MONSTERS
CZ. 5
-
A jeśli ta osoba tego nie zrozumie? – przerwałem mu. – Bo jakoś nie chce mi się
wierzyć, że jesteś mentalistą i potrafisz sprawić, by ludzie za każdym razem
myśleli lub dostrzegli to, co ty chcesz im pokazać.
-
Dopiero wtedy się odzywam – światła na jego twarzy tworzyły kolorowe mozaiki.
Wyglądał cudownie w tym świetle. Chciałem zapamiętać go takim do końca życia.
-
Mam rozumieć, że chciałeś mi coś przekazać, ale ci się to nie udało… dlatego
tak nagle zacząłeś ze mną rozmawiać?
Muzyk
spojrzał na mnie łagodnie i takowo również się uśmiechnął, po czym położył rękę
na mojej dłoni, którą zaciskałem kurczowo na barierce. Delikatnie długimi,
smukłymi palcami gładził grzbiet mojej dłoni.
-
Dokładnie tak… - szepnął patrząc mi w oczy.
Pod jego natarczywym
spojrzeniem speszyłem się i wbiłem wzrok w nasze dłonie, a dokładniej moją
dłoń, którą gładził Zero. Dziwnie się czułem – jeszcze nigdy nie spotkałem się
ani z podobnym człowiekiem, ani nie znalazłem się w podobnej sytuacji z chłopakiem.
Gdybym jeszcze miał do czynienia z płcią przeciwną, zapewne wszystko byłoby okej,
ale… co miałem zrobić, kiedy on dotykał mnie w taki sposób, w jaki dotyka się,
na przykład, swoją dziewczynę? A może w Japonii to było normalne? Albo oni
mieli tutaj jakiś inny „system” okazywania sobie uczuć… No tak, jestem
Amerykaninem i gówno o tym wiedziałem, więc mogłem jedynie tak sobie „gdybać”.
Kurde, nawet nie miałem do kogo zwrócić się ze swoimi wątpliwościami! Karyu
zabiłby mnie śmiechem, a Tsukasa wydałby mnie Karyu… który zabiłby mnie
śmiechem po raz drugi. A Zero? No jak zapytać go w takiej sytuacji?
Czułem się, co najmniej
tak, jakby on próbował mnie poderwać! Nie no, nie miałem nic do
homoseksualistów – w końcu Tyczka i jego perkusista, z którym mieszkałem przez
kilka dni byli razem i to tolerowałem… i mógłbym nawet zaakceptować to, że
basista również był gejem, czy biseksualistą, a ten zespół tworzyli sami
pederaści, jakby to powiedziała moja mama, ale… Przecież ja z Michim znałem się
zaledwie kilka dni! No… tydzień, może trochę więcej, jednak – przynajmniej w
moim mniemaniu – to za krótki czas żeby się w kimś zakochać! W dodatku przecież
w ogóle się nie znaliśmy… Wiedzieliśmy o sobie tylko tyle, że obaj lubiliśmy
japońskiego rocka, graliśmy na basach i potrafiliśmy powiedzieć, jak ten drugi
ma na imię. To chyba trochę za mało…
„Boże, o czym ja myślę!”
– zganiłemsię i ledwo powstrzymałem od wykonania klasycznego „face palm”. – „To
zwykły dotyk, nic poza tym! Yoshida, opanuj się i swoją wyobraźnię!” – oj źle
ze mną, źle…
Shimizu spojrzał na mnie
ciekawsko, jednak ciepły uśmiech nadal widniał na jego ustach. Nie wiem,
dlaczego Karyu i Tsu mówili o nim jak o jakimś cichym monstrum – fakt, może nie
odzywał się zbyt często, ale kiedy go przycisnąłem, nawet powstała między nami
jakaś mini-dyskusja. Zero od pierwszego momentu, kiedy go spotkałem wydawał mi
się być przyjazny, choć jednocześnie dość specyficzny… ale pozostaje jedno
pytanie: Dlaczego pozostali dwaj muzycy wmawiali mi, że basista to prawdziwy
jeździec apokalipsy? Jaki mieli w tym cel? Może nie chcieli, żebym znalazł
tutaj przyjaciół – żebym cały czas czuł się jak outsider, aż w końcu łaskawie opuścił
ich kraj i dał im święty spokój? No dobra, Karyu rzeczywiście mógłby się tym
kierować, jednak Tsukasa? W końcu on sam zaproponował mi żebym u niego
zamieszkał, a teraz chciał mnie wyrzucić? Jakoś nie chciało mi się w to
wierzyć… Może i Oota był narcyzem, którego najbardziej interesował własny
czubek nosa, ale nie był zły, czasem wręcz pomocny, więc…
A może myśleli, że w
jakiś sposób „zdegraduję” ich ukochanego Zero, dlatego woleli mnie trzymać z
daleka, a wiadomo, jak w najbardziej przystępny sposób odseparować jedną osobę
od drugiej - tej pierwszej wcisnąć jakieś kity, tak, żeby potem nie chciała się
już zadawać z tą drugą! To wydawało mi się całkiem niegłupie… Ale znów
pozostawało pytanie, czy Kenji byłby do tego zdolny? Może rudzielec coś mu
nagadał, albo przekupił go w wiadomy sposób (no skoro byli razem to chyba
sprawy łóżkowe nie były im obce) i wmówił, że to ja byłem tym złym i niedobrym?
Ech… Tyle pomysłów
zrodziło mi się w głowie, jednak żadnego nijak nie mogłem potwierdzić. Żeby te
wszystkie moje domysły jakoś poprzeć, musiałbym ich lepiej poznać i stwierdzić,
czy perkusista i lider byli na tyle źli, aby wyciąć mi taki numer. Jednak żeby
ich poznać potrzebowałbym trochę czasu… Z Tsu jeszcze mógłbym nawiązać jakiś
kontakt, jednak biorą pod uwagę Tyczkę… oj, tu potrzebowałbym ogromu czasu, a
przecież aż tyle go nie miałem, bo za dwa tygodnie znów miałem wrócić do
Ameryki. Żeby to wszystko sprawdzić i rozważyć wszelkie możliwości
potrzebowałbym niezależnej osoby trzeciej, która zechciałaby mi pomóc, a przy
okazji nie wygadała nic chłopakom… Ale przecież ja nie znam żadnej takiego
osoby! Oprócz Zero, Karyu i Tsukasy nie znam tutaj nikogo…
Ale zaraz, zaraz! Nagle
doznałem olśnienia! Enya! Były wokalista Monsters! On jest tą osobą trzecią,
która… chwila, chwila… olśnienie po olśnieniu! Przecież on również mnie nie
lubił po tym, jak naskoczyłem na niego za to, że traktował muzykę jak grzebanie
w śmieciach i w ogóle nie zależało mu na zespole… Zresztą, nie wiedziałem gdzie
on mieszkał… A nawet gdybym znał adres to i tak nic by mi to nie pomogło, bo
przecież nie znałem Tokio i zaraz bym się w nim zgubił!
Mimo wszystko postanowiłem
spróbować…
- Zero? Wiesz może,
gdzie mieszka ten cały Enya? – zapytałem cicho.
***
Wysiadłem z taksówki
przed małym blokiem nadal miętosząc w ręku karteczkę z adresem byłego
wokalisty, który został zapisany pochyłym pismem basisty. Cóż… Spodziewałem
się, że czarnowłosy zaraz po tym, jak otworzy drzwi, naskoczy na mnie,
nawrzeszczy, ewentualnie pobije i wyrzuci na ulicę, a ja z podkulonym ogonem
wrócę do domu Shimizu, ale mimo to nie traciłem nadziei, że mógłbym się
dowiedzieć czegoś ważnego i interesującego na temat ludzi, którzy stali się
moim jedynym otoczeniem przez kilka ostatnich dni.
Wszedłem do małego
budynku i wspiąłem się po schodach na drugie piętro. Stanąłem przed drzwiami z
cyferką 12 i z wielką obawą, zapukałem. W chwilę po tym usłyszałem dźwięk jakby
coś spadło, potem kilka siarczystych przekleństw w języku angielskim (czyżby
ktoś się mnie tu spodziewał?) aż w końcu drzwi się uchyliły i zobaczyłem w nich
burzę poczochranych, czarnych włosów, a następnie za nimi zaspaną twarz.
- Czy ty, kurwa, wiesz,
która jest godzina? – warknąłpo angielsku.
- Wiem, wiem.
Przepraszam, że nachodzę cię o tej porze, ale…
- A tak w ogóle,to po co
żeś tu przylazł, przychlaście? – burknął. – I skąd masz mój adres?
- Ja tylko na chwilę…
obiecuję – dodałem widząc niepewność w jego oczach.
Po chwili wahania
chłopak mrucząc pod nosem coś po japońsku, czego nie mogłem zrozumieć,wpuścił
mnie do swojego mieszkania.
- Jeżeli Tsukasa
wyrzucił cię z domu za to, że dotknąłeś jakiejkolwiek jego rzeczy, czy,o
zgrozo, zepsułeś ją, to nawet nie licz, że cię przenocuję! – wcelował we mnie
palcem w oskarżycielskim geście. – Jestem rasistą!
- Em… Ale ja też jestem
Japończykiem, wiesz? Tylko wychowałem się w Ameryce – podsunąłem usłużnie.
- Właśnie! Wychowałeś
się w Ameryce i zachowujesz się jak typowy amerykański przychlast, więc dla
mnie jesteś durnym Amerykańcem!
- Amerykaninem –
poprawiłem go.
Przeszliśmy do salonu, w
którym ściany były koloru błękitnego. Komplet białych mebli składający się z
dwóch foteli, komody i szafki, na której ustawiony był telewizor sprawiały, że
miałem wrażenie, iż nagle temperatura spadła o jakieś dwa stopnie. Było tu tak
zimno i nieprzyjemnie… mimo wszystko nie dałem nic po sobie poznać. Właściciel
mieszkania usiadł na jednym z foteli, po czym wskazał mi miejsce naprzeciw
siebie. Zdziwiłem się, że jeszcze mnie nie wygnał – uznałem to za dobry omen,
dlatego podjąłem rozmowę.
- Nie bój się, nie chcę
prosić cię o żadną przysługę – założyłem nogę na nogę. – Aktualnie mieszkam u
Zero, który, bynajmniej jak na razie, nie daje mi jakiś jednoznacznych znaków
świadczących o tym, że chce mnie wyrzucić na bruk…
- Mieszkasz u Zero? –
wytrzeszczył oczy. Niepewnie kiwnąłem głową, nie rozumiejąc, co go tak
zdumiało. Po chwili były wokalista roześmiał się. – To musisz mieć tam z nim
niezły Armagedon! Boże, oddałbym wszystko żeby tylko nie mieszkać z Shimizu! –
klasnął w dłonie. – Jak ty znosisz ten horror?
- Horror? – powtórzyłem,
mrugając kilkakrotnie jakby to miało mi pomóc i rozjaśnić umysł. – Zero jest
bardzo przyjazny… - wzruszyłem ramionami. – W sumie… Między innymi przyszedłem
do ciebie również w jego sprawie.
- Co masz namyśli? –
podparł głowę na dłoni i taksował mnie uważnym spojrzeniem.
- Przyszedłem dowiedzieć
się czegoś o wszystkich członkach zespołu Monsters. Proszę, wyjaśnij mi
najpierw, o co chodziło z tymi dwoma poprzednimi muzykami, którzy odeszli… -
Enya podrapał się po głowie, po czym skrzywił się i westchnął.
- Myślałem, że
przyszedłeś z jakąś ważniejszą sprawą… - wzruszył ramionami. – Ale no nic… Nie
wiem, co się tam dokładnie wydarzyło, bo nie należałem wtedy do zespołu. W
ogóle znam tylko bardzo pobieżną historię z tamtych czasów Monsters. Karyu i
Tsukasa nie chcą o tym rozmawiać, a Zero udaje słup soli – wywrócił oczyma. – W
każdym razie, kiedyś po jednym z występów, podsłuchałem ich rozmowę w
garderobie. Wiem tylko, że poprzednimi członkami zespołu był jakiś Takeru i
Miyawaki. Nigdy tych ludzi osobiście nie spotkałem, więc nie mogę ci nic o nich
powiedzieć. Słyszałem tylko, jak Tsukasa mówił, że już dawno temu trzeba było
zakończyć działalność zespołu, bo kiedy odeszli ci dwaj, których ci wcześniej
wymieniłem, Monsters porządnie podupadło.
- A wiesz może dlaczego
ci dwaj odeszli? – dopytywałem.
- Po części… - mruknął
niechętnie. – Chodziło o związek Tsu i Karyu. Podobno jakaś nieciekawa sytuacja
miała miejsce między jedną, a drugą dwójką i dlatego Takeru, i Miyawaki
odeszli. Podejrzewam, że Oota i Matsumura przesadzili trochę z „fan service’m
po koncercie” – wzruszył ramionami. – Wiem również, że od tamtej pory chłopcy
ukrywali się ze swoim związkiem i nie afiszowali się tak. Nie wiem, czy
przeszli na jakieś „cold” stosunki, czy może jedynie udają takich
niezainteresowanych sobą nawzajem jedynie przy osobach postronnych, ale w
każdym razie skończyło to się w miarę szczęśliwie.
- „W miarę szczęśliwie”?
– zacytowałem go. – O co ci chodzi?
- Takeru i Miyawaki
odeszli, zespół nieco się popsuł, ale nasze gołąbeczki nie zrezygnowały ze
swojej miłości… bynajmniej nie całkowicie – wzruszył ramionami i ziewnął
rozdzierająco. – No to chyba opowiedziałem wszystko, co wiedziałem – potarł
brodę w geście zamyślenia. – Teraz ty mi odpowiedz na pytanie. Jak Zero może
być „przyjazny”?
- Em… - zafrasowałem
się. – No normalnie… On cały czas uśmiecha się delikatnie, wykonuje wszystko, o
co go poproszę… tylko nie mówi za wiele… chociaż kilka godzin wcześniej, zanim
tutaj przyszedłem, staliśmy na balkonie i nawet udało nam się nawiązać coś w
rodzaju konwersacji – powiedziałem, przyglądając się swoim paznokciom. Jego
pytanie wydało mi się być dziwne… Czyżby Karyu przewidział, że mógłbym wpaść na
genialny pomysł spotkania się z Enyą i jego również w jakiś sposób przekupił,
żeby ten wmówił mi, że basista jest zły?
- Nie wierzę! – wykrzyknął,
wyrzucając ręce w powietrze. – Chyba nie mówimy o tej samej osobie! – spojrzał
na mnie jak na idiotę.
- No i tu właśnie też
chciałem się ciebie o coś spytać… - powoli przeniosłem wzrok na niego. – Karyu
i Tsu również wmawiali mi, że Michi jest chodzącym zwiastunem śmierci, jednak on
jest dla mnie bardzo dobry. Kiedy byliśmy razem w barze i Zero odniósł moją
pustą szklankę, a następnie przyniósł mi piwo, chłopcy nie mogli pozbierać
szczęk z podłogi! Siedzieli przez jakieś dziesięć minut w osłupieniu i
wpatrywali się we mnie z otwartymi ustami, jakbym… nie wiem… powiedział, że go
kocham! – palnąłem pierwszą lepszą absurdalną rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
- Czekaj, czekaj… -
zdawało się, że czarnowłosy również dostał zatwardzenia mózgu po tej informacji.
– Ja powiem jak wyobrażam sobie tą sytuację, a ty potem powiesz jak było
naprawdę, okej? – przytaknąłem. – Zero bierze od ciebie szklankę z niedopitym
drinkiem i albo wylewa ci go na głową, albo na koszulkę, i śmiejąc się cicho
odchodzi z twoją szklanką, gdyż pomylił się i myślał, że to jego. Potem kupił
dwa piwa, bo uznał, że nie opłaca mu się dwa razy chodzić do baru i z powrotem,
a następnie jednak stwierdził, że to piwo jest niedobre i oddał jedną butelkę
tobie – wysnuł swoją teorię, na co ja pacnąłem się otwartą dłonią w twarz.
- Nie – pokręciłem
głową. – Zero wstał i kierował się do baru, żeby odnieść swoją szklankę, więc
złapałem go za rękaw i poprosiłem żeby wziął od razu i moją, na co on kiwną
głową, uśmiechnął się lekko i to zrobił. Potem Karyu i Tsukasa zaczęli się tak
we mnie ostentacyjnie wpatrywać, więc wolałem zmyć się. Wstałem i skierowałem
się do baru, przy którym usiadłem, a obok mnie zaraz pojawił się Shimizu i
wręczył mi butelkę piwa – wyjaśniłem.
Cisza.
Cisza.
Dźwięk przełykanej śliny.
Cisza.
Cisza.
- KŁAMIESZ! –
wykrzyknął, zrywając się na równe nogi.
- Nie! – zaprzeczyłem
szybko.
- Kłamiesz! To
niepodobne do Zero! Nie dość, że nie zabił cię za to, że go zaczepiłeś i miałeś
do niego jakąś prośbę, to w dodatku uśmiechnął się do ciebie i kupił ci piwo?
Prędzej uwierzę w to, że się z nim całowałeś! – zasłonił dłonią oczy.
- Ja… ja całowałem się z
nim – spuściłem wzrok na podłogę. Notabene, ładne miał te ciemne panele
podłogowe… - Graliśmy w butelkę i jeden z chłopaków wymyślił mi takie zadanie!
Miałem do wyboru, albo go pocałować, albo pieprzyć się z nim na stole… więc z
dwojga złego wybrałem to pierwsze – wyrzuciłem to z siebie szybko, widząc, że
Enya szykuje się do kolejnej serii zaprzeczeń i oskarżania mnie o kłamstwo.
„Z dwojga złego” – moje
własne słowa odbiły się echem w mojej głowie… W sumie… to ten pocałunek nie był
taki zły… Co ja się oszukuję! Podobało mi się! To znaczy, że jestem bi?
Chłopak, zupełnie jakby
coś ścięło go z nóg, spadł ciężko na swoje poprzednie miejsce i wbił we mnie
ten sam oszołomiony wzrok, którym taksowali mnie perkusista i lider w barze.
- Posłuchaj… - odezwał
się tak cicho, że musiałem wytężyć słuch żeby go usłyszeć. – Osoby bez serca to
zazwyczaj te same osoby, które miały go kiedyś za dużo… Znam Zero od początku
gimnazjum i powiem ci, że kiedyś to była najbardziej empatyczna osoba, jaką
kiedykolwiek spotkałem. Potem… Potem coś w jego życiu się zmieniło. Nie wiem co
– pokręcił głową. – Jakiś pas nieszczęść… Ktoś go strasznie skrzywdził… Podobno
źle to zniósł i przez długi czas nie chodził do szkoły. Wtedy wszyscy się o
niego martwili; bo w końcu jak można nie martwić się o osobę, która z pewnością
przebiła swoim miłosierdziem Matkę Teresę z Kalkuty? Cała szkoła go znała…
Codziennie ktoś do niego pisał, przychodził, jednak jego matka odsyłała
wszystkich z kwitkiem i zapewnieniem, że Shimizu niedługo wrócić do szkoły… To
była trzecia klasa gimnazjum. Minęło półrocze, a Michi dopierozjawił się w szkole. Wtedy był już
zupełnie inny. Na początku nikt go nie poznał. Przestał się kimkolwiek
interesować, nikomu nie pomagał, a wręcz przeciwnie – szkodził. Wyrobił sobie
jakiś dziwny, czarny humor, przez co bawiły go ludzkie nieszczęścia. Odizolował
się od większości ludzi, jednak mimo swojej zmiany nadal miał swój mały haremik
złożony z najwierniejszych fanek. Te głupie dziewczyny myślały, że to taki nowy
image Zero; że mimo wszystko, pod tą nową powłoką w środku kryje się czuły
romantyk, który swoją oblubienicę będzie obsypywał płatkami róż i codziennie
wręczał jakieś drobne upominki. Ale tak wcale nie było… Shimizu zaczął
interesować się również chłopcami; zaczął eksperymentować… Opuścił się w nauce,
a wolny czas poświęcał na grę na gitarze. Ja również się od niego odciąłem, o
ile można tak powiedzieć, bo jak można odciąć się od kogoś, kogo codziennie
spotykasz na klatce schodowej? Mieszkaliśmy w jednym bloku… Zero zmienił się
nie tylko z charakteru, ale również z wyglądu. Zapuścił włosy, przefarbował na
brązowo, zaczął lubować się w czarnych ubraniach, mimo że kiedyś twierdził, że
czarną koszulkę założy tylko i wyłącznie na jakiś pogrzeb – westchnął. – Tak
jak mówiłem, starałem się odciąć od niego. Jakoś obaj skończyliśmy gimnazjum.
Potem nasze drogi się rozeszły – poszliśmy do innych szkół. Wyprowadziłem się
do Osaki, ale kiedy skończyłem technikum, wróciłem do Tokio. Wtedy pierwszą
osobą, z którą ponownie się spotkałem był on. Pomyślałem, że może ta „chandra”
już mu się skończyła; że znów jest normalny, dlatego zaczepiłem go na ulicy, za
co Zero odpłacił mi się tym, że mało nie zmiażdżył mi nosa. Pomijając to,
zaczęliśmy jakąś nieskładną rozmowę, a dokładniej to monolog z mojej strony, bo
on praktycznie na żadne moje pytanie nie odpowiedział. W końcu w jakiś sposób
wywiedziałem się, że Michi należy do Monsters, ale okazało się, że nie mają
wokalisty, więc wkręciłem się na to miejsce, bo… bo chciałem być bliżej
Shimizu. Zaczęły mnie zżerać wyrzuty sumienia, że zamiast mu pomóc w tych
trudnych dla niego chwilach, odepchnąłem go jak pozostali. Chciałem mu to jakoś
zrekompensować, a zresztą… - nagle urwał.
- Co „a zresztą”? –
podskoczyłem na siedzeniu z ciekawości.
- Nie, nic – pokręcił
głową i utkwił wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie.
- Dokończ – zażądałem,
na co on westchnął głośno.
- Późno już. Zaraz
będzie druga w nocy. Moja dzielnica o tej porze nie jest najbezpieczniejsza,
więc powinieneś już wracać – polecił i wstał, po czym podszedł i złapał mnie za
rękę, podrywając na równe nogi. Zaciągnął mnie pod drzwi, po czym je otworzył i
czekał aż wyjdę, a gdy zobaczył, że nie zamierzam tego zrobić, wypchnął mnie.
Chciał mi zamknąć drzwi tuż przed nosem, ale wystudiowanym ruchem domokrążcy
wsunąłem nogę między drzwi a futrynę.
- Dokończ – powtórzyłem.
Enya pokręcił głową i uśmiechnął się gorzko.
- Ach, ten amerykański
upór – przewrócił oczyma. – A zresztą… to była moja szkolna miłość – szepnął
cicho i szybko. – Dobranoc –zamknął drzwi. Po chwili usłyszałem
charakterystyczny dźwięk zasuwanej zasuwy i już wiedziałem, że moja audiencja u
byłego wokalisty dobiegła końca.
Przez kilka następnych
minut stałem jeszcze w osłupieniu i wpatrywałem się w drzwi, po czym w końcu
przyswoiłem wszystko, co powiedział mi czarnowłosy i wyszedłem z jego bloku.
Następnie skierowałem się na jedną z głównych ulic, gdzie złapałem taksówkę i
podając drugi adres, który miałem zapisany na karteczce, ruszyłem w drogę
powrotną do domu basisty. Zastanawiało mnie, co też mogło wpłynąć tak na
Shimizu? Co go tak zmieniło? Jakie drastyczne przeżycie? Ech, od tego
wszystkiego jedynie rozbolała mnie głowa. Nic mądrego nie byłem w stanie
wymyślić.
Taryfa zatrzymała się, a
ja zapłaciłem otyłemu kierowcy i ponownie znalazłem się na ulicy. Spojrzałem na
blok, w którym mieszkał muzyk i jeszcze raz zastanowiłem się, czy na pewno chcę
się z nim spotkać. Może tym razem znajdzie się jakiś wolny pokój w hotelu?
Spojrzałem w górę i
wypatrzyłem jeden z najwyższych balkonów, który należał do mieszkania Zero.
Przez szklane drzwi balkonowe widziałem słaby promień żółtego światła. Jeszcze
nie spał? To dziwne… Przecież mówiłem mu, że wychodzę i prawdopodobnie wrócę
późno… ale po co niby miał na mnie czekać?
Wszedłem do budynku i
skierowałem się do windy. Wjechałem na odpowiednie piętro, po czym wszedłem do
mieszkania chłopaka. Sam nie wiem dlaczego, ale widok jaki tam zastałem wywołał
u mnie uśmiech. Michi leżąc na leżance obok włączonej małej lampki, która
dawała owe słabe światło, które widziałem z ulicy, zasnął w otoczeniu pustych
kubków po kawie i książce. Najwidoczniej starał się jak tylko mógł doczekać
mojego powrotu, jednak Morfeusz i tak z nimwygrał. Shimizu spał spokojnie i,
wydawałoby się na pierwszy rzut oka, głęboko. Przez chwilę z jakąś dziwną
fascynacją przyglądałem się, jak jego klatka piersiowa rytmicznie unosi się i
opada, po czym nagle jakbym się ocknął z letargu. Trafiło do mnie, że zapewne
jest mu zimno, bo mimo iż miał długie spodnie, to na odsłoniętych ramionach, z
racji tego, że miał bluzkę z krótkim rękawem, pojawiła się gęsia skórka.
Zgarnąłem z sofy puszysty, czarny koc i przykryłem go nim, przysiadając na
krawędzi leżanki. Chłopak wziął głębszy oddech i poruszył się delikatnie, kiedy
nakrywałem go kocem, ale wydawało mi się, że się nie obudził. Wyglądał pięknie
w tym miękkim, żółtym świetle… wyglądał tak pięknie, iż wydawało mi się, że to
tylko złudzenie optyczne. Żeby uświadomić sobie, że to rzeczywistość opuszkami
palców przesunąłem po jego policzku i uśmiechnąłem się pod nosem. Jego cera
była tak idealna jak on sam… Kiedy nagle…! Tak zapatrzyłem się w jego twarz, że
nawet nie zauważyłem, kiedy sięgnął do mojej ręki i nakrył ją własną dłonią,
przyciskając do swojego policzka. Przestraszony w pierwszym momencie chciałem
odskoczyć, ale uniemożliwił mi to. Po chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie
zamglonym wzrokiem.
- Gdzie byłeś tak długo?
– zapytał zachrypniętym od snu głosem.
Teraz dylemat:
powiedzieć mu prawdę, czy nie?
- A wiesz… - mruknąłem
niezbyt skory do rozmowy. – Postanowiłem trochę połazić po mieście i zakręciłem
się… Nie mogłem znaleźć drogi powrotnej do twojego mieszkania, ale w końcu
jakoś mi się to udało – uśmiechnąłem się sztucznie.
- Yoshida – chłopak
spojrzał na mnie srogo. – Nie rób ze mnie idioty, dobrze? – skrzywił się.
Pierwszy raz widziałem, żeby uśmiech zniknął z jego twarzy. – Uwierz mi, mam
mózg i się nim posługuję od czasu do czasu! Skoro wziąłeś ode mnie adres Enyi
to z pewnością u niego byłeś, choć nie podejrzewam żeby twoja wizyta u niego
trwała więcej niż dziesięć minut, bo nie lubi gości i rzadko kiedy wpuszcza
kogoś do swojego mieszkania. W takim razie pytam się, co robiłeś przez
pozostały czas? – rzucił mi wyczekujące spojrzenie.
- No mówię, że kręciłem
się po mieście… - bąknąłem.
- A ja wcale nie widzę,
że kłamiesz – westchnął i pokręcił głową z politowaniem. – Hizu… - powiedział
prosząco, a ja łaskawie na niego spojrzałem. – Enya to nie jest miły i fajny
koleżka, z którym mógłbyś, przysłowiowo, konie kraść. Zawsze otaczało go jakieś
dziwne towarzystwo, które, obawiam się, że mogłoby zrobić ci krzywdę. Każdy
następny ruch tego chłopaka jest nie do przewidzenia, a poza tym nie wolno mu
ufać, bo on nigdy nie dotrzymuje swoich obietnic; jego słowo jest nic nie
warte. To jeden z najlepszych kłamców jakich w życiu poznałem! – zaraz, zaraz…
To znaczy, że to wszystko, co mi powiedział mogło być kłamstwem? Na szybko
skleconą historyjką?! No pięknie! Zmarnowałem wieczór na słuchanie jakiś bajek!
– Mógł cię zaprowadzić w jakiś ciemny zaułek, gdzie sprzedałby cię swoim
„kolegom” na organy… ale skoro wróciłeś o własnych siłach i nie krwawisz to
wnioskuję, że nic podobnego nie miało miejsca… - mruknął ciszej i wywindował
się do siadu, po czym… objął mnie w pasie! Przyciągnął mnie do siebie iwsunął
ręce pod moją koszulkę gładząc dolne partie pleców.
- Ej! - odsunąłem się trochę on niego, wyrywając z
uścisku. – Spasuj z tym, okej? Znów zaczynasz, jak na tym murku? – wypomniałem
mu.
- No nerki nadal masz
dwie – uśmiechnął się krzywo. – Dzięki Bogu! A co do tego, co miało miejsce na
murku… Jeszcze raz przepraszam – pochylił głowę w akcie skruchy. Nigdy nie
zrozumiem, dlaczego Japończycy witając, czy przepraszając kłaniają się sobie…
jak dla mnie to było śmieszne! Co prawda moja mama też zawsze tak robiła, więc
byłem z tym oswojony, jednak nie zmienia to faktu, że mnie to bawiło! – Ale
przynajmniej przypomniałeś mi, że jeśli już, to mam się bawić z tobą, a nie
tobą… - uśmiechnął się zadziornie, na co ja zareagowałem prychnięciem.
- Chciałbyś… - rzuciłem,
cicho się śmiejąc. – Ale zaraz, zaraz…. „Przypomniałeś” sobie o tym? Przecież
my się tydzień temu poznaliśmy!
- Aa… No jak dla ciebie
to tak – pokiwał głową. – A tak dokładnie to tydzień i trzy dni temu – pokazał
mi język.
- O, widać, że byłeś
dobry z matematyki… w przeciwieństwie do mnie… A o co ci chodzi z tym „jak dla
ciebie to tak”? Zero, mówisz jakimiś zagadkami! – zganiłem go. – Jak dla mnie?
To ja cię poznałem tydzień i trzy dni temu, a ty w jakiś magiczny sposób poznałeś
mnie wcześniej? – wywróciłem oczyma i prychnąłem.
- No… W pewnym sensie
można tak powiedzieć – zgodził się.
- Co? – spojrzałem na
niego jak na człowieka niespełna rozumu.
- Ech… Nieważne –
pokręcił głową. – Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Teraz, nawet gdybym
ci wytłumaczył, nie uwierzyłbyś mi – westchnął.
- Em… Co ty ćpasz, Zero?
– zmarszczyłem brwi.
- Widzisz, nawet nie
zacząłem opowieści, a ty już masz mnie za jakiegoś postrzeleńca! – uśmiechnął
się kwaśno, ale jednocześnie jakoś przyjaźnie. – A wracając do głównego tematu…
co robiłeś tak długo z Enyą, albo po zakończeniu wizyty u niego?
Przez chwilę
zastanawiałem się. I znów ten dylemat: Powiedzieć mu prawdę, czy nie? Nie
umiałem przewidzieć jak zareaguje, gdy dowie się, że poszedłem do byłego
wokalisty tylko po to, by wypytać o jego zespół i niego samego… Może Zero nie
życzyłby sobie żebym łaził po obcych ludziach i wypytywał ich o niego? Może to
zdenerwowałoby go?
- Cały czas byłem u Enyi
– wzruszyłem ramionami. – Woda na herbatę się długo gotowała… - prychnąłem, nie
mogąc wymyślić nic lepszego. – I w istocie, miałeś rację; zielona jest tutaj
bardzo popularna – założyłem nogę na nogę.
Chłopak
westchnął i z powrotem opadł na leżankę. Chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej
chwili zrezygnował z tego i zamilkł, wpatrując się we mnie uporczywie.
Wiedział, że mnie to peszy, zapewne licząc na to, że w ten sposób skłoni mnie
do gadania. Nic z tego! Trzymałem się twardo – mimo że z rumieńcami na twarzy i
wzrokiem utkwionym w podłodze, ale przynajmniej się nie złamałem!
- Przestaniesz robić ze
mnie głupka? – zapytał znudzonym głosem.
- No mówię ci, że cały
czas byłem u niego! – zbulwersowałem się. No co jak co, ale to jeszcze była
prawda.
- Ale ja zapytałem się,
co tam robiłeś – przypomniał. – Bo ten wykręt z gotującą się wodą i herbatą
słabo ci wyszedł…
Westchnąłem ciężko i
spojrzałem na niego. Shimizu może nie był zły, a rzeczywiście jedynie
zatroskany, ale mimo to i tak obawiałem się, że tą informacja mogłem go
rozzłościć. Chyba takie przeczucie u mnie spowodowało zniknięcie uśmiechu z
jego twarzy. Bo może obawiał się, że Enya powiedział mi o nim trochę za dużo?
Ale…jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, to przecież Zero mówił, że nie
zna lepszego krętacza od czarnowłosego, więc może mnie oszukał? Może ta
opowiastka z zespołem i historią Michi’ego była fałszem? A może tylko jedna
była zmyślona? Albo obie prawdziwe? Miałem totalny mętlik w głowie! Westchnąłem
ponownie i w końcu podjąłem decyzję.
- Shimizu… Czy to
prawda, że się zmieniłeś? Że kiedyś byłeś rozmowny i wiecznie uśmiechnięty – że
odnosiłeś się do wszystkich tak, jak do mnie?
Basista na początku
ściągnął brwi w dość gniewnym grymasie, ale zaraz na powrót się uspokoił.
Rozłożył ręce w zapraszającym geście i zrobił mi miejsce. Przez chwilę się
wahałem, jednak poddałem się pod naciskiem jego spojrzenia. Ułożyłem się obok
muzyka, kładąc głowę na jego ramieniu, gdyż innej możliwości nie miałem – po
prostu nie było miejsca. Tą samą ręką, na której ułożyłem głowę, on gładził
mnie po plecach. Znów poczułem się dziwnie i nieswojo, jednak… jednocześnie
jakoś przyjemnie. Czując ciepło jego ciała ogarnął mnie błogi spokój. Ułożyłem
ręce na jego brzuchu, gdyż nie miałem, co z nimi zrobić.
Dziękowałem w duchu
wszystkim bożkom i im podobnym za to, że nie ma tu mojej dziewczyny; gdyby
zobaczyła mnie i Michi’ego w takiej pozycji, prawie obściskujących się na
wąskiej leżance z pewnością by mnie zabiła! Zresztą… pewnie już trzeci raz
popełniłaby morderstwo na mojej skromnej osobie: pierwszy raz, gdyby dowiedziała
się, że całowałem się z Zero w klubie; drugi, kiedy dowiedziałaby się o tym
spotkaniu na murku… W tym momencie w głowie rozbrzmiało mi pytanie Karyu, które
kiedyś mi zadał: „Jakiej ty jesteś w końcu orientacji? Niby masz dziewczynę, a
po trzech drinkach i butelce piwa, liżesz się z basistą z mojego zespołu,
jakbyście byli parą od zawsze…”. Już miałem zacząć zastanawiać się nad tym, czy
preferuję kobiety, czy też mężczyzn, a może ich oboje, kiedy moje rozmyślenia
przerwał głos Shimizu.
- Wiesz… To długa historia…
W sumie to jest ta sama opowieść, która dotyczyła tego jak poznałem cięwcześniej
niż ty mnie. Takjak już mówiłem, nie uwierzyłbyś mi od razu, więc nie będę ci
tego opowiadał. Wszystko powiem ci w swoim czasie, dobrze? – teraz z kolei
głaskał mnie po głowie, wplatając palce w kosmyki moich włosów i delikatnie za
nie ciągnąc. Niechętnie zgodziłem się, nie widząc innej opcji. –Mimo wszystko
mogę cię delikatnie naprowadzić – zachichotał. – Chcesz? – spojrzał mi w oczy.
Nasze twarze były tak blisko siebie, że wystarczyło, żeby któryś z nas
przysunął się o kilka milimetrów, a nasze usta złączyłby się w pocałunku.
Niepewnie kiwnąłem głową, uważając, żeby nasze wargi nie zetknęły się. –
Rozumiem, że możesz nie wierzyć mi, Karyu, Tsu, czy Enyi, ale… własnej matce
chyba ufasz, co? – zgłupiałem.
- A co ma do tego
wszystkiego moja matka? – zdziwiłem się.
- Zapytaj się. Może ci
odpowie – zachichotał, przybliżając się powoli.
- O co mam się zapytać?
- Na przykład o mnie –
chyba chciał mnie pocałować, ale szybko odsunąłem się, udając, że nie
domyśliłem się tego, co zamierzał. Usiadłem odwrócony do niego tyłem, aby nie
mógł zauważyć moich pokaźnych czerwonych plam na policzkach. Shimizu, zdawało
mi się, że, o zgrozo, zawiedziony (!)westchnął i również usiadł. Przez chwilę
przyglądał się moim plecom. Obawiałem się, że może mnie przytulić i uwięzić w
swoich ramionach, jednak na szczęście nie zrobił tego. Wstał i rzucił: - Idę
wziąć prysznic – oznajmił i zniknął za drzwiami łazienki.
Dopiero, kiedy Michi
zniknął z mojego pola widzenia zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób moja
matka mogła być powiązana z historią Zero i tym, że on, jak twierdził, poznał
mnie wcześniej? Przecież ja byłem pierwszy raz w Japonii! Chyba, że… chyba, że
on był w Ameryce… Ale w takim razie, co robił w Albany? Moje małe miasteczko
raczej nie jest jakoś szczególnie znane i rzadko kiedy odwiedzał je jakiś
turysta. Zresztą… nigdy nie widziałem tam żadnego Azjaty, nie licząc mnie i
mojej matki. A może… nasi rodzice kiedyś się znali? Moja matka była Japonką i w
Japonii wychowała się oraz dorastała – wyjechała z kraju dopiero kiedy
skończyła dwadzieścia trzylata ze swoim mężem Amerykaninem, którego poznała na
jakimś bankiecie, na który wysłał ją jej pracodawca. Rok później urodziła mnie,
a mój ojciec zginął w wypadku kolejowym w tym samym czasie. Od momentu, kiedy
wyjechała, zerwała wszelkie kontakty ze znajomymi z Kraju Kwitnącej Wiśni… więc
jak to mogło być ze sobą powiązane? Chyba że moja matka znała rodziców Shimizu
lub jednego z nich z czasów szkolnych; z czasów zanim wyjechała?
Ech... Znów miałem
więcej pytań niż odpowiedzi. A Zero nie chciał mi nic powiedzieć! Opadłem na
leżankę i jeszcze przez chwilę zastanawiałem się nad tą zagadką, próbując coś
ze sobą połączyć. W końcu powieki zaczęły mi ciążyć. Zgadywałem, że jest już
koło trzeciej w nocy, a ja byłem zmęczony, przysłowiowo, jak koń po westernie.
Dałem za wygraną i zasnąłem.
Nie wiem, czy spałem
dwie minuty, godziny, czy dni, ale w każdym bądź razie nie wyspałem się. Nadal
byłem zmęczony i nie miałem na nic siły. Z trudem utrzymywałem otwarte oczy. Przed
sobą zauważyłem znów uśmiechniętego basistę. Miał mokre włosy, więc zgadywałem,
że dopiero niedawno skończył się kąpać. Mówił, coś do mnie, ale jego słowa
dochodziły do mnie z dużym opóźnieniem.
- Co? – udało mi się
wybełkotać.
- Zasnąłeś –
poinformował mnie.
- Aa… - mruknąłem mało
inteligentnie. – To wyjaśnia to przeniesienie w czasie… Samochody już latają? –
paplałem wszystko, co mi ślina na język przyniosła.
- Nie – zaśmiał się i po
chwili poczułem, że lewituję! Nie, chwila! To Zero wziął mnie na ręce jak pannę
młodą! – Choć, przyszykowałem ci kąpiel.
- Kąpiel? – powtórzyłem z
niedowierzaniem. Teraz miałem ochotę jedynie wziąć szybki prysznic i iść spać,
a nie moczyć się w wannie, ale… - A po co kąpiel?
- Bo jak się pytałem,
czy chcesz to mruknąłeś coś na kształt „mhm…”, co ja uznałem za zgodę – zaniósł
mnie do łazienki i postawił na zimnych kafelkach.
- Aha… - pokiwałem głową
i zachwiałem się, jednak chłopak szybko mnie złapał i nie pozwolił upaść.
- Pomóc ci, czy sam dasz
radę się rozebrać?
- Idź, ty pederasto
jeden! – zaśmiałem się i niby obrażony odepchnąłem go. W jego głosie słychać
było jedynie troskę, jednak ja jakoś nie przywykłem do tego, żeby ktoś pomagał
mi się rozbierać. – Sam dam radę – poinformowałem go.
- A ty myślisz tylko o
jednym… - przewrócił oczyma. – Ja ci tylko chciałem pomóc – zachichotał,
kierując się do wyjścia.
- Ta, już ja znam tą
twoją pomoc! – rzuciłem bluzką w zamykające się drzwi.
Szybko pozbyłem się
reszty ubrań i wszedłem do gorącej wody. Hm… Szczerze powiedziawszy, to ta
kąpiel nie była znowu takim złym pomysłem. Ciepła woda uspakajała mnie i pozwalała
chociaż na chwilę zapomnieć o tych wszystkich rozterkach i problemach, które
mnie dopadły w tak krótkim czasie. Oparłem głowę na zagłówku zrobionym z czegoś
gumo-skóro-podobnego i odprężyłem się. Moje mięśnie rozluźniły się. Poczułem
się zupełnie lekko… i śpiąco.
- Yoshi… Yoshi – obudził
mnie cichy szept i ciepły oddech na moim uchu. Niechętnie podniosłem powieki i
znów zobaczyłem przed sobą Shimizu.
- Nie dasz mi się
wyspać… - jęknąłem żałośnie.
- Zasnąłeś w wannie –
powiedział roześmiany, a ja pomachałem ręką w wodzie.
- Zimna – skrzywiłem
się, ale zaraz coś do mnie trafiło: przecież ja jestem nagi! Kiedy zdałem sobie
z tego sprawę szybko podniosłem się i zacząłem układać nogi w taki sposób żeby
zasłonić wiadome miejsce. – Em… Mógłbyś na chwilę wyjść? Zaraz się oporządzę… -
zarumieniłem się.
- Jasne – zaśmiał się i
wyszedł. – Czekam w sypialni – krzyknął.
Boże, ten chłopak tak
mnie onieśmiela! Przez niego non stop się rumienię!
Wyszedłem z wanny i
wytarłem się do sucha, po czym przewiązałem się ręcznikiem w pasie. Kiedy
wyciągałem korek z odpływu, mało z powrotem nie wpadłem do wanny, ale jakoś
udało mi się utrzymać równowagę. Posprzątałem po sobie i wyszedłem z łazienki,
kierując się do sypialni. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej swój odpowiednik
piżamy. Zero leżał na łóżku i najwidoczniej też już przysypiał, ale próbował
nie zasnąć, przyglądając mi się. Ubrałem o rozmiar za dużą koszulkę i bokserki,
tym razem pamiętając by się zbytnio nie obnażać przed nim. Potem rzuciłem mokry
ręcznik na krzesło, gdyż nie chciało mi się z powrotem odnosić go do łazienki.
Westchnąłem i usiadłem na łóżku. Przez chwilę tak siedziałem, gdyż miałem o
czymś pomyśleć… ale zapomniałem o czym. Byłem tak zmęczony, że moje myślenie
zostało całkowicie wyłączone. W końcu Michi pociągnął mnie za bluzkę i siłą
położył obok siebie, po czym przylgnął do moich pleców, obejmując mnie
delikatnie w pasie.
- Pamiętaj, że jutro na
dziesiątą próba – mruknął sennie, a ja kątem oka dostrzegłem wyświetlacz
elektronicznego budzika na szafce. 5;15! Pięknie! – Dobranoc.
- Dobranoc –
wybełkotałem.
Normalnie zapewnie
odsunąłbym się od Zero, albo kazałbym mu się odsunąć lub poszedłbym spać nawet
na kanapę, ale byłem zbyt zmęczony. Z tym usprawiedliwieniem, dałem się porwać
Morfeuszowi.
Droga Kito... Myśle sobie o tobie i o GaraxTetsu... Myśle, wchodzę na bloga i widzę opko o.O normalnie czy tak łatwo mi czytać w myślach??
OdpowiedzUsuńa w ogóle no to super opowiadanie... takie ah~ i fajne i ty wiesz co ja chę powiedzieć bo przecież wiesz doskonale jak bardzo kocham twoje nie gazetkowe opka... gazetkowych nie czytam już T^T jakoś tak nie umiem znudziły mnie...
a tak w ogóle to jakbyś chciała wiedzieć pisze tu o tubie ( http://www.facebook.com/photo.php?fbid=577719548923778&set=a.458649614164106.115746.458618424167225&type=1&theater ) WIESZ CZEGO PRAGNE!
A jakbyś nie wiedziała o czym pisać *słucha playera mp3 na stronie* no jakbyś nie wiedziała *słucha dalej* nosz... mam na was focha *wyłącza BORN* NAPISZ MI COŚ Z BORN! bo w sumie jeszcze opków z nimi nie czytała o.O
no i paczaj jaki długi komentarz... to tak, żebyś wiedziała, że droga Lilien żyje, ma sie dobrze...
Pamiętaj że cię kocham !! >.> wyśle ci banerkową walentynkę na maila XD
Zero i Hizumi!! Wow, genialny rozdział, kłaniam się w pas autorce. Te przemyślenia Hizu, tajemnicza przeszłość Zero... Trafiłam na ten blog niedawno, a już go uwielbiam :3 A jest naprawdę mało dobrych blogów z j-rockowcami i to yaoi.
OdpowiedzUsuńA wracając do notki.. Świetna, szczególnie mi się podobała reakcja Enyi (tak to się odmienia? O_o) na wiadomość, że Zero jest dla kogoś miły.. Uwielbiam charakter Zero w twoich opowiadaniach, no i kocham go jako seme xD Czemu nikt inny tego nie komentuje...? No ludzie, takie genialne opo zasługuje na dłuuugaśny komentarz XD
Podsumowując (ale się rozgadałam) piszesz świetnie i oby tak dalej! Czekam z niecierpliwością na kolejną część! I obiecuję regularnie komentować! XD
Alyss
Także tego... Pokochałam fiki od Despach */////q/////*
OdpowiedzUsuńTo jest zajebistość w czystej formie (szczególnie Zero, oh, ah. Jakby ci nie wyszło z Hizumim, to wbijaj do mnie, mam wolne łóżko. No, dobrze, może pół łóżka... *perwers smile*).
Okej, nieważne xD Piisz więcej... To jest boskie O.O
Why mi się nie wyświetliło, że jest kolejna część? WHY? Uwielbiam to opowiadanie. Jeszcze nigdy się tak nie śmiałam przy czytaniu xD z pederastą, olśnieniem po olśnieniu i przychlastem ten fic wygrał wszystko :D dawaj następną część! Teraz, zaraz, natychmiast! :D nawet bardziej się przekonałam do Zero x Hizumi.. świetne!
OdpowiedzUsuńA tak wgl to ja z propozycją :D co Ty na to żebyśmy kiedyś razem opowiadanie jakieś napisały? <3
Jest godzina 22:30, na biurku zalega mi z 20 ton książek, jutro czeka mnie wielki sprawdzian, naokoło chaos, a ja siedzę i czytam sobie jak gdyby nigdy nic to cudo xD Jesteś straszna.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Zero tutaj, mimo że zazwyczaj miałam go w głowie jako wielkie uke. Za tydzień koncert, to się przekonamy >D
Cóż, chyba nie muszę pisać, że cholernie mi się podoba. I przepraszam za ten komentarz, ale trudno jest ocenić coś dobrego bez ciągłego powtarzania "sabdhabfh wspaniałe!", naprawdę ;__;
Nie ma to jak oryginalne pseudonimy, Pan Tyczka...xD
Relacje HizuxZero powalają mnie na kolana. Siedzę sobie i ślinię się, ciągle powtarzając coś w stylu "OJEEEJ, ON SIĘ O NIEGO MARTWI, OJEEJ[...]" To się nazywa fangirl wersja hard.
Dziękuję za tego ficka, dawno, a może nawet nigdy nie czytałam czegoś dobrego o Despach, a wciąż się za nimi tęskni ;_;
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam!
A mi się to podoba :D Rzadko kiedy czytam cos innego niz gazety ( ciiiii .... to sie wytnie : 3) ale naprawdę to mi się spodobało O__O !!
OdpowiedzUsuńWgl przeczytałam wszystko od początku ( w tymm miejscu przepraszam ze wstawiam całą opinię w jednym komencie a nei w kilku ... porpstu nie mam weny na pisanie, mam nadzieję, że wybaczone mi zostanie ._.) I stwierdzam ze w tej histroii jest sporo humoru :D ( albo ja mam dziwne jego poczucie) i tez takiej tajemniczości. Postać tego Zero mi się podoba ^^ Właściwie to wszystkie postacie mi sie podobają ( w sensie ich wykreowanie .. nie wiem ile zgodności ma to z oryginałami - nie znam zespołu ... g(ł)upio sie przyznac no ale ... ) a już the best były ich reakcje po kolei an to co im opowiadał Hizu xDD
A najbardziej co lubię to twój styl pisania. Jest po postu genialny :D
Czekam na kolejne części
Ślę buziaki życzę duuzo weny i przepraszam za literówki ._.
PS Chciała bym cię móc kiedyś zaprosić do siebie, ale jak na razie to nie mam poziomu ._.
tak szybko się skończyło ; ; uwielbiam to opowiadanie ; ;
OdpowiedzUsuńawwwwww!!!! błagam o kolejny rozdział~ <3
OdpowiedzUsuńPowoli, powoli... coś z tego Zero się wyłania... Jestem ciekawa, ile w nim tego delikatnego chłopaka, a ile Jeźdźca Apokalipsy (zabiłaś mnie tym określeniem <3). Wszystko dzieje się tak jakoś naturalnie... bardzo przyjemnie się czyta ^_^. Zatem zabieram się za kolejny rozdział~
OdpowiedzUsuń