No muszę przyznać, że trochę ciężko nazwać mi ten tekst faktycznie kolejną częścią. Właściwie chyba bliżej mu do epilogu, gdyż jest dość... nietypowy =.='' Niemniej, długo myślałam nad tym, jak zakończyć tę serię, aż w końcu stwierdziłam, że zwykłe zakończenie, coś w stylu: "(..) i odjechali w stronę zachodzącego słońca, młodzi, piękni, bogaci, utalentowani, zakochani i szczęśliwi" serio pasuje tej serii jak świni siodło C'': Z tej racji postanowiłam napisać coś, co nie byłoby tylko takim dosłownym opisem zachowania bohaterów, czyli gdzie kto poszedł i dlaczego. Nie wiem, co z tego wyszło, ale ostatecznie zdecydowałam się zostawić to tak jak jest, gdyż stwierdziłam, że nic lepszego i tak nie wymyślę (miliardowe próby mi to uświadomiły (/.-)'' ). No niestety, w rozpoczynaniu nowych opowiadań to ja raczej jestem dobra, gorzej z pisaniem zakończeń T^T U mnie wszystkie opowiadania mogłyby trwać w nieskończoność x''D
A tak z innej beczki to pozwolę sobie wyznać, że ostatnio odkryłam, że wciąż mogę ubierać się na dziale dziecięcym, mieszkam w Anglii, pochodzę z Polski, uczę się japońskiego i w ostatnim czasie zaczęłam czytać i pisać fanficki po rosyjski xp Swoją drogą to uwielbiam rosyjski humor i jak wyobrażam sobie, że japońscy muzycy mieliby mówić po rosyjsku to ryje jak głupia ^^'' A tak swoją drogą to chyba kiedyś muszę przedstawić wam taki fonetyczny zapis takiej rozmowy... mnie aż przepona ze śmiechu boli xD
Хммм...
Небольшое лирическое отступление. Хотел бы я узнать....
Кто-нибудь это читает? (Эээ, ты там жив, читатель?) Дай автору знать о твоём
существовании, и ты, возможно, получишь то, что хотел хд
Получишь продолжение.
A tu bezkarnie żebrzę sobie o komentarze, których ostatnio trochę mało jest... ;_; (proszę nie sugerować się samą liczbą, bo jest ona niejako podwojona przez moje odpowiedzi) Dobra, nie przedłużając już:
„Closer to Ideal”
cz.10
Ile wymiarów może mieć obsesja?
Przynajmniej dwa – ten widoczny i ten, o który nikt
by cię nie posądzał.
Jak głęboko można w niej zabrnąć?
Nie wiem. Wszak nie dobrnąłem do jej końca. Na całe
szczęście Michi mnie zastopował. Wiedziałem tylko, że wpadłem w nią po uszy,
zabrnąłem stanowczo za daleko, ale jednocześnie wciąż nie znalazłem się
wystarczająco blisko jej drugiego końca, żeby móc rozprawiać o jej istocie.
Życie jest takie krótkie, a ja zmarnowałem tak
wiele czasu na gonienie za durnymi mrzonkami, udawanie kogoś innego i trzymanie
teatralnej maski, aby ta nie spadła mi z twarzy.
Życie jest jak drabina. Niezmiennie musisz piąć się
wyżej, aby sięgnąć celu. Jeśli zatrzymasz się lub zaczniesz się cofać, nie
dojdziesz na szczyt. Im wyżej się pniesz, tym bardziej drabina zaczyna się
chwiać i kołysać. Ale takie jest ryzyko, które musi podjąć każdy z nas. Za
młodu należy piąć się jak najwyżej, jak tylko się da, wchodzić na rozchwianą
drabinę, póki można.
A można; być może.
Potem już jest za późno. Na starość podziurawione
osteoporozą kości i trzeszczące za sprawą hondromelacji stawy nie ułatwiają
tego zadania. Wszyscy mamy jakoś ograniczony zapas czasu.
Och, w te różne takie barwy nicości i wszystkie
wymiary pospolitości, na te ulice puste i światło ślepe… tak bardzo chciałem
spojrzeć na niego, mimo iż nigdy zapewne nie miałem dowiedzieć się, co też zrobiłby
na moim niewygodnym miejscu.
Chcę na niego spojrzeć… więc patrzę.
Teraz już mogłem to zrobić. Teraz w końcu jest przy
mnie. Wreszcie dopuściłem go do siebie. Miałem go przy sobie i mogłem patrzeć w
jego stronę za każdym razem, kiedy nie wiedziałem, co zrobić, gdyż mogłem być
pewny, że nigdy więcej nie zostanę ze swoimi problemami sam. Wiedziałem, że
mogę na niego liczyć, że ten poradzi mi, kiedy będę potrzebował jego wsparcia.
- Jak ci niewygodnie, to się przesiądź – rzucił
Zero znad talerzyka z ciastem.
Uniosłem jedną brew w geście niedowierzania, na co
chłopak jedynie wzruszył ramionami i znów skupił całą swoją uwagę na oglądanym
serialu. Poczułem jak moja dolna szczęka samoistnie drgnęła. Zaraz potem
roześmiałem się w głos.
Co za ignorant! Co za cholerny ignorant!... którego
przecież tak kochałem. Przeklęty ignorant… który jakimś cudem potrafił się mną
zainteresować i otoczyć mnie taką opieką, o jakiej nigdy nawet mi się nie
śniło.
W rozdwojonej wyobraźni rozlega się krzyk twoich
nowonarodzonych emocji. Zbieram doświadczenia specjalnie dla ciebie, aby
wręczyć ci szary, zdeptany bukiet.
Wciąż jeszcze się uczę. Na własne życzenie wiele
pominąłem we własnym życiu, co musiałem teraz nadrabiać. Doprawdy… dobrana z
nas para, co? Emocjonalna kaleka, niedorozwój i mistrz maszyn klimatyzujących,
który potrafi wszystko obrócić w siłę spokoju, zdystansowanie i chłodne
opanowanie. Serio, kto pisał ten scenariusz?
- Mogłeś poczekać z tym ciastem do momentu, aż
twoja matka przyjdzie – zauważyłem.
- Daj spokój – prychnął, rozrzucając okruszki
dookoła. – Ja goniłem po to ciasto do sklepu, więc ja mam prawo spróbować go
jako pierwszy – uniósł widelczyk w geście, który jakby sugerował, iż podkreśla
coś bardzo ważnego w swojej wypowiedzi. – Poza tym moja matka i tak jest
wiecznie na diecie… - mruknął.
- To może zamiast ciasta było jej kupić jakąś
sałatę i pomidora czy ogórka… wiesz, tak, żeby i ona mogła z tego wszystkiego
skorzystać – rzuciłem pomysł.
- No co ty? – Shimizu spojrzał na mnie jak na
idiotę. – Nie znasz mnie czy jak? – fuknął, na co ja zaśmiałem się pod nosem.
Tak, posiadanie takiego potwora jako dziecka musiało
być prawdziwą traumą…
- Ej, a tak swoją drogą, to twoja matka wie, że
jesteś gejem? – upewniłem się.
- Inaczej bym jej tutaj nie zapraszał, nie? –
odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
Ledwo zdążył skończyć mówić, wtem odezwał się
dzwonek do drzwi. Spojrzałem na zegarek. Wojskowa punktualność. Już chciałem
podnieść się z siedzenia, jednak szatyn uprzedził mnie i gestem ręki nakazał mi
zostać na miejscu. Sam otworzył drzwi.
- Michi, jak ja cię dawno nie widziałam! –
usłyszałem kobiecy głos od progu. – Och, ale spójrz na siebie, kochanie, chyba
przytyłeś…
- Ty też – głos Zero był jak zwykle chłodny,
wyrachowany i nie zdradzał żadnych emocji. – Ale mimo to nie tak źle znów cię
wiedzieć – rzucił, wprawiając mnie w osłupienie. Byłem zdziwiony, że do matki
zwracał się w identyczny sposób jak do wszystkich innych.
- Kiedy powiedziałeś, że chcesz mi przedstawić
swoją ukochaną osobę byłam w prawdziwym szoku. Nigdy bym nie pomyślała, że mój
syn może jeszcze znaleźć sobie kogoś z takim paskudnym charakterem! I to w
dodatku w tym wieku! No, bo jeśli chodzi o miłostki to ty pierwszej wiosny już
nie przeżywasz, co? – rzuciła nieco zaczepnie, a ja w tym momencie niemal
zbierałem szczękę w podłogi.
To się nazywa wdać się w rodzica. Shimizu i jego
matka byli wręcz identyczni, jeśli chodziło o sposób wyrażania się. Niemniej,
najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ani jedno, ani drugie wcale nie
próbowało urazić tej drugiej osoby. Ot po prostu prowadzili spontaniczną
dyskusję.
- Chodź, przedstawię ci kogoś – zaproponował
właściciel mieszkania i wprowadził matkę do jadalni, gdzie już czekałem. – To
jest Yoshida Hiroshi – przedstawił mnie. – Yoshi, poznaj moją matkę – wskazał
na kobietę, która nagle zamarła w pół ruchu.
Po jej minie wyrażającej bezbrzeżne zdziwienie
szybko zrozumiałem, co poszło nie tak. Ja tu byłem tym czynnikiem „nie tak”.
Więc Michi jednak nie powiedział jej, że jest gejem. Świetnie. Po prostu
świetnie. Cudownie wręcz.
Po zapewnieniu Zero spodziewałem się, że ten już
wcześniej przyznał się do odmiennej orientacji seksualnej przed rodzicielką.
Mój szok i zmieszanie były powodem pytającego uniesienia brwi szatyna, który
posyłał mi nieme pytanie: „No co?”. No w sumie nic… Jak mogłem spodziewać się
czegoś innego? W końcu to był wciąż ten sam basista, który w przeszłości niemal
codziennie doprowadzał mnie do białej gorączki i szewskiej pasji. Jak mogłem
pomyśleć, że życie u jego boku będzie proste, łatwe i przyjemne?
- A więc… - zaczęła niepewnie matka gospodarza. -
…twoją ukochaną osobą jest… mężczyzna? – upewniła się.
- No jak widać, nie? – szatyn rozłożył ręce i
ponownie zasiadł do stołu, nakładając sobie kolejny kawałek ciasta. –
Ciasteczko? – zaproponował uprzejmie. Kobieta zdołała jedynie przecząco
pokręcić głową. – Widzisz, mówiłem ci – odezwał się do mnie. – To ciasto to tak
w gruncie rzeczy bardziej dla nas – uśmiechnął się pod nosem.
W tym momencie już nawet nie słuchałem głupot,
które z taką lubością tam sobie brzęczał. Czułem narastającą gulę strachu i
stresu w gardle. Matka mojego chłopaka była w tak samo niekomfortowej sytuacji
jak ja. Obawiałem się, że zaraz całe spotkanie skończy się na tym, ze ta
zwyzywa mnie od najgorszych i wyjdzie z trzaskiem drzwi. Na całe moje szczęście
ta jednak postanowiła się przełamać. Powoli, niepewnie, jakby zbliżała się do
jakiegoś niebezpiecznego zwierzęcia, ruszyła w stronę stołu i wyciągnęła
drżącą, spoconą dłoń, którą podała mi przez całą jego szerokość. Uścisnąłem ją
lekko i skinąłem jej głową, cały czas nie spuszczając z niej spojrzenia, kiedy
ta zasiadała na krześle. Ona również nie spuszczała ze mnie wzroku zupełnie
jakby w obawie, że gdy tylko odwróci ode mnie spojrzenie, ja rzucę się jej do
gardła… albo gorzej, rzucę się na jej syna choć w tym wypadku już może nieco z
innymi, mniej krwawymi zamiarami…
Kopnąłem szatyna pod stołem, na co ten oderwał
wzrok od telewizora i spojrzał na mnie gniewnie.
- Au! – syknął. – Czego chcesz? – zapytał z
„miłością”.
- Zgadnij – burknąłem. – Skoro zaangażowałeś już
całe to spotkanie to może przynajmniej zechciałbyś wziąć w nim czynny udział,
co? – skarciłem go. – Poza tym to powtórka – stwierdziłem, rozpoznając sceny,
które widziałem już wcześniej, - Oglądałeś to już jakieś trzy razy… -
wypomniałem mu, przewracając oczyma.
- Ale lubię ten odcinek – Shimizu wzruszył
ramionami.
- A ja lubię, kiedy skupiasz się nie na tym, na
czym powinieneś – rzuciłem sarkastycznie, na co chłopak jedynie prychnął.
- Widzę, że nic się nie zmieniłeś – wcięła się
matka właściciela mieszkania. – Zawsze taki był – zwróciła się do mnie. – Nie
mogłam go tego oduczyć. Widzę, że nie masz z nim lekko… - zająknęła się. -
…Yoshi, tak? Mogę cię tak nazywać? – zapytała kurtuazyjnie.
- Oczywiście – zgodziłem się. – Może napiłaby się
pani wina skoro ciasto nie jest w pani guście? – zaproponowałem.
- Z chęcią – przytaknęła. – Jak to miło, że ktoś tu
potrafi poprawnie przyjmować gości. Mój syn nigdy by mnie o to nie zapytał –
pokręciła z dezaprobatą głową.
- A ty mnie kiedyś zapytałaś czy napiłbym się wina,
kiedy wracałem do domu? – Zero przewrócił oczyma.
Sięgnąłem po butelkę czerwonego wina, która stała
na barku i odkorkowałem ją. Atmosfera powoli zaczynała się rozluźniać. Cóż,
może nie będzie aż tak źle, jak się tego spodziewałem?...
***
- Dokładnie, masz rację, Yoshi-chan! – zawołała
kobieta.
- Dobra, idź już, bo taksówka czeka… - mruknął niezadowolony
basista, popychając rodzicielkę w stronę windy. – Tylko się koncertowo nie
wyłóż na chodniku podczas wychodzenia z bloku – dodał zgryźliwie.
- A żebyś wiedział, że się nie wyłożę! Nawet się,
cholera, nie potknę! – zakrzyknęła buńczucznie i w końcu weszła do windy,
czepiając się mocno barierki. Drzwi zasunęły się, a my znów zostaliśmy sami.
- Ale ty jesteś okropnym synem… - syknąłem, kiedy
chłopak ujął mnie pod ramię, prowadząc z powrotem do mieszkania.
- A ty to co? Lepszy jesteś? – fuknął. Zmieszałem
się.
- No nie… - przyznałem szczerze.
- No właśnie, więc nie komentuj z łaski swojej, co?
– usadził mnie na fotelu w salonie, a sam wziął się za sprzątanie. Zaczął
wynosić puste butelki po winie i brudne talerzyki po cieście. – Ale koniec
końców cieszę się, że tak się zaprzyjaźniłeś z moją matką – skwitował.
- Zaprośmy ją jeszcze raz! – zawołałem.
- Dobra, ale następnym razem zróbcie sobie imprezę,
jak mnie nie będzie, co? – uśmiechnął się krzywo pod nosem. – Jesteś pijany.
Idź spać – polecił.
- Nie jestem pijany – zaoponowałem – tylko…
- Tylko? – dociekał.
- Może co najwyżej lekko wcięty – broniłem się.
- Jeżeli po pięciu butelkach wina można być „lekko
wciętym” to ja chyba nie chcę cię widzieć w stanie, kiedy będziesz już pijany –
zaśmiał się.
- Nie narzekaj. Przecież i tak jestem grzeczny –
założyłem ręce na piersi.
- Przecież nie neguję tego – wzruszył ramionami i
wziął się za zmywanie.
***
Zasłuchany w muzykę lecącą z radia wpatrywałem się
w obraz przesuwający się z dużą prędkością za oknem samochodu. Zastanawiałem
się nad propozycją, którą niedawno dostałem…
- Myślisz, że mógłbyś się zgodzić? – zapytał
Shimizu, bezbłędnie odgadując, co tak zaprząta mi umysł.
- Nie wiem… - mruknąłem, podpierając głowę na ręku.
– Serio nie wiem… - westchnąłem ciężko.
- Wciąż chyba sam wolałbyś wrócić na scenę niżby
zajmować się samym patronatem, co? – bardziej oznajmił niż spytał.
- Nie o to chodzi – pokręciłem głową. – Zresztą,
przecież wiesz, że nie mogę wrócić na scenę ze względu na moje problemy
zdrowotne – rozłożyłem bezradnie ręce. – W jakiś sposób powoli oswajam się z tą
myślą i możliwe, że w jakiejś części nawet uda mi się ją kiedyś zaakceptować –
przeczesałem palcami włosy w bezradnym geście. – To nie jest rzecz, z którą
mogę walczyć, na którą mam wpływ, więc nie warto rozwodzić się na ten temat.
Niemniej, pomimo tego chyba już nawet nie jestem pewien czy byłbym w stanie
ponownie stanąć na scenie. Wiesz… W gruncie rzeczy obawiałbym się trochę, że
sława znów namąciłaby mi w głowie i znów wróciłbym do tego swojego,
poprzedniego, pokręconego „ja” – skrzywiłem się z niesmakiem.
- Mogę ci zagwarantować, że nigdy nic podobnego się
nie stanie – szatyn uśmiechnął się ciepło i chciał mnie chwycić za rękę, jednak
w tej samej chwili zmieniły się światła, dlatego szybko chwycił drążek zmiany
biegów zamiast moją dłoń, przez co wyszło na to, iż bardziej strzelił mnie po
łapach niżby dodał mi otuchy miłym gestem. – Wybacz… - rzucił mi szybkie,
przepraszające spojrzenie.
- Nie masz za co przepraszać – zaśmiałem się. – Ale
wracając do tematu… Koniec końców zaangażowałem się w ten projekt „Umbrella” i
dobrze mi z tym. Już przyzwyczaiłem się do tego, jak wygląda nasze codzienne
życie i nie chciałbym tego zmieniać. Bałbym się, że zmiany mogłoby przynieść
dużo złego – wyznałem otwarcie jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Nikt z nas nie wie, co przyniesie jutro – mój
chłopak wzruszył ramionami. – Ale skoro nie chodzi tu o ciebie, to… o co? Czemu
nie chcesz się zgodzić? Przecież już raz zajmowałeś się patronowaniem jakiegoś
zespołu, o ile sobie dobrze przypominam – zauważył.
- Zgadza się – przytaknąłem. – Nazywali się
„RedRum”, ale nic z tego nie wyszło. Chłopaki pożarli się między sobą i tyle,
co ich widziałem – pokręciłem z dezaprobatą głową. – Nie, nie obwiniam się za
to – uprzedziłem jego pytanie. – To była ich decyzja. Ja byłem tylko osobą
zewnętrzną, która bardziej zajmowała się sprawami technicznymi czy
ekonomicznymi niżby ich prywatnym psychoterapeutą i bliskim przyjacielem –
przyznałem. – Jasne, z drugiej strony właściwie nie zrobiłem nic, żeby zapobiec
ich rozpadowi, ale… wiesz, jakimś cudem nie przepłakiwałem z tego powodu
długich nocy – zachichotałem pod nosem, na co Michi uśmiechnął się krzywo. –
Bardziej martwi mnie to, że… Wiesz, ja się chyba już nie nadaję do współczesnej
muzyki… - westchnąłem.
- O czym ty pleciesz, Yoshida? – basista
wytrzeszczył na mnie oczy. – Przez czternaście lat grałeś w zespole, żeby teraz
wciskać mi kity, że się do tego nie nadajesz? – prychnął, przewracając oczyma.
– Znasz się na tej branży jak mało kto. Niewielu może poszczycić się tak długim
stażem w tej dziedzinie zawodowej – próbował mnie podbudować.
- Ale tu chodzi o coś więcej niż robotę samą w
sobie – zamachałem rękami w powietrzu na znak protestu. – No przecież wiesz! Tu
trzeba… trochę uczucia… - odezwałem się ciszej. – Zabrzmi to może banalnie, ale
w naszych czasach to my byliśmy „tymi od mocnych brzmień”, pamiętasz? –
wypomniałem mu, na co chłopak pokiwał głową. – Podczas gdy teraz przypominamy
raczej grupkę wyszczerbionych szczurów przy wachcie głodnych, rozjuszonych
wilków, którymi są młodzi muzycy – uśmiechnąłem się półgębkiem na własne
porównanie, jednocześnie przyglądając się swojemu sarkastycznemu odbiciu w
lusterku bocznym. – Zanim zaczniesz oponować, że przecież wciąż jesteśmy młodzi
i piękni – znów go uprzedziłem, kiedy już otwierał usta, aby coś powiedzieć –
to przyznam ci rację, że wciąż nie jesteśmy emerytowanymi wyjadaczami, ale
musisz przyznać, że są po prostu młodsi od nas. Nie robi to z nas dziadków czy
rencistów, ale nie widzisz tej dzielącej nas przepaści? Mówiąc „nas” mam na
myśli choćby i nas dwojga i tego nowego pokolenia muzyków – sprostowałem. – Ich
muzyka jest taka agresywna, pełna bólu, nienawiści i całej reszty uczuć, które
skrywają w swoich sercach, o których nigdy nikomu nie mówią – zacząłem głośno
myśleć. – Jakoś nie mogę się w tym odnaleźć… Może to przejaw tchórzostwa z
mojej strony, ale naprawdę nie chciałbym mieć do czynienia z taką ogromną
ilością negatywnych emocji, jakim dają ci młodzi ludzie ujście w postaci muzyki
na co dzień. Za bardzo się zmieniłem, żeby to teraz zaakceptować… Może gdybym
dostał podobną propozycję jeszcze kilka miesięcy temu, zgodziłbym się bez
zastanowienia, ale teraz…? Za bardzo mnie zmieniłeś, żebym podjął się czegoś
podobnego – uśmiechnąłem się. – Wniosłeś do mojego życia dużo dobrego,
nauczyłeś mnie mówić o swoich problemach i uczuciach, pokazałeś jak zrzucić z
siebie ten ogromny ciężar, jak słuchać i jak się śmiać… - ponownie ściszyłem
głos. – Kiedy myślę o tym wszystkim i stawiam to naprzeciw tej całej agresji i
złości tych młodych muzyków… boję się, że mógłbym utracić to, co mi dałeś i to,
czego mnie nauczyłeś poprzez ponowne otaczanie się takimi negatywnymi emocjami…
- przyznałem się. – Nie ukrywam, iż zdaję sobie sprawę, że jestem podatny na
sugestie…
- Niepotrzebnie przejmujesz się takimi sprawami –
uspokoił mnie. – Choć sam fakt, iż się martwisz i boisz oznacza, że zależy ci
na mnie i na związku, który razem zbudowaliśmy – uśmiechnął się głęboko. – A to
bardzo dobry znak – tym razem udało mu się chwycić mnie za rękę. Ścisnąłem jego
palce. – Koniec końców zrobisz to, co będziesz uważał za słuszne. Nie będę ci
mówił czy powinieneś podjąć się tego zadania, czy nie. To twoja decyzja i tylko
ty będziesz o tym sądził – pozostawił mi wolną rękę.
- No tak… - mruknąłem. – Ale Michi, serio, nie
przeraża cię czasem myśl o tych młodych ludziach? Nie zauważyłeś tego
wcześniej? Nie zastanawiałeś się, dlaczego oni tacy właśnie są? – ta sprawa
jakoś nie dawała mi spokoju.
- Pewnie, że zauważyłem – przytaknął. – A przyczyna
ich zachowania jest prosta. Powinieneś ją rozszyfrować, bo sam kiedyś
zachowywałeś się identycznie. W dobie komputeryzacji, kiedy przesył informacji
nie powinien stanowić większego problemu, my, ludzie, zamiast integrować się na
szeroką salę, zamykamy się. Otwarty rynek generuje produkcję taśmową
marionetek, które potem zawzięcie walczą o miejsce pracy w niemalże jednakowych
korporacjach, aby w końcu, po całym dniu pracy upić się, na chwilę odlecieć,
przypomnieć sobie swoje stare marzenia i nadzieje, zgnuśnieć i wrócić do
rodziny czekającej na chlebodawcę. W ludziach narasta niezadowolenie, uczucie
bezsilności w starciu z obowiązującymi zasadami i regułami biznesowymi,
społecznościowym, gospodarczymi… Z czasem zanika też u nas zdolność mówienia.
Nie potrafimy cenić relacji łączących nas z innymi ludźmi. W dzisiejszych
czasach za pomocą kilku kliknięć możesz znaleźć rzesze internetowych
przyjaciół, ale suma summarum i tak pozostajesz samotny. To właśnie samotność i
poczucie odizolowania jest tym najbardziej wyniszczającym czynnikiem. Niby
przechadzasz się w tłumie, a wszyscy cię ignorują… Niby jesteś ze wszystkimi, a
zarazem sam. Niewypowiedziany ból i skrywane emocje narastają, aż w końcu nie
jesteś w stanie już wyrazić nic wprost, więc znajdujesz sobie pośrednią drogę
przekazu, która w jakiś sposób pozwala ci się wyładować. Oni, ci młodzi, nad
którymi tak się rozwlekasz, już nawet nie potrafią mówić. Oni już jedynie
krzyczą w swoich utworach o tym, co ich dotyka. Prawdopodobnie są jeszcze
bardziej przeżarci samotnością niż ty i ja, a więc jeszcze bardziej cierpią.
Poza tym, jakby nie patrzeć, my mieliśmy to ogromne szczęście spotkać się i
dogadać – zauważył. – Jasne, musieliśmy przejść przez trudne chwile dla każdego
z nas, obaj popełnialiśmy błędy, ale ostatecznie potrafiliśmy je sobie wybaczyć
i obopólnie doszliśmy do wniosku, że chcemy coś stworzyć, że inicjatywa
wychodzi z obu stron na raz, a nie tylko z jednej – był całkowicie poważny. –
Oni są dokładnie tacy, jak ty wcześniej tylko zranieni jeszcze dwa razy mocniej
bez nadziei na to, że spotkają kiedyś kogoś, kto dostrzeże ich ból,
zainteresuje się nimi i otoczy opieką. Bo w gruncie rzeczy ludzie w
dzisiejszych czasach jak jeden mąż czekają, aż to ta druga osoba wyjdzie z
inicjatywą. Zawsze chcą, żeby ten pierwszy, najtrudniejszy krok zrobił ktoś
inny, a nie właśnie oni. Z tej racji ich brak wiary jest właściwie bardzo na
miejscu – chciałem się wtrącić, ale Zero kontynuował. – Chcą, żeby zmienił ich
ktoś inny, żeby zmienił ich całe dotychczasowe życie, zerwał malowane maski, za
którymi się kryją… ale zapominają, że życie nie działa w jedną stronę. Żeby
ktoś coś ci ofiarował, sam najpierw musisz trochę z siebie dać. Sam musisz
zmienić się chociaż trochę. Pierwsze, najtrudniejsze kroki zawsze należą do
ciebie. Dopiero przy pokonywaniu następnych przeszkód możesz zacząć co najwyżej
śnić o tym, że ktoś wyciągnie do ciebie pomocną dłoń – zakończył ostro.
Zamknąłem usta. Z początku nie do końca się z nim
zgadzałem, jednak kiedy wróciłem pamięcią do wspomnień, do tego, jak sam się
zachowywałem, co myślałem, czego oczekiwałem od innych i jak się z tym
wszystkim czułem… Wtedy zrozumiałem, że szatyn miał rację. Dokładnie uchwycił
to, co trapiło mnie w przeszłości i z czym sam nie potrafiłem sobie poradzić. W
tej chwili właśnie dobitnie uświadomiłem sobie, jakie ogromne szczęście mnie
spotkało, iż na mojej drodze pojawił się ktoś tak nieustępliwy w walce o nasze
wspólne szczęście jak Shimizu. Jeżeli głupi ma zawsze szczęście, to ja w tym
wypadku byłem skończonym idiotą…
Nagle drgnąłem. Wtem doznałem olśnienia, w końcu to
do mnie trafiło. Zero. Właśnie, Zero. Nic więcej, nic mniej. Zero.
Jaka jest szansa na to, że spotkasz w
rzeczywistości takiego księcia z bajki, jakim był Michi?
Zero.
Zerowa szansa.
Nie ma jej.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś zainteresuje
się tobą i będzie o ciebie bezustannie walczył, kiedy ty nie okażesz nawet
śladowego zainteresowania w zamian?
Zero.
Zerowe prawdopodobieństwo.
Nie ma go.
Nie ma.
Nie ma i już.
Zero, no właśnie… Zero…
THE END
Nadal nie wierze, że to już koniec tej serii ;-; Będę za nią bardzo mocno tęskniła.
OdpowiedzUsuńCo do treści. Fragment z mamą Zero mnie zabił XD Dobrze że to tolerancyjna kobieta! Ale po pięciu winach wszystko jest łatwiejsze ^u^ Swoją drogą czy "RedRum" to nie przypadkiem były zespół Nihita z Killaneth? XD Tylko on w nim występował pod innym pseudonimem....
I Hizu głupoty gada XD Jakie tam sie nie nadaje? Nadaje! Stary jrock był najlepszy <3 Nowy to prawie wszystko jedno i to samo ~
To co zero powiedział na koniec było takie wow. Troche mnie zatkało >.> Serio nie spodziewałam się po nim takiej mowy @-@ Jak nie Zero.
Sam koniec jest prawdziwy i taki życiowy. Osoby jak zero nie istnieją XD Chyba że istnieją ale nie po tej stronie świata? Kto wie~ Na świecie jest tyle ludzi, że się tego nie dowiemy, a książę z bajki się nie znajdzie raczej. Lajf is brutal ;_;
Więcej weny życzę <3
Pozdrawiam
Syo~
Masz rację, Nihit grał w RedRum, który, swoją drogą, nie był wcale zły, ale Zaku... uch, nie mogłam znieść braku jego brwi ;_; Wyglądał przez to strasznie T^T Killaneth podoba mi się dużo bardziej i cieszę się, że Nihit do niego dołączył C:
UsuńEj, weź mi tu nie stękaj odnośnie starego i nowego j.rocka jak jakaś babcia x''D Jakbym własnego ojca słyszała: "Za moich czasów to była muzyka, a wy młodzi to teraz jakiegoś szajsu i umca-umca słuchacie! Wszystko to takie same!" =.=''
Zero, pan maszyn klimatyzujących przemówił xD Niech zapadnie ci w pamięci ten moment xp Szybko może się nie powtórzyć ^^ Wiesz, tak się chłopak postarał na koniec serii xD
Dziękuję za komentarz i miłe słowa~! ♥
~Kita-pon
Spotkanie z matką Zero było ciekawe fajnie, że się dogadała z Hizumim. Odnośnie tego co powiedział Hizu o ludziach to prawda. Nikt nie wyciągnie ręki pierwszy ale każdy chce ją uchwycić. Z Zero też się zgadzam bo mało kto ma szczęście poznać drugą podobną do siebie a jednak różną osobe, która będzie w równym stopniu zaangażowana w relacje co pierwsza osoba, taką bez zbędnych niedomówień czy sztucznych uprzejmości. Znalezienie człowieka w człowieku obecnie jest prawie niemożliwe.
OdpowiedzUsuńMatka Zero raczej nie ma traumy przez fakt posiadania pana maszyn klimatyzujących za syna xD Widać jaka mać, taka pietruszka... czy tam koperek... czy jeszcze coś tam innego, bo w końcu marchewka jest rodzaju żeńskiego xp
UsuńTak, znalezienie sobie bliskiej osoby nigdy nie było i raczej nie będzie łatwym zadaniem ;_; Cóż, takie życie, taki rap ^^'' No ale co zrobić? Zawsze można zamienić się w klimatyzator jak Zero x''D
Dziękuję za przeczytanie i komentarz ♥
~Kita-pon
KITA JEST 4:14 NAD PIEPRZONYM RANEM I WLASNIE SKONCZYLAM CZYTAC TE SERIE
OdpowiedzUsuńW C A L O Ś C I
kocham cie pozdrawiam i polecam
Naprawdę? O.O No to przyznam, że jestem w niemałym szoku @.@ Tym bardziej, że w mojej opinii tę serię przydałoby się jakoś poprawić albo w ogóle napisać od nowa, bo... cóż, górnolotny styl to to nie jest, zdaję sobie z tego sprawę ^^'' No ale dobra, weźmy poprawkę na to, kiedy zaczęłam pisać "Closer to Ideal"... C'':
UsuńTeż cię kocham, pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas oraz komentarz ♥
~Kita-pon