Gara x Tetsu 3


Jak widać wszyscy umarli... Więc ja postanowiłam coś napisać, żeby pokazać, że pokolenie yaoistek nadal żyje i pisze xD

Po długiej, ale to bardzo długiej rozmowie (a właściwie monologu Tatsurou) wróciłem do domu zmordowany jak,przysłowiowo,koń po westernie. Wszedłem do mieszkania i uwaliłem się na fotelu w salonie, nie zadając sobie nawet trudu zamknięciem drzwi (drzwi na oścież – taka nowa moda; kochani sąsiedzi podziwiajcie, co też interesującego tutaj udało mi się przed wami zakamuflować…), czy choćby ściągnięciem butów. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Pięknie – było po dwudziestej trzeciej! A ja się zastanawiałem, o czym mówiła ta kelnerka, wspominając, że wszyscy zdążyli już wyjść, a ona powinna zamknąć lokal… No tak, w końcu nie wypadało jej nas wyprosić, więc delikatną sugestią, licząc na nasz takt i inteligencję sugerowała, żebyśmy sobie poszli, jednak kiedy Tatsu oddał się potokowi słów to końca nie było ani widu, ani, tym bardziej, słychu…
- Nigdy więcej nie dam się nabrać na coś podobnego… - mruknąłem sam do siebie.
O dziwo nie byłem ani zły, ani zdruzgotany tym, że zmarnowałem tyle wolnego czasu… byłem po prostu zmęczony. Oparłem łokieć na podłokietniku, a następnie głowę na dłoni i przymknąłem oczy. Mało wygodna pozycja, ale nie miało to wtedy dla mnie znaczenia. Powieki były tak ciężkie, że w tym momencie nie mogłem myśleć o niczym innym niż sen. Czułem jak ciepłe objęcia Morfeusza powoli mnie oplatają i porywają w stronę słodkich krain sennych marzeń, kiedy nagle… zadzwonił dzwonek do drzwi! No rzesz cholera jasna! Kogo tam diabli niosą? Kto śmie napastować mnie o tak barbarzyńskiej porze?!
Wymyślając kolejne spektakularne sposoby, w jakie mógłbym pozbawić życia tą niegodną bytowania istotę, która stała za drzwiami, wstałem i ponownie przeszedłem do przedpokoju. Z rozmachem otworzyłem drzwi i wziąłem głęboki wdech, by wrzasnąć:
- Czy ciebie człowieku Bóg opuścił, żeby wpaść na pomysł przychodzenia do mnie w środku nocy?! Czy dla ciebie nie ma już żadnych świętości?! Zresztą chuj z nimi! Czy ty nie znasz czegoś takiego jak cisza nocna?! – darłem się tak, że chyba pół osiedla mnie usłyszało, kiedy nagle zdałem sobie sprawę kto przede mną stoi. – Gara…? – wydukałem słabo, wytrzeszczając na niego oczy.
- Wszystkich gości tak witasz? – rzucił chłodno.
- Po godzinie dwudziestej pierwszej, tak… - mruknąłem. – Co ty tu robisz? – wpatrywałem się w niego jak w ósmy cud świata. W tym momencie zorientowałem się, że wokalista trzyma jakieś pudło. – Co to jest?
- To twoje rzeczy – wepchnął się do mieszkania bez zaproszenia, przeciskając się między mną a framugą drzwiami. – Wciąż je znajduję w swoim mieszkaniu, a rzecz jasna, nie chcę ich – położył pudło na fotelu, na którym niedawno półleżałem. – To doprawdy dziwne… Zupełnie jakby ktoś je tam ciągle podkładał…
- No wybacz, ale aż takim oszołomem nie jestem, żeby podrzucać ci do domu własne rzeczy! W ogóle… to niby czemu miałoby to służyć? – podniosłem jedną brew.
- To – wyciągnął z kartonowego pudła moją granatową koszulę – kupiłeś, o ile się nie mylę, niedawno… w każdym bądź razie nie miałeś jej, kiedy my… - mimo panujących ciemności w mieszkaniu miałem wrażenie, że chłopak zarumienił się. – No wiesz… - spuścił wzrok na podłogę, po czym kontynuował już tym samym zimnym i nieprzyjemnym tonem, który w moim mniemaniu brzmiał jak ocieranie o siebie dwóch metalowych noży. Spojrzał na mnie uważnie. – Wybierasz się gdzieś? Może ci przeszkadzam?
- Nie. Właśnie wróciłem – westchnąłem.
- Tak, czy inaczej przyszedłem tylko ci to oddać i zadać jedno pytanie.
- Jakie?
- Zauważyłeś może jakieś drobne kradzieże? Czy może pożyczyłeś coś komuś, co nie wróciło do ciebie? Czy w ostatnim czasie zniknęły jakieś twoje rzeczy osobiste?
- Jak na mój gust to były trzy pytania – prychnąłem i nie odmówiłem sobie triumfalnego uśmiechu, kiedy wycelował we mnie zabójczym spojrzeniem. – W ostatnim czasie przychodzę do domu tylko po to żeby się przebrać i nie miałem czasu weryfikować, czy mi coś zginęło, czy też nie – wyznałem.
Gara wyciągnął coś z kieszeni, po czym podszedł do mnie i podetknął mi to pod nos.
- A dowodu osobistego nie zgubiłeś? – westchnął, widząc zdziwienie odmalowane na mojej twarzy.
- Dałbym sobie rękę uciąć, że miałem go cały czas przy sobie…
- To dobrze, że jednak nie dałeś sobie tej ręki uciąć, bo mój zespół straciłby gitarzystę… - pokręcił głową i oddał mi moją własność.
- Dziękuję – powiedziałem, odebrawszy od niego dowód. Wokalista stanął jak wryty i spojrzał na mnie jakby drugi kutas wyrósł mi na czole. – To słowo aż tak do mnie nie pasuje?
- Nawet nie wiesz jak bardzo… - wydusił, wytrzeszczając na mnie oczy.
- A o co ci chodziło z tymi kradzieżami? Chyba nie myślisz, że ktoś okrada mnie z ciuchów i dokumentów, prawda? To niedorzeczne!
- Myśl, co chcesz, ale mógłbyś zacząć zwracać uwagę na to, czy coś z twoich rzeczy znika?
- A tobie? Tobie coś „ukradziono”?
- Poszukaj w mieszkaniu – podsunął usłużnie i podszedł do stolika, po czym zgarnął z niego zegarek. – Odbieram moją własność – uśmiechnął się dość oszczędnie, a następnie wyszedł bez słowa pożegnania.

***

To była pierwsza noc od dłuższego czasu, którą spędziłem we własnym łóżku. Nie żebym miał jakieś dziwne upodobania do sypiania w nieswoim łóżku, czy preferował nadmierną rozwiązłość, ale… Ostatnie wieczory i noce przesiadywałem na balkonie. Paliłem masę papierosów i wpatrywałem się w ciemne niebo, porównując je do oczu wokalisty, które wydawały mi się być setki razy bardziej urzekające. Może i to banalne, ale zawsze lubiłem po przebudzeniu i ostrym seksie wpatrywać się w oczy Gary, w których umiałem odnaleźć wiele odpowiedzi na pytania, które wolał przemilczeć. Zawsze wtedy jedna myśl powracała do mnie: „Tetsu… Jesteś mi bliski… Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny; może znasz mnie lepiej niż ja sam siebie… Więc, do kurwy nędzy, nie zadawaj pytań, na które znasz odpowiedzi!” – dość często mi to powtarzał. Zawsze, kiedy przypominało mi się to, nie mogłem powstrzymać mimowolnego uśmiechu, który wkradał się na moje usta. Ta myśl wypalała w jaźni fakt, że byłem częścią jego życia… ale już nią nie jestem i nic nie mogę na to poradzić… a może nawet i bym mógł, ale nie wiedziałem jak, gdyż ten surowy wzrok wokalisty zawsze potrafił mnie skutecznie unieszkodliwić, demotywując do czegokolwiek.
Gara twierdził, że miałem na niego wielki wpływ; że mimo iż poznaliśmy się na dobrą sprawę w czasie, kiedy zakończyliśmy okres dorastania, a nasze charaktery były w pełni ukształtowane mówił, że zmieniłem go; że gdyby nie ja, teraz byłby zupełnie innym człowiekiem – niestety nigdy nie wyjawił mi, czy uważał tę zmianę, za dobrą, czy też może złą.
Chłopak był małomówny. Lubił zagadki i ukryte znaczenia, w które maniakalnie się bawił. Szukał drugiego dna nawet w najprostszym zdaniu, jakie mogłem do niego powiedzieć: „Pieprz się ze mną.”; tym teraz zaraził mnie. Byłem święcie przekonany, że tylko ja odcisnąłem na nim swoje piętno, jednak to była transakcja wiązana… Właśnie przez to teraz nie mogłem zasnąć. Wierciłem się w łóżku, przekręcając z boku na bok. Zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi o tych kradzieżach – przecież to absurd! Jednak Gara zdawał się w to wierzyć… co łączyło się z tym, że ja również musiałem w to uwierzyć.
Usiadłem na łóżku wzdychając i przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Pokręciłem głową i… nagle coś usłyszałem. Jakby przekręcający się zamek w drzwiach – ciche kliknięcie i charakterystyczny dźwięk zamykanych za kimś drzwi. Wytężyłem słuch, w pierwszej chwili myśląc, że z tego całego rozmyślania nad słowami wokalisty zaczyna mi odbijać. Po chwili rozległo się skrzypienie butów z gumową podeszwą na kafelkach z polerowanego gresu. Ściągnąłem brwi, będąc pewnym, że zamykałem drzwi na klucz. Czyżby jakiś włamywacz zawitał do mojego domu? Po cichutku wstałem i ustawiłem się pod ścianą, lekko uchylając drzwi, żeby zobaczyć z kim mam do czynienia. Ciemna postać skradała się i wyjrzała przez drzwi balkonowe na taras. Mruknęła coś do siebie niezrozumiale i rzuciła się w stronę kartonu, który przyniósł wokalista. Wtedy to właśnie słabe światło latarni gazowych zza okna oświetliła ją, dzięki czemu mogłem dostrzec jej czarny zarys; rozeznałem, że złodziejaszek nie był jakimś dryblasem – wręcz przeciwnie; był mizernej postury. Nie szczupły, a wręcz chudy. Miał długie nogi, które przypominały mi tyczki oraz długie włosy, które w nieładzie opadały mu na dolne partie pleców… zaraz, zaraz… to dziewczyna?!
Zdziwiony do granic możliwości wymknąłem się z pokoju i uważając, żeby nie wyjść z cienia przesuwałem się pod ścianą, zmierzając w kierunku salonu, gdzie znajdywała się w chwili obecnej złodziejka… miałem tylko cichą nadzieję, że to nie żadna fanka, która dowiedziała się w jakiś magiczny sposób, gdzie mieszkam… W każdym razie nadal zastanawiał mnie fakt, jak włamywaczka tutaj weszła – jak pokonała furtkę oraz drzwi, przy których trzeba wstukać odpowiedni kod, aby wejść do środka? I jak poradziła sobie z zamkiem przy moich drzwiach, które notabene miały trzy zasuwy. Nieproszony gość usłyszał jak się zbliżam, dlatego na chwilę zamarł i nasłuchiwał, ale kiedy ja, jak na złość, nie chciałem się ruszyć, odpuścił i znów zaczął przeglądać rzeczy z kartonu. W tym oto momencie wychyliłem się i włączyłem światło, naciskając włącznik znajdujący się tuż nad fotelem, na wysokości twarzy złodziejki. Pokój zalało oślepiająco jasne światło. Zamrugałem kilkakrotnie, po czym moje oczy przyzwyczaiły się do panującej wokół jasności. Spojrzałem na włamywaczkę i…
- Nie no… bez jaj – wywróciłem oczyma, wzdychając. – Die?! Co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz?! – wydarłem się na muzyka. – Co ci strzeliło do łba, żeby zakradać się po nocach do mojego mieszkania i grzebać mi w rzeczach?! – wyrwałem mu z ręki granatową koszulę, którą wyjął z kartonu. Gitarzysta spojrzał na mnie okrągłymi, wielkimi jak piłki do tenisa ziemnegooczami. – Boże, myślałem, że jesteś kobietą! – pokręciłem głową i przestawiłem karton z fotela na podłogę, po czym zwaliłem się na niego ciężko.
- Te… Tetsu? – wydukał oszołomiony.
- No, a kurwa, kogo innego spodziewałeś się zastać w moim mieszkaniu o tej porze? – warknąłem. – Otrzymamodpowiedzi na poprzednie pytania?
Czerwonowłosy podrapał się po głowie i skrzywił, myśląc intensywnie. Przygryzł dolną wargę, kręcąc głową.
- Nie – odpowiedział stanowczo, co zdecydowanie mi się nie spodobało.
Wstałem i wyprostowałem się. Gitarzysta spiął się, ale nie odsunął choćby o milimetr. Stał sztywno, ze ściągniętymi łopatkami, co było oznaką stresu; w jego oczach czaiła się niepewność. Chwyciłem go za gardło i rzuciłem na sofę, przyszpilając go do niej. Zaczął mi się wyrywać, więc żeby uniemożliwić mu jakąkolwiek ucieczkę usiadłem na nim okrakiem, nadal przyduszając.
- Wiesz, że to jest włamanie, za które możesz dostać zawiasy, jeśli zgłoszę tę sprawę w sądzie? – prychnąłem obojętnie. – Ponad to nie zapominaj, że ukończyłem szkołę aktorską, więc umiem nieco grać, a zważywszy, że skoro nie chcesz mówić, nie wiem, czy to był taki jednorazowy twój wybryk, czy może już któryś z kolei, więc będę mógł zeznać, że to już nie pierwszy raz... Co wiąże się z wydłużeniem zawiasów – wzruszyłem ramionami. – Ale pomińmy sprawy sądowe, bo one nie są ważne… pomińmy również fakt, że mogę powiedzieć, że mnie napastowałeś – wywróciłem oczyma, moszcząc się na nim wygodniej. – Skierujmy się na ważniejsze tematy; zespół i twoja sława. Myślisz, że fani będą pocieszeni takim zachowaniem ich idola? Albo wyobraź sobie reakcję takiego Kyo, czy Kaoru jakby się dowiedział o tym, że po nocach włamujesz się do cudzych mieszkań? A właśnie… Kaoru… - uśmiechnąłem się wrednie. – Nie muszę nawet zgłaszać tego incydentu na policję, informować media, czy twojego zespołu… wystarczy, że Kaoru się dowie, a własnoręcznie cię zamorduje – zaśmiałem się, mówiąc wprost, ohydnie. – Masz jakieś podejrzenia jak nasz kochany KaoKao zareaguje? Bo ja mam w głowie same czarne scenariusze – podniosłem jedną brew, podkreślając tym nonszalanckim gestem to, że mam nad nim władzę.
- Nie zrobisz tego… - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Oj, dobrze wiesz, że zrobię… Zrobię wszystko żeby ci się odpłacić – skrzywiłem się.
- Nie zrobisz tego… - powtórzył z trudem łapiąc chrapliwy oddech. Mimo swojej pozycji uśmiechnął się, co nie powiem, zainteresowało mnie.
- I czego zęby suszysz? Myślisz, że to wzbudzi we mnie jakieś ludzkie uczucia? Nawet jakbyś zaczął się przede mną czołgać i błagając o litość, zalewając łzami, nie darowałbym ci – fuknąłem. – Bo ty mi też nie darowałeś… - ledwo powstrzymałem się od uderzenia go w twarz. Zabawne jak łatwo można znienawidzić człowieka, którego kiedyś się kochało.
Sięgnął mojej ręki, którą nadal trzymałem go za gardło. Próbował rozluźnić moje palce, ale byłem nieustępliwy i nawet o tym nie myślałem. Widząc, że w ten sposób ze mną nie wygra, zaczął delikatnie gładzić moją dłoń.
- Proszę… - wyszeptał słabo. Chyba zaczynało brakować mu tchu, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Przyjemnie było popatrzeć, jak choć raz to on cierpi, a nie ktoś inny obrywa po głowie za jego winy. Jego prośba spowodowała tylko wzmocnienie uścisku, ale kiedy poczerwieniał na twarzy w końcu zdecydowałem się odrobinę odpuścić, co wywołało u niego kolejny uśmieszek. Czyżby ten głupek myślał, że ze mną wygrał? Przewróciłem oczyma. Gadaj z dupą to cię osra… - Nie zrobisz tego…
- Słyszę to już trzeci raz. Może teraz powiesz coś, co mogłoby ci pomóc?
- Nie zrobisz tego… a wiesz jaki jest tego powód? – uśmiech nie chciał spełznąć z jego obrzydliwie wykrzywionych warg.
- No przekaż mi te swoje „mądrości”… - westchnąłem cierpiętniczo.
Chłopak w odpowiedzi uniósł odrobinę biodra i otarł się o mnie, jęcząc przy tym cicho. Powtórzył to trzy razy, po czym dłońmi zaczął przesuwać po moim odsłoniętym torsie, brzuchu i podbrzuszu z racji tego, że moja piżama składała się jedynie z dresowych spodni.
- Naprawdę… to tyle? – powiedziałem niezbyt wstrząśnięty.
Czerwonowłosy z łatwością odsunął moją rękę od swojego gardła i wsunął ją sobie pod spodnie, jęcząc przeciągle.
- Nie zrobisz tego, bo będziesz zajęty… - zachichotał. – Zgaś światło – polecił, a ja zgarnąłem coś ze stolika, co nawinęło mi się pod rękę i cisnąłem tym we włącznik światła. Znów otuliły nas ciemności. – Noc jeszcze młoda… - ocierał się o mnie perwersyjnie.
- To zdrada, wiesz? – spojrzałem na niego uważnie.
- Wiem… i dlatego jestem z tego taki dumny – mruknął uwodzicielskim głosem tuż przy moim uchu, po czym pocałował mnie namiętnie. – Kocham cię… - szepnął.
Oddałem pocałunek.

***

Za cholerę nie wiem, w jaki sposób teleportowaliśmy się do sypialni, ale w każdym raziewłaśnie tam się obudziłem z czerwonowłosym, który spał z głową ułożoną na moim torsie. Wszystko pięknie, ładnie… ale jedna rzecz bardzo mi tutaj nie pasowała – z jakiej racji nie pamiętam tej nocy? Rozumiem gdybym był uke – omdlenie każdemu może się zdarzyć, ale ja przecież zawsze byłem seme i nigdy nie dałem się zdegradować!
Wziąłem głęboki wdech i uważnie wpatrując się w twarz muzyka, rozmyślałem, co ten czerwonowłosy szatan znów wymyślił; co zrobił, że nie pamiętałem tej nocy? Na jaki „genialny” pomysł wpadł tym razem? Aż ciarki człowieka przechodzą…
Z pozoru wydawałoby się, że to miły, uprzejmy, a nawet kulturalny chłopak… Pokręciłem głową i westchnąłem, przenosząc wzrok na sufit. Więc tak jak mówiłem… Tylko z pozoru… Daisuke nawet babci miejsca w autobusie, metrze, czy tramwaju ustępował (oczywiście w czasach, kiedy jeszcze nie był sławny, a termin „komunikacja miejska” nie był mu jeszcze obcy), przy czym kłaniał się nisko i uśmiechał szeroko; w szkole był wzorowym uczniem – ambitnym, inteligentnym i pracowitym. W dodatku takim z ładną buźką, na którego można było popatrzeć z przyjemnością i od którego widoku po godzinie lekcyjnej nauczyciel nie musiał martwić się ewentualnym samozapłonem własnych gałek ocznych… Wydawałoby się, że to człowiek idealny, ale jeszcze raz się powtórzę, tylko z pozoru. Niewiele osób znało Die’a – tego prawdziwego, zakompleksionego gówniarza, który mimo, że był już dorosły, zachowywał się jak pięcioletnie dziecko tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę, żeby cały czas być w centrum uwagi. Pewnie, drogi Czytelniku, zadajesz sobie teraz pytanie jak to możliwe, że jednocześnie był zakompleksiony i chciał żeby wszyscy na niego patrzyli? Czy nie powinno być odwrotnie – że powinien chcieć, aby nikt się nim nie interesował? Albo, czy nie powinien być przewartościowany? Otóż nie. Andou zawsze był chwalony przez swoje otoczenie – rodziców, znajomych, nauczycieli… kto wie, czy nawet jego pies albo rybki w akwarium (czyt. klozecie) mu nie gratulowały kolejnej wspaniałej myśli, oceny, znajomości, rozwiązania problemu etc… mimo to on źle czuł się we własnym ciele. Spoglądając w lustro widział karykaturę człowieka niespełna rozumu – to właśnie dlatego wciąż chciał być w centrum uwagi; by słuchać tych wszystkich pochlebstw, które nie pozwalały mu wpaść w depresję.
Dai zawsze miał swoje dziwactwa… Mimo to potrafiłem go polubić… a nawet pokochać. Tak jak już pisałem w poprzednim akapicie, niewiele było osób, które go znało tak naprawdę – od początku do końca, a ja akurat byłem taką osobą. I pokochałem go. To jest dopiero dziwactwo… Kiedy zdałem sobie sprawę z własnych uczuć, automatycznie jakby jakaś żaróweczka halogenowa rozbłysła w moim umyśle i nagle trafiło do mnie również to, że nigdy wcześniej nikogo nie kochałem. Die był pierwszą osobą, którą obdarzyłem takim uczuciem…
 Ale on się mną znudził.
Dla niego jedna osoba klaszcząca to za mało; on chciałby od razu całe trybuny, pełną salę ludzi zachwycających się nim… ale właśnie przez takie zachowanie sam wpędzał się w kłopoty natury psychiatrycznej.
Nie przystanął na mnie – o nie! Jednocześnie potrafił mieć kilku chłopaków i kochanków, nie wspominając o tym, że chodził jednocześnie na dziwki, a w burdelu miał już chyba kartę stałego klienta. Dla niego klaskać musieli wszyscy…  …
Ale teraz chyba poczuł tą pustkę po moim odejściu. Daisuke sam mnie odepchnął, a teraz zrobiło mu się… głupio? Nie, zupełnie innego słowa szukałem… Zrobiło mu się za cicho. Kiedy wyszedłem z tej pełnej sali, która dla niego klaskała, zrobiło się za cicho. Zrozumiał, że odtrącił jedyną osobę, która go kochała i dobrze znała. Mógł sobie wmawiać, że Kaoru dorównuje mi, a może nawet próbował wbić sobie do głowy, że Kao jest lepszy ode mnie, ale jak widać złamał się i przyszedł tutaj.
Złamał się – tak samo jak ja w momencie, kiedy ponownie mu uległem.
To nie był pierwszy i zapewne nie ostatni raz, kiedy spędziliśmy wspólną noc, mimo że już od dawna nie jesteśmy parą.
Andou zawsze znaczył dla mnie wiele i nie umiałem mu odmówić, kiedy w jakikolwiek sposób (nawet w taki, który miał zaszkodzić mi) mogłem go uszczęśliwić. Nawet teraz nie potrafiłem go wyrzucić za drzwi, kiedy ten, na dobrą sprawę, włamał się do mojego mieszkania. Już nawet nie zastanawiałem się, jaki miał w tym cel…
Niestety, jak to mówią, czas leczy rany, a z gojącymi się zadrapaniami nadchodzi skleroza, która pomaga ci zapomnieć pewne rzeczy – między innymi emocje, które, kiedy wygasną, ciężko jest je od nowa wzbudzić. Die ugasił we mnie wiele emocji po tym jak mnie zostawił – to przez niego stałem się taki oziębły i chamski. W pewnym sensie, świat się już dla mnie skończył.
Ale wtedy przyszedł Gara; a w sumie to ja znalazłem go w altance w parku i jakoś począwszy od zdjęć, rozpoczęła się nasza znajomość. Makoto pomógł mi do pewnego stopnia zapomnieć o czerwonowłosym; pomógł mi wykreować nowy świat z nową rzeczywistością, w którym klaskałem dla kogo chciałem i zakochiwałem się w wielu osobach naraz… A potem znów dorosłem i ta „rzeczywistość II” przeszła kolejną metamorfozę, a z nią mój punkt widzenia, który utkwił w Asadzie. Bo tak można najprościej powiedzieć, że Asada stał się moim punktem widzenia – jeśli on w coś wierzył, to ja też, jeśli on coś lubił, to ja też… nawet kawę latte, mimo że miałem uczulenie na mleko…
I tak jakoś już zostało.
I tak miało być już pięknie.
I miał być happy end.
Ale teraz z kolei żaróweczka halogenowa rozbłysła w głowie Daisuke, którego cisza zaczęła przytłaczać i przypomniał sobie wtedy o mnie. Może i powinienem się z tego cieszyć, bo w pewnym sensie przecież mógłbym to uznać za dowód miłości z jego strony, prawda?
A jednak nie cieszyło mnie to w żadnym stopniu…
Dlaczego?
To proste!
Moje dwie rzeczywistości zderzyły się ze sobą!
Przeszłość z teraźniejszością.
Wzajemnie starły się na proch.
A to oznacza, że nie będzie przyszłości.
Nie będzie nowej przyszłości – nie będzie mnie.
I to właśnie dlatego z „tamtego” „Tetsu”, gitarzysty „Merry”, nie zostało nic.
Ja jestem jedynie wrakiem człowieka; pustą skorupą bez wnętrza.
Bez przyszłości… i żadnej miłości…

7 komentarzy:

  1. więcej... więcej... WIĘCEJ~!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :D Szybko pisz kolejną część :) Już się nie mogę doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. super.....serio
    czekam na następną

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajne! Czekam na nexta :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale ja żyję :< To, że tworzę dziennie jedno zdanie w opowiadaniu chyba coś oznacza xD
    Fajna część. Będę czekać na następną. Mam nadzieję, że się doczekam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej no, bez urazy dla nikogo powyżej, ale dla takiego genialnego tekstu chyba należy się jakiś dłuższy komentarz, co nie? ;>
    Jeny, jak tego dawno nie było! A czekałam, bo przede wszystkim podoba mi się, jak wykreowałaś tu bohaterów.
    Ja, no po prostu padłam, kiedy się okazało, że ta "złodziejka" to Die! XD Nie wiem, czemu tak mnie rozśmieszyła reakcja Tetsu: "nie no... bez jaj", ale po prostu to było genialne! Czytałam to późno na telefonie i o mało mi z ręki nie wypadł. Tylko teraz już nie wiem - czy Tetsu wróci do Die, czy będzie z Garą..? Z tytułu chyba jednak wynika, że wybierze tą drugą opcję, więc czekam niecierpliwie na to, jak ich tam ze sobą połączysz ;)
    A, i podobał mi się opis uczuć Tetsu do Die, to było wszystko po prostu poetyckie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakieś to było takie smutne ._.
    Cudownie napisane, niesamowicie ujęte ale w jakiś sposób smutne...
    Chociaż nie powiem śmiałam się kiedy złodziejką okazał się być Die XD

    Czekam na kolejną część :D
    Tak samo zreszta jak na liceum, tego tego tego drugiego z Ruksem i Yo-ka
    Weny życzę! Duużo weny! Buziaki - Midziak

    OdpowiedzUsuń