Jak widać wszyscy umarli... Więc ja postanowiłam coś napisać, żeby pokazać, że pokolenie yaoistek nadal żyje i pisze xD
Po długiej, ale to
bardzo długiej rozmowie (a właściwie monologu Tatsurou) wróciłem do domu
zmordowany jak,przysłowiowo,koń po westernie. Wszedłem do mieszkania i uwaliłem
się na fotelu w salonie, nie zadając sobie nawet trudu zamknięciem drzwi (drzwi
na oścież – taka nowa moda; kochani sąsiedzi podziwiajcie, co też
interesującego tutaj udało mi się przed wami zakamuflować…), czy choćby
ściągnięciem butów. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem telefon z kieszeni.
Pięknie – było po dwudziestej trzeciej! A ja się zastanawiałem, o czym mówiła
ta kelnerka, wspominając, że wszyscy zdążyli już wyjść, a ona powinna zamknąć
lokal… No tak, w końcu nie wypadało jej nas wyprosić, więc delikatną sugestią,
licząc na nasz takt i inteligencję sugerowała, żebyśmy sobie poszli, jednak
kiedy Tatsu oddał się potokowi słów to końca nie było ani widu, ani, tym
bardziej, słychu…
- Nigdy więcej nie dam
się nabrać na coś podobnego… - mruknąłem sam do siebie.
O dziwo nie byłem ani
zły, ani zdruzgotany tym, że zmarnowałem tyle wolnego czasu… byłem po prostu
zmęczony. Oparłem łokieć na podłokietniku, a następnie głowę na dłoni i
przymknąłem oczy. Mało wygodna pozycja, ale nie miało to wtedy dla mnie
znaczenia. Powieki były tak ciężkie, że w tym momencie nie mogłem myśleć o
niczym innym niż sen. Czułem jak ciepłe objęcia Morfeusza powoli mnie oplatają
i porywają w stronę słodkich krain sennych marzeń, kiedy nagle… zadzwonił
dzwonek do drzwi! No rzesz cholera jasna! Kogo tam diabli niosą? Kto śmie
napastować mnie o tak barbarzyńskiej porze?!
Wymyślając kolejne
spektakularne sposoby, w jakie mógłbym pozbawić życia tą niegodną bytowania
istotę, która stała za drzwiami, wstałem i ponownie przeszedłem do przedpokoju.
Z rozmachem otworzyłem drzwi i wziąłem głęboki wdech, by wrzasnąć:
- Czy ciebie człowieku
Bóg opuścił, żeby wpaść na pomysł przychodzenia do mnie w środku nocy?! Czy dla
ciebie nie ma już żadnych świętości?! Zresztą chuj z nimi! Czy ty nie znasz
czegoś takiego jak cisza nocna?! – darłem się tak, że chyba pół osiedla mnie
usłyszało, kiedy nagle zdałem sobie sprawę kto przede mną stoi. – Gara…? –
wydukałem słabo, wytrzeszczając na niego oczy.
- Wszystkich gości tak
witasz? – rzucił chłodno.
- Po godzinie
dwudziestej pierwszej, tak… - mruknąłem. – Co ty tu robisz? – wpatrywałem się w
niego jak w ósmy cud świata. W tym momencie zorientowałem się, że wokalista
trzyma jakieś pudło. – Co to jest?
- To twoje rzeczy –
wepchnął się do mieszkania bez zaproszenia, przeciskając się między mną a
framugą drzwiami. – Wciąż je znajduję w swoim mieszkaniu, a rzecz jasna, nie
chcę ich – położył pudło na fotelu, na którym niedawno półleżałem. – To
doprawdy dziwne… Zupełnie jakby ktoś je tam ciągle podkładał…
- No wybacz, ale aż
takim oszołomem nie jestem, żeby podrzucać ci do domu własne rzeczy! W ogóle…
to niby czemu miałoby to służyć? – podniosłem jedną brew.
- To – wyciągnął z
kartonowego pudła moją granatową koszulę – kupiłeś, o ile się nie mylę,
niedawno… w każdym bądź razie nie miałeś jej, kiedy my… - mimo panujących
ciemności w mieszkaniu miałem wrażenie, że chłopak zarumienił się. – No wiesz…
- spuścił wzrok na podłogę, po czym kontynuował już tym samym zimnym i
nieprzyjemnym tonem, który w moim mniemaniu brzmiał jak ocieranie o siebie
dwóch metalowych noży. Spojrzał na mnie uważnie. – Wybierasz się gdzieś? Może
ci przeszkadzam?
- Nie. Właśnie wróciłem
– westchnąłem.
- Tak, czy inaczej
przyszedłem tylko ci to oddać i zadać jedno pytanie.
- Jakie?
- Zauważyłeś może jakieś
drobne kradzieże? Czy może pożyczyłeś coś komuś, co nie wróciło do ciebie? Czy
w ostatnim czasie zniknęły jakieś twoje rzeczy osobiste?
- Jak na mój gust to
były trzy pytania – prychnąłem i nie odmówiłem sobie triumfalnego uśmiechu,
kiedy wycelował we mnie zabójczym spojrzeniem. – W ostatnim czasie przychodzę
do domu tylko po to żeby się przebrać i nie miałem czasu weryfikować, czy mi
coś zginęło, czy też nie – wyznałem.
Gara wyciągnął coś z
kieszeni, po czym podszedł do mnie i podetknął mi to pod nos.
- A dowodu osobistego
nie zgubiłeś? – westchnął, widząc zdziwienie odmalowane na mojej twarzy.
- Dałbym sobie rękę
uciąć, że miałem go cały czas przy sobie…
- To dobrze, że jednak
nie dałeś sobie tej ręki uciąć, bo mój zespół straciłby gitarzystę… - pokręcił
głową i oddał mi moją własność.
- Dziękuję –
powiedziałem, odebrawszy od niego dowód. Wokalista stanął jak wryty i spojrzał
na mnie jakby drugi kutas wyrósł mi na czole. – To słowo aż tak do mnie nie
pasuje?
- Nawet nie wiesz jak
bardzo… - wydusił, wytrzeszczając na mnie oczy.
- A o co ci chodziło z
tymi kradzieżami? Chyba nie myślisz, że ktoś okrada mnie z ciuchów i
dokumentów, prawda? To niedorzeczne!
- Myśl, co chcesz, ale
mógłbyś zacząć zwracać uwagę na to, czy coś z twoich rzeczy znika?
- A tobie? Tobie coś
„ukradziono”?
- Poszukaj w mieszkaniu
– podsunął usłużnie i podszedł do stolika, po czym zgarnął z niego zegarek. –
Odbieram moją własność – uśmiechnął się dość oszczędnie, a następnie wyszedł
bez słowa pożegnania.
***
To była pierwsza noc od
dłuższego czasu, którą spędziłem we własnym łóżku. Nie żebym miał jakieś dziwne
upodobania do sypiania w nieswoim łóżku, czy preferował nadmierną rozwiązłość,
ale… Ostatnie wieczory i noce przesiadywałem na balkonie. Paliłem masę papierosów
i wpatrywałem się w ciemne niebo, porównując je do oczu wokalisty, które
wydawały mi się być setki razy bardziej urzekające. Może i to banalne, ale zawsze
lubiłem po przebudzeniu i ostrym seksie wpatrywać się w oczy Gary, w których
umiałem odnaleźć wiele odpowiedzi na pytania, które wolał przemilczeć. Zawsze
wtedy jedna myśl powracała do mnie: „Tetsu… Jesteś mi bliski… Znasz mnie lepiej
niż ktokolwiek inny; może znasz mnie lepiej niż ja sam siebie… Więc, do kurwy
nędzy, nie zadawaj pytań, na które znasz odpowiedzi!” – dość często mi to
powtarzał. Zawsze, kiedy przypominało mi się to, nie mogłem powstrzymać
mimowolnego uśmiechu, który wkradał się na moje usta. Ta myśl wypalała w jaźni
fakt, że byłem częścią jego życia… ale już nią nie jestem i nic nie mogę na to
poradzić… a może nawet i bym mógł, ale nie wiedziałem jak, gdyż ten surowy
wzrok wokalisty zawsze potrafił mnie skutecznie unieszkodliwić, demotywując do
czegokolwiek.
Gara twierdził, że
miałem na niego wielki wpływ; że mimo iż poznaliśmy się na dobrą sprawę w
czasie, kiedy zakończyliśmy okres dorastania, a nasze charaktery były w pełni
ukształtowane mówił, że zmieniłem go; że gdyby nie ja, teraz byłby zupełnie
innym człowiekiem – niestety nigdy nie wyjawił mi, czy uważał tę zmianę, za
dobrą, czy też może złą.
Chłopak był małomówny.
Lubił zagadki i ukryte znaczenia, w które maniakalnie się bawił. Szukał
drugiego dna nawet w najprostszym zdaniu, jakie mogłem do niego powiedzieć:
„Pieprz się ze mną.”; tym teraz zaraził mnie. Byłem święcie przekonany, że
tylko ja odcisnąłem na nim swoje piętno, jednak to była transakcja wiązana…
Właśnie przez to teraz nie mogłem zasnąć. Wierciłem się w łóżku, przekręcając z
boku na bok. Zastanawiałem się nad tym, co powiedział mi o tych kradzieżach –
przecież to absurd! Jednak Gara zdawał się w to wierzyć… co łączyło się z tym,
że ja również musiałem w to uwierzyć.
Usiadłem na łóżku
wzdychając i przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Pokręciłem głową i… nagle coś
usłyszałem. Jakby przekręcający się zamek w drzwiach – ciche kliknięcie i
charakterystyczny dźwięk zamykanych za kimś drzwi. Wytężyłem słuch, w pierwszej
chwili myśląc, że z tego całego rozmyślania nad słowami wokalisty zaczyna mi
odbijać. Po chwili rozległo się skrzypienie butów z gumową podeszwą na kafelkach
z polerowanego gresu. Ściągnąłem brwi, będąc pewnym, że zamykałem drzwi na
klucz. Czyżby jakiś włamywacz zawitał do mojego domu? Po cichutku wstałem i
ustawiłem się pod ścianą, lekko uchylając drzwi, żeby zobaczyć z kim mam do
czynienia. Ciemna postać skradała się i wyjrzała przez drzwi balkonowe na
taras. Mruknęła coś do siebie niezrozumiale i rzuciła się w stronę kartonu,
który przyniósł wokalista. Wtedy to właśnie słabe światło latarni gazowych zza
okna oświetliła ją, dzięki czemu mogłem dostrzec jej czarny zarys; rozeznałem,
że złodziejaszek nie był jakimś dryblasem – wręcz przeciwnie; był mizernej
postury. Nie szczupły, a wręcz chudy. Miał długie nogi, które przypominały mi
tyczki oraz długie włosy, które w nieładzie opadały mu na dolne partie pleców…
zaraz, zaraz… to dziewczyna?!
Zdziwiony do granic
możliwości wymknąłem się z pokoju i uważając, żeby nie wyjść z cienia
przesuwałem się pod ścianą, zmierzając w kierunku salonu, gdzie znajdywała się
w chwili obecnej złodziejka… miałem tylko cichą nadzieję, że to nie żadna
fanka, która dowiedziała się w jakiś magiczny sposób, gdzie mieszkam… W każdym
razie nadal zastanawiał mnie fakt, jak włamywaczka tutaj weszła – jak pokonała
furtkę oraz drzwi, przy których trzeba wstukać odpowiedni kod, aby wejść do środka?
I jak poradziła sobie z zamkiem przy moich drzwiach, które notabene miały trzy
zasuwy. Nieproszony gość usłyszał jak się zbliżam, dlatego na chwilę zamarł i
nasłuchiwał, ale kiedy ja, jak na złość, nie chciałem się ruszyć, odpuścił i
znów zaczął przeglądać rzeczy z kartonu. W tym oto momencie wychyliłem się i
włączyłem światło, naciskając włącznik znajdujący się tuż nad fotelem, na
wysokości twarzy złodziejki. Pokój zalało oślepiająco jasne światło. Zamrugałem
kilkakrotnie, po czym moje oczy przyzwyczaiły się do panującej wokół jasności.
Spojrzałem na włamywaczkę i…
- Nie no… bez jaj –
wywróciłem oczyma, wzdychając. – Die?! Co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz?!
– wydarłem się na muzyka. – Co ci strzeliło do łba, żeby zakradać się po nocach
do mojego mieszkania i grzebać mi w rzeczach?! – wyrwałem mu z ręki granatową
koszulę, którą wyjął z kartonu. Gitarzysta spojrzał na mnie okrągłymi, wielkimi
jak piłki do tenisa ziemnegooczami. – Boże, myślałem, że jesteś kobietą! –
pokręciłem głową i przestawiłem karton z fotela na podłogę, po czym zwaliłem
się na niego ciężko.
- Te… Tetsu? – wydukał
oszołomiony.
- No, a kurwa, kogo
innego spodziewałeś się zastać w moim mieszkaniu o tej porze? – warknąłem. –
Otrzymamodpowiedzi na poprzednie pytania?
Czerwonowłosy podrapał
się po głowie i skrzywił, myśląc intensywnie. Przygryzł dolną wargę, kręcąc
głową.
- Nie – odpowiedział
stanowczo, co zdecydowanie mi się nie spodobało.
Wstałem i wyprostowałem
się. Gitarzysta spiął się, ale nie odsunął choćby o milimetr. Stał sztywno, ze
ściągniętymi łopatkami, co było oznaką stresu; w jego oczach czaiła się
niepewność. Chwyciłem go za gardło i rzuciłem na sofę, przyszpilając go do
niej. Zaczął mi się wyrywać, więc żeby uniemożliwić mu jakąkolwiek ucieczkę
usiadłem na nim okrakiem, nadal przyduszając.
- Wiesz, że to jest
włamanie, za które możesz dostać zawiasy, jeśli zgłoszę tę sprawę w sądzie? –
prychnąłem obojętnie. – Ponad to nie zapominaj, że ukończyłem szkołę aktorską,
więc umiem nieco grać, a zważywszy, że skoro nie chcesz mówić, nie wiem, czy to
był taki jednorazowy twój wybryk, czy może już któryś z kolei, więc będę mógł
zeznać, że to już nie pierwszy raz... Co wiąże się z wydłużeniem zawiasów –
wzruszyłem ramionami. – Ale pomińmy sprawy sądowe, bo one nie są ważne… pomińmy
również fakt, że mogę powiedzieć, że mnie napastowałeś – wywróciłem oczyma,
moszcząc się na nim wygodniej. – Skierujmy się na ważniejsze tematy; zespół i
twoja sława. Myślisz, że fani będą pocieszeni takim zachowaniem ich idola? Albo
wyobraź sobie reakcję takiego Kyo, czy Kaoru jakby się dowiedział o tym, że po
nocach włamujesz się do cudzych mieszkań? A właśnie… Kaoru… - uśmiechnąłem się
wrednie. – Nie muszę nawet zgłaszać tego incydentu na policję, informować
media, czy twojego zespołu… wystarczy, że Kaoru się dowie, a własnoręcznie cię
zamorduje – zaśmiałem się, mówiąc wprost, ohydnie. – Masz jakieś podejrzenia
jak nasz kochany KaoKao zareaguje? Bo ja mam w głowie same czarne scenariusze –
podniosłem jedną brew, podkreślając tym nonszalanckim gestem to, że mam nad nim
władzę.
- Nie zrobisz tego… -
wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Oj, dobrze wiesz, że
zrobię… Zrobię wszystko żeby ci się odpłacić – skrzywiłem się.
- Nie zrobisz tego… -
powtórzył z trudem łapiąc chrapliwy oddech. Mimo swojej pozycji uśmiechnął się,
co nie powiem, zainteresowało mnie.
- I czego zęby suszysz?
Myślisz, że to wzbudzi we mnie jakieś ludzkie uczucia? Nawet jakbyś zaczął się
przede mną czołgać i błagając o litość, zalewając łzami, nie darowałbym ci –
fuknąłem. – Bo ty mi też nie darowałeś… - ledwo powstrzymałem się od uderzenia
go w twarz. Zabawne jak łatwo można znienawidzić człowieka, którego kiedyś się
kochało.
Sięgnął mojej ręki,
którą nadal trzymałem go za gardło. Próbował rozluźnić moje palce, ale byłem
nieustępliwy i nawet o tym nie myślałem. Widząc, że w ten sposób ze mną nie
wygra, zaczął delikatnie gładzić moją dłoń.
- Proszę… - wyszeptał
słabo. Chyba zaczynało brakować mu tchu, ale nie przejmowałem się tym zbytnio.
Przyjemnie było popatrzeć, jak choć raz to on cierpi, a nie ktoś inny obrywa po
głowie za jego winy. Jego prośba spowodowała tylko wzmocnienie uścisku, ale
kiedy poczerwieniał na twarzy w końcu zdecydowałem się odrobinę odpuścić, co
wywołało u niego kolejny uśmieszek. Czyżby ten głupek myślał, że ze mną wygrał?
Przewróciłem oczyma. Gadaj z dupą to cię osra… - Nie zrobisz tego…
- Słyszę to już trzeci
raz. Może teraz powiesz coś, co mogłoby ci pomóc?
- Nie zrobisz tego… a
wiesz jaki jest tego powód? – uśmiech nie chciał spełznąć z jego obrzydliwie
wykrzywionych warg.
- No przekaż mi te swoje
„mądrości”… - westchnąłem cierpiętniczo.
Chłopak w odpowiedzi
uniósł odrobinę biodra i otarł się o mnie, jęcząc przy tym cicho. Powtórzył to
trzy razy, po czym dłońmi zaczął przesuwać po moim odsłoniętym torsie, brzuchu
i podbrzuszu z racji tego, że moja piżama składała się jedynie z dresowych
spodni.
- Naprawdę… to tyle? –
powiedziałem niezbyt wstrząśnięty.
Czerwonowłosy z
łatwością odsunął moją rękę od swojego gardła i wsunął ją sobie pod spodnie,
jęcząc przeciągle.
- Nie zrobisz tego, bo
będziesz zajęty… - zachichotał. – Zgaś światło – polecił, a ja zgarnąłem coś ze
stolika, co nawinęło mi się pod rękę i cisnąłem tym we włącznik światła. Znów
otuliły nas ciemności. – Noc jeszcze młoda… - ocierał się o mnie perwersyjnie.
- To zdrada, wiesz? –
spojrzałem na niego uważnie.
- Wiem… i dlatego jestem
z tego taki dumny – mruknął uwodzicielskim głosem tuż przy moim uchu, po czym
pocałował mnie namiętnie. – Kocham cię… - szepnął.
Oddałem pocałunek.
***
Za cholerę nie wiem, w
jaki sposób teleportowaliśmy się do sypialni, ale w każdym raziewłaśnie tam się
obudziłem z czerwonowłosym, który spał z głową ułożoną na moim torsie. Wszystko
pięknie, ładnie… ale jedna rzecz bardzo mi tutaj nie pasowała – z jakiej racji
nie pamiętam tej nocy? Rozumiem gdybym był uke – omdlenie każdemu może się
zdarzyć, ale ja przecież zawsze byłem seme i nigdy nie dałem się zdegradować!
Wziąłem głęboki wdech i
uważnie wpatrując się w twarz muzyka, rozmyślałem, co ten czerwonowłosy szatan
znów wymyślił; co zrobił, że nie pamiętałem tej nocy? Na jaki „genialny” pomysł
wpadł tym razem? Aż ciarki człowieka przechodzą…
Z pozoru wydawałoby się,
że to miły, uprzejmy, a nawet kulturalny chłopak… Pokręciłem głową i
westchnąłem, przenosząc wzrok na sufit. Więc tak jak mówiłem… Tylko z pozoru…
Daisuke nawet babci miejsca w autobusie, metrze, czy tramwaju ustępował
(oczywiście w czasach, kiedy jeszcze nie był sławny, a termin „komunikacja
miejska” nie był mu jeszcze obcy), przy czym kłaniał się nisko i uśmiechał
szeroko; w szkole był wzorowym uczniem – ambitnym, inteligentnym i pracowitym.
W dodatku takim z ładną buźką, na którego można było popatrzeć z przyjemnością
i od którego widoku po godzinie lekcyjnej nauczyciel nie musiał martwić się ewentualnym
samozapłonem własnych gałek ocznych… Wydawałoby się, że to człowiek idealny,
ale jeszcze raz się powtórzę, tylko z pozoru. Niewiele osób znało Die’a – tego
prawdziwego, zakompleksionego gówniarza, który mimo, że był już dorosły, zachowywał
się jak pięcioletnie dziecko tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę, żeby
cały czas być w centrum uwagi. Pewnie, drogi Czytelniku, zadajesz sobie teraz
pytanie jak to możliwe, że jednocześnie był zakompleksiony i chciał żeby
wszyscy na niego patrzyli? Czy nie powinno być odwrotnie – że powinien chcieć,
aby nikt się nim nie interesował? Albo, czy nie powinien być przewartościowany?
Otóż nie. Andou zawsze był chwalony przez swoje otoczenie – rodziców,
znajomych, nauczycieli… kto wie, czy nawet jego pies albo rybki w akwarium
(czyt. klozecie) mu nie gratulowały kolejnej wspaniałej myśli, oceny,
znajomości, rozwiązania problemu etc… mimo to on źle czuł się we własnym ciele.
Spoglądając w lustro widział karykaturę człowieka niespełna rozumu – to właśnie
dlatego wciąż chciał być w centrum uwagi; by słuchać tych wszystkich
pochlebstw, które nie pozwalały mu wpaść w depresję.
Dai zawsze miał swoje
dziwactwa… Mimo to potrafiłem go polubić… a nawet pokochać. Tak jak już pisałem
w poprzednim akapicie, niewiele było osób, które go znało tak naprawdę – od
początku do końca, a ja akurat byłem taką osobą. I pokochałem go. To jest
dopiero dziwactwo… Kiedy zdałem sobie sprawę z własnych uczuć, automatycznie
jakby jakaś żaróweczka halogenowa rozbłysła w moim umyśle i nagle trafiło do
mnie również to, że nigdy wcześniej nikogo nie kochałem. Die był pierwszą
osobą, którą obdarzyłem takim uczuciem…
Ale on się mną znudził.
Dla niego jedna osoba
klaszcząca to za mało; on chciałby od razu całe trybuny, pełną salę ludzi
zachwycających się nim… ale właśnie przez takie zachowanie sam wpędzał się w
kłopoty natury psychiatrycznej.
Nie przystanął na mnie –
o nie! Jednocześnie potrafił mieć kilku chłopaków i kochanków, nie wspominając
o tym, że chodził jednocześnie na dziwki, a w burdelu miał już chyba kartę
stałego klienta. Dla niego klaskać musieli wszyscy… …
…
Ale teraz chyba poczuł
tą pustkę po moim odejściu. Daisuke sam mnie odepchnął, a teraz zrobiło mu się…
głupio? Nie, zupełnie innego słowa szukałem… Zrobiło mu się za cicho. Kiedy
wyszedłem z tej pełnej sali, która dla niego klaskała, zrobiło się za cicho.
Zrozumiał, że odtrącił jedyną osobę, która go kochała i dobrze znała. Mógł
sobie wmawiać, że Kaoru dorównuje mi, a może nawet próbował wbić sobie do
głowy, że Kao jest lepszy ode mnie, ale jak widać złamał się i przyszedł tutaj.
Złamał się – tak samo
jak ja w momencie, kiedy ponownie mu uległem.
To nie był pierwszy i
zapewne nie ostatni raz, kiedy spędziliśmy wspólną noc, mimo że już od dawna
nie jesteśmy parą.
Andou zawsze znaczył dla
mnie wiele i nie umiałem mu odmówić, kiedy w jakikolwiek sposób (nawet w taki,
który miał zaszkodzić mi) mogłem go uszczęśliwić. Nawet teraz nie potrafiłem go
wyrzucić za drzwi, kiedy ten, na dobrą sprawę, włamał się do mojego mieszkania.
Już nawet nie zastanawiałem się, jaki miał w tym cel…
Niestety, jak to mówią,
czas leczy rany, a z gojącymi się zadrapaniami nadchodzi skleroza, która pomaga
ci zapomnieć pewne rzeczy – między innymi emocje, które, kiedy wygasną, ciężko
jest je od nowa wzbudzić. Die ugasił we mnie wiele emocji po tym jak mnie
zostawił – to przez niego stałem się taki oziębły i chamski. W pewnym sensie,
świat się już dla mnie skończył.
Ale wtedy przyszedł
Gara; a w sumie to ja znalazłem go w altance w parku i jakoś począwszy od
zdjęć, rozpoczęła się nasza znajomość. Makoto pomógł mi do pewnego stopnia
zapomnieć o czerwonowłosym; pomógł mi wykreować nowy świat z nową
rzeczywistością, w którym klaskałem dla kogo chciałem i zakochiwałem się w
wielu osobach naraz… A potem znów dorosłem i ta „rzeczywistość II” przeszła
kolejną metamorfozę, a z nią mój punkt widzenia, który utkwił w Asadzie. Bo tak
można najprościej powiedzieć, że Asada stał się moim punktem widzenia – jeśli
on w coś wierzył, to ja też, jeśli on coś lubił, to ja też… nawet kawę latte,
mimo że miałem uczulenie na mleko…
I tak jakoś już zostało.
I tak miało być już
pięknie.
I miał być happy end.
Ale teraz z kolei
żaróweczka halogenowa rozbłysła w głowie Daisuke, którego cisza zaczęła
przytłaczać i przypomniał sobie wtedy o mnie. Może i powinienem się z tego
cieszyć, bo w pewnym sensie przecież mógłbym to uznać za dowód miłości z jego
strony, prawda?
A jednak nie cieszyło
mnie to w żadnym stopniu…
Dlaczego?
To proste!
Moje dwie rzeczywistości
zderzyły się ze sobą!
Przeszłość z
teraźniejszością.
Wzajemnie starły się na
proch.
A to oznacza, że nie
będzie przyszłości.
Nie będzie nowej
przyszłości – nie będzie mnie.
I to właśnie dlatego z
„tamtego” „Tetsu”, gitarzysty „Merry”, nie zostało nic.
Bez przyszłości… i
żadnej miłości…
więcej... więcej... WIĘCEJ~!
OdpowiedzUsuńSuper :D Szybko pisz kolejną część :) Już się nie mogę doczekać :D
OdpowiedzUsuńsuper.....serio
OdpowiedzUsuńczekam na następną
Fajne! Czekam na nexta :3
OdpowiedzUsuńAle ja żyję :< To, że tworzę dziennie jedno zdanie w opowiadaniu chyba coś oznacza xD
OdpowiedzUsuńFajna część. Będę czekać na następną. Mam nadzieję, że się doczekam :D
Ej no, bez urazy dla nikogo powyżej, ale dla takiego genialnego tekstu chyba należy się jakiś dłuższy komentarz, co nie? ;>
OdpowiedzUsuńJeny, jak tego dawno nie było! A czekałam, bo przede wszystkim podoba mi się, jak wykreowałaś tu bohaterów.
Ja, no po prostu padłam, kiedy się okazało, że ta "złodziejka" to Die! XD Nie wiem, czemu tak mnie rozśmieszyła reakcja Tetsu: "nie no... bez jaj", ale po prostu to było genialne! Czytałam to późno na telefonie i o mało mi z ręki nie wypadł. Tylko teraz już nie wiem - czy Tetsu wróci do Die, czy będzie z Garą..? Z tytułu chyba jednak wynika, że wybierze tą drugą opcję, więc czekam niecierpliwie na to, jak ich tam ze sobą połączysz ;)
A, i podobał mi się opis uczuć Tetsu do Die, to było wszystko po prostu poetyckie...
Jakieś to było takie smutne ._.
OdpowiedzUsuńCudownie napisane, niesamowicie ujęte ale w jakiś sposób smutne...
Chociaż nie powiem śmiałam się kiedy złodziejką okazał się być Die XD
Czekam na kolejną część :D
Tak samo zreszta jak na liceum, tego tego tego drugiego z Ruksem i Yo-ka
Weny życzę! Duużo weny! Buziaki - Midziak