Oneshoot "Nakarm raczka!" Hizumi x Zero (D'espairs'Ray)

Słowem wstępu:
Jak już wiecie (lub też nie) strona yaoi.pl nie działa (jeżeli działa na innym serwerze bądź została gdziekolwiek indziej przeniesiona/została zmieniona jej nazwa i link, proszę poinformujcie mnie o tym), została zamknięta, a wraz z nią ogrom cudownych (jak i tych troszeczkę mniej cudownych) prac pisanych w tematyce yaoi – o j-rocku, anime, książkach, filmach, grach, w pełni autorskie… jednym słowem wszystkim. Znajdywały się tam shoty, całe serie i prace plastyczne. Przyznam szczerze, że znajdywały się tam również twory, które mnie chwyciły za serce, toteż bardzo ubolewam z tego powodu. Administratorzy tej strony odeszli już dawno, niczym stare, zapomniane bóstwa, pozostawiając dopuszczone do publikacji twory samym sobie, a co więcej (co wydaje mi się być totalnym… nie wiem, skandalem? Aż słów mi brakuje, żeby to opisać!) blokując publikację nowych dzieł, które czekały w nieskończoność na pozwolenie, którego w gruncie rzeczy nigdy się nie doczekały. Jest to o tyle bolesne, iż nie wszyscy zaraz musimy zakładać blogi, jeśli chcemy coś napisać – na owym portalu było mnóstwo osób, które porwały się na jeden, czasem dwa teksty i to im wystarczało, nie chcieli bawić się w pisanie bloga. Z tej racji, że od bardzo długiego czasu (nie wiem czy już nawet nie liczonego w latach) niemożliwym było nic tam napisać, zrażało to nowe osoby, którym raz na bardzo długi okres zdarzało się dostać weny. Co więcej oczywiście były tam także opowiadania osób, które pisały dużo regularnie, nad którymi również ubolewam, gdyż w ten sposób przepadł ich cały dorobek ;_;
Dobra, ale do rzeczy: chodzi mi o to, że była tam pewna seria o D’espairsRay z moim ukochanym paringiem Hizumi x Zero, która również przepadła. Lubiłam do niej bardzo często wracać, aż któregoś pięknego wieczora zorientowałam się, że jest to niemożliwe, gdyż storna już nie działa – w tym właśnie momencie wieczór przestał być piękny. Była to seria, choć tak naprawdę ja mogłabym napisać to w formie shota, na co się porwę – stąd ta przedmowa. Owa seria składała się z kilku bardzo krótkich części, dlatego ja nie będę się ograniczać (jak zwykle, słowotok) i zbiorę wszystko razem do kupy (tak, źle to brzmi…).
Obecnie nie pamiętam oryginalnego tytułu, ale główny zarys oraz najważniejsze wydarzenia pamiętam, toteż postaram się go odtworzyć w zmodyfikowanej troszeczkę przeze mnie wersji (tak, tak, wiem, co bardziej pamiętliwi mogą mi teraz wytknąć serię „Le Ciel”, którą też chciałam w ten sam sposób kontynuować, gdyż została porzucona na właśnie tym portalu, ale… ciii… W końcu z tego zrobię tylko shota!)
No i jeszcze jedno: jeśli ktoś zamierza zarzucać mi infantylność czy wręcz szablonowość historii, to poroszę niech… niech nie wyraża swojego zdania? Oryginalna historia taka właśnie była – banalna, niewyszukana, niemożliwa w żadnym aspekcie, ale właśnie to było w niej najzabawniejsze. Tekst ten ma być po prostu lekki, przyjemny i niewymagający myślenia, więc jeśli ktoś szuka jakiś głębszych tworów… to nie tutaj, przepraszam.
Nie przedłużając dłużej, zobaczmy, co z tego wyszło…:

Tytuł: „Nakarm raczka!”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Gatunek: komedia (?), bezsensowiec
Typ: oneshoot
Beta: -

- Nie, nie, nie! Nie zniosę tego dłużej! – wykrzyknął zdesperowany fotograf. – Jesteście najgorszym zespołem, z jakim kiedykolwiek przyszło mi pracować! – spojrzał wymownie na Hizumiego i Zero, którzy mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
- Mocne słowa – Karyu niczym duch pojawił się tuż za mężczyzną, który zdawał się posiwieć jeszcze bardziej przez te kilka godzin – szczególnie jak na kogoś, kto zarabia na chleb (ryż xD od aut.), robiąc zdjęcia owemu najgorszemu zespołowi – rzucił grobowym tonem, uśmiechając się przy tym maniakalnie. – No, ale skoro tak się sprawy mają… - westchnął ciężko, spuszczając z tonu i nagle pedantycznie przyglądając się swoim paznokciom. – To może powinniśmy znaleźć jakiegoś innego fotografa, który umiałby z nami współpracować? – wyszczerzył się niebezpiecznie.
Yoshitaka doskonale wiedział, co robi. Zdawał sobie sprawę, że praca z D’espairsRay nie należała do łatwych, ale w końcu płaca za tę robotę nie należała także do słabych. Oprócz ładnej sumki, współpracujący z nimi fotograf, mógł liczyć na rozgłos w swojej branży, gdyż jego zespół nie należał do pierwszych lepszych. Byli sławni; cholernie sławni, co Matsumurze cholernie się podobało, choć czasem zastanawiał się, jakim w ogóle CHOLERNYM cudem udało im się dojść na wyżyny sławy z wciąż niezmienionym składem, bez kalek i ofiar śmiertelnych. Zastanawiające też było to, że on sam jeszcze nie wylądował na oddziale zamkniętym po dziesięciu latach użerania się z tą dwójką – bo wokalista i basista darzyli się głęboką i jawną nienawiścią, odkąd tylko zobaczyli się po raz pierwszy.
- N-nie… Myślę, że… że nie będzie takiej potrzeby – wydukał siwiejący mężczyzna, gnąc się w przepraszającym ukłonie. Rudzielec spoglądał na całe to przedstawienie ukontentowany.
Tsukasa odetchnął z ulgą, zupełnie tak, jakby tylko czekał na takowy obrót wydarzeń. Bez krępacji wyciągnął papierosa i zapalił go, mimo iż wciąż przecież przebywali na planie, gdzie teoretycznie obowiązywał zakaz palenia. Zaraz potem rozpiął niewygodne spodnie wchodzące w skład scenicznego stroju. Zrzucił je z siebie i w samych bokserkach zaczął grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu własnej dolnej części garderoby.
Widząc, że dziś i tak nic więcej nie uda im się zrobić, Karyu również ruszył po swoje rzeczy. Fotograf, korzystając z barku zainteresowania, którym mógł się teraz nacieszyć, szybko wymknął się z sali, pozostawiając zespół samemu sobie.
Tylko Hiroshi i Michi wciąż nie ruszyli się ze swoich miejsc. Nie dość, że zdjęcia przeciągały się w nieskończoność, to w dodatku tym razem została zaplanowana ich wspólna sesja. W efekcie poskutkowało to dwoma bójkami, dokładaniem ciemnego cienia w okolicach oka dla Shimizu, wokół którego malowała się teraz piękna śliwa oraz zmianą ubrania Yoshidy, który początkowy paradował jedynie w skórzanej, czarnej kurtce, ale w trakcie została ona zamieniona na obcisły, lateksowy t-shirt, gdyż szatynowi udało się oznaczyć tors bruneta trzema krwawymi szramami.
Pierwszy odpuścił tym razem Hizu. Prychnął pogardliwie, kręcąc przy tym z pobłażaniem głową, na której nie ruszyło się ani jedno sztywne od nadmiaru lakieru pasmo włosów. Wyminął rywala szerokim łukiem i sięgnął po butelkę wody, która spoczywała zagrzebana wśród (oczywiście) nie jego rzeczy.
- No, to na razie chłopcy! – rzucił dziwnie wesoło rudzielec, stojąc już w progu drzwi. W jednej ręce trzymał klucze od pomieszczenia, a za jego plecami stał skrzywiony Tsu.
- Co? Chwila! – krzyknął basista, jednak nim zdążył wykonać chociażby krok, drzwi zamknęły się z trzaskiem, a następnie rozniósł się ten charakterystyczny, złowieszczy odgłos klucza przekręcanego w zamku i szczęk zapadek. – Cholera! Czy wyście zdurnieli?! – zirytował się. – To jakiś durny żart, tak? Karyu, otwieraj te drzwi! – zdesperowany chłopak dopadł w końcu owych drzwi i zaczął okładać je pięściami.
- Spokojnie – ku zaskoczeniu obu uwięzionych muzyków tym razem odezwał się Kenji. – Spędzicie tu razem upojną noc, a jutro rano po was przyjdziemy – oświadczył ze stoickim spokojem.
- Co?! – tym razem to Hizumi podniósł głos. – Tsu, ty skretyniały idioto! Otwieraj te drzwi w tej chwili i nie wydurniaj się!
- Nie – padła lakoniczna odpowiedź.
- Nogi z dupy powyrywam… - syknął rozsierdzony do granic możliwości Michi.
- Mam lepszy pomysł – Yoshida dołączył do swojego towarzysza, rozpaczliwie szarpiąc za klamkę, która nie chciała ustąpić, mimo iż naciskał na nią, wkładając w to całą swoją siłę. – Wykastrujemy ich. Obu. Strunami do gitary – zgrzytnął zębami tak, że basistę aż przeszły dreszcze wzdłuż kręgosłupa. W takim tempie Hiroshi mógł pozbawić się kilku plomb…
- Wyjątkowo muszę przyznać, że to całkiem kusząca propozycja, choć nie przeszło mi to łatwo przez gardło – prychnął Zero.
- Widzicie? Już zaczynacie się dogadywać! – odezwał się Yoshitaka.
- Nieważne – skwitował kwaśno Oota. – Przyjdziemy po was jutro. Potraktujcie to jako terapię wstrząsową. Albo zaczniecie ze sobą współpracować, albo będziecie tam zamknięci siedzieć tak długo aż zgnijecie; mnie to w zasadzie obojętne – zakończył oschle, po czym słychać już było tylko oddalające się kroki i cichy brzdęk kluczy.
- Jak my zaczniemy współpracować, to wy zginiecie śmiercią tragiczną! – wydarł się Shimizu, jednak nie dostał już odpowiedzi na tę pogróżkę. – Cudownie, po prostu cudownie… - mruknął pod nosem, odchodząc od drzwi.
W tym momencie basista również miał w poważaniu zakaz palenia. Usiadł na niewielkiej sofie, która się tutaj mieściła i zapalił. Oddychał ciężko i równomiernie, próbując się uspokoić. Przymknął powieki, aby postać znielubionego członka zespołu go nie irytowała. W tym samym czasie Yoshida kombinował przy zamku. Niestety, żaden z kluczy, które posiadał wokalista, nie pasował. Zaczął grzebać wśród pozostawionych rzeczy na parapecie i stole w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć za prowizoryczny wytrych. Robił przy tym niemało hałasu, gdyż strącał wszystkie nieprzydatne rzeczy na podłogę, jednak nie przejmował się. Kiedy z twardą posadzką poznał się bliżej także porcelanowy kubek, Michi zaklął pod nosem. Odgłos tłuczonej porcelany wyrwał go ze stanu bliskiego medytacji, w który się wprowadził, żeby zdusić w sobie mordercze instynkty, nie zabić bruneta, a następnie nie odciąć mu głowy, nie wypchać jej i nie postraszyć nią jutro rano pozostałych członków zespołu. Naprawdę starał się pozbyć tych myśli. Naprawdę…
- Zero – niestety Hizu był bardzo irytujący i sam wręcz prosił się o to, aby zrobić mu krzywdę. – Zero – nawoływanie się powtórzyło. – Zero! – głos starał się coraz bardziej natarczywy. – Michi, do cholery! Czy mógłbyś choć raz mnie nie ignorować?! – zdenerwował się wokalista.
- Cholera, ignoruję cię dla twojego własnego dobra! Chcesz zginąć?! – wrzasnął znów wściekły muzyk. – Właśnie próbuję powstrzymać się przed przeprowadzeniem rytualnego morderstwa, więc weź się odwal, co?!
- To daj kartę – padła o dziwo spokojna i zwięzła odpowiedź.
- Jaką kartę? – zdziwił się chłopak.
- Kredytową, płatniczą, lojalnościową… Jaką chcesz – wzruszył ramionami Yoshida.
- Co? – szatyn ściągnął brwi w niezrozumieniu. – Po co ci to? Chcesz mnie jeszcze okraść? – żachnął.
- Zabawne, ha-ha – przewrócił oczyma Hiroshi. – Nie gadaj głupot, tylko dawaj – wyciągnął rękę w oczekującym geście.
- Po co ci to? – Shimizu powtórzył pytanie. – Zresztą, nie masz własnych kart?
- A i owszem, mam – przytaknął wokalista. – W portfelu – uściślił.
- To weź swoje i nie żebrz – fuknął.
- Jasne, zrobiłbym to, gdyby nie ten mały, dość istotny fakt, że portfel miałem w torbie – skrzywił się brunet. – Myślisz, że zniżyłbym się do tego stopnia, aby prosić cię o coś, gdybym tylko miał jakiekolwiek inne wyjście?
- Nie rozumiem… - przyznał w końcu basista.
- To się rozejrzyj – warknął starszy. – Gdy ty udawałeś Buddę, ja zorientowałem się, że Karyu i Tsukasa zabrali nasze rzeczy! – na te słowa Zero poderwał się ze swojego siedzenia i sam zaczął szukać swojej torby, weryfikując przy tym prawdomówność kolegi z zespołu.
- Kurwa… - zaklął.
- Teraz to się kurw zachciało, co? – prychnął Hiroshi. – Mamy aktualnie gorsze zmartwienia od twoich niezaspokojonych potrzeb seksualnych, wiesz? – spojrzał krzywo na swojego rozmówcę.
- A to kanalie! – szatyn uderzył pięścią w stół. – Musieli to wszystko wcześniej zaplanować! – wrzasnął.
- Brawo, Sherlocku – Hizu zaklaskał w aplauzie dla spostrzegawczości muzyka. – Ich plan był tak skomplikowany, że zapewne potrzebował wielu miesięcy przygotowań i treningów – uśmiechnął się cynicznie. – To dasz w końcu tą kartę czy nie? – zniecierpliwił się.
Michi zagryzł dolną wargę, żeby nie odgryźć się towarzyszowi. Bez słowa wyjął jedyną kartę, którą przy sobie miał, gdyż jeszcze niedawno za jej pomocą dokonywał zakupów w kafejce na dole, i podał ją wokaliście. Hizumi podszedł do drzwi i znów zaczął majstrować coś przy zamku. Basista przyglądał się temu wszystkiemu z daleka dla bezpieczeństwa, gdyby w razie niepowodzenia Yoshida wpadł nagle w atak szału.
Wtem dało słyszeć się ten charakterystyczny dźwięk pęknięcia, który zawisł w powietrzu niczym smog nad miastem. W tej samej chwili cała krew z twarzy bruneta odpłynęła.
- Zero… - jęknął niepewnie.
- Nic nie mów – syknął Shimizu. – Nic nie mów… - wciągnął powietrze z sykiem przez zęby. – Cholera, czy ty musisz zawsze wszystko zepsuć?! – ryknął.
- No… Przepraszam… To nie było umyślnie – Yoshida wyjął ze szczeliny pomiędzy drzwiami a framugą dwa skrawki plastiku, które niegdyś sprawowały funkcję karty płatniczej drugiego muzyka.
- Zatłukę! – Zero w akcie desperacji chwycił za stołek, na którym przecież nie tak dawno siedział i już chciał się rzucić z nim na wokalistę, ale w ostatniej chwili udało mu się opanować.
Nie, zwłoki w jego obecnym położeniu będą tylko dodatkowym problemem. Bo jak tu się z tego wytłumaczyć? Perkusista i gitarzysta zamknęli ich w studiu razem na noc, a rano żywy wyszedł tylko jeden. Wersja o podrzuceniu martwego ciała odpadała. Może włamanie? Uzbrojony napastnik? Albo lepiej, psycho-fanka! Wystarczyłoby tylko zbić okno i trochę się ucharakteryzować, żeby wyglądało na to, że jemu też się coś stało… Sam był zdziwiony, jaki sensowny plan udało mu się wymyślić na poczekaniu. To wszystko naprawdę trzymało się kupy i miało jakiś sens… Może warto było to przetestować w rzeczywistości?
Nim jednak zdążył się dobrze zamachnąć swoją prowizoryczną bronią, zorientował się, że jego ofiary nie ma. Rozejrzał się w poszukiwaniu muzyka, który właśnie stał w otwartym oknie. W Zero coś drgnęło. Czyżby Hizu wiedział, co go czeka? Czyżby wyczytał to wszystko z niezdrowego grymasu, który malował się na twarzy basisty?
- Ani waż się skoczyć! – wrzasnął szatyn. – To ja chcę cię zabić! Nie odbierzesz mi tej przyjemności! – chłopak ruszył zdecydowanym krokiem do wokalisty, chcąc mu uniemożliwić ewentualny skok. W końcu bądź co bądź znajdywali się na szóstym piętrze… Ku zdziwieniu szatyna, kiedy tylko się zbliżył do wokalisty, ten wychylił się za okno, zupełnie tak jakby w rzeczywistości szykował się do skoku. – Ej, już dobra, dobra, spasuj! Nie wydurniaj się i wracaj do środka! – zawołał, nagle zdjęty jakimś złym przeczuciem.
- No co ty, przecież nie zamierzam popełnić samobójstwa – prychnął brunet. – Chociaż jakbym tak skoczył na nogi, to może udałoby mi się przeżyć… - mruknął pod nosem, mocniej uczepiając się ramy okna.
- Kretyn… - skwitował młodszy.
- Ty… - zaczął dość nieskładnie Yoshida. – Masz coś, czym można byłoby rzucić?
- W ciebie? Jasne, że mam! – Shimizu w jednej chwili pozbył się obuwia z jednej nogi i cisnął nim w swojego towarzysza. Ten, na całe nieszczęście, zdążył się jednak uchylić przed pociskiem, przez co but wylądował za oknem. – Cholera! Miałeś się nie ruszać!
- Odbiło ci do reszty?! – syknął wściekle Hiroshi. – Rzucasz we mnie butami? Z tobą to już naprawdę może być tylko gorzej… - przewrócił oczyma, sapiąc przy tym ciężko.
- Przecież sam chciałeś!
- Idioto, czy słyszałeś, żebym powiedział: „rzuć we mnie butem”?! – starszy znów zgrzytnął zębami tak, że drugiego chłopaka aż przeszły dreszcze.
- No… nie do końca… - Michi zafrasował się, intensywnie szukając riposty, aby nie wyjść na skończonego idiotę. – Jednakowoż po pewnych filtracjach wypowiedzianych przez ciebie słów, można byłoby uznać, że miały podobne, ukryte znaczenie. Takie drugie dno… - próbował dobierać „mądre” słowa, aby jego rozmówcy wydawało się, że naprawdę wie, o czym mówi i ma to jakiś sens.
- O dobry Buddo… zamknęli mnie tu z gorylem o poziomie inteligencji wzrastającej pietruszki… - jęknął żałośnie. Zero cmoknął niezadowolony. Jego plan okazał się być niewypałem.
- Nieważne… - mruknął kwaśno. – To, o co ci w ogóle chodziło z tym rzucaniem? – basista próbował zmienić temat, odwracając uwagę chłopaka od swojej porażki.
- No… Można byłoby czymś rzucać z okna, nie? – wypalił „wspaniałomyślnie” Hizumi. – W końcu ktoś zwróciłby na nas uwagę i by nas wypuścił! – w odpowiedzi został potraktowany pogardliwym spojrzeniem muzyka. – A co? Źle mówię? – prychnął śmiertelnie obrażony za to, że ten oto niewdzięcznik w postaci jego towarzysza śmiał krytykować jego wspaniałe pomysły, sam przy tym nic nie robiąc.
- I to niby ja tu jestem gorylem z poziomem inteligencji wzrastającej pietruszki, tak? – pokręcił z politowaniem głową. – W takim razie ty jesteś jednokomórkową formą życia, która nie posiada mózgu – odgryzł się, uśmiechając przy tym pięknie. – Prędzej ktoś pomyślałby, że dwóch wariatów dopadło się do okna i wywieźliby nas stąd w białych kaftanach bezpieczeństwa!... albo przynajmniej straż miejska wystawiłaby nam mandaty za śmiecenie… - zauważył burkliwie.
- W białym kaftanie czy nie, grunt, żeby się stąd wydostać – wzruszył ramionami starszy.
- Och, pewnie, jasne! Tylko ja jakoś nie mam ochoty odstawiać razem z tobą tej całej błazenady – fuknął. – Co więcej, czym chcesz rzucać, co? Stołem? Wieszakiem? Kanapą? Przecież Karyu i Tsu zabrali nasze rzeczy! – prychnął Zero. – Ja już zostałem w jednym bucie, drugiego nie zamierzam poświęcić!
- No to co ci zrobię? – rozłożył bezradnie ręce brunet. – Jakżeś imbecyl, to żeś wyrzucił własnego buta – Hizu uśmiechnął się krzywo.
Tej zniewagi Michi nie mógł puścić płazem. W akcie desperacji sięgnął po drugiego buta, który w krótkiej chwili również stał się pociskiem. Niestety w ostatnim czasie Yoshida wykazywał się nienaganną zwinnością, a więc i tym razem uniknął ciosu, przez co na trawniku przed studiem leżały już dwa buty - a Shimizu pomimo odgrażania się, został na boso. Jednak.
Nastała cisza. Basista tym razem obraził się nie na żarty, głównie z tego powodu, że teraz marzły mu stopy na zimnych kafelkach. Przeklinając, na czym świat stoi, sięgnął po kolejnego papierosa, zajmując całą sofę dla siebie. Zgarnął ze stolika jakiś szmatławiec, przelotnie i bez zainteresowania przyglądając się fotografiom. Yoshida w tym czasie wciąż siedział na swoim miejscu na parapecie, jednak po dłuższym czasie zdecydował się zamknąć okno, gdyż zrobiło się chłodno i zanosiło się na deszcz.
- Musisz tyle palić? – warknął w końcu Hiroshi.
- A co? To też ci przeszkadza, księżniczko? – ironizował szatyn.
- No cóż, wyobraź sobie, że ja jakoś nie mam ochoty psuć sobie przez ciebie i te twoje fajki zdrowia – fuknął.
- Zawsze możesz wyjść – sarknął młodszy.
- Oj, doprawdy, jakiś ty jesteś zabawny – skrzywił się wokalista. – Ale teraz tak serio pytam… czemu ty aż tyle palisz? – zainteresował się.
- Trzeba mieć jakieś przyjemności w życiu, nie? – basista uśmiechnął się półgębkiem.
- Używki to nie wszystko. Są przecież ważniejsze rzeczy.
- Tak? Na przykład jakie? – chłopak podniósł nonszalancko jedną brew.
- No… - Hizumi zająknął się. – Uczucia… na przykład…
- Daj spokój – machnął lekceważąco ręką. – Fajki są tańsze – zaśmiał się niewesoło. Yoshida zamilkł na chwilę, jakby porażony tą odpowiedzią.
- Tak mówisz… a… a co w takim razie z tobą i Karyu? – wydusił z siebie w końcu.
- Co? – zdziwił się. – Nie wiem, co z nami – wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne. – Yoshitaka… to trudny gość… - wydukał z trudem. Brunet przytaknął mu głębokim mruknięciem.
- Kochasz go? – wypytywał dalej.
- A ty co? Wywiad jakiś uskuteczniasz czy jak? – fuknął, znów ściągając gniewnie brwi. – A może sam chcesz do niego startować? – spojrzał z wyższością na swojego rozmówcę.
- Jeszcze czego – prychnął wokalista. – Masz zegarek? – zapytał po chwili.
- Mam, ale ci nie dam – odparł szybko. Widząc zdziwienie malujące się na twarzy chłopaka, dodał. – Bo go jeszcze wyrzucisz…
- Nie wyrzucę. Powiedz mi tylko, która godzina – poprosił. – Mój telefon został w torbie… tej wyniesionej przez te dwie hieny – syknął wściekle.
- Podobnie jak i mój – odparł niewzruszony basista, rzucając okiem na swój przegub, na którym znajdywał się owy zegarek. – Dochodzi dziewiętnasta – poinformował „współwięźnia”. Hiroshi zaklął pod nosem, wymierzając cios pięścią parapetowi. – Co jest?
- Już za późno! – jęknął rozżalony chłopak. – O siedemnastej przychodzi sprzątaczka, która mogłaby nam otworzyć drzwi, ale teraz jest już za późno! – westchnął cierpiętniczo.
- Cholera… Może oni to serio zaplanowali? – mruknął Zero, ciężko uwalając się na kanapie. – Ej, jaki dziś dzień?
- Piątek, bo c…? - nagle urwał Yoshida. – No nie! Nie mów mi, że utknęliśmy tu na cały weekend! Zabiję tych pacanów! – zaczął wygrażać.
W tym samym czasie burza rozszalała się za oknem na dobre. Wielkie krople w szybkim, jakby marszowym tempie uderzały o szybę. Rwące potoki płynęły ulicami i chodnikami, a temu wszystkiemu z góry przyglądał się Hizu. Wtem nagle światło zaczęło mrugać, żeby po chwili zgasnąć zupełnie, pozostawiając dwóch mężczyzn pogrążonych w całkowitej ciemności.
- Serio? Teraz nawet światło wysiadło? – jęknął Michi. – Powiedz, że to się nie dzieje naprawdę!... – niestety starszy uparcie milczał. Milczał, jednak przejawił swą aktywność życiową w inny, bardziej uciążliwy dla szatyna sposób. Wstał i przesiadł się na kanapę, zrzucając przy tym nogi basisty z miękkiego posłania. – Co ty robisz? – warknął Shimizu. – Już, wracaj mi tam do siebie! – muzyk machnął ręką, jakby odganiał się od wyjątkowo natrętnej muchy.
- Ale tam jest zimno…
- A co mnie to obchodzi? – prychnął młodszy.
- Wal się – syknął w odpowiedzi wokalista, kuląc się w sobie i próbując nieco rozgrzać. – Głodny jestem…
- Och, jasne! – Zero klasnął w dłonie. – A cóżby jaśnie pan sobie życzył na kolację? Jambalaya z owocami morza czy farfalle ze szparagami i wędzonym łososiem? – ironizował. W odpowiedzi usłyszał jedynie ciężkie sapnięcie. – Ja też jestem głodny… - przyznał w końcu Michi.
Hizumi mocniej wcisnął się w oparcie sofy, podczas gdy teraz to basista „wyruszył na żer”. Jego zadanie było utrudnione z tej racji, że nie widział, dokąd idzie, przez co wielokrotnie potykał się o rozstawione statywy, nogi softbox’ów, krzesła, stoły… W tym momencie on również zaczął głęboko wierzyć w tezę, że najmniejszy palec u nogi został stworzony tylko przez złośliwość ewolucji po to, aby człowiek mógł się w niego uderzyć i cierpieć. Co gorsza nie posiadał także obuwia, które mogłoby zamortyzować uderzenie, przez co odczuwał ból ze zdwojoną siłą.
Yoshida już przysypiał, kiedy z przyjemnych objęć snu wyrwał go triumfalny krzyk  jego towarzysza, a następnie ciężar, który wylądował na jego kolanach.
- Patrz, co znalazłem!
- Gdybyś chciał wiedzieć, to gówno widzę w tej ciemności, więc… - Shimizu, zapobiegając słowotoku „współwięźnia” wcisnął mu do ręki swoje znalezisko. Ten przesuwał palcami po chłodnym metalu, rozpoznając kształt. – To piersiówka! – wykrzyknął zdumiony.
- A co jeszcze lepsze, pełna piersiówka! – Zero wyszczerzył się od ucha do ucha.
Obaj zaczęli pokrzepiać się znalezionym trunkiem, przekazując sobie wzajemnie piersiówkę. Jako, że obaj pili na, tak zwany, „pusty żołądek”, nie potrzeba było im wiele, aby zamiast ludzką mową zacząć porozumiewać się przeciąganymi monosylabami. Co więcej obaj w krótkim czasie zaczęli studiować nocną mapę gwiazd, pomimo iż sufit uniemożliwiał im zobaczenie nieboskłonu, które i tak zaciągnięte było ciężkimi chmurami. Brunet nie lubował się w podobnych napojach wysokoprocentowych, toteż jeszcze szybciej niż Zero doprowadził się do stanu sztucznej nieważkości czy, jak kto woli, stanu upodlenia absolutnego.
- Gdzieś… gdzieś ty to w ogóle znalazł? – mruknął Hiroshi, opierając się twarzą o ramię towarzysza.
- W kamizelce tego fotografa – odparł dumny z siebie szatyn.
- To niezłe ziółko z tego całego fotografa… - wybełkotał niewyraźnie. – Ej, ej! Oddawaj! Teraz moja kolej! – zbulwersował się, kiedy tylko dostrzegł, że basista korzystając ze stanu, w jakim znajdował się drugi muzyk, pozwalał sobie wypić nieco więcej niż starszy.
Niestety, piersiówka nie miała zbyt dużej pojemności, a więc źródełko szybko wyschło. Nieużyteczny już, pusty pojemnik wylądował gdzieś z brzdękiem na podłodze. Niekoniecznie świadom swoich czynów Hizumi zaczął pchać się na Shimizu, co z punktu widzenia tego drugiego wyglądało tak, jakby chciał go powalić i położyć się na nim, może nawet przytulić.
- Co ty wyprawiasz?! – zbulwersował się młodszy.
- Posuń się… - mruknął Yoshida. – Zagarnąłeś całą sofę dla siebie… - wcisnął się pomiędzy oparcie kanapy a plecy muzyka, kładąc się wygodnie. Zepchnął przy tym nieco drugiego chłopaka ze swojego siedzenia. Michi poczuł, jak ręce bruneta obejmują go w pasie.
- Ty sobie nie pozwalaj na… - urwał, słysząc dość chrapliwy, równomierny oddech „współwięźnia”.
Szatyn zorientował się, że Hizu zasnął. Jego oczy były już przyzwyczajone do ciemności, toteż blade, sztuczne światło latarni ulicznych, które wpadało do sali przez okno, wystarczyło mu, aby przyjrzeć mu się uważnie. Basista bronił się przed tym, jak mógł, jednak musiał przyznać, że Hiroshi ze zmierzwionymi włosami, lekko zaróżowionymi policzkami od alkoholu i delikatnie rozchylonymi, zwilżonymi ustami wyglądał naprawdę uroczo. Stwierdził kwaśno, że Matsumura nigdy nie wyglądał słodko. Ten facet przerażał, ale miał też w sobie coś magnetycznego, podczas gdy wokalista… Yoshida był zupełnie inny. Zaczął się zastanawiać, skąd wzięła się ta ich głęboka nienawiść.
Właściwie… właściwie to nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego mogliby skakać sobie do gardeł, a przecież robili to przy każdym spotkaniu – a tych z kolei było dużo z tej racji, iż grali w jednym zespole.
Właściwie… właściwie to przecież nic nie miał do tego chłopaka. Hizumi był uzdolnionym muzykiem, świetnym tekściarzem, a ponad to odznaczał się nieprzeciętną pomysłowością, toteż dlatego został również dyrektorem kreatywnym ich zespołu.
Właściwie… właściwie to niemal mógł powiedzieć, że go podziwia… Co więcej, brunet był… no cóż, całkiem niebrzydki, a i charakter miał ciekawy, czego często dawał świadectwo basiście. Potrafił być nie tylko cyniczny czy ironiczny, ale także po prostu zabawny, był opiekuńczy i miły, ale nie pozwalał po sobie deptać. Miał silną osobowość i klarowne cele, do których uparcie dążył. Shimizu z czystym sumieniem mógł stwierdzić, że jego obecny towarzysz był siłą napędową D’espairsRay.
Właściwie… właściwie to całkiem niezły był z niego facet…
Jakby instynktownie, w zaprzeczeniu logice i rozumowi, Zero przesunął opuszkami palców po gładkim policzku wokalisty jedną ręką, podczas gdy drugą gładził jego splecione palce na własnym podbrzuszu. Był niemal rozczulony.
Niemal.
Nagle jakby otrząsnął się z letargu. Z naganą dla samego siebie potrząsnął głową, odrzucając od siebie wszelkie wcześniejsze myśli i zrzucając za nie winę na alkohol, który w siebie wlał. W końcu nie od dziś wiadomo, że po pijaku ludzie bredzą… prawda?
Wyplątał się z objęć starszego mężczyzny i znów obijając się o wszelkie przeszkody (w tym wypadku również przez alkohol), przy czym narobił niemało hałasu, dotarł ponownie do wieszaka, na którym spoczywała niepozorna skarbnica dóbr wszelakich w postaci kamizelki fotografa. Przeszukał jej wszystkie kieszenie, mając nadzieję na znalezienie jeszcze jednej piersiówki lub czegoś podobnego, jednak tym razem zawiódł się. Jedyne, co tym razem udało mu się „upolować”, była paczka jakiś dziwnych papierosów o podejrzanym zapachu i wyglądzie.
- Pewnie jakieś ruskie… - mruknął do siebie, oglądając w słabym świetle opakowanie, z którego nie umiał rozszyfrować nawet nazwy napisanej w innym alfabecie. – Przynajmniej będzie na potem – dodał, przypominając sobie, że w jego paczce ostała się już tylko jedna używka. – Taki z tego pożytek…
Znalezisko, jak się okazało, zrodziło kolejne znalezisko, gdyż w paczce oprócz podejrzanych używek znajdywała się jeszcze zapalniczka – notabene z nadrukiem w gołe panienki. Było to wielkim szczęściem dla basisty, który niestety zapodział gdzieś w ciemnościach swoją zippo, wypuszczając ją z drżących dłoni. Usatysfakcjonowany tym zapalił swojego ostatniego papierosa, stwierdzając, że znaleźne zostawi na potem, kiedy będzie już wystarczająco zdesperowany, aby po nie sięgnąć.
- Daj macha… - jęknął Hizu, który obudzony hałasem, zdążył już wywindować się do pozycji siedzącej.
- Przecież ty nie palisz – rzucił Michi, kierując się na parapet.
Nagle niczym olśnienie przypomniała mu się prośba Yoshidy o to, aby przy nim nie palić – to właśnie dlatego skierował się do okna, które następnie otworzył na oścież. Wpatrywał się w ścianę deszczu, która przysłaniała nocną panoramę miasta, rozmazując ją; szczególnie w oczach Shimizu, którego ostrość widzenia nagle spadła… nieco, delikatnie rzecz ujmując. Wpatrując się tak w strugi wody, zastanawiał się, co go podkusiło do tego, aby jednak usłuchać wokalisty. Co go skłoniło, aby tym razem pójść mu na rękę? Przecież to nielogiczne!
Nielogicznym okazało się być także zachowanie Hiroshiego, który najpierw narzekał na to, że szatyn go truje dymem tytoniowym, a następnie sam przysiadł się do niego, kiedy ten oddawał się swojej małej przyjemności życiowej. Brunet zadrżał z zimna, kiedy lodowaty podmuch wiatru smagnął jego odsłoniętą skórę na ramionach. Młodszy spojrzał z jakimś dziwnym rozczuleniem na ten obraz, za co chwilę później sam sobie sprzedał niezłą naganę.
„Co się ze mną dzieje?!” – wrzasnął na siebie w myślach, nie mogąc pojąć własnego zachowania.
- Daj macha… - jęknął ponownie starszy.
- Nie – odparł twardo basista.
- No daj… Nie bądź taki… - chłopak był nieustępliwy.
- Nie. Wystarczy ci już na dziś to, że się upiłeś… mimo iż ponoć również nie pijesz – zauważył z cierpkim uśmiechem na ustach.
- A weź się odwal, co? – prychnął Hizumi. – Spędzam całe dnie i noce w towarzystwie, które nie szczędzi sobie alkoholu ani tym bardziej papierosów, więc trudno ostać się jedyną osobą, która nie pije i nie pali, wiesz?! – zirytował się. – Zresztą bierne palenie szkodzi bardziej niż czynne! A wy, cała wasza przeklęta trójka, zaserwowała mi już takiego raczka, że… - zadrżał kolejny raz z zimna. – Uch, nie pitol tylko dawaj tego papierosa! Sam wyhodowałeś u mnie tego raczka, więc teraz go karm!
- Yoshi…
- Nakarm raczka! – wokalista nie dał dojść do słowa swojemu „współwięźniowi”. – Raczek głodny! Nakarm raczka! – powtórzył nieustępliwym tonem.
- Cholera, chyba już ci nic gorzej na mózg paść nie może, więc…?
Wciąż słabo przekonany podał starszemu używkę, który zaciągnął się i… zaczął się krztusić! Łzy napłynęły mu do oczu, a gardło zaczął rozrywać ból, jakby ktoś kłuł je milionem maleńkich igiełek. Trudno było mu zaczerpnąć powietrza, jednak na całe szczęście ten problem szybko rozwiązał się sam. W tym czasie Zero również zaszkliły się oczy – jemu jednak ze śmiechu, gdyż naśmiewał się z muzyka bezlitośnie, aż zleciał z parapetu. Niemniej nawet to nie przerwało jego maniakalnej salwy śmiechu.
- Ty sieroto!… - wydyszał, wskazując bruneta palcem.
Yoshida założył ręce na piersi i nogę na nogę, będąc śmiertelnie obrażonym. Jego honor ucierpiał… ale to nic. Obiecał sobie, że przyjdzie jeszcze czas, w którym Michi mu za to zapłaci. Podwójnie. Potrójnie. Albo nawet popiątnie. Nieważne. W każdym razie jeszcze tego pożałuje…
- Nawet nie umiesz się zaciągnąć!  - młodszy nie mógł się uspokoić.
Hizumi naburmuszył się. W jednej chwili zawinął się na swoim poprzednim miejscu przy oknie, które uprzednio zamknął z trzaskiem. Tym razem chłód mu jednak nie doskwierał. Rozgrzewał go gniew, który w nim buzował, ale także zawstydzenie, które w szczególności rozgrzewało jego policzki – do tego stopnia, aż te stały się czerwone. W tym momencie brunet cieszył się, że światło zgasło, gdyż inaczej Zero z pewnością nie dałby mu również spokoju z powodu rumieńców, które wykwitły na jego twarzy.
Wokalista zamilkł. Nie odzywał się, nawet kiedy szatyn go nawoływał, próbował sprowokować do jakiejś ciętej, chamskiej riposty – za każdym razem odpowiadała mu głucha cisza, każda jego próba kończyła się fiaskiem. Właściwie zawzięte milczenie jego towarzysza było jeszcze gorsze od jego docinek; basista zdał sobie z tego sprawę po jakiś dwudziestu minutach, kiedy i on już kipiał złością, podczas gdy Hiroshi popadł w absolutną apatię lub przynajmniej został mistrzem medytowania… tak przynajmniej zdawało się Shimizu, który nie mógł dostrzec jego twarzy kryjącej się w ciemności. Ignorowanie ze strony muzyka bolało Michiego jeszcze bardziej niż obrażanie, gdyż żeby kogoś obrazić, najpierw trzeba zwrócić na niego uwagę, zdenerwować się, wybrać odpowiednie poniżające słowa i skierować je do danej osoby – słowem, zauważyć go. Ignorowanie natomiast było próbą wymazania faktycznego faktu egzystencji drugiej osoby z własnej rzeczywistości. Co więcej zdawało się, że Hizu naprawdę wkładał całą swoją silną wolę, aby tego dokonać. Irytowało i drażniło to szatyna niezmiernie, jednak postanowił odpowiedzieć ogniem na ogień, a więc także zaczął ignorować swojego „współwięźnia”, ewakuując się na „swoją” sofę.
Skoro zdecydował się udawać, że Yoshida nie istnieje choćby na te kilkadziesiąt minut, młodszy nie miał się teraz do kogo odezwać, z kogo pożartować. Szybko zaczęła doskwierać mu nuda. Rozłożył się na kanapie i wpatrywał w ciemny sufit. Wypalił do końca swojego ostatniego papierosa. Z braku laku i lepszego zajęcia chwycił za podejrzaną paczkę znalezioną w kamizelce fotografa. Odpalił używkę i zaciągnął się… dym miał inny zapach oraz smak niż ten ze zwykłych tytoniowych papierosów. Z początku Zero chciał odrzucić od siebie to świństwo, będąc pełnym politowania dla gustu fotografa, ale po kilku kolejnych machach zaczął się rozluźniać. Złość szybko ustępowała miejsca błogiemu poczuciu odprężenia i spokoju. Nagle świat jakby się rozjaśnił, a noc przestała być czarno-szara; nastąpiła eksplozja kolorów, która znacznie poprawiła mu humor.
- Hiroshi… Hiro-chan… - zaintonował śpiewnie szatyn wychylając się zza oparcia sofy po wypaleniu kolejnych kilku papierosów. Zaczął wymachiwać paczką w stronę bruneta.
- Czego? – warknął wokalista.
- Chodź no tu do mnie… - szatyn śmiał się sam do siebie jak głupi.
- Niby po co? – starszy wciąż pozostawał podejrzliwy. Ta nagła zmiana nastroju u drugiego muzyka była nazbyt podejrzana, żeby można było ją od tak zbagatelizować. Z pewnością ten czart w ludzkiej skórze przyszykował dla niego coś okropnego i to z tego tak się cieszył.
- No chodź, chodź… Pokażę ci coś… Spodoba ci się… - uśmiechnął się niewyraźnie, po czym zsunął się po oparciu bezwładnie, gdyż nagle zabrakło mu sił, by się na nim utrzymać.
Yoshida zaniepokojony tym nagłym „zniknięciem” chłopaka ruszył się ze swojego miejsca, aby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Niemniej wciąż był ostrożny, domyślając się, że to kolejny głupkowaty żart ze strony basisty.
Nagle coś łupnęło. Hizu aż podskoczył ze strachu.
Ostrożnie wychylił się zza kanapy, szykując się do szybkiego uniku w razie, gdyby szatyn zamierzał cisnąć w niego czymś ciężkim – gdyż na te tory myślenia nakierował go owy hałas – jednak jak się okazało muzyk niczego nie szykował. Sam zleciał z sofy, lądując przy tym z impetem na podłodze.
- Nic ci nie jest? – zapytał przezornie. W odpowiedzi Shimizu uniósł wyprostowaną rękę, w której ściskał paczkę (prawdopodobnie) ruskich papierosów. – Ha-ha, bardzo śmieszne – prychnął znów rozgniewany. – Wciąż zamierzasz się ze mnie nabijać? – warknął, odwracając się na pięcie. A on głupi myślał, że temu baranowi naprawdę coś się stało…
- Czekaj… - wybełkotał Michi, łapiąc swojego towarzysza za kostkę. – Weź spróbuj… Tylko powoli… Nauczę cię, jak się zaciągać – obiecał.
Hiroshi wiedział, że Zero palił wcześniej, mimo iż go nie widział. Wyczuwał dym unoszący się w powietrzu, ale nie otworzył okna, gdyż tym samym skazałby się na katusze lodowatych podmuchów powietrza z zewnątrz. Wtedy byłby nie tylko wściekły, ale także zmarznięty – a to najgorsze połączenie dla bruneta. W takim wypadku mógłby nawet rozpętać się Armagedon – za jego sprawą, rzecz jasna. A bądź, co bądź lubił swoje życie takim, jakie było… no może z tym małym wyjątkiem takiego jednego wkurzającego basisty, ale to nie oznaczało, że zamierzał je jakoś drastycznie zmieniać; z tej właśnie racji nie zamierzał jeszcze przeistoczyć się w niosącą śmierć i zagładę siłę nieczystą i postanowił nie otwierać okna. Skazany więc był na wdychanie drażniącego, nieprzyjemnego dymu, jednak dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo zadymiony był ten kąt, w którym ulokował się Zero. Było tu wręcz duszno. W normalnej sytuacji Yoshida wydarłby się za takie zachowanie na swojego „współwięźnia”, ale tym razem postanowił się pohamować. Zresztą… jemu też się nudziło. Nie miał nic do roboty, więc może wykorzystałby ten czas na naukę tej trudnej sztuki palenia? Cóż, kiedyś w życiu wszystkiego trzeba spróbować, nie?
Usiadł więc bez sprzeciwów koło Shimizu na podłodze i obserwował jak ten wkłada najpierw używkę do ust, a następnie odpala ją i zaciąga się. Jej końcówka zapłonęła pomarańczowo-czerwonym blaskiem tlącego się (prawdopodobnie) tytoniu. Po tych zabiegach podał fajkę brunetowi.
- Spróbuj wziąć głęboki wdech – zaczął go instruować. – Powoli, tak, żeby się nie zakrztusić. Postaraj się na moment wstrzymać oddech, a potem wypuścić dym – wokalista zauważył, że szatyn jakoś dziwnie kołysze się na przemian to w przód i w tył, to na boki w jakimś tylko jemu znanym rytmie i mówi coraz mniej wyraźnie. Jego półprzymknięte oczy były przesnute delikatną mgiełką… albo może to tylko w pomieszczeniu znajdywało się już tak wiele dymu, iż Hiroshi odniósł takie wrażenie?
Starszy spróbował raz, drugi i trzeci… z każdą kolejną próbą dochodził do coraz lepszej wprawy. Owych prób było tak wiele, iż nim się obejrzał, znajdował się w podobnym stanie co jego towarzysz. Obaj śmieli się w głos z mało znaczących rzeczy. Ich ciała stały się nagle niesamowicie ciężkie, podczas gdy głowy zdawały się być przyjemnie puste i lekkie. Obydwu ogarnęła błoga euforia.
- Ej, Hizu… - mruknął po pewnym czasie młodszy.
- No?
- A coś ty się tak dzisiaj do mnie kleił, co? – wyseplenił z trudem. – To się przesiąść nie chciałeś, to na mnie właziłeś i się przytulałeś, to jęczałeś, żeby ci papierosa dać… a zawsze to tak uciekasz ode mnie – zauważył.
- Bo mnie wkurzasz, melepeto jeden! – Hizumi wykonał nieskoordynowany ruch ręką. – A zresztą… czy to nie oczywiste?
- Co jest takie oczywiste, bo nie nadążam za twoim tokiem myślenia – wyznał szczerze szatyn.
- No to – wyjął chłopakowi z ust używkę i sam się zaciągnął. – Przecież to taki… pośredni pocałunek, nie? – uśmiechnął się głupkowato.
- Pocałunek? – zdziwił się Michi. – To ty chcesz się ze mną całować? – uniósł wysoko brwi w wyrazie głębokiego zdumienia.
Chłopcy siedzieli blisko siebie, toteż nie była potrzebna już odpowiedź. Yoshida jedynie wpatrywał się w Shimizu, podczas gdy to właśnie ten wykonał pierwszy ruch. Wyciągnął dłoń i przesunął opuszkami palców po szyi bruneta, którą ten eksponował, odchylając głowę do tyłu na siedzenie kanapy. Od tego się zaczęło. Starszy muzyk przyciągnął za przód koszulki do siebie drugiego, łącząc ich usta w pocałunku. Nieprzygotowany na taki obrót wydarzeń Zero, którego poziom koordynacji ruchowej w obecnym stanie znajdywał się na poziomie ujemnym, przewalił wokalistę, tak, że teraz obaj wylądowali na podłodze. Brunet zaplótł ręce na karku chłopaka, podczas gdy ten z trudem utrzymywał się na rękach nad nim. Wkrótce jednak poddał się i przygniótł całym ciężarem ciała swojego partnera, odbierając mu tym samym oddech. Całowali się niespiesznie i namiętnie. Szatyn przesunął językiem po wargach wokalisty, który chętnie rozchylił je w zapraszającym geście. Ich języki splotły się na pograniczu ich ust. Ręka młodszego powędrowała w dół, znajdując się nagle na udzie drugiego chłopaka, które zaczął gładzić, przesuwając przy tym dłoń znacznie za wysoko, przez co od czasu do czasu muskał opuszkami palców krocze partnera.
Basista zaczął obsypywać pocałunkami szyję bruneta, na co ten odpowiadał mu cichymi pomrukami aprobaty. Dłonie Hizumiego wsunęły się pod koszulkę chłopaka, przez co mógł poczuć rozgrzaną skórę na torsie szatyna oraz jego delikatnie zarysowane mięśnie na brzuchu. W końcu, z drobną pomocą Michiego, pozbył się uciążliwego ubrania, dzięki czemu mógł teraz nie tylko dotykać, ale także zobaczyć swojego partnera. Przesunął palcami po napiętym brzuchu i twardym podbrzuszu, zatrzymując się na linii spodni oraz uśmiechając się przy tym perwersyjnie.
Shimizu nachylił się nad nim, raz jeszcze całując go w usta, kiedy niespodziewanie Hizu odezwał się.
- A co z Karyu? – wydyszał między kolejnymi pocałunkami.
I nagle cały czar prysł.
Zero w odpowiedzi jedynie wydał z siebie zduszony jęk i opadł na tors starszego muzyka. Na moment ukrył twarz w zagłębieniu jego szyi, zaciągając się jego zapachem i tuląc go do siebie.
- Naprawdę umiesz zrąbać atmosferę, wiesz, Hiroshi? – mruknął, niechętnie podnosząc głowę z ramienia „współwięźnia”.
Yoshida bez słowa zepchnął z siebie szatyna i odetchnął głośno. Młodszy chłopak, mimo iż z nadwagą się nie borykał, to jednak swoje ważył. A co do sytuacji, do której między nimi doszło… wokalista z chęcią by to przemilczał, jednak drugi muzyk nie był na tyle uprzejmy, aby chcieć siedzieć cicho.
- Hiroshi… - zaczął znowu. – Ty… „lubisz” mnie, prawda? – zapytał otwarcie.
Był środek nocy, a Michi z pewnością wciąż był jeszcze pijany i ujarany tym (prawdopodobnie) ruskim świństwem, a mimo to w jakiś niezrozumiały sposób udało mu się zachować zdolność łączenia faktów – nawet tych najdrobniejszych elementów, które wyszły na światło dzienne tylko i wyłącznie przez to, że Yoshida stracił na chwilę fason i opuścił gardę. „Cholera, jak to było możliwe?!” – zachodził w głowę wokalista.
- Idę do kibla – odparł dyplomatycznie brunet. – Był tu gdzieś kiedyś jakiś, nie?
- Ano był… - przytaknął basista.
A więc Hizumi ruszył przed siebie w poszukiwaniu toalety. Potykał się o przedmioty, których nie był w stanie dostrzec w ciemności, o ściany, kiedy te niespodziewanie wyskakiwały mu przed twarzą. Zaniepokojony Shimizu wsłuchiwał się w te głuche odgłosy uderzeń, dochodząc do wniosku, że nazajutrz rano obaj zapewne będą mogli znaleźć na swoich ciałach całe kolekcje siniaków, które zostaną z nimi na dłużej, przypominając o tej nieszczęsnej nocy.
W końcu dało się usłyszeć ten charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, co dowodziło, że brunet podołał zadaniu… prawdopodobnie – o ile pomieszczenie, do którego wszedł wokalista w istocie było łazienką.
Minęła długa chwila, podczas której dla odmiany nie było  słychać nic – Zero zaniepokoiła ta dziwna cisza, która wydała mu się być tak drastyczna w porównaniu z hałasem, jakiego źródłem był jeszcze tak niedawno jego krążący w poszukiwaniu toalety towarzysz. Nerwowo poprawił się na siedzeniu, przyszykowując się na najgorsze.
- Cholera! Michi, ratuj! – nagle rozległ się wrzask spanikowanego starszego muzyka.
- Już biegnę! – szatyn zerwał się na równe nogi w równie niespodziewanym przypływie empatii. – Kuźwa, gdzie ty jesteś?!
- W łazience!
- A gdzie jest łazienka?!
- Matko, to ma macki! – pisnął brunet.
Kierując się wrzaskami Yoshidy, basista w końcu odnalazł łazienkę. Wbiegł do pomieszczenia, wpadając wprost na chłopaka. Niewiele myśląc chwycił go w pasie i chciał wyprowadzić, jednak ku jego zdziwieniu poczuł, że coś próbuje odciągnąć Hiroshiego w drugą stronę – i bynajmniej nie był to on sam, gdyż brunet uczepił się Shimizu, próbując przeciwstawić się nieznanej sile.
- Co to, do cholery, jest?! – krzyknął szatyn.
- A ja wiem?! – odpowiedział mu drżący ze strachu głos. – Czymkolwiek to jest, jest w cholerę silne!
Połączonymi siłami udało im się jednak odzyskać Hizumiego. Obaj muzycy wylądowali na podłodze, kiedy uścisk na udzie bruneta nieco zelżał. Hizu upadł na swojego wybawcę, przygniatając go. Nie myśląc wiele, kiedy tylko wokalista był już wolny, obaj wycofali się z łazienki na czworaka i zatrzasnęli drzwi. Wtem dało słyszeć się żałosny jęk, jakby rannego zwierzęcia, który odbił się echem od ścian toalety.
- CO TO BYŁO?! – ryknął przestraszony nie na żarty Zero. – Czy ciebie nawet nie można puścić samego do kibla?!
- Nie wiem, co to było!... ale porwało mi portki… - zaszlochał wokalista.
Basista przytulił swojego „współwięźnia”, pozwalając mu wypłakać się na własnym ramieniu. Buty szatyna, które wylądowały za oknem, piersiówka fotografa oraz jego (prawdopodobnie) ruskie, dziwne papierosy, a teraz potwory z toalety, które porwały spodnie wokalisty i próbowały wciągnąć go do kanalizacji miejskiej… tego po prostu było za dużo jak na jedną noc.
Michi gładził bruneta uspakajająco po głowie, dopóki ten nie przestał trząść się ze strachu w jego ramionach. Zmęczeni przeżyciami, jakich mieli nieprzyjemność doświadczyć podczas zaledwie jednej nocy w studiu, zasnęli wtuleni w siebie.

***

Karyu przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi. Widok, jaki za nimi zastał, wprawił go w niemałe osłupienie. Już dawno nie widział takiego bałaganu – ta dwójka urządziła sobie tutaj niezły poligon. Widząc miejsce pobojowiska, gitarzysta zaczął rozglądać się za rannymi czy może nawet już dogorywającymi, toteż bardzo zdziwił go obraz wtulonych w siebie pod drzwiami toalety, śpiących niczym małe dzieci największych wrogów. Nie umknął mu fakt, że Shimizu był bosy, a Yoshida miał zniszczone spodnie – czyli jednak nie było znowu AŻ tak miło, jak mógłby sugerować ten słodki obrazek, z jakiego, jak się wydawało, została żywcem wyciągnięta ta dwójka muzyków.
Swoją drogą, kiedy wchodził razem z Tsukasą do studia, zwrócił uwagę na porzucone obuwie zalegające na trawniku… Tak mu się wydawało, że nie bez przyczyny wyglądało na znajome…
Rudzielec ruszył w głąb pomieszczenia. Im bliżej podchodził do basisty i wokalisty, tym więcej widział na ich ciałach sińców i zadrapań. Czy oni naprawdę wczoraj bili się tutaj? Doprawdy, jak małe dzieci…
- Ej – szturchnął przyjaciół. – Wstawać, kretyni – przywitał się „uprzejmie”.
Chłopcy powoli się rozbudzali, wracając do rzeczywistości. Pomocnym w tym okazał się być perkusista, który wręczył każdemu z nich papierowy kubek z wciąż gorącą kawą.
- Widzę, że obaj żyjecie, więc jakoś musieliście się dogadać, nie? – zaśmiał się Tsu już w znacznie lepszym humorze niż wczoraj.
- O, wy też tutaj? – do sali wszedł także fotograf. – Zapomniałem wczoraj kilku rzeczy – usprawiedliwił się, czując od razu na sobie pytające, świdrujące spojrzenie Yoshitaki. – A was, co tu sprowadza? – zainteresował się.
Ledwo zdążył skończyć zdanie, a do pomieszczenia wpadła także policja, która aresztowała go za posiadanie marihuany (którą ukrywał w paczkach po ruskich papierosach), a także nielegalnego alkoholu z przemytu oraz przetrzymywanie groźnych zwierząt w pomieszczeniach, które nie były do tego przystosowane. Zeznania złożone przez Hiroshiego i Shimizu miały zostać wykorzystane przeciwko mężczyźnie na rozprawie sądowej.
- A więc upiliście się, naćpaliście, zrobiliście demolkę, a potem walczyliście z potworami z kibla? – upewnił się Matsumura.
- Dokładnie – przytaknął Zero. Jedyną odpowiedzią, jaką dostał w zamian było pogardliwe prychnięcie i przewrócenie oczyma ze strony rudego.
- Nieważne, chodźmy do domu – zaproponował Oota. – W końcu jest weekend, nie? – rozłożył ręce. – Chociaż chwila… Hizumi, skąd masz te malinki na szyi? – zapytał, zatrzymując wokalistę, który właśnie próbował go wyminąć.
- Co? – zdziwił się brunet.
Karyu nie był tak zdziwiony jak Yoshida. On już dobrze wiedział, skąd te malinki się wzięły – z tegoż powodu posłał miażdżące spojrzenie Michiemu, który nic sobie z tego nie zrobił. Gitarzysta stał się zazdrosny; to było jasne. Było to także jednoznaczne z tym, że życie basisty przez ten fakt w najbliższym czasie stanie się o wiele trudniejsze, ale chłopak tym także nie przejął się za bardzo. Wzrok szatyna wciąż był utkwiony w postaci Hizu.
- Idziemy, Shimizu – warknął Yoshitaka i pociągnął muzyka w stronę wyjścia.
Kiedy basista mijał bruneta, musnął delikatnie jego dłoń, na moment splatając z nim palce. Już w progu drzwi odwrócił się do niego przodem i uśmiechnął pięknie, na co Hiroshi odpowiedział mu tym samym. Czuł, że serce znacznie przyspieszyło mu w piersi; poczuł jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jego ciele wraz z coraz szybciej płynącą w jego żyłach krwią.
- Hej, Yoshi-kun? – zagadnął Kenji. – Co właściwie zaszło między wami tej nocy? – zapytał ciekawsko.
- Oj, długo by o tym opowiadać… - zaśmiał się wokalista.

Tsukasa nie drążył już dłużej tematu. Pokiwał ze zrozumieniem głową i poklepał przyjaciela po plecach, rozumiejąc, że wydarzenia ubiegłej nocy zostaną małą tajemnicą tej dwójki.

7 komentarzy:

  1. TO BYŁO CUDOWNE. PŁAKAŁAM ZE ŚMIECHU. XDDDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Infantylna...? Może troche... Szablonowa...? No... troche... Ale. Czasami potrzeba takich pozycji :) ileż można czytać poważnych rzeczy :x
    Dla mnie genialne XD
    Dawno się tak nie uśmiałam.
    Dzięki temu mój poniedziałek zrobił się lepszy o: :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Już gdzieś to czytałam, szkoda że na tym koniec XD
    Świetne :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie to napisałaś. ^^ Szkoda, że tamtą stronę zamknęli, bo mieli wyjątkowo dużo super opowiadań, a szczególnie Suna no shiro.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam oryginał.. Był świetny xD Ale była jeszcze jedna historia o Despach, którą lubiłam na tej stronie i też w częściach. Jak bodajże Hizu był łowcą wampirów, a reszta wampirami xD
    Przeczytam twoje opowiadanie jeszcze dzisiaj podczas podróży do domu, więc pewnie pojawi się drugi komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarz pojawił się później niż przewidziałam..
      Twoja wersja też jest zabawna i rozbudowana. Śmiechłam przy potworze z toalety i to bardzo xD Choć przez chwilę myślałam, że pójdziesz w stronę tentacle rape ._. Nie to, że bym Hizumiemu życzyła takich rzeczy

      Usuń
  6. Na początku wydało się znajome ale dopiero później dostałam olśnienia że to czytałam XD Nakarm raczka! Najlepsze :D Trochę jakbym widziała siebie z niedoborem nikotyny w organiźmie XD Cudowne. Potwór w kiblu i już nigdy nie spojrzę tak samo na łazienkę XDD W sumie dowiedziałam się że znam tą stronę chodź wogle jej nie kojarzę. Ah ta skleroza. Bie za bardzo pamiętam oryginał ale ro mi się podobało, milutkie i śmieszne. Fajnie się czytało a czy infantylne i szablonowe to polemizowałabym ;)

    OdpowiedzUsuń