W niedługim czasie planuję pewne ogłoszenia, więc stay tuned! W międzyczasie możecie jednak przeczytać coś nowego i powiedzieć mi, co o tym myślicie C:
Tytuł: “Interesy z diabłem” cz.2
Paring: Kai (ex Killaneth, TRNTY D:CODE) x Luvia (Canival / Hiz) (+gościnnie pojawia się Nihit)
Typ: mini-seria
Gatunek: fantasy
Beta: -
Następnego dnia na śniadanie zjedliśmy resztki wczorajszej pizzy - tak, my zjedliśmy, gdyż Kai postanowił zostać i właściwie to wyglądało na to, że całkiem szybko poczuł się u mnie bardzo swobodnie. Bez problemu znalazł, gdzie w szafie trzymałem ręczniki, zgarnął jeden dla siebie, a następnie bezceremonialnie wparował do łazienki, w której zamknął się na co najmniej dobre pół godziny. W swej łaskawości poinformował mnie, że pozwolił sobie użyć mojego szamponu i żelu pod prysznic, i właściwie to przydałoby się, żebym zaopatrzył się w nowy… tak samo jak i dezodorant oraz pastę do zębów. Przezornie i dla własnego spokoju postanowiłem nie pytać czy użyczył sobie także mojej szczoteczki do zębów. Odpowiedź była dość oczywista, a ja wolałem po prostu o tym nie myśleć, gdyż jakoś powątpiewałem, żeby mężczyzna mógł nosić w wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki zapasową szczoteczkę tuż obok wielkich okularów przeciwsłonecznych.
- Więc, jakie plany na dziś? - zainteresował się brunet wyciągając z zimnej pizzy oliwki długim szponem i odkładając je na brzeg talerza.
Póki co nie dorobiłem się jeszcze mikrofalówki, więc w chwili obecnej musieliśmy zadowolić się posiłkiem bez podgrzewania.
- Właściwie… - zająknąłem się. - Nie wiem - wzruszyłem ramionami, po czym westchnąłem ciężko. - Zdałem sobie sprawę, że byłem zaślepiony swoją rutynową codziennością do tego stopnia, że w pierwszym momencie chyba nawet nie dotarło do mnie, że tak właściwie… umieram - wydusiłem z siebie ostatnie słowo z trudem. - W takiej sytuacji nie ma sensu, żebym przejmował się dłużej tymi samymi pierdołami, które zawracały mi głowę na co dzień - rozłożyłem ręce.
- No… - mruknął mój rozmówca z pełnymi ustami. - Właściwie to na twoim miejscu odpuściłbym sobie szkołę i inne takie. Jakby nie patrzeć, nie zostało ci zbyt wiele czasu, więc powinieneś skupić się na tym, co dla ciebie naprawdę ważne… a jeśli nie ma nic, co mogłoby ci się takowe wydawać w tej chwili, bo wszystko wygląda dla ciebie bezsensownie, to przynajmniej mógłbyś spróbować dobrze się bawić - poradził. - Cały czas jesteś smutny i myśl o tym, że umrzesz przygnębia cię - zauważył. - Ta sytuacja nie musi być jednak znowu aż taka patowa. Spójrz na to z innej strony. Możesz właściwie robić, co chcesz i nikt nie może cię za to karać. W końcu zanim ktoś zmusi cię do stanięcia twarzą w twarz z konsekwencjami twoich czynów, ty zapewne zdążysz już kopnąć w kalendarz - rzucił luźno. - No i nie zapominaj, że masz mnie u swojego boku - wyszczerzył się szeroko, zachęcająco. - A to znacząco zmienia twoją sytuację. Może nie jestem na twoje każde skinięcie palcem, ale mógłbym ci przecież pomóc, gdybyś miał w planach coś interesującego, nie? - jego zielone oczy roziskrzyły się, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ekscytacja demona wywoływała u mnie pewne obawy. - Nie musisz spędzić swoich ostatnich tygodni w atmosferze przeciągającej się w czasie, własnej stypy - sięgnął po kolejny kawałek pizzy.
- Brzmi niegłupio… - przyznałem. - Tylko muszę przyznać, że obecnie cierpię na niedostatek kasy, więc ciężko mi zaplanować nawet następny posiłek, a co dopiero “coś interesującego”… - wyznałem.
- Skarbie, przejmujesz się takimi błahostkami? - przewrócił oczyma. - Od czego masz mnie? - podniósł się z siedzenia i chwycił kilka ulotek reklamujących okoliczne take away’e, które znalazłem dzisiaj rano w skrzynce na listy. Podarł je na mniejsze kawałki, przetasował niczym karty mrucząc przy tym coś niezrozumiale do siebie pod nosem. - Patrz, teraz będzie sztuczka - parsknął śmiechem i zgniótł papier w dłoni. Gdy z powrotem rozluźnił palce na jego dłoni leżało kilkanaście banknotów o grubym nominale. Zdziwiony wytrzeszczyłem na niego oczy w niedowierzaniu. - Dziecinada - machnął lekceważąco ręką, po czym położył pieniądze na stole i przesunął je w moim kierunku. - Myślisz, że jak ja sobie radzę na Ziemi? - zapytał, spoglądając na mnie z politowaniem. - Że od wieków trzymam konto oszczędnościowe z wielką sumą w jednym banku? Że inwestuję w nieruchomości albo gram na giełdzie? Że wymykam się pracować w spożywczaku, jak nie patrzysz? - zaśmiał się w głos. - Mogę dać ci tego, ile chcesz - założył ręce na piersi i odchylił się niebezpiecznie na krześle, tak, że tylko jego dwie tylne nogi dotykały podłogi. - Pieniądze tak naprawdę nie mają żadnej wartości - wzruszył ramionami. - To wy, ludzie, nadajecie im jakąś pseudo-wartość i chcecie wierzyć, że te papierowe zwitki znaczą coś we Wszechświecie - pokręcił z politowaniem głową. - Są rzeczy wartościowe, których z całą pewnością nie mogę ci dać, takich jak, na przykład, życie wieczne; są też takie, nad którymi musiałbym się nieźle namęczyć i możliwe, a nawet bardzo możliwe, że zwyczajnie nie chciałoby mi się tego robić, ale jeśli zamierzasz prosić o takie banalne rzeczy, to się nie krępuj - wyszczerzył się krzywo. - Mogę dać ci większość dóbr ziemskich bez żadnego problemu czy wysiłku - oznajmił.
- O-och… - wydusiłem z siebie zaskoczony. - To… no dobra - pokiwałem głową. - Jak będę miał jakieś prośby, to zgłoszę się z nimi do ciebie - obiecałem. Przez moment między nami panowała cisza. - Czy inni ludzie mogą cię zobaczyć? - zapytałem zmieniając temat, gdyż ten wydawał się być wyczerpany.
- A czy ja ci wyglądam na ducha? - sarknął. - Nie no, mogę narzucić na siebie prześcieradło, jeśli masz dzięki temu poczuć się lepiej. Potraktuję to jako twoją ostatnią wolę - zaśmiał się, jednak szybko zamilkł pod naciskiem mojego miażdżącego spojrzenia. - Wspominałem ci przecież, że większość demonów to zakrywa - wskazał na odwrócony krzyż na swoim czole - żeby łatwiej wtopić się w ludzkie społeczeństwo, nie? - przypomniał mi. - A więc to oznacza, że ludzie mogą widzieć demony. Zdziwiłbyś się, ile mijasz ich na swojej drodze do szkoły czy do pracy każdego dnia i nawet nie jesteś tego świadom. Możliwe, że paru z nich nawet uczęszcza z tobą do jednej szkoły lub klasy, pracuje z tobą lub są twoimi klientami - przeczesał palcami włosy, odgarniając je do tyłu.
- Anioły też tak spacerują między ludźmi? - dopytywałem.
- Rzadziej, choć też się zdarza - przyznał. - W gruncie rzeczy te białe gołąbki to domownicy. Wychodzą z Królestwa tylko wtedy, kiedy mają coś do załatwienia, a po skończonej robocie od razu wracają do domu - westchnął. - Sztywniaki… - skwitował.
Chciałem kontynuować “przesłuchanie” demona, żeby wywiedzieć się jak najwięcej, jednak w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, który mi przerwał. Zdziwiony podniosłem się z krzesła. Nie zamawiałem żadnej paczki czy chociażby kolejnej pizzy, a i sąsiedzi nie mieli w zwyczaju przychodzić do mnie po prośbie po szklankę cukru. W takich chwilach naprawdę żałowałem, że nie miałem w drzwiach frontowych wizjera...
Kiedy otworzyłem już ów drzwi tym razem zacząłem nie tylko żałować, ale zwyczajnie przeklinać fakt, że nie posiadałem tego cholernego wizjera. W innym wypadku mógłbym po cichu zakraść się do drzwi i udawać, że mnie nie ma, gdyby niezapowiedziani goście nie byli przeze mnie mile widziani. Na całe moje nieszczęście nie byłem w stanie przeprowadzić tejże jakże ekscytującej i niebezpiecznej akcji godnej agenta 007, toteż nie miałem możliwości wymigania się od kłopotów. Bo niezapowiedziani goście, jak łatwo się domyślić, nie byli oczywiście przeze mnie mile widziani. Ani trochę.
Planowałem oddzwonić dziś do matki, żeby ta nie wpadła na genialny pomysł składania mi osobistej wizyty w celu zweryfikowania sytuacji na froncie, jednak ta mnie uprzedziła. I tak oto w przejściu mojego mieszkania stała moja rodzicielka wyglądająca niczym chmura burzowa gotowa w każdej chwili potraktować mnie wyładowaniem elektrycznym błyskawicy oraz mój ojciec, który tak jak zwykle dobitnie starał się ignorować fakt mojego istnienia i ostentacyjnie odwrócił głowę, wpatrując się gdzieś w dal korytarza.
- Luvia! - krzyknęła matka. - Co się z tobą, do cholery jasnej, dzieje, dzieciaku?! - wcisnęła się do środka siłą, przeciskając się między mną a framugą drzwi, nie czekając na moje zaproszenie. - Przecież zawsze byłeś dobrym uczniem! Co to za wagary, mój panie?! - bez chwili zastanowienia wparowała do mojej miniaturowej kuchni, gdzie mieścił się równie miniaturowy stolik z dwoma krzesłami będący imitacją jadalni.
Rodzicielka zapewne zamierzała przeprowadzić ze mną “poważną rozmowę przy stole” - postrach młodszej młodzieży - jednak zatrzymała się w pół kroku wpatrując się z niedowierzaniem w półnagiego bruneta, który cały czas siedział na swoim miejscu i nijak nie zareagował na jej nagłe i głośne pojawienie się w moim azylu. Nie drgnął przy tym nawet o milimetr. Spokojnie popijał resztki swojej kawy i bez zainteresowania przeglądał jeden z wiekowych magazynów, który zalegał na blacie stołu.
- Yo - rzucił w przywitaniu nie odrywając wzroku od czytanego tekstu.
- Kto to jest? - kobieta bezpardonowo wskazała demona palcem.
- Widzisz, mówiłem ci, że na darmo tłukliśmy się przez całe miasto! - sapnął poirytowany ojciec. - Głupek znalazł sobie “kochasia”, a ten tak mu zawrócił w głowie, że przez niego przestał nawet chodzić do szkoły. No doprawdy, postawa godna pochwały! - przewrócił oczyma, a we mnie aż zagotowało się ze złości na te słowa.
W jednej chwili jakbym doznał olśnienia. Miałem żal do rodziców o to, jak mnie potraktowali. Nie potrafili zaakceptować tego, kim i jaki byłem. Nie dostałem zbyt wiele wsparcia z ich strony w życiu. Mimo wszystko zdawałem sobie sprawę, że matka wciąż w jakiś sposób się o mnie martwiła i przynajmniej od czasu do czasu dzwoniła, upewniając się, że wszystko ze mną w porządku. Zdarzało się także, że wysyłała mi pieniądze, często nawet mnie o tym nie uprzedzając. Nie musiałem też o nie prosić. Od tak po prostu od czasu do czasu udzielała mi jakiegoś wsparcia finansowego. Swego czasu nawet dość ostro pokłóciła się o to z ojcem. W wyniku ów kłótni rodzice zdecydowali się prowadzić oddzielne konta bankowe, mimo iż wcześniej mieli jedno, wspólne. Dzięki temu ojciec nie miał wglądu do finansów matki i nie mógł robić jej awantur o to, że ta znów “daje mi pieniądze za nic”, jak to zwykł określać. Często słyszałem też, że była to przyczyna, dla której wciąż nie wróciłem do “normalności” - ponieważ wciąż miałem jako-takie wsparcie ze strony rodzicielki. W jego mniemaniu, gdybym naprawdę został pozostawiony sam sobie na pastwę losu, szybko “naprostowałbym się” i odechciałoby mi się jakiś “głupstw i dziwactw”.
Do niego miałem dużo więcej żalu. Zawsze był przeciwko mnie. Poniżał mnie. Traktował jak śmiecia. Bolało mnie to, kiedy inne dzieciaki w szkole opowiadały o wakacjach spędzonych z rodzicami za granicą, o tym, że tata wziął ich na mecz, a mama na zakupy. Nie zrozummy się jednak źle, problem nie leżał w dobrach materialnych. Nie dbałem o to, ile w istocie wydawali na mnie pieniędzy. Nie chodziło o to, żeby wydali na mnie fortunę. Wystarczyłoby trochę zainteresowania, ciepła i ludzkiego podejścia. Tylko tyle od nich chciałem…
Ojca zapamiętałem jako typowego nieudacznika wykonującego banalnie prostą robotę, którą można byłoby nauczyć małpę. Pracował od ósmej do szesnastej, potem wracał do domu i cały wieczór leżał przed telewizorem z piwem. Bo przecież był zmęczony. Całe weekendy spędzał identycznie. Był obrzydliwy. Nie potrafił nawet po sobie posprzątać, chociażby odnieść brudnego talerza do zlewu, nie wspominając już o tym, żeby go umyć. Wszystko musiałem robić ja lub matka. Mało tego, on nawet nie miał szacunku do cudzej pracy. Nigdy nie dziękował za posiłek, nie pochwalił, że smaczny. Za to potrafił rozpętać prawdziwe piekło, dlatego że obiad nie był gotowy na czas - to znaczy, kiedy on był głodny. Nikt nie był tu mentalistą, ale jego to nie obchodziło. Wszyscy zawsze musieli podporządkować się jego woli - woli zapijaczonego, leniwego, wiecznie zmęczonego, niewdzięcznego kunura wylegującego się w swoim barłogu przed telewizorem. I on miał czelność nazywać się “prawdziwym mężczyzną”? W czym niby ja byłem od niego gorszy? Miałem dużo lepsze oceny niż on w jego wieku. Byłem ambitny, chciałem studiować. Byłem zaradny i samodzielny, mieszkałem sam, potrafiłem efektownie rozdzielić swój czas między nauką i pracą dorywczą. Potrafiłem gotować, prać, prasować, sprzątać, znałem się na majsterkowaniu na tyle, na ile musiałem, a więc potrafiłem sam naprawić cieknący kran czy niedomykające się okno. Miałem pasję i była nią muzyka. Od lat grałem na perkusji, gdyż gra na tym właśnie instrumencie pozwalała mi wyzbyć się negatywnych myśli i emocji. Używałem zwrotów grzecznościowych, potrafiłem powiedzieć “proszę” i “dziękuję”. Może nie socjalizowałem się z innymi za bardzo, ale z pewnością nie robiłem wielkiego problemu z tego, kiedy ktoś poprosił mnie o jakąś przysługę - nawet jeśli była to osoba, którą niekoniecznie lubiłem. W czym zatem byłem gorszy od niego? Czy fakt posiadania paru kolczyków czy tatuaży sprawiał, że mogłem zostać sklasyfikowany jako “gorszy egzemplarz”? Czy moja orientacja seksualna sprawiała, że byłem kimś mniej wartym?
Zacisnąłem szczęki ze złości. Miałem już tego serdecznie dość. Może to już nadszedł wreszcie ten najwyższy czas, żeby zrobić z tą sytuacją porządek? Może to już najwyższy czas, żeby przestać potulnie kłaść po sobie uszy, udawać, że nie dosłyszałem lub że mnie to nie obchodzi i nie dotyka. Bo prawdą było, że wszystkie jego obelgi i krzywe spojrzenia mnie dotykały i bolały. Krzywdziły. Zostawiały ślady na moim sercu i duszy.
Sam demon poradził mi, żebym w końcu zaczął aspirować po coś więcej. W końcu miałem go u boku, a ponad to i tak właściwie byłem już martwy. Miejsce w Piekle miałem już zagwarantowane. Mogłem zatem przestać się powstrzymywać. Koniec z wciskaniem hamulców do oporu.
Wtem poczułem na ramieniu mocno zaciskającą się dłoń mężczyzny. Nawet nie zauważyłem, kiedy ten wstał ze swojego miejsca i podszedł do mnie. Spojrzałem na niego, na co ten w odpowiedzi pokręcił przecząco głową i wbił we mnie poważne spojrzenie zielonych oczu, które przecież tak nie pasowało do tego roześmianego, kolokwialnego i zwariowanego demona.
- Będziesz tego żałował - przestrzegł przyciszonym głosem. - Będziesz się obwiniał - pokręcił głową raz jeszcze. - Wiem, o czym myślisz i rozumiem cię, jednak to nie jest rozwiązanie - zapewnił. Wpatrywał się tak we mnie, póki nie westchnąłem ciężko, spuszczając wzrok i dając mu tym samym do zrozumienia, że tym razem odpuszczę. - Nazywam się Kai - przedstawił się już głośno i omiótł srogim spojrzeniem moich rodziców. Widziałem, jak ci wzdrygnęli się po wpływem przeszywającego, bazyliszkowego spojrzenia mojego towarzysza. - Zgadza się, jestem nowym chłopakiem Luvii - wyszczerzył się szeroko i na pokaz objął mnie ręką na wysokości ramion, przyciągając do swojego nagiego torsu. Zdziwiony mało nie przewróciłem się przez jego nagłe szarpnięcie. - Na pańskim miejscu zważałbym jednak na słowa - syknął do mojego ojca. - Luvia źle zniósł rozstanie z Haruyą - wspomniał mojego byłego. - Poza tym fakt, że jesteśmy razem nijak ma się do jego nieobecności w szkole. Luvia jest chory. Ma zapalenie płuc - wyjaśnił. - W ostatnim czasie czuł się naprawdę źle, dlatego nie pozwoliłem mu iść do szkoły, mimo iż ten i tak upierał się, że musi - przewrócił teatralnie oczyma. - Większość dni przesypiał, a ja budziłem go właściwie tylko po to, żeby przypomnieć mu o lekach i wmusić w niego coś do jedzenia, żeby całkowicie nie opadł z sił. Nie odbierałem jego telefonu, mimo iż ten dzwonił wiele razy, gdyż nie mam w zwyczaju odbierać cudzych połączeń. Nie jestem aż tak wścibski i wydaje mi się, że to, kto, z kim i o czym rozmawia to prywatna sprawa tej osoby - rozłożył ręce, jakby podkreślając, że powiedział wszystko, co miał do powiedzenia na ten temat.
Brunet szybko sklecił historyjkę, która brzmiała całkiem wiarygodnie nawet w moich uszach. Nie wiedząc, co jeszcze mógłbym dodać zwyczajnie pokiwałem głową, tym samym pokazując, że zgadzałem się z jego wersją wydarzeń.
- To wy… mieszkacie razem? - zapytała moja matka.
- Nie - tym razem to ja zabrałem głos. - Kai zatrzymał się u mnie na kilka ostatnich dni, żeby się mną zająć - odparłem.
Na twarzy demona zauważyłem rozczarowanie. Widziałem tę dziką chęć przytaknięcia mojej rodzicielce i wtrącenia coś o naszym wyimaginowanym, wybujałym pożyciu seksualnym. Już widziałem, że coś głupiego ciśnie mu się na usta, ale na szczęście w porę udało mi się interweniować, dzięki czemu prawdopodobnie zaoszczędziłem sobie masy kłopotów.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś chory? - dopytywała kobieta. - W dodatku na zapalenie płuc! Przecież to nie przelewki! - w jej oczach zalśniła autentyczna obawa o moje zdrowie.
Widząc to zrobiło mi się przykro. Jak niby miałem powiedzieć jej o tym, że umieram? Że to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy się widzimy? Bo przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że następnym razem zapewne nie będę miał na tyle odwagi, żeby stanąć przed nią, spojrzeć jej w twarz i oświadczyć, że jej syn jest już właściwie jedną nogą w grobie.
- Nieważne… - mruknąłem, machając lekceważąco ręką. - Już usprawiedliwiłem swoje nieobecności w szkole - rzuciłem od niechcenia, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
Ojciec nie odezwał się już ani słowem, ale wpatrywał się w Kaia zdenerwowany. Bał się go. Wszystko w jego postawie - od sztywnej sylwetki, po napiętą żyłkę na skroni - mówiło mi w nim, że ten się go obawiał. Zastanawiałem się czy długowłosy nie odwalił jakiegoś swojego hokus-pokus w przerwie na reklamy, kiedy nie skupiałem na nim całej swojej uwagi, żeby dać wyrodnemu rodzicowi chociaż mała nauczkę.
Po niedługim czasie rodzice znów znaleźli się w pobliżu drzwi frontowych. Matka odesłała ojca do samochodu, nakazując poczekać mu na nią, a sama chciała się jeszcze ze mną pożegnać.
- Dbaj o siebie, Luvia - odezwała się miękko. - Nie chcę, żeby stało ci się coś złego - posłała mi smutne spojrzenie, po czym zaczęła szukać czegoś w swojej torebce. - Nie mam przy sobie zbyt wiele, ale dam ci chociaż tyle. Żebyś miał przynajmniej na leki - wyciągnęła portfel. - Wieczorem zrobię ci przelew na konto, żebyś miał trochę więcej…
- Nie potrzebuję pieniędzy - przerwałem jej.
Dobrze wiedziałem, że w domu się nie przelewało i że dając mi pieniądze, sama musiała sobie czegoś odmówić. Teraz, mając przy sobie bruneta, nie musiałem wspomagać się jej darowiznami. Nie chciałem sprawiać jej więcej kłopotów niż było to konieczne.
- Ale…
- W porządku - uniosłem obie dłonie w uspokajającym geście. - Poradzę sobie - zapewniłem. Kai ciekawsko wychylił się zza mojego ramienia. Zapewne szukał wzrokiem mojego nieobecnego już ojca.
- No dobrze… - skapitulowała, widząc moją minę.
Mimo to i tak byłem pewien, że wieczorem, kiedy sprawdzę stan swojego konta, pojawi się na nim jakaś suma od rodzicielki trawionej przez wyrzuty sumienia. Doceniałem jej gest, choć prawdą było, że pewnych rzeczy nie dało się kupić i pewnych problemów nie dało zażegnać się przy pomocy pieniędzy.
- Dziękuję ci za to, że opiekujesz się moim synem - zwróciła się do mężczyzny, który zdawał się być zbity z tropu słysząc te słowa.
- Ee…- zająknął się. - Nie ma za co? - bardziej zapytał niż stwierdził.
- Do zobaczenia - pożegnała się, na co ja odpowiedziałem jej jedynie skinieniem głowy.
Widziałem, że chciała mnie przytulić, jednak ja nie miałem ochoty dawać jej tej satysfakcji. Starałem się nie być zawistny, ale wciąż towarzyszyło mi poczucie krzywdy. Mimo iż ona z tej dwójki ponosiła zdecydowanie mniejszą winę, to wciąż jednak pozostawała winną i nie zamierzałem od tak puścić jej tego wszystkiego w niepamięć. Starała się, ale dobrymi chęciami to jest Piekło wybrukowane… a przynajmniej tak mówią. O tym, co w istocie składa się na nawierzchnię ulic i deptaków w Piekle miałem przekonać się dopiero za jakiś czas, jednak fakt ten nijak nie zmieniał tego, że same starania to czasami wciąż niewystarczająco.
Nawet będąc bliskim śmierci wciąż pozostawałem strasznie zawzięty i pamiętliwy… Cholera, z takim nastawieniem to raczej nie miałbym mimo wszystko zbyt wielkich szans na dostanie się do Nieba, co? Może to i jednak lepiej, że pójdę do Piekła? Może to właśnie miejsce, do którego powinienem się udać i które było mi przeznaczone?
Zamknąłem w końcu drzwi i odwróciłem się przodem do mojego towarzysza, który wyglądał, jakby oberwał zdechłą rybą po pysku i nie wiedział, co tak naprawdę się zadziało.
- Wszystko w porządku? - zapytałem kontrolnie.
- Ach, tak… - przeciągnął się i zafrasowany podrapał się po głowie. - Tylko… tylko to właściwie pierwszy raz, kiedy jakiś śmiertelnik dziękuje mi za opiekę nad jego dzieckiem… - wyznał.
- Cóż… - założyłem ręce za głowę, wracając do kuchni. - Właściwie to jest ci, za co dziękować - uśmiechnąłem się delikatnie. - Dbasz o mnie - stwierdziłem niezaprzeczalny fakt. - I jestem ci za to wdzięczny. Sam potrafię ci za to podziękować. Nie myśl, że nie usłyszałbyś tego ode mnie personalnie prędzej czy później - wzruszyłem ramionami. - Doceniam twoją pomoc - zapewniłem.
Brunet zamrugał kilkakrotnie wpatrując się we mnie tak, jakby zobaczył mnie dopiero po raz pierwszy. W ostateczności uśmiechnął się jednak i odetchnął głęboko, dosiadając się do mnie do stołu i kończąc swoją niedojedzoną pizzę.
- Dobrze wiedzieć… - odezwał się cicho, a jego rysy twarzy jakoś nagle złagodniały, tak samo jak i spojrzenie jego niemożliwie intensywnie zielonych oczu.
Przyglądałem mu się tak znad własnego kubka z wystygniętą już kawą jeszcze przez chwilę. Zdawało się, że nie tylko on był mistrzem czytania z cudzej mimiki. Kai bezbłędnie odczytał, że na samym początku naszego spotkania chciałem zrobić ojcu krzywdę wykorzystując przy tym jego zdolności, żeby wziąć odwet za to, jak ten mnie traktował. Teraz ja w ten sam sposób mogłem dopatrzeć się ulgi malującej się na jego twarzy, która w gruncie rzeczy wskazywała na to, że demon był… samotny i czuł się niedoceniony.
***
- Mógłbyś nauczyć mnie jakiś zaklęć? - zapytałem znienacka.
- Co? - zdziwił się długowłosy, windując się z pozycji leżącej na łokciach. - A po co ci magia? Co chcesz zrobić? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Po prostu pomyślałem, że to ciekawe. Mógłbym przynajmniej spróbować czegoś nowego - zauważyłem. Mężczyzna wciąż spoglądał na mnie nieprzekonany.
- Złotko, mogę ci tu walnąć jakiś lektorat na temat magii i jej zastosowania, ale jakoś wątpię, żebyś się w tym połapał - pokręcił głową. - A jeśli miałbym zacząć od podstaw to prawdopodobnie potrzebowałbyś całego drugiego życia, żeby nauczyć się czarować - założył ręce na piersi. - W gruncie rzeczy wciąż nie zdajesz sobie sprawy z wielu nawet najbardziej fundamentalnych spraw, a ponad to jako człowiek nie masz za bardzo magicznego potencjału, co oznacza, że nauka zaklęć przychodziłaby ci opornie - wyznał z ciężkim westchnięciem. - Zdaj się w tej kwestii na mnie, dobra? - rzucił mi kontrolne spojrzenie, aby upewnić się czy zastosuję się do jego polecenia.
- To może w takim razie trochę mnie oświecisz? - zaproponowałem. - Opowiesz mi co nieco o Piekle, skoro i tak mam tam wylądować? - zapytałem.
- No tyle to akurat mogę dla ciebie zrobić… - mruknął, przekręcając się na brzuch. - W skrócie rzecz ujmując, nie masz się, czego obawiać. Wizja Piekła, jaką ty zapewne znasz z filmów i książek, jest czystą fikcją. Nikt nie będzie cię tam przypalał ogniem ani się nad tobą znęcał w żaden inny sposób - obiecał. - W gruncie rzeczy Piekło to taka rozległa kraina… - zamyślił się, starając się dobrać jak najodpowiedniejsze słowa, żeby dobrze mi to wszystko zobrazować. - Taki rozległy kraj jakby… Są tam miasta, są góry, rzeki, puszcze, pustkowia, na które lepiej się nie zapuszczać… Jest handel, są sklepy, targi, można wynająć mieszkanie, znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nie różni się to wszystko znowu aż tak bardzo od tego, co znasz, choć po mojej stronie niebo jest zawsze pomarańczowo-czerwone. To właściwie główna różnica - wzruszył ramionami.
- To znaczy, że po śmierci będę wiódł życie całkiem podobne do tego obecnego? - upewniłem się.
- Mniej więcej - zgodził się. - Szybko się przyzwyczaisz - zapewnił.
- A czym mogą zajmować się ludzie strąceni do Piekła? - dociekałem. - Panuje tam jakaś hierarchia? W sensie, że demony są wyżej niż potępieni ludzie? - dopytywałem.
- Kwiatuszku, po śmierci ty też staniesz się demonem - uśmiechnął się pobłażliwie. - Tak to właśnie działa - rozłożył ręce. - Z początku w Piekle mieliśmy taki układ, jak w Niebie; to znaczy, że dusze były traktowane inaczej niżby rodowici mieszkańcy Czeluści, ale jako, że brakuje nam rąk do pracy w końcu ktoś mądry tam w Zarządzie (Hizumi x’’D sorry, nie mogłam się powstrzymać od aut.) stwierdził, że wszystkie ludzkie dusze z miejsca będziemy przemieniać w demony… bo w sumie tak jest bardziej opłacalnie - wyjaśnił. - Widzisz, biznes wszędzie króluje. Nawet w Zaświatach - wyszczerzył się cierpko.
- To co dzieje się z duszami w Niebie? - zasypywałem go gradem pytań.
- A plączą się tam gdzieś bez sensu po bezkresnych ogrodach, słuchają szumu fontann, wygrzewają się na słoneczku i śpiewają hymny pochwalne - machnął ręką. - Tak przynajmniej słyszałem. Głową za to nie poręczę, bo w końcu nie mam tam wstępu, nigdy tam nie byłem i nie wiedziałem tego na własne oczy - wzruszył ramionami.
- Czy jako demon będę zajmował się tym samym, co ty? Będę targował się o dusze innych ludzi?
- Będziesz robił, co ci się będzie podobało, skarbie - podparł głowę na dłoni, wpatrując się we mnie spod półprzymkniętych powiek. - Jak ci się coś przywidzi, to otworzysz sklep albo bibliotekę, albo zostaniesz uczniem jakiegoś maga i po pewnym czasie otworzysz swoją własną magiczną praktykę. Możesz pracować w piekarnii, możesz aplikować o jakąś rolę w Bezpiece Pandemonium i wybrać czy interesuje cię bardziej praca za biurkiem, czy w “terenie”, czyli czy podoba ci się to, co robię ja, czy wolałbyś raczej robotę papierkową. Opcji jest wiele, właściwie ogranicza cię tylko twoja własna wyobraźnia. Biznes można zrobić na wszystkim. Grunt tylko, żeby wstrzelić się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu i umieć obrócić zapotrzebowanie innych na swoją korzyść - stwierdził.
- Więc nie wszystkie demony są upadłymi aniołami i nie wszystkie mają styczność z ludzkimi duszami?
- Nie, nie wszystkie. Niektórzy zajmują się przemytem pewnych dóbr z Ziemi do Otchłani i częściej spotykają się z wciąż żywymi ludźmi niżby umarlakami. Wielu z nich wciąż udaje ludzi i wykorzystuje swoje znajomości nawiązane za życia - odpowiedział.
- A ty? Jak to jest z tobą? Byłeś kiedyś człowiekiem? I dlaczego wybrałeś właśnie taką robotę?
- Byłem człowiekiem… - przyznał cicho i spuścił wzrok na podłogę, jakby mówienie o tym było dla niego bolesne. - A robię to, co robię, bo to lubię. Moja praca jest dość męcząca, ale daje mi także dużo swobody. No i można się czasem uśmiać, dowiedzieć czegoś interesującego, spotkać kogoś, kto może w przyszłości okazać się dla ciebie przydatny - wyliczał na palcach. - Ta robota ma zdecydowanie więcej plusów niż minusów, ale to tylko moja opinia. Ty zajmiesz się tym, czym będziesz miał ochotę się zajmować.
Zapadła między nami chwila ciszy. I wtem doznałem olśnienia. Drugiego tego samego dnia.
- Skoro demony często udają zwykłych ludzi, to czy mógłbym udawać… jakbym w ogóle nie umarł? Mógłbym pójść na studia, nie mówić prawdy rodzicom? - wytrzeszczyłem na niego oczy oczekując odpowiedzi w napięciu.
- W zasadzie… mógłbyś prowadzić takie podwójne życie - zgodził się. - Pamiętaj tylko jednak, że w Piekle nie ma znowu aż takiej wolnej amerykanki. Bezpieka nakłada na wszystkich coś w rodzaju pańszczyzny, to znaczy minimalnej ilości godzin, którą musisz odrobić w Czeluści - wyjaśnił. - Wiem, trochę komuna, ale cóż… grunt, że działa - wzruszył ramionami. - Ponad to pamiętaj, że jak pójdziesz na studia i nie będziesz nigdzie pracował, a będziesz szastał kasą na prawo i lewo, bo będziesz mógł ją sobie zrobić z dowolnego śmiecia, to ludzie zaczną coś podejrzewać i zaraz przypną ci łatkę tego, co to albo zajmuje się świeceniem gołą dupą pod latarnią, albo rozprowadzaniem narkotyków - przestrzegł.
- Ale mógłbym spróbować, tak? - podekscytowany skoczyłem na równe nogi.
- No mógłbyś, mógł - potwierdził. - Chociaż nie widzę w tym za bardzo sensu. Po co chcesz udawać zwykłego człowieka? Co jest w twoim życiu takiego pasjonującego, że nie możesz się od tego odciąć? - prychnął.
Nie wiedziałem. Nie umiałem odpowiedzieć na jego pytanie, ale nie przeszkadzało mi to. Jego odpowiedź wprawiła mnie w wyjątkowo dobry nastrój, nawet jeśli sam naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego byłem tak podekscytowany na myśl o kontynuowaniu mojego ziemskiego życia. Może zwyczajnie podświadomie czułem, że to za szybko, żebym rozstawał się z tym padołem łez? A może bałem się zmian i tego, że nie odnajdę się w nowej, tak odmiennej rzeczywistości, dlatego wolałem pozostać przy tym, co było mi już dobrze znane?
- A właśnie - w tej małej euforii, w która popadłem przypomniałem sobie o jeszcze jednym, bardzo ważnym pytaniu, które chciałem zadać mojemu towarzyszowi. - Czy po mojej śmierci będziemy mogli się spotkać?
- Proponujesz mi randkę? - spojrzał na mnie z zaskoczony.
- Nie! - zamachałem rękami w powietrzu. - Po prostu… pomyślałem, że miło byłoby zobaczyć jakąś znajomą twarz w tej zupełnie nowej dla mnie sytuacji… - wyznałem.
- A, o to ci chodzi… - mruknął. - No dobra - zgodził się. - Tylko jak trafisz już do Bezpieki, to pamiętaj, że jak zapytają cię o przydział, to powiedz, że chcesz trafić do Pandemonium. To duże miasto. Można powiedzieć, że coś na kształt stolicy Piekła. Łatwiej tam o pracę i myślę, że na samym początku łatwiej będzie ci się tam zadomowić niżby na jakiś peryferiach - poradził. - Poza tym sam tam mieszkam, więc będziemy mogli się spotkać bez większego problemu - zaznaczył.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się do niego w podziękowaniu. Demon odpowiedział mi tym samym gestem.
- Nawet cię polubiłem, dzieciaku… - mruknął, po czym pogładził mnie delikatnie po głowie.
Ja też go polubiłem. Nie dało się ukryć, że Kai stawał mi się z czasem coraz bliższy. Właściwie to póki co był chyba najbliższą mi istotą, gdyż nigdy wcześniej nie miałem przyjaciela ani nikogo, kto by mnie tak wspierał czy się mną opiekował. Musiałem przyznać, że diabeł w istocie nie był taki straszny, jak go malowali… Zaraz po tym, jak brunet ucałował moją dłoń, kiedy przystałem z nim do kontraktu, bałem się, że ten zgotuje mi prawdziwy horror, że będzie okrutny, nienasycony krwią lub chociażby wredny i niemiły, a tu proszę… okazało się, że długowłosy zachowywał się jak potulny baranek, a ja sam czułem się w jego obecności tak dobrze, jak przy nikim innym.
***
Dni mijały szybko, a ja wciąż nie potrafiłem przestać przejmować się mało istotnymi sprawami. Wciąż chodziłem do pracy i do szkoły zachowując pozory, choć nieco częściej niż zazwyczaj zdarzało mi się zerwać z lekcji lub poinformować któregoś z moich współpracowników o nagłej chorobie, która zwaliła mnie z nóg lub wizycie u dentysty, o której zapomniałem na śmierć. Sam jednak czułem się coraz lepiej - zarówno dzięki antybiotykowi, który tym razem brałem już regularnie za sprawą nieustających przypomnień Kaia oraz dzięki jego specyfikom, po które skakał raz na jakiś czas do Piekła, kiedy nie miałem dla niego czasu, a demon sam nudził się w moim mieszkaniu. Po moich godzinach pracy lub nauki coraz częściej razem gdzieś wychodziliśmy. Zazwyczaj najpierw szliśmy gdzieś coś zjeść, gdyż skoro pieniądze nie były już dłużej dla mnie problemem nie kłopotałem się gotowaniem w dom i szorowaniem garów. Po posiłku różnie spędzaliśmy nasz wspólny, wolny czas. Czasem po prostu spacerowaliśmy po plaży, rozmawiając, raz nawet wyszliśmy do kina, a kiedy napomknąłem brunetowi o moich niespełnionych marzeniach o wyprowadzce do Australii, ten otworzył swój pentagram i przeniósł nas na kilka godzin na inny kontynent. Z początku byłem zachwycony wizją szybkiego i darmowego podróżowania w ten sposób, jednak długowłosy zaznaczył, że w gruncie rzeczy nie powinien zabierać mnie na pasażera, gdyż jako człowiek źle znosiłem demoniczne środki transportu. Przekonałem się o tym dopiero w nocy, kiedy mój żołądek siłą próbował utorować sobie drogę do mojego gardła, kiedy dostałem gorączki, torsji i mój wzrok zaczął szwankować. Przestraszyłem się wtedy nie na żarty, gdyż w pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, że tracę wzrok, że to już nadszedł mój czas i umieram, jednak Kai wytłumaczył mi, że to w sumie standardowe objawy dla człowieka zatrutego piekielnymi wyziewami, choć przyznał także, że nie spodziewał się, że moja reakcja okaże się tak silna. Domyślał się tylko, że moje objawy były tak bardzo nasilone ze względu na to, że mój organizm wciąż był osłabiony, a ponad to jakaś część mnie była już martwa i tak właściwie utrzymywałem się przy życiu tylko i wyłącznie dzięki magii demona.
Brunet spędził całą noc ze mną w łazience, trzymając mi włosy, kiedy nachylałem się nad muszlą klozetową i podając mi szklankę z wodą. Siedział tak ze mną na podłodze i nic nie mówił, nie narzekał, nie skarżył się, nie wywracał oczami i nie wzdychał ciężko, mimo iż wcale nawet nie został poproszony o pomoc, którą świadczył z własnej, nieprzymuszonej woli. W gruncie rzeczy zachowywałem się tak, jakbym grubo przesadził z alkoholem, więc mój towarzysz mógł stwierdzić, że tym razem mój przypadek nie jest wystarczająco interesujący, żeby przykuć jego uwagę, jednak mimo to ten wciąż przy mnie trwał. Nawet w tak obrzydliwej sytuacji wciąż się nie wycofał i właściwie to nawet wydawał mu się mój stan za bardzo nie przeszkadzać. Ględził jak zwykle jak najęty, opowiadał historie, które sam przeżył lub które tylko zasłyszał, biadolił od rzeczy, czyli pozostawał męczący jak zawsze. Mimo wszystko musiałem przyznać, że w jakimś stopniu byłem mu wdzięczny za to gadulstwo, gdyż wydawało mi się, że kiedy starałem się skupić na jego słowach, mój żołądek uspokajał się. Kiedy nie rozmyślałem nad swoim tragicznym samopoczuciem, wyglądało na to, że szybciej dochodziłem do siebie.
- Nie idziesz dzisiaj do szkoły - oświadczył, kiedy nad ranem w końcu udało mi się wypełznąć z łazienki i położyć do łóżka.
- Nie, nie idę - zgodziłem się. Byłem zbyt osłabiony, żeby męczyć się w tym piekle na ziemi.
- W ogóle powinieneś odpuścić sobie szkołę - przysiadł na krawędzi mojego łóżka jak to już miał w zwyczaju. - Zaczynasz cuchnąć - poinformował mnie bezpardonowo. - Wnioskuję po tym, że w twoim ciele zaczęły się już procesy gnilne. Wiesz, bądź co bądź jesteś teraz takim trochę zombie… ożywionymi zwłokami - rozłożył bezradnie ręce. - To oznacza, że twój czas się zbliża… - rzucił mi kontrolne spojrzenie.
- Nie powiedziałeś mi, że będę gnić od środka! - oburzyłem się.
- A czego się spodziewałeś? - prychnął. - Nie jestem Stwórcą! Moja magia to tylko ułamek, w dodatku kaleki ułamek Jego mocy! Co raz zdechło, pozostanie już martwe - wzruszył ramionami. - Mogę próbować jakoś stawiać się i przeciwdziałać Jego woli, ale w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy Mu podporządkowani, więc to taka trochę walka z wiatrakami. Coś w stylu “na złość matce odmrożę uszy” - wyjaśnił z obojętną miną.
- Możesz przynajmniej coś zrobić z tym smrodem? - zapytałem. - Tak, żeby przynajmniej inni nie połapali się, że gniję albo nie pomyśleli, że nie myłem się od przynajmniej miesiąca? - spojrzałem na niego błagalnie. Mężczyzna poklepał się po kieszeniach spodni w poszukiwaniu czegoś. Kiedy wreszcie znalazł to, czego szukał, cisnął we mnie jakiś małym przedmiotem zanim zdążyłem zorientować się, czym ten w istocie był. - Miętówki? Serio? - sapnąłem ciężko. - Dzięki - sarknąłem. - Bardzo pomocne - przewróciłem oczyma.
- Lepsze niż nic - argumentował demon. - Poza tym nie zaszkodzi - dodał, na co ja odpowiedziałem mu krzywym spojrzeniem. Czyżby było ze mną już aż tak źle? W końcu mówi się, że własnego smrodu się nie czuje, więc wychodziło na to, że faktycznie mogłem capić jak przeterminowana mielonka i nawet nie być tego świadom. - Jeśli cię to pocieszy to mnie to nie przeszkadza - odezwał się, ponownie skupiając moją uwagę na sobie. Zdziwiony uniosłem jedną brew, niemo nakazując mu kontynuować. - Mam słaby węch. Właściwie to prawie wcale nie mam powonienia - przyznał, wymownie wskazując na swój lekko spłaszczony nos.
- No co się dziwisz, jak po upadku z Nieba wszystkie strącone anioły koncertowo wyłożyły się na twarz i zaryły w błoto - prychnął znajomy już mi głos, który jednak włączył się do rozmowy znienacka, przez co aż podskoczyłem przestraszony.
Obejrzałem się za siebie, żeby móc się przyjrzeć zszokowany niezapowiedzianemu gościowi, który pojawił się w absolutnej ciszy dosłownie znikąd, a w chwili obecnej stał w kącie pokoju z marsową miną i rękami założonymi na piersi.
- Nihit? - zamrugałem kilkakrotnie w niedowierzaniu. - Co ty tu robisz? - zapytałem, kiedy brunet warczał groźnie na bruneta niezadowolony z jego przytyku; całkiem ostrego i wrednego zwrotu musiałem przyznać, który jakoś średnio pasował mi do aniołka, który jeszcze nie tak dawno temu podnosił lament za każdym razem, kiedy tylko śmiałem odwrócić się w stronę mojego towarzysza, z którym ostatecznie podpisałem pakt.
- Jestem twoim stróżem - odezwał się dość chłodno ubrany na biało mężczyzna. - Niezależnie od tego, co byś zrobił, nie zmienisz tego faktu. Póki tli się w tobie chociażby ostatnia iskierka życia jestem zobligowany do doglądania cię i upewniania się, że wszystko z tobą w porządku - wyjaśnił.
- Och… - wyrwało mi się. - To… miłe - przyznałem zdumiony jego postawą. - Mam na myśli to, że nie skreśliłeś mnie i postanowiłeś się mną zainteresować, nawet jeśli sprzedałem swoją duszę diabłu - sprostowałem.
- Póki jesteś przynajmniej jeszcze w jakimś stopniu żywy twoja dusza wciąż znajduje się w twoim ciele, a więc Kai nie może jej posiąść - kontynuował. - Tak długo, jak nie wpadnie ona w jego brudne łapska, sprawuję nad tobą opiekę.
Doceniałem jego gest. Jego zainteresowanie było naprawdę miłe. Właściwie to i tak byłem już stracony i to w dodatku na własne życzenie, więc Nihit mógłby się na mnie wypiąć i machnąć na mnie lekceważąco ręką, ale mimo wszystko ten postanowił sprawdzić, co się ze mną dzieje. To wydawałoby się niby nic… a jednak coś. W końcu musiał zadać sobie trochę trudu, żeby zejść na Ziemię, za którą, jak twierdził demon, skrzydlaci nie przepadali. Ponad to, jako outsider, który zawsze skrywał się gdzieś w zacienionym kącie pomieszczenia i który nie skupiał na sobie żadnego zainteresowania - no chyba że tego niezdrowego wynikającego z mojego wyglądu - potrafiłem docenić nawet taką “małą” rzecz, nad którą wielu z pewnością nawet by się nie pochyliło i nie pomyślałoby, żeby za nią podziękować.
- Teraz ci się zebrało, kurczaczku - prychnął brunet. - Teraz to już musztarda po obiedzie, wiesz? Nie no, trzeba ci przyznać, że wyczucie czasu to ty masz super, nie? - prychnął i zaśmiał się prześmiewczo. - Skoro tak dbasz o naszego kochanego Luvię, to powiedz mi, zlepku nuggetsów, gdzie się podziewałeś, kiedy z tym faktycznie nie działo się najlepiej? - wytknął mu, uśmiechając się przy tym krzywo, złośliwie. - Gdzie byłeś, kiedy Luvia umierał na zapalenie płuc? Dlaczego nie pomogłeś mu na czas? Gdzie wygrzewałeś swoje skrzydełka na słodko, kiedy rodzice właściwie wyrzucili własnego syna z domu przez brak tolerancji i akceptacji? - na pokaz przygarnął mnie do siebie. - Spóźniłeś się - syknął. - Teraz Luvia jest już w dobrych rękach i wychodzi na prostą - stwierdził, unosząc wysoko i dumnie głowę, będąc pewnym swego.
- Luvia umiera - blondyn ledwo powstrzymywał się od zgrzytania zębami ze złości.
- A co jest niby takiego strasznego w śmierci? - długowłosy przewrócił oczyma. - Wszyscy z jakiejś racji boją się śmierci, a przecież nie da się jej uniknąć. Jest naturalną kolejnością rzeczy - wzruszył ramionami. - Poza tym Luvia umiera tylko w ludzkim świecie, z którym ładnie zaczął się już żegnać; z którym miał szansę się pożegnać i rozstać w spokoju dzięki dodatkowemu czasowi, jaki dla niego uszczknąłem - zauważył. - Dzięki mnie Luvia wie też już, że Piekło nie jest takim złym miejscem i nie jest przerażony jego wizją. Prawdę mówiąc, to już nawet umówiliśmy się na kolację, kiedy ten zakończy wizytę w Bezpiece - wyszczerzył się szeroko, bezczelnie. - Więc widzisz, gołąbku, niby to ja tu robię za tego złego, a jednak koniec końców twoja bierność krzywdzi go bardziej niżby moja demoniczna interwencja - gdyby Kai był pawiem, stroszyłby teraz dumnie swój pawi ogon przed aniołem, który wyglądał, jakby był o krok od przylutowania brunetowi w twarz.
Nihit w ogóle jakoś się… zmienił. Kiedy widziałem go ostatnim razem był ucieleśnieniem definicji słowa “anioł” - bojaźliwy, spowity w biele, namawiający do dobra, nieskazitelny, czujący wstręt i odrazę do zła i grzechu - a teraz co? Wyglądało na to, że wyostrzył mu się słownik, a poza tym wyglądał, jakby nie dopisywał mu humor, co mogło być przyczyną tego, że na podłodze mogła pojawić się w krótkim czasie krew… lub zęby… albo jedno i drugie.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tak dobitnie interweniować w życie śmiertelnika. Ty też nie powinieneś tego robić - przypomniał mu. - Sprawuję jedynie opiekę nad jego duszą. Nie mogę mu mówić, co ma robić, a czego nie - burknął.
- Widzisz, taka jest między nami zasadnicza różnica - Kai wyszczerzył się paskudnie i objął mnie mocniej. - Ja nie muszę się nikogo słuchać. Sam o sobie stanowię, gdyż mam wolną wolę podobnie jak i ludzie. Nie jestem ograniczony przez wolę Pana tak jak ty - prychnął pogardliwie. - Sam decyduję o tym, co powinienem, a co nie. A w ostatnim czasie tak się jakoś złożyło, że stwierdziłem, iż powinienem pomóc temu pokiereszowanemu przez życie chłopakowi i zrobić dla niego tyle, ile mi zostało w chwili obecnej; a więc przynajmniej przedłużyć jego czas na Ziemi - zacietrzewił się.
- Nie kłam w żywe oczy, bo twoje kłamstwa są zbyt oczywiste, demonie - sapnął blondyn. - Nie chciałeś mu pomóc, tylko chciałeś jego duszy. W końcu za każdą sprowadzoną do Piekła duszę dostajesz premię! - wypomniał mu. - Poza tym niby jak chciałeś mu pomóc? Sprowadzając na niego wieczne potępienie? - sarknął.
- Nie, każąc mu śpiewać hymny pochwalne aż do nadejścia Końca Ostatecznego - odgryzł się brunet.
- Lepsze hymny niż znak bestii na czole i zostanie strąconym do nicości w chwili, kiedy ten Koniec Ostateczny wreszcie nadejdzie - argumentował.
- Uuu… - zawył Kai. - Czyżby ktoś tu się nie mógł doczekać fajerwerków Apokalipsy? - spojrzał zdziwiony na swojego rozmówcę.
- Wiesz, czasami, kiedy myślę, że dzięki Ostatecznej Zagładzie zniknęłyby takie zakały jak ty, wtedy tak, naprawdę nie mogę się już doczekać nadejścia Końca - wyznał cierpko. Po minie mężczyzny siedzącego obok mnie mogłem wywnioskować, że sam nie spodziewał usłyszeć się takiej ostrej odpowiedzi, gdyż na jego twarzy odmalowało się czyste zdumienie. - Swoją drogą, tak mi wypominasz niedbałość, a jednak ty nawet pomimo posiadaniu przywileju wolnej woli też jakoś nie wstawiłeś się za Luvią, kiedy ten był w ciężkiej sytuacji - zauważył.
- My, tam na Dole, mamy braki w personelu - niezrażony długowłosy rozłożył bezradnie ręce. - W związku z tym żaden demon nie jest “przypisany” do człowieka, tak jak jest to ze stróżami. Gdyby u nas wprowadzili taką politykę, jak tam u was, na Górze, to chyba musiałbym “strzec” z… - zamyślił się na moment. - ...grubo ponad tysiąc śmiertelników na raz - westchnął ciężko. - Tak się jakoś złożyło, że kiedy Luvia nie miewał się najlepiej nie było mnie akurat w pobliżu, więc nie mogłem mu pomóc - wykaraskał się z potrzasku. - Poza tym, ty tak na chwilę czy planujesz na dłużej się wprowadzić? - zapytał kwaśno.
- Kończy mi się już przepustka, więc muszę niedługo wracać, ale to jeszcze nie koniec - zaznaczył. - Luvia, nie spoufalaj się z nim - polecił, posyłając mi zimne spojrzenie, od którego aż przeszły mnie dreszcze.
Czułem się zagubiony w tej sytuacji… Swoją drogą, jak niby miałem nie spoufalać się z istotą, która spędzała ze mną niemal cały swój czas, poświęcała mi całą swoją uwagę i dzięki której wciąż byłem żywy?... w jakimś stopniu?... Może uczucia robiły ze mnie głupka, ale zapatrywałem się na bruneta jak na przyjaciela i nie mogłem, a przede wszystkim nie chciałem tego zmieniać. Poczucie bliskości drugiej osoby u boku było po prostu… przyjemne. Uspakajające. Do tego stopnia, że nawet wizja rychłej śmierci nie wydawała się już być taka straszna. Nie chciałem go stracić z czysto “moralnych” pobudek, z racji, że ten przez konwencję został sklasyfikowany jako ten zły. Poza tym nie dało się ukryć, że w istocie póki co nie zaznałem żadnej krzywdy czy szkody za sprawą demona. Ten był mi pomocny, był moim opiekunem.
Słowa anioła wzbudziły we mnie ciekawość, ale przy tym także zaniepokoiły mnie. “...to jeszcze nie koniec” - jak miałem to interpretować? Czy sam nie przyznał, że niejako miał związane ręce przez regulamin obowiązujący tam na Górze? Faktycznie coś planował czy to była tylko czcza gadanina? Nie byłem pewien, jednak uścisk Kaia, który nagle znacząco wzmocnił się na moim ramieniu podpowiadał mi, że blondyn mógł nie rzucać słów na wiatr.
Czyżby zatem wychodziło, że ten opierzony kurczak nie był znowu aż taki święty, za jakiego chciał uchodzić?
Uuu co tu się dzieję :) Walka dobra ze złem ciągle trwa :D
OdpowiedzUsuńOj jeszcze będą zawirowania, o tym mogę cię z całą pewnością zapewnić C:
Usuń~Kita-pon
Yay, kolejny rozdział! Szkoda tylko, że czyta się to tak szybko. Nasz bohater mimo, że martwy wciąż wiedzie normalne ludzkie życie, chociaż przynajmniej jeden jego problem został rozwiązany i nie musi się martwić o pieniądze. Jednak cena jest dość wysoka, ale czego się spodziewać, jak właściwie jesteś już umarlakiem? Ja nie wiem jak ci ludzie wyyrzynywali w obecności Luvii, Kai ma niezbyt czuły węch i jeśli w końcu zaczął czuć zapach zgnilizny, to my, którzy mamy normalny węch, musieliśmy już umierać od tego smrodu ;_; To jest najgorszy zapach ever, nic go nie przebije. Oprócz problemu z zapchem dochodzi także sprawa z Nihitem, który ewidentnie planuje coś niedobrego :D Widocznie mierzi go sprawa z Kaiem, do tego stopnia, że wyostrzył mu się żarcik, a może zawsze taki był, tylko udawał uosobienie anielskości? Zobaczymy cóż też się zrodziło ppd jego czupryną, nie mogę się doczekać :D Luvia nie miał lekko z swoim ojcem, jednak ja na jego miejscu wiedząc, że za chwilę kopnę w kalendarz próbowała bym chociaż mieć dobre stosunki z jedyną sobą, która choć trochę o mnie dbała. Na miejscu bohatera miałabym nadzieję, że umrę zanim moje ciało zacznie gnić już w bardziej widoczny sposób, zaraz zlecieliby się naukowcy by zabadać tą anomalię. No nic, ci dalej to przekonamy się w następnym rozdziale.
OdpowiedzUsuńŚlę pozdrowienia z ziemskiego piekła, gdzie pani Stenia wciąż wypatruje przybysza z lodówki xD
Twoje komentarze mnie budują ♥
UsuńSpokojnie, gnicie za życia nie jest jeszcze takie złe, bo przynajmniej Luvia nie choruje na trąd i nie oczuwa bólu ^^'' Poza tym... a co ja ci zresztą będę ujawniać fakty! Przeczytasz następną część to sama się przekonasz, co się wydarzy! x''D
Nihit w istocie nie jest zadowolony z tego, co miało miejsce i mogę jedynie wspomnieć tylko, że żaden z moich głównych bohaterów (w żadnym opowiadaniu) nie załamuje się i nie płacze nad niesprawiedliwościami losu!... a nawet jeśli, to prędzej czy później i tak bierze dupę w troki i zaczyna działać i tak będzie też z aniołkiem! Jeszcze będzie ciekawie! C:
Pani Stenia, złota kobieta ♥ Kai przyznał się, że raz ją odwiedził, ale nie było jej na stanowisku i pozwolił sobie ograbić ją na kilka ciastek. Śle teraz za to pokorne przeprosiny xDD
~Kita-pon
Cieszę się, przynajmniej raz coś zbudowałam, a nie zniszczyłam xD Jak nie odczuwa bólu, to czemu odczuwał głód, to nie ma sensu xD Wiedz, że teraz nie dam ci spokoju i będę cię dręczyć o niego xD Nie trzeba było podsycać mojego głodu xD Zapowiada się ciekawie :3 Hahaha, powiedziałam jej to, ona tylko stwierdziła, że będzie częściej chować tam cisto by nie był głodny.
UsuńŚlę pozdrowienia z ziemskiego piekła, z samego Hadesu xD
A co mo głód do bólu? Luvia nie cierpi za sprawą rozkładu dzięki magii Kaia, jednak odczuwa wszystkie potrzeby tak jak zawsze (+ pomyśl, jak samotny musiałby czuć się Kai, gdyby musiał wychodzić sam na miasto, żeby coś zjeść! Weź się zlituj nad nim! x''D) To, że gnije, nie oznacza, że jego narządy wewnętrzne przestały pracować... no, a przynajmniej na razie ^^''
UsuńPani Stenia taka kochana ♥ Kai śle podziękowania, choć powiedz jej, żeby go nie rozpieszczała, bo już mu się trochę przybrało i muszę zagonić go do jakiejś roboty, żeby sobie nie folgował za dużo, a co! x''DDD
Wzajemnie odsyłam pozdrowienia znad stosu chwiejnie poustawianych ksiąg czarnomagicznych, które właśnie studiuję ^^''
~Kita-pon
Kurczę nie mogę skupić swojej uwagi na lekturze ( za co proszę o wybaczenie ^ ^" i kom. na temat opka dodam jutro na spokojnie ) Żyję wiadomością że Koichi powrócił na ig! Tylko jest jedno "ale" - Kucyk pony ściął włosy! WHY??? A zły Kana z CD nie chce już być w zespole T^T
OdpowiedzUsuńFaktycznie, to dobrze, że Koichi wrócił, też się z tego cieszę ♥ Szkoda mi jego włosów, ale rozumiem, że nawet swoim lookiem chciał odciąć się od tego, co było w przeszłości. Interesuje mnie tylko jego tatuaż na plecach... o ile to tatuaż, a nie fake ^^''
UsuńCzekam zatem na twój komentarz, który, mam nadzieję, pojawi się niedługo, żeby dokarmić mnie i mojego Wena C:
~Kita-pon
Już jestem! Ja też chcę takiego demona (*wzdycha) Ciekawe czy piekło naprawdę tak wygląda ( teraz będę miała nad czym myśleć podczas bezsennych nocyXD) i jak to jest "gnić za (nie)życia... Faktycznie za szybko się czyta. Jak ojciec Luvii może go tak dyskryminować?!A ten "zlepek nuggetsów" to naprawdę jest wyszczekanyXD A tak a'propos pisząc opko "Piekło 2.0" to inspirowałaś się kanałem z yt G.F Darwin? Mają filmik o takim tytule i tak skojarzyłamXD
UsuńZa szybko się czyta? Wszystkie moje rozdziały mają ponad 10 stron, przynajmniej z 12 ^^'' I tak chyba jestem yaoistką, która pisze najdłuższe opowiadania ^^''
UsuńNo ba, chyba każdy chciałby demona do swojej dyspozycji, nie? x''D Cieszę się, że sprowadziłam twoje myśli na tę drogę C: Sama nie wiem dlaczego, ale czuję się dzięki temu ukontentowana ♥ (to pewnie moja demoniczna natura ze mnie wychodzi - cieszę się, że rozsławiam i zachęcam do wstąpienia do piekła kolejnych śmiertelników, odwodząc ich tym samym od nieba x''DD)
Tak, ojciec Luvii miał tu być zdecydowanie tym nielubianym bohaterem ^^'' A gołąbek się jeszcze odezwie! Dopiero pokaże, na co go stać! :D
Tak, insiprowałam się tym filmikiem - jest genialny C: Uwielbiam produkcje G.F. Darwin ♥
Dziękuję za komentarz i za to, że zadałaś sobie tyle trudu, żeby tu powrócić ♥
~Kita-pon
"wparował do łazienki, w której zamknął się na co najmniej dobre pół godziny." I bardzo dobrze. Uwierz Luvia, nie chciałbyś mieć śmierdzącego demona u siebie w domu, po prostu nie.
OdpowiedzUsuń"- Więc, jakie plany na dziś? - zainteresował się brunet wyciągając z zimnej pizzy oliwki długim szponem i odkładając je na brzeg talerza.
Póki co nie dorobiłem się jeszcze mikrofalówki, więc w chwili obecnej musieliśmy zadowolić się posiłkiem bez podgrzewania." 1. Ył, oliwki. 2. Kto podgrzewa już raz ostygniętą pizzę? Toż to barbarzyństwo.
" parsknął śmiechem i zgniótł papier w dłoni. Gdy z powrotem rozluźnił palce na jego dłoni leżało kilkanaście banknotów o grubym nominale. " [szuka cyrografu] gdzie podpisać?
"- Luvia! - krzyknęła matka. - Co się z tobą, do cholery jasnej, dzieje, dzieciaku?! [...] Co to za wagary, mój panie?!" Wy też odczuwacie silną niechęć do tego typu zakończeń zdań "mój panie", zwłaszcza gdy ktoś krzyczy (ⴲ﹏ⴲ)
Ojciec Luvi pojawia się dopiero drugi raz w całym opowiadaniu, a już mam go serdecznie dość ᗒ ͟ʖᗕ Nie dość, że gbur to cham do tego.
"- To znaczy, że po śmierci będę wiódł życie całkiem podobne do tego obecnego? - upewniłem się.
- Mniej więcej" Rzeczywiście piekło. To ja podziękuję, nie chce umierać (ⴲᗜⴲ)
Życzę weny i miłego weekendu!
Jakbym mogła to też bym podpisała bez wahania cyrograf w zamian za możliwość tworzenia pieniędzy ze śmieci xDD Ach, pazerność wychodzi mi bokiem ^^''
UsuńTak, zwroty tupu "mój panie" przyprawiają mnie o dreszcze i dlatego właśnie uwzględniłam go w tym zwrocie ^^''
Ojca Luvii nie da się lubić i wszyscy mają go nienawidzić. Taki był plan >.<''
Ej, "mniej więcej" to nie jest "dokładnie tak samo", więc nie narzekaj ^^'' Poza tym masz możliwość chodzenia po Ziemi i tworzenia pieniędzy z niczego, więc możesz balować, ile wlezie, tylko od czasu do czasu musisz pojawić się w Piekle, żeby odrobić obowiązkowe godziny! Ty chyba nie tak źle, co? ^^''
Dziękuję za życzenia i wzajemne C: Dziękuję także za komentarz ♥
~Kita-pon