Tytuł: „Closer
to Ideal”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Gatunek: obyczajowe
Typ: seria
Beta: Hoshii.
Nie wiem, a
może raczej nie pamiętam, jak dokładnie się stało, że Zero znalazł się w moim
zespole. Po prostu przyjechaliśmy do Tokio, pokłóciłem się z byłym basistą,
doprowadzając niemalże do rozpadu zespołu, gdyż nie chciałem przeprosić tego
bęcwała. Przez kilka dni piłem, w końcu dopadł mnie kac, a zaraz po nim Karyu,
dzięki któremu wytrzeźwiałem… a Zero już był. Był w studiu, a lider i
perkusista traktowali go jak starego przyjaciela, jakby to on był z nami od
powstania zespołu. Nie przejąłem się tym zbytnio i traktowałem go jako
zastępstwo, jako basistę – ale nigdy jako muzyka. Dlaczego? Może brakowało mi
pokory, by przyznać, że Michi był naprawdę dobry, a może po prostu miałem go
gdzieś.
Westchnąłem
i podparłem głowę na dłoni, robiąc przy tym minę cierpiętnika. Gitarzysta
spóźniał się już dwanaście minut! Nie do pomyślenia! Ludzie, przecież tylko ja
mam tutaj prawo przyjechać do studia na godzinę dwunastą, kiedy próba jest
ustalona na dziewiątą! Tylko ja mam prawo bezczelnie spóźniony wejść do sali i
nie szepnąć nawet kurtuazyjnego „przepraszam”! Spojrzałem na zegar, wiszący na
ścianie – dwunasta trzynaście. Spóźniał się już trzynaście minut…
Zdawało się,
że moja irytacja nie udzielała się pozostałym członkom zespołu. Tsukasa z nudów
przysypiał na kanapie, a Zero bawił się telefonem. Perkusista po raz setny
ziewnął rozdzierająco i ułożył się wygodniej, przekręcając na drugi bok, co
łączyło się z tym, że teraz zamiast jego twarzy mogłem podziwiać jego plecy i tyłek.
Swoją drogą… ładny tyłek… Wiele razy próbowałem poderwać Tsu, ale on zawsze
mnie odpychał, twierdząc, że nie interesują go chłopcy, mimo iż doskonale
wiedziałem, że podkochiwał się w Karyu. To, jak wpatrywał się maślanymi oczyma
w lidera, było nie do przeoczenia. Zresztą pozostawała jeszcze jedna, bardzo
istotna kwestia, którą przeważnie posługiwał się Kenji, gdy stawałem się zbyt
nachalny – „Hizu… Nawet gdybym był homoseksualistą, to wiesz przecież, że nie
interesują mnie przygody na jedną czy dwie noce.” – to był jego stały tekst.
Racja, chciałem go tylko przelecieć, a nie dać mu się uwiązać na smyczy. Mimo
jego kategorycznej odmowy i tak co jakiś czas próbowałem go wyrwać – bo
przecież nigdy nie wiadomo, co mu się odwidzi albo przywidzi, nie? Trzeba być
czujnym, żeby zdobyć taki ładny tyłek…
Czytając to,
ktoś mógłby stwierdzić, że jestem okropny – i znowu racja! Miałem paskudny
charakter, a co jeszcze gorsze: wiedziałem o tym i nic z tym nie robiłem.
Odpowiadało mi to, jaki byłem. Ale w tym momencie muszę wtrącić kolejne kilka
słów wyjaśnienia – tak w gwoli ścisłości – mianowicie: nie chodziło mi o to,
żeby każdego zaciągnąć do łóżka; nie. Ja po prostu chciałem udowodnić, że mogę
i potrafię… wszystko. Nie była to chęć popisania się przed kimś, bo często sam
wyznaczałem sobie cele, które później osiągałem. Byłem tak okropny, że
potrafiłbym spalić studio – zniszczyć cudzy dorobek życia, przy czym sam bym
ucierpiał, bo przecież moja praca także poszłaby na marne – jednak byłem gotów
to zrobić, żeby udowodnić, że mogę, że potrafię… że nie mam żadnych granic, że
jestem bezwzględny – można by rzec, że byłem aniołem śmierci i zniszczenia
XXIw. – że masz chować dzieci przede mną, masz im opowiadać bajki o złym
Hizumim, który zrobi im krzywdę, jeśli nie zjedzą całego obiadu; jestem złem
wcielonym.
Tak, możecie
od dziś mówić mi Panie Ciemności.
Mimo mojego
wręcz obrzydliwego usposobienia, które zdawałoby się, że nie ma sobie równych…
to jednak miało. Był ktoś, kto mógł się ze mną równać – Shimizu Michi.
Uwielbiałem się z nim kłócić, bo kiedy wygrywałem, czułem się jak niemal jak
ludzkie wcielenie bóstwa… którym po części już byłem, nie? Więc może inaczej…
Czułem się usatysfakcjonowany, mimo iż nie obchodził mnie ten chłopak i nie
umiałem przyznać, że jest naprawdę dobrym basistą (może nawet lepszym ode mnie,
ale cii…). Zero był mocnym przeciwnikiem i prowadził wspaniałe potyczki słowne,
jednak wiadomo, kto był lepszy. Ach, cóż za skromność…
- Cześć! – z
zamyślenia wyrwał mnie głos rudego, który dopiero co wszedł do sali. –
Przepraszam za spóźnienie, ale władowałem się w niezły korek… O, Hizumi! Już
dotarłeś? – był szczerze zdziwiony. – Znaczy, że jestem ostatni?
- Ta –
mruknął zaspany Tsukasa i mocniej wcisnął się w oparcie kanapy, na której leżał.
- Naprawdę,
jestem szczerze zdumiony, Hizu, że choć raz w życiu udało ci się przyjść na
czas! – spojrzał na mnie jak na kosmitę.
- Na czas? –
podniosłem nonszalancko jedną brew.
- No tak.
Zawsze ci mówiłem, że próba jest na dziewiątą, żebyś przyszedł o dwunastej. My
przychodziliśmy kilka minut wcześniej. Myślałeś, że naprawdę sterczymy tu już
od godziny dziewiątej? – prychnął.
- W takim
razie na następną próbę przyjdę na szesnastą – wzruszyłem ramionami, wcale nie
czując się pokonanym.
- Więc my
też – kiwnął głową lider, a ja uśmiechnąłem się jadowicie, planując pojawić się
dopiero o godzinie osiemnastej.– To co? Zaczynamy? – zapytał z ciepłym uśmiechem.
- Jeszcze
chwilę… - wyseplenił perkusista.
- Zaraz… -
odezwał się Shimizu. – Tylko to doczytam…
- No to dam
wam jeszcze pięć minu…
- Zaczynamy!
– zarządziłem, podrywając się z miejsca. – Tsukasa! – podszedłem do chłopaka i
zwaliłem go na podłogę. – Obudź się! – wrzasnąłem mu do ucha. – A ty –
podszedłem do ciemnowłosego i wyrwałem mu komórkę z ręki, po czym wyjąłem z
niej baterię i wsunąłem ją za linię spodni, a sam telefon wsadziłem do kieszeni
– oddaj mi to i szoruj po swoją gitarę – uśmiechnąłem się wrednie.
Kenji zaczął
na mnie wyklinać, Matsumura pokręcił głową z politowaniem, a Shimizu bez słowa
wykonał moje polecenie, jednak jego postawa przekazywała jednoznaczny
komunikat: „Poszedłem po tą gitarę, bo lubię grać, a nie dlatego, że mi
kazałeś.”
Rozpoczęła
się próba. Zagraliśmy kilka starych piosenek, by potem stopniowo przechodzić do
coraz nowszych. Doszliśmy do „Going on” (to jedyna piosenka Despów, która
została napisana w całości w języku angielskim od aut.), a ja trzeci raz
śpiewałem dwa pierwsze wersy refrenu, kiedy znów coś poszło nie tak.
- Karyu,
zwolnij trochę – powiedziałem niby obojętnie, jednak w głębi duszy byłem już
lekko podenerwowany.
- Masz
problem z wejściem w rytm czy po prostu twój angielski jest aż tak słaby? –
zamiast gitarzysty odezwał się basista.
- Ani to,
ani to – odwróciłem się do niego przodem i spojrzałem na niego znudzony, choć
przewidywałem już, co się święci. – Po prostu za szybko gracie i zmieniacie
rytm.
- A może to
ty za wolno śpiewasz i nie wyciągasz, co? – odparował szybko. – Zarzucasz
niekompetencję trzem zawodowym muzykom; wiesz, bardziej prawdopodobne jest, że
wini jednostka niż AŻ trzech zawodowców.
- Zakładasz,
że ja nie jestem profesjonalistą? – założyłem ręce na piersi.
- Zakładam,
że nie znasz nawet rytmu piosenki, który jest ustalony na jedną ósmą, a nie
jedną czwartą – prychnął i podetknął mi pod nos kartkę z nutami, wskazując
palcem ułamek mieszczący się zaraz za kluczem wiolinowym.
- Rytm i
wartościowość utworu zawsze można zmienić – wzruszyłem ramionami.
- Ale my
trzymamy się tego, co jest – odparł hardo. – Więc albo dostosujesz się do
naszej trójki, albo… - w tym momencie wyrwałem mu kartkę z ręki i wyjąłem
długopis z kieszeni, po czym poprawiłem ułamek z jednej ósmej na jedną czwartą.
- Proszę –
pokazałem mu nuty. – Teraz masz rytm ustalony na jedną czwartą. Pozmieniaj
jeszcze sobie te szesnastki na ósemki i ósemki na ćwierćnuty. Powiedziałeś, że
trzymacie się tego, co jest, więc proszę; napisane jest jedna czwarta, trzymaj
się tego – uśmiechnąłem się z wyższością i wcisnąłem mu kartkę w dłoń. Michi
już chciał coś odpowiedzieć, ale Karyu go uprzedził.
- Daj
spokój, Shimizu. Wiesz, że z nim nie wygrasz… szczególnie, gdy włączy mu się
ten tryb „boga” – szepnął mu na ucho, jednak zrobił to albo na tyle głośno, albo
ja miałem tak rewelacyjny słuch, że usłyszałem to. Mój uśmiech pogłębił się.
- Zaczynamy
jeszcze raz – znów zacząłem się rządzić. – Tym razem z nowym rytmem! –
podkreśliłem. Zaczęli nieco wolniej…
***
Chyba nigdy
w życiu nie zrozumiem ludzi z mojej branży, którzy umawiają się na próby o
jakiś barbarzyńskich porach, jaką była na przykład godzina dziewiąta. Ja, jako
przedstawiciel rasy lenia pospolitego, raczyłem zwlec się z łóżka dopiero po
jedenastej. Normalnie o tej godzinie już kończyłem makijaż oraz śniadanie
(miałem jakiś dziwny nawyk jedzenia w łazience podczas przeglądania się w
lusterku) i szykowałem się do wyjścia, jednak nie dziś – skoro zamierzałem
wyjść dopiero o osiemnastej, to miałem jeszcze masę czasu. Uśmiechnąłem się pod
nosem dość kwaśno i w samych bokserach oraz za dużej, pogniecionej bluzce,
która sięgała mi do połowy uda ruszyłem do kuchni. Nalałem wody do czajnika
elektrycznego i nastawiłem wodę na kawę. Wyjąłem duży kubek i wsypałem do niego
cztery czubatych łyżeczek drobno zmielonego proszku, który w połączeniu z wodą
tworzył życiodajny płyn, bez którego nie umiałem już poprawnie egzystować. Taa,
a ja się zastanawiałem ostatnio skąd ta arytmia i problemy z sercem…
Kiedy woda
się zagotowała, zalałem kawę, a następnie wdrapałem na blat szafki kuchennej.
Potem z kolei usiadłem na szerokim parapecie i ułożyłem gorący kubek na
brzuchu. Oczywiście poparzyłem się przy tym, ale nie przejąłem się zbytnio.
Spojrzałem na szybę, w której mogłem się przejrzeć – przesuszona i blada, wręcz
pergaminowa skóra poprzecinana siną siatką żył, wory pod oczami, przebarwienia
od przeróżnych kosmetyków, z których nie wszystkie działały na moją korzyść,
zapadnięte policzki, wysunięta do przodu szczęka, pionowa kreska między
brwiami, która nigdy nie znikała, nieuczesane włosy sterczące na wszystkie
strony tego świata… no może nie do końca tak wygląda ludzkie wcielenie bożka,
ale cóż…
Podciągnąłem
nogi pod brodę i spojrzałem na własne kolana – byłem zaskoczony, jak bardzo
widoczne są u mnie kości – jeszcze trochę a postawią mnie w klasie od biologii,
gdzie będę robił za model ludzkiego szkieletu! Fakt, ostatnio regularne posiłki
nie były według mnie w modzie, dlatego często o nich zapominałem, ale… żeby
zaraz wyglądać AŻ tak chudo? To lekka przesada… Pogładziłem dłonią własne udo –
mógłbym przysiąc, że był tu kiedyś mięsień…
Westchnąłem
ciężko i upiłem pierwszy łyk napoju, odwracając wzrok od własnego ciała i
utkwiwszy go w bezchmurnym niebie. Zacząłem rozmyślać; a to wcale nie był dobry
znak! U mnie takie rozwodzenie się oznaczało depresyjny nastrój – co gorsza
mógł on trwać od kilku minut do kilku miesięcy. Nie byłem pocieszony tym, że
właśnie teraz zebrało mi się na rozpamiętywanie i analizowanie tego, co już
zdążyło się wydarzyć, jednak nie mogłem z tym walczyć. Nie mogłem, a nawet nie
chciałem. Nic chciałem tego wstrzymywać, gdyż zdawałem sobie sprawę, że to
doprowadziłoby tylko do jeszcze gorszego skutku – im dłużej próbowałem
powstrzymywać i bronić się przed tym, tym dłużej potem utrzymywał się u mnie
podły nastrój.
Jak zwykle w
takim humorze zgarnąłem pierwszą lepszą czystą kartkę, która nawinęła mi się
pod rękę oraz ołówek i zacząłem pisać tekst kolejnej piosenki, od czasu do
czasu popijając kawę. Jak zwykle także przypomniał mi się e-mail, który
dostałem kiedyś od jednej z fanek jeszcze na początku swojej kariery.
Dziewczyna pisała, że bardzo podobają jej się moje teksty, gdyż zawieram w nich
mnóstwo uczuć, o których większość ludzi boi powiedzieć się nawet najlepszemu
przyjacielowi, a ja mam odwagę wyśpiewać je publicznie. Uśmiechnąłem się
delikatnie pod nosem – pamiętam, jak ucieszyłem się z tego… pamiętam również
jak Zero powiedział, że to jedna wielka bzdura, gdyż nie posiadałem ludzkich
uczuć, więc tym bardziej nie mogłem ich zawrzeć w czymkolwiek. Zabolało mnie to
wtedy – i chyba to właśnie był powód, dlaczego stałem się tak obojętny i
jeszcze bardziej oziębły względem Shimizu. Na ogół, kiedy funkcjonowałem
poprawnie, te słowa nie bolały; z kolei, kiedy znów popadałem w melancholię,
stara rana otwierała się ponownie, a słowa basisty odbijały się echem w mojej
głowie – tak było i teraz.
Michi był
jedyną osobą, której udało się tak na mnie wpłynąć – udało mu się wyryć swoje
istnienie w mojej świadomości aż nadto dobrze. Nigdy nie rozpamiętywałem
niczyich słów, nie zastanawiałem się nad nimi… Czasem jedynie zastanawiałem
się, czy mogłem lepiej sprecyzować wypowiedź, zmienić ją nieco – ale to
wszystko wciąż dotyczyło mojej narcystycznej postaci; nigdy nikogo innego… aż
do tamtego momentu. Od tamtej chwili Zero utknął w mojej pamięci.
Nie wiem,
ile przesiedziałem na tym oknie, jednak stwierdziłem, że musiało już minąć
trochę czasu ze względu na to, że kawa zdążyła już dawno wystygnąć, a kartka
została zapisana przeze mnie drobnym druczkiem z obu stron – zapewne stworzę z
tego przynajmniej dwie piosenki.
Odstawiłem
kubek na blat, zamierzając się z niego ześliznąć, kiedy nagle rozległ się
dzwonek do drzwi. Zdziwiłem się – pizzy nie zamawiałem, więc kto też mógł do
mnie przyjść i w dodatku używać dzwonka? Musiał to być jakiś niecodzienny gość…
co oznaczało, że nie był to Karyu. Spojrzałem na cyfrowy zegarek na piekarniku,
którego chyba nigdy w życiu nie użyłem; była godzina szesnasta trzydzieści
siedem. Wzruszyłem ramionami i postanowiłem udawać, że nie ma mnie w domu.
Dzwonek powtórzył się kilka razy, aż potencjalny gość stracił cierpliwość i po
prostu wszedł do mieszkania, o czym świadczyło ciche kliknięcie wydawane przy
naciśnięciu klamki. Zakląłem pod nosem, żałując, że nigdy nie zamykałam drzwi
na klucz. Po chwili w kuchni stanął…
- Co ty
tutaj robisz? – zdziwiłem się na widok chłopaka.
- Ja również
mógłbym zapytać, co TY jeszcze tutaj robisz – warknął Zero i założył ręce na
piersi, mierząc mnie groźnym spojrzeniem. – Wystawiłeś nas!
- Co? –
zdziwiłem się, ale po chwili załapałem, o co mu chodziło. – Daj spokój!
Przecież czekacie na mnie dopiero pół godziny; jest jeszcze młoda godzina! –
prychnąłem.
- Karyu
wściekł się i odwołał próby na najbliższe trzy dni. Zamierza cię wyrzucić z
zespołu, bo go olewasz – powiedział z triumfem w głosie.
-
Zamierzałem przyjść na godzinę osiemnastą – wzruszyłem ramionami i przeczesałam
włosy palcami, po czym stanąłem na nogach. – W sumie moje lenistwo wyszło nam
na dobre; mamy przynajmniej trochę wolnego – zauważyłem.
- Poprawka:
ja mam wolne przez trzy dni, ty jesteś bez pracy – uśmiechnął się jadowicie.
Widać ogromną radość sprawiało mu przekazanie informacji, że nawet cierpliwość Karyu
kiedyś się kończy; a w tym wypadku, skończyła się właśnie teraz.
- Zgaduję,
że dobrowolnie zgłosiłeś się na ochotnika, aby przyjechać do mnie i powiedzieć,
że Matsumura zamierza mnie wypieprzyć na zbity pysk, prawda? – kiwnął głową w
odpowiedzi, a ja prychnąłem. – Nie ciesz się tak – machnąłem ręką. – Myślisz,
że on to zrobi naprawdę? Chce mnie tylko postraszyć. Zresztą… gdzie znalazłby
drugiego, równie dobrego wokalistę? – zapytałem z wyższością.
- A tak się
składa, że to ja znalazłem twojego zastępcę. Tak na marginesie mówiąc, jest on
o niebo lepszy od ciebie, patałachu – zaśmiał się.
- Mów, co
chcesz, i tak w to nie uwierzę – postąpiłem kilka kroków w jego stronę. Zdawało
się, że dopiero teraz dokładnie dostrzegł moją twarz, gdyż zląkł się.
- H-Hizumi…
- zająknął się i cofnął dwa kroki. – Ty… Jak ty… wyglądasz… - szepnął.
- Po prostu
nie mam makijażu – wzruszyłem ramionami.
- Wyglądasz
jakbyś wyszedł z obozu koncentracyjnego! – wykrzyknął.
- Nie
przesadzaj – zrobiłem sceptyczną minę. – Ty bez tony gładzi szpachlowej na
twarzy zapewne nie wyglądasz dużo lepiej. Ale to nie jest ważne… Wracając do
poprzedniego tematu; to ja stworzyłem D’espairsRay, więc nie ma mowy o tym,
abym został wyrzucony.
- Założyłeś
ten zespół razem z Tsukasą – przypomniał.
- Ech… Niech
ci będzie – zatoczyłem koło dłonią. –W takim razie ustosunkuję się do Tsu.
Skoro on jest współzałożycielem, ma tu dużo do powiedzenia i jego się
posłucham. Jeśli on mnie wywali; odejdę. Ale powiedzmy sobie szczerze i
otwarcie… naprawdę myślisz, że Kenji to zrobi? Znam się z nim od podstawówki!
- Nie ma
znaczenia, jak długo się z nim znasz…
- Ma!
Tsukasa jest sentymentalny; w porównaniu do mnie, czy do ciebie, więc możesz
tego nie zrozumieć. Ja też tego nie rozumiem – powiedziałem obojętnie.
- Uwierz mi,
to koniec twojej przygody z D’espairsRay – pokręcił głową i uśmiechnął się
cwaniacko.
- Błagam
cię, Shimizu, nie udawaj jeszcze głupszego niż jesteś! – wywróciłem oczyma. –
Karyu i Tsu nie pozwolą ci zastąpić mnie jakimś chłystkiem, którego poznałeś
wczoraj w barze! Na litość boską, może i się nie lubimy, ale to nie oznacza, że
masz mi przez te całe trzy dni wmawiać, że to mój koniec! Zdarzyła się okazja,
kiedy mogłeś się ze mnie pośmiać, ale nie dałem się nabrać; kiedy to do ciebie
dotrze? – sapnąłem.
- Wiem, że
to twój koniec, bo osobiście dopilnuję tego, abyś upadł widowiskowo i z wielkim
hukiem – wyszczerzył się wrednie. – Wiem również, że nowy wokalista świetnie
będzie do nas pasował i nie jest to żaden tani grajek z ulicy, za którego go
uważasz, mimo że go nie znasz.
- A niby
skąd to wiesz, panie mentalisto? – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Bo to mój
chłopak – powiedział dobitnie, po czym… po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami.
Umieram śmiercią tragiczną...
OdpowiedzUsuńStraszliwie mi się podoba to opowiadanie. Czekam na kontynuację. Naprawdę. Wracam do domu, ze szkoły, w podłym nastroju. Włączam komputer, wchodzę na bloggera- nowe opowiadanie Kity. "Oho, szykuje się kolejne świetne opowiadanie". Zawsze tak mówię. I tym razem się nie zawiodłam.
Straszliwie spodobało mi się. Zawsze podobają mi się postaci, które kreujesz. Są takie autentyczne, prawdziwe, nieprzesadzone i bez grama sztuczności. I każda jest inna.
Czekam na dalszy rozdział. Czekam. I będę czekała.
Mam nadzieję, że pojawi się dość szybko.
ee... *nie wie co powiedzieć* inne niż pozostałe inne rzeczy o.o" zaciekawiłaś mnie, to może być lepsze od Monsters xD
OdpowiedzUsuńTak dawno nie czytałam nic o D’espairsRay... A Twoje mega-shota nadal nie mogę zmęczyć...
OdpowiedzUsuńPodoba mi się pomysł, i to, że nie wszyscy skaczą wokół wokalisty. Zastanawia mnie, kim jest chłopak Zero? Inny ktoś ze świata j-rocka? No i, dlaczego basista tak się zachowuje? I czy nie wróci do zespołu, bo mnie martwi - że go wywalili...
Pozdrawiam i zapraszam si sebie^^
Rena X
aaaaw! usycham. czuję niedosyt. błagam o kolejny rozdział..wspaniałe! <3
OdpowiedzUsuńcudowne.
OdpowiedzUsuńTo wszystko co chciałam powiedzieć.
To jest zbyt epicko napisane xD Z tym panem ciemności to mi się Ozzy skojarzył.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ^^
Oooch, w końcu to opowiadanie, które zapowiadałaś już wcześniej! *zaciesz*
OdpowiedzUsuńNo i jaki ten Hizu paskudny! Celowo bezczelnie się spóźniać! Ale reszta też domyślna, że wcale nie przychodzili na dziewiątą, tylko parę minut przed dwunastą, spodobało mi się to. Gdybym była na ich miejscu, też bym miała satysfakcję, mówiąc to takiemu Hizumiemu, który na pewno zawiódł się i zrobiło mu się głupio, tylko nie chciał się przyznać i udawał że mu to obojętne XD Nie chciał dać im satysfakcji. A nie? Niech sobie nie myśli, że może wszystko, co to to nie, Hizu xP No ale ciekawe, czy z takim charakterem to on będzie uke, czy seme... Bo biedne uke, którym zazwyczaj jest, nie zachowuje się tak..
Ej, tylko dlaczego we wszystkich fikach Hizu i Zero nie lubią się na początku i sobie dogryzają? O.o
Nie, to na pewno nie koniec przygody Hizu z Despami! XD Już on sobie na to nie pozwoli i dobrze, że wierzy w swój talent wokalny, bo rzeczywiście go ma. (Tak Hizu, tu cię pociesze, bo twoje zapatrzenie w siebie nie idzie do końca na marne! Widzisz, co do kwestii twojego wokalu, to zgadzam się z tobą.)
No i skończyłaś tak, że mam niedosyt, jak zwykle, kiedy nasze chomiczki jeszcze nie zdążyły się polubić, zastanawiam się, co może być dalej i co ich połączy ;3
To jest świetne, urocze! Czasami chciało mi się śmiać, kiedy Hizu tak o sobie myślał i wyobrażał nie wiadomo co - to słodkie, wyobrazić sobie jego, zapatrzonego w swoją chomikowatą twarz. I taki chomiczek ma być bogiem? Prędzej wyląduje w klatce w sklepie zwierzęcym xD Razem z Zero, oczywiście! ^^
Cudo, miód i fistaszki! (fistaszki dla Hizu, gryzonia jednego!) xDD
Mru mru
OdpowiedzUsuńPodoba mi się charakter jaki nadałaś Hizumiemu. Jest taki... wredny xD jak czasem ja gdy mam zły dzień (lub gdy ktoś mnie bestialsko rano budzi). No i nie można się z Hizu niezgodzić - Tsu ma ładne zakończenie pleców :D to ja sobie czekam na ciąg dalszy Monsters i Closer to ideal.
Przez Cb nabawie się depresji że piszesz lepiej ode mnie haha xD pozdrawiam i weny życzę. Nie każ mi czekać na dalsze części bo się obrażę :D
Nie znasz przypadkiem kogoś kto chciałby zostać pełnoetatową betą? Jestem za ślepa na poprawianie błędów.. dopiero jak przeczytałam ostatnią część cocoona jaką opublikowałam doszłam do takiego wniosku xD jest takie słowo jak współczować? :D
UsuńZapowiada się kolejne cudowne opowiadanie :D Czekam z niecierpliwością na kolejną część.
OdpowiedzUsuńCiekawie zapowiada się postać Hizumi'ego, tak ujętego to chyba jeszcze nigdzie nie widziałam :3. Z takim charakterkiem na pewno łatwo nie odpuści ani D'espa, ani Zero za takie manewrowanie, więc pędzę do kolejnego rozdziału :)).
OdpowiedzUsuńP.S. - podoba mi się styl Twojego pisania, taki plastyczny i żywy *-*.
"Doszliśmy do „Going on” (to jedyna piosenka Despów, która została napisana w całości w języku angielskim od aut.)" - informację od autora można było wpleść w tekst, a chyba i bez niej nic by się nie straciło, bo później wspominasz, że śpiewa po angielsku. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o czepianie się. ;)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie, jak na razie, mi się podoba. Twoi bohaterowie są ciekawi, szczególnie Hizumi, który był tu opisany w dużej mierze - choć jego dziecinna strona (gdy rozkazuje zacząć próbę) mnie denerwuje. Ale nie chodzi o to, by wszystkich bohaterów lubić bezwarunkowo. :)
Pozdrawiam~