No mimo wszystko to ja chyba w ostatnim czasie biję jakieś rekordy "płodności", jeśli chodzi o strefę blogów yaoi, co? C'': Post za postem, a oneshoty rosną do rozmiarów mini-serii - i się mnożą! (pączkują chyba xD)
PRZEDMOWA:
NIE OMIJAJ PRZEDMOWY, BO CIĘ KARA BOSKA SPOTKA!
...ALBO RACZEJ SZATAŃSKA!
...ALBO W SUMIE TO WHATEVER... C'':
Dobra, przemowa jest taka, że to opowiadanie w jakiś sposób mi się podoba (szok, konsternacja, niedowierzanie - w końcu jakaś odmiana, co? x'"D No, ale co zrobić, jest Kai, są demony [SPOJLER~!], to jest i miłość Kity-pon ♥). Z tej racji miło by było, gdybym mogła uzyskać pod tą publikacją jakiś szeroko rozumiany odzew czytelników (bardzo ładnie proszę) ^^
POWOŁUJĘ SIĘ NA MOC 116 OBSERWATORÓW, KTÓRYM UDZIELAM PRAWA GŁOSU - KOMENTUJCIE! ~(^-^)~ (duck time, sorry ^^'')
Odbija mi? No, może troszeczkę... C'':
Tak swoją drogą to przebiłam już Salomona xp Jest was więcej niż duchów Goecji xD Tak, zdaję sobie sprawę, że może nie wszyscy z obserwatorów wciąż czytają tego bloga albo w ogóle istnieją w sieci, ale cóż... Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Salomon też utrzymywał jakieś stałe, bliższe kontakty ze wszystkimi swoimi demonami (/.-)'' No co? Wtedy nie było telefonów i facebooka, więc facet miał utrudnione zadanie xD
To jest dopiero część pierwsza, a części pierwsze i prologi zazwyczaj mają to do siebie, że są bardziej wprowadzające i informujące niżby pełne akcji i przewrotów, więc jeśli komuś wciąż będzie mało wybuchów, trzęsień ziemi i fal tsunami, to wyjaśnię, że takowych rzeczy więcej będzie w następnej części/częściach. Więc apeluję, żeby się nie zrażać po pierwszych dwóch wersach - jeśli wciąż będziesz mogła oderwać wzrok od ekranu i mój wymyślony świat z miejsca cię nie urzeknie, to po prostu daj mu drugą szansę C: Obiecuję, że druga część będzie bardziej intrygująca :D
Z takich bardziej technicznych spraw to wyjaśnię, że nie mogłam inaczej podzielić pracy na rozdziały, bo w przeciwnym wypadku od razu za dużo bym zdradziła i tekst na końcu nie pozostawiłby czytelnikowi pewnych pytań. A tego przecież nie chcemy, prawda? ^^
Ilość rozdziałów (2 lub 3) zależy właściwie od odzewu pod opowiadaniem. Już w całości skończyłam tę mini-serię, ale sama się przyznam, że zastanawiam się nad machnięciem trochę bardziej rozbudowanego zakończenia. Jeżeli będziecie zainteresowane, to oczywiście zdecyduję się na 3 części, a jeśli nie, to zostawię wszystko tak jak jest i prawdopodobnie zamkniemy się w 2.
Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie wam do gustu - tak samo jak moje wyobrażenie Kaia x''D
A tak jeszcze btw. to ta część jest krótsza niż następna, więc tam będzie już nad czym się zasępić; będzie to już taka nieco dłuższa lektura na nudną podróż w autobusie albo posiadówkę w kibelku... albo co tam jeszcze sobie życzycie ^^''
Nie przedłużając dłużej, endżoj!:
Tytuł: „Pan i sługa”
Tytuł alternatywny: „Król
i demon”
Paring: Kai x Nihit
(Killaneth) [gościnnie występuje Mia z Mejibray]
Typ: mini-seria
Część: 1/ 2 lub 3, jeszcze
się nie zdecydowałam ^^’’
Gatunek: fantasy
Beta: -
Kiedy
urodzisz się w niewielkim kraju między co najmniej trzema wielkimi państwami
ościennymi, to zdecydowanie możesz mówić o pechu. Sąsiedzi z łatwością, a co
więcej z lubością ignorowali fakt, iż prowadząc wojnę z jednym krajem,
najeżdżali na terytoria drugiego. Żołnierze palili, gwałcili i plądrowali.
Prości mieszkańcy tracili dorobek całego życia, dach nad głową, a zdarzało się,
że i nawet samo życie… właściwie bez powodu. Z tej racji moi rodzice dokładali
wszelkich starań, aby możliwie jak najbardziej odciążyć swój lud. Mieli przez
to wiele zobowiązań, które odciskały swoje piętno na całej rodzinie.
Ano
tak… Zapomniałem wspomnieć o tym drobnym fakcie, iż nie byłem jedną z ofiar
sytuacji, którą opisałem powyżej. Pech, jakim zostałem naznaczony w chwili
przyjścia na świat właśnie w tym, a nie innym kraju, niwelował fakt, iż należałem
do rodziny królewskiej. Szczerze powiedziawszy to nigdy nie spotkałem się z
żadną tragedią twarzą w twarz. Niczego w życiu mi nie brakowało – jedzenia,
luksusów, czasu wolnego… Jako książę, a w dodatku ten młodszy z dwójki synów
pary królewskiej, miałem wszystkiego pod dostatkiem. Przez pierwsze kilkanaście
lat życia jedynie spacerowałem po pałacowych korytarzach, uczyłem się grać na
różnych instrumentach wraz z bratem, malowałem, pokazywałem się na oficjalnych
paradach i machałem przesadnie wolnym i wyniosłym ruchem ręki do poddanych z
okna karety.
Tak, w
gruncie rzeczy nie robiłem nic…
…do
czasu.
Tak jak
już wspomniałem, moi rodzice zmuszeni byli do zawiązywania mnóstwa układów z
władcami państw ościennych, aby zapewnić poddanym jako-takie spokojne życie i
dobrobyt. Niestety, kiedy nie dysponuje się potężną armią czy terenami ważnymi
ze względów na mieszczące się tam surowce naturalne, ciężko o respekt. Z tej
racji moi rodzice musieli znaleźć jakieś inne wyjście z patowej sytuacji…
chociaż, jakby się tak zastanowić, to wcale nie oni to zapoczątkowali, a
podobna „tradycja” w naszej rodzinie była kontynuowana już od pokoleń, choć nie
mówiło się o tym głośno. Zazwyczaj para królewska posyłała jedno ze swoich
dzieci odpowiedniej płci na obcy dwór, gdzie miało odbyć się ustawiane
małżeństwo. Fakt, iż członek naszej rodziny stawał się również częścią rodziny
władającej sąsiednim państwem sprawiał, że nasza ojczyzna nie musiała obawiać
się najazdów czy wybuchu wojny. Wszak własnej rodziny się nie atakuje. Nawet
jeśli czasami jest to tak naprawdę siódma woda po kisielu.
Mój
starszy brat, Mia, dwa tygodnie temu został właśnie posłany na obcy dwór, co
było równoznaczne z tym, że miałem się już z nim nigdy więcej nie zobaczyć.
Przyjąłem tę wiadomość straszliwie źle. Mia był przy mnie, odkąd sięgałem
pamięcią. Spędzał ze mną cały swój czas, dlatego nawet nie potrzebowałem mamki
czy później opiekunki, kiedy byłem mały. Brat był jedynym członkiem rodziny, z
którym czułem rodzinną więź. Zawsze się mną opiekował, bawił się ze mną, uczył…
zaraził mnie nawet swoją pasją do muzyki, przez co często razem grywaliśmy.
Naszym popisowym numerem był występ na cztery ręce na fortepianie podczas
oficjalnych wernisaży wydawanych na cześć polityków i konsulów przybyłych z
obcych krajów. A teraz nagle go zabrakło.
Nawet
się ze mną nie pożegnał. Mało tego, nawet mi o niczym nie powiedział! Z tej
racji przez ostatnie dni, które spędził w naszym rodzinnym pałacu, żyłem w
słodkiej nieświadomości faktu, iż lada moment miałem na dobre stracić brata. Z
jednej strony rozumiałem jego pobudki. Nie chciał mi nic mówić, gdyż wiedział,
że będę odciągał go od tego pomysłu, że będę rozpaczał, a w ostateczności mogę
nawet porwać się na coś głupiego. Zapewne chciał zapisać sobie w pamięci obraz
uśmiechającego się młodszego braciszka, a nie szalejącego z niepokoju dzieciaka,
który łamie wszelkie zasady dobrego wychowania. Nie pożegnał się, gdyż
pożegnanie byłoby dla niego zbyt trudne. Nie zostawił nawet listu czy choćby
szczątkowej informacji. Po prostu zniknął.
Dopiero
jedna z moich prywatnych guwernantek wyjaśniła mi, co się stało, zanim zdążyłem
przewrócić całe królestwo do góry nogami. W pierwszej chwili przestraszyłem
się, że go porwano, ale do tego nie pasowała nadzwyczaj obojętna reakcja moich
rodziców, którzy jakby udawali, że nic się nie stało. Guwernerka wyjaśniła mi
także, że tak naprawdę to ja miałem być tym z naszej dwójki, który miał zostać
posłany na obcy dwór, podczas gdy Mia miał sprawować rządy tutaj, na miejscu. Cały
plan jednak szlag trafił, kiedy przyszła wiadomość o gotowej do zamążpójścia
księżniczce z sąsiedniego państwa. Wielce dama była starsza ode mnie i nie
życzyła sobie mieć za męża „małolata”. Z tej racji, żeby utrzymać pokój,
pojechać musiał Mia.
Opłakiwałem
nie tylko zniknięcia brata, ale także jego fatalną sytuację. Nie wątpiłem w to,
że z pewnością nie przyjmą go na obcym dworze z otwartymi ramionami. Mój brat
doskonale znał języki obce, jednak już na zawsze miał pozostać tym „z
zewnątrz”, któremu nie do końca można było ufać. Z pewnością nie znajdzie tam
odpowiedniego szacunku, z którym powinno się go traktować. Nie znajdzie także
miłości w małżeństwie aranżowanym z politycznych pobudek. A co najgorsze w tym
wszystkim, w razie konfliktu z sąsiadami, będzie pierwszą osobą w kolejce do
likwidacji, gdyż bezzwłocznie z pewnością zostanie posądzony o szpiegowanie.
Oczywiście będzie to nieprawdą i nie będzie ku temu żadnych dowodów, ale i tak
przyjdzie mu za to zapłacić życiem, które od teraz będzie prowadził w wiecznym
stresie i poniżeniu.
Wściekłem
się na rodziców, którzy do załatwiania spraw politycznych używali swoich
dzieci. Czułem się zdradzony. Nie podejrzewałem, że któryś z nas zostanie
kiedyś odprawiony. Naiwnie liczyłem, że fakt, iż nie garnąłem się do władzy i
uznałem brata za mojego władcę pozwoli nam w zgodzie żyć w jednym królestwie.
On miał zostać królem, a ja pozostać księciem aż do końca. Nie przeszkadzałby
mi taki porządek rzeczy. Wspierałbym brata tak, jakbym tylko potrafił bez
żywienia do niego urazy. Naprawdę nie zależało mi na koronie i berle.
Wiedziałem, jak wielka odpowiedzialność się z tym wiązała i wolałem od tego
stronić. Chciałem żyć w państwie kierowanym przez brata. Nie doczekałem się
jednak tak wspaniałych czasów.
Wściekłem
się na rodziców również za ich słabość. Uciekali się do tak żałosnych posunięć
właściwie po to, żeby nie przestać istnieć. W mojej opinii powinni zawiązać
sojusz z dwojgiem z sąsiadów i napaść na trzeciego, podzielić się terytoriami i
wpływami. Potem utrzymać koalicję tylko z jednym z państw ościennych, z tym
silniejszym i napaść na kolejne z nich. Stłumić rewolty, bunty i pucze,
przyłączyć nowe terany, urosnąć jako potęga militarna. Wtedy pozostałyby już na
mapie tylko dwa sąsiadujące ze sobą państwa – nasze oraz to jedno obce. Z jednym
potencjalnym wrogiem było łatwiej utrzymać dobre stosunki niż z trzema na raz.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że to wszystko było takie piękne i
proste tylko w teorii, a znacznie gorzej było z wprowadzeniem planu w
działanie, ale… Och, na litość boską, nie mogłem wybaczyć im tej słabości!
Tego, że nawet nie próbowali znaleźć innych rozwiązań tylko od razu kładli uszy
po sobie i podporządkowywali się innym! Tego, że popełniali dokładnie te same
błędy, co poprzednie pokolenia i nic z nich nie wyciągali! Tego, że cała moja
rodzina była taka słaba, a więc podobne sytuacje miały już miejsce wielokrotnie
w przeszłości!
Przestałem
być już dumny z tego, że należałem do tej właśnie rodziny królewskiej…
Dopiero
po dwóch tygodniach odważyłem się wejść do pokoju brata. Od jego wyjazdu, który
odbył się w wielkiej tajemnicy w środku nocy, zabroniłem komukolwiek tam
wchodzić, a więc wszystko pozostało tak, jak w chwili, kiedy wychodził stąd
Mia. O dziwo nie było tu wcale schludnie i czysto, a więc tak jak zazwyczaj.
Ogromne okno było niedokładnie zasłonięte na wpół zerwaną z karnisza, ciężką
kotarą. Pościel na wielkim łożu była zmięta i skopana. Drzwi szafy i kilka
szuflad było otwartych. Wystawały z nich pojedyncze rękawy lub nogawki ubrań,
co naprowadziło mnie na myśl, iż Mia musiał pakować się w wielkim pośpiechu. Na
zamkniętej klapie fortepianu oraz podłodze walały się kartki z nutami. Na
biurku zalegały opasłe tomiszcza poustawiane w chwiejne wieże. Niektóre były
otwarte, inne nawet poniszczone. Powydzierane stronice zaścielały blat i
krzesło. Książki walały się również na podłodze. W biblioteczce brakowało wielu
pozycji, jednak już po samej ilości książek z łatwością mogłem ocenić, iż nie
wszystkie należały do prywatnego zbioru brata. Część z nich musiał przynieść z
pałacowej biblioteki lub nawet biblioteki uniwersyteckiej w centrum miasta.
Wyrwane strony z książek, zapiski brata i kartki w pięciolinie mieszały się ze
sobą na podłodze. Na blacie biurka stały jakieś dziwne przyrządy, które
przypominały nieco szkło laboratoryjne. Znalazłem także kilka kawałków kredy,
węgla, różnych kamieni, w tym również kamieni szlachetnych oraz metali. Moją
uwagę przykuły dyski wykonane najprawdopodobniej ze srebra, złota i rtęci,
które przypominały ogromnych rozmiarów przyciski do papieru. W powietrzu unosił
się kurz i swąd palonego drewna. To było naprawdę dziwne…
Wiedziony
instynktem odrzuciłem zalegający na podłodze dywan z długim włosiem. Pod nim skrywał
się wypalony w parkiecie symbol, którego znaczenia nie mogłem odgadnąć. Nie
wyglądał na żaden herb rodzinny ani symbol państwowy. Był bardzo skomplikowany.
W jego wnętrzu znajdywały się jakby zapiski w obcym języku w nieznanym mi
alfabecie. Przeszły mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nagle uświadomiłem sobie,
że mimo wszystko mogło okazać się, że tak naprawdę zupełnie nie znałem własnego
brata. Nigdy wcześniej nie posądziłbym tego eterycznego młodzieńca o coś
podobnego…
Wtem
drzwi otworzyły się z rozmachem. Z przestrachu aż podskoczyłem w miejscu.
Odwróciłem się, spoglądając gniewnie na jedną ze służek, która weszła bez
pukania do książęcej komnaty.
- Och,
książę! – zakryła dłonią usta, które uchyliła ze zdziwienia. – Ja… ja… -
dukała. – Przepraszam! Nie wiedziałam, że książę tu jest! Kazano mi tu
posprzątać! – wytłumaczyła się, kłaniając mi się niemal w pas.
-
Wybaczam – mruknąłem burkliwie. – A teraz odejdź – odprawiłem ją. – I niech
nikt więcej tutaj nie wchodzi. Wszystko ma tu zostać tak, jak jest –
zastrzegłem.
-
Oczywiście książę! Oczywiście! – zakrzyknęła. – Przekaże całej służbie twoje
słowa! – obiecała i szybko wycofała się z pokoju, cicho zamykając za sobą
drzwi.
Spojrzałem
pod własne nogi, orientując się, że nadepnąłem na wypalony w podłodze znak.
Przezornie z powrotem zakryłem go dywanem. Kręciłem się bez celu po komnacie
jeszcze przez jakiś czas. W końcu zdecydowałem się wziąć z biurka ulubiony,
srebrny pierścień brata, aby mieć po nim jakąś pamiątkę. Zabrałem ze sobą także
jeden z intrygujących dysków, aby później w spokoju móc mu się dokładnie
przyjrzeć. Zamierzałem dowiedzieć się, czym w istocie był i w jakim celu używał
go Mia. Chciałem dowiedzieć się, czym parał się mój brat i o czym mi nie mówił
– a przede wszystkim, dlaczego nic mi o tym nie mówił…
***
Po
zajęciach z szermierki byłem zmęczony, ale i w jakiś sposób także nieco
uspokojony. Podczas treningu wyżyłem się fizycznie, więc czułem się odrobinę
lżej. Wciąż nie mogłem jeszcze powiedzieć, żebym pogodził się ze stratą brata,
ale przynajmniej już mnie tak nie nosiło.
Wykończony
opadłem na własne łóżko i westchnąłem ciężko. Na zewnętrz było już ciemno.
Odkąd Mia wyjechał, zacząłem absolutnie izolować się od wszystkich, a więc nie
pozwalałem nawet służbie pomagać sobie podczas porannej i wieczornej toalety. Z
tej racji ubierałem, myłem się oraz kładłem się spać sam. Nie zasłaniałem
zasłon, dzięki czemu codziennie budziłem się wraz z nadejściem świtu, a w nocy
mogłem jeszcze przez chwilę popodziwiać rozgwieżdżone niebo.
Wykąpany
już i przebrany siedziałem w ciemności przez dłuższą chwilę bez ruchu, aż w
końcu zdecydowałem, że rozmyślanie i rozpamiętywanie nie jest dobrym lekarstwem
na ranę powstałą po zniknięciu brata. Westchnąłem raz jeszcze i wpełzłem pod
kołdrę, próbując usnąć. Dziś miało mi się to udać nadzwyczaj szybko, gdyż byłem
naprawdę zmęczony po porządnym treningu.
Zaczynałem
dopiero przysypiać, kiedy nagle w mojej komnacie rozbłysło światło. Przestraszony
momentalnie zerwałem się do siadu, szukając źródła srebrzystego, oślepiającego
promienia. Ze zgrozą stwierdziłem, że musiało znajdować się ono właśnie w moim
pokoju, a nie gdzieś na zewnątrz. Moje serce przyspieszyło. W powietrzu dało
się wyczuć swąd palonego drewna.
- O
cholera! – rozległ się wrzask, a zaraz potem usłyszałem głuchy odgłos, jakby
ktoś zwalił się na podłogę. Światło tak samo niespodziewanie zgasło, jak i się
pojawiło. – Szlag by to! Idioto, mówiłem ci, żebyś nie kład sigili w takich
miejscach! – usłyszałem oburzony głos, który z pewnością należał do mężczyzny.
– Porąbało cię?! Chcesz mnie połamać?! – prychnął z wyrzutem.
Zmrużyłem
oczy, próbując przyjrzeć się właścicielowi głosu w ciemności. Dostrzegłem
postać, która powoli gramoliła się z podłogi na równe nogi. Nie mogłem
zlustrować nieproszonego gościa zbyt dobrze, dlatego też na pierwszy rzut oka
udało mi się jedynie zauważyć, że był to wysoki, szczupły mężczyzna o długich,
najpewniej ciemnych włosach. Moje serce w piersi wciąż galopowało dziko. Głos
uwiązł mi w gardle, tak, że nawet zapomniałem o krzyczeniu na pomoc. Kim on
był? Czyżby porywaczem? A może szpiegiem wysłanym z obcego dworu, na który udał
się Mia?
Nie,
chwila, stop… Na skrytobójcę zachowywał się zdecydowanie za głośno. Ponad to
był zbyt gadatliwy. Odzywał się niepotrzebnie i zwracał się do mnie w luźny,
może nawet nieco niegrzeczny sposób, co sugerowało, jakoby poczuwał się mi
równym. Kim on jednak był, żeby tak myśleć? I jak w ogóle się tu dostał?
Przecież teren pałacu był strzeżony przez rycerzy, a ten nie dość, że zjawił
się jakby znikąd, to nigdzie nie było słychać żadnych odgłosów towarzyszących
zamieszaniu. Najwidoczniej nikt nawet nie podejrzewał, że intruz wtargnął na
królewską posesję.
- Co
jest? Zaniemówiłeś? – ponownie rozległ się męski, lekko nosowy głos. Mężczyzna
wywindował się do pozycji stojącej i ruszył w moim kierunku, na co ja odruchowo
odsunąłem się w tyłu na materacu. – Boisz się mnie? Od kiedy? – zaśmiał się i
pstryknął palcami, przez co świeczki w stojącym w pobliżu łóżka świeczniku na
wysokiej nodze zapłonęły. – Ej, nie jesteś Mia… - zauważył, marszcząc brwi. –
Blond włosy i niebieskie oczy się zgadzają, masz podobne rysy twarzy, ale z
pewnością nim nie jesteś… - nachylił się nade mną. – Niemożliwe! To ty jesteś
mały Ni? – zapytał rozbawiony.
W
słabym blasku świec mogłem lepiej przyjrzeć się swojemu rozmówcy. Tak jak już
zauważyłem wcześniej, był to wysoki, szczupły mężczyzna ubrany w fikuśny,
skórzany strój. Składały się na niego długie, czarne spodnie z paskiem o
ciężkiej, srebrnej sprzączce oraz krótka kurtka w tym samym kolorze, która
sięgała jedynie wysokości jego żeber. Spod narzuconego jakby niedbale ubrania
wyglądała jasna skóra na bladej piersi i brzuchu, na którym ładnie rysowały się
krzywizny mięśni. Brzuch skośnie przecinał czarny, materiałowy pas, który
przytraczał do jego pasa niewielką torbę. Tuż pod prawym obojczykiem malowała
się rzymska czwórka, która z pewnością nie została wymalowana jedynie ciemną
farbą lub tanim, kupieckim barwnikiem. Jego szyję ciasno oplatał czarny rzemyk
z metalową, sczerniałą ze starości miniaturką słońca w postaci zawieszki.
Długie, czarne włosy spływały gęsto kaskadami na szczupłe ramiona. Na jedno z
nich opadało także kilka stalowo-szarych pasm. Odgarnięte do tyłu włosy
eksponowały ucho o nienaturalnym dla człowieka, spiczastym kształcie. Wąskie,
czarne usta rozciągały się w chytrym uśmieszku. Intensywnie zielone, niemal
świecące w ciemności oczy lustrowały mnie czujnie, jednak nie nazbyt chłodno z
czarnej oprawy długich, gęstych baldachimów rzęs i sinych obwódek powstałych
zapewne w skutek niewyspania. Pod nimi z kolei malowały się dwa bliźniacze
znaki, które były swoimi odbiciami lustrzanymi i przypominały odwróconą,
kanciastą literę „j”. Tuż nad nasadą niewielkiego, delikatnie spłaszczonego
nosa widniał symbol odwróconego krzyża.
- „Mały
Ni”? – powtórzyłem, marszcząc brwi w niezrozumieniu.
-
Nihit, tak? – upewnił się. – Młodszy brat Mii?
-
Zgadza się – przytaknąłem niepewnie.
- No,
to przynajmniej kwestię podobieństwa mamy załatwioną… - mruknął do siebie. –
Ale dlaczego to ty mnie wezwałeś? Skoro nie zrobił tego Mia, to znaczy, że… -
urwał. – Mia już wyjechał? – zapytał, unosząc brwi w zdziwieniu.
Zareagowałem
podobnie. Byłem zszokowany faktem, że ktoś poza rodziną królewską wiedział o
tym, co stało się z moim bratem. Przecież ja sam do niedawna nic nie
wiedziałem! Nie byłem pewien czy aby na pewno mogłem potwierdzić tę informację.
W końcu wciąż nie wiedziałem, kim był mężczyzna stojący przede mną i jakim cudem
znalazł się w mojej komnacie.
- Kim
jesteś? – zapytałem w końcu. – Jesteś przyjacielem Mii?
- No… -
przeciągnął. – Chyba można tak powiedzieć – wzruszył ramionami. – A teraz
sprawdźmy czy faktycznie jesteś tak błyskotliwy, jak to zarzekał się twój brat
– zachichotał. – Przyjrzyj mi się i sam spróbuj zgadnąć, kim jestem –
uśmiechnął się bezczelnie.
Obrzuciłem
nieznajomego spojrzeniem raz jeszcze. Na usta cisnęło mi się tylko jedno
określenie, jednak nie chciałem wypowiedzieć go na głos. Po pierwsze byłoby to
dość sporym nietaktem z mojej strony, a po drugie to nie mogła być prawda…
- Kim
jesteś? – powtórzyłem. – Chcę znać twoje imię. Odpowiadaj, jak cię pyta ktoś z
wyższego stanu! – zażądałem ostro.
- Uu… -
zawył i zarechotał paskudnie. – Całe szczęście ja nie podlegam pod twoje rządy
– rozłożył bezradnie ręce.
- Nawet
jeśli nie należysz do mojego ludu to…
- Nie
należę do twojego gatunku – sprostował, wcinając mi się w zdanie.
- Co
proszę? – wydusiłem z siebie z trudem.
-
Spójrz na mnie jeszcze raz i powiedz głośno pierwsze słowo, które przychodzi ci
do głowy – dalej brnął w tą głupkowatą gierkę.
A
prawdą było, że pierwszym słowem, które przychodziło mi na myśl było „demon”.
Demon.
- Twoje
imię? – zapytałem i, o zgrozo, zauważyłem, że mój głos załamał się nieznacznie,
co zdradzało moją słabość.
- Kai –
przedstawił się, na co ja jedynie uniosłem jedną brew w niedowierzaniu. – A co,
spodziewałeś się czegoś bardziej dramatycznego? – fuknął. – Czegoś w rodzaju
„umrzesz-w-męczarniach” albo „zbeszczeszczę-twoją-duszę”? – przewrócił oczyma.
Nie odpowiedziałem na zadane pytanie.
- Jak
się tu dostałeś? – próbowałem zachować spokój.
- Jak
to „jak”? – Kai wykonał nieokreślony ruch dłonią. – Przez sigil – wskazał na
dysk odlany prawdopodobnie ze srebra. – Najpierw sam się do mnie dobijałeś, a
teraz pytasz się, jak tutaj wszedłem? – zdziwił się.
- Że
niby jak sam się do ciebie dobijałem? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu,
zapominając już nawet o tym, aby skarcić go za ton, jakim się do mnie odzywał.
-
Stanąłeś w pentagramie, więc myślałem, że to coś ważnego, dlatego zjawiłem się
najszybciej jak mogłem – westchnął. – Chociaż z drugiej strony myślałem, że to
Mia… - założył ręce na piersi. – Ty o niczym kompletnie nie wiesz, co? –
fuknął.
- No… -
zająknąłem się. – Niekoniecznie… - przyznałem niechętnie.
- W
takim razie na dzisiaj zapamiętaj tylko tyle, że demony zazwyczaj
przemieszczają się albo przez pentagram, na który musiałeś nadepnąć przez
nieostrożność w pokoju swojego brata, albo przez sigil, inaczej mówiąc personalną
pieczęć – sapnął ciężko poirytowany, że musi mi to wszystko tłumaczyć. –
Zapamiętaj też, że są to sposoby, którymi posługują się DEMONY, nie ludzie! –
zaznaczył. – Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy coś głupiego! – ostrzegł. –
Jak na przykład stawanie w pentagramie… - wywrócił oczyma. – Takie rzeczy
możesz robić tylko w prawdziwych sytuacjach kryzysowych, kiedy się pali, wali
albo co tam jeszcze dramatycznego sobie wymyślisz – machnął lekceważąco ręką. –
Rozumiesz? – upewnił się.
-
Rozumiem… - przytaknąłem. Brunet skinął mi głową. – Chwila… - mruknąłem. –
Skoro stawanie w pentagramie wskazuje na sytuację kryzysową, to dlaczego ty
pojawiłeś się dopiero po kilku godzinach? Przecież myślałeś, że Mia ma kłopoty
czy nie tak?
-
Wyobraź sobie, że mam też swoje życie i swoje problemy – burknął,
pochmurniejąc. – Nie jestem twoim sługą, który tylko czeka na twoje wezwanie –
zacisnął gniewnie szczęki.
- Ale
sytuacja kryzysowa…
- Byłem
zajęty – warknął głośniej i dobitniej, ucinając temat. – Dobra, skoro to już
wszystko, a ja jak ten ostatni idiota zjawiłem się tutaj po nic, to może już
sobie pójdę – z krzywą miną obrócił się na pięcie, kierując w stronę biurka,
gdzie leżał sigil.
-
Zaczekaj! – zawołałem, szybko wyplątując się z pościeli. – Proszę! – dodałem,
widząc, że demon trzyma już w rękach metalową pieczęć.
-
Szybko się ukorzyłeś – uśmiechnął się półgębkiem. – Szybciej niż Mia –
przypomniał sobie. Kai posłusznie zatrzymał się i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Chcę
wiedzieć więcej o Mii – wyjaśniłem, stając naprzeciw niego. – Chcę wiedzieć, co
robił i dlaczego – oświadczyłem. – Do tego jednak potrzebuję kogoś, kto mi to
wszystko wyjaśni i opowie, jak to było z moim bratem. Pomożesz mi? – zapytałem
z nadzieją.
- A co
ja będę miał z tego układu? – zapytał chytrze.
- Mogę
cię dobrze wynagrodzić…
- Nie
chcę złota ze skarbca twojego państwa – prychnął. – Chcę czegoś od ciebie –
wyszczerzył się zwycięsko. – Co TY możesz mi zaoferować w zamian za moją pomoc?
Jak bardzo zależy ci, żeby poznać brata? Ile jesteś w stanie dla niego
poświęcić? – przekrzywił ciekawsko głowę, przyglądając mi się z
zainteresowaniem.
- Ja… -
zająknąłem się.
Nie
chciał złota, kamieni szlachetnych, kosztownej biżuterii i ubrań, zaszczytnych
tytułów… Chciał czegoś bezpośrednio ode mnie… Więc w zasadzie czego? Co ja sam,
bez powoływania się na rodzinny majątek i status, mogłem mu zaoferować?
-
Prosisz mnie o pomoc, a nie masz nawet, co zaoferować mi w zamian? – prychnął.
– Żałosne… - zaśmiał się pod nosem. – Rozumiem jednak, że tym pytaniem mogłem
cię trochę zaskoczyć. W końcu jesteś księciem, który przywykł do tego, że
wszyscy spełniają jego zachcianki bez szemrania – wzruszył ramionami. – I tak
jestem szczerze zdziwiony, że wciąż potrafisz o coś poprosić, a nie tylko
rozkazywać – skinął mi głową jakby z uznaniem. – Nie śpiesz się. Mam czas –
rozłożył ręce, jakby chciał mnie przytulić. – Dobrze zastanów się nad tym, co
możesz mi dać – jego uśmiech pogłębił się. – Kiedy już będziesz miał
przygotowaną jakąś propozycję, zapukaj do mnie – zaśmiał się. – Wtedy
porozmawiamy o tym czy twoja oferta jest warta mojego zachodu – uśmiechnął się
drapieżnie.
W tym
momencie właśnie zdałem sobie sprawę, że pertraktowałem z demonem…
***
Przejrzałem
zapiski brata w poszukiwaniu wskazówki, czym też mógł zadowolić się demon.
Niestety, pojedyncze strony, które udało mi się znaleźć nie zawierały zbyt
przydatnych treści. Zazwyczaj dotyczyły one przebiegów reakcji chemicznych lub
zawierały wskazówki, jak w najodpowiedniejszy sposób powinno oczyszczać się
metale, aby później odlać z nich sigil… Podejrzewałem, że Mia zabrał większość
swoich notatek ze sobą, aby nikt nie posądził go o paranie się alchemią czy, co
gorsza, o konszachty z diabłami. To, co udało mi się znaleźć, to zapewne jedyne
pojedyncze kartki, które wypadły z jego notatnika przez pośpiech i przypadek.
Sięgnąłem
również po literaturę, którą posiłkował się mój brat. Tam jednak także nie
znalazłem nic przydatnego. Mało tego, naczytałem się bzdet o demonach z rogami,
ogonami i kopytami lub racicami, które zachowywały się niczym dzikie,
pozbawione rozumu bestie. Opis ten jednak nijak nie pasował do Kaia, a więc
wnioskowałem, że informacje mówiące o tym, iż z takowym delikwentem targować
się nie dało, również nie pokrywały się z prawdą. Znalazłem kilka przestróg dotyczących
nawiązywania kontaktów z istotami potępionymi. Z grubsza treści książek
powtarzały się, a więc ich przekaz był podobny pomimo zastosowania różnego
słownictwa. Koniec końców wszyscy radzili, żeby trzymać się od demonów jak
najdalej, zwiewać na ich widok i ewentualnie odganiać się od nich krucyfiksem
lub wodą święconą. Całe rozdziały poświęcone zostały różnorakim technikom
odpędzania się od natręta nie z tego świata, jednak nikt ani słowem nie
wspominał o tym, co należało zrobić, kiedy komuś zależało na zbrataniu się z
nim. Demony były przedstawiane jako kwintesencja zła, bólu, cierpienia i
bezmózgiej rządzy zabijania. Z tego wynikało, że spoufalać się z nimi mógł
tylko skończony idiota lub desperat.
Co ja
mu mogłem zaoferować bezpośrednio od siebie? Nic nie przychodziło mi do głowy…
Nawet do końca nie rozumiałem, co oznaczać miało to „ode mnie”. Byłem księciem
i czerpałem z tego faktu pewne przywileje. Utożsamiałem się z moją pozycją, a
więc fakt, iż mogłem mu zaoferować wynagrodzenie w moim mniemaniu wychodził
bezpośrednio „ode mnie”. W jakim sensie mogłem inaczej to rozumieć? Miałem mu
zaproponować własną nogę czy rękę?
Westchnąłem
podenerwowany i zirytowany. Nie mogłem nic wymyślić. W końcu w akcie
desperacji, nie będąc do końca pewnym, co tak na dobrą sprawę robię,
przyklęknąłem na jedno kolano niedaleko pentagramu wypalonego na podłodze w
pokoju brata i zapukałem w drewniany, zniszczony parkiet. Nie wiedziałem, jak
przyzywa się demony. W książkach też nie znalazłem opisu żadnego rytuału czy
czegoś podobnego. Te opisywały tylko sytuacje, co zrobić, kiedy demon już się
pojawił, a ty chcesz się go koniecznie pozbyć. Wiedziałem tylko, że z pewnością
nie powinienem już przekraczać linii pentagramu. Zdecydowałem się niemalże
kulturalnie zapukać za sprawą jego ostatnich słów: „Kiedy będziesz miał już
przygotowaną jakąś propozycję, zapukaj do mnie.”.
Po
krótkiej chwili symbol rozjarzył się słabym, fioletowym blaskiem. W
pomieszczeniu zaczęło robić się duszno od szarego dymu cuchnącego spalenizną. W
krótkim czasie komnata była już pełna gryzącego dymu, przez co moja widoczność
została mocno ograniczona. Głośne tupnięcie uświadomiło mnie jednak w tym, że
ktoś pojawił się w pokoju. Niemal na oślep, krztusząc się i kaszląc, dotarłem
do okna i otworzyłem ja na oścież.
- Co
się stało?! – wydusiłem z siebie z trudem, rozpoznając znajomą, teraz
niewyraźną sylwetkę demona w siwych obłokach dymu.
Brunet
również kaszlał paskudnie. Czym prędzej wydostał się w zadymionego epicentrum i
stanął koło mnie przy oknie. Wychylił się przez nie i niemal spazmatycznie
łapał powietrza w płuca. Miał załzawione oczy. Kilka pojedynczych łez spłynęło
po jego policzkach, kiedy mężczyzna zanosił się kaszlem, jednak, co ciekawe,
zauważyłem, że znaki wymalowane na jego twarzy nie rozmazywały się. To było coś
więcej niż tylko fantazyjny makijaż…
- Co
się stało?! – powtórzyłem pytanie. – Skąd tu tyle dymu? Czy to normalne podczas
przejścia przez pentagram? – dopytywałem.
- Nie –
wycharczał ciężko.
- Więc
co się stało?! – nie ustępowałem.
- Spaliłem
obiad… - przyznał się niechętnie. - Dobra, mniejsza o to – machnął lekceważąco
ręką. – Namyśliłeś się już? – zapytał. – Trochę ci to zajęło… - zauważył.
-
Właściwie… - zająknąłem się. – I tak, i nie – rozłożyłem ręce. Kai podniósł
jedną brew, niemo nakazując mi rozwinięcie tej myśli. – Nie wiem, czego mógłbyś
ode mnie oczekiwać – wyznałem. – Nie znam twoich pobudek, więc nie wiem, co
mogłoby cię zadowolić i usatysfakcjonować – próbowałem się usprawiedliwić. –
Więc… Więc może jest coś, czego mógłbyś ode mnie chcieć? Jakaś konkretna rzecz,
którą mógłbym ci dać? – zapytałem niepewnie.
- A
więc dalej nie masz mi nic do zaoferowania, a teraz w dodatku jeszcze pytasz
mnie samego, czego mógłbym chcieć? – prychnął. – Idziesz na łatwiznę – skrzywił
się nieznacznie.
-
Minęły już trzy dni! – westchnąłem ciężko. – Przejrzałem to wszystko –
wskazałem na książki i zapiski zajmujące blat biurka i podłogę – i nic tu nie
znalazłem. Nic, co mogłoby mnie w jakiś sposób nakierować na to, czego mógłby
oczekiwać ode mnie pertraktujący demon ani nic, co przybliżyłoby mnie do brata
– podniosłem głos, co zdradzało jak emocjonalnie podchodziłem do tej sprawy. –
Nie chcę więcej tracić bezczynnie czasu! Postaw sprawę jasno, to może jakoś się
dogadamy! – zażądałem.
- No
dyplomatą to ty nie będziesz… - skwitował kwaśno i zaśmiał się pod nosem. –
Właściwie… - zamyślił się na moment. – Nie chcę niczego od ciebie – wzruszył
ramionami. – Nie jesteś mi do niczego potrzebny, mały Ni – uśmiechnął się
paskudnie, zwracając się do mnie w ten niegodny sposób.
- Skoro
niczego ode mnie nie chcesz, to jak niby miałem znaleźć rzecz, którą mógłbym ci
dać w zamian za informacje o Mii? – zapytałem, ignorując jego jawną zaczepkę.
Nie było sensu wszczynać kłótni podczas tych i tak wystarczająco fatalnych
negocjacji.
- Nie
wiem – wzruszył obojętnie ramionami. – Liczyłem, że zabłyśniesz geniuszem i
zaoferujesz mi coś kuszącego… - mruknął pod nosem.
- A
czego chciałeś od Mii? Co on ci zaoferował?
- Nic –
brunet usiadł na szerokim parapecie i założył ręce na piersi. Jego postawa
wskazywała na to, że był znudzony tą rozmową.
- Jak
to „nic”? – zdenerwowałem się. – Mam rozumieć, że „od tak sobie” odwiedzałeś go
i pomagałeś mu… - zaciąłem się. - …w czymkolwiek potrzebował pomocy? –
parsknąłem.
- Nie –
zaprzeczył. – Spotkaliśmy się przypadkiem – rzucił oschle. – Zainteresował mnie
ten dzieciak, więc po prostu wpadałem do niego od czasu do czasu na herbatę,
ciasteczka i sprawdzić, jak sobie radzi – przewrócił oczyma. – Czasem coś mu
tam podpowiedziałem… - oparł czoło o zimy mur. – I to tyle w temacie. Nie byłem
z nim w żaden sposób związany – wyjaśnił.
- Więc
odwiedzałeś go ze względu na badania, które prowadził, tak? To one cię
interesowały? – dopytywałem.
- Jeśli
chcesz to tak nazwać… - mruknął.
- Nie
powiesz mi, czego one dotyczyły, prawda? – zapytałem, żeby się upewnić. Demon w
odpowiedzi wyszczerzył się paskudnie.
- Wtedy
wyjawiłbym ci już większą część sekretu Mii – rozłożył ręce. – Poza tym… to
mogłoby być dla ciebie trochę bolesne… – na przekór jego słowom jego uśmiech
pogłębił się. Przełknąłem rosnącą mi gulę w gardle. Zachodziłem w głowę, co też
aż tak ciekawego mógł robić mój brat, że zainteresował się nim nawet potępieniec…
- Mia
parał się czarną magią? – zadawałem jedno pytanie za drugim.
-
Powiedzmy, że traktował ją jako alternatywne źródło rozwiązań – odparł
wymijająco. – Ostatecznie jednak nieskuteczne, jak widzę. Cóż… na niektóre
problemy nawet magia nic nie pomoże – westchnął.
- Jak
się spotkaliście?
-
Przypadkiem – powtórzył.
- Jak
można spotkać demona przypadkiem? – niedowierzałem.
-
Wyobraź sobie, że mam prawo chodzić po tej planecie tak samo jak i ty –
przewrócił oczyma. – O ile mnie pamięć nie myli to zauważyłem go po raz
pierwszy na jakimś targu, jak kupował dość niecodzienne przedmioty opatulony w
chusty i łachmany od stóp do głów, żeby nikt go nie poznał – uśmiechnął się
półgębkiem.
- Masz
na myśli przedmioty tego pokroju? – wskazałem na dziwaczne szkło laboratoryjne
z kolorowymi odczynnikami, które wciąż spoczywały na spodzie powykręcanych
fiolek, rurek i kolb.
-
Możliwe… - skinął mi głową. Przez chwilę między nami panowała cisza. – I tak
już całkiem sporo ci powiedziałem – zauważył nieco burkliwie.
- Czy
istnieje jakaś szansa na to, że się dogadamy? – zapytałem z nadzieją. – Proszę,
potrzebuję twojej pomocy… - jęknąłem niemal błagalnie. Brunet nie przejął się
tym jednak za bardzo, gdyż zsunął się ze swojego siedziska i niespiesznym
krokiem ruszył z powrotem w stronę pentagramu. – Proszę, Kai! – zawołałem,
łapiąc go za rękę i zatrzymując w miejscu. Demon spojrzał na mnie zdziwiony. –
Mia jak dotąd był niemal dla mnie całym światem! A teraz to wszystko, w czym
żyłem przez te lata, zawaliło się i okazało się być kłamstwem… lub przynajmniej
nie do końca prawdą… - zagryzłem wewnętrzną stronę policzka. – Nie znałem
brata, który mnie wychowywał… - spuściłem wzrok.
-
Jesteś zdesperowany – stwierdził. – A ja nie lubię desperatów – skrzywił się
malowniczo. – Ludzie zdesperowani zazwyczaj popełniają straszliwe głupoty… -
mruknął jakby bardziej do siebie. – Nie wezmę takiego kłopotu na własną głowę –
prychnął. Pomimo mojego oporu postąpił kolejny krok do przodu, ale zaraz z
powrotem go unieruchomiłem, tym razem zastępując mu drogę.
-
Dobra, może i jestem zdesperowany – przyznałem. – Może i będę robił głupoty…
ale czy ty właśnie na tym nie skorzystasz? – próbowałem go do siebie przekonać.
– Narobię głupstw, a ty zabawisz się moim kosztem i dostaniesz wszystko, czego
będziesz chciał w zamian za kilka odpowiedzi! Czy to nie jest korzystny układ?
– spojrzałem na niego niczym zbity szczeniak. Demon zamyślił się.
- Może
nie będzie to jakaś ekscytująca przygoda… ale od biedy może okazać się
przydatna – skwitował w końcu. – Więc ostatecznie w zamian za moją pomoc
pozwalasz mi się wykorzystać w dowolny sposób? – uśmiechnął się szeroko.
-
T-tak… - przytaknąłem niepewnie.
Już właśnie
w tym momencie czułem, że zrobiłem jedną z największych głupot w swoim życiu,
ale było za późno, żeby się wycofać. Co więcej, chciałem znać odpowiedzi na
nurtujące mnie pytania. Nic więcej nie miało już znaczenia…
-
Świetnie – brunet ucieszył się. – W takim razie zgadzam się na taki układ –
wyciągnął w moją stronę zimną, bladą dłoń o długich palcach, z których każdy
jeden zwieńczony był czarnym, długim i ostrym pazurem. – Umowa stoi? – upewnił
się. Z wahaniem uścisnąłem jego rękę i skinąłem mu głową.
Będę
tego żałował…
Z
pewnością będę tego żałował… jak cholera.
CDN ~(^_^~)~(^_^)~(~^_^)~