,
okazały się być kimś zupełnie innym. Ciemnowłosy nadal uparcie milczał.
Założyłem ręce za głowę i odwróciłem się do niego tyłem, by nie widział jak
srebrne sznury łez spływają po mojej twarzy. Wziąłem oddech drżącymi ustami i…
złamałem się. To było za wiele! Za wiele! Nie mogłem już unieść ciężaru
przygniatającej mnie zakłamanej rzeczywistości, wypełnionej po brzegi smutkiem
i rozpaczą. Za wiele! Zaniosłem się głośnym szlochem i upadłem na kolana,
ukrywając twarz w dłoniach… W tym momencie chciałem, żeby to wszystko okazało
się koszmarem – już nie pierwszy raz tegopragnąłem – chciałem, żeby to był
tylko sen i w końcu się skończył! Skończył!
Zaniosłem się jeszcze głośniej, a
Zero stanął za mną i dotknął delikatnie mojego ramienia. Odtrąciłem jego dłoń. Przykucnął
przede mną i próbował mnie dotknąć, jednak odpychałem go i broniłem się przed
jego dotykiem jak przed ogniem. W końcu jednak obezwładnił mnie i mocno objął,
po czym przycisnął do swojego torsu. Poddałem się i objąłem go za szyję,
wbijając paznokcie w jego plecy i barki. Shimizuniemalże miażdżył mi żebrauściskiem,
pozbawiając mnietchu – ale wtedy potrzebowałem właśnie takiego uścisku, który
przypomniałby mi, że to niestety rzeczywistość, a ja muszę stawić jej czoła…
- Niekoniecznie sam… - szepnął Zero
i zaczął całować mnie po twarzy.
Zaczął od czoła, powoli przeszedł
na prawą skroń, następnie linię szczęki aż dotarł do lewej kości jarzmowej
(policzkowej). Następnie muskał ustami moje policzki, nos, ucałował moje
powieki, a na końcu… złączył nasze usta w rozpaczliwym pocałunku.
RODZIAŁ
VI
Kolejny dzień w pracy… Szczerze
powiedziawszy, odzwyczaiłem się już od wybiegania wcześnie z domu, przez co
miałem ogromne problemy z organizacją czasu. Mimo, iż wstałem o siódmej, a do
pracy wychodziłem o ósmej trzydzieści – i tak ledwo zdążyłem na autobus.
Okazało się, że rudzielec zachorował, co wiązało się z tym, że D’espairsRay nie
organizowało prób, a Karyu siedział w domu i nie miał mnie kto zawieźć pod centrum
handlowe. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież mogłem zwrócić się z prośbą do
Zero (w końcu wczoraj dowiedziałem się, że basista potrafi prowadzić), jednak –
a, tu was zaskoczę – Shimizu spał, a ja nie chciałem go budzić. I co?
Myśleliście, że po wczorajszym pocałunku nabrałem do niego dystansu i nie
zamierzałem się do niego odzywać? Phi!...
Nie no, kogo ja chcę oszukać?
Kurwa, macie rację…
Trochę mnie to zdziwiło, bo Michi
zawsze był rannym ptaszkiem i już o szóstej rano krzątał się po mieszkaniu, a
dziś spał jak suseł, snem tak twardym, że nawet jeśli puściłbym mu piszczącego
Prince’a i tak by się nie obudził. Mimo wszystko delikatnie wysunąłem się z
jego objęć i starałem się robić wszystko cichutko, by choć jeden z nas mógł się
wyspać.
Tej nocy nie spałem zupełnie.
Wziąłem sześć tabletek nasennych, jednak nie pomogło mi to w żadnym stopniu.
Było tylko powodem bólu brzucha i torsji, z którymi walczyłem ponad dwie
godziny. W dodatku przez te tabletki z rana nie mogłem dojść do siebie – byłem
otumaniony i skołowany. Byłem pewien, że powodem tej nieprzespanej nocy był
Zero, a dokładnie to, co zrobił na parkingu. Wciąż o tym rozmyślałem i nie
mogłem wyrzucić z głowy, sprzed oczu powtarzających się obrazów, kiedy nasze
wargi złączyły się w pocałunku.
Wpadłem zdyszany do sklepu i
zgiąłem się w pół, opierając przedramiona na udach i ciężko dysząc. Spojrzałem
na zegarek na przegubie i przekląłem siarczyście – dobra, rozumiem spóźnić się
pięć-dziesięć minut… ale pół godziny? To już chyba przesada… Co ja robiłem tak
długo? Co mi zajęło tyle czasu? Przecież się spieszyłem!
Kiedyś, lecąc na próbę i mając do
dyspozycji jedynie pięć minut (czasem nawet niepełne) potrafiłem się umyć,
przebrać, zrobić makijaż, uczesać, zjeść, spakować teksty do teczki, wybiec z
mieszkania i nie zamknąć go, dobiec na przystanek metra i wpaść do sali, w
której zazwyczaj mieliśmy próby, jeszcze przed czasem, kiedy liderowi włączał
się tryb „zabić, porąbać, zakopać, odkopać, zrobić ze zwłok sushi, z dumą
oglądać, jak przysmak przyrządzony z wokalisty z jego zespołu świetnie się
sprzedaje i z zarobionych pieniędzy pojechać na Bahamy ze swoim ukochanym”. A
teraz co? Chyba się starzeję…
- Przepra… Przepraszam za
spóźnienie – wysapałem.
- Nic nie szkodzi – dziewczyna
uśmiechnęła się wrednie. – Jednak wczoraj zapomniałam ci o czymś powiedzieć…
Stosuję różne kary za spóźnienia lub zniszczenia, wiesz? – przekrzywiła głowę i
spojrzała na mnie jadowicie.
- Będę musiał zostać po godzinach?
– zgadywałem.
- Nie.
- Chryste Ty mój, tylko nie mów, że
każesz mi sprzątać na zapleczu! – wystraszyłem się nie na żarty. Przecież to by
mi zajęło co najmniej drugie dwadzieścia dwa lata życia!
- Nie.
- W takim razie, co to za kara? –
skończyły mi się pomysły.
- Odprowadzisz mnie do domu – nagle
znów uśmiechnęła się pogodnie, co totalnie zbiło mnie z tropu. – I zjesz ze mną
obiad, dobrze? – nie widząc innej możliwości pokiwałem głową. Skoro to miała
być moja kara… W sumie miałem obiad za free, więc niby czemunie skorzystać?
Miałem tylko nadzieję, że Murasaki nie zaserwuje mi nic trującego… Ta,
sromotnik fiołkowy w sosie z denaturatu, a do picia trutka na szczury; mniam!
***
Brunetka mieszkała w mojej
poprzedniej dzielnicy. Kiedy znów się tam pojawiłem, przeszły mnie dreszcze. I
pomyśleć, że kiedyś było to moje ulubione miejsce w całym Tokio…
Zagryzłem zęby i nie dając po sobie
poznać niepokoju, po prostu ruszyłem za dziewczyną, pozwalając prowadzić jej
się w coraz węższe uliczki. W końcu dotarliśmy do zaułka. Weszliśmy po
metalowych schodach do małego mieszkania, które było tak samo zagracone, jak
jej sklepik. W przedpokoju stały jakieś nierozpakowane kartony, mimo że
wszystkie półki uginały się pod ciężarem różnych dupereli, a szuflady i szafki
same się otwierały.
Przeszliśmy z zagraconego
przedpokoju do odrobinę mniej zaśmieconego salonu. Mieściła się tu mała,
czerwonakanapa z dwoma siedziskami, niski drewniany stolik usiany babskimi
pisemkami, które również walały się po podłodze wyłożonej brązową wykładziną.
Na szafce, w której znajdowały się płyty DVD, figurki słoni, jeszcze więcej
gazet i klika książek, stał nieduży telewizor, który był otoczony dwoma
kostkami Rubika, paroma misiami-pluszakami, które trzymały czerwone serduszka z
napisem „I love you”, kalendarzem z zeszłego roku i trzema kubkami, z czego
wszystkie były różowe, w różnych odcieniach. Murasaki wskazała mi sofę, na
której usiadłem. Dziewczyna wyszła, a po chwili wróciła z dwoma kieliszkami i
butelką czerwonego wina w rękach. No, świetny obiad – nie ma co! Nie komentując
tego przyglądałem się jak podchodzi i siada obok mnie, po czym stawia kieliszki
na stole i podaje mi butelkę.
- Mógłbyś? – zapytała przesłodko,
na co ja bez problemu otworzyłem alkohol i napełniłem tylko jeden kieliszek, który
jej podsunąłem. Brunetka spojrzała na mnie zdziwiona i ponagliła mnie wzrokiem,
abym napełnił i swój kieliszek. – Nie wiem, czy to dobry pomysł… Mam jeszcze
parę spraw do załatwienia na mieście… - próbowałem się wykręcić.
- Daj spokój! Przecież powiedziałeś,
że nikogo nie masz, co znaczy, że dzieci w domu ci nie płaczą! – zaśmiała się i
upiła łyk wina. – A właśnie… Propos dzieci; chciałbyś mieć kiedyś swoje?
- Szczerze powiedziawszy to nigdy
się nad tym nie zastanawiałem – mruknąłem niechętnie, przyglądając się jak
napełnia drugi kieliszek i wciska mi go w ręce.
- No to teraz masz okazję.
Odpowiedz mi na pytanie – poprosiła i spojrzała na mnie iskrzącymi oczami. Co
ją to interesowało?
Chwilę rozważałem tę sprawę. Z
jednej strony chciałbym mieć kogoś, kto mówiłby do mnie „tato” i nosił moje
nazwisko, jednak z drugiej… nagle przypomniał mi się Zero i nasz pocałunek na
parkingu, po czym doszedłem do wniosku, że chyba bardziej interesują mnie
mężczyźni. Ogarnąłem Murasaki jeszcze raz wzrokiem, by utwierdzić się w tej
myśli. Hm… Jednak, co facet to facet… ale zależy jeszcze jaki facet! Bo takiego
drugiego Hiroaki’ego nie chciałbym spotkać na swojej drodze! Chciałbym kogoś
mniej zaborczego, ale jednocześnie bardziej stanowczego niż Kawauchi… Kogoś,
kto by się troszczył i opiekował mną, ale był także odrobinę tajemniczy, aby
nasza znajomość nie przypominała durnej historyjki z pierwszej lepszej
telenoweli, a miała swój własny, niepowtarzalny urok. Chciałem kogoś… kogoś
podobnego do Shimizu?
W tym momencie przed oczyma stanęło
mi wyobrażenie basisty, który był w ciąży – z wielkim brzuchem i długiej bluzce
ciążowej – w dodatku ze mną! Ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem!
Zapomniałem, że mężczyzna nie może zajść w ciążę! Będąc w homoseksualnym
związku, musiałem pogodzić się z tym, że nigdy nie będę miał własnego dziecka;
co prawda zawsze mógłbym adoptować dziecko z moim potencjalnym partnerem,
jednak… adoptowane to nie tak jak swoje.
- Hm… Wydaje mi się, że raczej nie.
Za dużo błędów mógłbym popełnić, jako rodzic. Poza tym, gdyby dziecko
odziedziczyło mój charakter, chyba musiałbym się powiesić, bo dwóch takich
świat by nie zdzierżył! – pokręciłem głową, na co brunetka zachichotała.
- A ja uważam, że świetnie nadajesz
się na ojca – pochwaliła mnie. Spojrzałem na nią szczerze zdziwiony. Niby na
jakiej podstawie tak myślała?
Nawet nie zauważyłem, kiedy upiłem
pierwszy łyk wina… Potem drugi i kolejny… Aż w końcu lampka stała się pusta.
Murasaki dolała mi po raz pierwszy, gdy w tym czasie sobie zdążyła już dolać
chyba ze trzy razy. Dziewczyna ewidentnie stawała się coraz bardziej pijana,
jednak nadal siedziała prosto i zdawało się, że wie, o czym mówi. Mimo to
zaczynała mieć już problemy z wypowiedzeniem głoski „r”.
Podczas naszej rozmowyzłożonej z
jej długich wypowiedzi oraz moich pojedynczych zdań lub równoważników,
rozglądałem się po tym śmietniku. O dziwo, wzrokiem odszukałem tu również masę
męskich rzeczy. Zastanawiałem się, po co jej one, jednak nie odważyłem się
zapytać wprost… Zresztą… Jeszcze mogłaby pomyśleć, że mnie to interesuje i znów
zaczęłabyględzić jak najęta!
Z czasem przysuwała się do mnie
coraz bardziej. Najpierw nasze uda się zetknęły, a następnie brunetka
ewidentnie zaczęła ładować mi się na kolana. W delikatny sposób próbowałem ją
od siebie odepchnąć, jednak nie dawała za wygraną. W końcu zrozumiała, co cały
czas próbowałem jej powiedzieć, jednak to tylko ją zdeterminowało. Szarpnęła
mnie za bluzkę, po czym pchnęła na kanapę i usiadła na mnie okrakiem, następnie
pochylając się nade mną i całując w usta. Najpierw ogarnął mnie szok i nie
wiedziałem, co zrobić, jednak po chwili oprzytomniałem i odepchnąłem ją,
taksując ją krytycznym spojrzeniem.
- Co ty, do cholery, wyrabiasz?! –
krzyknąłem na nią, marszcząc brwi. Murasaki uśmiechnęła się zalotnie i zaczęła
się o mnie ocierać. Dobrze, że akurat podniecała mnie tak, jak woda w klozecie
– normalnie orgazm od samego patrzenia! Nie reagując na jej zaczepkę w żadnym
stopniu, warknąłem: - Dowiem się dziś co ci odpierdoliło, czy nie?
- Och… Jakiś ty nerwowy, Hizu –
zaśmiała się i przytuliła do mnie. Po chwili zaczęła całować po szyi. –Myślę,
że byłbyś dobrym ojcem… - szepnęła, a moje mięśnie spięły się.
- Co?! – odepchnąłem ją ponownie,
jednak ona powróciła do swojej poprzedniej pozycji.
- Chcę mieć z tobą dziecko… -
uśmiechnęła się.
Wyrwałem się spod niej i
momentalnie wstałem. Spojrzałem na nią zszokowany i przestraszony jednocześnie.
- Czy ty przypadkiem nie za dużo
wypiłaś? – ściągnąłem ponownie brwi.
- Nie – pokręciła głową i znów
złapała mnie za koszulkę, przyciągając do siebie. – Chcę się z tobą kochać…
Moje serce stanęło… Trzecia osoba
pod rząd chce mnie zaciągnąć do łóżka, mimo iż w ogóle się nie znamy! Kurwa,
czy to jest jakaś nowa moda, której nigdy nie zrozumiem?!
- Czy cię posrało do reszty?! –
odskoczyłem od niej jak oparzony. – Już na pierwszy rzut oka widać, że nie
jesteś normalna, ale żeby aż tak?! Żeby zatrudniać kogoś tylko po to, aby
później móc go przelecieć?! – wydarłem się na nią.
- I jakiś ty mądry… Skojarzyłeś
fakty – uśmiechnęła się i usiadła, zakładając nogę na nogę, podczas gdy ja
patrzyłem się na nią jak na zarazę. – Tylko proszę, nie mów o tym Karyu, bo
znów mi będzie robił wyrzuty sumienia… A tak propos niego… Pamiętasz jak wspomniał
o tym, abym dotrzymała obietnicy? – wróciłem myślami do wczorajszego dnia i
pokiwałem głową. – Prosił mnie, żebym cię nie podrywała… ale nie moja wina, że
jesteś taki ładny – wzruszyła ramionami, westchnęła, wstała i ruszyła w moim
kierunku.
Ponownie rzuciła się na mnie i
próbowała sięgnąć moich ust, jednak byłem od niej dużo wyższy, a w dodatku jej
ruchy były spowolnione przez alkohol. Bez problemu ściąłem ją z nóg, i mimo
wszystko, w miarę delikatnie posadziłem ją na podłodze – no co jak co, ale to
była dziewczyna i gdybym zrobił to za mocno mogłaby zacząć płakać. Jeszcze
tylko tego mi brakowało…
Jednak okazało się, że to była mała
wojowniczka. Kiedy chciałem się odsunąć od niej, pociągnęła mnie za nogę, przez
co również znalazłem się na podłodze. Murasaki położyła się na mnie i
przygniotła własnym ciałem, jednak (w porównaniu do Hiro, z którym sam nigdy
bym nie wygrał) była lekka, dlatego z łatwością przewaliłem ją i usiadłem na
niej okrakiem, przyszpilając ręce do podłogi, aby mi się nie wyrwała i ponownie
nie próbowała zmusić do seksu.
- Co cię napadło na tego
dzieciaka?! I niby dlaczego ja?! – krzyknąłem, a ona nagle przestała się
miotać. Spoważniała i spojrzała na mnie z bólem, po czym… zaczęła płakać. Nie
no, czy ja zawsze muszę wszystko wykrakać? Przecież nie zrobiłem jej krzywdy,
więc czemu ryczy?!
Westchnąłem cierpiętniczo i
zszedłem z niej, siadając obok. Brunetka również wywindowała się do siadu i
nadal pochlipywała. Kiedy jako tako się uspokoiła, zaczęła mówić:
- Bo… Bo mój narzeczony mnie
zostawił… bo nie mogłam mu dać dziecka… - rozpłakała się rzewnie, na co ja,
niewzruszony, wstałem i spojrzałem na nią z góry.
- W takim razie powiem ci tylko, że
nie tędy droga… Skoro odszedł to jego sprawa. Nawet gdybyś urodziła dziecko,
nie wróciłby do ciebie, bo nie byłoby jego. Tobie również dziecko, którego
ojcem byłby pierwszy lepszy facet, jakiego poznałaś,nie zmieniłoby niczego na
lepsze. Postąpiłaś najgorzej, jak tylko można było postąpić – pokręciłem głową
i zostawiłem ją samą. Wyszedłem z mieszkania.
Wiem, że teoretycznie powinienem
był jej współczuć, ewentualnie pocieszyć, czy coś w tym stylu… a bynajmniej nie
dołować jeszcze bardziej…! Ale już nie miałem na to siły! To trzecia osoba,
która chciała z przymusu zaciągnąć mnie do łóżka! Chyba definicja „miłości”
zdążyła się już zmienić, a ja stałem się staroświecki…
Wyszedłem na dwór. Dziś było
wyjątkowo zimno. Usiadłem na pierwszej lepszej, wolnej ławeczce, jaką znalazłem
i wyjąłem notesik i długopis. Zapisałem to.
Ciekawe, co jeszcze dziś mnie spotka?...
Tom
II
„Powrót
do dzisiaj”
RODZIAŁ
I
Postawiłem ostatnią kropkę w wielokropku
i westchnąłem. Może to rzeczywiście dziwne, że prowadzę pamiętnik? W sumie, raczej
dziennik, bo starałem się zapisywać tutaj choćby krótką notkę każdego dnia. Choćby
kilka wersów tekstu…
Czy to, iż w ogóle prowadziłem taki
dziennik było dziwne – okej, nad tym jeszcze mogłem dywagować, jednak była
jedna, niepodważalna rzecz, która ewidentnie wskazywała, że jestem nienormalny:
w tym dzienniku zapisywałem dialogi. Zapisywałem najważniejsze rozmowy i
wypowiedzi osób z danego dnia. Często były zniekształcone, bo zapisywałem je
tak jak zapamiętałem, a nie w słowo w słowo, zgodnie z tym, co ktoś mi
powiedział.
Dzisiejsza notatka była urwana, bo
przecież dzień się jeszcze nie skończył i wiele jeszcze mogło się wydarzyć.
Obiecałem sobie, że wygospodaruję odrobinę czasu wieczorem, aby uzupełnić wpis.
W końcu dopiero wyszedłem od Murasaki…
Westchnąłem głośno i wstałem z ławki.
Stwierdziłem, że nie mam po co się tukręcić i jedynena co teraz miałem ochotę,
to powrót do domu, łyknięcie tabletek nasennych, wtulenie się w tors Zero i
zapomnienie o całym, zniekształconym, wręcz przepełnionym groteską czarnego
humoru, świecie.
Wykonałem może z dwa kroki, kiedy ktoś
nagle mnie szturchnął. Obejrzałem się i za sobą zobaczyłem…
- Cześć – burknął Wataru. Zdziwiony
spojrzałem na niego, a następnie przeniosłem wzrok na jego partnera, który
obejmował go w pasie. Ten chłopak również na mnie spojrzał i wytrzeszczył oczy.
– Kawauchi, kiedy mówiłeś, że chcesz
podejść do znajomego nie miałem pojęcia, że masz namyśli jego! – Hiroaki
skrzywił się brzydko. – Przez ciebie, idioto, muszę wykonywać te prace
społeczne – warknął na mnie, a ja cofnąłem się w tył.
- Wy… wy jesteście razem? – wydukałem.
- Jak widzisz – prychnął szatyn. – I
wiesz co? – przekrzywił głowę i spojrzał na mnie nieprzychylnie. – Nie
zastosowałem się do twojej rady i wyszło mi to na dobre. Straciłem dziewictwo i
zyskałem chłopaka – uśmiechnął się i pocałował czerwonowłosego w policzek. – A
tak na marginesie… To ty jesteś żałosny – wywrócił oczyma. – Hiro opowiedział
mi całą historię… Dno i wodorosty, wiesz? – prychnął. – Dobrze, że wtedy się z
tobą nie pieprzyłem, bo chyba miałbym traumę do końca życia…
- Ale… jak? Od kiedy… wy razem? – jego
obelgi zupełnie do mnie nie trafiały.
- A coś ty taki ciekawski? – Hiroaki
zacisnął dłonie w pięści. – Nie interesuj się sprawami, które ciebie już nie
dotyczą – pouczył mnie. – Chyba, że chcesz wnieść oskarżenie do sądu o pobicie?
– zaproponował i puścił swojego chłopaka, po czym postąpił kilka kroków w moją
stronę, a ja ponownie się cofnąłem aż uderzyłem łydkami o ławkę.
- Hiro-chan! – zawołał rozradowany
Wataru. – To świetna okazja, abyś wprowadził w czyn to, o czym wczoraj
rozmawialiśmy – uśmiechnął się złowieszczo, a ja momentalnie pobladłem.
W tym momencie mógł mnie wyratować tylko
cud. Znajdowałem się w zaułku, gdzie nie było nikogo oprócz mojego niedoszłego
gwałciciela i jego nowego chłopaka, który motywował czerwonowłosego, aby zrobił
mi krzywdę. Spiąłem się cały. Wszystkie złe wspomnienia ponownie zalały mój
umysł, a ja stałem przerażony czekając na wyrok śmierci.
- Hizumi! – za mną rozległ się kobiecy
głos… który, o zgrozo, znałem! Odwróciłem się i spojrzałem na Murasaki, która
jak burza gradowa pędziła w moją stronę. Kolejna, która będzie miała do mnie
pretensje za to, że nie dałem jej dupy? – Hiroaki?! – wykrzyknęła zdziwiona
dziewczyna, kiedy już do nas doszła.
- To wy się znacie? – zapytałem w tym
samym momencie z szatynem, przy czym obaj zrobiliśmy zdziwioną minę.
- Nie… - chłopak pokręcił głową i wbił
wzrok w śnieg.
- Oczywiście, że tak! – krzyknęła
brunetka. – Przecież to mój narzeczony, o którym ci mówiłam, Hizumi. Zostawił
mnie, bo nie mogłam dać mu dziecka! Świnio, wystawiłeś mnie żeby teraz szlajać
się z jakimś dzieciakiem? W dodatku chłopakiem?! – uderzyła Hiro w twarz. –Ty
kłamco! Masz w trybie natychmiastowym zabrać swoje rzeczy z mojego mieszkania!
Murasaki dopiero się rozkręcała z tymi
oskarżeniami i wyzwiskami. Od czasu do czasu czerwonowłosy próbował się odezwać
i zaprzeczyć, jednak skutecznie uciszała go potokiem słów. Kilka razy Kawauchi
również próbował się wciąć, jednak i jemu się to nie udało. Korzystając z tego,
że ta trójka zajęła się sobą po prostu… uciekłem w kierunku głównej ulicy,
gdzie złapałem taksówkę i czym prędzej kazałem kierowcy jechać w kierunku
mieszkania basisty.
***
Wpadłem do środka i z trzaskiem
zamknąłem drzwi, po czym zamknąłem wszystkie zamki. Zero, który akurat
wychodził z sypialni, spojrzał na mnie zaskoczony. Zrzuciłem z siebie kurtkę i
podbiegłem do niego, po czym rzuciłem mu się na szyję i ukryłem twarz w jego
miękkich włosach. Zacisnąłem kurczowo palce na jego barkach, a on mocno objął
mnie w pasie. Łzy ponownie popłynęły po mojej twarzy, jednak teraz nie
szlochałem tak głośno jak wczoraj. Drżałem w jego objęciach.
- Shimizu… - wyszeptałem słabo, a on
objął mnie jeszcze mocniej, jakby chciał mi tym pokazać, że mnie słucha. –
Chcę… Ja chcę… Błagam!... Chcę żebyś znów się mną opiekował… w każdym znaczeniu
tego słowa… Proszę, stań się znówmoim jedynym problemem…Chroń mnie – moczyłem
łzami jego koszulę. – Pomóż mi… - wcisnąłem się w niego jeszcze bardziej.
- Obiecuję… - również szepnął.
Spojrzałem na niego z dołu. Jego policzki również były mokre od łez.
Ciemnowłosy uśmiechnął się do mnie słabo, a mnie nagle pociemniało przed
oczyma…
RODZIAŁ
II
- To niesprawiedliwe… Czemu ja mam
takiego pecha? – jęknąłem, obracając się w stronę Zero i wtulając się w niego
jeszcze bardziej, aby nie spaść z kanapy. – I to teraz wszystko zaczęło się
walić… - westchnąłem, owiewając oddechem jego szyję, na co chłopak uśmiechnął
się pod nosem i przeczesał moje włosy palcami.
Dziś, nie licząc telefonu do Karyu z
prośbą, aby ten poinformował Murasaki, że, rzecz jasna, rezygnuję z roboty, nie
robiłem nic i cały czas leżałem tak z basistą na sofie. Praktycznie to leżałem
na nim, bo było mało miejsca, a ja nie zamierzałem się od niego odsunąć i
przesiąść na fotel.
- Hizu, zawsze tak było – cmoknął mnie w
czoło. – Tylko wcześniej tego nie zauważałeś – złapał mnie w pasie, uchroniwszy
jednocześnie przed upadkiem. Balansowałem na krawędzi kanapy, dlatego co jakiś
czas się zsuwałem, a ciemnowłosy musiał ratować mnie, a właściwie mój tyłek,
przez spotkaniem trzeciego stopnia z podłogą.
- Nie, wcześniej tak nie było! –
zaprzeczyłem, rysując niewidzialne szlaczki na ręce, którą mnie obejmował. –
Przecież kiedyś nikt nie próbował mnie zgwałcić, ani siłązaciągnąć do łóżka! A
teraz to się zdarzyło aż TRZY razy!
Shimizu spojrzał na mnie
porozumiewawczo, przekazując wzrokiem głębszą treść, której nie chciał
wypowiedzieć głośno. Jego spojrzenie było łagodne, ale jednocześnie
nieustępliwe i w pewien sposób twarde –w taki sposób, iż odczułem jakby chciał
mi coś udowodnić, zapewnić, złożyć obietnicę, której z pewnością nie złamie… A
może za dużo naoglądałem się Dr.House’a?
- Wcześniej tego nie zauważałeś – dalej
trwał przy swoim. – Ale nie musisz się już tym przejmować. Twoja zła passa się
skończyła – powiedział patrząc mi w oczy.
Jego ostatnie słowa odbiły się echemw
mojej głowie. Ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, a może i nawet podświadomej
złości i wyprostowałem się, windując się do pozycji siedzącej. Spojrzałem na
niego uważnie. Cały czas trzymałem z nim kontakt wzrokowy, czekając aż rozwinie
tą myśl, jednak nie zapowiadało się na to, więc postanowiłem sam dopytać się o
szczegóły; upewnić się, czy jednak nie przesadziłem z tymi serialami i nie wyszukiwałem
podtekstów tam, gdzie nie trzeba.
- Sugerujesz, że nie dostrzegałem tych
wszystkich ludzi, którzy chcieli zrobić mi krzywdę, bo nie dopuszczałeś ich do
mnie? – zapytałem. – Uważasz się za mojego anioła stróża?
- Bardzo ładnie to nazwałeś, ale do
świętoszkami jeszcze daleko… choćby ze względu na fakt, że jestem ateistą… -
również podniósł się do siadu, po czym usadził mnie na własnych kolanach - …
ale najważniejszym powodem jest to, że popełniam grzechy dla ciebie – szepnął mi
na ucho. – Anioły, według wierzeń, które podaje Kościół, opiekują się ludźmi i
podejmują takie decyzje, aby nikt na tym nie ucierpiał… A mnie nie obchodzą
inni ludzie. Mnie obchodzisz tylko ty – polizał je. Od jego słów przechodziły
mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Czułem się jak w jakimś filmie… tylko czemu
horrorze? – Dla ciebie mógłbym zabijać…
- Stałbyś się moim aniołem śmierci? –
podjąłem grę. Atmosfera między nami zagęszczała się, a mrok panujący w
pomieszczeniu tylko temu sprzyjał. Wydawało mi się, że w tym momencie nawet
latarnie uliczne przygasły. – Wykonałbyś mój każdy rozkaz?
- Moriar pro vobis dominus meus* -
powiedział cicho, uśmiechając się. Odwzajemniłem ten gest.
- Mea dilectus servus** - odpowiedziałem
również po łacinie. Niech nie myśli, że tylko on może się tutaj popisać
znajomościami lingwistycznymi, ot co!
Zero zaśmiał się cicho, po czym położył
ręce na moich plecach, jednocześnie przyciągając mnie do siebie. Mruknąłem
zadowolony, kiedy zaczął całować mnie po szyi. Delikatnie muskał moją skórę
ustami, a mnie zakręciło się w głowie. Miałem wrażenie, że zaraz spadnę, choć
Michi trzymał mnie mocno; mimo to, dla pewności wbiłem palce w jego barki,
wczepiając się w niego. Chłopak wsunął dłonie pod moją koszulkę, masując mi
plecy. Mruknąłem nieco głośniej, całując jego skroń. Powoli uniosłem się i z
powrotem na niego opadłem, ocierając się o jego krocze. Shimizu westchnął,
owiewając mój obojczyk gorącym oddechem.
Po chwili basista złapał mnie za
pośladki i podniósł. Oplotłem go nogami w pasie, aby ułatwić mu zadanie,
którego się podjął. Przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami, po czym nasze
usta zetknęły się w gorącym pocałunku. Wstrząsnął mną kolejny dreszcz – dreszcz
pożądania. Zero ruszył przed siebie, kierując nas w stronę sypialni. Nie
przerwał pocałunku, dlatego szedł na ślepo, obijając się o ściany. Mimo to, w
końcu dotarliśmy do łóżka, na które zostałem bezceremonialnie rzucony.
Ciemnowłosy ogarnął mnie wzrokiem, uśmiechając się pod nosem; najwyraźniej
podobałem mu się z zaróżowionymi policzkami, malinkami na szyi i rozsuniętymi
nogami. On również mnie pociągał – szczególnie z nieułożonymi włosami,
błyszczącymi oczami i rozpiętą do połowy koszulą. To ostatnie było moją zasługą;
zdążyłem to zrobić, kiedy Michi szedł ze mną na rękach do sypialni. W sumie nie
rozpiąłem ich, a po prostu rozerwałem jego koszulę; tak bardzo drżały mi ręce,
że nie mogłem poradzić sobie z guzikami i właśnie dlatego zdecydowałem się
szarpać za materiał, dopóki te plastikowe kółeczka szatana same nie odpadną.
Mój plan może nie był jakiś powalający pod względem zwrotów akcji, czy
przesadnego geniuszu, jaki mógłbym w niego włożyć, ale trzeba było przyznać, że
był skuteczny i tylko to się teraz liczyło.
Muzyk na czworaka podszedł i zawisnął
nade mną, ponownie łącząc nasze wargi. Założyłem mu ręce na szyję i wplotłem
palce w jego włosy, masując skórę głowy. On w tym czasie badał opuszkami palców
mój brzuch i podbrzusze, co było powodem tego, iż wciąż się uśmiechałem, nawet
kiedy się całowaliśmy. Kiedy basiście znudziły się już moje usta, ponownie
zjechał z pocałunkami na szyję, a następnie dekolt zostawiając malinkę
centralnie między moimi obojczykami. Pomyślałem, że jeśli nie skończy z tym, do
rana zostanę cały pogryziony; zaśmiałem się w myślach. Mojemu kochankowi, cóż,
teraz śmiało mogłem go tak nazwać, zaczęła przeszkadzać moja bluzka, dlatego
szybko jej się pozbył. Kiedy Shimizu wyprostował się, aby ściągnąć ze mnie
zbędną część ubrania, ja ponownie chwyciłem za materiał jego koszuli i tym
razem rozerwałem ją do samego końca. Guziki rozsypały się po łóżku i poza jego
obrębem – jeden nawet zatrzymał się w moim pępku. Michi uśmiechnął się
zadziornie i pochylił nad moim brzuchem, po czym językiem wyciągnął ów guzik z
mojego pępka i odrzucił go. Zsunąłem materiał ubrania z jego barków, ale
skończyło się tylko na tym, gdyż chłopak zaraz przylgnął do mojego torsu,
opierając się rękami po obu stronach mojego ciała, przez co uniemożliwił mi
całkowite pozbawienie go górnej części garderoby. Zero naprzemiennie całował mnie
i lizał, a ja wzdychałem cicho i wyginałem się w jego stronę w niemej prośbie o
więcej. Oczywiście spełniał moje zachcianki i obsypywał mnie pocałunkami.
Całował mnie wzdłuż mostka, aż dotarł do
sutków, z czego jeden zaczął drażnić językiem, a drugi podszczypywać dłonią.
Zachłysnąłem się powietrzem, zaciskając ręce na pościeli. Kiedy poczułem zęby
na sutku krzyknąłem krótko, jednak w porę uciszyłem się, wciskając sobie w usta
zaciśniętą pięść. Kiedy muzyk to zauważył, zaprzestał czynności, którą sprawiał
mi tyle przyjemności i podniósł się, rzucając mi naganne spojrzenie.
- Chcę cię słyszeć… - szepnął i odciągnął
moją rękę od ust, uprzednio ją całując.
Myślałem, że tej nocy nie spotka mnie
już nic lepszego, jednak nie wiedziałem, że to był dopiero początek rozkoszy,
jakich miałem doznać…
Shimizu zaczął obdarowywać pocałunkami
mój brzuch i szybko przeniósł się na podbrzusze. Kiedy był już blisko linii
spodni, zacząłem cicho jęczeć i napierać na jego ramiona, dając mu znać, aby zszedł
jeszcze niżej. Z każdą upływającą chwilą moje pożądanie rosło; byłem coraz
bardziej podniecony.
W końcu Michi dotarł do mojego rozporka,
który rozpiął zębami. Zsunął ze mnie spodnie drażniąco wolnym ruchem,
przyglądając mi się. Co dziwne, nie czułem się w ogóle skrępowany. Czułem, że
znajdowałem się w „dobrych rękach”.
Wreszcie udało mi się zdjąć z niego
koszulę. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy zobaczyłem jego ramiona, tors i brzuch
w pełnej krasie. Przejechałem dłońmi po jego umięśnionych barkach, następnie zjechałem
na tors, na którym zatrzymałem się na dłużej. Podszczypywałem jego sutki,
wsłuchując się w westchnienia, które przyczyniały się do tego, że robiło mi się
coraz mniej miejsca w spodniach, a właściwie już samych bokserkach, bo przecież
spodni zostałem pozbawiony. A skoro już o spodniach mowa… z jego torsu zsunąłem
dłonie na brzuch, a następnie wsunąłem jedną rękę w jego spodnie, jednak
chłopak szybko ją wyciągnął. Spojrzał na mnie uśmiechnięty i pokręcił głową,
grożąc mi palcem. Rzuciłem mu niezadowolone spojrzenie, jednak nic sobie z tego
nie zrobił.
Powoli zaczął zsuwać ze mnie bieliznę.
Najpierw ucałował moje biodro i zostawił na nim malinkę, po czym wsunął język
pod materiał i przesunął nim po całej długości mojej męskości, jednocześnie
zdejmując ze mnie bokserki i odrzucając je w kąt. Spojrzał na mojego członka,
który ewidentnie odzwierciedlał to, w jakim byłem stanie, po czym oblizał się
lubieżnie i spojrzał mi w twarz, szukając w moich oczach przyzwolenia. Kiwnąłem
głową, a on splótł palce lewej ręki z moimi. Ucałował żołądź, po czym językiem zatoczyłwokół
niej koło. Jęknąłem głośno i wypchnąłem biodra w jego stronę, sugerując mu, co
ma zrobić, jednak postanowił się ze mną pobawić. Ponownie przesunął językiem po
całej długości mojego penisa, a drugą dłonią zaczął stymulować moje jądra. Znów
zachłysnąłem się powietrzem. Ścisnąłem jego rękę, dając mu do zrozumienia, że
naprawdę tego chcę i już nie mogę się doczekać. W końcu kochanek zlitował się
nade mną i wziął mnie całego w usta. Na początku powoli poruszał głową w przód
i w tył, jednak z czasem wciąż przyspieszał. Do zabawy przyłączył język i zęby.
Na przemian lizał, ssał i przygryzał moje przyrodzenie. Jęczałem głośno,
wbijając paznokcie w jego delikatną skórę na plecach. Byłem pewien, że
nazajutrz sąsiedzi będą dopytywać, co też robiliśmy, że nie dawaliśmy im spać
po nocach, jednak ze śmiechem stwierdziłem, że chyba będą musieli zacząć sięprzyzwyczajać.
- Shimizu…ja… zaraz…! - dukałem, nie
mogąc złożyć logicznego zdania. Po chwili doszedłem w jego ustach, a on przełknął,
jak mi się wydawało, wszystko.
Oblizał jeszcze raz moje przyrodzenie,
po czym zrównał nasze twarze i pocałował mnie. Od razu uchyliłem usta, a on
wsunął w nie język i dał mi posmakować własnej spermy. Byłem zaskoczony,
dlatego mało nie zakrztusiłem się tym, co przekazał mi basista, jednak jakoś
obeszło się bez tego. Przełknąłem swoje nasienie i spojrzałem na niego
zdziwiony, na co on odpowiedział mi uśmiechem.
- Spróbuj, jaki jesteś pyszny – musnął
moje wargi jeszcze raz. – Słoodki… - specjalnie przedłużył to słowo i
przewrócił mnie na brzuch.
Pozbył się swoich spodni oraz bielizny,
po czym ponownie zajął się moimi dolnymi partiami ciała. Rozsunął moje nogi, a
następnie pośladki i… wsunął we mnie język! Tego się nie spodziewałem! Zrobił
to tak nagle i bez zapowiedzi, że jedyne co zdołałem zrobić, to głośno
westchnąć i ukryć głowę między ramionami. Poruszał we mnie językiem,
pozostawiając grubą warstwę śliny. Jęczałem i mruczałem z przyjemności,
powtarzając jego imię jak mantrę. Było mi cholernie dobrze i cholernie gorąco…
W końcu ciemnowłosy przestał się ze mną
bawić i wyjął ze mnie język, po czym zawisł nade mną i zaczął mnie całować po
karku i barkach, jednocześnie mocno trzymając za biodra.
- Zaczekaj… - westchnąłem, gdy czułem
jak jego twarda męskość rozdziela moje pośladki. – Chcę cię widzieć –
próbowałem się pod nim przekręcić z powrotem na plecy, jednak jego ręce, które
nadal trzymały mnie w pasie, uniemożliwiały mi to. – Ty chcesz mnie słyszeć, a
ja chcę cię widzieć… Bo zaraz sam się zaknebluję – warknąłem.
- Szantażujesz mnie? – zachichotał i
momentalnie przewrócił mnie na plecy. Czyli jednak podziałało… - Tak lepiej? –
zapytał i zaczął całować mnie po szyi.
- Znacznie – szepnąłem i ponownie
rozłożyłem przed nim nogi, oplatając go nimi w pasie.
Chłopak ponownie złapał mnie za biodra i
uniósł mnie delikatnie, napierając na mnie. Wciągnąłem ze świstem powietrze.
- Tak będzie bardziej bolało…
- Jestem… ach… równie nieustępliwy jak
ty – uśmiechnąłem się do niego, mimo że zaczynałem odczuwać dyskomfort.
- Wiem, słodki – pocałował mnie jeszcze
raz w usta i… szybko we mnie wszedł!
Wszedł we mnie do końca!
Ustami stłumił mój krzyk, a po mojej
twarzy spłynęły obficie łzy. Bolało jak cholera! Boże, on mnie rozrywał od
środka! Miotałem się, próbując się spod niego wyswobodzić, jednak to wywoływało
tylko jeszcze gorszy ból. Zaczynałem żałować, że mu się oddałem… Po kilkunastu
próbach zrezygnowałem i po prostu zamarłem w bezruchu, wbijając paznokcie w
jego plecy aż do krwi. Czułem, że po wewnętrznych stronach moich ud również
spływa krew.
Shimizu nie poruszał się we mnie i nadal
całował, starając się odciągnąć moją uwagę od rozdzierającego bólu. Jedną ręką
zaczął mnie onanizować, jednak i tak główną rzeczą, która przykuwała moją uwagę
był ból. Muzyk zajął się scałowywaniem moich łez.
- Mówiłem, że tak będzie bardziej
bolało… Jeżeli chcesz możemy zmienić pozycję…
- Nie – przerwałem mu. – Po prostu…
pieprz mnie… - wystękałem.
Skoro już się w to wpakowałem i nie było
odwrotu, chciałem mieć już to za sobą. Owszem, na początku było miło, ale teraz
było po prostu strasznie. Jeżeli tak miałby wyglądać każdy następny stosunek,
chyba jednak wolałbym zostać nadal dziewicą.
- Pierwszy raz zawsze jest najbardziej
bolesny – próbował mnie pocieszyć.
Cofnął się we mnie powoli, po czym znów
we mnie wszedł – robił to wszystko najwolniej jak tylko potrafił, jednak ból i
tak był nie do zniesienia, a łzy nadal strumieniamiciekły po mojej twarzy.
Myślałem, że umrę z bólu. Uznałem, że ta
noc była najgorsza w moim życiu, jednak po kilku kolejnych pchnięciach zacząłem
odczuwać cień przyjemności. Rozluźniłem się nieco, przez co rozkosz zaczęła się
coraz bardziej ujawniać. Westchnąłem i wziąłem głębszy wdech.
- Szybciej… - jęknąłem.
Tym razem jęczałem już z przyjemności,
która zaczęła dominować nad bólem, a następnie wyeliminowała go zupełnie. Wtedy
zupełnie zmieniłem zdanie. Ta noc była najlepszą w moim życiu! Zero poruszał
się we mnie coraz szybciej, wchodząc we mnie pod różnymi kątami i szukając tego
jedynego punktu. Jęczałem, a nawet krzyczałem coraz głośniej, poganiając go i
rozkładając nogi jeszcze szerzej, jakby to mogło sprawić, że kochanek mógłby
wejść we mnie jeszcze głębiej.
- Mocniej! Mocniej! Nnn…! Tak! Właśnie
tak! – darłem się jak opętany, gdyraz za razem trafiał w moją prostatę.
Obaj byliśmy już bliscy szczytu, a
przecież zacząłem odczuwać przyjemność dopiero niedawno! Zamierzałem się
jeszcze trochę pobawić! – dlatego oblizałem palec wskazujący i przejechałem nim
wzdłuż kręgosłupa basisty, aż dotarłem między jego pośladki i wsunąłem w niego
palec. Chłopak wygiął się i jęknął głośno.
- Co… Co ty robisz? – wysapał, jednak
nadal nie przestał się we mnie poruszać. Uśmiechnął się, więc chyba sprawiło mu
to przyjemność.
- Bawię się… - szepnąłem niewinnie. –
Poznaję cię… - poruszałem palcem w rytm jego pchnięć.
- Chcesz się jeszcze bawić? – zatrzymał
się nagle, a ja westchnąłem niezadowolony.
- Oczywiście! – fuknąłem na niego, marszcząc
brwi. Jak mógł przestać? Przecież byłem już blisko! Obaj byliśmy!
Zero wyszedł ze mnie, a ja ponownie
jęknąłem i już chciałem mu coś powiedzieć, na temat jego durnych gierek, kiedy
położył mnie na boku i ułożył się za mną. Uniósł moją jedną nogę i ponownie się
we mnie wbił, od razu szybko się poruszając.
- Mm… Więc tak… - westchnąłem,
uśmiechając się i wypinając się jeszcze bardziej w jego stronę. Shimizu tym
razem bez problemu odnalazł mój czuły punkt i znów zaczął w niego uderzać.
Zacisnął dłoń na moim przyrodzeniu – to było już dla mnie za wiele; to było
ponad moje siły. Doszedłem po raz drugi, krzycząc głośno i zacisnąłem na nim
mięśnie, przez co ciemnowłosy rozlał się we mnie. Kiedy to poczułem, przeszły
mnie dreszcze. Basista wyszedł ze mnie i objął od tyłu, chowając twarz w moich
włosach i ogrzewając oddechem spocone plecy. Obaj oddychaliśmy ciężko. Kiedy w
miarę się uspokoiliśmy, odwróciłem się do niego przodem i wtuliłem w jego tors.
- I ty śmiesz nazywać się aniołem… -
prychnąłem, uśmiechając się.
- Anioły przynoszą rozkosz; ja ci jej
nie przyniosłem? – podniósł jedną brew i pocałował mnie w czoło.
- Demon seksu… - westchnąłem.
- Rozdziewiczyłem niepokalaną dziewicę –
zaśmiał się, a ja przeczesałem dłonią jego mokre włosy.
- Zamknij się – pokręciłem głową i
pocałowałem go krótko. Nawet nie miałem siły by pogłębić pocałunek. Zdawało
się, że mój kochanek również.
Tym razem nie miałem żadnych problemów z
zaśnięciem…
*Umrę dla ciebie, mój panie (łac.)
**Mój umiłowany sługa (łac.)
RODZIAŁ
III
Obudziły mnie delikatne pocałunki
składane na moich ramionach, nosie i szyi. Uśmiechnąłem się, próbując wyswobodzić
z tej delikatnej i słodkiej tortury, która nie dawała mi spać. Usta wręcz mnie
świerzbiły, domagając się, aby wargi kochanka zajęły się teraz nimi. Było mi
ciepło i błogo… Chciałem żeby ta chwila trwała wiecznie.
- Shimizu… - wyszeptałem w końcu
poddając się i otwierając oczy. Mój głos nadal był zachrypnięty. Nawet, kiedy
się odezwałem chłopak nie zaprzestał czynności, którą obecnie był zajęty.
Przeczesałem palcami jego włosy, po czym delikatnie za nie szarpnąłem,
przyciągając do upragnionego pocałunku. Zero wpił się w moje usta, a mnie
przeszły przyjemne dreszcze. Założyłem mu ręce na szyję i masowałem jego plecy,
od czasu do czasu wyczuwając pod palcami drobne ranki, które mu wczoraj
zadałem. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam powietrza. – Shimizu… -
powtórzyłem, wpatrując się w jego oczy. Basista nie odpowiedział. Również mi
się przyglądał i uśmiechał delikatnie. Kiedy tak wisiał nade mną, włosy okalały
mu twarz, przez co wyglądał ślicznie. Po chwili znów przylgnął ustami do mojej
szyi, na co ja westchnąłem cicho, jednak kiedy zorientowałem się, że chłopak
chce przystanąć tylko na pocałunkach byłem trochę zawiedziony. – Shimizu…
Kochaj się ze mną – szepnąłem, kiedy lizał mój obojczyk. Ciemnowłosy
zachichotał, owiewając moją skórę ciepłym oddechem.
- W nocy niewystarczająco cię
zaspokoiłem? –zapytał retorycznie, dobrze znając odpowiedź na to pytanie.
- Wiesz, że nie o to chodzi… -
ponownie wplątałem palce w jego włosy, masując skórę głowy. – Ale chcę cię
czuć… - mruknąłem zadowolony na samą myśl o naszym niedawnym stosunku.
- Yoshida – przestał obsypywać mnie
pocałunkami i wyprostował się, patrząc na mnie z naganą, ale także troską. – To
zdecydowanie nie jest dobry pomysł – serce mi stanęło, kiedy przed oczyma
ujrzałem chorą wizję tego, jak Zero mówi mi, że to był tylko jednorazowy wybryk
i na tym wszystko ma się skończyć. – Nie będziesz mógł później chodzić –
pogładził mnie po policzku, a ja odetchnąłem z ulgą.
Usiadł obok mnie, na co ja szybko
podniosłem się do siadu, czego oczywiście zaraz pożałowałem. Dolne partie
pleców bolały mnie niemiłosiernie, jednak starałem się na to nie zważać.
Przysunąłem się do kochanka i złapałem go za rękę.
- Proszę… - uśmiechnąłem się
najpiękniej jak umiałem i musnąłem jego usta. – Nic mi nie będzie – usiadłem na
nim okrakiem, co nie było takie łatwe jak wczoraj… mimo wszystko udało się.
Czułem, że chłopak również jest jeszcze nagi, co bardzo mi odpowiadało.
Położyłem głowę na jego barku, przytulając się do niego.
- Yoshi, nie chcę zrobić ci krzywdy
– objął mnie w pasie.
- Nie zrobisz – próbowałem go
przekonać. – Kochaj się ze mną… Jeszcze raz – wyszczerzyłem się. – Nie chcesz
mojej krzywdy, ale możesz dać mi przyjemność… - spojrzałem na niego z dołu, z
wysokości mniej więcej jego torsu.
- Hizumi, nie ma mowy – pokręcił
głową. – Jeszcze będziemy mieć wiele okazji do kochania się – pocałował mnie w
czoło. – A teraz chodź.
- Gdzie? – zdziwiłem się.
- Jest już dwunasta! Wypadałoby w
końcu wygrzebać się z łóżka, prawda? – podniósł jedną brew i uśmiechnął się
nikle.
- Skoro tak mówisz… - wzruszyłem
ramionami i westchnąłem zrezygnowany. Zero pomógł mi wstać.
***
Od tamtego dnia minął już tydzień.
Czytając tę notatkę w moim pamiętniku, czułem się oszukany. Michi zniknął –
zgadywałem, że mnie wystawił. Nie chciał mipowiedzieć, że to był tylkojeden raz
– możliwe, że się bał – więc dał mi to do zrozumienia w bardzo obrazowy sposób.
Mimo wszystko trochę dziwny sposób, z racji tego, że nie pojawiał się we
własnym domu, bo… wstydził albo bał się spojrzeć mi w oczy?
Basista od czasu do czasu wpadał do
mieszkania, jedynie po to, żeby się przebrać, czy wziąć pieniądze. Potem znów
gdzieś biegł, niby się spieszył i nie miał czasu mi wyjaśnić, dlaczego go nie
było oraz co i gdzie przez tak długi czas robił. Zgadywałem, że teraz pewnie
siedział z kolegami w barze i śmiał się ze mnie, wyzywając od kurew i dziwek.
Mogłem to przewidzieć… Ech…
Zadrżałem z zimna i wcisnąłem notes do
kieszeni spodni. Zszedłem z parapetu, na którym siedziałem i zasłoniłem okna
zasłonami; była już noc. Włączyłem światło w sypialni i wyciągnąłem spod łóżka
swoją walizkę. Większość rzeczy w niej była, więc pakowanie się nie zajęło mi
dużo czasu. Skoro Zero nie chciał mnie już widzieć; to nie zobaczy. Nie będę mu
się narzucał, ani tym bardziej pchał do łóżka. Wzruszyłem ramionami i
przeszedłem do łazienki. Chwyciłem kilka kosmetyków, które wydawało mi się, że
należały do mnie. W tym momencie telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni.
Westchnąłem ciężko, zgadując, że to ciemnowłosy, który kolejny raz poinformuje
mnie, że nie zjawi się na noc, albo wróci gdzieś koło godziny trzeciej nad
ranem i mam na niego nie czekać. Mimo wszystko wyjąłem komórkę, by sprawdzić,
jaki pretekst wymyślił tym razem.
„Wybacz,
Yoshi-chan, ale i tym razem nie spędzę z tobą nocy, mimo iż naprawdę bym tego
chciał. Mam jeszcze dużo pracy. Jeszcze raz przepraszam…”
No tak – praca. Tym razem się nie
popisał, bo przecież aż tak tępy nie byłem i doskonale wiedziałem, że Karyu był
chory i odwołał wszystkie próby; więc niby czymMichi mógł być zajęty? Nad czym mógł
pracować?
Może po prostu uważał mnie za jeszcze
głupszego niż byłem w rzeczywistości?
Przeszedłem się po mieszkaniu jeszcze
raz, sprawdzając, czy niczego nie zostawiłem. Przecież nie chciałem zniesmaczyć
chłopaka, który gdzieś w swojej oazie znalazłby moją własność.
Niczego nie znalazłszy, zapiąłem walizkę
i zgasiłem światło w sypialni. Przeszedłem do przedpokoju, gdzie ubrałem buty i
kurtkę. Otworzyłem drzwi wyjściowe i zrobiłem zaledwie dwa kroki, po czym
zatrzymałem się i obejrzałem za siebie. „Koniec czwartego zakłamanego rozdziału
w moim życiu” – pomyślałem i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Następnie zamknąłem je
na klucz, a same klucze wrzuciłem do skrzynki na listy na parterze. Przecież
nie będą mi już potrzebne…
Wyszedłem z bloku i znalazłem się na
ulicy. Wciągnąłem nocne, mroźne powietrze i ukryłem nos w ciepłym szaliku.
„Czas wracać do domu”.
Nie złapałem taryfy, chciałem się
przejść, poukładać sobie w głowie i odpowiedzieć na pytanie, które w ostatnim
czasie nie dawało mi spokoju: Jak mam umiejętnie żyć, kiedy ludzie, których
znałem okazali się być kimś zupełnie innym?
Gdy wykorzystywali mnie nieznajomi –
zrozumiałem. Jakoś przyjąłem to do wiadomości… ale gdy wykorzystywali mnie ci,
których znałem przez tyle lat? To aż wydawało mi się nierealne…
„Nie spodziewałem się tego po tobie,
Shimizu…”.
***
Rozległo się intensywne i natarczywe
pukanie. Cholera, akurat teraz, kiedy się malowałem, wszystkim zebrało się na
pielgrzymki do mnie? Westchnąłem i dokończyłem nakładanie ciemnego cienia na
prawą powiekę, po czym skierowałem się do przedpokoju i otworzyłem drzwi.
- Cześć! – przywitał się Tsukasa. –
Dawno się nie widzieliśmy. Możemy porozmawiać? – uśmiechnął się.
- Em… W sumie możesz na chwilę wejść,
ale zaraz będę wychodził.
- Tak? A gdzie idziesz? – zainteresował
się i wszedł do mieszkania, kiedy go przepuściłem w drzwiach.
- Do lekarza.
- A po co? Źle się czujesz? – zmartwił
się.
- Znów nie mogę spać w nocy. Leki, które
ostatnio mi wypisał, już na mnie nie działają – wziąłem kilka głębszych
oddechów i oparłem się o ścianę, kiedy poczułem, że zawartość żołądka podjeżdża
mi do gardła.
- Hizumi… Co się dzieje? – podszedł do
mnie i podtrzymał, kiedy ponownie się zachwiałem.
- Niedobrze mi… Chyba mam jakąś grypę
żołądkową, czy coś… - wymamrotałem. Nagle zakręciło mi się w głowie, a przed
oczyma pociemniało.
- Niech zgadnę… Kiedy leki nie pomogły w
optymalnej dawce, zwiększyłeś ją, mam rację? – zacisnął usta w poziomą kreskę.
- Uch… Tak – kiwnąłem głową, a mózg
odbił mi się od czaski, wywołując potworny ból i jeszcze mocniejsze zawroty.
- Ile wziąłeś?
- Dwadzieścia tabletek… - wyszeptałem.
Oczy perkusisty zrobiły się nagle dwa razy większe. Spojrzał na mnie zszokowany
i już chciał zacząć krzyczeć, ale kiedy zorientował się, w jakim jestem stanie,
zrezygnował z tego i tylko wziął mnie na ręce.
- Tylko mi tu nie mdlej… Zawiozę cię do
szpitala – poinformował i bezceremonialnie wyniósł z mnie mieszkania. Na korytarzu
oślepiło mnie nadzwyczaj jasne światło, które dobiegało zza okna. Zamknąłem
oczy, pozwalając by pod moimi powiekami rozlała się kojąca czerń. Po chwili…
umarłem.
A tak mi się bynajmniej wydawało.
***
- Powiedział, że wziął dwadzieścia
tabletek! – usłyszałem czyjś odległy głos. Ta osoba była podenerwowana i
jednocześnie przestraszona. Ten głos… wydawał mi się być znajomy, a
jednocześnie tak odległy.
- Może się przejęzyczył? Może chodziło o
dwanaście, a nie dwadzieścia… - odezwał się ktoś inny.
- Ale dwanaście to nadal duża dawka…
Może wziął zaledwie kilka, ale zmieszał je z alkoholem? – trzecia osoba
wtrąciła się do rozmowy.
- Oskarżasz go, że chciał się zabić?! –
pierwszy rozmówca wydawał się być oburzony i wystraszony jednocześnie.
- Możliwe – odpowiedział ten trzeci. – W
końcu wszystko jest możliwe… - był zasmucony. – Jeśli w istocie zażyłby
dwadzieścia tabletek, tak jak powiedział, już dawno byłby na tamtym świecie…
- Pamiętaj, że organizmy różnych ludzi
różnie odbierają poszczególne toksyny i tym podobne środki. Yoshida zawsze miał
słabą głowę do picia, ale od długiego czasu przyjmował te leki, więc zapewne
mógł znieść o wiele większą dawkę niż każdy z nas – drugi próbował mnie bronić.
- Panowie – włączył się czwarty głos, a
mnie zaczęło się już mieszać w głowie. – To wasze gdybanie na tą chwilę jest
zupełnie zbędne. Na waszym miejscu, cieszyłbym się choćby z tego, że wasz
przyjaciel żyje i nie jest z nim tak źle, jak oceniłem na początku. Tego, czy chciał
się zabić, czy teżnie, dowiemy się dopiero, kiedy się obudzi. Należy pamiętać,
że bezsenność jest pierwszą fazą prowadzącą do różnorakich chorób psychicznych.
Może chciał się zabić, może ma schizofrenię albo cierpi na wyimaginowane lęki?
Kto wie? Na razie nic nie możemy stwierdzić. Musimy cierpliwie czekać aż
oprzytomnieje.
Wtem, jak na komendę, coś zakuło mnie
pod powiekami. Chciałem szybko otworzyć oczy, jednak moje ruchy były jakby w
zwolnionym tempie. Powoli podniosłem powieki, mrugając wściekle, kiedy oślepiła
mnie otaczająca biel, która spotęgowała ból głowy i torsje, nad którymi za
wszelką cenę starałem się zapanować. Wziąłem kilka głębszych wdechów, a
następnie, używając nadludzkiej siły woli, otworzyłem oczy. Zamrugałem jeszcze
kilkakrotnie, przyzwyczajając się do nowego otoczenia. Przede mną zamajaczyły
postacie, które z czasem stawały się coraz wyraźniejsze. Po kilku chwilach w
końcu je rozpoznałem – pierwszą z nich był Tsukasa, drugą Karyu, trzecią Zero,
a czwartą lekarz, który notował coś, po czym podszedł do mnie i poświecił mi
małą latarką po oczach. Zakląłem pod nosem – cholera, ledwo co odzyskałem
wzrok, a ten już mi go odbiera?!
- Jak na zawołanie – zaśmiał się doktor,
a ja zmierzyłem go nieprzyjaznym wzrokiem będąc nadal obrażonym za ten „napad”
z latareczką.
Przez chwilę panowała idealna cisza, po
czym Tsu rzucił się na mnie i zaczął przytulać. W jego ślady poszedł Matsumura.
Obaj szeptali, zapewniając mnie jak dobrze, że nic mi się nie stało i jak się
cieszyli, że byłem cały i zdrowy. Potem nastąpiła rytualna fala pytań –
gitarzysta i perkusista chcieli koniecznie dowiedzieć się, dlaczego zażyłem tak
dużą dawkę leków, czy chciałem się zabić, a jeśli tak, dlaczego; a lekarz
próbował ich przekrzyczeć i dowiedzieć się, jak się czułem, chcąc, jak
zgadywałem, wypełnić wszystkie formularze i wysłać mnie do domu jak
najszybciej. Nie zdążyłem odpowiedzieć na ani jedno pytanie, gdyż padały za
szybko. Rozbieganym wzrokiem przeskakiwałem to z muzyków, którzy usiedli na
brzegach łóżka, to na doktora i z powrotem, próbując chociażby utrzymać kontakt
wzrokowy z tym, kto do mnie mówił, ale… nagle w mojej głowie zapaliła się pewna
lampka. Przecież jest tutaj jeszcze Zero! Spojrzałem na basistę, który stał
nieruchomo i opierając się o ramę łóżka, wpatrywał się w podłogę albo czubki
swoich butów. Nie chciał wiedzieć, jak się czułem, co zrobiłem ani po co… To
mnie zabolało.
To do niego należał głos, który oskarżał
mnie o próbę samobójczą. Teraz mogłem stwierdzić już ze stuprocentową
pewnością. Czyżby mi tego życzył – śmierci?
Przyszedł tu z musu, bo Karyu albo Tsukasa mu kazał? Powiedział im o
tym, co zaszło między nami? Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi… Jednak jeden
wniosek był niepodważalny: to wszystko było żałosne.
Żałosne, bo przepełnione taką
sztucznością… I oni myśleli, że tego nie zauważę? Byłem otumaniony, mój mózg
nadal nie pracował jeszcze tak, jak powinien i na dobrą sprawę nie ocuciłem się
do końca, a potrafiłem wyczuć fałsz, którym chcieli mnie nafaszerować, abym
myślał, że im na mniezależy. Skoro nawet w takim stanie wyłapałem ich kłamstwo,
to chyba nie starali się aż tak mocno…
Żałosne, bo dokonane przez ludzi,
których zapewne również nie znałem, jak samego Zero. A może to ja byłem
żałosny, a nie oni?
A propos Zero - Shimizu, czując na sobie
moje spojrzenie, podniósł wzrok. Przez chwilę wpatrywał się we mnie bez wyrazu,
po czym odezwał się, a raczej krzyknął:
- Zamknąć się, wszyscy! – jego głos
odbił się echem w sali, w której się znajdowaliśmy. Obrzucił trzech paplających
mężczyzn wrogim, jednoznacznym spojrzeniem, którym nakazał im opuszczenie
pomieszczenia. Wszyscy nagle ucięli w połowie zdania i wyszli. Basista
odprowadził ich wzrokiem do drzwi, a gdy już za nimi zniknęli, wrócił
spojrzeniem do mnie. Jego oblicze złagodniało… a nawet zrobiło się posępne.
Jego cera nagle poszarzała. Westchnął cierpiętniczo i odezwał się cicho. –
Myślałeś, że cię wystawiłem?
- A niby nie?! – odparowałemszybko. Mój
głos był się lekko zachrypnięty.
- Yoshi, przecież pisałem, dzwoniłem,
mówiłem ci, że mam pewną robotę do wykonania…! – opadł ciężko na miejsce, które
przed chwilą zajmował Matsumura. Westchnął ponownie i na ślepo odnalazł moją
dłoń pod kołdrą, splatając nasze palce ze sobą. – Może powinienem był
powiedzieć ci wcześniej… Może wtedy byś się nie wyprowadził bez powiadomienia
mnie o tym – rzucił oskarżycielsko, mocniej ściskając moją dłoń.
Wtem cała złość i odczucie sztuczności
tej sytuacji uleciało ze mnie. Spiąłem się, sam nie wiem czego się
spodziewając. Nawet nie miałem pomysłu, co Zero mógłby mi powiedzieć, mimo to i
tak byłem zestresowany. Palce ciemnowłosego były gorące i sprawiały, że czułem
się, jakbym został uwięziony w klatce z kratami, które płoną. Wbiłem w niego
wzrok z uwagą napiętą jak struna w jego basie (czyli perfekcyjnie).
- Ale najpierw odpowiedz mi na kilka
pytań, dobrze? – niepewnie skinąłem głową, choć zdawałoby się, że chłopak tego
nie dostrzeże, gdyż wpatrywał się w pościel, a nie we mnie. – Popiłeś te
tabletki alkoholem, albo zrobiłeś coś równie głupiego?
- Nie – szepnąłem cicho. Zdziwiłem się,
kiedy usłyszałem, że mój głos drży.
- Naprawdę wziąłeś dwadzieścia tabletek
nasennych?
- Nie wiem… Nie jestem pewny… Brałem je
w różnych odstępach czasowych, ale wydaje mi się, że zażyłem około dwudziestu…
- Nie przespałeś całej nocy i co jakiś
czas ponownie sięgałeś po leki, tak?
- Mhm… - mruknąłem słabo.
- A teraz najważniejsze pytanie… Czy
chciałeś się zabić i czy powodem tego byłem…
- Nie! – przerwałem mu w połowie słowa.
– Chciałem po prostu zasnąć, a nie popełnić samobójstwo! – Zero spojrzał na
mnie i uśmiechnął się delikatnie. Niemal usłyszałem jak kamień spadł mu z
serca. Na jego twarzy odmalowała się ulga. – A to drugie pytanie? O co chciałeś
zapytać?
- Jakie drugie pytanie? – zdziwił się.
- „I czy powodem tegobyłem…”. Co to
miało znaczyć?
- Nic – pokręcił głową, nadal delikatnie
się uśmiechając. – Skoro nie chciałeś się zabić, to drugie pytanie nie jest
ważne – przysunął się i nachylił nade mną, opierając rękami po obu stronach
mojej głowy. – Obiecałem ci coś kiedyś, pamiętasz? Obiecałem ci dwie rzeczy…
Zastanowiłem się przez chwilę. W mojej
głowie panowała kompletna pustka. Skupiłem się na słowach Michi’ego – na
wszystkich słowach, jakie kiedykolwiek do mnie wypowiedział. Obrazy z mojego
życia przewijały się przed moimi oczyma z prędkością pociągu (japońskiego, żeby
nie było od aut.) – na wszystkich pojawiał się Zero. Gdzieś w tle słyszałem jego
głos; nie mogłem zrozumieć, co mówił, tysiące jego wypowiedzi nakładało się na
siebie, tworząc piękną kakofonię. Badałem jego ton głosu, wyraz twarzy, kiedy
mówił coś do mnie… Nagle film się skończył, a ja poczułem się, jakbym dostał w
głowę. Zamrugałem kilkakrotnie i spojrzałem na Shimizu, który cierpliwie czekał
na moją odpowiedź.
- Obiecałeś mnie chronić… -
wyszeptałem.- I to chyba wszystko… - odwróciłem głowę w bok, by na niego nie
patrzeć.
- Nie wszystko… - zaprzeczył i ujął mój
podbródek w dwa palce, zmuszając, abym jednak na niego spojrzał. Przez chwilę
wpatrywaliśmy się sobie w oczy, po czym Zero oblizał usta i pocałował mnie. Był
to krótki pocałunek, podczas którego żaden z nas nie zamknął oczu. – Teraz już
pamiętasz? – odsunął się ode mnie odrobinę i uśmiechnął nikle.
- Obiecałeś mi, że popracujemy nad
interpretacją tego pocałunku w parku – doznałem olśnienia. – Nadal nie wiem,
dlaczego to zrobiłeś…
- Dlatego właśnie teraz chcę ci
powiedzieć – jeszcze raz musnął moje usta. Następnie złapał zębami moją dolną
wargę i delikatnie pociągnął. Położył się na mnie, liżąc moje wargi. Było to
jednocześnie przyjemnie i… dziwne. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem otwartych
oczu, a tym bardziej nie wpatrywałem się komuś w oczy, robiąc coś podobnego.
Jakaś nieznana mi dotąd siła zabraniała mi zamknąć powieki. –Bo cię kocham –
szepnął mi do ucha.
Zamarłem.
- C… Co? – wydusiłem z siebie.
- Kocham cię – powtórzył. – Pokochałem
cię, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy… To dlatego cię chroniłem, kochałem cięi
nadal kocham. Będę cię kochać, nawet jeśli mnie znienawidzisz. Bez względu na
wszystko nadal będę cię chronić – powiedział z mocą, a mnie odjęło mowę.
Shimizu nachylił się nade mną i ponownie mnie pocałował krótko. – Mimo wszystko
nie chciałbym żebyś mnie nienawidził… więc nie pozwól sobie mnie znienawidzić –
znów złączył nasze usta w pocałunku; tym razem głębokim i przekazującym
wszelkie jego uczucia i emocje. Pod wpływem tego, czym podzielił się ze mną
Michi, miałem wrażenie, że się rozpływałem. Założyłem mu ręce na szyję i
uchyliłem usta, oddając pocałunek.
Mówią do trzech razy sztuka… a może
lepiej do czterech?
***
Kiedy tylko wyszliśmy ze szpitala, Zero
złapał mnie za rękę, po czym przyciągnął do siebie i objął w pasie. Ułożyłem
głowę na jego ramieniu i również go objąłem, czując się bezpiecznie i lekko.
Ach, gdyby jeszcze nie ta głupia obawa, że nie będę miał z czego opłacić
rachunku za szpital, gdyż nadal byłem bezrobotny… W sumie ciemnowłosy wyłożył
za mnie pieniądze, jednak… jakoś źle czułem się z myślą, że ktoś musiał za mnie
zapłacić. Musiałem oddać dług muzykowi.
- Jesteśmy teraz parą? – zapytałem
znienacka.
- Gdybyśmy tego chcieli, pewnie
bylibyśmy parą – uśmiechnął się pod nosem, spoglądając w niebo, z którego
zaczął sypać śnieg. – Chcesz tego?
- No… Ee… Tak, ale jeśli ty nie, to… -
już chciałem zacząć się wymigiwać, z czego on zaczął się śmiać i mocniej wtulił
mnie w swój bok.
- W takim razie jesteśmy parą – pocałował
mnie w czoło, a kobieta, która nas mijała skrzywiła się. Żaden z nas nie
zwrócił na nią uwagi.
Zarumieniłem się. „Hizumi, debilu,
przecież wyznał ci miłość już dwa tygodnie temu, kiedy jeszcze leżałeś na
oddziale toksykologii! Skoro cię kocha, to chyba logiczne, że chce z tobą być!
A może i nie takie znowu logiczne…” – zanurzyłem się w moim małym, wewnętrznym
światku, gdzie miałem zwyczaj prowadzić dziwne monologi. Nawet nie zauważyłem,
kiedy znaleźliśmy się przed samochodem basisty. Shimizu otworzył przede mną
drzwi, po czym dźgnął mnie palcem w żebra.
- Księżniczka sama wsiądzie, czy mam
wnieść? – zaśmiał się serdecznie, na co zmierzyłem go złowrogim spojrzeniem i
niby naburmuszony odepchnąłem go.
- Po pierwsze: książę, a nie
księżniczka, a po drugie: sam sobie poradzę – wsiadłem do auta i trzasnąłem
drzwiami. Michi wywrócił oczyma i zaśmiał się pod nosem, momentalnie zajmując
miejsce kierowcy.
Jechaliśmy już dłuższy czas, podczas
którego cały czas milczeliśmy. Znów pogrążyłem się w myślach, wyglądając przez
okno. Jedna rzecz nadal nie dawała mi spokoju – i właśnie wtedy, kiedy chciałem
o nią zapytać, Zero uprzedził mnie.
- Zajrzyj na tylne siedzenie –
powiedział, nie odrywając wzroku od asfaltu. Bez szemrania wykonałem jego
polecenie. Na tylnej kanapie znalazłem ten czarny teczko-klaser, który
widziałem już wcześniej. – Otwórz. Skoro powiedziałem, że cię kocham, to chyba
nie powinienem mieć przed tobą żadnych tajemnic, prawda? – uśmiechnął się
delikatnie i spojrzał na mnie.
Odrobinę nieśmiało zajrzałem do
własności kochanka, która okazała się być segregatorem. Tam, w koszulkach na
papier, znalazłem pogniecione kartki, które były zapisane od góry do dołu.
Gdzieniegdzie tekst był przekreślony lub poprawiony… Wyglądało to jak zbiór kartek
wyrwanych z brudnopisu… Jedne arkusze były w kratkę, inne w linie, a zdarzały
się nawet i czyste strony.
Zacząłem pobieżnie czytać teksty, które
były tam zapisane. Od razu zauważyłem powtarzające się strofy, które… były po
prostu refrenami. To były piosenki!
Przyjrzałem się również charakterowi
pisma, którym zostały zapisane. W żadnym wypadku nie należało ono do
ciemnowłosego. Było zbyt drobne i pochyłe… Przekrzywiłem głowę, chcąc przyjrzeć
się znakom pod innym kątem. Nic mi to nie pomogło. Już chciałem zapytać przez
kogo zostały napisane, kiedy doznałem olśnienia.
- Przecież to moje teksty, które
wyrzuciłem! – krzyknąłem zdumiony.
- Ano widzisz, nie tak do końca je
wyrzuciłeś – Zero uśmiechnął się i spojrzał na mnie kątem oka. – Zaskakujące,
jak długo zajęło ci rozpoznanie własnych prac… - zachichotał cicho pod nosem. –
Można by powiedzieć, że to taki dowód, że w istocie kochałem cię już wcześniej.
Zbierałem piosenki, które ty chciałeś wyrzucić.
- Nie gadaj, że grzebałeś mi po
śmietnikach… - spojrzałem na niego błagalnie, na co zaśmiał się.
- Nie! – śmiał się dalej. – Wystarczyło
podejść do twojego biurka albo zagadać cię i przeszukać twoje kieszenie –
wzruszył ramionami. – Nic prostszego.
- Twierdzisz, że obmacywałeś mnie po
kieszeniach, rozmawiając ze mną, a ja nawet tego nie zauważałem? – posłałem mu
sceptyczne spojrzenie.
- Oczywiście. I to nie raz, i nie dwa –
przytaknął. – A myślisz, że niby skąd tak dobrze znam twoje ciało?
- Shimizu! – zastopowałem go i
zarumieniłem się ponownie. Czułem się dość niekomfortowo ze świadomością, że
basista mnie obłapiał, a ja nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy…
- Oj, spokojnie! – zaśmiał się. –
Przeszukiwałem tylko twoje kieszenie, naprawdę! – zapewniał mnie. – Nie
wkładałem ci rąk do spodni… przecież to byś zauważył, prawda? – podniósł jedną
brew, spoglądając na mnie.
- No wiesz… - westchnąłem. – Kiedyś
myślałem, że zauważyłbym, gdyby ktoś grzebał mi po kieszeniach… - strzeliłem
klasyczne „face palm”. – Dokąd w ogóle jedziemy? – zmieniłem temat.
- Niedługo się dowiesz – odpowiedział
tajemniczo.
Po kolejnych kilku minutach jazdy, Zero
skręcił na parking przed wielkim, oszklonym wieżowcem. Momentalnie zorientowałem się, że nie był to
ani budynek mieszkalny, ani restauracja.
- „PS Company”? – przeczytałem szyld. –
Czy… Czy to nie jest ta wielka wytwórnia płytowa? – zapytałem kochanka, na co odpowiedział
mi jedynie uśmiechem i wysiadł z samochodu.
Nie widząc innej możliwości, poszedłem w
jego ślady. Ciemnowłosy skierował się do środka, a ja niczym wierny piesek,
dreptałem dwa kroki za nim, rozglądając się dookoła jak małe dziecko. Kiedy
weszliśmy do przestronnego głównego holu, z czymś w rodzaju recepcji, czy portierni,
młoda kobieta siedząca za masywnym blatem wstała i ukłoniła się.
- Dzień dobry panie Michi, panie Hiroshi
– przywitała się kulturalnie, a my odpowiedzieliśmy tym samym. Basista
poprowadził mnie w prawy korytarz. Kiedy odeszliśmy kilka metrów, zrównałem z
nim krok i złapałem go za przedramię.
- Zero… Skąd ona znała nasze nazwiska? I
gdzie my, do cholery, idziemy? – warknąłem cicho.
- Pokażę ci efekty mojej pracy –
uśmiechnął się zachęcająco. – Mam nadzieję, że ci się spodobają – musnął moje
usta i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce. W tym momencie dostrzegłem
jakiegoś niskiego mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Mimo wszystko wydawał
się być niewzruszony naszym pokazem.
- Cześć, Zero – rzucił uśmiechnięty
blondyn. – Hej, Hizumi – pomachał mi, a ja zgłupiałem.
- Cześć, Kyo – odpowiedział ciemnowłosy,
odwzajemniając gest.
- Widzę, że mamy kolejną parkę – basista
skinął głową, na co tamten zaśmiał się serdecznie. – Ech… Jak tak dalej
pójdzie, zostanę jedynym singlem w całej wytwórni! – przewrócił oczyma.
- Nie martw się. Na pewno kogoś
znajdziesz – rzucił pokrzepiająco Michi, po czym pociągnął mnie w stronę windy.
Weszliśmy do niej, a chłopak nacisnął guzik z numerem dwanaście.
- Kto to był?! – krzyknąłem,
wytrzeszczając na niego oczy.
- No Kyo. Wokalista Dir en grey –
powiedział, jakby mówił o dzisiejszej pogodzie.
- Właśnie! To był Kyo! Ten sławny,
zajebiście bogaty wokalista z Dir en grey! Kurwa, skąd ty go znasz?! – Shimizu
zaśmiał się.
- Wszystko w swoim czasie…
Kiedy dźwig zatrzymał się na odpowiednim
piętrze, wysiedliśmy. Pozwoliłem poprowadzić się przez labirynt korytarzy.
Kiedy po raz tysięczny skręciliśmy w prawo, a ja już kompletnie straciłem
orientację, przed nami ukazały się drzwi z mlecznego szkła z przezroczystym
napisem +D’espairsRay+. Moje serce zaczęło kołatać w szaleńczym tempie.
Ścisnąłem mocniej dłoń mojego chłopaka, zmuszając go, aby się zatrzymał.
- Czy… Czy ja dobrze myślę? Ta twoja
„praca”, którą się zajmowałeś, przez co nie było cię całymi dniami w domu,
miała na celu zagwarantowanie waszemu zespołowi kontrakt i sławę? – wyszeptałem
ze łzami w oczach. Zawsze o tym marzyłem… Nawet, jeśli już nie należałem do
zespołu, tak cieszyłem się, że w końcu D’espairsRay odniosło sukces.
- Mniej więcej – Zero pociągnął mnie, po
czym pchnął szklane drzwi.
Weszliśmy do sali, która wypełniona była
po brzegi ludźmi.Jednych kojarzyłem z teledysków z różnych stacji muzycznych,
innych widziałem tylko w gazetach, a jeszcze innych nie znałem w ogóle. W tym
stadzie ludzi odszukałem wzrokiemTsukasę i Karyu. Kiedy tylko weszliśmy,
wszyscy zebrani zaczęli piszczeć i głośno skandować… moje przezwisko?
- HI-ZU-MI! HI-ZU-MI! – wrzeszczał tłum,
a ja nie wiedziałem, jak mam się zachować.
- Cisza! – ryknął po dłuższej chwili
Michi i spojrzał na mnie. Wszyscy umilkli i wsłuchiwali się w jego słowa,
podobnie jak ja. – Powiedziałem „mniej więcej”, bo z jedną rzeczą akurat nie
trafiłeś… Mianowicie: to nie jest żaden „wasz” zespół, tylko nasz. A dokładniej
to twój. To ty założyłeś D’espairsRay i razem z chłopakami podjęliśmy decyzję,
że jeżeli nie będziesz chciał dalej śpiewać, zakończymy działalność. Jeśli
natomiast zechcesz do nas wrócić… chcielibyśmy rozpocząć profesjonale
nagrywanie. Wszystko jest już gotowe. Czekamy tylko na twoją decyzję – uśmiechnął
się delikatnie, po czym uklęknął przede mną. – A skoro już o decyzjach…
Chciałbym, abyś od razu podjął także drugą decyzję – wyjął małe pudełeczko z
wewnętrznej kieszeni marynarki, którą miał dziś na sobie, i otworzył je. W
środku… Był pierścionek! Ciemnowłosy wziął głębszy wdech i zdobył się na odwagę
by zapytać: - Yoshida Hiroshi, czy zostaniesz moim mężem?
Wszyscy wstrzymali oddech – łącznie ze
mną. Byłem totalnie zaskoczony. Zamrugałem kilkakrotnie i zamarłem w bezruchu.
- No zgódź się w końcu! – jakaś
dziewczyna wyrwała się z tłumu, jednak zaraz została uciszona przez swoją
znajomą.
Zwróciłem wzrok w tamtą stronę.
Ogarnąłem spojrzeniem wszystkich, po czym znów spojrzałem na Shimizu, który z
każdą mijającą sekundą stresował się coraz bardziej, tracąc nadzieję na to, że
się zgodzę. Dałbym sobie rękę uciąć, że w jego głowie zrodziły się już
przeróżne, czarne scenariusze jak go ośmieszam, wyśmiewam, wyciągam stare brudy
lub po prostu uciekam, dlatego…
… postanowiłem skrócić jego męki.
- OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! – krzyknąłem i
rzuciłem się na niego, przez co oboje wylądowaliśmy na podłodze. – Po stokroć
tak i to w obu… - spojrzałem mu w oczy, leżąc na nim - … sprawach –
uśmiechnąłem się, po czym pocałowałem go namiętnie. Wszyscy znów zaczęli
krzyczeć i bić brawo, kilka osób nawet zagwizdało. Michi odnalazł moją dłoń i
wsunął mi na palec serdeczny obrączkę. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, kiedy
zabrakło nam tchu. - Ale to ty przyjmujesz moje nazwisko – zaśmiałem się, na co
on odpowiedział mi tym samym.
- Jak sobie życzysz – odpowiedział, po
czym ponownie złączył nasze usta.
I tak oto zaczęła się historia D’espairsRay, a ja
dowiedziałem się jak smakuje euforia – jak usta Zero.
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger na http://alicenine-gazette.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTo jest tak cholernie świetne:) Nawet się wzruszyłam chociaż to do mnie nie podobne.
OdpowiedzUsuńNa poważnie nie umiem pisać komentarzy, ale ten szot tak mi się spodobał, że aż piszę komentarz;P
LadyR
Super! Rzadko kiedy znajduję coś z D’espairsRay, więc, czytam wszystko. A to było świetne^^! Właściwie, czytałam to już na przełomie 24/01 w nocy i nie chciało mi się komentować...
OdpowiedzUsuńHizumi miał trochę zawirowanie życie, swoje przeszedł i wycierpiał. najpierw "zły" Zero, jakiś dzieciak, "Pasożyt", i wariatka... Dobrze jednak, że wszystko się dobrze skończyło, bo bym się załamał.
Ach, idę czytać tego drugiego mega-shota o D’espairsRay, doczekać się już nie mogę^^.
Pozdrawiam i weny
Rena X
Fajne, chociaż zdecydowanie bardziej podobał mi się pierwszy mega-shot... To chyba dlatego, że lubię przemyślenia Hizumiego, a tam było ich więcej i wydawały mi się... Głębsze? Coś w ten deseń... Było trochę błędów, ale kto by się nimi przejmował ;) Nie mogę się doczekać kolejnej części Monsters!
OdpowiedzUsuńBuziaki ;**
Alyss
Hmmmm... od czego by tu zacząć...
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, dziękuję, że to ja miałam ten zaszczyt przeczytać to jeszcze przed premierą! Chociaż i tak nie skończyłam, bo czytanie na kompie idzie mi wyjątkowo wolno - tam przeczytałam może 1/3 całości. Ale dziękuję, że opublikowałaś - dzięki temu doczytałam do końca wczoraj wieczorem i dzisiaj rano! ;3 Oczywiście na telefonie, bo wolę tak, wtedy mogę czytać o każdej porze i nadrabiać zaległości.
Achhh... i ty mówisz, że ten shot jest znacznie gorszy od poprzedniego? Kochana, nie bądź taka, no! To jest równie genialne, co tamto ;) Oczywiście muszę ci zwrócić uwagę za styl pisania - jak zawsze wspaniały i w ogóle... piszesz tak, że można sobie wszystko wyobrazić, bardzo przejrzyście i ciekawie. Mało kto tak umie, nie wspomnę już o sobie. Widać, że masz bogaty język i po prostu robisz to tak naturalnie - mi jeszcze do tego daleko. Nie wiem, jak ty to robisz, że taka fabuła wychodzi sama z siebie... jak zawsze bardzo mi się podobało ^^
Ach... Hizu, co ty tu przeżywasz... Nie powiem, że mi go szkoda, po prostu jest taki uroczy xD A Zero jakiś dziwny... też nie rozumiem istoty "chronienia" Hizu, kiedy się mu dokuczało i było się wrogo nastawionym, przynajmniej w mniemaniu samego Yoshidy, ale cóż... widocznie pan Michi inaczej pojmuje to zjawisko. Dobrze, że przynajmniej pod koniec stał się taki dobry i opiekuńczy. I że nie przestał kochać Hizu - na końcówce już się bałam, że go opuścił, ale jednak nie zrobił tego.
Mam tylko jedno ale... mianowicie zacytuję: "Kiedyś, lecąc na próbę i mając do dyspozycji jedynie pięć minut (czasem nawet niepełne) potrafiłem się umyć, przebrać, zrobić makijaż, uczesać, zjeść, spakować teksty do teczki, wybiec z mieszkania i nie zamknąć go, dobiec na przystanek metra i wpaść do sali..." - cóż, wiem, że to fikcja, ale przecież to jest fizycznie niemożliwe! Wiem, jestem przewrażliwiona na tym punkcie, ale to dlatego, że słyszałam już tyle historii, czego to ktoś nie zrobił w jakim czasie i ile rzeczy potrafi robić naraz, a z wszystkim zdąży; że przestałam już w to wierzyć. Normalnie, sama mogłam się załamać, słysząc, ile rzeczy zrobią inni, a ile ja. I uparcie myślałam, że ludzie naprawdę są tacy niemożliwi, jednak przemyślałam to i wiem, że po prostu takie rzeczy nie są do końca wykonalne, chyba trzebaby się poruszać w przyspieszonym tempie, podczas gdy czas płynąłby wolniej. Jest to po prostu niemożliwe fizycznie. Wybacz, że tak się tego czepiam, ale jestem już, jak wspomniałam, przewrażliwiona na tym punkcie xD Więc uznajmy, że akurat tutaj nie wierzę Hizumiemu ani trochę XDD
Co to ja jeszcze chciałam... no tak, scena erotyczna! ;P Była cudowna, wiesz? Tak, uwielbiam, jak piszesz sceny z tym paringiem, bo wiem, jak bardzo ich lubisz i to widać! ;) Ba, lubię jak MY piszemy ^^ Czytając to, miałam wrażenie, że jestem Zero. Chyba za bardzo przywykłam do pisania na role =] Tak, jeszcze brakuje im założenia własnego sex-shopu xD Z zapleczem! (wiesz, o co chodzi ;P) Musisz kiedyś coś takiego napisać, w zasadzie to mamy już napisane... XD W końcu to też prawdziwa historia!
Dobrze, chyba ci muszę pogratulować... tego, że napisałaś juz drugiego mega-shota i znów tak dobrze ci wyszedł! Jestem pod wrażeniem, naprawdę.
Hizumi, Zero - kochajcie się ;3
A ciebie Kiciu pozdrawiam ;***
Kurcze, strasznie mi się to podobało :D oby więcej takich opowiadań :D
OdpowiedzUsuńDroga Kito... Z gory przepraszam za brak polskich znakow ale jestem na apce Bllogera na fonie a dodawanie z niej komentarzy jest dosc trudne... Za bledy tez przepraszam >_> ale ja wsumie.nie widze co pisze o.Oa czasem moga byc ltopki zamiast spacji
OdpowiedzUsuńAle pomijajac wstep i wracajac do twojego (chcialam napisac anime i takie df?) megashota to... ZABIJE CIE! normalnie zamortuje, pocwiartuje, zakopie, wskrzesze i powiesze! Wcale.nie ma 1:30, moj pies nie zajmuje mi polowy luzka (to on tak w sumie wielkosci Korona jest >_>) , nie chce mi sie potwornie sikac...czekaj *biegnie sikac* no dobra nie wazne.nie wiem po co to pisalam... Ale wracajac do mojego lamentu WCALE.NIE MAM JUTRO NA 7:30I NIE MUSZE WSTAC O 5 ABY wyprostowac grzywke xD ciii~
Ale.nie ty musialas pojawic sie z zajebistyem megashotem kotrego nie da przerwac sie w polowie a na dodarku o ZeroxHizumi.... Co tam ze juz minelo troche od jego publikacji... Zawsze zasypialam przed wlaczeniem Operki... A teraz?? No nie zasne! Wez normalnie dlaczego ty tak zajebiscie piszesz? A opis seksu? Boski! Normalnie.. By my guru i w ogole moje komentarze sa dziwne...
Napisalabym wiecje itp. E do tego musialabym miec chyba kartke i dlugopos i notowac przemyslenia w trakcie... Niestety za ciemno... Lampa na polu zgasla xD
zycze.weny i pragne wiecej ZeroxHizumi... I paru innych... garaxTetsu np....
Bay kochanienka :3
btw. jak coś to ja go o tej 1:30 napisałam, ale Operka i apka z bllogra mnie nie lubią Q~Q i wstawiłam nad ranem ;3
UsuńPrzeczytałam to z wczoraj na dzisiaj, ale teraz komentuję.
OdpowiedzUsuńTo było epickie! Niektóre reakcje Hizumiego powalają na kolana. Zrobiłaś z niego naprawdę dziwną postać. Poza tym nie wiem czemu, ale lubię jak z Zero robi się mendę i zimnego drania :D Tylko tu znowu pewnie będzie konflikt bo ja wolę go w połączeniu z Karyu.
Jedyne do czego się przyczepię to do końcówki. Nie wiem czemu, ale nie trawię oświadczyn w żadnym opowiadaniu...
Co do tych faktów o tobie.. Też nazywam chomiki Hizumi :D
nareszcie <3 tyle czasu się do tego zabierałam i dopiero dzisiaj udało mi się wygospodarować wystarczająco czasu, by to dokończyć <3 (czytałam w trzech podejściach T-T) hmmm... To było dość nietypowe ale szczerze mówiąc... Nie sądzę, by było w jakimś stopniu gorsze od poprzedniego mega-shota :D tylko trochu spacji w niektórych miejscach zabrakło > <" i było nieco nieścisłości odnośnie samego otoczenia typu to, że w Japonii pełnoletność osiąga się dopiero w wieku 21 lat.
OdpowiedzUsuńCóż, oświadczyny pod koniec mnie nieco zaskoczyły ale jakoś tak.. Wzruszyłam się czytając to o.o" opisałaś wszystko tak dokładnie, że nie miałam problemu wczuć się w sytuacje Hizumiego i serio... W niektórych momentach aż zaciskałam pięści na oparciu fotela czytając w napięciu~ właśnie dlatego jesteś moją idolką Q_Q
a nie.. chyba się o roczek machnęłam.. od 20 roku życia jest się pełnoletnim > <"
UsuńOstrzegam, w komentarzu bedzie duzo przeklenstw, bo jest druga w nocy, dziwnie sie czuje i mam maly zasob slow.
OdpowiedzUsuń"Kurwa, malv, obiecalas sobie, ze nie bedziesz czytac opowiadan z zespolami, ktorych nie znasz!" Tak stwierdzilam na poczatku. Przymuszalam sie troszeczke, a potem mnie wciagnelo. Przy tym, jak Hiro, ten mlody i Murasaki sie spotkali, to wydarlam sie na caly do "O ja pierdole, co za telenowela, co ja, kurwa, czytam!" xD. Generalnie - sprawilas, ze chce poznac ten zespol. On juz nie istnieje, prawda? Buu. Troszeczkesie gubilam, kto jest kto, ale pod koniec ogarnelam... chyba. Generalnie # fick byl zajebiscie dlugi, i znowu (trzeci raz ) przez ciebie (tak, przez trzy noce juz czytuje Twoje ficki) nie spie. Ale warto. Wiesz, ze jestes jedyna autorka, ktora czytam noca? To stwarza taki zajebisty nastroj do twoich opowiadan, kiedy leze przechylona na bok pod koldra i przewijakm ekran w telefonie... Generalnie - dziekuje za nieprzespana noc, bede mogla wstac wczesnie ! Uwielbiam twoja tworczosc, i przyznam, ze chyba przeczytam reszte fickow z tym zespolem, bo po prostu gqazettowe juz przeczytalam po X razy... jak wstane rano to pokomentuje, bo na telefonie niewygodnie i mi muli, pisze a dopiero p o 10 sekundach pojawiaja sie literki xD. Asdfghjkl, musze miec jeszcze zajecie na 2 godziny,o 4 moge udawac, ze juz wstalam xD. Jak wyglada ten caly.. Hizumi, ze go krrwa wszyscy chca przeleciec? XDDD. Malv pozniej obczai, ok. Fick dlugi i polowa tego, co mialam tu napisac, juz mi wyleciala z glowy... Ale przez polowe ficka zastanawialam sie, jak ty sparujesz tego wokaliste z tym kolesiem, co go wiecznie wyzywa a XD (lol, zapamietalam ich pseuda, ale jakos gtak wole ich opisywac xdd). Jak zaczynalam to czytac, mialam 100% baterii, a teraz mam 15%. Thx xD. ide szukac ladowarki a potem czytac inne, jak cos, pokomentuje potem :D I tak jestes jedna z bardzo waskiego grona osob, ktore malv komentuje (liczy* Midd, kiedys Asu, ale zawiesila... No i Ty... Kiedys Amidamaru, ale teraz nie... xd.. bo mi sie nie chce... aaa, to naprawde malo Dx malv musi sie wziac za komentowanie xD
Woow, jesteś GENIALNA!
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń