Oneshot "Chłopcy się "zapoznają"!" Aryu (Morrigan) x Nihit (ex Killaneth, support Morrigan)

Przyznam szczerze, że spodziewałam się większego odzewu pod ostatnią częścią "Nowego Świata", gdyż wiele osób zadeklarowało, że wyczekuje kontynuacji tej serii, a mimo wszystko nie doczekałam się zbyt wiele feedbacku. To właśnie chyba jest problem z tą serią - dużo osób mówi, że niby cyzta, ale jakoś statystyki tego nie odzwierciedlają.
Dobra, ale nie o tym dzisiaj, nie będę tu nikomu głowy suszyć z tego powodu, bo i tak byłoby to bezsensowne. Mogę was co najwyżej grzecznie i bardzo uprzejmie poprosić pod odzew pod tym wpisem tak na poprawę dla mnie humoru w jeden z tych dni, kiedy masz wrażenie, że świat wali ci się na łeb C'': Serio, proszę tylko o wysyłanie paczek z wiązkami słów w komentarzach, żeby dożywić Wena, bo tylko tyle mi pozostało =.=

Tytuł: "Chłopcy się "zapoznają"!"
Paring: Aryu (Morrigan) x Nihit (ex Killaneth, support Morrigan)
Typ: oneshot
Gatunek: obyczajowe
Beta: -
Uwaga: Słabo paczane z powodu braku czasu. Pisane jednym tchem i na tym samym tchnieniu sprawdzane (czy raczej: "sprawdzane"), więc mogą pojawić się byki, błędy i kilometrowej długości zdania. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia w zabawie w torreadora i rzucić wam czerwoną płachtę! ^^''

Słowem wstępu: Tekst pisany na podstawie wzmianki znalezionej w jednym z wywiadów z Morrigan, w którym Setsuna stwierdził, że gdyby Aryu zobaczył, że ktoś ma rozpięty rozporek... bezceremonialnie zapiąłby go. ^^''

Dziwnie się czułem ponownie szykując się na próbę - i to nie byle jaką próbę, bo jedyną, jaka miała poprzedzać jutrzejszy koncert. Nie powiem, stresowałem się. Miałem mało czasu do zapoznania się z piosenkami Morrigan po tym, jak przystanąłem na prośbę Setsuny, żeby ich supportować i tym samym pomóc im ukończyć ich rozpoczętą już trasę "The Corpse Mansion". Linie melodyczne na całe szczęście nie były jakoś przesadnie skomplikowane, jednak wciąż nie opanowałem w ich w zadowalającym stopniu - a więc nie doszlifowałem ich do perfekcji, gdyż bezbłędność zawsze była tym, co starałem się osiągnąć. Ponad to, nie znałem się za dobrze z resztą muzyków. Perkusistę Morrigan znałem przelotnie, byliśmy zaledwie dalekimi znajomymi, którzy mogli sobie pomachać z daleka ręką na ulicy. Zdawało się, że został mi on przedstawiony na jednym ze spotkań organizowanych przez wytwórnie muzyczne, kiedy jeszcze Killaneth wciąż grało w pełnym składzie, przed odejściem Rushiego. Kai znał się całkiem nieźle z Aryu. Poznał go przez Tsuzuku, jednak ja nie miałem chyba okazji wymienić z nim więcej niżby tylko kilku grzecznościowych słów powitania. Właściwie to cała ta sytuacja była dość śmieszna, bo wszystko zostało załatwione po znajomości, znajomych znajomych i osoby trzecie, a nawet szóste. Setsuna wpadł na pomysł, że skoro nie dołączyłem do żadnego zespołu po rozpadzie Killaneth i właściwie to póki co bezczelnie się obijałem, to równie dobrze można byłoby mnie zwerbować w ich szeregi. Obwieścił swój plan wokaliście, jednak ten nie był zbyt skory do współpracy. Niemniej, perkusista pozostawał nieugięty i wymusił na blondynie, aby ten skontaktował się z Kaim, gdyż żaden z nich nie miał do mnie bezpośredniego numeru. Niestety, pech chciał, że po disbandzie Killaneth każdy z nas poszedł w swoją stronę (no dobra, Saku poszedł za Kaim) i rozeszliśmy się w dość nieprzyjemnej atmosferze. W większej mierze stało się tak przez to, że Kai wściekł się na Rushiego, jednak cała sprawa odbiła się także na wszystkich relacjach łączących byłych członków zespołu, przez co przez pewien czas nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie pokłóciliśmy się, ale przezornie od siebie stroniliśmy - a przynajmniej ja stroniłem od byłego wokalisty do czasu, dopóki nie miałem pewności, że opadły w nim już emocje i opuścił go bojowy nastrój, że nie dojdzie do rękoczynów, a ja nie oberwę przy tym przypadkiem rykoszetem. 
W zaistniałym wypadku Kai zwrócił się z prośbą do Tsuzuku, a Tsuzuku poprosił z kolei Mię, żeby ten przekazał mi ofertę Setsuny. Nie byliśmy jakimiś super bliskimi przyjaciółmi z gitarzystą Mejibray, ale byliśmy znajomymi. Podziwiałem go. Mia zawsze był dla mnie ideałem muzyka i artysty, którego chciałem dogonić. Miałem ogromną chęć zacieśnić nasze więzy, jednak to nie było takie proste. Wydawało mi się, że gitarzysta Mejibray stronił ode mnie, gdyż źle i nadmiernie interpretował moje intencje i nadzieje. Niemniej, to właśnie on przekazał mi tę wiadomość i to właśnie dzięki niemu zmierzałem do jednego z klubów, w którym jutro miałem po raz pierwszy stanąć na scenie z Morrigan.
Nie znałem muzyków, z którymi miałem występować i to trochę napawało mnie strachem, bo, jak wiadomo, każdy z nas miał swój specyficzny styl grania i prezentowania się publice, toteż nie wiedziałem czy uda mi się wpasować w klimaty nowego zespołu. Zdawałem sobie sprawę, że miałem wspierać ich tylko przez jakiś czas, że to tylko na chwilę, że byłem zastępstwem Pittiego, tymczasowym i krótkotrwałym rozwiązaniem, jednak nie oznaczało to, że mogłem podchodzić do sprawy lekceważąco. Jak zwykle chciałem dać z siebie wszystko i jeszcze więcej, nawet jeśli nie miałem zagrzać miejsca w składzie Morrigan na zbyt długo.
Szczerze powiedziawszy to bałem się trochę wkraczać w ich towarzystwo, głównie dlatego, że wiedziałem, że ci byli ze sobą bardzo zżyci. Morrigan, a jeszcze wcześniej Xibalba założyła czwórka przyjaciół, która znała się niemal od piaskownicy. To oznaczało, że byłem wśród nich "obcym" i "tym z zewnątrz". Zapewne miałem nie zrozumieć ich specyficznego humoru oraz słownika bazującego na wspólnych wspomnieniach i przeżyciach, ale cóż... tak to właśnie jest, kiedy jest się nowym, nie? Na początku zawsze jesteś traktowany jak E.T. lub trędowaty...
W szczególności nie dawała mi spokoju myśl o Aryu. Wokalista nie był zachwycony planem Setsuny, jednak został przegłosowany. Kuloe również stwierdził, że bez gitarzysty prowadzącego długo nie pociągną i nie mogą grać na wszystkich nadchodzących koncertach z playbacku. Blondyn upierał się, że przecież mógł grać i śpiewać jednocześnie, tak, jak zrobił to już raz podczas występu w Nagoyi, jednak pozostali członkowie zespołu zdawali sobie sprawę, że pełnienie dwóch funkcji na raz było męczące i sprawiało, że ciężko było skupić się chociażby na jednym zadaniu, żeby wykonać je dobrze. 
Ponoć Aryu bardzo źle zniósł odejście Pittiego i nie chciał użerać się z kolejnym gitarzystą, tym bardziej kimś, kto miał pojawić się tylko na parę chwil, zupełnie nie włożyć serca w to, co robi, zgarnąć kasę po odegraniu show na "odwal się" i iść po wszystkim do domu jakby nigdy nic - zakładałem, że właśnie tak wyglądała cała ta sytuacja w jego oczach. Właściwie to rozumiałem go i nie miałem mu tego za złe. Był zły. Rozżalony. Wieloletni przyjaciel odwrócił się od niego tyłkiem i wystawił do wiatru. Ta myśl sprawiała, że tym bardziej chciałem się postarać, żeby go nie rozczarować i dodatkowo nie pogorszyć jego samopoczucia. Miałem tylko cichą nadzieję, że Aryu poprzez zadawanie się z Kaim nie przyswoił sobie jego usposobienia i nie stał się tak agresywny jak były wokalista Killaneth, dzięki czemu atmosfera będzie choć odrobinę lżejsza niż podczas disbandu...
Dotarłem na miejsce. Obrzuciłem pobieżnym spojrzeniem zegarek na moim przegubie. Miałem jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia próby. To dobrze... właściwie to z chęcią zapaliłbym, żeby się trochę uspokoić, jednak ręce drżały mi z nerwów tak mocno, że nie byłem nawet pewny czy udałoby mi się utrzymać papierosa bez kilkukrotnego upuszczania go na ziemię raz za razem. Denerwowałem się tak, jak wtedy, kiedy miałem pierwszy raz okazję występować przed moim idolem i niedoścignionym autorytetem, Mią. No kto by pomyślał, że wezmę tę sprawę aż tak na poważnie?
Ostatecznie westchnąłem tylko ciężko i stwierdziłem, że dobrze byłoby już pierwszego dnia nie przychodzić na ostatnią chwilę, toteż od razu wszedłem do klubu. Skierowałem swoje kroki do podwyższenia sceny, na którym siedział Setsuna, wyklepując tylko sobie znany rytm na własnych udach oraz Kuloe najwidoczniej kończący swój lunch w postaci chleba z nieludzko słodkim nadzieniem z czerwonej fasoli. Aryu nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
- Nihit! - zawołał perkusista, przerywając rozmowę prowadzoną z drugim muzykiem oraz przestając maltretować własne nogi. - Dobrze, że już jesteś! - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cześć - przywitałem się i skinąłem zarówno mu, jak i basiście głową. Ciemnowłosy posłał mi w odpowiedzi jedynie ciężkie spojrzenie znad swojej nadziewanej bułki. No pięknie, zaczyna się...
- Mamy jeszcze chwilę czasu przed rozpoczęciem - kontynuował niezrażony perkusista. - Aryu jeszcze nie ma. Miał coś do załatwienia na mieście, ale powinien wyrobić się na czas - wyjaśnił. - Możesz w tym czasie się rozstawić - wskazał na futerał z gitarą, którą taszczyłem na plecach. - My jesteśmy już gotowi - skinął w stronę rozstawionej już perkusji oraz gitary basowej, która w pełnej gotowości opierała się o wzmacniacz, czekając aż jej właściciel weźmie ją do ręki.
Zrobiłem, tak jak mi kazał. Wdrapałem się na podwyższenie i wpierw przyjrzałem się sprzętowi, którego używali. Wyciągnąłem własny instrument, jednak nie podpiąłem go od razu do wzmacniacza. Pozwoliłem sobie przysiąść na jego krawędzi i zacząłem cicho brzdąkać na gitarze, szarpiąc kolejne struny. W futerale miałem ze sobą nuty do wszystkich utworów, które mieliśmy dzisiaj przećwiczyć. Postanowiłem wziąć je ze sobą na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że moja pamięć nie była jednak aż tak dobra, jak mógłbym sobie tego życzyć. Postanowiłem także wykorzystać czas nieobecności wokalisty na szybką powtórkę, mimo iż niemal całą noc spędziłem na powtarzaniu tych samych linii melodycznych.
Po niedługim czasie drzwi wejściowe znów się otworzyły i wszedł przez nie wysoki chłopak spowity w jednolity odcień głębokiej, depresyjnej czerni. Blondyn miał ukryte włosy pod czarną czapką, na ramiona miał narzuconą czarną kurtkę, pod którą nosił czarną koszulkę, a do niej czarne spodnie oraz buty. Dla odmiany na twarzy nosił czarną maseczkę, okulary przeciwsłoneczne w czarnych oprawkach, a w ręku trzymał czarny kubek papierowy z również czarną kawą. Jedynym elementem wyróżniającym się na jego tle był biały rant kubka, którym ten był owinięty wokół dolnej oraz górnej krawędzi. Poza tymi dwoma, odstającymi od reszty, białymi paskami, wszystko w nim było jednolicie czarne i smutne, może wciąż z lekka poirytowane.
- Yo - rzucił dość burkliwie.
- No, w końcu jesteś! - Setsuna podniósł się ze swojego miejsca, uśmiechając się na widok przyjaciela. - Dostałeś to? - w odpowiedzi muzyk cisnął w niego papierową torbą, która taszczył w drugiej ręce. Chłopak nie wyglądał jednak ani na obrażonego tym gestem, ani nawet na zaskoczonego. Zręcznie złapał pakunek i wyszczerzył się szeroko. - Dzięki - rzucił, zanurzając rękę we wnętrznościach podarunku. - Ciasteczko? - odwrócił się do mnie, oferując mi słodkości.
- Nie, dziękuję... - mruknąłem nieco zbity z tropu.
A więc to było to, co wokalista musiał załatwić na mieście - musiał kupić ciastka innemu członkowi zespołu? Serio, jeszcze chwila i poczuję się, jakbym wrócił do czasów szkolnych. Może jeszcze zrobimy zrzutkę, żeby zebrać fundusze na wycieczkę?
Może było to z lekka dziecinne zachowanie, jednak niezaprzeczalnie było ono także miłe. Rozśmieszyło mnie to zajście, przez co nie udało mi się powstrzymać delikatnego uśmiechu, który sam wcisnął mi się na usta. Coś podpowiadało mi, że faktycznie traktowali się wzajemnie niemal jak członkowie rodziny, głęboko się ze sobą spoufali, dlatego odejście kogoś tak zaufanego jak Pitty musiało być dla nich bolesne.
- W takim razie możemy chyba zaczynać, prawda? - zapytał perkusista, kończąc już drugie ciastko.
- Nie - burknął Aryu, wskakując na scenę. 
- Dlaczego? - zdziwił się Setsu.
Blondyn nie odpowiedział tylko sięgnął do swojej czarnej torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Wyciągnął z niej jakiś czarny materiał, którym cisnął we mnie. Zdziwiony złapałem go w ostatnim momencie. Rozłożyłem go, żeby zorientować się, że w istocie była to bluza z logo Morrigan.
- Załóż to - polecił, po czym odłożył swoje rzeczy na podłogę i zaczął rozglądać się za mikrofonem. 
Czas było w końcu brać się do pracy...

*** 

Próba przebiegła pomyślnie, choć nie powiem, żeby atmosfera była zbyt przyjemna. Całe szczęście Aryu nie okazał się być drugim Kaim i daleko mu było do posuwania się do rękoczynów, aby dać upust swojej frustracji. Mimo to wciąż nie było zbyt wesoło. Kuloe nie odzywał się prawie wcale, choć Setsuna zapewnił mnie, że to akurat było dla niego całkowicie normalne. Znacznie mniej standardowa była już mrukliwość wokalisty, który ponoć zazwyczaj był bardzo wesoły i gadatliwy. Blondyn nie wdawał się z nikim w rozmowę i całą swoją postawą zdradzał chęć jak najszybszego udania się do domu. Gdyby nie to, że to właśnie jego własny głos służył mu za główne narzędzie pracy, sam zapewne zamilkłby na dobre i nabrał wody w usta podobnie jak i basista.
Z zadziwiającą łatwością przyszło mi zaakceptowanie faktu, że brunet mógł być mrukiem, co jakoś pasowało mi do jego osowiałego wyrazu twarzy i ogólnej postawy oraz prezencji. W jakiś sposób nie mogłem jednak tak szybko pogodzić się z zachowaniem Aryu. Może to dlatego, że słyszałem już nieraz od Kaia, że był z niego żywiołowy gość, że nie dało się przy nim nudzić, a przede wszystkim nacieszyć ciszą. Ponad to, dodatkowym dyskomfortem dla mnie była świadomość, że wokalista jawnie starał się ignorować moją obecność podczas próby. Krążył po scenie z mikrofonem w jednej dłoni i butelką wody w drugiej. Błądził gdzieś spojrzeniem po najodleglejszych kątach pomieszczenia, jednak nigdy, ale to absolutnie nigdy nie zwrócił go w moim kierunku. Ba, nawet ani razu nie odwrócił się do mnie przodem! Nabrałem przez to przekonania, że ten próbował wmówić sobie, że wcale mnie tu nie ma, że wygrywane przeze mnie partie gitarowe to tylko playback albo że Pitty wcale nie odszedł i wciąż tutaj jest. Niemniej, żeby trwać w swojej ułudzie - niezależnie od tego, która z rozważanych przeze mnie wersji mogła być tą prawdziwą - przeszkadzał mu w tym mój widok, dlatego musiał wyeliminować moją osobę ze swojego widnokręgu.
Jedyny perkusista okazał się być wobec mnie przyjazny i byłem mu za to bardzo wdzięczny. Rozumiałem, że cała ich grupa przechodziła w chwili obecnej przez trudne chwile, jednak miło by było, gdyby oni też mogli wykazać się jakąś dozą wyrozumiałości i zwrócić uwagę, że mnie też przyszło znaleźć się w nowej sytuacji z nowymi osobami, których nie znałem, co nie było znowu aż takie łatwe. Poza tym oni byli w większości. Byli w grupie i znali się od lat, więc mieli przynajmniej ten przywilej i przewagę, o których ja, póki co, mogłem tylko pomarzyć.
Ostatecznie jakoś przez to przebrnęliśmy. Wszyscy. Nie byłem z siebie jakoś nadmiernie zadowolony, gdyż zdarzyło się, że kilka razy musiałem posiłkować się zabranymi ze sobą nutami i podglądać kolejne chwyty, jednak ostatecznie nie było też znowu aż tak tragicznie. Jako perfekcjonista wymagałem od siebie bardzo wiele, toteż nigdy tak naprawdę nie byłem z siebie w pełni zadowolony. Zawsze znalazło się coś, co można było poprawić. Wmawiałem sobie, że takie podejście do sprawy zapewniało mi stały rozwój, że dzięki niemu nie byłem w stanie osiąść na laurach i stanąć w miejscu, jednak czasami traciłem już rozeznanie czy moja krytyka aby na pewno była adekwatna i asertywna...
Kiedy tylko skończyliśmy, blondyn zgarnął wszystkie swoje rzeczy i niemal pobiegł do wyjścia, rzucając tylko w eter ogólne: "Na razie!", które nie miało w sumie żadnego adresata. Zdziwiony aż zamarłem na chwilę z gitarą w rękach, z niedowierzaniem wpatrując się w zamykające się za nim drzwi. Nie zdążyłem jeszcze nawet zdjąć gitary z ramion, a ten już się ulotnił - no to się dopiero nazywa tempo ekspresowe...
- Dziękuję za twoją pomoc! - z letargu wyrwał mnie głos perkusisty, który wyrósł obok mnie jak spod ziemi, ponownie trzymając w rękach paczkę ciastek podarowaną przez nieobecnego już muzyka. - Byłeś naprawdę świetny! - uśmiechnął się szeroko. - Obserwowałem cię przez cały czas i zauważyłem, że właściwie znasz już wszystkie utwory z playlisty na pamięć! To naprawdę imponujące! - poklepał mnie z uznaniem po ramieniu. - Ciasteczko? - zaproponował ponownie. - Zasłużyłeś na nagrodę - zaśmiał się pod nosem.
Tym razem nie oponowałem i sięgnąłem po zaoferowane słodkości. Wgryzając się w ciastko wciąż wpatrywałem się w drzwi wyjściowe. Zastanawiałem się czy naprawdę byłem AŻ takim problemem dla Aryu. Może tak naprawdę byłem dla nich większym utrapieniem niżby pomocą? Jeśli ten miał jakiś problem z zaakceptowaniem mojej osoby, to może faktycznie lepiej byłoby, gdyby ten zajął się śpiewaniem i grą na gitarze jednocześnie? Chociażby dla własnego spokoju ducha...
- Nie przejmuj się. W końcu mu przejdzie - Setsuna machnął lekceważąco ręką, widząc, gdzie utkwiłem moje zmartwiałe spojrzenie. - Aryu może nie chcieć się do tego przyznać, ale tak naprawdę bierze dużo rzeczy do siebie i się nimi przejmuje - wyjaśnił.
- Rozumiem... - mruknąłem.
- Więc przynajmniej ty się nie martw! - zawołał. - Ty byłeś dzisiaj świetny! - pochwalił mnie. - Cieszę się, że pomyślałem właśnie o tobie, kiedy szukałem gitarzysty! - uśmiechnął się. - Gra z tobą to czysta przyjemność! - zapewnił i ścisnął moje ramię w pocieszającym geście lub jakby chciał utwierdzić mnie w przekonaniu, że jego słowa były prawdą, więc mogę już przestać się przejmować.
- Dzięki... - skinąłem mu głową w podziękowaniu. - ...za ciepłe słowa... i za ciastko też - dodałem, uśmiechając się niemrawo. 
Ponoć uśmiech był tym, co pomagało przełamać pierwsze lody, prawda? Więc może czasem warto było się na niego wysilić.

*** 

Przed koncertem głównie powtarzałem linie melodyczne, żeby nie nawalić i nie dać ciała podczas występu. Reszta zespołu szykowała się, chłopcy ubierali się w stroje sceniczne, układali włosy, robili makijaże... Tym razem miałem lub zwyczajnie mogłem występować w czarnych jeansach i bluzie podarowanej wczoraj przez wokalistę, toteż miałem chwilę dla siebie, podczas gdy wszyscy inni byli zajęci. Przed show nie miałem zbyt wiele okazji porozmawiać z innymi, gdyż za kulisami było dość tłoczno, a atmosfera była napięta. Muzycy poszli przywitać się z VIP'ami, a zaraz potem wyszliśmy już na scenę, toteż nie mogłem nawet z nikim zamienić słowa.
Podczas występu zauważyłem, że Aryu starał się już tak nie "obnosić" ze swoim ponurym humorem przed fanami. Skakał po scenie tak jak zawsze i zachęcał tłum do wykonywania konkretnych ruchów podczas określonych partii wybranych piosenek. Kręcił się w tą i z powrotem po całej scenie i kilka razy udało mu się nawet dotrzeć do nieco bardziej zacienionego kąta, w którym się ulokowałem. 
Koncert minął mi szybko. Fani Morrigan okazali się być naprawdę wdzięczni i przyjaźni. Byli bardzo głośną i budującą publiką. Kilka razy udało mi się nawet usłyszeć własne imię wykrzyczane wysokim, piskliwym, kobiecym głosem, co, nie powiem, schlebiło mi. Miło było wiedzieć, że zostałem rozpoznany nawet z mojego zacienionego kąta w niemal maskujących ubraniach.
Po wszystkim ponownie wróciliśmy na backstage. Chłopcy zaczęli wymieniać się pochwałami i niektóre z nich były kierowane nawet pod moim adresem. Setsuna znów zaczął rozwodzić się nad tym, jakie to szczęście, że przyjąłem jego ofertę i tym razem nawet Kuloe posłał mi spojrzenie pełne uznania, choć wciąż nie odezwał się do mnie ani słowem. Aryu z kolei znów gdzieś zniknął. Westchnąłem ciężko. Więc tak to teraz miało wyglądać? Mieliśmy się wzajemnie unikać i schodzić sobie z drogi? Jeden miał uciekać przed drugim jak w jakiejś osobliwej wariacji ganianego? Przecież to nie było możliwe. Ten plan nie mógł wypalić, nawet jeśli miałem grać z nimi tylko przez kilka następnych tygodni. To wciąż było zdecydowanie za długo, żeby coś podobnego mogło się udać.
Perkusista i basista usiedli na kanapach za kulisami i zaczęli dyskutować z wizażystkami, oświetleniowcami i innymi technikami. Skoro wszyscy byli tutaj, to wychodziło na to, że wokalista musiał zaszyć się w niewielkim pomieszczeniu, w którym zostawiliśmy nasze prywatne rzeczy. Backstage tego klubu był wyjątkowo mały, toteż zlokalizowanie kogoś w tym miejscu nie stanowiło większego problemu.
Zamierzając przedyskutować obecną sytuację z blondynem, udałem się do wspomnianego pomieszczenia. Drzwi były zamknięte, jednak kiedy nacisnąłem klamkę, te ustąpiły przede mną. Bez namysłu wszedłem do środka.
- Aryu, możemy chwilę porozmawiać? - zapytałem, jednak zaraz stanąłem jak wryty, kiedy zobaczyłem, że chłopak stał już półnagi i zdążył pozbyć się górnej części swojego scenicznego stroju, przez co teraz świecił przede mną nagim torsem.
- Cholernie w tym gorąco... - westchnął, tłumacząc się, widząc ciężki szok malujący się na mojej twarzy. Przezornie odwróciłem się, nie chcąc, żeby ten poczuł się niekomfortowo.
- Przepraszam, nie pomyślałem, że... uch... - urwałem, zamierzając ponownie wyjść. - Porozmawiamy, kiedy skończysz się już przebierać, dobrze? - mruknąłem pod nosem zakłopotany. Mogłem się domyślić, że te drzwi były zamknięte z jakiegoś powodu...
- W porządku - poczułem na swoim ramieniu rękę, która zatrzymała mnie w miejscu. - Chciałeś porozmawiać, więc proszę bardzo - blondyn wzruszył ramionami, zamknął za mną drzwi i wbił we mnie pytające spojrzenie, czekając aż wreszcie coś powiem.
- Ja... - zająknąłem się i przełknąłem z trudem. Z jakiegoś powodu artykułowanie sensownych dźwięków przychodziło mi z trudem pod ostrzałem jego uważnego, ostrego spojrzenia. Spuściłem wzrok na podłogę. - Znaczy ty... - ponownie podniosłem spojrzenie tylko po to, żeby przekonać się, że chłopak stał już znacznie bliżej niż przedtem. Zdziwiony aż zamrugałem kilkakrotnie, a ten znów postąpił krok w moją stronę. - Co ty robisz? - wydusiłem z siebie zaskoczony, przezornie cofając się. 
Niestety, na moje nieszczęście pokój, w którym się znajdywaliśmy, był naprawdę niewielki, przez co szybko poczułem za plecami ścianę, która ograniczała moje pole ucieczki, podczas gdy wokalista wciąż tylko się zbliżał. Spanikowałem, nie wiedząc, czego mógłbym się po nim spodziewać. Ten w końcu znalazł się tak blisko mnie, że czułem jego oddech na własnej skórze, na odsłoniętym ramieniu, z którego zsunęła się za duża bluza z logo zespołu. Niemal przyszpilił mnie do ściany, a z racji tego, że był tak roznegliżowany, cała ta sytuacja nabierała dwuznacznego wydźwięku. Już miałem skarcić się za to, że moje myśli zmierzają w bardzo złym i nieodpowiednim kierunku, kiedy nagle... poczułem rękę Aryu na własnym kroczu! Zszokowany spojrzałem na niego oczami wielkości spodków wchodzących w skład zastawy do herbaty. Ten pozostawał jednak spokojny, co wskazywało na to, jakoby w jego mniemaniu nie zrobił nic nadzwyczajnego czy niepoprawnego. Niemal opierał się o mnie, a ja czułem ciepło bijące od jego spoconego, rozgrzanego ciała. Czułem także, jak to nieznośne ciepło roznosi się po całym moim ciele, a jego hipocentrum ulokowało się w mojej twarzy, przez co z całą pewnością spłonąłem dorodnym rumieńcem.
Wtem stała się kolejna nieprzewidziana rzecz. Mianowicie, drzwi otworzyły się po raz kolejny, a w nich stanął Setsuna. Zaskoczony perkusista aż uchylił usta z wrażenia. Cóż, zastając nas w takiej sytuacji - mnie przyciśniętego przez półnagiego blondyna do ściany z jego ręką między własnymi nogami - nietrudno było się domyślić, co ten mógł sobie o nas pomyśleć. Już chciałem zaoponować, bezskładnie tłumacząc się, że to przecież wcale nie tak, że nie miałem pojęcia, co strzeliło ich wokaliście do głowy i w co ten sobie ze mną pogrywał, jednak nim zdążyłem chociażby otworzyć usta, muzyk uniósł dłonie w uspakajającym geście.
- Mnie tu nie było. Nic nie wiedziałem - zapewnił. - Nie przeszkadzajcie sobie - odezwał się, po czym cicho zamknął za sobą z powrotem drzwi. - Ej, nie wchodźcie tam! Chłopcy się "zapoznają"! - usłyszeliśmy krzyk dochodzący z korytarza.
No to pięknie, teraz jeszcze wszyscy inni pomyślą sobie o nas nie wiadomo co...
Chwilę później wokalista odsunął się ode mnie i jakby nigdy nic usiadł na stołku przy stole, przegrzebując swoją kosmetyczkę w poszukiwaniu czegoś do zmywania makijażu.
- Więc? Zdaje się, że chciałeś o czymś porozmawiać - przypomniał mi zupełnie niewzruszony, zachowując się tak, jakby ta żenująca i gorsząca sytuacja sprzed chwili nigdy nie miała miejsce.
- Ale ty... Co ty... i dlaczego?... - dukałem nieskładnie, wpatrując się z niego niezrozumieniem. Serce wciąż tłukło się dziko w mojej klatce piersiowej, w skroniach słyszałem ogłuszający szum buzującej krwi i gong tętna wywołany jego bliskością.
- Co ja? - odwrócił się do mnie na moment, próbując jednocześnie odkleić sztuczne rzęsy. - Zapiąłem ci tylko rozporek - wytłumaczył się, wymownie wskazując na moje spodnie. Wyglądał przy tym tak niewinnie, że nie śmiałbym nawet podważać jego prawdomówności. - Nie, że coś, ale mam nadzieję, że tak nie występowałeś... - mruknął.
- Huh, ja też... - przyznałem tak zakłopotany, że miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ach, swoją drogą wciąż nie miałem jeszcze okazji powiedzieć ci, jak jesteś świetnym gitarzystą - kontynuował zmywanie makijażu, odwracając się do mnie ponownie tyłem. - Dziś miałem okazję cię obserwować, gdyż wczoraj... cóż, przepraszam za moje wczorajsze zachowanie - westchnął. - Odejście Pittiego wciąż nie daje mi spokoju, jednak nie ma w końcu tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? - zapytał sam siebie. - Koniec końców cieszę się, że nareszcie miałem okazję poznać cię osobiście, Nihit. Jesteś naprawdę utalentowanym gitarzystą. Jestem pod wrażeniem, że poszło ci dzisiaj tak dobrze i że zapamiętałeś tak wiele utworów w tak krótkim czasie i opanowałeś je do perfekcji - uśmiechnął się, przez co poczułem się nieco lżej.
No, to przynajmniej jedną kwestię mieliśmy już zażegnaną - Aryu nie zamierzał mnie unikać jak ognia i nie miał ze mną żadnego większego problemu... Teraz jednak cały kłopot polegał na tym, że Setsuna źle zinterpretował sytuację, w której nas nakrył i bardzo "dyskretnie" poinformował o tym innych. Prawdopodobnie przydałoby się wyjaśnić pozostałym, że między mną a wokalistą wcale nie zakwitł żaden romans. Już chciałem poruszyć tę kwestię do sprostowania, jednak chłopak ubiegł mnie:
- Masz już jakieś plany na resztę wieczoru? - zainteresował się.
- Um, nie... - przyznałem zgodnie z prawdą.
- To, co ty na to, żebyśmy razem gdzieś wyskoczyli? Tylko we dwójkę - podkreślił. Aż zaniemówiłem z wrażenia na tę nagłą propozycję. - Bazując na tym, co powiedział mi o tobie Kai, z nikim się obecnie nie umawiasz. Wiem, że lubisz Mię, ale ta znajomość raczej nie ciągnie w żadnym wypadku w kierunku jakiejś głębszej relacji - analizował głośno. - Więc co ci szkodzi pójść ze mną na randkę? - rozłożył ręce.
- Na randkę? - wykrztusiłem z trudem. 
- Tak, na randkę - przytaknął, cierpliwie czekając na moją odpowiedź.
Ach, więc to o to zapewne chodziło Kaiowi, kiedy mówił, że Aryu ma w zwyczaju być bardzo bezpośredni. Tak, teraz już chyba rozumiałem, co miał na myśli...

"Nowy Świat" cz.17

          Zgodnie z życzeniem (żeby mi ktoś nie zarzucił, że jestem gołosłowna!) wskrzeszam tę serię! Czas wziąć się za porządki w niej, gdyż zrobił się tu mały... bajzel ^^'' Zdaje się, że chciałam uwzględnić w tym opowiadaniu zbyt wiele gwiazd j-rocka na raz C'': Ale to nic! Ja to jeszcze jakoś ogarnę!
            Możecie w komentarzach typować swoich ulubieńców, z którymi shippujecie Alexa! (to byłoby bardzo pomocne, huh... ^^'' ♥)

             Swoją drogą, już jakiś czas temu dopatrzyłam się na liście obserwatora o nicku Harleen Doushito - chciałam bu tylko pogratulować absolutnie fantastycznego wyboru zdjęcia profilowego ♥ Serio, to tyle, co chciałam x''DDD (Wybaczcie... ^^'')


„Nowy Świat” cz.17

Wsparłem się, a właściwie to uwiesiłem się na barierce niewielkiego mostku dysząc ciężko. W boku czułem przeszywające kłucie, a w płucach tępy ból i ciężar. Moja klatka piersiowa jakby nie unosiła się wystarczająco szybko, przez co wciąż brakło mi powietrza. Przełknąłem z trudem gęstą, lepką, zbryloną ślinę i obrzuciłem spojrzeniem miniaturowy ekran sprytnego urządzenia na moim nadgarstku, który mierzył mój czas biegu, pokonany dystans i przybliżoną wartość spalonych kalorii. Sapnąłem ciężko wściekając się na siebie, kiedy zorientowałem się, że nie udało mi się pokonać wyznaczonego przez siebie dystansu. Nigdy nie byłem wielkim fanem siłowni, podnoszenia ciężarów lub gier zespołowych, jednak musiałem przyznać, że lubiłem biegi i byłem w nich całkiem dobry. Nie byłem amatorem wielkich prędkości, choć wiedziałem, że podkręcenie sobie tempa od czasu do czasu rzutowało na ogólne podniesienie kondycji i osiągów. Byłem dobry w biegach długo i średniodystansowych… przynajmniej zazwyczaj, gdyż dziś coś wyjątkowo mi nie szło. Przez zamieszanie związane z przeprowadzką, zmianą pracy i całym tym chaosem, który skutkował wywróceniem mojego życia do góry nogami, nie trenowałem zbyt regularnie w ostatnich miesiącach. Dziś jednak osiągnąłem już chyba swoje apogeum. Zdawało mi się, że byłem wściekły na siebie jak nigdy wcześniej.
Z trudem wywindowałem się do pozycji stojącej, co nie było łatwym zadaniem ze względu na doskwierający mi ból w dole pleców. Bolały mnie także uda, płuca wciąż paliły. Musiałem przyznać, że dzisiejszej nocy nie spałem zbyt dobrze, co mocno rzutowało na moją sprawność fizyczną i wciąż zżerały mnie różne stresy, przez co nie mogłem w pełni skupić się na wysiłku. Nie próbowałem się jednak usprawiedliwić przed samym sobą. Poirytowany własną postawą godną pożałowania względnie otarłem czoło zroszone drobnymi perełkami potu i sięgnąłem po bidon z wodą zatknięty za pasek elastyczny na moim udzie. 
- No proszę, kogo ja widzę… Alex? – na dźwięk tego znajomego głosu od razu przeszły mnie dreszcze, przez co mało nie zadławiłem się napojem. Zdziwiony odsunąłem butelkę od ust, spoglądając na Isamiego, który zmierzał w moją stronę. Po jego sportowym stroju mogłem wywnioskować, że on również musiał biegać. – Nie spodziewałem się spotkać akurat ciebie w tym miejscu – uśmiechnął się nieco pobłażliwie. Niemniej, jego głos wciąż pozostawał ciepły, a spojrzenie nienaszpikowane cynizmem i prowokacją.
- Nie wyglądam ci na biegacza, co? – prychnąłem.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić – podniósł dłonie w obronnym geście i postąpił kilka kroków w moją stronę, aby następnie oprzeć się o barierkę plecami, tym samym wybierając sobie miejsce tuż obok mnie.
Tym razem przyrodni brat Karmy nie nosił kolorowych soczewek. Spojrzał na mnie oczami czarnymi niczym bezgwiezdna noc, a ja odniosłem dziwne wrażenie, że mógłbym się w nich utopić, gdybym nie odwrócił w porę wzroku. Serce w klatce żeber znów zaczęło mi się kołatać niespokojnie, nierówno, szybko. Krew uderzyła mi do głowy, co odbiło mi się echem w postaci pulsu łupiącego w skroniach. Brunet miał jakąś niezwykłą moc i aurę, którą boleśnie dobitnie na mnie wpływał, powiedziałbym, że nawet przejmował na nade mną kontrolę. Za każdym razem, kiedy tylko się odzywał, czułem niepokojącą słabość w nogach. Niczym zahipnotyzowany słuchałem każdego jego słowa z osobna, jakby każde z nich mogło kryć w sobie jakąś głęboką mądrość i przesłanie. Jego bliskość odbierała mi jasność myślenia, stając się bodźcem nadrzędnym, którego nie mogłem zignorować. Z jednej strony przyciągał mnie do siebie w jakiś niewyjaśniony sposób, a z drugiej jakbym… dopatrywał się w nim czegoś mrocznego, co nieco mnie odstraszało i wzbudzało we mnie niepokój. Próbowałem nie zwracać uwagę na tę drugą stronę medalu, próbując sobie wmówić, że to tylko moje dziwne uprzedzenie. Może patrzyłem na niego przez pryzmat jego brata, który był… no cóż, dość ekscentryczną postacią? Z drugiej strony jednak on sam wystawił mu pozytywną ocenę. Mój współlokator twierdził, że początkujący muzyk był dobrym dzieciakiem. To powinno mnie w pewien sposób uspokoić… prawda?
O ile mogłem zawierzyć opinii i jej adekwatności wystawionej przez osobę, która sama twierdziła, że nie rozumie ludzkich uczuć i emocji. 
Syknąłem, kiedy pulsowanie w moich skroniach wzmogło się. Przytknąłem dłoń do czoła i skuliłem się w sobie, gdyż najwyraźniej intensywne myślenie po wzmożonym wysiłku fizycznym nie było jednak najlepszym pomysłem.
- W porządku? – zapytał zaniepokojony. 
- Tak, tak… - machnąłem na niego uspokajająco ręką.
- Na pewno? – upewnił się. – Nie wyglądasz najlepiej… Może chcesz usiąść? – zaproponował i rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu jakiejś ławki, jednak tej jak na złość nie było nigdzie widać na horyzoncie. 
- Spokojnie, nic mi nie jest – próbowałem przekonać go słabym uśmiechem, do którego się zmusiłem.

***

Powoli zaczynałem doszukiwać się pewnych podobieństw pomiędzy Karmą a Isamim, nawet jeśli ci w istocie byli braćmi tylko z „nazwy”, gdyż mieli inne matki i nawet nie byli razem wychowywani. Niemniej jednak łączyła ich jedna cecha – zaborczość. Wokalista AvelCain stwierdził, że nie podoba mu się pomysł, który zakładał, że miałem wyjechać w trasę koncertową z Nocturnal Bloodlust i uważał to za wystarczający powód do tego, żebym porzucił wszystkie swoje plany. Z kolei wokalista Archemi. zmartwiony moim stanem zaprosił mnie do siebie, gdyż ponoć mieszkał niedaleko, żebym odpoczął i nie zaważał na moje jakże liczne protesty i zapewnienia, że wszystko przecież jest w porządku. Nie. Po prostu nie. Nie i koniec. Słowo się rzekło. Dziękuję za uwagę. Wszyscy muszą się dostosować. W planach nie było miejsca na żadne odchyły od normy, bo na didaskalia przecież i tak nikt nie zwracał uwagi.
Jeżeli wierzyć w reinkarnację lub cykliczność życia po życiu to ta dójka miała całkiem spore szanse na objęcie funkcji dyktatora w jednym ze swoim przeszłych lub przyszłych żywot...
Brunet w istocie mieszkał całkiem niedaleko, w stosunkowo niewielkim bloku jak na tokijskie standardy. Przepuścił mnie przodem, instruując, gdzie iść i deptał mi po piętach, kiedy wspinaliśmy się po schodach na drugie piętro, jakby w każdej chwili gotowy łapać mnie, gdyby nagle zachciało mi się mdleć niczym teatralnej księżniczce. Pomimo jego zaborczości, którą wykazał się na przedzie, wyglądało też na to, że mimo wszystko był bardzo troskliwą i przezorną osobą.
Mieszkanie brata mojego współlokatora było… co najmniej specyficzne. Kiedy tylko jego właściciel otworzył przede mną drzwi frontowe, uderzył we mnie silny, kadzidlany, nieco duszący zapach wypełzający się na korytarz w postaci półprzezroczystej, mlecznej mgły. Od razu zwietrzyłem charakterystyczny zapach topiącej się stearyny, a w zaciemnionym mieszkaniu dostrzegłem pojedyncze, jasne punkty będące zapalonymi świecami. Jak już wspomniałem, w mieszkaniu było ciemno, mimo iż na zewnątrz świeciło słońce, a na zegarze nie wybiła jeszcze dwunasta. Rolety były zaciągnięte przynajmniej do połowy, a w środku i tak dominowały ciemne barwy, takie jak głęboka, winna czerwień czy śliwkowy fiolet. Tu i ówdzie dostrzegłem zawieszone jako ozdoby pergaminy ze spisanymi zamaszyście modlitwami i błogosławieństwami lub drewniane obrazki przedstawiające różne bożki shinto. Na komodzie w przedpokoju stała wiązka tlących się kadzideł. Świece porozstawiane były w różnych kątach właściwie w każdym pomieszczeniu, wliczając w to nawet łazienkę. Na szafce w SJS (salono-jadalnio-sypialni) stał złoty, masywny posążek kreatury, którą naprawdę chciałem nazwać kolejnym bożkiem pochodzenia religii politeistycznej, jednak zwyczajnie nie mogłem. Jej spiczaste, długie uszy, ostre szpony i kocie oczy znacznie bardziej przywodziły mi na myśl demona, z której strony bym na to nie spojrzał. Złoty posążek trzymał ręce złożone jak do modlitwy, a wokół nich opleciony miał łańcuszek z nawleczonymi nań dużymi, drewnianymi kulami, który w jakiś pokraczny sposób przywodził mi na myśl powiększoną wersję różańca. Kolorowe kamienie, które w słabym świetle do złudzenia przypominały te szlachetne, tkwiły i lśniły niebezpiecznie intensywną czerwienią w źrenicach demonicznej kreatury oraz zimną bielą pojedynczych kropek na jej wysokich kościach policzkowych oraz dłoniach. 
Poczułem się dziwnie spięty – głównie dlatego, że odniosłem wrażenie, jakbym wszedł do jakiejś mrocznej kapliczki, a nie do przeciętnego mieszkania jeszcze bardziej przeciętnego dwudziestoparolatka. Chociaż chwila… Już chyba sam sposób, w jaki Isami się wypowiadał dyskwalifikowało go z listy „szary, nudny i pospolity”.
Odwróciłem się do gospodarza, starając się nie okazywać tego, jak bardzo czułem się nie na miejscu i jak bardzo byłem zagubiony.
- Kawy? Herbaty? – zapytał uprzejmie jakby nigdy nic, zupełnie nie zwracając uwagi na dziwaczny grymas, który wpłynął na moją twarz, kiedy naprawdę dawałem z siebie wszystko, żeby nie dać po sobie poznać tego, co właśnie pomyślałem sobie o tym miejscu. Szło mi to marnie, jednak muzyk okazał się być wyrozumiały. Ciekawe, jak często przyjmował gości w domu…?
- Nie, jest w porządku… - mruknąłem, nie mając ochoty zabawić tu na zbyt długo.
- A więc herbata – zadecydował. – Nie obrazisz się, prawda? Piłem już dziś kawę – usprawiedliwił się i przeszedł do kuchni, gdzie nastawił czajnik elektryczny.
Ta, zdecydowanie coś musiało łączyć go z Karmą…
- Mieszkasz tu sam? – zapytałem, żeby przerwać dość niezręczną i ciężką niczym kolory otaczających nas ścian ciszę.
- Tak – przytaknął. – Nie krępuj się tak – polecił i uśmiechnął się.
Gest ten powinien jakoś rozładować napięcie, gdyż nie był ani nieszczery, ani wymuszony, jednak przyniósł on zupełnie odwrotne rezultaty. Momentalnie poczułem, jak zimny, elektryzujący dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, jak oblewa mnie zimny pot, który bynajmniej nie ma nic wspólnego z moim uprzednim wysiłkiem fizycznym. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że towarzyszyło temu oślizgłe, mrożące krew w żyłach uczucie, jakby ktoś chwycił zmrożoną ręką moje wnętrzności i bezceremonialnie zaczął nimi wywracać w tą i z powrotem. W odpowiedzi potrafiłem jedynie skinąć sztywno głową mojemu rozmówcy. Na niemal słaniających się nogach przeszedłem do SJS, gdzie pozwoliłem sobie zająć miejsce przy niskim stoliku kotatsu.
Siedząc tak i czekając na mojego towarzysza rozglądałem się ciekawsko po pomieszczeniu. Moją szczególną uwagę zwrócił regał z książkami, z których, jak mogłem wnioskować po tytułach wytłuczonych na grzbietach, wiele odnosiło się do tematu religii shino, buddyzmu, wierzeń ludowych, folkloru poszczególnych prefektur japońskich, a nawet demonologii i mitologii. Interesujące… i w jakiś sposób także niepokojące, musiałem przyznać.
Isami wrócił po chwili z dwoma kubkami zielonej herbaty. Zasiadł naprzeciw mnie i bez słowa upił łyk parującego naparu, który w moim mniemaniu wciąż był wrzątkiem, gdyż był na tyle gorący, że nie mogłem nawet objąć naczynia palcami, a co dopiero mówić tu o piciu. Między nami znów zapanowała cisza.
- Jak ci się mieszka z moim bratem? – zapytał w końcu. – Zdaję sobie sprawę, że momentami może być dość… ekstraordynaryjny – mruknął.
- W porządku, nie naprzykrza się jakoś znacząco – odparłem. – A ty… nie czujesz się czasem samotny mieszkając w pojedynkę? – poczułem się w obowiązku zrewanżowania się pytaniem za pytanie.
- Niekoniecznie – wzruszył ramionami. – Choć rozumiem, do czego zmierzasz – uśmiechnął się znacząco znad kubka. – Nie, nie miewam wielu gości – wyznał. – Właściwie to nie lubię zapraszać znajomych do siebie. Wolę spotykać się z nimi gdzieś na mieście. Mój dom jest… mój. Jest moją oazą spokoju, w której nie życzę sobie czyichś interwencji ani tym bardziej czyichś brudnych butów – wyjaśnił.
- Więc dlaczego ty… mnie…? – dukałem, aż w końcu zająknąłem się i umilkłem pod wpływem jego intensywnego spojrzenia, którym zaczął mnie taksować.
- Zaprosiłem cię, bo cię lubię – stwierdził prosto.
- Czy to ma coś do rzeczy z tym, co powiedział ci na mój temat Karma? – zainteresowałem się.
- Poniekąd – przyznał. – Cóż, nieczęsto zdarza się, żeby mój brat miał na czyjś temat tak pochlebną opinię – wziął głębszy oddech. – To sprawiło, że mnie zainteresowałeś i że zapragnąłem cię poznać osobiście. Muszę przyznać, że póki co nie żałuję – posłał mi uśmiech, jakiego nie powstydziłby się nawet sam miłosierny Budda, na co mnie przeszedł kolejny dreszcz. Ten chłopak zdawał się być jakąś mieszanką sprzecznych ze sobą sił…
- Czy to oznacza, że oczekujesz po mnie czegoś konkretnego? – dopytywałem.
- Konkretnego? – uniósł brwi w zdziwieniu. O dzięki wszystkim bożkom tego i innego świata, i siłom transcendentnym, i wszelkiemu innemu podobnego tałatajstwu, ten z „niecodziennych braci”, jak zacząłem w myślach nazywać Isamiego i Karmę, przynajmniej potrafił w jakiś ludzki sposób okazywać swoje uczucia i emocje! Chwała mu za to! – Nie, nie powiedziałbym. Niczego po tobie nie oczekuję. Może jedynie liczę na zaistnienie pewnych sytuacji i możliwości. To tyle. Ale nie przejmuj się – machnął ręką, widząc moją zapewne spłoszoną minę. – Nie musisz nic robić. Po prostu pozwól mi się obserwować. To tyle – rozłożył ręce, na co ja przełknąłem głośno, jakby brunet w istocie mógł mi grozić, a nie dopiero co powiedział, żebym niczym się nie przejmował. – Więc? Jakieś plany na dziś? – zainteresował się, zmieniając przy tym temat, za co byłem mu ogromnie wdzięczny.

***

W gruncie rzeczy nie miałem żadnych planów na dzień dzisiejszy. Miałem wolne i zamierzałem w bezczelny sposób zmarnować mój czas na coś prozaicznego i niezbyt wymagającego wysiłku fizycznego, tudzież umysłowego. Gdybym nie spotkał wokalisty Archemi., zapewne wróciłbym do siebie i zajął się czytaniem jakiejś przypadkowej książki, możliwe, że wzorując się na Genshō, podprowadziłbym jakiś tomik poezji Karmie lub zajął się oglądaniem jakiegoś filmu na laptopie, gdyż w telewizji głównie puszczano dziwaczne programy rozrywkowe, które nie były na nerwy przeciętnego śmiertelnika. Można więc było powiedzieć, że brunet uratował mnie od próżnowania w samotności, choć nie mogłem powiedzieć, żebyśmy razem zajęli się czymś o wiele bardziej produktywnym.
Zostałem u Isamiego znacznie dłużej niż mógłbym sobie tego życzyć, choć w istocie wcale nie czułem się z tym źle. Z czasem zacząłem przyzwyczajać się do specyficznego otoczenia, a chłopak nawet odsłonił zasłony, wpuszczając do środka co nieco promieni słonecznych, z czym od razu poczułem się lepiej. Przez dłuższy czas siedzieliśmy przy kotatsu i rozmawialiśmy, a rozmowa z czasem szła nam coraz lepiej. Coraz płynniej przechodziliśmy z tematu w temat, coraz rzadziej zdarzały nam się chwile wypełnione pustą ciszą. Zaczynałem czuć się w jego towarzystwie coraz swobodniej, choć kiedy zdarzało mi się mówić przez dłuższy czas i Isami nagle odzywał się po pewnej przerwie, wciąż czułem ten dziwny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa i to niepokojące napięcie kumulujące się gdzieś w okolicach lędźwi. Niemniej, nie było to nieprzyjemne. To też zaczynało mi się podobać, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że w pewnym momencie zacząłem wręcz wyczekiwać z niecierpliwością chwili, w której znów mogłem poczuć to elektryzujące doznanie, które nie do końca potrafiłem opisać ani się w nim rozeznać, jasno stwierdzając, o czym ono świadczyło i czym było w istocie.
Później zrobiło się już naprawdę późno, a więc minęło już południe, a my zgłodnieliśmy, więc przenieśliśmy się na chwilę do kuchni, gdzie wspólnymi siłami udało nam się stworzyć coś na lunch. Następnie znów wróciliśmy do salono-jadalnio-sypialni, ale tym razem ulokowaliśmy się na o wiele wygodniejszej kanapie, jedząc, śmiejąc się i oczywiście rozmawiając niczym małolaty podczas pierwszego, wspólnego nocowania w amerykańskim serialu. To wszystko wydawało się banalne, jednak było niezaprzeczalnie przyjemne.
Muzyk fascynował mnie. Był inny niż większość ludzi, których znałem, jednak nie był przy tym, bądźmy szczerzy, dziwakiem jak jego brat, cholerykiem jak Daisuke czy nie wiadomo kim jeszcze. Jego „inność” nie ograniczała się tylko do prezentowania jego wad czy „usterek” w jego charakterze i usposobieniu, ale przejawiała się w jakiś niewymuszony i przyjazny sposób. Niedługo po tym stwierdzeniu odkryłem z niemałym zresztą zaskoczeniem, że tak właściwie… to Isami oczarował mnie. Fascynował mnie jego głęboki, wibrujący głos, którego mógłbym słuchać godzinami, jego głębokie uduchowienie, które szło z niepojętą tolerancją wobec wszystkiego i wszystkich, którzy nie zgadzali się z jego poglądami, jego zamiłowanie do różnych kultów i kultur, a nawet same jego sanctrum, które przywodziło na myśl zakazaną świątynię. To wszystko w jakiś sposób wydawało mi się być odległe, wręcz nierealne, a z drugiej strony tak ciekawe, inne, niecodzienne, na wyciągnięcie ręki. 
Pożegnaliśmy się dopiero, kiedy na dworze zrobiło się już ciemno. Nie znaliśmy się wystarczająco długo i dobrze, żeby któryś z nas mógł wyjść z propozycją wspólnego spędzenia nocy, choć towarzyszyło mi silne przeczucie, że gdybym zapytał, brunet nie wyrzuciłby mnie na bruk. Coś podpowiadało mi, że zgodziłby się, jednak nie chciałem już na "dzień dobry" nadużywać jego gościnności. Wszak sam stwierdził, że nie bardzo lubił przyjmować gości w domu, a ponad to uraczył mnie już obiadem, więc to i tak wystarczająco jak na jeden raz. 
Wyszedłem z mieszkania chłopaka w naprawdę dobrym humorze. Isami był zdecydowanie osobą, z którą chciałem pogłębić znajomość. Ten bardzo przypominał swojego brata, jednak nie był tak pokręcony jak on i miał chociażby jakieś względne pojęcie o relacjach międzyludzkich, co znacznie ułatwiało komunikowanie się z nim. Byłem szczęśliwy, że miałem okazję go poznać.
Wracałem właśnie do domu, kiedy nagle usłyszałem za sobą nawoływanie. Odwróciłem się, dostrzegając za sobą Hiro, który kierował się w moją stronę szybkim, sprężystym krokiem. Nie wyglądał na złego, jednak jego mina zdradzała także, że ten nie posiadał się ze szczęścia. Przystanąłem na moment, czekając aż ten mnie dogoni.
- Hej...
- Czemu nie odbierasz telefonu? - przerwał mi, od razu przechodząc do sedna.
- Jak to nie odbieram? - zdziwiłem się. - Przecież nie dzwoniłeś... - wyjąłem telefon z kieszeni, żeby sprawdzić czy faktycznie mogłem nie zauważyć jakiegoś nieodebranego połączenia, jednak zamiast tego przekonałem się, że bateria wyzionęła ducha. - Oh... - mruknąłem pod nosem.
Byłem tak zaaferowany spotkaniem z bratem Karmy, że nawet nie zauważyłem, kiedy moja komórka odmówiła posłuszeństwa. Przez cały ten czas, który wspólnie spędziliśmy, nie zmarnowaliśmy ani chwili na grzebanie w social media czy oglądanie telewizji. Nic podobnego. Spędziliśmy razem dzień w "staroświecki" sposób, obchodząc się bez wszelkich elektronicznych gadżetów. Musiałem przyznać, że to była miła odmiana. Odświeżająca, powiedziałbym. Miło było mieć kogoś, z kim można było spędzić czas bez potrzeby zasłaniania się portalami społecznościowymi i wirtualną rzeczywistością. Rozmawialiśmy, skupiając całą naszą uwagę na tej drugiej osobie, patrząc na siebie wzajemnie, a nie w martwe tafle wyświetlaczy. To było naprawdę przyjemne. Z całą pewnością chciałbym to jeszcze kiedyś w przyszłości powtórzyć. Odciąć się od nierealnego świata i skupić się na jednej, wybranej osobie, prawdziwie cieszyć się jej obecnością i bliskością, zrobić sobie odwyk od telefonu, laptopa i telewizora, od których znaczna część społeczeństwa w dzisiejszych czasach była uzależniona - wliczając w to także mnie. Miło było także przekonać się, że jeszcze nie zatraciłem wszelkich zdolności socjalizowania się z innymi twarzą w twarz, bez zbędnego pośrednictwa przedmiotów nieożywionych.
- Wybacz, mój telefon się rozładował, a ja nawet nie zauważyłem - wytłumaczyłem się. Wokalista Nocturnal Bloodlust westchnął na te słowa i przewrócił oczyma. - Coś się stało? - zapytałem.
- I tak, i nie... - mruknął wymijająco. - Nie było cię dzisiaj w pracy - zauważył.
- Miałem dzień wolny - odparłem. - Chciałeś ode mnie czegoś konkretnego?
- Właściwie to tak - przytaknął. - Pamiętasz, jak wspominałem o Europejskiej trasie, do której przygotowuje się mój zespół, prawda? - upewnił się, na co ja skinąłem mu głową. - No właśnie. Wstępny plan został już zatwierdzony i teraz pewne akcje muszą zostać podjęte. Powiedziałeś, że chcesz jechać ze mną - przypomniał mi. W tym momencie moje serce zabiło mocniej. Z trudem przełknąłem ślinę przez zaciskające się gardło. Cholera... - Jeśli faktycznie chcesz z nami lecieć do Europy, musimy dopełnić pewnych formalności - wyjaśnił. - Wszystko w porządku? Zbladłeś... - zauważył.
- Tak, wszystko gra - machnąłem lekceważąco ręką, odwracając od niego spojrzenie.
Prawdą było, że zapomniałem na moment o całej tej nadchodzącej trasie i znów dopadły mnie wątpliwości. Dzień spędzony z Isamim był dla mnie niemal jak wycięty z osi czasu. Kilkanaście godzin wyciętych z życiorysu, przez które zdążyłem zapomnieć o całym, bożym świecie. Cudownie. Teraz jednak nastał czas, żeby ponownie wrócić do rzeczywistości. Niby wcześniej podjąłem już decyzję, że będę wspierał wokalistę Nokuruby, że skupię się na nim i na kwitnącym do nim uczuciu, jednak... teraz znowu się wahałem. Czy aby na pewno powinienem jechać? Czy powinienem się na to pisać?
Lubiłem go. To fakt. Był miłym gościem. Ale czy to był wystarczający argument, żeby na własne życzenie spędzić z nim kilka miesięcy w separacji od wszystkich innych, którzy byli mi bliscy? W końcu zarówno Yuuki, jak i Karma wytknęli mi, że tutaj, w Tokio miałem już wystarczająco niedokończonych spraw. Wokalista InitialL namawiał mnie do rzucenia wszystkiego w diabły, z kolei brunet chciał, żebym został na miejscu i żebym sprostował moje relacje z innymi po kolei. Z jakiejś racji nie uważał Hiro za adekwatne dla mnie towarzystwo. Ponad to wciąż pozostawała sama kwestia mojej niepewności. Gdybym się w nim zakochał, to już dawno siedziałbym jak na szpilkach na spakowanej walizce, wyczekując z niecierpliwością taksówki na lotnisko, czyż nie tak? Zamiast tego ja jednak raz za razem traciłem głowę dla kogoś innego - dla Aryu, dla Isamiego. - i zapominałem o nim, spychając go na dalszy plan. To dowodziło chyba jednak tego, że wokalista Nocturnal Bloodlust nie był moją wielką i jedyną miłością, prawda?
- Będziesz jutro w pracy? - kontynuował niezrażony brunet.
- Tak, jasne - przytaknąłem.
- W takim razie znajdę cię na przerwie i zaprowadzę do mojego managera. Musimy przedyskutować kilka spraw - uprzedził.
- Um, oczywiście... - mruknąłem nieprzekonany.
- Właściwie to tylko tyle dziś od ciebie chciałem - wzruszył ramionami. - Pofatygowałem się do ciebie, bo chciałem się upewnić, że jeszcze się nie wycofałeś z danego słowa - uśmiechnął się zadziornie. - Poza tym to ważne, żeby załatwić wszystkie sprawy papierkowe możliwe jak najszybciej - zaznaczył. - Skoro jednak wciąż jesteś zdecydowany, to dobrze. Nie będę ci już zawracał dłużej głowy. Spotkamy się jutro - obiecał. - Umówiłem się na mieście z Masą i Natsu - wytłumaczył się, kiedy potraktowałem go pytającym spojrzeniem.
- W porządku - zgodziłem się. - W takim razie do zobaczenia jutro - pożegnałem się słabnącym głosem.
Hiro pomachał mi na odchodne, po czym zawrócił w kierunku, z którego tu przyszedł. Ja w tym czasie wróciłem do domu. W salonie, zgodnie już z naszą niepisaną tradycją, czekał na mnie Karma. Chłopak podniósł na mnie leniwe spojrzenie znad czytanego tomu poezji.
- Spotkałeś się z Isamim? - zapytał, kiedy zaledwie przekroczyłem próg mieszkania, zrzucając buty z ciężkim westchnięciem.
- Zgadza się - potwierdziłem.
- Nie wyglądasz kwitnąco - skomentował. - Posprzeczaliście się? - zgadywał.
- Nie, tu nie chodzi o Isamiego - odpowiedziałem, zajmując miejsce na kanapie obok niego. - Spotkałem Hiro pod blokiem, kiedy wracałem - wyznałem. Brunet niemo nakazał mi kontynuować, wpatrując się we mnie intensywnie. - Przyszedł upewnić się, że nie zmieniłem zdania, co do trasy Nocturnal Bloodlust po Europie - zacząłem tłumaczyć. - Chce, żebym jutro dopełnił jakiś formalności... - westchnąłem raz jeszcze.
- Powiedziałem ci już, że nigdzie nie jedziesz - odezwał się twardo, na co ja spojrzałem na niego zaskoczony. Temu dalej nie przeszło to władcze podejście?
- Ale powiedziałem mu, że z nim pojadę... - podciągnąłem nogi pod klatkę piersiową. - Teraz to już trochę za późno, żeby się wycofać. Poza tym i tak nie mam żadnej dobrej wymówki... - sapnąłem. - Myślałem też, że może udałoby mi się spotkać z rodziną, gdybyśmy zahaczyli o Norwegię, więc może w sumie nie byłoby znowu aż tak źle... - próbowałem pocieszyć sam siebie i przekonać się do tego, żeby spojrzeć na całą tę sytuację z nieco większym optymizmem.
- Nie jedziesz - muzyk nie dawał za wygraną.
- Nie? - prychnąłem. - Bo co? Mam mu jutro powiedzieć, że nie podpiszesz mi zgody na wycieczkę? - parsknąłem.
- Alex, czy ty nie widzisz, że masz pewien problem? - spojrzał na mnie z przyganą. - Nie chcesz jechać. Zgodziłeś sie tylko dlatego, żeby uszczęśliwić Hiro. I to jest właśnie twój problem. Przytakujesz i zgadzasz się na wiele rzeczy, żeby nie rozczarować i nie sprawić przykrości innym, jednak przy tym sam nie bierzesz pod uwagę tego, co ty chcesz i czujesz, przez co w ostatecznie motasz się, jesteś niezdecydowany i rozsiewasz wokół siebie istny chaos, angażując w niego wszystkie napotkane osoby. Chcesz być przyjacielem wszystkich i wszystkiego, przez co pozwalasz zbyt wielu osobom zbliżyć się do ciebie - aż uchyliłem ze zdziwienia usta, słysząc taki wywód z jego strony. - Może teraz jeszcze nie masz takich problemów i nie jesteś tego świadom, ale w przyszłości przez takie zachowanie twoja opinia może ucierpieć, mimo iż ty cały czas będziesz się starał robić wszystko najlepiej tak, jak potrafisz, żeby wszystkim dogodzić - prychnął. - Jeśli choć przez chwilę będziesz ze sobą szczery i pomyślisz o tym, czego ty tak naprawdę chcesz, ludzie, którzy powinni ci być bliscy, sami ostaną się po twojej stronie, podczas gdy inni odejdą. To stanie się dla ciebie jasne, kiedy wreszcie przejrzysz na oczy - odezwał się pewnie. - Nie jedziesz i tyle - uparł się. - O powód się nie martw. Zostaw to mnie - polecił, po czym bez słowa wyjaśnienia ponownie wrócił do przerwanej lektury.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Karma nie był raczej człowiekiem czynu. Zdecydowanie wolał zaszyć się gdzieś w ciszy i spokoju, czytając lub komponując niżby pchając się na środek sceny, odwalając teatralny show. Był mrukliwy, nie odzywał się zbyt często, a nawet jeśli, to zazwyczaj pozostawał lakoniczny i zwięzły. Dziwiła mnie ta nagła, przejawiona przez niego inicjatywa, jednak nie zamierzałem krytykować jego postawy. Ostatecznie machnąłem tylko ręką, nie oczekując po nim zbyt dużo. 
Z trudem podniosłem się z siedzenia i ruszyłem w stronę łazienki, żeby wciąć prysznic i zmyć z siebie zmęczenie całego dzisiejszego dnia. Po kąpieli i kolacji nie pozostało mi już nic innego, jak tylko czekać na nadejście następnego dnia, żeby przekonać się, co ten trzymał dla mnie w zanadrzu - jak przebiegną ów formalności, które miały ten irytujący zwyczaj iść zawsze nie po myśli człowieka? Co w istocie planował wokalista AvelCain? O ile w ogóle miał jakiś plan i zamierzał coś zrobić... Karma nie był osobą rzucającą słowa na wiatr, jednak z drugiej strony jego niezdrowa chęć rozkazywania mi, sprawowania nade mną władzy, wręcz traktowania mnie jak przedmiotu posiadanego na własność sprawiała, że miałem silne wrażenie, jakoby ten tylko bełkotał bez składu i ładu, będąc ponownie zainspirowanym jakąś postacią z książki, mangi czy anime. 
No cóż, o wszystkim tym miałem przekonać się dopiero jutro. Póki co wolałem nie nastawiać się na nic konkretnego, nie kreować żadnych wyimaginowanych, wyidealizowanych lub karykaturalnie przerysowanych scenariuszy najbliższych wydarzeń. Zamierzałem grzecznie poczekać w kolejce, żeby zostać obdarowany przez dary losu i podziękować za nie lub z miejsca zacząć je zwalczać. Do tej pory przyszłość była jednak jedną wielką niewiadomą i nie pozostawało mi nic innego jak czekać. 
Czekać.