Le Ciel cz.1


Pisane na podstawie opowiadania ze strony yaoi.pl „Le Ciel” – od razu się wytłumaczę, żeby nie było, że jest to plagiat!
Spotkałam się już dość dawno z opowiadaniem „Le Ciel”, które doprawdy mnie wciągnęło. Niestety, nie zostało ono nigdy ukończone – składa się zaledwie z prologu i dwóch rozdziałów, które mimo wszystko nie wyjaśniają zbyt wiele. Fabuła jest ciekawa, jednak moim zdaniem napisane jest to dość pobieżnie, zupełnie jakby autorka pisała to w biegu i nie miała zbytnio czasu na rozwinięcie. Właśnie dlatego podjęłam się zadania „odtworzenie” tej historii – własnymi słowami. Oczywiście w trakcie pisania pewnie masę rzeczy pozmieniam, poprzekręcam i dodam lub odejmę, jednak mam nadzieję, że nie zepsuję wam tej lektury.

Tytuł: Le Ciel
Paring: Zero x Hizumi (tak jak w oryginale)
Beta: Hoshii.

1.    Narodziny Zero

Mogłem się tego domyślić. Mój kuzyn jak zwykle mnie wystawił! Szlajałem się po dworcu drugą godzinę, licząc na cud, że może Pierrot łaskawie się pojawi – oczywiście, przeliczyłem się.
Nazywałem się Shimizu Michi i właśnie przyjechałem do Francji, do kuzyna, który namawiał mnie do nauki języka francuskiego. Nie dość, że dałem naciągnąć się na te lekcje, to w dodatku poszedłem na filologię francuską. To była moja pierwsza wizyta w tym kraju. Miałem szlifować język i poznawać kulturę, jednak nie wiedziałem, że ten wyjazd mógł okazać się dla mnie tak niefortunny…
W końcu zdecydowałem się poznać Paryż na własną rękę. Skoro Pierrot nie był łaskaw po mnie wyjść ani nawet nikogo przysłać – trudno. Wyszedłem ze stacji i ciągnąc za sobą małą walizkę, rozglądałem się, szukając czegoś, co mogłoby przyciągnąć moją uwagę lub zafascynować mnie.
Szczerze powiedziawszy… inaczej sobie to wszystko wyobrażałem. Skrzywiłem się, kiedy ktoś znów mnie szturchnął, przechodząc obok. Matko, ile tu było ludzi! Nawet w Kyoto tyle nie widziałem! Tylko w Japonii ludzie są jeszcze uprzejmi – a jak cię szturchną, to przynajmniej powiedzą przepraszam, a tu? Istna dzicz! Ci Francuzi byli tacy zapatrzeni w siebie, pełni pychy, przewartościowani, gburowaci… Coś okropnego. Kręciłem się wśród tłumu, szukając choć jednej uśmiechniętej twarzyczki, jednak moje wysiłki były próżne. Doprawdy, nie rozumiałem, dlaczego Paryż został nazwany miastem miłości – jak dla mnie, był brudną metropolią po brzegi wypełnioną opasłymi bankierami wcinającymi bagietki. W dodatku ta pogoda… ciężkie ołowiane chmury wyglądały jakby w każdej chwili były gotowe zesłać obfity deszcz. Mogłem się założyć, że nawet w Londynie było ładniej…
Spacerowałem po coraz węższych uliczkach, przyglądając się odrapanym kamieniczkom, które wyglądały smętnie. W tej chwili żałowałem, że jednak nie poszedłem na filologię angielską. Nigdy jakoś przesadnie dobrze się nie uczyłem, żaden umysł ścisły ze mnie nie był, a dodatkowo byłem w konflikcie z nauczycielem japońskiego w liceum, przez co stawiał mi kiepskie oceny, więc po wykreśleniu wszystkiego, do czego się nie nadawałem, zostały mi dwa kierunki studiów: filologia angielska lub francuska. Byłem dobrym lingwistą i planowałem zostać nauczycielem angielskiego, ale wtedy Pierrot zaczął mi wciskać kity, że angielski teraz każdy zna i nie potrzeba już tylu nauczycieli, jak kiedyś, dlatego zdecydowałem się na francuski. Nie przepadałem za tym językiem – uważałem, że aby poprawnie mówić w „języku miłości” najpierw trzeba włożyć sobie do ust trzy kawałki sushi albo całe opakowanie gumy do żucia; jak dla mnie to Francuzi „faflunili”, a nie mówili, ale cóż… stwierdziłem, że z czegoś utrzymywać się trzeba, a czy będę uczył tego, czy innego języka – to już mnie nie obchodziło.
I tak oto nastała noc, a deszczyk pomału zaczął rosić wszystko, czego zdążył dosięgnąć. Nie widząc innego wyjścia, wszedłem do pierwszego lepszego motelu, gdzie nie dominowały jakieś wygórowane ceny i wynająłem jednoosobowy pokój na czas nieokreślony, dlatego opłatę miałem uiszczać za każdy dzień w recepcji po godzinie ósmej rano. Był to dla mnie dość dziwny sposób, ale na taki uparła się właścicielka pensjonatu o pyzatej fizjonomii i nieprzyjaznym obliczu. Nie chcąc się kłócić z babą, która była ode mnie dwa razy większa, pokornie skinąłem głową i przyjąłem jej warunki.
Pokój, jak zapewne większość mogłaby się domyślać, nie był jakiś urokliwy. Jednoosobowe, proste łóżko, szafka nocna, fotel, który mimo wszystko więcej miał wspólnego z krzesłem (był tak samo niewygodny) i mała szafka z szufladami, na której stał mikroskopijnych rozmiarów telewizor. Oczywiście, aby go włączyć trzeba było uiścić opłatę w recepcji – dopiero wtedy dostawało się pilota. Płacić również trzeba było za klimatyzację – no przecież takie „luksusy” nie są dla wszystkich! Pospólstwo niech się nie pławi w cudzym dobrobycie!
Na szczęście noc nie była upalna ani duszna – wręcz przeciwnie; zimna, dlatego cieszyłem się, że nie wykupiłem klimatyzacji. Kuliłem się pod cienką kołdrą, rozpaczliwie zaplątując nogi w prześcieradle i na wszelkie znane mi sposoby próbując się rozgrzać.
Ściany tutaj było wyjątkowo cienkie (chyba nikt nie pokusił się o coś lepszego niż gips-karton), dlatego słyszałem jak na dole właścicielka rozmawiała przez telefon, dokonując kolejnej rezerwacji, jak jakiś porządnie wcięty turysta w pokoju obok śpiewał sobie skoczną piosenkę, jak ktoś co chwila kręcił się na korytarzu… Przez długi czas nie mogłem zasnąć, ale kiedy w końcu to się stało – zasnąłem jak kamień.

***

Obudziłem się w przekonaniu, że ten dzień nie będzie wcale lepszy od poprzedniego. Wyjrzałem za okno i od razu się skrzywiłem. Znów było dżdżyście i zimno. Zadrżałem na samą myśl o tym, że będę musiał wyjść na dwór – choćby do sklepu, czy jakiejś restauracji, bo na wyżywienie nie miałem co liczyć i właścicielka wyraźnie podkreśliła, że nikogo stołować nie zamierzała.
Ubrałem się i zarzuciłem na ramię torbę, która była moim bagażem podręcznym. Miałem w niej pieniądze, telefon i inne takie tam na ogół przydatne rzeczy, które lubiłem mieć przy sobie, po czym wyszedłem z pokoju i zszedłem na parter.
- Hola, azjatycki chłoptasiu! – zawołała za mną baba stojąca za ladą recepcji. – Najpierw uiszczasz opłatę!
Westchnąłem i wywróciłem oczyma, zawracając w jej stronę. Matko, czy ja wyglądałem na jakiegoś krętacza? Wyjąłem z torby portfel i otworzyłem go, mając zamiar wyjąć pieniądze, kiedy nagle zorientowałem się, że jest on… pusty!
- Co do…? –wydusiłem. – Okradli mnie? – nie mogłem w to uwierzyć. Przecież cały czas nie spuszczałem bagażu podręcznego z oczu, więc kiedy to się mogło stać? Czy ktoś mógł wejść do mojego pokoju, kiedy spałem?
- O nie, mój słodki – pomachała mi palcem wskazującym przed nosem. – Tak nie będziemy się bawić. Już nie raz słyszałam takie wymówki! Albo płacisz, albo rozliczymy się w inny sposób! – zagroziła mi.
- A… Ale ja naprawdę miałem pieniądze! Jeszcze wczoraj wieczorem! – próbowałem ją zapewnić, jednak baba i tak wiedziała swoje.

I tak oto wylądowałem na ulicy bez grosza przy duszy ani żadnej własności. Właścicielka motelu zarekwirowała moją walizkę jako rekompensatę. Jedyne z czym zostałem to z pustą torbą podręczną i również pustym portfelem, gdyż jak się okazało ukradli mi także telefon. Usiadłem załamany na wysokim krawężniku i ukryłem twarz w dłoniach. Nie no, było po prostu świetnie! A wszystko to wina Pierrota, który mnie wystawił!  Rozmasowałem obolałe skronie, w których czułem nieprzyjemne pulsowanie. Westchnąłem ciężko, jednak nie załamałem się. Postanowiłem iść na policję i zgłosić kradzież, kiedy nagle zaburczało mi w brzuchu. Cholera, od rana nic nie jadłem!
- Głodny? – usłyszałem nad sobą głęboki, przyjazny dla ucha głos. Podniosłem głowę i zobaczyłem nad sobą mężczyznę mniej więcej po trzydziestce, w garniturze. Miał ciemne włosy i takie też oczy, który patrzyły na mnie litościwie. Facet uśmiechnął się ciepło. Widać był jedynym porządnym człowiekiem w tym mieście.
- T… Tak – przyznałem nieśmiało. Mężczyzna wyciągnął w moją stronę rękę w geście pomocy, którą bezzwłocznie przyjąłem.
- Właśnie zamierzałem zjeść śniadanie. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś mi towarzyszył.
- Niestety, ale nie mam pieniędzy. Zostałem okradziony… - powiedziałem cicho.
- Nic nie szkodzi. Zapłacę za ciebie – zapewnił.
Czułem się dziwnie, kiedy nieznajomy płacił za mnie, jednak byłem tak głodny, że nie umiałem odmówić. Mężczyzna był bardzo miły i dobrze wychowany – nie biła od niego ta charakterystyczna dla Francuzów wyższość. W przypływie szczerości opowiedziałem mu o nieprzyjemnościach, z którymi musiałem zmierzyć się już w pierwszym dniu mojego pobytu za granicą.
- Och… To smutne – powiedział, kiedy wysłuchał do końca mojej opowieści. – Zapewne nie masz, gdzie się teraz podziać, prawda?
- Niestety… - westchnąłem.
Przyszedł kelner. Facet zamówił dla nas jeszcze po szklance drogiej whisky. Podczas zamówienia szepnął coś jeszcze do chłopaka pracującego w restauracji, jednak nie dosłyszałem co, a głupio mi było pytać.
- Wiesz… Myślę, że znów mogę ci pomóc – uśmiechnął się. – Znam pewne miejsce, gdzie mógłbyś się zatrzymać… na dłużej – zachichotał. – Tylko musiałbyś się zgodzić na pewną robotę. Od razu ostrzegam, że bardzo mała część wynagrodzenia należałaby do ciebie, a mogłoby się okazać, że nawet nic byś z tego nie dostał.
- Miałaby to być praca, gdzie pracodawca załatwiłby mi zakwaterowanie? – kelner wrócił z dwoma szklankami bursztynowego alkoholu.
- Mniej więcej – zaśmiał się i upił pierwszy łyk, a ja poszedłem w jego ślady.- Zgodziłbyś się?
- Chyba nie mam innego wyjścia – wzruszyłem ramionami, po czym zakręciło mi się w głowie.
Zanim straciłem przytomność zobaczyłem jeszcze kwaśny i jednocześnie drwiący uśmiech mężczyzny.

***

Obudziłem się w małym, ciemnym i dusznym pomieszczeniu. Nie wiedziałem, gdzie się znajdowałem ani dlaczego tutaj trafiłem… nie wiedziałem nawet jak się nazywałem. Nie wiedziałem kompletnie nic. Zląkłem się i zacząłem wierzgać, gdy nagle zorientowałem się, że jestem do czegoś przywiązany. Szarpnąłem się na tyle mocno, że coś skądś spadło i narobiło niemało hałasu. Przerażony wstrzymałem oddech, kiedy ktoś otworzył drzwi i włączył światło, które mnie oślepiło.
- O, obudziłeś się w końcu. Jak miło – usłyszałem jadowity głos nad sobą, jednak nie miałem odwagi ponieść głowy i spojrzeć w twarz tej osobie. Kiedy przyzwyczaiłem się do panującej jasności, zorientowałem się, że znajdowałem się w jakimś schowku na miotły czy podobnym pomieszczeniu gospodarczym, gdyż dookoła mnie były szafki z jakimiś puszkami z farbami lub środkami czystości; samych mioteł też stało kilka pod ścianą. Ja sam byłem przewiązany sznurem na wysokości bioder, którego koniec przytwierdzony był do jednej z masywnych szafek. – Jesteś własnością domu uciech cielesnych „Le Ciel” – ów ktoś rzucił we mnie butelką z wodą. – Od zawsze należałeś do tego miejsca. Próbowałeś uciec, dlatego zostałeś ukarany przez „pana”, czyli właściciela tego luksusowego domu rozpusty. Kiedy zostałeś złapany, szamotałeś się i rozbiłeś sobie głowę. To dlatego możesz nie pamiętać wielu rzeczy. Nic nie znaczysz w tym świecie; jesteś zerem – dlatego tak się właśnie nazywasz, Zero – warknął i zgasił światło, po czym na powrót zamknął mnie w mojej „celi”.
Uwierzyłem, bo co innego mogłem zrobić?

***

Po kilku dniach zostałem wypuszczony z mojego „więzienia” i zaprowadzony bajecznie ozdobionym korytarzem przed gigantyczne, dwuskrzydłowe wrota pełne melizmatów. Wystrój posiadłości (nie wiedziałem jak to inaczej nazwać – mimo iż był to w istocie jedynie burdel) przypominał mi barokowe zamki i kościoły, pełne przepychu i ozdób. Tu było podobnie – wszystko opływało w złoto, czerwony lub granatowy aksamit i ciemne, polerowane drewno.
Stojąc pod tymi drzwiami zastanawiałem się, co mam zrobić, jednak w końcu „na chłopski rozum” domyśliłem się, że chyba powinienem tam wejść. Niepewnie otworzyłem ciężkie wrota i wszedłem do ogromnego, zaciemnionego pomieszczenia. Naprzeciw wejścia mieściło się ogromne, masywne biurko zawalone papierami, a za nim znajdowały się trzy okna sięgające od sufitu do podłogi. Żaluzje do połowy były zaciągnięte. Przed biurkiem, naprzeciwko siebie stały dwie, eleganckie kanapy, które wyglądały na bardzo miękkie i wygodne. Obie miały szmaragdowe obicia siedzisk i podłokietniki wykonane z, zdawało mi się, hebanu. Między sofami znajdował się niski stolik, który był wykonany z tego samego drewna, co podłokietniki. Na nim mieściła się srebrna zastawa, w której skład wchodził wysoki czajnik oraz dwie filiżanki, do których została już nalana herbata. Zielona – a bynajmniej tak zgadywałem po zapachu.
- Witaj, laleczko – usłyszałem za sobą cichy głos, na którego dźwięk podskoczyłem ze strachu. Chwilę później ktoś objął mnie od tyłu i ułożył głowę na moim ramieniu, jednocześnie gładząc mnie opuszkami smukłych i długich palców po policzku.
- K… Kim pan… jest? – wydusiłem.
- Mów mi Karyu – pocałował mnie w szyję. – Jestem twoim „opiekunem”. Do moich zadań należy spełnianie twoich próśb. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, laleczko, to zgłoś się do mnie – założył mi włosy na ucho. – Jesteś naprawdę śliczny…
- A… - zająknąłem się. – Czego… ja… znaczy… Czego mógłbym chcieć? – zapytałem, czując jak gula, która nagle wezbrała mi w gardle nie pozwalała mi swobodnie mówić.
- Kosmetyków, perfum, ubrań… - wyliczał na palcach. –Pieniądze nie będą ci do niczego potrzebne, bo nie możesz opuszczać tego miejsca – wzruszył ramionami i odwrócił mnie do siebie przodem, przyglądając mi się uważnie. – Idealny… - szepnął, a ja speszyłem się. Na mojej twarzy pojawiły się rumieńce.
Mój „opiekun” okazał się być wysokim, szczupłym mężczyzną o półdługich włosach, drobnej twarzy i pełnych ustach. Miał również delikatny, pasujący do jego typu urody makijaż, który jedynie ją uwydatniał.
- Jeśli coś będzie się działo nie tak, również masz mi powiedzieć. Zrozumiałeś… jak cię tam nazywają?
- Zero – szepnąłem i spuściłem głowę, przypominając sobie definicję mojego imienia.
- Niech będzie i tak… – wzruszył ramionami i objął mnie ciasno, przyciągając do siebie. Następnie zjechał dłońmi na moje pośladki, które zaczął ugniatać, przez co spiąłem się i zachłysnąłem powietrzem. Chłopak zachichotał i zaczął dotykać mnie po wewnętrznych stronach ud, po czym pocałował mnie w kącik ust. Odsunął się ode mnie i spojrzał z uśmiechem na moją zaczerwienioną twarz. – Chodź, Zero – złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. – Zaprowadzę cię do pokoju.
Znów zostałem przeprowadzony tym samym korytarzem, a następnie skręciliśmy w prawo, w korytarz, w którym wcześniej nigdy nie byłem, a bynajmniej tak mi się zdawało. Tu wszystko opływało w szafirowy kolor zamiast w złoto. Ciemnoniebieska tapeta pstrokata od przeróżnych, granatowych abstrakcji świetnie komponowała się z prawie czarnym dywanem na podłodze, który wyglądał na tak puszysty, że od samego patrzenia po prostu chciało się zdjąć buty i przejść po nim na boso. Zatrzymaliśmy się pod kolejnymi drzwiami, które miały już całkiem zwyczajne rozmiary i nie były jakoś misternie zdobione w odróżnieniu od tych, które prowadziły do gabinetu Karyu. Nie wiem, czy ten pokój rzeczywiście mogłem nazwać gabinetem, ale jakoś nie mogłem znaleźć innego określenia…
Weszliśmy do środka. Nie był już tak okazały, choć nie mogłem powiedzieć, że był ubogi. Ściany były pomalowane na przyjemny dla oka kolor cappuccino, dwa jednoosobowe łóżka stały obok siebie pod równoległymi ścianami – mimo,iż były jednoosobowe, nie były małe i wyglądały na bardzo solidne. Zostały nakryte jasnobrązowymi kapami, spod których wyglądała mleczna pościel. Naprzeciw łóżek znajdowała się toaletka, taka, jaką zazwyczaj miały zamożne damy. Na jej blacie znajdowało się masę kosmetyków, flakoników z perfumami, szczotek, grzebieni i tym podobnych. Obok toaletki znajdował się mały regał z książkami. Mimo tak ładnego wystroju na początku to wcale nie on przykuł moją uwagę – skupiłem się na przestraszonym chłopaczku przyciskanym do ściany oraz jego napastniku.
- Moje pieniądze, jak sam zaimek wskazuje, są moje. Postawiłeś wszystko na jedną kartę, Williamie, i przegrałeś. Tak w życiu bywa, jednak pamiętaj, że się u mnie zadłużyłeś… I tak jestem dla ciebie na tyle dobry, że pozwalam spłacać ci twój dług w małych kwotach co jakiś czas, a nie żądam od ciebie całej sumy na raz– ciemnowłosy mężczyzna, który trzymał za gardło owego Williama, mówił spokojnie, jednak ewidentnie było po nim widać, że był wkurzony i to nie na żarty.
- Wiem – pisnął cienko jasnowłosy chłopaczek. – Przepraszam! Następnym razem już będę miał!
- Ostatnio też tak mówiłeś… - mruknął mało zadowolony z tak słabego argumentu.
- Ale tym razem będę miał te pieniądze! Obiecuję!
- Twoje słowo jest dla mnie nic nie warte – prychnął, ale mimo wszystko puścił blondyna, który osunął się na kolana. – Niech będzie, że jestem dobrym człowiekiem – momentalnie wypluł te słowa. – Ostatnia szansa – warknął i odwrócił się do nas przodem.
- Hizu, nie zastraszaj moich dziwek – zaśmiał się Karyu i położył mi rękę na ramieniu, kurczowo zaciskając na nim palce do tego stopnia aż poczułem ból, i jednocześnie przyciągnął mnie do siebie odrobinę, jakby bał się, że tamten zrobi mi krzywdę.
- Przypominam ci, że ty również masz u mnie długi – ciemnowłosy uśmiechnął się krzywo. Mimo, iż jego słowa były jadowite, przyjemnie się go słuchało. Miał taki… hipnotyzujący głos, którego łaknęło się więcej. Miał idealnie proporcjonalną twarz; tak, jakby został narysowany przez mistrza w swoim kunszcie i ożywiony z kartki papieru. Miał bezdenne, ciemne oczy, które, kiedy zatrzymały się na mnie, stały się niemalże czarne. Przestraszyło mnie to, jednak mimo wszystko nie mogłem oderwać od nich spojrzenia. – Więc lepiej uważaj na słowa, Karyu, bo w przypływie złości mogę przez przypadek wspomnieć co nieco o tym twojemu ojcu – zagroził.
- Ja wszystko powoli spłacam – prychnął niewzruszony mój „opiekun”.
- Tak? – mężczyzna, który został nazwany Hizu, uśmiechnął się obłudnie. – Ale wpłacasz bardzo małe sumy… które nieubłaganie i wciąż maleją. Niedługo ostatnie grosze będziesz mi przynosił w zębach – wywrócił oczyma. – A wiesz, że mógłbym być na tyle chamski, żeby teraz kazać oddać ci wszystko, prawda? – spojrzał na niego z wyższością. – Ale spokojnie… Możemy dogadać się w inny sposób – spojrzał i postąpił trzy kroki w moją stronę. – Jak się nazywasz? – zapytał, a jego oblicze złagodniało. Palce „opiekuna” zacisnęły się na moim barku jeszcze bardziej.
- Au! – krzyknąłem, kiedy palce wysokiego chłopaka wcisnęły mi się pod obojczyk. – Zero… - szepnąłem. Hizu odciągnął ode mnie rękę Karyu, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.
- Nawet o tym nie myśl – warknął „opiekun”. – Nie dostaniesz go – odciągnął mnie od ciemnowłosego.
- Mów, co chcesz, ale wiedz, że nie dorobisz się na ślicznym Zero takiej fortuny jak myślisz… o ile jesteś człowiekiem – wzruszył ramionami. – Jeżeli natomiast jesteś bezuczuciową bestią i tyranem, którego obchodzi tylko forsa i chcesz mieć na sumieniu jego niewinność, to w istocie może w końcu zarobisz tyle, aby spłacić swój dług. Jeśli choć trochę zamierzasz się z nim liczyć i jeśli nie wytrzymasz widoku jego łez, to oddasz mi go; prędzej, czy później – Hizu przeczesał palcami moje włosy i uśmiechnął się ciepło. Wyglądał wtedy jak sam Bóg. –Wiesz, że go nie skrzywdzę. Nie czerpię przyjemności z krzywdy innych w przeciwieństwie do twojego ojca – Karyu zgrzytnął zębami, po czym rzucił wyzywające spojrzenie niższemu, który jedynie wyszczerzył się drapieżnie. Obaj wyszli z pokoju już bez słowa. Ich zachowanie było dla mnie dziwne, jednak nie mi było to oceniać…
W momencie, kiedy zamknęły się za nimi drzwi, przypomniało mi się, że przecież w pokoju znajduje się również Will. Spojrzałem na chłopaka ze współczuciem i powoli podszedłem, a następnie przykucnąłem koło niego.
- Nic ci nie jest? – zapytałem z troską.
- Nie – burknął i z trudem podniósł się z podłogi.
- Kto to był? – pytałem dalej.
- Hizumi – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu. Niewiele mi to wyjaśniło… - Nie wiesz kto to jest? – zdziwił się. – Wiele osób nie widziało go na własne oczy, ale każdy chyba o nim słyszał! Jesteś nowy?
- No… można tak powiedzieć… - wzruszyłem ramionami i usiadłem na wolnym łóżku.
- Hizumi to właściciel wielkiego kasyna, które współpracuje z „Le Ciel”. Wiesz… kiedy idziesz do kasyna, grasz w karty, ruletkę, ale także pijesz; a kiedy goście już wypiją swoje, zaczynają być sprośni i chcą się „zabawić”. Wtedy Hizumi przysyła po nich limuzynę i przywozi swoich gości tutaj, którzy… korzystają z naszych usług… - spuścił głowę.
- Karyu mi powiedział, że nie możemy opuszczać terenu „Le Ciel” – zauważyłem po chwili – w takim razie, jak zadłużyłeś się u tego całego Hizumiego, skoro jego kasyno nie jest bezpośrednio połączone z „Le Ciel”? Znaczy… ja to tak zrozumiałem, bo wspomniałeś o tej limuzynie…
- Nie możemy wychodzić sobie „od tak”; w sensie, że wypad na zakupy, czy coś w tym stylu odpada, ale jeśli ktoś cię wynajmie, może zabrać cię do siebie. Hizu ogólnie nie jest zły i można się z nim dogadać. Ja poszedłem z nim na taki układ, że… - westchnął – on zabrał mnie do swojego kasyna i pożyczył pieniądze. Grałem, bo chciałem wygrać jakieś duże pieniądze, żeby się wykupić z „Le Ciel”, jednak szczęście mi nie dopisało i wszystko przegrałem… Teraz mam dług…
- Dlaczego mówisz o tym tak spokojnie? – zdziwiłem się. – A przecież… my w ogóle się nie znamy!
- Wiem, że nazywasz się Zero i będę z tobą mieszkał. Ty wiesz, że nazywam się Will i będziesz ze mną mieszkał – wzruszył ramionami. – Tyle wystarczy. A czemu ci to mówię? Ponieważ zapytałeś. Niby dlaczego miałbym ci tego nie powiedzieć? Tutaj nikt nie ma ciekawej historii… Nie trafia się do „Le Ciel” za dobre sprawowanie… Zresztą to nie jest żadna tajemnica. Przecież nie pójdziesz teraz i nie zaczniesz o tym plotkować, nie? W sumie i tak nie masz z kim… Inni są w podobnych sytuacjach… A ty? Jaka jest twoja historia?
- Nie wiem… Nie pamiętam – pokręciłem głową, a chłopak spojrzał na mnie przestraszony. – Coś się stało?
- Trafiłeś na najgorszy wariant… Już się kiedyś z tym spotkałem. Współczuję – odsunął się trochę ode mnie.
- Nie rozumiem…
- To może i lepiej – uśmiechnął się krzywo i spojrzał na zegarek na ścianie. – Niedługo osiemnasta, a o dziewiętnastej otwierają, więc możemy zacząć się już przygotowywać. Nauczę cię robić makijaż – obiecał. – Nie ma innego wyjścia – dopowiedział szybko, widząc moją minę.

CDN.

8 komentarzy:

  1. Hej, kojarzę to opowiadanie! Pamiętam, że całkiem mi się podobało. Czy nie było przypadkiem na yaoi.pl? Niektóre na tamtej stronie są naprawdę dobre, ale niedokończone. A szkoda.
    Biedny Zero. Trzeba było nie przyjeżdżać to by się nie władował w to bagno xD i przepraszam za opóźnienia w pisaniu tego megashota m(_ _)m

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam to i... XD rzeczywiście zrobiłaś z tego kogel mogel XDDDDD no i dobrze... twoj wersja mi się o wiele bardziej podoba... więc... CZEKA NA JESZCZE i na Monster i GaraxTetsu >.> ja tu czekam ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Oryginału nie kojarzę, ale to bardzo mi się podobało. Jak wspominałam, lubię "mroczne" i dziwne historie.

    Ciekawa jestem, o co chodzi z tą ucieczką, i należeniem do tego miejsca wcześniej. Zaciekawiła mnie ta historia i to bardzo, i będę czekać na ciąg dalszy.

    Pozdrawiam
    Rena X

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... bardzo ciekawe :) To to, o którym mi opowiadałaś w restauracji z posklejanymi taśmą ścianami? XD Rzeczywiście ciekawe, ktoś miał fajny i oryginalny pomysł, muszę tylko znaleźć pierwotną wersję...
    Tylko... skoro są we Francji, to czy Zero nie rzuciło się w oczy, że Karyu i Hizu też są Azjatami? O.o Może chociaż wydawali się mu trochę azjatowaci? xD Jenyyy... jestem strasznie ciekawa, jak to będzie z Hizu i Zero. I kto tym razem będzie biednym uke! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, mnie też to zastanawiało XD W tym momencie nie wyobrażam sobie Zero jako seme XD A opowiadanie fajne, pomysł dość oryginalny, ubrałaś go w słowa lepiej niż autorka. Czekam więc na kolejną część i na Monsters! ;_;
    Alyss

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie pojadę do francji ;_;
    Biedny Zero w co oni go wpakowali ._.
    A właściwie ten jego kuzynek >_> Co za... Ech ;_;
    Biedactwo ;_;

    Mam nadzieję, ze to sie szybko rozwiąże i sie chlopak nie bdzie musiał dawac ._.

    OdpowiedzUsuń